Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk
Plac handlowy, Bury St Edmunds
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plac handlowy Bury St Edmunds
W marcu 1958 roku przez miasto przeszła szatańska pożoga pozostawiając w zgliszczach większość miasta. Mordercza siła dosięgnęła także szesnastowiecznej Katedry, jaka finalnie została wyburzona, a w jej miejscu powstał plac handlowy, który jednocześnie stał się częścią traktu, biegnącego aż po sam Newmarket.
Legendy głoszą, że w mugolskim miejscu obrządków dochodziło do dziwnych incydentów i mimo, że samego budynku już nie było, to duchy zdawały się pozostać.
Rzut kością k6:
1,2 - Jeden ze straganów, tuż obok ciebie, przesuwa się nagle, a gdy odwracasz się w jego stronę, wszystkie przedmioty spadają na ziemię. Część z nich ulega zniszczeniu. Choć wiesz, że nie była to twoja wina sprzedawca od ciebie żąda rekompensaty.
3,4 - Nic się nie dzieje.
5,6 - Przeszywa cię przeraźliwe zimno, obraz przed oczyma zaczyna się nieco rozmywać. Niczym przez mgłę dostrzegasz dziesiątki ludzkich ciał rozrzuconych tuż pod ruinami Katedry - budynku, którego już nie było. Miałeś tego świadomość. Tuż nad jej dachem buchał ogień, rozprzestrzeniał się z niebywałą prędkością. Po chwili wszystko wróciło do normy, jednak do końca dnia będziesz czuć dziwne mrowienie w okolicy karku oraz niepokój.
Legendy głoszą, że w mugolskim miejscu obrządków dochodziło do dziwnych incydentów i mimo, że samego budynku już nie było, to duchy zdawały się pozostać.
Rzut kością k6:
1,2 - Jeden ze straganów, tuż obok ciebie, przesuwa się nagle, a gdy odwracasz się w jego stronę, wszystkie przedmioty spadają na ziemię. Część z nich ulega zniszczeniu. Choć wiesz, że nie była to twoja wina sprzedawca od ciebie żąda rekompensaty.
3,4 - Nic się nie dzieje.
5,6 - Przeszywa cię przeraźliwe zimno, obraz przed oczyma zaczyna się nieco rozmywać. Niczym przez mgłę dostrzegasz dziesiątki ludzkich ciał rozrzuconych tuż pod ruinami Katedry - budynku, którego już nie było. Miałeś tego świadomość. Tuż nad jej dachem buchał ogień, rozprzestrzeniał się z niebywałą prędkością. Po chwili wszystko wróciło do normy, jednak do końca dnia będziesz czuć dziwne mrowienie w okolicy karku oraz niepokój.
Lokacja zawiera kości.
Wiedział, że miał szczęście w więcej niż jednej kwestii. Lata ponurej stagnacji wewnątrz rodowej posiadłości spowitej żałobą po żonie minęły bezpowrotnie i teraz, z perspektywy czasu, wydawały się być, w dużej mierze, latami straconymi. Nie chciał nad nimi rozpaczać, wyciągnął wszak z nich odpowiednią lekcję, wzmocnił charakter i nauczył się jeszcze skuteczniej robić dobrą minę do złej gry, jeszcze chłodniej kalkulować swe kroki, które po powrocie na salony były wymierzone co do cala, nie pozostawiając miejsca przypadkowi. Łaskawe przyzwolenie nestora, stopniowe wyciąganie rodu z kokonu pozornej obojętności w stronę otwartego poparcia i jawnego zaangażowania w sprawę, która była bliska jego sercu. Niewiarygodny wręcz rozwój, którego katalizatorem były kolejne powierzane mu z ramienia Czarnego Pana zadania, coraz poważniejsze i coraz trudniejsze; nie mógł narzekać, jego życie w tym momencie sprawiało mu ogromną satysfakcję i było niemalże idealne. Brakowało mu już niewiele, lecz i to było kwestią czasu, był o tym przekonany.
Kiwnął głową w niedbałym potwierdzeniu, nie chcąc już się rozwodzić po raz wtóry nad bohaterską naturą śmierci kuzyna. Ileż to razy wypowiadał dokładnie te same zwroty w rozmowach z kolejnymi ludźmi? Ponownie zerknął na tarczę zegarka, jakby wciąż miał wątpliwości czy dobrze odczytuje godzinę. - Dochodzi północ - oznajmił, nie okraszając tej wypowiedzi zbędnymi komentarzami, po czym schował przypięty złotym łańcuszkiem zegarek ponownie do małej kieszonki szaty ku temu przeznaczonej. - W momentach takich jak ten żałuję nieco, że z biegiem lat zaniedbałem tę dziedzinę - przyznał otwarcie, bez trudu dostrzegając, że biegłe władanie tym rodzajem magii znacznie ułatwiłoby operację usuwania blokady. Nie wygłaszał jednak swoich celów nauki, bo i długo musiałby mówić, ambicja pożerała go od środka, a lista wybujałych planów rosła niemalże z każdym dniem. - Psa? Właściwie... jeśli będzie odpowiednio wytresowany, mógłbym rozważyć kwestię zakupu - w Bulstrode Park nie brakowało ogarów myśliwskich, wiernych towarzyszy polowań, lecz wyćwiczone były praktycznie w jednym celu. Może zakup dobermana kroczącego dumnie tuż przy jego nodze nie był złym pomysłem?
Różdżka Sigrun wskazała odpowiedni kierunek prowadzący do Kentwell Hall, które niebawem mieli odwiedzić, przytaknął więc w potwierdzeniu, ponownie unosząc dłoń, by powtórzyć skrupulatne nakładanie Tenuistis. Pułapka ta całe szczęście nie była już aż tak wymagająca jak zabezpieczenia, od których zaczęli swój dzień, Maghnus stwierdził więc tylko w myślach, że odpowiednio rozłożyli swoje siły, zaczynając od czynności najmocniej nadwyrężające ich potencjał magiczny. Kilkanaście minut minęło, nim przemieścił się w stronę ostatniego z tuneli, by i jego wnętrze pokryć tą samą pułapką stanowiącą jednocześnie blokadę teleportacji. Kolejne długie minuty wyznaczyły koniec zabezpieczenia również i tej powierzchni. Powrócił do rozwidlenia, rozważając w myślach słowa blondynki. - Widząc wcześniejsze zaangażowanie wartownika, śmiem podejrzewać, że późna pora nakłoniła go do oddania się w ramiona Morfeusza - skwitował ostatecznie, nim ruszyli ostrożnie w górę kamiennych stopni. Śpiący smacznie strażnik, zaniedbujący swoje obowiązki, nie zdziwiłby go ani odrobinę.
tenuistis x 2 na boczne tunele
Kiwnął głową w niedbałym potwierdzeniu, nie chcąc już się rozwodzić po raz wtóry nad bohaterską naturą śmierci kuzyna. Ileż to razy wypowiadał dokładnie te same zwroty w rozmowach z kolejnymi ludźmi? Ponownie zerknął na tarczę zegarka, jakby wciąż miał wątpliwości czy dobrze odczytuje godzinę. - Dochodzi północ - oznajmił, nie okraszając tej wypowiedzi zbędnymi komentarzami, po czym schował przypięty złotym łańcuszkiem zegarek ponownie do małej kieszonki szaty ku temu przeznaczonej. - W momentach takich jak ten żałuję nieco, że z biegiem lat zaniedbałem tę dziedzinę - przyznał otwarcie, bez trudu dostrzegając, że biegłe władanie tym rodzajem magii znacznie ułatwiłoby operację usuwania blokady. Nie wygłaszał jednak swoich celów nauki, bo i długo musiałby mówić, ambicja pożerała go od środka, a lista wybujałych planów rosła niemalże z każdym dniem. - Psa? Właściwie... jeśli będzie odpowiednio wytresowany, mógłbym rozważyć kwestię zakupu - w Bulstrode Park nie brakowało ogarów myśliwskich, wiernych towarzyszy polowań, lecz wyćwiczone były praktycznie w jednym celu. Może zakup dobermana kroczącego dumnie tuż przy jego nodze nie był złym pomysłem?
Różdżka Sigrun wskazała odpowiedni kierunek prowadzący do Kentwell Hall, które niebawem mieli odwiedzić, przytaknął więc w potwierdzeniu, ponownie unosząc dłoń, by powtórzyć skrupulatne nakładanie Tenuistis. Pułapka ta całe szczęście nie była już aż tak wymagająca jak zabezpieczenia, od których zaczęli swój dzień, Maghnus stwierdził więc tylko w myślach, że odpowiednio rozłożyli swoje siły, zaczynając od czynności najmocniej nadwyrężające ich potencjał magiczny. Kilkanaście minut minęło, nim przemieścił się w stronę ostatniego z tuneli, by i jego wnętrze pokryć tą samą pułapką stanowiącą jednocześnie blokadę teleportacji. Kolejne długie minuty wyznaczyły koniec zabezpieczenia również i tej powierzchni. Powrócił do rozwidlenia, rozważając w myślach słowa blondynki. - Widząc wcześniejsze zaangażowanie wartownika, śmiem podejrzewać, że późna pora nakłoniła go do oddania się w ramiona Morfeusza - skwitował ostatecznie, nim ruszyli ostrożnie w górę kamiennych stopni. Śpiący smacznie strażnik, zaniedbujący swoje obowiązki, nie zdziwiłby go ani odrobinę.
tenuistis x 2 na boczne tunele
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Służba Czarnemu Panu nie była ścieżką usłaną różami. To droga wyboista, trudna, wymagająca poświęceń i dużego zaangażowania, lecz jedynie takie prowadzą do potęgi i zwycięstwa, o jakich marzyli oni oboje, mimo diametralnych różnic w charakterach. Cel i ideały mieli jednak podobne - świat dla czarodziejów, dbanie o czystą krew, pozbycie się szlamu. Zarówno w przypadku Sigrun, jak i Maghnusa wkroczenie na tę ścieżkę najwyraźniej odmieniało. Na lepsze. Rookwood w ciągu minionych dwóch lat, odkąd tylko przysięgła swoją różdżkę Jemu, przeżyła najgorsze koszmary swego życia, lecz jednocześnie uznawała je za dwa najlepsze lata. Nawet, jeśli brakowało u jej boku bliźniaczego brata, nawet jeśli kolejny mężczyzna, do którego przywiązała się zbyt mocno popełniając kolejny błąd zawiódł i odszedł. Nic nie smakowało tak dobrze jak uczucie zwycięstwa, satysfakcji z tego, że Czarny Pan jest z nich zadowolony. Ani miłosne uniesienia, ani galeony w skarbcu nie mogły równać się z władzą i potęgą jaką zdobyła dzięki Niemu.
- No ładnie. Dobrze, że mój mąż leży w grobie, bo chyba nie byłby zadowolony - rzuciła z rozbawieniem. Niegdyś ukrywała fakt, że imiennik kuzyna Maghnusa, Alphard Montague, jej mąż, nie zginął śmiercią naturalną jak wmówiła wszystkim. Teraz nie czuła takiej potrzeby. Czuła za to potrzebę popracowania nad transmutacją. - Kiedyś byłam w niej dużo lepsza - mruknęła wiedźma, chyba bardziej do siebie, niż do arystokraty. W Hogwarcie miała z niej bardzo dobre stopnie, chociaż niektórzy twierdzili, że to po prostu wrodzone predyspozycje dzięki darowi metamorfomagii.
Maghnus połknął haczyk, kiedy wspomniała o sprzedaży psa, Sigrun poszła więc za ciosem.
- Moje psy są doskonale wytresowane - żachnęła się. - To dobermany. Nie mam ich wiele, więc otrzymują tyle uwagi i tresury ile należy. Spytaj lorda Edgara Burke. Przed świętami nabył ode mnie dwa i śmiem twierdzić, że jest zadowolony - zaznaczyła z dumą. Tacy klienci byli najlepszą reklamą.
Nie maglowała jednak lorda Bulstrode dłużej tym tematem, ruszyli w drogę powrotną, by zabezpieczyć odnogę tunelu prowadzącą do Kentwell Hall. Powróci do niego w innej, bardziej odpowiedniej chwili.
Nocą, w podziemnych tunelach, zrobiło się chyba jeszcze zimniej. Krocząc nimi ostrożnie, by nie narobić zbyt wiele hałasu, a echo ich kroków nie dotarło do stróżówki, mówiła do Maghnusa cicho, z kpiącym uśmiechem.
- Właściwie powiedziałabym, że byłoby to nam bardzo na rękę.
Zaatakowanie strażnika nie byłoby dla żadnego z nich żadnym problemem, lecz jak już zdążyli ustalić - lepiej będzie wymknąć się po cichu, niezauważonymi. Obliviate nie wchodziło w grę, bo nie panowała nad tym zaklęciem. Przeszedłszy do ostatniej odnogi korytarzy, która pozostała niezabezpieczona, po raz trzeci przystąpiła do procesu obłożenia go Cave Inicum. Tak jak w przypadku tunelu prowadzącego do Kentwell Hall oraz Norwich Sigrun chciała, by działanie zaklęcie objęło obszar tuneli od klapy jak najdalej w stronę kolejnej stróżówki. Tkała swą białą magią sieć czaru zawiadamiającego o pojawieniu się każdego intruza. Nie był skomplikowany, nie trwało to długo, Sigrun czuła jednak wyraźnie, że powietrze wokół przesyciło się magią - jej własną oraz tą lorda Bulstrode'a.
- Chyba możemy już wracać - oznajmiła zmęczonym tonem.
To był długi i dość wyczerpujący dzień, Rookwood czuła się jednak usatysfakcjonowana - wszystko poszło zgodnie z planem. Ona i lord Bulstrode powrócili korytarzami w stronę klapy w stróżówce nieopodal Kentwell Hall. Lepkie ręce nie działało na ich dwójkę, wyszli więc powoli i ostrożnie, starając się zachowywać jak najciszej, by nie zwrócić na siebie uwagi strażnika, który niestety, wbrew przypuszczeniom arystokraty, nie odpłynął w sen. Sigrun ostrożnie podeszła do rozbitego okna i wymierzyła różdżka w jego plecy:
- Imperio.
- No ładnie. Dobrze, że mój mąż leży w grobie, bo chyba nie byłby zadowolony - rzuciła z rozbawieniem. Niegdyś ukrywała fakt, że imiennik kuzyna Maghnusa, Alphard Montague, jej mąż, nie zginął śmiercią naturalną jak wmówiła wszystkim. Teraz nie czuła takiej potrzeby. Czuła za to potrzebę popracowania nad transmutacją. - Kiedyś byłam w niej dużo lepsza - mruknęła wiedźma, chyba bardziej do siebie, niż do arystokraty. W Hogwarcie miała z niej bardzo dobre stopnie, chociaż niektórzy twierdzili, że to po prostu wrodzone predyspozycje dzięki darowi metamorfomagii.
Maghnus połknął haczyk, kiedy wspomniała o sprzedaży psa, Sigrun poszła więc za ciosem.
- Moje psy są doskonale wytresowane - żachnęła się. - To dobermany. Nie mam ich wiele, więc otrzymują tyle uwagi i tresury ile należy. Spytaj lorda Edgara Burke. Przed świętami nabył ode mnie dwa i śmiem twierdzić, że jest zadowolony - zaznaczyła z dumą. Tacy klienci byli najlepszą reklamą.
Nie maglowała jednak lorda Bulstrode dłużej tym tematem, ruszyli w drogę powrotną, by zabezpieczyć odnogę tunelu prowadzącą do Kentwell Hall. Powróci do niego w innej, bardziej odpowiedniej chwili.
Nocą, w podziemnych tunelach, zrobiło się chyba jeszcze zimniej. Krocząc nimi ostrożnie, by nie narobić zbyt wiele hałasu, a echo ich kroków nie dotarło do stróżówki, mówiła do Maghnusa cicho, z kpiącym uśmiechem.
- Właściwie powiedziałabym, że byłoby to nam bardzo na rękę.
Zaatakowanie strażnika nie byłoby dla żadnego z nich żadnym problemem, lecz jak już zdążyli ustalić - lepiej będzie wymknąć się po cichu, niezauważonymi. Obliviate nie wchodziło w grę, bo nie panowała nad tym zaklęciem. Przeszedłszy do ostatniej odnogi korytarzy, która pozostała niezabezpieczona, po raz trzeci przystąpiła do procesu obłożenia go Cave Inicum. Tak jak w przypadku tunelu prowadzącego do Kentwell Hall oraz Norwich Sigrun chciała, by działanie zaklęcie objęło obszar tuneli od klapy jak najdalej w stronę kolejnej stróżówki. Tkała swą białą magią sieć czaru zawiadamiającego o pojawieniu się każdego intruza. Nie był skomplikowany, nie trwało to długo, Sigrun czuła jednak wyraźnie, że powietrze wokół przesyciło się magią - jej własną oraz tą lorda Bulstrode'a.
- Chyba możemy już wracać - oznajmiła zmęczonym tonem.
To był długi i dość wyczerpujący dzień, Rookwood czuła się jednak usatysfakcjonowana - wszystko poszło zgodnie z planem. Ona i lord Bulstrode powrócili korytarzami w stronę klapy w stróżówce nieopodal Kentwell Hall. Lepkie ręce nie działało na ich dwójkę, wyszli więc powoli i ostrożnie, starając się zachowywać jak najciszej, by nie zwrócić na siebie uwagi strażnika, który niestety, wbrew przypuszczeniom arystokraty, nie odpłynął w sen. Sigrun ostrożnie podeszła do rozbitego okna i wymierzyła różdżka w jego plecy:
- Imperio.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'k10' : 6
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'k10' : 6
Droga ku potędze nigdy nie była gładka ani prosta, wszak w przeciwnym razie po potęgę z sukcesem mogliby sięgać nawet najwięksi słabeusze. Trud był jednak bardziej niż opłacalny, Bulstrode nie wątpił w to ani przez chwilę, obserwując swój własny rozwój umiejętności w trakcie zaledwie paru miesięcy od oficjalnego zadeklarowania chęci do przestąpienia kruchej granicy pomiędzy oferowaniem swojego wsparcia, a byciem faktycznym trybikiem doskonale funkcjonującej machiny wojennej. Nie wątpił w to również, obserwując ogrom mocy, jaką dysponowali najwytrwalsi poplecznicy Czarnego Pana, a jaka przeciętnym czarodziejom nie mieściła się po prostu w głowach. Przekraczali wszelkie normy, wychodzili z każdych ram; nie bez płacenia wygórowanej ceny, jednak z uczciwą stopą zwrotu.
- Nie próbujesz chyba sugerować, że gdyby twój szanowny małżonek byłby gdziekolwiek indziej niż w grobie, miałby cokolwiek do powiedzenia w tej kwestii - zawtórował jej w koncercie rozbawienia, nie potrafiąc wyobrazić jej sobie w roli stłamszonej przez mężczyznę kury domowej, która musi się tłumaczyć z każdego wyjścia z domu i przestrzegać ściśle określonej godziny powrotu niczym Kopciuszek. Była to wizja tak absurdalna, że aż pokręcił głową z niedowierzaniem, odrzucając ją od siebie. Rookwood była jednostką tak wyrazistą i tak samodzielną, że czasem łatwo było wręcz zapomnieć, że kiedykolwiek była mężatką. Nawet, jeśli trwało to zaledwie kilka uderzeń serca.
- Aktualnie planuję... inną inwestycję i kilka zmian w Bulstrode Park, co sprawia, że nie jest to odpowiedni czas na branie pod swój dach szczenięcia - szczenię wymagało wszak wiele uwagi, której nie powinny mu dawać osoby trzecie, jeśli tresura miała nie pójść na marne, a zwierzę miało wyrosnąć na wiernego tylko jednemu panu. - Jeśli jednak w najbliższych miesiącach w którymś miocie znajdzie się odpowiedni osobnik, daj mi znać - stwierdził, niewiele sobie robiąc z faktu, że bezwstydnie próbowała go podejść i nakłonić do kupna psa. Nie wdawałby się wcale w ten temat, gdyby faktycznie myśl posiadania zwierzęcia nie wydawała się być warta przemyślenia. Na dniach miał odwiedzić zamek w Durham, może i wtedy będzie miał sposobność obejrzeć bestie, które wyszły spod skrzydeł Rookwood.
Prawy kącik jego ust powędrował asymetrycznie ku górze w krótkim półuśmiechu na myśl o śpiącym nieświadomie strażniku, który dopuściwszy się jawnym zaniedbań swoich obowiązków, pozwolił jednocześnie na to, by wrogowie niemalże dobę szabrowali w podziemnych korytarzach, przygotowując je do zaplanowanej w większym gronie akcji i zabezpieczając na okoliczność pojawienia się w tunelach kogokolwiek innego.
- Zdaje się, że już nic więcej nie moglibyśmy tu zrobić - skwitował jeszcze, uznając ich dzisiejsze działania za w pełni kompleksowe i satysfakcjonujące, dające jednocześnie pewność, że nikt niepowołany nie prześlizgnie się tędy niepowołany. Szli krokiem cichym, możliwie jak najostrożniejszym, ograniczając już rozmowy, nawet te wypowiadane szeptem. Otwierana klapa w stróżówce szczęśliwie nie jęknęła w proteście, a dwójka czarnoksiężników wyszła na powierzchnię, by stwierdzić, że nowy wartownik nie był jednak aż takim ignorantem jak poprzedni. A może po prostu zmiana nastąpiła niedawno i nie zdążył się jeszcze dostatecznie znużyć wpatrywaniem w monotonny horyzont? Klątwa rzucona przez Sigrun była jednak celna i skuteczna, niczego niespodziewający się strażnik uległ jej bezspornie, a gdy opuściwszy stróżówkę, przybliżyli się do mężczyzny, jego spojrzenie było nieostre i rozkojarzone. Zapomnisz, że nas kiedykolwiek widziałeś. Zapomnisz, że ktokolwiek cię odwiedził. W czasie twojej warty nie działo się nic nadzwyczajnego, miękkie rozkazy wypowiadane przez Rookwood trafiały do jego chłonnego umysłu jako imperatywy, którym nie był w stanie się przeciwstawić, a moc uroku zagwarantowała dwójce zwieńczenie tego dnia pełnym sukcesem.
Upewniwszy się, że po ich obecności nie pozostały żadne ślady, a wartownik pokornie przyjął swe polecenia, oddalili się od stróżówki w osłonięte drzewami miejsce, skąd po chwili zniknęli - z cichym trzaskiem teleportacji i w kłębie czarnej mgły - na kilka dni pozostawiając za sobą Suffolk.
zt x 2
- Nie próbujesz chyba sugerować, że gdyby twój szanowny małżonek byłby gdziekolwiek indziej niż w grobie, miałby cokolwiek do powiedzenia w tej kwestii - zawtórował jej w koncercie rozbawienia, nie potrafiąc wyobrazić jej sobie w roli stłamszonej przez mężczyznę kury domowej, która musi się tłumaczyć z każdego wyjścia z domu i przestrzegać ściśle określonej godziny powrotu niczym Kopciuszek. Była to wizja tak absurdalna, że aż pokręcił głową z niedowierzaniem, odrzucając ją od siebie. Rookwood była jednostką tak wyrazistą i tak samodzielną, że czasem łatwo było wręcz zapomnieć, że kiedykolwiek była mężatką. Nawet, jeśli trwało to zaledwie kilka uderzeń serca.
- Aktualnie planuję... inną inwestycję i kilka zmian w Bulstrode Park, co sprawia, że nie jest to odpowiedni czas na branie pod swój dach szczenięcia - szczenię wymagało wszak wiele uwagi, której nie powinny mu dawać osoby trzecie, jeśli tresura miała nie pójść na marne, a zwierzę miało wyrosnąć na wiernego tylko jednemu panu. - Jeśli jednak w najbliższych miesiącach w którymś miocie znajdzie się odpowiedni osobnik, daj mi znać - stwierdził, niewiele sobie robiąc z faktu, że bezwstydnie próbowała go podejść i nakłonić do kupna psa. Nie wdawałby się wcale w ten temat, gdyby faktycznie myśl posiadania zwierzęcia nie wydawała się być warta przemyślenia. Na dniach miał odwiedzić zamek w Durham, może i wtedy będzie miał sposobność obejrzeć bestie, które wyszły spod skrzydeł Rookwood.
Prawy kącik jego ust powędrował asymetrycznie ku górze w krótkim półuśmiechu na myśl o śpiącym nieświadomie strażniku, który dopuściwszy się jawnym zaniedbań swoich obowiązków, pozwolił jednocześnie na to, by wrogowie niemalże dobę szabrowali w podziemnych korytarzach, przygotowując je do zaplanowanej w większym gronie akcji i zabezpieczając na okoliczność pojawienia się w tunelach kogokolwiek innego.
- Zdaje się, że już nic więcej nie moglibyśmy tu zrobić - skwitował jeszcze, uznając ich dzisiejsze działania za w pełni kompleksowe i satysfakcjonujące, dające jednocześnie pewność, że nikt niepowołany nie prześlizgnie się tędy niepowołany. Szli krokiem cichym, możliwie jak najostrożniejszym, ograniczając już rozmowy, nawet te wypowiadane szeptem. Otwierana klapa w stróżówce szczęśliwie nie jęknęła w proteście, a dwójka czarnoksiężników wyszła na powierzchnię, by stwierdzić, że nowy wartownik nie był jednak aż takim ignorantem jak poprzedni. A może po prostu zmiana nastąpiła niedawno i nie zdążył się jeszcze dostatecznie znużyć wpatrywaniem w monotonny horyzont? Klątwa rzucona przez Sigrun była jednak celna i skuteczna, niczego niespodziewający się strażnik uległ jej bezspornie, a gdy opuściwszy stróżówkę, przybliżyli się do mężczyzny, jego spojrzenie było nieostre i rozkojarzone. Zapomnisz, że nas kiedykolwiek widziałeś. Zapomnisz, że ktokolwiek cię odwiedził. W czasie twojej warty nie działo się nic nadzwyczajnego, miękkie rozkazy wypowiadane przez Rookwood trafiały do jego chłonnego umysłu jako imperatywy, którym nie był w stanie się przeciwstawić, a moc uroku zagwarantowała dwójce zwieńczenie tego dnia pełnym sukcesem.
Upewniwszy się, że po ich obecności nie pozostały żadne ślady, a wartownik pokornie przyjął swe polecenia, oddalili się od stróżówki w osłonięte drzewami miejsce, skąd po chwili zniknęli - z cichym trzaskiem teleportacji i w kłębie czarnej mgły - na kilka dni pozostawiając za sobą Suffolk.
zt x 2
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
St Edmunds Bury wyglądało jak zwykłe miasto, nieco przypominając Londyn niegdyś, w czasach, gdy zamieszkiwany był głównie przez mugoli. Nie było tak tłoczne i gwarne. Wehikułów, które mniej lub bardziej były Wam obce było mniej, drogi jednak wciąż pozostawały ruchliwe i oblegane przez mugolską mechanikę. Wśród mieszkańców panowała moda nowoczesna, stroje kobiet wyraźnie odbiegały od tych, które nosiły czarownice. Jeśli wśród nich były magiczne jednostki, doskonale wtapiały się w tłum. Ludzie spacerowali ulicami, pojazdy poruszały się po drodze, każdy żył własnym życiem i nieszczególnie zwracał uwagę na czarodziejów, którzy pojawili się w okolicy w sposób dla nich zupełnie niezauważony.
Pogoda była niesprzyjająca. Niebo pokryte było gęstą pierzyną stalowoszarych chmur. Temperatura, która rankiem sięgała zera teraz wzrosła niemalże do dziewięciu stopni, czyniąc ostatnie pokłady śniegu brzydką, brudną pluchą pod nogami. Kałuże rozpościerały się i na chodnikach i na drodze. Było wilgotno, gęsto i nieprzyjemnie.
Było przed południem w niedzielę. Kilkanaście minut wcześniej głośnym echem po okolicy niosły się dźwięki dzwonów strzelistej, wyłaniającej się nad dachami innych budynków dzwonnicy stojącej w centrum miasta olbrzymiej, imponującej katedry. Całe rodziny tłumnie wędrowały w tamtą stronę. Wśród nich dało się dostrzec i biedotę w brudnych, poszarpanych strojach, jak i elegancko ubranych mieszkańców, których obcasy wypastowanych butów stukały o bruk. Drzwi gmachu były otwarte, zapraszając do środka wszystkich chętnych i zainteresowanych póki nie wybiła dwunasta. Wtedy się zamknęły, choć spóźnialscy bez trudu byli w stanie dostać się do środka — nikt nie zamykał ich na klucz, nikt też nie pilnował wejścia. Ze środka dało się słyszeć dzwonki, organy i chóralny śpiew. Ciężka melodia rozbrzmiewała tak głośno i donośnie, że wprawiała w drgania powietrze wokół. Obserwując okolice łatwo było dojść do wniosku, że wewnątrz musiało znajdować się mnóstwo ludzi, gmach był potężny i swoim wyglądem przypominał zamek. Okolica była spokojna. Po zamknięciu drzwi katedry ulice wydawały się nieco opustoszeć, a wokół budynku nie było zupełnie nikogo.
Budynek posiadał długie okna w formie okazałych, gotyckich witraży, a także drzwi do mniejszej części katedry, od tyłu, ze strony ogrodów. Te o tej prozę roku nie wyglądały zachwycająco, a pozbawione magii nie mogły równać się z ogrodami w czarodziejskich dworkach. Teren był jednak spory, wokół rosło mnóstwo drzew, znajdowało się wiele ławek, na których można było przysiąść, lecz żadnej żywej duszy, która korzystałaby z uroków parku przy katedrze.
Przybyliście tu z misją dla Czarnego Pana. Zdobyliście informacje, które miały pomóc Wam zająć ten rejon i uczynić podległy Rycerzom Walpurgii. Nim wyruszyliście, Deirdre otrzymała od Czarnego Pana dwa odłamki zdobytych w podziemiach Banku Gringotta kamieni. Ametystowy i bursztynowy. Jeden z nich miała zatrzymać dla siebie, drugi przekazać Cillianowi, który podczas ostatniego spotkania poczuł na sobie moc legendarnego artefaktu. Śmierciożerczyni wiedziała jaka magia była zaklęta w kamieniach, do czego była zdolna i jaka mogła być cena ich posiadania, nawet jeśli to, co otrzymała było ledwie okruchem tego, co sama trzymała w dłoniach pod koniec września. Drobny kryształek zawieszony był na cienkim łańcuszku. Czarny Pan przekazując go kobiecie wręczył jej potężną moc, nie mówiąc jednak nic więcej. Ani o tym, co mogła dzięki niemu osiągnąć ani o tym, jakie ryzyko wiązało się z korzystaniem z odłamków. Jedno było pewne — pradawna magia celtyckich demonów była do ich dyspozycji. Dwójce czarodziejów towarzyszył Lykanon Harkness, dla którego ta misja miała być pierwszym testem lojalności i silnej woli.
Na początek garść zasad:
- O ile w poście mistrza gry nie jest zaznaczone inaczej postaci mogą przemieszczać się i poruszać dowolnie (wierzę w rozsądek i umiar). Poruszanie się nie zajmuje akcji.
- Nie ma potrzeby rzucać kością na takie akcje jak: perswazja, kokieteria, zastraszanie (czynności angażujące), chodzenie, bieganie i spostrzegawczość (czynności nieangażujące)— o ile tyczy się tylko powierzchownego rozglądania dookoła. Mistrz gry postara się ująć możliwości wszystkich uczestników (jeśli niewystarczająco, zawsze przekażę odpowiedź na ewentualną wątpliwość prywatnym kanałem). Należy rzucać na spostrzegawczość, jeśli postać koncentruje się całkowicie na poszukiwaniu czegoś, rozglądaniu, wsłuchiwaniu lub przypatrywaniu (wtedy jest to czynność angażująca całkowicie).
- Proszę o jak najdokładniejsze opisy działań, bowiem ich efekty będą jednakowo skrupulatnie opisywane.
- W trakcie tego wydarzenia postaci przysługuje wykonanie dwóch czynności angażujących w jednym poście. Można z tego przywileju skorzystać, nie trzeba. Można skorzystać z szafki zniknięć w tym celu.
- Wszyscy powinni w tym wątku określić swoje wyposażenie, pamiętając o swoich własnych możliwościach ładunkowych - powinno się to znaleźć w części pozafabularnej. Będę wdzięczna także za opisy wyglądu, a także strojów.
- Opętanych obowiązuje wciąż zasada rzucenia kością na opętanie.
- Splamieni i opętani otrzymali od Czarnego Pana odłamki kamieni wyniesionych z podziemi banku Gringotta. W celu wykorzystania ich mocy (czynność angażująca) należy opisać to w poście i rzucić kością: Opętani Locus Nihil— w przypadku postaci opętanych i Splamieni Locus Nihil w przypadku postaci splamionych dowolnym kamieniem. Rzut na moc kamieni zawsze musi być ostatnią akcją w poście.
- Czas na odpis będzie wynosił mniej więcej 48h.
- Mistrz Gry nie przewiduje postów uzupełniających.
- W razie problemów z napisaniem posta w terminie będę wdzięczna za informację. Mistrz gry czasem cierpi na zaćmę, może się zdarzyć, że trzykrotnie nie zauważy braku odpisu w kolejce, ale czwarty z pewnością mu nie umknie.
Dziękuję Thomasowi Doe za przygotowanie grafik, które otrzymały postaci przed spotkaniem w Białej Wywernie.
Stawka jest wysoka, więc powodzenia!
Nadszedł dzień próby - i zarazem dzień wyzwania, mający przynieść kolejny triumf Czarnemu Panu, przyniesiony mu na złotej tacy przez wiernych popleczników. Pozornie nic nie zwiastowało kłopotów czy skrajnych trudności, mieli zająć się katedrą, miejscem mugolskiego kultu, centrum ślepej wiary w coś, co w żałosny sposób miało zastąpić mugolom magię: Deirdre nie musiała rozumieć nic więcej, czerpiąc informacje ze spotkania Rycerzy, gdy bieglejsi w zrozumieniu tego plugawego świata rysowali moc, jaką miał kryć w sobie kościół, kapłani tam przebywający, a także skrywające się w kryptach relikwie. Mericourt gardziła wszystkim, co symbolizowała monumentalna budowla, a na sam dźwięk dzwonów, monumentalny i wzniosły, wzdrygnęła się z odrazą. Cały obrządek nie robił na niej wrażenia, a pustoszejący plac i mugole niknący za wysokimi drzwiami budynku wywoływał jedynie niesmak. Co nie oznaczało, że przybyła do Bury St. Edmunds przekonana o łatwości postawionego przed nimi zadania: wrodzona ostrożność i zapobiegawczość kazała zachować skrajną czujność, nawet pomimo faktów działających na ich korzyść. Jeśli mieliby walczyć, to z mugolami, mogącymi co najwyżej ich zadeptać; jeśli niszczyć, to stos cegieł zbudowany rękami niemagicznych parobków; jeśli schodzić do podziemi, to tych stworzonych - najprawdopodobniej - w sposób typowy dla szlamich kretów, drążących w glebie prymitywne jamy na zwłoki i kosztowności. Coś jednak - instynkt? przezorność wyniesiona z domu i Ministerstwa Magii? - nakazywało Deirdre zachowanie całkowitego skupienia. Pojawiła się na placu przed katedrą wcześniej, w umówionym uprzednio miejscu, prawie niknąc w półcieniu ogrodzenia katedry. Z tego miejsca miała dobry widok na otoczenie budynku, samej nie rzucając się w oczy. Na sobie miała czarny płaszcz, uszyty niedawno przez samego lorda Parkinsona, w rękawie ubrania skrywała trzymaną w ręku różdżkę. Za pasem pończoch skrywał się umiejscowiony tam bezpiecznie rzemieniem sztylet, na szyi wisiał wisior z fluorytem, dyskretnie schowany za ciemnym kołnierzem. Kaptur czarodziejskiej szaty zaciemniał jej rysy, ale nie przesłaniał widoku na katedrę, a w kieszeniach szaty skrywały się dwie otulone materiałem fiolki z eliksirami. To jednak dwa kamienie, podarowane jej przez Czarnego Pana, wydawały się ciążyć Deirdre najmocniej. Emanowały gorącem i chłodem na zmianę, drzemała w nich moc, przeklęta i potworna, ale - oby - okiełznana miała przynieść im dodatkową moc. Gdy tuż obok niej znaleźli się Cillian i Lykanon, skinęła mężczyznom głową. - Pilnuj tego. To kawałek potężnego artefaktu. Nie znam jego działania, lecz podarował go nam sam Czarny Pan - poleciła cicho Cillianowi, podając mu bursztynowy odłamek, samej przelotnie dotykając zawieszonego na własnej szyi fioletowego kawałka. Kojarzył się jej więcej niż źle, lecz jeśli ktoś miał go ponieść, to właśnie ona.
| ekwipunek:
-czarny płaszcz ze skór tebo i ozdobnym pasem oraz zielone trzewiki ze skóry kelpii (+14 maks. żywotność; +50 wytrzymałość szaty; +1 pole poruszania się podczas biegu);
-wywar wzmacniający, 1 porcja
-eliksir uspokajający, 1 porcja, moc +43
-różdżka
-fluoryt
- sztylet
| ekwipunek:
-czarny płaszcz ze skór tebo i ozdobnym pasem oraz zielone trzewiki ze skóry kelpii (+14 maks. żywotność; +50 wytrzymałość szaty; +1 pole poruszania się podczas biegu);
-wywar wzmacniający, 1 porcja
-eliksir uspokajający, 1 porcja, moc +43
-różdżka
-fluoryt
- sztylet
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Spoiler:
- Różdżka
Przybycie do samego Suffolk nie zajęło Ci długo. Jedyne co wiedziałeś to to, że twój mentor odezwał się do ciebie jednym, lakonicznym listem zawierającym jedynie miejsce tego, gdzie miałeś się spotkać z innymi. Nie wymieniał też imion kto to będzie, ale wiedział, że zapewne domyślisz się. Na tym w sumie polegała wasza relacja - ty dostajesz zadanie i to ty masz się domyślić z kim będziesz dzisiaj pracować. Jego nie obchodziło jakim cudem to zrobisz - schrzanione zadanie bierzesz na swoje barki. I wbrew pozorom to była bardzo dobra taktyka, bo jeśli coś ci się stanie to tylko ty odpowiadasz za swoje czyny. I nikt więcej. Założenie odpowiedniego ubrania, które od razu nie zdradzi Ci kim jesteś to też nie był jakiś wielki problem jeśli twoje życie przypomina też częste balansowanie pomiędzy tymi dwoma światami w ramach pracy. Surowym okiem doceniłeś, że twój ubiór składał się tylko z czarnej, skórzanej kurty pod którą zakładałeś wygodny, zakrywający do samej szyi golf. Odznakę ukrywasz przy swoim pasie tak, że możesz ją pokazać jeśli trzeba jakiemuś przechodzącemu, zakamuflowanemu patrolowi. Ale tak? Nic nie stoi na przeszkodzie, aby ktoś myślał, że jesteś poza pracą. Twoje życie było pracą. Dla ministerstwa. Dla ciebie samego. Wszystko co siedziało w twojej głowie dotyczyło najczęściej pracy. Wejście we framugę własnego domu to oznaka, że kończy się służba. Dlatego nic dziwnego, że twój wyraz twarzy niczego nie zdradzał, a różdżka grzała się pod płaszczem czekając czy dojdzie do jakiejś akcji. Jedno, drobne... puff... Nie ma cię w Watford. Jesteś w Suffolk.
Kiedy dochodzisz w Suffolk do miejsca spotkania, widzisz, że dwie sylwetki wyróżniają się od reszty mugoli. Nie są chodzącymi zarazami, a stoją dumniej niż mugole. Od razu wiesz, że to już ktoś z twoich ludzi. Dzwony nie przeszkadzają Ci - mogą jedynie przeszkadzać innym. Podchodzisz na bliższy dystans jednak tak, aby zdradzić swoją obecność do twoich dzisiejszych kompanów. Jakakolwiek rzecz, która ma się teraz wydarzyć będzie następstwem działań całej grupy i właśnie z niej będziecie wszyscy rozliczani. Handel z losem właśnie się zaczynał...
– Witam uprzejmie. – Dodajesz na samym wstępie, przyglądając się jeszcze chwilę wymianie przedmiotów. Twój wzrok mówi jedno: "Nie moja sprawa". No chyba, że zacznie to tobie zagrażać. Jednak póki wszystko było zimne, a żadna bitka nie podgrzewała atmosfery - o niczym więcej nie mówisz niż tylko o swoim przywitaniu.
(Rzucam jeszcze na zdarzenie losowe, jeśli MG uzna, że nie trzeba to usunie. Dziękuję <3)
Lykanon Harkness
Zawód : Funkcjonariusz Patrolu Egzekucyjnego
Wiek : 36
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You Either Die a Hero, or You Live Long Enough To See Yourself Become the Villain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Lykanon Harkness' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Pojawił się w okolicy o odpowiedniej porze, nieco dalej od katedry zwabiony jednak dźwiękiem dzwonów. Stał chwilę w pewnym oddaleniu, by bez zainteresowania przesunąć wzrokiem po wszystkich sylwetkach, tłumie wlewającym się do okazałej budowli. Nie zatrzymywał na nikim spojrzenia, nie szukał jeszcze niczego w otoczeniu. Wsunął dłonie okryte skórzanymi rękawiczkami w kieszenie czarnego płaszcza, który miał na sobie. W jednej spoczywała różdżka, będąca zawsze pod ręką, nawet jeśli dziś nie spodziewał się, że będzie musiał szybko po nią sięgnąć. Mieli przeciwko sobie mugoli, obojętnie w jakiej liczbie, ci nadal nie stanowili problemu ani wielkiego zagrożenia. Wolał nie rozczarować się w tym podejściu, chociaż już nie raz przekonał, że los potrafił brutalnie zakpić. Może dlatego z tej nieufności, w wewnętrznej kieszeni płaszcza spoczywały trzy fiolki z eliksirami, dwa mające pomóc w razie kłopotów, trzecia o nieco innym zakresie wsparcia.
Ruszył się z miejsca, kiedy na zewnątrz nie było już zbyt wielu ludzi. Przeszedł przez plac, by podejść nieco bliżej samego budynku, ale również kobiety, która czekała już w umówionym miejscu. Zauważył również mężczyznę, którego nie znał. Przywitał się z obojgiem jedynie skinięciem. Zawiesił na Deirdre zdecydowanie uważniejsze spojrzenie, zwłaszcza kiedy podała mu bursztynowy odłamek. Wiedział, co to, nie musiała mu wyjaśniać niczego. Nie wspominał dobrze wyprawy do Locus, jeszcze jako sojusznik, zbyt mało wiedzący o tym, co miało mieć miejsce. Późniejsze spotkanie z dziwnymi stworzeniami podczas spotkania, również nie było mile rozpamiętywane. Przecież to od tamtego momentu w różnych sytuacjach, zdarzało mu się słyszeć ryk zwierząt. Dzięki zwierzęcoustości przywykł do głosów psowatych, lecz to było coś całkowicie innego, obcego.
- Wiem.- odparł jedynie, zamykając palce na łańcuszku, by ze zwykłej przezorności, nie dotknąć samego kamienia. Nawet, gdy był jedynie niewielkim odłamkiem. Zawiesił go na szyi, ukrywając zaraz pod materiałem płaszcza, aby nie rzucał się w oczy.- Chyba nie chce się domyślać, co potrafi.- stwierdził.
Przy sobie: różdżka, Eliksir kociego wzroku, (moc +30), Eliksir uspokajający (moc +46), Eliksir niezłomności (stat. 40)
Ruszył się z miejsca, kiedy na zewnątrz nie było już zbyt wielu ludzi. Przeszedł przez plac, by podejść nieco bliżej samego budynku, ale również kobiety, która czekała już w umówionym miejscu. Zauważył również mężczyznę, którego nie znał. Przywitał się z obojgiem jedynie skinięciem. Zawiesił na Deirdre zdecydowanie uważniejsze spojrzenie, zwłaszcza kiedy podała mu bursztynowy odłamek. Wiedział, co to, nie musiała mu wyjaśniać niczego. Nie wspominał dobrze wyprawy do Locus, jeszcze jako sojusznik, zbyt mało wiedzący o tym, co miało mieć miejsce. Późniejsze spotkanie z dziwnymi stworzeniami podczas spotkania, również nie było mile rozpamiętywane. Przecież to od tamtego momentu w różnych sytuacjach, zdarzało mu się słyszeć ryk zwierząt. Dzięki zwierzęcoustości przywykł do głosów psowatych, lecz to było coś całkowicie innego, obcego.
- Wiem.- odparł jedynie, zamykając palce na łańcuszku, by ze zwykłej przezorności, nie dotknąć samego kamienia. Nawet, gdy był jedynie niewielkim odłamkiem. Zawiesił go na szyi, ukrywając zaraz pod materiałem płaszcza, aby nie rzucał się w oczy.- Chyba nie chce się domyślać, co potrafi.- stwierdził.
Przy sobie: różdżka, Eliksir kociego wzroku, (moc +30), Eliksir uspokajający (moc +46), Eliksir niezłomności (stat. 40)
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Skryta w cieniu Deirdre nie rzucała się nikomu w oczy, poza dwójką czarodziejów, którzy bezbłędnie potrafili rozpoznać swoje towarzystwo i szybko znaleźli się przy śmierciożesrczyni. Ludzie zniknęli sprzed placu i ogrodów wokół katedry. Zdawać by się mogło, że trójka Rycerzy Walpurgii została zupełnie sama. Wrażenie było tylko pozorne, od dzięsiątków mugoli dzieliła ich gruba ściana gotyckiej katedry i obszerne, ciężkie wrota. Wokół zaczął panować spokój, zagłuszany jedynie chóralnym śpiewem z gmachu budynku. Żadne z obecnych nie znało się na podobnych obrzędach. Bazowanie na informacjach otrzymanych podczas spotkania rycerzy nie umożliwiało sprecyzowania, jak wiele czasu czarodzieje mieli na wykonanie zadania, jak przebiegał proces i obrzędy, które niedawno się rozpoczęły. Rycerze musieli zdać się na siebie i instynkt.
Tuż po tym, jak Deirdre przekazała Cillianowi bursztynowy odłamek, poczuła silny ból w klatce piersiowej, uciskający, duszący. Usłyszała też znajomy szept, ale nie była w stanie wyłuskać pojedynczych słów, jakby były wypowiadane w zupełnie obcym dla niej języku. Dopadła ją niemoc, ciało przestało być jej ciałem, kończyny drętwiały, mrowienie rozchodziło się coraz wyżej, od palców stóp i dłoni aż po łokcie i kolana do tułowia, odbierając jej kontrolę nad samą sobą. Nie była w stanie otworzyć ust i szepnąć ani zareagować, wydać poleceń czarodziejom, którzy przybyli tu i gotowi byli spełniać jej polecenia. Nie wydawszy żadnego — wciąż bezczynnie tkwili na dziedzińcu przed gmachem katedry. A coś w niej budziło się do życia, rozpalając ją na chwilę gorącem od środka, by w końcu odebrać jej nawet to łaskoczące uczucie w piersi. Wbrew wszystkiemu, co próbowała zrobić, stała się bezwolnym obserwatorem, nie mogącym podjąć żadnych działań, odsunięta na bok przez demona, którego nosiła w sobie — Aongusa. Mericourt zadarła brodę wysoko, spoglądając ku pochmurnemu niebu i zaśmiała się histerycznie. Uniosła też dłonie. Zwrócone wierzchem w stronę chmur pokryły się ametystowym pyłem, który pojawiał się w jej rękach znikąd i niczym połyskujący fioletowy piasek osypywał na ziemię. Czarownica czuła zło, które w niej kwitło. Czuła pragnienia istoty, którą nosiła i jej chęci. Czuła też potęgę, która w niej pęczniała, a której nie była panią.
Ani Cillian, ani Lykannon nie znali podobnej magii, ale będący świadkiem zdarzeń Locus Nihil Macnair nie musiał być zaskoczony tym zjawiskiem. Widział, jak twarz Deirdre się zmienia, a obojętność zastępuję uśmiech — ni to zły, ni radosny, ale z pewnością złowieszczy. Ale nie tylko śmierciożerczyni przykuła uwagę obu czarodziejów. Zza katedry, od strony ogrodów wyszedł mężczyzna w ciemnej, długiej szacie, która ciągnęła się za nim po bruku. Kierował się w stronę Rycerzy, spoglądając na nich tak, jakby zamierzał do nich podejść w jakimś celu. Uśmiechał się szeroko i upiornie, co z pewnością wzmogło czujność czarnoksiężników. Nim jednak zdołał się zbliżyć, uniósł dłoń, w której błysnęło szkło i cisnął butlą w stronę czarodziejów, zaraz potem zbiegł. Butelka przeleciała między czarodziejami i upadła na ziemię, nie tłukąc się. Z szyjki uleciał jednak obłoczek dymu, który po chwili przeistoczył się w cień przypominający człowieka o upiornych, połyskujących ślepiach i długich zębach. Swoje ślepia skupiła na Deirdre, przymierzając się do ataku.
Na odpis macie czas do 5 listopada godz: 20:00.
Deirdre, zapomniałaś rzucić kością k100 na opętanie, więc mistrz gry zrobił to za Ciebie. Nie jesteś w stanie podjąć żadnej fizycznej akcji.
Atak zjawy.
Tradycyjnie, mam dla was playlistę. Enjoy! <3
Tuż po tym, jak Deirdre przekazała Cillianowi bursztynowy odłamek, poczuła silny ból w klatce piersiowej, uciskający, duszący. Usłyszała też znajomy szept, ale nie była w stanie wyłuskać pojedynczych słów, jakby były wypowiadane w zupełnie obcym dla niej języku. Dopadła ją niemoc, ciało przestało być jej ciałem, kończyny drętwiały, mrowienie rozchodziło się coraz wyżej, od palców stóp i dłoni aż po łokcie i kolana do tułowia, odbierając jej kontrolę nad samą sobą. Nie była w stanie otworzyć ust i szepnąć ani zareagować, wydać poleceń czarodziejom, którzy przybyli tu i gotowi byli spełniać jej polecenia. Nie wydawszy żadnego — wciąż bezczynnie tkwili na dziedzińcu przed gmachem katedry. A coś w niej budziło się do życia, rozpalając ją na chwilę gorącem od środka, by w końcu odebrać jej nawet to łaskoczące uczucie w piersi. Wbrew wszystkiemu, co próbowała zrobić, stała się bezwolnym obserwatorem, nie mogącym podjąć żadnych działań, odsunięta na bok przez demona, którego nosiła w sobie — Aongusa. Mericourt zadarła brodę wysoko, spoglądając ku pochmurnemu niebu i zaśmiała się histerycznie. Uniosła też dłonie. Zwrócone wierzchem w stronę chmur pokryły się ametystowym pyłem, który pojawiał się w jej rękach znikąd i niczym połyskujący fioletowy piasek osypywał na ziemię. Czarownica czuła zło, które w niej kwitło. Czuła pragnienia istoty, którą nosiła i jej chęci. Czuła też potęgę, która w niej pęczniała, a której nie była panią.
Ani Cillian, ani Lykannon nie znali podobnej magii, ale będący świadkiem zdarzeń Locus Nihil Macnair nie musiał być zaskoczony tym zjawiskiem. Widział, jak twarz Deirdre się zmienia, a obojętność zastępuję uśmiech — ni to zły, ni radosny, ale z pewnością złowieszczy. Ale nie tylko śmierciożerczyni przykuła uwagę obu czarodziejów. Zza katedry, od strony ogrodów wyszedł mężczyzna w ciemnej, długiej szacie, która ciągnęła się za nim po bruku. Kierował się w stronę Rycerzy, spoglądając na nich tak, jakby zamierzał do nich podejść w jakimś celu. Uśmiechał się szeroko i upiornie, co z pewnością wzmogło czujność czarnoksiężników. Nim jednak zdołał się zbliżyć, uniósł dłoń, w której błysnęło szkło i cisnął butlą w stronę czarodziejów, zaraz potem zbiegł. Butelka przeleciała między czarodziejami i upadła na ziemię, nie tłukąc się. Z szyjki uleciał jednak obłoczek dymu, który po chwili przeistoczył się w cień przypominający człowieka o upiornych, połyskujących ślepiach i długich zębach. Swoje ślepia skupiła na Deirdre, przymierzając się do ataku.
Deirdre, zapomniałaś rzucić kością k100 na opętanie, więc mistrz gry zrobił to za Ciebie. Nie jesteś w stanie podjąć żadnej fizycznej akcji.
Atak zjawy.
Tradycyjnie, mam dla was playlistę. Enjoy! <3
Wiedziony odruchem i względną ciszą na placu, zerknął w kierunku budynku katedry, kiedy mimo zamkniętych drzwi słyszał dobiegające ze środka dźwięki. Nie wnikał, czemu to miało służyć, nie interesował się tą kwestią na tyle, by chociaż na moment zaciekawiło go to bardziej. Śmieszne obrzędy mugoli, nie były czymś, dlaczego chciałby poświęcić chociaż minutę z życia. Cokolwiek tam robili, nie miało im w żaden sposób pomóc wobec nadchodzących zmian i tego, co dziś miało mieć miejsce. Obejrzał się nieco przez ramię, gdy dotarł do niego wysoki, kobiecy śmiech wystarczająco niespodziewany, że wyrywający się z gardła stojącej obok Deirdre. Uniósł brew z niezrozumieniem, które szybko zmieniło się w ostrożność. Obserwował następujące zmiany w mimice kobiety, wzmagające niepokój z rozwoju sytuacji. Sięgnął po skrytą w kieszeni różdżkę, czując się jednak pewniej z judaszowcem w dłoni, nawet jeśli nie garnął się, aby skierować go przeciwko Śmierciożerczyni. Obojętnie, co się działo, nie był to dobry pomysł i nie miał co do tego wątpliwości.
- Uważaj.- burknął do stojącego obok mężczyzny, rzucając mu krótkie spojrzenie. Nie było go w Locus Nihil ani na spotkaniu w listopadzie, by wiedzieć, co mogło się teraz dziać. W sumie sam nie miał za bardzo pewności, gotów jednak zgadywać, że wcale nie jest dobrze. Uniósł wzrok raz jeszcze na katedrę, cokolwiek miało miejsce w środku, powinni tam wejść, ale najwyraźniej nie prędko, gdy zdecydowanie coraz ciekawiej robiło się na zewnątrz.
Spojrzał w bok, gdy w polu widzenia zamajaczyła obca sylwetka, zbliżająca się od strony ogrodu. Wysunął z kieszeni różdżkę, kierowany nieufnością wobec podchodzącego do nich mężczyzny i zamiarem zniechęcenia go, aby zbliżył się. Przeklną pod nosem, kiedy ten zamachnął się i rzucił czymś w ich stronę. Spuścił wzrok na butelkę, słysząc ten charakterystyczny dźwięk szkła uderzającego o kamień. Cofnął się o krok, znajdując bliżej Deirdre, co wcale nie napawało go optymizmem. Naiwnie wierzył, że to, co mieli dziś zrobić będzie w miarę proste i jak zawsze już na początku przyszło mu się rozczarować. Zaklną znów na widok cienia, który uformował się przy nich. Zerknął na kobietę, później znów na zjawę, czekając do ostatniego momentu na reakcję Mericourt.
- Protego Maxima.- wypowiedział szybko i pewnie, nie tracąc czasu. Zwykle nie martwiło go podejmowane ryzyko, nie był też obrońcą, który wychodzi przed szereg. Teraz jednak wiedział, że cholernie potrzebowali Śmierciożerczyni, nawet kiedy w obecnym momencie działo się z nią coś niepokojącego.
- Uważaj.- burknął do stojącego obok mężczyzny, rzucając mu krótkie spojrzenie. Nie było go w Locus Nihil ani na spotkaniu w listopadzie, by wiedzieć, co mogło się teraz dziać. W sumie sam nie miał za bardzo pewności, gotów jednak zgadywać, że wcale nie jest dobrze. Uniósł wzrok raz jeszcze na katedrę, cokolwiek miało miejsce w środku, powinni tam wejść, ale najwyraźniej nie prędko, gdy zdecydowanie coraz ciekawiej robiło się na zewnątrz.
Spojrzał w bok, gdy w polu widzenia zamajaczyła obca sylwetka, zbliżająca się od strony ogrodu. Wysunął z kieszeni różdżkę, kierowany nieufnością wobec podchodzącego do nich mężczyzny i zamiarem zniechęcenia go, aby zbliżył się. Przeklną pod nosem, kiedy ten zamachnął się i rzucił czymś w ich stronę. Spuścił wzrok na butelkę, słysząc ten charakterystyczny dźwięk szkła uderzającego o kamień. Cofnął się o krok, znajdując bliżej Deirdre, co wcale nie napawało go optymizmem. Naiwnie wierzył, że to, co mieli dziś zrobić będzie w miarę proste i jak zawsze już na początku przyszło mu się rozczarować. Zaklną znów na widok cienia, który uformował się przy nich. Zerknął na kobietę, później znów na zjawę, czekając do ostatniego momentu na reakcję Mericourt.
- Protego Maxima.- wypowiedział szybko i pewnie, nie tracąc czasu. Zwykle nie martwiło go podejmowane ryzyko, nie był też obrońcą, który wychodzi przed szereg. Teraz jednak wiedział, że cholernie potrzebowali Śmierciożerczyni, nawet kiedy w obecnym momencie działo się z nią coś niepokojącego.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cillian Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Nie zdążyła nic zrobić, w żaden sposób zadziałać, ogarnęła ją słabość, a ból promieniujący z serca zdawał się uniemożliwiać zaczerpnięcie oddechu. Uczyniła to w końcu, chrapliwie, ale kolejne zachłyśnięcie się powietrzem nie było już jej. Niemoc i chłód ustąpiły miejsca gorącu, myśli rozpierzchły się, a Aongus zepchnął ją na krawędź świadomości, pozwalając tylko biernie obserwować obcą istotę, władającą jej ciałem. Szarpnął nią ostatni paroksyzm siebie, a potem mogła tylko słuchać. Najpierw złowieszczego, pełnego satysfakcji śmiechu, wydobywającego się z jej własnego gardła, potem dobiegających ze środka katedry zaśpiewów, a finalnie kroków, zapowiadających spotkanie z kimś niespodziewanym. Nie zdążyła się odwrócić ani zareagować, do kakofonii obcych dźwięków doszedł kolejny, stuk szklanej butelki a potem trudny do opisania syk. To, co nią z taką mocą rządziło, otrzymało niematerialne towarzystwo: Aongus nie był już jedyną zjawą w tym mugolskim otoczeniu, ta, która wysunęła się z butelki wydawała się jednak śmiesznie nieistotna, choć ciągle niebezpieczna. Aongus nie musiał się bać, ale Deirdre była przywiązana do swojego ciała, mogącego ulec zranieniu. Ciągle jednak nie mogła nic zrobić, nic powiedzieć; nie kontrolowała emanujących złowrogą, fioletową aurą dłoni, nie miała szansy, by sięgnąć po różdżkę i się obronić lub ukarać tego, kto ich zaatakował; mogła tylko być milczącym widzem wątpliwie atrakcyjnego spektaklu. I próbować się z niego wyrwać; już raz się jej to udało, pamiętała zmagania z Aongusem tamtej pamiętnej nocy, kiedy to odwiedziła Wren - próbowała podążać więc tym samym tropem, skupiając się na sobie. Na sile umysłu, na tkwiącej w niej magii, na tym, kim była, czego dokonała, na czym zbudowała swoją siłę. Mogła poddać się Aongusowi, ale jeszcze nie teraz, nie, kiedy dopiero pojawili się pod kościołem; próbowała uspokoić swoje serce, a szybko galopujące myśli ułożyć w ostry nóż, którym mogłaby rozciąć więzy, jakimi uwięził ją legendarny rycerz. Znosiła gorsze katusze, wyrywała się z innego rodzaju bezradności, odzyskiwała sprawczość: i na tym właśnie próbowała się skupić, gdy Cillian wypowiadał obronne zaklęcie. Ona miała inne zadanie, chciała znów poczuć siłę własnych rąk, odzyskać władzę nad stopami, poczuć na własnej twarzy chłodny wiatr - albo i rany zadane przez zjawę; musiała, chciała, robiła wszystko, co w jej mocy, by znów władać swoim ciałem i myślami. Koncentrowała się tym samym na detalach, na poruszaniu palcami, na świadomości mięśni, mając nadzieję, że w końcu tama oddzielająca ją od kontroli nad sobą pęknie i uda się jej okiełznać Aongusa.
| próbuję się oswobodzić spod wpływu Aongusa, rzut na wytrzymałość psychiczną (?)
| próbuję się oswobodzić spod wpływu Aongusa, rzut na wytrzymałość psychiczną (?)
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Naprawdę sądziłeś, że to wszystko będzie dobre? Że nic złego się nie wydarzy po drodze? Jeśli tak - byłeś naiwny. Jednak to nie twoja wina, że w tym zwariowanym świecie znajdą się wariaci, którzy takie rzeczy wyrabiają w "biały dzień". Twoje życie zresztą zawsze takie było - w jednej chwili z białego dnia zaczynały nadchodzić ciemne chmury i formować się w burzliwą sytuację. Takie życie funkcjonariusza, zgodzisz się ze mną. Wiedziałeś jednak też, że nie zawsze możesz sobie pozwolić na jakiekolwiek rzeczy - nigdy nie spotkałeś na swojej drodze takiej zjawy - nie wiesz jak możesz sobie z nią radzić. Dlatego postanowiłeś nic nie robić na dosłownie sekundę póki co. Przybranie odpowiedniej pozycji, aby jakkolwiek jednak móc poradzić sobie z nadchodzącym atakiem.
Nigdy nie sądziłeś, że osoba, którą znałeś z przeszłości potrafiła zmienić się w tak diametralny sposób. I to dosłownie teraz zachowując się dość irracjonalny sposób. Nie wiedziałeś, zresztą... ty wtedy tylko kupowałeś informację, aby móc przyskrzynić kogoś na gorącym uczynku. Nie obchodziło Cię też ani trochę co się z nią działo. Ba, bardzo mało spędzaliście czas na pobocznych sprawach. Liczyliście sobie konkrety. Z tego względu choć twoja twarz nie wyrażała niczego, w głowie byłeś naprawdę rozdarty, Lykanonie. Jakiej odpowiedzi oczekiwałeś? Dla ciebie nie było obecnie żadnego wytłumaczenia obecnej sytuacji... Trzeba było jednak coś zrobić.
Mężczyzna, który rzucił wam pewien "podarek" zamierzał zbiec. Nie na twojej warcie, zwłaszcza, że twe wrodzone instynkty pogoni za złodziejami i innymi "ciemnogwiezdnymi" osobnikami same miały sprawić, że twe nogi zamierzają ruszyć czym prędzej za mężczyzną. Jeśli go złapiesz w czasie, być może dowiesz się czegoś więcej na temat tego jak można wyciągnąć z katedry owe przedstawione wam wcześniej cele. Zamierzałeś pozostawić zjawę bardziej doświadczonym w owe sprawy ludziom. Ty? Był zwykłym funkcjonariuszem, nieprawdaż? Dlatego jeśli tylko zamierzałeś oddalić się z miejsca zdarzenia, rzuciłeś do współtowarzyszy. – Złapię go. – Tyle mieli cię widzieć, bo właśnie ruszyłeś.
Nigdy nie sądziłeś, że osoba, którą znałeś z przeszłości potrafiła zmienić się w tak diametralny sposób. I to dosłownie teraz zachowując się dość irracjonalny sposób. Nie wiedziałeś, zresztą... ty wtedy tylko kupowałeś informację, aby móc przyskrzynić kogoś na gorącym uczynku. Nie obchodziło Cię też ani trochę co się z nią działo. Ba, bardzo mało spędzaliście czas na pobocznych sprawach. Liczyliście sobie konkrety. Z tego względu choć twoja twarz nie wyrażała niczego, w głowie byłeś naprawdę rozdarty, Lykanonie. Jakiej odpowiedzi oczekiwałeś? Dla ciebie nie było obecnie żadnego wytłumaczenia obecnej sytuacji... Trzeba było jednak coś zrobić.
Mężczyzna, który rzucił wam pewien "podarek" zamierzał zbiec. Nie na twojej warcie, zwłaszcza, że twe wrodzone instynkty pogoni za złodziejami i innymi "ciemnogwiezdnymi" osobnikami same miały sprawić, że twe nogi zamierzają ruszyć czym prędzej za mężczyzną. Jeśli go złapiesz w czasie, być może dowiesz się czegoś więcej na temat tego jak można wyciągnąć z katedry owe przedstawione wam wcześniej cele. Zamierzałeś pozostawić zjawę bardziej doświadczonym w owe sprawy ludziom. Ty? Był zwykłym funkcjonariuszem, nieprawdaż? Dlatego jeśli tylko zamierzałeś oddalić się z miejsca zdarzenia, rzuciłeś do współtowarzyszy. – Złapię go. – Tyle mieli cię widzieć, bo właśnie ruszyłeś.
Lykanon Harkness
Zawód : Funkcjonariusz Patrolu Egzekucyjnego
Wiek : 36
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You Either Die a Hero, or You Live Long Enough To See Yourself Become the Villain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Plac handlowy, Bury St Edmunds
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk