Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk
Southwold Pier
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Southwold Pier
Jedno z najbardziej popularnych miejsc w Suffolk. Molo w Southwold rozciąga się aktualnie na długość 190 metrów w głąb Morza Północnego. Trzy lata temu, podczas silnej burzy i potwornego sztormu część mola została zniszczona, a jego odbudowę przełożono na przyszłość. Dziś na końcu mola znajduje się pawilon, w którym serwuje się ciepłą kawę i herbatę. W środku znajdują się ławki, na których można odpocząć i zaczerpnąć oddechu. W 1957 roku rozpoczęto budowę mniejszych pawilonów na całej długości mola, większość nich wciąż jednak pozostaje pusta.
Yana dobrze wspominała Hogwart, spędziła tam siedem przyjemnych lat, podczas których miała okazję wiele się dowiedzieć, ale i poznać wielu innych młodych czarodziejów. Była tam szczęśliwa, choć pewnie gdyby ojciec posłał ją za granicę, i tam jakoś by się odnalazła. Tak się jednak nie stało, rodzice woleli, żeby cała czwórka rodzeństwa Blythe pozostała w kraju, ale niestety i tak nie uchronili ich przed nieubłaganym przeznaczeniem, które przedwcześnie zabrało z tego świata Elię i Fabiana. To była jednak wina nie rodziny, nie szkoły, a parszywych czasów, w których przyszło im żyć.
Była czystej krwi, a więc nie miała nic do ukrycia, nie musiała wstydzić się korzeni w obawie przed kłopotami, jak pewnie miało to miejsce w przypadku czarodziejów, których rodowód pozostawał wątpliwy. Gdyby miała wśród dziadów mugoli, sama by się nie przyznawała. Także dopełniając formalność rejestracji różdżki nie musiała się niczego bać ani silić na kłamstwa, choć słyszała, że nawet czarodzieje półkrwi napotykali różne problemy przy tej procedurze. Ona jednak przeszła ją bez większych problemów i zupełnie normalnie funkcjonowała w społeczeństwie, nie mając nigdy problemów z powodu pochodzenia.
Chętnie dowiedziałaby się więcej o Durmstrangu i nauce tam. Ale zmiana aury nie sprzyjała długim pogawędkom, poza tym jej towarzyszka nie wydawała się osobą skorą do zwierzeń. Może innym razem Yanie uda się zaspokoić ciekawość. Doceniała jednak sam fakt, że mogły razem polatać, sprawdzić swoje umiejętności i spędzić kilka beztroskich chwil. Kto wie, może kiedyś nadejdzie powtórka. Świat magiczny nie był zbyt rozległy, więc niewykluczone, że kiedyś, w innych okolicznościach, ich ścieżki jeszcze się przetną.
- Do zobaczenia – pożegnała się z nią, nim odleciała.
Chcąc nie chcąc musiała lecieć na brzeg, bo w końcu jej dom mieścił się na lądzie, więc musiała przelecieć nad brzegiem. Ale choć pewnie zdążyłaby przed burzą, postanowiła jeszcze zostać i przeczekała najgorsze uderzenie burzy w pobliskiej wiosce, by później, już po wszystkim, wrócić na plażę i zabrać się za przetrząsanie tego, co morze wyrzuciło na brzeg z nadzieją na odnalezienie jakichś skarbów, które mogłaby wykorzystać do tworzenia biżuterii. Rozkoszowała się cudownym zapachem powietrza po burzy, który szczególnie nad samym morzem był cudowny i poszukiwała bursztynów, rozgarniając palcami kępy wodorostów. Dopiero później powróciła do domu.
| zt.
Była czystej krwi, a więc nie miała nic do ukrycia, nie musiała wstydzić się korzeni w obawie przed kłopotami, jak pewnie miało to miejsce w przypadku czarodziejów, których rodowód pozostawał wątpliwy. Gdyby miała wśród dziadów mugoli, sama by się nie przyznawała. Także dopełniając formalność rejestracji różdżki nie musiała się niczego bać ani silić na kłamstwa, choć słyszała, że nawet czarodzieje półkrwi napotykali różne problemy przy tej procedurze. Ona jednak przeszła ją bez większych problemów i zupełnie normalnie funkcjonowała w społeczeństwie, nie mając nigdy problemów z powodu pochodzenia.
Chętnie dowiedziałaby się więcej o Durmstrangu i nauce tam. Ale zmiana aury nie sprzyjała długim pogawędkom, poza tym jej towarzyszka nie wydawała się osobą skorą do zwierzeń. Może innym razem Yanie uda się zaspokoić ciekawość. Doceniała jednak sam fakt, że mogły razem polatać, sprawdzić swoje umiejętności i spędzić kilka beztroskich chwil. Kto wie, może kiedyś nadejdzie powtórka. Świat magiczny nie był zbyt rozległy, więc niewykluczone, że kiedyś, w innych okolicznościach, ich ścieżki jeszcze się przetną.
- Do zobaczenia – pożegnała się z nią, nim odleciała.
Chcąc nie chcąc musiała lecieć na brzeg, bo w końcu jej dom mieścił się na lądzie, więc musiała przelecieć nad brzegiem. Ale choć pewnie zdążyłaby przed burzą, postanowiła jeszcze zostać i przeczekała najgorsze uderzenie burzy w pobliskiej wiosce, by później, już po wszystkim, wrócić na plażę i zabrać się za przetrząsanie tego, co morze wyrzuciło na brzeg z nadzieją na odnalezienie jakichś skarbów, które mogłaby wykorzystać do tworzenia biżuterii. Rozkoszowała się cudownym zapachem powietrza po burzy, który szczególnie nad samym morzem był cudowny i poszukiwała bursztynów, rozgarniając palcami kępy wodorostów. Dopiero później powróciła do domu.
| zt.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
16 października '58
Patrząc na zniszczenia, które na stałe zmieniły krajobraz Wysp, stawało się jasne, że Noc Spadających Gwiazd nie przyniosła ich mieszkańcom niczego dobrego. Jednak dla Lucindy te wydarzenia były źródłem wewnętrznych rozterek. Z bólem przyglądała się tumulcom kurzu, zrujnowanym domom i cierpieniu ich lokatorów, ale połowa sierpnia przyniosła jej również coś niespodziewanego – ratunek i ukojenie. Solidaryzowała się z tymi, którzy stracili tak wiele podczas jednej nocy, ale nie potrafiła nie dostrzec w tym katastrofie możliwości na nowy początek. Słowo "powrót" rzadko gościło na jej ustach, choć inni często go nadużywali w odniesieniu do jej sytuacji. Wróciła do domu, do ludzi i do misji, którą jej powierzono, ale wolała odsunąć się od tego, kim była kiedyś. Przeszłość była rozmyta, fragmentaryczna, i nie miała ochoty na roztrząsanie zdarzeń, których nie potrafiła w pełni sobie przypomnieć. Teraz miała rodzinę, dom, ludzi, którzy bardziej niż kiedykolwiek potrzebowali jej troski i wsparcia. Tragedia, która zadała innym ból, paradoksalnie przyniosła jej ulgę. Może właśnie absurdalność sytuacji sprawiała, że zaczynało kiełkować w niej poczucie winy. Chciała być dla mieszkańców Suffolk, ofiarować im pomocną dłoń, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to, co robi, jest niewystarczające. Czy miała prawo cieszyć się z kataklizmu, który zabrał innym życie i dorobek? Czy mogła w tej tragedii odnaleźć coś dobrego, nie czując się jednocześnie winna? Gdyby wypowiedziała swoje myśli na głos, zapewne każdy z mieszkańców Przeklętej Warowni kazałby jej odpuścić – przestać roztrząsać to, czego analiza i tak nie mogła zmienić. Może właśnie dlatego milczała. Zamiast tego, czasem pogrążała się we własnych przekonaniach, przyjmując je za jedyną słuszną prawdę, nawet jeśli były źródłem jej cierpienia. Jej upór nawet ją przyprawiał o obłęd. Czy była to duma, strach, a może zwykła ludzka potrzeba kontroli? Wydawało jej się, że zrozumienie wszystkiego mogłoby przynieść ulgę, ale im bardziej się starała, tym bardziej oddalała się od spokoju, którego tak desperacko pragnęła.
Southwold Pier. Miejsce dotknięte kataklizmem, a jednak wciąż pełne uroku, jakby walczyło o zachowanie resztek dawnej świetności. Lucinda próbowała sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej tutaj była. W dzieciństwie czasem odwiedzała Suffolk z ojcem, ale to konkretne miejsce nie zapadło jej w pamięć – nie utkwiło na tyle, by teraz wydawało się znajome. Pomimo tego zmiany dało się dostrzec gołym okiem. Linia brzegowa, która kiedyś delikatnie oddzielała morze od lądu, teraz znajdowała się w zupełnie innym miejscu, jakby natura próbowała zająć więcej przestrzeni dla siebie. Fale podmyły piasek, a fragmenty mola zdawały się walczyć o przetrwanie, wystając ponad wodę jak złamane kości starego szkieletu. Dziś miała się tu spotkać z Drew. Ulgą było dla niej to, że w końcu mogła opuszczać mury Warowni. Choć rozumiała ryzyko, które wciąż było obecne, mimo upływającego czasu, nie potrafiła sobie wyobrazić życia w całkowitym zamknięciu. Wszystko, co choćby w najmniejszym stopniu przypominało jej metaforyczną klatkę, wzmacniało przekonanie, że musi uciekać. Tak robiła przez całe życie. Bez znaczenia, czy „klatka” była zbudowana ze złota, srebra, czy nawet z troski o jej bezpieczeństwo – zawsze uciekała, gdy czuła się ograniczona. Zatrzymała się w niewielkiej odległości od mola, unikając zbliżania się do wody, która mogła wciąż pozostawać skażona. Oparła się plecami o wysuszoną na wiór belkę, kiedyś zapewne ważną część konstrukcji, teraz jedynie nikły ślad dawnej budowli. Nie wiedziała dokładnie, jaki cel miało dzisiejsze spotkanie z Drew, ale to nie miało dla niej większego znaczenia. Sama możliwość wyjścia poza mury posiadłości była wystarczającym powodem do tego, by nie polemizować i się nie zamartwiać. Unikała spojrzeń i obecności innych ludzi – z przyzwyczajenia czy wciąż żywych obaw?
Patrząc na zniszczenia, które na stałe zmieniły krajobraz Wysp, stawało się jasne, że Noc Spadających Gwiazd nie przyniosła ich mieszkańcom niczego dobrego. Jednak dla Lucindy te wydarzenia były źródłem wewnętrznych rozterek. Z bólem przyglądała się tumulcom kurzu, zrujnowanym domom i cierpieniu ich lokatorów, ale połowa sierpnia przyniosła jej również coś niespodziewanego – ratunek i ukojenie. Solidaryzowała się z tymi, którzy stracili tak wiele podczas jednej nocy, ale nie potrafiła nie dostrzec w tym katastrofie możliwości na nowy początek. Słowo "powrót" rzadko gościło na jej ustach, choć inni często go nadużywali w odniesieniu do jej sytuacji. Wróciła do domu, do ludzi i do misji, którą jej powierzono, ale wolała odsunąć się od tego, kim była kiedyś. Przeszłość była rozmyta, fragmentaryczna, i nie miała ochoty na roztrząsanie zdarzeń, których nie potrafiła w pełni sobie przypomnieć. Teraz miała rodzinę, dom, ludzi, którzy bardziej niż kiedykolwiek potrzebowali jej troski i wsparcia. Tragedia, która zadała innym ból, paradoksalnie przyniosła jej ulgę. Może właśnie absurdalność sytuacji sprawiała, że zaczynało kiełkować w niej poczucie winy. Chciała być dla mieszkańców Suffolk, ofiarować im pomocną dłoń, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to, co robi, jest niewystarczające. Czy miała prawo cieszyć się z kataklizmu, który zabrał innym życie i dorobek? Czy mogła w tej tragedii odnaleźć coś dobrego, nie czując się jednocześnie winna? Gdyby wypowiedziała swoje myśli na głos, zapewne każdy z mieszkańców Przeklętej Warowni kazałby jej odpuścić – przestać roztrząsać to, czego analiza i tak nie mogła zmienić. Może właśnie dlatego milczała. Zamiast tego, czasem pogrążała się we własnych przekonaniach, przyjmując je za jedyną słuszną prawdę, nawet jeśli były źródłem jej cierpienia. Jej upór nawet ją przyprawiał o obłęd. Czy była to duma, strach, a może zwykła ludzka potrzeba kontroli? Wydawało jej się, że zrozumienie wszystkiego mogłoby przynieść ulgę, ale im bardziej się starała, tym bardziej oddalała się od spokoju, którego tak desperacko pragnęła.
Southwold Pier. Miejsce dotknięte kataklizmem, a jednak wciąż pełne uroku, jakby walczyło o zachowanie resztek dawnej świetności. Lucinda próbowała sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej tutaj była. W dzieciństwie czasem odwiedzała Suffolk z ojcem, ale to konkretne miejsce nie zapadło jej w pamięć – nie utkwiło na tyle, by teraz wydawało się znajome. Pomimo tego zmiany dało się dostrzec gołym okiem. Linia brzegowa, która kiedyś delikatnie oddzielała morze od lądu, teraz znajdowała się w zupełnie innym miejscu, jakby natura próbowała zająć więcej przestrzeni dla siebie. Fale podmyły piasek, a fragmenty mola zdawały się walczyć o przetrwanie, wystając ponad wodę jak złamane kości starego szkieletu. Dziś miała się tu spotkać z Drew. Ulgą było dla niej to, że w końcu mogła opuszczać mury Warowni. Choć rozumiała ryzyko, które wciąż było obecne, mimo upływającego czasu, nie potrafiła sobie wyobrazić życia w całkowitym zamknięciu. Wszystko, co choćby w najmniejszym stopniu przypominało jej metaforyczną klatkę, wzmacniało przekonanie, że musi uciekać. Tak robiła przez całe życie. Bez znaczenia, czy „klatka” była zbudowana ze złota, srebra, czy nawet z troski o jej bezpieczeństwo – zawsze uciekała, gdy czuła się ograniczona. Zatrzymała się w niewielkiej odległości od mola, unikając zbliżania się do wody, która mogła wciąż pozostawać skażona. Oparła się plecami o wysuszoną na wiór belkę, kiedyś zapewne ważną część konstrukcji, teraz jedynie nikły ślad dawnej budowli. Nie wiedziała dokładnie, jaki cel miało dzisiejsze spotkanie z Drew, ale to nie miało dla niej większego znaczenia. Sama możliwość wyjścia poza mury posiadłości była wystarczającym powodem do tego, by nie polemizować i się nie zamartwiać. Unikała spojrzeń i obecności innych ludzi – z przyzwyczajenia czy wciąż żywych obaw?
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Southwold Pier
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk