Wydarzenia


Ekipa forum
Southwold Pier
AutorWiadomość
Southwold Pier [odnośnik]23.07.21 13:05

Southwold Pier

Jedno z najbardziej popularnych miejsc w Suffolk. Molo w Southwold rozciąga się aktualnie na długość 190 metrów w głąb Morza Północnego. Trzy lata temu, podczas silnej burzy i potwornego sztormu część mola została zniszczona, a jego odbudowę przełożono na przyszłość. Dziś na końcu mola znajduje się pawilon, w którym serwuje się ciepłą kawę i herbatę. W środku znajdują się ławki, na których można odpocząć i zaczerpnąć oddechu. W 1957 roku rozpoczęto budowę mniejszych pawilonów na całej długości mola, większość nich wciąż jednak pozostaje pusta.

Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Southwold Pier Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Southwold Pier [odnośnik]30.09.21 13:30
11 luty 1958

Spotkanie w Białej Wywernie, które odbyło się kilka dni temu, nakazywało mi działać możliwie najszybciej. Z tego też powodu razem z lordem Traversem postanowiliśmy udać się do Southwold Pier tego dnia, pomimo niesprzyjającej pogody. Luty na angielskiej ziemi nigdy nie rozpieszczał swoich obywateli, ale cel, jaki nam przyświecał, był ważniejszy od pogody, szczerze wątpiłam, żeby mężczyzna marzył teraz o ciepłym kocu i herbacie. Udało mi się dowiedzieć, że był marynarzem, żeglarzem, który zapewne noce spędzał w sztormach, a dnie w warunkach bliskich śmierci. Nienawidziłam morza i wody do tego stopnia, że każdy moment, w którym musiałam zbliżyć się do takiego, wiązał się dla mnie z uczuciem wewnętrznego niepokoju. Panowałam nad nim na tyle, o ile byłam w stanie, bo przecież byłam na tropie. Ustaliliśmy, że to Manannan zajmie się przelotem nad falami, co przyjęłam z niezwykłą ulgą, sama pozostając bliżej wydm, w środku nadmorskiego kurortu. Próbowałam wtopić się w otoczenie nie tylko moimi zdolnościami mieszania się z cieniem, ale także odpowiednim strojem oraz zachowaniem. Obserwowałam dwójkę młodzieńców zza ceglanego budynku, upewniając się wcześniej, że jest opuszczony i, że nie znajdę tam żywej duszy. Powietrze było mroźne, ale adrenalina typowa dla momentów, w których mogłam pracować, buzowała w mojej krwi, czyniąc ten dzień przyjemniejszym, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że wymiernie ekscytującym. Obserwowałam pawilony rozstawione wzdłuż molo, te wydawały mi się puste, zgodnie z tymi informacjami, jakie uzyskałam wcześniej, ale na końcu mola znaleźć można było coś otwartego. Szumiało mi w uszach, lecz postanowiłam zaryzykować i postąpiłam dwa kroki w przód, a następnie kolejne i kolejne, wchodząc powoli na wystający w wodę deptak. Niemal czułam, jak kołysały go fale, jak trzęsie się pod ich ogromem. Usta mi spierzchły, a w gardle zaschło, zaś obok twarzy ktoś rozproszył mgiełkę zimnego potu, który teraz mnie oblewał. Wokół wszędzie było mugolskie wojsko, a tuż obok nich cywile, niektórzy raczyli się gorącą herbatą, inni wspólnie karmili mewy czymś na rodzaj starego wyschniętego chleba. Przyglądałam się temu obrazkowi, po czym wycofałam się nieco, aby stanąć na pewnym kamiennym gruncie. W rękawie płaszcza miałam różdżkę, ale pewna byłam, że nikt nie zwraca na mnie uwagi. Nie mogłam jej jednak pokazać, to zapewne skończyłoby się atakiem mugoli na mnie. Zgodnie z podjętym przez nas planem obserwowałam okolice. Powoli dostrzegałam pewne zależności względem tego jak zmieniają się warty wojska. Było ich kilkunastu w tym regionie, ale przekonana byłam, że to nie wszyscy. Z postawionych niedaleko namiotów polowych wciąż wychodzili i wchodzili nowi żołnierze ubrani w czarne mundury. Nie potrafiłam ich rozróżnić, ale do tego zamierzałam skorzystać z zasobów ludzkich. Uniosłam głowę w górę, dostrzegając na niebie ptaka, którego się tu spodziewałam, a któremu w cichy kiwnęłam w niemym porozumieniu. Upatrzony przeze mnie wcześniej młodzieniec, który policzki miał rumiane, a palce blade, akurat minął moją osobę, ruszając w stronę miasta przez pobliski park, teraz zupełnie opuszczony. Szłam spokojnie, nie ścigałam go, czekałam, aż znajdzie się za pomnikiem w kształcie kotwicy i skręci w lewo za opuszczony szalet miejski.
- Lentio Somnia - wypowiedziałam spokojnie, różdżką z rękawa wskazując w cel, jakim się stał, a chłopak padł na ziemię. Śpiący... Rozejrzałam się jeszcze po okolicy, upewniając, że nikt nas nie widzi. - Incarcerous - liny oplotły człowieka, a więc pozostała mi ostatnia kwestia w całej naszej zabawie. - Silencio - wypowiedziałam, ale działanie pod presją tym razem nie było moim sojusznikiem, bo czar nie zadziałał. Potrzebowałam wsparcia lorda Traversa, bo mężczyzna miał zaraz się obudzić.

ekwipunek we wsiąkiewce, em: 46/50


dobranoc panowie

Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Rita Runcorn
Rita Runcorn
Zawód : wiedźmi strażnik, szpieg
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
different eyes see
different things
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9622-rita-runcorn https://www.morsmordre.net/t9822-raido#297856 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f367-borough-of-enfield-chase-side-21 https://www.morsmordre.net/t9823-skrytka-bankowa-nr-2203 https://www.morsmordre.net/t9824-rita-runcorn#297859
Re: Southwold Pier [odnośnik]02.10.21 0:39
Zimny, wiejący od morza wiatr otrzeźwił go niemal od razu, kiedy wyszedł się zza linii rosnących w parku drzew, żeby spojrzeć w kierunku wysuwającego się w wodę mola; uwielbiał ten zapach – kojarzył mu się z miesiącami spędzonymi na statku, z portami wypełnionymi ludźmi, historiami i obietnicą czekającej gdzieś za rogiem (albo za horyzontem) adrenaliny – ale wiedział, że tego dnia nie powinien pozwolić sobie na rozkojarzenie. Miał obserwować i zbierać informacje, a przede wszystkim – służyć jako wsparcie bieglejszej w tym czarownicy, która prawdopodobnie już przemieszczała się gdzieś pomiędzy anonimowymi sylwetkami migającymi odlegle na drewnianej konstrukcji. Póki co jej nie widział, nierzucanie się w oczy było jednak wpisane w naturę tego, co – jak zdążył się zorientować – robiła na co dzień, a przynajmniej tego, co robiła dla Rycerzy Walpurgii; upewniwszy się, że nikt go nie obserwuje, wycofał się więc znów pomiędzy zarośla, żeby zgodnie z ustaleniami wzbić się w powietrze.
Pierwsza próba przemiany zakończyła się porażką, mniej więcej w połowie proces zaczął się odwracać, powodując falę promieniującego wzdłuż kręgosłupa bólu i sprawiając, że wylądował na kolanach – dysząc ciężko i klnąc pod nosem; chociaż w sztuce animagii był coraz bieglejszy, wciąż mu się to czasami zdarzało, zazwyczaj – właśnie wtedy, kiedy na sukcesie zależało mu najbardziej. Wziął dwa głębokie wdechy, pozwalając, żeby bliskość morza przywróciła mu część sił, a później podniósł się do pozycji stojącej i przymknął powieki, po raz kolejny podejmując się próby przemiany. Tym razem – udanej, poczuł, jak staje się lżejszy, szybszy; ramiona, które przestały być ramionami, rozłożył szeroko, szponami ryjąc zmrożoną ziemię i odbijając się – żeby wzbić się wyżej, ponad rzadkie drzewa, w kierunku zasnutego szarością nieba. Wrażenie było nieporównywalne z niczym i nigdy niesłabnące; zwiększył wysokość, wykorzystując dwa silne machnięcia skrzydłami, a później zatoczył pętlę ponad wybrzeżem, dostrzegając już z daleka, jak przelatujące ponad molem mewy umykają w popłochu, zauważywszy pojawienie się swojego naturalnego wroga.
Nie pognał za nimi, zamiast tego zataczając kolejny, szeroki łuk, tym razem – uważniej przyglądając się okolicy; przy brzegu daleko na północ cumowały statki, być może te, które mugolskie wojsko odprawiło z kwitkiem; na tle horyzontu przesuwało się kilka żagli i masztów, żaden z okrętów zdawał się jednak nie kierować w stronę Southwold, zmierzając na południe – w stronę Ipswich. Przesunął spojrzenie po linii brzegowej, starając się zapamiętać układ zabudowań, kierunki, w jakich przemieszczały się umundurowane postacie; z lotu sokoła łatwiej było o wyłapanie schematów – gdy gąszcz namiotów stawał się logicznie ułożonym planem, a ubrani na ciemno mężczyźni zaczynali poruszać się nie chaotycznie, a w sposób bardziej synchroniczny, chowający pod sobą przemyślany sens. Obniżył nieco pułap, zmieniając kierunki i zapamiętując, aż wreszcie w tłumie udało mu się wypatrzeć znajomą postać: mignięcie ciemnych włosów wystarczyło, później już był w stanie ją śledzić, mając wrażenie, że w pewnym momencie zadarła głowę w jego kierunku, kiwając (porozumiewawczo? Był zbyt daleko, by jednoznacznie to stwierdzić).
Zauważając, że Rita zaczęła oddalać się od mola, ruszył za nią, zaczynając zataczać pętle przemieszczające się znów w stronę parku; dopiero, gdy tłum się przerzedził, był w stanie dostrzec, że kierunek wędrówki czarownicy nie był przypadkowy – a podyktowany poruszającym się przed nią młodym mężczyzną. Zrozumienie jej intencji nie zabrało mu dużo czasu, ustalili plan wcześniej – odczekał więc, aż Rita i młodzieniec skryją się pomiędzy drzewami, a później wylądował, poświęcając chwilę na powrót do ludzkiej postaci. Dłoń instynktownie drgnęła mu w stronę różdżki, nim jednak by ją uchwycił, dostrzegł, że czarownica już poradziła sobie z unieruchomieniem ofiary; dołączył więc do niej dwoma szybkimi krokami, żeby schylić się i bezceremonialnym ruchem chwycić za krępujące mężczyznę liny. Nie przejmował się, że go obudzi, był już związany i uciszony – a przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki z jego gardła nie wydarło się ciche, półsenne jęknięcie; napinając mięśnie, dźwignął go mocno w górę, szarpnięciem stawiając go na nogi, żeby zaraz potem uchwycić go w pół, udaremniając (lub utrudniając) ewentualną szarpaninę. Drugą dłoń przesunął na jego twarz, zasłaniając usta, nim zdążyłby zawołać o ratunek. – Gdzie? – zapytał krótko, przez zaciśnięte zęby, jednocześnie rzucając pytające spojrzenie w stronę niewielkiego zabudowania; śmierdziało okrutnie, ale mogło się nadać.

| rzuty na przemianę: nieudana, udana; EM: 46/50




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Southwold Pier [odnośnik]03.10.21 11:54
Mężczyzna, którego śledziłam, zdawał się mieć informacje, które miały nam pomóc w szturmie na Southwold Pier. Oczywiście, można było zwyczajnie wziąć ministerialną armię i ruszyć, ale nie przyniosłoby to korzyści ani jednej, ani drugiej stronie. Słuchałam zresztą rozkazu dowództwa, jako wiedźmi strażnik byłam nauczona, że to najlepsze co można zrobić, a skoro rozkazano nam ciche działanie, tak to też wykonywaliśmy. Uzyskanie więc wiadomości ze środka armii było kluczowe, aby wiedzieć, jak właściwie poruszać się w tej zabawie. Nie było mi do śmiechu, ale z pewnością czułam się lepiej niż mugol, który upadał na ziemię, a następnie obwiązany został linami z mojej różdżki. Widziałam, jak zaczyna ruszać gałkami ocznymi pod powiekami i byłam pewna, że niedługo się obudzi. Na szczęście jednak tuż obok mnie zjawił się lord Travers, który dołączył do mnie szybkim krokiem, który szarpnął ofiarę w górę, aby przenieść go dalej stąd, a nawet zatkał mu usta, co ochroniło nas przed zwróceniem na siebie uwagi jego krzykami. W okolicy nie było nikogo, ale w oddali słyszałam cudzy głos, musieliśmy szybko się ukryć. Manannan zerknął na opuszczony budynek, a ja kiwnęłam mu głową, uważając, że to doskonały pomysł, po czym dłonią wskazałam, aby szedł przodem. Sama wolałam zabezpieczać tyły, na wypadek, gdyby z krzaków wyskoczył nagle wróg. Tak się nie stało, a przynajmniej ja go tam nie dostrzegłam.
Budynek, w którym znaleźliśmy się, był zapyziały i zdecydowanie niezbyt przyjazny. Zapewne mógłby zostać wyburzony, bo sam groził zawaleniem. Coś na rodzaj starej altany, zapewne opiekuna tego parku, teraz okazało się kompletnie opuszczone. Rozkładające się resztki jedzenia, a nawet jakiś martwy kot na parapecie sugerowały, że nikt tam nie mieszka. Na wszelki wypadek jednak wskazałam różdżką na niego i wypowiedziałam zaklęcie. - Homenum Revelio - czar nie wskazał nikogo obcego, byliśmy tam sami. Ponownie niemo kiwnęłam głową towarzyszowi, dając znać, że jest tam bezpiecznie, a następnie przysunęłam bliżej kuchenne krzesło, na tyle stabilne i niezjedzone przez korniki, aby utrzymało ciężar żołnierza. Wypatrywałam jego spojrzenia, przerażony i zmęczony nie miał pojęcia co na niego czekało, ale widać było, jak bardzo się bał. Strach czynił z człowiekiem różne rzeczy, ja ciekawa byłam, co uczyni z nim.
- Nałożę Muffliato, aby nam się nie darł - uznałam, że czar przyda się, bo o ile byliśmy w stanie uciszyć naszą ofiarę, tak co uważniejszy widz tego przedstawienia wyłapałby subtelne dźwięki łamanych kości lub nieopatrznych stukotów. Skoro mieliśmy działać nieszablonowo, tak ja poświęciłam następne minuty, na zabezpieczenie framug i starych drzwi, a także zakurzonych szyb, aby nie wypuściły z siebie ani jednego dźwięku, a gdy skończyłam spojrzenie skierowałam z powrotem na Traversa, a następnie na chłopca, którego tu przytaszczył.
- Jak się nazywasz? - pierwsze pytanie na rozgrzewkę... Nie odpowiedział na nie, nie ruszył nawet ustami, bo wiedział już, kim byliśmy. Widział czary, które przed nim prezentowałam i się bał. Widać był szkolony, aby nie pisnąć słówka. - Jak się nazywasz? - na moje oko miał może dwadzieścia kilka lat, ale nie wydawał się być parobkiem. Nie znałam się na tych wszystkich odznaczeniach i gwiazdkach, co sobie przypinali do mundurów, zwyczajnie założyłam, że jest ważniejszy od paru innych. Ten znów nie odpowiedział, tak więc wzruszyłam ramionami. Manannan był silny, to było widać w jego ruchach i posturze, a chociaż był lordem, tak zdawał mi się być zdecydowanie różny od tych, których przyszło mi obserwować na sabacie u lady Nott. Spodziewałam się, że ma też inne rozrywki niż oglądanie baletu. Sama nie stroniłam od kreatywnych rozwiązań, często innych niż magia.

em: 43/50


dobranoc panowie

Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Rita Runcorn
Rita Runcorn
Zawód : wiedźmi strażnik, szpieg
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
different eyes see
different things
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9622-rita-runcorn https://www.morsmordre.net/t9822-raido#297856 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f367-borough-of-enfield-chase-side-21 https://www.morsmordre.net/t9823-skrytka-bankowa-nr-2203 https://www.morsmordre.net/t9824-rita-runcorn#297859
Re: Southwold Pier [odnośnik]04.10.21 14:09
Bez trudu wyczuł moment, w którym obezwładniony przez Ritę mężczyzna zrozumiał, co się z nim działo: znajdując się tuż przy nim, w niewygodnej pozycji ciągnąc go w tył, ku wejściu do rozpadającego się budynku, miał wrażenie, że niemal słyszy, jak pod ciemnymi włosami obracają się trybiki – by wreszcie z trzaskiem wpaść na swoje miejsce. Napiął mięśnie instynktownie, broniąc się przed szarpnięciem, które niechybnie nadeszło; nogi młodzieńca, wcześniej bezwładne, wierzgnęły w desperackiej próbie ucieczki, szurając po mokrej alejce – ale nie będąc w stanie odnaleźć wystarczająco stabilnego punktu podparcia. – Spokój – warknął ostrzegawczo zachrypniętym głosem, gdzieś w okolicach ucha mugola, nie siląc się jednak póki co na wymyślniejsze groźby. Żołnierz, choć z pewnością miał za sobą niejeden trening, był od niego lżejszy, słabszy; ostatnie braki w dostawach żywności musiały dać się we znaki i jemu, choć Manannan musiał mu przyznać, że się nie poddawał.
Smród rozkładającego się truchła uderzył go w nozdrza już w progu, nie skrzywił się jednak, rzucając jedynie pytające spojrzenie w stronę Rity, rozpoznając wypowiedzianą przez nią inkantację. Gdy dała mu znak głową, wypuścił na chwilę z uścisku szamoczącego się mężczyznę, po to jedynie, żeby zmusić do go obrócenia się o sto osiemdziesiąt stopni, a później popchnąć go w stronę kuchennego krzesła. Zatoczył się, krępujące go liny utrudniały mu utrzymanie równowagi, Manannan złapał go jednak za ubranie, nim ten upadłby na brudną posadzkę. Sadzając go na krześle, dyszał już nieco, siłowanie się z nim – nawet na tym krótkim dystansie – wymagało wysiłku, ale zdołał jeszcze wyciągnąć zza pasa różdżkę, żeby skierować ją na nogi mugola. – Rebus calceamenta – wypowiedział gładko, obserwując, jak przejrzysta, błękitnawa mgiełka otacza stopy i łydki młodzieńca; ten krzyknął krótko, sekundę później znów uciszony zasłaniającą mu usta ręką, z przerażeniem w wytrzeszczonych oczach wpatrując się jednak w kamieniejące kończyny. – To w razie gdyby przyszło ci do głowy uciekać – wyjaśnił mu spokojnie; chociaż pozostawał czujny, od czasu do czasu zerkając w stronę zabezpieczającej pomieszczenie Rity, starał zachowywać się tak, jakby cała sytuacja nie robiła na nim wrażenia – poddając się poniekąd znajomej adrenalinie, która już zaczynała powoli odzywać się w jego żyłach, stanowiąc odległe echo morskich podbojów. To nie był pierwszy raz, kiedy musiał wyrwać prawdę z czyjegoś gardła, pływający po szerokich wodach marynarze mieli w zwyczaju strzec swoich sekretów wyjątkowo zazdrośnie.
Upewniwszy się, że młodzieniec nigdzie się nie wybierał, zrobił krok w tył, pozostawiając go na chwilę samemu sobie; sam sięgnął po drugie z krzeseł, żeby przysunąć je sobie niespiesznie; drewniane nogi zazgrzytały nieprzyjemnie o podłogę, on jednak nie spuszczał wzroku z coraz bledszej, choć noszącej ślady zaciętości twarzy żołnierza, szukając w niej jakichkolwiek oznak słabości. Kim był? Co ściągnęło go na Southwold Pier, poczucie obowiązku czy prawdziwa wiara w to, że walka, jaką prowadzili mugole, miała sens? Postawił krzesło ze stuknięciem, oparciem odwracając je w stronę tego, na którym siedział żołnierz, ale jeszcze na nim nie siadając; póki co opierając się o nie jedną dłonią, drugą – pozbawioną palca – obracając różdżkę, na moment zatrzymując na niej spojrzenie, jakby obecność młodzieńca przestała go interesować. Przez cały czas jednak słuchał, a gdy dwa kolejne pytania Rity spotkały się z upartą ciszą, uniósł na niego spojrzenie. – Pani zadała ci pytanie – oznaką dobrego wychowania byłoby odpowiedzieć – odezwał się, cicho, przekrzywiając głowę i spoglądając z góry na mugola. Odczekał chwilę, ale chłopak milczał uparcie. Wzruszył ramionami. – Może za wygodnie ci się siedzi – stwierdził, przekładając różdżkę do drugiej dłoni, żeby wyprostować się i po raz kolejny skierować ją ku mężczyźnie; jej końcem celując nie w niego, a w krzesło na którym siedział.
– Crane – wydyszał mugol; nie patrzył już na Manannana, zamiast tego wpatrując się w koniec różdżki – prawdopodobnie sądząc, że była skierowana w niego. – Jasper Crane – uzupełnił; przez jego twarz przemknął jakiś spazm, gniewu, być może; Travers uśmiechnął się z kolei, podciągając wyżej kącik ust, ale nie opuszczając różdżki.
No widzisz, Jasper, to nie było takie trudne – rzucił konwersacyjnie, jak gdyby przez cały czas prowadzili normalną rozmowę. – Kto jest twoim dowódcą? – zapytał, zaraz potem jednak zerkając w stronę Rity, w razie, gdyby chciała przejąć kontrolę nad tokiem przesłuchania.
Dokładnie tak, jak się spodziewał, usta żołnierza zacisnęły się w cienką kreskę; szarpnął więc nadgarstkiem, w myślach wymawiając inkantację: ingenio ferro. Nic się nie stało, drewno jedynie niemrawo rozgrzało się pod jego palcami; mógł potraktować to jako ostrzeżenie – może powinien – ale zamiast odpuścić, raz jeszcze wypowiedział, tym razem na głos: – Ingenio ferro. – Wciąż celując końcem różdżki w krzesło, chciał naszpikować je metalowymi kolcami – by te wbiły się w nogi i plecy związanego mugola.

| EM: 41/50; tu rzuciłem krytyczne 1...




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Southwold Pier [odnośnik]04.10.21 16:59
Unieruchomienie mugola było dobrym pomysłem, jego przesłuchanie również mogło przynieść wymierne skutki - niestety, wykonanie zdecydowanie nie zasługiwało na miano dobrego, ani nawet zadowalającego. Mimo wysokich umiejętności oraz praktyki w działaniu zaklęć transmutacyjnych, Manannan miał tego konkretnego dnia pecha, niwelującego siłę różdżki i moc wiedzy. Rozgrzewająca się leniwie, lecz niepokojąco różdżka zapowiadała tragedię, próbując przestrzec swego właściciela przed próbą zamiany zwykłego krzesła w narzędzie tortur, lecz śmiały syn mórz za nic miał sobie przestrogi, próbując po raz kolejny. O jeden raz za dużo, teraz różdżka już nie rozgrzała się, a wręcz rozżarzyła aż do bólu. Wnętrze dłoni zapiekło, Travers zdołał jednak ją utrzymać, czując, jak gorąc rozlewa się wyżej, do łokcia, barku, a w końcu rozpływa się po całym jego ciele nieprzyjemnymi iskierkami i ukłuciami. Tak, jakby go nieumiejętnie tatuowano albo posypano magicznym proszkiem z maleńkich igiełek. Zaklęcie najwidoczniej obróciło się przeciwko Manannowi, a złośliwy los sprawił, że magia, miast uderzyć w krzesło, rozpełzła się po skórze czarodzieja. Początkowo mógł nie dostrzec, poza malejącym fizycznym dyskomfortem, żadnych konsekwencji, lecz już znajdujący się w pomieszczeniu ludzie nie mogli ich przegapić. W kilkunastu miejscach na ciele Traversa wykwitły metalowe szpikulce, rozdzierając miejscami szatę, wychylając się spomiędzy brody i wwiercając się pomiędzy pasy szaty. Szczęśćie w nieszczęściu, że kolce kierowały się na zewnątrz, nadając mężczyźnie wyglądu nieco wyliniałego jeża. Kolce nie bolały, ale nadawały Traversowi specyficznej prezencji i niszczyły jego ubranie.

Interwencja w związku z k1, MG nie kontynuuje rozgrywki. Manannan, masz na sobie 16 kolców, nie działa na nie zaklęcie Finite incantatem. Każdy kolec można oderwać od skóry przy użyciu siły, st wynosi 25, w jednym poście jedna osoba może wyjąć z twojego ciała do 3 kolców, do rzutu dorzuca się statystykę sprawności. Kolce znajdują się: jeden po prawej stronie czoła, drugi w tyle głowy, pięć wystaje z brzucha i pleców, dwa znajdują się na prawym pośladku, trzy wyrastają na szczęce pomiędzy brodą, reszta - rozdarła spodnie na nogach. Nie musisz ściągać ich w tej chwili, o ile jesteś gotów wyglądać jak jeż - bądź raczej w przypadku Traversa, jeżowiec.
Po kolcach pozostaną niewielkie blizny, które znikną po tygodniu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Southwold Pier Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Southwold Pier [odnośnik]06.10.21 0:11
Droga do pustostanu na nasze szczęście nie była daleka, jednak i tak adrenalina zdążyła uderzyć do głowy i tylko mój spokój ćwiczony od lat zdołał ją utrzymać. Obserwowałam wiec lorda Traversa, który mi towarzyszył i jeśli mam być szczera, byłam nawet pod wrażeniem. Przywykłam, że najwyższa część społeczeństwa była raczej wątła, prędzej dbała o wygląd niż siłę, co też udowadniał mi ostatni sabat, ale być może źle na to patrzyłam, zbyt krótkowzrocznie. Spoglądanie więc na Manannana, gdy ten taszczył młodego żołnierzyka, wiązało się z pewnego rodzaju satysfakcją, że myliłam się wobec tej socjety, a przynajmniej, że on stanowił od niej wyjątek, który nie obawiał się pobrudzić sobie rąk nie tylko ciemną magią, ale i zadrapaniem i zrogowaceniem skóry po obtarciu. Chłopak wierzgał, szarpał się i usiłował uciec, lecz liny, którymi wcześniej oplótł go mój czar zdawały się być skuteczne, zaś dłoń, która uciszyła chłopaka wystarczająco szeroka, aby nie zdołał powiadomić nikogo. Po krótkiej obserwacji i nałożeniu na to miejsce Muffliato byłam już właściwie przekonana, że nie będziemy mieli tu żadnego niezapowiedzianego gościa. Na wszelki wypadek jednak wciąż trzymałam dłoń na różdżce, a uwagę dzieliłam i na przesłuchiwanego i na otoczenie. Smród był nie do zniesienia, zaczęłam żałować, że wybraliśmy pustostan, ale były ważniejsze sprawy niż gryzący w nos odór kociego truchła. Transmutacyjny czar, którym młodzieńca obdarzył Manannan zdawał się działać nader dobrze, na co rozluźniłam brwi, kącikiem ust uśmiechając się do mężczyzny. Tacy sojusznicy dla sprawy byli nader cenni.
- Nie usłyszą cię, możesz krzyczeć - powiedziałam do mugola, gdy ten na krótki moment zajęczał. Szybko zdawał się rozumieć swoje położenie, chociaż na zadawane mu pytania milczał, może w przypływie zgubnej odwagi. Miał może dwadzieścia, może dwadzieścia dwa lata, na pierwszy rzut oka oczywiście, a już odznaczał się butnością i swoistym honorem, który dzisiaj miał przynieść mu jedynie koszmar. Ja czekałam cierpliwie, nauczona już doświadczeniem zawodowym, że czasem czas rozwiązuje usta. My nie mieliśmy go wiele, tak więc nie planowałam oczekiwać w nieskończoność, aż żołnierzyk uzna, że już pora. Mój towarzysz zareagował jednak szybciej, jak prawdziwy dżentelmen, upominając się o jego nazwisko, a potem, gdy wycelował różdżką, nagle kilka słów wyleciało z ust naszej ofiary. - Jasper Crane - powtórzyłam za nim, błękitnym spojrzeniem wodząc po jego twarzy, a następnie wzrokiem łapiąc Manannana. - Umie mówić, czyli będzie współpracował - uśmiechnęłam się, chociaż już widziałam, że to trudny przypadek. Na moje szczęście miałam obok czarodzieja, który widać nie patyczkował się z takimi. Nie zamierzałam się wtrącać, mogliśmy współpracować, a on zadawał dobre pytania, które niestety skutkowały kolejnym milczeniem.
- Posłuchaj mnie Jasper - czyżbym była dobrym gliną? - Nie jesteśmy twoimi wrogami, chcemy dla ciebie jak najlepiej i jak najhumanitarniej - mówiłam miękko, choć moje słowa nie były prawdziwe, bo gdybym mogła, tak obdarłabym go ze skóry już teraz. - Ale mój kolega szybko się denerwuje, a ja nie potrafię go powstrzymać. Widzisz jego dłoń? - wskazałam podbródkiem na brak palca w ręce Traversa, a Jasper słuchał mnie z zainteresowaniem i przerażeniem. - Ten palec odgryzł mu człowiek, nie pies - ton ściszyłam do konspiracyjnego szeptu, choć byłam pewna i chciałam, aby i sojusznik mnie słyszał. Kłamstwa rodziły się same. - A potem ON odgryzł mu gardło - obserwowałam spojówki Crana, te lekko drżały w przerażeniu, ale miałam wrażenie, że nie tylko moje słowa wywołały tę reakcję. Czar, który wypowiedział Manannan był mi nieszczególnie znany, choć zdawał się leżeć w naturze tych transmutacyjnych, moi współpracownicy zwykli ich używać. Dopiero gdy spojrzałam - wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak. Wyrastające z ciała mężczyzny kolce wyglądały na piekielnie ostre, ale ja pojęcia nie miałam, czy rzeczywiście taki był jego cel. Zmarszczyłam więc brwi.
- Jasper, kto jest twoim dowódcą, a potem kto jest dowódcą jego? - wypowiedziałam pytanie, na które chłopak otworzył usta.
- Podporucznik Thomas Finnigan, a nad nim kapitan Joseph Firefly - wydusił z siebie, ale same nazwiska nic mi nie dały.
- Gdzie jadają i gdzie sypiają? Jak się z nimi skontaktować? Aby porozmawiać... - zadałam ostatecznie pytanie, ale chłopak znowu zbił usta w linie, drżącym okiem spoglądając na Manannana. Ja wypuściłam ciężej powietrze zrezygnowana. Jeśli tak chciał się bawić. Próbowałam nie dać po sobie poznać, że nieco dziwi mnie stan, w jakim znalazł się Travers, ale skoro już moje kłamstwa zrobiły z niego brutala, niech mugol trwa w tym przekonaniu. - Nie chce mi pomóc - wypowiedziałam do mojego towarzysza słowa głosem nader smutnym. - Może ty z nim porozmawiasz? - postanowiłam odsunąć się nieco na bok, byłam pewna, że strach działa na chłopaka lepiej niż rozmowa. Sama mogłam próbować, ale nie widziałam potrzeby, skoro obok stał człowiek, którego ciało porosła właśnie ostra broń.


dobranoc panowie

Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Rita Runcorn
Rita Runcorn
Zawód : wiedźmi strażnik, szpieg
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
different eyes see
different things
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9622-rita-runcorn https://www.morsmordre.net/t9822-raido#297856 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f367-borough-of-enfield-chase-side-21 https://www.morsmordre.net/t9823-skrytka-bankowa-nr-2203 https://www.morsmordre.net/t9824-rita-runcorn#297859
Re: Southwold Pier [odnośnik]08.10.21 1:18
Uśmiech malujący się na twarzy Rity wywołał u niego zabarwione zdziwieniem uniesienie brwi, nie powiedział jednak nic, zamiast tego podciągając wyżej kącik ust z mieszaniną zadowolenia i rozbawienia; chociaż głównym bohaterem rozgrywającej się sceny był z całą pewnością mugolski żołnierz, to Manannan musiał przyznać, że wraz z każdą mijającą minutą towarzysząca mu czarownica zdawała mu się znacznie od niego ciekawsza. Gdy spotkali się po raz pierwszy, w bocznej sali Białej Wywerny, nie był przekonany co do współpracy z kobietą – poznał je jako wrażliwsze, mające problem z zachowaniem jasności myślenia w sytuacjach szczególnie tego wymagających – ale ani wgryzający się w nozdrza zapach, ani żałosne jęki wydawane przez młodzieńca, zdawały się nie robić na Ricie wrażenia. Nie był pewien, czy była doskonałym kłamcą, czy podobne sceny rzeczywiście nie wywoływały u niej nawet drgnięcia powieki, ale musiał przyznać, że przesłuchanie przerażonego mężczyzny mogło okazać się znacznie lepszą zabawą niż początkowo przypuszczał.
Uniósł wyżej pozbawioną palca dłoń, bez zawahania postanawiając wziąć udział w rozpoczętej przez nią grze; wiedział, do czego zmierzała – dla wzmocnienia efektu poruszał więc palcami, przez cały czas wpatrując się prosto w twarz mugola. Ten palec odgryzł mu człowiek, nie pies.Złotym zębem – dodał, uzupełniając snutą przez Ritę historię, gdy tylko nadarzyła się taka okazja. Zaraz potem uśmiechnął się szeroko, błyskając charakterystycznym siekaczem. – Po wszystkim zabrałem go dla siebie – dodał, dla podkreślenia swoich słów unosząc rękę, żeby paznokciem stuknąć w mieniące się w półmroku złoto. To była bujda, rzecz jasna, ząb nigdy nie należał do nikogo poza nim – ale podobne historie opowiadał już tyle razy, że wymyślenie dodatkowych szczegółów na poczekaniu nie sprawiło mu trudności – nawet jeśli nie brzmiał w tym tak przekonująco, jak Rita.
Być może poczuł się zbyt pewnie, pozwalając sobie na rozproszenie – a może winowajcą było zupełnie coś innego, ale ledwie wypowiedział doskonale znaną sobie inkantację, zrozumiał, że coś poszło nie tak; rozgrzewająca się gwałtownie pod palcami różdżka zmusiła go do nagłego umilknięcia, a przebiegające wzdłuż ramienia pieczenie sprawiło, że otworzył szerzej oczy, na kilka długich sekund gubiąc tok prowadzonej przez czarownicę rozmowy. Padające słowa rozpierzchły się na boki, stanowiąc zaledwie zlewające się z resztą zapuszczonej kuchni tło, równie interesujące co smród rozkładającego się na parapecie kota, podczas gdy sam Manannan skupił się na rozbiegających się po jego ciele, niewidzialnych igiełkach, koncentrujących się w kilkunastu pozornie przypadkowych punktach. Sięgnął do czoła, czując na skórze charakterystyczne mrowienie i natrafiając na wyrastający stamtąd kolec; drugi, wystający z brody, drasnął zgrubiałe wnętrze dłoni.
Ani przez chwilę nie dopuścił do siebie myśli, że to mógł być jego błąd. Poddając się krążącej coraz szybciej w jego żyłach krwi, z lekkim wysiłkiem oderwał od czoła jeden z kolców, przyglądając mu się następnie przez parę długich sekund; dlaczego magia odmówiła mu posłuszeństwa, zwracając się przeciwko niemu? Odpowiedź zdawała się siedzieć tuż przed nim, po opornym wyrzuceniu z siebie nazwisk znów milcząc jak zaklęta; zacisnął zęby, czując, jak lawinowo narasta w nim wściekłość – słyszał już wcześniej o tym, że mugole wykorzystywali wymyślone przez siebie promieniowanie żeby zakłócać magię, ale po raz pierwszy doświadczał tego na własnej skórze. – Co zrobiłeś? – warknął, w mgnieniu oka zapominając o grze w dobrego i złego magipolicjanta; zaciśnięte na różdżce palce zbielały, podczas gdy on zbliżył się o krok w stronę mugola, żeby przykucnąć tuż przy nim, podsunąć mu oderwany od skóry kolec pod nos. – Uważacie to za zabawne? – pytał dalej, kompletnie nie dostrzegając malującego się na twarzy żołnierza niezrozumienia, przemieszanego ze strachem; cuchnącym, żałosnym. – Jak to robicie? To te wasze konstrukcje? Urządzenia? – dopytywał; młodzieniec potrząsnął głową, prawdopodobnie nie mając pojęcia, o czym Manannan mówił, wpatrując się to w jego twarz, to w wystające spomiędzy brody kolce; przez moment ignorując ten, który czarodziej podstawiał mu pod nos, dopóki w złości nie wykonał szybkiego ruchu ręką, jednym sprawnym pchnięciem wbijając ostry koniec w sam środek jego lewego uda.
Okrzyk bólu rozdarł powietrze, roznosząc się w nim jak rozlewająca się wokół rany krew; Manannan zawiesił na niej spojrzenie, przez moment wpatrując się we wsiąkającą w mundurowe spodnie posokę, kciukiem mocniej wciskając kolec; wyprostował się dopiero po chwili, ostatkiem silnej woli powstrzymując się przed splunięciem mugolowi w twarz, zamiast tego robiąc krok w tył. Wolną dłonią sięgnął za siebie, żeby wyrwać kolejne dwa kolce z wyjątkowo niewygodnego miejsca na pośladku, a później usiąść okrakiem na przyciągniętym sobie wcześniej krześle. Wciągnął powoli powietrze do płuc, zmuszając się do uspokojenia myśli, przynajmniej częściowo; spokojny głos Rity przywracał go do porządku, przypominając o zadaniu.
Słysząc jej pytanie, kiwnął głową, ani na sekundę nie spuszczając jednak spojrzenia z żołnierza; z satysfakcją dostrzegając strużkę spływającego po jego skroni potu. – Wiesz, co na morzu robimy z takimi, jak ty? – zapytał konwersacyjnie, jakby przed momentem nie przebił jego nogi wyczarowanym przez przypadek ostrzem; pozostałe dwa przesunął między palcami, doskonale widoczne dla młodego mężczyzny. – Opieramy na burcie deskę i każemy im po niej maszerować. Na końcu obrywają zaklęciem – dokładnie tym, co ty, zmieniamy im stopy w skałę. Idą na dno jak kamień – wyjaśnił spokojnie; nie kłamał, to właśnie stało się z Earwynem – i z jego zdradziecką załogą. – To samo może spotkać ciebie, do klifów nie mamy tak daleko – dodał, ani na moment nie przestając bawić się kolcami. Odczekał chwilę, zerkając w stronę Rity. – To jak – odezwał się, wyłapując uspokajający się oddech mugola – w którym z tych budynków sypiają twoi dowódcy? Gdzie piją poranną kawę? – zapytał, powtarzając pytania zadane przez Ritę – a później wychylając się do przodu na krześle, jeden z kolców przykładając do kawałka odsłoniętej skóry na szyi żołnierza; uśmiechając się z satysfakcją, gdy przebiegająca tamtędy żyła zadrgała nerwowo.

| tu rzuciłem na wyciąganie kolców, zostało 13/16...




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Southwold Pier [odnośnik]08.10.21 14:36
Chciało mi się rzygać od tego smrodu, ale nie mogłam się oszukiwać, bywałam już w gorszych miejscach. Nokturn za czasów swojej świetności capił jak zdechły szczur, a niektóre zakamarki portu, w które musiałam wciskać się, aby mnie nie zauważono, zdawały się być oblane zepsutym olejem z ryby. Samo wspomnienie o tamtych chwilach wywoływało dziwny odruch, ale mocno pilnowałam się, aby ten nie był zauważalny. Kłamałam więc nie tylko swoją miną, ale i słowami, które na temat Manannana wypowiadałam. Nie miałam bladego pojęcia, jak stracił palec, ale historia o odgryzieniu wydała mi się na tyle barwna, że podziała, miała na umysł mugola. Poczułam nieznaczną ulgę i ekscytację, gdy mężczyzna dał się ponieść tej historii, potwierdzając moje słowa, a nawet ubarwiając je jeszcze bardziej. Kreowana rzeczywistość musiała wpłynąć na myśli żołnierzyka, bo ten pobladł, a krople potu powoli formowały się na jego czole. Dopinaliśmy z Traversem swego, teraz wystarczyło, aby ten mówił i to mówił, jak najwięcej, a pytania, które miały tu paść, nie były najprostszymi. Złoto błyszczące z ust mojego towarzysza nadało mu dziwnej spójności, ale aż ciężko było mi uwierzyć, że jest szlachcicem. Jego obraz zupełnie odbiegał od tego czego przyzwyczaiłam się w przypadku na przykład Maghnusa Bulstroda, albo Tristana Rosiera. Manannan był surowy w swym obrazie, znacznie bardziej ludzki, a także, przynajmniej dla mnie, łatwiejszy do zrozumienia. Być może była to tylko gra, ale dawało mi dziwną satysfakcję patrzenie na jego agresję wobec tego chłopaka. Niegdyś pracowałam z aurorami w Ministerstwie, ale oni korzystali głównie ze sprytnych czarów, potem przyszło mi obcować z naukowcami i zimnymi cichymi draniami, za to teraz miałam przed sobą czarodzieja, który pamiętał o własnej sile. Skoro mam być szczera, to zaimponowało mi to. Wtem niespodziewany czar widocznie nie poszedł po myśli mojego towarzysza. Nie widziałam na jego twarzy przerażenia, bardziej konsternację i złość, gdy to z jego ciała wystawały igły. Dotykał je niepewny, a wtedy stało się dla mnie niemal jasne, że nie taki był jego plan. Gdy zaatakował swoimi słowami mugola, upierając się, że to jego wina — ja milczałam. Nie miałam zamiaru przeszkadzać mu we własnym śledztwie, nie znałam się na tych istotach, nie wiedziałam, do czego do końca byli zdolni niemagiczni, ale byłam pewna, że im więcej strachu poczuje młody Jasper, tym szybciej i bardziej otwarcie będzie odpowiadał na nasze pytania. Szpikulec, który trzymał w dłoni Travers wyglądał złowrogo, jedno wbicie go w tchawicę i chłopiec udusiłby się własną krwią, a śmierć byłaby wolna i nieprzyjemna. Nie mogliśmy sobie na to pozwolić, jeszcze... Na wszelki wypadek wiec zbliżyłam się na krok do nich, obserwując, lecz nie reagując, dopóki Manannan nie wbił mu kolca w udo, a krew rozlała wokół rany razem z krzykiem z ust młodzieniaszka.
- Mówiłam, że szybko się denerwuje - powiedziałam z dziwną obojętnością w głosie, wzruszając ramionami, na co Jasper zareagował błagalnym wzrokiem skierowanym w moje oczy. Widział we mnie sojusznika, Travers zbyt mocno go przerażał, a teraz gdy pokryty był kolcami, wyglądał jeszcze groźniej. Stanęłam z tyłu, obserwując kolce wystające z pleców Traversa. Widziałam, że część ich wyrwał. Chciałam mu pomóc, nie łamiąc jednak tego szlachetnego kłamstwa, tak aby żołnierzyk wciąż się bał, niepewny własnej przyszłości. Zagrałam więc w grę i obchodząc Crana od tyłu, dłonie wsunęłam na jego tors, usta zatrzymując przy uchu. Nie było w tym nic seksownego, a przynajmniej nie to było moim celem. Chciałam wywołać ciarkę na jego plecach, gdy nie spodziewał się dotyku, gdy spodziewał się agresji przestraszyć go własnym opanowaniem. Wystarczyło, abym przedramię zacisnęła na jego szyi, aby odebrać mu dech, jednak zamiast tego wyszeptałam. - Mów - a chłopiec bez mrugnięcia okiem, wciąż wpatrując się łzawymi oczami w stronę bestii, która przed nim siedziała, zaczął w końcu dialog.
- Na zachodzie bazy jest namiot polowy, tam jest centrum planowania, a za nim namioty dowództwa - zdawało mi się, że kojarzę, o które może chodzić. - Na południu od mola taka duża pałatka z oknami, tam jadami i tam piją kawę... - wypowiadała po kolei istotne dla nas informacje. - A obok niej budynek gospodarczy z kuchnią - musiał czuć, że właśnie własne życie przedłożył nad bezpieczeństwo kolegów z jednostki. Być może łudził się, że to koniec i nic więcej mu nie zrobimy, ale zabawa dopiero się zaczynała.
Odsunęłąm od niego dłonie, klepiąc jeszcze po ramieniu i ponownie stając za Manannanem, a potem zwracając się bezpośrednio do niego.
- Kojarzę ten namiot, ale za mało powiedział, zabijmy go ter-.
- Nie! - przerwał mi młodzieniec. - Powiem więcej, powiem... Jadamy śniadania o 6, 6:30 i 7 na trzy zmiany, ale dowódcy jedzą o 6, bo wszystko jest świeże. Tam jest kawa - zapowietrzył się wręcz, chwytając jedynego, czego mógł, własnej wiedzy. Ja w tym czasie sięgnęłam do pleców Traversa, chwytając palcami za kolec, to było jak chwycenie smyczka. Nie wiedziałam, czy go to zaboli, ale spodziewałam się, ze tego nie pokaże. Pociągnęłam za jeden, a ten został w moich palcach, a następnie złapałam kolejne dwa. Na mężczyznę spojrzałam, lekko unosząc brwi, a następnie wróciłam do Jaspera i przyłożyłam mu szpikulec do ucha, kłując jego chrząstkę.
- Z każdym pytaniem, na które nie odpowiesz, będę wkładać go głębiej, aż uszkodzę twój mózg. Wiesz, co to znaczy? - pokiwał głową. - Podaj mi lokację uzdrowicieli i ich liczebność. Podaj mi plany twojej grupy wobec tego miejsca. Podaj mi godziny snu dowódców. Podaj mi liczebność twojej grupy - wymieniałam kolejne pytania, kończąc powoli zabawę w kotka i myszkę. Potrzebowaliśmy konkretów, chłopiec był już wystarczająco przerażony, co dostrzegłam gdy krwi rozlanej na ciemnych spodniach zaczęła towarzyszyć druga plama, tym razem moczu. Parsknęłam cichym śmiechem, z rozbawieniem przyglądając się Manannanowi, czy też to widzi, bo może jemu też poprawi to humor.

rzuty, kolce: 10/16


dobranoc panowie

Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Rita Runcorn
Rita Runcorn
Zawód : wiedźmi strażnik, szpieg
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
different eyes see
different things
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9622-rita-runcorn https://www.morsmordre.net/t9822-raido#297856 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f367-borough-of-enfield-chase-side-21 https://www.morsmordre.net/t9823-skrytka-bankowa-nr-2203 https://www.morsmordre.net/t9824-rita-runcorn#297859
Re: Southwold Pier [odnośnik]09.10.21 18:23
Ciemna plama krwi, wsiąkającej powoli w żołnierskie spodnie młodzieńca, uspokoiła go jedynie częściowo – nadal uważał go za winowajcę widowiskowego transmutacyjnego fiaska, nawet jeśli było mało prawdopodobne, by dokonał tego własnoręcznie; nieistotne – był jednym z nich, częścią niezrozumiałej, pozbawionej magicznych zdolności masy, odpowiedzialnej za panujący dookoła chaos. Nie potrafił i nie chciał spojrzeć na mugoli inaczej, nie rozpatrywał ich w kategorii myślących samodzielnie jednostek – tak samo jako nie próbowałby robić tego w przypadku mew wijących gniazda na pionowych ścianach klifów czy stada wściekłych psów. W pierwszym odruchu chciał więc naciskać dalej, w wymyślny sposób ukarać chłopaka za samo istnienie, ale pojawienie się na krawędzi pola widzenia czujnej (choć wyjątkowo spokojnej w postawie) postaci Rity niejako przywołało Manannana do porządku, przypominając mu, że nie po to tu byli. Mugolscy żołnierze mieli zapłacić za swoją zuchwałość, i to wkrótce, ale nie dzisiaj; nie teraz.
Robiąc krok do tyłu, z uniesioną brwią przyglądał się zaskakująco skutecznym działaniom czarownicy, w milczeniu zastanawiając się, czy musiała hamować odrazę, zbliżając się w ten sposób do mugola, czy może jego bliskość również nie robiła na niej wrażenia. Milczał przez chwilę, pozwalając jej grać pierwsze skrzypce, a samemu siadając na krześle i niespiesznie przesuwając dłonią wzdłuż krawędzi szczęki, zatrzymując się przy każdym kolejnym z kolców, żeby krótkim ruchem wyciągnąć go spomiędzy brody. Pozornie skupiony na tym prostym zadaniu, mógł sprawiać wrażenie, jakby słowa chłopaczka przelatywały gdzieś obok, w rzeczywistości jednak słuchał ich uważnie, starając się umiejscowić poszczególnie namioty, w pamięci wciąż mając obraz oglądanego z lotu ptaka obozowiska. Rozmieszczenie opisywane przez żołnierza zdawało się mieć sens, w jego głosie nie wyłapywał zresztą kłamliwych nut; młodzieniec nie wyglądał na dobrego aktora, a im więcej mijało czasu, tym mocniej tracił zimną krew. Manannan podejrzewał, że nigdy jeszcze nie widział pola walki – a biorąc pod uwagę jego młody wiek, to stacjonowanie w Southwold mogło być jego pierwszą w życiu misją; ciekawe, czy zdawał już sobie sprawę, że ostatnią. – W jaki sposób są pilnowane? – zapytał, odrywając spojrzenie od trzymanych w dłoni kolców, żeby wbić je ponownie w twarz młodzieńca (spojrzenie – nie kolce, choć ta druga opcja również go kusiła). Przekrzywił głowę, z rozbawieniem zauważając, że chłopak w którymś momencie zaczął unikać jego wzroku, zamiast tego spoglądając w kierunku Rity; szukał u niej ratunku? Sojuszniczki? Podciągnął drwiąco kącik ust. – Ilu wystawiacie wartowników i jak często się zmieniają? O których godzinach? – pytał dalej, wraz z każdym kolejnym słowem podnosząc nieco głos. Nie bał się zaalarmowania innych żołnierzy – wiedział, że Rita zadbała o to, by nikt ich nie usłyszał.
Nie zdążył przytaknąć w odpowiedzi na jej sugestię, powstrzymany spanikowanym okrzykiem mugola; spojrzał na niego z pogardą, ale mu nie przerywał, zapamiętując podawane przez niego godziny. Gest Rity go zaskoczył, napiął mięśnie barków odruchowo, w pierwszym instynkcie chcąc się odsunąć – ale zmuszając się do zachowania nieruchomej pozycji; nie chciał zdradzić się z dyskomfortem przed żołnierzem, zdając sobie sprawę, że jakakolwiek oznaka słabości z jego strony mogłaby zachęcić go do ponownego zasznurowania ust – a na to nie mieli czasu. Wyłapawszy spojrzenie czarownicy, skinął jej więc głową, chwilę potem obserwując, jak wkłada ostry kolec do ucha mugola. Jego własne nagle dziwnie go zaswędziało. – Na twoim miejscu nie sprawdzałbym, czy blefuje – rzucił leniwie, wskazując podbródkiem w stronę Rity. Czy była zdolna do tego, o czym tak obrazowo opowiadała? Sam nie miał pewności, obserwował ją jednak z rosnącym zaintrygowaniem, ciekaw, jak daleko była skłonna się posunąć, żeby wydobyć z żołnierza informacje.
Nerwowe kiwnięcie głową, niekontrolowany spazm mięśni na bladej jak ściana twarzy – Manannan nie spuszczał z niego spojrzenia, opierając się wygodniej łokciami na oparciu krzesła i pochylając się do przodu; widział zwierzęcy strach malujący się w oczach mugola, wytrzeszczonych coraz bardziej, w miarę, jak obcy przedmiot wsuwał się do jego ucha. – U-u-uzdrowicieli? – powtórzył; jego ciało zaczęło drżeć, rozlewająca się na materiale spodni plama stanowiła dopełnienie obrazka; usłyszał parsknięcie Rity, ale tym razem się nie roześmiał, podciągając jedynie wyżej kącik ust w trudnym do zinterpretowania grymasie. – Macie na myśli punkt medyczny? W namiocie po przeciwnej stronie niż kuchnia, jest oznaczony czerwonym krzyżem! Jest ich trzech, pracują na zmiany – powiedział, każdą kolejną sylabę wypowiadając coraz szybciej. Następne pytanie zadane przez Ritę zawisło jednak w przestrzeni na pełną sekundę. – N-n-nie wiem – wymamrotał żołnierz; Manannan nie był pewny, czy kłamał, czy mówił prawdę. – Nie wiem! Nie wiem, jakie mają plany, przysięgam! Wykonywaliśmy tylko rozkazy, mieliśmy odprawiać statki, nie dopuszczać nikogo do mola – zapewniał; jego oczy zaczęły uciekać na boki, szukał spojrzeniem to Rity, to czegoś innego, ucieczki być może – bojąc się jednak poruszyć głową. – Nie wiem, nie wiem – powtarzał jak mantrę, a wraz z każdym kolejnym nie wiem w Manannanie narastało zniecierpliwienie; zaczynał mieć dość towarzystwa mugola, smrodu zepsucia i jego żałosnych jęków.
Westchnął ciężko, odkładając na bok krzesła wszystkie kolce poza jednym; palce prawej dłoni zacisnął na różdżce, żeby jej koniec przyłożyć do zaostrzonej części kolca. – Armagnia – wypowiedział spokojnie, licząc na to, że tym razem magia nie odmówi mu posłuszeństwa. – To się niefortunnie składa – odezwał się spokojnie, nie zwracając uwagi na urywany oddech i pojękiwanie więźnia – bo jeśli nie wiesz, to znaczy, że tylko marnujesz nasz czas – a moja przyjaciółka wydaje się niecierpliwić – dodał, zerkając na Ritę. – Jesteś pewien, że nie uda ci się wysilić pamięci? Ani trochę? – zapytał, unosząc brew; w jego głosie wybrzmiało ostrzeżenie, może groźba.

| tu rzut na kolce, w poście dorzucam na zaklęcie; EM: 40/50




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Southwold Pier [odnośnik]09.10.21 18:23
The member 'Manannan Travers' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 61
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Southwold Pier Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Southwold Pier [odnośnik]10.10.21 21:03
Zawsze wolałam trzymać się planu, który został obmyślony ze skrupulatnością, niż rzucać w wir nieznanego. Nawet jeśli to czasem bywało ekscytujące i owiane tajemniczością, tak w pracy przede wszystkim pracowałam i tylko wynik miał znaczenie, a nie droga do obranego celu. Ta mogła zostać zaledwie prywatną radością z płynącej z niej adrenaliny. Nie umówiliśmy się na każde słowo, które miało tu paść, na każdy ruch ciała, na każde uderzenie, czy kroplę krwi cieknącą z uda młodzieńca. Działaliśmy jednak razem, reprezentując jednego czarnoksiężnika, który zażyczył sobie dostępu do tych hrabstw, wyznawaliśmy te same wartości, a i również, o dziwo!, bo tego się nie spodziewałam, zdawaliśmy się zwyczajnie rozumieć, płynąc jedną falą. Odpowiadało mi to. Byłam w stanie pracować z ludźmi o różnych wartościach, talentach, wyglądzie, czy umiejętnościach, rzadko kiedy wyrażałam własne zdanie na ich temat. Znacznie przyjemniej było jednak ufać towarzyszowi. Ja nie znałam go na tyle dobrze, aby już tak było, ale szczerze widziałam potencjał, aby i to nastało.
Młodzieniec pełen był niepewności o własne życie, ale zdawał się w końcu śpiewać niczym skowronek o rozmieszczeniu namiotów, które w naszym wypadku były kluczowe. Ten zagubił się, zanim zdołał odpowiedzieć na ostatnie pytanie, tak jakby szukał w pamięci rozwiązania, albo zmyślał. Strzelałam, że jednak to pierwsze...
- Są warty przy medycznych, ale nie zawsze... Nie ma ludzi, tak mówił nam kapitan - wydukał, a potem rozejrzał się, usiłując znaleźć we mnie sojusznika. Nie byłam nim, ale z pewnością krew buzowała w moich żyłach mniej niż w Manannana. Byłam spokojniejsza, jak zwykle preferowałam pełnić rolę obserwatora. Nie dziwiłam się, że to przy mnie czuje się bezpieczniej, skoro on wbił mu w udo kolec. Widziałam, jak z drwiącym uśmiechem wpatruje się w przerażonego młodzieńca. Dziwnie hipnotyzujący obraz, widzieć mężczyznę silnego, co bez zbędnych słów z piersi ofiary wyrywa krzyk. I ja się uśmiechnęłam, lecz bardziej ponuro i bardziej do siebie. Zależało mi jedynie na tym, aby chłopak zaczął mówić dalej. - Co dwanaście godzin, ale są trzy zmiany, ja mam teraz przerwę - zajęczał, jakby zaraz miał się rozpłakać w swojej historyjce. Żal mu było czasu wolnego? Wojna nie jest bajką, powinien doskonale o tym wiedzieć. Wiedziałam, że ma wolne, starannie wybrałam cel. Gdyby pełnił właśnie warte, tak zaczęliby go szukać. A tak mieliśmy jeszcze trochę czasu dla siebie. - O 6:30 schodzi jedna na śniadanie, a wchodzi druga co jadła o 6, a potem o 7 reszta - śpiewaj dla mnie. Wypowiadał kolejne słowa, gubił się w kroplach potu skapujących z rozedrganego czoła, ale chyba ufał, że jednak nic mu się nie stanie. A nam i tak było mało, więc nie omieszkałam dodatkowo postraszyć go rychłą śmiercią. Wtedy otwierał usta szerzej. Trzymając kolec przy jego uchu, ledwie dźgając go w chrząstkę, tak, aby naruszyć naskórek, a nie dziurawić jej, czuł dreszcze biegnące po karku w dół. Nikt nie szykował młodego żołnierza na taki konflikt, w jego oczach widać było, że nie mógł w najgorszych koszmarach śnić o takim końcu, o ile już przeczuwał, że ten zaraz nastąpi. Irytował mnie, wyraźnie irytował Manannana, nie zaskarbił sobie pozycji godnej oszczędzenia w naszych oczach. Wciąż jęczał nie wiem, nie wiem, jak dziecko którego matka wypytywała o zaginioną zabawkę. Chciałabym spróbować legilimencji, ale nie byłam w niej samodzielna, dalej uczyłam się, dalej próbowałam, nie potrafiłam korzystać z niej... Kiedyś się nauczę, postanowiłam to sobie i tego zamierzałam się trzymać. Dzisiaj musieliśmy bazować na jego słowach. Zgodnie z obietnicą wepchnęłam kolec do jego ucha, wiedząc, że ten poczuje potworny ból, gdy krople krwi będą wypływać z przebitych tkanek, upośledzony słuch i tak będzie dla niego już bezużyteczny.
- Ostatnia szansa... - odpowiedziałam, gdy ten dyszał potwornie.
- Sześćdziesiąt osób - wyjęczał. - Dziesięciu wyższych stopniem, reszta po unitarce.
- Mi wystarczy - zwróciłam się tym razem do lorda Traversa, zostawiając kolec w uchu mężczyzny i odchodząc od krzesła. - Tak jak mówił lord Rosier. Trucizna wybije starszych, reszta będzie prosta - a przynajmniej tak mi się wydawało. Przeczesałam włosy do tyłu, upewniając się, że kucyk dalej jest tam mocno ściśnięty, szykowałam się do końca tej zabawy. - Jeśli nie masz więcej pytań, to jest nam zbędny.
- Niech was pies jebie - cóż za butność, panie żołnierzu. - Żebyście się... - ostatnia odwaga, bo pogodził się ze swoim losem.
- Masz ochotę? - wskazałam na mężczyznę otwartą dłonią, spoglądając na Manannana. Był wściekły, wyjątkowo poirytowany obecnością tego mężczyzny. Teraz miał czas odebrać mu dech.


dobranoc panowie

Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Rita Runcorn
Rita Runcorn
Zawód : wiedźmi strażnik, szpieg
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
different eyes see
different things
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9622-rita-runcorn https://www.morsmordre.net/t9822-raido#297856 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f367-borough-of-enfield-chase-side-21 https://www.morsmordre.net/t9823-skrytka-bankowa-nr-2203 https://www.morsmordre.net/t9824-rita-runcorn#297859
Re: Southwold Pier [odnośnik]11.10.21 1:08
Był jak oni. Przekupni idioci, tchórzliwi zdrajcy, których brak lojalności kosztował go utratę statku; wpatrywał się w niego, w przerażonego coraz bardziej mugola, w pewnym momencie nie potrafiąc już nie dostrzegać w jego wykrzywionych bólem rysach oczywistych podobieństw do członków swojej dawnej załogi. Czy tyle właśnie potrzebował Earwyn, żeby przekonać ich do udziału w zorganizowanym przez niego buncie? Paru gróźb, malowniczej historii o tym, co stanie się z nimi, jeśli tego nie zrobią? Czy zdrada przyszła im tak samo łatwo, jak temu nieopierzonemu żołnierzykowi wydanie swoich dowódców? Oderwał wzrok od twarzy młodzieńca, gdy gdzieś ponad jego ramieniem dostrzegł ruch, ledwie zauważalne zafalowanie przestrzeni; po karku i wzdłuż pleców przebiegł mu dreszcz, nieprzyjemny, chłodny – niemający żadnego związku z temperaturą panującą zarówno na zewnątrz, jak i w nieużywanym pustostanie – i już wiedział, czyją twarz zobaczy na tle szarej ściany. Stał tam – tak samo żywy jak zawsze, z koszulą przesiąkniętą krwią i pustymi oczami wpatrującymi się w niego z mieszaniną drwiny i wyrzutu; zacisnął zęby, krzyżując spojrzenie ze zjawą na dokładnie dwie sekundy, po czym zmusił się do powrotu do rzeczywistości – przypominając sobie milcząco, że nikt oprócz niego tego nie widział; i że Earwyn, opierający się nonszalancko o zastawioną brudnymi naczyniami szafkę, nie był w stanie zrobić nic, by przeszkodzić mu w rozprawieniu się ze zdradzieckim młodzieńcem.
Wypuścił powietrze z płuc z irytacją, przewracając przy tym oczami; przesłuchanie zaczynało się przeciągać, a ich ofiara najwyraźniej dotarła na jakąś granicę własnej wytrzymałości, bo po bucie i zacięciu nie został nawet ślad; żałosne jęki stawały się nie do zniesienia. – Nie wiem, nie wiem – przedrzeźnił go, krzywiąc się przy tym drwiąco. – Jesteś nie dość, że nielojalny, to jeszcze nierozumny? – zapytał, odpychając się dłońmi od oparcia krzesła, żeby wstać z niego dosyć gwałtownym ruchem; przesunęło się ze zgrzytem drewnianych nóg o posadzkę o parę centymetrów, nie upadając jednak. Manannan obszedł je dookoła, przystając przy więźniu, tak, że górował teraz nad nim wyraźnie. – Jeśli reszta jest taka sama, to nie będziemy mieć z nimi żadnego problemu – zauważył, spoglądając w stronę Rity. Zdawał sobie sprawę, że to nie było oczywiste – że i wśród mugoli mogły znajdować się jednostki bardziej zacięte, lepiej wytrenowane – ale nie chciał marnować okazji na namalowanie przed żołnierzem obrazka przedstawiającego konsekwencje jego własnych działań.
Nie zauważył szybkiego ruchu dłoni Rity, ale ze zwierzęcego skowytu, który rozległ się w pomieszczeniu, wywnioskował, że postanowiła spełnić swoją groźbę. Przeszywający ucho ból zdawał się w istocie zadziałać na pamięć mugola odświeżająco – a może w ostatnim akcie desperacji zdecydował się zawalczyć o życie, sądząc, że jeśli powie wystarczająco, to zostawią go w spokoju – bo zaczął mówić, każde kolejne słowo wypowiadając szybciej od poprzedniego, przyklejając do siebie głoski i łapczywie łapiąc oddech w połowie wyrazów. Wypadające spomiędzy jego ust słowa były niewyraźne, ale zrozumiałe, gdy więc Rita zwróciła się do niego, skinął jej głową. – Samodzielnie, bez dowódców, nie zorganizują skutecznej obrony – przytaknął, nie przejmując się obecnością żołnierza. Czy zrozumiał już, co to oznaczało? Jeśli nie – to połączenie elementów układanki w całość nie zajęło mu dużo czasu; zdanie wypowiedziane przez czarownicę wydawało się obudzić w nim resztki instynktu przetrwania, było już jednak za późno.
Zaśmiał się, krótko, gardłowo, śmiechem pozbawionym wesołości. – Żebyśmy – co? – powtórzył po mugolu, głośniej niż zamierzał; zaczarowany kolec zapłonął ogniem, chwilowo jednak jedynie przytrzymywał go lewą ręką, trzymaną w prawej różdżkę chowając za pazuchę. Nie była mu potrzebna – parszywiec był ranny, osłabiony, częściowo obezwładniony bólem; szarpał się chaotycznie, strzelał oczami na boki, szukał zemsty albo ratunku – może jednego i drugiego, może sam już nie wiedział. Za jakiś czas umarłby i tak, zabiłby go ból albo upływ krwi, może nocny mróz – i gdyby nie związane z tym ryzyko, pewnie zostawiłby go w samotności na tych kilka ostatecznych godzin, w których miałby wystarczająco dużo czasu na przemyślenie własnego postępowania. Nie mogli jednak pozwolić sobie, by jego kompani odnaleźli go zbyt wcześnie, ani by w próbie odkupienia win przekazał im ostrzeżenie – zamiast się więc wycofać, zrobił szybki krok do przodu, żeby zacisnąć palce na szyi mugola, stopą jednocześnie podważając przednią nogę krzesła. Spojrzał mu w oczy, inne niż przed chwilą, do złudzenia przypominające te, w które wpatrywał się kilka miesięcy wcześniej – po czym silnym ruchem popchnął go w tył, pozwalając, by przechylił się razem z krzesłem, by bezwładnie gruchnął o posadzkę – wciąż związany, i wciąż z magicznie obciążonymi nogami. Nie był w stanie się obrócić, tył głowy uderzył o twardy grunt z cichym, ale złowróżbnym trzaskiem; prawdopodobnie nie uśmiercając go – ale pozbawiając przytomności, bo jego oczy uciekły do tyłu, jakby chciały zajrzeć w głąb czaszki.
Manannan przykucnął przy nim, w lewej dłoni wciąż ściskając płonący kolec – który przybliżył najpierw do rękawa żołnierskiego munduru, obserwując, jak tkanina zajmuje się ogniem; to samo zrobił z przodem zimowej kurtki, nogawką spodni – płomienie rozchodziły się powoli, ale nietłumione niczym, nie miały szansy same zgasnąć.
Idziemy? – upewnił się, wstając i odrzucając na ziemię niewielką pochodnię; nie potrzebował jej już. Przeniósł spojrzenie na Ritę, spoglądając na nią pytająco, ale wyglądało na to, że nie mieli już tu niedokończonych spraw. Ruszył więc do drzwi, przepuszczając ją przodem, a potem odwracając się jeszcze; dobywając różdżki i kierując ją na wejście do pustostanu. – Prastigiatio – wypowiedział spokojnie, przesuwając powoli różdżką wzdłuż ościeżnic, aż drzwi zlały się z szarością brudnej ściany. – Im dłużej zajmie im znalezienie go, tym lepiej. Może uznają, że zdezerterował – wyjaśnił, cofając się o krok i chowając różdżkę. Rozejrzał się, upewniając się, że nikt ich nie obserwował – wyglądało jednak na to, że okolica była pusta, wrócił więc na alejkę, z wewnętrznej kieszeni płaszcza wysuwając papierośnicę, którą wyciągnął w stronę Rity. – Masz jakieś plany na resztę popołudnia? – zapytał; wydawało mu się, że w pobliżu mola widział całkiem obiecująco wyglądający pub – być może mieli szansę napić się tam czegoś, co nie smakowało jak rozcieńczone piwo, a przy okazji posłuchać, o czym rozmawiali wieczorami kończący zmianę żołnierze.

| tu rzuciłam na zaklęcie, ST przejrzenia iluzji: 84

zt x2




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Southwold Pier [odnośnik]31.10.21 11:13
25 lutego 1958

Zjawiłam się w mieście o godzinie piątej rano. Zgodnie z tym co opowiedział mi i Manannowi przesłuchiwany młodzieniec, o godzinie szóstej na śniadanie ruszało dowództwo, wraz z poranną, świeżo co obudzoną zmianą mugolskich żołnierzy. Tamten chłopak przekazał nam dokładne liczby i godziny, a dzisiaj razem z Sigrun miałyśmy to wykorzystać. Spotykając się z nią przy dworcu kolejowym Southwold, oddalonym o niecałą milę od mola, ubrana byłam ciepło i szczególnie szczelnie. Śmierciożerczyni miała jednak rozpoznać mnie bez problemu, znałyśmy się przecież i to nie od wczoraj.
Nocna zmiana warty schodzi przed siódmą, o już o szóstej na śniadaniu jest dowództwo. To nasz moment. Spójrz... Mam to od Revny — z rękawa prosto w dłoń wypuściłam dwie buteleczki z trucizną, której działanie było szczególne. — Mają się wykrwawić z... Hm... Jakby to nazwać... — na chwilę speszyłam się, nie byłam do końca przyzwyczajona do podobnych słów, tak więc uśmiechnęłam się nieco bez kontroli, odsłaniając zęby. — Z dupy — powiedziałam w końcu, wieńcząc to krótkim śmiechem. — Wspaniała metafora. Utoną w swoim gównie... — było to co najmniej obrzydliwe, ale równocześnie wyjątkowo zabawne. Starałam się być jednak najciszej jak to tylko możliwe, dzisiejsza akcja powinna przebiec bez zakłóceń. — Z lordem Traversem odbyliśmy zwiad, znam ścieżkę, wiem jak dostać się do kuchni, ale potrzebuję kogoś, kto mnie osłoni — Sigrun nie miała oczywiście robić tylko za ochroniarza. Spodziewałam się jednak, że wejście do bazy marynarki morskiej, nawet jeśli mugolskiej, było, tak czy siak, ryzykowne. Kobieta znała przecież moje talenty, wiedziała, że jestem cicha i szybka. Potrafiłam skradać się, być niemal niewidoczną i cichą, ale równocześnie wiedziałam, że potrzebuję w tej misji wsparcia, które byłoby w stanie osłonić moje plecy, gdy ja niepostrzeżenie zatruję zupę mleczną, albo herbatę, albo to, co znajdę w garze, który miałby pójść na wydawkę. Krwawienie z odbytu z pewnością nie mogłoby być zauważone od razu, spodziewałam się, że zajmie to co najmniej godzinę. W tym czasie wszyscy zdążą się posilić. Tak było bezpieczniej i prościej niż walczyć z nimi wszystkimi na raz. Molo samo w sobie mogło się zresztą przydać w dalszych działaniach na terenie Suffolk, nie chcieliśmy go przecież wysadzać.
Znajdę moment, aby wejść do namiotu, gdy nikogo tam nie będzie, ale będę potrzebować twojej osłony, aby nikt nie podniósł alarmu, nie wszedł mi tam... — mówiłam spokojnie, nie miałam zamiaru zresztą wydawać jej rozkazów, sądziłam jednak, że Sigrun przystanie na tę prośbę. Była jedną z bardziej doświadczonych czarownic, jakie znałam, zwłaszcza w zakresie magii defensywnej. Siostra Augustusa była zresztą do niego dziwnie niepodobna, tym samym będąc bardzo podobną. Nie do końca chyba potrafiłam to wyjaśnić, ale postanowiłam spróbować o tym teraz nie myśleć. Było kurewsko zimno i ciemno, a nas czekał jeszcze przynajmniej piętnastominutowy spacer w stronę molo i to najlepiej tak, aby pozostać niezauważonymi. — Co ty na to? — dopytałam dla pewności, czy zgadza się na ten plan. Oczywiście mogła wejść ze mną do namiotu jadalnianego, ale wtedy straciłybyśmy cenne położenie.

ekwipunek we wsiąkiewce, ale zamiast pozycji 6 i 7 - wywar z sangwinarii (2 porcje)


dobranoc panowie

Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Rita Runcorn
Rita Runcorn
Zawód : wiedźmi strażnik, szpieg
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
different eyes see
different things
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9622-rita-runcorn https://www.morsmordre.net/t9822-raido#297856 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f367-borough-of-enfield-chase-side-21 https://www.morsmordre.net/t9823-skrytka-bankowa-nr-2203 https://www.morsmordre.net/t9824-rita-runcorn#297859
Re: Southwold Pier [odnośnik]31.10.21 14:04
Na parapecie okiennicy w Skale przysiadało coraz więcej sów, obcych, nowych, niosących kolejne informacje, raporty i pytania. Sigrun odpowiadała niemal na wszystkie, odrzucając jedynie te, które nie miały związku ze sprawami Rycerzy Walpurgii i polowaniami na wilkołaki z ramienia lorda Avery, Na nic innego nie miała teraz czasu. Ledwie odnajdywała chwilę, aby wykarmić i zajrzeć psów oraz matagota, nie mówiąc już o porządnym wyspaniu się. Do zrobienia było za wiele, a różdżek wciąż mieli za mało. Nie potrafiła jednak odmówić Ricie, gdy ta zwróciła się do niej o pomoc; nie uczyniłaby tego, gdyby tylko nie musiała. Na szczycie priorytetów znalazło się Kentwell Hall, nie mogli jednak przymknąć oka na mugolskie wojsko w Southwould Pier. Należało się go pozbyć, im szybciej, tym lepiej. Z listu Rity wynikało zaś, że można było uczynić to podstępem i niewielkim kosztem. Sigrun przystała zatem na spotkanie. Zerwała się z łóżka, gdy jeszcze było ciemno, rozbudziła zimną kąpielą i jeszcze przed piątą rano, wciąż w mroku nocy, zmaterializowała się w okolicach dworca kolejowego Southwould. Wyglądał bardzo podobnie do tego, który wysadzili w powietrze wraz z lordem Bulstrode z początkiem stycznia.
Oczy miała lekko podkrążone od niewielkiej ilości snu, gdy wysłuchiwała Rity z papierosem w ustach, spojrzenie było jednak już czujne. Mróz przegnał z powiek zaspanie.
- Moja kuzynka ma prawdziwy talent i poczucie humoru, nie powiem, doskonały pomysł - prychnęła cicho śmiechem na myśl o mugolskich żołnierzach, którzy zaczynali wykrwawiać się na śmierć... we własne portki. Wizja ta była więcej niż zabawna. Revna zawsze wydawała się czarownicą spokojną i poważną, tego się chyba po niej nie spodziewała, lecz to niezwykle zabawna niespodzianka. Może tylko żołnierzom nie będzie do śmiechu. Mugole byli dużo słabsi fizycznie od czarodziejów. Jeśli taka trucizna mogła doprowadzić do wykrwawienia się na śmierć dorosłego, silnego czarodzieja - tych tutaj czekają prawdziwe męki.
- Brzmi to na dobry plan - wyrzekła powoli, lekko zachrypniętym głosem; myślała nad tym chwilę, lecz słowa Rity brzmiały sensownie. Pracowała jako Wiedźmia Strażniczka, mało kto jak ona potrafił się gdzieś wślizgnąć niepostrzeżenie i nie zwracał na siebie uwagi. Sigrun, choć potrafiła tropić i uważała się za niezłego szpiega, nie miała zamiaru teraz tego udowadniać, uznawszy, że wyjątkowo lepiej sprawdzi się w roli czujki. Słyszała o tych całych pukawkach od lorda Bulstrode, w Stoke-on-Trent kilkoro mugoli także w nich celowali z metalowych rur, ona zaś miała większe doświadczenie w używaniu magii defensywnej - i szybkim pozbywaniu się zagrożenia. Rookwood nie poczuła się zatem postawiona w roli ochroniarza, rozdział ról był zwyczajnie rozsądny, zdecydowała się więc na to przystać.
- Tak uczynimy. Stanę na straży. Rzucę na siebie zaklęcie kameleona, aby nikt mnie nie dostrzegł. Nie będę atakować niepotrzebne, by nikt nie podniósł alarmu, lecz jeśli będą chcieli wejść do kuchni, to szybko się ich pozbędę - podsumowała Rookwood, wyrzucając papierosa w zaspę śniegu i wsadzając dłonie w rękawiczkach do kieszeni ciepłego płaszcza. Skinęła głową, aby ostatecznie potwierdzić Ricie, że przystaje na ten plan i nie ma co do niego zastrzeżeń. Był przemyślany. Ona i Travers dobrze się spisali, teraz wystarczyło jedynie dopełnić dzieła i dopilnować, aby żołnierze rzeczywiście wykrwawili się na śmierć. Przesrana sprawa.
- Ruszamy? - spytała zaczepnie, ruszając we wskazanym przez Runcorn kierunku i oglądając się na nią przez ramię. Jeśli o szóstej mieli zjawić się w kuchni, to nie miały czasu do stracenia.

opętanie


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Southwold Pier
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach