Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk
Plac handlowy, Bury St Edmunds
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plac handlowy Bury St Edmunds
W marcu 1958 roku przez miasto przeszła szatańska pożoga pozostawiając w zgliszczach większość miasta. Mordercza siła dosięgnęła także szesnastowiecznej Katedry, jaka finalnie została wyburzona, a w jej miejscu powstał plac handlowy, który jednocześnie stał się częścią traktu, biegnącego aż po sam Newmarket.
Legendy głoszą, że w mugolskim miejscu obrządków dochodziło do dziwnych incydentów i mimo, że samego budynku już nie było, to duchy zdawały się pozostać.
Rzut kością k6:
1,2 - Jeden ze straganów, tuż obok ciebie, przesuwa się nagle, a gdy odwracasz się w jego stronę, wszystkie przedmioty spadają na ziemię. Część z nich ulega zniszczeniu. Choć wiesz, że nie była to twoja wina sprzedawca od ciebie żąda rekompensaty.
3,4 - Nic się nie dzieje.
5,6 - Przeszywa cię przeraźliwe zimno, obraz przed oczyma zaczyna się nieco rozmywać. Niczym przez mgłę dostrzegasz dziesiątki ludzkich ciał rozrzuconych tuż pod ruinami Katedry - budynku, którego już nie było. Miałeś tego świadomość. Tuż nad jej dachem buchał ogień, rozprzestrzeniał się z niebywałą prędkością. Po chwili wszystko wróciło do normy, jednak do końca dnia będziesz czuć dziwne mrowienie w okolicy karku oraz niepokój.
Legendy głoszą, że w mugolskim miejscu obrządków dochodziło do dziwnych incydentów i mimo, że samego budynku już nie było, to duchy zdawały się pozostać.
Rzut kością k6:
1,2 - Jeden ze straganów, tuż obok ciebie, przesuwa się nagle, a gdy odwracasz się w jego stronę, wszystkie przedmioty spadają na ziemię. Część z nich ulega zniszczeniu. Choć wiesz, że nie była to twoja wina sprzedawca od ciebie żąda rekompensaty.
3,4 - Nic się nie dzieje.
5,6 - Przeszywa cię przeraźliwe zimno, obraz przed oczyma zaczyna się nieco rozmywać. Niczym przez mgłę dostrzegasz dziesiątki ludzkich ciał rozrzuconych tuż pod ruinami Katedry - budynku, którego już nie było. Miałeś tego świadomość. Tuż nad jej dachem buchał ogień, rozprzestrzeniał się z niebywałą prędkością. Po chwili wszystko wróciło do normy, jednak do końca dnia będziesz czuć dziwne mrowienie w okolicy karku oraz niepokój.
Lokacja zawiera kości.
Chaos, popłoch. Więcej wokół było zamieszania i paniki rosnącej z powodu przepychających się ludzi niż prawdziwego strachu, ale znalazły się też takie jednostki, które zaczynały reagować na sytuację agresją. Cillian zareagował zbyt późno, by móc się obronić. Mugol zamachnął się , a świecznik przeciął powietrze ze listem. Pomimo wyciągniętej ręki, przez obrót nie miał możliwości zatrzymać metalowego stojaka. Świiecznik uderzył go w bok, obijając mu większość żeber, zwalając go na ziemię. Jedno z żeber było pęknięte, a ból promieniował na całą klatkę piersiową przy każdej próbie poruszenia i łapania oddechu. Mugol oddychał ciężko, patrząc na niego, kiedy pomimo ataku skierował różdżkę na przejście, próbując je zablokować. Widać było, że inkantację brzmią obco, przerażająco. Po chwili, sekundach wahania zarobił kolejny zamach i jeszcze raz, tym razem z drugiej, lewej strony spróbował uderzyć go w głowę. Bariera, którą stworzył czarodziej opadła. Ludzie jednak nie zdecydowali się kierować już w tamtą stronę. Zaczęli się cofać, nie mając pojęcia, że mogą znów przejść.
— Zaprzestańcie swoich praktyk, pomioty szatana! Dzień sądu jest już blisko— krzyczał klecha, patrząc prosto na Deirdre. Ta spróbowała swoich sił, ale zaklęcie nie było w stanie sięgnąć celu; a w korytarzu, między dwoma ścianami nie powstał mur, blokujący przejście. Nikt jednak nie zdecydował się już tamtędy udać. Po burmistrzu nie było widać ani śladu; Deirdre straciła go całkiem z oczu. Widziała jednak kątem oka ruch w kierunku głównemu wejściu do katedry. Jej płomienny głos wypełniał cały kościół. Pełen grozy, gniewu docierał do serc ludzi, którzy się próbowali wydostać, w chaosie tratując się wzajemnie. Obracali się co poniektórzy, aby na nią spojrzeć, inni próbowali wepchnąć się bliżej drzwi, nie mając kompletnie pojęcia, że były zablokowane magią i nie dało się przez nie przejść. Emocje w Śmierciożerczyni rozpalały się, jak żywy ogień, wyraźnie odczuwalny w jej głosie i widoczny w jej oczach, ciemnym i przepastnych jak otchłań. Klecha, uniósł wyżej dłoń ze swoim talizmanem, prosto ku niej i cofnął się o krok, zaczynając prawić zaklęcia — obce, nieznane, niebrzmiące zbyt dobrze. Ale w tej chwili sprawa była już przesądzona. Płomienna mowa czarownicy wywołała większy zamęt, ale dopiero to, co stało się po chwili doprowadziło ludzi do skrajnej paniki.
Kobietę otuliła ciemność. Cień, jak dym objął jej jasne, blade ciało i wyłonił się dalej, rozdzielając się na cztery, powoli, nabierając określonych kształtów. Podobne do kotów, choć olbrzymich, a jednocześnie pozbawione całkiem zwierzęcych cech cienie rozeszły się. Dwa ruszyły w korytarz, blokując drogę ostatnim osobom, które zdołały przebiec nim jeden z czarodziejów utworzył magiczną barierę. Bez wahania doskoczyły do nich, atakując ludzi. Wrzask poniósł się po ścianach starej katedry, a krew rozbryzgła się po ścianach i jasnej posadzce, kiedy głowa kobiety upadła i potoczyła się wzdłuż korytarza. Biegnący przed nią mężczyzna obejrzał się, tracąc prędkość. Cienisty stwór chwycił go za nogę i wygryzł ją, a jego wrzask umilkł w podniesionych głosach rozemocjonowanych ludzi. Klecha, kiedy to ujrzał stanął nieruchomo i zamknął oczy, drżąc cały. Nie przerwał odmawiania swoich zaklęć. Mówił głośno, jak mantrę, jedno i to samo w obcym, niezrozumiałym języku. Istota zrodzona z czarnej magii, mgły, rzuciła mu się do gardła, przewalając go na ziemię. Wygryziona tętnica spoczęła na białym kaftanie, który w mgnieniu oka zabarwił się szkarłatem. Ksiądz w chwili śmierci oczy miał szeroko otwarte, a usta rozdziawione. Ostatni z cienistych stworów pognał w tłum, doskakując do ludzi, którzy próbowali burmistrza przewrócić. Zaatakował ich, wgryzając się w kończyn i karki ludzi, którzy nie wiedzieli już dokąd uciekać.
I wtedy prócz krzyków, prócz zawodzenia i pisków uszu Rycerzy Walpurgii doszło głośnej wyraźne Divirgento. Nie byli pewni skąd doszło, z pewnością z głębi kościoła. Ludzi było tak wielu, że nie dostrzegli nikogo z różdżka. Zaraz potem, innym głosem, męskim podniesiono inną inkantację: — Expulso!— Promień bardzo silnego i jasnego zaklęcia pomknął w stronę Deirdre. Śmierciożesrczyni widziała go — mężczyznę stojącego naprzeciw niej na samiuśkim końcu kościoła. Za jego plecami ludzie uciekali w prawo i ginęli jej z oczu.
Tura trzynasta. Na odpis macie czas do 10 stycznia godz: 22:00 lub jeśli potrzebujecie w międzyczasie postów uzupełniających w dowolnej ilości do 12 stycznia godz: 20:00. W tej turze możecie podjąć do 4 akcji angażujących.
Cillian, leci w twoją głowę świecznika z mocą 67.
rzuty
Za mapkę tradycyjnie dziękuję Thomasowi <3 Mapka jest poglądowa.
Żywotność:
Deirdre: 188/196
-8 (osłabienie)
Cillian: 200/212
-12 (złamane żebro)
Lykanon: ???/245
Energia magiczna:
Deirdre: 26/50
Cillian: 34/50
Lykanon: -/50
— Zaprzestańcie swoich praktyk, pomioty szatana! Dzień sądu jest już blisko— krzyczał klecha, patrząc prosto na Deirdre. Ta spróbowała swoich sił, ale zaklęcie nie było w stanie sięgnąć celu; a w korytarzu, między dwoma ścianami nie powstał mur, blokujący przejście. Nikt jednak nie zdecydował się już tamtędy udać. Po burmistrzu nie było widać ani śladu; Deirdre straciła go całkiem z oczu. Widziała jednak kątem oka ruch w kierunku głównemu wejściu do katedry. Jej płomienny głos wypełniał cały kościół. Pełen grozy, gniewu docierał do serc ludzi, którzy się próbowali wydostać, w chaosie tratując się wzajemnie. Obracali się co poniektórzy, aby na nią spojrzeć, inni próbowali wepchnąć się bliżej drzwi, nie mając kompletnie pojęcia, że były zablokowane magią i nie dało się przez nie przejść. Emocje w Śmierciożerczyni rozpalały się, jak żywy ogień, wyraźnie odczuwalny w jej głosie i widoczny w jej oczach, ciemnym i przepastnych jak otchłań. Klecha, uniósł wyżej dłoń ze swoim talizmanem, prosto ku niej i cofnął się o krok, zaczynając prawić zaklęcia — obce, nieznane, niebrzmiące zbyt dobrze. Ale w tej chwili sprawa była już przesądzona. Płomienna mowa czarownicy wywołała większy zamęt, ale dopiero to, co stało się po chwili doprowadziło ludzi do skrajnej paniki.
Kobietę otuliła ciemność. Cień, jak dym objął jej jasne, blade ciało i wyłonił się dalej, rozdzielając się na cztery, powoli, nabierając określonych kształtów. Podobne do kotów, choć olbrzymich, a jednocześnie pozbawione całkiem zwierzęcych cech cienie rozeszły się. Dwa ruszyły w korytarz, blokując drogę ostatnim osobom, które zdołały przebiec nim jeden z czarodziejów utworzył magiczną barierę. Bez wahania doskoczyły do nich, atakując ludzi. Wrzask poniósł się po ścianach starej katedry, a krew rozbryzgła się po ścianach i jasnej posadzce, kiedy głowa kobiety upadła i potoczyła się wzdłuż korytarza. Biegnący przed nią mężczyzna obejrzał się, tracąc prędkość. Cienisty stwór chwycił go za nogę i wygryzł ją, a jego wrzask umilkł w podniesionych głosach rozemocjonowanych ludzi. Klecha, kiedy to ujrzał stanął nieruchomo i zamknął oczy, drżąc cały. Nie przerwał odmawiania swoich zaklęć. Mówił głośno, jak mantrę, jedno i to samo w obcym, niezrozumiałym języku. Istota zrodzona z czarnej magii, mgły, rzuciła mu się do gardła, przewalając go na ziemię. Wygryziona tętnica spoczęła na białym kaftanie, który w mgnieniu oka zabarwił się szkarłatem. Ksiądz w chwili śmierci oczy miał szeroko otwarte, a usta rozdziawione. Ostatni z cienistych stworów pognał w tłum, doskakując do ludzi, którzy próbowali burmistrza przewrócić. Zaatakował ich, wgryzając się w kończyn i karki ludzi, którzy nie wiedzieli już dokąd uciekać.
I wtedy prócz krzyków, prócz zawodzenia i pisków uszu Rycerzy Walpurgii doszło głośnej wyraźne Divirgento. Nie byli pewni skąd doszło, z pewnością z głębi kościoła. Ludzi było tak wielu, że nie dostrzegli nikogo z różdżka. Zaraz potem, innym głosem, męskim podniesiono inną inkantację: — Expulso!— Promień bardzo silnego i jasnego zaklęcia pomknął w stronę Deirdre. Śmierciożesrczyni widziała go — mężczyznę stojącego naprzeciw niej na samiuśkim końcu kościoła. Za jego plecami ludzie uciekali w prawo i ginęli jej z oczu.
Cillian, leci w twoją głowę świecznika z mocą 67.
rzuty
Za mapkę tradycyjnie dziękuję Thomasowi <3 Mapka jest poglądowa.
Żywotność:
Deirdre: 188/196
-8 (osłabienie)
Cillian: 200/212
-12 (złamane żebro)
Lykanon: ???/245
Energia magiczna:
Deirdre: 26/50
Cillian: 34/50
Lykanon: -/50
- Ekwipunek:
- Ekwipunek:
Deirdre:
-czarny płaszcz ze skór tebo i ozdobnym pasem oraz zielone trzewiki ze skóry kelpii (+14 maks. żywotność; +50 wytrzymałość szaty; +1 pole poruszania się podczas biegu);
-wywar wzmacniający, 1 porcja
-eliksir uspokajający, 1 porcja, moc +43
-różdżka
-fluoryt
- sztylet
Cillian:
-różdżka
-Eliksir kociego wzroku, (moc +30)
-Eliksir uspokajający (moc +46)
-Eliksir niezłomności (stat. 40)
Lykanon:
-brak
Tym razem to ona sama przyczyniła się do intensyfikacji otaczającego ich chaosu, lecz nie dbała już o porządek, spokój i czystość zrównania katedry z ziemią. Zabezpieczyli postać i wiadomości baroneta, wydostali z podziemi egzemplarz szlamich, absurdalnych artefaktów w postaci kilku gwoździ, a teraz mogli w końcu przejść do niszczenia tego, co dla mugoli wydawało się najcenniejsze. Materialnej manifestacji wyższego bytu, najwidoczniej mającego zapewnić im bezpieczeństwo, dostatek oraz poczucie celu. Bełkotane przez stojącego naprzeciw niej księdza wypaczone inkantacje mogły wywołać tylko pusty śmiech, nie miały w sobie za grosz prawdy, a sam klecha stanowił przykład głupiej naiwności, bo przecież nie odwagi. Stał przed nią kierowany nie hartem ducha, a dziecięcą wiarą w bajki. Nie miała jednak dla niego litości, ba, nie miała jej dla nikogo tutaj, emanując najmroczniejszą z mocy, plugawą, potężną, przeżerającą ją do głębi, żywiącą się nie tylko hodowaną przez lata nienawiścią, ale i każdą napotkaną na swej drodze istotą.
Deirdre czuła więź ze zwierzętami utkanymi z mgły, a gdy ostre zęby zatapiały się w ciałach mugoli, niemalże dosłownie dzieliła z nimi tą fizyczną przyjemność rozsmakowania się w krwi, siania zamętu, niszczenia i destrukcji. Kłębiąca się wokół sylwetki czarownicy mgła przyjemnie wibrowała, lecz to obserwowanie krwawego polowania napełniało ją satysfakcjonującą rozkoszą. Rozpłatane gardło klechy już nie zaciśnie się w prymitywnych wyzwiskach, migająca gdzieś wśród nóg tłumu głowa nie pochyli się w pobożnym geście, a poranieni atakiem potworów mugole nie podniosą już ręki na żadnego godnego czarodzieja. Ci, którzy przeżyją, rozniosą wieść o potworach z piekieł sprowadzających diabelskie realia na uświęconą ziemię - i dobrze, mugole powinni się bać, cisnąć się do drzwi, cierpieć i stanowić przestrogę dla innych. Część padała poraniona i stratowana, część rozpierzchała się na boku, próbując umknąć rozmywającym się we mgle stworzeniom, które odciągnęły osoby tratujące polityka. - Przyprowadź burmistrza. Po lewej stronie, za najbliższym filarem, tak widziałam go ostatni raz - poleciła Cillianowi, widząc, że ten mimo wszystko radzi sobie całkiem nieźle z atakującym go szaleńcem. - Rozstąpcie się, albo i wasze ciała zostaną rozszarpane - krzyknęła w stronę kotłującego się tłumu, zerkając w tamtą stronę. Krótko, bo coś innego przykuło jej uwagę; coś - promień zaklęcia - i ktoś, kto posłał go w jej stronę. Zareagowała natychmiast, unosząc przed siebie różdżkę.
- Protego Maxima - wypowiedziała hardo, chcąc roztoczyć wokół siebie jak najmocniejszą barierę, chroniącą przed odrzuceniem i rozgrzanym epicentrum zaklęcia. Zaklęcia. Czaru. Użycia magii, nie przygłupich wyzwisk, serwowanych przez przebranego w dziwne szaty mugola. W kościele pojawił się ktoś plugawszy bardziej nawet od szlamu: zdrajca krwi, plujący na dokonania czarodziejskiego świata, ktoś, kto sprzeniewierzył się potędze własnej magii, gardząc otrzymanym darem, a co gorsza, wykorzystując go przeciwko walczącym o konserwatywne wartości dawnym współbraciom. - Zbliż się, plugawcze. Kim jesteś? Jednym z tych śmiesznych terrorystów? A może lubującym się w szlamich kobietach wypaczonym dewiantem? - zawołała głosem przesyconym teatralną złośliwością, wrogim rozbawieniem i zapowiedzią ognistej furii. Zrobiła krok do przodu, omijając ciało księdza, by lepiej widzieć sytuację na końcu kościoła. Mugole znikali za załomem przy wejściu głównym; żałosne, piszczące szczurki uciekające z umiłowanego miejsca kultu. - Protego Kletva - wychrypiała, celując zamaszystym ruchem różdżką tak, by za obcym czarodziejem, po własnej prawej stronie, wyczarować barierę i tym samym zablokować uciekającym mugolom drogę wyjścia. Zamierzała umieścić ją pomiędzy ścianą a brzegiem drzwi wyjściowych. Żaden z oszalałych ze strachu wiernych nie posiadał przy sobie czarnomagicznego przedmiotu, była tego pewna. Ten śmieszny bohater, próbujący przeszkodzić w realizacji planu Czarnego Pana: również. - Vulnerario - warknęła z całą mocą, tym razem celując różdżką w przeciwnika, chcąc zatopić niewidzialne ostrze w jego gardle i piersi, rozciąć je, zalać podłogę krwią zdrajcy, unieszkodliwiając go lub choć potwornie raniąc. Znów czerpała z wściekłości, pogardy i odrazy, pragnąc zadać ból - w imię sprawiedliwości.
tak mniej więcej chciałabym wyczarować barierę kletvy, bo rozumiem że kółko obok słowa "nawa" za filarem to mój Przeciwnik;
Deirdre czuła więź ze zwierzętami utkanymi z mgły, a gdy ostre zęby zatapiały się w ciałach mugoli, niemalże dosłownie dzieliła z nimi tą fizyczną przyjemność rozsmakowania się w krwi, siania zamętu, niszczenia i destrukcji. Kłębiąca się wokół sylwetki czarownicy mgła przyjemnie wibrowała, lecz to obserwowanie krwawego polowania napełniało ją satysfakcjonującą rozkoszą. Rozpłatane gardło klechy już nie zaciśnie się w prymitywnych wyzwiskach, migająca gdzieś wśród nóg tłumu głowa nie pochyli się w pobożnym geście, a poranieni atakiem potworów mugole nie podniosą już ręki na żadnego godnego czarodzieja. Ci, którzy przeżyją, rozniosą wieść o potworach z piekieł sprowadzających diabelskie realia na uświęconą ziemię - i dobrze, mugole powinni się bać, cisnąć się do drzwi, cierpieć i stanowić przestrogę dla innych. Część padała poraniona i stratowana, część rozpierzchała się na boku, próbując umknąć rozmywającym się we mgle stworzeniom, które odciągnęły osoby tratujące polityka. - Przyprowadź burmistrza. Po lewej stronie, za najbliższym filarem, tak widziałam go ostatni raz - poleciła Cillianowi, widząc, że ten mimo wszystko radzi sobie całkiem nieźle z atakującym go szaleńcem. - Rozstąpcie się, albo i wasze ciała zostaną rozszarpane - krzyknęła w stronę kotłującego się tłumu, zerkając w tamtą stronę. Krótko, bo coś innego przykuło jej uwagę; coś - promień zaklęcia - i ktoś, kto posłał go w jej stronę. Zareagowała natychmiast, unosząc przed siebie różdżkę.
- Protego Maxima - wypowiedziała hardo, chcąc roztoczyć wokół siebie jak najmocniejszą barierę, chroniącą przed odrzuceniem i rozgrzanym epicentrum zaklęcia. Zaklęcia. Czaru. Użycia magii, nie przygłupich wyzwisk, serwowanych przez przebranego w dziwne szaty mugola. W kościele pojawił się ktoś plugawszy bardziej nawet od szlamu: zdrajca krwi, plujący na dokonania czarodziejskiego świata, ktoś, kto sprzeniewierzył się potędze własnej magii, gardząc otrzymanym darem, a co gorsza, wykorzystując go przeciwko walczącym o konserwatywne wartości dawnym współbraciom. - Zbliż się, plugawcze. Kim jesteś? Jednym z tych śmiesznych terrorystów? A może lubującym się w szlamich kobietach wypaczonym dewiantem? - zawołała głosem przesyconym teatralną złośliwością, wrogim rozbawieniem i zapowiedzią ognistej furii. Zrobiła krok do przodu, omijając ciało księdza, by lepiej widzieć sytuację na końcu kościoła. Mugole znikali za załomem przy wejściu głównym; żałosne, piszczące szczurki uciekające z umiłowanego miejsca kultu. - Protego Kletva - wychrypiała, celując zamaszystym ruchem różdżką tak, by za obcym czarodziejem, po własnej prawej stronie, wyczarować barierę i tym samym zablokować uciekającym mugolom drogę wyjścia. Zamierzała umieścić ją pomiędzy ścianą a brzegiem drzwi wyjściowych. Żaden z oszalałych ze strachu wiernych nie posiadał przy sobie czarnomagicznego przedmiotu, była tego pewna. Ten śmieszny bohater, próbujący przeszkodzić w realizacji planu Czarnego Pana: również. - Vulnerario - warknęła z całą mocą, tym razem celując różdżką w przeciwnika, chcąc zatopić niewidzialne ostrze w jego gardle i piersi, rozciąć je, zalać podłogę krwią zdrajcy, unieszkodliwiając go lub choć potwornie raniąc. Znów czerpała z wściekłości, pogardy i odrazy, pragnąc zadać ból - w imię sprawiedliwości.
tak mniej więcej chciałabym wyczarować barierę kletvy, bo rozumiem że kółko obok słowa "nawa" za filarem to mój Przeciwnik;
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'k8' : 6, 1, 3, 4, 8, 1, 6, 2, 4, 6, 3, 1
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'k8' : 6, 1, 3, 4, 8, 1, 6, 2, 4, 6, 3, 1
Patrząc na zbliżający się nieubłaganie przedmiot, wiedział dobrze, że spóźnił się z reakcją. Może, gdyby zorientował się szybciej, mógłby obronić się przed uderzeniem, które nastąpiło zaraz. Zacisnął mocno szczęki, czując, jak świecznik trafia w żebra, a chwilę później silny ból rozchodzi się po klatce piersiowej. Miał wrażenie, że na parę sekund zapomniał, jak się oddycha. Był pewny, że poszło przynajmniej jedno żebro, ale czy więcej nawet nie sprawdzał. Klęcząc na ziemi, dotknął lewą ręką boku, cedząc przekleństwo. Musiał się szybko pozbierać, ale to wcale nie było takie proste. Rzucone na przejście zaklęcie, nie dało efektu, najpewniej przez błąd, może przez przyćmienie bólem. Podniósł wzrok na cholernego mugola, który raz jeszcze postanowił zamachnąć się świecznikiem. Naprawdę chciał, aby mężczyznę trafił szlag, mając dość jego i wyraźnie przegranego pierwszego starcia.
- Protego.- wycedził, spoglądając nienawistnie na przeciwnika. Teraz potrzebował silnej tarczy, wystarczającej, aby przedmiot nie sięgnął go znów. Może w innych okolicznościach odetchnąłby z ulgą, kiedy magia okazała się bardziej sprzyjać, ale teraz nie pozwalał sobie na nic ponad płytki oddech nabierany z ostrożnością. Skierował judaszowiec na mężczyznę stojącego przed nim.- Petrificus Totalus.- wypowiedział kolejne, ale zabrakło mu chyba trochę skupienia. Nie pokładał w tym zaklęciu zbyt wiele nadziei. Dźwignął się na nogi ostrożnie, przyciskając dłoń do boku z wyraźnym grymasem.- Zaatakuj mnie jeszcze raz, a Cię zabije.- ostrzegł poważnie. Nie istotne, że i tak zamierzał to zrobić, bo jeśli tylko będzie miał możliwość, wróci do tego upierdliwego człowieka. Spojrzał w kierunku Deirdre, kiedy cienie przybierając prawie zwierzęce postaci ruszyły w tłum. Upadający na ziemie klecha, był przyjemnym widokiem i cicho liczył, że przytępi agresję poszczególnych jednostek. W końcu stracili tego, który najgłośniej nawoływał. Padające niedaleko ciała i krew płynąca po ziemi, przykuwały uwagę, ale nie poświęcił temu więcej czasu. Słysząc polecenie, przeniósł spojrzenie w kierunku, gdzie miał znajdować się burmistrz. W tym wszystkim zdążył na chwilę zapomnieć o nim i tym, że gdzieś tam dopadł go tłum. Odwrócił głowę, kiedy ponad krzykami zabrzmiała inkantacja. Mieli, więc towarzystwo. Zerknął raz jeszcze na mugola, licząc, że wszystko, co się tu działo zniechęciło go do walki. Idąc za słowami Śmierciożerczyni, chciał dostać się jak najbliżej miejsca, gdzie widziała burmistrza, by zabrać go od ludzi i potęgującej się paniki.
|rzut na spostrzegawczość, by zobaczyć burmistrza
+ prosimy o post uzupełniający
- Protego.- wycedził, spoglądając nienawistnie na przeciwnika. Teraz potrzebował silnej tarczy, wystarczającej, aby przedmiot nie sięgnął go znów. Może w innych okolicznościach odetchnąłby z ulgą, kiedy magia okazała się bardziej sprzyjać, ale teraz nie pozwalał sobie na nic ponad płytki oddech nabierany z ostrożnością. Skierował judaszowiec na mężczyznę stojącego przed nim.- Petrificus Totalus.- wypowiedział kolejne, ale zabrakło mu chyba trochę skupienia. Nie pokładał w tym zaklęciu zbyt wiele nadziei. Dźwignął się na nogi ostrożnie, przyciskając dłoń do boku z wyraźnym grymasem.- Zaatakuj mnie jeszcze raz, a Cię zabije.- ostrzegł poważnie. Nie istotne, że i tak zamierzał to zrobić, bo jeśli tylko będzie miał możliwość, wróci do tego upierdliwego człowieka. Spojrzał w kierunku Deirdre, kiedy cienie przybierając prawie zwierzęce postaci ruszyły w tłum. Upadający na ziemie klecha, był przyjemnym widokiem i cicho liczył, że przytępi agresję poszczególnych jednostek. W końcu stracili tego, który najgłośniej nawoływał. Padające niedaleko ciała i krew płynąca po ziemi, przykuwały uwagę, ale nie poświęcił temu więcej czasu. Słysząc polecenie, przeniósł spojrzenie w kierunku, gdzie miał znajdować się burmistrz. W tym wszystkim zdążył na chwilę zapomnieć o nim i tym, że gdzieś tam dopadł go tłum. Odwrócił głowę, kiedy ponad krzykami zabrzmiała inkantacja. Mieli, więc towarzystwo. Zerknął raz jeszcze na mugola, licząc, że wszystko, co się tu działo zniechęciło go do walki. Idąc za słowami Śmierciożerczyni, chciał dostać się jak najbliżej miejsca, gdzie widziała burmistrza, by zabrać go od ludzi i potęgującej się paniki.
|rzut na spostrzegawczość, by zobaczyć burmistrza
+ prosimy o post uzupełniający
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cillian Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Świetlistą tarcza osłoniła Deirdre przed lecącym w jej stronę zaklęciem. Wchłonęła je, nie było już po nim śladu. Mężczyzna, który stal na końcu kościoła wyglądał jak jeden z mugoli, ubrany był jak oni, ale dzierżył w dłoni różdżkę i kierował jej koniec prosto na Deirdre.
— Wypuście ich, nic wam nie zrobili! — krzyknął męski głos w końca kościoła. — Jesteście popaprani, wypuśćcie ich! — krzyczał wściekle. Obrócił się w prawo, na tłum, który napierał na drzwi, nieco rozkojarzony i prawdopodobnie nieco wystraszony. Kiedy Deirdre rzuciła kolejne zaklęcie, uniósł różdżkę gotów do obrony, lecz zamiast tego niewidzialna siła, bariera, odrzuciła jego i trzy przebiegające za nim osoby w tył. Dwójka mugol z ogromną siłą uderzyła w ścianę, a kiedy spadała na ziemię była nieprzytomna. Czarodziej pozostał świadomy, zbierał się z ziemi powoli. — Bokiem, bokiem, między filarami! — krzyknął do ludzi, którzy z przestrachem obserwowali tą scenę. Za ich plecami pojawiły się jednak cienie, które rozpoczeły rzeź. Z piskiem zaczęły wbiegać w boczną nawę, znikając Deirdre z oczu wcześniej. Ostatnie z zaklęć rzuconych przez czarownicę uderzyło w filar. Kamień osypał się na ziemię. W tym samym czasie Cillian wyczarował własną, silną tarczę, która sprawiła, że świeczki wypadł mężczyźnie z rąk, a on sam się zachwiał i upadł na ziemie. Z tego powodu urok, który chciał w niego posłać minął go i trafił w posadzkę, nie czyniąc mu żadnej krzywdy.
— Pierdol się — warknął i splunął w jego kierunku.
Macnair ruszył jednak w kierunku głównej nawy, w tłum. Szybko dostrzegł, podnoszącego się z ziemi burmistrza.
— Wypuście ich, nic wam nie zrobili! — krzyknął męski głos w końca kościoła. — Jesteście popaprani, wypuśćcie ich! — krzyczał wściekle. Obrócił się w prawo, na tłum, który napierał na drzwi, nieco rozkojarzony i prawdopodobnie nieco wystraszony. Kiedy Deirdre rzuciła kolejne zaklęcie, uniósł różdżkę gotów do obrony, lecz zamiast tego niewidzialna siła, bariera, odrzuciła jego i trzy przebiegające za nim osoby w tył. Dwójka mugol z ogromną siłą uderzyła w ścianę, a kiedy spadała na ziemię była nieprzytomna. Czarodziej pozostał świadomy, zbierał się z ziemi powoli. — Bokiem, bokiem, między filarami! — krzyknął do ludzi, którzy z przestrachem obserwowali tą scenę. Za ich plecami pojawiły się jednak cienie, które rozpoczeły rzeź. Z piskiem zaczęły wbiegać w boczną nawę, znikając Deirdre z oczu wcześniej. Ostatnie z zaklęć rzuconych przez czarownicę uderzyło w filar. Kamień osypał się na ziemię. W tym samym czasie Cillian wyczarował własną, silną tarczę, która sprawiła, że świeczki wypadł mężczyźnie z rąk, a on sam się zachwiał i upadł na ziemie. Z tego powodu urok, który chciał w niego posłać minął go i trafił w posadzkę, nie czyniąc mu żadnej krzywdy.
— Pierdol się — warknął i splunął w jego kierunku.
Macnair ruszył jednak w kierunku głównej nawy, w tłum. Szybko dostrzegł, podnoszącego się z ziemi burmistrza.
Słyszał w tle krzyk kryjącego się wśród tłumu mężczyzny, tego, który postanowił sięgnąć po różdżkę. Nie przeszkadzał już martwy ksiądz, więc znalazł się kolejny, ale też bardziej problematyczny, skoro miał za sobą magię. Zerknął w górę, kiedy dotarł do niego huk z jakim zaklęcie kobiety uderzyło w filar. Powinien coś zrobić, aby pomóc, ale chwilowo próbował pozbyć się własnego kłopotu. Świecznik uderzający o ziemię i upadek przeciwnika, dawały cień nadziei, że to koniec tej śmiesznej potyczki. Spojrzał przelotnie na mugola, gdy postanowił odgryźć się i splunąć w jego stronę, ale nie przejmował się już nim. Miał inny cel, będący już w zasięgu wzroku i nie wyglądający chyba tak źle, jak się spodziewał. Kiedy tylko znalazł się obok burmistrza, odruchowo chciał pomóc mu dźwignąć się na nogi, ale ból w żebrach zniechęcił do gwałtownego ruchu. Zamiast tego raz jeszcze przycisnął dłoń do boku, krzywiąc się nieco.- Wstawaj i uważaj. Nie wychylaj się zza filarów- burknął. Wolał nie popychać go w kierunku Deirdre, skoro koncentrowała się na niej uwaga mężczyzny. Wystarczyło by burmistrz stał we względnie bezpiecznej odległości od tego, co działo się na około. Spojrzeniem przesunął po tych wszystkich ludziach, szukając dogodnego momentu.- Regressio.- rzucił, kierując różdżkę na czarodzieja, który wskazywał drogę ucieczki innym.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cillian Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 8, 8, 5
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 8, 8, 5
Bariera zadziałała tak, jak powinna, choć nie do końca w sposób, w jaki przewidywała to Deirdre; zaklęłaby cicho pod nosem, ale działo się zbyt wiele na raz, by marnowała cenne sekundy na wyrażanie swej frustracji. Ta i tak przejmowała część kontroli, mącąc w magii i sprawiając, że ostatnie, potencjalnie śmiercionośne zaklęcie chybiło celu o całe centymetry, zamiast rozerwania gardła pseudo bohatera, obtłukując z marmurowego filaru kilka pokaźnych okruchów. - Nic nam nie zrobili? Głupcze, deptanie czarodziejskiej tradycji to dla ciebie nic? Czarownice płonące na stosach, prześladowania i plucie na magiczną potęgę to nic? Niszczenie piękna i magii tego świata, zatruwanie go, zamienianie w brudny, zaszlamiony rynsztok pełen mugolskiego zła - to też nic? - krzyczała dalej, lecz jej głos bliższy był syku, wściekłość i pogarda musiały znaleźć ujście, jeśli nie w morderczej klątwie, to choć słowach, w które wierzyła całym swym czarnym, przeżartym mrokiem sercem. Zrobiła jeszcze krok w stronę głównej nawy, znów obserwując kątem oka zmagania Cilliana, działał szybko i sprawnie, skutecznie się obronił i taktycznie pomagał burmistrzowi. Nie musiała się nim martwić, nie teraz, rozkołysana gniewem, rozjuszona narastającym chaosem i szałem mugoli, dalej cisnących się do zamkniętych drzwi.
Sięgnęła do szaty i wyciągnęła na wierzch odłamek kamienia, podarowanego przez Czarnego Pana. Nie miała pojęcia, czy został zaklęty i jaka moc w nim drzemała; nie otrzymała żadnej informacji, wskazówki lub przestrogi, musiała zaufać - i to właśnie czyniła, zawierzając wszystko potędze Lorda Voldemorta. Czy kamień miał przynieść ostateczne zniszczenie? A może napełnić swe sługi mocą? A może - taka myśl przemknęła jej przez głowę tylko na parę sekund - będzie stanowiła zgubę i dla nich, popleczników, by na ich ofierze zbudować coś większego? Pamiętała koszmar podziemi Gringotta i nieokiełznaną siłę Locus Nihil, ciągle odczuwała jej nieprzewidywalne skutki, musiała jednak podjąć to ryzyko, jednocześnie przerażona i zafascynowana tym, co zaraz miało się stać. Wyciągnęła przed siebie rękę ja najdalej - a potem zacisnęła mocno, z całych sił, palce na kamieniu, wsłuchana w jego melodię, czując lekkie pulsowanie pod opuszkami palców, moc próbującą przecisnąć się przez magiczną powłokę - chciała ją wyzwolić, okiełznać, albo dać się jej ponieść, ufając Czarnemu Panu.
| używam swojego odłamka kamienia
Sięgnęła do szaty i wyciągnęła na wierzch odłamek kamienia, podarowanego przez Czarnego Pana. Nie miała pojęcia, czy został zaklęty i jaka moc w nim drzemała; nie otrzymała żadnej informacji, wskazówki lub przestrogi, musiała zaufać - i to właśnie czyniła, zawierzając wszystko potędze Lorda Voldemorta. Czy kamień miał przynieść ostateczne zniszczenie? A może napełnić swe sługi mocą? A może - taka myśl przemknęła jej przez głowę tylko na parę sekund - będzie stanowiła zgubę i dla nich, popleczników, by na ich ofierze zbudować coś większego? Pamiętała koszmar podziemi Gringotta i nieokiełznaną siłę Locus Nihil, ciągle odczuwała jej nieprzewidywalne skutki, musiała jednak podjąć to ryzyko, jednocześnie przerażona i zafascynowana tym, co zaraz miało się stać. Wyciągnęła przed siebie rękę ja najdalej - a potem zacisnęła mocno, z całych sił, palce na kamieniu, wsłuchana w jego melodię, czując lekkie pulsowanie pod opuszkami palców, moc próbującą przecisnąć się przez magiczną powłokę - chciała ją wyzwolić, okiełznać, albo dać się jej ponieść, ufając Czarnemu Panu.
| używam swojego odłamka kamienia
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'LN: Splamienie' :
'LN: Splamienie' :
Macnair bez trudu dotarł do burmistrza. Był zdezorientowany, z jego łuku brwiowego sączyła się krew, miał też rozciętą wargę. Podniósł się z ziemi, szybko łapiąc zadyszkę, już na pierwszy rzut oka było widać, że nie ma najlepszej kondycji fizycznej. Dotąd opanowany, dumny mężczyzna teraz przejawiał oznaki strachu i paniki. Spojrzał na Cilliana z niechęcią i pewnego rodzaju obrzydzeniem.
— Tobie radzę uważać — zagroził mu, wskazując w niego palcem. — Twoje miejsce jest na stosie, mam nadzieję, że nim stąd wyjdziesz, spalą cię żywcem — wychrypiał z gorejąca w głosie nienawiścią, ale zaraz potem przeniósł wzrok na czarodzieja, który ewakuował ludzi. Minął Cilliana, po czym ruszył w kierunku filarów. — Uspokójcie się, inaczej stratujecie się wzajemnie — powiedział pozornie opanowanym tonem, próbując skierować swój głos do gromadzących się przy drzwiach ludzi. — Gdzieś musi być jeszcze jakieś wyjście na plebanię — powiedział ciszej, po czym ruszył w drugą stronę, tam, gdzie początkowo uciekali ludzie. — Nie wpadajcie w panikę, weźcie coś, czym możecie się bronić przed tymi... tymi...— Jego głos ucichł. Być może urwał, a może odpowiedział już pod nosem. Wyraźnie przyspieszył, kierując się w stronę zakrętu.
Cillian miał czarodzieja na muszce. Z bliska widział go dokładniej, wyglądał jak oni. W zwyczajnym ubraniu, brązowej, skórkowej kurtce o luźnym kroju, w pasiastym szaliku, luźnych spodniach i ciemnych butach. Dłuższe, ciemne włosy zaczesane były do tyłu. W chwili, w której udane zaklęcie Rycerza pomknęło w jego kierunku, cofnął się o krok i wyciągnął przed siebie różdżkę. Bezbłędna tarcza zalśniła przed nim, wchłaniając zaklęcie rzucone przez czarnoksiężnika.
Divirgento, padło znów, z tłumu ludzi gnieżdżących się przy drzwiach, a zaraz po tym:
— Psia jucha! No, dalej! — Ale ludzi było zbyt wielu, by dało się wyszczególnić czarodzieja, tym bardziej jeśli wyglądał tak samo, jak oni.
— Czarodzieje płonęli na stosach przez takich jak wy!— krzyknął młody mężczyzna w odpowiedzi na słowa Deirdre, kiedy błękitna tarcza przed nim zgasła. — Swoimi działaniami doprowadzacie do tego, że nas nienawidzą, pragną nas zgładzić bo jesteśmy inni. Bo się nas boją! Gdybyście poszli po rozum do głowy i spróbowali im pokazać, że nie mają się czego bać, tego wszystkiego nigdy by nie było! Ale nie! Wy jesteście ślepo zapatrzeni we własne nosy, najlepsi, najzdolniejsi, jedyni w swoim rodzaju! Wstyd mi, że jesteśmy tym samym — krzyknął z pogardą w głosie, celując różdżką w Deirdre.
Ale Śmierciożesrczyni koncentrowała się już na czymś innym. W jej wyciągniętej prosto dłoni rozgrzewał się odłamek legendarnego kamienia przyniesionego Czarnemu Panu. Czarownica sięgnęła po jego moc po raz pierwszy, pokonując obawę i niepewność o to, co zaklęta w nim moc mogła przynieść. Poczuła, jak kamień się rozgrzewa, jak przyjemne mrowienie postępuje od dłoni, przez przedramię, bark, aż wypełnia całe ciało energią, której nie chciała się pozbywać, choć jednocześnie miała w sobie coś niepokojącego i obcego. I choć to Deirdre trzymała w dłoni kamień, to ona wzywała jego moc, Cillian poczuł coś dziwnego, zupełnie tak, jakby odczuwał czyjąś znajomą obecność. Jakby moc kamienia wzywała go, zachęcała do użycia. Mericourt stałą nieruchomo, piękna, majestatyczna i dumna niczym najwspanialszy marmurowy posąg, a jej cień wydłużał się nienaturalnie, z każdą sekundą nabierając coraz to większych i upiorniejszych kształtów, aż w końcu zaczął kłębić się pod postacią czarnej mgły, przybierając postać stwora, którego oboje czarodzieje, widzieli już wcześniej — w Białej Wywernie. Humanoidalny stwór z głową przypominającą czaszkę jelenia budził grozę we wszystkich — wszyscy wokół, którzy zdołali się obrócić i dostrzec to, co się działo, na chwilę zamarli, nie dowierzając temu, co widzą. Zatrzymał się także burmistrz, nieopodal zwłok księdza, wychodząc zza filarów i patrząc na istotę zrodzoną z ciemności. Istotia Cienia obróciła się i uniosła głowę, wykonując coś na kształt skowytu, który rozniósł się przeraźliwym, okrutnym echem po ścianach katedry. Ryk, który z siebie wydała wbijał się w umysł i miał tam już pozostać, na moment paraliżując wszystkich zgromadzonych. Ukłonił przed Deirdre z największą sumiennością. Wyglądało na to, że był na jej skinienie. Obrócił się, czekając na znak, czekając na decyzję tej, której podlegał.
— Claire! Claire! Na niego! Już! [b]— zawył czarodziej w zrywie paniki, przesuwając trzęsącą się różdżkę na przerażającego demona. [b]— Ventum rota! — Zaklęcie z powodzeniem ruszyło w kierunku istoty.
—Deserpes!— Dopiero teraz, między ściskającymi się ludźmi czarodzieje mogli ujrzeć czarownicę, która celowała w podłogę pomiędzy ludźmi, a istotą różdżkę. Niestety, wiązka jej zaklęcia się rozmyła.
Tura czternasta. Na odpis czekam do 19 stycznia godz: 23:00
rzuty
Żywotność:
Deirdre: 178/196
-8 (osłabienie)
-10 (psychiczne)
Cillian: 190/212
-12 (złamane żebro)
-10 (psychiczne)
Lykanon: ???/245
Energia magiczna:
Deirdre: 26/50
Cillian: 34/50
Lykanon: -/50
— Tobie radzę uważać — zagroził mu, wskazując w niego palcem. — Twoje miejsce jest na stosie, mam nadzieję, że nim stąd wyjdziesz, spalą cię żywcem — wychrypiał z gorejąca w głosie nienawiścią, ale zaraz potem przeniósł wzrok na czarodzieja, który ewakuował ludzi. Minął Cilliana, po czym ruszył w kierunku filarów. — Uspokójcie się, inaczej stratujecie się wzajemnie — powiedział pozornie opanowanym tonem, próbując skierować swój głos do gromadzących się przy drzwiach ludzi. — Gdzieś musi być jeszcze jakieś wyjście na plebanię — powiedział ciszej, po czym ruszył w drugą stronę, tam, gdzie początkowo uciekali ludzie. — Nie wpadajcie w panikę, weźcie coś, czym możecie się bronić przed tymi... tymi...— Jego głos ucichł. Być może urwał, a może odpowiedział już pod nosem. Wyraźnie przyspieszył, kierując się w stronę zakrętu.
Cillian miał czarodzieja na muszce. Z bliska widział go dokładniej, wyglądał jak oni. W zwyczajnym ubraniu, brązowej, skórkowej kurtce o luźnym kroju, w pasiastym szaliku, luźnych spodniach i ciemnych butach. Dłuższe, ciemne włosy zaczesane były do tyłu. W chwili, w której udane zaklęcie Rycerza pomknęło w jego kierunku, cofnął się o krok i wyciągnął przed siebie różdżkę. Bezbłędna tarcza zalśniła przed nim, wchłaniając zaklęcie rzucone przez czarnoksiężnika.
Divirgento, padło znów, z tłumu ludzi gnieżdżących się przy drzwiach, a zaraz po tym:
— Psia jucha! No, dalej! — Ale ludzi było zbyt wielu, by dało się wyszczególnić czarodzieja, tym bardziej jeśli wyglądał tak samo, jak oni.
— Czarodzieje płonęli na stosach przez takich jak wy!— krzyknął młody mężczyzna w odpowiedzi na słowa Deirdre, kiedy błękitna tarcza przed nim zgasła. — Swoimi działaniami doprowadzacie do tego, że nas nienawidzą, pragną nas zgładzić bo jesteśmy inni. Bo się nas boją! Gdybyście poszli po rozum do głowy i spróbowali im pokazać, że nie mają się czego bać, tego wszystkiego nigdy by nie było! Ale nie! Wy jesteście ślepo zapatrzeni we własne nosy, najlepsi, najzdolniejsi, jedyni w swoim rodzaju! Wstyd mi, że jesteśmy tym samym — krzyknął z pogardą w głosie, celując różdżką w Deirdre.
Ale Śmierciożesrczyni koncentrowała się już na czymś innym. W jej wyciągniętej prosto dłoni rozgrzewał się odłamek legendarnego kamienia przyniesionego Czarnemu Panu. Czarownica sięgnęła po jego moc po raz pierwszy, pokonując obawę i niepewność o to, co zaklęta w nim moc mogła przynieść. Poczuła, jak kamień się rozgrzewa, jak przyjemne mrowienie postępuje od dłoni, przez przedramię, bark, aż wypełnia całe ciało energią, której nie chciała się pozbywać, choć jednocześnie miała w sobie coś niepokojącego i obcego. I choć to Deirdre trzymała w dłoni kamień, to ona wzywała jego moc, Cillian poczuł coś dziwnego, zupełnie tak, jakby odczuwał czyjąś znajomą obecność. Jakby moc kamienia wzywała go, zachęcała do użycia. Mericourt stałą nieruchomo, piękna, majestatyczna i dumna niczym najwspanialszy marmurowy posąg, a jej cień wydłużał się nienaturalnie, z każdą sekundą nabierając coraz to większych i upiorniejszych kształtów, aż w końcu zaczął kłębić się pod postacią czarnej mgły, przybierając postać stwora, którego oboje czarodzieje, widzieli już wcześniej — w Białej Wywernie. Humanoidalny stwór z głową przypominającą czaszkę jelenia budził grozę we wszystkich — wszyscy wokół, którzy zdołali się obrócić i dostrzec to, co się działo, na chwilę zamarli, nie dowierzając temu, co widzą. Zatrzymał się także burmistrz, nieopodal zwłok księdza, wychodząc zza filarów i patrząc na istotę zrodzoną z ciemności. Istotia Cienia obróciła się i uniosła głowę, wykonując coś na kształt skowytu, który rozniósł się przeraźliwym, okrutnym echem po ścianach katedry. Ryk, który z siebie wydała wbijał się w umysł i miał tam już pozostać, na moment paraliżując wszystkich zgromadzonych. Ukłonił przed Deirdre z największą sumiennością. Wyglądało na to, że był na jej skinienie. Obrócił się, czekając na znak, czekając na decyzję tej, której podlegał.
— Claire! Claire! Na niego! Już! [b]— zawył czarodziej w zrywie paniki, przesuwając trzęsącą się różdżkę na przerażającego demona. [b]— Ventum rota! — Zaklęcie z powodzeniem ruszyło w kierunku istoty.
—Deserpes!— Dopiero teraz, między ściskającymi się ludźmi czarodzieje mogli ujrzeć czarownicę, która celowała w podłogę pomiędzy ludźmi, a istotą różdżkę. Niestety, wiązka jej zaklęcia się rozmyła.
rzuty
Żywotność:
Deirdre: 178/196
-8 (osłabienie)
-10 (psychiczne)
Cillian: 190/212
-12 (złamane żebro)
-10 (psychiczne)
Lykanon: ???/245
Energia magiczna:
Deirdre: 26/50
Cillian: 34/50
Lykanon: -/50
- Ekwipunek:
- Ekwipunek:
Deirdre:
-czarny płaszcz ze skór tebo i ozdobnym pasem oraz zielone trzewiki ze skóry kelpii (+14 maks. żywotność; +50 wytrzymałość szaty; +1 pole poruszania się podczas biegu);
-wywar wzmacniający, 1 porcja
-eliksir uspokajający, 1 porcja, moc +43
-różdżka
-fluoryt
- sztylet
Cillian:
-różdżka
-Eliksir kociego wzroku, (moc +30)
-Eliksir uspokajający (moc +46)
-Eliksir niezłomności (stat. 40)
Lykanon:
-brak
Błąkający się po krawędzi jej pola widzenia burmistrz nie radził sobie za dobrze, słyszała jego słowa echem, zwłaszcza te padające w stronę Cilliana. - Masz być mi posłuszny, rusz się w moim kierunku, milcz i wykonuj moje rozkazy. Stań pięć kroków za mną - warknęła głośno w stronę burmistrza, wyłapując go wzrokiem dopiero chwilę później, gdy wysunął się zza filaru.
To jednak nie polityk był najważniejszy, ba, nawet nie wykrzykujący w jej stronę czcze herezje zdrajca swej krwi, bełkoczący same łgarstwa oraz bezsensowne zlepki słów. Liczyła się tylko potęga magii, nieokiełznanej, wrogiej, pożywiającej się mrokiem tkwiącym w Deirdre. Nie miała pojęcia, co stanie się po uaktywnieniu kamienia, ale już kilka sekund po skupieniu się na jego mocy, poczuła...Nie, nie sposób było opisać zalewający ją gorąc, promieniujący wzdłuż wiodącej ręki. Wokół niej rozrastał się cień, rozpływał się, rozpleniał niczym trująca roślina, obejmująca swym zasięgiem niewidoczną materię, by finalnie przemienić się w przerażające stworzenie. Mericourt podniosła głowę, przez moment zapominając o tym, że znajduje się w kościele pełnym spanikowanych mugoli. Imponująca istota zapierała dech w piersiach, a jej ogrom, nie tylko fizyczny, ale bardziej nawet ten emanujący z porażającej aury, paraliżował, dławił, przywoływał najgorsze koszmary. Pamiętała zniszczenie, którego dokonało podobne monstrum w Białej Wywernie, lecz nie zdążyła dojść do głosu lękowi lub próbie pokonania tego, co przyzwała do życia. Ufała Czarnemu Panu, a on przecież nie skrzywdziłby wiernych mu sług; po raz kolejny wiara w siłę Lorda Voldemorta się opłaciła, a Śmierciożerczyni mogła stać się świadkiem czegoś wielkiego. Świadkiem i uczestniczką, czuła jak łańcuch magicznej zależności napina się pomiędzy nią a żywcem wyjętym z najgorszego koszmaru humanoidem, a ryk, wydobywający się z jego gardła, choć wywołał mocny dreszcz, przebiegający wzdłuż kręgosłupa, nie ugiął jej kolan. Wypuściła powoli powietrze, spoglądając prosto w ślepia - miejsca po ślepiach? - bestii, powoli wychodząc z transu, z szoku, przerażenia i podniecenia wywołanego spersonifikowaną esencją mocy kamienia.
Uśmiechnęła się. Lekko, prawie czule, co tylko podkreślało wypaczenie i niemoralność jej działań, aury, podjętych kroków i słów, które zamierzała wypowiedzieć. Spływała mglistym mrokiem, a stwór zrodzony z największych sekretów czarnej magii podążał za jej rozkazami. - Zabij ich. Rozszarp i zniszcz. Mugoli - i tych, którzy próbują ich bronić lub nas atakować - poleciła bestii powoli, robiąc wszystko, by jej głos nie zadrżał. Bała się tego, co przywołała, lecz przywykła do zachłyśnięcia się mieszanką podniecenia i strachu; do panowania nad nimi, tak, jak chciała zapanować nad zmaterializowaną siłą trzymanego w dłoni kamienia. Drugą dłonią wskazała najpierw na czarownicę, która próbowała ich zaatakować, potem na czarodzieja, który przed momentem czynił to samo - a potem zamaszystym gestem na tłoczących się przy bocznych drzwiach mugoli. - Możesz się nimi pożywić, jeśli zechcesz - dorzuciła prawie słodko, a jej głos znów brutalnie oddzierał się od tego, kim była w oczach zgromadzonych w kościele. Morderczynią, kochanicą diabła, kimś przeklętym, kto splugawił ich miejsce kultu. Nie wstydziła się tego, wręcz przeciwnie, szczyciła się wymierzeniem sprawiedliwości. - To, co widzicie, to dopiero początek - w imię Czarnego Pana, będziemy niszczyć każdy budynek, wieś i miasto, każde miejsce, które zostało skażone poplecznictwem terrorystów, członków plugawej organizacji Zakonu Feniksa i wspieraniem mugoli. Was. Dosięgnie was sprawiedliwość, a Wielka Brytania znów będzie czysta, potężna, wibrującą czystą, pradawną magią. Przywrócimy czarodziejski świat do dawnej świetności, odratujemy skażone szlamem środowisko, pogrzebiemy wasze śmieszne wierzenia i zabobony - przemawiała z pasją i ogniem, chcąc dotrzeć do wszystkich uszu, nagle pojmując, że właściwie część mugoli może uciec, roznieść opowieść o wydarzeniach w katedrze dalej, szeptać o nich, wspominać o rzezi dokonanej w imię Czarnego Pana, przyczyniając się przy tym do rozsławienia Jego imienia: i otoczenia go jeszcze większym strachem i szacunkiem.
To jednak nie polityk był najważniejszy, ba, nawet nie wykrzykujący w jej stronę czcze herezje zdrajca swej krwi, bełkoczący same łgarstwa oraz bezsensowne zlepki słów. Liczyła się tylko potęga magii, nieokiełznanej, wrogiej, pożywiającej się mrokiem tkwiącym w Deirdre. Nie miała pojęcia, co stanie się po uaktywnieniu kamienia, ale już kilka sekund po skupieniu się na jego mocy, poczuła...Nie, nie sposób było opisać zalewający ją gorąc, promieniujący wzdłuż wiodącej ręki. Wokół niej rozrastał się cień, rozpływał się, rozpleniał niczym trująca roślina, obejmująca swym zasięgiem niewidoczną materię, by finalnie przemienić się w przerażające stworzenie. Mericourt podniosła głowę, przez moment zapominając o tym, że znajduje się w kościele pełnym spanikowanych mugoli. Imponująca istota zapierała dech w piersiach, a jej ogrom, nie tylko fizyczny, ale bardziej nawet ten emanujący z porażającej aury, paraliżował, dławił, przywoływał najgorsze koszmary. Pamiętała zniszczenie, którego dokonało podobne monstrum w Białej Wywernie, lecz nie zdążyła dojść do głosu lękowi lub próbie pokonania tego, co przyzwała do życia. Ufała Czarnemu Panu, a on przecież nie skrzywdziłby wiernych mu sług; po raz kolejny wiara w siłę Lorda Voldemorta się opłaciła, a Śmierciożerczyni mogła stać się świadkiem czegoś wielkiego. Świadkiem i uczestniczką, czuła jak łańcuch magicznej zależności napina się pomiędzy nią a żywcem wyjętym z najgorszego koszmaru humanoidem, a ryk, wydobywający się z jego gardła, choć wywołał mocny dreszcz, przebiegający wzdłuż kręgosłupa, nie ugiął jej kolan. Wypuściła powoli powietrze, spoglądając prosto w ślepia - miejsca po ślepiach? - bestii, powoli wychodząc z transu, z szoku, przerażenia i podniecenia wywołanego spersonifikowaną esencją mocy kamienia.
Uśmiechnęła się. Lekko, prawie czule, co tylko podkreślało wypaczenie i niemoralność jej działań, aury, podjętych kroków i słów, które zamierzała wypowiedzieć. Spływała mglistym mrokiem, a stwór zrodzony z największych sekretów czarnej magii podążał za jej rozkazami. - Zabij ich. Rozszarp i zniszcz. Mugoli - i tych, którzy próbują ich bronić lub nas atakować - poleciła bestii powoli, robiąc wszystko, by jej głos nie zadrżał. Bała się tego, co przywołała, lecz przywykła do zachłyśnięcia się mieszanką podniecenia i strachu; do panowania nad nimi, tak, jak chciała zapanować nad zmaterializowaną siłą trzymanego w dłoni kamienia. Drugą dłonią wskazała najpierw na czarownicę, która próbowała ich zaatakować, potem na czarodzieja, który przed momentem czynił to samo - a potem zamaszystym gestem na tłoczących się przy bocznych drzwiach mugoli. - Możesz się nimi pożywić, jeśli zechcesz - dorzuciła prawie słodko, a jej głos znów brutalnie oddzierał się od tego, kim była w oczach zgromadzonych w kościele. Morderczynią, kochanicą diabła, kimś przeklętym, kto splugawił ich miejsce kultu. Nie wstydziła się tego, wręcz przeciwnie, szczyciła się wymierzeniem sprawiedliwości. - To, co widzicie, to dopiero początek - w imię Czarnego Pana, będziemy niszczyć każdy budynek, wieś i miasto, każde miejsce, które zostało skażone poplecznictwem terrorystów, członków plugawej organizacji Zakonu Feniksa i wspieraniem mugoli. Was. Dosięgnie was sprawiedliwość, a Wielka Brytania znów będzie czysta, potężna, wibrującą czystą, pradawną magią. Przywrócimy czarodziejski świat do dawnej świetności, odratujemy skażone szlamem środowisko, pogrzebiemy wasze śmieszne wierzenia i zabobony - przemawiała z pasją i ogniem, chcąc dotrzeć do wszystkich uszu, nagle pojmując, że właściwie część mugoli może uciec, roznieść opowieść o wydarzeniach w katedrze dalej, szeptać o nich, wspominać o rzezi dokonanej w imię Czarnego Pana, przyczyniając się przy tym do rozsławienia Jego imienia: i otoczenia go jeszcze większym strachem i szacunkiem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Przez krótką chwilę spoglądał bez słowa na burmistrza, kiedy ten życzył mu skończenia na stosie. Czuł ukłucie złości, ale zdławił je w sobie moment później. Miał to gdzieś, bo nie zamierzał dziś wyzionąć ducha, a już zdecydowanie nie w płomieniach.- Zobaczymy, kogo spalą.- odparł jedynie. Chciał dodać coś jeszcze, ale darował sobie, nie planując rozpraszać się nim bardziej, a jednak mugol był im potrzebny. Może dlatego wbrew wszystkiemu podążył za nim spojrzeniem, ale najwyraźniej spanikowani ludzie, nie próbowali już skopać człowieka, który powinien mieć tu władzę, lecz średnio sobie radził. Nie wydawał się nawet potrafić zapanować nad kilkoma osobami. Kiedy uwagę na burmistrzu skupiła Deidre, sam szybko znalazł sobie nowy cel. Zaklęcie, mimo że udane ku jego irytacji nie sięgnęło przeciwnika, co skomentował cichym przekleństwem burkniętym pod nosem. Słuchał przez moment zarzutów mężczyzny. Mieli się bać, właśnie o to chodziło cały czas, by bali się i nie wchodzili im w drogę. Nie mieli uważać się za równych... byli gorsi, słabsi, należało ich stłamsić. Nie pojmował, dlaczego w Anglii istniała zgraja, chcąca mieszać się z kimś tak żałosnym. Po co im to było.
Nie odezwał się, nie wchodził w wymianę zdań, woląc milczeć. Jak zawsze. Powiódł wzrokiem po tłumie, uświadamiając sobie, że gdzieś stamtąd padło ponownie zaklęcie i znów nieudane, ale ktoś próbował wyjątkowo uparcie. Sylwetki kotłowały się za bardzo, dlatego zaraz odpuścił i uniósł różdżkę raz jeszcze w stronę czarodzieja. Nie padła jednak żadna inkantacja, nie wykonał żadnego ruch, czując nagle dziwną obecność... czegoś. Odłamek na szyi zdawał się kusić, by po niego sięgnąć, ale nie zrobił tego. Odwrócił głowę w kierunku Deirdre, wpatrując się, jak zaciska palce na kamieniu. Dopiero później błękitne tęczówki spoczęły na formującej się z cienia sylwetce. Ten sam stwór? Pamiętał echo słów, które wtedy usłyszał i bólu, który poczuł, gdy przeszkodził stworzeniu.
Obserwował z pewną fascynacją to, co miało miejsce, aż usłyszał skowyt. Spiął się mimowolnie, czując ten sam cień strachu, jaki odczuł kilka miesięcy temu. I właśnie wtedy dotarł do niego krzyk mężczyzny, chociaż większą uwagę przykuło kobiece imię. Paskudny zbieg okoliczności, który otrzeźwił nieco myśli i sprawił, że odnalazł spojrzeniem drobną sylwetkę, gdy tylko ta rzuciła zaklęcie.- Betula.- wypowiedział bez zawahania, celując w kobietę, dotąd ukrytą między ludźmi.
Zerknął przelotnie na stworzenie, które pokłoniło się przed Śmierciożerczynią. Zaraz skierował judaszowiec na czarodzieja, chcąc wykorzystać moment, kiedy ten skupiał się na stworze.- Lancea- rzucił chwilę później.
Nie odezwał się, nie wchodził w wymianę zdań, woląc milczeć. Jak zawsze. Powiódł wzrokiem po tłumie, uświadamiając sobie, że gdzieś stamtąd padło ponownie zaklęcie i znów nieudane, ale ktoś próbował wyjątkowo uparcie. Sylwetki kotłowały się za bardzo, dlatego zaraz odpuścił i uniósł różdżkę raz jeszcze w stronę czarodzieja. Nie padła jednak żadna inkantacja, nie wykonał żadnego ruch, czując nagle dziwną obecność... czegoś. Odłamek na szyi zdawał się kusić, by po niego sięgnąć, ale nie zrobił tego. Odwrócił głowę w kierunku Deirdre, wpatrując się, jak zaciska palce na kamieniu. Dopiero później błękitne tęczówki spoczęły na formującej się z cienia sylwetce. Ten sam stwór? Pamiętał echo słów, które wtedy usłyszał i bólu, który poczuł, gdy przeszkodził stworzeniu.
Obserwował z pewną fascynacją to, co miało miejsce, aż usłyszał skowyt. Spiął się mimowolnie, czując ten sam cień strachu, jaki odczuł kilka miesięcy temu. I właśnie wtedy dotarł do niego krzyk mężczyzny, chociaż większą uwagę przykuło kobiece imię. Paskudny zbieg okoliczności, który otrzeźwił nieco myśli i sprawił, że odnalazł spojrzeniem drobną sylwetkę, gdy tylko ta rzuciła zaklęcie.- Betula.- wypowiedział bez zawahania, celując w kobietę, dotąd ukrytą między ludźmi.
Zerknął przelotnie na stworzenie, które pokłoniło się przed Śmierciożerczynią. Zaraz skierował judaszowiec na czarodzieja, chcąc wykorzystać moment, kiedy ten skupiał się na stworze.- Lancea- rzucił chwilę później.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cillian Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'k10' : 5
--------------------------------
#3 'k100' : 92
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'k10' : 5
--------------------------------
#3 'k100' : 92
Burmistrz wyraźnie planował odejść, zmyć się, trzymać w bezpiecznej odległości od całego tego zamieszania. Widać było po nim, że próbuje zachować zimną krew, ale sytuacja całkowicie go przerastała i był przerażony, mimo tego, jak próbował to ukryć. Jeszcze chwilę stał całkowicie sparaliżowany, patrząc na demona, który się pojawił, a kiedy szok zelżał zerknął na czarownicę i ledwie zauważalnie skinął w jej kierunku głową i powoli ruszył w jej stronę, by wypełnić jej żądanie.
Stwór zrodzony z mocy kamienia Lotu Nihil patrzył na Deirdre. Gdyby miał oczy, patrzyłby prosto w jej, przenikliwie, upiornie i usłużnie. I choć w czaszce zionęły pustką oczodoły, kobieta mogła mieć wrażenie, jakby to połączenie między nimi naprawdę miało miejsce. Tuż po tym, jak wypowiedziała swój rozkaz, humanoidalny stwór obrócił się w kierunku piętrzących się przy drzwiach mugoli. Zaklęcie obcego czarodzieja pomknęło w kierunku istoty, wytwarzając wir, ale ten nie był w stanie jej powstrzymać. Stwór przywołany przez kobietę ruszył prosto na ludzi. Wrzask poniósł się po kościele, krzyki w połowie zagłuszyły ognistą płomienne słowa czarownicy. W harmidrze trudno było cokolwiek usłyszeć. Z przodu, w nawie głównej, przy drzwiach zapanował najprawdziwszy popłoch. Ani Cillian ani Deirdre najprawdopodobniej nigdy wcześniej nie widzieli niczego podobnego. Ludzie tratowali się wzajemnie, ciągli i odpychali w tył, rzucając wzajemnie na pożarcie bestii. Rozpoczeły się krwawe igrzyska, każdy chciał przeżyć. Dobijali się do drzwi, ale te pozostawały zamknięte. Nikt nie widział, że pierwsza grupa, która przy nich stała była już martwa — tkwili nieruchomo przy ścianie uduszeni lub z roztrzaskanymi głowami, przetrąconymi karkami. W chaosie nikt nie zwracał uwagi, że bezwładne ciała unoszone są rozpychającymi się w panice ludźmi. Potwór zbliżył się, wystarczył moment, ułamek sekundy, by zrobil zamach jedną, szponiastą łapą i uderzył nią w głowę najbliżej stojących ludzi. Uderzenie w grupę rozbiło ją, ktoś poleciał na podłogę, z rany we włosach sączyła się krew. Oczy były otwarte, puste i szkliste, jak u lalki, całkiem martwe. Posadzkę splamiła krew. Ktoś poleciał na barierę, wyczarowaną przez śmiercvożerczynie, odbił się od niej i wrócił w tłum, by wpaść mu zaraz pod nogi, podeptany, stratowany — umarł. Ktoś z raną brzucha krzyknął, zawył. Rozszarpany płaszcz i ubranie szybko zabarwiło się szkarłatem. Kolejny cios, kolejne ofiary. Ranni, martwi, wijący się niczym mrówki po tym, jak włożono w mrowisko kij, spłoszone i zdezorientowane uciekając w popłochu. Ludzie zaczęli się rozbiegać po katedrze, biegli w stronę Deirdre, Cilliana, mijali ich z mniejszym lub większym powodzeniem, próbując uciec jak najdalej od makabrycznej śmierci. Chaos przy drugich drzwiach się zwiększył, ale wśród tamtych ludzi pojawiło się kilku śmiałków desperacko próbujących uciec. Chwyciwszy świeczniki, zerwawszy ze ścian obrazy, by rozbić z nich pozłacane ramy i stworzyć szybko prowizoryczną broń, rzucili się na czarodziejów, pragnąc ich zaatakować. Rzucili się także na stojącego nieruchomo za nimi burmistrza. Kiedy wystawił rękę przed siebie, chcąc się bronić, trzask kości uciekł w krzykach, płaczu, lamencie i skowycie morderczej istoty. Burmistrz upadł na jego kolano.
— Zwariowałeś, zostaw mnie, niczemu nie jestem winien!— krzyknął.
— Stoisz po ich stronie! Ufaliśmy ci! — krzyk mężczyzny, który zamachnął się ze świecznikiem dotarł do uszu czarodziejów. Ale na Deirdre jeden śmiałem zamachnął się urwanym fragmentem ramy obrazu. Z drugiej strony, ten sam mężczyzna rzucił się z pięściami na Cilliana, który chwilę wcześniej skierował różdżkę na obcą, wrogą czarownicę, a później czarodzieja z powodzeniem rzucając dwa, silne zaklęcia. Czarownica, określana imieniem Claire padła ofiarą Rycerza Walpurgii i trzeciego uderzenia bestii. Zbyt późno rzucone zaklęcie tarczy sprawiło, że wpierw smagnął ją dotkliwy bicz, a później szpony istoty przecięły mglistą poświatę uderzając ja w głowę. Poleciała w bok jak szmaciana lalka, uderzając głową w filar, nieprzytomnie osuwając się na ziemię, z krwawą smugą na kamiennym postumencie. Ofiary słały się gęsto. Czarodziej, który próbował wyciągnąć ludzi z zamkniętej katedry uniósł różdżkę, chcąc chronić się przed mknącą w jego kierunku włócznią.
— Protego! Claire! — krzyknął, by zaraz po tym, jak zaklęcie odbiło się w stronę czarodzieja, z zimną krwią rzucić murusio. Rozdygotany, niedokładnie machnął różdżka, kilka cegieł pojawiło się na brzegach katedry, ale to wszystko. Widząc swoją pomyłkę, rzucił się do ucieczki.
Tura piętnasta. Na odpis czekam do 22 stycznia godz: 20:00
W burmistrza leci wyważony cios świecznikiem.
Dei, leci w ciebie lekki cios ramą obrazu.
Cillian, z przodu lecie w ciebie odbita landea, z tyłu leci w ciebie lekki cios pięścią.
rzuty
Żywotność:
Deirdre: 178/196
-8 (osłabienie)
-10 (psychiczne)
Cillian: 190/212
-12 (złamane żebro)
-10 (psychiczne)
Lykanon: ???/245
Energia magiczna:
Deirdre: 26/50
Cillian: 34/50
Lykanon: -/50
Stwór zrodzony z mocy kamienia Lotu Nihil patrzył na Deirdre. Gdyby miał oczy, patrzyłby prosto w jej, przenikliwie, upiornie i usłużnie. I choć w czaszce zionęły pustką oczodoły, kobieta mogła mieć wrażenie, jakby to połączenie między nimi naprawdę miało miejsce. Tuż po tym, jak wypowiedziała swój rozkaz, humanoidalny stwór obrócił się w kierunku piętrzących się przy drzwiach mugoli. Zaklęcie obcego czarodzieja pomknęło w kierunku istoty, wytwarzając wir, ale ten nie był w stanie jej powstrzymać. Stwór przywołany przez kobietę ruszył prosto na ludzi. Wrzask poniósł się po kościele, krzyki w połowie zagłuszyły ognistą płomienne słowa czarownicy. W harmidrze trudno było cokolwiek usłyszeć. Z przodu, w nawie głównej, przy drzwiach zapanował najprawdziwszy popłoch. Ani Cillian ani Deirdre najprawdopodobniej nigdy wcześniej nie widzieli niczego podobnego. Ludzie tratowali się wzajemnie, ciągli i odpychali w tył, rzucając wzajemnie na pożarcie bestii. Rozpoczeły się krwawe igrzyska, każdy chciał przeżyć. Dobijali się do drzwi, ale te pozostawały zamknięte. Nikt nie widział, że pierwsza grupa, która przy nich stała była już martwa — tkwili nieruchomo przy ścianie uduszeni lub z roztrzaskanymi głowami, przetrąconymi karkami. W chaosie nikt nie zwracał uwagi, że bezwładne ciała unoszone są rozpychającymi się w panice ludźmi. Potwór zbliżył się, wystarczył moment, ułamek sekundy, by zrobil zamach jedną, szponiastą łapą i uderzył nią w głowę najbliżej stojących ludzi. Uderzenie w grupę rozbiło ją, ktoś poleciał na podłogę, z rany we włosach sączyła się krew. Oczy były otwarte, puste i szkliste, jak u lalki, całkiem martwe. Posadzkę splamiła krew. Ktoś poleciał na barierę, wyczarowaną przez śmiercvożerczynie, odbił się od niej i wrócił w tłum, by wpaść mu zaraz pod nogi, podeptany, stratowany — umarł. Ktoś z raną brzucha krzyknął, zawył. Rozszarpany płaszcz i ubranie szybko zabarwiło się szkarłatem. Kolejny cios, kolejne ofiary. Ranni, martwi, wijący się niczym mrówki po tym, jak włożono w mrowisko kij, spłoszone i zdezorientowane uciekając w popłochu. Ludzie zaczęli się rozbiegać po katedrze, biegli w stronę Deirdre, Cilliana, mijali ich z mniejszym lub większym powodzeniem, próbując uciec jak najdalej od makabrycznej śmierci. Chaos przy drugich drzwiach się zwiększył, ale wśród tamtych ludzi pojawiło się kilku śmiałków desperacko próbujących uciec. Chwyciwszy świeczniki, zerwawszy ze ścian obrazy, by rozbić z nich pozłacane ramy i stworzyć szybko prowizoryczną broń, rzucili się na czarodziejów, pragnąc ich zaatakować. Rzucili się także na stojącego nieruchomo za nimi burmistrza. Kiedy wystawił rękę przed siebie, chcąc się bronić, trzask kości uciekł w krzykach, płaczu, lamencie i skowycie morderczej istoty. Burmistrz upadł na jego kolano.
— Zwariowałeś, zostaw mnie, niczemu nie jestem winien!— krzyknął.
— Stoisz po ich stronie! Ufaliśmy ci! — krzyk mężczyzny, który zamachnął się ze świecznikiem dotarł do uszu czarodziejów. Ale na Deirdre jeden śmiałem zamachnął się urwanym fragmentem ramy obrazu. Z drugiej strony, ten sam mężczyzna rzucił się z pięściami na Cilliana, który chwilę wcześniej skierował różdżkę na obcą, wrogą czarownicę, a później czarodzieja z powodzeniem rzucając dwa, silne zaklęcia. Czarownica, określana imieniem Claire padła ofiarą Rycerza Walpurgii i trzeciego uderzenia bestii. Zbyt późno rzucone zaklęcie tarczy sprawiło, że wpierw smagnął ją dotkliwy bicz, a później szpony istoty przecięły mglistą poświatę uderzając ja w głowę. Poleciała w bok jak szmaciana lalka, uderzając głową w filar, nieprzytomnie osuwając się na ziemię, z krwawą smugą na kamiennym postumencie. Ofiary słały się gęsto. Czarodziej, który próbował wyciągnąć ludzi z zamkniętej katedry uniósł różdżkę, chcąc chronić się przed mknącą w jego kierunku włócznią.
— Protego! Claire! — krzyknął, by zaraz po tym, jak zaklęcie odbiło się w stronę czarodzieja, z zimną krwią rzucić murusio. Rozdygotany, niedokładnie machnął różdżka, kilka cegieł pojawiło się na brzegach katedry, ale to wszystko. Widząc swoją pomyłkę, rzucił się do ucieczki.
W burmistrza leci wyważony cios świecznikiem.
Dei, leci w ciebie lekki cios ramą obrazu.
Cillian, z przodu lecie w ciebie odbita landea, z tyłu leci w ciebie lekki cios pięścią.
rzuty
Żywotność:
Deirdre: 178/196
-8 (osłabienie)
-10 (psychiczne)
Cillian: 190/212
-12 (złamane żebro)
-10 (psychiczne)
Lykanon: ???/245
Energia magiczna:
Deirdre: 26/50
Cillian: 34/50
Lykanon: -/50
- Ekwipunek:
- Ekwipunek:
Deirdre:
-czarny płaszcz ze skór tebo i ozdobnym pasem oraz zielone trzewiki ze skóry kelpii (+14 maks. żywotność; +50 wytrzymałość szaty; +1 pole poruszania się podczas biegu);
-wywar wzmacniający, 1 porcja
-eliksir uspokajający, 1 porcja, moc +43
-różdżka
-fluoryt
- sztylet
Cillian:
-różdżka
-Eliksir kociego wzroku, (moc +30)
-Eliksir uspokajający (moc +46)
-Eliksir niezłomności (stat. 40)
Lykanon:
-brak
Plac handlowy, Bury St Edmunds
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk