Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk
Plac handlowy, Bury St Edmunds
AutorWiadomość
Plac handlowy Bury St Edmunds
W marcu 1958 roku przez miasto przeszła szatańska pożoga pozostawiając w zgliszczach większość miasta. Mordercza siła dosięgnęła także szesnastowiecznej Katedry, jaka finalnie została wyburzona, a w jej miejscu powstał plac handlowy, który jednocześnie stał się częścią traktu, biegnącego aż po sam Newmarket.
Legendy głoszą, że w mugolskim miejscu obrządków dochodziło do dziwnych incydentów i mimo, że samego budynku już nie było, to duchy zdawały się pozostać.
Rzut kością k6:
1,2 - Jeden ze straganów, tuż obok ciebie, przesuwa się nagle, a gdy odwracasz się w jego stronę, wszystkie przedmioty spadają na ziemię. Część z nich ulega zniszczeniu. Choć wiesz, że nie była to twoja wina sprzedawca od ciebie żąda rekompensaty.
3,4 - Nic się nie dzieje.
5,6 - Przeszywa cię przeraźliwe zimno, obraz przed oczyma zaczyna się nieco rozmywać. Niczym przez mgłę dostrzegasz dziesiątki ludzkich ciał rozrzuconych tuż pod ruinami Katedry - budynku, którego już nie było. Miałeś tego świadomość. Tuż nad jej dachem buchał ogień, rozprzestrzeniał się z niebywałą prędkością. Po chwili wszystko wróciło do normy, jednak do końca dnia będziesz czuć dziwne mrowienie w okolicy karku oraz niepokój.
Legendy głoszą, że w mugolskim miejscu obrządków dochodziło do dziwnych incydentów i mimo, że samego budynku już nie było, to duchy zdawały się pozostać.
Rzut kością k6:
1,2 - Jeden ze straganów, tuż obok ciebie, przesuwa się nagle, a gdy odwracasz się w jego stronę, wszystkie przedmioty spadają na ziemię. Część z nich ulega zniszczeniu. Choć wiesz, że nie była to twoja wina sprzedawca od ciebie żąda rekompensaty.
3,4 - Nic się nie dzieje.
5,6 - Przeszywa cię przeraźliwe zimno, obraz przed oczyma zaczyna się nieco rozmywać. Niczym przez mgłę dostrzegasz dziesiątki ludzkich ciał rozrzuconych tuż pod ruinami Katedry - budynku, którego już nie było. Miałeś tego świadomość. Tuż nad jej dachem buchał ogień, rozprzestrzeniał się z niebywałą prędkością. Po chwili wszystko wróciło do normy, jednak do końca dnia będziesz czuć dziwne mrowienie w okolicy karku oraz niepokój.
Lokacja zawiera kości.
{ 8/9 lutego }
Mugolska budowla (katedra – chyba tak Cornelius Sallow nazwał ją na spotkaniu Rycerzy Walpurgii?) wyrastała ponad krajobraz miasteczka jak sunący po morskich falach okręt, ze strzelistymi, kamiennymi wieżyczkami zamiast masztów; przeleciał nad nią dwukrotnie, powoli obniżając lot, żeby wreszcie na ułamek sekundy zawisnąć w powietrzu, a później opaść – zaczepiając się szponami o krawędź gzymsu i nieruchomiejąc, częściowo odpoczywając (lot był długi), a częściowo obserwując. Gdzieś po jego lewej stronie niewielka gromada mniejszych ptaków poderwała się do lotu, uciekając w popłochu – prawdopodobnie dostrzegając w nim drapieżnika – ale to nie one stanowiły obiekt jego zainteresowania. Spojrzenie czujnych oczu, otoczonych błękitnym, nietypowym u sokołów okręgiem, skierowało się w dół, na pomniejszone odległością sylwetki ludzi – zmierzających w stronę głównego wejścia do katedry, w celu, który mimo wczorajszej dyskusji wciąż pozostawał poza zasięgiem pojmowania Manannana. Nie uznawał bóstw – choć wierzył w trudne do uchwycenia siły rządzące oceanami, zsyłające na marynarzy sztormy i morskie wiry; tamta magia była jednak czysta, pierwotna, widoczna gołym okiem, budząca szacunek i nieokiełznana – niemająca nic wspólnego z czczeniem wymyślonych bytów i odlewanych z metali figur. Te ostatnie budziły w nim odrazę, tchnęły fałszem; gdyby mógł, najchętniej sam wtargnąłby do kamiennego budynku i spalił go do gołej ziemi, ale to nie było jego zadanie – jego cel nie znajdował się nawet tutaj – dlatego zaczerpnąwszy sił, poderwał się znów do lotu, tym razem kierując się na południe.
Stróżówkę na granicy Bury St. Edmunds zlokalizował już wcześniej, choć nie było to proste: była niewielka, zbudowana z kamienia, wciśnięta w ścianę lasu na tyle mocno, że fragmenty podszycia zdawały się w nią wrastać, wijąc się po pochylonych czasem ścianach. Cztery skierowane w przeciwne strony świata okna pozbawione były szyb, miały jednak drewniane okiennice, które czasami pozostawały zatrzaśnięte na cztery spusty – prawdopodobnie dla ochrony przed wciskającym się wszędzie mrozem, tego dnia bielącym wszystko cienką warstwą jasnego szronu. Tym razem okazały się jednak otwarte, dostrzegł je już z daleka – czarne, puste prostokąty – podobnie jak zauważył na otaczającym konstrukcję śniegu ruch.
Przy stróżówce ktoś stał – i to nie jedna, a dwie osoby, na pierwszy rzut sokolego oka – mężczyźni; świadczyły o tym postawne sylwetki, szerokie barki; z głowami okrytymi ciemnymi kapeluszami pochylali się nad czymś, co sekundę później wspólnie dźwignęli z ziemi, by powolnym, ostrożnym krokiem ruszyć ku wejściu do kamiennego schronienia. Starał się nie spuszczać z nich wzroku, gdy zataczał pętlę ponad terenem, szerokimi okręgami schodząc w dół, żeby przysiąść na jednej z wyższych gałęzi łysych drzew, strącając przy tym nieco srebrzącego się puchu. Głowy mężczyzn zwróciły się w jego stronę, ich twarze – teraz zauważył, że były stosunkowo młode, z pewnością żaden z nich nie zbliżał się jeszcze do trzydziestki – zadarły się w górę w zaalarmowaniu; on również zamarł, wzajemna wymiana spojrzeń trwała jednak może dwie sekundy – po których nieznajomi jak gdyby nigdy nic wrócili do pracy, a ich głosy (przyciszone, rozmyte; nie był w stanie zrozumieć słów) poniosły się zimnym, suchym powietrzem.
Pozostał tam przez dłuższy czas, głównie obserwując ruch wokół stróżówki; nie był wielki, ale to, że była używana, nie pozostawiało żadnych wątpliwości – od czasu do czasu przy jej wejściu ktoś się materializował: młodzi mężczyźni niosący torby i jutowe worki, przemykające szybko kobiety; ludzie znikali w środku i już więcej się nie pojawiali (zamieniając jedynie słowo ze zmieniającym się od czasu do czasu człowiekiem, który zdawał się pełnić funkcję wartownika), albo wychodzili na zewnątrz, choć Manannan nie widział, by weszli tą samą drogą. Nadchodzili zazwyczaj od strony miasteczka, choć czasami ruszali też w kierunku przeciwnym, wychodząc na polną drogę; rzadko w pojedynkę, w większości parami, niektórzy z różdżkami w dłoniach, inni – ubrani typowo po mugolsku.
Po zapadnięciu zmroku ruch zdawał się ustać – odczekał pełne pół godziny w wypełnionej gęstniejącym mrokiem i ciszą okolicy, nim zdecydował się przerwać bezruch, podrywając mocno zdrętwiałe już ciało do lotu, ale po to tylko, by prawie bezszelestnie zsunąć się w dół i wylądować na śniegu. Upewniwszy się, że nikt go nie obserwował, skupił się na odzyskaniu ludzkiej postaci; gdy się wyprostował, stawy strzeliły mu nieprzyjemnie, ręce i nogi bolały go od kilkugodzinnego utrzymywania niezmiennej pozycji – ale to nie był czas na przeciąganie się czy ćwiczenia; stanąwszy na własnych nogach, od razu skierował się do wejścia do stróżówki, a wsunąwszy się do środka, dobył różdżki. Rzucone niewerbalnie lumos rozjaśniło mroki, rzucając na ciasną przestrzeń migotliwe światło; uderzył w niego zapach stęchlizny i ziemi, podobnie pachniały zamkowe podziemia – z tym, że wnętrze budynku było zdecydowanie gorzej utrzymane. Pod kamiennymi ścianami piętrzyły się skrzynie, w większości puste, wypaczone albo zbutwiałe; pod sufitem, w jednym z kątów, srebrzyła się potężna pajęczyna, a posadzka była pokryta taką warstwą brudu, że wyglądała jak klepisko – i jedynie prześwitujące gdzieniegdzie spod błota fragmenty kamieni sugerowały, że było inaczej. Pośrodku, w ziemi, znajdowała się drewniana klapa niezabezpieczona żadną kłódką i przekrzywiona w zawiasach, tak, że podniesienie jej nie stanowiło żadnej przeszkody. Tak też zrobił – poderwał w górę ciężkie wieko, które ukazało znajdujące się pod spodem schody, strome i kręte, prowadzące prosto w ciemność. Zaklął pod nosem – wchodzenie tam nie uśmiechało mu się w żadnym stopniu – ale skoro z przejścia korzystali zarówno czarodzieje jak i mugole, to musiało być przynajmniej względnie bezpieczne.
Podziemne pomieszczenie okazało się niemal identyczną kopią tego znajdującego się nad ziemią, z tą różnicą, że zamiast wychodzących na cztery strony świata okien, w ścianach ziały przejścia; zgodnie z oczekiwaniami, naliczył trzy, czwarte – zawalone – kończyło się ślepym zaułkiem zaledwie po paru metrach. Tunele, nieoświetlone i wąskie, pozbawione były jakiegokolwiek drogowskazu – a brak nieba nad głową sprawił, że niemal od razu stracił orientację co do kierunków; zanim wybrał którąkolwiek z dróg, położył na dłoni różdżkę. – Wskaż mi – zażądał ściszonym, zachrypniętym głosem, czekając, aż różdżka się obróci, wskazując północ, po czym wybrał korytarz biegnący na południowy wschód. Zagłębiając się w niego, znów ścisnął drewno w palcach, tym razem stukając nim w samego siebie i z przezorności dwukrotnie rzucając zaklęcie kameleona, gdy to pierwsze nie przyniosło zamierzonego efektu.
Nie był pewien, jak długo szedł, monotonia szybko odebrała mu poczucie czasu, a ciężkie i jakby pozbawione tlenu powietrze sprawiło, że po jego czole i karku zaczął spływać pot; w pewnym momencie wydawało mu się już, że zabłądził – lub że wybrał źle, i kierował się właśnie w stronę odległego Norfolku – ale kiedy już zaczął rozważać deportację, korytarz urwał się nagle, a tuż przed nim wyrosła pionowa ściana. To go zaskoczyło – na tyle, że mało brakowało, a by w nią wszedł – ale wystarczyło, by blask zaklęcia przesunął się po blokadzie, by dostrzegł na niej zniszczoną i nadgryzioną zębem czasu drabinę. Szczeble prowadziły pionowo w górę, położył dłoń na pierwszym z nich, żeby się wspiąć – zdążył jednak zrobić zaledwie jeden krok, gdy tuż nad sobą usłyszał hałas: tupot kroków, co najmniej kilku par, niewyraźne słowa, okrzyki; coś przesunęło się po podłodze, która dla niego stanowiła sufit, składający się wyłącznie z drewnianej klapy – bliźniaczej do tej, którą wszedł do tunelu. Zadarł głowę, obserwując zasłaniający przejście prostokąt i nasłuchując; spodziewał się, że harmider zaraz ucichnie, ale zamiast tego zatrzymał się gdzieś bezpośrednio nad nim, a później zawiasy klapy zgrzytnęły, zmuszając go do błyskawicznego zgaszenia różdżki i kroku w tył. Bezpośrednia konfrontacja mogłaby być owocna, przez ułamek sekundy go kusiła – ale nie chciał zaalarmować wroga zbyt wcześnie, zachęcić go do większej uważności i ostrożności; zniknął z korytarza z cichym trzaskiem deportacji, zanim plama prostokątnego światła na suficie rozlałaby się do końca.
Sprawdzenie stróżówek znajdujących się na ziemiach Norfolku pozostawił na kolejny dzień, zaczynając od tej, której dokładnego umiejscowienia nie zdążył jeszcze określić, według zdobytych informacji znajdującej się gdzieś na obrzeżach Norwich. Odszukanie jej nie było proste, a gdy wreszcie mu się to udało, okazało się, że nie było również warte poświęconego czasu: budynek, w jeszcze gorszym stanie niż ten w Bury St. Edmunds, wyglądał na zupełnie opuszczony i częściowo zburzony, z jedną ze ścian wepchniętą bezładnie do środka jakby padła ofiarą rozpędzonego garboroga. Przedostanie się do wnętrza wymagało od niego odgruzowania części wejścia, klapa i zejście w dół okazały się jednak nietknięte, a sam korytarz wyglądał na zdatny do użytku, ale nieużywany – sądząc po grubej warstwie zgromadzonego na ziemi kurzu. Mimo wszystko zagłębił się w niego, chcąc sprawdzić, czy był w stanie dotrzeć nim aż do samego Suffolk, część drogi pokonując pod postacią ludzką, większość – w znacznie szybszej formie sokoła; manewrowanie pomiędzy wąskimi ścianami nie było proste, końce skrzydeł czasami muskały kamienne nierówności, a po mniej więcej godzinie drogę zagrodziło mu gruzowisko. Tunel wyglądał, jakby się zarwał – luźne kamienie blokowały go na długości mniej więcej pół metra, a choć miejscami ziały prześwity, pozwalające na zajrzenie na drugą stronę, to były zdecydowanie zbyt ciasne, by służyć za przejście – wystarczające dla dziecka lub pakunku, ale nie dorosłego człowieka.
W ostatniej kolejności teleportował się do sprawdzonego już wspólnie z Corneliusem Castle Rising; ponowne odnalezienie wejścia do podziemi tym razem nie zabrało mu dużo czasu, nikt też nie spróbował go przed tym powstrzymać, a zejście pod ziemię nie pozostawiło wątpliwości co do tego, że tunel jeszcze do niedawna znajdował się w użytku. Utrzymany znacznie lepiej niż pozostałe, miał wydeptaną posadzkę, a co kilkanaście metrów na ścianach znajdowały się uchwyty na pochodnie, choć większość z nich była wygaszona. Przemieszczając się nim, znów – częściowo pod własną postacią, częściowo powietrzem – dotarł niemal do końca, ale ruch pod stróżówką w Bury St. Edmunds zmusił go do zatrzymania się i odwrotu; chociaż był ciekaw, co takiego znów transportowano, nie mógł pozwolić, by wrogowie zwietrzyli ich plany – jego obecność w korytarzu miała pozostać niewykryta.
Odsunąwszy się na bezpieczną odległość, znów deportował się na powierzchnię, żeby po krótkiej podróży wrócić do Corbenic Castle; miał notatki z obserwacji do uporządkowania i raport do sporządzenia.
| rzuty: animagia, zaklęcie kameleona (nieudane), zaklęcie kameleona (udane)
zt
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Przez kilkanaście minut z dystansu przyglądali się mężczyźnie, który strzegł wejścia do stróżówki, zbudowanej na skraju niewielkiego lasu, na obrzeżach miasteczka Bury St. Edmunds. Mężczyzna niewatpliwie był czarodziejem, w ręku trzymał różdżkę; potwierdzało to informacje przekazane przez Malfoya i Traversa - mugole, którzy okupowali Kentwell Hall (inaczej nie dało się wszak tego nazwać) mieli wsparcie w rebeliantach i przeciwnikach Czarnego Pana. Mężczyzna często zerkał na zegarek, zaczynało już świtać, Sigrun była więc pewna, że zmiana wartownika to kwestia czasu - Travers zaś zapewniał, że niekiedy pomiędzy zmianami przy stróżówce jest pusto. Ona i Maghnus, któremu przekazała wszystkie informacje zebrane przez Manannana godzinę wcześniej, gdy spotkali się po drugiej stronie miasteczka w Suffolk, mogli się wówczas zakraść do środka niepostrzeżenie. Tak było też i tym razem. Nieznajomy po raz kolejny zerknął na zegarek i w pewnym momencie po prostu zniknął. Głośny trzask oznajmił jego teleportację, drogę mieli wolna. Chyba. Na wszelki wypadek zdecydowała się rzucić zaklęcie, by to sprawdzić.
- Homenum revelio - wyszeptała. Czar upewnił wiedźmę, że chwilowo okolica była pusta. Pewnym krokiem, z miotła w ręku i zaczarowana torba na ramieniu, opuściła ich kryjówkę, skąd jak dotąd obserwowali stróżówkę z ukrycia. Travers pisał, że wartownicy to młodzi i niedoświadczeni mężczyźni, jednak stróżówka mogła zostać zabezpieczona przez kogoś innego. Zanim zbliżyła się do niej za nadto machnęła różdżka raz jeszcze. - Carpiene.
Trwała chwilę nieruchomo, w brzasku mroźnego poranka, ciężkie, skórzane buty miała niemal po kostki w śniegu; czar nie wykazał jednak żadnych pułapek, Sigrun była zaś pewna, że rzuciła go poprawnie. - Droga czysta - oznajmiła, po czym ruszyła dalej - po chwili przekroczyli próg stróżówki, gdzie było ciemno, wilgotno i zimno. Rozejrzała się uważnie, szukaj w podłodze przejścia, o którym pisał w liście Mannanan. Wzrok czarownicy szybko zatrzymał się na klapie w podłodze. Uniosła ja zaklęciem, po czym mruknęła: Lumos, by oświetlić im drogę, nim zaczną schodzić.
- Zamknij klapę - szepnęła do Maghnusa, kiedy ruszyła starymi schodami w dół w wilgotną ciemność korytarzy. - Jeśli natkniemy się na wartownika w drodze powrotnej, trzeba się go będzie pozbyć - mruknęła, usłyszawszy dźwięk zamykanej klapy. - Mam nadzieję, że się przygotowałeś. Spędzimy tu wiele godzin. Travers pisał, że gdzieniegdzie może być ciężko oddychać, a musimy dotrzeć do zawalonej części tunelu. To gdzieś w połowie drogi, dlatego pisałam, byś wziął miotłę. Mam nadzieję, że większość tej odległości będzie dało się przelecieć - zwróciła się do Maghnusa, gdy wciąż pokonywali schody do tuneli. Tam mieli odnaleźć ponoć trzy odnogi - jedna prowadziła do Kentwell Hall, druga do Norfolk, trzecia zaś do Castle Rising.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zwiad dokonany przez Manannana był doprawdy pierwszorzędny, a pozyskane przez niego informacje już na wstępie pokrywały się z rzeczywistością. Choć godzina była wczesna, a lutowy mróz nie odpuszczał, cierpliwie obserwowali zdrajcę, który z niezrozumiałych dla nich powodów wspierał mugoli bezprawnie przebywających w Kentwell Hall. Zgodnie z dokonanymi przez lorda Traversa przeszpiegami, wartownik zniknął, spojrzawszy po raz ostatni na zegarek, pozostawiając im tym samym wystarczająco dużo czasu, by wyjść z ukrycia i skierować swe kroki ku stróżówce. Ostrożnie i wciąż zachowując czujność; Sigrun po dłuższej chwili pokręciła przecząco głową i dając znać, że po drodze nie czekały ich żadne niespodzianki, co tylko potwierdzało doniesienia o braku doświadczenia rebeliantów przebywających w okolicy. Nie wykorzystać potencjału magicznego i nie porwać się nawet na nałożenie najprostszych pułapek - skandaliczne. Z drugiej jednak strony, czy powinni spodziewać się jakichkolwiek przejawów zdrowego rozsądku po czarodziejach, pragnących wyprzeć się dziedzictwa płynącego we własnej krwi?
Zamknął za nimi klapę, ruchem powolnym i delikatnym, nie chcąc wzbudzać hałasu opadającego twardo drewna czy skrzypienia starych zawiasów. Chłód kamiennego wnętrza stróżówki objął ich łapczywie, nie zapewniając komfortu termicznego, lecz nie było to problemem. Przygotowany był na wiele godzin spędzonych w mrozie, przywdziawszy najgrubszy, ocieplany wełną i obszyty futrem z czarnych lisów płaszcz zimowy, a pod szatami ma dodatkową warstwę szat i grube, zimowe skarpety. Szyję i uszy owinięte ma czarnym, wełnianym szalem, dłonie okryte wyjątkowo ciepłymi skórzanymi rękawiczkami, a na stopach wysokie, skórzane buty na grubej podeszwie, izolującej chłód bijący od podłoża i ocieplane dodatkowo od wnętrza - a wszystko to, oczywiście, w kolorze rodowej czerni z prześlizgującymi się gdzieniegdzie wzorami złotej nici nakreślającej jego wysokie urodzenie. - Lumos Maxima - szepnął, bez problemu przywołując kulę białego światła rozganiającego spowijające ich ciemności. - Pozbycie się wartownika nie będzie stanowiło problemu - przytaknął jej planowi, ponownie wracając myślą do amatora, który nie zdawał sobie chyba sprawy z tego, jak powinien wykonywać swe zadania. Nawet nie spostrzeże z której strony pędziło zaklęcie, które przyniesie mu śmierć. - Przygotowałem się odpowiednio, prowiant również ze sobą zabrałem - oznajmił w odpowiedzi, a kącik jego ust powędrował ku górze, jakby w rozbawieniu na samo wyobrażenie wspólnego pikniku w podziemiach. Gorąca herbata mogła się jednak okazać nieoceniona, a on wolał być przygotowany na wszystko, niezależnie od tego, jak śmieszne mogło się wydawać zabieranie kanapek na podobną misję. Miotła, przewieszona przez jego plecy również świadczyła o tym, że zalecenia Rookwood potraktował z należytą powagą. Zeszli w dół, po oświetlonych zaklęciem wiekowych stopniach, śliskich i krzywych, by odnaleźć na samym dnie trzy odnogi tuneli. Bulstrode rozejrzał się uważnie, po czym wskazał środkowy tunel, pamiętając stworzoną przez Traversa mapę, którą pokazała mu Rookwood. - Ten tunel prowadzi do Norwich? - zapytał jeszcze dla pewności. - Zostawmy więc nieproszonym gościom parę niespodzianek. Zajmę się Zawieruchą - powiedział miękkim tonem, nim wchodząc głębiej w rozgałęzienie tunelu, uniósł wysoko różdżkę, by w skupieniu zacząć wykonywać zamaszyste, lecz doskonale wyważone ruchy i mamrotać pod nosem odpowiednie inkantacje. Przymykając nieco oczy, przywoływał z odmętów pamięci opisy wielkiej bitwy, w jakiej w czasach średniowiecza starły się przeciwne siły Morgany i Melina. Wyobrażając sobie chaos krwawej jatki, przemykające zewsząd promienie śmiercionośnych czarów i zamęt - tkając misterną nić ze strzępów białej magii, zapisywał w niej jednocześnie owe wizje, by pochłonęły umysł każdego, kto wpadnie w pułapkę i uniemożliwiły odróżnienie prawdziwych ataków od majaków.
nakładam Zawieruchę
Zamknął za nimi klapę, ruchem powolnym i delikatnym, nie chcąc wzbudzać hałasu opadającego twardo drewna czy skrzypienia starych zawiasów. Chłód kamiennego wnętrza stróżówki objął ich łapczywie, nie zapewniając komfortu termicznego, lecz nie było to problemem. Przygotowany był na wiele godzin spędzonych w mrozie, przywdziawszy najgrubszy, ocieplany wełną i obszyty futrem z czarnych lisów płaszcz zimowy, a pod szatami ma dodatkową warstwę szat i grube, zimowe skarpety. Szyję i uszy owinięte ma czarnym, wełnianym szalem, dłonie okryte wyjątkowo ciepłymi skórzanymi rękawiczkami, a na stopach wysokie, skórzane buty na grubej podeszwie, izolującej chłód bijący od podłoża i ocieplane dodatkowo od wnętrza - a wszystko to, oczywiście, w kolorze rodowej czerni z prześlizgującymi się gdzieniegdzie wzorami złotej nici nakreślającej jego wysokie urodzenie. - Lumos Maxima - szepnął, bez problemu przywołując kulę białego światła rozganiającego spowijające ich ciemności. - Pozbycie się wartownika nie będzie stanowiło problemu - przytaknął jej planowi, ponownie wracając myślą do amatora, który nie zdawał sobie chyba sprawy z tego, jak powinien wykonywać swe zadania. Nawet nie spostrzeże z której strony pędziło zaklęcie, które przyniesie mu śmierć. - Przygotowałem się odpowiednio, prowiant również ze sobą zabrałem - oznajmił w odpowiedzi, a kącik jego ust powędrował ku górze, jakby w rozbawieniu na samo wyobrażenie wspólnego pikniku w podziemiach. Gorąca herbata mogła się jednak okazać nieoceniona, a on wolał być przygotowany na wszystko, niezależnie od tego, jak śmieszne mogło się wydawać zabieranie kanapek na podobną misję. Miotła, przewieszona przez jego plecy również świadczyła o tym, że zalecenia Rookwood potraktował z należytą powagą. Zeszli w dół, po oświetlonych zaklęciem wiekowych stopniach, śliskich i krzywych, by odnaleźć na samym dnie trzy odnogi tuneli. Bulstrode rozejrzał się uważnie, po czym wskazał środkowy tunel, pamiętając stworzoną przez Traversa mapę, którą pokazała mu Rookwood. - Ten tunel prowadzi do Norwich? - zapytał jeszcze dla pewności. - Zostawmy więc nieproszonym gościom parę niespodzianek. Zajmę się Zawieruchą - powiedział miękkim tonem, nim wchodząc głębiej w rozgałęzienie tunelu, uniósł wysoko różdżkę, by w skupieniu zacząć wykonywać zamaszyste, lecz doskonale wyważone ruchy i mamrotać pod nosem odpowiednie inkantacje. Przymykając nieco oczy, przywoływał z odmętów pamięci opisy wielkiej bitwy, w jakiej w czasach średniowiecza starły się przeciwne siły Morgany i Melina. Wyobrażając sobie chaos krwawej jatki, przemykające zewsząd promienie śmiercionośnych czarów i zamęt - tkając misterną nić ze strzępów białej magii, zapisywał w niej jednocześnie owe wizje, by pochłonęły umysł każdego, kto wpadnie w pułapkę i uniemożliwiły odróżnienie prawdziwych ataków od majaków.
nakładam Zawieruchę
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W istocie należało przyznać, że Manannan spisał się więcej niż dobrze. Sigrun nie sądziła, że szlachetnie urodzony lord i kapitan statku, spędzający większość czasu na morzu, okaże się tak dobrym zwiadowcą. Pozyskane przez niego informacje o ułożeniu tuneli, czekających w nich przeszkodach i trudnościach (choć ciężko było tak określić pilnujących stróżówki wyrostków) pozwoliły im się lepiej przygotować i zaplanować czas. Chciała wyruszyć już o świcie, zaplanowane przez nią czary miały zająć im kilka godzin, musieli też pokonać pod ziemia wiele mil, tunel prowadzący do Norwich był zawalony gdzieś w połowie drogi do sąsiadującego hrabstwa. Sigrun i Maghnusa czekał zatem długi i wyczerpujący dzień.
Usłyszawszy dźwięk zamykanej klapy pomyślała, że warto byłoby nałożyć na nią zaklęcie Lepkich rak, stwierdziła jednak, że zajmie się tym po zlikwidowaniu blokady.
- Chociaż właściwie może nie warto pozbywać się go całkiem, by się nie zorientowali, że jednego zabrakło. Do środy pozostało jeszcze kilka dni - powiedziała Rookwood po chwili zawahania. Uśmiechnęła się kącikiem ust znad ramienia, gdy Maghnus zapewnił, że się przygotował - bardzo dobrze. Czary jakich zamierzali tu użyć wyczerpywały potencjał magiczny, męczyły organizm; do tego w tunelu, którym kroczyli było cholernie zimno, nad ich głowami zaś szalała zima stulecia. Mimo że założyła naprawdę grube ubranie (i nawet drapiące wełniane pończochy), futro z lisów, twarz owinęła grubym szalem, a uszy zasłoniła futrzaną czapą), to pod ziemia było cholernie zimno.
Gdy dotarli do rozgałęzienia tuneli, wyciągnęła zza pazuchy mapę, która otrzymała od lorda Traversa, by wybrać odpowiedni. Wskazała Maghnusowi drogę, on zaś pokierował tam wyczarowana przez siebie kulę światła Lumos Maxima, która rozproszyła nieprzejrzane ciemności.
- Owszem, do Norwich, w połowie jest zawalony. To wiele mil stad - przytaknęła Sigrun i uśmiechnęła się na propozycję lorda Bulstrode. Poza podstawowymi zabezpieczeniami, które miały ich poinformować o pojawieniu się obcych w tym miejscu rzeczywiście powinni byli nałożyć pułapki. - W porządku. Ja zacznę od starego szewca. Każdy intruz nie będzie mógł się ruszyć, jeśli tu wejdzie - wyrzekła, skinąwszy głowa na znak aprobaty; Maghnus pewnie słyszał o tej pułapce, wolała jednak wyjaśnić jej działanie na wypadek, gdyby była mu obca. Nie chciała też, by weszli sobie przypadkiem w paradę.
Śmierciożerczyni uniosła różdżkę z cisowego drewna i gdy znaleźli się głębiej w tunelu prowadzącym do Norwich przystąpiła do procesu nakładania Starego szewca na cały obszar od odgałęzienia do jak najdalszego punktu na północ. Szeptała pod nosem inkantacje, towarzyszyły temu odpowiednie gesty i ruchy nadgarstka. Był to czar bardziej skomplikowany, Rookwood musiała w pełni skupić się na tym, by przekierować biała magię na ten tunel, na najbliższa okolicę, w odpowiednich jednak strumieniach, które splatały się ze sobą powoli tworząc całość. Trwało to długo, lecz niestrudzenie szeptała dalej, w odpowiednich momentach milknąc i uderzając kolejnym promieniem w posadzkę tunelu. Zamierzała zaczarować ja tak, by unieruchomiła intruza - a myśląc o intruzach myślała o rebeliantach, cały Zakon Feniksa i wszystkich, którzy ich popierali, przeciwnikach Ministerstwa Magii i Czarnego Pana, zwolenników Harolda Longbottoma. Sigrun czuła jak magia wokół niej wibruje kształtując się w wybrane zabezpieczenie przez cały ten czas. Nie wiedziała jak wiele czasu minęło, na pewno kilka godzin, gdy opuściła różdżkę - czuła, że cały ten proces zużył trochę jej energii, a to był dopiero początek.
- Udało się? - zwróciła się do Maghnusa, kiedy i on umilkł. - Może wrócę się do klapy i nałożę na nią Lepkie ręce - zaproponowała po chwili zastanowienia.
Usłyszawszy dźwięk zamykanej klapy pomyślała, że warto byłoby nałożyć na nią zaklęcie Lepkich rak, stwierdziła jednak, że zajmie się tym po zlikwidowaniu blokady.
- Chociaż właściwie może nie warto pozbywać się go całkiem, by się nie zorientowali, że jednego zabrakło. Do środy pozostało jeszcze kilka dni - powiedziała Rookwood po chwili zawahania. Uśmiechnęła się kącikiem ust znad ramienia, gdy Maghnus zapewnił, że się przygotował - bardzo dobrze. Czary jakich zamierzali tu użyć wyczerpywały potencjał magiczny, męczyły organizm; do tego w tunelu, którym kroczyli było cholernie zimno, nad ich głowami zaś szalała zima stulecia. Mimo że założyła naprawdę grube ubranie (i nawet drapiące wełniane pończochy), futro z lisów, twarz owinęła grubym szalem, a uszy zasłoniła futrzaną czapą), to pod ziemia było cholernie zimno.
Gdy dotarli do rozgałęzienia tuneli, wyciągnęła zza pazuchy mapę, która otrzymała od lorda Traversa, by wybrać odpowiedni. Wskazała Maghnusowi drogę, on zaś pokierował tam wyczarowana przez siebie kulę światła Lumos Maxima, która rozproszyła nieprzejrzane ciemności.
- Owszem, do Norwich, w połowie jest zawalony. To wiele mil stad - przytaknęła Sigrun i uśmiechnęła się na propozycję lorda Bulstrode. Poza podstawowymi zabezpieczeniami, które miały ich poinformować o pojawieniu się obcych w tym miejscu rzeczywiście powinni byli nałożyć pułapki. - W porządku. Ja zacznę od starego szewca. Każdy intruz nie będzie mógł się ruszyć, jeśli tu wejdzie - wyrzekła, skinąwszy głowa na znak aprobaty; Maghnus pewnie słyszał o tej pułapce, wolała jednak wyjaśnić jej działanie na wypadek, gdyby była mu obca. Nie chciała też, by weszli sobie przypadkiem w paradę.
Śmierciożerczyni uniosła różdżkę z cisowego drewna i gdy znaleźli się głębiej w tunelu prowadzącym do Norwich przystąpiła do procesu nakładania Starego szewca na cały obszar od odgałęzienia do jak najdalszego punktu na północ. Szeptała pod nosem inkantacje, towarzyszyły temu odpowiednie gesty i ruchy nadgarstka. Był to czar bardziej skomplikowany, Rookwood musiała w pełni skupić się na tym, by przekierować biała magię na ten tunel, na najbliższa okolicę, w odpowiednich jednak strumieniach, które splatały się ze sobą powoli tworząc całość. Trwało to długo, lecz niestrudzenie szeptała dalej, w odpowiednich momentach milknąc i uderzając kolejnym promieniem w posadzkę tunelu. Zamierzała zaczarować ja tak, by unieruchomiła intruza - a myśląc o intruzach myślała o rebeliantach, cały Zakon Feniksa i wszystkich, którzy ich popierali, przeciwnikach Ministerstwa Magii i Czarnego Pana, zwolenników Harolda Longbottoma. Sigrun czuła jak magia wokół niej wibruje kształtując się w wybrane zabezpieczenie przez cały ten czas. Nie wiedziała jak wiele czasu minęło, na pewno kilka godzin, gdy opuściła różdżkę - czuła, że cały ten proces zużył trochę jej energii, a to był dopiero początek.
- Udało się? - zwróciła się do Maghnusa, kiedy i on umilkł. - Może wrócę się do klapy i nałożę na nią Lepkie ręce - zaproponowała po chwili zastanowienia.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Faktycznie, nagłe zniknięcie wartownika mogłoby być alarmujące - zgodził się po chwili z Sigrun, uważnie rozważając jej słowa. Miała rację, musieli myśleć długofalowo, wybiegać w swych prawdopodobnych scenariuszach daleko wprzód i przewidywać wszystko, co tylko dało się przewidzieć. - W takim razie drobne ogłuszenie powinno pozbawić go świadomości o napotkaniu kogokolwiek - ocknie się i będzie myślał, że nużąca niemożebnie warta ścięła go z nóg i przysnął, zaniedbując obowiązki; nie przyzna się do tego nikomu, nie chcąc okazać jawnej niekompetencji i zaniedbania. - W ostateczności z pomocą może przyjść stary, dobry, Imperius - lewy kącik jego ust powędrował ku górze, zaklęcie to wiązało się nierozerwalnie z historią jego rodu, gdy to Bulstrodowie zaklęli pierwszego Ministra Magii, Ulicka Gampa, by naginać jego wolę pod własne dyktando.
Unosząca się nad ich głowami kula magicznego światła przesuwała się zgodnie z jego życzeniem, oświetlając wybrane fragmenty mało widowiskowej scenerii, w jakiej się znaleźli. Na krótką chwilę puścił źródło światła w głąb tunelu, by upewnić się, że na widocznym dla nich odcinku nie istnieją żadne przeszkody, które ewentualnie mogłyby się pojawić w tym krótkim czasie od zwiadu Traversa, jednak niczego nie dostrzegł i szybko przywołał kulę z powrotem do rozgałęzienia, przy którym się znajdowali. Skinął głową ponownie, przyswajając kolejne informacje, w tym te odnośnie starego szewca. Miał do czynienia z tą pułapką, chociażby w Bramie Zdrajców, gdzie szczęśliwie udało im się rozbroić inne zabezpieczenia i jedynym dyskomfortem, jaki musieli znosić, był brak możliwości przemieszczania się w butach; wtedy porzucił je na zaledwie parę chwil, by zaklęciem tarczy osłonić również Cilliana i te parę chwil wystarczyło, by dotkliwie odczuł chłód kamiennej posadzki. Nie było to nic przyjemnego, a niepogoda od tamtego czasu tylko przybrała na sile. Zaprzestali rozmów i dalszych ustaleń, by skupić się całkowicie na czasochłonnej pracy, lecz gdy Maghnus ostatecznie opuścił różdżkę, czuł się zadowolony ze swojego dzieła. - Udało się, nikt nie zdoła przemknąć się bokiem - potwierdził jeszcze w odpowiedzi na jej pytanie, zadbawszy o to, by zabezpieczyć każdy skrawek wyznaczonej przestrzeni. - Rozgrzej się trochę nim przejdziemy do kolejnego etapu - chociaż czas ich naglił, a do zrobienia wciąż było wiele, dobył z głębokiej kieszeni płaszcza termos z herbatą i zaproponował Sigrun zachęcającym gestem. Gdy po tej krótkiej przerwie powrócili do działania, przesunął spojrzeniem w kierunku schodów i stwierdził, że faktycznie dodatkowe zabezpieczenie samej klapy było mądrym posunięciem.
- Dobry pomysł. W takim razie dołożę tu jeszcze Oczobłysk - zaproponował swój kolejny krok, a gdy Rookwood skierowała swe kroki ku górze, ponownie uniósł różdżkę, ponownie przestąpił parę kroków w głąb odpowiedniego korytarz skrytego głęboko pod ziemią i rozpoczął nakładanie dodatkowego zabezpieczenia. Przesuwając pionowymi ruchami, wysokimi i zamaszystymi, usianymi jeden przy drugim i tworzącymi powoli i stopniowo niemalże mur zbudowany z niewidzialnych nici białej magii, którą przywoływał ku sobie w pełnej koncentracji, wyobrażał sobie jednocześnie ostry blask światła tak jasnego, że aż oślepiającego, światła przypominającego to towarzyszące uderzeniu pioruna, gdy wszyscy wokół zmuszeni są zamknąć oczy i odwrócić głowę w bok; a i tak pozostają ślepi jeszcze przez wyciągające się w nieskończoność minuty po ustaniu rozbłysku.
nakładam oczobłysk
Unosząca się nad ich głowami kula magicznego światła przesuwała się zgodnie z jego życzeniem, oświetlając wybrane fragmenty mało widowiskowej scenerii, w jakiej się znaleźli. Na krótką chwilę puścił źródło światła w głąb tunelu, by upewnić się, że na widocznym dla nich odcinku nie istnieją żadne przeszkody, które ewentualnie mogłyby się pojawić w tym krótkim czasie od zwiadu Traversa, jednak niczego nie dostrzegł i szybko przywołał kulę z powrotem do rozgałęzienia, przy którym się znajdowali. Skinął głową ponownie, przyswajając kolejne informacje, w tym te odnośnie starego szewca. Miał do czynienia z tą pułapką, chociażby w Bramie Zdrajców, gdzie szczęśliwie udało im się rozbroić inne zabezpieczenia i jedynym dyskomfortem, jaki musieli znosić, był brak możliwości przemieszczania się w butach; wtedy porzucił je na zaledwie parę chwil, by zaklęciem tarczy osłonić również Cilliana i te parę chwil wystarczyło, by dotkliwie odczuł chłód kamiennej posadzki. Nie było to nic przyjemnego, a niepogoda od tamtego czasu tylko przybrała na sile. Zaprzestali rozmów i dalszych ustaleń, by skupić się całkowicie na czasochłonnej pracy, lecz gdy Maghnus ostatecznie opuścił różdżkę, czuł się zadowolony ze swojego dzieła. - Udało się, nikt nie zdoła przemknąć się bokiem - potwierdził jeszcze w odpowiedzi na jej pytanie, zadbawszy o to, by zabezpieczyć każdy skrawek wyznaczonej przestrzeni. - Rozgrzej się trochę nim przejdziemy do kolejnego etapu - chociaż czas ich naglił, a do zrobienia wciąż było wiele, dobył z głębokiej kieszeni płaszcza termos z herbatą i zaproponował Sigrun zachęcającym gestem. Gdy po tej krótkiej przerwie powrócili do działania, przesunął spojrzeniem w kierunku schodów i stwierdził, że faktycznie dodatkowe zabezpieczenie samej klapy było mądrym posunięciem.
- Dobry pomysł. W takim razie dołożę tu jeszcze Oczobłysk - zaproponował swój kolejny krok, a gdy Rookwood skierowała swe kroki ku górze, ponownie uniósł różdżkę, ponownie przestąpił parę kroków w głąb odpowiedniego korytarz skrytego głęboko pod ziemią i rozpoczął nakładanie dodatkowego zabezpieczenia. Przesuwając pionowymi ruchami, wysokimi i zamaszystymi, usianymi jeden przy drugim i tworzącymi powoli i stopniowo niemalże mur zbudowany z niewidzialnych nici białej magii, którą przywoływał ku sobie w pełnej koncentracji, wyobrażał sobie jednocześnie ostry blask światła tak jasnego, że aż oślepiającego, światła przypominającego to towarzyszące uderzeniu pioruna, gdy wszyscy wokół zmuszeni są zamknąć oczy i odwrócić głowę w bok; a i tak pozostają ślepi jeszcze przez wyciągające się w nieskończoność minuty po ustaniu rozbłysku.
nakładam oczobłysk
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaatakowanie strażnika, by usunąć go z drogi powrotnej i opuść Bury St. Edmunds niezauważonymi, nie byłoby dla ich dwójki żadnym problemem; Sigrun zdążyła się już przekonać, że Maghnus stał się czarodziejem bezwzględnym i pewnie sięgał po czarna magię. Uczyniłaby to choćby i dla samego faktu wymierzenia wartownikowi nauczki za sprzeciwianie się Czarnemu Panu, tchnęła ja jednak myśl, że jest na to za wcześnie. - To byłby lepszy pomysł - zastanawiała się na głos, przyznając zaklinaczowi rację; oni by się wymknęli, on zaś nie zorientowałby się, że doszło do włamania do pilnowanej przezeń stróżówki. - Imperius jest za to jeszcze lepszym - mruknęła z zadowoleniem. Zaczarowanie wartownika przyniosłoby im sporo korzyści. Gdyby jego współpracownikom, towarzyszom, jakkolwiek nie nazwać pozostałych, przyszło do głowy coś, co przeszkodziłoby w przejęciu Kentwell Hall mógłby spróbować ich od tego odwieść. Zabezpieczenia, jakie zamierzała tu pozostawić po sobie, mocno nadszarpną jej magiczny potencjał, była jednak pewna, że ma go na tyle wiele, by nawet po tym sięgnąć po potężne, zaklęcie niewybaczalne.
Po przeszło trzech godzinach krążenia po wąskim, cuchnącym wilgocią tunelu, gdzie rzeczywiście uwalniała swoja magię w sposób kontrolowany i uporządkowany, by zabezpieczyć go przed intruzami starym szewcem, czuła się jeszcze dobrze. Zmarzła jednak, miała skostniałe dłonie pomimo rękawiczek z jeleniej skórki, przyjęła więc od Maghnusa z krótkim dziękuję termos z gorąca herbata i pociągnęła z niego zdrowo. Wolałaby wino, jakim ostatnio raczyła się dzięki jego uprzejmości w Piórku Feniksa, musieli jednak zachować jasność umysłów. - Dobra robota. Zaatakuje ich to jednocześnie, spowolni, a Cave Inicum nas zawiadomi, jeśli pojawi się tu ktoś niepożądany pojawi - odparła, po czym napiła jeszcze trochę herbaty i oddała ja w ręce lorda Bulstrode. - Świetnie. O tym też myślałam. Wracam niebawem. Gdyby ktoś zdecydował się zejść, to powinieneś mnie usłyszeć. Potrafię głośno wrzeszczeć - wyrzekła z szelmowskim uśmiechem, zaczynając iść w stronę rozgałęzienia i klapy; mogła zacząć tam od razu.
Drogę rozświetlało jej zwykłe Lumos, kiedy pozostawiła arystokratę w tunelu prowadzącym do Norwich, sama zaś wróciła pod sama klapę, starając się kroczyć jak najciszej i nie narobić hałasu. Stanąwszy na schodach uniosła różdżkę i po raz wtóry przystąpiła do procesu nakładania kolejnej pułapki. Tym razem innego rodzaju - chciała, by intruzi, uciekający z Kentwell Hall goście (o ile zdążą tu dotrzeć), wartownicy, Zakon Feniksa i wszyscy, którzy ich popierali, rebelianci i przeciwnicy Czarnego Pana, łapiąc za kołatkę nie mogli oderwać od niej rąk. W niemal absolutnych ciemnościach i ciszy mąconej przez szept czarownica trwała prawie że w bezruchu - poruszała jedynie prawa ręka, w której miała moc i różdżkę, w odpowiednich chwilach, dbając o prawidłowość każdego gestu. Czuła ja po ramieniu spływa jej moc i po raz kolejny układa się w całość, a czar Lepkich rak zaczyna chronić klapę. Upływały kolejne godziny, czego Sigrun nawet nie zauważała, czując coraz większe zmęczenie. Czy na powierzchni zdołał zapaść już zmierzch? Chyba jeszcze nie, zaczęli skoro świt - a i tak mieli wciąż sporo do zrobienia.
Upewniwszy się, że pułapka została zastawiona poprawnie, podążyła korytarzami po raz kolejny, w miejsce, gdzie pozostawiła Maghnusa. Nie odezwała się, dopóki sam tego nie uczynił, sygnalizując, że skończył.
- Potrzebujesz odpocząć? Najprostsze czary możemy nałożyć wracając. Lecieć na miotle i tak tutaj nie możemy zbyt brawurowo - spytała, wkraczając w krąg światła Lumos Maxima. Nie kpiła, potrzebowała Bulstrode'a w pełni sil, fizycznych i magicznych, czary po jakie sięgali były zaś wyczerpujące, musiała więc znać prawdę.
lepkie ręce na klapę od dołu
Po przeszło trzech godzinach krążenia po wąskim, cuchnącym wilgocią tunelu, gdzie rzeczywiście uwalniała swoja magię w sposób kontrolowany i uporządkowany, by zabezpieczyć go przed intruzami starym szewcem, czuła się jeszcze dobrze. Zmarzła jednak, miała skostniałe dłonie pomimo rękawiczek z jeleniej skórki, przyjęła więc od Maghnusa z krótkim dziękuję termos z gorąca herbata i pociągnęła z niego zdrowo. Wolałaby wino, jakim ostatnio raczyła się dzięki jego uprzejmości w Piórku Feniksa, musieli jednak zachować jasność umysłów. - Dobra robota. Zaatakuje ich to jednocześnie, spowolni, a Cave Inicum nas zawiadomi, jeśli pojawi się tu ktoś niepożądany pojawi - odparła, po czym napiła jeszcze trochę herbaty i oddała ja w ręce lorda Bulstrode. - Świetnie. O tym też myślałam. Wracam niebawem. Gdyby ktoś zdecydował się zejść, to powinieneś mnie usłyszeć. Potrafię głośno wrzeszczeć - wyrzekła z szelmowskim uśmiechem, zaczynając iść w stronę rozgałęzienia i klapy; mogła zacząć tam od razu.
Drogę rozświetlało jej zwykłe Lumos, kiedy pozostawiła arystokratę w tunelu prowadzącym do Norwich, sama zaś wróciła pod sama klapę, starając się kroczyć jak najciszej i nie narobić hałasu. Stanąwszy na schodach uniosła różdżkę i po raz wtóry przystąpiła do procesu nakładania kolejnej pułapki. Tym razem innego rodzaju - chciała, by intruzi, uciekający z Kentwell Hall goście (o ile zdążą tu dotrzeć), wartownicy, Zakon Feniksa i wszyscy, którzy ich popierali, rebelianci i przeciwnicy Czarnego Pana, łapiąc za kołatkę nie mogli oderwać od niej rąk. W niemal absolutnych ciemnościach i ciszy mąconej przez szept czarownica trwała prawie że w bezruchu - poruszała jedynie prawa ręka, w której miała moc i różdżkę, w odpowiednich chwilach, dbając o prawidłowość każdego gestu. Czuła ja po ramieniu spływa jej moc i po raz kolejny układa się w całość, a czar Lepkich rak zaczyna chronić klapę. Upływały kolejne godziny, czego Sigrun nawet nie zauważała, czując coraz większe zmęczenie. Czy na powierzchni zdołał zapaść już zmierzch? Chyba jeszcze nie, zaczęli skoro świt - a i tak mieli wciąż sporo do zrobienia.
Upewniwszy się, że pułapka została zastawiona poprawnie, podążyła korytarzami po raz kolejny, w miejsce, gdzie pozostawiła Maghnusa. Nie odezwała się, dopóki sam tego nie uczynił, sygnalizując, że skończył.
- Potrzebujesz odpocząć? Najprostsze czary możemy nałożyć wracając. Lecieć na miotle i tak tutaj nie możemy zbyt brawurowo - spytała, wkraczając w krąg światła Lumos Maxima. Nie kpiła, potrzebowała Bulstrode'a w pełni sil, fizycznych i magicznych, czary po jakie sięgali były zaś wyczerpujące, musiała więc znać prawdę.
lepkie ręce na klapę od dołu
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przerwa, choć krótka, zapewniła chwilowe oderwanie od żmudnego zajęcia i pokrzepiła zziębnięte ciało, gdy odebrał od Sigrun termos i upił kilka łyków czarnej herbaty. Naczynie dobrze trzymało temperaturę, gorący napar spłynął w dół jego przełyku, a ciepło rozlało się w trzewiach. - Na sam koniec dołożyłbym również Tenuistis, by nie mógł się tu dostać bezpośrednio nikt, kto jest świadom istnienia tych tuneli i zna ich lokalizację - dodał jeszcze kolejną propozycję zabezpieczenia uniemożliwiającego korzystanie z teleportacji na wyznaczonym obszarze; nie wykluczał wszak możliwości, że ktoś z przeciwnej strony znał te ukryte pod ziemią przejścia. - W to akurat nie śmiałbym wątpić - zaśmiał się dźwięcznie, choć niezbyt głośno, a w swojej wyobraźni zestawił wizję wydzierającej się wniebogłosy Sigrun z krzykiem najprawdziwszej Banshee. Podobieństwo wydawało się być wprost uderzające, choć postanowił zatrzymać tę uwagę dla siebie, po prostu odprowadzając ją wzrokiem, przed przystąpieniem do kolejnej części zadania. Mrowiące coraz mocniej koniuszki palców dzierżących zitanową różdżkę oraz narastająca sztywność karku utrzymywanego długo w jednakowej, wymuszonej pozycji manifestowały dobitnie fizyczne zmęczenie, które było efektem wielogodzinnego przelewania ogromnych ilości białej magii w otaczające ich kamienne mury. Nie był naiwny, wiedział doskonale, że podobne czynności zawsze mają swoją swoją cenę i zawsze wypompowują organizm z ograniczonych sił witalnych, a oni w dwójkę porwali się na zadanie dość ambitne, panując wyłącznie w duecie zabezpieczyć cały tunel. Nie był to jednak pierwszy raz, gdy ambitnie brali na swe barki ciężar obowiązków, nie był to z pewnością i ostatni raz.
Wyprostował plecy, krzywiąc się krótko, gdy kręgosłup, mimo że wciąż stosunkowo młody i z pewnością sprawny, zaprotestował nieznacznie. Upewnił się jeszcze, że Oczobłysk został nałożony prawidłowo i dopiero wtedy odwrócił się ku Sigrun, której kroki chwilę wcześniej słyszał na schodach.
- Rozłóżmy siły mądrze, nie mamy stuprocentowej pewności co do tego, co czeka nas dalej - zwiad jak na razie się sprawdził, lecz wciąż nie dawał im absolutnej gwarancji co do tego, że w dalszych punktach tunelu nie czeka ich żadna niespodzianka. Nie był niepoprawnym optymistą. - Sprawdźmy resztę tunelu, a ostatnie zabezpieczenia nałożymy na powrocie - zaproponował, idąc dalej tym tropem i nie widząc żadnego wstydu w tym, że nałożenie dwóch potężnych pułapek nadszarpnęło odczuwalnie sprężystość jego kroku i pełną klarowność myśli. Rookwood z pewnością również trawiło zmęczenie. Uzyskawszy z jej strony aprobatę tego planu, zdjął przełożony przez bark i ramię skórzany pas mocujący przewieszoną przez plecy miotłę i wdrapał się na nią, by po chwili, odczekawszy, aż i blondynka dosiądzie swojej miotły, odbić się lekko stopami od podłoża i wzbić się na niewielką wysokość, taką, by nie szorować podeszwami po chropowatym podłożu, ale i by nie uderzyć głową o kamienny strop. Kula magicznego światła wciąż towarzyszyła im w ciemnościach tunelu pokonywanego z umiarkowaną prędkością i bez szaleństw. - Muszę przyznać, że lot w takim miejscu jest dość osobliwym doświadczeniem - przerwał ciszę po dłuższej chwili lotu, gdy przed ich oczami zamajaczyła blokada, o której wspominał Travers. Zahamował łagodnie, by zatrzymać się nieopodal i omieść przeszkodę czujnym spojrzeniem.
Wyprostował plecy, krzywiąc się krótko, gdy kręgosłup, mimo że wciąż stosunkowo młody i z pewnością sprawny, zaprotestował nieznacznie. Upewnił się jeszcze, że Oczobłysk został nałożony prawidłowo i dopiero wtedy odwrócił się ku Sigrun, której kroki chwilę wcześniej słyszał na schodach.
- Rozłóżmy siły mądrze, nie mamy stuprocentowej pewności co do tego, co czeka nas dalej - zwiad jak na razie się sprawdził, lecz wciąż nie dawał im absolutnej gwarancji co do tego, że w dalszych punktach tunelu nie czeka ich żadna niespodzianka. Nie był niepoprawnym optymistą. - Sprawdźmy resztę tunelu, a ostatnie zabezpieczenia nałożymy na powrocie - zaproponował, idąc dalej tym tropem i nie widząc żadnego wstydu w tym, że nałożenie dwóch potężnych pułapek nadszarpnęło odczuwalnie sprężystość jego kroku i pełną klarowność myśli. Rookwood z pewnością również trawiło zmęczenie. Uzyskawszy z jej strony aprobatę tego planu, zdjął przełożony przez bark i ramię skórzany pas mocujący przewieszoną przez plecy miotłę i wdrapał się na nią, by po chwili, odczekawszy, aż i blondynka dosiądzie swojej miotły, odbić się lekko stopami od podłoża i wzbić się na niewielką wysokość, taką, by nie szorować podeszwami po chropowatym podłożu, ale i by nie uderzyć głową o kamienny strop. Kula magicznego światła wciąż towarzyszyła im w ciemnościach tunelu pokonywanego z umiarkowaną prędkością i bez szaleństw. - Muszę przyznać, że lot w takim miejscu jest dość osobliwym doświadczeniem - przerwał ciszę po dłuższej chwili lotu, gdy przed ich oczami zamajaczyła blokada, o której wspominał Travers. Zahamował łagodnie, by zatrzymać się nieopodal i omieść przeszkodę czujnym spojrzeniem.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sigrun, zapytana, przyznałaby, ze współpraca z lordem Bulstrode na poziomie wspólnych działań w służbie Czarnemu Panu była wręcz przyjemna. Był to czarodziej bystry, utalentowany i przede wszystkim - zaangażowany, wychodzący z własną inicjatywą, pomysłem. W przeciwieństwie do niektórych Rycerzy, którym musiała wskazywać palcem co ma zrobić i dyktować krok działania po kroku. Uśmiechnęła się z aprobatą na jego propozycję - teleportacja w tych tunelach nie była niezbędna.
- Zgoda. Niech tak będzie. Zajmę się Cave inicum, w twoich rękach pozostaje Tenuistis - zgodziła się kiwając głową. Na jego brak wątpliwości do głośności wrzasków Sigrun zaśmiała się wdzięcznie odchodząc, nic jednak już nie powiedziała. Maghnus miał okazję przekonać się o skali jej głosu już w czasach szkolnych, kiedy to zdzierała sobie gardło wywrzaskując obelgi pod adresem szlam i Gryfonów, a niekiedy i przy nim, gdy wlepił jej szlaban - niesłuszny i niesprawiedliwy jak każdy, który kiedykolwiek odbyła. Może rzeczywiście stanowiła uosobienie Bashee, szczególnie teraz, kiedy jej pojawienie się rzeczywiście zwiastowało śmierć.
O tym przekonają się wszyscy, którzy zdecydują się spróbować wykorzystać te tunele przeciwko im. Powracając do Maghnusa, kiedy uporała się już z zabezpieczeniem klapy przed uciekającymi gośćmi Kentwell Hall, pomyślała o inferiusach. Na to nie było jednak czasu, a i przetransportowanie większej ilości ciał stanowiłoby problem, jeśli mieli pozostać niezauważeni.
- Brzmi rozsądnie - mruknęła Sigrun. Musieli mierzyć siły na zamiary. Spędzili tu już ponad sześć godzin, niemal w bezruchu, sięgając po bardziej złożone czary. Nawet jeśli nie nadszarpnęło to ich magii doszczętnie, to wymęczyło ciała, a wciąż mieli sporo do zrobienia. Lot na miotle mógł pomóc im się zregenerować, przynajmniej Rookwood, która w tej dziedzinie odnajdywała dużą przyjemność. Skinąwszy arystokracie głową sięgnęła po swoją zaczarowaną torbę, z której wyciągnęła własną miotłę i dosiadła jej. Wzniosła się lekko ponad wilgotną posadzkę tunelu, przed sobą trzymała uniesioną różdżkę, której blask oświetlał im drogę. Sigrun leciała lekko z przodu, tunel był wąski - i cholernie długi. Pokonywali kolejne mile, mijały następne dziesiątki minut; nie mogli się rozpędzać tak jak na powierzchni, tunel był dość kręty. Nawet ona, tak pewna siebie na miotle, nie wiedziała, czy zdążyłaby wyhamować, gdyby przyśpieszyła.
- Teraz jest to na pewno przyjemniejsze, niż lot przed śnieżycę, gdy zamarzają ci smarki w nosie - odpowiedziała wiedźma, przypuszczając, że ktoś taki jak lord Bulstrode może się skrzywić na jej ostatnie słowa, ale jakoś to Sigrun rozbawiło.
W końcu dotarli do miejsca, o którym pisał Travers. Teraz Rookwood była już całkiem pewna, że na powierzchni zapadł zmrok. Miała wrażenie, że spędzili już w tym tunelu więcej, niż dobę. Zatrzymała się przed zawalonym przejściem i zsiadła z miotły. Gdyby lepiej władała nad urokami, to pewnie poszłoby im łatwiej. Mieli tu całkiem spore głazy, ułożone na sobie, pod sufitem dostrzegła pustą przestrzeń.
- Nie wydaje mi się, aby tunel zawalił się bardziej, jeśli spróbujemy to... rozebrać - zastanowiła się. Mikstura buchorożca nie wchodziła w rachubę. Tak jak i Deprimo, czy Bombarda. W tak ciasnej, niewielkiej przestrzeni musieli być ostrożniejsi. - Wingardium leviosa - zawołała, machnąwszy różdżką w kierunku głazu pod samym sufitem; był dość duży, ale nie największy, chciała sprawdzić co się stanie, jeśli zaczną usuwać przeszkodę od samej góry. Kamień z trudem uniósł się lekko i Sigrun przekierowała go pod ścianę obok siebie, jednocześnie obserwując co się dzieje - nic się jednak nie stało. Kolejne kamienie nie runęły w dół. Mogli działać - choć była to robota żmudna i nudna. - Do dzieła - zachęciła Maghnusa, kierując różdżkę na kolejny z głazów. - Wingardium leviosa.
- Zgoda. Niech tak będzie. Zajmę się Cave inicum, w twoich rękach pozostaje Tenuistis - zgodziła się kiwając głową. Na jego brak wątpliwości do głośności wrzasków Sigrun zaśmiała się wdzięcznie odchodząc, nic jednak już nie powiedziała. Maghnus miał okazję przekonać się o skali jej głosu już w czasach szkolnych, kiedy to zdzierała sobie gardło wywrzaskując obelgi pod adresem szlam i Gryfonów, a niekiedy i przy nim, gdy wlepił jej szlaban - niesłuszny i niesprawiedliwy jak każdy, który kiedykolwiek odbyła. Może rzeczywiście stanowiła uosobienie Bashee, szczególnie teraz, kiedy jej pojawienie się rzeczywiście zwiastowało śmierć.
O tym przekonają się wszyscy, którzy zdecydują się spróbować wykorzystać te tunele przeciwko im. Powracając do Maghnusa, kiedy uporała się już z zabezpieczeniem klapy przed uciekającymi gośćmi Kentwell Hall, pomyślała o inferiusach. Na to nie było jednak czasu, a i przetransportowanie większej ilości ciał stanowiłoby problem, jeśli mieli pozostać niezauważeni.
- Brzmi rozsądnie - mruknęła Sigrun. Musieli mierzyć siły na zamiary. Spędzili tu już ponad sześć godzin, niemal w bezruchu, sięgając po bardziej złożone czary. Nawet jeśli nie nadszarpnęło to ich magii doszczętnie, to wymęczyło ciała, a wciąż mieli sporo do zrobienia. Lot na miotle mógł pomóc im się zregenerować, przynajmniej Rookwood, która w tej dziedzinie odnajdywała dużą przyjemność. Skinąwszy arystokracie głową sięgnęła po swoją zaczarowaną torbę, z której wyciągnęła własną miotłę i dosiadła jej. Wzniosła się lekko ponad wilgotną posadzkę tunelu, przed sobą trzymała uniesioną różdżkę, której blask oświetlał im drogę. Sigrun leciała lekko z przodu, tunel był wąski - i cholernie długi. Pokonywali kolejne mile, mijały następne dziesiątki minut; nie mogli się rozpędzać tak jak na powierzchni, tunel był dość kręty. Nawet ona, tak pewna siebie na miotle, nie wiedziała, czy zdążyłaby wyhamować, gdyby przyśpieszyła.
- Teraz jest to na pewno przyjemniejsze, niż lot przed śnieżycę, gdy zamarzają ci smarki w nosie - odpowiedziała wiedźma, przypuszczając, że ktoś taki jak lord Bulstrode może się skrzywić na jej ostatnie słowa, ale jakoś to Sigrun rozbawiło.
W końcu dotarli do miejsca, o którym pisał Travers. Teraz Rookwood była już całkiem pewna, że na powierzchni zapadł zmrok. Miała wrażenie, że spędzili już w tym tunelu więcej, niż dobę. Zatrzymała się przed zawalonym przejściem i zsiadła z miotły. Gdyby lepiej władała nad urokami, to pewnie poszłoby im łatwiej. Mieli tu całkiem spore głazy, ułożone na sobie, pod sufitem dostrzegła pustą przestrzeń.
- Nie wydaje mi się, aby tunel zawalił się bardziej, jeśli spróbujemy to... rozebrać - zastanowiła się. Mikstura buchorożca nie wchodziła w rachubę. Tak jak i Deprimo, czy Bombarda. W tak ciasnej, niewielkiej przestrzeni musieli być ostrożniejsi. - Wingardium leviosa - zawołała, machnąwszy różdżką w kierunku głazu pod samym sufitem; był dość duży, ale nie największy, chciała sprawdzić co się stanie, jeśli zaczną usuwać przeszkodę od samej góry. Kamień z trudem uniósł się lekko i Sigrun przekierowała go pod ścianę obok siebie, jednocześnie obserwując co się dzieje - nic się jednak nie stało. Kolejne kamienie nie runęły w dół. Mogli działać - choć była to robota żmudna i nudna. - Do dzieła - zachęciła Maghnusa, kierując różdżkę na kolejny z głazów. - Wingardium leviosa.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Ich wspólna współpraca już po rac kolejny układała się gładko, niemalże przyjemnie. Może podstawy ku temu miała wieloletnia znajomość, która - choć o burzliwych losach w czasach szkolnych - wydoroślała wraz z nimi, by ostatecznie ich zjednoczyć we wspólnej idei, której pozostawali wierni. Awanturniczość i nieustępliwość Sigrun w końcu znalazły swe ujście, przynoszące w dodatku wymierne korzyści całej organizacji, z biegiem lat okiełznała nieco swój charakter, wzmacniając go i utwardzając z każdym kolejnym dniem. Bulstrode widział bijącą niemalże od niej potęgę, był świadom śmiercionośnej mocy, jaką posiadła i, co mogło być zaskakujące, nie umniejszał jej zasług z racji jej płci ani nie zazdrościł wściekle, wierząc w to, że i sam kiedyś sięgnie podobnych szczytów.
Krzyki młodocianej Rookwood kojarzył aż za dobrze, często będąc ich świadkiem lub wręcz powodem. Jej eksplozywna emocjonalność nie poruszała go dogłębnie, a raczej irytowała, gdy do Hogwartu ruszył jako jednostka w pełni ukształtowana o wpojonych skutecznie zasadach wychowania i postępowania i chociaż sam niejednokrotnie miał ochotę krzyczeć aż do zdarcia strun głosowych i do ogłuchnięcia, rodowa tresura odmawiała mu tego prawa, supłając usta milczeniem i wypełniając gardło goryczą. Tym razem jednak szczęśliwie przerażające dźwięki nie odbiły się echem wśród zawilgotniałych ścian podziemnych korytarzy, świadcząc dobitnie o tym, że ich wielogodzinna obecność i aktywność w tunelach wciąż pozostała niezauważona i że wciąż mogli śmiało działać, by całą swą energię przeznaczyć na zabezpieczanie terenu, a nie na starcia z wrogiem. Ucieszyła go aprobata wspólnie wykreowanego planu, lot na miotle, nawet w tak trudnych warunkach, wydawał się być miłą odmianą, której chętnie wyglądał - chociaż sam przelot w tym miejscu daleki był od przyjemnego, nie niósł ze sobą wspomnień wiosennego wiatru targającego włosy na boisku do Quidditcha na błoniach, nie pachniał świeżym powietrzem, nie dawał poczucia wolności, tylko skupiał do zachowania pełnej ostrożności w klaustrofobicznym otoczeniu, w których jeden fałszywy ruch mógł równać się ze zderzeniem z dość dużym impetem z kamienną ścianą. Światłem przywołanym przez jego różdżkę wciąż rozświetlał mroki podziemi, wypatrując przed sobą kolejnego ostrego zakrętu i kolejnej przeszkody.
- Czy ja wiem, całkiem przyjemnie wspominam ostatni przelot nas Stoke-on-Trent - błysnął rządkiem równych zębów w wilczym uśmiechu przywołanym samym wspomnieniem dokonanej przez nich destrukcji, płonącego miasta, wybuchającego ratusza, stanowiącego serce lokalnej społeczności. Jednocześnie wspaniałomyślnie zignorował kwestię zamarzających w nosie smarków, wciąż udowadniając, że ten sztywny Maghnus, którego przywoływała z pamięci z czasów szkolnych, wciąż gdzieś tam był. Również zsiadł z miotły, by obejrzeć uważnie zawalony tunel i niewielki prześwit tuż pod sklepieniem. Konstrukcja ścian zdawała się być stabilna, chociaż blokada była rzeczywistym utrudnieniem, które wymagało od nich podjęcia delikatnych, wydłużających się w czasie akcji w momencie, w którym bardziej agresywne i gwałtowne rozwiązania nie wchodziły po prostu w grę, o ile nie pragnęli zostać pochowani w tym miejscu żywcem. - Wingardium Leviosa - uniósł różdżkę, dołączając do Rookwood w staraniach rozebrania sterty kamieni przynajmniej w stopniu umożliwiającym przedostanie się na drugą stronę. - Wingardium Leviosa - powtórzył po raz kolejny i kolejny, kierując zitan w kierunku następnych głazów, by usuwać je z drogi powoli, acz skutecznie. I gdy światło zablokowanego tunelu w końcu miało zadowalającą szerokość, pozwalającą na przemieszczenie się do drugiej części, zwrócił się się w stronę blondynki wstrzymująco. - Poczekaj, nim udamy się dalej... - pogrzebał chwilę po kieszeniach płaszcza, by wydobyć z nich dwie kanapki owinięte w woskowany papier oraz ponownie termos z herbatą. - Kto wie ile jeszcze godzin tu spędzimy - i ile godzin już tu spędziliśmy. Zmęczenie było odczuwalne, podobnie jak ssące uczucie głodu w żołądku. - Z wędzonym indykiem - poinformował, podając Sigrun kanapkę, chociaż nie podejrzewał, by ta miała zamiar grymasić nad menu. Sam odwinął papier i wgryzł się w kanapkę niczym wściekła bahanka w zasłony.
Krzyki młodocianej Rookwood kojarzył aż za dobrze, często będąc ich świadkiem lub wręcz powodem. Jej eksplozywna emocjonalność nie poruszała go dogłębnie, a raczej irytowała, gdy do Hogwartu ruszył jako jednostka w pełni ukształtowana o wpojonych skutecznie zasadach wychowania i postępowania i chociaż sam niejednokrotnie miał ochotę krzyczeć aż do zdarcia strun głosowych i do ogłuchnięcia, rodowa tresura odmawiała mu tego prawa, supłając usta milczeniem i wypełniając gardło goryczą. Tym razem jednak szczęśliwie przerażające dźwięki nie odbiły się echem wśród zawilgotniałych ścian podziemnych korytarzy, świadcząc dobitnie o tym, że ich wielogodzinna obecność i aktywność w tunelach wciąż pozostała niezauważona i że wciąż mogli śmiało działać, by całą swą energię przeznaczyć na zabezpieczanie terenu, a nie na starcia z wrogiem. Ucieszyła go aprobata wspólnie wykreowanego planu, lot na miotle, nawet w tak trudnych warunkach, wydawał się być miłą odmianą, której chętnie wyglądał - chociaż sam przelot w tym miejscu daleki był od przyjemnego, nie niósł ze sobą wspomnień wiosennego wiatru targającego włosy na boisku do Quidditcha na błoniach, nie pachniał świeżym powietrzem, nie dawał poczucia wolności, tylko skupiał do zachowania pełnej ostrożności w klaustrofobicznym otoczeniu, w których jeden fałszywy ruch mógł równać się ze zderzeniem z dość dużym impetem z kamienną ścianą. Światłem przywołanym przez jego różdżkę wciąż rozświetlał mroki podziemi, wypatrując przed sobą kolejnego ostrego zakrętu i kolejnej przeszkody.
- Czy ja wiem, całkiem przyjemnie wspominam ostatni przelot nas Stoke-on-Trent - błysnął rządkiem równych zębów w wilczym uśmiechu przywołanym samym wspomnieniem dokonanej przez nich destrukcji, płonącego miasta, wybuchającego ratusza, stanowiącego serce lokalnej społeczności. Jednocześnie wspaniałomyślnie zignorował kwestię zamarzających w nosie smarków, wciąż udowadniając, że ten sztywny Maghnus, którego przywoływała z pamięci z czasów szkolnych, wciąż gdzieś tam był. Również zsiadł z miotły, by obejrzeć uważnie zawalony tunel i niewielki prześwit tuż pod sklepieniem. Konstrukcja ścian zdawała się być stabilna, chociaż blokada była rzeczywistym utrudnieniem, które wymagało od nich podjęcia delikatnych, wydłużających się w czasie akcji w momencie, w którym bardziej agresywne i gwałtowne rozwiązania nie wchodziły po prostu w grę, o ile nie pragnęli zostać pochowani w tym miejscu żywcem. - Wingardium Leviosa - uniósł różdżkę, dołączając do Rookwood w staraniach rozebrania sterty kamieni przynajmniej w stopniu umożliwiającym przedostanie się na drugą stronę. - Wingardium Leviosa - powtórzył po raz kolejny i kolejny, kierując zitan w kierunku następnych głazów, by usuwać je z drogi powoli, acz skutecznie. I gdy światło zablokowanego tunelu w końcu miało zadowalającą szerokość, pozwalającą na przemieszczenie się do drugiej części, zwrócił się się w stronę blondynki wstrzymująco. - Poczekaj, nim udamy się dalej... - pogrzebał chwilę po kieszeniach płaszcza, by wydobyć z nich dwie kanapki owinięte w woskowany papier oraz ponownie termos z herbatą. - Kto wie ile jeszcze godzin tu spędzimy - i ile godzin już tu spędziliśmy. Zmęczenie było odczuwalne, podobnie jak ssące uczucie głodu w żołądku. - Z wędzonym indykiem - poinformował, podając Sigrun kanapkę, chociaż nie podejrzewał, by ta miała zamiar grymasić nad menu. Sam odwinął papier i wgryzł się w kanapkę niczym wściekła bahanka w zasłony.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Maghnus Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Chyba mało kto wróżył Sigrun podobną przyszłość. Ona sama także nie śniła nawet, że znajdzie się w miejscu, w którym była teraz, choć jak każda Ślizgonka mierzyła wysoko i miała o sobie bardzo dobre mniemanie. Wtedy jednak, w szkole, a także długo po niej nie rokowała najlepiej. Może miała twardy charakter, lecz jego impulsywność, wybuchowość, szorstkość w obyciu i cięty język zamykały Rookwood wiele drzwi. Spodziewano się raczej, że stoczy się na dno albo ktoś w końcu da jej taką nauczkę, że się po niej nie pozbiera. Ona jednak zaskoczyła wszystkich - przekuła te wady w swoją siłę. Płonący w środku gniew i nienawiść obróciła w magię skierowaną przeciwko wrogom. Nie zmieniła się diametralnie, wciąż była gniewną awanturnicą i niekiedy traciła nad sobą panowanie, teraz jednak potrafiła wszystko to wykorzystać i osiągać konkretne cele. Dowiodła, że z każdego dołka można się wykaraskać, jeśli człowiek ma w sobie wystarczająco wiele upartości godnej osła.
Zaśmiała się znów lekko, kiedy Maghnus wspomniał o ich locie nad Staffordshire, kiedy mieli dokonać zniszczenia w jednym z miasteczek hrabstwa Greengrassów. Niemal nie straciła wtedy własnego ciała, kiedy Arawn próbował przejąć nadeń kontrolę, później zaś czarna magia obróciła się przeciwko ich dwójce - zawarli wówczas pakt milczenia i nie wspominali o duszącym Bulstrode'a dymie i jej wyłamanej kości. On pewnie wolałby, by do tego paktu dołączyć także nieszczęsne polowanie i krwiożercze paprocie, ale ani myślała tego zrobić...
- Tamten dzień wspominam z rozrzewnieniem z nieco innego powodu - wymruczała Sigrun niemalże z zadowoleniem. Pojawienie się Czarnego Pana i wyrażone przez niego zadowolenie wynagrodziło wszelki trud i ból, którego doświadczyli kilka godzin wcześniej. - To był chyba pierwszy raz, kiedy miałeś zaszczyt, by ujrzeć go na własne oczy? Nie pamiętam, czy cię widziałam podczas pogrzebu Alpharda - spytała z ciekawością.
Znała jednak odpowiedź - Maghnus widział Jego nie po raz pierwszy, nie mógł jednak zdawać sobie z tego sprawy, świadomość Jego poprzedniego imienia posiadali właściwie już jedynie Śmierciożercy. Niegdyś Tom Riddle, teraz Lord Voldemort - to pod tym imieniem winno się go znać. Dziedzica Slytherina, potomka Gauntów.
- Flippendo - zawołała Rookwood, kiedy trwali w połowie tunelu pomiędzy Suffolk a Norfolk, pracując nad tym, by usunąć blokadę i umożliwić przejście. Przenosili głaz, po głazie, by nie blokować drogi. W jeden z nich, największy, wymierzyła silniejsze zaklęcia z nadzieją, że kamień pęknie. Tak tez się stało - wyleciał naprzód i rozleciał się na pół. Wtedy tez posypały się pozostałe, a przejście właściwie zostało odblokowane. Wzniósł się kurz, lecz z sufitu nie sypały się kolejne głazy na ich głowy. - Wydaje mi się, że to wystarczy - zdecydowała, przechadzając się naprzód; butem kopnęła pod ściany kilka drobnych kamieni. Można było tamtędy przelecieć, przejść - nie musieli tego sprzątać na błysk.
- Czytasz mi w myślach, Maghnusie - odpowiedziała ze szczerym entuzjazmem; nie jadła nic właściwie... od nocy. Z Bulstrodem spotkali się przed świtem, droga do Suffolk była zaś długa. Spędzili tu cały dzień i miała w ustach jedynie herbatę. Nie wzgardziła więc poczęstunkiem, czuła się zmęczona i głodna; wciąż gorąca herbata znów rozlała się falą przyjemnego ciepła po ciele, kanapka z wędzonym indykiem smakowała zaś więcej, niż dobrze. Sigrun nie zwykła wybrzydzać nad talerzem, nie miała podniebienia francuskiego pieska. - Chyba też potrzebuję skrzata, żeby mnie tak przygotował - zaśmiała się pomiędzy kęsami. Domyślała się przecież, że arystokrata nie przygotował tego sam.
Z żalem wsunęła woskowany papier do kieszeni płaszcza, gdy pochłonęła zaoferowaną kanapkę i przeciągnęła się jak kot, czując jak lekko strzykają jej kości; nieco się zastała trwając wiele godzin w tych samych pozycjach, tymczasem czekała ich długa droga powrotna. Miała jednak wrażenie, że kiedy wsiedli na miotły i znów wznieśli się nad posadzkę, pokonując kolejne mile pod ziemią, czas płynął nieco szybciej. Może to przez poczucie, że póki co wszystko szło zgodnie z planem.
Wolała nawet nie zerkać na zegarek, kiedy wylądowali nieopodal rozgałęzienia. Zatrzymała się jeszcze w tej odnodze tunelu, by rzucić, zgodnie z zapowiedzią, Cave inicum. Zsiadła z miotły, schowała ją do zaczarowanej torby - nie była już potrzebna.
- Te same zabezpieczenia, Cave Inicum oraz Tenuistis, powinniśmy też nałożyć w pozostałych tunelach - zaproponowała, nim przeszła do działania. Pułapki tam nie były konieczne - póki co.
Uniosła różdżkę i znów skupiła się w pełni na czarze jakim miała zamiar obłożyć ten tunel. Od samego rozgałęzienia jak najdalej na północ. Chciała, by czar powiadomił ją o wejściu tu każdego intruza - wszystkich, którzy sprzeciwiali się Czarnemu Panu. Zaklęcie to było dużo mniej złożone i prostsze, lecz przykładała się doń z nie mniejszą ostrożnością i uwagą. Dbała o odpowiedni ruch nadgarstka, szeptała powoli inkantacje, czując, że biała magia spływa na ściany i posadzkę, przesyca powietrze. Upewniwszy się, że wszystko jest jak należy - zwróciła spojrzenie ku arystokracie, czekając, aż i on skończy.
Zaśmiała się znów lekko, kiedy Maghnus wspomniał o ich locie nad Staffordshire, kiedy mieli dokonać zniszczenia w jednym z miasteczek hrabstwa Greengrassów. Niemal nie straciła wtedy własnego ciała, kiedy Arawn próbował przejąć nadeń kontrolę, później zaś czarna magia obróciła się przeciwko ich dwójce - zawarli wówczas pakt milczenia i nie wspominali o duszącym Bulstrode'a dymie i jej wyłamanej kości. On pewnie wolałby, by do tego paktu dołączyć także nieszczęsne polowanie i krwiożercze paprocie, ale ani myślała tego zrobić...
- Tamten dzień wspominam z rozrzewnieniem z nieco innego powodu - wymruczała Sigrun niemalże z zadowoleniem. Pojawienie się Czarnego Pana i wyrażone przez niego zadowolenie wynagrodziło wszelki trud i ból, którego doświadczyli kilka godzin wcześniej. - To był chyba pierwszy raz, kiedy miałeś zaszczyt, by ujrzeć go na własne oczy? Nie pamiętam, czy cię widziałam podczas pogrzebu Alpharda - spytała z ciekawością.
Znała jednak odpowiedź - Maghnus widział Jego nie po raz pierwszy, nie mógł jednak zdawać sobie z tego sprawy, świadomość Jego poprzedniego imienia posiadali właściwie już jedynie Śmierciożercy. Niegdyś Tom Riddle, teraz Lord Voldemort - to pod tym imieniem winno się go znać. Dziedzica Slytherina, potomka Gauntów.
- Flippendo - zawołała Rookwood, kiedy trwali w połowie tunelu pomiędzy Suffolk a Norfolk, pracując nad tym, by usunąć blokadę i umożliwić przejście. Przenosili głaz, po głazie, by nie blokować drogi. W jeden z nich, największy, wymierzyła silniejsze zaklęcia z nadzieją, że kamień pęknie. Tak tez się stało - wyleciał naprzód i rozleciał się na pół. Wtedy tez posypały się pozostałe, a przejście właściwie zostało odblokowane. Wzniósł się kurz, lecz z sufitu nie sypały się kolejne głazy na ich głowy. - Wydaje mi się, że to wystarczy - zdecydowała, przechadzając się naprzód; butem kopnęła pod ściany kilka drobnych kamieni. Można było tamtędy przelecieć, przejść - nie musieli tego sprzątać na błysk.
- Czytasz mi w myślach, Maghnusie - odpowiedziała ze szczerym entuzjazmem; nie jadła nic właściwie... od nocy. Z Bulstrodem spotkali się przed świtem, droga do Suffolk była zaś długa. Spędzili tu cały dzień i miała w ustach jedynie herbatę. Nie wzgardziła więc poczęstunkiem, czuła się zmęczona i głodna; wciąż gorąca herbata znów rozlała się falą przyjemnego ciepła po ciele, kanapka z wędzonym indykiem smakowała zaś więcej, niż dobrze. Sigrun nie zwykła wybrzydzać nad talerzem, nie miała podniebienia francuskiego pieska. - Chyba też potrzebuję skrzata, żeby mnie tak przygotował - zaśmiała się pomiędzy kęsami. Domyślała się przecież, że arystokrata nie przygotował tego sam.
Z żalem wsunęła woskowany papier do kieszeni płaszcza, gdy pochłonęła zaoferowaną kanapkę i przeciągnęła się jak kot, czując jak lekko strzykają jej kości; nieco się zastała trwając wiele godzin w tych samych pozycjach, tymczasem czekała ich długa droga powrotna. Miała jednak wrażenie, że kiedy wsiedli na miotły i znów wznieśli się nad posadzkę, pokonując kolejne mile pod ziemią, czas płynął nieco szybciej. Może to przez poczucie, że póki co wszystko szło zgodnie z planem.
Wolała nawet nie zerkać na zegarek, kiedy wylądowali nieopodal rozgałęzienia. Zatrzymała się jeszcze w tej odnodze tunelu, by rzucić, zgodnie z zapowiedzią, Cave inicum. Zsiadła z miotły, schowała ją do zaczarowanej torby - nie była już potrzebna.
- Te same zabezpieczenia, Cave Inicum oraz Tenuistis, powinniśmy też nałożyć w pozostałych tunelach - zaproponowała, nim przeszła do działania. Pułapki tam nie były konieczne - póki co.
Uniosła różdżkę i znów skupiła się w pełni na czarze jakim miała zamiar obłożyć ten tunel. Od samego rozgałęzienia jak najdalej na północ. Chciała, by czar powiadomił ją o wejściu tu każdego intruza - wszystkich, którzy sprzeciwiali się Czarnemu Panu. Zaklęcie to było dużo mniej złożone i prostsze, lecz przykładała się doń z nie mniejszą ostrożnością i uwagą. Dbała o odpowiedni ruch nadgarstka, szeptała powoli inkantacje, czując, że biała magia spływa na ściany i posadzkę, przesyca powietrze. Upewniwszy się, że wszystko jest jak należy - zwróciła spojrzenie ku arystokracie, czekając, aż i on skończy.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Można by rzec, że łącząca ich zmowa milczenia obowiązywała już od wielu lat i korzenie swe brała już w czasach szkolnych, gdy noszący odznakę prefekta Bulstrode, oddając cześć swym ideałom, niejednokrotnie przymykał oko na akty agresji Sigrun gnębiącej szlamy lub wręcz wykorzystując swe nazwisko, nienaganną reputację i autorytet, pomagał jej owe akty własnoręcznie tuszować. Stafforshire było inne, nijak nie dało się przyrównać docinek i umiarkowanego dręczenia wymierzonego w uczniów o nieodpowiednim pochodzeniu do kompletnej destrukcji kluczowych punktów stolicy hrabstwa rodu promugolskiego, destrukcji niosącej śmierć i krzywdę wielu. Obydwoje ponieśli obrażenia, władając kapryśną czarną magią, lecz nie roztkliwiali się nad tym zanadto i nie wracali do tego wydarzenia. Do tematu niespodziewanego gościa, który zaszczycił ich swą obecnością na egzekucjach, warto jednak było wracać.
- Drugi raz - sprostował, nie podejrzewając nawet, że to właśnie niepozorny Tom z rocznika wyżej przeistoczył się w Czarnego Pana, przed którym wszyscy musieli klęknąć. - To, że mnie nie widziałaś, nie znaczy, że mnie tam nie było - stwierdził, uśmiechając się przebiegle; jeśli osoba tak czujna jak Rookwood nie dostrzegła go, znaczyło to tylko, że lata skrywania się w cieniu nie były latami straconymi. Nie zawsze chciał być dostrzeżony, nie był jednym z tych pyszałków, którym bezbrzeżną przyjemność sprawiało bycie na świeczniku. Pogrzebu drogiego mu kuzyna oczywiście opuścić nie mógł i nie zamierzał czynić, nie rzucał się jednak w oczy, będąc podporą dla pani matki, która rozpaczała nad stratą wybitnego siostrzeńca. Nie pchał się w pierwsze rzędy, z jakiegoś powodu zajmowanych przez Rosierów, a nie bliższą i dalszą rodzinę Alpharda - Rosierów, którzy zaledwie chwilę później pogwałcili tradycję i złamali żałobę, by kontynuować kupczenie ręką lady Melisande. Chociaż rozumiał ideę polityczną przyświecającą tej decyzji, tak nie popierał aż takiego pośpiechu.
Największy z głazów tarasujących przejście został w końcu usunięty, a strop tunelu, całe szczęście, wciąż tkwił na swoim miejscu, nie zwiastując możliwości obrócenia się w ruinę. Skinął głową zgodnie, on również uważał, że dalsze torowanie korytarza było zbędnym pozbywaniem się sił, które winni wszak oszczędzać.
- Przez odcięcie od świata zewnętrznego tracę poczucie czasoprzestrzeni - mruknął pod nosem, dobywając zegarek kieszonkowy, by spojrzeć na złocistą tarczę zegarka. - Na Merlina, posilenie się jest więcej niż wskazane - oznajmił, z przerażeniem stwierdzając, że wskazówka wyznaczająca godzinę przesunęła się bardziej niż początkowo zakładał. Wędzony indyk nie był może najwykwintniejszym daniem, jakie miał ostatnio okazję kosztować, lecz tego dnia smakował wprost wyśmienicie. Upił łyk herbaty, spoglądając ponownie na Sigrun. - Byłaby to jedna z lepszych inwestycji, jakie mogłabyś poczynić - skwitował z uśmiechem, wysoce ceniąc sobie uczynne stworzenia, które z oddanej służby uczyniły sens swojego istnienia. Przerwa na piknik skończyła się jednak szybko, a oni sami już po chwili musieli ponownie się skupić na bezpiecznym operowaniu pomiędzy wąskimi ścianami i klaustrofobicznymi sklepieniami. Powrót do punktu wyjścia, do rozwidlenia, zdawał się jednak trwać o wiele krócej; może była to kwestia tego, że czuli już, że większość ich zadania została już wykonana, że przed nimi był już sam finisz. Zsiadł z miotły, nieco odrętwiały i zesztywniały i przewiesił ją ponownie przez plecy.
- Dobry pomysł, Tenuistis biorę na siebie - potwierdził słuszność jej planu, nim ponownie uniósł różdżkę, by kierując wypracowanymi praktyką gestami nadgarstka sięgnąć po kolejne z zabezpieczeń, tym razem już mniej skomplikowane i wyczerpujące, lecz niezwykle skuteczne. Szepcząc do chłodnego zitanu kolejne inkantacje, wyobrażał sobie wielką sieć, rozciągającą się szeroko wewnątrz ścian i posadzek z brudnego, wilgotnego kamienia, wyobrażał sobie jej lepkość blokującą możliwość posługiwania się teleportacją, lepkość łapczywie pochłaniającą wszystkich nieproszonych gości, wszystkich tych, którzy nie byli wierni Czarnemu Panu. Tkał tę sieć gęsto i dokładnie, nie pozwalając sobie na niedoróbki i dopiero gdy był ukontentowany swoim dziełem, opuścił nadgarstek, by spojrzeć wyczekująco na Rookwood. To ona wszak dowodziła.
nakładam tenuistis
- Drugi raz - sprostował, nie podejrzewając nawet, że to właśnie niepozorny Tom z rocznika wyżej przeistoczył się w Czarnego Pana, przed którym wszyscy musieli klęknąć. - To, że mnie nie widziałaś, nie znaczy, że mnie tam nie było - stwierdził, uśmiechając się przebiegle; jeśli osoba tak czujna jak Rookwood nie dostrzegła go, znaczyło to tylko, że lata skrywania się w cieniu nie były latami straconymi. Nie zawsze chciał być dostrzeżony, nie był jednym z tych pyszałków, którym bezbrzeżną przyjemność sprawiało bycie na świeczniku. Pogrzebu drogiego mu kuzyna oczywiście opuścić nie mógł i nie zamierzał czynić, nie rzucał się jednak w oczy, będąc podporą dla pani matki, która rozpaczała nad stratą wybitnego siostrzeńca. Nie pchał się w pierwsze rzędy, z jakiegoś powodu zajmowanych przez Rosierów, a nie bliższą i dalszą rodzinę Alpharda - Rosierów, którzy zaledwie chwilę później pogwałcili tradycję i złamali żałobę, by kontynuować kupczenie ręką lady Melisande. Chociaż rozumiał ideę polityczną przyświecającą tej decyzji, tak nie popierał aż takiego pośpiechu.
Największy z głazów tarasujących przejście został w końcu usunięty, a strop tunelu, całe szczęście, wciąż tkwił na swoim miejscu, nie zwiastując możliwości obrócenia się w ruinę. Skinął głową zgodnie, on również uważał, że dalsze torowanie korytarza było zbędnym pozbywaniem się sił, które winni wszak oszczędzać.
- Przez odcięcie od świata zewnętrznego tracę poczucie czasoprzestrzeni - mruknął pod nosem, dobywając zegarek kieszonkowy, by spojrzeć na złocistą tarczę zegarka. - Na Merlina, posilenie się jest więcej niż wskazane - oznajmił, z przerażeniem stwierdzając, że wskazówka wyznaczająca godzinę przesunęła się bardziej niż początkowo zakładał. Wędzony indyk nie był może najwykwintniejszym daniem, jakie miał ostatnio okazję kosztować, lecz tego dnia smakował wprost wyśmienicie. Upił łyk herbaty, spoglądając ponownie na Sigrun. - Byłaby to jedna z lepszych inwestycji, jakie mogłabyś poczynić - skwitował z uśmiechem, wysoce ceniąc sobie uczynne stworzenia, które z oddanej służby uczyniły sens swojego istnienia. Przerwa na piknik skończyła się jednak szybko, a oni sami już po chwili musieli ponownie się skupić na bezpiecznym operowaniu pomiędzy wąskimi ścianami i klaustrofobicznymi sklepieniami. Powrót do punktu wyjścia, do rozwidlenia, zdawał się jednak trwać o wiele krócej; może była to kwestia tego, że czuli już, że większość ich zadania została już wykonana, że przed nimi był już sam finisz. Zsiadł z miotły, nieco odrętwiały i zesztywniały i przewiesił ją ponownie przez plecy.
- Dobry pomysł, Tenuistis biorę na siebie - potwierdził słuszność jej planu, nim ponownie uniósł różdżkę, by kierując wypracowanymi praktyką gestami nadgarstka sięgnąć po kolejne z zabezpieczeń, tym razem już mniej skomplikowane i wyczerpujące, lecz niezwykle skuteczne. Szepcząc do chłodnego zitanu kolejne inkantacje, wyobrażał sobie wielką sieć, rozciągającą się szeroko wewnątrz ścian i posadzek z brudnego, wilgotnego kamienia, wyobrażał sobie jej lepkość blokującą możliwość posługiwania się teleportacją, lepkość łapczywie pochłaniającą wszystkich nieproszonych gości, wszystkich tych, którzy nie byli wierni Czarnemu Panu. Tkał tę sieć gęsto i dokładnie, nie pozwalając sobie na niedoróbki i dopiero gdy był ukontentowany swoim dziełem, opuścił nadgarstek, by spojrzeć wyczekująco na Rookwood. To ona wszak dowodziła.
nakładam tenuistis
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W to, że Maghnus potrafił utrzymać język za zębami nie wątpiła; przekonała się o tym właśnie w szkole, kiedy otrzymał odznakę prefekta (nie czuła wówczas szczególnego zaskoczenia) i zyskał tym samym władzę nad wszystkimi innymi uczniami. Obawiała się wtedy, że może się to skończyć jeszcze większą częstotliwością szlabanów, lecz jeśli tylko sprawa miała związek ze szlamami - to bywało wprost przeciwnie i nawiązywali w milczeniu kooperację. Nie przypuszczała, że po latach będą kontynuować podobne szachrajki, tyle że na wiele większą skalę. Miała jednak jakąś dziwną pewność, że powód otwartego złamania, które zdołała wyleczyć wścibska Elvira Multon, pozostanie między nimi.
- Masz szczęście - wyrzekła Sigrun bez cienia ironii. Każda okazja, by ujrzeć go na własne oczy, pomimo trwogi i lęku jakie wzbudzał w każdym bez wyjątku, były warte zapamiętania. - Może. Było sporo go... żałobników - ugryzła się w język, bo słowo "goście" na pogrzebie nie było chyba najodpowiedniejsze. - To była dobra śmierć. Honorowa - powiedziała poważnym tonem, odwracając spojrzenie od uśmiechu Maghnusa; jej na myśl o tym wszystkim wcale nie było do śmiechu. Niezauważenie obecności lorda Bulstrode pewnie wynikało poniekąd z tego, że jeśli tylko chciał, to pozostawał niezauważony i przemykał pomiędzy innymi niczym cień, a po części ze stanu w jakim wtedy znajdowała się ona. Zawsze bystra i czujna łowczyni na początku października czuła się i była całkiem odrealniona. Cassandra ledwie wypuściła ją z zamknięcia. Rookwood nie bardzo wtedy zdawała sobie sprawę z tego, co działo się naprawdę. Mówiła do kogoś, kogo właśnie chowali w grobie. Szczęście, że nie uczyniła tego przy wszystkich, świadoma jej stanu Deirdre miała na nią wtedy oko.
- Nie tylko ty - mruknęła Sigrun, rozprostowując wciąż kości i przeciągając się, by rozciągnąć stawy i mięśnie, kiedy uporali się już z przeszkodą. - Która jest właściwie godzina? - dopytała, skoro Maghnus miał już zegarek w dłoni. Pytała tylko z ciekawości, godzina była właściwie nieistotna, póki wciąż nie skończyli. Spojrzała jeszcze na korytarz, którego posadzkę teraz pokrywały odłamki i gruzy, po czym mruknęła: - Muszę popracować nad transmutacją. - Gdyby lepiej władała tą dziedziną magiczną, to mogłaby przetransmutować głazy w coś innego, bądź odebrać im materialną formę, wtedy można by po prostu przez nie przeniknąć jak przez gaz. Oszczędziłoby im to wówczas wiele czasu. Myśli o transmutacji zaprzątały jej głowę, kiedy przeżuwała kolejne kęsy kanapki z wędzonym indykiem. Nie miała tak wysublimowanego podniebienia jak lord Bulstrode, więc wydawała się kompletnie usatysfakcjonowana wyborem jego skrzata. - Nie potrzebujesz może psa, Maghnusie? Bo ja potrzebuję galeonów na takie inwestycje - powiedziała nagle, zwietrzając okazję do wciśnięcia kolejnemu lordowi szczenięcia ze swojej hodowli. Dla niego to pewnie knutowe sprawy, a dla niej to następny, ważny krok w pomnażaniu swojego majątku.
Wtedy kupiłaby tez lepszą, szybszą miotłę i pewnie te tunele pokonałaby o wiele szybciej, wracając do Suffolk. Zamierzali jeszcze odwiedzić pozostałe odnogi, choć tam powinno pójść o wiele szybciej. Pułapki w nich chwilowo nie były konieczne. Szczególnie w tunelu, który prowadził do Kentwell Hall. Skinęła już tylko głową na potwierdzenie Maghnusa, by nie strzępić języka, po czym gestem wskazała, aby i on ruszył tunelem dalej. Nieustannie mieli nad głowami kulę światła, którą wyczarował wiele godzin temu. Dotarłszy do rozgałęzienia tuneli Sigrun wyciągnęła mapę. Pod ziemią można było naprawdę stracić poczucie czasoprzestrzeni. - Wskaż mi - wyszeptała do różdżki, by mieć pewność co do kierunków. Przeszła do korytarza prowadzącego do Kentwell Hall, pokonała kilka metrów w jego głąb, by mieć pewność, że kolejne Cave Inicum oblepi właśnie tę przestrzeń. - Tutaj to samo - powiedziała tylko do Bulstrode'a, aby powtórzył to samo zaklęcie. Kolejne kilkanaście minut, może i trochę więcej, bo Rookwood czuła się już senna, a wolała pozostać ostrożna przy tym procesie, by czar nie zawiódł - odbicie twierdzy Gauntów było więcej, niż ważne. Powtarzając zatem te same inkantacje i ruchy różdżką znów przelewała swoją białą moc na ten tunel - od samej klapy, aż do Kentwell Hall, by powiadomiła ją o nadejściu intruzów. Czary ułożyły się w całość dość szybko.
- Ciekawa jestem, czy zdążyli się już zmienić - wypowiedziała, kiedy wycofywali się z tej odnogi tuneli. Miała na myśli wartowników.
- Masz szczęście - wyrzekła Sigrun bez cienia ironii. Każda okazja, by ujrzeć go na własne oczy, pomimo trwogi i lęku jakie wzbudzał w każdym bez wyjątku, były warte zapamiętania. - Może. Było sporo go... żałobników - ugryzła się w język, bo słowo "goście" na pogrzebie nie było chyba najodpowiedniejsze. - To była dobra śmierć. Honorowa - powiedziała poważnym tonem, odwracając spojrzenie od uśmiechu Maghnusa; jej na myśl o tym wszystkim wcale nie było do śmiechu. Niezauważenie obecności lorda Bulstrode pewnie wynikało poniekąd z tego, że jeśli tylko chciał, to pozostawał niezauważony i przemykał pomiędzy innymi niczym cień, a po części ze stanu w jakim wtedy znajdowała się ona. Zawsze bystra i czujna łowczyni na początku października czuła się i była całkiem odrealniona. Cassandra ledwie wypuściła ją z zamknięcia. Rookwood nie bardzo wtedy zdawała sobie sprawę z tego, co działo się naprawdę. Mówiła do kogoś, kogo właśnie chowali w grobie. Szczęście, że nie uczyniła tego przy wszystkich, świadoma jej stanu Deirdre miała na nią wtedy oko.
- Nie tylko ty - mruknęła Sigrun, rozprostowując wciąż kości i przeciągając się, by rozciągnąć stawy i mięśnie, kiedy uporali się już z przeszkodą. - Która jest właściwie godzina? - dopytała, skoro Maghnus miał już zegarek w dłoni. Pytała tylko z ciekawości, godzina była właściwie nieistotna, póki wciąż nie skończyli. Spojrzała jeszcze na korytarz, którego posadzkę teraz pokrywały odłamki i gruzy, po czym mruknęła: - Muszę popracować nad transmutacją. - Gdyby lepiej władała tą dziedziną magiczną, to mogłaby przetransmutować głazy w coś innego, bądź odebrać im materialną formę, wtedy można by po prostu przez nie przeniknąć jak przez gaz. Oszczędziłoby im to wówczas wiele czasu. Myśli o transmutacji zaprzątały jej głowę, kiedy przeżuwała kolejne kęsy kanapki z wędzonym indykiem. Nie miała tak wysublimowanego podniebienia jak lord Bulstrode, więc wydawała się kompletnie usatysfakcjonowana wyborem jego skrzata. - Nie potrzebujesz może psa, Maghnusie? Bo ja potrzebuję galeonów na takie inwestycje - powiedziała nagle, zwietrzając okazję do wciśnięcia kolejnemu lordowi szczenięcia ze swojej hodowli. Dla niego to pewnie knutowe sprawy, a dla niej to następny, ważny krok w pomnażaniu swojego majątku.
Wtedy kupiłaby tez lepszą, szybszą miotłę i pewnie te tunele pokonałaby o wiele szybciej, wracając do Suffolk. Zamierzali jeszcze odwiedzić pozostałe odnogi, choć tam powinno pójść o wiele szybciej. Pułapki w nich chwilowo nie były konieczne. Szczególnie w tunelu, który prowadził do Kentwell Hall. Skinęła już tylko głową na potwierdzenie Maghnusa, by nie strzępić języka, po czym gestem wskazała, aby i on ruszył tunelem dalej. Nieustannie mieli nad głowami kulę światła, którą wyczarował wiele godzin temu. Dotarłszy do rozgałęzienia tuneli Sigrun wyciągnęła mapę. Pod ziemią można było naprawdę stracić poczucie czasoprzestrzeni. - Wskaż mi - wyszeptała do różdżki, by mieć pewność co do kierunków. Przeszła do korytarza prowadzącego do Kentwell Hall, pokonała kilka metrów w jego głąb, by mieć pewność, że kolejne Cave Inicum oblepi właśnie tę przestrzeń. - Tutaj to samo - powiedziała tylko do Bulstrode'a, aby powtórzył to samo zaklęcie. Kolejne kilkanaście minut, może i trochę więcej, bo Rookwood czuła się już senna, a wolała pozostać ostrożna przy tym procesie, by czar nie zawiódł - odbicie twierdzy Gauntów było więcej, niż ważne. Powtarzając zatem te same inkantacje i ruchy różdżką znów przelewała swoją białą moc na ten tunel - od samej klapy, aż do Kentwell Hall, by powiadomiła ją o nadejściu intruzów. Czary ułożyły się w całość dość szybko.
- Ciekawa jestem, czy zdążyli się już zmienić - wypowiedziała, kiedy wycofywali się z tej odnogi tuneli. Miała na myśli wartowników.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Plac handlowy, Bury St Edmunds
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk