Wydarzenia


Ekipa forum
Southwold Pier
AutorWiadomość
Southwold Pier [odnośnik]23.07.21 13:05
First topic message reminder :

Southwold Pier

Jedno z najbardziej popularnych miejsc w Suffolk. Molo w Southwold rozciąga się aktualnie na długość 190 metrów w głąb Morza Północnego. Trzy lata temu, podczas silnej burzy i potwornego sztormu część mola została zniszczona, a jego odbudowę przełożono na przyszłość. Dziś na końcu mola znajduje się pawilon, w którym serwuje się ciepłą kawę i herbatę. W środku znajdują się ławki, na których można odpocząć i zaczerpnąć oddechu. W 1957 roku rozpoczęto budowę mniejszych pawilonów na całej długości mola, większość nich wciąż jednak pozostaje pusta.

Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Southwold Pier - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Southwold Pier [odnośnik]09.11.22 16:48
Czyżby wyczuła, że miałem zgoła inne podejście do pozycji kobiet w czarodziejskim świecie niżeli moi towarzysze? Widziała, iż potrafiłem uszanować ich zdanie, a niekiedy nawet poprosić o opinię, która miała realny wpływ na finalną decyzję? Daleki byłem od zamykania ich w domach, traktowania jako obiektów do przedłużenia korzeni genealogicznego drzewa, ograniczania funkcji i politowania w oczach, gdy wyrażały własne zdanie na pewne tematy. Nie byłem pewien gdzie i kiedy zakiełkowały we mnie te dość odmienne poglądy; może na wschodnich ziemiach? W, jak naiwnie by to nie zabrzmiało, rodzinnym domu? Może zaś płynęło we krwi, bowiem dowództwo kobiet nie było niczym dziwnym, kiedy jeszcze Macnairowie byli szanowanym rodem.
Primrose zdawała się pragnąć wyjść z cienia lordów Durham. Udowodnić, iż jest gotowa zrobić krok na przód, uczynić więcej niżeli inne kobiety zamieszkujące pokaźny dwór. Czy była gotowa walczyć w otwartej walce? Miała ku temu predyspozycje? Nie byłem w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi, nie znałem jej umiejętności poza tymi związanymi ze starożytnymi runami. Oczywiście wspólnie daliśmy nauczkę rebeliantom, którzy urządzili sobie tunel w starym sierocińcu, natomiast nie było wtem wielu okazji do wyprowadzenia ciosu. Padli szybko, byliśmy nad wyraz skuteczni.
Uniosłem brwi nieco zaskoczony jej otwartością. Słowa były ostre, zapewne niejeden obraziłby się słysząc coś podobnego, jednak ja jedynie uśmiechnąłem się nieco kąśliwie, po czym wziąłem od niej kubeczek i uzupełniłem trunkiem. -Skłamałbym twierdząc, że nie ma lady racji. Brakuje mi konkretnych opinii, jasnych przekazów. Mam wrażenie, iż działają niesamowicie po omacku nie chcąc mnie urazić- pokręciłem głową z niedowierzaniem, a następnie podałem jej alkohol. Sam zamoczyłem wargi w tym, które trzymałem w dłoni. -Obawiają się mojej reakcji? Wybuchu?- zaśmiałem się gorzko. -Chyba nikt się nie spodziewał, że nagle obudzi się we mnie polityczny pierwiastek i zacznę władać ziemiami, jakbym miał to we krwi. Tak naprawdę nigdy mi na tym nie zależało, nie szukałem nagród ani poklasku, pragnąłem jedynie odzyskać szacunek- rzuciłem nieco zdziwiony własną szczerością. -Skoro już nie musimy szukać grzeczności niech lady sama przyzna, że jest to poniekąd dla was potwarz- wbiłem w nią spojrzenie, a kąciki ust mi zadrżały. Ciekaw byłem czy puści wodze, czy powie to co naprawdę sądziła o zaistniałej sytuacji. Szlachta nie lubiła się dzielić, nawet jeśli na szali stali najlojalniejsi ludzie Czarnego Pana. -Londyński rzezimieszek, który nie tak dawno łapał się najprostszych robót dla zgarnięcia paru galeonów, jaki ignoruje wszystkie wasze zasady i nie wie jak odpowiednio dobrać sztućce do posiłku- przesunąłem dłonią wzdłuż brody, uśmiech nie schodził mi z twarzy, a oczy zdawały się lśnić. Doskonale pamiętałem wzrok tych wszystkich nadętych bogaczy, którzy z przymrużeniem oka patrzyli na przybyły na pogrzeb Blacka motłoch i w kuluarach wymieniali się mało pochlebnymi opiniami.
Wsłuchałem się w jej słowa. Jarmarki, opery, teatry, wernisaże… cała gama rzeczy, jakie nigdy mnie nie interesowały, a wręcz nużyły. Na targowiskach lubiłem tylko stoisko z rzemieślniczym, czarnym piwem. Mocnym jak ognista i cierpkim w smaku, co czyniło go wyjątkowym. Pachniał starą, dębową beczką, jakoby leżakował w towarzystwie znamienitych trunków. Każdy miał swoje priorytety.
-Nie obawia się lady plotek?- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie. Nie chciało mi się wierzyć, że pojawianie się naszej dwójki na salonach obeszłoby się bez echa. -Domyśliłem się, że pomoc nie płynie jedynie z czystego serca, jednakże jak ma to lady pomóc budować swą pozycje?- spytałem, ale nim odpowiedziała odezwałem się po raz kolejny. -Jestem otwarty na organizację podobnego wydarzenia w Suffolk, szczególnie na jego zachodnich ziemiach. Tam panują najgorsze nastroje, Szatańska Pożoga zacisnęła swe macki nie tylko na zabudowie, ale przede wszystkim nadziei. Mieszkańcy są przestraszeni, z dystansem spoglądają na radyklane zmiany- opowiedziałem pokrótce. Sam własne działania skupiałem właśnie na tych ziemiach, wschód był znacznie stabilniejszy.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Southwold Pier [odnośnik]09.11.22 19:44
Primrose jeszcze jakiś czas temu szła przez życie, biorąc to co przyniósł kolejny dzień. Młoda kobieta z głową w chmurach, przepełnioną marzeniami i wizjami swojego życia. Z czasem przyszła wojna, świat wokół zmienił się i zrozumiała, że wszystkie umiejętności, wartości jakie były jej wpajane od dziecka, czas wykorzystać. Nie spodziewała się, że stanie się jedną z członkiń Rycerzy Walpurgii, przekonana, że będzie stała w tle i z cienie wspierała działalność mężczyzn z rodu. Edgar przyniósł informacje, a ona rzuciła się w wir akcji i misji. Niektóre z nich sama sobie wyznaczyła.
Zdobywała wiedzę odnośnie magicznych artefaktów oraz talizmanów, na temat ekonomii chcąc rozwijać Durham. Podnosić z upadku gospodarczego kraj, który miał stać się istną oazą dla czarodziejów. Jednak aby to osiągnąć potrzebowała wsparcia, nie tylko kobiet, ale też mężczyzn. Niestety rody, sięgające swoimi korzeniami czasów celtów, nie patrzyły przychylnie na kobiety, które śmiały głośno wyrażać własne zdanie, działać i oczekiwały szacunku innego niż to, które okazuje się matce czy pannie na wydaniu. Nie chciała walczyć na froncie, nie miała takich ambicji. Jej wybiegały znacznie dalej i w zupełnie innym kierunku. Tylko nikt nie chciał słuchać. Wszyscy krytykowali.
-Podejrzewam, że to mieszanina strachu i pobłażliwości. - Odparła wprost. -Obawy przed gniewem i siłą jaką pan włada. Pobłażliwość, bo nie nosi pan tytułu lorda. Dorobkiewicz. - Jej słowa były brutalne, ale szczere. Nie miała zamiaru bawić się urocze niedomówienia czy półsłówka, które zdawały świetnie egzamin na salonach, w czasie bankietów i spotkań w operze. Tutaj jednak, przy akompaniamencie szumu fal, taka gra zdawała się zbędna. Nienaturalna. -Nadanie tytułu Namiestnika, daje wyraźnie znać, że rzeczony szacunek, właśnie pan zdobywa. Teraz, należy go ugruntować, a ostrzegam, że utrzymanie szacunku to ciągła praca. - Upiła kolejny łyk brandy, a gdy Drew przeszedł w bezpośredniość w rozmowie, spojrzała z iskrą rozbawienia w oku na niego. Wiedziała przecież, że nie zwykł się zbyt długo ukrywać w swoich myślach. Mieli sposobność współpracować razem; wymienić więcej zdań niż tych grzecznościowych, a jednak w jakiś sposób sprawił, że w kącikach ust pojawił się uśmiech. -Oczywiście, że jest. - Zareagowała od razu, bez cienia wahania w głosie. -Proszę sobie wyobrazić, że stare rody od wieków pielęgnują swoje tradycje i zwyczaje. Tworzą fundament społeczności magicznej, a tu pojawia się człowiek, który nie potrafi trzymać widelca i staje się niemal równy. Dostaje tytuł Namiestnika, dostaje własne ziemie. Czym więc się różni od nich. Niczym, bo otrzymuje to co stare rody mają od bardzo dawna. - Dało się wyczuć ironię w jej głosie. -Powiedziałam to już raz i zawsze będę powtarzać, że gdybym miała szukać logiki, to nie próbowałabym w klasie wyższej. - Miała pełną świadomość w jakim świecie żyje. I choć lubiła swoje życie, to dostrzegała jego wady i zalety. -Problem jest taki, że stare rody zapomniały o tym, że kiedyś ich tradycje i zasady były tymi nowymi.
Mogła być krytyczna wobec swojej grupy społecznej, ale znała jej zasady i wiedziała, które wykorzystać do swoich celów.
-Plotkowanie jest wpisane w bycie lady. Czarownica już zdążyła o mnie napisać. - Oczywiście, że obawiała się plotek, ale jednocześnie musiała się z nimi liczyć. W momencie zorganizowania koncertu sama wysunęła się na świecznik. Pozwoliła aby socjeta ją zauważyła. Nie zawsze jej to odpowiadało, ale to były konsekwencje jej działań. -Wyobraża sobie pan, że jakiś stary ród poprze moje dążenia do działania, które wybiegają poza spotkania charytatywne i kwesty na sieroty? - Miała nadzieję, że jeden owszem. Ten, którego nazwisko nosił człowiek składający jej obietnicę na klifach Kentu. -Jestem świadoma, że pewnych działań nie jestem wstanie dokonać bez poparcia mężczyzn. Przysługa za przysługę, panie Macnair. Potrzebuję mieć męski głos, który poprze moje działania czy akcje. Takie, które zwykło się przypisywać płci przeciwnej. - Kolejny łyk brandy rozgrzał podniebienie i gardło lady Burke. -Jeżeli są przestraszeni to na pewno poczucie stabilności i spokoju może im wiele dać. Doświadczyć tego, że nie są sami, że mają oparcie w kimś nad nimi. - Zmarszczyła nieznacznie brwi. -Z czego słynęła zachodnia część pana ziem?



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Southwold Pier - Page 3 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Southwold Pier [odnośnik]06.12.22 16:41
Wojna dotknęła każdego czarodzieja i zmusiła go do podjęcia właściwych działań. Wielu długo wzbraniało się od obrania strony i głośnej wypowiedzi odnośnie własnych poglądów, jednakże punkt kulminacyjny już dawno został osiągnięty. Nie pozostało przestrzeni na wątpliwości oraz analizę – konflikt rozlał się poza londyńskie granice rosnąc do rangi przełomu, który już na stałe miał zapisać się na kartach historii. Przeszłości lepszej, okraszonej odwagą, męstwem i potęgą Czarnego Pana, jaki gotów był przywrócić ład, i porządek w mentalnie pogubionej społeczności. Magia była siłą, możliwość posiadania różdżki wybitnym przywilejem, dlaczego więc świat pędził ku temu, aby obdarowywać nim słabe jednostki? Te, jakich krew budziła tylko obrzydzenie, a lojalność, honor i tradycja nie miały żadnej wartości? Tych, którzy woleli trzymać nas pod butem dla własnego bezpieczeństwa? Zbyt długo byliśmy zwodzeni, wieki spędziliśmy w ukryciu, mimo tego, że ułamek naszej liczebności względem mugoli pozwoliłby zgładzić ich w ciągu kilku dni. Czyż ostatnie wydarzenia nie były tego najlepszym przykładem? Faktem, nie hipotezą. Rezultatem, nie przypuszczeniem.
Uniosłem kąciki ust słysząc jej słowa. Nie lubiłem pobłażliwości, szczególnie względem siebie, bowiem kojarzyło mi się to z chwaleniem dziecka tylko i wyłącznie dla jego dobrego samopoczucia, mimo że wcale nie poszło mu zgodnie z oczekiwaniami. Ceniłem jej szczerość, śmiałymi stwierdzeniami udowodniła, iż nie przyszła tu tylko po to, aby zamydlić mi oczy dla osiągnięcia własnego celu. W końcu od dawien dawna znanym sposobem na zdobycie poparcia było wchodzenie drugiej osobie w żyć. Najwyraźniej jej szlachetny nos wrażliwy był na podobny smród.
-Zdaniem panienki co jest cenniejsze? Kąpiel w galeonach tego, który znalazł je w rodzinnym skarbcu, czy tego, który sam wpierw musiał wypełnić nimi łaźnię?- spytałem z lekkim uśmiechem błąkającym się na twarzy. Byłem ciekaw jej zdania, chyba zdążyła już zrozumieć, że w moim towarzystwie mogła na boczny tor odstawić frazesy powtarzane na salonach. -Wszystko łatwiej stracić niżeli zbudować. Czy jednak właściwie dbają o to ci, którzy dostali to na tacy?- choć brzmiało to jak pytanie, mogła odebrać je retorycznie. Na chwilę odwróciłem wzrok i skupiłem się na morskiej głębi, falach leniwie obijających się o kamienne wzmocnienia. Szum wzmagał refleksje, pozwalał oddać się własnym myślom.
Nieszczególnie zdziwiło mnie potwierdzenie wcześniejszych słów. Szlachta posiadała wręcz maniakalne poczucie własnej wartości, choć gdyby nie potęga i zryw zainicjowany przez Czarnego Pana, szybko odeszliby w niepamięć. Pozostałyby korzenia, być może wykwintne bale i irracjonalnie wysokie ego, ale nie najważniejsze stanowiska i zginanie się w pół w ramach przywitania. -Może kiedyś opowiem panience co o tym wszystkim myślę- skwitowałem jej słowa ponownie skupiając na niej swój wzrok. Nie był to dobry czas, ani miejsce wszak cel spotkania odbiegał od wygłaszania opinii na pewne, nieco grząskie tematy. -Oczywiście jeśli będzie panienka miała na to ochotę i czas- dodałem, po czym upiłem trunku.
-Problem jest nieco bardziej złożony, a przynajmniej ja tak to widzę. Ład i porządek powinien być zachowany, ale przy tym zaostrzone pewne- zamilkłem na moment, aby dobrać najbardziej pasujące słowo. Chciałem być dobrze zrozumiany. -Wymagania- skwitowałem. Nie tylko wobec szlachcianek, ale przede wszystkim mężczyzn. Zamiast pławić się w luksusach, na lewo i prawo obwieszczać swą pozycję oraz wydawać majątek w burdelach powinni w końcu chwycić za różdżkę, i podjąć walkę. Nietrudno było wyszukać czarnych owiec, lady Burke również nie powinna mieć z tym większego problemu.
-Dawno nie miałem jej w dłoniach- zaśmiałem się pod nosem słysząc o Czarownicy. Szkoda mi było czasu na plotki. -To trudne pytanie, choć odnoszę wrażenie, że odpowiedź nasuwa się sama- rozłożyłem dłonie w geście bezradności. Społeczność nie akceptowała kobiet pragnących osiągnąć coś więcej. Wachlarz możliwości kończył się właściwie przy samym początku. Nie wiedzieć czemu przypomniała mi się pewna dyskusja, a właściwie monolog, jaki wygłosiłem przed niegdyś reprezentantką równie starego rodu. Czyż nie namawiałem jej do wyjścia przed szereg? Robienia w życiu tego, czego pragnęła? Wtem wyśmiałem okowy tradycji i kpiłem z surowego podejścia.
Czy wówczas uważałem inaczej? Podejście, sposób myślenia uległ zmianie? Nie. Nauczyłem się milczeć, obejść temat niezauważonym. -Moje poparcie cokolwiek zmieni? Owszem, posiadam wysoką pozycję, ale jak sama panienka wspomniała szlachta krytycznie spojrzała na ten społeczny awans, a to wciąż oni mają najwięcej do powiedzenia- nie zamierzałem owijać w bawełnę, każdy wiedział, iż nie lubili się dzielić. -Nie od dziś widzę w kobietach coś więcej jak opiekunki domowego ogniska, na Merlina zanudziłbym się przy takiej na śmierć- skwitowałem nieco żartobliwie, choć było to zupełnie szczere. -Wychodzenie poza tradycję nie wzbudzi kolejnego rozłamu? Nie obawia się panienka tego? Wewnętrzny konflikt to pożywka dla wroga- mogłem mówić jej głosem, popierać działania i zawetować twierdzenia Mulcibera, jakie przedstawił całej socjecie, ale istniało ryzyko osłabienia nastrojów. -Musiałbym wiedzieć co panienka planuje- odparłem dając tym samym do zrozumienia, iż nie przekreślałem współpracy. -Objęcie stanowiska Ministra Magii?- zasugerowałem, po czym wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie. Żartowałem, doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie o to chodziło.
-Duży nacisk kładli na sport, a przynajmniej to wnioskuję odkąd przemieszczam się pomiędzy miasteczkami- rzuciłem po chwili namysłu. Skłamałbym twierdząc, że pochyliłem się nad tym choć przez moment, bowiem skala zniszczeń i śmierci była wówczas o wiele większym zmartwieniem.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Southwold Pier [odnośnik]09.12.22 12:03
Wszystko się zmieniało, a jednocześnie pozostawało takie same. Chcieli zmian, a trzymali się kurczowo starych tradycji, które do tych zmian nie pasowały. Obawa i strach przed tym co nieznane, a jednocześnie pragnienie stworzenia nowego. Paradoks tej sytuacji coraz częściej bawił lady Burke niż ją irytował. Nie miał zamiaru tkwi w tym błędnym kole, choć było to czcze gadanie, ponieważ będzie w nim biegać, była częścią tego paradoksu. Dlatego też uznała, że lepszym rozwiązaniem jest grać w otwarte karty niż mydlenie oczu Drew. Poza tym czuł podskórnie, że czarodziej ten szybko wyczuje fałsz i jakiekolwiek kluczenie. Nie owijał w bawełnę, nie bawił się frazesami sam kierując się wprost do głównego celu. Jaki więc był sens krążenia wokół tematu?
Na zadane pytanie nie odpowiedział od razu, kierując swój wzrok w odległy horyzont zamyśliła się na chwilę. -Odpowiedź wydaje się prosta, ale tylko pozornie. - Odpowiedziała, nadal pozostając w lekkim zamyśleniu. Analizowała w głowie całość zagadnienia.-Wszystko jest zależne od osoby, panie Macnair. Można czerpać pełnymi garściami z dorobku poprzedników i mądrze je wykorzystać, a można wszystko zatracić w przeświadczeniu o własnej wielkości. - Zwróciła wzrok na mężczyznę. -Osoba, która sama doszła do wszystkiego jest godna szacunku i uznania, ale gdy zaczyna się tym chełpić, aby ubliżyć innym, staje się wielce nieznośną. - Szlachta miała wiele przywar, ale nie miała zamiaru potępiać całkowicie swojej klasy. Byli istotną częścią społeczeństwa i pełnili ważną funkcję; przynajmniej chciała w to wierzyć i bronić swojego zdania. Wiedziała też, że nie jest osamotniona w tym myśleniu, potrzebowała jedynie to pokazać. Uzmysłowić tym, którzy na szlachtę pluli i wyklinali jej istnienie. W każdej klasie społecznej były zakały i należało ich wymieniać, na tych którzy mieli aspiracje i pragnęli czegoś więcej. Szklany sufit był potrzebny, ale musiał mieć wykusze i okna. Dawać możliwości. Niestety nie miał, musiała więc sięgnąć po młotek własnego uporu i zaciętości, która nie podobała się innym. Jeszcze nie wiedziała, że niedługo zacznie zbierać tego owoce, gromadzić je w koszyku doświadczenia. - Chętnie skorzystam. - Choć istniała niemała szansa, że to co usłyszy wcale nie musi się jej spodobać. -Egzekwowane. - Dodała od siebie. -Prawa i zasady są, tylko w pewnym momencie uznano, że można je… naginać, omijać i nadawać im nowy sens. - Każdy miał obowiązki do wykonania, tylko na pewnym etapie wszystko zostało przekręcone, wywrócone do góry nogami. Westchnęła cicho. Pierwsze kroki nigdy nie były łatwe, ale mimo wszystko nie mogła się poddawać. -Nie planuję wielkiej rewolucji, która ma za cel podzielić społeczeństwo. Chcę pokazać, że można inaczej i kobieta jest niezbędna do działań jakie teraz są podejmowane, ale nie tylko w formie opiekunki domowego ogniska, osoby której zdolności magiczne są ograniczane. - Odgarnęła z policzka zaplątany kosmyk włosów, który pod wpływem bryzy morskiej wysunął się spod upięcia. -Nie chodzi o samą szlachtę. W jej szeregach znajdą się gotowi do krytykowania i niczym się ich nie przekona do zmiany zdania. Traktowanie kobiety jako równego sobie partnera, chociażby w biznesie. Wie pan, że planuję otworzyć kopalnię w Durham. Wyobraża sobie pan w jej zarządzie kobietę? Bo ja tak, ale inni nie. O tym właśnie mówię, poparcie drobnych działań, które sprawiają, że czarownice wyjdą z domów, będą się realizować w społeczności nie tylko jako matki. Tego potrzebuję panie Macnair - męskiego głosu, który będzie mówił, że to nic zdrożnego. - Brat i kuzyni to za mało. Nie od dziś było wiadomo, że ród Burke wychowuje chłopców i dziewczęta na równi. A to co jakiś czas odbijało się jej czkawką. -Obydwoje dobrze wiemy, że kobieta szybko nie zostanie Ministrem Magii. Miną całe lata, jak nie wiek nim to nastąpi. - Uśmiechnęła się gorzko. Istniała szansa, że w kolejnym stuleciu się to zmieni, ale żeby tak się stało, należało działać tu i teraz. -Sporcie? - Nie kryła zdziwienia, ale zaraz w szarozielonych oczach pojawiła się iskierka zwiastująca pomysł. -Na jarmarku mogą odbyć się wszelkie maści zawody - przeciąganie liny, rzut na odległość, jakieś wyścigi. Warto się zorientować o jakim dokładnie sporcie mowa. Jednak to wciąż za mało, jeżeli chcemy promować dane hrabstwo należy znaleźć coś więcej jak regionalna kuchnia, pieśni, rzemiosło. Jest pan wstanie się tym zająć?



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Southwold Pier - Page 3 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Southwold Pier [odnośnik]01.02.23 21:36
Dałem panience przestrzeń do pełnej wypowiedzi nie przez wzgląd na dobre wychowanie, ale chęć zorientowania się w poglądach. Nie znałem jej zbyt dobrze, pozostawała dla mnie zagadką, a więc równie niewinne wstawki pomagały mi wyciągać właściwe wnioski. Nie przejąłbym się nadto, gdybym ją pewnymi słowami uraził, lecz jeśli na szali leżałoby dobro moich interesów, to wolałbym tego uniknąć. Kobiety miały niezwykle cienką granicę żartu, zwykle brały o wiele więcej rzeczy do siebie, dlatego jeśli mieliśmy współpracować i obydwoje czerpać korzyści z owej znajomości, to unikanie faux-pas było mi na rękę.
-Argument o chełpieniu się działa w dwie strony- zaznaczyłem z lekkim uśmiechem, po czym upiłem smakowitego trunku. Nigdy nie twierdziłem, że samo istnienie szlachty jest złe, ale ich poczucie wyższości już owszem. Rzecz jasna istnieli tacy, którzy mogli stawiać się ponad innymi, lecz dowiedli własnej pozycji ciężką pracą, zaangażowaniem oraz odwagą, a nie statusem przydzielanym jeszcze przed narodzinami. Zdawałem sobie sprawę, że zamożniejsi sponsorowali wiele instytucji, jednakże czy robili to charytatywnie? Szczerze wątpiłem, kłamstwo łatwo było upublicznić, tak samo jak prawdę zataić.
-Jest panienka pewna?- uniosłem pytająco brew, a w kąciku ust zatańczył mi złośliwy uśmieszek. Czułem, że wiele moich spostrzeżeń mogło jej się nie spodobać. -Myślę, że do takiej rozmowy będzie potrzebne więcej tego- zerknąłem wymownie na butelkę, którą poruszyłem w dłoni.
-Unikałbym słowa niezbędna- wtrąciłem się. -Ten argument można bardzo łatwo obalić i nie potrzeba do tego wybitnie inteligentnego oponenta wszak wystarczy zasugerować, że do tej pory świat mknął na przód bez udziału kobiet w sferach, o których rozmawiamy- zasugerowałem, po czym postawiłem trunek na ziemi i sięgnąłem dłonią do wewnętrznej kieszeni szaty. Wysunąłem paczkę stibbonsów i wyciągnąłem jednego, którego właściwie od razu odpaliłem. -Kobiety posiadają cechy, jakich mężczyznom brak, dlatego właśnie spełniają się w odgórnie narzuconych obowiązkach bez względu na wiek czy pochodzenie- zacząłem wodząc wzrokiem wzdłuż linii horyzontu. -Podobnie jak panienka wychodzę z założenia, że takowe można, a nawet trzeba wykorzystać, szczególnie że ograniczanie jednostki do jednej, narzuconej drogi jest po prostu uwłaczające. Nie wyobrażam sobie nie mieć wolnej woli- niemal uśmiechnąłem się pod nosem, bowiem przypomniała mi się rozmowa z pewną szlachcianką, która za własne wybory zapłaciła wysoką cenę. Mogłem zarzucać jej głupotę w kwestii podglądów, ale nie brak odwagi. -Nie obiecuję cudów, ale może panienka liczyć na moje poparcie. Zapewne wielu się to nie spodoba, ale jak już chyba powszechnie wiadomo niezbyt dbam o zdanie innych. Od dawien dawna wyznaję zasadę, że szacunek zdobywa się czynami, nie dobrym słowem- skwitowałem powracając do niej spojrzeniem. Nie byłem osobą, która cechowała się perswazją słowną, znacznie lepiej wychodziła mi ona, gdy mogłem użyć różdżki tudzież pięści, ale w tym wypadku było to niemożliwe.
-Postaram się rozeznać nim przyjdzie nam ponownie się spotkać- skinąłem głową, a następnie uzupełniłem puste szklaneczki trunkiem. -Może na dziś już dość interesów?- spytałem z błyskiem w oku. Za dużo jak na jeden wieczór.

/ztx2




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Southwold Pier [odnośnik]28.01.24 16:41
8 sierpnia 1958 r.

Wczesną porą, gdy blask jutrzenki ledwie muskał blady nos ostrożnie wysuwający się z połów ciężkich, czarnych kotar sypialnianego pokoju, pod wytarganymi nocą włosami rozbiegane myśli nie umiały odnaleźć harmonii. Zamiast prozaicznych czynności, które wprowadzały w nowy dzień, myślałam tylko o prędkim narzuceniu czegokolwiek i natychmiastowym wydostaniu się z wciąż śniącego domostwa. Pragnęłam ruchu, pragnęłam bezkresnych przestrzeni i wejrzeń w zupełnie nieznane krainy. U boku potężnej Rosji Anglia wydawała się mikroskopijna, niekiedy wręcz zbyt ciasna, bym mogła prawdziwie rozpędzić się w jej granicach i przy tym zmęczyć ciało złaknione wędrówki, przepełnione nieskończoną energią. Świt często witał moje zbyt wyleżałe mięśnie podobnym kaprysem. Natury nie dało się tak po prostu odsunąć na boczny tor, tę naturę przytargałam ze sobą z dalekiego kraju, wiedząc, że we dwie pozostajemy całkowicie zjednane. Niedźwiedzi ryk prędko więc wyprowadził mnie ze spokojnych kątów dworu, a potem za jego bramy, daleko od widoków najwyższych okien i zamkowych wież Warwick. Przy sobie miałam miotłę. Prosta, całkiem przyzwoite wiązanie i raczej jeden z tych wysłużonych modeli, które być może nie dorównywały wypolerowanym ścigaczom z londyńskich gablot, ale za to lojalnie służyły aż do końca swych dni. Pewnym chwytem ściskałam w dłoni trzonek, starając się nieść ją na tyle wysoko, by nie zamiatała piaszczystej ścieżki prowadzącej na wschód – znów, o zgrozo, w stronę wynurzającego się spod pagórkowych pierzyn słońca. Fartownie ta wczesna godzina minimalizowała ryzyko nadejścia parzących mas powietrza. Lubiłam wygrzać ciało ćwiczeniami, a nie durnym topieniem się w skwarze. Niezmiennie tkanina, którą obleczona była skóra od szyi po koniuszki palców, chroniła przed nachalnym światłem, pozwalając jednocześnie odetchnąć posturze całkowicie skoncentrowanej na zdrowym wysiłku. Przywykłam do dziwacznych spojrzeń wyrzucanych w moją stronę, myśleli, że nie widzę, ale bystre oko łowcy potrafiło wyłapać bardzo wiele – gorzej z właściwą interpretacją. Niemniej nie traciłam hartu ducha i tak też po minięciu ostatniej chaty w miasteczku, pochyliłam miotłę, by dwa tchnienia później wzbić się w powietrze. Najpierw powoli, z koncentracją. Znałam podstawy, radziłam sobie z prostymi podniebnymi podróżami – nigdy nie wypuściliby mnie z murów norweskiego zamku, gdyby było inaczej. Moje ambicje w tym względzie zdawały się sięgać jeszcze dalej, ciało rwało się ku krańcom możliwości, umysł pragnął brutalnego sprawdzenia. Nudzić mógł prosty lot ponad zielonymi krainami. Namolny szept pętał wszelkie myśli, głęboko kusząc do odważniejszego lotu. Szybciej, niebezpieczniej, głębiej.
Wciąż jednak na coś czekałam, bezgłośnie planując faktyczne ćwiczenia. Prosta przejażdżka była dobra, by dotrzeć do celu, choć ja i tak zachęciłam magiczną miotłę do żywszego tempa. Wciąż na wschód, wciąż ku rozwidnieniu. Ku wybrzeżom. W Warwickshire nie mieliśmy plaż, choć jak tylko mogłam, wymykałam się spomiędzy niedźwiedzich ziem, to wciąż jama była najczęstszym i słusznym przystankiem. Domem. Wizja pofrunięcia ponad falami śliskimi językami prześlizgującymi się po złocistych piaskach wydała się dość obiecująca. Nie liczyłam mijanych osad i stających mi na drodze kościelnych wież, zdeterminowana przeciskałam się do przodu, by jak najprędzej dobić do celu – do mórz. Nie zabrałam map, nie zabrałam łowieckiego oporządzenia, byłam lekka, starałam się porządnie trzymać ciało na miotle. Choć nie czułam zmęczenia, brakowało mi jeszcze tej pożądanej precyzji w sterowaniu, tego gładkiego wchodzenia w nagłe skręty. Chciałam szybować, chciałam płynnie niczym ptak przemierzać nieskończoną przestrzeń. Dlatego musiałam ćwiczyć, dlatego musiałam sięgać poza zupełnie komfortowe trasy i manewry. Tego dnia zamierzałam przyłożyć się do sprawy.
Widok bezkresnych wód wtłoczył do płuc dodatkową porcję energii, niemal natychmiast skierowałam się tuż pod sam brzeg. Tam, mając pod sobą dobijające fale, zamarłam gdzieś miedzy lądem a niebem. Gdzieś w zaczątku wielkiej wody. Jej szum pieścił wrażliwe ucho, jej nieskończony widok zachęcał łaknące oczy. Jeszcze chwila, jeszcze jeden wdech, by wreszcie zmusić miotłę do wzniesienia się ponad rozległym, błękitem. Nie patrzyłam na opustoszałą riwierę, na lekko podmywane molo. Liczyło się tylko latające narzędzie, na którym solidnie opierało się ciało, liczyła się tylko obietnica rewolucyjnego lotu. Gwałtowny świst pożegnał mój widok ponad konstrukcją mostu. Gnałam szybko w głąb morza, sprawdzając, jak mocno jestem w stanie się rozpędzić, a później może, co stanie się, gdy nagle zmienię kierunek.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Southwold Pier [odnośnik]30.01.24 1:21
Zawsze była osobą energiczną i lubiącą ruch, bierne wylegiwanie się w poduchach nigdy nie leżało w jej naturze. A że tworzenie talizmanów czy mikstur wymagało stateczności, spokoju, opanowania i cierpliwości, to swoją energię musiała pożytkować w inny sposób. Pierwsze dni sierpnia upłynęły głównie pod znakiem odwiedzin na londyńskim Festiwalu Lata i korzystaniu z jego atrakcji, ale dziś miała nieco inne plany. Korzystając z tego, że sierpień nie był aż tak bardzo upalny jak lipiec, mogła wziąć miotłę i polatać. Zawsze lubiła latać, ale w lipcowe skwary wolała tego zaniechać i jeśli już latała w lipcu, to zwykle wczesnym świtem lub w okolicach zmierzchu, kiedy nie prażyło aż tak mocno. Nie była już jednak tak dobra jak wtedy, kiedy była w Hogwarcie, grała w ślizgońskiej drużynie i aktywnie trenowała do kolejnych meczy. Jej forma spadła i był to znak, że powinna się za nią wziąć. Nie chciała przecież zostać sflaczałym, słabowitym chuchrem, które męczy się po dłuższym spacerze. Nie planowała wpisywać się w stereotypowy obraz alchemika czy wytwórcy o rachitycznej, pajęczej sylwetce.
Związała swoje bujne loki, by nie przeszkadzały i nie wpadały jej do oczu, nosa i ust, po czym wraz z miotłą wyszła przed dom. Jej miotła pamiętała czasy szkolne, była to dokładnie ta sama, na której grała w szkolnej drużynie. Swoje najlepsze lata miała za sobą, ale do zwykłego, rekreacyjnego latania wciąż się nadawała. Jednak to nie w szkole nauczyła się latać, jak przystało na czystokrwiste dziecię posiadła tę umiejętność już wcześniej, konkretniej za sprawą starszych braci. Wsiadając na miotłę pomyślała o nich z sentymentem, zwłaszcza o zmarłym dwa miesiące temu Fabianie. Myśląc o nim ścisnęła mocniej trzonek i westchnęła, ale wiedziała, że musi być twarda. Nie tylko dla siebie, ale i dla niego, i musiała żyć najlepiej, jak potrafiła.
Odbiła się od ziemi, po czym przez chwilę zawisła w powietrzu, zastanawiając się, dokąd lecieć. Postanowiła jednak udać się w stronę wybrzeża, tam powinno być chłodniej i przyjemniej. Latem zawsze lubiła latać w okolicach morza, czuła wtedy wolność bardziej niż w innych miejscach, może dlatego, że wówczas rozciągał się przed nią jedynie bezkresny horyzont. Czasem w skrytości ducha korciło ją, by polecieć dalej, dotrzeć do tego, co po drugiej stronie morza i zaspokoić swój głód poznania świata, ale zdawała sobie sprawę, że na taką wyprawę nie miała ani dostatecznych umiejętności, ani dość dobrej miotły, dlatego nigdy nie oddalała się mocno od lądu, zawsze mając go w zasięgu wzroku i możliwości szybkiego powrotu na wypadek nagłego pogorszenia pogody. Nie była głupia, miała instynkt samozachowawczy i wiedziała, na ile może sobie pozwolić.
Kiedy doleciała na miejsce, usłyszała szum fal i poczuła charakterystyczny zapach morza, uderzający w jej twarz wraz z podmuchem letniej bryzy. Och, gdyby tylko wiedziała, że już za kilka dni te wszystkie krajobrazy pod nią będą dalekie od sielskiej, letniej idylli! Ale nie wiedziała, trwała w błogiej nieświadomości tego, co miała przynieść przyszłość i mogła cieszyć się dniem dzisiejszym. Dotarła w okolice charakterystycznego molo, w przeszłości była tu już nie raz, choć po raz ostatni jeszcze za życia Fabiana. Nie raz ścigali się nad plażą, startując właśnie z molo, oczywiście wtedy, kiedy w pobliżu nie było przebrzydłych mugoli; od pewnego czasu nie widywała ich jednak praktycznie wcale. I dobrze, im dalej byli od niej, tym lepiej. Lecz trudno jej było uwierzyć, że to już prawie dwa miesiące jak w jej życiu zabrakło brata.
Może dlatego, pochłonięta myślami o nim, nie dostrzegła w pierwszej chwili, że nie była tu sama. Że nie tylko ona wpadła na taki pomysł, żeby polatać akurat w tej okolicy. Lecąc nad pomostem obniżyła lot, znajdując się ledwie kilka metrów nad nim, dopiero na jego końcu poderwała trzonek miotły w górę, zamierzając znów się wznieść. Trzymała się na niej mocno i pewnie, musiała uważać, żeby nie zsunąć się i nie spaść do wody. Kiedyś podczas wyścigów z braćmi zdarzyło jej się wylądować w morzu i choć potrafiła pływać, to wizja bycia przemoczoną do suchej nitki niespecjalnie jej się podobała, tym bardziej, że w tym miejscu mogło być już dość głęboko. Dzięki temu że spięła włosy nic jej nie przeszkadzało na twarzy, słońce przyjemnie grzało, ale nie paliło, bo pozostawała w ruchu, a morze niosło kojący chłód, którego próżno było szukać w głębi lądu.
Dopiero kilka chwil po oddaleniu się od pomostu dostrzegła sylwetkę drugiej miotlarki. Zatrzymała się na moment w powietrzu, przyglądając jej się z dystansu; bystre, ciemne spojrzenie Yany dostrzegło, że nieznajoma była młoda, mniej więcej w jej wieku. Yana nigdy nie należała do aspołecznych dzikusów, którzy na widok nieznajomych uciekali gdzie pieprz rośnie, dlatego nie była speszona obecnością innej dziewczyny. W końcu mogła tu być, mogła latać, korzystając z uroków lata i braku mugoli w najbliższej okolicy. Nieznajoma wykonywała akrobacje na miotle; ciekawe, czy była lepsza od niej? W Yanie obudziła się żyłka rywalizacji, wspomnienie, jak kiedyś lubiła konkurować na miotle z braćmi, a także jak lubiła ścigać złotego znicza podczas szkolnych meczów. Niedawno minęły ponad cztery lata odkąd po raz ostatni schwytała jakiegoś w swoje dłonie; później, na siódmym roku, już nie należała do drużyny z powodu niezgodności z kapitanem a także chęci skupienia się na nauce do owutemów.
Zupełnie spontanicznie postanowiła się przyłączyć i skróciła dystans dzielący ją od ciemnowłosej dziewczyny, choć też nie podlatywała bardzo blisko. Ostatecznie czasy były jakie były, należało zachować pewną ostrożność. Bo co, jeśli dziewczyna należała do szlamolubów? Choć na pierwszy rzut oka nie wyglądała na taką, nie miała na sobie tych śmiesznych mugolskich szmat i chyba za dobrze trzymała się na miotle.
- Hej, może się pościgamy? - zaproponowała głośno, na tyle, by nieznajoma ją usłyszała i zwróciła na nią uwagę. I miała nadzieję, że nie jest to żadna szlama ani ich miłośniczka, choć zawsze wydawało jej się, że szlamy po prostu nie mogą być naprawdę dobre w prawdziwie czarodziejskich aktywnościach.
Yana Blythe
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11890-yana-blythe https://www.morsmordre.net/t11970-poczta-yany https://www.morsmordre.net/t12090-yana-blythe#372680 https://www.morsmordre.net/f451-suffolk-obrzeza-blythburga-dom-rodziny-blythe https://www.morsmordre.net/t11975-skrytka-nr-2584 https://www.morsmordre.net/t11973-yana-blythe
Re: Southwold Pier [odnośnik]04.02.24 12:55
Bystre oko wyłapało towarzystwo, bardzo dobrze widziałam fruwającą po mojej lewej stronie postać. Przyjęłam tę obecność, choć trudno było nie okazać zdziwienia, że właśnie tu, o tak wczesnej porze nie było mi dane liczyć na całkowitą samotność. Ktoś również wpadł na podobny pomysł, odnajdując najwyraźniej ukojenie w bliźniaczej aktywności lub po prostu podróżował na miotle w stronę konkretnego celu. Nie przerwałam własnego pędu, choć oko zdawało się kilkukrotnie skręcić w stronę tego drugiego miotlarza. Słońce zagrzewało mi plecy, prowokując cień do uwidocznienia się na  falującej tafli morza. Ten mknął równolegle ze mną, a kiedy tylko obniżałam swój lot, stawał się napastliwym obrazkiem na powierzchni rozkołysanych wód. Niemniej jednak napastliwym niż tamte obce oczy, które na mnie patrzyły. Czujność myśliwego nie pozwoliła mi zignorować tej obserwacji. Zauważyłam, że osadzona w powietrzu postać zatrzymała się i że bez wątpienia była to kobieta. Płeć jednak nie miała żadnego znaczenia. Rozchodziło się wyłącznie o zamiary. Nieprzerwanie leciałam, pozwalając sobie na niezbyt głębokie rozważania wobec mojego obserwatora. W tym czasie decydowałam się na coraz odważniejsze, mocniejsze skręty i nagłe wzbijanie się wyżej, by za chwilę tylko opaść mocniej w dół, nieomal tuż nad wilgotnym podrygiem fali. Zamierzałam wyćwiczyć większą kontrolę nad miotłą, uzyskać znaczną swobodę w poruszenia się poza prostolinijnym, zwykłym lotem, dlatego skupiałam się na dobrym ułożeniu ciała i zgodnym dopasowaniu się do wznoszącego mnie przedmiotu. W powietrzu było inaczej niż w siodle czy na lądzie. Rwący się wprost na mnie wiatr tamował płynność ruchu. Szczególnie na wybrzeżu te porywy wydawały się przeszkadzać i utrudniać, ale cieszył mnie ten stan rzeczy, bo potrzebowałam solidnego treningu w okolicznościach dalekich od sielskich przejażdżek. Przy tym wszystkim szybowanie ponad wodą wydawało się rozsądnym rozwiązaniem, bo kiedy ja testowałam granicę, wzmacniając znacznie łomot w piersi, rosło ryzyko popełnienia błędu i upadku. Wolałam lądowanie w wodzie niż obicie się o twarde ziemie albo nadzianie się na któreś szorstkie drzewo. To wcale nie był pierwszy raz i z pewnością nie ostatni. Zamierzałam podobnym praktykom poświęcić więcej uwagi, w myśl zasianej wieki temu idei o nieustannym treningu.
Zachłyśnięta szerokim horyzontem, nieograniczoną przestrzenią, tym tak wolnym i przyjemnym lotem nie umiałam przestać, ani też nie czułam specjalnie potrzeby, by wycofywać się ku brzegom, by zrezygnować z rozcinania morza na pół. Byłam… uszczęśliwiona i gotowa, by po prostu się do tego przyznać przed samą sobą, co wcale nie zdarzało się aż tak często. Ten nieco odurzający stan nie przeszkodził mi jednak zorientować się, że nieznajoma miotlarka zmierzała ku mnie. Obce były mi jej zamiary, choć nie miałam nic przeciwko dzieleniu się opustoszałą przestrzenią z jeszcze jedną dobrze umiejscowioną na lotnym drewnie osobą. Ta dziewczyna jednak zdecydowała się zbliżyć bardziej, na tyle, by wiatr przyniósł jej powitanie wraz z propozycją. Zatrzymałam gwałtownie miotłę, uprzednio mocniej zaciskając palce na trzonku. Szarpnięte ciało nie ześlizgnęło się, wciąż tkwiłam w powietrzu. Popatrzyłam jednak w stronę Angielki. Tym razem niewielki dystans pozwolił mi obdarzyć ją wnikliwszym spojrzeniem. Z pewnością jednak nie przypominała kogoś, kogo mogłam widzieć wcześniej. Niech będzie, pomyślałam w duchu i obróciłam się po całej osi, by poszukać punktu, który mógłby być naszą metą. Każdy wyścig musiał mieć swój cel, każdy gdzieś się kończył.
– Tamta morska wieża –
oznajmiłam z wyraźnym rosyjskim akcentem, nie bardzo wiedząc, jak po angielsku nazwać latarnię. Jednoznaczny, wskazujący gest dłoni powinien jednak rozwiać wątpliwości. To nie było daleko, może kilka minut szybkiego lotu. Na skarpie dumnie wznosiła się latarnia, a jej świetliste oko z góry spoglądało na statki i plażowiczów. Wygrać miała ta, która jako pierwsza dotrze do barier oplatającego jak pierścień długą konstrukcję wieży. – Teraz – dodałam nagle, wyznaczając początek podniebnej batalii. Wystrzeliłam gwałtownie w stronę omówionego celu. Zasmakowana rywalizacja przyjemnym prądem roziskrzyła moją skórę. Byłam zdeterminowana, by zwyciężyć. Nie wyznaczyłyśmy zasad, więc wszelkie sztuczki wydawały się dozwolone. Byleby wygrać, byleby być tą, która jako pierwsza spełni wymóg i pochwyci swój cel. Tylko my dwie i zagrzane do boju miotły.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Southwold Pier [odnośnik]06.02.24 14:22
Yana także była zaskoczona towarzystwem; z reguły kiedy wybierała się w tę okolicę była sama, choć jeszcze parę miesięcy temu najczęściej przylatywała tu z Fabianem. Niestety to należało już do przeszłości, nigdy więcej nie zobaczy brata ani nie spędzi z nim czasu w jakikolwiek sposób, bo umarł dwa miesiące temu. I wciąż kiedy robiła jakieś rzeczy, które kiedyś kojarzyły się z nim, powracały wspomnienia oraz poczucie tęsknoty i straty. Nie potrafiła jednak z nich zrezygnować. Za bardzo lubiła latać, żeby tego nie robić, zresztą Fabian na pewno sam by ją zachęcał, by dalej robiła wszystko to, co było jej drogie. Nie zamierzała pogrążać się w marazmie i zamykać w swoim pokoju, musiała korzystać z tego, co oferowało jej życie, cieszyć się nim, bawić i korzystać z wrażeń tak długo, jak się dało.
Nie miała złych zamiarów. W gruncie rzeczy była zwyczajną, nieszkodliwą młodą czarownicą. Mimo doznanych strat na ogół była otwarta do ludzi, choć i tak ostrożniejsza niż kiedyś. Czasy były niespokojne, ale pragnęła normalności. Okres zawieszenia dawał jej namiastkę, ale zdawała sobie sprawę, że po Festiwalu Lata sytuacja może się pogorszyć – choć nawet w najgorszych snach nie mogła wiedzieć, jak bardzo.
Bystre oczy uważnie obserwowały sylwetkę nieznajomej dziewczyny. Nie wiedziała, kim jest, bo choć wydawała się być w podobnym wieku, to nie kojarzyła jej z Hogwartu. Ale ostatecznie nie wszyscy uczyli się tylko tam, były też zagraniczne szkoły oraz możliwość nauki w domu, dlatego to, że jej nie znała nawet z widzenia, nie było niczym podejrzanym, ale podsyciło ciekawość Yany. Kim była nieznajoma na miotle? Trzymała się na niej za dobrze, żeby być jakąś byle szlamą. Może później będzie okazja dowiedzieć się, z kim miała do czynienia? Może to jakaś nowa mieszkanka tych okolic? Ostatnimi czasy Yanie trochę brakowało rówieśniczego towarzystwa. W lipcu większość jej interakcji towarzyskich kręciła się wokół ojca i jego klientów, może dlatego tak ochoczo zaproponowała nieznajomej małą rywalizację.
Liczyła się z tym, że nieznajoma dziewczyna może okazać się dużo lepsza. Nie znała jej zdolności, więc brała pod uwagę fakt, że może przegrać, jeśli nieznajoma okaże się znacznie bieglejszą miotlarką. Sama wiedziała, że nie jest już tak dobra, jak była jeszcze kilka lat temu, kiedy regularnie trenowała w szkolnej drużynie. Od czasu odejścia z niej latała tylko rekreacyjnie, więc pozapominała co trudniejszych manewrów i dopiero pracowała nad odzyskaniem sprawności i zwinności, jakie miała wtedy. Poza tym, oprócz samych umiejętności dochodziły też inne czynniki, jak na przykład wiatr, który mógł ją zdmuchnąć lub spowolnić. Nie miała też najlepszej miotły, a taką, która lata świetności miała już za sobą. Może pewnego dnia powinna pomyśleć o czymś trochę lepszym.
Ale wyglądało na to, że obca miotlarka nie odmówiła rywalizacji. Yana wychwyciła w jej głosie obcy akcent, dziewczyna nie mówiła jak typowa Angielka. Czyżby faktycznie nie była stąd? Wskazała jednak na latarnię, którą wyraźnie widziała i Yana.
- Dobra! – zgodziła się, mówiąc głośno, by było ją słychać mimo odległości i szumu wiatru. Dla pewności pokiwała jeszcze głową, a ręce mocniej zacisnęła na trzonku, gotowa wystartować.
I po chwili ruszyły obie. Yana pochyliła się nad trzonkiem, by zmniejszyć opór powietrza. Mocno obejmowała miotłę dłońmi i udami, by dobrze się na niej trzymać i jednocześnie odpowiednio rozłożyć środek ciężkości, jak wtedy, kiedy ścigała się z braćmi. Widziała dobrze, starannie związane włosy nie latały jej przed twarzą i nie utrudniały widzenia. Miała nadzieję, że żaden nagły podmuch nie zdmuchnie jej z toru lotu ani nie spowolni jej. Chciała dotrzeć do latarni jako pierwsza.

| k100 na ściganie się!
Yana Blythe
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11890-yana-blythe https://www.morsmordre.net/t11970-poczta-yany https://www.morsmordre.net/t12090-yana-blythe#372680 https://www.morsmordre.net/f451-suffolk-obrzeza-blythburga-dom-rodziny-blythe https://www.morsmordre.net/t11975-skrytka-nr-2584 https://www.morsmordre.net/t11973-yana-blythe
Re: Southwold Pier [odnośnik]06.02.24 14:22
The member 'Yana Blythe' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 90
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Southwold Pier - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Southwold Pier [odnośnik]15.02.24 13:59
W momencie startu znajdowałyśmy się na podobnej wysokości do umiejscowionego na wieży morskiej balkonu. Mogłam wybrać prosty tor lotu, mogłam rozważyć brutalnie pchniecie przeciwniczki od boku, albo pęd w całkowitej izolacji. Wyzbyta konkretnych reguł rywalizacja zakładała jedynie, że wygra ten, kto pierwszy znajdzie się na szczycie latarni. Dziewczyna, z którą się ścigałam, nie przypominała mi raczej miłośniczki ostrych, bolesnych starć. Nie czułam specjalnej potrzeby wpychania jej w faliste odęty oceanu. Wystarczyło mi tym razem zwycięstwo. Gdybyśmy jednak znalazły siłę i ochotę na jeszcze jedno wyzwanie, gotowa byłam zasugerować mniej pokojowe chwyty. Tym razem jednak zdecydowałam się na nagły pęd – bez oglądania się za siebie i bez zaczepiania przeciwnika. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wiele zależeć mogło od sprzyjających nam wiatrów i jakości naszych mioteł, ale ruchy ciała i stopień wytrenowania nie pozostawały przecież zupełnie odległym czynnikiem. Dlatego od samego początku ryzykownie kierowałam lotem. Na prostej trasie zabrakło okazji do czynienia skomplikowanych manewrów, ale nawet niepozorny tor mógł przynieść niespodzianki. Pochyliłam ciało mocno do przodu, starając się zlepić zupełnie z moją miotłą i ułożyć ciało w formę najbardziej korzystną dla osiągnięcia spodziewanych rezultatów. Nie widziałam wschodzącego od boku słońca, nie widziałam rozjaśniającego się nieba czy chlupoczących o kamieniste nabrzeże fal. Dla oczu istniał ten jeden jedyny punkt, dłonie mocno ściskały drewniany trzonek, a w piersi zadudniła moc toczącego się między nami pojedynku. Obserwowałam z boku dziewczynę. Wiedziałam, że wroga należy kontrolować. Byłam pewna, że wystartowałyśmy niemal w tym samym momencie, a ona wcale nie pozostała z tyłu. Lubiłam przeciwników, którzy stanowili jakieś wyzwanie. Wygrana nie miała przychodzić łatwo. Jeżeli tak było, kompani do starcia zostali wybrani nieprawidłowo. Tu jednak decydowałyśmy się podjąć wyzwanie, nie posiadając o sobie niemal żadnej wiedzy. Mogła być przecież mistrzynią świata w ściganiu. Gdyby tak było, starcie okazałoby się tylko bardziej pasjonujące.
U celu znalazłyśmy się niemal w tej samej chwili. Zabrzęczały przyrdzewiałe balustrady morskiej latarni – być może od świstu powietrza, być może w chwili gwałtowanego lądowania dwóch miotlarek. Złudzeń jednak nie miałam: obca dziewczyna doleciała pierwsza, choć różnica między nami była niewielka. Nieczułe oko być może miałoby problem z wyborem zwycięzcy, ale ja postanowiłam jej przyznać zwycięstwo. Pod niepozornym kobiecym ciałem skrył się talent, który mógł tylko cieszyć. Stopy wreszcie stanęły na piętrze latarni, a ja zsunęłam się już zupełnie z latającego przedmiotu. – Dobry wyścig. Gratuluję – przyznałam, kiwając lekko głową w jej stronę. Po szybkim locie ciało potrzebowało chwili, aby dojść w pełni do siebie. Oparłam miotłę o ścianę budowli i obróciłam się w stronę barierki. Oparłam na jej konstrukcji łokcie i pochyliłam lekko ciało do przodu. Podobał mi się ten lot. – Gdzie taka dobra nauka? – zapytałam, starając się dobrać odpowiednie słowa, by mogła mnie zrozumieć. Byłam ciekawa, czy była jedną z nich – córką Durmstrangu. Norweska szkoła wypuszczała w świat silnych i niezłomnych czarodziejów.
Wpatrzona w morski horyzont dopiero teraz zauważyłam, że wody tak naprawdę wcale nie były spokojne, a przyjazny poranek zaczynał blednąć i oddawać kolory przejmującej szarości. Suffolk miały wkrótce nawiedzić burze?

rzut na wyścig
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Southwold Pier [odnośnik]19.02.24 2:19
Lubiła to uczucie, które towarzyszyło szybkiemu pędowi na miotle. Lubiła latać odkąd tylko nauczyła się utrzymywać w powietrzu, a jak przystało na czystokrwiste dziecię, opanowała tę sztukę jeszcze przed wyruszeniem do szkoły i lekcje podstaw miotlarstwa na pierwszym roku były dla niej już tylko formalnością w przeciwieństwie do dzieci z rodzin mugoli, których miotły niezgrabnie podrygiwały na trawniku i dla których oderwanie od podłoża często kończyło się niezbyt przyjemnym upadkiem. Jej matka nie była jednak specjalnie zachwycona tym, że Yana latała i że dołączyła do szkolnej drużyny, bo zdecydowanie wolałaby, gdyby jej najmłodsza latorośl znalazła sobie bardziej kobiece hobby, jak haftowanie, gra na jakimś instrumencie czy malarstwo. Ale Yanę nudziły statyczne, pasywne aktywności i wolała miotłę od sztuki. Ojciec zawsze jej mówił, że wdała się w jego matkę, a jej babkę, po której odziedziczyła imię, i zupełnie nie przypominała własnej matki ani wyglądem, ani charakterem.
Nawet się cieszyła, że miała towarzystwo. Że mogła się pościgać, doświadczyć odrobiny rywalizacji, której po raz ostatni zaznała zanim zginął Fabian. Rywalizacja zawsze ją ekscytowała, dodawała emocji, ale tych pozytywnych, pozwalających na chwilę zapomnieć o przykrych zdarzeniach w życiu. Los nie oszczędzał jej w ciągu ostatnich dwóch lat, ale życie toczyło się dalej, więc musiała iść dalej z podniesioną głową i żyć najlepiej jak potrafiła.
W momencie startu nie była pewna, jaki będzie rezultat wyścigu. Korzystając jednak z doświadczeń, które miała, wiedziała jak ułożyć się na miotle żeby wykorzystać maksimum jej możliwości. Wiatr szczęśliwie nie zdmuchnął jej z kursu, a wręcz wydawał się ją nieść. Powietrze było przesycone drobnymi kropelkami wilgoci i morskim zapachem, ale Yana była skupiona przede wszystkim na rysującym się coraz bliżej celu, choć czasem kątem oka zerkała na drugą dziewczynę. Była dobra, wcale jej nie odstępowała. To dobrze, bo i Yanę nie satysfakcjonowały łatwe zwycięstwa.
Leciały łeb w łeb, dotarły do celu niemal w tym samym momencie, choć Yanie wydawało się, że to ona dotknęła podestu kilka sekund wcześniej. Tak czy inaczej wyglądało na to, że ich umiejętności mogły prezentować zbliżony poziom. Yana nie była w swojej szczytowej formie, ale i tak poszło jej nieźle i bez żadnych komplikacji czy też kompromitacji przed nieznajomą.
- Ja również – pokiwała głową. – Ty też dobrze latasz – przyznała po chwili, bo przeciwniczka naprawdę dobrze sobie radziła w powietrzu i o wyniku wyścigu zdecydowały może sekundy. Także zsiadła z miotły, by chwilę odpocząć, rozkoszując się morskim powietrzem omiatającym latarnię oraz patrzeniem na okolicę z wysokości, choć stabilniej niż wcześniej, kiedy siedziała na trzonku miotły. – Przez kilka lat grałam w szkolnej drużynie quidditcha w Hogwarcie, a latem często ścigałam się z braćmi – wyjaśniła. – Ale ty nie uczyłaś się w Hogwarcie, prawda? Musimy być w podobnym wieku, a z pewnością nie widziałam cię w szkole. Jesteś z zagranicy?
Nawet gdyby nieznajoma była w innym domu, to kojarzyłaby ją przynajmniej z widzenia, raczej kojarzyła wszystkie osoby ze swojego roku ze wspólnych lekcji, oraz sporą część tych z roku wyżej i niżej. Nie każdego znała osobiście, ale kojarzyła twarze z korytarzy, biblioteki czy innych odwiedzanych przez siebie miejsc w zamku. Twarz nieznajomej była jej obca, widziała ją dzisiaj pierwszy raz, teraz, z bliska, była tego już pewna. Na oko była w jej wieku, plus minus rok w jedną lub drugą, raczej nie podejrzewała większej różnicy. Gdzie zatem się uczyła? Mogła nawet nie być Angielką, sądząc po tym, jak budowała zdania i że jej akcent nie brzmiał do końca tutejszo. Zaciekawiło ją to, bo nie co dzień spotykało się osoby z innych szkół, a Yana zawsze była ciekawa nowych ludzi i miejsc, lubiła też poszerzać swoją wiedzę o świecie. Nieznajoma zaintrygowała ją, dlatego panna Blythe chętnie dowiedziałaby się na jej temat czegoś więcej, choć wydawało jej się, że dziewczyna nie należała do tych szczególnie gadatliwych. Nie wyglądała na taką, która lubi dużo mówić. Starała się nie być wścibska ani nachalna, choć skrycie liczyła na to, że może czegoś się dowie i nieznajoma nie będzie już jawić się aż tak tajemniczo.
Jedną ręką trzymała miotłę, a drugą oparła lekko o barierkę. Poniżej o skały na których została wzniesiona latarnia rozbijały się spienione grzywy fal, a poranne słońce, które towarzyszyło jej wcześniej, kiedy leciała ze swojego domu na wybrzeże, wydawało się lekko zasnuć mgłą, jakby zwiastując rychłą zmianę pogody. Nad morzem aura zmieniała się szybko, tym bardziej że przecież żyli w Anglii, gdzie nawet latem nie zawsze świeciło słońce. Nie zdziwiłaby się, gdyby wkrótce nadeszły deszczowe chmury, horyzont już wydawał się lekko poszarzeć, ale nie była z cukru, nie rozpuści się. Kiedy w Hogwarcie grała w quidditcha, nikt tam nie miał w zwyczaju przejmować się pogodą i nie było mowy o przekładaniu meczy nawet w ulewę i burzę, więc niezależnie od tego, co działo się nad boiskiem, mecze się odbywały.
Yana Blythe
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11890-yana-blythe https://www.morsmordre.net/t11970-poczta-yany https://www.morsmordre.net/t12090-yana-blythe#372680 https://www.morsmordre.net/f451-suffolk-obrzeza-blythburga-dom-rodziny-blythe https://www.morsmordre.net/t11975-skrytka-nr-2584 https://www.morsmordre.net/t11973-yana-blythe
Re: Southwold Pier [odnośnik]16.03.24 11:13
Ledwie skinęłam głową, gdy dziewczęcy głos wybrzmiał w krótkiej aprobacie, niejako ograbiając przy tym samą siebie ze zwycięskiego lauru. Nie uznawałam naszego remisu. Ona dotarła pierwsza. Różnica, nawet jeśli tak niewielka, była wyczuwalna. Powiodło jej się, więc naturalnie przyznawałam jej tytuł zwycięski. Dobrze było widzieć inne wprawne w locie czarownice, dobrze było wiedzieć, że przygnieciony kataklizmami krajobraz wciąż ożywał, że ludzie znajdowali czas na parę chwil podniebnego wytchnienia, że nie tkwili w przyziemnym przytłoczeniu. Grobowa atmosfera wystarczająco mocno trzymała nas przy ziemi. Obietnica odmiany musiała wreszcie zaistnieć. Złudzeń jednak nie miałam żadnych. Wszyscy ponieśliśmy wielkie straty. Momenty takie jak ten, tkane niespodziewaną rywalizacją i rykiem wolności, na nowo wzniecały pod skórą iskrę sportowego podniecenia. Tym przyspałym mogły przypomnieć o pompującym pod żebrami sercu, o rozjaśnionym spojrzeniu. O istnieniu. Wpędzenie w ruch ciała wnosiło niezbędne motywacje między myśli.
Miała braci. Ganiała za nimi, by dorównać im kroku? Występowała z szeregu równolatków, by wydobyć dla siebie więcej? Podziwiała ich? Przyjęłam jej wzmiankę, pozwoliłam sobie na moment zaczepić na niej myśl, powołać do życia oblicze mojego własnego brata, lecz to wszystko nie zagnieździło się na dłużej. Nigdy nie przejawiałam zbytniej otwartości wobec obcych, my, niedźwiedzie, pozostawaliśmy wręcz niechętni i zdystansowani, ostrym pazurem zaznaczaliśmy granicę swych sekretów. Samowolnie ofiarowała mi swoje szczegóły, wyciągając wkrótce później ucho po moje własne. Skąd byłam? Czy charakterystyczny akcent nie niósł wystarczającej wskazówki? Rzadko zdarzało się, by młodzi czarodzieje pochodzący ze wschodnich krajów przywdziewali uniformy szkockiej szkoły. – Jestem – odpowiedziałam krótko, zastanawiając się, czy to zmieniało cokolwiek w jej postrzeganiu. Powinnam zostawić ją wyłącznie z tym lakonicznym potwierdzeniem, czy może nasycić ją bardziej? Nie miałam w zasadzie powodów, lecz przecież obiecałam sobie przynajmniej spróbować nieco bardziej otworzyć na angielską społeczność. – Z Rosji – dodałam, zapewne wyprzedzając oczywiste pytanie. Czy to cokolwiek zmieniało w jej poglądzie? Wiedziałam, że ludziom towarzyszyło pewne wyobrażenie o innych krajach, nierzadko nawet przesiąknięte namiastką prawdy. Rosja wydawała się bezkresna, chłodna i surowa. Anglia mokra i zmanierowana. Na dwóch kawałkach mapy czaiły się zupełnie odmienne temperamenty.
- Moim domem był Durmrstrang – odparłam jej wreszcie po przedłużającej się nieznośnie pauzie, kiedy mogła wręcz utracić nadzieję na to, że otrzyma więcej. Byłyśmy już przy barierkach, osadzone między stabilnością latarnianej konstrukcji a spadem ku gniewającym się morzom. Nie przejawiałam przesadnej ciekawości, cieszyła mnie okazja do rywalizacji i rzucenia wyzwania własnym mięśniom. Teraz jednak topiłam oczy w krajobrazie, nie spodziewając się już raczej niespodzianek. Nadciągająca szarość, zdawała się nas powoli wyganiać z wygodnego miejsca. Widoki jednak przedłużały moment odejścia, groźba wilgoci wzrastała wokół, fale wznosiły się w grymasie wiatrów. Lot w niesprzyjających warunkach szczerzył się w obietnicy trudniejszego zadania. Oparta o barierkę miotła zaczynała przyciągać pierwsze niezbyt pokaźne krople. Ograbiona z ciepłego światła skóra przygasała. Choć mnie cieszył fakt wypędzonego stąd słońca, spodziewałam się grzmiącego utrapienia, które nie było już tak zachęcającego. Zbliżała się pora powrotu. Wzmagał się wiatr, a my przecież tkwiłyśmy na znacznej wysokości. – Pora wracać – przyznałam, łapiąc wreszcie za miotłę. U stóp morskiej wieży wodne języki wściekle rozbijały się o rozrosłe kamienie. Popatrzyłam ostatni raz na dziewczynę. – Mam na imię Varya – wypowiedziałam cicho, być może pozwalając, by mój głos zginął w pierwszych taktach burzy.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Southwold Pier [odnośnik]17.03.24 13:42
Czuła satysfakcję. Rywalizacja dawała jej więcej niż samotne latanie. Latać sama mogła w końcu codziennie, a towarzystwo miała rzadko, odkąd zginął Fabian. Również była zadowolona z faktu istnienia innej dobrze latającej czarownicy. Spora część jej szkolnych koleżanek nie przepadała za lataniem, a i w drużynie quidditcha większość stanowili chłopcy. Jej matka i siostra także nie latały i z tej żeńskiej części rodziny Blythe tylko Yana wykazywała ciągotki do mioteł. Ale nie na tyle wielkie, by rzeczywiście związać życie z quidditchem; lubiła latać rekreacyjnie, w szkole także chętnie grała, ale nie wyobrażała sobie podporządkowania całego życia intensywnym treningom, znacznie intensywniejszym niż te szkolne.
Tak więc nieznajoma intrygowała ją. Dobrze latała, mówiła z obcym akcentem i nie była przez nią kojarzona z Hogwartu, co sprawiało, że czuła tym większą ciekawość i chęć poznania, ale jednocześnie starała się nie narzucać. Yana na ogół była osobą która lubiła wiedzieć rzeczy, poznawać otaczający świat i ludzi, choć od czasu śmierci matki i rodzeństwa i tak bardzo się zmieniła, stała się bardziej poważna i bardziej świadoma tego, że świat, w którym żyli, nie był tak przyjazny jak kiedyś mogło jej się wydawać.
- Och, to trochę daleko od Anglii – zauważyła z ciekawością na wzmiankę o Durmstrangu. Kiedyś zapewne w tym momencie zaczęłaby wyrzucać z siebie grad pytań o tę szkołę i realia nauki w jej murach, ale teraz była trochę bardziej powściągliwa. Tym bardziej że instynktownie wyczuwała, że jej dzisiejsza towarzyszka nie należy do wylewnych, a nie chciała jej spłoszyć i zniechęcić nadmierną gadatliwością, dlatego musiała powstrzymać swoją ciekawość i dawkować ją dużo ostrożniej, powoli i stopniowo. Kto wie, jeśli jej nie zrazi na starcie, może jeszcze kiedyś dane będzie im się spotkać i wtedy przyjdzie czas na zaspokojenie ciekawości odnośnie tego, jak funkcjonowało się w Durmstrangu. I w Rosji, bo to również była ciekawa sprawa, i to nie tylko ze względu na korzenie po babce. Yanę zawsze ciekawiły inne kraje, a nie miała okazji podróżować poza Wyspy. – Słyszałam, że jest tam bardzo zimno, że to gdzieś daleko na północy. Moja babka podobno też się tam uczyła i również miała rosyjskie korzenie, ale niestety nie poznałam ani jej, ani jej mowy, ani szczegółowych opowieści o tym jak to jest w murach Durmstrangu… – Dlatego Yana mówiła tylko po angielsku, bo jej rosyjska babka umarła tuż przed jej narodzinami i nie dane im było się poznać, znała ją tylko z opowieści ojca i ze zdjęć. A gdyby się poznały, to kto wie, może Yana nie tylko nosiłaby rosyjskie imię, ale i mówiłaby w tym języku. Do Durmstrangu ojciec raczej by jej nie posłał, sam uczył się już w Hogwarcie i tam też posłał wszystkie dzieci. – Yana. Po wspomnianej babce – uśmiechnęła się nieznacznie. Zawsze miała świadomość, że to nie jest typowe angielskie imię. W szkole czasem je przekręcali i mówili do niej Jane, do czego zdążyła się przyzwyczaić. Jej starsze rodzeństwo miało bardziej angielskie imiona. Ojciec, żeby udobruchać jej matkę, drugie imię nadał Yanie właśnie po niej. – Racja, wracajmy na brzeg. Pogoda zaczyna się psuć – zgodziła się, bo rzeczywiście aura zdawała się pogarszać. Nad morzem pogoda potrafiła być zmienna, gdy tylko wiatr przygnał chmury. Choć te najciemniejsze wydawały się jeszcze dosyć daleko, podejrzewała, że ulewny deszcz jest kwestią czasu, może kilkunastu minut, a kto wie, może rzeczywiście wraz z nim nadejdzie i burza. Raczej nie zdąży przed nią wrócić do domu, ale zawsze mogła schronić się gdzieś po drodze, niedaleko stąd znajdowało się nieduże miasteczko, gdzie na pewno istniały budynki, w których można było przeczekać ewentualny deszcz czy burzę przed wznowieniem lotu. Nie musiała się nigdzie spieszyć, w końcu jeśli chodzi o wytwórstwo, w którym się szkoliła, nie ograniczały jej żadne sztywne ramy i godziny, i jej życie było pełne wolności, bo pozostając i tak na utrzymaniu ojca jako niezamężna młoda dziewczyna, sama decydowała, kiedy pracuje, kiedy się uczy, a kiedy się bawi. Dzisiaj był czas na zabawę. Naprawdę potrzebowała odrobiny beztroski po trudach ostatnich miesięcy.
Wskoczyła na miotłę i po chwili oderwała się od podestu, kierując trzonek miotły ku wybrzeżu. Kilkanaście metrów poniżej morze falowało coraz bardziej niespokojnie, a jego powierzchnia znaczyła się spienionymi grzywami fal. Upadek w nie z pewnością nie byłby przyjemny, choć kiedy chmury znajdą się nad nimi, zwłaszcza jeśli przyniosą burzę, na pewno fale jeszcze bardziej wzrosną i zaczną zalewać plażę, pokrywając wilgocią wciąż jeszcze suchy piach. Odnotowała w myślach, że po burzy warto byłoby się po niej przejść w poszukiwaniu wyrzuconych kamieni i muszli, kto wie, może nawet znajdzie jakiś bursztyn? Nie pogardziłaby takim znaleziskiem, które po odpowiedniej obróbce mogło stanowić piękny element jakiegoś pierścionka, broszy czy wisiorka.
- Może jeszcze kiedyś uda się razem polatać? O ile, oczywiście, zechcesz – zaproponowała, kiedy już znalazły się na brzegu.
Yana Blythe
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11890-yana-blythe https://www.morsmordre.net/t11970-poczta-yany https://www.morsmordre.net/t12090-yana-blythe#372680 https://www.morsmordre.net/f451-suffolk-obrzeza-blythburga-dom-rodziny-blythe https://www.morsmordre.net/t11975-skrytka-nr-2584 https://www.morsmordre.net/t11973-yana-blythe
Re: Southwold Pier [odnośnik]23.03.24 10:04
Daleko, z boku nieco głębiej przyjrzałam się dziewczynie, ale wciąż ledwie przelotnie. Tak jak przelotna wydawała się skąpa chwila naszego spotkania. Nie było mowy o starciu w pojedynkę, a zatem tego dnia towarzystwo w powietrzu wydało się obiecujące. Bez co najmniej dwóch ciał zmierzenie prędkości nie mogło się jednak ziścić. Czas wspólnej drogi zbliżał się jednak bezsprzecznie ku końcowi. Ona mówiła, ja słuchałam, zaznajamiając się z kawałkami życia obcej osoby. Nie poprosiłam o to, samoistnie wykładała mi własny rodowód, zaskakując nieco przy wątku rosyjskich dziadów. To przyczyniło się do pewnego skoku uwagi, lecz wciąż niedostatecznego.
– Zimno i daleko, masz rację. Inaczej niż tam.. – niż tam, w Hogwarcie. Nie musiałam kiedykolwiek zjawiać się w szkockiej szkole, by posiąść wyrazisty pogląd na ten temat. Ja po prostu wiedziałam, a zasłyszane gdzieś pojedyncze opowieści zdawały się dobrze wpasowywać w moje podejrzenia. Cieszyłam się, że tradycji naszej rodziny nie ustawała i potomków wciąż posyłano do Norwegii. Choć może gdybym trafiła do brytyjskiej szkoły, być może moje losy potoczyłyby się inaczej. Nie lubiłam jednak tracić czasu na dywagacje. Już za chwilę planowałam złapać za trzonek miotły i polecieć w swoją stronę. Nim burza odetnie wszystkie drogi, nim całkowicie zgaśnie dreszcz podniecenia po niedawnym starciu. Nim ostygnę. Potrzebowałam znów adrenaliny. Może dlatego palce zacisnęły się na metalowej konstrukcji balustrady. Do rozmówczyni powróciłam dopiero po zasłyszanym imieniu, dziwnie brzmiącym, faktycznie mało angielskim. Rozpuszczone we krwi cząstki rosyjskie wydawały się jednak dość senne. Trudno mi było dojrzeć w niej siostrę z tego samego kraju, choć może… po prostu jej nie znałam. Pokiwałam jednak lekko głową w podzięce za ofiarowane mi imię. Byłyśmy sobie przedstawione w ostatnim akcie spotkania.
Nie planowałam wracać na brzeg, planowałam od razu z latarni morskiej wyruszyć w stronę Warwick. Nie potrzebowałam lądu. Z tą myślą raz jeszcze podniosłam brodę, by pchnąć oko w ciemniejące chmury, woda z narastającą mocą zraszała policzki, włosy połykały wilgoć. Trzeba było wyruszyć prędko. Dlaczego jednak na brzeg? Miałyśmy miotły, nie rozumiałam, ale ostatecznie, z pewnym opóźnieniem, również rozsiadłam się w drewnie i zachęciłam je do lotu. Na piaszczystej ziemi jednak nie wylądowałam, nieco ponad lądem popatrzyłam z góry na poznaną dziewczynę, która wyraziła nadzieję na ponowne rozrywki. Wspólne. Melodie burz zdawały się zagłuszać nasza wzajemną historie, nasze skąpo wyrażające się głosy – a przynajmniej ten mój. Bo kiedy wreszcie nastał, znów miałam dla niej ledwie skrawek rozmówki.
– Może się uda. Nie daj się burzy. Do svidaniya
pożegnałam się jeszcze, gdy wiatr postanowiło ostro zaszarżować z moim porządnie osadzonym na miotle ciałem. Włosy splątały się pod mocą jego igraszki, a niebo jeszcze dobitniej grzmiało w swej przestrodze. Nie powinna mieć problemu, by powrócić do domu, choć w tych warunkach z pewnością obydwie miałyśmy to zadanie utrudnione. Zdjęłam ostatnie spojrzenie z Yany i wzniosłam się ostrożnie wyżej, by wkrótce skierować mój lot w stronę Niedźwiedziej Jamy. Do domu.

zt
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Southwold Pier
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach