Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk
Ipswich Waterfront
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ipswich Waterfront
Doki Ipswich położone są w zakolu rzeki Orwell i są uznawane za jedne z najszybciej rozwijających się w całej Wielkiej Brytanii. Są malownicze i przepełnione lokalnymi restauracjami, w których serwowane są zarówno dania rybne, jak i owoce morza. Deptak obfituje w kawiarnie i drobne sklepy, z których kilka należy do miejscowych czarodziejów. Niegdyś wieczorami port tętnił życiem, a przypływające prywatne żaglówki ściągały rzesze turystów — dziś, z powodu coraz bardziej komplikującej się sytuacji i wojny, której Suffolk się opiera, ulice opustoszały. Nadbrzeże portu otoczone jest linią tramwajową, która cieszy się dużą popularnością.
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Decyzja o ponownym spotkaniu ją również zaskoczyła. Fakt, że takowe zaproponował nie byłby wcale dziwny gdyby nie ich aktualna sytuacja. Przez tyle miesięcy unikała oglądania jego twarzy, w duchu modląc się o to by nie musieć rozdrapywać starych ran. Własna reakcja również była dla niej sporą niespodzianką. Nie wiedziała czy to wszystko przez to cholerne zawieszenie broni, czy też własną niepohamowaną ciekawość. Czego właściwie oczekiwała? Powiedzieli sobie już wszystko co możliwe do powiedzenia. Nie zostawiali nawet miejsca na niedopowiedzenia jak to mieli wcześniej w zwyczaju. Już podczas ich ostatniego spotkania wylały się brudy, które właściwie niczego nie zmieniły. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że każda tego typu sprzeczka skończy się fiaskiem, ale i tak nie szczędzili sobie słów. Mieli podobne charaktery, nie znosili sprzeciwu, nie wyobrażali sobie życia pod czyimś dyktandem, a w drodze po własne ideały byli zdolni do wielu poświęceń. Nawet do finalnego poświęcenia samych siebie, swojego życia. Nie miała złudzeń, że dojdą do jakiegokolwiek porozumienia w tym temacie. Żadne z nich nie odpuści i prowadzenie tego typu rozmów było po prostu bezsensowne. W duchu sama nie wiedziała na jaki scenariusz spotkania liczy i czego oczekuje. Prowadziła w sobie walkę wewnętrzną, bo z jednej strony wiedziała, że kolejne rozmowy na tak dobrze znany im temat były zbędne, ale z drugiej czy potrafiła spędzać z nim czas bez walki i kpiny? Listy wydawały się być szczere, słowa również. Ich wydźwięk niczego nie zmieniał w tej skomplikowanej relacji, ale zmusił ją do refleksji. Zawsze szła za własną intuicją, ryzykowała przekraczając granice rozsądku. Czasem wychodziła na tym dobrze, a czasem… cóż. Nie była jasnowidzem. Nie mogła przewidzieć tego co przygotował dla niej los, ale znała siebie wystarczająco by wiedzieć, że ciekawość zjadłaby ją doszczętnie, gdyby dziś nie zjawiła się w Suffolk. Zawieszenie broni dawało jej poczucie bezpieczeństwa, a bez niego nie byłaby taka skora do tego typu ekscesów. Może i sama miała zaniżone poczucie własnej wartości, nie myślała o sobie jako o wartościowym wojowniku, ale wiedza, którą posiadała była istotna i śmiercionośna w niepowołanych dłoniach. Pozostało jej wierzyć w jego moralność.
Owszem, była czujna. Musiała być. Sytuacja ją do tego przyzwyczaiła. Nie było jednak mowy o żadnym treningu. Zaadaptowała się do życia w świecie przepełnionym wojną. Zastanawiała się jak wyglądałby powrót do „normalności” i czy w ogóle coś takiego jak normalność jeszcze funkcjonowało w jej słowniku. Słysząc skierowane w jej stronę pytanie uniosła nieznacznie kącik ust w uśmiechu i znów wróciła spojrzeniem na horyzont. Czyżby znalazła sobie nowy sposób na odwrócenie uwagi? – Jestem czujna – potwierdziła skinieniem głowy – ty jednak chodzisz jak górski troll, mogłabym w ogóle nie mieć uszu, a i tak bym cię usłyszała – skłamała. Oczywiście, że poruszał się maksymalnie cicho, niejednokrotnie miała okazję zobaczyć jak się skrada i nie mogła mu tego odebrać. Jeśli jednak miała możliwość dołożenia swoich paru groszy to dlaczego miała tego nie zrobić? Ten nigdy nie pozostawał jej dłużny.
Zastanawiała się czy faktycznie liczył na to, że się zjawi czy chciał jedynie zaspokoić własną ciekawość? Wszystko było możliwe. Fakt wydawał się być w nieporównywalnie dobrym nastroju. Podczas ich ostatniej rozmowy wyglądał na zmęczonego, poirytowanego i obojętnego. Teraz przypomniał zwyczajnego siebie i chyba ten widok był znacznie gorszy. Wolałaby widzieć w nim zmianę, obraz człowieka, którego do woli mogłaby nienawidzić. W tym co napisał w liście było sporo prawdy. Ciężko było przekroczyć taką granicę emocjonalną. – Właściwie liczyłam na to, że się nie zjawisz i będę zmuszona spełnić swoją groźbę – odparła zacięcie wpatrując się w jego tęczówki. – Byłam tu chyba ostatni raz jako dziecko. Nie wiedziałam czy w ogóle trafię – dodała ze wzruszeniem ramion odpowiadając na jego śmiałe stwierdzenie. Cóż nie mogła ukryć też tego, że była zwyczajnie ciekawa.
Wydany przez mężczyznę wyrok lekko zbił ją z pantałyku. Mówił o niej, o sobie czy tak właściwie o nich? Parsknęła krótkim, ale szczerym śmiechem. – Skoro wszystko zwykle idzie w nieoczekiwaną stronę to lepiej mi powiedz co zaplanowałeś, żebym wiedziała co dziś na pewno się nie zdarzy – odparła obracając się w stronę mężczyzny i opierając się o barierkę bokiem. Uniosła brew i uniosła kącik ust w pełnym wyzwania uśmiechu. Nie dało się ukryć, że udzieliła jej się atmosfera, którą stworzył samym swoim nastrojem. Niektórzy tak wpływali na otoczenie, ludzie napawali się ich emocjami nawet nie zdając sobie do końca z tego sprawy. – Czy mam niepewność? Ciekawość? Uwierz tego pierwszego mam pod dostatkiem. – nie wiedziała do czego właściwie pije. Nie przyszło jej do głowy, że może mieć na myśli jej wcześniejsze napomknięcie o Lovegoodzie. – Chcesz wiedzieć czy zgodziłam się bo mi ciebie brakowało? – zapytała szczerze nie bawiąc się w kolejne półsłówka. Skoro postawili na szczerość to nie miała zamiaru się z niej wycofywać. To całkiem zabawne, że potrzebowali tak wiele zła by spełnić swoje postanowienia.
Nigdy nie widziała go bez piersiówki. Każdy ma jakieś swoje atrybuty, bez których właściwie nie rusza się z domu. Jego zdecydowanie była właśnie piersiówka. Nie wiedziała czy to mechanizm obronny, uzależnienie czy zwyczajne przyzwyczajenie, ale chyba nie potrafiła sobie wyobrazić jego bez tego konkretnego metalu w dłoni. Pokręciła głową gdy zaproponował jej trunek. – Jeszcze nie zirytowałeś mnie wystarczająco – zaczęła, ale po chwili tego pożałowała. Nie mówi się takich rzeczy takim ludziom jak on, bo biorą to za cel do osiągnięcia, wyzwanie. Westchnęła i sięgnęła jednak po piersiówkę mocząc jedynie delikatnie usta. – No więc… powiesz mi coś więcej? Chciałeś porozmawiać? Iść na spacer? – zapytała przejeżdżając kciukiem po kąciku ust czując jak kropla ognistej pali ją w delikatną skórę. – Podejrzewam, że masz towarzystwo i do rozmowy i do spacerów, wręcz jestem tego pewna, nawet ja czasem czytam gazety. – uniosła kącik ust w ironicznym, ale nie złośliwym uśmiechu, bo… - Tym razem nie chce być złośliwa, uwierz bardzo się staram nie być. Zastanawiam się jednak nad tym jaki masz plan? – czy nie widział, że takie spotkania nikomu nie pomogą? Dziś wspólny spacer, a jutro walka na śmierć i życie? W sumie równie dobrze mogłaby zadać takie pytanie też sobie. W końcu przyszła. Nie odrywając od niego spojrzenia wyciągnęła przed siebie piersiówkę.
Owszem, była czujna. Musiała być. Sytuacja ją do tego przyzwyczaiła. Nie było jednak mowy o żadnym treningu. Zaadaptowała się do życia w świecie przepełnionym wojną. Zastanawiała się jak wyglądałby powrót do „normalności” i czy w ogóle coś takiego jak normalność jeszcze funkcjonowało w jej słowniku. Słysząc skierowane w jej stronę pytanie uniosła nieznacznie kącik ust w uśmiechu i znów wróciła spojrzeniem na horyzont. Czyżby znalazła sobie nowy sposób na odwrócenie uwagi? – Jestem czujna – potwierdziła skinieniem głowy – ty jednak chodzisz jak górski troll, mogłabym w ogóle nie mieć uszu, a i tak bym cię usłyszała – skłamała. Oczywiście, że poruszał się maksymalnie cicho, niejednokrotnie miała okazję zobaczyć jak się skrada i nie mogła mu tego odebrać. Jeśli jednak miała możliwość dołożenia swoich paru groszy to dlaczego miała tego nie zrobić? Ten nigdy nie pozostawał jej dłużny.
Zastanawiała się czy faktycznie liczył na to, że się zjawi czy chciał jedynie zaspokoić własną ciekawość? Wszystko było możliwe. Fakt wydawał się być w nieporównywalnie dobrym nastroju. Podczas ich ostatniej rozmowy wyglądał na zmęczonego, poirytowanego i obojętnego. Teraz przypomniał zwyczajnego siebie i chyba ten widok był znacznie gorszy. Wolałaby widzieć w nim zmianę, obraz człowieka, którego do woli mogłaby nienawidzić. W tym co napisał w liście było sporo prawdy. Ciężko było przekroczyć taką granicę emocjonalną. – Właściwie liczyłam na to, że się nie zjawisz i będę zmuszona spełnić swoją groźbę – odparła zacięcie wpatrując się w jego tęczówki. – Byłam tu chyba ostatni raz jako dziecko. Nie wiedziałam czy w ogóle trafię – dodała ze wzruszeniem ramion odpowiadając na jego śmiałe stwierdzenie. Cóż nie mogła ukryć też tego, że była zwyczajnie ciekawa.
Wydany przez mężczyznę wyrok lekko zbił ją z pantałyku. Mówił o niej, o sobie czy tak właściwie o nich? Parsknęła krótkim, ale szczerym śmiechem. – Skoro wszystko zwykle idzie w nieoczekiwaną stronę to lepiej mi powiedz co zaplanowałeś, żebym wiedziała co dziś na pewno się nie zdarzy – odparła obracając się w stronę mężczyzny i opierając się o barierkę bokiem. Uniosła brew i uniosła kącik ust w pełnym wyzwania uśmiechu. Nie dało się ukryć, że udzieliła jej się atmosfera, którą stworzył samym swoim nastrojem. Niektórzy tak wpływali na otoczenie, ludzie napawali się ich emocjami nawet nie zdając sobie do końca z tego sprawy. – Czy mam niepewność? Ciekawość? Uwierz tego pierwszego mam pod dostatkiem. – nie wiedziała do czego właściwie pije. Nie przyszło jej do głowy, że może mieć na myśli jej wcześniejsze napomknięcie o Lovegoodzie. – Chcesz wiedzieć czy zgodziłam się bo mi ciebie brakowało? – zapytała szczerze nie bawiąc się w kolejne półsłówka. Skoro postawili na szczerość to nie miała zamiaru się z niej wycofywać. To całkiem zabawne, że potrzebowali tak wiele zła by spełnić swoje postanowienia.
Nigdy nie widziała go bez piersiówki. Każdy ma jakieś swoje atrybuty, bez których właściwie nie rusza się z domu. Jego zdecydowanie była właśnie piersiówka. Nie wiedziała czy to mechanizm obronny, uzależnienie czy zwyczajne przyzwyczajenie, ale chyba nie potrafiła sobie wyobrazić jego bez tego konkretnego metalu w dłoni. Pokręciła głową gdy zaproponował jej trunek. – Jeszcze nie zirytowałeś mnie wystarczająco – zaczęła, ale po chwili tego pożałowała. Nie mówi się takich rzeczy takim ludziom jak on, bo biorą to za cel do osiągnięcia, wyzwanie. Westchnęła i sięgnęła jednak po piersiówkę mocząc jedynie delikatnie usta. – No więc… powiesz mi coś więcej? Chciałeś porozmawiać? Iść na spacer? – zapytała przejeżdżając kciukiem po kąciku ust czując jak kropla ognistej pali ją w delikatną skórę. – Podejrzewam, że masz towarzystwo i do rozmowy i do spacerów, wręcz jestem tego pewna, nawet ja czasem czytam gazety. – uniosła kącik ust w ironicznym, ale nie złośliwym uśmiechu, bo… - Tym razem nie chce być złośliwa, uwierz bardzo się staram nie być. Zastanawiam się jednak nad tym jaki masz plan? – czy nie widział, że takie spotkania nikomu nie pomogą? Dziś wspólny spacer, a jutro walka na śmierć i życie? W sumie równie dobrze mogłaby zadać takie pytanie też sobie. W końcu przyszła. Nie odrywając od niego spojrzenia wyciągnęła przed siebie piersiówkę.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Może lepiej było nie mówić? Zatrzymać dla siebie komentarze, poglądy, zgryźliwości i pełne pogardy spojrzenia wobec czynów, które dla obu stron były irracjonalne, pozbawione najmniejszego sensu i moralności? Trwonienie czasu na kłótnie nie miało najmniejszego sensu; obojętnie jak bardzo byśmy chcieli, nie znajdziemy wspólnego języka w tych kwestiach. Kiedyś umieliśmy rozmawiać, potrafiliśmy odnaleźć się w rzeczywistości, gdzie staliśmy po dwóch stronach barykady, a mimo to obok siebie. Ramię w ramię. Doskonale znaliśmy własne spojrzenie na świat, pragnienia, cele i mniej, bądź bardziej świadomie omijaliśmy niewygodne tematy, dylematy, które finalnie nas pogrążyły, ale dały te kilka trudnych do opisania miesięcy. Trudnych, bo wręcz abstrakcyjnie fantastycznych. Każda bajka miała swój koniec, nasza najwyraźniej oczekiwała epilogu. Jego długość zależała już tylko od nas.
Listy były szczere, ale nie zamierzałem jej tego udowadniać. Pisane po sporej dawce trunku zdawały być się, aż nad wyraz przepełnione emocjami i wspomnieniami, o jakich być może chciała zapomnieć. To nie tak, że miałem chęć nią nimi maltretować, wręcz przeciwnie – pokazać, że były warte coś więcej wszak upływający czas nie wyciszył ich na dobre. Widziałem to w jej oczach, reakcjach i gestach; wiedziona niezrozumieniem, być może nawet skrępowaniem i złością wobec przekorności losu. Czy mieliśmy na niego jakiś wpływ? Nie. Uważałem, że każdy miał zapisaną przyszłość w mniej tudzież bardziej wyrazistych barwach i choć mogliśmy zmieniać detale, to nie sens, nie finał. Być może zbłądziliśmy i z tego powodu brutalnie zetknięto nas ze sobą abyśmy znów to poczuli, tą nicość, stratę, tą paskudną rzeczywistość gdzie rozsądek góruje nad uczuciami.
Czy je odczuwałem? Zawsze uważałem, że byłem pozbawiony nawet ich namiastki. Kierowałem się emocjami, to nad nimi skrupulatnie pracowałem, ale przy Lucindzie zdarzało mi się zapominać; nie raz, nie dwa. W pewnym momencie chyba nawet całkowicie. Lubiłem jej słuchać, lubiłem na nią patrzeć, uwielbiałem się droczyć. To nie było normlane.
Każdy musiał się zaadaptować w nowym świecie, właściwym ładzie. Czarodziejska społeczność w końcu wychodziła z cienia, pokazywała własną potęgę i siłę, ale mimo wszystko wciąż czuła na karku oddech wroga i szeroko rozumianego ubóstwa. Była to jednak kwestia czasu, feniks zawsze rodził się z popiołów. -Faktycznie, słyszeli mnie pewnie nawet na sąsiedniej ulicy. Może lepiej uciekać?- zaśmiałem się pod nosem nie biorąc jej słów do siebie. Musiała się wyszkolić, wyostrzyć zmysły. Nie musiałem nawet słyszeć o jej wojażach, aby mieć pewność, że takowych było wiele. Miała w sobie odwagę, miała też ogrom samozaparcia i chęci osiągnięcia celu. -Dajesz jakieś lekcje? Z chęcią bym z nich skorzystał, kto wie może uczeń przerośnie mistrza?- uniosłem brew i wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie. Nie byłem specem w kwestii skradania, ale też znałem podstawy – potrafiłem zachowywać się cicho, choć pewnie nie na tyle jakbym chciał, jednak nie mogłem się powstrzymać przed złośliwym komentarzem.
Liczyłem na to, że się zjawi, temu nie mogłem zaprzeczyć. Lubiłem spędzać z nią czas, przekomarzać się, patrzeć na jej uśmiech i wywracanie oczami, gdy powiem coś głupiego. Tak o, po prostu. Nie miałem na to sensownego argumentu. Zawieszenie broni przyczyniło się do tej decyzji, zapewne mylnej, dążącej tylko i wyłącznie do kolejnych miesięcy odskoczni w postaci czystki ziem, ognistej. Czy było warto? Miałem się dopiero tego dowiedzieć. Mimo wszystko nie żałowałem, nawet jeśli w kuluarach nazwaliby mnie głupcem. Czy zdrajcą? Nie robiłem niczego, co mogłoby narazić nasze interesy, one były ponad wszelkie pragnienia, a ja byłem bezgranicznie lojalny i właśnie ta cecha mnie zgubiła. Porzuciła na samym środku drogi.
-To byłoby ciekawe- rzuciłem odwracając wzrok na zachodzące słońce. Cholera, znów one, ale tym razem mogło zajść w akompaniamencie zwykłej rozmowy, a nie dziecinnej kłótni. -Nie byłabyś w stanie tego zrobić, ale cóż. Kto wie, może bym się zdziwił?- rzuciłem na krótko powracając spojrzeniem do jej tęczówek. Być może żyłem w obłudzie, ale nie chciało mi się wierzyć, że gotów by była wypowiedzieć zaklęcie pozbawiające mnie ostatniego tchu. Dziedzina uroków nie była mi nader znana, ale niejednokrotnie poznałem siłę należących do niej czarów. Piorun? Mało brakowało, lecz na jej nieszczęście udało mi się w ostatniej chwili podnieść tarczę i choć oberwałem, to nie aż tak, gdybym ułamek sekundy później wypowiedział inkantację. Na samo wspomnienie wciąż czuje smażony bekon. Ach, to nie pyszne jedzenie, a moja skóra.
-Jak tu było kiedyś?- spytałem z ciekawością w głosie. Nigdy przed tym jak snuliśmy plany ruszenia na fort nie miałem okazji być w Suffolk, właściwie niewiele hrabstw udało mi się ujrzeć na własne oczy. Rosja pochłonęła mnie całkowicie, byłem przekonany, że to na tamtych ziemiach polegnę, zapiję się na śmierć albo po prostu umrę z parszywej starości. Czy istniała gorsza śmierć?
Nie odpowiedziałem od razu, kiedy zadała – zapewne nieświadomie – dość dwuznacznie pytanie. Rzuciłem jej krótkie spojrzenie, po czym schyliłem głowę kryjąc cichy śmiech. Nasuwało mi się wiele odpowiedzi, ale nie mogłem się powstrzymać przed tą jedną. Może zbyt odważną. -Wyobraziłem sobie nie spokój, ale kłótnie. Nie radość, lecz zawód. Nie pocałunek, a odrzucenie- odparłem nie spoglądając na nią dość celowo – nie chciałem, aby wiedziała, czy mówiłem prawdę. To wiedziałem tylko ja.
-Dlaczego? Czy kiedyś zdeptałem twoje zaufanie względem moich słów?- spytałem dość otwarcie. Tak, znałem odpowiedź, ale czy ona była świadom mojego czynu? Mimo upływu sporej ilości miesięcy nie żałowałem tej decyzji. Spowodowała przepaść, otwierała krwawiące rany, ale dawała świadomość, poczucie realizmu. Mydlana bańka musiała w końcu pęknąć.
-Tak, chcę to wiedzieć- rzuciłem i w końcu na nią spojrzałem. Lubiłem prawdę, jakakolwiek ona by nie była.
Uśmiechnąłem się szelmowsko, gdy wzięła ode mnie piersiówkę – to był dobry znak. Sielankowy nastrój poprawiał komfort rozmowy, dawał nowe perspektywy. Może faktycznie nie przyjdzie nam się dzisiaj pokłócić? Na to liczyłem, bowiem wszystko co miało zostać powiedziane w kwestii poglądów już dawno padło. Na to nie mieliśmy wpływu, nie mogliśmy tego zmienić. Byliśmy zbyt dumni, zbyt uparci. Obydwoje. Nawet jeśli wypierała tą świadomość, to mieliśmy o wiele więcej wspólnego, niżeli ktokolwiek inny. -Jeszcze, to naprawdę dobre słowo- zaśmiałem się, po raz kolejny dzisiejszego wieczoru. Szczerze, nie kpiąco. Lucindo – idź w cholerę.
-Ach tak? I cóż takiego w nich wyczytałaś?- uniosłem brew nieco zaciekawiony tym faktem. -Piszą o mnie w gazetach? Powiedz mi, że nie w czarownicy- zacisnąłem wargi starając się nie uśmiechnąć, ale finalnie plan spalił się na panewkach. Sam unikałem tego typu treści, ale spodziewałem się, iż moje nazwisko mogło być gdzieś wspomniane. Głodni plotek, wyśnionych historii i kłamstw – istna pożywka dla spragnionych nędznej rozrywki tudzież wspomnianych informacji wszak w każdej pogłosce było ziarno prawdy. Wbrew pozorom sam na ich miejscu wolałbym zapoznać się ze wszystkimi źródłami, czy to mniej, czy bardziej wiarygodnymi.
-Chciałbym zabrać cię na spacer- odparłem zgodnie z prawdą. -To zbrodnia?- dopytałem. -Dbam o tych ludzi, staram się im zapewnić wszystko co najlepsze- nie kłamałem. Środki były ograniczone, ale to oni stali się priorytetem, nie moje własne potrzeby. -Szukam miejsca na domy, dla tych którzy nie mogą pozwolić sobie na nowe i wyszedłem z założenia, że mogłabyś mi pomóc. Mój gust w tej kwestii nie należy do najlepszych- pokiwałem wolno głową, po czym odebrałem od niej piersiówkę i sam upiłem łyk. -Tam- wskazałem drogę równoległą do doków -jest kilka zniszczonych mieszkań.- dodałem z wyczekującą miną. Skusi się? Czy jednak pójdzie w swoją stronę, bo liczyła na słowną wojnę?
Listy były szczere, ale nie zamierzałem jej tego udowadniać. Pisane po sporej dawce trunku zdawały być się, aż nad wyraz przepełnione emocjami i wspomnieniami, o jakich być może chciała zapomnieć. To nie tak, że miałem chęć nią nimi maltretować, wręcz przeciwnie – pokazać, że były warte coś więcej wszak upływający czas nie wyciszył ich na dobre. Widziałem to w jej oczach, reakcjach i gestach; wiedziona niezrozumieniem, być może nawet skrępowaniem i złością wobec przekorności losu. Czy mieliśmy na niego jakiś wpływ? Nie. Uważałem, że każdy miał zapisaną przyszłość w mniej tudzież bardziej wyrazistych barwach i choć mogliśmy zmieniać detale, to nie sens, nie finał. Być może zbłądziliśmy i z tego powodu brutalnie zetknięto nas ze sobą abyśmy znów to poczuli, tą nicość, stratę, tą paskudną rzeczywistość gdzie rozsądek góruje nad uczuciami.
Czy je odczuwałem? Zawsze uważałem, że byłem pozbawiony nawet ich namiastki. Kierowałem się emocjami, to nad nimi skrupulatnie pracowałem, ale przy Lucindzie zdarzało mi się zapominać; nie raz, nie dwa. W pewnym momencie chyba nawet całkowicie. Lubiłem jej słuchać, lubiłem na nią patrzeć, uwielbiałem się droczyć. To nie było normlane.
Każdy musiał się zaadaptować w nowym świecie, właściwym ładzie. Czarodziejska społeczność w końcu wychodziła z cienia, pokazywała własną potęgę i siłę, ale mimo wszystko wciąż czuła na karku oddech wroga i szeroko rozumianego ubóstwa. Była to jednak kwestia czasu, feniks zawsze rodził się z popiołów. -Faktycznie, słyszeli mnie pewnie nawet na sąsiedniej ulicy. Może lepiej uciekać?- zaśmiałem się pod nosem nie biorąc jej słów do siebie. Musiała się wyszkolić, wyostrzyć zmysły. Nie musiałem nawet słyszeć o jej wojażach, aby mieć pewność, że takowych było wiele. Miała w sobie odwagę, miała też ogrom samozaparcia i chęci osiągnięcia celu. -Dajesz jakieś lekcje? Z chęcią bym z nich skorzystał, kto wie może uczeń przerośnie mistrza?- uniosłem brew i wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie. Nie byłem specem w kwestii skradania, ale też znałem podstawy – potrafiłem zachowywać się cicho, choć pewnie nie na tyle jakbym chciał, jednak nie mogłem się powstrzymać przed złośliwym komentarzem.
Liczyłem na to, że się zjawi, temu nie mogłem zaprzeczyć. Lubiłem spędzać z nią czas, przekomarzać się, patrzeć na jej uśmiech i wywracanie oczami, gdy powiem coś głupiego. Tak o, po prostu. Nie miałem na to sensownego argumentu. Zawieszenie broni przyczyniło się do tej decyzji, zapewne mylnej, dążącej tylko i wyłącznie do kolejnych miesięcy odskoczni w postaci czystki ziem, ognistej. Czy było warto? Miałem się dopiero tego dowiedzieć. Mimo wszystko nie żałowałem, nawet jeśli w kuluarach nazwaliby mnie głupcem. Czy zdrajcą? Nie robiłem niczego, co mogłoby narazić nasze interesy, one były ponad wszelkie pragnienia, a ja byłem bezgranicznie lojalny i właśnie ta cecha mnie zgubiła. Porzuciła na samym środku drogi.
-To byłoby ciekawe- rzuciłem odwracając wzrok na zachodzące słońce. Cholera, znów one, ale tym razem mogło zajść w akompaniamencie zwykłej rozmowy, a nie dziecinnej kłótni. -Nie byłabyś w stanie tego zrobić, ale cóż. Kto wie, może bym się zdziwił?- rzuciłem na krótko powracając spojrzeniem do jej tęczówek. Być może żyłem w obłudzie, ale nie chciało mi się wierzyć, że gotów by była wypowiedzieć zaklęcie pozbawiające mnie ostatniego tchu. Dziedzina uroków nie była mi nader znana, ale niejednokrotnie poznałem siłę należących do niej czarów. Piorun? Mało brakowało, lecz na jej nieszczęście udało mi się w ostatniej chwili podnieść tarczę i choć oberwałem, to nie aż tak, gdybym ułamek sekundy później wypowiedział inkantację. Na samo wspomnienie wciąż czuje smażony bekon. Ach, to nie pyszne jedzenie, a moja skóra.
-Jak tu było kiedyś?- spytałem z ciekawością w głosie. Nigdy przed tym jak snuliśmy plany ruszenia na fort nie miałem okazji być w Suffolk, właściwie niewiele hrabstw udało mi się ujrzeć na własne oczy. Rosja pochłonęła mnie całkowicie, byłem przekonany, że to na tamtych ziemiach polegnę, zapiję się na śmierć albo po prostu umrę z parszywej starości. Czy istniała gorsza śmierć?
Nie odpowiedziałem od razu, kiedy zadała – zapewne nieświadomie – dość dwuznacznie pytanie. Rzuciłem jej krótkie spojrzenie, po czym schyliłem głowę kryjąc cichy śmiech. Nasuwało mi się wiele odpowiedzi, ale nie mogłem się powstrzymać przed tą jedną. Może zbyt odważną. -Wyobraziłem sobie nie spokój, ale kłótnie. Nie radość, lecz zawód. Nie pocałunek, a odrzucenie- odparłem nie spoglądając na nią dość celowo – nie chciałem, aby wiedziała, czy mówiłem prawdę. To wiedziałem tylko ja.
-Dlaczego? Czy kiedyś zdeptałem twoje zaufanie względem moich słów?- spytałem dość otwarcie. Tak, znałem odpowiedź, ale czy ona była świadom mojego czynu? Mimo upływu sporej ilości miesięcy nie żałowałem tej decyzji. Spowodowała przepaść, otwierała krwawiące rany, ale dawała świadomość, poczucie realizmu. Mydlana bańka musiała w końcu pęknąć.
-Tak, chcę to wiedzieć- rzuciłem i w końcu na nią spojrzałem. Lubiłem prawdę, jakakolwiek ona by nie była.
Uśmiechnąłem się szelmowsko, gdy wzięła ode mnie piersiówkę – to był dobry znak. Sielankowy nastrój poprawiał komfort rozmowy, dawał nowe perspektywy. Może faktycznie nie przyjdzie nam się dzisiaj pokłócić? Na to liczyłem, bowiem wszystko co miało zostać powiedziane w kwestii poglądów już dawno padło. Na to nie mieliśmy wpływu, nie mogliśmy tego zmienić. Byliśmy zbyt dumni, zbyt uparci. Obydwoje. Nawet jeśli wypierała tą świadomość, to mieliśmy o wiele więcej wspólnego, niżeli ktokolwiek inny. -Jeszcze, to naprawdę dobre słowo- zaśmiałem się, po raz kolejny dzisiejszego wieczoru. Szczerze, nie kpiąco. Lucindo – idź w cholerę.
-Ach tak? I cóż takiego w nich wyczytałaś?- uniosłem brew nieco zaciekawiony tym faktem. -Piszą o mnie w gazetach? Powiedz mi, że nie w czarownicy- zacisnąłem wargi starając się nie uśmiechnąć, ale finalnie plan spalił się na panewkach. Sam unikałem tego typu treści, ale spodziewałem się, iż moje nazwisko mogło być gdzieś wspomniane. Głodni plotek, wyśnionych historii i kłamstw – istna pożywka dla spragnionych nędznej rozrywki tudzież wspomnianych informacji wszak w każdej pogłosce było ziarno prawdy. Wbrew pozorom sam na ich miejscu wolałbym zapoznać się ze wszystkimi źródłami, czy to mniej, czy bardziej wiarygodnymi.
-Chciałbym zabrać cię na spacer- odparłem zgodnie z prawdą. -To zbrodnia?- dopytałem. -Dbam o tych ludzi, staram się im zapewnić wszystko co najlepsze- nie kłamałem. Środki były ograniczone, ale to oni stali się priorytetem, nie moje własne potrzeby. -Szukam miejsca na domy, dla tych którzy nie mogą pozwolić sobie na nowe i wyszedłem z założenia, że mogłabyś mi pomóc. Mój gust w tej kwestii nie należy do najlepszych- pokiwałem wolno głową, po czym odebrałem od niej piersiówkę i sam upiłem łyk. -Tam- wskazałem drogę równoległą do doków -jest kilka zniszczonych mieszkań.- dodałem z wyczekującą miną. Skusi się? Czy jednak pójdzie w swoją stronę, bo liczyła na słowną wojnę?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Wiedza była ciężarem. Dawniej nie rozumiała ludzi, którzy powtarzali jak mantrę, że wolą nie wiedzieć, udawać, zakrywać oczy gdy dzieje się coś prawdziwego. Na myśl przychodziła jej od razu rodzina. Wszystko przecież można było zamieść pod dywan, nie miała znaczenia waga tego zdarzenia ani konsekwencje. Brzydziła się tego typu zagrywkami wierząc, że kłamstwo prędzej czy później wyjdzie na jaw. Oczywiście, nie było ludzi, którzy nie naginaliby rzeczywistości dla własnych celów. Wiele można wybaczyć, wiele zracjonalizować, ale wciąż pozostawał niesmak. Dopiero ich relacja pokazała jej jak kosztowna jest prawda. W tamtym momencie swojego życia wolała nie znać szczegółów, ignorować znaki. Wiedziała, że jeśli dotrze do niej to co realne, to wszystko co budowali rozleci się jak domek z kart. Mając przed sobą perspektywę tak ogromnego bólu robiła wszystko by do tego nie dopuścić, ale… wiedza stała się dla niej ciężarem. Wierzyła, że w tej sytuacji nie było innego rozwiązania, nie było dla nich innego końca. Pogodzenie się to jedna z najtrudniejszych rzeczy jakie przyszło jej zrobić w życiu, bo żaden ból fizyczny, którego doświadczyła nie równał się z tym, który czuła wtedy. Bądź co bądź musiała się z tym pogodzić.
Nie zastanawiała się nad tym co los dla nich przygotował, czasem jednak zastanawiała się co przygotował dla niego. Nie miała wątpliwości co do tego, że zmienili się diametralnie. Może, gdyby poznali się mając za sobą już tak wielkie wojenne doświadczenie nigdy nie zamieniliby ze sobą słowa, a od razu przeszliby do czynów. Zastanawiała się nad tym jak bardzo się zmienił. W co wierzył, o co się troszczył, co sprawiało mu radość, a co doprowadzało do obłędu. Zastanawiała się jakie zdarzenia i jakie czyny napisały jego historię. Dość istotny był fakt, że właśnie znajdowali się na ziemiach, nad którymi sprawował pieczę. Nie miała zamiaru podważać pracy włożonej w osiągnięcie tego statusu. Potrzebował tego do życia w szczęściu czy nie, to nie miało znaczenia. Bała się jednak myśleć jak wiele musiał uczynić by to osiągnąć.
Gdyby nie zależało jej na tym by go dziś zobaczyć nigdy by się tu nie pojawiła. Bez względu na trwające zawieszenie broni nie czuła się tutaj bezpiecznie, a przynajmniej nie powinna tak się czuć. To głupota z jej strony i udawanie, że jest inaczej na nic się zdawało. Może to jej wewnętrzny bunt przed zasadami rządzącymi tym przepełnionym obłudą światem? A może to jej wielka potrzeba udowodnienia sobie, że te spotkania nic nie zmienią, nic nie znaczą? Taplała się w niejasnościach, może nawet czerpała z nich przyjemność. Upośledzał ją emocjonalnie, sprawiał, że chciała znów zamknąć się w bańce, którą dawno temu zbudowali wokół siebie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że gdy to wszystko się skończy znów będzie cierpieć, znów będzie zbierać własne oczekiwania z podłogi. Nie odpuściła. Miesiące przeżywania tego wszystkiego od nowa dla kilku chwil spędzonych we własnym towarzystwie. Jeśli to nie wpisywało się w definicję choroby, to już sama nie wiedziała co nią było. Pocieszał ją jedynie fakt, że chorowali razem.
- Ty chyba nie musisz się niczego obawiać – odparła, gdy wspomniał o ucieczce. Cóż podejrzewała, że był teraz lokalną gwiazdą, faktycznym dobrodziejem. Ona cóż… na ucieczkę miała jeszcze czas. – Niestety marny ze mnie nauczyciel, wiesz? Nie mam cierpliwości do niesfornych, głośnych i upartych uczniów. Straciłbyś wszystkie punkty. – dodała uśmiechając się przy tym dość znacząco. Cóż cierpliwość nie była cechą, którą mogłaby się z dumą pochwalić. Oczywiste było również to, że niewiele go mogła nauczyć. Owszem ostatnie półtora roku nie było dla niej łaskawe, wymagało od niej doszlifowania niektórych umiejętności, ale Drew wcale nie odstawał od niej na tym polu. Nikt kto wybiera taki zawód jak oni nie może poruszać się jak słoń w składzie porcelany. To było zwyczajnie niemożliwe.
Jej groźby nie miały żadnego poparcia w zamiarach. Tak naprawdę nie była aż tak bezwzględna jak wszystkim się wydawało, ale zdecydowanie chciałaby taka być. Najczęściej dotyczyło to przecież obcych ludzi. Ludzi, którzy krzywdzili ją lub jej bliskich. Lucinda nie bała się używać odpowiednich zaklęć podczas pojedynku, nie martwiła się konsekwencjami, gdy ten wciąż trwał. Nie potrafiła jednak zakończyć życia czarodzieja, gdy ten nie miał już przy sobie różdżki. Oboje również wiedzieli, że jej słowa mijają się z rzeczywistością, droczyła się z nim chociaż właściwie sama nie wiedziała dlaczego. Nie był to powód do żartów i może właśnie dlatego był do tego idealny. Wzruszyła ramionami delikatnie pozostawiając jego słowa bez odpowiedzi.
Blondynka dłużej zastanowiła się nad kolejnym pytaniem. Dużo rzeczy i sytuacji, które powinny mieć swoje odzwierciedlenie w jej wspomnieniach wyparowało. Może to przez nadmiar zdarzeń, może przez wypieranie niektórych kwestii z pamięci. Nie miało to właściwie większego znaczenia. – Głośniej, żywiej i… czyściej. – jeżeli oczekiwał szczegółów to raczej nie była odpowiednią osobą do tego by mu je zdradzić. Na pewno znajdzie się ktoś kto w Suffolk spędził więcej czasu od niej. – Rozumiem, że masz na to wszystko plan? – zapytała patrząc na porzucone statki, budynki w ruinie i nieład. Może to był celowe i taktyczne działanie? Może to był właśnie ten plan?
Po części zdawała sobie sprawę z tego, że zadane pytanie ma dwuznaczny wydźwięk. Tak naprawdę sama miała już dosyć tych kłótni, wymiany argumentów, ciągłych dylematów. Do końca nie potrafiła sobie wyobrazić jak ich rozmowa miałaby wyglądać bez tych elementów, bo to w pewnym sensie wymagałoby przyznania się przed sobą, że może być zwyczajnie, normalnie. Uniosła brew w pytającym geście słysząc jego odpowiedz. – Hmm… - westchnęła przeciągle - … masz wysokie wymagania co do naszej dwójki. – odparła również odwracając na chwile wzrok. Sama wzmianka o pocałunku zbiła ją z pantałyku. Lubił przekraczać granice, oboje lubili. Wiedziała również, że słowo nie równa się działaniu i tego chciała się trzymać. Bycie bezpośrednim to coś nowego w ich relacji, coś czego nauczył ich czas spędzony osobno. Na razie nie potrafiła stwierdzić czy to zmiana na lepsze. Po co się nad tym głowić? Przecież zanim zrozumie sens własnych myśli to wszystko się skończy.
Ponownie wróciła spojrzeniem na twarz mężczyzny, gdy wspomniał o zaufaniu. Na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech chociaż temat sam w sobie należał raczej do tych poważnych. – Cóż… - zaczęła mrużąc delikatnie oczy bo promienie zachodzącego słońca dotarły do ich twarzy. – Zapytałeś czy mam to u siebie, a niepewności mam bardzo dużo zważając na… aktualną sytuację. Skoro jednak już poruszyłeś ten temat, to chętnie odpowiem. – zatrzymała się próbując dobrze ubrać w słowa to co pojawiło jej się w głowie. – Z perspektywy czasu myślę, że zwyczajnie nie miałeś możliwości zdeptania mojego zaufania, zbyt wiele twoich szaleństw usprawiedliwiałam i nawet nie zaprzeczaj. Po drugie z tego co pamiętam to ty jesteś specjalistą od testów zaufania. – odparła i ponownie uniosła kącik ust w znaczącym uśmiechu. Miała sporo czasu na przemyślenia dotyczące ich relacji i nawet jeśli na niewiele się one zdały to jednak dużo rzeczy stało się dla niej jasne, bardziej zrozumiałe.
Nie uważała się za jedyną ofiarę systemu. Byłaby wielką hipokrytką obarczając go pełną winą za to co się między nimi wydarzyło. Oczywiście tak byłoby łatwiej, ale okłamywanie samej siebie to już inny poziom manipulacji. Westchnęła. Czego się spodziewała? Oczywiście, że chciał wiedzieć. – Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. – zaczęła zaciskając mocniej palce na barierce. – Nie myślę o tobie już, nie mierzę się z tobą w snach. Wiele mnie to kosztowało, ale zaakceptowałam to jak wygląda moje, nasze życie. Może właśnie dlatego tak zareagowałam kiedy spotkaliśmy się przy stróżówce. Nie wiem. – przerwała spoglądając na niego z niepewnością. Nie była przyzwyczajona do mówienia o tym wprost. Kiedy unikasz czegoś jak ognia przez tak długi czas to nie możesz oczekiwać, że finalnie się nie sparzysz. – Zaczęłam sobie to racjonalizować. Może tak miało być? Może potrzebowałam tego zakończenia? Przyjęłam to do siebie, pożegnaliśmy się i nie oczekiwałam już niczego innego. Twój list całkowicie zbił mnie z pantałyku. – zaśmiała się kręcąc głową. – Z jednej strony miałam ochotę wrzucić go w ogień i nawet nie czytać, a z drugiej… no cóż… z drugiej właśnie z tobą rozmawiam. Czy mi tego brakowało? Wolałabym, żeby tak nie było. – dodała szczerze starając się dokładnie ubrać w słowa to co stanowiło chaos w jej głowie. Nie zrobiła tego bez emocji, wręcz przeciwnie. Nawet jeśli na zewnątrz brzmiała jakby przepełniała ją pewność siebie, to tak naprawdę była niczym galareta. Nie była to odpowiedz na jego pytanie, ale lepszej udzielić mu nie mogła. Jeśli wyciągnie z tego wniosek, to prawdopodobnie będzie on podobny do tego, który ona sama wyciągnęła.
Tylko ktoś całkowicie ślepy nie dostrzegłby zmiany w jego zachowaniu. Był mniej skrępowany, przypominał po prostu siebie. Rzucał głupimi uwagami, śmiał się w odpowiedzi na jej słowa, kpił i podburzał. Nie była głupia. Wiedziała, że dobrze czuł się w jej towarzystwie. Choć zwykle dążyła do tego by ludzie tak się przy niej czuli to jednak wiedziała, że to niepokojący sygnał. Nie miała zamiaru pytać o to czego od niej oczekuje, czego właściwie chce. Nie miało to żadnego znaczenia. Zawieszenie broni prędko się skończy, oni nie zmienią swoich poglądów, nie wyrzekną się obranej drogi. Będzie tak jak było wcześniej, albo jeszcze gorzej. Uśmiechnęła się słysząc jego rozbawienie.
Nie mógł nie wiedzieć, że gazety rozpisują się o jego poczynaniach. Pokręciła głową oczywiście mu nie wierząc. – Nie udawaj, dobrze wiem, że Czarownica to twoje ulubione źródło informacji – zaczęła, a na jej ustach pojawił się ironiczny uśmiech. – No właśnie to, że na brak towarzystwa raczej nie narzekasz. Chyba nie zaprzeczysz? – zapytała przypominając sobie to co napisał w liście. Dlaczego pomimo ludzi wokół siebie czuł się sam? Ona miała ku podobnym uczuciom powody. Zawsze była sama. Miała przyjaciół, znajomych, osoby bliskie jej sercu, ale i tak pozostawała sama ze sobą przez większość czasu. Tak było zawsze i już się do tego zdążyła przyzwyczaić.
Kolejny raz tego dnia ją zaskoczył. Tym razem całkowicie. Chciał, żeby pomogła mu wybrać miejsca na budowę domów? Chciał się zatroszczyć o ludzi dotkniętych wojną? Co za zrządzenie losu. Przez długi czas nie odpowiadała. Zastanawiała się nad tym co naprawdę stara się osiągnąć i jaki ma w tym cel. Znał ją. Było dokładnie tak jak napisał. Wiedział co kocha, czego nienawidzi, co lubi i co ją drażni. Do tej listy dodałaby jeszcze jedną rzecz: doskonale znał jej słabości. Wiedział, że ludzie stanowią dla niej integralną część życia. Wiele poświęciła i była gotowa by poświęcić jeszcze więcej. Mogła odmówić? Powiedzieć, że nie chce pomóc ludziom, którzy mogą tego potrzebować? Cywile nie byli niczemu winni, nie powinni cierpieć bez względu na to jakie ziemie przyszło im zamieszkiwać. Z drugiej strony czuła, że jest w tym jakiś cel, ukryte przesłanie. Ciężko było jej uwierzyć w dobre intencje, ciężko było zrozumieć dlaczego właśnie jej to zaproponował. Musiał widzieć jaką walkę wewnętrzną prowadziła. Uśmiech zmienił się w grymas, a grymas w powątpiewanie. Westchnęła w końcu odrywając dłonie od barierki i spojrzała na miejsce, które wskazywał. – Dobrze, zabierz mnie na spacer – zgodziła się nie obiecując nic więcej. Musiała przekonać się na własnej skórze czy to o czym mówi jest prawdą.
Nie zastanawiała się nad tym co los dla nich przygotował, czasem jednak zastanawiała się co przygotował dla niego. Nie miała wątpliwości co do tego, że zmienili się diametralnie. Może, gdyby poznali się mając za sobą już tak wielkie wojenne doświadczenie nigdy nie zamieniliby ze sobą słowa, a od razu przeszliby do czynów. Zastanawiała się nad tym jak bardzo się zmienił. W co wierzył, o co się troszczył, co sprawiało mu radość, a co doprowadzało do obłędu. Zastanawiała się jakie zdarzenia i jakie czyny napisały jego historię. Dość istotny był fakt, że właśnie znajdowali się na ziemiach, nad którymi sprawował pieczę. Nie miała zamiaru podważać pracy włożonej w osiągnięcie tego statusu. Potrzebował tego do życia w szczęściu czy nie, to nie miało znaczenia. Bała się jednak myśleć jak wiele musiał uczynić by to osiągnąć.
Gdyby nie zależało jej na tym by go dziś zobaczyć nigdy by się tu nie pojawiła. Bez względu na trwające zawieszenie broni nie czuła się tutaj bezpiecznie, a przynajmniej nie powinna tak się czuć. To głupota z jej strony i udawanie, że jest inaczej na nic się zdawało. Może to jej wewnętrzny bunt przed zasadami rządzącymi tym przepełnionym obłudą światem? A może to jej wielka potrzeba udowodnienia sobie, że te spotkania nic nie zmienią, nic nie znaczą? Taplała się w niejasnościach, może nawet czerpała z nich przyjemność. Upośledzał ją emocjonalnie, sprawiał, że chciała znów zamknąć się w bańce, którą dawno temu zbudowali wokół siebie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że gdy to wszystko się skończy znów będzie cierpieć, znów będzie zbierać własne oczekiwania z podłogi. Nie odpuściła. Miesiące przeżywania tego wszystkiego od nowa dla kilku chwil spędzonych we własnym towarzystwie. Jeśli to nie wpisywało się w definicję choroby, to już sama nie wiedziała co nią było. Pocieszał ją jedynie fakt, że chorowali razem.
- Ty chyba nie musisz się niczego obawiać – odparła, gdy wspomniał o ucieczce. Cóż podejrzewała, że był teraz lokalną gwiazdą, faktycznym dobrodziejem. Ona cóż… na ucieczkę miała jeszcze czas. – Niestety marny ze mnie nauczyciel, wiesz? Nie mam cierpliwości do niesfornych, głośnych i upartych uczniów. Straciłbyś wszystkie punkty. – dodała uśmiechając się przy tym dość znacząco. Cóż cierpliwość nie była cechą, którą mogłaby się z dumą pochwalić. Oczywiste było również to, że niewiele go mogła nauczyć. Owszem ostatnie półtora roku nie było dla niej łaskawe, wymagało od niej doszlifowania niektórych umiejętności, ale Drew wcale nie odstawał od niej na tym polu. Nikt kto wybiera taki zawód jak oni nie może poruszać się jak słoń w składzie porcelany. To było zwyczajnie niemożliwe.
Jej groźby nie miały żadnego poparcia w zamiarach. Tak naprawdę nie była aż tak bezwzględna jak wszystkim się wydawało, ale zdecydowanie chciałaby taka być. Najczęściej dotyczyło to przecież obcych ludzi. Ludzi, którzy krzywdzili ją lub jej bliskich. Lucinda nie bała się używać odpowiednich zaklęć podczas pojedynku, nie martwiła się konsekwencjami, gdy ten wciąż trwał. Nie potrafiła jednak zakończyć życia czarodzieja, gdy ten nie miał już przy sobie różdżki. Oboje również wiedzieli, że jej słowa mijają się z rzeczywistością, droczyła się z nim chociaż właściwie sama nie wiedziała dlaczego. Nie był to powód do żartów i może właśnie dlatego był do tego idealny. Wzruszyła ramionami delikatnie pozostawiając jego słowa bez odpowiedzi.
Blondynka dłużej zastanowiła się nad kolejnym pytaniem. Dużo rzeczy i sytuacji, które powinny mieć swoje odzwierciedlenie w jej wspomnieniach wyparowało. Może to przez nadmiar zdarzeń, może przez wypieranie niektórych kwestii z pamięci. Nie miało to właściwie większego znaczenia. – Głośniej, żywiej i… czyściej. – jeżeli oczekiwał szczegółów to raczej nie była odpowiednią osobą do tego by mu je zdradzić. Na pewno znajdzie się ktoś kto w Suffolk spędził więcej czasu od niej. – Rozumiem, że masz na to wszystko plan? – zapytała patrząc na porzucone statki, budynki w ruinie i nieład. Może to był celowe i taktyczne działanie? Może to był właśnie ten plan?
Po części zdawała sobie sprawę z tego, że zadane pytanie ma dwuznaczny wydźwięk. Tak naprawdę sama miała już dosyć tych kłótni, wymiany argumentów, ciągłych dylematów. Do końca nie potrafiła sobie wyobrazić jak ich rozmowa miałaby wyglądać bez tych elementów, bo to w pewnym sensie wymagałoby przyznania się przed sobą, że może być zwyczajnie, normalnie. Uniosła brew w pytającym geście słysząc jego odpowiedz. – Hmm… - westchnęła przeciągle - … masz wysokie wymagania co do naszej dwójki. – odparła również odwracając na chwile wzrok. Sama wzmianka o pocałunku zbiła ją z pantałyku. Lubił przekraczać granice, oboje lubili. Wiedziała również, że słowo nie równa się działaniu i tego chciała się trzymać. Bycie bezpośrednim to coś nowego w ich relacji, coś czego nauczył ich czas spędzony osobno. Na razie nie potrafiła stwierdzić czy to zmiana na lepsze. Po co się nad tym głowić? Przecież zanim zrozumie sens własnych myśli to wszystko się skończy.
Ponownie wróciła spojrzeniem na twarz mężczyzny, gdy wspomniał o zaufaniu. Na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech chociaż temat sam w sobie należał raczej do tych poważnych. – Cóż… - zaczęła mrużąc delikatnie oczy bo promienie zachodzącego słońca dotarły do ich twarzy. – Zapytałeś czy mam to u siebie, a niepewności mam bardzo dużo zważając na… aktualną sytuację. Skoro jednak już poruszyłeś ten temat, to chętnie odpowiem. – zatrzymała się próbując dobrze ubrać w słowa to co pojawiło jej się w głowie. – Z perspektywy czasu myślę, że zwyczajnie nie miałeś możliwości zdeptania mojego zaufania, zbyt wiele twoich szaleństw usprawiedliwiałam i nawet nie zaprzeczaj. Po drugie z tego co pamiętam to ty jesteś specjalistą od testów zaufania. – odparła i ponownie uniosła kącik ust w znaczącym uśmiechu. Miała sporo czasu na przemyślenia dotyczące ich relacji i nawet jeśli na niewiele się one zdały to jednak dużo rzeczy stało się dla niej jasne, bardziej zrozumiałe.
Nie uważała się za jedyną ofiarę systemu. Byłaby wielką hipokrytką obarczając go pełną winą za to co się między nimi wydarzyło. Oczywiście tak byłoby łatwiej, ale okłamywanie samej siebie to już inny poziom manipulacji. Westchnęła. Czego się spodziewała? Oczywiście, że chciał wiedzieć. – Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. – zaczęła zaciskając mocniej palce na barierce. – Nie myślę o tobie już, nie mierzę się z tobą w snach. Wiele mnie to kosztowało, ale zaakceptowałam to jak wygląda moje, nasze życie. Może właśnie dlatego tak zareagowałam kiedy spotkaliśmy się przy stróżówce. Nie wiem. – przerwała spoglądając na niego z niepewnością. Nie była przyzwyczajona do mówienia o tym wprost. Kiedy unikasz czegoś jak ognia przez tak długi czas to nie możesz oczekiwać, że finalnie się nie sparzysz. – Zaczęłam sobie to racjonalizować. Może tak miało być? Może potrzebowałam tego zakończenia? Przyjęłam to do siebie, pożegnaliśmy się i nie oczekiwałam już niczego innego. Twój list całkowicie zbił mnie z pantałyku. – zaśmiała się kręcąc głową. – Z jednej strony miałam ochotę wrzucić go w ogień i nawet nie czytać, a z drugiej… no cóż… z drugiej właśnie z tobą rozmawiam. Czy mi tego brakowało? Wolałabym, żeby tak nie było. – dodała szczerze starając się dokładnie ubrać w słowa to co stanowiło chaos w jej głowie. Nie zrobiła tego bez emocji, wręcz przeciwnie. Nawet jeśli na zewnątrz brzmiała jakby przepełniała ją pewność siebie, to tak naprawdę była niczym galareta. Nie była to odpowiedz na jego pytanie, ale lepszej udzielić mu nie mogła. Jeśli wyciągnie z tego wniosek, to prawdopodobnie będzie on podobny do tego, który ona sama wyciągnęła.
Tylko ktoś całkowicie ślepy nie dostrzegłby zmiany w jego zachowaniu. Był mniej skrępowany, przypominał po prostu siebie. Rzucał głupimi uwagami, śmiał się w odpowiedzi na jej słowa, kpił i podburzał. Nie była głupia. Wiedziała, że dobrze czuł się w jej towarzystwie. Choć zwykle dążyła do tego by ludzie tak się przy niej czuli to jednak wiedziała, że to niepokojący sygnał. Nie miała zamiaru pytać o to czego od niej oczekuje, czego właściwie chce. Nie miało to żadnego znaczenia. Zawieszenie broni prędko się skończy, oni nie zmienią swoich poglądów, nie wyrzekną się obranej drogi. Będzie tak jak było wcześniej, albo jeszcze gorzej. Uśmiechnęła się słysząc jego rozbawienie.
Nie mógł nie wiedzieć, że gazety rozpisują się o jego poczynaniach. Pokręciła głową oczywiście mu nie wierząc. – Nie udawaj, dobrze wiem, że Czarownica to twoje ulubione źródło informacji – zaczęła, a na jej ustach pojawił się ironiczny uśmiech. – No właśnie to, że na brak towarzystwa raczej nie narzekasz. Chyba nie zaprzeczysz? – zapytała przypominając sobie to co napisał w liście. Dlaczego pomimo ludzi wokół siebie czuł się sam? Ona miała ku podobnym uczuciom powody. Zawsze była sama. Miała przyjaciół, znajomych, osoby bliskie jej sercu, ale i tak pozostawała sama ze sobą przez większość czasu. Tak było zawsze i już się do tego zdążyła przyzwyczaić.
Kolejny raz tego dnia ją zaskoczył. Tym razem całkowicie. Chciał, żeby pomogła mu wybrać miejsca na budowę domów? Chciał się zatroszczyć o ludzi dotkniętych wojną? Co za zrządzenie losu. Przez długi czas nie odpowiadała. Zastanawiała się nad tym co naprawdę stara się osiągnąć i jaki ma w tym cel. Znał ją. Było dokładnie tak jak napisał. Wiedział co kocha, czego nienawidzi, co lubi i co ją drażni. Do tej listy dodałaby jeszcze jedną rzecz: doskonale znał jej słabości. Wiedział, że ludzie stanowią dla niej integralną część życia. Wiele poświęciła i była gotowa by poświęcić jeszcze więcej. Mogła odmówić? Powiedzieć, że nie chce pomóc ludziom, którzy mogą tego potrzebować? Cywile nie byli niczemu winni, nie powinni cierpieć bez względu na to jakie ziemie przyszło im zamieszkiwać. Z drugiej strony czuła, że jest w tym jakiś cel, ukryte przesłanie. Ciężko było jej uwierzyć w dobre intencje, ciężko było zrozumieć dlaczego właśnie jej to zaproponował. Musiał widzieć jaką walkę wewnętrzną prowadziła. Uśmiech zmienił się w grymas, a grymas w powątpiewanie. Westchnęła w końcu odrywając dłonie od barierki i spojrzała na miejsce, które wskazywał. – Dobrze, zabierz mnie na spacer – zgodziła się nie obiecując nic więcej. Musiała przekonać się na własnej skórze czy to o czym mówi jest prawdą.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wiedza była niezwykle silną kartą w dłoni. Uważałem, że to dzięki niej można było osiągnąć sukces, dosięgnąć własnych celów oraz dojść do potęgi, na której nie zależało tylko jednostkom, a wielu ambitnym czarodziejom. Wiara jedynie w umiejętności, szlifowanie ich z brakiem poszanowania dla nauki nierzadko przynosiło zgubę, zwłaszcza gdy rosnące ego wymykało się spod kontroli. Czy jednak miało to przełożenie na prywatne relacje? Na ten rodzaj wiedzy? Czy zawsze chciało się poznać nawet najgorszą prawdę? Czasem można było odnieść złudne wrażenie, że lepiej było żyć w obłudzie, ale było to zaledwie odwrócenie wzroku od problemu. Codzienność w fałszu, które w końcu musiało ujrzeć światło dzienne i tym samym jeszcze bardziej zagmatwać trudną sytuację.
Nieczęsto miewałem podobne dylematy, zwykle mówiłem wszystko co mi ślina na język przyniosła, lecz w kwestii dziewczyny, jej przynależności i poglądów długo poszukiwałem najlepszego rozwiązania. Oszukiwałem się, że cokolwiek mogło się zmienić, dlatego unikałem rozmów, a nawet przez dłuższy czas usilnie wmawiałem sobie, iż szeregi wroga nie były tymi, do których należała. Odpowiedzi musiały jednak nadejść, a wraz z nimi swego rodzaju zakończenie. Doskonale wiedziałem, że podzielała moje obawy, z resztą nawet to potwierdziła, dlaczego więc brnęliśmy w ten fałszywy obraz obydwoje? Dlaczego nie mogliśmy powiedzieć stop, kiedy jeszcze nie stąpaliśmy po grząskim gruncie? Może zaś od samego początku właśnie taki był i to nie tylko na jednej płaszczyźnie?
Próbowałem nie wracać do niej myślami, ale czasem zastanawiałem się jakie wiedzie życie; codzienność poza rodzinnymi murami, w cieniu społecznej dezaprobaty i listów gończych. Nigdy wcześniej bym nie przypuszczał, że ujrzę jej twarz nad niezłą sumką galeonów, ale to nie moje czyny do tego doprowadziły, lecz jej. Musiała zdawać sobie z tego sprawę. Czy trapiła mnie myśl, że może zginąć? Trafić na godnego sobie przeciwnika, jakiego z pewnością można było odnaleźć w naszych szeregach? Kilkukrotnie, ale szanowałem jej decyzję, niejednokrotnie powtarzałem, że ludzie musieli znać własne pragnienia, bowiem najmniej warte były marionetki. Osoby, które ze strachu chowały się za plecami silniejszych byle nie musieć walczyć i ryzykować, choć w ich głowach utrwalały się zupełnie inne poglądy. Tak naprawdę naszym największym przeciwnikiem od zawsze byli mugole, a czarodzieje, którzy zapragnęli dzielić z nimi dom i zapewniać ochronę świadomie stanęli na linii ognia. Krzycząc, szkalując i traktując szlamy, jako swoich pobratymców. To właśnie oni zmusili do pierwszych działań, do rozpętania otwartego konfliktu, którego żniwa obserwujemy do tej pory. Żaden prawdziwy czarodziej nie musiał zginąć w tej wojnie. Czarny Pan dał im wybór, a oni podążyli swoją drogą, a Lucinda ramię w ramię z nimi. Czy teraz wybrałaby inaczej? Chciałbym w to wierzyć, lecz zbyt dobrze ją znałem. Nie potrafiłem znaleźć bodźca, jaki zmusiłby ją do przemyśleń, dodał niepewności, co do nieskazitelności Zakonu Feniksa i ludzi – ludzi, którzy zawsze byli dla niej najważniejsi. Ważniejsi od czarodziejów.
-Ja? Oczywiście, że nie- odparłem wykrzywiając wargi w szelmowskim wyrazie. Nie mogłem się powstrzymać od drobnej uszczypliwości, ale doskonale wiedziała, iż była wówczas bezpieczna. Szanowałem zawieszenie broni. Mimo wszystko wolałbym uniknąć sytuacji, gdyby mieszkańcy ją rozpoznali wszak zgodnie z ustaleniami Walczącego Maga była martwa. Ponadto nasz wspólny widok zrodziłby pytania, na które zapewne w końcu musiałbym udzielić odpowiedzi, a kiepskim byłem kłamcą. -Zyskałbym je na czymś innym, właściwie to już chyba zyskałem?- uniosłem pytająco brew nie spuszczając z niej spojrzenia. Byłaby dobrym nauczycielem, nie chciało mi się wierzyć, że brakowałoby jej cierpliwości – owszem potrafiła się dość szybko zirytować, ale nie podkopywało to jej pewności siebie, wręcz przeciwnie. Brnęłaby tylko i wyłącznie po to, aby zobaczyć efekty i tym samym pomóc wspomnianym uczniom. Ja szybciej wysłałbym ich do Zakazanego Lasu na cały semestr, niżeli miałbym się użerać. Litość nie szła ze mną w parze.
Przyglądałem się jej w oczekiwaniu na odpowiedź, która finalnie nie nadeszła. Nie miałem o to żalu, nie mogłem wymagać od niej żadnych deklaracji. Pytanie wypowiedziane było bardziej w kontekście żartu, a zatem tym bardziej nie musiała wziąć go na poważnie. Nie dopytywałem, nikogo nie lubiłem zmuszać do wyjawiania prywatnych rzeczy, bowiem sam rzadko o nich mówiłem. Nieco zdziwiło mnie jedynie wzruszenie ramionami, na co zaśmiałem się cicho pod nosem. Może gotowa była mnie zaskoczyć? Co jeśli nawet faktycznie pokonać? Dawno nie widziałem jej w boju, ale byłbym głupcem lekceważąc czas, sytuacje i przestrzeń, jakie zyskała na rozwój. Ja również nie próżnowałem.
-Czyściej- powtórzyłem po dziewczynie, po czym upiłem z piersiówki. -Pewnie, dlatego że nie ma już tu tylu mugoli- nie mogłem się powstrzymać, podobnie jak ironicznego uśmieszku, który pojawił się na mojej twarzy. Nie miała się o co obrażać, doskonale wiedziała, jakie miałem do nich podejście. -Wszystko wymaga czasu, a szczególnie dobry plan- odparłem na jej pytanie, a następnie oparłem się przedramionami o drewnianą barierkę. Mimowolnie przeniosłem spojrzenie na pozostałości po statkach, na fort przypominający o tamtych wydarzeniach. Dniu rozpoczęcia zmian – nie tylko dla mieszkańców, ale przede wszystkim dla mnie. Czy spodziewałem się, że kiedyś spotkamy się w podobnej miejscu i sytuacji? Skłamałbym twierdząc, że tak. Do tej pory miewałem chwile, że nie chciało mi się wierzyć w swój sukces, bowiem właśnie tak traktowałem swą nową rolę.
-Nigdy niczego od ciebie nie wymagałem, dlatego może czas to zmienić?- zaśmiałem się cicho pod nosem. Oczywiście bym tego nie uczynił, nie byłem osobą, która narzucała komuś swój tok myślenia, wymagała dążenia do tych samych celów. Odkąd opowiedziała mi więcej o sobie powtarzałem, aby szła własną drogą i choć gdzieś z tyłu głowy liczyłem, że akurat ta najważniejsza zostanie zmieniona, to finalnie skończyło się na rozczarowaniu i musiałem się z tym pogodzić. Czy mi się to udało? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie. -Jednak nie zaprzeczyłaś- rzuciłem, po czym ponownie obróciłem się w jej kierunku. Nie mogły ją moje słowa zaskoczyć, zawsze byłem bezpośredni.
-Czekam z niecierpliwością- byłem wręcz przekonany, że w moich tęczówkach pojawił się błysk. Początkowo zachowałem stosowną do tematu powagę, lecz kiedy wspomniała o testach zaufania mimowolnie przyłożyłem złożoną w pięść dłoń do ust, aby ukryć szeroki uśmiech. -Nigdy mi tego nie zapomnisz, prawda?- spytałem po chwili i upiłem z piersiówki. Faktycznie tamtego dnia nieco mnie poniosło, ale finalnie wszystko dobrze się skończyło. Nigdy więcej nie zrobiłem tego ponownie, sytuacja z eliksirem nie była żadnym sprawdzianem, a koniecznością uzyskania odpowiedzi. Efektem mojego egoizmu i lojalności w stosunku do Rycerzy Walpurgii.
-W takim razie możemy uznać, że targają nami podobne niepewności zważywszy na- przerwałem na moment -sytuację- pokiwałem wolno głową wyraźnie poważniejąc. -Znasz na to jakieś rozwiązanie? W końcu mądra z ciebie czarownica- dodałem z zainteresowaniem w głosie. Wiedziałem, że nie znała – nikt nie znał, bo po prostu nie było żadnego sensownego wyjścia.
Kątem oka dostrzegłem jak zacisnęła palce na barierce, wyczułem też napięcie i niepewność. Znów grząski grunt, ciężki temat, ale byłem wyraźnie ciekaw tego co odpowie. Czy to graniczyło z masochizmem? Może zaś zupełnym niezrozumieniem samego siebie, jeśli chodzi o tę relację? O to, że płynący czas nie zmienił właściwie nic poza miejscem, w jakim się znaleźliśmy? Dobrze, że ruszyła na przód, nie wymagałem od niej tego, aby marnowała kolejne dni na wspomnienia, a tym bardziej zatracanie się w nich. Nie wiedziałem co to znaczyło postępować dobrze, bowiem nie byłem specem od podobnych relacji, dlatego więc podążałem zgodnie z własnymi przekonaniami – tak jak robiłem zawsze. Wynikiem tego mógł być wspomniany list, który w teorii nie powinien jej zaboleć, rozgrzebać ran, ale jednak rzeczywistość okazała się zgoła inna. Zjawiła się i ta decyzja należała tylko, i wyłącznie do niej. Podobnie jak korespondencja, która również nie była jednoznaczna.
Nie odpowiedziałem jej od razu, wolałem wpatrywać się w zielone tęczówki szukając być może jeszcze więcej odpowiedzi na dręczące pytania. W końcu uniosłem dłoń, którą na ułamek sekundy otuliłem jej policzek i wolnym ruchem zaczesałem kosmyk blond włosów za ucho. Biło od niej to samo ciepło. -Cieszę się, że uporałaś się z tym- odparłem zgodnie z prawdą. -I cieszę się, że wciąż potrafić być ze mną szczera- bo była. Potrafiłem wyczuć kłamstwo, mierzyłem się z nim każdego dnia. Zgrabnie ominęła odpowiedź, ale ani razu przy tym nie minęła się z rzeczywistością. -Egoistycznie wolałbym, żeby tak było- co było irracjonalne i zupełnie bezsensowne. Zapewne przemawiała przeze mnie swego rodzaju zazdrość o wspomnianego mężczyznę, jaka przecież nie miała prawa bytu. Nie dane było nam nawet spróbować poukładać codzienności i nigdy miało się to nie zmienić.
Cofnąłem się, po czym znów upiłem z piersiówki, chyba obydwoje potrzebowaliśmy chwili na oddech.
Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni.
Czytałem gazety, ale unikałem plotkarskich pisemek. Nie potrzebowałem wiedzieć co robiła lady na balu, a tym bardziej jak drogą sukienkę, zaprojektowaną przez dom mody Parkinson, miała akurat na sobie. -Fakt, masz mnie- zaśmiałem się pod nosem. Chyba poczułem nawet ulgę, że zgrabnie zmieniliśmy temat. -Jednak najwyraźniej ty dalej jesteś wierną fanką. Jeszcze mi powiedz, iż brakuje ci wzmianek o tobie?- uniosłem brew, po czym skrzyżowałem przedramiona na piersi.
-No dawaj Już-Nie-Selwyn przyznaj się do tego, co o tobie pisali- próbowałem zachować powagę, lecz na niewiele się to zdało. Tym razem ja przemilczałem pytanie, ale zapewne znała na nie odpowiedź.
Zmarszczyłem brwi, kiedy dłuższy czas milczała. Powiedziałem coś nie tak? Wydawało mi się, że spodoba jej się ta propozycja. Naprawdę potrzebowałem z tym pomocy, a skoro i tak mieliśmy wybrać się na spacer to mogliśmy połączyć przyjemne z pożytecznym. Ponadto chciałem, aby zauważyła, że nie żyłem tylko wojną, krwią i rzekomą rządzą podnoszenia licznika ofiar. Każdy konflikt ich wymagał, wszyscy mieliśmy posokę na rękach.
-Odnoszę wrażenie, że jednak straciłaś ochotę na przechadzkę. Jeśli wolisz możemy tu zostać- rozłożyłem bezradnie ręce, po czym upiłem trunku. -Ten grymas był dość jednoznaczny- rzuciłem otwarcie, po co mieliśmy się oszukiwać. Miała mnie za osobę, która po otrzymaniu podobnej funkcji zajęłaby się tylko i wyłącznie sobą? Cóż, czego innego mogłem się spodziewać; przecież to nic innego jak narracja Zakonu Feniksa.
Nieczęsto miewałem podobne dylematy, zwykle mówiłem wszystko co mi ślina na język przyniosła, lecz w kwestii dziewczyny, jej przynależności i poglądów długo poszukiwałem najlepszego rozwiązania. Oszukiwałem się, że cokolwiek mogło się zmienić, dlatego unikałem rozmów, a nawet przez dłuższy czas usilnie wmawiałem sobie, iż szeregi wroga nie były tymi, do których należała. Odpowiedzi musiały jednak nadejść, a wraz z nimi swego rodzaju zakończenie. Doskonale wiedziałem, że podzielała moje obawy, z resztą nawet to potwierdziła, dlaczego więc brnęliśmy w ten fałszywy obraz obydwoje? Dlaczego nie mogliśmy powiedzieć stop, kiedy jeszcze nie stąpaliśmy po grząskim gruncie? Może zaś od samego początku właśnie taki był i to nie tylko na jednej płaszczyźnie?
Próbowałem nie wracać do niej myślami, ale czasem zastanawiałem się jakie wiedzie życie; codzienność poza rodzinnymi murami, w cieniu społecznej dezaprobaty i listów gończych. Nigdy wcześniej bym nie przypuszczał, że ujrzę jej twarz nad niezłą sumką galeonów, ale to nie moje czyny do tego doprowadziły, lecz jej. Musiała zdawać sobie z tego sprawę. Czy trapiła mnie myśl, że może zginąć? Trafić na godnego sobie przeciwnika, jakiego z pewnością można było odnaleźć w naszych szeregach? Kilkukrotnie, ale szanowałem jej decyzję, niejednokrotnie powtarzałem, że ludzie musieli znać własne pragnienia, bowiem najmniej warte były marionetki. Osoby, które ze strachu chowały się za plecami silniejszych byle nie musieć walczyć i ryzykować, choć w ich głowach utrwalały się zupełnie inne poglądy. Tak naprawdę naszym największym przeciwnikiem od zawsze byli mugole, a czarodzieje, którzy zapragnęli dzielić z nimi dom i zapewniać ochronę świadomie stanęli na linii ognia. Krzycząc, szkalując i traktując szlamy, jako swoich pobratymców. To właśnie oni zmusili do pierwszych działań, do rozpętania otwartego konfliktu, którego żniwa obserwujemy do tej pory. Żaden prawdziwy czarodziej nie musiał zginąć w tej wojnie. Czarny Pan dał im wybór, a oni podążyli swoją drogą, a Lucinda ramię w ramię z nimi. Czy teraz wybrałaby inaczej? Chciałbym w to wierzyć, lecz zbyt dobrze ją znałem. Nie potrafiłem znaleźć bodźca, jaki zmusiłby ją do przemyśleń, dodał niepewności, co do nieskazitelności Zakonu Feniksa i ludzi – ludzi, którzy zawsze byli dla niej najważniejsi. Ważniejsi od czarodziejów.
-Ja? Oczywiście, że nie- odparłem wykrzywiając wargi w szelmowskim wyrazie. Nie mogłem się powstrzymać od drobnej uszczypliwości, ale doskonale wiedziała, iż była wówczas bezpieczna. Szanowałem zawieszenie broni. Mimo wszystko wolałbym uniknąć sytuacji, gdyby mieszkańcy ją rozpoznali wszak zgodnie z ustaleniami Walczącego Maga była martwa. Ponadto nasz wspólny widok zrodziłby pytania, na które zapewne w końcu musiałbym udzielić odpowiedzi, a kiepskim byłem kłamcą. -Zyskałbym je na czymś innym, właściwie to już chyba zyskałem?- uniosłem pytająco brew nie spuszczając z niej spojrzenia. Byłaby dobrym nauczycielem, nie chciało mi się wierzyć, że brakowałoby jej cierpliwości – owszem potrafiła się dość szybko zirytować, ale nie podkopywało to jej pewności siebie, wręcz przeciwnie. Brnęłaby tylko i wyłącznie po to, aby zobaczyć efekty i tym samym pomóc wspomnianym uczniom. Ja szybciej wysłałbym ich do Zakazanego Lasu na cały semestr, niżeli miałbym się użerać. Litość nie szła ze mną w parze.
Przyglądałem się jej w oczekiwaniu na odpowiedź, która finalnie nie nadeszła. Nie miałem o to żalu, nie mogłem wymagać od niej żadnych deklaracji. Pytanie wypowiedziane było bardziej w kontekście żartu, a zatem tym bardziej nie musiała wziąć go na poważnie. Nie dopytywałem, nikogo nie lubiłem zmuszać do wyjawiania prywatnych rzeczy, bowiem sam rzadko o nich mówiłem. Nieco zdziwiło mnie jedynie wzruszenie ramionami, na co zaśmiałem się cicho pod nosem. Może gotowa była mnie zaskoczyć? Co jeśli nawet faktycznie pokonać? Dawno nie widziałem jej w boju, ale byłbym głupcem lekceważąc czas, sytuacje i przestrzeń, jakie zyskała na rozwój. Ja również nie próżnowałem.
-Czyściej- powtórzyłem po dziewczynie, po czym upiłem z piersiówki. -Pewnie, dlatego że nie ma już tu tylu mugoli- nie mogłem się powstrzymać, podobnie jak ironicznego uśmieszku, który pojawił się na mojej twarzy. Nie miała się o co obrażać, doskonale wiedziała, jakie miałem do nich podejście. -Wszystko wymaga czasu, a szczególnie dobry plan- odparłem na jej pytanie, a następnie oparłem się przedramionami o drewnianą barierkę. Mimowolnie przeniosłem spojrzenie na pozostałości po statkach, na fort przypominający o tamtych wydarzeniach. Dniu rozpoczęcia zmian – nie tylko dla mieszkańców, ale przede wszystkim dla mnie. Czy spodziewałem się, że kiedyś spotkamy się w podobnej miejscu i sytuacji? Skłamałbym twierdząc, że tak. Do tej pory miewałem chwile, że nie chciało mi się wierzyć w swój sukces, bowiem właśnie tak traktowałem swą nową rolę.
-Nigdy niczego od ciebie nie wymagałem, dlatego może czas to zmienić?- zaśmiałem się cicho pod nosem. Oczywiście bym tego nie uczynił, nie byłem osobą, która narzucała komuś swój tok myślenia, wymagała dążenia do tych samych celów. Odkąd opowiedziała mi więcej o sobie powtarzałem, aby szła własną drogą i choć gdzieś z tyłu głowy liczyłem, że akurat ta najważniejsza zostanie zmieniona, to finalnie skończyło się na rozczarowaniu i musiałem się z tym pogodzić. Czy mi się to udało? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie. -Jednak nie zaprzeczyłaś- rzuciłem, po czym ponownie obróciłem się w jej kierunku. Nie mogły ją moje słowa zaskoczyć, zawsze byłem bezpośredni.
-Czekam z niecierpliwością- byłem wręcz przekonany, że w moich tęczówkach pojawił się błysk. Początkowo zachowałem stosowną do tematu powagę, lecz kiedy wspomniała o testach zaufania mimowolnie przyłożyłem złożoną w pięść dłoń do ust, aby ukryć szeroki uśmiech. -Nigdy mi tego nie zapomnisz, prawda?- spytałem po chwili i upiłem z piersiówki. Faktycznie tamtego dnia nieco mnie poniosło, ale finalnie wszystko dobrze się skończyło. Nigdy więcej nie zrobiłem tego ponownie, sytuacja z eliksirem nie była żadnym sprawdzianem, a koniecznością uzyskania odpowiedzi. Efektem mojego egoizmu i lojalności w stosunku do Rycerzy Walpurgii.
-W takim razie możemy uznać, że targają nami podobne niepewności zważywszy na- przerwałem na moment -sytuację- pokiwałem wolno głową wyraźnie poważniejąc. -Znasz na to jakieś rozwiązanie? W końcu mądra z ciebie czarownica- dodałem z zainteresowaniem w głosie. Wiedziałem, że nie znała – nikt nie znał, bo po prostu nie było żadnego sensownego wyjścia.
Kątem oka dostrzegłem jak zacisnęła palce na barierce, wyczułem też napięcie i niepewność. Znów grząski grunt, ciężki temat, ale byłem wyraźnie ciekaw tego co odpowie. Czy to graniczyło z masochizmem? Może zaś zupełnym niezrozumieniem samego siebie, jeśli chodzi o tę relację? O to, że płynący czas nie zmienił właściwie nic poza miejscem, w jakim się znaleźliśmy? Dobrze, że ruszyła na przód, nie wymagałem od niej tego, aby marnowała kolejne dni na wspomnienia, a tym bardziej zatracanie się w nich. Nie wiedziałem co to znaczyło postępować dobrze, bowiem nie byłem specem od podobnych relacji, dlatego więc podążałem zgodnie z własnymi przekonaniami – tak jak robiłem zawsze. Wynikiem tego mógł być wspomniany list, który w teorii nie powinien jej zaboleć, rozgrzebać ran, ale jednak rzeczywistość okazała się zgoła inna. Zjawiła się i ta decyzja należała tylko, i wyłącznie do niej. Podobnie jak korespondencja, która również nie była jednoznaczna.
Nie odpowiedziałem jej od razu, wolałem wpatrywać się w zielone tęczówki szukając być może jeszcze więcej odpowiedzi na dręczące pytania. W końcu uniosłem dłoń, którą na ułamek sekundy otuliłem jej policzek i wolnym ruchem zaczesałem kosmyk blond włosów za ucho. Biło od niej to samo ciepło. -Cieszę się, że uporałaś się z tym- odparłem zgodnie z prawdą. -I cieszę się, że wciąż potrafić być ze mną szczera- bo była. Potrafiłem wyczuć kłamstwo, mierzyłem się z nim każdego dnia. Zgrabnie ominęła odpowiedź, ale ani razu przy tym nie minęła się z rzeczywistością. -Egoistycznie wolałbym, żeby tak było- co było irracjonalne i zupełnie bezsensowne. Zapewne przemawiała przeze mnie swego rodzaju zazdrość o wspomnianego mężczyznę, jaka przecież nie miała prawa bytu. Nie dane było nam nawet spróbować poukładać codzienności i nigdy miało się to nie zmienić.
Cofnąłem się, po czym znów upiłem z piersiówki, chyba obydwoje potrzebowaliśmy chwili na oddech.
Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni.
Czytałem gazety, ale unikałem plotkarskich pisemek. Nie potrzebowałem wiedzieć co robiła lady na balu, a tym bardziej jak drogą sukienkę, zaprojektowaną przez dom mody Parkinson, miała akurat na sobie. -Fakt, masz mnie- zaśmiałem się pod nosem. Chyba poczułem nawet ulgę, że zgrabnie zmieniliśmy temat. -Jednak najwyraźniej ty dalej jesteś wierną fanką. Jeszcze mi powiedz, iż brakuje ci wzmianek o tobie?- uniosłem brew, po czym skrzyżowałem przedramiona na piersi.
-No dawaj Już-Nie-Selwyn przyznaj się do tego, co o tobie pisali- próbowałem zachować powagę, lecz na niewiele się to zdało. Tym razem ja przemilczałem pytanie, ale zapewne znała na nie odpowiedź.
Zmarszczyłem brwi, kiedy dłuższy czas milczała. Powiedziałem coś nie tak? Wydawało mi się, że spodoba jej się ta propozycja. Naprawdę potrzebowałem z tym pomocy, a skoro i tak mieliśmy wybrać się na spacer to mogliśmy połączyć przyjemne z pożytecznym. Ponadto chciałem, aby zauważyła, że nie żyłem tylko wojną, krwią i rzekomą rządzą podnoszenia licznika ofiar. Każdy konflikt ich wymagał, wszyscy mieliśmy posokę na rękach.
-Odnoszę wrażenie, że jednak straciłaś ochotę na przechadzkę. Jeśli wolisz możemy tu zostać- rozłożyłem bezradnie ręce, po czym upiłem trunku. -Ten grymas był dość jednoznaczny- rzuciłem otwarcie, po co mieliśmy się oszukiwać. Miała mnie za osobę, która po otrzymaniu podobnej funkcji zajęłaby się tylko i wyłącznie sobą? Cóż, czego innego mogłem się spodziewać; przecież to nic innego jak narracja Zakonu Feniksa.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Cała idea zawieszenia broni od samego początku nie do końca przypadła jej do gustu. Rozumiała zamysł, ale nie rozumiała jak obłuda miałaby przynieść ludziom spokój. Jak jej miałaby go przynieść? To tak jakby dać komuś skarbiec złota i powiedzieć, że może na niego jedynie patrzeć. Przypomnienie ludziom o tym jak wyglądał czas przed wojną jedynie powiększał cierpienie. Nawet jej własne. Oczywiście nie miała na to żadnego wpływu, nie do niej należała decyzja by tak postąpić. Jedyne co mogła to uświadamiać sobie, że to wszystko jest farsą. Tylko co dokładnie? Festiwal lata, zawieszenie broni czy oni sami? To nawet zabawne jak ludzie ubierają się w łatki. Jesteś Zakonnikiem, Rycerzem, Śmierciożercą, ale tylko wtedy, gdy ci każą nim być. Dlatego nie czuła się źle z tym, że tu dziś przyszła. W jej myślach, w prowadzonych w głowie walkach nie byli nikim więcej niżeli dwojgiem ludzi, których łączyła historia. Historia i uczucie.
Może ten czas faktycznie zachęcał do melancholii, do otwarcia się przed tym co chyba od dawna już powinno być zamknięte. Bycie dla kogokolwiek wrogiem było dla niej niesamowicie trudne. Śmiała się w głos widząc swoją twarz na listach gończych, a kiedy przeczytała artykuł w Walczącym Magu poczuła ulgę. Martwego nikt nie szuka, o martwego nikt się nie martwi. Sama miała dosyć tych łatek. Nie przynależności, ale łatek. Bycie wrogiem, przyjaciółką, wojownikiem, kochanką. Życiem czy śmiercią? Nikt im nie obiecał, że życie obejdzie się bez trudnych i krzywdzących wyborów. Podejmowanie decyzji nie powinno być łatwe, istnienie nie powinno takie być. Wiedziała, że ścieżka, którą obrała była właściwa. Po tym wszystkim przez co przeszła i co przeżyła jak mogłaby z tego zrezygnować? Czasem miała jednak wrażenie, że mkną ku unicestwieniu bez względu na frakcję, do której przynależą.
Czasami nawet cieszyła się, że nie dostali szansy na to by zacząć wspólną codzienność. Byli jak żywioł, który ciężko było opanować. Przy ich charakterach i sposobie życia prędzej by się zabili niż stworzyli stabilny dom. Oczywiście pozostawał ból, wspomnienia, niedosyt, ale liczyła, że to wszystko z czasem pójdzie w zapomnienie. Skłamałaby mówiąc, że w tym czasie przede wszystkim nie myślała o sobie. To egoistyczne, świadczące o słabości, ale tak właśnie było. Kiedy powiedzieli sobie ostatnie słowo w Zamglonej Dolinie wiedziała, że musi skupić się na sobie by to przetrwać. Nie chciała myśleć, że jemu było z tym łatwiej, że przyszło mu to łatwiej, bo tego nie wiedziała, ale wolała zrobić z niego w myślach najgorszego skurwysyna niżeli pogrążać się w żalu o tym co straciła. Od zawsze bała się uczuć. O wiele prościej byłoby je zwyczajnie wyłączyć.
Czy czuła się bezpiecznie? Ten stan był dla niej nie do osiągnięcia. Nie czuła się bezpieczna we własnym łóżku, a co dopiero na otwartej przestrzeni. Czy bała się, że on może być dla niej zagrożeniem? Gdyby tak było to by się tutaj nie zjawiła. Chciałaby rzec, że naiwność zostawiła już dawno za sobą, ale różne podjęte w ostatnim czasie decyzje obalały to stwierdzenie. – Zyskałeś? – zapytała z przekąsem unosząc brew w pytającym geście. – A czym konkretnie? – dodała chcąc zwyczajnie pociągnąć go za język. Czasem podziwiała go za pozorną pewność siebie. Wiedziała, że to jedynie tafla z grubego szkła. Nikt kto posiadałby faktycznie tak wielką pewność siebie nie mógłby osiągnąć swoich celów. Bez względu na to jakie one były…
Widziała jak zaśmiał się pod nosem, gdy zwyczajnie nie odpowiedziała. Nie znaleźli się nigdy w takiej sytuacji i w środku siebie miała ogromną nadzieje na to, że się nie znajdą. Zadziwiające było jak często ją o to pytał. Szukał potwierdzenia by samemu znaleźć podobne?
Wspomnienie o mugolach ją zabolało, ale nie miała zamiaru tego komentować. Nie oderwała nawet spojrzenia od horyzontu. Jeśli prowokował kłótnie to nie miała zamiaru dać mu ku temu okazji. Czy jeden dzień nie mogło być normalnie? Czy nie mogli skłamać dla siebie raz jeszcze? To wszystko było całkowicie nienormalne. Dla niego świat bez mugoli był utopią, do której uparcie dążył. Dla niej każde życie znaczyło tyle samo, każda przelana kropla krwi znaczyła ogrom. Nie mogli dobrać się gorzej, prawda? – Macie tu jakieś artefakty? – zapytała zamiast tego i spojrzała na niego z pytaniem malującym się w oczach. – Dawno nie byłam na żadnych poszukiwaniach – uniosła kącik ust w delikatnym uśmiechu. Oczywiście po zawieszeniu broni niczego nie będzie tu szukać, bo to mijało się całkowicie z celem, ale… nic nie mogła poradzić na to, że przypomniała jej się ta cholerna Gruzja. – Mam nadzieję, że unikasz już kolorowych trunków. – dodała jeszcze szerzej się uśmiechając. Te przeklęte kieliszki narobiły niezłego zamieszania. Ale czy z nim w ogóle dało się bez zamieszania?
Nigdy niczego od ciebie nie wymagałem, dlatego może czas to zmienić?. Tak, powinni wymagać od siebie od samego początku, ale to nie było możliwe. Zakazy działały na nią jak płachta na byka, prosiły by je łamać. Wymagania wiązały się właśnie z ograniczeniami. – Ah tak? – otworzyła szerzej usta w wyrazie zaskoczenia. – Może to ja powinnam zacząć wymagać czegoś od ciebie? – zapomniał już o tym jak postawił ją pod ścianą, jak kazał wybierać? Może użył wtedy nawet tych samych słów. Nie miała zamiaru tego wywlekać. To była przeszłość, a ich dzisiejsze spotkanie już i tak przepełnione było przeszłością. To zabawne jak często ta przeszłość wywoływała na ich twarzach uśmiech.
Wiedziała, że wytknie jej to, iż nie zaprzeczyła. Uśmiechnęła się szeroko, gdy te słowa opuściły jego usta. - Idąc twoim tokiem rozumowania… gdybym zaprzeczyła to to właśnie by się stało. – dodała uśmiechając się ironicznie. Nie mógł zaprzeczyć, że zmyślnie sobie to wymyśliła, w duchu czuła nawet mały triumf. Oczywiście nie wierzyła w te zależności. Jak zwykle bawili się słowem, dopiekali sobie wzajemnie i przekraczali granice. Nic jednak nie mogli zaplanować, wszystko działo się samo.
Nie była typem pamiętliwej. Nie w głowie jej zemsta. Wybaczyła mu to już dawno, ale lubiła mu o tym przypominać. To był moment, który mocno zmienił ich relacje. Każda inna kobieta po takim czymś zwyczajnie uciekłaby w popłochu, a ona? Nadstawiła drugi policzek. To, że potrafili się z tego śmiać jeszcze bardziej potwierdzał, że szaleństwo opanowało ich ciała. – Mogłabym zapomnieć, ale po co? – zapytała i zaśmiała się pod nosem. – Ale byś ugrał interes sprzedając mnie Selwynom, co? Marnego galeona by ci nie dali. – temat rodziny nie sprawiał, że cierpiała. Wręcz przeciwnie. Patrząc na to jak bardzo się stoczyli wcale nie czuła żalu. Chodził do Morgany na herbatkę? Mieli wspólne interesy? W końcu posiadali teraz wspólne granice i mieli ze sobą wiele wspólnego. Na Merlina… jak to wszystko się pokręciło.
Może i była całkiem mądrą czarownicą, ale rozwiązania nie znała. Było jedno, ale niemożliwe do zrealizowania. Westchnęła przeciągle zatrzymując dłużej wzrok na jego tęczówkach. – Ponoć nie chciałeś się dzisiaj kłócić. – wypomniała, a widząc ironiczny uśmieszek na jego ustach pchnęła go w ramię. Robił to specjalnie. Prowokował ją i cieszył się widząc reakcje malujące się na jej twarzy. A niech go dżin w lampie zamknie.
Było tak jak przewidział. Rozdrapywanie świeżo zabliźnionych ran bolało, ale wiele się w nich zmieniło. Byli dojrzalsi, chyba odporniejsi na wypowiadane słowa. Minęło zaledwie półtora roku, ale wszystko dookoła jednocześnie było inne i takie same. Zastanawiała się jaka będzie jego reakcja na wypowiedziane przez nią słowa. Wypatrywała się w jego piwne tęczówki oczekując odpowiedzi. Zapadła długa cisza, ale nie była ona niezręczna. Wbrew pozorom mówiła jej bardzo dużo. Czasami odpowiedzi przychodziły po czasie, na niektóre słowa w ogóle nie wymagały odpowiedzi. Kiedy wyciągnął w jej kierunku dłoń, musnął jej policzek, a finalnie zaczesał kosmyk włosów za ucho nawet nie drgnęła. To trwało ułamek sekundy, ale miała wrażenie jakby wstrzymywała oddech przez godziny. Nadmiar tlenu palił ją w płuca i krtań. Spuściła wzrok na własne dłonie, gdy usłyszała jego głos. – Bycie nieszczerym nie wyszło nam na dobre. Chyba nie mamy już nic do stracenia, prawda? - zapytała zaczesując drugi kosmyk włosów za ucho całkowicie mimowolnie. Może nie chciała mu dać okazji do powtórki? – Dlaczego? – dopiero teraz na niego spojrzała. Dlaczego wolał by odczuwała jego brak? Oczywiście sama również nie oczekiwała od niego, że będzie rozpamiętywał to co było. Doskonale wiedziała, że poszedł dalej, zbudował jakieś życie, relację. Nie cieszyła się z tego, nie miała zamiaru kłamać, że jej to pasuje, ale wiedziała, że tak musi być. Od początku to wiedziała. Biorąc pod uwagę jednak listy, które jej pisał, prawienie o samotności, artefaktach mających wpływ na przeszłość i przynależność jaką jej oddał… cóż podejrzewała, że uczucia, którymi ją darzył nie wyparowały. Sama nie była w stanie ocenić własnych. To co zakazane i niemożliwe kusiło najmocniej. – Tobie brakowało? – do niczego jej ta wiedza nie była potrzebna, nic z nią nie miała zamiaru zrobić. Jednakże świadomość, że zaprzątała jego myśli była pocieszająca? Niebezpieczna?
Odsunęli się od siebie by złapać oddech i to było chyba najlepsze co mogli w tej chwili zrobić. Nawet gdyby założyli sobie, że nie będą poruszać żadnych niewygodnych tematów, nie będą rozmawiać o przeszłości… to by się nie udało. Wiedziała o tym i nie miała zamiaru się więcej oszukiwać. Chciała pożegnania, chciała się odciąć, a stała w cholernym Suffolk zastanawiając się nad każdym rzuconym w eter słowem. Przemawiała przez nią słabość. Jeśli ktokolwiek uważał, że jest silna w swych działaniach to nie wiedział o czym prawi.
Lubiła wiedzieć co się dzieje w świecie. Fakt faktem plotkarskie pisemka również dawały pogląd na sytuację w kraju. Oczywiście ją również nie interesowały bale, sukieneczki i prywatki, ale zdecydowanie interesowały ją alianse. – Bardzo – odparła robiąc przy tym urażoną minę. – Tak szybko o mnie zapomnieli, tak szybko… - doskonale wiedział, że nie obchodziło ją to czy wciąż jej imię pojawia się na salonach. Nawet lepiej by było, gdyby tak nie było. Parsknęła przewracając oczami. – Same dobre rzeczy oczywiście. Jestem piękna, inteligentna, urodzona szlachcianka. – uniosła kącik ust w zadziornym uśmiechu, a po chwili westchnęła. – Chcesz usłyszeć o najciekawszym? Jestem bezdzietną, starą panną parającą się łamaniem klątw, wole runy od mężczyzn… - powiedziała starając się zabrzmieć całkowicie poważnie, ale raczej z dość marnym skutkiem. Westchnęła raz jeszcze. – Raz moja ciotka stwierdziła, że jedyne co mi pozostało to związać się z osiemdziesięcioletnim wdowcem, bo przez moje ciągotki do klątw przeklęłam sobie łono i nie wydam na świat żadnego potomstwa – ledwo dotarła do końca tego zdania i parsknęła głośnym śmiechem. W jej oczach pojawiły się łzy rozbawienia. – Brakuje mi tego – dodała wciąż drżąc ze śmiechu. Dawno już tak się nie śmiała.
Był zaskoczony jej reakcją? Cóż wojna wprowadziła ją w taki tryb życia. To wszystko czego doświadczyła, ukrywanie się, ciągłe oglądanie się za siebie… byłaby głupia ufając we wszystkie wypowiedziane słowa. Podjęła jednak decyzję, że chce sprawdzić czy to o czym mówi jest prawdą, dowiedzieć się jakie są jego prawdziwe intencje, a on… postanowił się wycofać. Prychnęła. – Pokonany przez grymas? – uniosła brew w pytającym geście. – Uwierz, że grymas to najłagodniejszy z moich mechanizmów obronnych, nie chcesz poznać innych. – dodała i ruszyła w stronę, którą wcześniej wskazywał dłonią. Kiedy zorientowała się, że nie idzie za nią obróciła się w jego stronę. – Idziesz? – rozłożyła ręce w bezradnym geście. – A może wstydzisz się, że nas ktoś zobaczy? Może wstydzisz się mnie? Nie martw się, jak kogoś spotkamy będę udawać martwą… całkiem dobrze mi to wychodzi. – dodała czekając na jego reakcję. Czyżby swoim stosunkiem go uraziła? Ten stosunek niejednokrotnie uratował jej tyłek, była z niego dumna.
Może ten czas faktycznie zachęcał do melancholii, do otwarcia się przed tym co chyba od dawna już powinno być zamknięte. Bycie dla kogokolwiek wrogiem było dla niej niesamowicie trudne. Śmiała się w głos widząc swoją twarz na listach gończych, a kiedy przeczytała artykuł w Walczącym Magu poczuła ulgę. Martwego nikt nie szuka, o martwego nikt się nie martwi. Sama miała dosyć tych łatek. Nie przynależności, ale łatek. Bycie wrogiem, przyjaciółką, wojownikiem, kochanką. Życiem czy śmiercią? Nikt im nie obiecał, że życie obejdzie się bez trudnych i krzywdzących wyborów. Podejmowanie decyzji nie powinno być łatwe, istnienie nie powinno takie być. Wiedziała, że ścieżka, którą obrała była właściwa. Po tym wszystkim przez co przeszła i co przeżyła jak mogłaby z tego zrezygnować? Czasem miała jednak wrażenie, że mkną ku unicestwieniu bez względu na frakcję, do której przynależą.
Czasami nawet cieszyła się, że nie dostali szansy na to by zacząć wspólną codzienność. Byli jak żywioł, który ciężko było opanować. Przy ich charakterach i sposobie życia prędzej by się zabili niż stworzyli stabilny dom. Oczywiście pozostawał ból, wspomnienia, niedosyt, ale liczyła, że to wszystko z czasem pójdzie w zapomnienie. Skłamałaby mówiąc, że w tym czasie przede wszystkim nie myślała o sobie. To egoistyczne, świadczące o słabości, ale tak właśnie było. Kiedy powiedzieli sobie ostatnie słowo w Zamglonej Dolinie wiedziała, że musi skupić się na sobie by to przetrwać. Nie chciała myśleć, że jemu było z tym łatwiej, że przyszło mu to łatwiej, bo tego nie wiedziała, ale wolała zrobić z niego w myślach najgorszego skurwysyna niżeli pogrążać się w żalu o tym co straciła. Od zawsze bała się uczuć. O wiele prościej byłoby je zwyczajnie wyłączyć.
Czy czuła się bezpiecznie? Ten stan był dla niej nie do osiągnięcia. Nie czuła się bezpieczna we własnym łóżku, a co dopiero na otwartej przestrzeni. Czy bała się, że on może być dla niej zagrożeniem? Gdyby tak było to by się tutaj nie zjawiła. Chciałaby rzec, że naiwność zostawiła już dawno za sobą, ale różne podjęte w ostatnim czasie decyzje obalały to stwierdzenie. – Zyskałeś? – zapytała z przekąsem unosząc brew w pytającym geście. – A czym konkretnie? – dodała chcąc zwyczajnie pociągnąć go za język. Czasem podziwiała go za pozorną pewność siebie. Wiedziała, że to jedynie tafla z grubego szkła. Nikt kto posiadałby faktycznie tak wielką pewność siebie nie mógłby osiągnąć swoich celów. Bez względu na to jakie one były…
Widziała jak zaśmiał się pod nosem, gdy zwyczajnie nie odpowiedziała. Nie znaleźli się nigdy w takiej sytuacji i w środku siebie miała ogromną nadzieje na to, że się nie znajdą. Zadziwiające było jak często ją o to pytał. Szukał potwierdzenia by samemu znaleźć podobne?
Wspomnienie o mugolach ją zabolało, ale nie miała zamiaru tego komentować. Nie oderwała nawet spojrzenia od horyzontu. Jeśli prowokował kłótnie to nie miała zamiaru dać mu ku temu okazji. Czy jeden dzień nie mogło być normalnie? Czy nie mogli skłamać dla siebie raz jeszcze? To wszystko było całkowicie nienormalne. Dla niego świat bez mugoli był utopią, do której uparcie dążył. Dla niej każde życie znaczyło tyle samo, każda przelana kropla krwi znaczyła ogrom. Nie mogli dobrać się gorzej, prawda? – Macie tu jakieś artefakty? – zapytała zamiast tego i spojrzała na niego z pytaniem malującym się w oczach. – Dawno nie byłam na żadnych poszukiwaniach – uniosła kącik ust w delikatnym uśmiechu. Oczywiście po zawieszeniu broni niczego nie będzie tu szukać, bo to mijało się całkowicie z celem, ale… nic nie mogła poradzić na to, że przypomniała jej się ta cholerna Gruzja. – Mam nadzieję, że unikasz już kolorowych trunków. – dodała jeszcze szerzej się uśmiechając. Te przeklęte kieliszki narobiły niezłego zamieszania. Ale czy z nim w ogóle dało się bez zamieszania?
Nigdy niczego od ciebie nie wymagałem, dlatego może czas to zmienić?. Tak, powinni wymagać od siebie od samego początku, ale to nie było możliwe. Zakazy działały na nią jak płachta na byka, prosiły by je łamać. Wymagania wiązały się właśnie z ograniczeniami. – Ah tak? – otworzyła szerzej usta w wyrazie zaskoczenia. – Może to ja powinnam zacząć wymagać czegoś od ciebie? – zapomniał już o tym jak postawił ją pod ścianą, jak kazał wybierać? Może użył wtedy nawet tych samych słów. Nie miała zamiaru tego wywlekać. To była przeszłość, a ich dzisiejsze spotkanie już i tak przepełnione było przeszłością. To zabawne jak często ta przeszłość wywoływała na ich twarzach uśmiech.
Wiedziała, że wytknie jej to, iż nie zaprzeczyła. Uśmiechnęła się szeroko, gdy te słowa opuściły jego usta. - Idąc twoim tokiem rozumowania… gdybym zaprzeczyła to to właśnie by się stało. – dodała uśmiechając się ironicznie. Nie mógł zaprzeczyć, że zmyślnie sobie to wymyśliła, w duchu czuła nawet mały triumf. Oczywiście nie wierzyła w te zależności. Jak zwykle bawili się słowem, dopiekali sobie wzajemnie i przekraczali granice. Nic jednak nie mogli zaplanować, wszystko działo się samo.
Nie była typem pamiętliwej. Nie w głowie jej zemsta. Wybaczyła mu to już dawno, ale lubiła mu o tym przypominać. To był moment, który mocno zmienił ich relacje. Każda inna kobieta po takim czymś zwyczajnie uciekłaby w popłochu, a ona? Nadstawiła drugi policzek. To, że potrafili się z tego śmiać jeszcze bardziej potwierdzał, że szaleństwo opanowało ich ciała. – Mogłabym zapomnieć, ale po co? – zapytała i zaśmiała się pod nosem. – Ale byś ugrał interes sprzedając mnie Selwynom, co? Marnego galeona by ci nie dali. – temat rodziny nie sprawiał, że cierpiała. Wręcz przeciwnie. Patrząc na to jak bardzo się stoczyli wcale nie czuła żalu. Chodził do Morgany na herbatkę? Mieli wspólne interesy? W końcu posiadali teraz wspólne granice i mieli ze sobą wiele wspólnego. Na Merlina… jak to wszystko się pokręciło.
Może i była całkiem mądrą czarownicą, ale rozwiązania nie znała. Było jedno, ale niemożliwe do zrealizowania. Westchnęła przeciągle zatrzymując dłużej wzrok na jego tęczówkach. – Ponoć nie chciałeś się dzisiaj kłócić. – wypomniała, a widząc ironiczny uśmieszek na jego ustach pchnęła go w ramię. Robił to specjalnie. Prowokował ją i cieszył się widząc reakcje malujące się na jej twarzy. A niech go dżin w lampie zamknie.
Było tak jak przewidział. Rozdrapywanie świeżo zabliźnionych ran bolało, ale wiele się w nich zmieniło. Byli dojrzalsi, chyba odporniejsi na wypowiadane słowa. Minęło zaledwie półtora roku, ale wszystko dookoła jednocześnie było inne i takie same. Zastanawiała się jaka będzie jego reakcja na wypowiedziane przez nią słowa. Wypatrywała się w jego piwne tęczówki oczekując odpowiedzi. Zapadła długa cisza, ale nie była ona niezręczna. Wbrew pozorom mówiła jej bardzo dużo. Czasami odpowiedzi przychodziły po czasie, na niektóre słowa w ogóle nie wymagały odpowiedzi. Kiedy wyciągnął w jej kierunku dłoń, musnął jej policzek, a finalnie zaczesał kosmyk włosów za ucho nawet nie drgnęła. To trwało ułamek sekundy, ale miała wrażenie jakby wstrzymywała oddech przez godziny. Nadmiar tlenu palił ją w płuca i krtań. Spuściła wzrok na własne dłonie, gdy usłyszała jego głos. – Bycie nieszczerym nie wyszło nam na dobre. Chyba nie mamy już nic do stracenia, prawda? - zapytała zaczesując drugi kosmyk włosów za ucho całkowicie mimowolnie. Może nie chciała mu dać okazji do powtórki? – Dlaczego? – dopiero teraz na niego spojrzała. Dlaczego wolał by odczuwała jego brak? Oczywiście sama również nie oczekiwała od niego, że będzie rozpamiętywał to co było. Doskonale wiedziała, że poszedł dalej, zbudował jakieś życie, relację. Nie cieszyła się z tego, nie miała zamiaru kłamać, że jej to pasuje, ale wiedziała, że tak musi być. Od początku to wiedziała. Biorąc pod uwagę jednak listy, które jej pisał, prawienie o samotności, artefaktach mających wpływ na przeszłość i przynależność jaką jej oddał… cóż podejrzewała, że uczucia, którymi ją darzył nie wyparowały. Sama nie była w stanie ocenić własnych. To co zakazane i niemożliwe kusiło najmocniej. – Tobie brakowało? – do niczego jej ta wiedza nie była potrzebna, nic z nią nie miała zamiaru zrobić. Jednakże świadomość, że zaprzątała jego myśli była pocieszająca? Niebezpieczna?
Odsunęli się od siebie by złapać oddech i to było chyba najlepsze co mogli w tej chwili zrobić. Nawet gdyby założyli sobie, że nie będą poruszać żadnych niewygodnych tematów, nie będą rozmawiać o przeszłości… to by się nie udało. Wiedziała o tym i nie miała zamiaru się więcej oszukiwać. Chciała pożegnania, chciała się odciąć, a stała w cholernym Suffolk zastanawiając się nad każdym rzuconym w eter słowem. Przemawiała przez nią słabość. Jeśli ktokolwiek uważał, że jest silna w swych działaniach to nie wiedział o czym prawi.
Lubiła wiedzieć co się dzieje w świecie. Fakt faktem plotkarskie pisemka również dawały pogląd na sytuację w kraju. Oczywiście ją również nie interesowały bale, sukieneczki i prywatki, ale zdecydowanie interesowały ją alianse. – Bardzo – odparła robiąc przy tym urażoną minę. – Tak szybko o mnie zapomnieli, tak szybko… - doskonale wiedział, że nie obchodziło ją to czy wciąż jej imię pojawia się na salonach. Nawet lepiej by było, gdyby tak nie było. Parsknęła przewracając oczami. – Same dobre rzeczy oczywiście. Jestem piękna, inteligentna, urodzona szlachcianka. – uniosła kącik ust w zadziornym uśmiechu, a po chwili westchnęła. – Chcesz usłyszeć o najciekawszym? Jestem bezdzietną, starą panną parającą się łamaniem klątw, wole runy od mężczyzn… - powiedziała starając się zabrzmieć całkowicie poważnie, ale raczej z dość marnym skutkiem. Westchnęła raz jeszcze. – Raz moja ciotka stwierdziła, że jedyne co mi pozostało to związać się z osiemdziesięcioletnim wdowcem, bo przez moje ciągotki do klątw przeklęłam sobie łono i nie wydam na świat żadnego potomstwa – ledwo dotarła do końca tego zdania i parsknęła głośnym śmiechem. W jej oczach pojawiły się łzy rozbawienia. – Brakuje mi tego – dodała wciąż drżąc ze śmiechu. Dawno już tak się nie śmiała.
Był zaskoczony jej reakcją? Cóż wojna wprowadziła ją w taki tryb życia. To wszystko czego doświadczyła, ukrywanie się, ciągłe oglądanie się za siebie… byłaby głupia ufając we wszystkie wypowiedziane słowa. Podjęła jednak decyzję, że chce sprawdzić czy to o czym mówi jest prawdą, dowiedzieć się jakie są jego prawdziwe intencje, a on… postanowił się wycofać. Prychnęła. – Pokonany przez grymas? – uniosła brew w pytającym geście. – Uwierz, że grymas to najłagodniejszy z moich mechanizmów obronnych, nie chcesz poznać innych. – dodała i ruszyła w stronę, którą wcześniej wskazywał dłonią. Kiedy zorientowała się, że nie idzie za nią obróciła się w jego stronę. – Idziesz? – rozłożyła ręce w bezradnym geście. – A może wstydzisz się, że nas ktoś zobaczy? Może wstydzisz się mnie? Nie martw się, jak kogoś spotkamy będę udawać martwą… całkiem dobrze mi to wychodzi. – dodała czekając na jego reakcję. Czyżby swoim stosunkiem go uraziła? Ten stosunek niejednokrotnie uratował jej tyłek, była z niego dumna.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zawieszenie broni miało przynieść czasowy spokój, możliwość oddechu i poczucie swego rodzaju normalności, która w ostatnich latach była towarem deficytowym. Wbrew pozorom nie tylko zakonnicy i ich sojusznicy odczuwali skutki wojny – czarodzieje, którzy rozumieli oraz szanowali nową politykę także musieli wiele znieść. Nikt nie wiedział czy na kolacji rodzina spotka się w komplecie, czy ktoś nie stanie się przypadkową ofiarą. Widmo śmierci wisiało nad każdym. Nade mną, nad Lucindą. Skłamałaby twierdząc, że nie czuła jej oddechu na karku.
Może i była to farsa, może tylko stanowiło swoistą przerwę od cierpienia, które tuż po trzynastym sierpnia miało powrócić ze zdwojoną siłą, ale gdyby nie ono to zjawiłaby się w Suffolk? Na pewno nie w samotności. Wieści rozchodziły się szybko, co zdążyła nawet potwierdzić, dlatego skrajnie nieodpowiedzialne byłoby przechadzanie się uliczkami świeżo przejętego hrabstwa. Liczne patrole, czujność wzbudzona u czarodziejów – istne pole minowe, możliwe do przejścia niezauważonym tylko wprawionym w tę sztukę. Zapewne nie pragnęła rozgłosu, lecz taki zyskała. Wpierw na listach gończych, następnie w nekrologu. Była piękną, charakterystyczną kobietą, a to w otoczce innych elementów nie pomagało zachować anonimowości.
Wolałem panować na żywiołem, niżeli przeżywać konsekwencje jego przejścia. Jeśli coś nie dane było nam spróbować, to nie mogliśmy wyciągnąć właściwych wniosków. Spekulacje miały swoje dobre i złe strony – właściwe więcej tych negatywnych niżeli pozytywnych, bowiem nigdy nie mieliśmy się dowiedzieć finału. To jakby zacząć fascynującą, wciągającą książkę i przerwać ją w połowie wbrew własnej woli. Ogniste kłótnie można było zwieńczyć równie gorącymi pojednaniami. Na wszystko istniało rozwiązanie, na wszystko poza nami.
Naprawdę sądziłem, że ten rozdział był już zamknięty, był daleko za mną. Pozostawało pytanie, dlaczego otwierał się za każdym razem, gdy tylko przyszło mi ją ujrzeć.
-Mógłbym zaprezentować gwoli przypomnienia- wzruszyłem ramionami od niechcenia, niczym uczniak, który tłumaczył się z brakującej pracy domowej. -Myślę, że to trafi o wiele bardziej niż słowa i może znów uda mi się zapunktować?- zaśmiałem się pod nosem nie spuszczając z niej pewnego siebie spojrzenia. Rzecz jasna ubrałem wszystko w szyderczość, którą mogła wyczytać z mojej twarzy. Kiedyś bez wahania zgodziłaby się, zaś dziś?
-Bo dawno nie planowaliśmy wspólnej wyprawy- odparłem widząc, jak w końcu zmusiła się, by na mnie spojrzeć. Idąc jej naprzeciw sam skupiłem się na zachodzie słońca i oparłem przedramiona o drewniane barierki. Czułem, że chwilowa zaduma spowodowana była wspomnieniem o mugolskich czystkach, ale znała moje przekonania, wielokrotnie słyszała o poglądach. Chciałbym kiedyś zrozumieć jej punkt widzenia, otrzymać argument, jaki zmusiłby mnie do refleksji, jednakże taki po prostu nie istniał. To był zwykły chłam, kreatury pragnące kontrolować wszystko i wszystkich – czyż nie właśnie od tego chciała uciec? Dla nich była tylko chwilowym sojusznikiem, wygrana pozwoliłaby im ponownie zamknąć ją w klatce. Kto wie, może znów wróciliby do palenia na stosach? Chciałem, aby w końcu walczyła o naszych, o nas. Nie dało się uszczęśliwić wszystkich, podobnie jak uratować całego świata, każdego istnienia. Skoro my byliśmy dla niej zbrodniarzami, to kim byli mugole? Ofiarami rzekomego reżimu? Przejmowali każdy zakątek świata, czy my nie mogliśmy mieć jego fragmentu tylko i wyłącznie dla siebie?
-Wszędzie są, zależy czy mamy czas, aby wyszukać tych odpowiednich- mieliśmy go mało, zdecydowanie zbyt mało, jeśli mowa o poszukiwaniach prawdziwej perełki. Angielskie ziemie przeczesane były wzdłuż i wszerz, więc pozostawało tylko to, co niewidoczne dla oka. Magia niejednokrotnie udowodniła jak wiele skrywa tajemnic; nikt nie mógł założyć, że skała nie posiadała ukrytego wejścia, czy w głębinach nie znajdował się świstoklik prowadzący do skarbca. Odnalezienie podobnych miejsc wymagało olbrzymich nakładów pracy – zbyt dużych, abyśmy w tej krótkiej przerwie mogli wspólnie cieszyć się sukcesem. Jak w Gruzji.
To właśnie jej wspomnienie wywołało na mojej twarzy szczery uśmiech. Mieliśmy tam namiastkę domu, wspólnego życia. Czy dobrze uczyniliśmy wracając do Anglii? -Zdecydowanie bardziej lubię ognistą- zaśmiałem się pod nosem mając w pamięci mój szczery wywód pod wpływem magicznego trunku. Najzabawniejsze było zestawienie jej miny z kolejnymi słowami, jakie tym razem padły z jej strony. Trafiliśmy na tą samą mieszankę. -Żałujesz czasem, że wróciliśmy? To była nasza decyzja, mogliśmy tam zostać- spytałem po chwili. Czy potrafiłbym odwrócić się i odejść? Pozostawić za sobą zobowiązania, przysięgę lojalności? Dziś z pewnością nie, wiązały mnie już nie tylko słowa oraz czyny, ale przede wszystkim mroczy znak. Wtem otwartych dróg było więcej.
-Brzmi kusząco- odparłem, gdy wspomniała o wymaganiach. Obróciłem się w jej kierunku i uniosłem brew w wyraźnym oczekiwaniu na detale. Lubiłem ją łapać za słówka, uwielbiałem kiedy wywracała oczyma w lekkim zakłopotaniu. Nie powstrzymałem się też przed przesunięciem dłoni i oparciu kciuka o jej rękę, którą delikatnie musnąłem niby w ponagleniu. -Czego ode mnie oczekujesz Lucindo?- spytałem ponownie, a na mych ustach zagościł szelmowski uśmiech. Wiedziałem, że pragnęła tego czego dać jej nie mogłem. To było abstrakcyjne, ale czułem, iż wciąż chciała mieć mnie dla siebie. W Zamglonej Dolinie zamknęliśmy jedynie rozdział, bowiem dzisiejsze wydarzenia były dowodem na to, że stronice naszej historii wciąż były wypełniane, a wiele kartek nadal pozostawało pustych.
Spiorunowałem ją spojrzeniem, gdy zdecydowała się użyć mojej własnej broni – najwyraźniej obosiecznej. Przechyliłem głowę i lekko nią pokręciłem powracając wzrokiem do jej tęczówek. Triumfowała, widziałem te tańczące z radości iskierki. -Jak widzę nic się nie zmieniło. Ani twoja piękna buźka, ani poziom wredności- zaśmiałem się pod nosem. Tak naprawdę odnosiłem wrażenie, że zmieniło się dosłownie wszystko poza nami.
-Nie potrzebuję ich galeonów- rzuciłem zgodnie z prawdą. Monet miałem pod dostatkiem – nigdy wcześniej bym nie przypuszczał, że do przechowywania ich będzie potrzebne coś więcej, jak jedna, niewielka sakiewka. Poznała mnie, gdy byłem w jednym z gorszych momentów; bez grosza, bez stałej pracy i z wątpliwej jakości mieszkaniem – co właściwie do tej pory się nie zmieniło, przyzwyczaiłem się do tego gniazdka – więc łapałem się każdej możliwości zarobku. Wówczas pieniądze nie grały najważniejszej roli. Może właśnie dlatego, iż dorobiłem się ich sam nie pomieszało mi się od ich nadmiaru w głowie? Rzecz jasna mój majątek nie mógł równać się z rodowymi skarbcami, ale zdecydowanie miałem ponad normę. -Egoistycznie zostawiłbym sobie ciebie jako trofeum. Zamknął w- przerwałem. W ostatniej chwili ugryzłem się w język. -Jadalni oczywiście, nie tak że lubisz dużo jeść, czy coś- dłońmi uformowałem w powietrzu jej smukłą talię chcąc wyjść z tego obronną ręką. Czułem, że na nic się to zdało – słowo jadalnia nawet rymowało się z sypialnią.
-Nie chcę, podtrzymuję to. Po prostu pewne tematy samoistnie wypływają na powierzchnię. Najwyraźniej utopijna wizja nie jest dla nas. Niby obydwoje jesteśmy realistami, a- westchnąłem nie kończąc zdania. Nie musiałem, bowiem doskonale wiedziała co chciałem dodać. Być może naiwnie zadawaliśmy sobie pytania licząc na inne, niż już nam znane, odpowiedzi. Ubierałem wszystko w żart, bo cóż innego nam pozostało? Paradoksalnie śmiech przez łzy był lepszy, niż gorzki smutek.
Nie odsunęła się, przez moment miałem wrażenie, że wstrzymała oddech wszak nawet nie drgnęła. Słowa były tylko słowami, ale to dotyk sprawiał, że w człowieku pękały pewne bariery, kruszały mury. Nic nie mogłem poradzić na to, że tęskniłem za jej bliskością – to już nawet nie było czyste pożądanie, płomień, jaki między nami powstał, gdy pierwszy raz splotły się nasze ciała. To było coś innego. Nigdy nie przypuszczałem, że ktokolwiek będzie w stanie obudzić we mnie podobne emocje i choć cholernie unikałem tego słowa, to musiałem być ze sobą szczery – uczucia. Drew Macnair najwyraźniej też je miał.
-Myślę, że nic gorszego stać się już nie może- choć mogło. Skrzyżowanie różdżek, wypełnienie powinności, jaką nakładały na nas organizacje. Cieszyłem się, iż do tej pory nie mieliśmy ku temu okazji, nie chciałem nawet zastanawiać się nad własną reakcją. Potrafiłbym zrobić jej krzywdę? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że chyba tak – gdybym musiał. Potrafiłem postawić tę granicę między sprawami prywatnymi, a obowiązkami i wtem liczyło się dobro ogółu, Czarnego Pana, nie moje. Musiałbym z tym żyć, musiał się uporać. Na szczęście do tego nie doszło i oby tak pozostało.
-Bo jestem egoistą- nie było na to prostszej odpowiedzi. Wiedziała do czego piłem; nie chciałem, aby wyrzuciła mnie z pamięci, ze wspomnień tudzież podkreśliła te wszystkie wydarzenia grubą kreską. By żyła od nowa, bez tego niezrozumienia wobec przekorności losu. Właściwie najprościej było zrzucać wszystko na garb losu, ale on jedynie przeciął nasze drogi i doprowadził do pierwszego spotkania, zaś za miejsce, w którym się znaleźliśmy odpowiadaliśmy tylko i wyłącznie my. To były nasze świadome wybory. Od namiętności, po rozstanie. -Tak- odparłem na jej pytanie bez chwili zastanowienia. Mieliśmy być szczerzy, z resztą i tak w tej kwestii nie zamierzałem kłamać. Jaki byłby tego cel? Udawaliśmy zbyt długo, że to wszystko się nie wydarzyło. -Równie bardzo jak Tobie mnie- cóż, odpowiedziałem za nią.
Nie przypuszczałem, że będzie nam jeszcze dane swobodnie rozmawiać. Obrzucać się winą, przyznawać do swego rodzaju tęsknoty, czy po prostu śmiać z durnych żartów. Mieszaliśmy sobie w głowach na własne życzenie, dodawaliśmy powodów do rozmyślań i rozlania trunku na pocieszenie w gorszych chwilach. Czy gdybym wiedział, że zjawi się wtedy na wzgórzu to świadomie bym się tam udał? Tak. Byłem o tym przekonany. Jak początkowo miałem wątpliwości co do zawieszenia broni, tak teraz byłem za to wdzięczny, bowiem wbrew pozorom mogłem sobie poukładać pewne sprawy. Uzyskać odpowiedzi na pytania, które wcześniej mogłem zadawać tylko i wyłącznie sobie. Stała przede mną, uśmiechała się, stworzyła iluzję innej codzienności i co gorsza wcale nie chciałem, aby ten wykreowany obraz zniknął.
-Mogę im coś napomknąć. Co powiesz na to; duch zmarłej już nie Selwyn nawiedza namiestnika Suffolk- zastanowiłem się próbując zachować poważną minę. To jednak nie trwało długo, bowiem najwyraźniej Lucindzie rozplątał się język i zaczęła wspominać autentyczne teksty z czarownicy. Mrugnąłem kilka razy ze zdziwienia, po czym przygryzłem wargę starając się nie roześmiać w głos, ale niestety wspomnienie ciotki i przeklętego łona powaliło mnie na łopatki. Wybuchnąłem śmiechem nie mogąc się zupełnie opanować; to brzmiało tak niedorzecznie, że chyba nawet zeszkliły mi się oczy z rozbawienia. -Po- zacząłem, ale nic z tego nie wyszło. -Powiedziałaś jej, że to moja klątwa i celem wcale nie było brak możliwości potomstwa?- wydusiłem z siebie w końcu. -Pewnie byłaby dumna- naprawdę straciłem kontrolę, nie mogłem przestać się śmiać. -Która to cioteczka, udam się do niej z wizytą i w końcu uzyska upragnione odpowiedzi- ukryłem twarz w dłoniach chcąc złapać głęboki oddech. Było ciężko, ale w końcu się udało. Lucinda i przeklęte łono. To nawet lepsze niż ślub z osiemdziesięcioletnim wdowcem. -Chociaż już wiem, w jakim wieku jest ten twój przyjaciel- dogryzłem, ale z kpiącym uśmieszkiem. Nie mogłem jej niczego zabronić, każdy chciał jakoś funkcjonować.
Zmrużyłem oczy, gdy wytknęła mi rzekomą przegraną. Musiała zrozumieć, że to nie były zawody – po prostu nie chciałem dawać kolejnych powodów do kłótni. -A jeśli chcę?- uniosłem brew ponownie dając jej przestrzeń do podjęcia rękawicy. Ile już razy w trakcie tej rozmowy rzucaliśmy sobie nieme wyzwania? -Kobieta zmienną jest- machnąłem ręką nie chcąc wchodzić głębiej w jej pierwotną reakcję. Domyśliłem się, że kojarzyła nas, a przy tym mnie jedynie z reżimem i zbrodniczą działalnością, a wówczas nieco ten obraz się zakrzywił. Nikt nie lubił się mylić.
Ruszyłem w jej kierunku i bezceremonialnie zarzuciłem jej ramię na barki. Przycisnąłem jej drobne ciało do swojego i kontynuowałem marsz wzdłuż portowej uliczki. -Właśnie widzisz jak się ciebie wstydzę- zerknąłem na nią kątem oka. Faktycznie lepiej by było, aby nikt nas nie zobaczył, jednakże jakbyśmy chcieli ukryć się przed wścibskim wzrokiem, to spotkalibyśmy się w czterech ścianach lub w jakiejś samotni, na zupełnym odludziu. -Ale to udawanie martwej mi się podoba, zaprezentujesz?- spytałem z wyraźną ciekawością w głosie.
Panująca ciemność sprzyjała nam, lecz nie oglądaniu wspomnianych domów. Mimo wszystko zatrzymałem się w końcu pod jednym z pustostanów. Sąsiadował on z innymi opuszczonymi budynkami, które już wcześniej przykuły moją uwagę. -Nie są w takim złym stanie- zacząłem. -Niewielki nakład sprawiłby, że rodziny osób pracujących w porcie mogłyby tu się przenieść. Może znalazłoby się więcej chętnych? W tym sektorze są wyraźne braki, a szkoda, bo to najlepsza forma handlu. Suffolk ma wiele dóbr, na których mógłby się wzbogacić i wiele braków, jakie można by w ten sposób na bieżąco uzupełniać- mogłem wspomnieć, że deficyt pracowników spowodowany jest brakiem mugoli, którzy nie dopuszczali nikogo do portu, ale zachowałem tę informację dla siebie. Z resztą mogła się tego domyślić. -Właściwie- zacząłem z nutą niepewności. Czułem, że nie będzie chciała zdradzić tej informacji, ale po prostu byłem ciekaw. -Gdzie ty się teraz podziewasz?- spytałem. Mieszkała w oazie? Miała w ogóle jakiś dach nad głową?
Może i była to farsa, może tylko stanowiło swoistą przerwę od cierpienia, które tuż po trzynastym sierpnia miało powrócić ze zdwojoną siłą, ale gdyby nie ono to zjawiłaby się w Suffolk? Na pewno nie w samotności. Wieści rozchodziły się szybko, co zdążyła nawet potwierdzić, dlatego skrajnie nieodpowiedzialne byłoby przechadzanie się uliczkami świeżo przejętego hrabstwa. Liczne patrole, czujność wzbudzona u czarodziejów – istne pole minowe, możliwe do przejścia niezauważonym tylko wprawionym w tę sztukę. Zapewne nie pragnęła rozgłosu, lecz taki zyskała. Wpierw na listach gończych, następnie w nekrologu. Była piękną, charakterystyczną kobietą, a to w otoczce innych elementów nie pomagało zachować anonimowości.
Wolałem panować na żywiołem, niżeli przeżywać konsekwencje jego przejścia. Jeśli coś nie dane było nam spróbować, to nie mogliśmy wyciągnąć właściwych wniosków. Spekulacje miały swoje dobre i złe strony – właściwe więcej tych negatywnych niżeli pozytywnych, bowiem nigdy nie mieliśmy się dowiedzieć finału. To jakby zacząć fascynującą, wciągającą książkę i przerwać ją w połowie wbrew własnej woli. Ogniste kłótnie można było zwieńczyć równie gorącymi pojednaniami. Na wszystko istniało rozwiązanie, na wszystko poza nami.
Naprawdę sądziłem, że ten rozdział był już zamknięty, był daleko za mną. Pozostawało pytanie, dlaczego otwierał się za każdym razem, gdy tylko przyszło mi ją ujrzeć.
-Mógłbym zaprezentować gwoli przypomnienia- wzruszyłem ramionami od niechcenia, niczym uczniak, który tłumaczył się z brakującej pracy domowej. -Myślę, że to trafi o wiele bardziej niż słowa i może znów uda mi się zapunktować?- zaśmiałem się pod nosem nie spuszczając z niej pewnego siebie spojrzenia. Rzecz jasna ubrałem wszystko w szyderczość, którą mogła wyczytać z mojej twarzy. Kiedyś bez wahania zgodziłaby się, zaś dziś?
-Bo dawno nie planowaliśmy wspólnej wyprawy- odparłem widząc, jak w końcu zmusiła się, by na mnie spojrzeć. Idąc jej naprzeciw sam skupiłem się na zachodzie słońca i oparłem przedramiona o drewniane barierki. Czułem, że chwilowa zaduma spowodowana była wspomnieniem o mugolskich czystkach, ale znała moje przekonania, wielokrotnie słyszała o poglądach. Chciałbym kiedyś zrozumieć jej punkt widzenia, otrzymać argument, jaki zmusiłby mnie do refleksji, jednakże taki po prostu nie istniał. To był zwykły chłam, kreatury pragnące kontrolować wszystko i wszystkich – czyż nie właśnie od tego chciała uciec? Dla nich była tylko chwilowym sojusznikiem, wygrana pozwoliłaby im ponownie zamknąć ją w klatce. Kto wie, może znów wróciliby do palenia na stosach? Chciałem, aby w końcu walczyła o naszych, o nas. Nie dało się uszczęśliwić wszystkich, podobnie jak uratować całego świata, każdego istnienia. Skoro my byliśmy dla niej zbrodniarzami, to kim byli mugole? Ofiarami rzekomego reżimu? Przejmowali każdy zakątek świata, czy my nie mogliśmy mieć jego fragmentu tylko i wyłącznie dla siebie?
-Wszędzie są, zależy czy mamy czas, aby wyszukać tych odpowiednich- mieliśmy go mało, zdecydowanie zbyt mało, jeśli mowa o poszukiwaniach prawdziwej perełki. Angielskie ziemie przeczesane były wzdłuż i wszerz, więc pozostawało tylko to, co niewidoczne dla oka. Magia niejednokrotnie udowodniła jak wiele skrywa tajemnic; nikt nie mógł założyć, że skała nie posiadała ukrytego wejścia, czy w głębinach nie znajdował się świstoklik prowadzący do skarbca. Odnalezienie podobnych miejsc wymagało olbrzymich nakładów pracy – zbyt dużych, abyśmy w tej krótkiej przerwie mogli wspólnie cieszyć się sukcesem. Jak w Gruzji.
To właśnie jej wspomnienie wywołało na mojej twarzy szczery uśmiech. Mieliśmy tam namiastkę domu, wspólnego życia. Czy dobrze uczyniliśmy wracając do Anglii? -Zdecydowanie bardziej lubię ognistą- zaśmiałem się pod nosem mając w pamięci mój szczery wywód pod wpływem magicznego trunku. Najzabawniejsze było zestawienie jej miny z kolejnymi słowami, jakie tym razem padły z jej strony. Trafiliśmy na tą samą mieszankę. -Żałujesz czasem, że wróciliśmy? To była nasza decyzja, mogliśmy tam zostać- spytałem po chwili. Czy potrafiłbym odwrócić się i odejść? Pozostawić za sobą zobowiązania, przysięgę lojalności? Dziś z pewnością nie, wiązały mnie już nie tylko słowa oraz czyny, ale przede wszystkim mroczy znak. Wtem otwartych dróg było więcej.
-Brzmi kusząco- odparłem, gdy wspomniała o wymaganiach. Obróciłem się w jej kierunku i uniosłem brew w wyraźnym oczekiwaniu na detale. Lubiłem ją łapać za słówka, uwielbiałem kiedy wywracała oczyma w lekkim zakłopotaniu. Nie powstrzymałem się też przed przesunięciem dłoni i oparciu kciuka o jej rękę, którą delikatnie musnąłem niby w ponagleniu. -Czego ode mnie oczekujesz Lucindo?- spytałem ponownie, a na mych ustach zagościł szelmowski uśmiech. Wiedziałem, że pragnęła tego czego dać jej nie mogłem. To było abstrakcyjne, ale czułem, iż wciąż chciała mieć mnie dla siebie. W Zamglonej Dolinie zamknęliśmy jedynie rozdział, bowiem dzisiejsze wydarzenia były dowodem na to, że stronice naszej historii wciąż były wypełniane, a wiele kartek nadal pozostawało pustych.
Spiorunowałem ją spojrzeniem, gdy zdecydowała się użyć mojej własnej broni – najwyraźniej obosiecznej. Przechyliłem głowę i lekko nią pokręciłem powracając wzrokiem do jej tęczówek. Triumfowała, widziałem te tańczące z radości iskierki. -Jak widzę nic się nie zmieniło. Ani twoja piękna buźka, ani poziom wredności- zaśmiałem się pod nosem. Tak naprawdę odnosiłem wrażenie, że zmieniło się dosłownie wszystko poza nami.
-Nie potrzebuję ich galeonów- rzuciłem zgodnie z prawdą. Monet miałem pod dostatkiem – nigdy wcześniej bym nie przypuszczał, że do przechowywania ich będzie potrzebne coś więcej, jak jedna, niewielka sakiewka. Poznała mnie, gdy byłem w jednym z gorszych momentów; bez grosza, bez stałej pracy i z wątpliwej jakości mieszkaniem – co właściwie do tej pory się nie zmieniło, przyzwyczaiłem się do tego gniazdka – więc łapałem się każdej możliwości zarobku. Wówczas pieniądze nie grały najważniejszej roli. Może właśnie dlatego, iż dorobiłem się ich sam nie pomieszało mi się od ich nadmiaru w głowie? Rzecz jasna mój majątek nie mógł równać się z rodowymi skarbcami, ale zdecydowanie miałem ponad normę. -Egoistycznie zostawiłbym sobie ciebie jako trofeum. Zamknął w- przerwałem. W ostatniej chwili ugryzłem się w język. -Jadalni oczywiście, nie tak że lubisz dużo jeść, czy coś- dłońmi uformowałem w powietrzu jej smukłą talię chcąc wyjść z tego obronną ręką. Czułem, że na nic się to zdało – słowo jadalnia nawet rymowało się z sypialnią.
-Nie chcę, podtrzymuję to. Po prostu pewne tematy samoistnie wypływają na powierzchnię. Najwyraźniej utopijna wizja nie jest dla nas. Niby obydwoje jesteśmy realistami, a- westchnąłem nie kończąc zdania. Nie musiałem, bowiem doskonale wiedziała co chciałem dodać. Być może naiwnie zadawaliśmy sobie pytania licząc na inne, niż już nam znane, odpowiedzi. Ubierałem wszystko w żart, bo cóż innego nam pozostało? Paradoksalnie śmiech przez łzy był lepszy, niż gorzki smutek.
Nie odsunęła się, przez moment miałem wrażenie, że wstrzymała oddech wszak nawet nie drgnęła. Słowa były tylko słowami, ale to dotyk sprawiał, że w człowieku pękały pewne bariery, kruszały mury. Nic nie mogłem poradzić na to, że tęskniłem za jej bliskością – to już nawet nie było czyste pożądanie, płomień, jaki między nami powstał, gdy pierwszy raz splotły się nasze ciała. To było coś innego. Nigdy nie przypuszczałem, że ktokolwiek będzie w stanie obudzić we mnie podobne emocje i choć cholernie unikałem tego słowa, to musiałem być ze sobą szczery – uczucia. Drew Macnair najwyraźniej też je miał.
-Myślę, że nic gorszego stać się już nie może- choć mogło. Skrzyżowanie różdżek, wypełnienie powinności, jaką nakładały na nas organizacje. Cieszyłem się, iż do tej pory nie mieliśmy ku temu okazji, nie chciałem nawet zastanawiać się nad własną reakcją. Potrafiłbym zrobić jej krzywdę? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że chyba tak – gdybym musiał. Potrafiłem postawić tę granicę między sprawami prywatnymi, a obowiązkami i wtem liczyło się dobro ogółu, Czarnego Pana, nie moje. Musiałbym z tym żyć, musiał się uporać. Na szczęście do tego nie doszło i oby tak pozostało.
-Bo jestem egoistą- nie było na to prostszej odpowiedzi. Wiedziała do czego piłem; nie chciałem, aby wyrzuciła mnie z pamięci, ze wspomnień tudzież podkreśliła te wszystkie wydarzenia grubą kreską. By żyła od nowa, bez tego niezrozumienia wobec przekorności losu. Właściwie najprościej było zrzucać wszystko na garb losu, ale on jedynie przeciął nasze drogi i doprowadził do pierwszego spotkania, zaś za miejsce, w którym się znaleźliśmy odpowiadaliśmy tylko i wyłącznie my. To były nasze świadome wybory. Od namiętności, po rozstanie. -Tak- odparłem na jej pytanie bez chwili zastanowienia. Mieliśmy być szczerzy, z resztą i tak w tej kwestii nie zamierzałem kłamać. Jaki byłby tego cel? Udawaliśmy zbyt długo, że to wszystko się nie wydarzyło. -Równie bardzo jak Tobie mnie- cóż, odpowiedziałem za nią.
Nie przypuszczałem, że będzie nam jeszcze dane swobodnie rozmawiać. Obrzucać się winą, przyznawać do swego rodzaju tęsknoty, czy po prostu śmiać z durnych żartów. Mieszaliśmy sobie w głowach na własne życzenie, dodawaliśmy powodów do rozmyślań i rozlania trunku na pocieszenie w gorszych chwilach. Czy gdybym wiedział, że zjawi się wtedy na wzgórzu to świadomie bym się tam udał? Tak. Byłem o tym przekonany. Jak początkowo miałem wątpliwości co do zawieszenia broni, tak teraz byłem za to wdzięczny, bowiem wbrew pozorom mogłem sobie poukładać pewne sprawy. Uzyskać odpowiedzi na pytania, które wcześniej mogłem zadawać tylko i wyłącznie sobie. Stała przede mną, uśmiechała się, stworzyła iluzję innej codzienności i co gorsza wcale nie chciałem, aby ten wykreowany obraz zniknął.
-Mogę im coś napomknąć. Co powiesz na to; duch zmarłej już nie Selwyn nawiedza namiestnika Suffolk- zastanowiłem się próbując zachować poważną minę. To jednak nie trwało długo, bowiem najwyraźniej Lucindzie rozplątał się język i zaczęła wspominać autentyczne teksty z czarownicy. Mrugnąłem kilka razy ze zdziwienia, po czym przygryzłem wargę starając się nie roześmiać w głos, ale niestety wspomnienie ciotki i przeklętego łona powaliło mnie na łopatki. Wybuchnąłem śmiechem nie mogąc się zupełnie opanować; to brzmiało tak niedorzecznie, że chyba nawet zeszkliły mi się oczy z rozbawienia. -Po- zacząłem, ale nic z tego nie wyszło. -Powiedziałaś jej, że to moja klątwa i celem wcale nie było brak możliwości potomstwa?- wydusiłem z siebie w końcu. -Pewnie byłaby dumna- naprawdę straciłem kontrolę, nie mogłem przestać się śmiać. -Która to cioteczka, udam się do niej z wizytą i w końcu uzyska upragnione odpowiedzi- ukryłem twarz w dłoniach chcąc złapać głęboki oddech. Było ciężko, ale w końcu się udało. Lucinda i przeklęte łono. To nawet lepsze niż ślub z osiemdziesięcioletnim wdowcem. -Chociaż już wiem, w jakim wieku jest ten twój przyjaciel- dogryzłem, ale z kpiącym uśmieszkiem. Nie mogłem jej niczego zabronić, każdy chciał jakoś funkcjonować.
Zmrużyłem oczy, gdy wytknęła mi rzekomą przegraną. Musiała zrozumieć, że to nie były zawody – po prostu nie chciałem dawać kolejnych powodów do kłótni. -A jeśli chcę?- uniosłem brew ponownie dając jej przestrzeń do podjęcia rękawicy. Ile już razy w trakcie tej rozmowy rzucaliśmy sobie nieme wyzwania? -Kobieta zmienną jest- machnąłem ręką nie chcąc wchodzić głębiej w jej pierwotną reakcję. Domyśliłem się, że kojarzyła nas, a przy tym mnie jedynie z reżimem i zbrodniczą działalnością, a wówczas nieco ten obraz się zakrzywił. Nikt nie lubił się mylić.
Ruszyłem w jej kierunku i bezceremonialnie zarzuciłem jej ramię na barki. Przycisnąłem jej drobne ciało do swojego i kontynuowałem marsz wzdłuż portowej uliczki. -Właśnie widzisz jak się ciebie wstydzę- zerknąłem na nią kątem oka. Faktycznie lepiej by było, aby nikt nas nie zobaczył, jednakże jakbyśmy chcieli ukryć się przed wścibskim wzrokiem, to spotkalibyśmy się w czterech ścianach lub w jakiejś samotni, na zupełnym odludziu. -Ale to udawanie martwej mi się podoba, zaprezentujesz?- spytałem z wyraźną ciekawością w głosie.
Panująca ciemność sprzyjała nam, lecz nie oglądaniu wspomnianych domów. Mimo wszystko zatrzymałem się w końcu pod jednym z pustostanów. Sąsiadował on z innymi opuszczonymi budynkami, które już wcześniej przykuły moją uwagę. -Nie są w takim złym stanie- zacząłem. -Niewielki nakład sprawiłby, że rodziny osób pracujących w porcie mogłyby tu się przenieść. Może znalazłoby się więcej chętnych? W tym sektorze są wyraźne braki, a szkoda, bo to najlepsza forma handlu. Suffolk ma wiele dóbr, na których mógłby się wzbogacić i wiele braków, jakie można by w ten sposób na bieżąco uzupełniać- mogłem wspomnieć, że deficyt pracowników spowodowany jest brakiem mugoli, którzy nie dopuszczali nikogo do portu, ale zachowałem tę informację dla siebie. Z resztą mogła się tego domyślić. -Właściwie- zacząłem z nutą niepewności. Czułem, że nie będzie chciała zdradzić tej informacji, ale po prostu byłem ciekaw. -Gdzie ty się teraz podziewasz?- spytałem. Mieszkała w oazie? Miała w ogóle jakiś dach nad głową?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Dawniej nie bała się śmierci. Wydawało jej się, że jest na nią gotowa. Świadomie ryzykowała i często przeciągała strunę prowokując żniwiarza do spojrzenia jej prosto w oczy. Udawało jej się wyjść z opresji cało i to chyba tylko mocniej utwierdzało ją w przekonaniu, że nie ma powodu do obaw. Z perspektywy czasu takie podejście wydaje się być całkowicie pozbawione sensu, ale wtedy potrzebowała wyzbyć się wszelkich lęków by w ogóle stanąć do walki. Jej podejście zmieniło się, gdy pod koniec maja została porażona przez piorun. Nie oczekiwała, że śmierć przyniesie coś spektakularnego. Nigdy nie wierzyła w opowieści o raju, błogim spokoju i zbawieniu duszy. W jednej sekundzie ogarnęła ją ciemność. Znajdowała się w tej ciemności całkowicie sama. Nic nie czuła, nic nie widziała i niczego nie doświadczała. Nie potrafiła w ogóle stwierdzić czy to wytwór jej wyobraźni czy działo się to naprawdę. Tak wyglądał koniec? Na to ludzie przygotowywali się latami? To zdarzenie nie wpłynęło na jej chęć działania, ale zmuszało do zastanowienia się nad własną lekkomyślnością. Nie wywołuje się wilka z lasu, a już na pewno nie wtedy, gdy ma się świadomość jak głęboko może wgryźć się w skórę. Nie kłamałaby. Czuła oddech śmierci na własnym karku i znała jej smak. Cierpki, wypełniony bólem.
Książka była idealną metaforą życia. Niektóre rozdziały dłużyły się w nieskończoność, a niektóre kończyły nazbyt szybko. Strony płowiały, tekst się zacierał, a okładka zniekształcała się pod dotykiem palców. Myślisz, że historia dwojga ludzi znalazła swoje zakończenie, ale po chwili dostrzegasz te dwa imiona splecione ze sobą w dialogu życia. Nie sądziła, że przyjdzie im napisać coś jeszcze. Nie zastanawiała się nad tym jak długo będzie to trwało. Może to ich ostatnie spotkanie? Może ich ścieżki krzyżują się po raz ostatni? Nic nie mogła zaplanować, bo wszystko działo się samo. Oczywiście, że zjawienie się w Suffolk w pojedynkę po zakończeniu zawieszenia broni byłoby szaleństwem. Teraz mieli okazję by bez odgórnych obowiązków móc swobodnie nacieszyć się chwilą i… sobą? Nie tego się spodziewała wybierając się na ziemie hrabstwa, nie myślała o możliwości spotkania go choć powinna przyjąć to jak coś bardzo prawdopodobnego. Chyba wyparła z własnych myśli jego obecność, tyle czasu udawało im się unikać, że ten kolejny raz nie powinien sprawić trudności, a jednak sprawił. Na chwilę obecną przyjmowała to ze swego rodzaju wdzięcznością. Na wiele krytykujących epitetów formujących się w jej myślach sobie zasłużył, ale wiele było również wytworem jej wyobraźni. Skrzywdzonej duszy. Jeżeli to spotkanie miało być jej ostatnim wspomnieniem z nim związanym to się z tego cieszyła. Z szacunku do siebie, własnych uczuć i tego co udało im się stworzyć nim świat spłonął.
Choć starała się zachować kamienny wyraz twarzy i pewny wzrok to wypowiedziane przez mężczyznę słowa wzmocniły kołatanie jej serca. Przekraczali kolejne granice, słowa niosły ze sobą same dwuznaczności. Nie czuła się tym skrępowana i to chyba przerażało ją najmocniej. Znała go i wiedziała, że nie da się zbyć bez słowa, a i ona nie darowałaby sobie tego gdyby nie wtrąciła swoich trzech groszy. – Przypomnienia? – zapytała unosząc brew w pytającym geście, a na jej ustach pojawił się kąśliwy uśmiech. – Pewny jesteś, że pamiętam? – dodała nie odwracając od niego spojrzenia. Oczywiście, że był tego pewny. Oczywiście, że pamiętała. Nie chciała dawać mu jednak okazji do obrośnięcia w piórka. Bez względu na to jak wiele kąśliwości wypowiedziałaby w jego kierunku, bez względu na to jak wiele razy by go obraziła, to ten i tak wiedział. Znał ją, potrafił rozszyfrować kłębiące się w niej uczucia. Chyba od początku tak było, od ich pierwszego spotkania w Rosji. Tak jakby wraz ze swoim pojawieniem się dała mu również instrukcję obsługi do własnych emocji i zachowań.
Nie spodziewała się innego zachowania i innych słów. Wiedziała co myślał o mugolach, znała jego stosunek do ludzi i wykazałaby się prawdziwą głupotą myśląc, że coś się w tym temacie zmieniło. Ona również chciałaby zrozumieć jego punkt widzenia, zrozumieć dlaczego tak bardzo mknie ku zniszczeniu. Wiedziała, że nie będzie w stanie tego pojąć. Może nawet kiedyś chwytając się ostatniej nadziei próbowała to zrobić, ale jej empatia i cała emocjonalność szybko zakończyły te próby. Skoro jednak nie mieli zamiaru się kłócić i skoro nie chcieli poruszać trudnych tematów to postanowiła przemilczeć wszystkie niewygodne. Przynajmniej mogła… spróbować? – Chyba na to już nie możemy sobie pozwolić – odparła ze wzruszeniem ramion. W jej głosie nie było tęsknoty czy cierpienia. Owszem brakowało jej wspólnych poszukiwań. Tak naprawdę brakowało jej wszelakich poszukiwań. Nie pamiętała już kiedy ostatni raz oddała się własnym przyjemnościom. Nie był to jednak odpowiedni czas, odpowiednie miejsce. Czułaby, że go marnuje zamiast zająć się czymś pożytecznym i znaczącym. – Ale jeśli coś znajdziesz zawsze możesz się pochwalić – dodała posyłając mu uśmiech. Tak naprawdę wcale na to nie liczyła. Wiedziała, że ich relacja, ta nowa relacja zakończy się wraz z zawieszeniem broni.
Gruzja była miłym wspomnieniem. Może i nie osiągnęli tego na czym im w pełni zależało, nie wszystko poszło w stu procentach tak jak zakładali, ale mogli odkryć się w nowych rolach, zobaczyć jak wygląda zalążek wspólnej codzienności. W prawdziwe ich dom składał się z jednego pomieszczenia, miał stelaż i unosił się wraz z podmuchami wiatru, ale pozornie stanowił coś istotnego. Wiele rzeczy w ich relacji budowanych było właśnie na pozorach. Nie do końca potrafiła ocenić czy było to czymś dobrym czy wręcz odwrotnie. – Po tamtych trunkach przynajmniej miałam pewność, że jesteś szczery – odparła mając w pamięci zmieszanie pojawiające się na jego twarzy, gdy zdał sobie sprawę ze słów jakie padły. Sama nie wyszła na tym lepiej, ale siebie nie miała zamiaru za to gnębić. Zamyśliła się nad zadanym przez mężczyznę pytaniem. Musiałaby znaleźć sposób na to by się podzielić. Z jednej strony mając wiedzę na temat tego co zdarzyło się od ich powrotu do Anglii zrobiłaby wszystko by tam zostać. Żyć w błogiej nieświadomości, udawać, że nic innego poza nimi nie istnieje. Z drugiej strony już wtedy była zobowiązana do walki i pewnie poczucie winy nie pozwoliłoby jej zmrużyć w nocy oka. On również obrał już wtedy konkretną drogę. Byli zupełnie innymi ludźmi. – Nie wiem – odpowiedziała zgodnie ze swoimi odczuciami. Prowadzoną w myślach walką. – Myślę, że byliśmy wtedy innymi ludźmi. Nie zdawałam sobie sprawy z tego jak to wszystko się potoczy kiedy wrócimy. Może nawet głupio wmawiałam sobie, że nic się nie zmieni? Myślałam, że mogę mieć wszystko. – zaśmiała się słysząc jak absurdalnie brzmią jej własne słowa. – Podjęlibyśmy taką samą decyzję nawet gdybyśmy wiedzieli jak to się skończy, prawda? – jej pytanie było retoryczne, ale i tak wiedziała, że usłyszy na nie odpowiedź. Dawniej pewnie od razu chcąc przelać na niego swój żal odpowiedziałaby, że żałuje iż w ogóle się poznali, ale to nie byłaby prawda. Bez względu na wszystko tego akurat nigdy nie żałowała.
Nie chciała oczekiwać już niczego. Słowa wypływały z jej ust same. Nic nie mogła poradzić na to jak reagowała, gdy tak się zachowywał. Nie lubiła pozostawać dłużna nikomu, miała całkowicie inny charakter. Wbrew łagodnemu usposobieniu potrafiła uparcie dążyć do wyznaczonych sobie celów, niestety nie patrzyła na konsekwencje swoich wyborów. – Kusząco? Nie wiedziałam, że lubisz być zdominowany przez kobietę – odparła unosząc kącik ust w leniwym uśmiechu. Raczej w to wątpiła. Choć starał się stwarzać pozory konsekwentnego znała go wystarczająco dobrze by wiedzieć, że w relacji stawiał przede wszystkim na współpracę. Zawsze liczył się z jej zdaniem, słuchał, a to nie było czymś normalnym w przepełnionym obłudą świecie. Przeniosła wzrok na ich dłonie, gdy kciukiem musnął jej skórę. Westchnęła. – Piersiówki – odparła wyciągając w jego kierunku rękę. – Już zirytowałeś mnie wystarczająco. – dodała nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy. Nie powinien tego robić, nie powinien przejeżdżać dłonią po jej policzku, muskać jej skórę. Chciał sprawdzić jej reakcję? Zobaczyć czy wciąż na niego reaguje? Cóż… reagowała. No i oczywiście nie takiej odpowiedzi od niej oczekiwał, ale co miała powiedzieć? Nic nie mógł jej już dać, a ona nic nie mogła wziąć. Cokolwiek by powiedziała i tak nie miałoby to najmniejszego znaczenia.
Uśmiechała się nadal triumfalnie, gdy wspomniał o tym, że nic się nie zmieniło. W niej samej zaszła spora zmiana, ucierpiała jej psychika, utraciła wiele znaczących cech charakteru i potrafiła dostrzec tę zmianę w samej sobie. Jej przyjaciele potrafili ją dostrzec. W ich rozmowie nie było tego widać. Właściwie mogłaby się z nim zgodzić. Było tak jakby wszystko inne szło z duchem czasu, a oni zatrzymali się tam gdzie skończyli. Cholerny Drew Macnair i jego voodoo.
Potrafiła uwierzyć, że nie potrzebował już niczyich galeonów. Bycie namiestnikiem hrabstwa wiązało się z przywilejami. Wzbogacił się na tej wojnie, rozwinął. Ich losy się odwróciły. Ona nie tęskniła za bogactwem, bo doskonale wiedziała co się z nim wiązało. Żadne pieniądze świata nie były warte utraty własnych ideałów. Wszak nie mogła powiedzieć, że jemu nie wyszło to na dobre. Trudno było jej jednak uwierzyć, że status go nie zmienił. Zrobił to na pewno. Pieniądze zmieniały każdego bez względu na to jak wiele pracy kosztowało ich zdobycie. Utkwiła w nim spojrzenie, gdy wspomniał o zachowaniu trofeum. Jej brew uniosła się ku górze w pytającym geście kiedy przerwał. Była ciekawa jak z tego wybrnie, bo przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego jakich słów chciał użyć. Kolejne dwuznaczności, kolejne granice legły w gruzach. Parsknęła śmiechem widząc jak gestami próbuje obronić się przed potencjalnym ciosem. – Jadalnia byłaby idealna – zaczęła starając się zachować powagę choć na niewiele się to zdało. – Przecież ja uwielbiam dużo jeść. Dobrze, że nie wspomniałeś o sypialni, bo spać ostatnio w ogóle nie lubię. – dodała chcąc dać mu do zrozumienia, że jego starania na nic się zdały. Na ustach czarownicy pojawił się ironiczny uśmiech.
Nie wierzyła w bycie realistą. Nie da się podchodzić do życia bez oczekiwań, marzeń, mrzonek. Nieważne jak twardo człowiek stąpał po ziemi i tak przychodziły momenty, w których rzeczywistość była najgorszą z możliwych opcji. Pokiwała głową w zrozumieniu. Nie chciała przeskakiwać ze skrajności w skrajność. Trochę utopii, szczypta realizmu, łyżka oczekiwań. Mieli gotowy przepis na porażkę. Nie musiał kończyć tego zdania, żadne z nich nie musiało nic więcej dodawać. To i tak był cud, że wytrzymali tak długo bez krzyków i przepychanek.
Nie odsunęła się tak jak wcześniej nie cofnęła dłoni. Wiedziała, że o wiele łatwiej byłoby jej po prostu zbudować wokół siebie mur i nie dopuszczać go do siebie. Dla własnego dobra powinna to uczynić, ale nie potrafiła. Widocznie sama również była egoistką, bo nie miała już ochoty mierzyć się z wątpliwościami, które wypełniały każdy skrawek jej umysłu. Z konsekwencjami podjętych decyzji przyjdzie jej się mierzyć później. Chciałaby aby istniał łatwiejszy sposób na wyciszenie uczuć, wyłączenie ich. Wszystko w niej krzyczało, ale ona nie słuchała. Spłoną za to w piekle. Uniosła delikatnie kącik ust, gdy wspomniał, że nic gorszego stać się już nie może. Oboje wiedzieli, że to nieprawda. Ale może… - Nie dziś – odparła wiedząc, że dzisiejszy dzień jest inny niż wszystkie, które przyjdzie im kiedykolwiek dzielić. Prawdopodobnie nigdy więcej nie znajdą się w podobnej sytuacji, wolni od wszystkiego co ich wzajemnie ogranicza. Chciałaby, żeby nigdy nie musieli mierzyć się z podjętymi decyzjami. Ranić się czymś więcej niż słowami. Przy nikim innym nie miałaby oporów. Nie zawahałaby się.
Nie mylił się udzielając za nią odpowiedzi. Tęskniła za nim, brakowało jej tej normalności jaką mieli nim to wszystko tak bardzo się skomplikowało. Teraz nie wiedziała czy jej wolno. Czy wolno było jej tęsknić za kimś kogo uczynki wypełnione były krzykiem innych ludzi? Czy mogło jej brakować bliskości kogoś kogo powinna i nazywała swoim wrogiem? Westchnęła przeciągle po raz kolejny podczas ich rozmowy. Pokręciła głową całkowicie zrezygnowana. – Jesteś cholernym problemem, Macnair. – odparła. W jej oczach pojawił się delikatny błysk, a na ustach skryty uśmiech. Wiedział, że to nie obelga wręcz przeciwnie. Nie potwierdziła jego słów, nie widziała w tym sensu. Jeśli nie miał pewności to nabrał jej w toku rozmowy. Ona za to nabierała jedynie przekonania, że to jej ostatni raz gdy stawia kroki w Suffolk. Nie mogli się tak wzajemnie katować bez względu na to jak przyjemne im się to teraz wydawało. Chciała dla nich innego finału, innego zakończenia, ale klamka zapadła.
Cieszył ją fakt, że te poważne tematy, które dosłownie miażdżyły wszystkie jej przekonania i to co przez te wszystkie miesiące wypracowała przeplatały się z tymi luźniejszymi, trywialnymi. To też była jedna z cech ich relacji. Potrafili znaleźć drogę ucieczki, zniknąć kiedy robiło się nazbyt poważnie, zbyt ciężko. Słysząc jego słowa uniosła dłoń do piersi w geście fałszywej urazy. – Więc cię nawiedzam? – zapytała celowo łapiąc go za słówka. – Uwierz mi, że gdybym była duchem nigdy bym się nie odważyła cię nawiedzić. Martwego przyprawiłbyś o zawał serca. – dodała. Nie mogła zaprzeczyć. Bycie martwą było bardzo wygodne i najchętniej wciąż utwierdzałaby opinię publiczną w tym założeniu.
Cóż… spodziewała się, że jej szczera wypowiedź zaskoczy i rozbawi Drew. Sama przecież popłakała się ze śmiechu w ogóle o tym wspominając. Nie spodziewała się jednak aż tak żywej reakcji. Mężczyzna wybuchł śmiechem, a w pewnym momencie miała wrażenie, że się nim dosłownie dusi. Kiedy ten wpadał w kolejne spazmy ona odwracała się od niego nie chcąc znów zalać się łzami. – Udusisz się! – podniosła głos przygryzając przy tym dolną wargę. – Jesteś chodzącą klątwą i potomstwo nie ma tu nic do rzeczy – wywróciła oczami i odetchnęła głębiej chcąc uspokoić rozszalałe bicie serca. Nie sądziła, że te bzdury przyniosą jej tyle radości. Przecież to nie pierwszy raz gdy wylewa nad tym łzy rozbawienia. – A pozdrowisz cioteczkę Nott ode mnie? Teraz to pewnie byłaby zachwycona – dodała. Cóż sama pozdrowieniami by tego nie nazwała, nie życzyła jej przecież najlepiej. Na wspomnienie przyjaciela od razu pokręciła głową. – O nie, nie, nie. Gustuję w bardziej… żywych. – wzruszyła nieznacznie ramionami. Wiedziała, że tymi słowami daje mężczyźnie do zrozumienia, że przyjaciel nie jest do końca tylko przyjacielem, ale nie miała zamiaru się z tym kryć. Nie mógł być zazdrosny. Poszli dalej nawet jeśli egoistycznie woleliby, żeby tak nie było.
Jak nigdy zależało mu na tym by nie sprowokować kłótni. Oczywiście ona też tego nie chciała, ale na niektóre rzeczy nie miała rady. Nawet jeśli chciała wycofać na ten jeden wieczór wszystkie swoje niepewności to ten dobijały się do niej w newralgicznych momentach. Powinni być sobą, a im wystarczył bodziec, jedna iskra by rozpętać pożar, nad którym ciężko będzie zapanować. – Oczywiście, że chcesz… - zaczęła mrużąc przy tym delikatnie oczy. – Tylko później nie mów, że cię nie ostrzegałam. – zagroziła całkowicie poważnie. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydawało im się, że nic w nich nie uległo zmianie, to przecież musiało. Ona miała wiele swoich demonów, a i on pewnie co najmniej jednego.
Chciała dowiedzieć się o jakich miejscach mówił i co tak naprawdę planował z nimi zrobić. Podejrzewała, że teraz jak nigdy musi się postarać o przychylność mieszkańców. Oczywiście do poddaństwa można było zmusić siłą, ale takiego przywódcy nikt nie szanował. Były to jedynie pozory stworzone przez strach i brak możliwości. Wątpiła by chciał tak zacząć jako namiestnik. Blondynka uniosła kącik ust w ironicznym uśmiechu. Nie mogła się powstrzymać. – Kobieta zmienną jest? Znasz jakieś jeszcze ciekawe powiedzenia? Baba z wozu koniom lżej? Gdzie diabeł nie może tam babę pośle? – ironia przelewała się przez jej wargi. Ciężko nie było go kojarzyć z reżimem. Tak jak i on kojarzył ją z rebelią. Mieli swoje łatki, wyuczone reakcje. Pełnili znaczące role po obu stronach frontu i tego typu sytuacji nie dało się uniknąć.
Wiedziała, że wypowiedziane przez nią słowa sprowokują go do pójścia za nią. Nie sądziła jednak, że tak ostentacyjnie do tego podejdzie. W ogóle nie była przygotowana na to co zrobił. Kiedy objął ją ramieniem i przyciągnął ją do siebie cicho pisnęła w zaskoczeniu. Spojrzała na niego z niezrozumieniem i znów naszła ją chęć na zabranie mu piersiówki. Znów ją zirytował, a może zwyczajnie tak chciała myśleć. – Aż tak? – wyrzuciła z siebie próbując zachować pewność siebie, którą ciągle burzył. Poczuła jego bliskość, jego zapach i już wiedziała, że musi się wycofać. Dotknęła jego dłoni luźno przerzuconej przez ramię i na chwile splotła palce swojej dłoni z jego. – Jak będziesz się tak zachowywał to nie będę musiała tego prezentować, bo będziesz miał spektakl na żywo. – odparła wyswobadzając się z jego uścisku i puszczając jego dłoń. Dla własnego dobra postanowiła trzymać się kilka kroków od niego. Macnair zawsze potrafił iść za tym co jest tu i teraz. Ona analizowała przeszłość, teraźniejszość, a przede wszystkim przyszłość. Trochę ją tego oduczył, ale wciąż mając wizję zakończenia ich spotkania nie chciała dawać sobie kolejnych powodów do rozpamiętywania. Tkwienia w żalu. Brakowało jej tego wszystkiego, każdego małego gestu. To było tak jakby chodziła po rozżarzonych węglach.
Dotarli na miejsce o wiele prędzej niż się spodziewała. Blondynka utkwiła wzrok w pustostanie, który wskazał Drew. To miejsce wyglądało na opuszczone w pośpiechu. Oczywiście budynek sam w sobie również nie zachęcał jak i inne w okolicy. Możliwe, że przebywanie w nim było również niebezpieczne, ale tego nie wiedziała. O konstrukcji budynków właściwie nie wiedziała nic. – Te wszystkie budynki są puste? – zapytała z zaskoczeniem w głosie. Przez myśl jej przeszło dlaczego tak wiele domostw może być opuszczonych, ale nie powiedziała tego głośno. Prędzej by się stąd teleportowała niżeli pozwoliła by emocje przejęły nad nią kontrolę. Już chciała wejść do środka kiedy mężczyzna zadał jej pytanie. Uniosła brew w pytającym geście nie wiedząc do czego konkretnie pije. Miała mu podać adres? Postanowiła obrócić to na własną korzyść. – Chcesz wpaść na herbatkę czy proponujesz mi jeden z tych pustostanów? – zapytała kręcąc przy tym głową. – Dziękuje, ale na głowę jeszcze mi nie kapie. – dodała nie dając mu możliwości odpowiedzi. Uniosła różdżkę i rzuciła lumos rozświetlając najbliższą przestrzeń przed sobą. Ruszyła do środka uważając by nie wpaść na nic po drodze. Znaleźli się w dużym pomieszczeniu, który kiedyś musiał pełnić funkcję salonu lub jadalni. Na środku pomieszczenia znajdował się duży, drewniany stół, a w kącie pokoju ustawione były krzesła. Farba ścian odpadała, drzwi ledwo trzymały się zawiasów, a tumany kurzu wzbijały się w powietrze. – Dużo tu miejsca. Spokojnie można podzielić jeden taki budynek na kilka rodzin. Na pewno znajdą się potrzebujący. – nauczyła się rozsądku jeśli chodziło o takie rzeczy. Każdy kąt się liczył. Fakt faktem jej zdaniem ktoś kto był potrzebujący jego wcale nie był. Obróciła się z różdżką chcąc przyjrzeć się dokładnie pomieszczeniom. – Więc? Jak mam ci pomóc? – zapytała w przestrzeń wciąż się rozglądając.
Książka była idealną metaforą życia. Niektóre rozdziały dłużyły się w nieskończoność, a niektóre kończyły nazbyt szybko. Strony płowiały, tekst się zacierał, a okładka zniekształcała się pod dotykiem palców. Myślisz, że historia dwojga ludzi znalazła swoje zakończenie, ale po chwili dostrzegasz te dwa imiona splecione ze sobą w dialogu życia. Nie sądziła, że przyjdzie im napisać coś jeszcze. Nie zastanawiała się nad tym jak długo będzie to trwało. Może to ich ostatnie spotkanie? Może ich ścieżki krzyżują się po raz ostatni? Nic nie mogła zaplanować, bo wszystko działo się samo. Oczywiście, że zjawienie się w Suffolk w pojedynkę po zakończeniu zawieszenia broni byłoby szaleństwem. Teraz mieli okazję by bez odgórnych obowiązków móc swobodnie nacieszyć się chwilą i… sobą? Nie tego się spodziewała wybierając się na ziemie hrabstwa, nie myślała o możliwości spotkania go choć powinna przyjąć to jak coś bardzo prawdopodobnego. Chyba wyparła z własnych myśli jego obecność, tyle czasu udawało im się unikać, że ten kolejny raz nie powinien sprawić trudności, a jednak sprawił. Na chwilę obecną przyjmowała to ze swego rodzaju wdzięcznością. Na wiele krytykujących epitetów formujących się w jej myślach sobie zasłużył, ale wiele było również wytworem jej wyobraźni. Skrzywdzonej duszy. Jeżeli to spotkanie miało być jej ostatnim wspomnieniem z nim związanym to się z tego cieszyła. Z szacunku do siebie, własnych uczuć i tego co udało im się stworzyć nim świat spłonął.
Choć starała się zachować kamienny wyraz twarzy i pewny wzrok to wypowiedziane przez mężczyznę słowa wzmocniły kołatanie jej serca. Przekraczali kolejne granice, słowa niosły ze sobą same dwuznaczności. Nie czuła się tym skrępowana i to chyba przerażało ją najmocniej. Znała go i wiedziała, że nie da się zbyć bez słowa, a i ona nie darowałaby sobie tego gdyby nie wtrąciła swoich trzech groszy. – Przypomnienia? – zapytała unosząc brew w pytającym geście, a na jej ustach pojawił się kąśliwy uśmiech. – Pewny jesteś, że pamiętam? – dodała nie odwracając od niego spojrzenia. Oczywiście, że był tego pewny. Oczywiście, że pamiętała. Nie chciała dawać mu jednak okazji do obrośnięcia w piórka. Bez względu na to jak wiele kąśliwości wypowiedziałaby w jego kierunku, bez względu na to jak wiele razy by go obraziła, to ten i tak wiedział. Znał ją, potrafił rozszyfrować kłębiące się w niej uczucia. Chyba od początku tak było, od ich pierwszego spotkania w Rosji. Tak jakby wraz ze swoim pojawieniem się dała mu również instrukcję obsługi do własnych emocji i zachowań.
Nie spodziewała się innego zachowania i innych słów. Wiedziała co myślał o mugolach, znała jego stosunek do ludzi i wykazałaby się prawdziwą głupotą myśląc, że coś się w tym temacie zmieniło. Ona również chciałaby zrozumieć jego punkt widzenia, zrozumieć dlaczego tak bardzo mknie ku zniszczeniu. Wiedziała, że nie będzie w stanie tego pojąć. Może nawet kiedyś chwytając się ostatniej nadziei próbowała to zrobić, ale jej empatia i cała emocjonalność szybko zakończyły te próby. Skoro jednak nie mieli zamiaru się kłócić i skoro nie chcieli poruszać trudnych tematów to postanowiła przemilczeć wszystkie niewygodne. Przynajmniej mogła… spróbować? – Chyba na to już nie możemy sobie pozwolić – odparła ze wzruszeniem ramion. W jej głosie nie było tęsknoty czy cierpienia. Owszem brakowało jej wspólnych poszukiwań. Tak naprawdę brakowało jej wszelakich poszukiwań. Nie pamiętała już kiedy ostatni raz oddała się własnym przyjemnościom. Nie był to jednak odpowiedni czas, odpowiednie miejsce. Czułaby, że go marnuje zamiast zająć się czymś pożytecznym i znaczącym. – Ale jeśli coś znajdziesz zawsze możesz się pochwalić – dodała posyłając mu uśmiech. Tak naprawdę wcale na to nie liczyła. Wiedziała, że ich relacja, ta nowa relacja zakończy się wraz z zawieszeniem broni.
Gruzja była miłym wspomnieniem. Może i nie osiągnęli tego na czym im w pełni zależało, nie wszystko poszło w stu procentach tak jak zakładali, ale mogli odkryć się w nowych rolach, zobaczyć jak wygląda zalążek wspólnej codzienności. W prawdziwe ich dom składał się z jednego pomieszczenia, miał stelaż i unosił się wraz z podmuchami wiatru, ale pozornie stanowił coś istotnego. Wiele rzeczy w ich relacji budowanych było właśnie na pozorach. Nie do końca potrafiła ocenić czy było to czymś dobrym czy wręcz odwrotnie. – Po tamtych trunkach przynajmniej miałam pewność, że jesteś szczery – odparła mając w pamięci zmieszanie pojawiające się na jego twarzy, gdy zdał sobie sprawę ze słów jakie padły. Sama nie wyszła na tym lepiej, ale siebie nie miała zamiaru za to gnębić. Zamyśliła się nad zadanym przez mężczyznę pytaniem. Musiałaby znaleźć sposób na to by się podzielić. Z jednej strony mając wiedzę na temat tego co zdarzyło się od ich powrotu do Anglii zrobiłaby wszystko by tam zostać. Żyć w błogiej nieświadomości, udawać, że nic innego poza nimi nie istnieje. Z drugiej strony już wtedy była zobowiązana do walki i pewnie poczucie winy nie pozwoliłoby jej zmrużyć w nocy oka. On również obrał już wtedy konkretną drogę. Byli zupełnie innymi ludźmi. – Nie wiem – odpowiedziała zgodnie ze swoimi odczuciami. Prowadzoną w myślach walką. – Myślę, że byliśmy wtedy innymi ludźmi. Nie zdawałam sobie sprawy z tego jak to wszystko się potoczy kiedy wrócimy. Może nawet głupio wmawiałam sobie, że nic się nie zmieni? Myślałam, że mogę mieć wszystko. – zaśmiała się słysząc jak absurdalnie brzmią jej własne słowa. – Podjęlibyśmy taką samą decyzję nawet gdybyśmy wiedzieli jak to się skończy, prawda? – jej pytanie było retoryczne, ale i tak wiedziała, że usłyszy na nie odpowiedź. Dawniej pewnie od razu chcąc przelać na niego swój żal odpowiedziałaby, że żałuje iż w ogóle się poznali, ale to nie byłaby prawda. Bez względu na wszystko tego akurat nigdy nie żałowała.
Nie chciała oczekiwać już niczego. Słowa wypływały z jej ust same. Nic nie mogła poradzić na to jak reagowała, gdy tak się zachowywał. Nie lubiła pozostawać dłużna nikomu, miała całkowicie inny charakter. Wbrew łagodnemu usposobieniu potrafiła uparcie dążyć do wyznaczonych sobie celów, niestety nie patrzyła na konsekwencje swoich wyborów. – Kusząco? Nie wiedziałam, że lubisz być zdominowany przez kobietę – odparła unosząc kącik ust w leniwym uśmiechu. Raczej w to wątpiła. Choć starał się stwarzać pozory konsekwentnego znała go wystarczająco dobrze by wiedzieć, że w relacji stawiał przede wszystkim na współpracę. Zawsze liczył się z jej zdaniem, słuchał, a to nie było czymś normalnym w przepełnionym obłudą świecie. Przeniosła wzrok na ich dłonie, gdy kciukiem musnął jej skórę. Westchnęła. – Piersiówki – odparła wyciągając w jego kierunku rękę. – Już zirytowałeś mnie wystarczająco. – dodała nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy. Nie powinien tego robić, nie powinien przejeżdżać dłonią po jej policzku, muskać jej skórę. Chciał sprawdzić jej reakcję? Zobaczyć czy wciąż na niego reaguje? Cóż… reagowała. No i oczywiście nie takiej odpowiedzi od niej oczekiwał, ale co miała powiedzieć? Nic nie mógł jej już dać, a ona nic nie mogła wziąć. Cokolwiek by powiedziała i tak nie miałoby to najmniejszego znaczenia.
Uśmiechała się nadal triumfalnie, gdy wspomniał o tym, że nic się nie zmieniło. W niej samej zaszła spora zmiana, ucierpiała jej psychika, utraciła wiele znaczących cech charakteru i potrafiła dostrzec tę zmianę w samej sobie. Jej przyjaciele potrafili ją dostrzec. W ich rozmowie nie było tego widać. Właściwie mogłaby się z nim zgodzić. Było tak jakby wszystko inne szło z duchem czasu, a oni zatrzymali się tam gdzie skończyli. Cholerny Drew Macnair i jego voodoo.
Potrafiła uwierzyć, że nie potrzebował już niczyich galeonów. Bycie namiestnikiem hrabstwa wiązało się z przywilejami. Wzbogacił się na tej wojnie, rozwinął. Ich losy się odwróciły. Ona nie tęskniła za bogactwem, bo doskonale wiedziała co się z nim wiązało. Żadne pieniądze świata nie były warte utraty własnych ideałów. Wszak nie mogła powiedzieć, że jemu nie wyszło to na dobre. Trudno było jej jednak uwierzyć, że status go nie zmienił. Zrobił to na pewno. Pieniądze zmieniały każdego bez względu na to jak wiele pracy kosztowało ich zdobycie. Utkwiła w nim spojrzenie, gdy wspomniał o zachowaniu trofeum. Jej brew uniosła się ku górze w pytającym geście kiedy przerwał. Była ciekawa jak z tego wybrnie, bo przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego jakich słów chciał użyć. Kolejne dwuznaczności, kolejne granice legły w gruzach. Parsknęła śmiechem widząc jak gestami próbuje obronić się przed potencjalnym ciosem. – Jadalnia byłaby idealna – zaczęła starając się zachować powagę choć na niewiele się to zdało. – Przecież ja uwielbiam dużo jeść. Dobrze, że nie wspomniałeś o sypialni, bo spać ostatnio w ogóle nie lubię. – dodała chcąc dać mu do zrozumienia, że jego starania na nic się zdały. Na ustach czarownicy pojawił się ironiczny uśmiech.
Nie wierzyła w bycie realistą. Nie da się podchodzić do życia bez oczekiwań, marzeń, mrzonek. Nieważne jak twardo człowiek stąpał po ziemi i tak przychodziły momenty, w których rzeczywistość była najgorszą z możliwych opcji. Pokiwała głową w zrozumieniu. Nie chciała przeskakiwać ze skrajności w skrajność. Trochę utopii, szczypta realizmu, łyżka oczekiwań. Mieli gotowy przepis na porażkę. Nie musiał kończyć tego zdania, żadne z nich nie musiało nic więcej dodawać. To i tak był cud, że wytrzymali tak długo bez krzyków i przepychanek.
Nie odsunęła się tak jak wcześniej nie cofnęła dłoni. Wiedziała, że o wiele łatwiej byłoby jej po prostu zbudować wokół siebie mur i nie dopuszczać go do siebie. Dla własnego dobra powinna to uczynić, ale nie potrafiła. Widocznie sama również była egoistką, bo nie miała już ochoty mierzyć się z wątpliwościami, które wypełniały każdy skrawek jej umysłu. Z konsekwencjami podjętych decyzji przyjdzie jej się mierzyć później. Chciałaby aby istniał łatwiejszy sposób na wyciszenie uczuć, wyłączenie ich. Wszystko w niej krzyczało, ale ona nie słuchała. Spłoną za to w piekle. Uniosła delikatnie kącik ust, gdy wspomniał, że nic gorszego stać się już nie może. Oboje wiedzieli, że to nieprawda. Ale może… - Nie dziś – odparła wiedząc, że dzisiejszy dzień jest inny niż wszystkie, które przyjdzie im kiedykolwiek dzielić. Prawdopodobnie nigdy więcej nie znajdą się w podobnej sytuacji, wolni od wszystkiego co ich wzajemnie ogranicza. Chciałaby, żeby nigdy nie musieli mierzyć się z podjętymi decyzjami. Ranić się czymś więcej niż słowami. Przy nikim innym nie miałaby oporów. Nie zawahałaby się.
Nie mylił się udzielając za nią odpowiedzi. Tęskniła za nim, brakowało jej tej normalności jaką mieli nim to wszystko tak bardzo się skomplikowało. Teraz nie wiedziała czy jej wolno. Czy wolno było jej tęsknić za kimś kogo uczynki wypełnione były krzykiem innych ludzi? Czy mogło jej brakować bliskości kogoś kogo powinna i nazywała swoim wrogiem? Westchnęła przeciągle po raz kolejny podczas ich rozmowy. Pokręciła głową całkowicie zrezygnowana. – Jesteś cholernym problemem, Macnair. – odparła. W jej oczach pojawił się delikatny błysk, a na ustach skryty uśmiech. Wiedział, że to nie obelga wręcz przeciwnie. Nie potwierdziła jego słów, nie widziała w tym sensu. Jeśli nie miał pewności to nabrał jej w toku rozmowy. Ona za to nabierała jedynie przekonania, że to jej ostatni raz gdy stawia kroki w Suffolk. Nie mogli się tak wzajemnie katować bez względu na to jak przyjemne im się to teraz wydawało. Chciała dla nich innego finału, innego zakończenia, ale klamka zapadła.
Cieszył ją fakt, że te poważne tematy, które dosłownie miażdżyły wszystkie jej przekonania i to co przez te wszystkie miesiące wypracowała przeplatały się z tymi luźniejszymi, trywialnymi. To też była jedna z cech ich relacji. Potrafili znaleźć drogę ucieczki, zniknąć kiedy robiło się nazbyt poważnie, zbyt ciężko. Słysząc jego słowa uniosła dłoń do piersi w geście fałszywej urazy. – Więc cię nawiedzam? – zapytała celowo łapiąc go za słówka. – Uwierz mi, że gdybym była duchem nigdy bym się nie odważyła cię nawiedzić. Martwego przyprawiłbyś o zawał serca. – dodała. Nie mogła zaprzeczyć. Bycie martwą było bardzo wygodne i najchętniej wciąż utwierdzałaby opinię publiczną w tym założeniu.
Cóż… spodziewała się, że jej szczera wypowiedź zaskoczy i rozbawi Drew. Sama przecież popłakała się ze śmiechu w ogóle o tym wspominając. Nie spodziewała się jednak aż tak żywej reakcji. Mężczyzna wybuchł śmiechem, a w pewnym momencie miała wrażenie, że się nim dosłownie dusi. Kiedy ten wpadał w kolejne spazmy ona odwracała się od niego nie chcąc znów zalać się łzami. – Udusisz się! – podniosła głos przygryzając przy tym dolną wargę. – Jesteś chodzącą klątwą i potomstwo nie ma tu nic do rzeczy – wywróciła oczami i odetchnęła głębiej chcąc uspokoić rozszalałe bicie serca. Nie sądziła, że te bzdury przyniosą jej tyle radości. Przecież to nie pierwszy raz gdy wylewa nad tym łzy rozbawienia. – A pozdrowisz cioteczkę Nott ode mnie? Teraz to pewnie byłaby zachwycona – dodała. Cóż sama pozdrowieniami by tego nie nazwała, nie życzyła jej przecież najlepiej. Na wspomnienie przyjaciela od razu pokręciła głową. – O nie, nie, nie. Gustuję w bardziej… żywych. – wzruszyła nieznacznie ramionami. Wiedziała, że tymi słowami daje mężczyźnie do zrozumienia, że przyjaciel nie jest do końca tylko przyjacielem, ale nie miała zamiaru się z tym kryć. Nie mógł być zazdrosny. Poszli dalej nawet jeśli egoistycznie woleliby, żeby tak nie było.
Jak nigdy zależało mu na tym by nie sprowokować kłótni. Oczywiście ona też tego nie chciała, ale na niektóre rzeczy nie miała rady. Nawet jeśli chciała wycofać na ten jeden wieczór wszystkie swoje niepewności to ten dobijały się do niej w newralgicznych momentach. Powinni być sobą, a im wystarczył bodziec, jedna iskra by rozpętać pożar, nad którym ciężko będzie zapanować. – Oczywiście, że chcesz… - zaczęła mrużąc przy tym delikatnie oczy. – Tylko później nie mów, że cię nie ostrzegałam. – zagroziła całkowicie poważnie. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydawało im się, że nic w nich nie uległo zmianie, to przecież musiało. Ona miała wiele swoich demonów, a i on pewnie co najmniej jednego.
Chciała dowiedzieć się o jakich miejscach mówił i co tak naprawdę planował z nimi zrobić. Podejrzewała, że teraz jak nigdy musi się postarać o przychylność mieszkańców. Oczywiście do poddaństwa można było zmusić siłą, ale takiego przywódcy nikt nie szanował. Były to jedynie pozory stworzone przez strach i brak możliwości. Wątpiła by chciał tak zacząć jako namiestnik. Blondynka uniosła kącik ust w ironicznym uśmiechu. Nie mogła się powstrzymać. – Kobieta zmienną jest? Znasz jakieś jeszcze ciekawe powiedzenia? Baba z wozu koniom lżej? Gdzie diabeł nie może tam babę pośle? – ironia przelewała się przez jej wargi. Ciężko nie było go kojarzyć z reżimem. Tak jak i on kojarzył ją z rebelią. Mieli swoje łatki, wyuczone reakcje. Pełnili znaczące role po obu stronach frontu i tego typu sytuacji nie dało się uniknąć.
Wiedziała, że wypowiedziane przez nią słowa sprowokują go do pójścia za nią. Nie sądziła jednak, że tak ostentacyjnie do tego podejdzie. W ogóle nie była przygotowana na to co zrobił. Kiedy objął ją ramieniem i przyciągnął ją do siebie cicho pisnęła w zaskoczeniu. Spojrzała na niego z niezrozumieniem i znów naszła ją chęć na zabranie mu piersiówki. Znów ją zirytował, a może zwyczajnie tak chciała myśleć. – Aż tak? – wyrzuciła z siebie próbując zachować pewność siebie, którą ciągle burzył. Poczuła jego bliskość, jego zapach i już wiedziała, że musi się wycofać. Dotknęła jego dłoni luźno przerzuconej przez ramię i na chwile splotła palce swojej dłoni z jego. – Jak będziesz się tak zachowywał to nie będę musiała tego prezentować, bo będziesz miał spektakl na żywo. – odparła wyswobadzając się z jego uścisku i puszczając jego dłoń. Dla własnego dobra postanowiła trzymać się kilka kroków od niego. Macnair zawsze potrafił iść za tym co jest tu i teraz. Ona analizowała przeszłość, teraźniejszość, a przede wszystkim przyszłość. Trochę ją tego oduczył, ale wciąż mając wizję zakończenia ich spotkania nie chciała dawać sobie kolejnych powodów do rozpamiętywania. Tkwienia w żalu. Brakowało jej tego wszystkiego, każdego małego gestu. To było tak jakby chodziła po rozżarzonych węglach.
Dotarli na miejsce o wiele prędzej niż się spodziewała. Blondynka utkwiła wzrok w pustostanie, który wskazał Drew. To miejsce wyglądało na opuszczone w pośpiechu. Oczywiście budynek sam w sobie również nie zachęcał jak i inne w okolicy. Możliwe, że przebywanie w nim było również niebezpieczne, ale tego nie wiedziała. O konstrukcji budynków właściwie nie wiedziała nic. – Te wszystkie budynki są puste? – zapytała z zaskoczeniem w głosie. Przez myśl jej przeszło dlaczego tak wiele domostw może być opuszczonych, ale nie powiedziała tego głośno. Prędzej by się stąd teleportowała niżeli pozwoliła by emocje przejęły nad nią kontrolę. Już chciała wejść do środka kiedy mężczyzna zadał jej pytanie. Uniosła brew w pytającym geście nie wiedząc do czego konkretnie pije. Miała mu podać adres? Postanowiła obrócić to na własną korzyść. – Chcesz wpaść na herbatkę czy proponujesz mi jeden z tych pustostanów? – zapytała kręcąc przy tym głową. – Dziękuje, ale na głowę jeszcze mi nie kapie. – dodała nie dając mu możliwości odpowiedzi. Uniosła różdżkę i rzuciła lumos rozświetlając najbliższą przestrzeń przed sobą. Ruszyła do środka uważając by nie wpaść na nic po drodze. Znaleźli się w dużym pomieszczeniu, który kiedyś musiał pełnić funkcję salonu lub jadalni. Na środku pomieszczenia znajdował się duży, drewniany stół, a w kącie pokoju ustawione były krzesła. Farba ścian odpadała, drzwi ledwo trzymały się zawiasów, a tumany kurzu wzbijały się w powietrze. – Dużo tu miejsca. Spokojnie można podzielić jeden taki budynek na kilka rodzin. Na pewno znajdą się potrzebujący. – nauczyła się rozsądku jeśli chodziło o takie rzeczy. Każdy kąt się liczył. Fakt faktem jej zdaniem ktoś kto był potrzebujący jego wcale nie był. Obróciła się z różdżką chcąc przyjrzeć się dokładnie pomieszczeniom. – Więc? Jak mam ci pomóc? – zapytała w przestrzeń wciąż się rozglądając.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wielu unikało tematu śmierci, choć ona nieustannie o sobie przypominała. Zabierała znajomych, przyjaciół, rodzinę, ale także obcych, nierzadko zasłużonych ludzi. Była nieprzewidywalna, lecz w tej niewiadomej istniał jeden pewnik – w końcu każdy musiał uznać jej wyższość. Nie znając dnia, ani godziny. Wcale nie musiało stać się to w walce, bo choć wojna zbrukała krwią uliczki, to widmo końca wisiało nad wszystkimi każdego dnia. Wcześniej nie byłem tego świadom, podchodziłem do niej z rezerwą, natomiast mając ze sobą cały bagaż doświadczeń starałem się doceniać minuty, tygodnie i miesiące, jakie zostały mi podarowane. Nie znałem sposobu, aby jej uciec – słyszałem, choć nie byłem świadkiem potęgi tych, co z nią igrali. Tych, którym dała drugą szansę. Zdawało się to niemożliwe, przywodziło na myśl najmroczniejszą z rodzajów magii, ale czyż przy tym nie wyjątkowo intrygującą?
Spoglądała mi w oczy. Przeszywała wzrokiem niejednokrotnie. Czy to po nieudanej klątwie, gdzie sekundy dzieliły mnie przed ostatnim oddechem, tudzież po wyprawie do Locus Nihil, która wywróciła moje – i nie tylko moje – życie do góry nogami. Otworzyła oczy na coś większego, ale koszty tego były ogromne, właściwie trudne do oszacowania. Z jednej strony ceniłem tę potęgę, zaś z drugiej czy była ona warta utraty kontroli, ryzyka porzucenia swego ciała na zawsze i zamknięcia w odmętach własnego umysłu? Jakkolwiek irracjonalnie to brzmiało. Ecne bawił się, igrał z ogniem, poszukiwał rozrywek i nie baczył na zagrożenia. Był nieśmiertelny, był pasożytem potrzebującym żywiciela. Wybrał mnie. Kiedy sądziłem, że gorzej już być nie może to udowadniał mi w jak wielkim błędzie byłem, zaś w innych sytuacjach wyciągał z opresji mocą, o której mogłem jedynie śnić. Emocje, czyż nie one rządziły ludźmi? Nie stwarzały dla samych nas największego zagrożenia? On miał nad nimi władze, my nie, czego dowodem było chociażby dzisiejsze spotkanie. Znajomość, choć wyjątkowa, to taka, która nigdy nie powinna mieć miejsca.
Czy któryś z naszych rozdziałów dłużył się? Był pisany z przymusu, bez pomysłu i z nadzieją na rychłe przejście do epilogu? Nigdy tego nie odczułem. Niczego nie przyspieszaliśmy, nikogo nie słuchaliśmy, z nikim też się swą relacją nie dzieliliśmy. Byliśmy tylko my. Miałem wrażenie, że ta historia naszpikowana była przygodami, dwuznacznymi dialogami i przede wszystkim nagłymi zwrotami akcji. Zwykle było między nami wiele niedopowiedzeń, lecz nigdy nie staraliśmy się ich rozwiązywać na siłę tylko pozwalaliśmy, aby czas przyniósł odpowiedzi. Rzecz jasna na nie wszystkie kwestie był on lekarstwem, ale na te decydujące jak najbardziej. Wówczas również okazał się nieoceniony, bowiem czy jeszcze miesiąc temu śmielibyśmy pomyśleć o kolejnym, przypadkowym spotkaniu w trakcie zawieszenia broni? W sytuacji, gdy nie musieliśmy mierzyć do siebie różdżkami, a zamiast tego porozmawiać? Czynić coś równie prozaicznego i rzekomo dla wszystkich osiągalnego? My nie mieliśmy tego komfortu, musieliśmy działać racjonalnie. Staliśmy po przeciwnych stronach barykady, gdzie nie było przestrzeni na wyjaśnienia, zawahania, czy tłumaczenia absurdalnego zachowania. Obydwoje wierzyliśmy w słuszność własnych, sprzecznych ze sobą idei.
Czy nowy, wciąż otwarty rozdział miał być tym ostatnim? Nikt z nas tego nie wiedział. Byliśmy przekonani, że wydarzenia w Zamglonej Dolinie były zakończeniem, lecz los zdawał się z nas zakpić. Może zaś my sami zagraliśmy mu na nosie? Mogliśmy się odwrócić plecami, odejść. Mogliśmy już dawno zapomnieć o własnym istnieniu, lecz najwyraźniej nie potrafiliśmy.
Widziałem, że za wszelką cenę starała się nie uśmiechnąć, ale kąciki ust mimowolnie jej drżały. Rozmowa o pamiętnej bliskości oraz radości, jaka z niej płynęła nie były dla mnie tematem tabu, nie stanowiły też aspektu powodującego jakiekolwiek zawstydzenie. Nie pamiętałem kiedy ostatni raz towarzyszyło mi to uczucie – czyżby nie przy jakimś wielkim faux pas? Może nawet nie? Potrafiłem śmiać się z własnej głupoty, czy niewiedzy.
Skłamałbym twierdząc, że im dłużej na nią patrzyłem tym mniej tęskniłem za łączącym nas niegdyś żarem, za pożądaniem przyćmiewającym zdrowy osąd. W perspektywie obecnej sytuacji, to całkiem zabawne, że po pojawieniu się pierwszej iskry naszym największym zmartwieniem były różnice klas społecznych. Czy za dwuznacznościami kryło się coś więcej? To pytanie pozostawiłem otwarte, nie szukałem na nie odpowiedzi. Nauczyła mnie cierpliwości.
Uniosłem brew na jej pytanie i prychnąłem pod nosem. -Pewnych rzeczy się nie zapomina, to jest właśnie jedna z nich- odparłem nie odpuszczając sobie pozostawienia sensu między wierszami. Mogła wyciągnąć z tych słów co tylko chciała, ale przypuszczałem że podąży właściwym tropem. Sam miałem wiele kobiet, ale żadna z nich nie wzbudziła we mnie podobnych emocji. Ilekroć smakowałem jej ust, tak zawsze czułem jakbyśmy zbliżyli się po raz pierwszy. Obudziła we mnie emocje, o które wcześniej bym się nawet nie posądził i udowodniła, że nie wszystko warte było galeonów. Kierując się głównie jego zarobkiem nie dbałem o nic, o nikogo – wszyscy byli tylko narzędziem tudzież pośrednikiem, nawet ona sama podczas naszego pierwszego spotkania. Śmiałem jej się w twarz, pozostawiłem samą, bez nagrody za poprawnie rozwikłaną zagadkę. Nic poza ustalonym celem nie miało większego znaczenia. Indywidualizm kierował każdym dniem, miał decydujący głos w trakcie wszystkich wewnętrznych debat. Sądziłem, iż nie dało się tego zmienić, właściwie nawet tego nie chciałem, a jednak zjawiła się ona i krok po kroku coraz skuteczniej tłumiła ten najsilniejszy głos w mej głowie. Mogłem ją wykorzystać, przez pryzmat veritaserum można było nawet wyciągnąć taki wniosek, lecz nigdy mi na tym nie zależało. Nie była drogą do celu tylko stała się jej częścią i to było w tym wszystkim najtrudniejsze.
Pokiwałem wolno głową, gdy wspomniała o braku możliwości wspólnej podróży. Nie odwróciłem spojrzenia od horyzontu, nie chciałem aby dostrzegła w nich zawód mieszany – być może – ze swego rodzaju tęsknotą. Jak naiwnie to by to nie brzmiało mieliśmy unikać trudnych tematów, jakie zwykle kończyły się kłótnią i pozwolić sobie na beztroskie chwile, dlatego oszczędziłem jej tego widoku. Sam także nie zatracałem się w kolejnych pytaniach, w niezrozumieniu, które ogarniało mnie za każdym razem, kiedy tylko myślałem o jej poglądach, przekonaniach. Irracjonalną pogonią za światem idealnym, za jednością czarodziejów i mugoli. Prawie mnie wzdrygnęło na samą myśl. -Żebyś miała szansę ocenić czy jest sens się fatygować i knuć plan kradzieży? Twoje niedoczekanie- zaśmiałem się pod nosem i przeniosłem na nią wzrok tuż po tym jak wspomniała o Gruzji.
To była szalona wyprawa. Mieliśmy znacznie więcej werwy niżeli informacji, a mimo to byliśmy gotów wejść wprost do paszczy chimery spragnieni rozwikłania zagadki. Kim naprawdę był świrnięty potomek Romanowów? Do czego potrzebne mu były zabezpieczone ludzkie narządy? Jak miało to nas doprowadzić do skarbca? Pamiętałem jak wielokrotnie debatowaliśmy, przekrzykiwaliśmy się w tym cholernym namiocie i choć wtedy miałem ochotę wynieść ją razem z materacem, to z perspektywy czasu sam bym ją tam wniósł. Może i nawet zamknął, aby nie była w stanie uciec, postawić się wszelkim zasadom. -W innych sytuacjach miałaś wątpliwości?- uniosłem brew grając urażonego. -Kłamałem tylko wtedy, gdy komplementowałem cię za wygląd- skwitowałem z kpiącym uśmieszkiem, jaki pojawił się zamiast grymasu. Tak naprawdę łgałem i byłem przekonany, że zdawała sobie z tego sprawę. Była naprawdę wyjątkowo piękną kobietą, a zatem uroda była ostatnim czego można było jej odmówić. Ta nie zawsze szła w parze z rozumiem… ale nie można było mieć wszystkiego.
-Niby innymi, a jednak odnoszę wrażenie, że w ogóle się nie zmieniłaś- przynajmniej nie w stosunku do mnie. Była tą samą kobietą, jaką poznałem szmat czasu temu na wschodnich ziemiach. Pozwoliła sobie na oddech, na odnalezienie własnego ja, czy grała to wspomnienie? Mogłem jedynie zgadywać, nie widywaliśmy się na co dzień; tak naprawdę nie mieliśmy sposobności porozmawiać przeszło półtora roku. Jeśli nie dłużej. Zaszufladkowałem spotkanie na wyspie, bowiem wtem to ja pozbawiony byłem prawdziwego siebie – wiedziony mocą Locus Nihil pozwoliłem wypłynąć na wierzch najgorszym cechom. Był to trudny, acz bardzo pouczający okres i na dłuższą metę nie chciałbym cofnąć tych miesięcy bezradności z uwagi na wyciągniętą lekcję, ogromne doświadczenie.
Chciałem powiedzieć, że mogła mieć wszystko, ale nie było to prawdą. Pozostając w rodzinie zgodnie z ich zasadami nie miałaby mnie, ani swojej misji, będąc ze mną straciłaby tytuły i możliwość stanięcia po drugiej stronie barykady, zaś wybierając Zakon pogrzebała nadzieję na nasz szczęśliwy finał oraz szacunek ludzi, z którymi wiązała ją krew. Musiała wybrać i uczyniła to. Pogodziłem się z tym… a przynajmniej w tym przekonaniu chciałem trwać. -Myślę, że tak- odparłem niechętnie. Wcześniej byłem gotów poświęcić dla niej naprawdę wiele, ale nie lojalność, do jakiej się zobowiązałem. Służba stała się moją misją, widziałem w niej nie tylko powrót do prawdziwych, czarodziejskich korzeni, ale potęgę, o jakiej zawsze marzyłem. Ktoś musiał przywrócić ład i porządek, przypomnieć władającym magią o ich sile oraz wyższości krwi nad mugolską – czułem się za to odpowiedzialny.
Na wspomnienie dominacji jedynie rozłożyłem ramiona w rzekomej bezradności. Rzecz jasna zgrywałem się, nie pozwoliłbym kobiecie wodzić się za nos w każdej życiowej kwestii, acz liczyłem się z jej zdaniem. Jeśli miałem z kimś dzielić codzienność to stawiałem na współpracę i dialog, dlatego nie wyobrażałem sobie skrytej panienki, jakiej jedynym zadaniem byłoby dobrze wyglądać u mojego boku. Szybko bym się znudził i zadusił w takiej relacji. Wpajano mi inne wartości, prawdopodobnie wywodziły się one jeszcze z moich korzeni i choć nie prawiłem o nich głośno, to nie były powodem wstydu. Zdawałem sobie sprawę, iż wadziły z powszechnymi standardami, ale nigdy nie czułem się w obowiązku dostosowywania do nich. -Widzisz, ciągle dowiadujesz się o mnie czegoś nowego- wygiąłem wargi w ironicznym uśmiechu. -Oczywiście, dla ciebie wszystko- odparłem nie zmieniając tonu głosu, po czym podałem jej piersiówkę. -Coś jeszcze mógłbym dla ciebie zrobić, kwiatuszku?- spytałem nie spuszczając z niej spojrzenia. Ciągnąłem temat, naigrywałem się z niej, ale gdzieś z tyłu głowy zdawałem sobie sprawę, iż trudno było jej przejść obojętnie obok tych drobnych gestów. Niby niewinnych, nic nie znaczących muśnięć skóry, ale zapewne na swój sposób uzależniających, budzących skrytą we wspomnieniach tęsknotę. Oszukiwałbym sam siebie twierdząc, że jej bliskość nie przyprawiała mnie o szybsze bicie serca, o powolne usypianie zdrowego rozsądku.
Nie uważałem, aby komfort finansowy i zmiana statusu znacząco na mnie wpłynęły. Wciąż byłem tym samym facetem, który ponad własne pragnienia przekładał jedynie lojalność wobec Czarnego Pana oraz jego popleczników. Minęło kilka miesięcy, a ja wciąż mieszkałem na Śmiertelnym Nokturnie, nie odmawiałem zleceń i cieszyłem się z każdego zarobionego galeona. Piłem średniej jakości ognistą, rzucałem kiepskie dowcipy i trzymałem się z boku na ważniejszych wydarzeniach. Nie łaknąłem publicznego sukcesu, na nic mi była rozpoznawalność i pokłony. Robiłem swoje, dążyłem do tego, co zaplanowałem nim jeszcze na moim przedramieniu zagościł Mroczy Znak. Udało mi się wiele udowodnić, ale tyle samo wciąż było przede mną. Motywacja nie gasła, nie zniknęła za skrojoną na miarę marynarką. Tak naprawdę nawet takiej nie posiadałem, choć powinienem. Zawsze jej powtarzałem, iż dla mnie liczyły się czyny nie słowa i tego nieustannie się trzymałem.
No i wpadłem. Reakcja Lucindy jasno wskazywała na to, iż przekręt z jadalnią się nie udał. Westchnąłem głośno i przeciągle, brakowało mi do niej słów. -Tylko byś musiała gotować, bo tej sztuki nie zdołałem opanować- wzruszyłem ramionami. Właściwie to chciałbym nauczyć się przyrządzać choć podstawowe posiłki, ale jakoś nigdy nie było okazji do udzielenia lekcji. Belvina miała dwie lewe ręce w kuchni i tak pozostawało nam żyć na wędzonej rybie i kaszy. -Nie zauważyłem- zamrużyłem powieki ciągnąc tę farsę. Zmierzyłem ją wzrokiem wpierw z lewej, a następnie prawej strony. -Chyba alkohol- skwitowałem z ironicznym uśmieszkiem. -Zajmuję w nim za dużo miejsca, nie zmieściłabyś się- wiedziała, że tak nie było. -Choć w sypialni niekoniecznie trzeba spać, więc może i miałoby to jakiś sens- rzuciłem udając, że wcale nie miałem nic dwuznacznego na myśli. W końcu można było tam czytać księgi, czy rozkoszować się ognistą…
Nie wtrąciła się w zdanie, nie przerwała mi. Pokiwała jedynie głową, jakby pogodzona z zupełnie odrębnymi drogami, które przygotował dla nas los. Mogliśmy z nich zbaczać, z uporem pchać się w nieznane, a i tak lądowaliśmy w tym samym miejscu. Wielokrotnie zastanawiałem się nad istotą przeznaczenia, nad samym jego istnieniem oraz sensem, ale do tej pory nie udało mi się wyklarować opinii. Czasem miałem wrażenie, że była to mrzonka, sposób na tłumaczenie złych wyborów, zaś później przypominało mi się pasmo przypadków, w teorii zupełnie odmiennych od siebie sytuacji, jakie finalnie prowadziły do jednego punktu. Czy było to możliwe? Czy dwójka ludzi mogła podjąć tak dużą ilość tych samych decyzji? Bo jak inaczej można było nazwać spotkanie na wzgórzu? W Rosji? W Szkocji? Istniał zaledwie cień szansy, że przyjdzie mi kogoś spotkać i jak na złość zawsze to była ona.
-Nie dziś- powtórzyłem zaraz po niej. Przekroczyliśmy granice, zburzyliśmy mury. Zatraciliśmy wszelkie utkane przez ostatnie miesiące bariery. Nie mogliśmy tego cofnąć nawet gdybyśmy próbowali. Pozostało się poddać, odetchnąć, być może na jedną noc zapomnieć.
Nie tylko ją trapiły myśli o tym czy wolno było tęsknić za wrogiem. Czy można było łaknąć jego bliskości tak bardzo, że rozdrapywanie względnie zabliźnionych ran sprawiało przyjemność. Pozornie brzmiała to jak tania komedia o miłostce, lecz znać skalę irytacji, niezrozumienia oraz złości mogli tylko ci, co tego doświadczyli. Inni mogli szydzić, stać z boku i wytykać palcami, wspominać o słabości jednostki, o jego nieprzydatności, być może nawet i o zdradzie. Lecz czy któreś z nas sprzeciwiło się organizacji? Poszło za melodią emocji nie rozsądku i idei, w które wierzyliśmy? Byliśmy lojalni, walczyliśmy i zapewne unieślibyśmy różdżki nawet przeciw sobie, gdyby zaszła taka konieczność. To właśnie wiara w samodzielnie obrane drogi rozdzieliła tą wspólną. Wiedziałem, że i ona była gotów poświęcić wiele, jeśli nie wszystko.
-Dawno nie słyszałem z twoich ust komplementu- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, po czym skupiłem się na jej zielonych oczach. Błyszczących tęczówkach, które wydawały się radosne, tak irracjonalne szczęśliwe.
-Lucindo zaskakujesz mnie- otworzyłem szerzej oczy rzekomo zaskoczony jej słowami. -Kolejny komentarz łechtający moje ego w tak krótkim odstępie czasu?- pokręciłem głową. -Coś mi tu nie pasuje, kombinujesz- zaśmiałem się pod nosem i sięgnąłem po piersiówkę, jaką w końcu postanowiła mi oddać. Przynajmniej na chwilę. -Jeśli mój widok przyprawia cię o zawał, to co by było gdybym- zacząłem, ale nim skończyłem uniosłem nieco wyżej brodę i zmniejszyłem dzielącą nas odległość. -Wykonał jeszcze jeden krok?- spytałem unosząc brew. Dzieliło nas kilkadziesiąt centymetrów.
Aura zaklęta w pytaniu minęła równie szybko jak się pojawiła, bowiem Lucinda zdecydowała się wyjawić jedną ze swych tajemnic. Nigdy nie powiedziała mi o listach, a tym bardziej przepowiedniach wypowiadanych przez swą rodzinę. Napad śmiechu sprawił, że mimowolnie cofnąłem się do tyłu i chwyciłem barierki starając opanować i przy tym utrzymać równowagę. Zwykle chichrałem się pod nosem, prychnąłem z rozbawienia, lecz wówczas słyszeli mnie zapewne na sąsiedniej ulicy. Całe szczęście, że akurat nie piłem ognistej, bo płyn wylądowałby na jej wdzianku. -A ty- ledwo, ale wydusiłem z siebie -złamiesz zawieszenie broni.- Dokończywszy zdanie przetarłem dłońmi twarz i finalnie nią w nich skryłem. -A jak wiemy fascynujesz się klątwami- odparłem w kwestii oceny mojej osoby. Rozchyliłem palce, aby na nią spojrzeć i zaraz po tym przesunąłem ręce w okolicę brzucha, który wyraźnie odczuł chwilę rozluźnienia. -Pozdrowię- odparłem zupełnie bezsensu, bowiem jeszcze zbierałem się w sobie. Musiałem złapać kilka wdechów, nie spodziewałem się podobnych rewelacji. Długo trzymała tego asa w rękawie. Przez moment poczułem się jak nastolatek stojący za murami Hogwartu – bez wyrzeczeń, obowiązków i szeroko pojętych zmartwień.
-Dobrze wiesz, że tylko mnie zaintrygowałaś- zerknąłem na nią, kiedy już wędrowaliśmy wzdłuż portu. -Tylko później nie mów, że cię nie ostrzegałem- odgryzłem się jej puściwszy oczko. Oczywiście, iż nie zależało mi na pogłoskach z prostego powodu; nie chciałem musieć się tłumaczyć, co wiązało się ze zdradzeniem tajemnic. Wbrew pozorom nie było osób, jakim opowiedziałem wszystkie detale ze swojego życia czy to w Londynie, czy na wschodnich ziemiach. Byłem oszczędny w słowach, unikałem prywatnych tematów lokując cały przebieg dialogu na problemach tudzież doświadczeniach swego rozmówcy. Enigmatycznie wspominałem o klątwach, dzieliłem się wiedzą tylko wtedy, gdy wymagała tego sytuacja. Rozrywkowy, pozbawiony granic gość nie bywał wylewny, nie czytało się z niego jak z otwartej księgi i ci co naprawdę mnie znali wiedzieli, że choć nie była to maska, to za wspomnianą powłoką kryło się o wiele więcej, niżeli można było przypuszczać.
Zaśmiałem się pod nosem na jej ironię odnośnie bab. Tak naprawdę nie powiedziałem nic niezgodnego z prawdą, ale i tak musiała dorzucić coś od siebie. -Baba z wozu brzmi sensownie zważywszy, że jak sama stwierdziłaś lubisz dużo jeść- odparłem zupełnie niewzruszony, jakbym co najmniej wspomniał o pogodzie. Oczywiście obserwowałem jej reakcję kątem oka – wpierw zmruży swoje, a następnie wbije mi palec między żebra? Wiedziała, że tego nienawidziłem. -Jeszcze się taki nie narodził, co by babie we wszystkim dogodził- dolałem oliwy do ognia, acz z pełną powagą. Aż sam byłem z siebie dumny, że twarz pozostała kamienna, choć ironiczny uśmiech pchał się w kąciki ust.
Zaśmiałem się dopiero na widok jej zaskoczenia. Czego się spodziewała skoro sama mnie podpuściła? Sądziła, że odpuszczę i niczym zezłoszczona dama pozostanę przy wodzie? Oczywistym było, iż odegram się, a to był – przynajmniej tak mi się wydawało – najlepszy sposób. -Istna tragikomedia- odparłem na jej słowa. Zaskakiwała mnie, nie spodziewałem się, że poprawiła swoje poczucie humoru, a przede wszystkim cięty język. Nie powiedziałem jednak nic więcej, bowiem ciepło jej dłoni rozchodzące się wzdłuż moich palców zapewniało nietypowy spokój, abstrakcyjną normalność. Abstrakcyjną, bo chwilową, nierzeczywistą, bo wraz ze wschodem słońca miała powrócić trzeźwość zmysłów. Chłodny, silny policzek. Wróci złość wobec samego siebie i własnych słabości.
-Większość- odparłem, gdy zatrzymaliśmy się przed opuszczonymi budynkami. Faktycznie mugole wzięli nogi za pas zaraz po tym jak ostatni statek zatonął u podnóży fortu. Szczerze liczyłem, że wyzwolone cienie, istna armia mrocznych inferiusów dosięgnęła ich nim zdążyli uciec poza granice hrabstwa.
Nie zaskoczyła mnie brakiem konkretnej odpowiedzi. Sam prawdopodobnie nie zdradziłbym jej własnego adresu, choć doskonale go znała. Na moją korzyść działało jednak to, iż zapewne utkała sobie w głowie wizję dworku, być może przejętego majątku po zbiegach. Myliła się, nie miałem niczego więcej w zanadrzu poza małym, ciemnym apartamentem na poddaszu. -Może- odparłem zerkając w jej kierunku. -Tu też na głowę nie kapie- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie, po czym pchnąłem drzwi i puściłem ją przodem. Światło bijące z jej różdżki od razu ukazało mankamenty, lecz nie przejmowałem się nimi zbyt bardzo. Miejsce było atrakcyjne, bliskość morza zapewniała wizyty wielu kupców oraz przede wszystkim pracę.
-Jeszcze bardziej to podzielić?- uniosłem brew i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było sporych rozmiarów, ale nie wyobrażałem sobie całej rodziny na jego połowie nawet biorąc pod uwagę sąsiednie, o wiele mniejsze, pokoje. -W najbliższej okolicy stoi około dwunastu podobnych pustostanów- zamyśliłem się. -Dwanaście brzmi dobrze, dwadzieścia cztery jeszcze lepiej, ale jakoś- przesunąłem dłonią wzdłuż brody. -Nie będą zwiedzeni, jak podsunę im klitki?- uniosłem wzrok na dziewczynę. Zdawałem sobie sprawę, że nie mogła mieć pojęcia o podobnych przedsięwzięciach, ale chociaż nie byłem w tej niewiedzy sam. Nie chciałem o tym rozmawiać z Sallowem, a tym bardziej możnymi z hrabstwa. To miało wyjść ode mnie, bez zaangażowania osób trzecich.
Gdy padło kolejne pytanie westchnąłem pod nosem, po czym ruszyłem w jej kierunku. Rozglądając się po obdrapanej ścianie mogła nie słyszeć mych kroków, lecz z pewnością poczuła dłonie, które wpierw przesunęły się po jej brzuchu, a potem spoczęły na sąsiednich przedramionach. Nie wahałem się jej objąć, nie kiedy zatrzymując się tuż za jej plecami poczułem zapach mleka kokosowego. Woń starych pergaminów. Bukiet smaków wybitnej ognistej. Oparłem brodę o jej głowę i nim cokolwiek powiedziałem ponownie wziąłem głęboki wdech.
Nie sądziłem, że tak mi tego brakowało.
-Właśnie tak. Zawsze miałaś w sobie godne podziwu pokładu empatii, a więc najlepiej wiesz co może przynieść tym ludziom radość- odparłem nieco ciszej. -Pozostaje pytanie, czy wiesz co może przynieść szczęście tobie- dodałem po chwili zupełnej ciszy.
Spoglądała mi w oczy. Przeszywała wzrokiem niejednokrotnie. Czy to po nieudanej klątwie, gdzie sekundy dzieliły mnie przed ostatnim oddechem, tudzież po wyprawie do Locus Nihil, która wywróciła moje – i nie tylko moje – życie do góry nogami. Otworzyła oczy na coś większego, ale koszty tego były ogromne, właściwie trudne do oszacowania. Z jednej strony ceniłem tę potęgę, zaś z drugiej czy była ona warta utraty kontroli, ryzyka porzucenia swego ciała na zawsze i zamknięcia w odmętach własnego umysłu? Jakkolwiek irracjonalnie to brzmiało. Ecne bawił się, igrał z ogniem, poszukiwał rozrywek i nie baczył na zagrożenia. Był nieśmiertelny, był pasożytem potrzebującym żywiciela. Wybrał mnie. Kiedy sądziłem, że gorzej już być nie może to udowadniał mi w jak wielkim błędzie byłem, zaś w innych sytuacjach wyciągał z opresji mocą, o której mogłem jedynie śnić. Emocje, czyż nie one rządziły ludźmi? Nie stwarzały dla samych nas największego zagrożenia? On miał nad nimi władze, my nie, czego dowodem było chociażby dzisiejsze spotkanie. Znajomość, choć wyjątkowa, to taka, która nigdy nie powinna mieć miejsca.
Czy któryś z naszych rozdziałów dłużył się? Był pisany z przymusu, bez pomysłu i z nadzieją na rychłe przejście do epilogu? Nigdy tego nie odczułem. Niczego nie przyspieszaliśmy, nikogo nie słuchaliśmy, z nikim też się swą relacją nie dzieliliśmy. Byliśmy tylko my. Miałem wrażenie, że ta historia naszpikowana była przygodami, dwuznacznymi dialogami i przede wszystkim nagłymi zwrotami akcji. Zwykle było między nami wiele niedopowiedzeń, lecz nigdy nie staraliśmy się ich rozwiązywać na siłę tylko pozwalaliśmy, aby czas przyniósł odpowiedzi. Rzecz jasna na nie wszystkie kwestie był on lekarstwem, ale na te decydujące jak najbardziej. Wówczas również okazał się nieoceniony, bowiem czy jeszcze miesiąc temu śmielibyśmy pomyśleć o kolejnym, przypadkowym spotkaniu w trakcie zawieszenia broni? W sytuacji, gdy nie musieliśmy mierzyć do siebie różdżkami, a zamiast tego porozmawiać? Czynić coś równie prozaicznego i rzekomo dla wszystkich osiągalnego? My nie mieliśmy tego komfortu, musieliśmy działać racjonalnie. Staliśmy po przeciwnych stronach barykady, gdzie nie było przestrzeni na wyjaśnienia, zawahania, czy tłumaczenia absurdalnego zachowania. Obydwoje wierzyliśmy w słuszność własnych, sprzecznych ze sobą idei.
Czy nowy, wciąż otwarty rozdział miał być tym ostatnim? Nikt z nas tego nie wiedział. Byliśmy przekonani, że wydarzenia w Zamglonej Dolinie były zakończeniem, lecz los zdawał się z nas zakpić. Może zaś my sami zagraliśmy mu na nosie? Mogliśmy się odwrócić plecami, odejść. Mogliśmy już dawno zapomnieć o własnym istnieniu, lecz najwyraźniej nie potrafiliśmy.
Widziałem, że za wszelką cenę starała się nie uśmiechnąć, ale kąciki ust mimowolnie jej drżały. Rozmowa o pamiętnej bliskości oraz radości, jaka z niej płynęła nie były dla mnie tematem tabu, nie stanowiły też aspektu powodującego jakiekolwiek zawstydzenie. Nie pamiętałem kiedy ostatni raz towarzyszyło mi to uczucie – czyżby nie przy jakimś wielkim faux pas? Może nawet nie? Potrafiłem śmiać się z własnej głupoty, czy niewiedzy.
Skłamałbym twierdząc, że im dłużej na nią patrzyłem tym mniej tęskniłem za łączącym nas niegdyś żarem, za pożądaniem przyćmiewającym zdrowy osąd. W perspektywie obecnej sytuacji, to całkiem zabawne, że po pojawieniu się pierwszej iskry naszym największym zmartwieniem były różnice klas społecznych. Czy za dwuznacznościami kryło się coś więcej? To pytanie pozostawiłem otwarte, nie szukałem na nie odpowiedzi. Nauczyła mnie cierpliwości.
Uniosłem brew na jej pytanie i prychnąłem pod nosem. -Pewnych rzeczy się nie zapomina, to jest właśnie jedna z nich- odparłem nie odpuszczając sobie pozostawienia sensu między wierszami. Mogła wyciągnąć z tych słów co tylko chciała, ale przypuszczałem że podąży właściwym tropem. Sam miałem wiele kobiet, ale żadna z nich nie wzbudziła we mnie podobnych emocji. Ilekroć smakowałem jej ust, tak zawsze czułem jakbyśmy zbliżyli się po raz pierwszy. Obudziła we mnie emocje, o które wcześniej bym się nawet nie posądził i udowodniła, że nie wszystko warte było galeonów. Kierując się głównie jego zarobkiem nie dbałem o nic, o nikogo – wszyscy byli tylko narzędziem tudzież pośrednikiem, nawet ona sama podczas naszego pierwszego spotkania. Śmiałem jej się w twarz, pozostawiłem samą, bez nagrody za poprawnie rozwikłaną zagadkę. Nic poza ustalonym celem nie miało większego znaczenia. Indywidualizm kierował każdym dniem, miał decydujący głos w trakcie wszystkich wewnętrznych debat. Sądziłem, iż nie dało się tego zmienić, właściwie nawet tego nie chciałem, a jednak zjawiła się ona i krok po kroku coraz skuteczniej tłumiła ten najsilniejszy głos w mej głowie. Mogłem ją wykorzystać, przez pryzmat veritaserum można było nawet wyciągnąć taki wniosek, lecz nigdy mi na tym nie zależało. Nie była drogą do celu tylko stała się jej częścią i to było w tym wszystkim najtrudniejsze.
Pokiwałem wolno głową, gdy wspomniała o braku możliwości wspólnej podróży. Nie odwróciłem spojrzenia od horyzontu, nie chciałem aby dostrzegła w nich zawód mieszany – być może – ze swego rodzaju tęsknotą. Jak naiwnie to by to nie brzmiało mieliśmy unikać trudnych tematów, jakie zwykle kończyły się kłótnią i pozwolić sobie na beztroskie chwile, dlatego oszczędziłem jej tego widoku. Sam także nie zatracałem się w kolejnych pytaniach, w niezrozumieniu, które ogarniało mnie za każdym razem, kiedy tylko myślałem o jej poglądach, przekonaniach. Irracjonalną pogonią za światem idealnym, za jednością czarodziejów i mugoli. Prawie mnie wzdrygnęło na samą myśl. -Żebyś miała szansę ocenić czy jest sens się fatygować i knuć plan kradzieży? Twoje niedoczekanie- zaśmiałem się pod nosem i przeniosłem na nią wzrok tuż po tym jak wspomniała o Gruzji.
To była szalona wyprawa. Mieliśmy znacznie więcej werwy niżeli informacji, a mimo to byliśmy gotów wejść wprost do paszczy chimery spragnieni rozwikłania zagadki. Kim naprawdę był świrnięty potomek Romanowów? Do czego potrzebne mu były zabezpieczone ludzkie narządy? Jak miało to nas doprowadzić do skarbca? Pamiętałem jak wielokrotnie debatowaliśmy, przekrzykiwaliśmy się w tym cholernym namiocie i choć wtedy miałem ochotę wynieść ją razem z materacem, to z perspektywy czasu sam bym ją tam wniósł. Może i nawet zamknął, aby nie była w stanie uciec, postawić się wszelkim zasadom. -W innych sytuacjach miałaś wątpliwości?- uniosłem brew grając urażonego. -Kłamałem tylko wtedy, gdy komplementowałem cię za wygląd- skwitowałem z kpiącym uśmieszkiem, jaki pojawił się zamiast grymasu. Tak naprawdę łgałem i byłem przekonany, że zdawała sobie z tego sprawę. Była naprawdę wyjątkowo piękną kobietą, a zatem uroda była ostatnim czego można było jej odmówić. Ta nie zawsze szła w parze z rozumiem… ale nie można było mieć wszystkiego.
-Niby innymi, a jednak odnoszę wrażenie, że w ogóle się nie zmieniłaś- przynajmniej nie w stosunku do mnie. Była tą samą kobietą, jaką poznałem szmat czasu temu na wschodnich ziemiach. Pozwoliła sobie na oddech, na odnalezienie własnego ja, czy grała to wspomnienie? Mogłem jedynie zgadywać, nie widywaliśmy się na co dzień; tak naprawdę nie mieliśmy sposobności porozmawiać przeszło półtora roku. Jeśli nie dłużej. Zaszufladkowałem spotkanie na wyspie, bowiem wtem to ja pozbawiony byłem prawdziwego siebie – wiedziony mocą Locus Nihil pozwoliłem wypłynąć na wierzch najgorszym cechom. Był to trudny, acz bardzo pouczający okres i na dłuższą metę nie chciałbym cofnąć tych miesięcy bezradności z uwagi na wyciągniętą lekcję, ogromne doświadczenie.
Chciałem powiedzieć, że mogła mieć wszystko, ale nie było to prawdą. Pozostając w rodzinie zgodnie z ich zasadami nie miałaby mnie, ani swojej misji, będąc ze mną straciłaby tytuły i możliwość stanięcia po drugiej stronie barykady, zaś wybierając Zakon pogrzebała nadzieję na nasz szczęśliwy finał oraz szacunek ludzi, z którymi wiązała ją krew. Musiała wybrać i uczyniła to. Pogodziłem się z tym… a przynajmniej w tym przekonaniu chciałem trwać. -Myślę, że tak- odparłem niechętnie. Wcześniej byłem gotów poświęcić dla niej naprawdę wiele, ale nie lojalność, do jakiej się zobowiązałem. Służba stała się moją misją, widziałem w niej nie tylko powrót do prawdziwych, czarodziejskich korzeni, ale potęgę, o jakiej zawsze marzyłem. Ktoś musiał przywrócić ład i porządek, przypomnieć władającym magią o ich sile oraz wyższości krwi nad mugolską – czułem się za to odpowiedzialny.
Na wspomnienie dominacji jedynie rozłożyłem ramiona w rzekomej bezradności. Rzecz jasna zgrywałem się, nie pozwoliłbym kobiecie wodzić się za nos w każdej życiowej kwestii, acz liczyłem się z jej zdaniem. Jeśli miałem z kimś dzielić codzienność to stawiałem na współpracę i dialog, dlatego nie wyobrażałem sobie skrytej panienki, jakiej jedynym zadaniem byłoby dobrze wyglądać u mojego boku. Szybko bym się znudził i zadusił w takiej relacji. Wpajano mi inne wartości, prawdopodobnie wywodziły się one jeszcze z moich korzeni i choć nie prawiłem o nich głośno, to nie były powodem wstydu. Zdawałem sobie sprawę, iż wadziły z powszechnymi standardami, ale nigdy nie czułem się w obowiązku dostosowywania do nich. -Widzisz, ciągle dowiadujesz się o mnie czegoś nowego- wygiąłem wargi w ironicznym uśmiechu. -Oczywiście, dla ciebie wszystko- odparłem nie zmieniając tonu głosu, po czym podałem jej piersiówkę. -Coś jeszcze mógłbym dla ciebie zrobić, kwiatuszku?- spytałem nie spuszczając z niej spojrzenia. Ciągnąłem temat, naigrywałem się z niej, ale gdzieś z tyłu głowy zdawałem sobie sprawę, iż trudno było jej przejść obojętnie obok tych drobnych gestów. Niby niewinnych, nic nie znaczących muśnięć skóry, ale zapewne na swój sposób uzależniających, budzących skrytą we wspomnieniach tęsknotę. Oszukiwałbym sam siebie twierdząc, że jej bliskość nie przyprawiała mnie o szybsze bicie serca, o powolne usypianie zdrowego rozsądku.
Nie uważałem, aby komfort finansowy i zmiana statusu znacząco na mnie wpłynęły. Wciąż byłem tym samym facetem, który ponad własne pragnienia przekładał jedynie lojalność wobec Czarnego Pana oraz jego popleczników. Minęło kilka miesięcy, a ja wciąż mieszkałem na Śmiertelnym Nokturnie, nie odmawiałem zleceń i cieszyłem się z każdego zarobionego galeona. Piłem średniej jakości ognistą, rzucałem kiepskie dowcipy i trzymałem się z boku na ważniejszych wydarzeniach. Nie łaknąłem publicznego sukcesu, na nic mi była rozpoznawalność i pokłony. Robiłem swoje, dążyłem do tego, co zaplanowałem nim jeszcze na moim przedramieniu zagościł Mroczy Znak. Udało mi się wiele udowodnić, ale tyle samo wciąż było przede mną. Motywacja nie gasła, nie zniknęła za skrojoną na miarę marynarką. Tak naprawdę nawet takiej nie posiadałem, choć powinienem. Zawsze jej powtarzałem, iż dla mnie liczyły się czyny nie słowa i tego nieustannie się trzymałem.
No i wpadłem. Reakcja Lucindy jasno wskazywała na to, iż przekręt z jadalnią się nie udał. Westchnąłem głośno i przeciągle, brakowało mi do niej słów. -Tylko byś musiała gotować, bo tej sztuki nie zdołałem opanować- wzruszyłem ramionami. Właściwie to chciałbym nauczyć się przyrządzać choć podstawowe posiłki, ale jakoś nigdy nie było okazji do udzielenia lekcji. Belvina miała dwie lewe ręce w kuchni i tak pozostawało nam żyć na wędzonej rybie i kaszy. -Nie zauważyłem- zamrużyłem powieki ciągnąc tę farsę. Zmierzyłem ją wzrokiem wpierw z lewej, a następnie prawej strony. -Chyba alkohol- skwitowałem z ironicznym uśmieszkiem. -Zajmuję w nim za dużo miejsca, nie zmieściłabyś się- wiedziała, że tak nie było. -Choć w sypialni niekoniecznie trzeba spać, więc może i miałoby to jakiś sens- rzuciłem udając, że wcale nie miałem nic dwuznacznego na myśli. W końcu można było tam czytać księgi, czy rozkoszować się ognistą…
Nie wtrąciła się w zdanie, nie przerwała mi. Pokiwała jedynie głową, jakby pogodzona z zupełnie odrębnymi drogami, które przygotował dla nas los. Mogliśmy z nich zbaczać, z uporem pchać się w nieznane, a i tak lądowaliśmy w tym samym miejscu. Wielokrotnie zastanawiałem się nad istotą przeznaczenia, nad samym jego istnieniem oraz sensem, ale do tej pory nie udało mi się wyklarować opinii. Czasem miałem wrażenie, że była to mrzonka, sposób na tłumaczenie złych wyborów, zaś później przypominało mi się pasmo przypadków, w teorii zupełnie odmiennych od siebie sytuacji, jakie finalnie prowadziły do jednego punktu. Czy było to możliwe? Czy dwójka ludzi mogła podjąć tak dużą ilość tych samych decyzji? Bo jak inaczej można było nazwać spotkanie na wzgórzu? W Rosji? W Szkocji? Istniał zaledwie cień szansy, że przyjdzie mi kogoś spotkać i jak na złość zawsze to była ona.
-Nie dziś- powtórzyłem zaraz po niej. Przekroczyliśmy granice, zburzyliśmy mury. Zatraciliśmy wszelkie utkane przez ostatnie miesiące bariery. Nie mogliśmy tego cofnąć nawet gdybyśmy próbowali. Pozostało się poddać, odetchnąć, być może na jedną noc zapomnieć.
Nie tylko ją trapiły myśli o tym czy wolno było tęsknić za wrogiem. Czy można było łaknąć jego bliskości tak bardzo, że rozdrapywanie względnie zabliźnionych ran sprawiało przyjemność. Pozornie brzmiała to jak tania komedia o miłostce, lecz znać skalę irytacji, niezrozumienia oraz złości mogli tylko ci, co tego doświadczyli. Inni mogli szydzić, stać z boku i wytykać palcami, wspominać o słabości jednostki, o jego nieprzydatności, być może nawet i o zdradzie. Lecz czy któreś z nas sprzeciwiło się organizacji? Poszło za melodią emocji nie rozsądku i idei, w które wierzyliśmy? Byliśmy lojalni, walczyliśmy i zapewne unieślibyśmy różdżki nawet przeciw sobie, gdyby zaszła taka konieczność. To właśnie wiara w samodzielnie obrane drogi rozdzieliła tą wspólną. Wiedziałem, że i ona była gotów poświęcić wiele, jeśli nie wszystko.
-Dawno nie słyszałem z twoich ust komplementu- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, po czym skupiłem się na jej zielonych oczach. Błyszczących tęczówkach, które wydawały się radosne, tak irracjonalne szczęśliwe.
-Lucindo zaskakujesz mnie- otworzyłem szerzej oczy rzekomo zaskoczony jej słowami. -Kolejny komentarz łechtający moje ego w tak krótkim odstępie czasu?- pokręciłem głową. -Coś mi tu nie pasuje, kombinujesz- zaśmiałem się pod nosem i sięgnąłem po piersiówkę, jaką w końcu postanowiła mi oddać. Przynajmniej na chwilę. -Jeśli mój widok przyprawia cię o zawał, to co by było gdybym- zacząłem, ale nim skończyłem uniosłem nieco wyżej brodę i zmniejszyłem dzielącą nas odległość. -Wykonał jeszcze jeden krok?- spytałem unosząc brew. Dzieliło nas kilkadziesiąt centymetrów.
Aura zaklęta w pytaniu minęła równie szybko jak się pojawiła, bowiem Lucinda zdecydowała się wyjawić jedną ze swych tajemnic. Nigdy nie powiedziała mi o listach, a tym bardziej przepowiedniach wypowiadanych przez swą rodzinę. Napad śmiechu sprawił, że mimowolnie cofnąłem się do tyłu i chwyciłem barierki starając opanować i przy tym utrzymać równowagę. Zwykle chichrałem się pod nosem, prychnąłem z rozbawienia, lecz wówczas słyszeli mnie zapewne na sąsiedniej ulicy. Całe szczęście, że akurat nie piłem ognistej, bo płyn wylądowałby na jej wdzianku. -A ty- ledwo, ale wydusiłem z siebie -złamiesz zawieszenie broni.- Dokończywszy zdanie przetarłem dłońmi twarz i finalnie nią w nich skryłem. -A jak wiemy fascynujesz się klątwami- odparłem w kwestii oceny mojej osoby. Rozchyliłem palce, aby na nią spojrzeć i zaraz po tym przesunąłem ręce w okolicę brzucha, który wyraźnie odczuł chwilę rozluźnienia. -Pozdrowię- odparłem zupełnie bezsensu, bowiem jeszcze zbierałem się w sobie. Musiałem złapać kilka wdechów, nie spodziewałem się podobnych rewelacji. Długo trzymała tego asa w rękawie. Przez moment poczułem się jak nastolatek stojący za murami Hogwartu – bez wyrzeczeń, obowiązków i szeroko pojętych zmartwień.
-Dobrze wiesz, że tylko mnie zaintrygowałaś- zerknąłem na nią, kiedy już wędrowaliśmy wzdłuż portu. -Tylko później nie mów, że cię nie ostrzegałem- odgryzłem się jej puściwszy oczko. Oczywiście, iż nie zależało mi na pogłoskach z prostego powodu; nie chciałem musieć się tłumaczyć, co wiązało się ze zdradzeniem tajemnic. Wbrew pozorom nie było osób, jakim opowiedziałem wszystkie detale ze swojego życia czy to w Londynie, czy na wschodnich ziemiach. Byłem oszczędny w słowach, unikałem prywatnych tematów lokując cały przebieg dialogu na problemach tudzież doświadczeniach swego rozmówcy. Enigmatycznie wspominałem o klątwach, dzieliłem się wiedzą tylko wtedy, gdy wymagała tego sytuacja. Rozrywkowy, pozbawiony granic gość nie bywał wylewny, nie czytało się z niego jak z otwartej księgi i ci co naprawdę mnie znali wiedzieli, że choć nie była to maska, to za wspomnianą powłoką kryło się o wiele więcej, niżeli można było przypuszczać.
Zaśmiałem się pod nosem na jej ironię odnośnie bab. Tak naprawdę nie powiedziałem nic niezgodnego z prawdą, ale i tak musiała dorzucić coś od siebie. -Baba z wozu brzmi sensownie zważywszy, że jak sama stwierdziłaś lubisz dużo jeść- odparłem zupełnie niewzruszony, jakbym co najmniej wspomniał o pogodzie. Oczywiście obserwowałem jej reakcję kątem oka – wpierw zmruży swoje, a następnie wbije mi palec między żebra? Wiedziała, że tego nienawidziłem. -Jeszcze się taki nie narodził, co by babie we wszystkim dogodził- dolałem oliwy do ognia, acz z pełną powagą. Aż sam byłem z siebie dumny, że twarz pozostała kamienna, choć ironiczny uśmiech pchał się w kąciki ust.
Zaśmiałem się dopiero na widok jej zaskoczenia. Czego się spodziewała skoro sama mnie podpuściła? Sądziła, że odpuszczę i niczym zezłoszczona dama pozostanę przy wodzie? Oczywistym było, iż odegram się, a to był – przynajmniej tak mi się wydawało – najlepszy sposób. -Istna tragikomedia- odparłem na jej słowa. Zaskakiwała mnie, nie spodziewałem się, że poprawiła swoje poczucie humoru, a przede wszystkim cięty język. Nie powiedziałem jednak nic więcej, bowiem ciepło jej dłoni rozchodzące się wzdłuż moich palców zapewniało nietypowy spokój, abstrakcyjną normalność. Abstrakcyjną, bo chwilową, nierzeczywistą, bo wraz ze wschodem słońca miała powrócić trzeźwość zmysłów. Chłodny, silny policzek. Wróci złość wobec samego siebie i własnych słabości.
-Większość- odparłem, gdy zatrzymaliśmy się przed opuszczonymi budynkami. Faktycznie mugole wzięli nogi za pas zaraz po tym jak ostatni statek zatonął u podnóży fortu. Szczerze liczyłem, że wyzwolone cienie, istna armia mrocznych inferiusów dosięgnęła ich nim zdążyli uciec poza granice hrabstwa.
Nie zaskoczyła mnie brakiem konkretnej odpowiedzi. Sam prawdopodobnie nie zdradziłbym jej własnego adresu, choć doskonale go znała. Na moją korzyść działało jednak to, iż zapewne utkała sobie w głowie wizję dworku, być może przejętego majątku po zbiegach. Myliła się, nie miałem niczego więcej w zanadrzu poza małym, ciemnym apartamentem na poddaszu. -Może- odparłem zerkając w jej kierunku. -Tu też na głowę nie kapie- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie, po czym pchnąłem drzwi i puściłem ją przodem. Światło bijące z jej różdżki od razu ukazało mankamenty, lecz nie przejmowałem się nimi zbyt bardzo. Miejsce było atrakcyjne, bliskość morza zapewniała wizyty wielu kupców oraz przede wszystkim pracę.
-Jeszcze bardziej to podzielić?- uniosłem brew i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było sporych rozmiarów, ale nie wyobrażałem sobie całej rodziny na jego połowie nawet biorąc pod uwagę sąsiednie, o wiele mniejsze, pokoje. -W najbliższej okolicy stoi około dwunastu podobnych pustostanów- zamyśliłem się. -Dwanaście brzmi dobrze, dwadzieścia cztery jeszcze lepiej, ale jakoś- przesunąłem dłonią wzdłuż brody. -Nie będą zwiedzeni, jak podsunę im klitki?- uniosłem wzrok na dziewczynę. Zdawałem sobie sprawę, że nie mogła mieć pojęcia o podobnych przedsięwzięciach, ale chociaż nie byłem w tej niewiedzy sam. Nie chciałem o tym rozmawiać z Sallowem, a tym bardziej możnymi z hrabstwa. To miało wyjść ode mnie, bez zaangażowania osób trzecich.
Gdy padło kolejne pytanie westchnąłem pod nosem, po czym ruszyłem w jej kierunku. Rozglądając się po obdrapanej ścianie mogła nie słyszeć mych kroków, lecz z pewnością poczuła dłonie, które wpierw przesunęły się po jej brzuchu, a potem spoczęły na sąsiednich przedramionach. Nie wahałem się jej objąć, nie kiedy zatrzymując się tuż za jej plecami poczułem zapach mleka kokosowego. Woń starych pergaminów. Bukiet smaków wybitnej ognistej. Oparłem brodę o jej głowę i nim cokolwiek powiedziałem ponownie wziąłem głęboki wdech.
Nie sądziłem, że tak mi tego brakowało.
-Właśnie tak. Zawsze miałaś w sobie godne podziwu pokładu empatii, a więc najlepiej wiesz co może przynieść tym ludziom radość- odparłem nieco ciszej. -Pozostaje pytanie, czy wiesz co może przynieść szczęście tobie- dodałem po chwili zupełnej ciszy.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie kłamała mówiąc, że przestała wracać do niego w myślach. Przestała śnić o tym co ich łączyło. Zwykle dążyła do tego by realizować swoje potrzeby, zachcianki i marzenia. Jej upór sprawiał, że potrafiła pójść najbardziej krętą drogą tylko po to by dostać to czego pragnie. Na ich wspólnej płaszczyźnie poległa. Skończyły się przecież argumenty, skończyły się wyjścia awaryjne. Przyzwyczajona do cierpienia sądziła, że poradzi sobie z kolejnym, ale było to aż nazbyt miażdżące. Musiała stłumić wszystko co choćby kojarzyło jej się z tym co utracone. Pamięć była inna. Każda komórka ciała potrafiła odtworzyć przeszłość. Jak magazyn niezliczonych regałów, półek, zapisanych stronic. Wystarczały wzmianki, drobne gesty, wypowiadane słowa, a nawet konkretny ton głosu by wszystko ruszyło jak lawina. Powiedział, że niektórych rzeczy się nie zapomina. Niedopowiedzenie. Można zapomnieć o gotującej się na gazie wodzie, można wyprzeć z umysłu niechcianą wizytę u uzdrowiciela. Nie można było zapomnieć osoby, którą się… kochało? Właściwie nie bez powodu przy ostatnim spotkaniu wspomniała o oblivate, możliwe, że każdego innego dnia prócz dzisiejszego będzie marzyć o tym by zapomnieć. Nie miała jednak na to wpływu. Ponoć czas leczy rany, proponuje adaptacje i na to pokrętnie czekała. Uczucie zmienia się w cierpienie, cierpienie w rozpacz, rozpacz we wspomnienia, a te w delikatny sentyment. Tak miało być. Tak powinno być od samego początku.
Wbrew wszystkiemu byli bardzo do siebie podobni. Ich ścieżki choć rozpoczęte w całkowicie innych realiach świata miały ten sam cel. Zaczynali od ciężkiej rozgrzewki mierząc się z kłodami rzucanymi co chwile pod nogi, mogli liczyć jedynie na siebie samych, odtrącali ludzi traktując ich jako przeszkodę lub środek do osiągnięcia celu. Indywidualiści urodzeni tylko po to by iść swoją drogą bez względu na jej fakturę. On był w tym bardziej zażarty, niejednokrotnie popsuł jej krew. Pewnie nie tylko jej. Potrafiła zrozumieć motywacje, którymi się kierował, ale działania pozostawały dla niej całkowitym marazmem. Blondynka w pewnym momencie zaczęła męczyć się kategoryzowaniem ludzi. Robiła to trochę wbrew sobie, bo przecież sama nie wpisywała się w żadną z wyniesionych na piedestały kategorii. Gdyby ktoś zapytał ją czy jest dobrym człowiekiem nie potrafiłaby odpowiedzieć na to pytanie. Czy nie wyrządziła w swoim życiu wiele zła? Czy nie krzywdziła ludzi? Daleko jej do czystości łzy. To samo tyczyło się stojącego przed nią mężczyzny. Czy był zły? Odpowiedź powinna być jedna i bezapelacyjna, ale każda komórka jej ciała krzyczała, że świat nie jest jedynie czarno-biały. Bycie złym, bycie dobrym. Czy ktoś mógłby to zdefiniować? Podać konkretne ramy? Jej życie byłoby o wiele prostsze, gdyby nie poddawała wszystkiego cholernej analizie. Na szczęście dziś i tak było jej niewiele. Czuła się otumaniona – tak jakby ktoś raz zarazem odłączał jej tlen by po chwili oddać go z powrotem tylko po to by patrzeć jak mdleje. Człowiek nie może tego robić drugiemu człowiekowi. Nie może mieć na niego tak wielkiego wpływu.
Dostrzegła w jego oczach coś na kształt irytacji, a może i nawet smutku, kiedy wspomniała o podróży jaka już nie będzie im dana. To ciekawe jak wiele emocji pokazywał. Zastanawiała się czy jest taki zawsze. Doskonale wiedziała, że potrafił utrzymywać kamienny wyraz twarzy, ale przy niej to się nie zdarzyło. Często widziała kpinę, ironię, zawadiackie uśmieszki, ale też smutek, żal, tęsknotę, swego rodzaju ból. Śmiał się w głos, pokrzywiał, szczerze uśmiechał. Prawdopodobnie była taka sama w jego odbiorze, ale dla niej nie było to aż tak zadziwiające. Cóż, często można było czytać z niej jak z otwartej księgi. Sądziła, że jemu było to zwyczajnie nie na rękę. Kiedyś usłyszała, że okazywanie emocji to okazywanie słabości. Oczywiście nie zgadzała się z tym, jeśli chodziło o innych, ale sama bardzo starała się okazywać jedynie te dobre uczucia. Żadnych łez, żadnego smutku. Lucinda uśmiechnęła się pod nosem słysząc wzmiankę o kradzieży. – Może to w końcu ja skradłabym coś tobie – odparła z udawaną powagą. Potrafiła się śmiać ze swojej nieudolności, ale ta przynosiła też negatywne emocje. Przegrywała na wystarczająco wielu polach w swoim życiu by wygrywać choć na tym jednym, wybranym przez siebie. Nie było jej to dane. Nie w tamtym momencie.
Wrócili zbyt prędko. Wciąż mieli wiele do zrobienia, ale oboje wiedzieli, że to jedynie przeciąganie w czasie nieuniknionego. Niedługo po Gruzji spotkali się na Syrenim Lamencie i choć jeszcze wtedy wszystko wydawało się być normalne, to koniec rozdziału ich wspólnej książki zbliżał się nieubłaganie. Często okłamywała samą siebie, ale tu nie było już płaszczyzny do łgania. Tęskniła za tym co mieli, za tym co miała. Za rozmową, za żartami, za dotykiem, za bliskością. Za tym, że rozumiał to przez co przeszła. Tak naprawdę nawet nie sądziła, że tak za nim tęskni dopóki znów się nie spotkali. Dopóki lawina nie ruszyła. Może wspólne przechodzenie przez przekrój ich znajomości nie było najlepszym pomysłem? Zachowywali się jak masochiści. To nic, że boli. To nic, że nic z tego więcej im się nie przydarzy. Nie byli starymi druhami, którzy przy butelce ognistej opowiadali sobie historie życia i wspominali najlepsze momenty. Łączyło ich znacznie więcej. Kiedyś, teraz? Czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Żyli wspomnieniami, a one żyły w nich. Niejednokrotnie powtarzała, że przeszłość powinna pozostać w przeszłości. A jednak brnęła w to nie zważając na konsekwencje, które przyjdzie jej ponieść. Co za piękna ironia.
Miewała wątpliwości. No dobra, była nimi naszpikowana od stóp do samego czubka głowy. Co do niego też miała ich wiele i nie mógł jej się dziwić. Dziś idąc za ideą nie poruszania trudnych tematów, ale też nie analizowania wszystkiego postanowiła ubrać rzeczywistość tylko w ładne słowa. Wyszukane żarty. Zagwizdała cicho słysząc uwagę dotyczącą jej wyglądu. Wcale nie czuła się urażona. Oczywiście dbała o swój wygląd, zawsze zależało jej na tym by prezentować się… dobrze, ale nie były to też obelgi, które by ją dotykały. Po pierwsze nie miała aż tak wybujałego ego, a po drugie… kłamał. – Wiesz, że nie można mieć wszystkiego – zaczęła delikatnie wzruszając ramionami niby od niechcenia. – Ale cieszę się, że o tym mówisz, bo jesteśmy kwita. Mi też zdarzyło się przesadzać w komplementach w stosunku do twojej osoby. – dodała posyłając mu uśmiech pełen dwuznaczności. Czy tylko on mógł pozwalać sobie na tego typu żarty? Trafił swój na swego. Co do tego nigdy właściwie nie miała wątpliwości. Ona również kłamała.
Zaskoczył ją kolejnymi słowami i to zaskoczenie idealnie wymalowało się na jej twarzy. Naprawdę nie było widać w niej zmiany? Miała wrażenie, że właściwie zmieniło się wszystko. Raczej nie zdarzało jej się udawać kogoś innego, chociaż idealnie ukrywała się pod maskami. Dziś ich nie zauważała. Odsłaniała się cała, bo cała otoczka ich spotkania nie wzbudzała w niej dyskomfortu. Wręcz przeciwnie. Zdawała sobie sprawę z tego, że wszystkie swoje blizny nosi mocno utkwione we wnętrzu, ale te i tak przedzierały się przy każdej dogodnej okazji. Wojna ją zmieniła, Zakon ją zmienił. Nie zauważał tego? Mówił tak z jakiegoś konkretnego powodu? A może zwyczajnie sama nie odczuła, że przez trwającą rozmowę była zaskakująco sobą? Bez całej tej otoczki dramatyzmu, wojny i cierpienia. Zawieszenie broni przyniosło jej więcej dobrego niż się spodziewała. – To dobrze? – zapytała szczerze ciekawa odpowiedzi. – Czegoś innego oczekiwałeś? – nie miała zamiaru nakreślać mu dlaczego sądzi inaczej. Wbrew pozorom był to dla niej swego rodzaju komplement. Naprawdę bardzo chciała, żeby tak było choć znała prawdę.
Przecież wszystko miało doprowadzić ich do tego miejsca. Wierzyła w przekorność losu. Mógł się z niej śmiać, mógł żartować, że wzywa imię Merlina nadaremne, ale nie uznawała idei przypadków. Nawet gdyby zamknęli się w tym namiocie chcąc zignorować wszelkie nawoływania wszechświata to i tak prędzej czy później znaleźliby się w tym miejscu. Pojawiłby się wzajemny żal o niewykorzystane szanse. Oskarżenia kierowane względem siebie. I ona i on - wolne dusze, które nigdy nie dadzą zamknąć się w klatce bez względu na to jak komfortowa by ona nie była. Wbrew pozorom uważała to za coś wielkiego. Możliwość pogodzenia się z tym, że druga osoba wybrała ścieżkę, w której słowo „nas” nie istnieje. Pokiwała głową słysząc potwierdzenie tego co sama uważała. Nie było innego rozwiązania, nie było innego wyjścia. Płacz, krzyk, błagania… nic z tego nie skończyłoby się dobrze. Prychnęła pod nosem w odpowiedzi na swoje myśli. Tak jakby teraz skończyło się idealnie.
Ciężko było jej przejść obok wszelkich gestów. Od spojrzeń po muśnięcia palców. Czuła ciężar spoczywający gdzieś w klatce piersiowej. Nie mówiła tego głośno, bo chyba nic z tego nawet nie musiało zostać wypowiedziane. Doskonale wiedział co robi, chociaż sama odnosiła wrażenie, że kieruje się instynktem. Jakby sam nie mógł się powstrzymać. Nie mogła sobie tego wyobrazić, prawda? Sięgnęła po piersiówkę i przez chwile patrzyła na jej znajomy kształt. Upiła łyk i skrzywiła się nieznacznie czując siłę alkoholu na języku. – Samych nowych rzeczy się o tobie dowiaduje – odparła unosząc kącik ust w uśmiechu. – Zdradź mi coś więcej. – oczywiście liczyła się z tym, że otrzyma kontratak w postaci pytania, ale całkowicie ten fakt zignorowała. Znała go na tyle dobrze by wiedzieć, że wszystko albo przesiąknięte było powagą, albo zakrywało o żart i ironię. Ze skrajności w skrajność. – Kwiatuszku? – powtórzyła. – Jakim kwiatem jestem konkretnie? Obawiam się, że w mojej wyobraźni urosnę do rangi pięknej róży, a w twojej jedynie do żółtego mlecza. – odparła unosząc brew w pytającym i zadziornym geście. Tłumacz się Macnair.
Gdyby miała odpowiedzieć co jest dla niej ważniejsze, bogactwo czy szczęście, bez zastanowienia odpowiedziałaby, że szczęście. Pieniądze spełniały zachcianki, tworzyły bufor bezpieczeństwa, kreowały ład i porządek. Dzięki finansom człowiek był w stanie spełnić swoje najskrytsze zachcianki. Dla wielu to wszystko stanowiło definicję szczęścia, ale nie dla niej. Potrzebowała czegoś prawdziwego. Śmiech, wolność, zabawa, ulga. Musiała czuć, że żyje by poczuć szczęście. Pieniądze poszerzały horyzonty, ale zwężały zdolność oceny. Przede wszystkim racjonalnej. Nie życzyła tego najgorszemu wrogowi.
Widziała jak nadzieja na to, że przyjmie jego pokrętne tłumaczenia umiera w męczarniach. Ten widok spowodował, że na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. Nie pamiętała kiedy ostatnio tak wiele razy się śmiała, a dowodem tego były obolałe kąciki ust. – Przecież smakowała ci ta suszona wołowina – odparła z przekąsem nawiązując ponownie do ich wspólnej wyprawy. Ona również chciała nauczyć się przyrządzać bardziej… wyszukane potrawy? Nawet teraz, gdy nie mieszkała już sama, to i tak jej jadłospis niewiele się zmienił. Ludzie w tych czasach nie przywiązywali uwagi do umiejętności gotowania. Co za strata! Prychnęła i przewróciła oczami, gdy Drew zaczął się jej dokładnie przyglądać. – Stereotypy cię zgubią – odparła, ale mimowolnie poprawiła błękitną sukienkę. Wiedziała, że w żaden sposób jej nie ocenia, ale to jest ten sam mechanizm, gdy ktoś wpatruje ci się w policzek, a ty ciągle myślisz o tym, że na pewno został na nim okruszek. – A kto powiedział, że ty będziesz tam razem ze mną? – zapytała i utkwiła spojrzenie w jego piwnych źrenicach. Chciałaby zatrzymać tę karuzelę dwuznaczności, ale wiedziała, że jej się to nie uda. Na każdą odpowiedź czekała kontra. Z drugiej strony czy przyjdzie jej jeszcze odpowiedzieć na zadane pytania? Podzielić się złośliwością?
Wbrew pozorom chyba wcale nie chciała tego wszystkiego cofnąć. Prawdopodobnie za jakiś czas będzie pluła sobie w brodę za to, że postanowiła tamtego dnia obok stróżówki wypowiedzieć choć słowo w jego kierunku. Doskonale zdawała sobie sprawę z obecności tych wszystkich inwazyjnych myśli. Masa wątpliwości, tęsknoty, rozdzierania zabliźnionych ran. Nie znała sposobu na ujęcie tego wszystkiego w jednym zdaniu. Ktoś mógłby pomyśleć, że to przesłodzona historia romantyczna, ale nic mylnego. Nie było w tym nic słodkiego, romantyzm ocierał się o poczucie bliskości, a historia… jak widać nie mogli tego nazwać historią skoro nadal w tym tkwili. – Widzisz… nie jestem taką zołzą za jaką mnie uważasz. – odparła ze wzruszeniem ramion i utrzymała jego spojrzenie. Dawniej ją to onieśmielało.
Od samego początku przekraczał granice. Nie robił tego inwazyjnie, ale badał jej limity. Wpływał najpierw na uczucia, napierał na mur, który wokół siebie zbudowała. Była ciekawa czy jest tego świadom, czy te działania są czysto intencjonalne. Czasem chciałaby choć na chwile zagłębić się w czyichś myślach. Poznać to co kryje się za uśmiechem, spojrzeniem, a nawet zachowaniem. Wierzyła, że każdy kierował się przede wszystkim własnymi przekonaniami, mechanizmami ukształtowanymi przez doświadczenia. Ona w przekraczaniu granic była bardziej samozachowawcza, co nie szło zupełnie w parze z potrzebą czy nawet chęcią. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy stwierdził, że zapewne coś kombinuje. Postanowiła tego nie komentować i pozwolić mu trwać w tym przeświadczeniu. Już chciała powiedzieć, że nadinterpretuje rzeczywistość, ale zatrzymała się widząc znaczące spojrzenie. Nie cofnęła się, gdy zrobił krok w jej stronę, uniosła wzrok bo byli nazbyt blisko siebie by mogła swobodnie się w niego wpatrywać. – Liczysz, że padnę trupem? – zapytała o wiele ciszej. Wcześniej ich bliskość była dla niej naturalna. Nie odczuwała skrępowania. Teraz… sama nie była już pewna. Dzieliły ich przecież miesiące ciszy.
Nie sądziła, że te niesamowicie absurdalne plotki wprawią ich w taki nastrój. Widząc jego zachowanie i słysząc jego śmiech sama nie mogła się uspokoić. Odwracała wzrok, przecierała wilgotne kąciki oczu. Na wspomnienie zawieszenia broni od razu przestała chichotać. – Nawet mi się nie waż – zaczęła z udawaną powagą, ale po chwili wzruszyła delikatnie ramionami – Chociaż… przecież mnie tu nie było. Jestem tylko duchem. – odparła poruszając znacząco brwiami. Śmierć ze śmiechu nie wydawała się być kiepską opcją, prawda? – Nie fascynują mnie klątwy, fascynuje mnie ich łamanie. – dodała widząc jak ten rozchyla palce by na nią spojrzeć. Łatwo było się z niego naigrywać. Dawał jej ku temu przestrzeń i wiedziała, że robi to świadomie. To była forma rozluźnienia. Nie wiedziała czy jest taki na co dzień. Czy ma taką lekkość przy każdej rozmowie, czy jest tak autentyczny jak teraz? Człowiek zakładał wiele masek. Niektóre były przyjmowane całkowicie intencjonalnie, a inne pojawiały się mimowolnie. Dziwne, że tak mocno przyszło jej zwracać na to uwagę. W końcu sama miała ich wiele. Parsknęła pod nosem słysząc, że używa słów, które wypowiedziała chwile wcześniej. – Jak widać ostrzeżenia nie działają – czerwone światło, znak stop, przeszkody na drodze. Nic nie było dla nich odpowiednią barierą.
Czy była złośliwa? Prawdopodobnie tak, ale był to specyficzny poziom złośliwości. Zarezerwowany tylko i wyłącznie dla ich relacji. Nie bała się wypowiadać słów, które cisną się jej na język. Nie martwiła się o jego reakcje. Nie wiedzieć czemu nie sądziła by był zdolny ją skrzywdzić. Wręcz odwrotnie na chwilę obecną czuła się ekstremalnie swobodnie i bezpiecznie. Czy powinna? Czy to było racjonalne? Zepchnęła to na dalszy plan. Zmrużyła oczy słysząc jego uwagę. – Więc teraz będziesz mi to wypominać? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. – Ah przepraszam, że nie żuje listka sałaty przez osiem godzin jak szanowna lady – dodała, a kącik ust drgnął jej w delikatnym uśmiechu. Nie obrażała szlachcianek, nie wszystkie wsadzała do jednego wora. Wiedziała, że wyjątek potwierdza regułę. Ona była zdrajcą krwi, ale przecież kobiet myślących w szerszej perspektywie było znacznie więcej. Udawana powaga znikła z jej twarzy równie szybko jak się pojawiła. Uśmiechnęła się szeroko, gdy postanowił pójść jej śladem. Właściwie nie sądziła, że jeszcze cokolwiek uda mu się wyciągnąć z tego tematu. – To boli najbardziej, co? – skomentowała z przekąsem. W każdym powiedzeniu było ziarenko prawdy i wiadro frustracji.
Blondynka przewróciła oczami, ale nie odpowiedziała. Komedia, tragedia i dramat. Wszystko w jednym. Wiedziała, że podejmuje znaczne ryzyko. Z jednej strony ktoś mógłby ją tu zobaczyć, oceniać jej obecność przez pryzmat obranej ścieżki. Z drugiej im dłużej pozostawała w jego obecności tym łatwiej było jej przekraczać własne limity. Dotknęła jego dłoni całkowicie mimowolnie, ale z drugiej strony chciała się przekonać czy te wszystkie myśli buzujące jej w głowie mają stosowność. Są realne. – Powiedziałeś… - zaczęła po chwili ciszy. - … że to wszystko to dowód ciężkiej pracy. – miała na myśli przede wszystkim bycie namiestnikiem Suffolk. Otrzymanie nowej roli. – Nie powiedziałeś czy cię to cieszy. – dodała spoglądając na niego kątem oka. Jedno nie wynikało z drugiego. Dążył do tego? Taki był jego cel? A nawet jeśli to czy kiedy w końcu to otrzymał to poczuł ulgę? Radość? Szczęście?
Przyglądała się pustostanom nie wierząc, że tak wiele domów się marnuje. Daleko jej było do ignorantki. Wiedziała, że takich miejsc jest mnóstwo i to we wszystkich hrabstwach. Ludzie w popłochu opuszczali swoje domostwa. Wojna docierała do każdego w indywidualny sposób i właśnie to widziała tutaj – w Suffolk. Inaczej jest posiadać o czymś wiedzę, a inaczej… zobaczyć to na własne oczy. Starała się nie dać po sobie poznać jak to na nią wpłynęło. Pobudziło wyobraźnie, która wędrowała w niekoniecznie pożądane w tym momencie rejony. Pokiwała wolno głową ze zrozumieniem. Nic więcej nie dodała.
Tak naprawdę nie zastanawiała się nad tym gdzie aktualnie mieszka. Nie miała zamiaru go szukać, nie potrzebowała jego adresu. Jeśli wciąż mieszkał na Nokturnie – dobrze, jeśli w dworku – też dobrze. Prowadził jakieś życie, miał dom, jakieś relacje i nic jej było do tego. Właściwie to nawet nie chciała o tym myśleć. Wszak wszystko co aktualnie się działo przyćmiewało tę część rozsądku. Czas, który mieli w końcu się skończy, a oni wrócą do tego co pozostawili. Jednakże zaintrygowało ją pytanie, które zadał. Po co jemu właściwie była ta wiedza. Uśmiechnęła się pod nosem. – Cóż za zrządzenie losu – odparła, gdy wspomniał, że tu również na głowę nie kapie.
Blondynka rozglądała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu mankamentów, rzeczy, które w pierwszej kolejności powinny zostać naprawione zanim ktokolwiek się tu wprowadzi. Nie trzeba było być specjalistą od spraw konstrukcyjnych by dostrzegać defekty. Wbrew wszystkiemu co udało jej się dojrzeć na pierwszy rzut oka, to miejsce miało potencjał. Nawet całkiem duży. – Może podejdź do tego indywidualnie? – zapytała nie wiedząc jak ubrać w słowa, to co kłębiło jej się w głowie. Westchnęła. – Nie wszystkie rodziny są tak samo duże. Są ludzie dopiero na początku tej ścieżki, są też osoby samotne. Myślę, że nie ma sensu robić wszystkich mieszkań w tej samej wielkości skoro liczba mieszkańców może być różna. – odparła z delikatnym wzruszeniem ramion. – Myślę, że to samo w sobie będzie lepsze w… odbiorze. Jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego. – dodała. Dzięki temu sam zyskałby więcej miejsca dla ludzi, ale też nie musiałby się martwić, że ktoś źle oceni działania namiestnika. Nie wiedziała czy sam zamysł jest słuszny. Mogła jedynie wypowiedzieć swoje zdanie na ten temat. – Oczywiście to tylko luźne myśli. Zrobisz co będziesz uważał za słuszne. Podejrzewam, że znajdzie się ktoś bardziej kompetentny w tym temacie. – dodała spoglądając przez ramię. Mogła właściwie nie mówić nic, ale rozumiała, że chciałby aby podzieliła się swoimi przemyśleniami więc to zrobiła. Tylko tyle, albo i aż tyle.
Faktycznie skupiając się na obdrapanych ścianach nie usłyszała zbliżających się kroków. Nie widziała powodu do tego by pozostawać czujną. Dopiero dotyk ciepłych dłoni na jej brzuchu i przedramionach poinformował ją o bliskości mężczyzny. Przez sekundę poczuła jak całe jej ciało ostrzegawczo się spina, ale zaraz po tym pojawiło się niesamowite rozluźnienie. Skrzywiła delikatnie głowę tak jakby chciała nabrać pewności co do tego czyje ramiona zamknęły ją w uścisku - chociaż wcale nie musiała. Wszystko w nim było znajome. Zapach, dotyk, ściszony ton głosu. Poczuła jak opiera podbródek na czubku jej głowy i na chwile przymknęła oczy. Chciałaby mieć w sobie wystarczająco dużo siły by się cofnąć, ale całe to spotkanie było jak marazm. Nie zdawała sobie chyba w pełni sprawy z tego, że dzieje się naprawdę. Wspomniał o jej empatii i choć wiedziała, że kryje się za tym wiele niedopowiedzeń, to była wdzięczna, że użył tego konkretnego słowa. Miała wrażenie, że w ciszy, która na chwile zapanowała w budynku było słychać jedynie przyśpieszone bicie jej serca. Bała się ruszyć, bała się powiedzieć choć słowo. To zaskakujące jak bardzo zmienia się stosunek do osoby, przy której dawniej nie istniało tabu. Teraz wszystko wydawało się złe i dobre zarazem. Słysząc wypowiedziane szeptem pytanie odwróciła się w jego stronę tak by znaleźli się naprzeciwko siebie. Nie wyswobodziła się z uścisku, zależało jej jedynie na tym by spojrzeć mu w oczy. – A skąd mi to wiedzieć? – zapytała równie cicho. – Nie wiem jak określić szczęście. Kiedy mogę być szczęśliwa, Drew? Kiedy mogę pozwolić sobie na smutek, albo na złość? Jaka powinnam być teraz? Zła, oburzona? Szczęśliwa czy… - przerwała na moment chcąc dłonią dotknąć jego policzka tak jak on zrobił to wcześniej. Zdała sobie jednak sprawę, że wciąż trzyma różdżkę, której promienie delikatnie okalały ich twarze. – Nox – wypowiedziała nie odwracając od niego spojrzenia.
Wbrew wszystkiemu byli bardzo do siebie podobni. Ich ścieżki choć rozpoczęte w całkowicie innych realiach świata miały ten sam cel. Zaczynali od ciężkiej rozgrzewki mierząc się z kłodami rzucanymi co chwile pod nogi, mogli liczyć jedynie na siebie samych, odtrącali ludzi traktując ich jako przeszkodę lub środek do osiągnięcia celu. Indywidualiści urodzeni tylko po to by iść swoją drogą bez względu na jej fakturę. On był w tym bardziej zażarty, niejednokrotnie popsuł jej krew. Pewnie nie tylko jej. Potrafiła zrozumieć motywacje, którymi się kierował, ale działania pozostawały dla niej całkowitym marazmem. Blondynka w pewnym momencie zaczęła męczyć się kategoryzowaniem ludzi. Robiła to trochę wbrew sobie, bo przecież sama nie wpisywała się w żadną z wyniesionych na piedestały kategorii. Gdyby ktoś zapytał ją czy jest dobrym człowiekiem nie potrafiłaby odpowiedzieć na to pytanie. Czy nie wyrządziła w swoim życiu wiele zła? Czy nie krzywdziła ludzi? Daleko jej do czystości łzy. To samo tyczyło się stojącego przed nią mężczyzny. Czy był zły? Odpowiedź powinna być jedna i bezapelacyjna, ale każda komórka jej ciała krzyczała, że świat nie jest jedynie czarno-biały. Bycie złym, bycie dobrym. Czy ktoś mógłby to zdefiniować? Podać konkretne ramy? Jej życie byłoby o wiele prostsze, gdyby nie poddawała wszystkiego cholernej analizie. Na szczęście dziś i tak było jej niewiele. Czuła się otumaniona – tak jakby ktoś raz zarazem odłączał jej tlen by po chwili oddać go z powrotem tylko po to by patrzeć jak mdleje. Człowiek nie może tego robić drugiemu człowiekowi. Nie może mieć na niego tak wielkiego wpływu.
Dostrzegła w jego oczach coś na kształt irytacji, a może i nawet smutku, kiedy wspomniała o podróży jaka już nie będzie im dana. To ciekawe jak wiele emocji pokazywał. Zastanawiała się czy jest taki zawsze. Doskonale wiedziała, że potrafił utrzymywać kamienny wyraz twarzy, ale przy niej to się nie zdarzyło. Często widziała kpinę, ironię, zawadiackie uśmieszki, ale też smutek, żal, tęsknotę, swego rodzaju ból. Śmiał się w głos, pokrzywiał, szczerze uśmiechał. Prawdopodobnie była taka sama w jego odbiorze, ale dla niej nie było to aż tak zadziwiające. Cóż, często można było czytać z niej jak z otwartej księgi. Sądziła, że jemu było to zwyczajnie nie na rękę. Kiedyś usłyszała, że okazywanie emocji to okazywanie słabości. Oczywiście nie zgadzała się z tym, jeśli chodziło o innych, ale sama bardzo starała się okazywać jedynie te dobre uczucia. Żadnych łez, żadnego smutku. Lucinda uśmiechnęła się pod nosem słysząc wzmiankę o kradzieży. – Może to w końcu ja skradłabym coś tobie – odparła z udawaną powagą. Potrafiła się śmiać ze swojej nieudolności, ale ta przynosiła też negatywne emocje. Przegrywała na wystarczająco wielu polach w swoim życiu by wygrywać choć na tym jednym, wybranym przez siebie. Nie było jej to dane. Nie w tamtym momencie.
Wrócili zbyt prędko. Wciąż mieli wiele do zrobienia, ale oboje wiedzieli, że to jedynie przeciąganie w czasie nieuniknionego. Niedługo po Gruzji spotkali się na Syrenim Lamencie i choć jeszcze wtedy wszystko wydawało się być normalne, to koniec rozdziału ich wspólnej książki zbliżał się nieubłaganie. Często okłamywała samą siebie, ale tu nie było już płaszczyzny do łgania. Tęskniła za tym co mieli, za tym co miała. Za rozmową, za żartami, za dotykiem, za bliskością. Za tym, że rozumiał to przez co przeszła. Tak naprawdę nawet nie sądziła, że tak za nim tęskni dopóki znów się nie spotkali. Dopóki lawina nie ruszyła. Może wspólne przechodzenie przez przekrój ich znajomości nie było najlepszym pomysłem? Zachowywali się jak masochiści. To nic, że boli. To nic, że nic z tego więcej im się nie przydarzy. Nie byli starymi druhami, którzy przy butelce ognistej opowiadali sobie historie życia i wspominali najlepsze momenty. Łączyło ich znacznie więcej. Kiedyś, teraz? Czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Żyli wspomnieniami, a one żyły w nich. Niejednokrotnie powtarzała, że przeszłość powinna pozostać w przeszłości. A jednak brnęła w to nie zważając na konsekwencje, które przyjdzie jej ponieść. Co za piękna ironia.
Miewała wątpliwości. No dobra, była nimi naszpikowana od stóp do samego czubka głowy. Co do niego też miała ich wiele i nie mógł jej się dziwić. Dziś idąc za ideą nie poruszania trudnych tematów, ale też nie analizowania wszystkiego postanowiła ubrać rzeczywistość tylko w ładne słowa. Wyszukane żarty. Zagwizdała cicho słysząc uwagę dotyczącą jej wyglądu. Wcale nie czuła się urażona. Oczywiście dbała o swój wygląd, zawsze zależało jej na tym by prezentować się… dobrze, ale nie były to też obelgi, które by ją dotykały. Po pierwsze nie miała aż tak wybujałego ego, a po drugie… kłamał. – Wiesz, że nie można mieć wszystkiego – zaczęła delikatnie wzruszając ramionami niby od niechcenia. – Ale cieszę się, że o tym mówisz, bo jesteśmy kwita. Mi też zdarzyło się przesadzać w komplementach w stosunku do twojej osoby. – dodała posyłając mu uśmiech pełen dwuznaczności. Czy tylko on mógł pozwalać sobie na tego typu żarty? Trafił swój na swego. Co do tego nigdy właściwie nie miała wątpliwości. Ona również kłamała.
Zaskoczył ją kolejnymi słowami i to zaskoczenie idealnie wymalowało się na jej twarzy. Naprawdę nie było widać w niej zmiany? Miała wrażenie, że właściwie zmieniło się wszystko. Raczej nie zdarzało jej się udawać kogoś innego, chociaż idealnie ukrywała się pod maskami. Dziś ich nie zauważała. Odsłaniała się cała, bo cała otoczka ich spotkania nie wzbudzała w niej dyskomfortu. Wręcz przeciwnie. Zdawała sobie sprawę z tego, że wszystkie swoje blizny nosi mocno utkwione we wnętrzu, ale te i tak przedzierały się przy każdej dogodnej okazji. Wojna ją zmieniła, Zakon ją zmienił. Nie zauważał tego? Mówił tak z jakiegoś konkretnego powodu? A może zwyczajnie sama nie odczuła, że przez trwającą rozmowę była zaskakująco sobą? Bez całej tej otoczki dramatyzmu, wojny i cierpienia. Zawieszenie broni przyniosło jej więcej dobrego niż się spodziewała. – To dobrze? – zapytała szczerze ciekawa odpowiedzi. – Czegoś innego oczekiwałeś? – nie miała zamiaru nakreślać mu dlaczego sądzi inaczej. Wbrew pozorom był to dla niej swego rodzaju komplement. Naprawdę bardzo chciała, żeby tak było choć znała prawdę.
Przecież wszystko miało doprowadzić ich do tego miejsca. Wierzyła w przekorność losu. Mógł się z niej śmiać, mógł żartować, że wzywa imię Merlina nadaremne, ale nie uznawała idei przypadków. Nawet gdyby zamknęli się w tym namiocie chcąc zignorować wszelkie nawoływania wszechświata to i tak prędzej czy później znaleźliby się w tym miejscu. Pojawiłby się wzajemny żal o niewykorzystane szanse. Oskarżenia kierowane względem siebie. I ona i on - wolne dusze, które nigdy nie dadzą zamknąć się w klatce bez względu na to jak komfortowa by ona nie była. Wbrew pozorom uważała to za coś wielkiego. Możliwość pogodzenia się z tym, że druga osoba wybrała ścieżkę, w której słowo „nas” nie istnieje. Pokiwała głową słysząc potwierdzenie tego co sama uważała. Nie było innego rozwiązania, nie było innego wyjścia. Płacz, krzyk, błagania… nic z tego nie skończyłoby się dobrze. Prychnęła pod nosem w odpowiedzi na swoje myśli. Tak jakby teraz skończyło się idealnie.
Ciężko było jej przejść obok wszelkich gestów. Od spojrzeń po muśnięcia palców. Czuła ciężar spoczywający gdzieś w klatce piersiowej. Nie mówiła tego głośno, bo chyba nic z tego nawet nie musiało zostać wypowiedziane. Doskonale wiedział co robi, chociaż sama odnosiła wrażenie, że kieruje się instynktem. Jakby sam nie mógł się powstrzymać. Nie mogła sobie tego wyobrazić, prawda? Sięgnęła po piersiówkę i przez chwile patrzyła na jej znajomy kształt. Upiła łyk i skrzywiła się nieznacznie czując siłę alkoholu na języku. – Samych nowych rzeczy się o tobie dowiaduje – odparła unosząc kącik ust w uśmiechu. – Zdradź mi coś więcej. – oczywiście liczyła się z tym, że otrzyma kontratak w postaci pytania, ale całkowicie ten fakt zignorowała. Znała go na tyle dobrze by wiedzieć, że wszystko albo przesiąknięte było powagą, albo zakrywało o żart i ironię. Ze skrajności w skrajność. – Kwiatuszku? – powtórzyła. – Jakim kwiatem jestem konkretnie? Obawiam się, że w mojej wyobraźni urosnę do rangi pięknej róży, a w twojej jedynie do żółtego mlecza. – odparła unosząc brew w pytającym i zadziornym geście. Tłumacz się Macnair.
Gdyby miała odpowiedzieć co jest dla niej ważniejsze, bogactwo czy szczęście, bez zastanowienia odpowiedziałaby, że szczęście. Pieniądze spełniały zachcianki, tworzyły bufor bezpieczeństwa, kreowały ład i porządek. Dzięki finansom człowiek był w stanie spełnić swoje najskrytsze zachcianki. Dla wielu to wszystko stanowiło definicję szczęścia, ale nie dla niej. Potrzebowała czegoś prawdziwego. Śmiech, wolność, zabawa, ulga. Musiała czuć, że żyje by poczuć szczęście. Pieniądze poszerzały horyzonty, ale zwężały zdolność oceny. Przede wszystkim racjonalnej. Nie życzyła tego najgorszemu wrogowi.
Widziała jak nadzieja na to, że przyjmie jego pokrętne tłumaczenia umiera w męczarniach. Ten widok spowodował, że na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. Nie pamiętała kiedy ostatnio tak wiele razy się śmiała, a dowodem tego były obolałe kąciki ust. – Przecież smakowała ci ta suszona wołowina – odparła z przekąsem nawiązując ponownie do ich wspólnej wyprawy. Ona również chciała nauczyć się przyrządzać bardziej… wyszukane potrawy? Nawet teraz, gdy nie mieszkała już sama, to i tak jej jadłospis niewiele się zmienił. Ludzie w tych czasach nie przywiązywali uwagi do umiejętności gotowania. Co za strata! Prychnęła i przewróciła oczami, gdy Drew zaczął się jej dokładnie przyglądać. – Stereotypy cię zgubią – odparła, ale mimowolnie poprawiła błękitną sukienkę. Wiedziała, że w żaden sposób jej nie ocenia, ale to jest ten sam mechanizm, gdy ktoś wpatruje ci się w policzek, a ty ciągle myślisz o tym, że na pewno został na nim okruszek. – A kto powiedział, że ty będziesz tam razem ze mną? – zapytała i utkwiła spojrzenie w jego piwnych źrenicach. Chciałaby zatrzymać tę karuzelę dwuznaczności, ale wiedziała, że jej się to nie uda. Na każdą odpowiedź czekała kontra. Z drugiej strony czy przyjdzie jej jeszcze odpowiedzieć na zadane pytania? Podzielić się złośliwością?
Wbrew pozorom chyba wcale nie chciała tego wszystkiego cofnąć. Prawdopodobnie za jakiś czas będzie pluła sobie w brodę za to, że postanowiła tamtego dnia obok stróżówki wypowiedzieć choć słowo w jego kierunku. Doskonale zdawała sobie sprawę z obecności tych wszystkich inwazyjnych myśli. Masa wątpliwości, tęsknoty, rozdzierania zabliźnionych ran. Nie znała sposobu na ujęcie tego wszystkiego w jednym zdaniu. Ktoś mógłby pomyśleć, że to przesłodzona historia romantyczna, ale nic mylnego. Nie było w tym nic słodkiego, romantyzm ocierał się o poczucie bliskości, a historia… jak widać nie mogli tego nazwać historią skoro nadal w tym tkwili. – Widzisz… nie jestem taką zołzą za jaką mnie uważasz. – odparła ze wzruszeniem ramion i utrzymała jego spojrzenie. Dawniej ją to onieśmielało.
Od samego początku przekraczał granice. Nie robił tego inwazyjnie, ale badał jej limity. Wpływał najpierw na uczucia, napierał na mur, który wokół siebie zbudowała. Była ciekawa czy jest tego świadom, czy te działania są czysto intencjonalne. Czasem chciałaby choć na chwile zagłębić się w czyichś myślach. Poznać to co kryje się za uśmiechem, spojrzeniem, a nawet zachowaniem. Wierzyła, że każdy kierował się przede wszystkim własnymi przekonaniami, mechanizmami ukształtowanymi przez doświadczenia. Ona w przekraczaniu granic była bardziej samozachowawcza, co nie szło zupełnie w parze z potrzebą czy nawet chęcią. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy stwierdził, że zapewne coś kombinuje. Postanowiła tego nie komentować i pozwolić mu trwać w tym przeświadczeniu. Już chciała powiedzieć, że nadinterpretuje rzeczywistość, ale zatrzymała się widząc znaczące spojrzenie. Nie cofnęła się, gdy zrobił krok w jej stronę, uniosła wzrok bo byli nazbyt blisko siebie by mogła swobodnie się w niego wpatrywać. – Liczysz, że padnę trupem? – zapytała o wiele ciszej. Wcześniej ich bliskość była dla niej naturalna. Nie odczuwała skrępowania. Teraz… sama nie była już pewna. Dzieliły ich przecież miesiące ciszy.
Nie sądziła, że te niesamowicie absurdalne plotki wprawią ich w taki nastrój. Widząc jego zachowanie i słysząc jego śmiech sama nie mogła się uspokoić. Odwracała wzrok, przecierała wilgotne kąciki oczu. Na wspomnienie zawieszenia broni od razu przestała chichotać. – Nawet mi się nie waż – zaczęła z udawaną powagą, ale po chwili wzruszyła delikatnie ramionami – Chociaż… przecież mnie tu nie było. Jestem tylko duchem. – odparła poruszając znacząco brwiami. Śmierć ze śmiechu nie wydawała się być kiepską opcją, prawda? – Nie fascynują mnie klątwy, fascynuje mnie ich łamanie. – dodała widząc jak ten rozchyla palce by na nią spojrzeć. Łatwo było się z niego naigrywać. Dawał jej ku temu przestrzeń i wiedziała, że robi to świadomie. To była forma rozluźnienia. Nie wiedziała czy jest taki na co dzień. Czy ma taką lekkość przy każdej rozmowie, czy jest tak autentyczny jak teraz? Człowiek zakładał wiele masek. Niektóre były przyjmowane całkowicie intencjonalnie, a inne pojawiały się mimowolnie. Dziwne, że tak mocno przyszło jej zwracać na to uwagę. W końcu sama miała ich wiele. Parsknęła pod nosem słysząc, że używa słów, które wypowiedziała chwile wcześniej. – Jak widać ostrzeżenia nie działają – czerwone światło, znak stop, przeszkody na drodze. Nic nie było dla nich odpowiednią barierą.
Czy była złośliwa? Prawdopodobnie tak, ale był to specyficzny poziom złośliwości. Zarezerwowany tylko i wyłącznie dla ich relacji. Nie bała się wypowiadać słów, które cisną się jej na język. Nie martwiła się o jego reakcje. Nie wiedzieć czemu nie sądziła by był zdolny ją skrzywdzić. Wręcz odwrotnie na chwilę obecną czuła się ekstremalnie swobodnie i bezpiecznie. Czy powinna? Czy to było racjonalne? Zepchnęła to na dalszy plan. Zmrużyła oczy słysząc jego uwagę. – Więc teraz będziesz mi to wypominać? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. – Ah przepraszam, że nie żuje listka sałaty przez osiem godzin jak szanowna lady – dodała, a kącik ust drgnął jej w delikatnym uśmiechu. Nie obrażała szlachcianek, nie wszystkie wsadzała do jednego wora. Wiedziała, że wyjątek potwierdza regułę. Ona była zdrajcą krwi, ale przecież kobiet myślących w szerszej perspektywie było znacznie więcej. Udawana powaga znikła z jej twarzy równie szybko jak się pojawiła. Uśmiechnęła się szeroko, gdy postanowił pójść jej śladem. Właściwie nie sądziła, że jeszcze cokolwiek uda mu się wyciągnąć z tego tematu. – To boli najbardziej, co? – skomentowała z przekąsem. W każdym powiedzeniu było ziarenko prawdy i wiadro frustracji.
Blondynka przewróciła oczami, ale nie odpowiedziała. Komedia, tragedia i dramat. Wszystko w jednym. Wiedziała, że podejmuje znaczne ryzyko. Z jednej strony ktoś mógłby ją tu zobaczyć, oceniać jej obecność przez pryzmat obranej ścieżki. Z drugiej im dłużej pozostawała w jego obecności tym łatwiej było jej przekraczać własne limity. Dotknęła jego dłoni całkowicie mimowolnie, ale z drugiej strony chciała się przekonać czy te wszystkie myśli buzujące jej w głowie mają stosowność. Są realne. – Powiedziałeś… - zaczęła po chwili ciszy. - … że to wszystko to dowód ciężkiej pracy. – miała na myśli przede wszystkim bycie namiestnikiem Suffolk. Otrzymanie nowej roli. – Nie powiedziałeś czy cię to cieszy. – dodała spoglądając na niego kątem oka. Jedno nie wynikało z drugiego. Dążył do tego? Taki był jego cel? A nawet jeśli to czy kiedy w końcu to otrzymał to poczuł ulgę? Radość? Szczęście?
Przyglądała się pustostanom nie wierząc, że tak wiele domów się marnuje. Daleko jej było do ignorantki. Wiedziała, że takich miejsc jest mnóstwo i to we wszystkich hrabstwach. Ludzie w popłochu opuszczali swoje domostwa. Wojna docierała do każdego w indywidualny sposób i właśnie to widziała tutaj – w Suffolk. Inaczej jest posiadać o czymś wiedzę, a inaczej… zobaczyć to na własne oczy. Starała się nie dać po sobie poznać jak to na nią wpłynęło. Pobudziło wyobraźnie, która wędrowała w niekoniecznie pożądane w tym momencie rejony. Pokiwała wolno głową ze zrozumieniem. Nic więcej nie dodała.
Tak naprawdę nie zastanawiała się nad tym gdzie aktualnie mieszka. Nie miała zamiaru go szukać, nie potrzebowała jego adresu. Jeśli wciąż mieszkał na Nokturnie – dobrze, jeśli w dworku – też dobrze. Prowadził jakieś życie, miał dom, jakieś relacje i nic jej było do tego. Właściwie to nawet nie chciała o tym myśleć. Wszak wszystko co aktualnie się działo przyćmiewało tę część rozsądku. Czas, który mieli w końcu się skończy, a oni wrócą do tego co pozostawili. Jednakże zaintrygowało ją pytanie, które zadał. Po co jemu właściwie była ta wiedza. Uśmiechnęła się pod nosem. – Cóż za zrządzenie losu – odparła, gdy wspomniał, że tu również na głowę nie kapie.
Blondynka rozglądała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu mankamentów, rzeczy, które w pierwszej kolejności powinny zostać naprawione zanim ktokolwiek się tu wprowadzi. Nie trzeba było być specjalistą od spraw konstrukcyjnych by dostrzegać defekty. Wbrew wszystkiemu co udało jej się dojrzeć na pierwszy rzut oka, to miejsce miało potencjał. Nawet całkiem duży. – Może podejdź do tego indywidualnie? – zapytała nie wiedząc jak ubrać w słowa, to co kłębiło jej się w głowie. Westchnęła. – Nie wszystkie rodziny są tak samo duże. Są ludzie dopiero na początku tej ścieżki, są też osoby samotne. Myślę, że nie ma sensu robić wszystkich mieszkań w tej samej wielkości skoro liczba mieszkańców może być różna. – odparła z delikatnym wzruszeniem ramion. – Myślę, że to samo w sobie będzie lepsze w… odbiorze. Jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego. – dodała. Dzięki temu sam zyskałby więcej miejsca dla ludzi, ale też nie musiałby się martwić, że ktoś źle oceni działania namiestnika. Nie wiedziała czy sam zamysł jest słuszny. Mogła jedynie wypowiedzieć swoje zdanie na ten temat. – Oczywiście to tylko luźne myśli. Zrobisz co będziesz uważał za słuszne. Podejrzewam, że znajdzie się ktoś bardziej kompetentny w tym temacie. – dodała spoglądając przez ramię. Mogła właściwie nie mówić nic, ale rozumiała, że chciałby aby podzieliła się swoimi przemyśleniami więc to zrobiła. Tylko tyle, albo i aż tyle.
Faktycznie skupiając się na obdrapanych ścianach nie usłyszała zbliżających się kroków. Nie widziała powodu do tego by pozostawać czujną. Dopiero dotyk ciepłych dłoni na jej brzuchu i przedramionach poinformował ją o bliskości mężczyzny. Przez sekundę poczuła jak całe jej ciało ostrzegawczo się spina, ale zaraz po tym pojawiło się niesamowite rozluźnienie. Skrzywiła delikatnie głowę tak jakby chciała nabrać pewności co do tego czyje ramiona zamknęły ją w uścisku - chociaż wcale nie musiała. Wszystko w nim było znajome. Zapach, dotyk, ściszony ton głosu. Poczuła jak opiera podbródek na czubku jej głowy i na chwile przymknęła oczy. Chciałaby mieć w sobie wystarczająco dużo siły by się cofnąć, ale całe to spotkanie było jak marazm. Nie zdawała sobie chyba w pełni sprawy z tego, że dzieje się naprawdę. Wspomniał o jej empatii i choć wiedziała, że kryje się za tym wiele niedopowiedzeń, to była wdzięczna, że użył tego konkretnego słowa. Miała wrażenie, że w ciszy, która na chwile zapanowała w budynku było słychać jedynie przyśpieszone bicie jej serca. Bała się ruszyć, bała się powiedzieć choć słowo. To zaskakujące jak bardzo zmienia się stosunek do osoby, przy której dawniej nie istniało tabu. Teraz wszystko wydawało się złe i dobre zarazem. Słysząc wypowiedziane szeptem pytanie odwróciła się w jego stronę tak by znaleźli się naprzeciwko siebie. Nie wyswobodziła się z uścisku, zależało jej jedynie na tym by spojrzeć mu w oczy. – A skąd mi to wiedzieć? – zapytała równie cicho. – Nie wiem jak określić szczęście. Kiedy mogę być szczęśliwa, Drew? Kiedy mogę pozwolić sobie na smutek, albo na złość? Jaka powinnam być teraz? Zła, oburzona? Szczęśliwa czy… - przerwała na moment chcąc dłonią dotknąć jego policzka tak jak on zrobił to wcześniej. Zdała sobie jednak sprawę, że wciąż trzyma różdżkę, której promienie delikatnie okalały ich twarze. – Nox – wypowiedziała nie odwracając od niego spojrzenia.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pamięć potrafiła płatać figle, odkładać na najwyższą półkę momenty wypełnione radością, dumą tudzież satysfakcją, lecz pozostawiać na wysokości wzroku te zupełnie przeciwne, pozbawione iskry nadziei, chociażby wyblakłego, niedokończonego zdania mogącego zmienić bieg wydarzeń. Była złudna, nierzadko złośliwa układając chwile w opowieść pełną kontrastów, malowała rzeczywistość różnymi barwami. Była sędzią w rzekomej walce pomiędzy tym, co naprawdę się wydarzyło, a co pragnęliśmy zapamiętać. Nie zawsze wydawała sprawiedliwe wyroki. Nie znała litości i mimo wielu niemych próśb ukazywała obrazy; w snach, w rzeczach drobnych, sytuacjach rzekomo niemających nic wspólnego z tymi, które były za nami. Lubowała się w traumach, karmiła się nieszczęściem, była niczym kat stojący nad nami w oczekiwaniu na przyzwolenie wykonania tego ostatniego ruchu. Nie tolerowała barier, wręcz sama je tkała tworząc swoisty labirynt. Krętą drogę prowadzącą do niczego innego jak jej zwycięstwa. Rozkosznego, satysfakcjonującego finiszu. To ona wybierała za nas, nie dało się jej oszukać.
Czym było dobro i zło? Można było opisać je słowami? Skategoryzować? Czyż definicja nie zależała od osoby i miejsca w jakim się znajdowała? Od obranej strony konfliktu i wagi popełnionych czynów? W wojnie na próżno było szukać wspomnianego dobra; bez względu na front każdy miał na swych rękach krew. Wierzył, że jego walka jest w imię lepszej przyszłości, stanowiła dowód męstwa oraz odwagi i choć zapewne tak było, to wszystkie pozytywne aspekty naznaczone były śmiercią, a więc w teorii najgorszą z możliwych zbrodni. Czy jednak wieść o pozbawieniu życia wroga przyjmowana była ze zmieszaniem tudzież oburzeniem? Nie. Witana była z ulgą i szacunkiem. Nic nie było czarno-białe, a tym bardziej krystaliczne. Za większością czynów stał powód lub ich cała gama, zatem aby przejść do oceny należałoby się z nimi wszystkimi zapoznać. Przeanalizować. Mogłem być dla niej uosobieniem zła, podobnie jak ona dla mnie, w końcu obydwoje gotów byliśmy skrzywdzić, a nawet zabić w trakcie otwartych potyczek. Zagorzałego konfliktu nie można było wygrać emocjami, dyplomacją, czy korzystnym paktem pokojowym, tylko siłą. Byłem przekonany, że nawet jeśli mieli się za tych dobrych, to doszli już do podobnych wniosków. Miłością nie byli w stanie zgładzić naszych wpływów.
Kiedyś wydawało mi się, że tylko czas dzielił mnie od perfekcyjnego opanowania sztuki ukrywania targających mną emocji. Przyodziewałem kpiący uśmiech i tłumiłem złość, radość, żal czy nienawiść. Manipulowałem własnym wyrazem twarzy, pokazywałem dokładnie to co rozmówca chciał zobaczyć, aby być krok przed nim, zachować asa w rękawie. Ecne to zmienił. Zburzył ten skrzętnie budowany przez lata mur i podsycał do obnażania własnych myśli w niewerbalny sposób. Początkowo irytowała mnie własna niemoc, traktowałem to jako przekleństwo, swego rodzaju słabość, lecz później zrozumiałem, iż wbrew pozorom zyskuję znacznie więcej, niżeli tracę. Wciąż potrafiłem pewne sytuacje rozgraniczać, strategicznie dostosowywać, jednak jeśli nie było takiej konieczności, to po prostu odpuszczałem. Dziś było podobnie; nie musiałem nikogo udawać, gryźć się w język, czy zmuszać do obojętności. Ponadto zbyt dobrze mnie znała i nawet gdybym chciał, to próby skończyłyby się fiaskiem.
-Faktycznie- pokiwałem wolno głową przenosząc na nią spojrzenie. -Na razie jesteś w tyle, wygrywam dwoma punktami- nie musiałem widzieć się w lustrze, aby mieć pewność, iż w oku pojawił się błysk, a usta wykrzywiły w kpiącym wyrazie. Skradłem jej dwie rzeczy, zaś ona mi z pewnością choć jedną, ale wolałem nie mówić o tym głośno. Nie mogłem dać jej tej satysfakcji, a może i powodu do smutku. Nie chciałem widzieć go na jej twarzy, nie tego wieczora. Jeśli już zdecydowaliśmy się przekroczyć pewne granice, pozwolić wspomnieniom na nowo zasiać ziarno niepewności i irracjonalnych pragnień, to wolałem brnąć w to bez negatywnych emocji, czy wzburzeń. Powtórka ze wzgórza, to ostatnie na czym mi zależało, bowiem prawdopodobnie oboje zdążyliśmy zauważyć, że kłótnie nic nie wnosiły. Nie zmieniały sposobu naszego myślenia, podejmowanych działań czy decyzji. To było niczym zamknięte koło, które nieustannie prowadziło nas na start i z każdym kolejnym argumentem spotykaliśmy się w tym samym miejscu. Żadne z nas nie potrafiło odpuścić, uciekało od zrozumienia i uniesienia białej flagi. Ktoś z boku mógłby powiedzieć, iż byliśmy na to zbyt dumni, ja zaś uważałem, że zbyt oddani własnym ideałom.
-Było ich na tyle mało, że boję się zapytać o które chodzi- zmrużyłem oczy udając zaskoczonego jej nagłym wyznaniem. Widziałem po kąśliwym uśmieszku, że zrozumiała ironię i najwyraźniej chciała się odgryźć. Miałem wiele wad, wiedziałem o nich i pogodziłem się z nimi, ale nigdy nie sugerowała, aby jakakolwiek jej wadziła.
Nie sądziłem, że moje słowa ją zaskoczą. Wojna zmieniała każdego, budziła nieznane wcześniej instynkty i wprowadzała zamęt, który mimo woli odciskał swe piętno. Dziewczyna jednak zdawała się dobrze z nim radzić, sprawiała wrażenie osoby, jaka zdołała nawet go okiełznać i stłamsić gdzieś głęboko nie pozwalając, żeby przedostał się na zewnątrz. Co jeśli kryło się za tym coś więcej? Nie wiedziałem ile ją to kosztowało, nie znałem ceny. Była wysoka? Może zaś nie było jej w ogóle? Jedno było pewne – nie zatraciła przy tym siebie. -Oczywiście, że dobrze- odparłem zgodnie z prawdą. Kąśliwa uwaga zastygła na końcu języka wraz z jej kolejnymi słowami. Naprawdę sądziła, że miałem jakiekolwiek oczekiwania względem niej? Nie nazwałbym tego w ten sposób; niegdyś mogłem mieć plany i nadzieję, ale na pewno nie wymagania. Zawsze chciałem, aby mogła być sobą, kobietą, która spełnia marzenia i pasje, a nie siedzi w rodowym dworku pod dyktandem swej rodziny. Sam dołożyłem do tego cegiełkę, sam ją do tego namawiałem. Mogłem żałować, mogłem obwiniać się o zbędne poklaskiwanie niefrasobliwemu zachowaniu, ale nie potrafiłem. Podążyła swoją drogą, wzniosła własne dobro ponad tradycje, co wymagało nie lada odwagi i samozaparcia. Ceniłem ją za to, nawet jeśli nie wszystko było po mojej myśli. -Dlaczego w ogóle sądziłaś, że miałem jakieś oczekiwania? Przypuszczałaś, że cię nie poznam? Co się wydarzyło?- coś musiało. Coś o wiele gorszego jak śmierć najbliższych i krew na rękach. Ludzie umierali, kiedy jeszcze nasze drogi na dobre się nie rozeszły. -Czy nie chcesz o tym mówić?- drążenie nie było w moim stylu, goszcząca na twarzy powaga również, ale miałem złe przeczucie. Chciałem wiedzieć, ale też nie mogłem naciskać. To była jej decyzja.
Nie wszystkie gesty były celowe. Działałem przy niej instynktownie, wręcz nieadekwatnie do obecnej sytuacji swobodnie, jakoby przeszło rok rozłąki nie miał nigdy miejsca. Czas zdawał się nie mieć znaczenia, żadnej wagi. -Zależy co byś chciała wiedzieć- odparłem wymijająco. Cóż miałem powiedzieć? Wiele było zmian powierzchownych, jednakże tych we mnie samym już znacznie mniej.
Wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie, gdy wspomniała o mleczu. Nie wiedziałem skąd podobne wrażenie, lecz skoro sama to zasugerowała, to nie mogłem odpuścić. -Chciałabyś urosnąć do rangi róży? Wcześniej nie mówiłem tego głośno, ale najwyraźniej wciąż pragniesz mieć u mnie jak najlepsze względy- zaśmiałem się pod nosem nie spuszczając spojrzenia z jej oczu. Z nich można było wyczytać najwięcej, nie potrafiła się na tyle maskować. -Czerwonej? Czy jednak białej?- spytałem zachowując pozorną powagę. -Mimo wszystko róża pasuje o wiele bardziej jak mlecz, o kolec można się ukłuć, choć- zamyśliłem się teatralnie -pokrzywą poparzyć- przesunąłem dłonią wzdłuż żuchwy w wyraźnym zastanowieniu. Rzecz jasna tylko żartowałem, nie wiem czy istniał kwiat, do którego mógłbym ją porównać. Była na swój sposób zbyt bardzo wyjątkowa i niepowtarzalna.
-I kto to mówi- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie. -Wproszę się nawet jeśli zakneblujesz drzwi- wzruszyłem ramionami. Szczerze wątpiłem, aby w ogóle w podobnej sytuacji przeszło jej to przez myśl, ale finalnie kto wie – może musiałem się zdziwić. -Za bardzo lubisz, kiedy jestem obok- powiedziałem z szelmowskim uśmiechem. -Szczególnie w sypialni- dodałem bez żadnych skrupułów. Było nam razem naprawdę dobrze i mogła wmawiać mi różne kłamstwa, ale własnego organizmu nie była w stanie oszukać. Wiedziałem, że moja bliskość działała na nią równie intensywnie, jak jej na mnie.
Imponowała mi jej pewność siebie. Nie odwracała spojrzenia, nie próbowała nawet zmieniać tematu, gdy krążyliśmy pośród dwuznaczności. Czyżbym właśnie odkrył pierwszą zmianę? Z jej słów i wcześniejszego zdziwienia wynikało, iż było ich więcej, ale póki co akurat ta dodawała jej uroku. Budziła pożądanie, pragnienie jeszcze silniejsze niżeli te, które nieustannie paliło mnie od środka. Nie mogłem tego zwalczyć, ogień rozprzestrzeniał się mimo woli; z każdym słowem, dotykiem, spojrzeniem. -Dobrze to ukrywasz- skwitowałem z błądzącym w kącikach ust uśmieszkiem. To było irracjonalne, że nieustannie moja twarz wyrażała radość, szczere rozbawienie i choć to one poniekąd skłoniło mnie do wykonania kroku w jej stronę, stało za tym coś więcej. Pozwoliłem sobie przemknąć spojrzeniem po jej wargach, nie stawiałem oporu, gdy w głowie pojawił się obraz ostatniego z naszych pocałunków. Zignorowałem też fakt, że mogła to zauważyć i cofnąć się na skutek zbyt odważnego, może nawet lekkomyślnego zachowania. Nie dbałem o to. Gdzieś z tyły głowy zdawałem sobie sprawę, że miała kogoś innego i to właśnie on mógł cieszyć się jej smakiem, ale pomimo tego czułem, iż należała do mnie. W jakiś pokrętny i egoistyczny sposób była moja.
Już chciałem powiedzieć, że jednym trupem będzie jej przyjaciel, ale nie chciałem dolewać oliwy do ognia. -Co najwyżej mi w ramiona, będzie wtedy większy pożytek- rzuciłem kompletnie bezsensu byle coś powiedzieć i nie pozostawić złośliwego pytania bez odpowiedzi.
Zmierzyłem ją spojrzeniem od stóp do głów. -Jak na ducha całkiem nieźle się trzymasz- rzuciłem z kpiącą nutą w głosie. -Czyli jednak po prostu mnie nawiedzasz?- uniosłem pytająco brew, po czym zawędrowałem ręką do jej talii i wolno przesunąłem wzdłuż niej dłonią. -Wydajesz się nad wyraz prawdziwa- niby badawczo zawędrowałem palcami w okolice lędźwi. -Któż nie miał litości i posłał cię do grobu w tej zacnej sukience?- starałem się zachować powagę, ale niewiele się z tego zdało. -Nieszczęśliwiec pewnie skończył jeszcze gorzej od ciebie- zaśmiałem się pod nosem jakoś nie mogąc lub nie chcąc jej sobie wyobrazić w dwuznacznej sytuacji z innym mężczyzną. -Co jeszcze cię fascynuje?- zignorowałem fakt, że nawiązała do samego nakładania klątw. Od początku naszej znajomości wiedziała, iż właśnie tym się parałem. To była moja pasja, podobnie jak rozszyfrowywanie runicznych manuskryptów, co akurat nas łączyło.
-Najwyraźniej na mnie również- dodałem w kwestii ostrzeżeń. Czy cokolwiek zatrzymałoby nas przed tym spotkaniem? Czy istniał ktoś, kto potrafiłby nam przemówić do rozsądku? Szczerze w to wątpiłem. Bajka jednak miała lada moment znaleźć swój finał, a zatem przynieść i morał. Jak mógł on brzmieć? Trudno mi było powiedzieć. Jeśli chodziło o nią wydawało mi się, że nie wiem zbyt wiele, lecz po dzisiejszym spotkaniu jestem przekonany, że nie wiedziałem już nic.
~~
Cieszyła mnie jej swoboda, widziałem ją w gestach i wyczuwałem w słowach. Nieszczególnie dbała o dystans, pozwalała mi przekraczać pewne granice. Nie szukała wzrokiem różdżki, a piersiówkę – po prostu oddała się chwili, niewinnej rozrywce. -Do czasu, aż nie palniesz czegoś śmieszniejszego- uśmiechnąłem się półgębkiem. -Wierzę- pokiwałem wolno głową, po czym upiłem trunku. -Pewnie wciskasz do ust na raz całą główkę sałaty. Po co marnować czas na przeżuwanie pojedynczych listków- zerknąłem na nią kątem oka. -Masz jakieś pole pod domem? Czy twój przyjaciel to bogacz i stać go na pełną spiżarnię?- spytałem zatrzymując się w półkroku, jakoby wyjątkowo zaciekawiony odpowiedzią.
-To zależy- zaśmiałem się w końcu. -Przywykłem do tego, że ciężko rozszyfrować kobiety. Macie swoje dni- wzruszyłem bezradnie ramionami. Ile razy było już tak, że po długim dniu wracałem do domu i jedyne co mnie witało to głucha cisza oraz gęsta atmosfera, którą wręcz można było kroić nożem. Nie znałem powodu, tak naprawdę nawet nigdy nie próbowałem go poznać. Rano zwykle było po wszystkim.
Pytanie blondynki zupełnie zbiło mnie z pantałyku. Ściągnąłem brwi spoglądając na nią zdumionym wzrokiem i nim cokolwiek powiedziałem odwróciłem spojrzenie, po czym ponownie sięgnąłem po ognistą. Nikt wcześniej nie zadał mi tego pytania, nikt nie zdawał się choć na chwilę zatrzymać w tym wirze wydarzeń i pomyśleć, czy wszystko co miało miejsce było zgodne z moimi założeniami, ze mną samym. Czy byłem szczęśliwy, czy przyniosło mi to radość i satysfakcję. Czy tak naprawdę było to tym, czego pragnąłem i co chciałem osiągnąć. Zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nawet nikt nie pochylił się nad tym, aby w domowym zaciszu świętować ten sukces. Pozostałem z nim sam i zapewne przez cechę indywidualisty nie zwróciłem na to wcześniej uwagi. Prychnąłem pod nosem. Zaśmiałem się, acz na próżno było szukać w dźwięku rozbawienia. -Chyba doszedłem do takiego momentu w życiu, że cieszyłoby o wiele bardziej, gdybym miał z kim tę radość dzielić- powiedziałem po chwili, ale nie wróciłem do niej spojrzeniem. Patrzałem gdzieś daleko przed siebie, bez żadnego celu. -To brzmi żałośnie- machnąłem ręką. -Każde wyróżnienie mnie cieszy- dodałem zdawkowo nie chcąc kontynuować tego tematu. -To dziwne, że akurat ty o to zapytałaś- i tylko ty.
Zatrzymanie się przed pustostanami wywołało nietypowe uczucie ulgi, bowiem nie musiałem wracać do kwestii uzyskania tytułu namiestnika. Rzecz jasna wiązało się to z nim, lecz rozmowa miała toczyć się na zupełnie innej płaszczyźnie, ukierunkowana na ludzi, a nie moje samopoczucie. Zerknąłem na nią i ujrzałem cały wachlarz myśli, być może emocji, ale nie zadawałem zbędnych pytań, jakie mogłyby stać się powodem kolejnej niezgody. -Może przeznaczenie?- uniosłem brew i wygiąłem wargi lekkim uśmiechu. Była to kolejna z fantazji, która nie miała prawa stać się rzeczywistością.
Z uwagą wsłuchiwałem się w jej słowa. Przeczuwałem, że o wiele lepiej będzie potrafiła rozgryźć ludzkie potrzeby niżeli ja i nie myliłem się. Empatia, otoczenie opieką, utwierdzanie mnie, iż to ich dobro było dla niej priorytetem najwyraźniej nie były frazesami rzucanymi na wiatr. Zdawać się mogło, że każdy mógłby wysunąć podobne wnioski, ale czy na pewno, jeśli mowa o [i]wrogiej[i] społeczności? Jasnym było, że nie zamierzałem wpuścić tutaj osób popierających pseudo rewolucję – wiedziała o tym, musiała wiedzieć, a mimo to gotów była pomóc nawet im. -Jesteś nieznośna- mruknąłem pod nosem. -Nie lubię przyznawać ci racji- wywróciłem oczyma uśmiechając się przy tym. Faktycznie takie rozwiązanie mogłoby przynieść wiele korzyści, mimo konieczności większych nakładów pracy oraz monet. Nie miało to jednak większego znaczenia – po trudnych czasach miały nastać te lepsze, spokojniejsze, a nic nie było dla człowieka bezpieczniejszą oazą jak własne cztery kąty.
Czułem pod palcami jak jej ciało się spina, ale nie zabrałem rąk, wręcz przeciwnie. Zamknąłem ją w jeszcze ciaśniejszym uścisku. Nie przeszkadzał mi brak reakcji, towarzysząca cisza. Nie potrzebowałem słów, aby zyskać pewność, że i ona tego pragnęła; bliskości, a przede wszystkim mnie. Może i było to egoistyczne, może zahaczało o zuchwałość, lecz takie rzeczy się czuło, odnajdowało pośród dwuznaczności czy drobnych gestów. Stawałem się coraz bardziej bezradny wobec pożądania, wobec tego ognia, który pojawił się przeszło kilkadziesiąt minut temu i fakt, że odwróciła się wcale nie pomagał. Spoglądałem w jej oczy, serce biło mi jak oszalałe. -Teraz? Chciałbym, żebyś była szczęśliwa- odparłem nawet nie patrząc na uniesioną różdżkę. Uniosłem kącik ust dopiero, gdy mych uszu doszła inkantacja. Zaklęcie sprawiające, że pokrętnie zostaliśmy już tylko my i nic nie miało nas rozpraszać. Nawet, a może przede wszystkim słowa.
Jedną z dłoni przesunąłem wzdłuż jej pleców i zatrzymałem na lędźwiach, drugą zaś skierowałem w okolice karku. Nawet jeśli próbowałbym być delikatny, to złakniony jej ciała i dotyku, nie potrafiłem. Przyciągnąłem ją do siebie złączając nasze wargi w pocałunku; pełnym pożądania i tęsknoty. Smak jej ust zdusił wszelkie opory, zburzył mury i wyznaczone, racjonalne granice. Chciałem więcej i tylko więcej, nie bacząc na konsekwencje, nie oglądając się na moralnego kaca, który mógł mnie obudzić jutrzejszego ranka.
Do ręki znajdującej się w okolicy dolnej części pleców dołączyła druga, po czym zsunąłem je niżej i zacisnąłem na jej pośladkach. Uniosłem ją nieznacznie i obróciłem nas tak, aby to ona stała plecami do drewnianego stołu. Wykonałem krok do przodu nie przestając rozkoszować się jej wargami, zrobiłem też kolejny, aż w końcu naparłem na nią ciałem, gdy oparła się o blat. Zakleszczona w moich ramionach nie miała drogi ucieczki, żadnej wolnej przestrzeni. -Jak można kogoś tak bardzo pożądać, Lucindo?- wyszeptałem wprost do jej ust łapiąc płytki oddech.
Czym było dobro i zło? Można było opisać je słowami? Skategoryzować? Czyż definicja nie zależała od osoby i miejsca w jakim się znajdowała? Od obranej strony konfliktu i wagi popełnionych czynów? W wojnie na próżno było szukać wspomnianego dobra; bez względu na front każdy miał na swych rękach krew. Wierzył, że jego walka jest w imię lepszej przyszłości, stanowiła dowód męstwa oraz odwagi i choć zapewne tak było, to wszystkie pozytywne aspekty naznaczone były śmiercią, a więc w teorii najgorszą z możliwych zbrodni. Czy jednak wieść o pozbawieniu życia wroga przyjmowana była ze zmieszaniem tudzież oburzeniem? Nie. Witana była z ulgą i szacunkiem. Nic nie było czarno-białe, a tym bardziej krystaliczne. Za większością czynów stał powód lub ich cała gama, zatem aby przejść do oceny należałoby się z nimi wszystkimi zapoznać. Przeanalizować. Mogłem być dla niej uosobieniem zła, podobnie jak ona dla mnie, w końcu obydwoje gotów byliśmy skrzywdzić, a nawet zabić w trakcie otwartych potyczek. Zagorzałego konfliktu nie można było wygrać emocjami, dyplomacją, czy korzystnym paktem pokojowym, tylko siłą. Byłem przekonany, że nawet jeśli mieli się za tych dobrych, to doszli już do podobnych wniosków. Miłością nie byli w stanie zgładzić naszych wpływów.
Kiedyś wydawało mi się, że tylko czas dzielił mnie od perfekcyjnego opanowania sztuki ukrywania targających mną emocji. Przyodziewałem kpiący uśmiech i tłumiłem złość, radość, żal czy nienawiść. Manipulowałem własnym wyrazem twarzy, pokazywałem dokładnie to co rozmówca chciał zobaczyć, aby być krok przed nim, zachować asa w rękawie. Ecne to zmienił. Zburzył ten skrzętnie budowany przez lata mur i podsycał do obnażania własnych myśli w niewerbalny sposób. Początkowo irytowała mnie własna niemoc, traktowałem to jako przekleństwo, swego rodzaju słabość, lecz później zrozumiałem, iż wbrew pozorom zyskuję znacznie więcej, niżeli tracę. Wciąż potrafiłem pewne sytuacje rozgraniczać, strategicznie dostosowywać, jednak jeśli nie było takiej konieczności, to po prostu odpuszczałem. Dziś było podobnie; nie musiałem nikogo udawać, gryźć się w język, czy zmuszać do obojętności. Ponadto zbyt dobrze mnie znała i nawet gdybym chciał, to próby skończyłyby się fiaskiem.
-Faktycznie- pokiwałem wolno głową przenosząc na nią spojrzenie. -Na razie jesteś w tyle, wygrywam dwoma punktami- nie musiałem widzieć się w lustrze, aby mieć pewność, iż w oku pojawił się błysk, a usta wykrzywiły w kpiącym wyrazie. Skradłem jej dwie rzeczy, zaś ona mi z pewnością choć jedną, ale wolałem nie mówić o tym głośno. Nie mogłem dać jej tej satysfakcji, a może i powodu do smutku. Nie chciałem widzieć go na jej twarzy, nie tego wieczora. Jeśli już zdecydowaliśmy się przekroczyć pewne granice, pozwolić wspomnieniom na nowo zasiać ziarno niepewności i irracjonalnych pragnień, to wolałem brnąć w to bez negatywnych emocji, czy wzburzeń. Powtórka ze wzgórza, to ostatnie na czym mi zależało, bowiem prawdopodobnie oboje zdążyliśmy zauważyć, że kłótnie nic nie wnosiły. Nie zmieniały sposobu naszego myślenia, podejmowanych działań czy decyzji. To było niczym zamknięte koło, które nieustannie prowadziło nas na start i z każdym kolejnym argumentem spotykaliśmy się w tym samym miejscu. Żadne z nas nie potrafiło odpuścić, uciekało od zrozumienia i uniesienia białej flagi. Ktoś z boku mógłby powiedzieć, iż byliśmy na to zbyt dumni, ja zaś uważałem, że zbyt oddani własnym ideałom.
-Było ich na tyle mało, że boję się zapytać o które chodzi- zmrużyłem oczy udając zaskoczonego jej nagłym wyznaniem. Widziałem po kąśliwym uśmieszku, że zrozumiała ironię i najwyraźniej chciała się odgryźć. Miałem wiele wad, wiedziałem o nich i pogodziłem się z nimi, ale nigdy nie sugerowała, aby jakakolwiek jej wadziła.
Nie sądziłem, że moje słowa ją zaskoczą. Wojna zmieniała każdego, budziła nieznane wcześniej instynkty i wprowadzała zamęt, który mimo woli odciskał swe piętno. Dziewczyna jednak zdawała się dobrze z nim radzić, sprawiała wrażenie osoby, jaka zdołała nawet go okiełznać i stłamsić gdzieś głęboko nie pozwalając, żeby przedostał się na zewnątrz. Co jeśli kryło się za tym coś więcej? Nie wiedziałem ile ją to kosztowało, nie znałem ceny. Była wysoka? Może zaś nie było jej w ogóle? Jedno było pewne – nie zatraciła przy tym siebie. -Oczywiście, że dobrze- odparłem zgodnie z prawdą. Kąśliwa uwaga zastygła na końcu języka wraz z jej kolejnymi słowami. Naprawdę sądziła, że miałem jakiekolwiek oczekiwania względem niej? Nie nazwałbym tego w ten sposób; niegdyś mogłem mieć plany i nadzieję, ale na pewno nie wymagania. Zawsze chciałem, aby mogła być sobą, kobietą, która spełnia marzenia i pasje, a nie siedzi w rodowym dworku pod dyktandem swej rodziny. Sam dołożyłem do tego cegiełkę, sam ją do tego namawiałem. Mogłem żałować, mogłem obwiniać się o zbędne poklaskiwanie niefrasobliwemu zachowaniu, ale nie potrafiłem. Podążyła swoją drogą, wzniosła własne dobro ponad tradycje, co wymagało nie lada odwagi i samozaparcia. Ceniłem ją za to, nawet jeśli nie wszystko było po mojej myśli. -Dlaczego w ogóle sądziłaś, że miałem jakieś oczekiwania? Przypuszczałaś, że cię nie poznam? Co się wydarzyło?- coś musiało. Coś o wiele gorszego jak śmierć najbliższych i krew na rękach. Ludzie umierali, kiedy jeszcze nasze drogi na dobre się nie rozeszły. -Czy nie chcesz o tym mówić?- drążenie nie było w moim stylu, goszcząca na twarzy powaga również, ale miałem złe przeczucie. Chciałem wiedzieć, ale też nie mogłem naciskać. To była jej decyzja.
Nie wszystkie gesty były celowe. Działałem przy niej instynktownie, wręcz nieadekwatnie do obecnej sytuacji swobodnie, jakoby przeszło rok rozłąki nie miał nigdy miejsca. Czas zdawał się nie mieć znaczenia, żadnej wagi. -Zależy co byś chciała wiedzieć- odparłem wymijająco. Cóż miałem powiedzieć? Wiele było zmian powierzchownych, jednakże tych we mnie samym już znacznie mniej.
Wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie, gdy wspomniała o mleczu. Nie wiedziałem skąd podobne wrażenie, lecz skoro sama to zasugerowała, to nie mogłem odpuścić. -Chciałabyś urosnąć do rangi róży? Wcześniej nie mówiłem tego głośno, ale najwyraźniej wciąż pragniesz mieć u mnie jak najlepsze względy- zaśmiałem się pod nosem nie spuszczając spojrzenia z jej oczu. Z nich można było wyczytać najwięcej, nie potrafiła się na tyle maskować. -Czerwonej? Czy jednak białej?- spytałem zachowując pozorną powagę. -Mimo wszystko róża pasuje o wiele bardziej jak mlecz, o kolec można się ukłuć, choć- zamyśliłem się teatralnie -pokrzywą poparzyć- przesunąłem dłonią wzdłuż żuchwy w wyraźnym zastanowieniu. Rzecz jasna tylko żartowałem, nie wiem czy istniał kwiat, do którego mógłbym ją porównać. Była na swój sposób zbyt bardzo wyjątkowa i niepowtarzalna.
-I kto to mówi- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie. -Wproszę się nawet jeśli zakneblujesz drzwi- wzruszyłem ramionami. Szczerze wątpiłem, aby w ogóle w podobnej sytuacji przeszło jej to przez myśl, ale finalnie kto wie – może musiałem się zdziwić. -Za bardzo lubisz, kiedy jestem obok- powiedziałem z szelmowskim uśmiechem. -Szczególnie w sypialni- dodałem bez żadnych skrupułów. Było nam razem naprawdę dobrze i mogła wmawiać mi różne kłamstwa, ale własnego organizmu nie była w stanie oszukać. Wiedziałem, że moja bliskość działała na nią równie intensywnie, jak jej na mnie.
Imponowała mi jej pewność siebie. Nie odwracała spojrzenia, nie próbowała nawet zmieniać tematu, gdy krążyliśmy pośród dwuznaczności. Czyżbym właśnie odkrył pierwszą zmianę? Z jej słów i wcześniejszego zdziwienia wynikało, iż było ich więcej, ale póki co akurat ta dodawała jej uroku. Budziła pożądanie, pragnienie jeszcze silniejsze niżeli te, które nieustannie paliło mnie od środka. Nie mogłem tego zwalczyć, ogień rozprzestrzeniał się mimo woli; z każdym słowem, dotykiem, spojrzeniem. -Dobrze to ukrywasz- skwitowałem z błądzącym w kącikach ust uśmieszkiem. To było irracjonalne, że nieustannie moja twarz wyrażała radość, szczere rozbawienie i choć to one poniekąd skłoniło mnie do wykonania kroku w jej stronę, stało za tym coś więcej. Pozwoliłem sobie przemknąć spojrzeniem po jej wargach, nie stawiałem oporu, gdy w głowie pojawił się obraz ostatniego z naszych pocałunków. Zignorowałem też fakt, że mogła to zauważyć i cofnąć się na skutek zbyt odważnego, może nawet lekkomyślnego zachowania. Nie dbałem o to. Gdzieś z tyły głowy zdawałem sobie sprawę, że miała kogoś innego i to właśnie on mógł cieszyć się jej smakiem, ale pomimo tego czułem, iż należała do mnie. W jakiś pokrętny i egoistyczny sposób była moja.
Już chciałem powiedzieć, że jednym trupem będzie jej przyjaciel, ale nie chciałem dolewać oliwy do ognia. -Co najwyżej mi w ramiona, będzie wtedy większy pożytek- rzuciłem kompletnie bezsensu byle coś powiedzieć i nie pozostawić złośliwego pytania bez odpowiedzi.
Zmierzyłem ją spojrzeniem od stóp do głów. -Jak na ducha całkiem nieźle się trzymasz- rzuciłem z kpiącą nutą w głosie. -Czyli jednak po prostu mnie nawiedzasz?- uniosłem pytająco brew, po czym zawędrowałem ręką do jej talii i wolno przesunąłem wzdłuż niej dłonią. -Wydajesz się nad wyraz prawdziwa- niby badawczo zawędrowałem palcami w okolice lędźwi. -Któż nie miał litości i posłał cię do grobu w tej zacnej sukience?- starałem się zachować powagę, ale niewiele się z tego zdało. -Nieszczęśliwiec pewnie skończył jeszcze gorzej od ciebie- zaśmiałem się pod nosem jakoś nie mogąc lub nie chcąc jej sobie wyobrazić w dwuznacznej sytuacji z innym mężczyzną. -Co jeszcze cię fascynuje?- zignorowałem fakt, że nawiązała do samego nakładania klątw. Od początku naszej znajomości wiedziała, iż właśnie tym się parałem. To była moja pasja, podobnie jak rozszyfrowywanie runicznych manuskryptów, co akurat nas łączyło.
-Najwyraźniej na mnie również- dodałem w kwestii ostrzeżeń. Czy cokolwiek zatrzymałoby nas przed tym spotkaniem? Czy istniał ktoś, kto potrafiłby nam przemówić do rozsądku? Szczerze w to wątpiłem. Bajka jednak miała lada moment znaleźć swój finał, a zatem przynieść i morał. Jak mógł on brzmieć? Trudno mi było powiedzieć. Jeśli chodziło o nią wydawało mi się, że nie wiem zbyt wiele, lecz po dzisiejszym spotkaniu jestem przekonany, że nie wiedziałem już nic.
~~
Cieszyła mnie jej swoboda, widziałem ją w gestach i wyczuwałem w słowach. Nieszczególnie dbała o dystans, pozwalała mi przekraczać pewne granice. Nie szukała wzrokiem różdżki, a piersiówkę – po prostu oddała się chwili, niewinnej rozrywce. -Do czasu, aż nie palniesz czegoś śmieszniejszego- uśmiechnąłem się półgębkiem. -Wierzę- pokiwałem wolno głową, po czym upiłem trunku. -Pewnie wciskasz do ust na raz całą główkę sałaty. Po co marnować czas na przeżuwanie pojedynczych listków- zerknąłem na nią kątem oka. -Masz jakieś pole pod domem? Czy twój przyjaciel to bogacz i stać go na pełną spiżarnię?- spytałem zatrzymując się w półkroku, jakoby wyjątkowo zaciekawiony odpowiedzią.
-To zależy- zaśmiałem się w końcu. -Przywykłem do tego, że ciężko rozszyfrować kobiety. Macie swoje dni- wzruszyłem bezradnie ramionami. Ile razy było już tak, że po długim dniu wracałem do domu i jedyne co mnie witało to głucha cisza oraz gęsta atmosfera, którą wręcz można było kroić nożem. Nie znałem powodu, tak naprawdę nawet nigdy nie próbowałem go poznać. Rano zwykle było po wszystkim.
Pytanie blondynki zupełnie zbiło mnie z pantałyku. Ściągnąłem brwi spoglądając na nią zdumionym wzrokiem i nim cokolwiek powiedziałem odwróciłem spojrzenie, po czym ponownie sięgnąłem po ognistą. Nikt wcześniej nie zadał mi tego pytania, nikt nie zdawał się choć na chwilę zatrzymać w tym wirze wydarzeń i pomyśleć, czy wszystko co miało miejsce było zgodne z moimi założeniami, ze mną samym. Czy byłem szczęśliwy, czy przyniosło mi to radość i satysfakcję. Czy tak naprawdę było to tym, czego pragnąłem i co chciałem osiągnąć. Zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nawet nikt nie pochylił się nad tym, aby w domowym zaciszu świętować ten sukces. Pozostałem z nim sam i zapewne przez cechę indywidualisty nie zwróciłem na to wcześniej uwagi. Prychnąłem pod nosem. Zaśmiałem się, acz na próżno było szukać w dźwięku rozbawienia. -Chyba doszedłem do takiego momentu w życiu, że cieszyłoby o wiele bardziej, gdybym miał z kim tę radość dzielić- powiedziałem po chwili, ale nie wróciłem do niej spojrzeniem. Patrzałem gdzieś daleko przed siebie, bez żadnego celu. -To brzmi żałośnie- machnąłem ręką. -Każde wyróżnienie mnie cieszy- dodałem zdawkowo nie chcąc kontynuować tego tematu. -To dziwne, że akurat ty o to zapytałaś- i tylko ty.
Zatrzymanie się przed pustostanami wywołało nietypowe uczucie ulgi, bowiem nie musiałem wracać do kwestii uzyskania tytułu namiestnika. Rzecz jasna wiązało się to z nim, lecz rozmowa miała toczyć się na zupełnie innej płaszczyźnie, ukierunkowana na ludzi, a nie moje samopoczucie. Zerknąłem na nią i ujrzałem cały wachlarz myśli, być może emocji, ale nie zadawałem zbędnych pytań, jakie mogłyby stać się powodem kolejnej niezgody. -Może przeznaczenie?- uniosłem brew i wygiąłem wargi lekkim uśmiechu. Była to kolejna z fantazji, która nie miała prawa stać się rzeczywistością.
Z uwagą wsłuchiwałem się w jej słowa. Przeczuwałem, że o wiele lepiej będzie potrafiła rozgryźć ludzkie potrzeby niżeli ja i nie myliłem się. Empatia, otoczenie opieką, utwierdzanie mnie, iż to ich dobro było dla niej priorytetem najwyraźniej nie były frazesami rzucanymi na wiatr. Zdawać się mogło, że każdy mógłby wysunąć podobne wnioski, ale czy na pewno, jeśli mowa o [i]wrogiej[i] społeczności? Jasnym było, że nie zamierzałem wpuścić tutaj osób popierających pseudo rewolucję – wiedziała o tym, musiała wiedzieć, a mimo to gotów była pomóc nawet im. -Jesteś nieznośna- mruknąłem pod nosem. -Nie lubię przyznawać ci racji- wywróciłem oczyma uśmiechając się przy tym. Faktycznie takie rozwiązanie mogłoby przynieść wiele korzyści, mimo konieczności większych nakładów pracy oraz monet. Nie miało to jednak większego znaczenia – po trudnych czasach miały nastać te lepsze, spokojniejsze, a nic nie było dla człowieka bezpieczniejszą oazą jak własne cztery kąty.
Czułem pod palcami jak jej ciało się spina, ale nie zabrałem rąk, wręcz przeciwnie. Zamknąłem ją w jeszcze ciaśniejszym uścisku. Nie przeszkadzał mi brak reakcji, towarzysząca cisza. Nie potrzebowałem słów, aby zyskać pewność, że i ona tego pragnęła; bliskości, a przede wszystkim mnie. Może i było to egoistyczne, może zahaczało o zuchwałość, lecz takie rzeczy się czuło, odnajdowało pośród dwuznaczności czy drobnych gestów. Stawałem się coraz bardziej bezradny wobec pożądania, wobec tego ognia, który pojawił się przeszło kilkadziesiąt minut temu i fakt, że odwróciła się wcale nie pomagał. Spoglądałem w jej oczy, serce biło mi jak oszalałe. -Teraz? Chciałbym, żebyś była szczęśliwa- odparłem nawet nie patrząc na uniesioną różdżkę. Uniosłem kącik ust dopiero, gdy mych uszu doszła inkantacja. Zaklęcie sprawiające, że pokrętnie zostaliśmy już tylko my i nic nie miało nas rozpraszać. Nawet, a może przede wszystkim słowa.
Jedną z dłoni przesunąłem wzdłuż jej pleców i zatrzymałem na lędźwiach, drugą zaś skierowałem w okolice karku. Nawet jeśli próbowałbym być delikatny, to złakniony jej ciała i dotyku, nie potrafiłem. Przyciągnąłem ją do siebie złączając nasze wargi w pocałunku; pełnym pożądania i tęsknoty. Smak jej ust zdusił wszelkie opory, zburzył mury i wyznaczone, racjonalne granice. Chciałem więcej i tylko więcej, nie bacząc na konsekwencje, nie oglądając się na moralnego kaca, który mógł mnie obudzić jutrzejszego ranka.
Do ręki znajdującej się w okolicy dolnej części pleców dołączyła druga, po czym zsunąłem je niżej i zacisnąłem na jej pośladkach. Uniosłem ją nieznacznie i obróciłem nas tak, aby to ona stała plecami do drewnianego stołu. Wykonałem krok do przodu nie przestając rozkoszować się jej wargami, zrobiłem też kolejny, aż w końcu naparłem na nią ciałem, gdy oparła się o blat. Zakleszczona w moich ramionach nie miała drogi ucieczki, żadnej wolnej przestrzeni. -Jak można kogoś tak bardzo pożądać, Lucindo?- wyszeptałem wprost do jej ust łapiąc płytki oddech.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Tylko jedna ze stron mogła wyjść zwycięsko z prowadzonego konfliktu. Zwycięży jedna idea, nad Londynem zawiśnie tylko jedna biała flaga. Karty historii zapiszą się na nowo. Na chwilę obecną nie wydawała osądów, nie myślała o tym, po której stronie przyjdzie jej się znaleźć. W końcu póki walka trwa wszystko może się zdarzyć, a każdy los odmienić. Często jednak myślała o tym ile zdążyła już przegrać. Niezaprzeczalnie każdy otwarty konflikt niósł ze sobą utratę części człowieczeństwa. Zmuszał do podejmowania decyzji, których w innych okolicznościach wcale nie trzeba by było podejmować. Pogodziła się z tym, że jej życie nie jest normalne. Tak naprawdę nigdy o takowym nie marzyła, ale prawiąc o wolności na pewno nie myślała, że przyjdzie jej o nią walczyć własną różdżką. Nie zadawała w duchu pytań, nie zastanawiała się co by było gdyby. Zmęczona jednak odczuwaniem cierpienia każdego napotkanego człowieka wybierała rozwiązania szybsze, bardziej skuteczne. Może nieświadomie przekreśliła już swoją duszę, własną moralność. Jeśli miała być kulą armatnią, pociskiem wycelowanym prosto we wroga, trudno. Chyba wszyscy zaangażowani zdążyli zauważyć, że nie istnieje coś takiego jak półśrodek.
To co dobre i to co złe ścierało się ze sobą. Walczyło o dominacje w człowieku. Nikt przecież nie chce uchodzić za tego złego: pozbawionego sumienia, okrutnego i bezwzględnego. Każdy szuka dla siebie usprawiedliwienia. Walczę o rodzinę, o ideę, o marzenie przepełniające każdą komórkę ciała. Powodów było tyle ile ludzi podejmujących jakiekolwiek decyzje. Nie sądziła jednak, że kiedykolwiek przyjdzie jej zmierzyć się z tym we własnej świadomości. Ludziom wypełnionym empatią było trudniej. Wcale nie chciała być dla siebie bardziej pobłażliwa, ale ta wrażliwość przedzierała się przez wszystkie strefy jej funkcjonowania. Była jak gąbka. Chłonęła dosłownie wszystko. Światło było ostrzejsze, cierpienie boleśniejsze, a miłość… nieznająca umiaru. Nic więc dziwnego, że wiecznie walczyła z samą sobą. Już dawno przestała prowadzić statystykę zwycięstw i porażek, ale przeczuwała, że tych drugich było znacznie więcej.
Blondynka często zapominała, że pamięć nie jest dla przeszłości, a przyszłości. Jest po to by wyciągać wnioski, uczyć się na błędach i przede wszystkim nie popełniać ich ponownie. Ponoć nie powinno się zanurzać w tej samej wodzie po raz kolejny. Nie wraca się do tego co wcześniej zakończyło się fiaskiem. Tylko czy to spotkanie można było porównać do jakiegokolwiek z przeszłości? Czy znajdowali się w tej samej wodzie czy może przez ten czas prąd pchnął ich do przodu? Żadne z nich nie stało w miejscu, nie oczekiwało powtórki. Nie liczyli nawet na spotkanie podczas zawieszenia broni. W najśmielszych snach nie przewidziałaby takiego scenariusza, a jednak… wciąż uważała, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Bała się jednak ów przyczynę poznać. Tak naprawdę bała się wszystkiego co ją czeka następnego dnia. Od złości na samą siebie po ból za tym co utracone.
Parsknęła śmiechem słysząc jego odpowiedź. Na jej ustach pojawiło się lekkie zaskoczenie, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego do czego pije. Skradziony artefakt, to był jeden z tak zwanych punktów, a drugi… - Skradłeś? – zapytała patrząc na niego z oczekiwaniem malującym się w oczach. – Oceniłabym to w nieco innej kategorii. Podarek? Ofiarowanie? – okazanie uczucia, zaufania, potrzeby bliskości, całkowitego oddania? Na jej ustach pojawił się ironiczny uśmiech. Może chciała sprawdzić czy go zaskoczy własną wylewnością, a może zwyczajnie miała nadzieje ujrzeć na jego twarzy skrępowanie? Senne marzenie. Nie wiedziała czy istniało na ziemi coś co mogłoby go skrępować. Może sznur, ale na pewno nie słowa.
Czasami ciężko było jej ubrać myśli w słowa. Te pędziły w galopie. Zmieniały się co chwile i niemal niemożliwe było wyłapanie tych istotnie ważnych. Przekształcali co chwile temat. Kąsali się słowami by po chwili topić nawzajem w niepewnościach i powadze. Stojący z boku obserwator zgubiłby się w ich wywodzie już po chwili, ale oni doskonale odnajdowali się na tym gruncie. Tylko taki znali, taki wykreowali dla siebie na samym początku znajomości. Szli za własnym temperamentem, w końcu o wiele łatwiej było im znaleźć sens w chaosie niżeli w idealnie wykreowanym porządku.
Cóż… może było w tym ziarno prawdy. Nie rzucała słów na wiatr, nie komplementowała każdej najmniejszej drobnostki. Oczywiście nie dlatego, że jej nie doceniała. Wbrew pozorem była całkiem dobrym obserwatorem i często z najmniejszych błahostek potrafiła wyciągnąć coś wartościowego i istotnego. O wiele częściej stawiała jednak na czyny. Wiedziona doświadczeniem wiedziała, że w słowa można ubrać dosłownie wszystko. Kłamstwo, manipulacje, własne motywacje. Znał ją na tyle dobrze by wiedzieć, że ograniczała wielkie słowa, nie nazywała rzeczy oczywistych, ale potrafiła je pokazywać. Przynajmniej miała nadzieje, że potrafił to dostrzec. Machnęła dłonią słysząc jego odpowiedź. – Przesadzasz – odparła z pewnością w głosie. – Ale jeśli tak bardzo ci zależy to się postaraj, a ja pięknie cię skomplementuję. – nie do końca o to jej chodziło, gdy wspominała o kłamstwach dotyczących pochwał. Właściwie był to jedynie żart, który miał dotknąć męskiej dumy, ale dotknął widocznie tego czego dotknąć powinien. Nie próbowała tłumaczyć nazbyt zaciekawiona kolejną reakcją.
Nie tworzyła sztucznych pozorów. Była dziś nadzwyczaj lekka. W jej głowie nie pojawiały się znaki ostrzegawcze, a w uszach nie wyła żadna syrena alarmowa. Sytuacja całkowicie irracjonalna zważając na ich położenie. Może jej buntownicza część charakteru prosiła się o jakąś rebelię? Czyżby znudziła ją stagnacja, którą prowadziła? Te myśli naszpikowane były ironią. Byłaby całkowitą ignorantką oczekując więcej wrażeń. W końcu w życiu miała ich wystarczająco. Może tak naprawdę nie była zaskoczona jego słowami, a własną postawą? Tym, że czuje się oderwana od rzeczywistości? Przyglądała się mężczyźnie i wiedziała, że ten stara się zrozumieć jej punkt widzenia. W tym momencie pożałowała, że w ogóle zaczęła ów temat. Nie dlatego, że nie chciała zwierzać mu się z własnych trudności. Żałowała bo spodobała jej się wizja bycia tak… zwyczajną. Jeśli ona była całkiem dobrym obserwatorem, to on był wyśmienitym. Ciężko było cokolwiek przed nim ukryć. Najmniejszy grymas, najdrobniejsza reakcja na wypowiedziane słowa były dla niego wystarczającą informacją. Możliwe, iż właśnie ta cecha miała tak wielki wpływ na to, że mu zaufała. Obserwował, analizował, wyciągał wnioski, ale przede wszystkim był w tym do bólu szczery. Domyślała się skąd bierze na to wszystko siłę. Nigdy zbyt wiele nie rozmawiali o jego przeszłości, nie wracał do lat spędzonych na obczyźnie, a na pewno nie w sposób personalny. Wychodziła jednak z założenia, że to przeszłość kształtuje człowieka i nadaje mu charakter. Mogłaby powiedzieć o nim wiele, nie byłyby to jedynie piękne frazesy, ale zdecydowanie miał w sobie masę cech, które warto było gloryfikować i powielać. Uśmiechnęła się delikatnie słysząc jak potwierdza jej słowa. Uśmiech jednak szybko zszedł z ust, gdy usłyszała kolejne pytanie. Dzięki powadze malującej się na jego twarzy wiedziała, że jest szczere, przepełnione swego rodzaju niepokojem. Nie chciała tego. Nie chciała by kolejna osoba zamartwiała się jej stanem. Ostatnie czego pragnęła to wciągać swoje trudności w centrum ich spotkania. Pokręciła głową i ponownie zmusiła się do uśmiechu. – Półtora roku to dużo czasu, a ja czasem mówię co mi ślina na język przyniesie. – odparła, ale nie chcąc wyjść na całkowitą hipokrytkę dodała również. – Dyskomfort jest ostatnim czego dziś potrzebujemy, prawda? Może kiedyś. – to nie tak, że nie chciała mu się zwierzyć, ale wiedziała, że przyjdzie jej dotykać sfer, których za żadne skarby dotknąć nie mogła. Organizacji, przynależności, poświęcenia. Jeżeli mieli wyjść z tego spotkania jak najmniej poranieni to niektórych tematów powinni zwyczajnie unikać, a to był jeden z nich. – Czyżbyś jednak się o mnie zmartwił? – zapytała starając się naprowadzić ich rozmowę ponownie na odpowiednie tory. Te mniej poważne.
- Pewnie wszystko czego ty nie chciałbyś mi powiedzieć – odparła spoglądając na niego z przekąsem. Musiała mu to jednak przyznać i tym samym zburzyć wszelkie własne przepuszczenia. Był nadal sobą. Wojna go nie zmieniła, pozycja go nie zmieniła. Miała nadzieję, że jest inaczej. Chyba chciała widzieć go jako kogoś całkowicie innego, taplającego się z radością w cierpieniu innych ludzi. Chciała zobaczyć marionetkę, bezmyślnego żołnierza. Wtedy byłoby jej łatwiej. Odejść, zapomnieć, mogłaby opłakiwać go takim jaki był wcześniej wiedząc, że to już wspomnienie. Przeżyłaby stratę tak jak przeżywa się żałobę. Spotkanie na wyspie nawet ją ku temu skłoniło. Był dziwny, obcy, całkowicie odrealniony. Teraz nie wiedziała już nic i to było najtrudniejsze. – Oczywiście, że chce – zaczęła i odwzajemniła spojrzenie. – Jestem kobietą. Chciałabym być piękną różą w oczach wszystkich. – dodała starając się zachować powagę, ale zdradził ją uśmiech, którego nie była w stanie opanować. Odwróciła spojrzenie by uspokoić nadmiar emocji. – Pokrzywa tak? – zamyśliła się. – Ponoć poparzenie pokrzywy jest całkiem zdrowe więc by pasowało. – dodała całkowicie nie zrażona. Zabawne z jaką łatwością przechodzili z tematu na temat. Czasem były to bezsensowne przekomarzania, a czasem poważne rozważania. Nie gubili się w tym. Potwierdzało to jedynie fakt, że potrafili odnaleźć się w chaosie, który sami wykreowali. – Skoro ja jestem pokrzywą, to ty zapewne… bluszczem. – odgryzła się kpiąco.
Często rozmawiali o sprawach czystko hipotetycznych. Nie mających odzwierciedlenia w rzeczywistości lub takich, które nigdy się nie wydarzą. Nie przeszkadzało jej to. Tak naprawdę dzięki temu uczyła się jego zachowań, uczyła się go całego. Wiedziała też gdzie kończy się przestrzeń na żarty i dwuznaczności. Nie było wiele takich momentów, ale każdy takowe posiadał. Może właśnie dzięki tego typu rozmowom udało jej się poznać go tak dobrze. Pomimo czasu, który minął potrafiła już nawet przewidzieć pewne odpowiedzi i zachowania. Właściwie czy czas miał jakiekolwiek znaczenie? Może widzieli się zaledwie dzień wcześniej? Tak bynajmniej się zachowywali. – Oh… wiem, że to zrobisz. Lubisz się wpraszać i dlatego przygotuje zapas lamp. – dodała i uśmiechnęła się szeroko przypominając sobie noc, w której zdzieliła go po głowie właśnie jedną z lamp. Cóż… do dziś nie otrzymała za nią rekompensaty. Nie miała zamiaru zaprzeczać temu, że lubiła mieć go blisko siebie. Dużo ją kosztowało wyzbycie się wszelkich hamulców, zaufanie mu w intymności. Była wtedy całkowicie nieświadoma, bez jakiegokolwiek doświadczenia. Sprawił, że chciała i potrzebowała więcej. Bliskości, czułości i przede wszystkim tej konkretnej namiętności. Jej ciało to pamiętało. Tęskniło za dotykiem, za pieszczotą. Nigdy nie warunkowała relacji pożądaniem. Wbrew pozorom była w tym dość powściągliwa. W końcu był jej pierwszym i jak na ten moment jedynym partnerem czego jednak nie miała zamiaru mówić głośno. Nie oszukałaby swojego organizmu nawet gdyby bardzo chciała. – Pamiętaj, że musiałam się wiele nauczyć… – zaczęła przygryzając przy tym dolną wargę. - … na przykład zasypiać bez ciebie. – dodała.
Fakt, nabrała pewności siebie. Wiedziała, że jedynie w taki sposób jest w stanie poradzić sobie w otaczającej ją rzeczywistości. Nie była to jednak złudna i sztucznie wykreowana pewność siebie. Wciąż istniały rzeczy, które ją onieśmielały i słowa, którą ją krępowały. Przy nim tego nie czuła, a przynajmniej nie na płaszczyźnie, po której aktualnie się poruszali. Wzruszyła ramionami w odpowiedzi na jego słowa. Tak naprawdę nie była złośliwą osobą. Raczej dla większości ludzi była ekstremalnie miła. On działał na nią tak, że wszystkie jej pierwotne instynkty dawały o sobie znać. Przy nim w jednej sekundzie potrafiła być zła, szczęśliwa, rozżalona i przepełniona euforią. Nie potrafiła tego porównać do żadnej innej relacji.
Przewróciła oczami, gdy wspomniał, że paść powinna mu co najwyżej w ramiona. Pozwalała mu przekraczać granice, chociaż nigdy też nie głowił się proszeniem jej o pozwolenie. Robił to mimochodem, pewnie nie zawsze z intencją kryjącą się pod konkretnym zachowaniem. Wiedziała, że gdyby postanowiła się wycofać ten w jakimś stopniu by to uszanował. Dałby jej wolną przestrzeń prowokując do przekroczenia własnej, ale sam więcej by tego nie próbował. Cóż, może jednak przeceniała jego silną wolę? Może przeceniała własną? Wiedziała, że nie myśli racjonalnie. Nie zastanawia się nad tym co przyniosą jej kolejne dni. Szła za własnymi emocjami, potrzebą, której realizacja stała się dla niej ważniejsza niż granice. Gdyby wiedziała, że dziś jest ostatni dzień, kiedy może najeść się do syta, to jadłaby i jadła aż rozbolałby ją brzuch. To pierwotne i w swej przewrotności całkowicie logiczne.
Był śmielszy. Badał jej reakcję, albo zwyczajnie prowokował. Nie wiedziała co stało za dotykiem. Potrzeba? Tęsknota? Pragnienie? Byłaby głupia ignorując błysk w oczach i łobuzerski uśmiech na ustach. Westchnęła przeciągle. – Nawiedzam – odparła czując jak po jej plecach przechodzi dreszcz, a gorąco rozlewa się po jej całym ciele. Wiedziała, że to nie walka, ale czuła, że igrają z ogniem. Poparzenia nie dało się już uniknąć, ale kubeł zimnej wody zdecydowanie ukoiłby jego skutki. Blondynka uniosła dłoń i pstryknęła delikatnie palcami w jego czoło. – Czy to było wystarczająco prawdziwe? – zapytała unosząc brew i wyswobadzając się spod jego dotyku. Błądziła we własnych pragnieniach kłócących się z powinnością. Nie mogę. Nie chcę. Nie powinnam chcieć. Nie powinnam potrzebować. Życie opierało się na zakazach i z góry ustalonych zasadach. Oni jednak od zawsze łamali wszystkie jakie istniały. Dlatego tak trudno jej było przejść obok niego obojętnie. Teraz wiedziała, że był jednocześnie jej siłą i słabością. Nie mogłaby z tym walczyć nawet jeśli bardzo by się starała, bo potem żałowałaby każdej niewykorzystanej chwili. – Pewnie skończył. Choć pewnie nie tak jak na to zasługiwał – dodała ciągnąć farsę. Kolejna ucieczka przed rzeczywistością. Kolejna czysto hipotetyczna sytuacja. Zastanawiała się ile mieliby przed sobą tych prawdziwych, gdyby to wszystko nie skończyło się tak jak się skończyło. Nie wiedzieć czemu postanowiła powiedzieć to głośno. – Myślisz, że to mogłoby… być możliwe? Nie mówię o swojej śmierci, bo ta jest całkiem prawdopodobna, ale… o nas. Pozabijalibyśmy się, albo umarli z głodu. Może tak jest lepiej? – chciała usprawiedliwić swoje uczucia? To spotkanie miało być cholernym pożegnaniem, a jedynie wzbudziło w niej to co chciała dokładnie ukryć.
- Na ten moment… niewiele. – nie potrafiła skupić się na rzeczach przyjemnych. Rzadko oddawała się myśleniu o własnej fascynacji. Nie było na to przestrzeni, nie było też miejsca na realizację.
Chyba w końcu udało im się odpuścić. Trzymali się zasady, że wszystkie trudne tematy zostawiają za sobą i jak na razie sprawdzała się ona idealnie. On też cieszył się swobodą. Śmiał, żartował, wydawał się być całkowicie rozluźniony, a przecież samo ich spotkanie powinno być już powodem do obaw. Przewróciła oczami na kolejne słowa. – Ah… czyli urosłam do rangi nadwornego błazna. Brzmi pięknie. – odparła z udawaną urazą w głosie. Po chwili jednak nie będąc w stanie się pohamować parsknęła głośno śmiechem. Gadał i gadał i gadał. Nie dało się go wyłączyć. Nakręcony jak pozytywka. – Na Merlina czemu ty tyle mówisz… da się ciebie wyłączyć? – zapytała, ale szeroki uśmiech nie schodził jej z ust. Oczami wyobraźni widziała siebie wciskającą całą główkę sałaty do buzi. Szalony. Niespełna rozumu. – Nie mam ręki do upraw. Kwiaty mi umierają, pufki mnie nienawidzą. Nie potrafię żyć w zgodzie z naturą. – odparła przekrzywiając lekko głowę w konsternacji. Zastanawiała się czy powinna pociągnąć temat Elrica, ale nie chciała ulec prowokacji. Mało tego. Nie chciała by dopadły ją jakiekolwiek wyrzuty sumienia. – Nie, nie ma całej spiżarni. – dodała i na chwile odwróciła od mężczyzny wzrok. W duchu już czuła zalążek tego co przyjdzie jej czuć następnego dnia.
Blondynka nie sądziła, że zadane przez nią pytanie będzie miało na mężczyznę tak duży wpływ. Spodziewała się naturalnej reakcji. Uśmiechu, wyrazu szczęścia i dumy. Cokolwiek by myślała o wpływach wrogiej frakcji na hrabstwa, jakkolwiek oceniałaby ich działania… wiedziała, że to było coś co wiele znaczyło. Dla niego samego. Wzrokiem poszukiwała jego spojrzenia, ale ten uparcie spoglądał w przestrzeń. Wiedziała, że ta zmiana oznacza natłok myśli i to niekoniecznie tych dobrych. Czy dotknęła sfery, o której nie chciał rozmawiać? Czy był to temat tabu, którego poruszać dziś nie powinni? Nie wiedziała. Czuła, że walczy ze sobą czy odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie, a ona nie mogła w żadnym stopniu pomóc mu w tej walce. Nie spodziewała się jednak tego co przyszło jej usłyszeć. Zmrużyła oczy i na chwilę zamilkła nie potrafiąc do końca odnaleźć się w tej sytuacji. Nie rozumiała. Był sam czy żył z drugą osobą? Nie miał z kim dzielić dobrych chwil? Konsternacja była widoczna na jej twarzy choć podejrzewała, że sam zamknięty w swoich przemyśleniach nie dostrzegł w niej tej zmiany. Nie drążyła. Przeczuwała, że wcale nie chce poruszać tego tematu choć w jakimś stopniu przyczynił się on do refleksji. – Nie brzmi żałośnie – zaprzeczyła od razu, gdy machnął ręką. – Prawdziwie i... chyba niezrozumiale dla mnie. – nie chciała powiedzieć, że brzmi to smutno, choć to była jej pierwsza myśl. Pokiwała głową na kolejne jego słowa. Nie brzmiało to jako coś osobistego. Jakby stwierdzał ogólny i znany wszystkim fakt. Nie brnęła w to dalej. – Dlaczego dziwne, że akurat ja? – zapytała unoszą brew w pytającym geście. Wolałby, żeby nie zadawała mu tak osobistych pytań? A może chodziło o jej przynależność do Zakonu? Nie było w tym pytaniu ukrytego dna. Pomimo różnic chciała zwyczajnie wiedzieć.
Naprawdę nie chciała być hipokrytką, a właśnie na nią by wyszła, gdyby nie wyraziła swojej opinii zgodnie ze sobą. W końcu jako przeciwniczka jakiegokolwiek kategoryzowania ludzi nie mogła nagle zacząć dzielić ich na tych lepszych i gorszych. Tych co opowiadają się za jej stroną i przeciwników. Wojna dotknęła każdego i nie musiała być obeznana we wszystkich toczących się działaniach by wiedzieć, że bez względu na przynależność każdy na tym cierpiał. Jeśli mogła pomóc tym ludziom chociażby własnym słowem, to nie widziała w tym nic złego. Właściwie to było całkowicie w zgodzie z samą sobą. Inaczej czułaby się po prostu źle. Parsknęła śmiechem słysząc komentarz mężczyzny. – To nie przyznawaj. Zrób na opak. Uparcie podważ każde moje słowo. Przecież tak dawno się nie sprzeczaliśmy. – odparła, a na jej ustach po raz kolejny dzisiejszego wieczora pojawił się szeroki i szczery uśmiech. Wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby tak właśnie postąpił. Dla przekory. Czasami miała wrażenie, że lubują się w podniesionych głosach i niesfornych przepychankach. Trochę tak jakby sprawiały im one przyjemność.
Czuła jak zbudowany przed rokiem mur zaczyna pękać. Jak cegła po cegle opada pozostawiając ją całkowicie bezbronną wobec własnych uczuć i pragnień. Wszystkie powinności uciekły w popłochu, wszelkie zaprzeczenia i opory upadły wraz z gruzem skrzętnie wzniesionej bariery. Nie zostało nic czym mogłaby się ochronić - przede wszystkim przed samą sobą. Czuła się odrealniona. Tak jakby to wszystko było jedynie majakiem, choć przecież upewniała go, że już nie żegna się z nim w snach. Ciemność zalała pomieszczenie i zamknęła ich jak w pułapce, którą sami dla siebie przygotowali. Skryła różdżkę ponownie w kieszeni cienkiego płaszcza. Nie potrafiła zapanować już nad galopującym sercem, nie miała wpływu na urwany oddech, który wzmógł się wraz z dotykiem jego dłoni. Niby spodziewała się tego co zrobi, a i tak poczuła jak zaskoczenie ściska jej żołądek, gdy znajome wargi otuliły jej własne. Na próżno szukać było w nim delikatności, bowiem każdy najdrobniejszy ruch był dyktowany tęsknotą i pożądaniem. Oddała pocałunek niemal od razu czując jak swego rodzaju ulga ogarnia całe jej wnętrze. Czuła się jak w transie, jakby każda komórka jej ciała krzyczała i radowała się jednocześnie. Przesunęła prędko dłonią po jego koszuli, obojczykach, zaroście, by finalnie zaplątać się w kosmykach włosów. Miała wrażenie, że musi mknąć do przodu, bo czas jaki mieli powoli dobiegał końca.
Nie wiedziała czy istnieje sposób na ugaszenie tego co w tej chwili się w niej działo. Nie było racjonalnych argumentów, a jedynie tęsknota. Cholerna tęsknota za jego bliskością, dotykiem, pieszczotami. Z jej ust wydobył się wygłuszony pocałunkiem pisk, gdy ją podniósł. Nie zbaczała na to, gdzie ją prowadzi. Właściwie było jej już wszystko jedno. Nogi posłusznie stawiały kroki, dłonie obsesyjnie badały ramiona mężczyzny, a usta zachłannie zachwycały się znajomym doznaniem. Przyparta do krawędzi stołu nie miała przestrzeni na ucieczkę. Co więcej… wcale nie chciała już uciekać. Przyjemny dreszcz przebiegł po jej ciele, gdy usłyszała wyszeptane muśnięciami warg pytanie. Przesunęła dłońmi po karku mężczyzny by zatrzymać się przy pierwszym zapiętym guziku jego koszuli. Odpięła go drżącymi palcami i nachyliła się by musnąć wargami odsłonięte miejsce. To samo zrobiła przy drugim i trzecim guziku. – Nie przestawaj – odparła równie cichym głosem. Pożądać? Tęsknić? Całować? Wszystko i nic zarazem. Nic już nie wiedziała. Niech Merlin ma ją w swojej opiece.
To co dobre i to co złe ścierało się ze sobą. Walczyło o dominacje w człowieku. Nikt przecież nie chce uchodzić za tego złego: pozbawionego sumienia, okrutnego i bezwzględnego. Każdy szuka dla siebie usprawiedliwienia. Walczę o rodzinę, o ideę, o marzenie przepełniające każdą komórkę ciała. Powodów było tyle ile ludzi podejmujących jakiekolwiek decyzje. Nie sądziła jednak, że kiedykolwiek przyjdzie jej zmierzyć się z tym we własnej świadomości. Ludziom wypełnionym empatią było trudniej. Wcale nie chciała być dla siebie bardziej pobłażliwa, ale ta wrażliwość przedzierała się przez wszystkie strefy jej funkcjonowania. Była jak gąbka. Chłonęła dosłownie wszystko. Światło było ostrzejsze, cierpienie boleśniejsze, a miłość… nieznająca umiaru. Nic więc dziwnego, że wiecznie walczyła z samą sobą. Już dawno przestała prowadzić statystykę zwycięstw i porażek, ale przeczuwała, że tych drugich było znacznie więcej.
Blondynka często zapominała, że pamięć nie jest dla przeszłości, a przyszłości. Jest po to by wyciągać wnioski, uczyć się na błędach i przede wszystkim nie popełniać ich ponownie. Ponoć nie powinno się zanurzać w tej samej wodzie po raz kolejny. Nie wraca się do tego co wcześniej zakończyło się fiaskiem. Tylko czy to spotkanie można było porównać do jakiegokolwiek z przeszłości? Czy znajdowali się w tej samej wodzie czy może przez ten czas prąd pchnął ich do przodu? Żadne z nich nie stało w miejscu, nie oczekiwało powtórki. Nie liczyli nawet na spotkanie podczas zawieszenia broni. W najśmielszych snach nie przewidziałaby takiego scenariusza, a jednak… wciąż uważała, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Bała się jednak ów przyczynę poznać. Tak naprawdę bała się wszystkiego co ją czeka następnego dnia. Od złości na samą siebie po ból za tym co utracone.
Parsknęła śmiechem słysząc jego odpowiedź. Na jej ustach pojawiło się lekkie zaskoczenie, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego do czego pije. Skradziony artefakt, to był jeden z tak zwanych punktów, a drugi… - Skradłeś? – zapytała patrząc na niego z oczekiwaniem malującym się w oczach. – Oceniłabym to w nieco innej kategorii. Podarek? Ofiarowanie? – okazanie uczucia, zaufania, potrzeby bliskości, całkowitego oddania? Na jej ustach pojawił się ironiczny uśmiech. Może chciała sprawdzić czy go zaskoczy własną wylewnością, a może zwyczajnie miała nadzieje ujrzeć na jego twarzy skrępowanie? Senne marzenie. Nie wiedziała czy istniało na ziemi coś co mogłoby go skrępować. Może sznur, ale na pewno nie słowa.
Czasami ciężko było jej ubrać myśli w słowa. Te pędziły w galopie. Zmieniały się co chwile i niemal niemożliwe było wyłapanie tych istotnie ważnych. Przekształcali co chwile temat. Kąsali się słowami by po chwili topić nawzajem w niepewnościach i powadze. Stojący z boku obserwator zgubiłby się w ich wywodzie już po chwili, ale oni doskonale odnajdowali się na tym gruncie. Tylko taki znali, taki wykreowali dla siebie na samym początku znajomości. Szli za własnym temperamentem, w końcu o wiele łatwiej było im znaleźć sens w chaosie niżeli w idealnie wykreowanym porządku.
Cóż… może było w tym ziarno prawdy. Nie rzucała słów na wiatr, nie komplementowała każdej najmniejszej drobnostki. Oczywiście nie dlatego, że jej nie doceniała. Wbrew pozorem była całkiem dobrym obserwatorem i często z najmniejszych błahostek potrafiła wyciągnąć coś wartościowego i istotnego. O wiele częściej stawiała jednak na czyny. Wiedziona doświadczeniem wiedziała, że w słowa można ubrać dosłownie wszystko. Kłamstwo, manipulacje, własne motywacje. Znał ją na tyle dobrze by wiedzieć, że ograniczała wielkie słowa, nie nazywała rzeczy oczywistych, ale potrafiła je pokazywać. Przynajmniej miała nadzieje, że potrafił to dostrzec. Machnęła dłonią słysząc jego odpowiedź. – Przesadzasz – odparła z pewnością w głosie. – Ale jeśli tak bardzo ci zależy to się postaraj, a ja pięknie cię skomplementuję. – nie do końca o to jej chodziło, gdy wspominała o kłamstwach dotyczących pochwał. Właściwie był to jedynie żart, który miał dotknąć męskiej dumy, ale dotknął widocznie tego czego dotknąć powinien. Nie próbowała tłumaczyć nazbyt zaciekawiona kolejną reakcją.
Nie tworzyła sztucznych pozorów. Była dziś nadzwyczaj lekka. W jej głowie nie pojawiały się znaki ostrzegawcze, a w uszach nie wyła żadna syrena alarmowa. Sytuacja całkowicie irracjonalna zważając na ich położenie. Może jej buntownicza część charakteru prosiła się o jakąś rebelię? Czyżby znudziła ją stagnacja, którą prowadziła? Te myśli naszpikowane były ironią. Byłaby całkowitą ignorantką oczekując więcej wrażeń. W końcu w życiu miała ich wystarczająco. Może tak naprawdę nie była zaskoczona jego słowami, a własną postawą? Tym, że czuje się oderwana od rzeczywistości? Przyglądała się mężczyźnie i wiedziała, że ten stara się zrozumieć jej punkt widzenia. W tym momencie pożałowała, że w ogóle zaczęła ów temat. Nie dlatego, że nie chciała zwierzać mu się z własnych trudności. Żałowała bo spodobała jej się wizja bycia tak… zwyczajną. Jeśli ona była całkiem dobrym obserwatorem, to on był wyśmienitym. Ciężko było cokolwiek przed nim ukryć. Najmniejszy grymas, najdrobniejsza reakcja na wypowiedziane słowa były dla niego wystarczającą informacją. Możliwe, iż właśnie ta cecha miała tak wielki wpływ na to, że mu zaufała. Obserwował, analizował, wyciągał wnioski, ale przede wszystkim był w tym do bólu szczery. Domyślała się skąd bierze na to wszystko siłę. Nigdy zbyt wiele nie rozmawiali o jego przeszłości, nie wracał do lat spędzonych na obczyźnie, a na pewno nie w sposób personalny. Wychodziła jednak z założenia, że to przeszłość kształtuje człowieka i nadaje mu charakter. Mogłaby powiedzieć o nim wiele, nie byłyby to jedynie piękne frazesy, ale zdecydowanie miał w sobie masę cech, które warto było gloryfikować i powielać. Uśmiechnęła się delikatnie słysząc jak potwierdza jej słowa. Uśmiech jednak szybko zszedł z ust, gdy usłyszała kolejne pytanie. Dzięki powadze malującej się na jego twarzy wiedziała, że jest szczere, przepełnione swego rodzaju niepokojem. Nie chciała tego. Nie chciała by kolejna osoba zamartwiała się jej stanem. Ostatnie czego pragnęła to wciągać swoje trudności w centrum ich spotkania. Pokręciła głową i ponownie zmusiła się do uśmiechu. – Półtora roku to dużo czasu, a ja czasem mówię co mi ślina na język przyniesie. – odparła, ale nie chcąc wyjść na całkowitą hipokrytkę dodała również. – Dyskomfort jest ostatnim czego dziś potrzebujemy, prawda? Może kiedyś. – to nie tak, że nie chciała mu się zwierzyć, ale wiedziała, że przyjdzie jej dotykać sfer, których za żadne skarby dotknąć nie mogła. Organizacji, przynależności, poświęcenia. Jeżeli mieli wyjść z tego spotkania jak najmniej poranieni to niektórych tematów powinni zwyczajnie unikać, a to był jeden z nich. – Czyżbyś jednak się o mnie zmartwił? – zapytała starając się naprowadzić ich rozmowę ponownie na odpowiednie tory. Te mniej poważne.
- Pewnie wszystko czego ty nie chciałbyś mi powiedzieć – odparła spoglądając na niego z przekąsem. Musiała mu to jednak przyznać i tym samym zburzyć wszelkie własne przepuszczenia. Był nadal sobą. Wojna go nie zmieniła, pozycja go nie zmieniła. Miała nadzieję, że jest inaczej. Chyba chciała widzieć go jako kogoś całkowicie innego, taplającego się z radością w cierpieniu innych ludzi. Chciała zobaczyć marionetkę, bezmyślnego żołnierza. Wtedy byłoby jej łatwiej. Odejść, zapomnieć, mogłaby opłakiwać go takim jaki był wcześniej wiedząc, że to już wspomnienie. Przeżyłaby stratę tak jak przeżywa się żałobę. Spotkanie na wyspie nawet ją ku temu skłoniło. Był dziwny, obcy, całkowicie odrealniony. Teraz nie wiedziała już nic i to było najtrudniejsze. – Oczywiście, że chce – zaczęła i odwzajemniła spojrzenie. – Jestem kobietą. Chciałabym być piękną różą w oczach wszystkich. – dodała starając się zachować powagę, ale zdradził ją uśmiech, którego nie była w stanie opanować. Odwróciła spojrzenie by uspokoić nadmiar emocji. – Pokrzywa tak? – zamyśliła się. – Ponoć poparzenie pokrzywy jest całkiem zdrowe więc by pasowało. – dodała całkowicie nie zrażona. Zabawne z jaką łatwością przechodzili z tematu na temat. Czasem były to bezsensowne przekomarzania, a czasem poważne rozważania. Nie gubili się w tym. Potwierdzało to jedynie fakt, że potrafili odnaleźć się w chaosie, który sami wykreowali. – Skoro ja jestem pokrzywą, to ty zapewne… bluszczem. – odgryzła się kpiąco.
Często rozmawiali o sprawach czystko hipotetycznych. Nie mających odzwierciedlenia w rzeczywistości lub takich, które nigdy się nie wydarzą. Nie przeszkadzało jej to. Tak naprawdę dzięki temu uczyła się jego zachowań, uczyła się go całego. Wiedziała też gdzie kończy się przestrzeń na żarty i dwuznaczności. Nie było wiele takich momentów, ale każdy takowe posiadał. Może właśnie dzięki tego typu rozmowom udało jej się poznać go tak dobrze. Pomimo czasu, który minął potrafiła już nawet przewidzieć pewne odpowiedzi i zachowania. Właściwie czy czas miał jakiekolwiek znaczenie? Może widzieli się zaledwie dzień wcześniej? Tak bynajmniej się zachowywali. – Oh… wiem, że to zrobisz. Lubisz się wpraszać i dlatego przygotuje zapas lamp. – dodała i uśmiechnęła się szeroko przypominając sobie noc, w której zdzieliła go po głowie właśnie jedną z lamp. Cóż… do dziś nie otrzymała za nią rekompensaty. Nie miała zamiaru zaprzeczać temu, że lubiła mieć go blisko siebie. Dużo ją kosztowało wyzbycie się wszelkich hamulców, zaufanie mu w intymności. Była wtedy całkowicie nieświadoma, bez jakiegokolwiek doświadczenia. Sprawił, że chciała i potrzebowała więcej. Bliskości, czułości i przede wszystkim tej konkretnej namiętności. Jej ciało to pamiętało. Tęskniło za dotykiem, za pieszczotą. Nigdy nie warunkowała relacji pożądaniem. Wbrew pozorom była w tym dość powściągliwa. W końcu był jej pierwszym i jak na ten moment jedynym partnerem czego jednak nie miała zamiaru mówić głośno. Nie oszukałaby swojego organizmu nawet gdyby bardzo chciała. – Pamiętaj, że musiałam się wiele nauczyć… – zaczęła przygryzając przy tym dolną wargę. - … na przykład zasypiać bez ciebie. – dodała.
Fakt, nabrała pewności siebie. Wiedziała, że jedynie w taki sposób jest w stanie poradzić sobie w otaczającej ją rzeczywistości. Nie była to jednak złudna i sztucznie wykreowana pewność siebie. Wciąż istniały rzeczy, które ją onieśmielały i słowa, którą ją krępowały. Przy nim tego nie czuła, a przynajmniej nie na płaszczyźnie, po której aktualnie się poruszali. Wzruszyła ramionami w odpowiedzi na jego słowa. Tak naprawdę nie była złośliwą osobą. Raczej dla większości ludzi była ekstremalnie miła. On działał na nią tak, że wszystkie jej pierwotne instynkty dawały o sobie znać. Przy nim w jednej sekundzie potrafiła być zła, szczęśliwa, rozżalona i przepełniona euforią. Nie potrafiła tego porównać do żadnej innej relacji.
Przewróciła oczami, gdy wspomniał, że paść powinna mu co najwyżej w ramiona. Pozwalała mu przekraczać granice, chociaż nigdy też nie głowił się proszeniem jej o pozwolenie. Robił to mimochodem, pewnie nie zawsze z intencją kryjącą się pod konkretnym zachowaniem. Wiedziała, że gdyby postanowiła się wycofać ten w jakimś stopniu by to uszanował. Dałby jej wolną przestrzeń prowokując do przekroczenia własnej, ale sam więcej by tego nie próbował. Cóż, może jednak przeceniała jego silną wolę? Może przeceniała własną? Wiedziała, że nie myśli racjonalnie. Nie zastanawia się nad tym co przyniosą jej kolejne dni. Szła za własnymi emocjami, potrzebą, której realizacja stała się dla niej ważniejsza niż granice. Gdyby wiedziała, że dziś jest ostatni dzień, kiedy może najeść się do syta, to jadłaby i jadła aż rozbolałby ją brzuch. To pierwotne i w swej przewrotności całkowicie logiczne.
Był śmielszy. Badał jej reakcję, albo zwyczajnie prowokował. Nie wiedziała co stało za dotykiem. Potrzeba? Tęsknota? Pragnienie? Byłaby głupia ignorując błysk w oczach i łobuzerski uśmiech na ustach. Westchnęła przeciągle. – Nawiedzam – odparła czując jak po jej plecach przechodzi dreszcz, a gorąco rozlewa się po jej całym ciele. Wiedziała, że to nie walka, ale czuła, że igrają z ogniem. Poparzenia nie dało się już uniknąć, ale kubeł zimnej wody zdecydowanie ukoiłby jego skutki. Blondynka uniosła dłoń i pstryknęła delikatnie palcami w jego czoło. – Czy to było wystarczająco prawdziwe? – zapytała unosząc brew i wyswobadzając się spod jego dotyku. Błądziła we własnych pragnieniach kłócących się z powinnością. Nie mogę. Nie chcę. Nie powinnam chcieć. Nie powinnam potrzebować. Życie opierało się na zakazach i z góry ustalonych zasadach. Oni jednak od zawsze łamali wszystkie jakie istniały. Dlatego tak trudno jej było przejść obok niego obojętnie. Teraz wiedziała, że był jednocześnie jej siłą i słabością. Nie mogłaby z tym walczyć nawet jeśli bardzo by się starała, bo potem żałowałaby każdej niewykorzystanej chwili. – Pewnie skończył. Choć pewnie nie tak jak na to zasługiwał – dodała ciągnąć farsę. Kolejna ucieczka przed rzeczywistością. Kolejna czysto hipotetyczna sytuacja. Zastanawiała się ile mieliby przed sobą tych prawdziwych, gdyby to wszystko nie skończyło się tak jak się skończyło. Nie wiedzieć czemu postanowiła powiedzieć to głośno. – Myślisz, że to mogłoby… być możliwe? Nie mówię o swojej śmierci, bo ta jest całkiem prawdopodobna, ale… o nas. Pozabijalibyśmy się, albo umarli z głodu. Może tak jest lepiej? – chciała usprawiedliwić swoje uczucia? To spotkanie miało być cholernym pożegnaniem, a jedynie wzbudziło w niej to co chciała dokładnie ukryć.
- Na ten moment… niewiele. – nie potrafiła skupić się na rzeczach przyjemnych. Rzadko oddawała się myśleniu o własnej fascynacji. Nie było na to przestrzeni, nie było też miejsca na realizację.
Chyba w końcu udało im się odpuścić. Trzymali się zasady, że wszystkie trudne tematy zostawiają za sobą i jak na razie sprawdzała się ona idealnie. On też cieszył się swobodą. Śmiał, żartował, wydawał się być całkowicie rozluźniony, a przecież samo ich spotkanie powinno być już powodem do obaw. Przewróciła oczami na kolejne słowa. – Ah… czyli urosłam do rangi nadwornego błazna. Brzmi pięknie. – odparła z udawaną urazą w głosie. Po chwili jednak nie będąc w stanie się pohamować parsknęła głośno śmiechem. Gadał i gadał i gadał. Nie dało się go wyłączyć. Nakręcony jak pozytywka. – Na Merlina czemu ty tyle mówisz… da się ciebie wyłączyć? – zapytała, ale szeroki uśmiech nie schodził jej z ust. Oczami wyobraźni widziała siebie wciskającą całą główkę sałaty do buzi. Szalony. Niespełna rozumu. – Nie mam ręki do upraw. Kwiaty mi umierają, pufki mnie nienawidzą. Nie potrafię żyć w zgodzie z naturą. – odparła przekrzywiając lekko głowę w konsternacji. Zastanawiała się czy powinna pociągnąć temat Elrica, ale nie chciała ulec prowokacji. Mało tego. Nie chciała by dopadły ją jakiekolwiek wyrzuty sumienia. – Nie, nie ma całej spiżarni. – dodała i na chwile odwróciła od mężczyzny wzrok. W duchu już czuła zalążek tego co przyjdzie jej czuć następnego dnia.
Blondynka nie sądziła, że zadane przez nią pytanie będzie miało na mężczyznę tak duży wpływ. Spodziewała się naturalnej reakcji. Uśmiechu, wyrazu szczęścia i dumy. Cokolwiek by myślała o wpływach wrogiej frakcji na hrabstwa, jakkolwiek oceniałaby ich działania… wiedziała, że to było coś co wiele znaczyło. Dla niego samego. Wzrokiem poszukiwała jego spojrzenia, ale ten uparcie spoglądał w przestrzeń. Wiedziała, że ta zmiana oznacza natłok myśli i to niekoniecznie tych dobrych. Czy dotknęła sfery, o której nie chciał rozmawiać? Czy był to temat tabu, którego poruszać dziś nie powinni? Nie wiedziała. Czuła, że walczy ze sobą czy odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie, a ona nie mogła w żadnym stopniu pomóc mu w tej walce. Nie spodziewała się jednak tego co przyszło jej usłyszeć. Zmrużyła oczy i na chwilę zamilkła nie potrafiąc do końca odnaleźć się w tej sytuacji. Nie rozumiała. Był sam czy żył z drugą osobą? Nie miał z kim dzielić dobrych chwil? Konsternacja była widoczna na jej twarzy choć podejrzewała, że sam zamknięty w swoich przemyśleniach nie dostrzegł w niej tej zmiany. Nie drążyła. Przeczuwała, że wcale nie chce poruszać tego tematu choć w jakimś stopniu przyczynił się on do refleksji. – Nie brzmi żałośnie – zaprzeczyła od razu, gdy machnął ręką. – Prawdziwie i... chyba niezrozumiale dla mnie. – nie chciała powiedzieć, że brzmi to smutno, choć to była jej pierwsza myśl. Pokiwała głową na kolejne jego słowa. Nie brzmiało to jako coś osobistego. Jakby stwierdzał ogólny i znany wszystkim fakt. Nie brnęła w to dalej. – Dlaczego dziwne, że akurat ja? – zapytała unoszą brew w pytającym geście. Wolałby, żeby nie zadawała mu tak osobistych pytań? A może chodziło o jej przynależność do Zakonu? Nie było w tym pytaniu ukrytego dna. Pomimo różnic chciała zwyczajnie wiedzieć.
Naprawdę nie chciała być hipokrytką, a właśnie na nią by wyszła, gdyby nie wyraziła swojej opinii zgodnie ze sobą. W końcu jako przeciwniczka jakiegokolwiek kategoryzowania ludzi nie mogła nagle zacząć dzielić ich na tych lepszych i gorszych. Tych co opowiadają się za jej stroną i przeciwników. Wojna dotknęła każdego i nie musiała być obeznana we wszystkich toczących się działaniach by wiedzieć, że bez względu na przynależność każdy na tym cierpiał. Jeśli mogła pomóc tym ludziom chociażby własnym słowem, to nie widziała w tym nic złego. Właściwie to było całkowicie w zgodzie z samą sobą. Inaczej czułaby się po prostu źle. Parsknęła śmiechem słysząc komentarz mężczyzny. – To nie przyznawaj. Zrób na opak. Uparcie podważ każde moje słowo. Przecież tak dawno się nie sprzeczaliśmy. – odparła, a na jej ustach po raz kolejny dzisiejszego wieczora pojawił się szeroki i szczery uśmiech. Wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby tak właśnie postąpił. Dla przekory. Czasami miała wrażenie, że lubują się w podniesionych głosach i niesfornych przepychankach. Trochę tak jakby sprawiały im one przyjemność.
Czuła jak zbudowany przed rokiem mur zaczyna pękać. Jak cegła po cegle opada pozostawiając ją całkowicie bezbronną wobec własnych uczuć i pragnień. Wszystkie powinności uciekły w popłochu, wszelkie zaprzeczenia i opory upadły wraz z gruzem skrzętnie wzniesionej bariery. Nie zostało nic czym mogłaby się ochronić - przede wszystkim przed samą sobą. Czuła się odrealniona. Tak jakby to wszystko było jedynie majakiem, choć przecież upewniała go, że już nie żegna się z nim w snach. Ciemność zalała pomieszczenie i zamknęła ich jak w pułapce, którą sami dla siebie przygotowali. Skryła różdżkę ponownie w kieszeni cienkiego płaszcza. Nie potrafiła zapanować już nad galopującym sercem, nie miała wpływu na urwany oddech, który wzmógł się wraz z dotykiem jego dłoni. Niby spodziewała się tego co zrobi, a i tak poczuła jak zaskoczenie ściska jej żołądek, gdy znajome wargi otuliły jej własne. Na próżno szukać było w nim delikatności, bowiem każdy najdrobniejszy ruch był dyktowany tęsknotą i pożądaniem. Oddała pocałunek niemal od razu czując jak swego rodzaju ulga ogarnia całe jej wnętrze. Czuła się jak w transie, jakby każda komórka jej ciała krzyczała i radowała się jednocześnie. Przesunęła prędko dłonią po jego koszuli, obojczykach, zaroście, by finalnie zaplątać się w kosmykach włosów. Miała wrażenie, że musi mknąć do przodu, bo czas jaki mieli powoli dobiegał końca.
Nie wiedziała czy istnieje sposób na ugaszenie tego co w tej chwili się w niej działo. Nie było racjonalnych argumentów, a jedynie tęsknota. Cholerna tęsknota za jego bliskością, dotykiem, pieszczotami. Z jej ust wydobył się wygłuszony pocałunkiem pisk, gdy ją podniósł. Nie zbaczała na to, gdzie ją prowadzi. Właściwie było jej już wszystko jedno. Nogi posłusznie stawiały kroki, dłonie obsesyjnie badały ramiona mężczyzny, a usta zachłannie zachwycały się znajomym doznaniem. Przyparta do krawędzi stołu nie miała przestrzeni na ucieczkę. Co więcej… wcale nie chciała już uciekać. Przyjemny dreszcz przebiegł po jej ciele, gdy usłyszała wyszeptane muśnięciami warg pytanie. Przesunęła dłońmi po karku mężczyzny by zatrzymać się przy pierwszym zapiętym guziku jego koszuli. Odpięła go drżącymi palcami i nachyliła się by musnąć wargami odsłonięte miejsce. To samo zrobiła przy drugim i trzecim guziku. – Nie przestawaj – odparła równie cichym głosem. Pożądać? Tęsknić? Całować? Wszystko i nic zarazem. Nic już nie wiedziała. Niech Merlin ma ją w swojej opiece.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nigdy nie szukałem usprawiedliwienia dla własnych czynów. Uważałem, że były one barierą dzielącą mnie od celu, jaki nie tylko chciałem, ale musiałem osiągnąć. Ponadto czyż nie rozmywało ono ograniczeń? Nie powodowało, że pojęcie honoru stawało się elastyczne, a pozorne normy etyczne pęczniały i pękały niczym bańki mydlane? Każde działanie przesuwało moralną granicę i finalnie ukrywało ją pod płaszczem rzekomej konieczności. Człowiek był gotów uczynić wszystko – czy to dla własnego dobra, czy też w obawie o losy najbliższych.
Skłamałbym, że zabijanie było dla mnie równie przyjemne co sączenie ognistej. Nierzadko kilkukrotnie zastanowiłem się przed zadaniem ostatecznego ciosu – szczególnie kiedy miałem przed sobą osobę, jaka znalazła się po prostu w złym miejscu oraz czasie. Zwykle jednak wyrok był ten sam, nie mogłem pozwolić sobie na pomyłkę, na dłuższe wahanie, bowiem to przywodziło na myśl słabość, a takowe należało zwalczać. Oczywiście w przeszłości miewałem krwiste sytuacje, jakie napawały mnie dumą oraz satysfakcją. Potrafiły budzić najmroczniejsze żądze, pchały ze skrajności w skrajność, tłumiły świadomość i racjonalne podejście. Nie wstydziłem się tego, wręcz przeciwnie. Czy blondynka również miewała takie momenty? Byłem przekonany, że niejednokrotnie stała w roli kata. Sprawiało jej to przyjemność? Napawało nieznanymi wcześniej emocjami? Może zaś empatia tylko powiększała ranę? Zaciskała pętlę? Nigdy nie zastanawiałem się nad tym jak ludzie mający jej pokłady reagowali na krzywdę oponentów; czy ją przeżywali, wspominali, czy jednak potrafili oddzielić się ogromnym murem i uznać za czyn konieczny. Mający solidne podstawy. Nie ubrałbym tego w barwy hipokryzji, dbanie o równowagę psychiczną było równie ważne, co fizyczną, bowiem to umysł potrafił płatać największe figle. Pogrzebać plany, unicestwić nadzieję i wiarę we własne czyny, obraną drogę. Nacisnąć hamulec, spowodować irracjonalne wycofanie u progu celu.
Zmrużyłem oczy, a na moich wargach pojawił się wilczy uśmiech. Doskonale wiedziała do czego nawiązałem, wskazywały na to jej kolejne słowa i choć cichy śmiech pchał się na usta, to finalnie zdusiłem go w sobie. Nie bez przyczyny. -Ofiarowałaś mi własną cnotę?- powiedziałem to głośno, ale przy niej nie musiałem szczególnie uważać na komentarze. -Podarowałaś mi cnotę?- kontynuowałem nie kryjąc rozbawienia. Pytania brzmiały równie irracjonalnie, co samo określenie pierwszego razu. -Nazywaj to jak chcesz, ja jednak pozostanę przy kradzieży- pokiwałem z przekonaniem głową. Rzecz jasna nijak się to miało do rzeczywistości, było to jedynie żartobliwe nazewnictwo, bowiem tego co się wydarzyło pragnęliśmy obydwoje. Nie był to wpływ chwili, granic nie zatarł alkohol – połączyło nas coś więcej i nie potrafiliśmy, a nawet nie chcieliśmy, tego zatrzymać.
Nie unikaliśmy tematów trudnych, nie obawialiśmy się rozmawiać o własnych troskach, niepewnościach tudzież wątpliwościach. Z gruzińskiej utopii mogliśmy wyciągnąć jeden wniosek – nasza relacja opierała się o przyjaźń, zaufanie i wzajemny szacunek, jakich w wielu związkach brakowało. Interesowaliśmy się sobą, wzajemnym życiem, codziennością. Wielokrotnie zadawaliśmy błahe pytania o nastrój, przebieg dnia tudzież zdanie odnośnie nurtującej nas, trywialnej kwestii. Może i nie rozumieliśmy własnych poglądów, podchodziliśmy do nich z dystansem i ogromną rezerwą, to nie krytykowaliśmy, nie próbowaliśmy niczego na siłę zmienić. Pojawiały się żarty, krótkie kłótnie, ale nigdy nas to nie podzieliło – wręcz przeciwnie. Myśli można było zachować dla siebie, lecz nie czyny i to właśnie one stały się barierą nie do przejścia. Granicą, której nie byliśmy w stanie przekroczyć razem, mogliśmy to uczynić tylko osobno. Bez względu na ból, na krwawiącą ranę, na smutek i żal, zapewne też gorycz. Tę mogłem przelewać wielką chochlą, nie pozostawiała przestrzeni na złudzenia. Nasze różdżki miały się wkrótce skrzyżować, co unicestwiłoby wszelkie nadzieje, iż mamy szansę na wspólną przyszłość. Byliśmy realistami, ludźmi ulepionymi z tej samej gliny; lojalność, honor, oddanie sprawom przewyższającym odwagę wielu innych czarodziejów. Być może to w walce szukaliśmy ukojenia, bo przynajmniej ja nie potrafiłem go odnaleźć w szklance ognistej, w ramionach innej. Nie próżnowałem, nigdy nie unikałem towarzystwa kobiet, nie odmawiałem sobie przyjemności, ale żadna z nich nie potrafiła mi dać tego co Lucinda. Pozostawiła po sobie pustkę, jakiej nie można było wypełnić. Czy tym właśnie była miłość? Uczucie, z którego zawsze drwiłem, ale los postanowił ze mnie zakpić? Istniały słowa, których nigdy nie wypowiedziałem. Najbardziej intymne wyznanie było jednym z nich.
Prychnąłem na jej kolejne słowa, bo właśnie zdałem sobie sprawę, że zapędziła mnie w kozi róg. -Przebiegła- mruknąłem i pokręciłem rozbawiony głową. -Z chęcią się postaram, ale jeśli to uczynię to wierz mi, że zabraknie ci tchu na rzucanie komplementów- stwierdziłem z cwanym uśmieszkiem i omiotłem ją dwuznacznym spojrzeniem. Po chwili zatrzymałem je na wysokości jej biustu i uniosłem wymownie brew. Niby były to tylko żarty, ale wyobraźnia galopowała budząc pożądanie, ukazując wspomnienia. Nigdy bym się nią nie nacieszył, nigdy nie miałbym dość i nie chodziło tylko o wyjątkową urodę. Była niesamowicie zgrabną i pociągającą kobietą, ale to w środku drzemało jej prawdziwe piękno.
Przyglądałem się jej w milczeniu, kiedy zastanawiała się nad słuszną odpowiedzią. Słuszną, bowiem nie do końca szczerą, co wynikało zapewne z niechęci powracania do przykrych tudzież nawet traumatycznych wspomnień. Nie zamierzałem wyciągać z niej tego na siłę, dlatego przystałem na dość enigmatyczną odpowiedź. -Może kiedyś?- wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. -To zaproszenie na kolejną randkę?- spytałem unosząc brew. Liczyłem, że to spotkanie nie będzie tym ostatnim. Zawieszenie broni miało zakończyć się dopiero w połowie sierpnia, a zatem mieliśmy jeszcze sporo czasu. Nie zastanawiałem się nad słusznością wspólnych rozmów, bliskości uznając, że należało brać z życia garściami. W rozmysłach nad przyszłością można było trwonić tygodnie, lecz nikt z nas nie wiedział ile tak naprawdę pozostało nam dni. Rany i tak zostały rozdrapane, a bólu nie trzeba było szukać, on i tak miał nas odnaleźć. -Nigdy- prychnąłem w kwestii zmartwiania się. Wiedziałem, że to pytanie było cichą prośbą powrotu na żartobliwe tory i tak też uczyniłem.
-Złego diabli nie biorą- puściłem jej oczko i wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie. Tak naprawdę w moim zimnym sercu była przestrzeń na obawy względem jej osoby. Jak się miała, jak wyglądała jej codzienność, czy w ogóle żyła – wielokrotnie zadawałem sobie te pytania. Gdyby została pokonana przez jednego z Rycerzy to wieść rozeszłaby się szybko, lecz przecież nie tylko my walczyliśmy. Były inne jednostki, a nawet grupy, które z rożnych powodów unosiły różdżkę.
-Zastanówmy się czego nie chciałbym powiedzieć- udałem zamyślonego ujmując w dłoń własną brodę. -Wciąż jesteś piekielnie seksowna- rzuciłem bezmyślnie, po czym posłałem jej pełen kpiny uśmiech. Właściwie powtarzałem jej to wielokrotnie, lecz nie tym razem – nie dziś, nie w trakcie ostatniego spotkania na wzgórzu. Była to szczera prawda i jestem przekonany, że dostrzegła to w moich oczach. -Ponadto liczę, że ten twój przyjaciel to siwy, pomarszczony starzec- to nie tak, że nikt inny by na nią nie spojrzał. Po prostu byłem zazdrosny, a widok blondynki z innym mężczyzną zapewne wywołałby rozdrażnienie, może nawet agresję. Odkąd moja osobowość przeszła wyjątkowo trudną próbę ciężej było mi panować nad własnymi emocjami. Czasem miałem wrażenie, że wystarczyła iskra, abym sięgnął po skrajność.
-Bluszczem?- uniosłem pytająco brew. -Czemu akurat bluszczem?- zastanowiło mnie to. Był on trujący i rozrastał się w zastraszającym tempie, ale miał wyjątkowo słabe, powierzchowne korzenia. To do mnie nie pasowało.
Wspomnienie lampy sprawiło, że musiałem zacisnąć mocno wargi, aby się nie roześmiać. Miałem w pamięci tamtą noc, gdy zupełnie przypadkowo trafiłem do jej mieszkania i to po bójce oraz sporej dawce ognistej. Zakrwawiony, z podbitym okiem i butelką w dłoni ułożyłem się jak gdyby nigdy nic na kanapie i zamierzałem pójść spać, kiedy ta wyskoczyła na mnie z morderczą lampą. Na domiar złego naprawdę mi nią przyłożyła, jak kiepskiemu rabusiowi. -Naprawdę mnie nią kiedyś zabijesz- zaśmiałem się pod nosem. -Przypuszczałem, że wrócę na tarczy po długiej i honorowej bitwie, a nie po spotkaniu z twoim ulubionym narzędziem zbrodni- skwitowałem z szerokim uśmiechem. Były to radosne wspomnienia, niewinne początki równie skomplikowanej znajomości.
Nie odpowiedziałem od razu. Tęskniłem za widokiem jej zaspanej twarzy, za zapachem ciała i krótkim letargiem po miłosnych uniesieniach. Brakowało mi tego i również potrzebowałem czasu, aby przejść z tym do porządku dziennego. -Dziś możesz zasnąć przy mnie- rzuciłem nie zastanawiając się nad wypowiedzianymi słowami. Być może byłem przy tym zbyt odważny, lecz zawsze mogłem zrzucić to na karb żartu, choć wcale nie był to jedynie kiepski dowcip. Abstrahując – i tak nie dałbym jej zmrużyć oka. Mogła to przyjąć dowolnie, nie zamierzałem naciskać. Nigdy nie byłem typem nachalnego gościa, któremu były wskazywane drzwi, a mimo to nie zamierzał przekroczyć ich progu. Szanowałem granice, rozumiałem brak chęci tudzież odmienne zdanie. Jeśli skarciłaby mnie wzrokiem tudzież kazała się wycofać to bym to uczynił, gdyż w intymnej strefie nie wyceniałem własnych potrzeb ponad innych. Każdemu należał się wybór, prawo do podjęcia decyzji. Siłą można było wygrać wojnę, ale nie dążyć do spełniania własnych fantazji. Brzydziłem się tym, czemu z resztą dałem dowód, kiedy to posłałem niewybaczalne zaklęcie prosto w pierś obłąkanego własną rządzą czarodzieja. Nie żałowałem go, nawet jeśli stał po naszej stronie. Pewnych granic się nie przekraczało i ta była jedną z nich.
Zmrużyłem oczy, gdy poczułem pstryknięcie w czoło. -Nie- burknąłem rzekomo obrażony, po czym zacisnąłem nieznacznie palce na jej talii. Była taka drobna.
Nie umknęło mi jak się nieznacznie odsunęła, ale nie poczułem zawodu. Rozumiałem ją. Wiele gestów z mojej strony było mimowolnych, nieplanowanych. Działałem instynktownie wiedziony istną mieszanką emocji. Od pożądania do tęsknoty. Czuła to samo? Brakowało jej tego dotyku? Bliskości? Wiedziałem, że nie oddzieliła przeszłości grubą kreską, widziałem to w jej oczach. Być może próbowała się łudzić, ale zasłona dymna szybko opadła. Jej ciało drżało, poddawało się nawet najmniejszej czułości. Potrzebowała mnie tak samo jak ja potrzebowałem jej.
Już chciałem rzucić komentarz odnośnie wspomnianego nieszczęśnika, kiedy z jej ust padło coś znacznie istotniejszego niżeli mój denny żart. Zacisnąłem wargi w wąską linię i ponownie spojrzałem gdzieś za horyzont w poszukiwaniu punktu, na którym mógłbym się zatrzymać. Niezmiennie miałem problem z wyrażaniem własnych myśli, kiedy stąpaliśmy po wyjątkowo cienkim lodzie. Nie wyobrażałem sobie jej śmierci, podobnie jak nie chciałem myśleć, że moglibyśmy zaprzepaścić irracjonalną możliwość bycia razem. -Myślę, że tak- odparłem. -Gdybyś nie była tak uparta i wybrała mnie, to zrobiłbym co w mojej mocy, abyś była szczęśliwa- skwitowałem bez przekąsu, czy ironii w głosie. -Ale mieliśmy nie wracać do drażliwych tematów- dodałem właściwie od razu nie chcąc dawać jej przestrzeni do dywagowania nad przeszłością. Stało się i choć może była jeszcze szansa na odwrót, to nie chciałem tej nadziei. Nie potrafiłbym się łudzić. Podjęła decyzję.
-Cieszę się, że sama na to wpadłaś i nie zmusiłaś mnie do tego bym powiedział to głośno- zaśmiałem się pod nosem patrząc na nią z ukosa. Nie pasowała do błazna, ale skoro sama się nim mianowała… to nie zamierzałem odbierać jej tej przyjemności. -Sama gadasz jak najęta- rzuciłem w odwecie, po czym uniosłem dłoń na wysokość jej twarzy i wykonałem charakterystyczny gest symbolizujący gadulstwo. -Bla, bla, bla- kontynuowałem musząc przyznać jej rację. Dużo mówiłem, ale nie było to nic nowego, czy dziwnego. -Nie da i nigdy się nie uda. Im bardziej stanowczo będziesz kazać mi się zamknąć, tym więcej bzdur opuści moje usta- trochę po złości, trochę z przyzwyczajenia. Nie dawałem za wygraną nawet w równie błahych sytuacjach. -Chyba, że znajdziesz inny sposób- kolejne dwuznaczności, ale nie mogłem się powstrzymać. Zerknąłem na nią i sugestywnie uniosłem brew, gdy w kącikach ust zagościł szelmowski uśmiech.
-Biedne zwierzęta- zaśmiałem się kpiąco. -Pamiętasz o tym, żeby je karmić?- wiedziałem, że tak, ale nie mogłem powstrzymać się przed drobną uszczypliwością. -Czy biedne żyją na twoich gilach?- spytałem niby poważnie, bowiem na próżno było szukać uśmiechu na mojej twarzy. Nie wiedziałem zbyt wiele o pufkach, ale kawały o jedzeniu smarków były powszechnienie znane. Pozostawało pytanie, czy było w tym ziarnko prawdy. Sam nigdy nie miałem włochatego przyjaciela, lecz w ostatnim czasie coraz częściej myślałem o psidwaku. Nie tylko zaatakowałby każdego mugola kręcącego się w okolicy dworku, to jeszcze wykończyłby wszystkie gryzonie.
-Dlaczego niezrozumiale?- odparłem powracając do niej nieco zdziwionym spojrzeniem. Faktycznie nie miałem ochoty poruszać dziś tego tematu, bowiem był on nie tyle trudny, co skomplikowany. Wiele czynników sprawiało, że musiałem odnaleźć się w nowej roli, dźwignąć odpowiedzialność i zrobić wszystko, żeby wyjść z tego z twarzą. W końcu wiele osób pokładało we mnie nadzieje, zaczęło dostrzegać i rozpoznawać. Patrzeć na ręce. Niechętnie musiałem opuścić fałszywy obraz pijackiego obiboka, który każdy swój dzień wiązał z ognistą. Ciężej było dobierać maski, coraz bardziej niemożliwym stawało się pozostawanie anonimowym. To mogło przytłaczać, ale mimo wszystko podjąłem rękawicę i wiedziałem, że z czasem ponownie przyjdzie mi cieszyć się tymi osiągnięciami. Sukcesem, jaki dla wielu pozostawał w sferze marzeń.
-Nikt inny wcześniej o to nie spytał- rzuciłem w przestrzeń, ponownie uciekając od niej spojrzeniem. Dla mnie brzmiało to żałośnie, rzadko zdarzało mi się obnażać własne emocje, a te z pewnością mogła dostrzec chociażby w reakcjach. Nie szukałem atencji, nie liczyłem na poklepanie po plecach, ale gdzieś w głębi siebie sądziłem, że przyjdzie mi fetować. Ujrzeć pomocą dłoń, która zapewni mnie, że wszystko będzie dobrze, a to co robię jest słuszne i potrzebne. Tak się jednak nie stało. Nie spotkałem ani ręki, ani nawet wzroku. Nie było nic. Byłem przyzwyczajony do samotności, do indywidualności, ale czasem jak każdy człowiek liczyłem na coś więcej i niestety spotkałem się ze ścianą. Z głuchą ciszą.
Byłem rad, że naprawdę starała się znaleźć rozwiązanie. Pomóc chociażby słowem, czego nie mogłem od niej oczekiwać wszak z pewnością zdawała sobie sprawę, iż miejsca dla mugoli, a tym bardziej rebeliantów tu nie będzie. Sama idea domostw blisko portu, który stanowił ważny punkt strategiczny nasuwała na myśl bliskich kompanów, zaufanych ludzi. Osób, jakie zapewne niejednokrotnie wymierzyli cios w ich frakcję, a przy tym też w nią samą. -Chciałbym, ale to nie miałoby sensu- westchnąłem przeciągle i wzruszyłem ramionami. -Robiąc na opak tylko bym sobie zaszkodził- taka była prawda. -Poza tym drżę na samą myśl kłótni- rzuciłem z kpiącym uśmieszkiem i wskazałem głową stojącą w kącie lampę. -Masz pod ręką swoje ulubione narzędzie- zaśmiałem się pod nosem krzyżując przedramiona na piersi. Była wysoka i masywna, a zatem znacznie bardziej niebezpieczna niżeli ta podręczna.
Czym były granice? Czym były mury i utkane, fikcyjne bariery? Czym były w obliczu pożądania, które paliło ciało czerwieniąc policzki, powodowało drżenie rąk, przypominało o każdym nerwie i mięśniu, który spinał się gdy tylko spotykały się spojrzenia? Nie uknułem tego, nie chciałem nagiąć jej strefy komfortu, pragnąłem aby spędziła ten czas w dawnej radości i swobodzie oraz faktycznie wyraziła swoje zdanie odnośnie mieszkań. Liczyłem, że zdołam pokazać jej więcej takich miejsc, lecz nieoczekiwana bliskość szybko zweryfikowała plany. Wówczas wszystko inne przestało mieć znaczenie.
Gdy tylko poczułem jej dotyk moje serce załomotało jeszcze mocniej, jeszcze intensywniej. Nie przypominałem sobie sytuacji, aby dawało o sobie znać w równie szybkim tempie. Brakowało mi tchu, zalała mnie fala gorąca, której nie byłem w stanie pohamować. Pragnąłem jej ciała, pożądałem każdego skrawka skóry. Straciłem nad sobą kontrolę, oddałem się jedynie namiętności kolejnych pocałunków, intensywności, jakiej nie próbowała powstrzymać. Było dokładnie odwrotnie. Jej ciche słowa wywołały uśmiech, który szybko zmienił się w próbę złapania choć płytkiego oddechu, gdy poczułem muśnięcie jej warg na torsie. Pierwsze i kolejne. Nie chciałem żeby przestawała, zerknąłem w dół obserwując jak rozpinała kolejne guziki. Wrzałem od środka i nic nie było już w stanie tego zatrzymać. Pragnąłem ją posiąść, poczuć jej smak, usłyszeć euforię i rozkoszować się wygiętym w łuk ciałem. Ponownie zacisnąłem dłonie na jej pośladkach, ale tym razem podniosłem ją tylko po to, aby mogła usiąść na blacie drewnianego stołu. Wcisnąłem się pomiędzy jej uda i ponownie wpiłem w jej usta. Łapczywie i intensywnie, jakby w obawie przed zniknięciem, przed obudzeniem się z tego snu. Bo to nie mogła być prawda, zbliżenie miało nie być już nam dane. Pozostawione jedynie fantazji.
Po chwili przygryzłem delikatnie jej dolną wargę tylko po to, by pozwolić sobie na dalszą wędrówkę. Musnąłem jej policzek, linię żuchwy, aż w końcu dotarłem do szyi, która zawsze była jej najczulszym punktem niewinnych pieszczot. Dłonie zaś wsunąłem pod sukienkę i zatrzymałem się dopiero gdy poczułem ciepło jej kobiecości. Mruknąłem i na moment oparłem brodę o jej ramię, po czym przechyliłem głowę zanurzając twarz w jej włosach. Musiała czuć gorący, szybki oddech. Zahaczyłem palce o dolną część jej bielizny i odsunąłem się niechętnie, aby móc pozbyć się zbędnej garderoby, po czym ponownie naprałem na nią ciałem. Zamknąłem drobną talię w swych ramionach, zaś wargami pomknąłem wzdłuż dekoltu, aż do samych piersi, kiedy brodą zsunąłem zbędny materiał.
Skłamałbym, że zabijanie było dla mnie równie przyjemne co sączenie ognistej. Nierzadko kilkukrotnie zastanowiłem się przed zadaniem ostatecznego ciosu – szczególnie kiedy miałem przed sobą osobę, jaka znalazła się po prostu w złym miejscu oraz czasie. Zwykle jednak wyrok był ten sam, nie mogłem pozwolić sobie na pomyłkę, na dłuższe wahanie, bowiem to przywodziło na myśl słabość, a takowe należało zwalczać. Oczywiście w przeszłości miewałem krwiste sytuacje, jakie napawały mnie dumą oraz satysfakcją. Potrafiły budzić najmroczniejsze żądze, pchały ze skrajności w skrajność, tłumiły świadomość i racjonalne podejście. Nie wstydziłem się tego, wręcz przeciwnie. Czy blondynka również miewała takie momenty? Byłem przekonany, że niejednokrotnie stała w roli kata. Sprawiało jej to przyjemność? Napawało nieznanymi wcześniej emocjami? Może zaś empatia tylko powiększała ranę? Zaciskała pętlę? Nigdy nie zastanawiałem się nad tym jak ludzie mający jej pokłady reagowali na krzywdę oponentów; czy ją przeżywali, wspominali, czy jednak potrafili oddzielić się ogromnym murem i uznać za czyn konieczny. Mający solidne podstawy. Nie ubrałbym tego w barwy hipokryzji, dbanie o równowagę psychiczną było równie ważne, co fizyczną, bowiem to umysł potrafił płatać największe figle. Pogrzebać plany, unicestwić nadzieję i wiarę we własne czyny, obraną drogę. Nacisnąć hamulec, spowodować irracjonalne wycofanie u progu celu.
Zmrużyłem oczy, a na moich wargach pojawił się wilczy uśmiech. Doskonale wiedziała do czego nawiązałem, wskazywały na to jej kolejne słowa i choć cichy śmiech pchał się na usta, to finalnie zdusiłem go w sobie. Nie bez przyczyny. -Ofiarowałaś mi własną cnotę?- powiedziałem to głośno, ale przy niej nie musiałem szczególnie uważać na komentarze. -Podarowałaś mi cnotę?- kontynuowałem nie kryjąc rozbawienia. Pytania brzmiały równie irracjonalnie, co samo określenie pierwszego razu. -Nazywaj to jak chcesz, ja jednak pozostanę przy kradzieży- pokiwałem z przekonaniem głową. Rzecz jasna nijak się to miało do rzeczywistości, było to jedynie żartobliwe nazewnictwo, bowiem tego co się wydarzyło pragnęliśmy obydwoje. Nie był to wpływ chwili, granic nie zatarł alkohol – połączyło nas coś więcej i nie potrafiliśmy, a nawet nie chcieliśmy, tego zatrzymać.
Nie unikaliśmy tematów trudnych, nie obawialiśmy się rozmawiać o własnych troskach, niepewnościach tudzież wątpliwościach. Z gruzińskiej utopii mogliśmy wyciągnąć jeden wniosek – nasza relacja opierała się o przyjaźń, zaufanie i wzajemny szacunek, jakich w wielu związkach brakowało. Interesowaliśmy się sobą, wzajemnym życiem, codziennością. Wielokrotnie zadawaliśmy błahe pytania o nastrój, przebieg dnia tudzież zdanie odnośnie nurtującej nas, trywialnej kwestii. Może i nie rozumieliśmy własnych poglądów, podchodziliśmy do nich z dystansem i ogromną rezerwą, to nie krytykowaliśmy, nie próbowaliśmy niczego na siłę zmienić. Pojawiały się żarty, krótkie kłótnie, ale nigdy nas to nie podzieliło – wręcz przeciwnie. Myśli można było zachować dla siebie, lecz nie czyny i to właśnie one stały się barierą nie do przejścia. Granicą, której nie byliśmy w stanie przekroczyć razem, mogliśmy to uczynić tylko osobno. Bez względu na ból, na krwawiącą ranę, na smutek i żal, zapewne też gorycz. Tę mogłem przelewać wielką chochlą, nie pozostawiała przestrzeni na złudzenia. Nasze różdżki miały się wkrótce skrzyżować, co unicestwiłoby wszelkie nadzieje, iż mamy szansę na wspólną przyszłość. Byliśmy realistami, ludźmi ulepionymi z tej samej gliny; lojalność, honor, oddanie sprawom przewyższającym odwagę wielu innych czarodziejów. Być może to w walce szukaliśmy ukojenia, bo przynajmniej ja nie potrafiłem go odnaleźć w szklance ognistej, w ramionach innej. Nie próżnowałem, nigdy nie unikałem towarzystwa kobiet, nie odmawiałem sobie przyjemności, ale żadna z nich nie potrafiła mi dać tego co Lucinda. Pozostawiła po sobie pustkę, jakiej nie można było wypełnić. Czy tym właśnie była miłość? Uczucie, z którego zawsze drwiłem, ale los postanowił ze mnie zakpić? Istniały słowa, których nigdy nie wypowiedziałem. Najbardziej intymne wyznanie było jednym z nich.
Prychnąłem na jej kolejne słowa, bo właśnie zdałem sobie sprawę, że zapędziła mnie w kozi róg. -Przebiegła- mruknąłem i pokręciłem rozbawiony głową. -Z chęcią się postaram, ale jeśli to uczynię to wierz mi, że zabraknie ci tchu na rzucanie komplementów- stwierdziłem z cwanym uśmieszkiem i omiotłem ją dwuznacznym spojrzeniem. Po chwili zatrzymałem je na wysokości jej biustu i uniosłem wymownie brew. Niby były to tylko żarty, ale wyobraźnia galopowała budząc pożądanie, ukazując wspomnienia. Nigdy bym się nią nie nacieszył, nigdy nie miałbym dość i nie chodziło tylko o wyjątkową urodę. Była niesamowicie zgrabną i pociągającą kobietą, ale to w środku drzemało jej prawdziwe piękno.
Przyglądałem się jej w milczeniu, kiedy zastanawiała się nad słuszną odpowiedzią. Słuszną, bowiem nie do końca szczerą, co wynikało zapewne z niechęci powracania do przykrych tudzież nawet traumatycznych wspomnień. Nie zamierzałem wyciągać z niej tego na siłę, dlatego przystałem na dość enigmatyczną odpowiedź. -Może kiedyś?- wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. -To zaproszenie na kolejną randkę?- spytałem unosząc brew. Liczyłem, że to spotkanie nie będzie tym ostatnim. Zawieszenie broni miało zakończyć się dopiero w połowie sierpnia, a zatem mieliśmy jeszcze sporo czasu. Nie zastanawiałem się nad słusznością wspólnych rozmów, bliskości uznając, że należało brać z życia garściami. W rozmysłach nad przyszłością można było trwonić tygodnie, lecz nikt z nas nie wiedział ile tak naprawdę pozostało nam dni. Rany i tak zostały rozdrapane, a bólu nie trzeba było szukać, on i tak miał nas odnaleźć. -Nigdy- prychnąłem w kwestii zmartwiania się. Wiedziałem, że to pytanie było cichą prośbą powrotu na żartobliwe tory i tak też uczyniłem.
-Złego diabli nie biorą- puściłem jej oczko i wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie. Tak naprawdę w moim zimnym sercu była przestrzeń na obawy względem jej osoby. Jak się miała, jak wyglądała jej codzienność, czy w ogóle żyła – wielokrotnie zadawałem sobie te pytania. Gdyby została pokonana przez jednego z Rycerzy to wieść rozeszłaby się szybko, lecz przecież nie tylko my walczyliśmy. Były inne jednostki, a nawet grupy, które z rożnych powodów unosiły różdżkę.
-Zastanówmy się czego nie chciałbym powiedzieć- udałem zamyślonego ujmując w dłoń własną brodę. -Wciąż jesteś piekielnie seksowna- rzuciłem bezmyślnie, po czym posłałem jej pełen kpiny uśmiech. Właściwie powtarzałem jej to wielokrotnie, lecz nie tym razem – nie dziś, nie w trakcie ostatniego spotkania na wzgórzu. Była to szczera prawda i jestem przekonany, że dostrzegła to w moich oczach. -Ponadto liczę, że ten twój przyjaciel to siwy, pomarszczony starzec- to nie tak, że nikt inny by na nią nie spojrzał. Po prostu byłem zazdrosny, a widok blondynki z innym mężczyzną zapewne wywołałby rozdrażnienie, może nawet agresję. Odkąd moja osobowość przeszła wyjątkowo trudną próbę ciężej było mi panować nad własnymi emocjami. Czasem miałem wrażenie, że wystarczyła iskra, abym sięgnął po skrajność.
-Bluszczem?- uniosłem pytająco brew. -Czemu akurat bluszczem?- zastanowiło mnie to. Był on trujący i rozrastał się w zastraszającym tempie, ale miał wyjątkowo słabe, powierzchowne korzenia. To do mnie nie pasowało.
Wspomnienie lampy sprawiło, że musiałem zacisnąć mocno wargi, aby się nie roześmiać. Miałem w pamięci tamtą noc, gdy zupełnie przypadkowo trafiłem do jej mieszkania i to po bójce oraz sporej dawce ognistej. Zakrwawiony, z podbitym okiem i butelką w dłoni ułożyłem się jak gdyby nigdy nic na kanapie i zamierzałem pójść spać, kiedy ta wyskoczyła na mnie z morderczą lampą. Na domiar złego naprawdę mi nią przyłożyła, jak kiepskiemu rabusiowi. -Naprawdę mnie nią kiedyś zabijesz- zaśmiałem się pod nosem. -Przypuszczałem, że wrócę na tarczy po długiej i honorowej bitwie, a nie po spotkaniu z twoim ulubionym narzędziem zbrodni- skwitowałem z szerokim uśmiechem. Były to radosne wspomnienia, niewinne początki równie skomplikowanej znajomości.
Nie odpowiedziałem od razu. Tęskniłem za widokiem jej zaspanej twarzy, za zapachem ciała i krótkim letargiem po miłosnych uniesieniach. Brakowało mi tego i również potrzebowałem czasu, aby przejść z tym do porządku dziennego. -Dziś możesz zasnąć przy mnie- rzuciłem nie zastanawiając się nad wypowiedzianymi słowami. Być może byłem przy tym zbyt odważny, lecz zawsze mogłem zrzucić to na karb żartu, choć wcale nie był to jedynie kiepski dowcip. Abstrahując – i tak nie dałbym jej zmrużyć oka. Mogła to przyjąć dowolnie, nie zamierzałem naciskać. Nigdy nie byłem typem nachalnego gościa, któremu były wskazywane drzwi, a mimo to nie zamierzał przekroczyć ich progu. Szanowałem granice, rozumiałem brak chęci tudzież odmienne zdanie. Jeśli skarciłaby mnie wzrokiem tudzież kazała się wycofać to bym to uczynił, gdyż w intymnej strefie nie wyceniałem własnych potrzeb ponad innych. Każdemu należał się wybór, prawo do podjęcia decyzji. Siłą można było wygrać wojnę, ale nie dążyć do spełniania własnych fantazji. Brzydziłem się tym, czemu z resztą dałem dowód, kiedy to posłałem niewybaczalne zaklęcie prosto w pierś obłąkanego własną rządzą czarodzieja. Nie żałowałem go, nawet jeśli stał po naszej stronie. Pewnych granic się nie przekraczało i ta była jedną z nich.
Zmrużyłem oczy, gdy poczułem pstryknięcie w czoło. -Nie- burknąłem rzekomo obrażony, po czym zacisnąłem nieznacznie palce na jej talii. Była taka drobna.
Nie umknęło mi jak się nieznacznie odsunęła, ale nie poczułem zawodu. Rozumiałem ją. Wiele gestów z mojej strony było mimowolnych, nieplanowanych. Działałem instynktownie wiedziony istną mieszanką emocji. Od pożądania do tęsknoty. Czuła to samo? Brakowało jej tego dotyku? Bliskości? Wiedziałem, że nie oddzieliła przeszłości grubą kreską, widziałem to w jej oczach. Być może próbowała się łudzić, ale zasłona dymna szybko opadła. Jej ciało drżało, poddawało się nawet najmniejszej czułości. Potrzebowała mnie tak samo jak ja potrzebowałem jej.
Już chciałem rzucić komentarz odnośnie wspomnianego nieszczęśnika, kiedy z jej ust padło coś znacznie istotniejszego niżeli mój denny żart. Zacisnąłem wargi w wąską linię i ponownie spojrzałem gdzieś za horyzont w poszukiwaniu punktu, na którym mógłbym się zatrzymać. Niezmiennie miałem problem z wyrażaniem własnych myśli, kiedy stąpaliśmy po wyjątkowo cienkim lodzie. Nie wyobrażałem sobie jej śmierci, podobnie jak nie chciałem myśleć, że moglibyśmy zaprzepaścić irracjonalną możliwość bycia razem. -Myślę, że tak- odparłem. -Gdybyś nie była tak uparta i wybrała mnie, to zrobiłbym co w mojej mocy, abyś była szczęśliwa- skwitowałem bez przekąsu, czy ironii w głosie. -Ale mieliśmy nie wracać do drażliwych tematów- dodałem właściwie od razu nie chcąc dawać jej przestrzeni do dywagowania nad przeszłością. Stało się i choć może była jeszcze szansa na odwrót, to nie chciałem tej nadziei. Nie potrafiłbym się łudzić. Podjęła decyzję.
-Cieszę się, że sama na to wpadłaś i nie zmusiłaś mnie do tego bym powiedział to głośno- zaśmiałem się pod nosem patrząc na nią z ukosa. Nie pasowała do błazna, ale skoro sama się nim mianowała… to nie zamierzałem odbierać jej tej przyjemności. -Sama gadasz jak najęta- rzuciłem w odwecie, po czym uniosłem dłoń na wysokość jej twarzy i wykonałem charakterystyczny gest symbolizujący gadulstwo. -Bla, bla, bla- kontynuowałem musząc przyznać jej rację. Dużo mówiłem, ale nie było to nic nowego, czy dziwnego. -Nie da i nigdy się nie uda. Im bardziej stanowczo będziesz kazać mi się zamknąć, tym więcej bzdur opuści moje usta- trochę po złości, trochę z przyzwyczajenia. Nie dawałem za wygraną nawet w równie błahych sytuacjach. -Chyba, że znajdziesz inny sposób- kolejne dwuznaczności, ale nie mogłem się powstrzymać. Zerknąłem na nią i sugestywnie uniosłem brew, gdy w kącikach ust zagościł szelmowski uśmiech.
-Biedne zwierzęta- zaśmiałem się kpiąco. -Pamiętasz o tym, żeby je karmić?- wiedziałem, że tak, ale nie mogłem powstrzymać się przed drobną uszczypliwością. -Czy biedne żyją na twoich gilach?- spytałem niby poważnie, bowiem na próżno było szukać uśmiechu na mojej twarzy. Nie wiedziałem zbyt wiele o pufkach, ale kawały o jedzeniu smarków były powszechnienie znane. Pozostawało pytanie, czy było w tym ziarnko prawdy. Sam nigdy nie miałem włochatego przyjaciela, lecz w ostatnim czasie coraz częściej myślałem o psidwaku. Nie tylko zaatakowałby każdego mugola kręcącego się w okolicy dworku, to jeszcze wykończyłby wszystkie gryzonie.
-Dlaczego niezrozumiale?- odparłem powracając do niej nieco zdziwionym spojrzeniem. Faktycznie nie miałem ochoty poruszać dziś tego tematu, bowiem był on nie tyle trudny, co skomplikowany. Wiele czynników sprawiało, że musiałem odnaleźć się w nowej roli, dźwignąć odpowiedzialność i zrobić wszystko, żeby wyjść z tego z twarzą. W końcu wiele osób pokładało we mnie nadzieje, zaczęło dostrzegać i rozpoznawać. Patrzeć na ręce. Niechętnie musiałem opuścić fałszywy obraz pijackiego obiboka, który każdy swój dzień wiązał z ognistą. Ciężej było dobierać maski, coraz bardziej niemożliwym stawało się pozostawanie anonimowym. To mogło przytłaczać, ale mimo wszystko podjąłem rękawicę i wiedziałem, że z czasem ponownie przyjdzie mi cieszyć się tymi osiągnięciami. Sukcesem, jaki dla wielu pozostawał w sferze marzeń.
-Nikt inny wcześniej o to nie spytał- rzuciłem w przestrzeń, ponownie uciekając od niej spojrzeniem. Dla mnie brzmiało to żałośnie, rzadko zdarzało mi się obnażać własne emocje, a te z pewnością mogła dostrzec chociażby w reakcjach. Nie szukałem atencji, nie liczyłem na poklepanie po plecach, ale gdzieś w głębi siebie sądziłem, że przyjdzie mi fetować. Ujrzeć pomocą dłoń, która zapewni mnie, że wszystko będzie dobrze, a to co robię jest słuszne i potrzebne. Tak się jednak nie stało. Nie spotkałem ani ręki, ani nawet wzroku. Nie było nic. Byłem przyzwyczajony do samotności, do indywidualności, ale czasem jak każdy człowiek liczyłem na coś więcej i niestety spotkałem się ze ścianą. Z głuchą ciszą.
Byłem rad, że naprawdę starała się znaleźć rozwiązanie. Pomóc chociażby słowem, czego nie mogłem od niej oczekiwać wszak z pewnością zdawała sobie sprawę, iż miejsca dla mugoli, a tym bardziej rebeliantów tu nie będzie. Sama idea domostw blisko portu, który stanowił ważny punkt strategiczny nasuwała na myśl bliskich kompanów, zaufanych ludzi. Osób, jakie zapewne niejednokrotnie wymierzyli cios w ich frakcję, a przy tym też w nią samą. -Chciałbym, ale to nie miałoby sensu- westchnąłem przeciągle i wzruszyłem ramionami. -Robiąc na opak tylko bym sobie zaszkodził- taka była prawda. -Poza tym drżę na samą myśl kłótni- rzuciłem z kpiącym uśmieszkiem i wskazałem głową stojącą w kącie lampę. -Masz pod ręką swoje ulubione narzędzie- zaśmiałem się pod nosem krzyżując przedramiona na piersi. Była wysoka i masywna, a zatem znacznie bardziej niebezpieczna niżeli ta podręczna.
Czym były granice? Czym były mury i utkane, fikcyjne bariery? Czym były w obliczu pożądania, które paliło ciało czerwieniąc policzki, powodowało drżenie rąk, przypominało o każdym nerwie i mięśniu, który spinał się gdy tylko spotykały się spojrzenia? Nie uknułem tego, nie chciałem nagiąć jej strefy komfortu, pragnąłem aby spędziła ten czas w dawnej radości i swobodzie oraz faktycznie wyraziła swoje zdanie odnośnie mieszkań. Liczyłem, że zdołam pokazać jej więcej takich miejsc, lecz nieoczekiwana bliskość szybko zweryfikowała plany. Wówczas wszystko inne przestało mieć znaczenie.
Gdy tylko poczułem jej dotyk moje serce załomotało jeszcze mocniej, jeszcze intensywniej. Nie przypominałem sobie sytuacji, aby dawało o sobie znać w równie szybkim tempie. Brakowało mi tchu, zalała mnie fala gorąca, której nie byłem w stanie pohamować. Pragnąłem jej ciała, pożądałem każdego skrawka skóry. Straciłem nad sobą kontrolę, oddałem się jedynie namiętności kolejnych pocałunków, intensywności, jakiej nie próbowała powstrzymać. Było dokładnie odwrotnie. Jej ciche słowa wywołały uśmiech, który szybko zmienił się w próbę złapania choć płytkiego oddechu, gdy poczułem muśnięcie jej warg na torsie. Pierwsze i kolejne. Nie chciałem żeby przestawała, zerknąłem w dół obserwując jak rozpinała kolejne guziki. Wrzałem od środka i nic nie było już w stanie tego zatrzymać. Pragnąłem ją posiąść, poczuć jej smak, usłyszeć euforię i rozkoszować się wygiętym w łuk ciałem. Ponownie zacisnąłem dłonie na jej pośladkach, ale tym razem podniosłem ją tylko po to, aby mogła usiąść na blacie drewnianego stołu. Wcisnąłem się pomiędzy jej uda i ponownie wpiłem w jej usta. Łapczywie i intensywnie, jakby w obawie przed zniknięciem, przed obudzeniem się z tego snu. Bo to nie mogła być prawda, zbliżenie miało nie być już nam dane. Pozostawione jedynie fantazji.
Po chwili przygryzłem delikatnie jej dolną wargę tylko po to, by pozwolić sobie na dalszą wędrówkę. Musnąłem jej policzek, linię żuchwy, aż w końcu dotarłem do szyi, która zawsze była jej najczulszym punktem niewinnych pieszczot. Dłonie zaś wsunąłem pod sukienkę i zatrzymałem się dopiero gdy poczułem ciepło jej kobiecości. Mruknąłem i na moment oparłem brodę o jej ramię, po czym przechyliłem głowę zanurzając twarz w jej włosach. Musiała czuć gorący, szybki oddech. Zahaczyłem palce o dolną część jej bielizny i odsunąłem się niechętnie, aby móc pozbyć się zbędnej garderoby, po czym ponownie naprałem na nią ciałem. Zamknąłem drobną talię w swych ramionach, zaś wargami pomknąłem wzdłuż dekoltu, aż do samych piersi, kiedy brodą zsunąłem zbędny materiał.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Hipokryzja była ostatnim grzechem, z którym powinno się mierzyć na wojnie. Nie myślała o usprawiedliwianiu własnych czynów, ale pokrętnie robiła to jej pozycja. Nie można być żołnierzem i stać biernie z boku. Przyglądać się konfliktowi i czekać aż ten się zakończy. Podziwiała strategów, którzy wyglądali odpowiedniej okazji, ale jej brakowało tego typu umiejętności. Czasem była niczym ogień i nie zastanawiała się nad konsekwencją własnych działań, a czasem opornie przełamywała swoje granice. Wszystko zależało od kontekstu, ludzi obok niej, celu misji. Jednakże o wiele łatwiej było jej siać rebelię będąc nazywaną rebeliantką, prościej było walczyć na wojnie wiedząc, że jest się wojownikiem. Częścią szerszej organizacji, jedynie odłamkiem całości.
Empatia nie pomagała. Starała się nie dopuszczać do siebie żadnych wątpliwości, ale te nawiedzały ją w snach i mieszały zmysły. Nie wiedziała czy może to nazwać wyrzutami sumienia, bo nie była przekonana czy wciąż je posiada. Jedno było pewne – po stoczonej bitwie nigdy nie kładła się do łóżka z uśmiechem na twarzy, nigdy nie witały ją spokojne sny. Bez względu na to jak bardzo chciałaby wyprzeć te uczucia i nieważne jak mocno wierzyłaby w obrany cel. Nikt nie przygotował jej do tego kim się stała. Nie pokazał jak sobie radzić. Była jedynie łamaczem klątw, poszukiwaczem artefaktów, a finalnie stała się cholerną kulą armatnią. Nigdy nie narzekała, nie powiedziałaby choć słowa, bo to stanowiło o jej słabości, ale wbrew przepuszczeniom wszystkich była szalenie zagubiona w tym świecie. Cóż, nie odnalazłaby się też już w żadnym innym. Zawieszona w próżni. Nie istniało coś takiego jak norma. Jej własna otchłań, limbo, pandemonium człowieczeństwa.
Naśmiewał się z niej. W głos wypowiadał słowa, przez które powinna oblać się gorącym rumieńcem. Dwuznaczności rzucane w eter były czymś odmiennym. Rumieniec jednak nie zagościł na jej twarzy. Przyzwyczajona do słów wypowiadanych bez ogródek nie wierzyła już w tematy tabu. A w szczególności jeśli chodziło o Macnaira. Lubił wprawiać ludzi w zakłopotanie. Nie zliczyłaby ile razy ją samą w takowe wprawił. Jeśli czegoś nauczyły ją godziny rozmów, przekomarzań i przepychanek, to właśnie tego by nie dawać za wygraną. Cóż za to też mogłaby mu w jakimś stopniu podziękować. Blondynka przewróciła oczami i westchnęła przeciągle niby to w znudzeniu. – Jak chcesz. Kradzież zwykle odbywa się bez zgody drugiej osoby. Za kradzież cnoty powinno czekać kastrowanie. – odparła unosząc brew w wymownym geście, by po chwili odwrócić wzrok. Śmiech cisnął jej się na usta, bo znała prawdę i wiedziała, że ta jest daleka od słów jakie padły. Wytrzymała jednak nie mając zamiaru odpuścić powagi, którą sam wprowadził. Czasem odnosiła wrażenie, że prowadzą jakiś pojedynek, w którym od dawna przestali już zliczać punkty. Żadne nie miało jednak zamiaru odpuścić. To byłoby nazbyt proste.
Sama nie wiedziała jak to wszystko zgrało się ze sobą. Zwykle była sceptycznie nastawiona do wszelkich związków, małżeństw, partnerstw. Wychowana w świecie aliansów nie widziała nic poza umową. Traktatem wiążącym dwie osoby jedynie dla korzyści. Nie było miejsca na troskę, rozmowę i codzienność. Nikt kto spojrzałby na tę dwójkę nie dałby im choć najmniejszej szansy na przetrwanie. Mieliby rację, ale to nie ich wzajemny stosunek był problemem, a obrana droga. Wszystko inne choć trudne, a momentami nazbyt skomplikowane było całkiem realne. Miała wrażenie, że przeszli już niemal przez wszystkie możliwe uczucia względem siebie. Zaczynając od ciekawości przez nienawiść, miłość, pożądanie, pogardę i tęsknotę. W tak krótkim czasie poznali się bardziej niżeli ludzie, którzy przez lata dzielą ze sobą życie. W tych słowach nie była nazbyt pewna siebie. Wiedziała, że istnieje wiele masek, których nigdy nie widziała, twarzy, których celowo jej nie pokazał. Nie miała mu tego za złe. Wychodziła z założenia, że życie to tajemnica. Skarb, który chce zostać odkryty. Tak samo jak wszystkie artefakty, którym poświęciła sens istnienia. Jeśli nie masz w życiu czegoś co pociąga, zachęca do poznania, pobudza wszelkie zmysły, to skąd właściwie wiesz, że żyjesz? Oddech nie jest wystarczającym dowodem.
Pragmatyzm mieszał się jej z utopią. Wszystko zależało od samopoczucia. Momentami żałowała, że nie mieli okazji zmierzyć się w pojedynku, a czasem dziękowała Merlinowi, że tak się nie stało. Nie chciała nawet wyobrażać sobie tego przez co musiałaby, musieliby oboje przejść by posłać w swoją stronę zaklęcia. Chciałaby poznać jego zamiary, być pewna, że nie jest zdolny by zrobić jej krzywdę, wierzyć w intencje jakie ma. Niestety rozsądek uderzał w każdą komórkę jej ciała. Informował o zagrożeniu. Nawet jeśli teraz trwali przy sobie jakby nic się nie wydarzyło, to zawieszenie broni w końcu dobiegnie końca, a oni znów będą wrogami. Koniec sporów, koniec przepuszczeń, cisza. Wiedziała, że nie postawią samych siebie ponad ideałami, które wybrali. Gdyby taki miał być finał to doświadczyliby go już półtora roku temu. Próbowała skrywać uczucia, udawać, że zostawiła wszystko za sobą, ale tak nie było. Zdradzało ją ciało, zdradzał ją głos, zdradzał ją własny rozum. Miała dość cierpienia w każdej postaci. Nie chciała na nie patrzeć, ale też nie chciała go doświadczać. Zgubione odłamki serca nigdy nie trafiły z powrotem na swoje miejsce, może nawet zabrał je ze sobą wtedy w Zamglonej Dolinie. Jeśli tak wyglądała miłość, to w głos chciała się jej wyrzec. Lecz nie dziś, gdy właśnie trwali przy sobie jakby nic się nie wydarzyło.
Słysząc kolejne słowa uniosła kącik ust w przekornym uśmiechu. – Nie wiem czy powinnam traktować to jako obietnice czy groźbę. – odparła czując jak spojrzeniem sunie po jej ciele. Fakt był taki, że niejednokrotnie ów dech jej zapierał. Czasem w przyjemnościach, do których wstydliwie było wracać w myślach, a czasem w niemądrości słów jakie przyszło mu używać. W jej życiu było wielu mężczyzn. Znajdywała z nimi wspólny język o wiele szybciej niżeli z kobietami. To jednak właśnie z Drew odkryła część siebie, którą przez długi czas trzymała w ryzach. Dała dojść do głosu uśpionym potrzebom. Dość szybko zdała sobie sprawę, że nie było tu miejsca na analizę i konserwatywne przekonania, a o impuls, któremu należało ulec. Nawet dziś jej uległość dawała o sobie znać. Gdyby przez sekundę przeanalizowała sensowność ich spotkania, to nie byłoby jej tu dzisiaj. Ciekawość zwyciężyła. Ciekawość i tęsknota.
Choć przekraczanie granic weszło im w krew już lata temu, to istniały takie, których przekroczyć nie mogli. Może było tak zawsze? Wybierali tematy tabu i tak manipulowali rozmową by nie zbliżyć się do tej bariery? Nie mogli poczuć swobody na gruncie własnych niepewności, trudności i bolączek. Była mu wdzięczna, że z taką łatwością zmienił temat i nadał mu lekkości. Miał talent do prowadzenia konwersacji nawet jeśli nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Mówił to co rozmówca chciał usłyszeć, mówił też to co uderzało w najczulszy punkt. Był świetnym obserwatorem. – Randkę? A dziś zaprosiłeś mnie na randkę? – oboje wiedzieli, że ów kiedyś nie nadejdzie. Nie dotrą do takiego miejsca w życiu, w którym bez ogródek będą mogli dzielić się każdą myślą i problemem. Wszak do tej chwili była pewna, że widzą się po raz ostatni. Rzucone w eter pytanie zmusiło ją do szczerej kalkulacji. Rany zostały już rozdrapane, a uczucia uwolnione z potrzasku. Chciałaby brać z życia garściami, nie zastanawiać się nad konsekwencją swoich działań. Teraz nawet czuła, że nie ma nic do stracenia. To oszustka w niej kreowała myśli i słowa. Nikt nie wiedział o tym co ich łączyło. Nigdy nikomu nie wspomniała o tym, że go kochała. Był jej tajemnicą. Czymś co chciała zatrzymać tylko dla siebie. Przecież nikt nie zrozumiałby tego co mieli.
Parsknęła śmiechem, gdy wspomniał, że złego diabli nie biorą. – W takim razie musisz być nieśmiertelny. – odparła z przekąsem.
Z zaciekawieniem wyczekiwała odpowiedzi na zadane pytanie, choć podejrzewała, że nie przyjdzie jej usłyszeć nic nazbyt mądrego. Wskazywała na to ujęta w dłoń broda i teatralna postawa, która mogłaby uchodzić za zamyśloną dla kogoś kto go nie znał. Słysząc jego słowa poczuła jak dreszcz przechodzi jej po plecach, a żołądek skręca się wiedziony silnymi emocjami. Pokręciła głową. – Nie powinieneś był tego mówić. – odparła zdecydowanie ciszej niż zamierzała. Nie wynikało to z krępacji, czy zawstydzenia. Wróciły wspomnienia dotyku, zatracenia, przyjemności. Kolejne słowa na szczęście przywiodły ją na właściwe tory. Choć nie chciała w tym momencie rozmawiać o Elricu to czuła, że ucieczka zwyczajnie jej się przyda. Dla ostudzenia własnych popędów. Wzruszyła nieznacznie ramionami. – Nie wiem jakiej odpowiedzi oczekujesz. Mam cię rozczarować? – zapytała, a kącik jej ust uniósł się ku górze. – Nie powiem… całkiem do twarzy ci z zazdrością, choć nie wiem czy masz do niej prawo. – dodała znów uśmiechając się szeroko. Nie był to pierwszy raz gdy wspomniał o jej przyjacielu. Nie wiedziała czy robi to po to by przypomnieć jej o zobowiązaniach, czy faktycznie jest to dyktowane zazdrością. Jej również nie przypadła do gustu myśl, że ten oddał swoje życie innej kobiecie, ale wiedziała, że nie ma na to żadnego, ale to żadnego wpływu. Czuła, że mężczyzna i tak się do niczego nie przyzna więc wyczekiwała kpiącej odpowiedzi. Faktycznie się na nią przygotowała.
Niewiele wiedziała o roślinach. Właściwie nigdy zbytnio się nimi nie interesowała. Niektóre gatunki znała jednak bardzo dobrze przez wzgląd na występowanie. Wskazując na bluszcz zwyczajnie chciała mu dopiec, ale gdy padło pytanie zaczęła się szczerze zastanawiać nad sensem porównania. - Bo jest pełen sprzeczności – zaczęła przenosząc na niego spojrzenie. – Jest trujący, ale ma również właściwości lecznicze. Pomimo swych słabości potrafi dożyć nawet 700 lat. A dawniej uważany był za afrodyzjak… - zaśmiała się. – To ostatnie akurat nie pasuje, ale… sprzeczności. Jesteś pełen sprzeczności. – było ich czasem tak wiele, że samej ciężko było jej się odnaleźć. W jednej chwili był jej sprzymierzeńcem by za chwile ciskać w nią zaklęciami, karcił spojrzeniem, a po sekundzie zatracał się w pocałunkach.
Wiele sytuacji z perspektywy czasu uznałaby za komiczne, choć w tamtym momencie wcale do śmiechu jej nie było. Lampa może nie była najlepszym wyborem, w końcu miała przy sobie różdżkę, ale człowiek nie działa racjonalnie, gdy ktoś włamuje mu się do domu. Ba! Rozkłada się na kanapie jak u siebie. – To byłoby przepiękne zwieńczenie naszej znajomości, nie sądzisz? Jeszcze tylko musiałabym ukraść ci jakiś artefakt sprzed nosa, albo nasłać na ciebie nawiedzoną zołzę. – nie mieli normalnych spotkań. Wszystkie kończyły się cholernym zamieszaniem, guzem na głowie lub zszarganymi nerwami. Nie wiedziała czy odnaleźliby się w tuzinkowych sytuacjach. Nigdy o tym nie myślała. Zakładała, że nie istnieje coś takiego jak norma w ich przypadku. – Po wszystkim mogą cię wynieść na tarczy. – dodała wspaniałomyślnie uśmiechając się przy tym najsłodziej jak potrafiła, choć była pewna, że kpina wylewała się z każdej komórki jej ciała.
Od zawsze przerażała ją ich lekkość rozmowy. Jak dotarli do tego miejsca? Jak naśmiewanie się z testów zaufania przywiodło ją właśnie tutaj? Widocznie nie chcąc skupiać się na trudnych tematach przenieśli się na kolejne, może nawet trudniejsze. Wypowiedziane przez mężczyznę słowa miały charakter propozycji. Znalazł pozorne rozwiązanie na jej cierpienie. Jedynie chwilowe, moment zapomnienia. Resztki rozsądku racjonalizowały te słowa. Oczami wyobraźni widziała już jak bardzo będzie to boleć, gdy znów zostanie sama. Gdy oboje wrócą do swojego świata. Nieważne jak silnie chciałaby ulec własnym instynktom, jak bardzo chciałaby zapomnieć o wszystkim co czyha na nią tuż za plecami. Czuła oddech przeszłości i właśnie przez to, albo dzięki temu nie mogła skupić się na tym co rzeczywiste. Te myśli wywołały w niej swego rodzaju żal, ale nie miała zamiaru mu tego demonstrować. Nawet otwarta księga skrywa przed czytelnikiem tajemnice. Drobne druki, zamazane litery. – Jesteś prawdziwym dobrodziejem, namiestniku. Dziękuje za pozwolenie. – zaczęła prześmiewczo, a na jej ustach pojawił się wymowny uśmiech. – Nie mogę – dodała z powagą mając nadzieje, że prawdziwe emocje nie wypłyną na powierzchnie. Nie była aż tak wielką ignorantką. Wiedziała, że nie ma w sobie wystarczająco dużo samozaparcia. Spędziliby razem noc, ale nie byłoby w niej miejsca na sen.
Żałowała wypowiedzianych na głos słów. Obiecali nie poruszać tematów, które mogłyby zaowocować jakąkolwiek sprzeczką. Nie mogła jednak odepchnąć od siebie myśli, czających się w jej własnym mroku niepewności. Wiedziała, że podjęła słuszną decyzje. Znajdowała się w takim momencie swojego życia, że porzucenie zobowiązań równałoby się z pogardą do samej siebie. Jednakże wypowiedziane przez mężczyznę słowa były zaskoczeniem. Od kiedy z taką łatwością przychodziło im mówienie o uczuciach? Podczas spotkania na wzgórzu wydawał się być zirytowany jej obecnością, dał upust wszelkim emocjom, odganiał ją niczym natrętną muchę, a ona nie pozostawała mu dłużna. Wtedy łatwiej było jej widzieć w nim wroga. Dziś wszystkie tamy pękły zalewając ich morzem uczuć. Tęsknił za nią, pragnął jej, potrzebował, chciał by była blisko. Widziała to w jego oczach, dostrzegała w gestach. W innych okolicznościach, w świecie bez wojny… mogłaby być szczęśliwa przy nim. Wiedziała, że nie kpił, nie naśmiewał się. Odpowiadał szczerze na zadane przez nią pytanie. Pokrętnie jednak nie wiedziała czy chciała ów odpowiedź usłyszeć. Utkwiła w nim spojrzenie, zakopała się we własnych myślach, ale nie odpowiedziała. Nie pozwolił jej na to, ale ona też nie znajdowała na to słów.
Parsknęła niby w rozdrażnieniu. – Cieszę się, że cię nie rozczarowałam – dodała przewracając oczami. Przekomarzania weszły im w krew. Spędzali godziny na snuciu kolejnych domysłów, obrzucaniu się nawzajem przekornościami. W takich chwilach czuła się lekko. Jakby nic dookoła nie miało znaczenia. Chwyciła jego dłoń, gdy ten ostentacyjnie wskazywał na jej gadulstwo. – Więcej bzdur? – zapytała w udawanym przerażeniu. – Na Merlina nikt tego nie zniesie. – odparła ściskając lekko jego dłoń by po chwili zwyczajnie ją puścić. Dwuznaczność rzucona w eter sprawiła, że kobieta zaczęła usilnie się nad czymś zastanawiać. Nie umknął jej fakt, że ten znacząco się jej przygląda. – Zastanawiam się właśnie czy rzucenie na ciebie silencio złamie zawieszenie broni. – dodała, a usta rozszerzyły się w uśmiechu. Nie mogli poszczycić się zdrową psychiką. Byli obłąkani, szaleńcy wypuszczeni na wolność. Ponoć skoro powiedziało się A to należy również powiedzieć B, ale ona miała wrażenie, że przez te kilkadziesiąt minut wymówili już na głos cały alfabet.
Westchnęła na wzmiankę o pufkach. – Właśnie dlatego mnie nienawidzą. Nie wpuszczam ich do sypialni. – zaczęła ze wzruszeniem ramion. Prawda była taka, że wraz z wyjazdem Marceli została mianowana opiekunką stworzeń, o których nie miała żadnego pojęcia. Nic dziwnego, że nie potrafiły obdarzyć ją miłością skoro nawet nie potrafiła się nimi zająć. To kolejny dowód na to, że nie powinna być matką. Nie wyobrażała sobie siebie w tej roli. W końcu nie mając żadnych dobrych wzorców nie mogła spełnić się w tej pozycji. – Głodne nie chodzą, ma się kto nimi zająć, ale jeśli chcesz mogę ci je podarować. – dodała z wymownym uśmiechem.
Nie radowałaby się z nim. Stali po dwóch stronach frontu, każde jego zwycięstwo dla niej oznaczało przegraną. Potrafiła jednak docenić jego pozycję. Znała go wystarczająco by wiedzieć jaką drogę przeszedł. Zakonniczka w niej czuła żal nad tym co utracili, ale ona sama w jakimś stopniu dostrzegała w tej sytuacji powód do bycia szczęśliwym. Powinien ten powód mieć i powinien móc z kimś go dzielić. Wiedziała, że związki to układy i nie w każdym chodziło o uczucia, wsparcie, dzielenie się radością i smutkiem. On jednak nie musiał wchodzić w takie relacje. Na tej płaszczyźnie był wolny, a przynajmniej tak przewidywała. - To nie moja sprawa… – zaczęła spoglądając na niego, choć ten wciąż odwracał spojrzenie. – … ale gdzie leży sens dzielenia z kimś życia skoro nie można z nim dzielić wszystkiego? – jej pytanie było retoryczne. Nie wymagała odpowiedzi. Nawet nie wiedziała czy takową pragnie usłyszeć. Widziała w jego postawie niechęć wywołaną tym tematem, może swego rodzaju rozgoryczenie. Nie miała zamiaru się w to mieszać. Podejmował własne decyzje, kierował swoim życiem tak jak tego pragnął i tak jak było mu wygodnie. Domyśliła się jednak, że poruszyła temat, którego na pewno dotykać nie chciał. Nie spodziewała się, że pytanie dotyczące jego osiągnięcia wprawi go w taki nastrój. Pokiwała głową w zrozumieniu. Może nie chciał by drążyła? Zastanawiała się nad jego samopoczuciem? – Niepotrzebnie zaczynałam ten temat, niepotrzebnie się wtrącam. – dodała i posłała w jego stronę delikatny, rozluźniający uśmiech. – Inni nie powinni przyćmiewać twojego samopoczucia, często nie są tego warci. – nie znajdywała na to innych słów. Umoralnianie, wzmacnianie przekonań… to nie była jej rola. On jednak niejednokrotnie robił to dla niej. Bez ogródek ściągał ją na ziemie, ukazywał świat takim jaki jest.
Prosząc ją o wyrażenie opinii wykazał się w jakiś sposób zaufaniem. Nie sądziła by kłamał i pytał ją o zdanie jedynie by zagaić rozmowę. Nie potrzebowali tego. Tematy narzucały się same. Prędzej ujrzeliby wschód słońca niż wyczerpaliby wątek. Zrobiłby to z jej pomocą czy bez niej. Nie widziała powodu do tego by nie wyrazić swojej opinii, nie czuła się w jakimkolwiek stopniu winna. Wzruszyła ramionami, gdy wspomniał, że jedynie by sobie zaszkodził, a po chwili parsknęła głośnym śmiechem. Przeniosła spojrzenie na stojącą w rogu pokoju lampę. – Boisz się mnie – zauważyła unosząc brew w geście zaciekawienia. – Czy to oznacza, że teraz będziesz się na wszystko zgadzał? Spełnisz wszystkie moje zachcianki? – zapytała wiedząc, że ów słowa przepełnione są dwuznacznością.
Zapomniała już jak to jest oddawać się własnym pragnieniom, ulegać pożądaniu. W najśmielszych wyobrażeniach nie spodziewałaby się, że ich spotkanie potoczy się właśnie w tym kierunku. Jednakże pojedyncza rysa w szkle zazwyczaj zwiastuje pęknięcie całej powłoki. Wystarczył impuls by zapomniała o wszystkich wątpliwościach, by pozbyła się wszelkich hamulców. Jedno zetknięcie warg i zatraciła się w namiętności. Nie istniały dla niej konsekwencje. Coś tak przyjemnego nie mogło być przecież niczym złym.
Palce blondynki drżały, gdy rozpinała kolejne guziki jego koszuli. Czuła na sobie jego pożądliwe spojrzenie i nie chciała przerywać swojej wędrówki. Pragnęła dotknąć nagiej skóry mężczyzny, poczuć jego usta na każdym centymetrze własnej. Nie sądziła, że ciało może reagować na kogoś w taki sposób. Ponownie chwycił jej pośladki tym razem sadzając ją na blacie stołu. Niemal od razu objęła jego biodra udami zmniejszając dzielącą ich odległość do minimum. Oddawała każdy pocałunek intensywniej, natarczywiej chcąc wziąć od niego wszystko co tylko zapragnie jej dać.
Przymknęła delikatnie oczy czując jak wzrok mąci jej się od nadmiaru ekscytacji. Każdy pocałunek składany na skórze pozostawał ogień w jej wnętrzu. Wsunęła dłonie pod materiał rozpiętej do połowy koszuli, gdy ten ustami zbliżał się do jej szyi. Oddychała płytko mając wrażenie, że serce za chwile zatrzyma się od nadmiernego wysiłku. Każdy dotyk jego dłoni sprawiał, że drżała na całym ciele, pragnęła więcej. Wbiła mocniej palce w jego skórę, gdy przekroczył kolejną z granic. Czuła jego gorący oddech na policzku i wiedziała, że są straceni. Nie istniało nic co mogłoby ich uchronić przed sobą.
W pośpiechu i ożywieniu rozpięła pozostałe guziki jego koszuli i zsunęła mu ją z ramion, gdy na sekundę się od niej odsunął. Przyciągnęła go do siebie w tym samym momencie, w którym na nią naparł. Ciszę w pomieszczeniu przerywał jedynie jej głośny oddech. Pragnęła go tak bardzo, że to aż bolało. Przysunęła się na skraj blatu, a dłonią uniosła jego podbródek zmuszając go tym samym do spojrzenia jej w oczy. Złączyła ponownie ich usta w rozgorączkowanym pocałunku, a dotykiem zaczęła badać każdy milimetr jego nagiej skóry. Przedramiona, ramiona i tors. Dostrzegła czarny atrament wijący się na jego skórze, ale nie tam zakończyła swą wędrówkę. Zatrzymała się dopiero, gdy pod placami wyczuła klamrę od paska. Udami jeszcze mocniej przycisnęła go do siebie, pocałunkiem składała mu niemą obietnice, a dłońmi pozbywała się kolejnej części jego garderoby. Nie chciała by cokolwiek oddzielało ich od siebie.
Empatia nie pomagała. Starała się nie dopuszczać do siebie żadnych wątpliwości, ale te nawiedzały ją w snach i mieszały zmysły. Nie wiedziała czy może to nazwać wyrzutami sumienia, bo nie była przekonana czy wciąż je posiada. Jedno było pewne – po stoczonej bitwie nigdy nie kładła się do łóżka z uśmiechem na twarzy, nigdy nie witały ją spokojne sny. Bez względu na to jak bardzo chciałaby wyprzeć te uczucia i nieważne jak mocno wierzyłaby w obrany cel. Nikt nie przygotował jej do tego kim się stała. Nie pokazał jak sobie radzić. Była jedynie łamaczem klątw, poszukiwaczem artefaktów, a finalnie stała się cholerną kulą armatnią. Nigdy nie narzekała, nie powiedziałaby choć słowa, bo to stanowiło o jej słabości, ale wbrew przepuszczeniom wszystkich była szalenie zagubiona w tym świecie. Cóż, nie odnalazłaby się też już w żadnym innym. Zawieszona w próżni. Nie istniało coś takiego jak norma. Jej własna otchłań, limbo, pandemonium człowieczeństwa.
Naśmiewał się z niej. W głos wypowiadał słowa, przez które powinna oblać się gorącym rumieńcem. Dwuznaczności rzucane w eter były czymś odmiennym. Rumieniec jednak nie zagościł na jej twarzy. Przyzwyczajona do słów wypowiadanych bez ogródek nie wierzyła już w tematy tabu. A w szczególności jeśli chodziło o Macnaira. Lubił wprawiać ludzi w zakłopotanie. Nie zliczyłaby ile razy ją samą w takowe wprawił. Jeśli czegoś nauczyły ją godziny rozmów, przekomarzań i przepychanek, to właśnie tego by nie dawać za wygraną. Cóż za to też mogłaby mu w jakimś stopniu podziękować. Blondynka przewróciła oczami i westchnęła przeciągle niby to w znudzeniu. – Jak chcesz. Kradzież zwykle odbywa się bez zgody drugiej osoby. Za kradzież cnoty powinno czekać kastrowanie. – odparła unosząc brew w wymownym geście, by po chwili odwrócić wzrok. Śmiech cisnął jej się na usta, bo znała prawdę i wiedziała, że ta jest daleka od słów jakie padły. Wytrzymała jednak nie mając zamiaru odpuścić powagi, którą sam wprowadził. Czasem odnosiła wrażenie, że prowadzą jakiś pojedynek, w którym od dawna przestali już zliczać punkty. Żadne nie miało jednak zamiaru odpuścić. To byłoby nazbyt proste.
Sama nie wiedziała jak to wszystko zgrało się ze sobą. Zwykle była sceptycznie nastawiona do wszelkich związków, małżeństw, partnerstw. Wychowana w świecie aliansów nie widziała nic poza umową. Traktatem wiążącym dwie osoby jedynie dla korzyści. Nie było miejsca na troskę, rozmowę i codzienność. Nikt kto spojrzałby na tę dwójkę nie dałby im choć najmniejszej szansy na przetrwanie. Mieliby rację, ale to nie ich wzajemny stosunek był problemem, a obrana droga. Wszystko inne choć trudne, a momentami nazbyt skomplikowane było całkiem realne. Miała wrażenie, że przeszli już niemal przez wszystkie możliwe uczucia względem siebie. Zaczynając od ciekawości przez nienawiść, miłość, pożądanie, pogardę i tęsknotę. W tak krótkim czasie poznali się bardziej niżeli ludzie, którzy przez lata dzielą ze sobą życie. W tych słowach nie była nazbyt pewna siebie. Wiedziała, że istnieje wiele masek, których nigdy nie widziała, twarzy, których celowo jej nie pokazał. Nie miała mu tego za złe. Wychodziła z założenia, że życie to tajemnica. Skarb, który chce zostać odkryty. Tak samo jak wszystkie artefakty, którym poświęciła sens istnienia. Jeśli nie masz w życiu czegoś co pociąga, zachęca do poznania, pobudza wszelkie zmysły, to skąd właściwie wiesz, że żyjesz? Oddech nie jest wystarczającym dowodem.
Pragmatyzm mieszał się jej z utopią. Wszystko zależało od samopoczucia. Momentami żałowała, że nie mieli okazji zmierzyć się w pojedynku, a czasem dziękowała Merlinowi, że tak się nie stało. Nie chciała nawet wyobrażać sobie tego przez co musiałaby, musieliby oboje przejść by posłać w swoją stronę zaklęcia. Chciałaby poznać jego zamiary, być pewna, że nie jest zdolny by zrobić jej krzywdę, wierzyć w intencje jakie ma. Niestety rozsądek uderzał w każdą komórkę jej ciała. Informował o zagrożeniu. Nawet jeśli teraz trwali przy sobie jakby nic się nie wydarzyło, to zawieszenie broni w końcu dobiegnie końca, a oni znów będą wrogami. Koniec sporów, koniec przepuszczeń, cisza. Wiedziała, że nie postawią samych siebie ponad ideałami, które wybrali. Gdyby taki miał być finał to doświadczyliby go już półtora roku temu. Próbowała skrywać uczucia, udawać, że zostawiła wszystko za sobą, ale tak nie było. Zdradzało ją ciało, zdradzał ją głos, zdradzał ją własny rozum. Miała dość cierpienia w każdej postaci. Nie chciała na nie patrzeć, ale też nie chciała go doświadczać. Zgubione odłamki serca nigdy nie trafiły z powrotem na swoje miejsce, może nawet zabrał je ze sobą wtedy w Zamglonej Dolinie. Jeśli tak wyglądała miłość, to w głos chciała się jej wyrzec. Lecz nie dziś, gdy właśnie trwali przy sobie jakby nic się nie wydarzyło.
Słysząc kolejne słowa uniosła kącik ust w przekornym uśmiechu. – Nie wiem czy powinnam traktować to jako obietnice czy groźbę. – odparła czując jak spojrzeniem sunie po jej ciele. Fakt był taki, że niejednokrotnie ów dech jej zapierał. Czasem w przyjemnościach, do których wstydliwie było wracać w myślach, a czasem w niemądrości słów jakie przyszło mu używać. W jej życiu było wielu mężczyzn. Znajdywała z nimi wspólny język o wiele szybciej niżeli z kobietami. To jednak właśnie z Drew odkryła część siebie, którą przez długi czas trzymała w ryzach. Dała dojść do głosu uśpionym potrzebom. Dość szybko zdała sobie sprawę, że nie było tu miejsca na analizę i konserwatywne przekonania, a o impuls, któremu należało ulec. Nawet dziś jej uległość dawała o sobie znać. Gdyby przez sekundę przeanalizowała sensowność ich spotkania, to nie byłoby jej tu dzisiaj. Ciekawość zwyciężyła. Ciekawość i tęsknota.
Choć przekraczanie granic weszło im w krew już lata temu, to istniały takie, których przekroczyć nie mogli. Może było tak zawsze? Wybierali tematy tabu i tak manipulowali rozmową by nie zbliżyć się do tej bariery? Nie mogli poczuć swobody na gruncie własnych niepewności, trudności i bolączek. Była mu wdzięczna, że z taką łatwością zmienił temat i nadał mu lekkości. Miał talent do prowadzenia konwersacji nawet jeśli nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Mówił to co rozmówca chciał usłyszeć, mówił też to co uderzało w najczulszy punkt. Był świetnym obserwatorem. – Randkę? A dziś zaprosiłeś mnie na randkę? – oboje wiedzieli, że ów kiedyś nie nadejdzie. Nie dotrą do takiego miejsca w życiu, w którym bez ogródek będą mogli dzielić się każdą myślą i problemem. Wszak do tej chwili była pewna, że widzą się po raz ostatni. Rzucone w eter pytanie zmusiło ją do szczerej kalkulacji. Rany zostały już rozdrapane, a uczucia uwolnione z potrzasku. Chciałaby brać z życia garściami, nie zastanawiać się nad konsekwencją swoich działań. Teraz nawet czuła, że nie ma nic do stracenia. To oszustka w niej kreowała myśli i słowa. Nikt nie wiedział o tym co ich łączyło. Nigdy nikomu nie wspomniała o tym, że go kochała. Był jej tajemnicą. Czymś co chciała zatrzymać tylko dla siebie. Przecież nikt nie zrozumiałby tego co mieli.
Parsknęła śmiechem, gdy wspomniał, że złego diabli nie biorą. – W takim razie musisz być nieśmiertelny. – odparła z przekąsem.
Z zaciekawieniem wyczekiwała odpowiedzi na zadane pytanie, choć podejrzewała, że nie przyjdzie jej usłyszeć nic nazbyt mądrego. Wskazywała na to ujęta w dłoń broda i teatralna postawa, która mogłaby uchodzić za zamyśloną dla kogoś kto go nie znał. Słysząc jego słowa poczuła jak dreszcz przechodzi jej po plecach, a żołądek skręca się wiedziony silnymi emocjami. Pokręciła głową. – Nie powinieneś był tego mówić. – odparła zdecydowanie ciszej niż zamierzała. Nie wynikało to z krępacji, czy zawstydzenia. Wróciły wspomnienia dotyku, zatracenia, przyjemności. Kolejne słowa na szczęście przywiodły ją na właściwe tory. Choć nie chciała w tym momencie rozmawiać o Elricu to czuła, że ucieczka zwyczajnie jej się przyda. Dla ostudzenia własnych popędów. Wzruszyła nieznacznie ramionami. – Nie wiem jakiej odpowiedzi oczekujesz. Mam cię rozczarować? – zapytała, a kącik jej ust uniósł się ku górze. – Nie powiem… całkiem do twarzy ci z zazdrością, choć nie wiem czy masz do niej prawo. – dodała znów uśmiechając się szeroko. Nie był to pierwszy raz gdy wspomniał o jej przyjacielu. Nie wiedziała czy robi to po to by przypomnieć jej o zobowiązaniach, czy faktycznie jest to dyktowane zazdrością. Jej również nie przypadła do gustu myśl, że ten oddał swoje życie innej kobiecie, ale wiedziała, że nie ma na to żadnego, ale to żadnego wpływu. Czuła, że mężczyzna i tak się do niczego nie przyzna więc wyczekiwała kpiącej odpowiedzi. Faktycznie się na nią przygotowała.
Niewiele wiedziała o roślinach. Właściwie nigdy zbytnio się nimi nie interesowała. Niektóre gatunki znała jednak bardzo dobrze przez wzgląd na występowanie. Wskazując na bluszcz zwyczajnie chciała mu dopiec, ale gdy padło pytanie zaczęła się szczerze zastanawiać nad sensem porównania. - Bo jest pełen sprzeczności – zaczęła przenosząc na niego spojrzenie. – Jest trujący, ale ma również właściwości lecznicze. Pomimo swych słabości potrafi dożyć nawet 700 lat. A dawniej uważany był za afrodyzjak… - zaśmiała się. – To ostatnie akurat nie pasuje, ale… sprzeczności. Jesteś pełen sprzeczności. – było ich czasem tak wiele, że samej ciężko było jej się odnaleźć. W jednej chwili był jej sprzymierzeńcem by za chwile ciskać w nią zaklęciami, karcił spojrzeniem, a po sekundzie zatracał się w pocałunkach.
Wiele sytuacji z perspektywy czasu uznałaby za komiczne, choć w tamtym momencie wcale do śmiechu jej nie było. Lampa może nie była najlepszym wyborem, w końcu miała przy sobie różdżkę, ale człowiek nie działa racjonalnie, gdy ktoś włamuje mu się do domu. Ba! Rozkłada się na kanapie jak u siebie. – To byłoby przepiękne zwieńczenie naszej znajomości, nie sądzisz? Jeszcze tylko musiałabym ukraść ci jakiś artefakt sprzed nosa, albo nasłać na ciebie nawiedzoną zołzę. – nie mieli normalnych spotkań. Wszystkie kończyły się cholernym zamieszaniem, guzem na głowie lub zszarganymi nerwami. Nie wiedziała czy odnaleźliby się w tuzinkowych sytuacjach. Nigdy o tym nie myślała. Zakładała, że nie istnieje coś takiego jak norma w ich przypadku. – Po wszystkim mogą cię wynieść na tarczy. – dodała wspaniałomyślnie uśmiechając się przy tym najsłodziej jak potrafiła, choć była pewna, że kpina wylewała się z każdej komórki jej ciała.
Od zawsze przerażała ją ich lekkość rozmowy. Jak dotarli do tego miejsca? Jak naśmiewanie się z testów zaufania przywiodło ją właśnie tutaj? Widocznie nie chcąc skupiać się na trudnych tematach przenieśli się na kolejne, może nawet trudniejsze. Wypowiedziane przez mężczyznę słowa miały charakter propozycji. Znalazł pozorne rozwiązanie na jej cierpienie. Jedynie chwilowe, moment zapomnienia. Resztki rozsądku racjonalizowały te słowa. Oczami wyobraźni widziała już jak bardzo będzie to boleć, gdy znów zostanie sama. Gdy oboje wrócą do swojego świata. Nieważne jak silnie chciałaby ulec własnym instynktom, jak bardzo chciałaby zapomnieć o wszystkim co czyha na nią tuż za plecami. Czuła oddech przeszłości i właśnie przez to, albo dzięki temu nie mogła skupić się na tym co rzeczywiste. Te myśli wywołały w niej swego rodzaju żal, ale nie miała zamiaru mu tego demonstrować. Nawet otwarta księga skrywa przed czytelnikiem tajemnice. Drobne druki, zamazane litery. – Jesteś prawdziwym dobrodziejem, namiestniku. Dziękuje za pozwolenie. – zaczęła prześmiewczo, a na jej ustach pojawił się wymowny uśmiech. – Nie mogę – dodała z powagą mając nadzieje, że prawdziwe emocje nie wypłyną na powierzchnie. Nie była aż tak wielką ignorantką. Wiedziała, że nie ma w sobie wystarczająco dużo samozaparcia. Spędziliby razem noc, ale nie byłoby w niej miejsca na sen.
Żałowała wypowiedzianych na głos słów. Obiecali nie poruszać tematów, które mogłyby zaowocować jakąkolwiek sprzeczką. Nie mogła jednak odepchnąć od siebie myśli, czających się w jej własnym mroku niepewności. Wiedziała, że podjęła słuszną decyzje. Znajdowała się w takim momencie swojego życia, że porzucenie zobowiązań równałoby się z pogardą do samej siebie. Jednakże wypowiedziane przez mężczyznę słowa były zaskoczeniem. Od kiedy z taką łatwością przychodziło im mówienie o uczuciach? Podczas spotkania na wzgórzu wydawał się być zirytowany jej obecnością, dał upust wszelkim emocjom, odganiał ją niczym natrętną muchę, a ona nie pozostawała mu dłużna. Wtedy łatwiej było jej widzieć w nim wroga. Dziś wszystkie tamy pękły zalewając ich morzem uczuć. Tęsknił za nią, pragnął jej, potrzebował, chciał by była blisko. Widziała to w jego oczach, dostrzegała w gestach. W innych okolicznościach, w świecie bez wojny… mogłaby być szczęśliwa przy nim. Wiedziała, że nie kpił, nie naśmiewał się. Odpowiadał szczerze na zadane przez nią pytanie. Pokrętnie jednak nie wiedziała czy chciała ów odpowiedź usłyszeć. Utkwiła w nim spojrzenie, zakopała się we własnych myślach, ale nie odpowiedziała. Nie pozwolił jej na to, ale ona też nie znajdowała na to słów.
Parsknęła niby w rozdrażnieniu. – Cieszę się, że cię nie rozczarowałam – dodała przewracając oczami. Przekomarzania weszły im w krew. Spędzali godziny na snuciu kolejnych domysłów, obrzucaniu się nawzajem przekornościami. W takich chwilach czuła się lekko. Jakby nic dookoła nie miało znaczenia. Chwyciła jego dłoń, gdy ten ostentacyjnie wskazywał na jej gadulstwo. – Więcej bzdur? – zapytała w udawanym przerażeniu. – Na Merlina nikt tego nie zniesie. – odparła ściskając lekko jego dłoń by po chwili zwyczajnie ją puścić. Dwuznaczność rzucona w eter sprawiła, że kobieta zaczęła usilnie się nad czymś zastanawiać. Nie umknął jej fakt, że ten znacząco się jej przygląda. – Zastanawiam się właśnie czy rzucenie na ciebie silencio złamie zawieszenie broni. – dodała, a usta rozszerzyły się w uśmiechu. Nie mogli poszczycić się zdrową psychiką. Byli obłąkani, szaleńcy wypuszczeni na wolność. Ponoć skoro powiedziało się A to należy również powiedzieć B, ale ona miała wrażenie, że przez te kilkadziesiąt minut wymówili już na głos cały alfabet.
Westchnęła na wzmiankę o pufkach. – Właśnie dlatego mnie nienawidzą. Nie wpuszczam ich do sypialni. – zaczęła ze wzruszeniem ramion. Prawda była taka, że wraz z wyjazdem Marceli została mianowana opiekunką stworzeń, o których nie miała żadnego pojęcia. Nic dziwnego, że nie potrafiły obdarzyć ją miłością skoro nawet nie potrafiła się nimi zająć. To kolejny dowód na to, że nie powinna być matką. Nie wyobrażała sobie siebie w tej roli. W końcu nie mając żadnych dobrych wzorców nie mogła spełnić się w tej pozycji. – Głodne nie chodzą, ma się kto nimi zająć, ale jeśli chcesz mogę ci je podarować. – dodała z wymownym uśmiechem.
Nie radowałaby się z nim. Stali po dwóch stronach frontu, każde jego zwycięstwo dla niej oznaczało przegraną. Potrafiła jednak docenić jego pozycję. Znała go wystarczająco by wiedzieć jaką drogę przeszedł. Zakonniczka w niej czuła żal nad tym co utracili, ale ona sama w jakimś stopniu dostrzegała w tej sytuacji powód do bycia szczęśliwym. Powinien ten powód mieć i powinien móc z kimś go dzielić. Wiedziała, że związki to układy i nie w każdym chodziło o uczucia, wsparcie, dzielenie się radością i smutkiem. On jednak nie musiał wchodzić w takie relacje. Na tej płaszczyźnie był wolny, a przynajmniej tak przewidywała. - To nie moja sprawa… – zaczęła spoglądając na niego, choć ten wciąż odwracał spojrzenie. – … ale gdzie leży sens dzielenia z kimś życia skoro nie można z nim dzielić wszystkiego? – jej pytanie było retoryczne. Nie wymagała odpowiedzi. Nawet nie wiedziała czy takową pragnie usłyszeć. Widziała w jego postawie niechęć wywołaną tym tematem, może swego rodzaju rozgoryczenie. Nie miała zamiaru się w to mieszać. Podejmował własne decyzje, kierował swoim życiem tak jak tego pragnął i tak jak było mu wygodnie. Domyśliła się jednak, że poruszyła temat, którego na pewno dotykać nie chciał. Nie spodziewała się, że pytanie dotyczące jego osiągnięcia wprawi go w taki nastrój. Pokiwała głową w zrozumieniu. Może nie chciał by drążyła? Zastanawiała się nad jego samopoczuciem? – Niepotrzebnie zaczynałam ten temat, niepotrzebnie się wtrącam. – dodała i posłała w jego stronę delikatny, rozluźniający uśmiech. – Inni nie powinni przyćmiewać twojego samopoczucia, często nie są tego warci. – nie znajdywała na to innych słów. Umoralnianie, wzmacnianie przekonań… to nie była jej rola. On jednak niejednokrotnie robił to dla niej. Bez ogródek ściągał ją na ziemie, ukazywał świat takim jaki jest.
Prosząc ją o wyrażenie opinii wykazał się w jakiś sposób zaufaniem. Nie sądziła by kłamał i pytał ją o zdanie jedynie by zagaić rozmowę. Nie potrzebowali tego. Tematy narzucały się same. Prędzej ujrzeliby wschód słońca niż wyczerpaliby wątek. Zrobiłby to z jej pomocą czy bez niej. Nie widziała powodu do tego by nie wyrazić swojej opinii, nie czuła się w jakimkolwiek stopniu winna. Wzruszyła ramionami, gdy wspomniał, że jedynie by sobie zaszkodził, a po chwili parsknęła głośnym śmiechem. Przeniosła spojrzenie na stojącą w rogu pokoju lampę. – Boisz się mnie – zauważyła unosząc brew w geście zaciekawienia. – Czy to oznacza, że teraz będziesz się na wszystko zgadzał? Spełnisz wszystkie moje zachcianki? – zapytała wiedząc, że ów słowa przepełnione są dwuznacznością.
Zapomniała już jak to jest oddawać się własnym pragnieniom, ulegać pożądaniu. W najśmielszych wyobrażeniach nie spodziewałaby się, że ich spotkanie potoczy się właśnie w tym kierunku. Jednakże pojedyncza rysa w szkle zazwyczaj zwiastuje pęknięcie całej powłoki. Wystarczył impuls by zapomniała o wszystkich wątpliwościach, by pozbyła się wszelkich hamulców. Jedno zetknięcie warg i zatraciła się w namiętności. Nie istniały dla niej konsekwencje. Coś tak przyjemnego nie mogło być przecież niczym złym.
Palce blondynki drżały, gdy rozpinała kolejne guziki jego koszuli. Czuła na sobie jego pożądliwe spojrzenie i nie chciała przerywać swojej wędrówki. Pragnęła dotknąć nagiej skóry mężczyzny, poczuć jego usta na każdym centymetrze własnej. Nie sądziła, że ciało może reagować na kogoś w taki sposób. Ponownie chwycił jej pośladki tym razem sadzając ją na blacie stołu. Niemal od razu objęła jego biodra udami zmniejszając dzielącą ich odległość do minimum. Oddawała każdy pocałunek intensywniej, natarczywiej chcąc wziąć od niego wszystko co tylko zapragnie jej dać.
Przymknęła delikatnie oczy czując jak wzrok mąci jej się od nadmiaru ekscytacji. Każdy pocałunek składany na skórze pozostawał ogień w jej wnętrzu. Wsunęła dłonie pod materiał rozpiętej do połowy koszuli, gdy ten ustami zbliżał się do jej szyi. Oddychała płytko mając wrażenie, że serce za chwile zatrzyma się od nadmiernego wysiłku. Każdy dotyk jego dłoni sprawiał, że drżała na całym ciele, pragnęła więcej. Wbiła mocniej palce w jego skórę, gdy przekroczył kolejną z granic. Czuła jego gorący oddech na policzku i wiedziała, że są straceni. Nie istniało nic co mogłoby ich uchronić przed sobą.
W pośpiechu i ożywieniu rozpięła pozostałe guziki jego koszuli i zsunęła mu ją z ramion, gdy na sekundę się od niej odsunął. Przyciągnęła go do siebie w tym samym momencie, w którym na nią naparł. Ciszę w pomieszczeniu przerywał jedynie jej głośny oddech. Pragnęła go tak bardzo, że to aż bolało. Przysunęła się na skraj blatu, a dłonią uniosła jego podbródek zmuszając go tym samym do spojrzenia jej w oczy. Złączyła ponownie ich usta w rozgorączkowanym pocałunku, a dotykiem zaczęła badać każdy milimetr jego nagiej skóry. Przedramiona, ramiona i tors. Dostrzegła czarny atrament wijący się na jego skórze, ale nie tam zakończyła swą wędrówkę. Zatrzymała się dopiero, gdy pod placami wyczuła klamrę od paska. Udami jeszcze mocniej przycisnęła go do siebie, pocałunkiem składała mu niemą obietnice, a dłońmi pozbywała się kolejnej części jego garderoby. Nie chciała by cokolwiek oddzielało ich od siebie.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie obawiałem się złości z jej strony. Doskonale znała moje kiepskie poczucie humoru i żarty zwykle przekraczające granicę dobrego smaku, dlatego swobodnie nimi operowałem nie spuszczając wzroku z jej twarzy. Już dawno jej policzki przestały zalewać się rumieńcem, gdy prawiłem komplementy tudzież wspominałem o intymnych sprawach. Stała się śmielsza, bardziej otwarta na pewne tematy i choć nie miałem pewności, czy byłem wyjątkiem, to zdecydowanie pewność siebie działała na jej korzyść. Potrafiła pociągnąć za język, wydusić ze mnie to czego w innym towarzystwie bym po prostu nie powiedział, gdyż wbrew pozorom miałem instynkt zachowawczy i potrafiłem oszacować jak bardzo idiotycznie zabrzmię. Rzeczywiście w stosunku do kobiet tych wewnętrznych hamulców było mniej, ale u jej boku właściwie nie istniały. Odnosiłem wrażenie, że ona także nieszczególnie zważała na słowa. Może nie mówiła wszystkiego, nie była prowodyrką większości dwuznaczności, ale żwawo i chętnie je komentowała. -Ah tak?- uniosłem wymownie brew i wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie. Dłonią zawędrowałem do kieszeni, z której wyciągnąłem paczkę papierosów i odpaliłem jego z nich. Wysunąwszy rękę w kierunku dziewczyny zaproponowałem, aby się poczęstowała. Rzadko widywałem jej profil skryty za tytoniową chmurą, ale kto wie – może coś się w tej kwestii zmieniło? -Nie pozwoliłabyś na to- skwitowałem nie pozostawiając żadnej przestrzeni niepewności.
-Chyba, że z zazdrości- nie mogłem się powstrzymać. Właściwie byłoby to całkiem logiczne i sensowne, gdyby tylko była skłonna do agresji spowodowanej nieprzyjemnym uściskiem w klatce piersiowej. -Ale to nie w twoim stylu- dodałem puszczając jej oczko. Nigdy nie była mściwa, potrafiła dokuczać i irytować, ale nie rzucała kłód pod nogi nawet jeśli miała ku temu słuszne powody.
Ciekaw byłem jak zareaguje na dwuznaczność słów, ale przede wszystkim spojrzenie, które omiotło jej sylwetkę zatrzymując się na miejscach szczególnie intymnych. Oczami wyobraźni widziałem jej nagie ciało, miękką skórę, która drżała pod moim dotykiem i zalewała swym ciepłem równie gorące wargi muskające każdy jej skrawek. -Jak wolisz- nie sprecyzowałem intencji wcześniejszej wypowiedzi. Pozostawiłem to jej fantazji, a być może i samozachowawczemu instynktowi, jaki z pewnością niejednokrotnie bił na alarm w ciągu ostatnich dni. W trakcie spotkań, wymiany listów i zapisanych na nich linijek tekstu, jakie z pewnością dalekie były od tych pożądanych. Może jednak wręcz przeciwnie? Może chciała to przeczytać? Upewnić się, że nie pozostawała sama w tej irracjonalnej więzi? Może zaś ja egoistycznie chciałem się o tym przekonać?
Im dłużej zastanawiałem się nad tym po co właściwie były nam te rozmowy, tym więcej pojawiło się pytań, wątpliwości. Czasu nie byliśmy w stanie cofnąć, pewnych czynów zmienić, podobnie jak rzeczywistości, która okazywała się dla nas bezwzględna. Nie było w niej dla nas miejsca, nie mogło być i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, a mimo to stałem przed nią, wpatrywałem się w jej oczy, błądziłem spragnionym i stęsknionym spojrzeniem po ciele, uśmiechałem oraz śmiałem, jakby te półtora roku nigdy nie miało miejsca. Jakbyśmy pstryknęli palcami i znaleźli się kilka dni po spotkaniu w Zamglonej Dolinie, którą pozostało wyprzeć z pamięci wraz ze wznoszonym kielichem i toastem na ustach. Jeśli ktoś twierdził, że pewnych aspektów nie dało się rozgraniczyć to był w błędzie i my byliśmy tego najlepszym przykładem. Rzecz jasna nikt by tego nie pochwalił, byłbym hipokrytą, gdybym aprobaty wymagał, ale to było po prostu silniejsze, zbyt kuszące, aby nie wyciągnąć ręki.
-Taką ze śniadaniem- odparłem udając zdziwionego, że musiałem ją w tym utwierdzać. -Nie ma kwiatka, to już nie randka?- uniosłem pytająco brew, a na usta cisnął mi się kpiący uśmiech. -Uznajmy, że to jest w zmian- rzuciłem ukazując jej piersiówkę, z której z resztą upiła już sporej ilości trunku. Nie miałem przy sobie nic więcej, bowiem nie sądziłem, że w ogóle będzie miała ochotę na alkohol, dlatego kompletnie się nie przygotowałem. Byłem przekonany, iż wyrzucimy z siebie kolejne pokłady złości i rozstaniemy z jeszcze większym żalem oraz niezrozumieniem sensu odbytej konwersacji. Mogliśmy obiecać sobie spokój, mogliśmy zapewniać o nieporuszaniu trudnych tematów, ale złość przychodziła samoistnie, atakowała niczym wspomnienia, dlatego poniekąd byłem zaskoczony podobnym obrotem spraw, a przede wszystkim własnym zachowaniem. Nie było mi z tym jednak źle – wręcz przeciwnie. Swoboda i zapomnienie o otaczającej nas rzeczywistości przyniosła nieoczekiwaną ulgę. Chyba naprawdę tego potrzebowałem i miałem wrażenie, że dziewczyna również. Promieniowała, nieustannie się uśmiechała. Była dokładnie taka jaką chciałem ją pamiętać.
-Ja?- wskazałem na siebie palcem, po czym zmrużyłem oczy. -W takim razie czeka nas słodko-gorzka nieśmiertelność Lucindo- uśmiechnąłem się szelmowsko. Widziałem w niej wroga, ale na pewno nie złego człowieka. Miała błędne przekonania, przesiąkła propagandą Longbottoma i szła w nią w zamkniętymi oczami licząc, że świat kiedykolwiek uzna wyższość ich idei, dopuściła się licznych zbrodni, obrzydliwych rzeczy, ale w tym wszystkim nie chodziło o własne dobro. W jej krwi płynęła błękitna krew, miała wszystko o czym inni mogliby tylko marzyć; rodzinę, bogactwo, status i szacunek, więc na próżno było szukać w jej czynach egoizmu. Zaufała złym ludziom, uparcie patrzyła na świat przez pryzmat innych osób i nie chciała pozostać marionetką w rękach rodu – właśnie tak próbowałem ją tłumaczyć. Miała w sobie odwagę, jakiej brakowało niejednemu Rycerzowi i wybrała własną drogę, zgodną ze sobą, a nie tym co dookoła nakazywano. Nie pozostała w Londynie ze strachu, a dałbym sobie różdżkę zabrać, iż gro w czterech ścianach pluło na nagłówki Walczącego Maga. Nie byłem krótkowzroczny – pokój wymagał sporych nakładów sił, a takich wciąż brakowało. Czarodziejów twierdzących, że wojna jest poza nimi miałem ochotę wyśmiać, bowiem jak można było żyć w miejscu ogarniętym krwią oraz śmiercią i dalej iść w zaparte, że to nie był ich ogród? Nie ich sprawa? Wzywaliśmy do podjęcia walki, do wzmacniania zdobytych granic, lecz tylko nieliczni wypełźli ze swych domów i byli gotów stawić czoła najtrudniejszym wyzwaniom. Tym najbardziej ryzykownym. Obojętni nie byli tylko doświadczeni w boju, ale uzdrowiciele, znakomici alchemicy, wprawieni rzemieślnicy. Ignorancji nigdy nie respektowałem, wroga już owszem. Tylko głupiec uznawałby ich za niską i bezpieczną przeszkodę.
Przechyliłem nieco głowę i uniosłem brew zaskoczony, gdy momentalnie spochmurniała. Powiedziałem coś nie tak? Nie chciała słyszeć komplementów? Padło tak wiele słów, ale to właśnie to spostrzeżenie uderzyło ją równie mocno? Dlaczego? -Mam kłamać, czy milczeć?- cień uśmiechu pojawił się na twarzy, ale niczym nie przypominał on tych wcześniejszych. -Doskonale wiesz, co myślę o twojej urodzie- wzruszyłem lekko ramionami. Na szczęście szybko zmieniła temat, a zaraz własną postawę. Ze skrajności w skrajność – czy kiedyś miało się to skończyć? Niestety tak i to już wkrótce. Wraz z ustaniem zawieszenia broni. -Nie chciałem mówić tego głośno, ale sama mnie do tego nakłaniasz- ściągnąłem brwi, po czym zmniejszyłem dzielącą nas odległość i nachyliłem się do jej ucha. -Jaki by nie był i tak będzie gorszy ode mnie- szepnąłem tylko i wyłącznie, a by bardziej ją zirytować. Przecież nie było nikogo w pobliżu i nikt nie mógł tego słyszeć. -Pies ogrodnika, znasz to powiedzenie?- dodałem, po czym wyprostowałem się i wykonałem kilka kroków w tył. Kpiący uśmiech nie schodził mi z twarzy. Miałem coś z niego i nie był to jedynie żart wszak nie mogłem jej mieć, a mimo to nie wyobrażałem sobie, aby mógł ktoś inny. Być może był w tym element zazdrości, choć bardziej nazwałbym to złością, irracjonalnym gniewem na samą myśl, iż jakiś pajac mógł zamknąć ją w ramionach. Dotknąć. Z chęcią bym go dorwał i pokazał, gdzie jest jego miejsce.
-Pasuje jak najbardziej- skrzyżowałem przedramiona na piersi. -Czyż nie działam jak afrodyzjak? Nie możesz spuścić ze mnie wzroku- zacisnąłem wargi starając się nie roześmiać. -Znacznie bardziej irracjonalna jest ta trucizna- ciągnąłem farsę. -Nie ma we mnie nic trującego, widzę samo dobro- pokiwałem wolno głową na potwierdzenie własnych słów, które rzecz jasna mijały się z prawdą. Wcale o sobie tak nie myślałem; zdawałem sobie sprawę z własnych słabości, zapędów, a także czynów. Większość uważałem za słuszne, lecz były też te toksyczne – chyba żaden człowiek nie przeżył ponad trzydziestu lat bez popełnienia takowych. Błędy były naszą naturą i tylko od nas zależało, jakie lekcje z nich wyciągaliśmy. -Opowiedz mi o tych sprzecznościach- zasugerowałem spoglądając w jej zielone tęczówki. Byłem ciekaw co dokładnie miała na myśli, ale zapewne nie dane będzie mi się dowiedzieć. Lubiła pozostawiać mi przestrzeń do domysłów – ten element również nas łączył.
-Szybciej faktycznie zbiłabyś mnie lampą, jak ukradła mi sprzed nosa artefakt- oznajmiłem z pewnością w głosie. Co jak co, ale o swoje łupy wyjątkowo dbałem i nie pozwoliłbym sobie na równie wielką lekkomyślność i zaufanie w stosunku do konkurenta. Rzecz jasna pozostawiłem ją bez wyjścia, deptałem jej po piętach, a ona nie miała o tym zielonego pojęcia. Wtem byłem z siebie wyjątkowo dumny, zaś teraz to wspomnienie wywoływało jedynie sentymentalny uśmiech. Zdawać by się mogło, że minęły wieki od tamtego spotkania. -Siebie naślesz?- uniosłem pytająco brew, po czym odwzajemniłem słodziutki uśmiech. Nie wiedziałem czy potrafiłem, ale jeśli przypominałem idiotę, to wyglądaliśmy podobnie. Szczególnie dla kogoś patrzącego na nas z boku.
Spodziewałem się zaskoczenia lub podobnej reakcji jak w kwestii jej urody, lecz nie prześmiewczego tonu. Nie żartowałem, ale skoro w ten sposób propozycję odebrała, choć zapewne bardziej chciała odebrać, to nie zamierzałem na siłę tego zmieniać. Być może była to reakcja obronna, pragnienie uniknięcia porannego, moralnego kaca wszak jasnym było, że sen byłby ostatnim, co wydarzyłoby się tej nocy. -Rozumiem- odparłem ignorując nawiązanie do rzekomego dobrodzieja. -Nie naciskam- uśmiechnąłem się lekko rozkładając ramiona w geście bezradności. Z pewnością byłby to błąd, głupota w czystej postaci, ale co mogłem poradzić na to, że przy niej zdrowy rozsądek zdawał się schodzić na dalszy plan?
Wiedziałem, że wypowiedziane słowa ją poruszyły. Potrafiła się maskować, ale jej oczy zawsze zdradzały prawdziwe emocje i uczucia. Postawiłem ją pod ścianą, po raz kolejny przypomniałem, że zrezygnowała ze mnie dla Zakonu i tym samym podkreśliła naszą historię grubą kreską. Zapewne liczyła, że czas zapewni jej czystą kartę, wymaże na dobre stare dzieje i nauczy mnie nienawidzić, lecz najwyraźniej z niej zakpił. Zakpił lub po prostu zawiódł. Przeczuwałem, iż w jakiś sposób odpowie, ale na szczęście zrezygnowała i tym samym pozwoliła nam dalej cieszyć się beztroską. Wszystko co miało zostać powiedziane w tym temacie już padło i nie widziałem żadnego sensu w powrocie do tych wspomnień. Nie miałem do niej żalu, po prostu byłem szczery.
-Oczywiście. Myślisz, że wspomnienie o twojej urodzie takową nie było?- zaśmiałem się pod nosem kątem oka zerkając na nasze splecione dłonie. Sama zdawała się pokonywać coraz więcej barier, ulegać pokusie bliskości nawet jeśli tak niewinnej. -Całkiem dobrze się trzymasz- wzruszyłem ramionami rzekomo nie rozumiejąc skąd taki wniosek. -Chyba, że po prostu zdążyłaś się już upić tą ognistą i twoja tolerancja wzrosła- zasugerowałem kpiąco, po czym zacisnąłem nieco mocniej jej palce nie dając zbyt szybko się wyswobodzić. -Dobrze, że głos w trakcie pocałunków jest zupełnie niepotrzebny- rzuciłem nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu.
-Swojego przyjaciela też nie?- po raz kolejny do niego nawiązałem, zdawałem sobie z tego sprawę. Wbijanie małych szpileczek było moją specjalnością, ale nie one grały tutaj pierwsze skrzypce, a wspomniana już złość na samą myśl innego mężczyzny w jej towarzystwie. -Śpi z nimi na kanapie, dlatego go tolerują?- uniosłem pytająco brew. -Wierz mi, że za mną też nie będą przepadać- cóż, może i myślałem o pupilu, ale z pewnością nie o całej gromadce gilojadów.
Czułem, że wbijała we mnie spojrzenie starając się zrozumieć niechęć odnośnie tematu mianowania namiestnikiem. Zapewne spodziewała się euforii, szczęścia, może nawet pychy, a zamiast tego otrzymała surowy wyraz twarzy i chłodne pogrzebanie nadziei na jego rozwinięcie. To nie było tak, że byłem z tego powodu zawiedziony – wręcz przeciwnie. Honory, szacunek, wyróżnienie były niepodważalne, ale faktycznie nie miałem z kim tego dzielić. Może właśnie dlatego nie chciałem zagłębiać się w szczegóły i szukać pozytywów tam, gdzie ich po prostu nie było. -Chyba mogę cię zapytać o to samo- odparłem szczerze wątpiąc, że była gotów dzielić z kimś innym wszystko. -Pozory- dodałem jednocześnie wieńcząc temat. Drażliwą kwestię, która od jakiegoś czasu nie dawała mi spokoju. Zmieniałem się? Być może już się zmieniłem, ale nie potrafiłem przejść z tym do porządku dziennego. Efekt wydarzeń z Locus Nihil? Wpływ wojny? Może zaś zmęczenie wynikające z natłoku obowiązków i odpowiedzialności. Nie potrzebowałem tuzina zaufanych ludzi, a chociaż jednej osoby, która byłaby w stanie mnie odciążyć, czasem wesprzeć słowem lub wydusić ze mnie trapiące myśli.
-Nie zauważyłem, abyś się wtrącała- odparłem i powróciłem do niej spojrzeniem. Następnych słów już w żaden sposób nie skomentowałem, a jedynie posłałem jej lekki uśmiech i nieco mocniej zacisnąłem dłoń. Wiedziałem, że zrozumie ten niemy wyraz wdzięczności.
Przyjemny chłód panujący w pustostanie i temat związany z remontem skutecznie wyparł kwestię związaną z nową rolą. Rad byłem, że do niego nie powracała i tym samym mogliśmy w pełni skupić się na celu wizyty. Pokręciłem głową, wbiłem w nią spojrzenie i skrzyżowałem ramiona na piersi, gdy zaczęła się głośno śmiać. -Drżę z przerażenia, ale o tym już wiesz- rzuciłem wyginając wargi w ironicznym wyrazie. -To brzmi całkiem kusząco- uniosłem brew i przemknąłem po niej wzrokiem, z resztą nie po raz pierwszy w trakcie dzisiejszego spotkania. -Czego sobie panienka życzy? Cóż mogę dla panienki uczynić?- zakpiłem, choć poniekąd ciekawiły mnie jej pomysły. Z pewnością nie byłyby nader mądre, niektóre zapewne upokarzające, ale bez ryzyka nie było zabawy.
Czy to było spełnienie pierwszej z jej zachcianek? Czy kolejny namiętny pocałunek, dotyk, szybki oddech zaliczyły się do nich? Wiedziałem, że nie. Czułem jak kołatające w jej piersi serce sterowało dłońmi, jak złączone wargi potęgowały pożądanie. Pragnienie, przed którym jeszcze nie tak dawno chcieliśmy się wystrzec unikając zapewniania mu odpowiedniej przestrzeni. Czyż właśnie nie dlatego pominęliśmy temat zaśnięcia tuż obok? Kolejnego spotkania? Napięcie było wręcz namacalne, a ilekroć dopuszczaliśmy się niewinnego dotyku, tym bardziej ono wrzało i dawało o sobie znać. Przekraczając progi opuszczonego mieszkania nie brałem pod uwagę takiego scenariusza, nawet przez myśl mi nie przeszło, że chwilowa bliskość zdusi wszelkie opory, zerwie łańcuchy i zakpi z wszystkich oporów. Z racjonalności, ze zdrowego rozsądku. Otumaniony umysł nie skupiał się już na niczym innym jak na dziewczynie, na drobnym ciele, zapachu i nieustannie rosnącej namiętności.
Kolejny materiał opadł na podłogę, kolejne gorące oddechy zmieszały się ze sobą. Smakowałem jej ust z gwałtownością podyktowaną utęsknieniem, pieściłem piersi z łapczywością, o jaką wcześniej bym się nawet nie podejrzewał. Wrząca w żyłach krew doprowadzała mnie do szaleństwa, drażniła zmysły, pobudzała każdy nerw i mięsień. Nie liczyło się nic poza tą chwilą ekstazy, wspólnego tańca ciał, które tuż po zetknięciu ostatniego elementu garderoby z posadzką stały się jednością. Jedną z dłoni oparłem o blat stołu, zaś drugą ułożyłem na jej plecach oddając się w zupełności rosnącej euforii, coraz intensywniejszemu napięciu. Ponownie odnalazłem jej wargi i wpiłem się w nie, pragnąc smakować jej całej. Nie teraz, nie zaraz. Całą noc.
Czyli dziś zaśniesz obok mnie Lucindo.
-Chyba, że z zazdrości- nie mogłem się powstrzymać. Właściwie byłoby to całkiem logiczne i sensowne, gdyby tylko była skłonna do agresji spowodowanej nieprzyjemnym uściskiem w klatce piersiowej. -Ale to nie w twoim stylu- dodałem puszczając jej oczko. Nigdy nie była mściwa, potrafiła dokuczać i irytować, ale nie rzucała kłód pod nogi nawet jeśli miała ku temu słuszne powody.
Ciekaw byłem jak zareaguje na dwuznaczność słów, ale przede wszystkim spojrzenie, które omiotło jej sylwetkę zatrzymując się na miejscach szczególnie intymnych. Oczami wyobraźni widziałem jej nagie ciało, miękką skórę, która drżała pod moim dotykiem i zalewała swym ciepłem równie gorące wargi muskające każdy jej skrawek. -Jak wolisz- nie sprecyzowałem intencji wcześniejszej wypowiedzi. Pozostawiłem to jej fantazji, a być może i samozachowawczemu instynktowi, jaki z pewnością niejednokrotnie bił na alarm w ciągu ostatnich dni. W trakcie spotkań, wymiany listów i zapisanych na nich linijek tekstu, jakie z pewnością dalekie były od tych pożądanych. Może jednak wręcz przeciwnie? Może chciała to przeczytać? Upewnić się, że nie pozostawała sama w tej irracjonalnej więzi? Może zaś ja egoistycznie chciałem się o tym przekonać?
Im dłużej zastanawiałem się nad tym po co właściwie były nam te rozmowy, tym więcej pojawiło się pytań, wątpliwości. Czasu nie byliśmy w stanie cofnąć, pewnych czynów zmienić, podobnie jak rzeczywistości, która okazywała się dla nas bezwzględna. Nie było w niej dla nas miejsca, nie mogło być i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, a mimo to stałem przed nią, wpatrywałem się w jej oczy, błądziłem spragnionym i stęsknionym spojrzeniem po ciele, uśmiechałem oraz śmiałem, jakby te półtora roku nigdy nie miało miejsca. Jakbyśmy pstryknęli palcami i znaleźli się kilka dni po spotkaniu w Zamglonej Dolinie, którą pozostało wyprzeć z pamięci wraz ze wznoszonym kielichem i toastem na ustach. Jeśli ktoś twierdził, że pewnych aspektów nie dało się rozgraniczyć to był w błędzie i my byliśmy tego najlepszym przykładem. Rzecz jasna nikt by tego nie pochwalił, byłbym hipokrytą, gdybym aprobaty wymagał, ale to było po prostu silniejsze, zbyt kuszące, aby nie wyciągnąć ręki.
-Taką ze śniadaniem- odparłem udając zdziwionego, że musiałem ją w tym utwierdzać. -Nie ma kwiatka, to już nie randka?- uniosłem pytająco brew, a na usta cisnął mi się kpiący uśmiech. -Uznajmy, że to jest w zmian- rzuciłem ukazując jej piersiówkę, z której z resztą upiła już sporej ilości trunku. Nie miałem przy sobie nic więcej, bowiem nie sądziłem, że w ogóle będzie miała ochotę na alkohol, dlatego kompletnie się nie przygotowałem. Byłem przekonany, iż wyrzucimy z siebie kolejne pokłady złości i rozstaniemy z jeszcze większym żalem oraz niezrozumieniem sensu odbytej konwersacji. Mogliśmy obiecać sobie spokój, mogliśmy zapewniać o nieporuszaniu trudnych tematów, ale złość przychodziła samoistnie, atakowała niczym wspomnienia, dlatego poniekąd byłem zaskoczony podobnym obrotem spraw, a przede wszystkim własnym zachowaniem. Nie było mi z tym jednak źle – wręcz przeciwnie. Swoboda i zapomnienie o otaczającej nas rzeczywistości przyniosła nieoczekiwaną ulgę. Chyba naprawdę tego potrzebowałem i miałem wrażenie, że dziewczyna również. Promieniowała, nieustannie się uśmiechała. Była dokładnie taka jaką chciałem ją pamiętać.
-Ja?- wskazałem na siebie palcem, po czym zmrużyłem oczy. -W takim razie czeka nas słodko-gorzka nieśmiertelność Lucindo- uśmiechnąłem się szelmowsko. Widziałem w niej wroga, ale na pewno nie złego człowieka. Miała błędne przekonania, przesiąkła propagandą Longbottoma i szła w nią w zamkniętymi oczami licząc, że świat kiedykolwiek uzna wyższość ich idei, dopuściła się licznych zbrodni, obrzydliwych rzeczy, ale w tym wszystkim nie chodziło o własne dobro. W jej krwi płynęła błękitna krew, miała wszystko o czym inni mogliby tylko marzyć; rodzinę, bogactwo, status i szacunek, więc na próżno było szukać w jej czynach egoizmu. Zaufała złym ludziom, uparcie patrzyła na świat przez pryzmat innych osób i nie chciała pozostać marionetką w rękach rodu – właśnie tak próbowałem ją tłumaczyć. Miała w sobie odwagę, jakiej brakowało niejednemu Rycerzowi i wybrała własną drogę, zgodną ze sobą, a nie tym co dookoła nakazywano. Nie pozostała w Londynie ze strachu, a dałbym sobie różdżkę zabrać, iż gro w czterech ścianach pluło na nagłówki Walczącego Maga. Nie byłem krótkowzroczny – pokój wymagał sporych nakładów sił, a takich wciąż brakowało. Czarodziejów twierdzących, że wojna jest poza nimi miałem ochotę wyśmiać, bowiem jak można było żyć w miejscu ogarniętym krwią oraz śmiercią i dalej iść w zaparte, że to nie był ich ogród? Nie ich sprawa? Wzywaliśmy do podjęcia walki, do wzmacniania zdobytych granic, lecz tylko nieliczni wypełźli ze swych domów i byli gotów stawić czoła najtrudniejszym wyzwaniom. Tym najbardziej ryzykownym. Obojętni nie byli tylko doświadczeni w boju, ale uzdrowiciele, znakomici alchemicy, wprawieni rzemieślnicy. Ignorancji nigdy nie respektowałem, wroga już owszem. Tylko głupiec uznawałby ich za niską i bezpieczną przeszkodę.
Przechyliłem nieco głowę i uniosłem brew zaskoczony, gdy momentalnie spochmurniała. Powiedziałem coś nie tak? Nie chciała słyszeć komplementów? Padło tak wiele słów, ale to właśnie to spostrzeżenie uderzyło ją równie mocno? Dlaczego? -Mam kłamać, czy milczeć?- cień uśmiechu pojawił się na twarzy, ale niczym nie przypominał on tych wcześniejszych. -Doskonale wiesz, co myślę o twojej urodzie- wzruszyłem lekko ramionami. Na szczęście szybko zmieniła temat, a zaraz własną postawę. Ze skrajności w skrajność – czy kiedyś miało się to skończyć? Niestety tak i to już wkrótce. Wraz z ustaniem zawieszenia broni. -Nie chciałem mówić tego głośno, ale sama mnie do tego nakłaniasz- ściągnąłem brwi, po czym zmniejszyłem dzielącą nas odległość i nachyliłem się do jej ucha. -Jaki by nie był i tak będzie gorszy ode mnie- szepnąłem tylko i wyłącznie, a by bardziej ją zirytować. Przecież nie było nikogo w pobliżu i nikt nie mógł tego słyszeć. -Pies ogrodnika, znasz to powiedzenie?- dodałem, po czym wyprostowałem się i wykonałem kilka kroków w tył. Kpiący uśmiech nie schodził mi z twarzy. Miałem coś z niego i nie był to jedynie żart wszak nie mogłem jej mieć, a mimo to nie wyobrażałem sobie, aby mógł ktoś inny. Być może był w tym element zazdrości, choć bardziej nazwałbym to złością, irracjonalnym gniewem na samą myśl, iż jakiś pajac mógł zamknąć ją w ramionach. Dotknąć. Z chęcią bym go dorwał i pokazał, gdzie jest jego miejsce.
-Pasuje jak najbardziej- skrzyżowałem przedramiona na piersi. -Czyż nie działam jak afrodyzjak? Nie możesz spuścić ze mnie wzroku- zacisnąłem wargi starając się nie roześmiać. -Znacznie bardziej irracjonalna jest ta trucizna- ciągnąłem farsę. -Nie ma we mnie nic trującego, widzę samo dobro- pokiwałem wolno głową na potwierdzenie własnych słów, które rzecz jasna mijały się z prawdą. Wcale o sobie tak nie myślałem; zdawałem sobie sprawę z własnych słabości, zapędów, a także czynów. Większość uważałem za słuszne, lecz były też te toksyczne – chyba żaden człowiek nie przeżył ponad trzydziestu lat bez popełnienia takowych. Błędy były naszą naturą i tylko od nas zależało, jakie lekcje z nich wyciągaliśmy. -Opowiedz mi o tych sprzecznościach- zasugerowałem spoglądając w jej zielone tęczówki. Byłem ciekaw co dokładnie miała na myśli, ale zapewne nie dane będzie mi się dowiedzieć. Lubiła pozostawiać mi przestrzeń do domysłów – ten element również nas łączył.
-Szybciej faktycznie zbiłabyś mnie lampą, jak ukradła mi sprzed nosa artefakt- oznajmiłem z pewnością w głosie. Co jak co, ale o swoje łupy wyjątkowo dbałem i nie pozwoliłbym sobie na równie wielką lekkomyślność i zaufanie w stosunku do konkurenta. Rzecz jasna pozostawiłem ją bez wyjścia, deptałem jej po piętach, a ona nie miała o tym zielonego pojęcia. Wtem byłem z siebie wyjątkowo dumny, zaś teraz to wspomnienie wywoływało jedynie sentymentalny uśmiech. Zdawać by się mogło, że minęły wieki od tamtego spotkania. -Siebie naślesz?- uniosłem pytająco brew, po czym odwzajemniłem słodziutki uśmiech. Nie wiedziałem czy potrafiłem, ale jeśli przypominałem idiotę, to wyglądaliśmy podobnie. Szczególnie dla kogoś patrzącego na nas z boku.
Spodziewałem się zaskoczenia lub podobnej reakcji jak w kwestii jej urody, lecz nie prześmiewczego tonu. Nie żartowałem, ale skoro w ten sposób propozycję odebrała, choć zapewne bardziej chciała odebrać, to nie zamierzałem na siłę tego zmieniać. Być może była to reakcja obronna, pragnienie uniknięcia porannego, moralnego kaca wszak jasnym było, że sen byłby ostatnim, co wydarzyłoby się tej nocy. -Rozumiem- odparłem ignorując nawiązanie do rzekomego dobrodzieja. -Nie naciskam- uśmiechnąłem się lekko rozkładając ramiona w geście bezradności. Z pewnością byłby to błąd, głupota w czystej postaci, ale co mogłem poradzić na to, że przy niej zdrowy rozsądek zdawał się schodzić na dalszy plan?
Wiedziałem, że wypowiedziane słowa ją poruszyły. Potrafiła się maskować, ale jej oczy zawsze zdradzały prawdziwe emocje i uczucia. Postawiłem ją pod ścianą, po raz kolejny przypomniałem, że zrezygnowała ze mnie dla Zakonu i tym samym podkreśliła naszą historię grubą kreską. Zapewne liczyła, że czas zapewni jej czystą kartę, wymaże na dobre stare dzieje i nauczy mnie nienawidzić, lecz najwyraźniej z niej zakpił. Zakpił lub po prostu zawiódł. Przeczuwałem, iż w jakiś sposób odpowie, ale na szczęście zrezygnowała i tym samym pozwoliła nam dalej cieszyć się beztroską. Wszystko co miało zostać powiedziane w tym temacie już padło i nie widziałem żadnego sensu w powrocie do tych wspomnień. Nie miałem do niej żalu, po prostu byłem szczery.
-Oczywiście. Myślisz, że wspomnienie o twojej urodzie takową nie było?- zaśmiałem się pod nosem kątem oka zerkając na nasze splecione dłonie. Sama zdawała się pokonywać coraz więcej barier, ulegać pokusie bliskości nawet jeśli tak niewinnej. -Całkiem dobrze się trzymasz- wzruszyłem ramionami rzekomo nie rozumiejąc skąd taki wniosek. -Chyba, że po prostu zdążyłaś się już upić tą ognistą i twoja tolerancja wzrosła- zasugerowałem kpiąco, po czym zacisnąłem nieco mocniej jej palce nie dając zbyt szybko się wyswobodzić. -Dobrze, że głos w trakcie pocałunków jest zupełnie niepotrzebny- rzuciłem nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu.
-Swojego przyjaciela też nie?- po raz kolejny do niego nawiązałem, zdawałem sobie z tego sprawę. Wbijanie małych szpileczek było moją specjalnością, ale nie one grały tutaj pierwsze skrzypce, a wspomniana już złość na samą myśl innego mężczyzny w jej towarzystwie. -Śpi z nimi na kanapie, dlatego go tolerują?- uniosłem pytająco brew. -Wierz mi, że za mną też nie będą przepadać- cóż, może i myślałem o pupilu, ale z pewnością nie o całej gromadce gilojadów.
Czułem, że wbijała we mnie spojrzenie starając się zrozumieć niechęć odnośnie tematu mianowania namiestnikiem. Zapewne spodziewała się euforii, szczęścia, może nawet pychy, a zamiast tego otrzymała surowy wyraz twarzy i chłodne pogrzebanie nadziei na jego rozwinięcie. To nie było tak, że byłem z tego powodu zawiedziony – wręcz przeciwnie. Honory, szacunek, wyróżnienie były niepodważalne, ale faktycznie nie miałem z kim tego dzielić. Może właśnie dlatego nie chciałem zagłębiać się w szczegóły i szukać pozytywów tam, gdzie ich po prostu nie było. -Chyba mogę cię zapytać o to samo- odparłem szczerze wątpiąc, że była gotów dzielić z kimś innym wszystko. -Pozory- dodałem jednocześnie wieńcząc temat. Drażliwą kwestię, która od jakiegoś czasu nie dawała mi spokoju. Zmieniałem się? Być może już się zmieniłem, ale nie potrafiłem przejść z tym do porządku dziennego. Efekt wydarzeń z Locus Nihil? Wpływ wojny? Może zaś zmęczenie wynikające z natłoku obowiązków i odpowiedzialności. Nie potrzebowałem tuzina zaufanych ludzi, a chociaż jednej osoby, która byłaby w stanie mnie odciążyć, czasem wesprzeć słowem lub wydusić ze mnie trapiące myśli.
-Nie zauważyłem, abyś się wtrącała- odparłem i powróciłem do niej spojrzeniem. Następnych słów już w żaden sposób nie skomentowałem, a jedynie posłałem jej lekki uśmiech i nieco mocniej zacisnąłem dłoń. Wiedziałem, że zrozumie ten niemy wyraz wdzięczności.
Przyjemny chłód panujący w pustostanie i temat związany z remontem skutecznie wyparł kwestię związaną z nową rolą. Rad byłem, że do niego nie powracała i tym samym mogliśmy w pełni skupić się na celu wizyty. Pokręciłem głową, wbiłem w nią spojrzenie i skrzyżowałem ramiona na piersi, gdy zaczęła się głośno śmiać. -Drżę z przerażenia, ale o tym już wiesz- rzuciłem wyginając wargi w ironicznym wyrazie. -To brzmi całkiem kusząco- uniosłem brew i przemknąłem po niej wzrokiem, z resztą nie po raz pierwszy w trakcie dzisiejszego spotkania. -Czego sobie panienka życzy? Cóż mogę dla panienki uczynić?- zakpiłem, choć poniekąd ciekawiły mnie jej pomysły. Z pewnością nie byłyby nader mądre, niektóre zapewne upokarzające, ale bez ryzyka nie było zabawy.
Czy to było spełnienie pierwszej z jej zachcianek? Czy kolejny namiętny pocałunek, dotyk, szybki oddech zaliczyły się do nich? Wiedziałem, że nie. Czułem jak kołatające w jej piersi serce sterowało dłońmi, jak złączone wargi potęgowały pożądanie. Pragnienie, przed którym jeszcze nie tak dawno chcieliśmy się wystrzec unikając zapewniania mu odpowiedniej przestrzeni. Czyż właśnie nie dlatego pominęliśmy temat zaśnięcia tuż obok? Kolejnego spotkania? Napięcie było wręcz namacalne, a ilekroć dopuszczaliśmy się niewinnego dotyku, tym bardziej ono wrzało i dawało o sobie znać. Przekraczając progi opuszczonego mieszkania nie brałem pod uwagę takiego scenariusza, nawet przez myśl mi nie przeszło, że chwilowa bliskość zdusi wszelkie opory, zerwie łańcuchy i zakpi z wszystkich oporów. Z racjonalności, ze zdrowego rozsądku. Otumaniony umysł nie skupiał się już na niczym innym jak na dziewczynie, na drobnym ciele, zapachu i nieustannie rosnącej namiętności.
Kolejny materiał opadł na podłogę, kolejne gorące oddechy zmieszały się ze sobą. Smakowałem jej ust z gwałtownością podyktowaną utęsknieniem, pieściłem piersi z łapczywością, o jaką wcześniej bym się nawet nie podejrzewał. Wrząca w żyłach krew doprowadzała mnie do szaleństwa, drażniła zmysły, pobudzała każdy nerw i mięsień. Nie liczyło się nic poza tą chwilą ekstazy, wspólnego tańca ciał, które tuż po zetknięciu ostatniego elementu garderoby z posadzką stały się jednością. Jedną z dłoni oparłem o blat stołu, zaś drugą ułożyłem na jej plecach oddając się w zupełności rosnącej euforii, coraz intensywniejszemu napięciu. Ponownie odnalazłem jej wargi i wpiłem się w nie, pragnąc smakować jej całej. Nie teraz, nie zaraz. Całą noc.
Czyli dziś zaśniesz obok mnie Lucindo.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Ipswich Waterfront
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk