Altana na tyłach
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cave Inimicum,
Mała Twierdza,
Zawierucha,
Nierusz,
Muffliato
Altana na tyłach
Altana nie wyglądała jak zazwyczaj, gdy była jedynie jednym z wielu pomieszczeń na terenie Wrzosowiska. Na specjalną okoliczność, jaką było powitanie nowego roku, wszyscy — zarówno gospodarze, jak i goście, włożyli trud, by nadać temu miejscu specjalny, ale i bezpieczny charakter. Z altany powstał namiot, specjalnie przystosowany zarówno dla tych, którzy planowali zostać przy stolikach, jak i wziąć udział w tańcach, czy zabawach. Delikatne przyciemnione światła, rozproszone i drobne podkreślały kameralny nastrój wydarzenia. Proste meble, zastawa trochę z różnych parafii, ale najpewniej nikt nie będzie zwracał uwagi na takie szczegóły. Tej nocy mieli się bowiem spotkać w swojskim gronie, żeby razem świętować wejście w nowym rok.
Mała Twierdza,
Zawierucha,
Nierusz,
Muffliato
Ostatnio zmieniony przez Aurora Sprout dnia 19.04.22 22:32, w całości zmieniany 2 razy
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Patrząc na ostatnie wydarzenia w swoim życiu spędzenie końca roku w gronie bliskich mu osób wydawało mu się odpowiednią okazją do odreagowania po tym wszystkim. Chciał zostawić za sobą wspomnienie ludzi uwięzionych w płonącym budynku. Zdawało się to go prześladować. Udział w tym przyjęciu mógł pomóc mu uporać się z tym brzemieniem.
Przez długi czas zastanawiał się nad tym, czy zaprosić na to przyjęcie pannę Beckett. Lubił jej towarzystwo i dlatego starał się spędzać z nią czas. Przez myśl mu przeszło to, czy to nie pośpieszył się z tym zaproszeniem z uwagi na to, że ostatnio widzieli się na świątecznej kolacji w Warsztacie i spędzili całkiem miło czas. Przynajmniej tak sądził. Po drugie, panna Beckett mogła mieć swoje plany na ten dzień. Ostatecznie napisał te kilka zdań na kartce i wysłał Sol pod wskazany adres. Bardzo usatysfakcjonowała go pozytywna odpowiedź na wystosowane przez niego zaproszenie.
O umówionej godzinie stawił się pod Warsztatem, aby odebrać swoją towarzyszkę wieczoru. Z mieszkania zabrał również ostatnią butelkę spirytusu, która ostała mu się z grudnia. Okazało się, że musiał poczekać chwilkę na Trixie. Odrobinę zaskoczyła go pewnego rodzaju absencja pana Becketta, siedzącego w swoim królestwie. Po prawdzie to chciał zamienić z nim parę słów, między innymi na temat przeczytanej książki. Aczkolwiek to nie ucieknie. Gdy Trixie zeszła na dół, powitał ją miłym słowem (w tym komplementem). Wyczytał w książce poświęconej dobrym manierom, że to kobieta powinna wykonać powitalny gest.
Zaoferował pomoc w narzuceniu płaszcza i swoje lewe ramię. Według tego podręcznika były to zachowujące prawdziwego dżentelmena. Wszystko będzie dobrze, dopóki nikt nie zapyta go o to, który widelec jest do czego. Nie potrafiłby udzielić poprawnej odpowiedzi na pytanie. O ich używaniu już nie mówiąc. To postrzegał już jako snobizm.
Pożegnał się z panem Beckettem i razem z Trixie opuścił ten, by udać się na Wrzosowisko. Dotarłszy na miejsce, nie skierowali się w stronę domu, tylko ku ogrodowi. W nim został rozstawiony namiot, do którego wchodziło się boczną klapę. Nie uczestniczył w przygotowaniach, jednak ich efekt okazał się nad wyraz zadowalający. Z tego co słyszał czekało ich sporo atrakcji. W namiocie powoli pojawiali się pierwsi goście, wśród których dostrzegał znajome twarze. Od razu po wejściu zdjął płaszcz, do którego schował szalik od panny Beckett oraz podarowane mu na święta rękawiczki ze wzorem imitującym smoczą łuskę. Białą koszulę, czarną marynarkę i ciemne spodnie uznał za odpowiedni ubiór na ten wieczór.
Wypadało zamienić ze znajomymi chociaż po jednym zdaniu, zaczynając od gospodyni.
— Dobry wieczór, Auroro. Dobrze cię widzieć. Nie chcieliśmy przychodzić z pustymi rękami. To dla was — Powitał gospodynię z wesołym uśmiechem. Wydawało mu się w dobrym tonie wręczyć alkohol od Trixie i od niego, zwłaszcza, że przyszli razem. Nie musiał ich sobie przedstawiać. Wszak były sąsiadkami.
— Przynieść nam coś do picia? — Zwrócił się do swojej towarzyszki. Dopiero co przyszli i tak naprawdę nie musieli od razu siadać przy stole, tylko mogli porozmawiać z gośćmi, rozejrzeć się w poszukiwaniu atrakcji albo udać się na parkiet. On jednak nie potrafił tańczyć i to byłaby katastrofa.
| Razem z Trixie zajmujemy miejsca 5 i 6. Przynoszę 1 l butelkę spirytusu[bylobrzydkobedzieladnie]
Przez długi czas zastanawiał się nad tym, czy zaprosić na to przyjęcie pannę Beckett. Lubił jej towarzystwo i dlatego starał się spędzać z nią czas. Przez myśl mu przeszło to, czy to nie pośpieszył się z tym zaproszeniem z uwagi na to, że ostatnio widzieli się na świątecznej kolacji w Warsztacie i spędzili całkiem miło czas. Przynajmniej tak sądził. Po drugie, panna Beckett mogła mieć swoje plany na ten dzień. Ostatecznie napisał te kilka zdań na kartce i wysłał Sol pod wskazany adres. Bardzo usatysfakcjonowała go pozytywna odpowiedź na wystosowane przez niego zaproszenie.
O umówionej godzinie stawił się pod Warsztatem, aby odebrać swoją towarzyszkę wieczoru. Z mieszkania zabrał również ostatnią butelkę spirytusu, która ostała mu się z grudnia. Okazało się, że musiał poczekać chwilkę na Trixie. Odrobinę zaskoczyła go pewnego rodzaju absencja pana Becketta, siedzącego w swoim królestwie. Po prawdzie to chciał zamienić z nim parę słów, między innymi na temat przeczytanej książki. Aczkolwiek to nie ucieknie. Gdy Trixie zeszła na dół, powitał ją miłym słowem (w tym komplementem). Wyczytał w książce poświęconej dobrym manierom, że to kobieta powinna wykonać powitalny gest.
Zaoferował pomoc w narzuceniu płaszcza i swoje lewe ramię. Według tego podręcznika były to zachowujące prawdziwego dżentelmena. Wszystko będzie dobrze, dopóki nikt nie zapyta go o to, który widelec jest do czego. Nie potrafiłby udzielić poprawnej odpowiedzi na pytanie. O ich używaniu już nie mówiąc. To postrzegał już jako snobizm.
Pożegnał się z panem Beckettem i razem z Trixie opuścił ten, by udać się na Wrzosowisko. Dotarłszy na miejsce, nie skierowali się w stronę domu, tylko ku ogrodowi. W nim został rozstawiony namiot, do którego wchodziło się boczną klapę. Nie uczestniczył w przygotowaniach, jednak ich efekt okazał się nad wyraz zadowalający. Z tego co słyszał czekało ich sporo atrakcji. W namiocie powoli pojawiali się pierwsi goście, wśród których dostrzegał znajome twarze. Od razu po wejściu zdjął płaszcz, do którego schował szalik od panny Beckett oraz podarowane mu na święta rękawiczki ze wzorem imitującym smoczą łuskę. Białą koszulę, czarną marynarkę i ciemne spodnie uznał za odpowiedni ubiór na ten wieczór.
Wypadało zamienić ze znajomymi chociaż po jednym zdaniu, zaczynając od gospodyni.
— Dobry wieczór, Auroro. Dobrze cię widzieć. Nie chcieliśmy przychodzić z pustymi rękami. To dla was — Powitał gospodynię z wesołym uśmiechem. Wydawało mu się w dobrym tonie wręczyć alkohol od Trixie i od niego, zwłaszcza, że przyszli razem. Nie musiał ich sobie przedstawiać. Wszak były sąsiadkami.
— Przynieść nam coś do picia? — Zwrócił się do swojej towarzyszki. Dopiero co przyszli i tak naprawdę nie musieli od razu siadać przy stole, tylko mogli porozmawiać z gośćmi, rozejrzeć się w poszukiwaniu atrakcji albo udać się na parkiet. On jednak nie potrafił tańczyć i to byłaby katastrofa.
| Razem z Trixie zajmujemy miejsca 5 i 6. Przynoszę 1 l butelkę spirytusu[bylobrzydkobedzieladnie]
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaproszenie na Sylwestra było wręcz zbawienne. Po wesołych Świętach spędzonych w gronie przyjaciół Trixie naprawdę nie chciała kończyć dobrej passy, a od samego rana ojciec zaszył się w warsztacie i raczej nie zanosiło się na to, żeby chciał z niego wyjść. Zgodził się, oczywiście, by wyszła na wieczór. Wręcz namawiał ją do tego, zapewniwszy, że poradzi sobie sam - i chociaż miała w sobie wiele oporów przed zostawieniem go w przykrej samotności, nie mogła odmówić sobie okazji odwiedzenia sąsiadów. Będzie przecież blisko, na wypadek gdyby coś miało się stać, więc jeszcze przed umówioną listownie godziną zakasała rękawy i zabrała się za przygotowania. Krótkie spojrzenie na zawartość spiżarni uświadomiło, że nie mogła przygotować żadnej sensownej potrawy, więc z bólem serca wzięła jedynie butelkę Portera zalegającą w szafce po ostatnim kwartale; zapakowała ją w ładną torebkę obwiązaną wstążką pożyczoną z warsztatu, a potem zajęła się samą sobą. Należało przecież jakoś wyglądać między ludźmi. Volans zapewnił, że liczyła się przede wszystkim wygoda a nie szykowna elegancja, co trochę ułatwiało jej wybór, szafa Trixie była bowiem pełna swobodnych rzeczy, szczególnie teraz, kiedy przestała tak wielką wagę przykładać do swojej prezencji. Większość czasu i tak spędzała w pracowni albo domu, kto miał ją oglądać? Kura, czy może fretka?
Po długiej kąpieli czarownica wyczesała i osuszyła włosy, wyjątkowo decydując się nie plątać ich w warkocze. Opadały miękką kaskadą na plecy, kołysząc się na materiale bladoróżowej koszuli z długim kołnierzem o haftowanych kwiatach, a na to przywdziała materiałową sukienkę w formie ogrodniczek. Brązowe pasy osiadły na ramionach, natomiast jasnoniebieska tkanina sięgała połowy łydki, odsłaniając rude rajstopy z własnoręcznie wyszywanymi lisami. Zdecydowanie nie wyglądała elegancko, ale kojarzyć mogła się z ciepłem, z domem, z kokieteryjnym urokiem skrytym w prostocie i teatralnej wręcz niewinności.
- Jesteś już - ucieszyła się na widok mężczyzny stojącego w progu, pozwoliwszy mu pomóc jej z założeniem zimowego płaszcza. Kożuch był gruby i porządny, stworzony z materiałów, które zakupiła za większą część zarobionych ostatnio pieniędzy. - Wzięłam Portera Starego Sue, myślisz, że starczy? Chodźmy - uśmiechnęła się pogodnie. Droga na Wrzosowisko nie była długa, wręcz przeciwnie, więc już niebawem ich oczom ukazał się okazały namiot usytuowany w ogrodzie gospodarzy. Volans wprowadził ją do środka. Czekało tam już wielu dobrych znajomych; niektórych widziała pierwszy raz, ale widok przyjaciół sprawił, że serce zabiło nieco szybciej a rumieńce na policzkach nie były spowodowane już tylko i wyłącznie zimnem. - Rory, jak ładnie wyglądasz, jaka sukienka! Dzięki za zaproszenie. Tutaj jeszcze mały prezent z pozdrowieniami od taty - mówiła wesoło, wręczając blondwłosej, zaprzyjaźnionej gospodyni zapakowany trunek, a zanim jeszcze ruszyła za Volansem do wybranych przez niego miejsc, jej oczom ukazał się nikt inny jak Jackie. Jackie Rineheart. Jej osobisty ochroniarz podczas lat szkolnych, jej niemal przyszywana siostra, biorąc pod uwagę wieloletnią przyjaźń łączącą ich ojców; uśmiech na twarzy rozszerzył się od razu. - Cześć, Lancelocie. I ty tutaj? - rzuciła do wiedźmiej strażniczki żartobliwie, nie bez powodu zwróciwszy się do kobiety starym pseudonimem rycerza i wybitnego szermierza. Nie znała natomiast lady Prudence, obcymi był jej także Gabriel Tonks i Halbert Grey, więc podeszła do każdego z osobna, oferując dłoń do uściśnięcia - chociaż zawsze uważała to za pretensjonalne i przesadnie kulturalne. - Trixie Beckett, miło poznać - przedstawiała się krótko, sympatyczną melodią głosu. - Jesteście gotowi na swoje noworoczne życzenia? - zwróciła się potem do wszystkich zebranych, gdy zajęła już swoje miejsce przy stole, biodrem zbliżona do Volansa - z premedytacją czy nie, to nie było istotne. Na jej nadgarstku spoczywała bransoletka, którą dostała od niego na Święta. - Coś mocnego - poprosiła smokologa w odpowiedzi na propozycję czegoś do picia. Jej oczy błyszczały niewiadomą, czymś niewypowiedzianym, wyzwaniem, a może zwyczajną ciekawością - związaną z wciąż żywym wspomnieniem jego wizyty w jej pracowni. Pamiętała mrowienie skóry. Pamiętała rozbudzony z nicości ogień. Nie widzieli się od tamtego czasu; może iskry już osłabły? - Rory, będzie Castor? Może w czymś trzeba wam pomóc? - powtórzyła pytanie Jackie, gotowa w każdej chwili ruszyć ze wsparciem. Jako Beckett miała w tym przecież doświadczenie. - Och, macie tam wróżby? - dodała po chwili, zaintrygowana, na widok zapewnionej atrakcji. Misa kusiła. Zapraszała - i Trixie nie była w stanie się jej oprzeć, sięgając po jeden z papierków...
| Dzień dobry, dziękuję za zaproszenie! Siadam na miejscu nr 6, daję Aurorze jako gospodyni 0.5l Portera Starego Sue.
Tutaj są zdjęcia poglądowe mojego stroju, a tutaj moja wróżba, wspaniała!!
Po długiej kąpieli czarownica wyczesała i osuszyła włosy, wyjątkowo decydując się nie plątać ich w warkocze. Opadały miękką kaskadą na plecy, kołysząc się na materiale bladoróżowej koszuli z długim kołnierzem o haftowanych kwiatach, a na to przywdziała materiałową sukienkę w formie ogrodniczek. Brązowe pasy osiadły na ramionach, natomiast jasnoniebieska tkanina sięgała połowy łydki, odsłaniając rude rajstopy z własnoręcznie wyszywanymi lisami. Zdecydowanie nie wyglądała elegancko, ale kojarzyć mogła się z ciepłem, z domem, z kokieteryjnym urokiem skrytym w prostocie i teatralnej wręcz niewinności.
- Jesteś już - ucieszyła się na widok mężczyzny stojącego w progu, pozwoliwszy mu pomóc jej z założeniem zimowego płaszcza. Kożuch był gruby i porządny, stworzony z materiałów, które zakupiła za większą część zarobionych ostatnio pieniędzy. - Wzięłam Portera Starego Sue, myślisz, że starczy? Chodźmy - uśmiechnęła się pogodnie. Droga na Wrzosowisko nie była długa, wręcz przeciwnie, więc już niebawem ich oczom ukazał się okazały namiot usytuowany w ogrodzie gospodarzy. Volans wprowadził ją do środka. Czekało tam już wielu dobrych znajomych; niektórych widziała pierwszy raz, ale widok przyjaciół sprawił, że serce zabiło nieco szybciej a rumieńce na policzkach nie były spowodowane już tylko i wyłącznie zimnem. - Rory, jak ładnie wyglądasz, jaka sukienka! Dzięki za zaproszenie. Tutaj jeszcze mały prezent z pozdrowieniami od taty - mówiła wesoło, wręczając blondwłosej, zaprzyjaźnionej gospodyni zapakowany trunek, a zanim jeszcze ruszyła za Volansem do wybranych przez niego miejsc, jej oczom ukazał się nikt inny jak Jackie. Jackie Rineheart. Jej osobisty ochroniarz podczas lat szkolnych, jej niemal przyszywana siostra, biorąc pod uwagę wieloletnią przyjaźń łączącą ich ojców; uśmiech na twarzy rozszerzył się od razu. - Cześć, Lancelocie. I ty tutaj? - rzuciła do wiedźmiej strażniczki żartobliwie, nie bez powodu zwróciwszy się do kobiety starym pseudonimem rycerza i wybitnego szermierza. Nie znała natomiast lady Prudence, obcymi był jej także Gabriel Tonks i Halbert Grey, więc podeszła do każdego z osobna, oferując dłoń do uściśnięcia - chociaż zawsze uważała to za pretensjonalne i przesadnie kulturalne. - Trixie Beckett, miło poznać - przedstawiała się krótko, sympatyczną melodią głosu. - Jesteście gotowi na swoje noworoczne życzenia? - zwróciła się potem do wszystkich zebranych, gdy zajęła już swoje miejsce przy stole, biodrem zbliżona do Volansa - z premedytacją czy nie, to nie było istotne. Na jej nadgarstku spoczywała bransoletka, którą dostała od niego na Święta. - Coś mocnego - poprosiła smokologa w odpowiedzi na propozycję czegoś do picia. Jej oczy błyszczały niewiadomą, czymś niewypowiedzianym, wyzwaniem, a może zwyczajną ciekawością - związaną z wciąż żywym wspomnieniem jego wizyty w jej pracowni. Pamiętała mrowienie skóry. Pamiętała rozbudzony z nicości ogień. Nie widzieli się od tamtego czasu; może iskry już osłabły? - Rory, będzie Castor? Może w czymś trzeba wam pomóc? - powtórzyła pytanie Jackie, gotowa w każdej chwili ruszyć ze wsparciem. Jako Beckett miała w tym przecież doświadczenie. - Och, macie tam wróżby? - dodała po chwili, zaintrygowana, na widok zapewnionej atrakcji. Misa kusiła. Zapraszała - i Trixie nie była w stanie się jej oprzeć, sięgając po jeden z papierków...
| Dzień dobry, dziękuję za zaproszenie! Siadam na miejscu nr 6, daję Aurorze jako gospodyni 0.5l Portera Starego Sue.
Tutaj są zdjęcia poglądowe mojego stroju, a tutaj moja wróżba, wspaniała!!
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jej życie towarzyskie ostatnimi czasy jakoś niesamowicie kwitło - najpierw wigilia spędzona na Wrzosowisku, później wspólne wyjście z Prudence i Ronją, dziś zaś świętowanie Nowego Roku...również na Wrzosowisku i również z Prudence i Ronją. Tę ostatnią Thalia nawiedziła specjalnie wcześniej, dlatego teraz zjawiły się we dwie, zmierzając w stronę altany na tyłach domu. Obowiązkowym niemal przystankiem stało się zarówno nieśmiałe przywitanie rodziców Aurory, którym panna Wellers zechciała jeszcze przed zabawą życzyć dobrego nadchodzącego roku, jak i ostatecznie skupienie się na najprzystojniejszym, najbardziej eleganckim mężczyźnie który miałby kiedykolwiek nawiedzić to miejsce - puchaty Cú od razu wzbudził jej miłość przed paroma dniami i teraz chętnie położyła się na ziemi, przyjmując na siebie puchatość i całą czułość psa, drapiąc go to po bokach, to za uszami, to przejeżdżając dłońmi po jego pysku.
- No patrz Ronja, czy to nie jest najwspanialsza wspaniałość? - Jej oczy błyszczały kiedy bawiła się z psiakiem, zaraz jednak podnosząc się z ziemi i otrzepując płaszcz i mając nadzieję, że sukienka pozostanie cała po tym wieczorze. Mogła teraz spokojnie przejść do altany, rzucając pannie Fancourt jeszcze rozbawione spojrzenie i podczas trasy poprawiając spokojnie włosy, wiedząc, że nawet jeżeli je dziś wygładziła, te znów będą problemem za jakiś czas. Kochała swoją rudą szopę na głowie, ale czasem była bardziej problematyczna niż przeciętnie.
- Dobra, nie przyniosłam nic, więc muszę się przed wami kajać, byłam jednak pewna, że nie będę mieć tyle pracy na ostatnie dni, a tu jednak... - Nie miała się przecież po co przyznawać, że tego, co nie zjadła, rozdała w ostatnich dniach tym, którzy tego potrzebowali, ostatecznie zaś czekając właśnie na dostawę jedzenia. Dodatkowo tliło się w niej jakieś przeświadczenie, że być może uda jej się ograniczać w nadchodzącym roku spożycie alkoholu...nie, żeby łudziła się tym tak naprawdę, ale warto było mieć jakieś postanowienie.
- Dzień dobry wszystkim! - Starała się mimo zabezpieczeń trzymać swój ton głosu niżej, dlatego nawet jeżeli entuzjazm przebijał przez jej głos, tak teraz hamowała się z głośnością. W pierwszej kolejności podeszła do Prudence i Jackie, przyciągając je do siebie w przytuleniu i ściskając mocno, tak aby zaraz odsunąć się i wyprostować, puszczając oczko Gabrielowi na przywitanie. Zaraz też podeszła do Aurory i siedzącego obok niej Halberta.
- Auroro, dziękuję za ponowne zaproszenie. Wszystkiego dobrego dla ciebie i twojej rodziny w nadchodzącym roku. Halbercie, miło cię znów spotkać. - Powitanie nie było długie ale ciepłe, pozwoliła sobie jeszcze delikatnie uściskać pannę Sprout zanim nie przeszła w stronę Volansa i Trixie.
- Smoczy Moore, kopę lat, mam nadzieję, że nie tęskniłeś. Musimy się kiedyś zmówić na rozmowę, zobaczymy, w jakie kłopoty pakujesz się znowu. Trixie, cudowne rajstopy! - Pomachała jeszcze do panny Becket zanim nie zwinęła się, ciągle w ruchu, ciągle gdzieś zmierzając. Złapała jeszcze jedną z wróżb, unosząc brwi w drodze do stołu kiedy czytała, co mówił jej nadchodzący nowy rok. Kijowo się zapowiadało.
Przyszedł czas na logistykę, a ta nigdy nie była łatwa - naturalnie miło by było usiąść gdzieś w okolicach Prudence i Jackie, tam zostało jednak tylko jedno miejsce z jednej strony. Z drugiej siedział Gabriel, ale może Blondi będzie chciał usiąść obok brata. Delikatnie więc odsunęła krzesło Ronji, sadzając ją po krótszym boku stołu, samej zajmując miejsce z drugiej strony rogu i kładąc dłonie pod brodą, puszczając jej uśmiech.
- Patrz, teraz będę mogła na ciebie zerkać całą noc! - Zaśmiała się lekko, spoglądając jeszcze na zastawiony stół przed nimi. - Gotowałaś to wszystko? I robiłaś dekoracje? Niesamowita jesteś, wiesz? Powiedz mi, co ci podać. Hej Gabs! - Odwróciła się jeszcze w stronę Tonksa, ściszając nieco głos. - Nauczyłam się nowej sztuczki z nożem, musimy się potem kiedyś zgadać żebym ci ją pokazała.
Dzień dobry wszystkim, jako gentleman podsuwam Ronji miejsce 15, samej siadając na 14. Przy okazji biorę wróżbę tutaj. Na wszelki wypadek Thalia ma różdżkę, nóż i kryształ przy sobie. Na prośbę Mike'a klepię mu miejsce 13aby ktoś pilnował Gabsa.
- No patrz Ronja, czy to nie jest najwspanialsza wspaniałość? - Jej oczy błyszczały kiedy bawiła się z psiakiem, zaraz jednak podnosząc się z ziemi i otrzepując płaszcz i mając nadzieję, że sukienka pozostanie cała po tym wieczorze. Mogła teraz spokojnie przejść do altany, rzucając pannie Fancourt jeszcze rozbawione spojrzenie i podczas trasy poprawiając spokojnie włosy, wiedząc, że nawet jeżeli je dziś wygładziła, te znów będą problemem za jakiś czas. Kochała swoją rudą szopę na głowie, ale czasem była bardziej problematyczna niż przeciętnie.
- Dobra, nie przyniosłam nic, więc muszę się przed wami kajać, byłam jednak pewna, że nie będę mieć tyle pracy na ostatnie dni, a tu jednak... - Nie miała się przecież po co przyznawać, że tego, co nie zjadła, rozdała w ostatnich dniach tym, którzy tego potrzebowali, ostatecznie zaś czekając właśnie na dostawę jedzenia. Dodatkowo tliło się w niej jakieś przeświadczenie, że być może uda jej się ograniczać w nadchodzącym roku spożycie alkoholu...nie, żeby łudziła się tym tak naprawdę, ale warto było mieć jakieś postanowienie.
- Dzień dobry wszystkim! - Starała się mimo zabezpieczeń trzymać swój ton głosu niżej, dlatego nawet jeżeli entuzjazm przebijał przez jej głos, tak teraz hamowała się z głośnością. W pierwszej kolejności podeszła do Prudence i Jackie, przyciągając je do siebie w przytuleniu i ściskając mocno, tak aby zaraz odsunąć się i wyprostować, puszczając oczko Gabrielowi na przywitanie. Zaraz też podeszła do Aurory i siedzącego obok niej Halberta.
- Auroro, dziękuję za ponowne zaproszenie. Wszystkiego dobrego dla ciebie i twojej rodziny w nadchodzącym roku. Halbercie, miło cię znów spotkać. - Powitanie nie było długie ale ciepłe, pozwoliła sobie jeszcze delikatnie uściskać pannę Sprout zanim nie przeszła w stronę Volansa i Trixie.
- Smoczy Moore, kopę lat, mam nadzieję, że nie tęskniłeś. Musimy się kiedyś zmówić na rozmowę, zobaczymy, w jakie kłopoty pakujesz się znowu. Trixie, cudowne rajstopy! - Pomachała jeszcze do panny Becket zanim nie zwinęła się, ciągle w ruchu, ciągle gdzieś zmierzając. Złapała jeszcze jedną z wróżb, unosząc brwi w drodze do stołu kiedy czytała, co mówił jej nadchodzący nowy rok. Kijowo się zapowiadało.
Przyszedł czas na logistykę, a ta nigdy nie była łatwa - naturalnie miło by było usiąść gdzieś w okolicach Prudence i Jackie, tam zostało jednak tylko jedno miejsce z jednej strony. Z drugiej siedział Gabriel, ale może Blondi będzie chciał usiąść obok brata. Delikatnie więc odsunęła krzesło Ronji, sadzając ją po krótszym boku stołu, samej zajmując miejsce z drugiej strony rogu i kładąc dłonie pod brodą, puszczając jej uśmiech.
- Patrz, teraz będę mogła na ciebie zerkać całą noc! - Zaśmiała się lekko, spoglądając jeszcze na zastawiony stół przed nimi. - Gotowałaś to wszystko? I robiłaś dekoracje? Niesamowita jesteś, wiesz? Powiedz mi, co ci podać. Hej Gabs! - Odwróciła się jeszcze w stronę Tonksa, ściszając nieco głos. - Nauczyłam się nowej sztuczki z nożem, musimy się potem kiedyś zgadać żebym ci ją pokazała.
Dzień dobry wszystkim, jako gentleman podsuwam Ronji miejsce 15, samej siadając na 14. Przy okazji biorę wróżbę tutaj. Na wszelki wypadek Thalia ma różdżkę, nóż i kryształ przy sobie. Na prośbę Mike'a klepię mu miejsce 13
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie przypuszczała, że zjawią się z Thalią jako jedne z ostatnich, co tylko upewniło ją w fakcie, jak bardzo towarzystwo przyjaciół uspokajało zszargane nerwy. Większość rozsiadła się już po swoich miejscach, toteż wchodząc do namiotu, Ronja rzuciła przyjazne spojrzenie ogromnemu psu biegającemu między nogami zebranych i uniosła wzrok wyżej, na przygotowane wspólnymi siłami miejsce. Ich starania przeszły wszystkiej jej oczekiwania, a w wieczornej atmosferze całość prezentowała się jeszcze lepiej niż rankiem. Bogato zastawiony stół, twarze rozświetlone uśmiechami i ona sama, ubrana w elegancką sukienkę do kostek, komplet białej koszuli i prążkowanej spódnicy złączonych grubym pasem materiału. Skinęła głową na Jackie, płynnie przemieszczając się dalej by wreszcie dotrzeć do Aurory i wręczyć jej bukiet kwiatów z rezerwatowej szklarni, przy okazji witając się z Halbertem. Siedzieli blisko obok siebie, rękawy mężczyzny podwinięte, a wzrok Sprout rozjaśniony.
- Wyglądasz pięknie Auroro, witaj Halbercie dobrze cię tutaj widzieć. - Wypowiadając słowa na głos, zbliżyła się następnie do blondynki i dyskretnie szepnęła: - Wszystko wygląda wspaniale, cieszę się, że mamy okazję się tutaj spotkać. I jeśli będziesz potrzebowała pomocy, czy odpoczynku, daj znać. - To mówiąc, dała im przestrzeń, rozglądając się za wolnym miejscem. Dopiero zająwszy jedno, obok Thalii, a w międzyczasie witając się kiwnięciem głowy z Volansem i jego młodą towarzyszką skupiła się wreszcie na Prudence.
- Prue, wspaniała sukienka i znów jesteśmy w komplecie, tym razem z Jackie i…
Gabrielem. Gabrielem Tonksem. Informacja ta wciąż jeszcze budziła u Ronji pewne wątpliwości, bo o ile szczerze cieszyła się z jego obecności tutaj, to już relacja, jaka łączyła czarodzieja z lady Macmillan, wzbudzała jej troskę. Niedawna rozmowa z aurorem jasno uświadamiała uzdrowicielce, że o ile pozytywny jak zawsze, Gabriel wciąż miał przy sobie demony przyszłości, a jego obecność u boku Prudence mogła nieść dla kobiety wiele różnorakich konsekwencji. Naturalnie, nie zamierzała w żaden sposób interweniować w ich prywatne życie, ale zapamiętała, by w trakcie zabawy porozmawiać z obojgiem i zapytać się o samopoczucie. Szmer przyjaznych rozmów pozwolił na chwilę zamyślenia, ale dźwięk głosu Thalii wyrwał ją z obłoków, sprowadzając na ziemię. Dopiero teraz przyuważyła, że siedziała na miejscu głowy stołu, mając pełen pogląd na zgromadzonych i ich wspaniałe stroje. Jeśli nawet teraz nie miała czasu sprawić komplementów każdemu z osobna, to była pewna, że w trakcie zabawy zdoła jeszcze nie raz pochwalić każdego za doskonałe przygotowanie się do obchodów.
- Cieszę się, chociaż mam wrażenie, że to nie mnie powinyśmy mieć na oku. - Słowa wypowiedziane miękkim tonem skierowała zarówno do Thalii, przerzucając wzrok potem na Jackie i w geście porozumienia mrugając do Prudence.
- Może powinnyśmy zacząć od rekina? Ktoś musi się upewnić, że przeżyjemy dzisiejszy posiłek, czemu zatem nie jedna z osób, która go przygotowała. I poproszę też trochę sałatki. Komuś rozlać herbaty, czy może czegoś mocniejszego? - Zwróciła się najpierw do przyjaciółki, a końcowym pytaniem już do wszystkich, podnosząc głos i swój talerz przekazując w ręce Thalii. Nie chciała pozostawić Aurorę samą z natłokiem ludzi, toteż paroma krokami przechodząc się do sąsiedniego stolika z imbrykiem, przy okazji sięgnęła do koszyczka wróżb i wyciągnęła jedną dla siebie. Przy okazji muzykę wygrywał magiczny gramofon przyniesiony przez Prudence, toteż Fancourt machnęła ostrożnie różdżką, dodając głośności.
| dzień dobry kochani, siadam na 15, ubrana w taką kieckę i losuję wróżbę
aktualizacja stołu z inicjałami:
- Wyglądasz pięknie Auroro, witaj Halbercie dobrze cię tutaj widzieć. - Wypowiadając słowa na głos, zbliżyła się następnie do blondynki i dyskretnie szepnęła: - Wszystko wygląda wspaniale, cieszę się, że mamy okazję się tutaj spotkać. I jeśli będziesz potrzebowała pomocy, czy odpoczynku, daj znać. - To mówiąc, dała im przestrzeń, rozglądając się za wolnym miejscem. Dopiero zająwszy jedno, obok Thalii, a w międzyczasie witając się kiwnięciem głowy z Volansem i jego młodą towarzyszką skupiła się wreszcie na Prudence.
- Prue, wspaniała sukienka i znów jesteśmy w komplecie, tym razem z Jackie i…
Gabrielem. Gabrielem Tonksem. Informacja ta wciąż jeszcze budziła u Ronji pewne wątpliwości, bo o ile szczerze cieszyła się z jego obecności tutaj, to już relacja, jaka łączyła czarodzieja z lady Macmillan, wzbudzała jej troskę. Niedawna rozmowa z aurorem jasno uświadamiała uzdrowicielce, że o ile pozytywny jak zawsze, Gabriel wciąż miał przy sobie demony przyszłości, a jego obecność u boku Prudence mogła nieść dla kobiety wiele różnorakich konsekwencji. Naturalnie, nie zamierzała w żaden sposób interweniować w ich prywatne życie, ale zapamiętała, by w trakcie zabawy porozmawiać z obojgiem i zapytać się o samopoczucie. Szmer przyjaznych rozmów pozwolił na chwilę zamyślenia, ale dźwięk głosu Thalii wyrwał ją z obłoków, sprowadzając na ziemię. Dopiero teraz przyuważyła, że siedziała na miejscu głowy stołu, mając pełen pogląd na zgromadzonych i ich wspaniałe stroje. Jeśli nawet teraz nie miała czasu sprawić komplementów każdemu z osobna, to była pewna, że w trakcie zabawy zdoła jeszcze nie raz pochwalić każdego za doskonałe przygotowanie się do obchodów.
- Cieszę się, chociaż mam wrażenie, że to nie mnie powinyśmy mieć na oku. - Słowa wypowiedziane miękkim tonem skierowała zarówno do Thalii, przerzucając wzrok potem na Jackie i w geście porozumienia mrugając do Prudence.
- Może powinnyśmy zacząć od rekina? Ktoś musi się upewnić, że przeżyjemy dzisiejszy posiłek, czemu zatem nie jedna z osób, która go przygotowała. I poproszę też trochę sałatki. Komuś rozlać herbaty, czy może czegoś mocniejszego? - Zwróciła się najpierw do przyjaciółki, a końcowym pytaniem już do wszystkich, podnosząc głos i swój talerz przekazując w ręce Thalii. Nie chciała pozostawić Aurorę samą z natłokiem ludzi, toteż paroma krokami przechodząc się do sąsiedniego stolika z imbrykiem, przy okazji sięgnęła do koszyczka wróżb i wyciągnęła jedną dla siebie. Przy okazji muzykę wygrywał magiczny gramofon przyniesiony przez Prudence, toteż Fancourt machnęła ostrożnie różdżką, dodając głośności.
| dzień dobry kochani, siadam na 15, ubrana w taką kieckę i losuję wróżbę
aktualizacja stołu z inicjałami:
- stół:
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Do Somerset przybył w towarzystwie siostry, która przyjęła jego zaproszenie mimo wielu tlących się w głowie obaw, a on nie pozostawał na to obojętny — bardzo zależało mu na tym, aby czuła się komfortowo. Przez wzgląd na to w nim także pojawiło się kilka wątpliwości. Czy na pewno powinni się wszyscy spotkać? Czy było to z ich strony odpowiedzialne? Czy mogli być pewni bezpieczeństwa zebranych? Te jednak zostały szybko rozwiane przez prostą myśl, że choćby i sytuacja w Wielkiej Brytanii była teraz burzliwa jak nigdy wcześniej, to nie powinni się przecież wiecznie chować i odmawiać sobie każdej potencjalnie radosnej chwili. Ba! To jak się ułożyły losy świata było wręcz głównym powodem tego, dlaczego powinni zapomnieć o problemach choćby na sekundę — wszyscy rozumieli już dobrze kruchość ludzkiego życia, więc potrafili (w jego mniemaniu) docenić tworzenie wspólnych wspomnień. Dzisiaj mogli stworzyć takie, do którego będzie można wracać w najcięższych momentach. Czy można było podarować samemu sobie piękniejszy prezent na Nowy Rok, niż chwila pełna ciepła i śmiechu? Wszystkim tego brakowało i mieli coraz mniej okazji ku temu, żeby zapomnieć o ciężarze jutra.
— Nawet nie wiecie jak się cieszę, że zdecydowałyście się przyjść — powiedział ewidentnie podekscytowany, zbliżając się do miejsca, z którego mieli odebrać Tessę. Mówiąc o tym, że ona również miała udać się z nimi na Wrzosowisko, Cillian nie potrafił ukryć speszenia wymieszanego z obszernymi pokładami radości. Zachowywał się jak nastolatek, tak go nosiło na każde wspomnienie jej imienia. Mogło to wyglądać komicznie, ale było z jego strony niesamowicie prawdziwe — jak miał się nie cieszyć jej zgodą? Jak miał się nie zachwycać każdą wspólną chwilą ofiarowaną mu w zaufaniu? Nie potrafił zachować przy tym wyzbytej emocji twarzy. Nie potrafił też powstrzymać się przed objęciem jej na powitanie, w sposób tak stęskniony… jakby się nie wiedzieli co najmniej rok.
— Cześć, Tess — przywitał się z nią nieco zbyt cicho jak na posiadanie towarzystwa. Przy okazji zreflektował, że być może nie wszyscy mają ochotę na oglądanie tak intymnego momentu, więc dość szybko go przerwał, aby zaproponować teleportowanie się w stronę Doliny. Oględziny zegarka uświadomiły go w tym, że nie tylko nie będzie na miejscu wcześniej (a zapowiedział wczoraj, że będzie — ups), ale może nawet lekko się spóźni, a spóźnienie kogoś, kto miał być na czas i zwykle był na czas, musiało wiązać się chociaż z minimalnym uczuciem niepokoju. Na szczęście udało im się dotrzeć na Wrzosowisko niedługo po Ronji.
Cillian powitał wszystkich zebranych radosnym uśmiechem. Już nie pamiętał kiedy ostatnio widział tak wiele przyjaznych mu osób zebranych w jednym miejscu. I na tę myśl zrobiło mu się naprawdę ciepło na sercu — że nie zabrakło na świecie osób pełnych życzliwości i godnych zaufania. Dla kogoś, kto się na pewnym etapie życia kompletnie załamał i dopiero wracał do poprawnego funkcjonowania, ten widok był ważny. Pozwalał na to, aby się wreszcie poczuć spokojnie. Gdzieś na etapie, kiedy po serii serdecznych uścisków, podawania sobie dłoni, przedstawiania towarzyszących mu dam i rzucania żarcików („Jackie, twoja ręka zawsze była szersza niż moje udo?”, „Volans, gdzie zaparkowałeś smoka?”, „Wiecie czy Prudence przyniosła z Puddlemere beczkę whiskey?”, „Tessa, masz coś w oku, ahaha, to tylko ja”, „Trixie, nie powiem tego nikomu, nie martw się, ale odnoszę wrażenie, że łączy cię z moim bratem jakaś zażyłość…”, „Widzieliście gdzieś Thalię? Taka drobna, blond włosy, czarujący uśmiech, delikatna jak kwiatuszek”, „Ej, a możesz przemienić się w Malfoya zanim drugi Tonks przyjdzie?”, „Ronja, jeszcze jedna impreza i zostaniesz twarzą Domu Mody Parkinsonów”), przyszło mu teatralnie ukłonić się Lady Macmillan (również w ramach żartu oczywiście — nie zapomniał o ich ostatniej rozmowie, ale wygladała na za mało uśmiechniętą i uznał, że trzeba było ten mankament poprawić), dostrzegł też jak wielką plątaninę charakterów udało im się tu zgromadzić. Nie znał się z dwójką panów — Gabrielem i Halbertem, toteż przedstawił im się uprzejmie, wyciągając rękę w ich stronę. Im żadnego żarciku nie zaoferował, bo nie znał ich jeszcze na tyle aby być pewnym, że się na niego nikt śmiertelnie nie obrazi.
— Pan Vance jednak nie przyszedł? — Zapytał Ronji, nim wstała od stołu, marszcząc przy tym brwi. Naprawdę nie chciał, aby spędzał ten dzień sam… na szczęście miał jeszcze czas na przybycie.
\ 4–Lydia, 3–Tessa, 2–Silly Charlie jednak nie będzie, postarałam się wyedytować z posta fragmenty z nią, ale jeżeli jakiś został, to zignorujecie go proszę i przepraszam.
— Nawet nie wiecie jak się cieszę, że zdecydowałyście się przyjść — powiedział ewidentnie podekscytowany, zbliżając się do miejsca, z którego mieli odebrać Tessę. Mówiąc o tym, że ona również miała udać się z nimi na Wrzosowisko, Cillian nie potrafił ukryć speszenia wymieszanego z obszernymi pokładami radości. Zachowywał się jak nastolatek, tak go nosiło na każde wspomnienie jej imienia. Mogło to wyglądać komicznie, ale było z jego strony niesamowicie prawdziwe — jak miał się nie cieszyć jej zgodą? Jak miał się nie zachwycać każdą wspólną chwilą ofiarowaną mu w zaufaniu? Nie potrafił zachować przy tym wyzbytej emocji twarzy. Nie potrafił też powstrzymać się przed objęciem jej na powitanie, w sposób tak stęskniony… jakby się nie wiedzieli co najmniej rok.
— Cześć, Tess — przywitał się z nią nieco zbyt cicho jak na posiadanie towarzystwa. Przy okazji zreflektował, że być może nie wszyscy mają ochotę na oglądanie tak intymnego momentu, więc dość szybko go przerwał, aby zaproponować teleportowanie się w stronę Doliny. Oględziny zegarka uświadomiły go w tym, że nie tylko nie będzie na miejscu wcześniej (a zapowiedział wczoraj, że będzie — ups), ale może nawet lekko się spóźni, a spóźnienie kogoś, kto miał być na czas i zwykle był na czas, musiało wiązać się chociaż z minimalnym uczuciem niepokoju. Na szczęście udało im się dotrzeć na Wrzosowisko niedługo po Ronji.
Cillian powitał wszystkich zebranych radosnym uśmiechem. Już nie pamiętał kiedy ostatnio widział tak wiele przyjaznych mu osób zebranych w jednym miejscu. I na tę myśl zrobiło mu się naprawdę ciepło na sercu — że nie zabrakło na świecie osób pełnych życzliwości i godnych zaufania. Dla kogoś, kto się na pewnym etapie życia kompletnie załamał i dopiero wracał do poprawnego funkcjonowania, ten widok był ważny. Pozwalał na to, aby się wreszcie poczuć spokojnie. Gdzieś na etapie, kiedy po serii serdecznych uścisków, podawania sobie dłoni, przedstawiania towarzyszących mu dam i rzucania żarcików („Jackie, twoja ręka zawsze była szersza niż moje udo?”, „Volans, gdzie zaparkowałeś smoka?”, „Wiecie czy Prudence przyniosła z Puddlemere beczkę whiskey?”, „Tessa, masz coś w oku, ahaha, to tylko ja”, „Trixie, nie powiem tego nikomu, nie martw się, ale odnoszę wrażenie, że łączy cię z moim bratem jakaś zażyłość…”, „Widzieliście gdzieś Thalię? Taka drobna, blond włosy, czarujący uśmiech, delikatna jak kwiatuszek”, „Ej, a możesz przemienić się w Malfoya zanim drugi Tonks przyjdzie?”, „Ronja, jeszcze jedna impreza i zostaniesz twarzą Domu Mody Parkinsonów”), przyszło mu teatralnie ukłonić się Lady Macmillan (również w ramach żartu oczywiście — nie zapomniał o ich ostatniej rozmowie, ale wygladała na za mało uśmiechniętą i uznał, że trzeba było ten mankament poprawić), dostrzegł też jak wielką plątaninę charakterów udało im się tu zgromadzić. Nie znał się z dwójką panów — Gabrielem i Halbertem, toteż przedstawił im się uprzejmie, wyciągając rękę w ich stronę. Im żadnego żarciku nie zaoferował, bo nie znał ich jeszcze na tyle aby być pewnym, że się na niego nikt śmiertelnie nie obrazi.
— Pan Vance jednak nie przyszedł? — Zapytał Ronji, nim wstała od stołu, marszcząc przy tym brwi. Naprawdę nie chciał, aby spędzał ten dzień sam… na szczęście miał jeszcze czas na przybycie.
\ 4–Lydia, 3–Tessa, 2–Silly Charlie jednak nie będzie, postarałam się wyedytować z posta fragmenty z nią, ale jeżeli jakiś został, to zignorujecie go proszę i przepraszam.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie musiała długo czekać na pojawienie się towarzystwa. Goście zaczęli się zbierać zaraz po jej przybyciu, zasiadając na kolejnych stołkach, zajmując sobie miejsce do wspólnego biesiadowania, gdy zabraknie im sił na innego rodzaju rozrywki. A tych jak słyszała, miało być całkiem sporo, na czele z możliwością potańczenia do muzyki, która w którejś chwili zaczęła się sączyć z gramofonu, na razie umilając kolejne powitania.
Ucieszyła się niezmiernie, że jednymi z pierwszych, które dane było jej zobaczyć była Prudence z Gabrielem. Zasłyszała, co też wydarzyło się między tą dwójką, wiedziała jednak, że nie uwierzy, aż zobaczy ich jako parę na własne oczy. Cóż. Nadarzyła się okazja.
- Pru! Jak tam życie? Gotowa na noc pełną wrażeń? - rzuciła, puszczając oczko na powitanie. Oczywiście miała nadzieję, wrażeń jak najbardziej pozytywnych, bo inne zdecydowanie popsułby jej humor, a zła Jackie, to nieprzyjemna Jackie. - I cóż, jak widzisz, nie tak łatwo mnie dopaść. Ciebie też dobrze jednak widzieć w pełnym zdrowiu - uśmiechnęła się dość szczerze, wyraźnie szczęśliwa z każdego znajomego, który przybył tu w jednym kawałku. W tych czasach trzeba było się cieszyć z każdej małej rzeczy. Nawet z żelaznych uścisków.
Taki właśnie zagwarantował jej Gabriel. Zabrakło jej na chwilę tchu, gdy wylądowała w górze, przeklinając Tonksa w myślach, by w końcu wydusić jego imię, gdy jej stopy ponownie dotknęły ziemi.
- Gabrielu - przerwała, masując jeden ze swoich przed chwilą ściskanych boków. - Też się cieszę, że cię widzę. Brat nie musi wiedzieć, gdzie jestem, nie mianowałam go swoją niańką, przynajmniej tego faktu nie pamiętam - mruknęła, lekko wywracając oczami i masując drugi bok.
Przywitanie się nowoprzybyłej dwójki sprawiło, że Jackie jednak musiała uwierzyć słowom Ronji i naprawdę zaczęło ich coś łączyć. Cóż, na razie mieli jej błogosławieństwo, Gabriel dostał jednak małe, ostrzegawcze spojrzenie, gdy spostrzegła ich czułe gesty. Niech czuje, że jeśli spierdoli sprawę, będzie miał Rineheart na karku.
Kolejne osoby przybywały, nie zawsze jednak byli to starzy znajomi.
O Herbercie słyszała od brata, nie pamiętała jednak go za dobrze, dlatego przywitała się, przedstawiając się na świeżo, ot, by tym razem byli swoimi, nie czyimiś znajomymi.
- Jackie Rineheart - uścisnęła wyciągniętą dłoń, uśmiechając się przy tym dość przyjaźnie.
I tak, było jej wygodnie, zresztą sukcesem było to, że nie przyszła w spodniach i koszuli. Ci, co bardziej ją znali i tak pewnie docenili jej starania.
Skro mowa o tych, co ją znali i to od dawna, nie mogła nie wyszczerzyć się na widok Trixie. Podeszła do niej, mierząc jej partnera oceniającym wzrokiem, bu zaraz odpowiedzieć na zaczepkę dziewczyny.
- Droga Ginewro, nie mogłabym odpuścić tak znakomitego balu - ukłoniła się w parodii uśmiechu. - A kim jest twój Artur? - dopytała, zerkając na Volansa. - Jackie Rineheart - wyciągnęła do niego rękę, przedstawiając się w zamian sama.
Życzenia. W sumie nie wiedziała czego dokładnie sobie życzyć, oprócz pozytywnego zakończenia tej całej wojny. Podejrzewała jednak, że całe setki życzeń o takiej, a nie innej treści nie pomogą w tym bardziej, jak zakasanie przez nich rękawów i wzięcie się do pracy i walki. Wolała jednak dziś myśleć o przyjemniejszych rzeczach.
Uśmiechnęła się znów radośnie na widok Thalii i Ronji. Większość jej przyjaciółek była na miejscu, co wprawiło ją w naprawdę dobry nastrój. Czuła, że przyjęcie będzie naprawdę udane. Przyjęła ciepły uścisk Thalii i również skinęła głową w odpowiedzi na powitanie Fancourt.
Ze słowami tej ostatniej o pilnowaniu Gabriela podpisywała się obiema rękami, dla niej jednak przydałoby się mieć też na oku Moore’a, tak na wszelki wypadek.
A skoro o Moore’ach mowa, to przybycie Cilliana była kolejnym miłym aspektem przyjęcia. Zaśmiała się na jego zabawną uwagę, kręcąc przy tym głową.
- Chcesz sprawdzić, co te ręce potrafią? Thalia chce pokazywać sztuczki z nożami, ja mogę zaprezentować inne umiejętności - rzuciła, dalej rozbawiona.
Dopiero po tych wszystkich powitaniach, stwierdziła, że trochę szkoda siedzieć o suchym pysku, dlatego rozejrzała się po dostępnych alkoholach, spychając w głąb umysłu, że sama żadnego nie mogła przynieść. Jutro będzie leczyć kaca moralnego związanego z żerowaniu na innych, kaca po piciu może też, wszystko zależy, co będzie na tym przyjęciu robić. Spojrzała jeszcze na siedzących przy niej Pru i Gabriela, zadając grzecznościowe pytanie.
- Po jednym i idziemy na parkiet? Co mam polewać? - uniosła w pytającym geście brwi, uśmiechając się przy tym jakoś podejrzanie niewinnie.
W międzyczasie sięgnęła też po jedną z wróżb, czytając pobieżnie, co też miał jej przynieść nowy rok.
Będziesz osobą decyzyjną…
Jackie patrzyła na pachnący owocami karteluszek z dziwną miną, by zaraz wcisnąć go do kieszeni swojej niby sukienki. Wolałaby nie.
Czym prędzej nalała wybrany przez towarzyszy alkohol i wychyliła cały kieliszek do dna.
|losuję tę oto wróżbę, piję sobie kieliszeczek
Ucieszyła się niezmiernie, że jednymi z pierwszych, które dane było jej zobaczyć była Prudence z Gabrielem. Zasłyszała, co też wydarzyło się między tą dwójką, wiedziała jednak, że nie uwierzy, aż zobaczy ich jako parę na własne oczy. Cóż. Nadarzyła się okazja.
- Pru! Jak tam życie? Gotowa na noc pełną wrażeń? - rzuciła, puszczając oczko na powitanie. Oczywiście miała nadzieję, wrażeń jak najbardziej pozytywnych, bo inne zdecydowanie popsułby jej humor, a zła Jackie, to nieprzyjemna Jackie. - I cóż, jak widzisz, nie tak łatwo mnie dopaść. Ciebie też dobrze jednak widzieć w pełnym zdrowiu - uśmiechnęła się dość szczerze, wyraźnie szczęśliwa z każdego znajomego, który przybył tu w jednym kawałku. W tych czasach trzeba było się cieszyć z każdej małej rzeczy. Nawet z żelaznych uścisków.
Taki właśnie zagwarantował jej Gabriel. Zabrakło jej na chwilę tchu, gdy wylądowała w górze, przeklinając Tonksa w myślach, by w końcu wydusić jego imię, gdy jej stopy ponownie dotknęły ziemi.
- Gabrielu - przerwała, masując jeden ze swoich przed chwilą ściskanych boków. - Też się cieszę, że cię widzę. Brat nie musi wiedzieć, gdzie jestem, nie mianowałam go swoją niańką, przynajmniej tego faktu nie pamiętam - mruknęła, lekko wywracając oczami i masując drugi bok.
Przywitanie się nowoprzybyłej dwójki sprawiło, że Jackie jednak musiała uwierzyć słowom Ronji i naprawdę zaczęło ich coś łączyć. Cóż, na razie mieli jej błogosławieństwo, Gabriel dostał jednak małe, ostrzegawcze spojrzenie, gdy spostrzegła ich czułe gesty. Niech czuje, że jeśli spierdoli sprawę, będzie miał Rineheart na karku.
Kolejne osoby przybywały, nie zawsze jednak byli to starzy znajomi.
O Herbercie słyszała od brata, nie pamiętała jednak go za dobrze, dlatego przywitała się, przedstawiając się na świeżo, ot, by tym razem byli swoimi, nie czyimiś znajomymi.
- Jackie Rineheart - uścisnęła wyciągniętą dłoń, uśmiechając się przy tym dość przyjaźnie.
I tak, było jej wygodnie, zresztą sukcesem było to, że nie przyszła w spodniach i koszuli. Ci, co bardziej ją znali i tak pewnie docenili jej starania.
Skro mowa o tych, co ją znali i to od dawna, nie mogła nie wyszczerzyć się na widok Trixie. Podeszła do niej, mierząc jej partnera oceniającym wzrokiem, bu zaraz odpowiedzieć na zaczepkę dziewczyny.
- Droga Ginewro, nie mogłabym odpuścić tak znakomitego balu - ukłoniła się w parodii uśmiechu. - A kim jest twój Artur? - dopytała, zerkając na Volansa. - Jackie Rineheart - wyciągnęła do niego rękę, przedstawiając się w zamian sama.
Życzenia. W sumie nie wiedziała czego dokładnie sobie życzyć, oprócz pozytywnego zakończenia tej całej wojny. Podejrzewała jednak, że całe setki życzeń o takiej, a nie innej treści nie pomogą w tym bardziej, jak zakasanie przez nich rękawów i wzięcie się do pracy i walki. Wolała jednak dziś myśleć o przyjemniejszych rzeczach.
Uśmiechnęła się znów radośnie na widok Thalii i Ronji. Większość jej przyjaciółek była na miejscu, co wprawiło ją w naprawdę dobry nastrój. Czuła, że przyjęcie będzie naprawdę udane. Przyjęła ciepły uścisk Thalii i również skinęła głową w odpowiedzi na powitanie Fancourt.
Ze słowami tej ostatniej o pilnowaniu Gabriela podpisywała się obiema rękami, dla niej jednak przydałoby się mieć też na oku Moore’a, tak na wszelki wypadek.
A skoro o Moore’ach mowa, to przybycie Cilliana była kolejnym miłym aspektem przyjęcia. Zaśmiała się na jego zabawną uwagę, kręcąc przy tym głową.
- Chcesz sprawdzić, co te ręce potrafią? Thalia chce pokazywać sztuczki z nożami, ja mogę zaprezentować inne umiejętności - rzuciła, dalej rozbawiona.
Dopiero po tych wszystkich powitaniach, stwierdziła, że trochę szkoda siedzieć o suchym pysku, dlatego rozejrzała się po dostępnych alkoholach, spychając w głąb umysłu, że sama żadnego nie mogła przynieść. Jutro będzie leczyć kaca moralnego związanego z żerowaniu na innych, kaca po piciu może też, wszystko zależy, co będzie na tym przyjęciu robić. Spojrzała jeszcze na siedzących przy niej Pru i Gabriela, zadając grzecznościowe pytanie.
- Po jednym i idziemy na parkiet? Co mam polewać? - uniosła w pytającym geście brwi, uśmiechając się przy tym jakoś podejrzanie niewinnie.
W międzyczasie sięgnęła też po jedną z wróżb, czytając pobieżnie, co też miał jej przynieść nowy rok.
Będziesz osobą decyzyjną…
Jackie patrzyła na pachnący owocami karteluszek z dziwną miną, by zaraz wcisnąć go do kieszeni swojej niby sukienki. Wolałaby nie.
Czym prędzej nalała wybrany przez towarzyszy alkohol i wychyliła cały kieliszek do dna.
|losuję tę oto wróżbę, piję sobie kieliszeczek
Jackie N. Rineheart
Zawód : Wiedźmia Strażniczka i najemniczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And suddenly life wasn't about living. It was about surviving.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewała się, że go tu dzisiaj spotka. Oczy zaświeciły jej się z radości, kiedy zobaczyła Gabriela. Była to dla niej ogromna niespodzianka, nic lepszego nie mogło jej się już dzisiaj przydarzyć. Nie dość, że w jednym miejscu były z nią jej najlepsze przyjaciółki, to jeszcze on, czego chcieć więcej? Uśmiechnęła się promiennie, kiedy mężczyzna złapał ją za dłoń i ją ucałował. Los ostatnio im sprzyjał i widzieli się już drugi raz w przeciągu kilku dni, co wcześniej nie było możliwe. Nie zamierzała ukrywać, że nic między nimi nie ma, szczególnie, że przyjaciółki już o tym wiedziały, nie chciała się jednak jakoś szczególnie z tym obnosić, bo nie wiadomo, czy ktoś nie przekaże tego dalej. Musiała znaleźć złoty środek. - Nawet nie wiesz, jak ja się cieszę, szczególnie, że się tego nie spodziewałam.- szepnęła do Gabriela.
Usiedli razem, nie chciała puszczać jego dłoni, brakowało jej tej bliskości, szczególnie, że ostatnio dosyć długo nie mięli możliwości się spotkać, przez jej przygodę z olbrzymem. Chciała więc wykorzystać jak mogła to przypadkowe spotkanie w tym miejscu. Splotła swoje palce z jego pod stołem, aby nie rzucać się specjalnie w oczy, nie powinni się jeszcze afiszować. - Ta noc na pewno będzie jedną z najlepszych w moim życiu.- już zupełnie zapomniała o tych wszystkich dylematach, które miała zanim się tutaj pojawiła. Obecność Gabriela spowodowała, że wyrzuty sumienia gdzieś zniknęły.
Coraz więcej znajomych twarzy pojawiało się w pomieszczeniu, dostrzegła Halberta, któremu posłała uśmiech, w końcu spędzili razem kilka jesiennych popołudni, całkiem miło wspominała ten czas. - Witaj Halbercie, zawsze możemy powrócić do badań, mnie również brakuje tych spotkań.- rzekła do mężczyzny.
Później pojawiły się osoby, których nie znała. Wstała i uścisnęła dłoń Trixie. - Prudence Macmilan, miło mi Cię poznać.- rzekła z uśmiechem. Dawno nie spotykała się w takim dużym gronie osób, do tego miała szansę poznać nowe osoby! Ogromnie jej tego brakowało. Usiadła ponownie przy stole i złapała dłoń Gabriela, tak bardzo brakowało jej jego bliskości, że nie zamierzała nie korzystać z szansy, jaką dał im los tego wieczora.
Usłyszała znajomy głos i zobaczyła Thalię, która pojawiła się w namiocie wraz z Ronją. Już prawie wszyscy byli na miejscu, zabawa zapowiadała się naprawdę wyśmienicie. Przytuliła mocno przyjaciółkę na przywitanie. - Pięknie wyglądasz, kwitniesz ostatnio, z dnia na dzień jesteś coraz piękniejsza!- rzekła jeszcze do przyjaciółki. - Tak Ronjo, jesteśmy w komplecie, nawet nie wiesz, jak mnie to wszystko cieszy. Ty również wyglądasz przepięknie i widzę, że znowu udało Ci się zrobić z Thalii człowieka. - miała problem, żeby podzielić się tym, co ostatnio działo się w jej życiu, a było tego naprawdę wiele. Ronja wydawała się być odpowiednią osobą i to przed nią się otworzyła. Dzięki temu kamień spadł jej z serca, jakby pozbyła się ciężaru. Wiedziała bowiem, jak to wszystko wygląda. Była w końcu szlachcianką i nie powinna pozwalać uczuciom decydować, miała swoje obowiązki, które wynikały z jej pochodzenia.. Tyko, że miłość nie wybiera i nie chciała już z tym walczyć, w końcu nie należała do najmłodszych. Postanowiła ten pierwszy raz w życiu dać się ponieść emocjom i nie myśleć o konsekwencjach, zobaczymy, jak się to wszystko skończy, nie zamierzała jednak zaprzątać sobie tym głowy podczas tego wieczoru, w końcu mieli się wszyscy wyśmienicie bawić.
Spojrzała na przyjaciółki słysząc słowa Fancourt, jeszcze tego brakuje, żeby ich pilnowały. Nie odezwała się jednak ani słowem, żeby nie prowokować kolejnych komentarzy, bo jeszcze by się spaliła ze wstydu. - Mamy tu rekina?? - bardzo dobrym pomysłem wydała się zmiana tematu. - Chętnie spróbuję.- odparła, po czym sięgnęła po kawałek. Nie wiedziała, czy dobrze robi, jednak warto sprawić przyjemność osobie która go przygotowała, najwyżej się struje i spędzi kolejny dzień w toalecie, łatwiej zwalić wszystko na rekina niż przyznawać się do zbyt dużej ilości wypitego alkoholu.
Pojawił się i Cillian, z którym ostatnio współpracowała. Uśmiechnęła się do niego na przywitanie, bo bardzo miło wspominała jego wizytę w swojej sypialni. Nawet nie spodziewała się, że będzie im się tak przyjemnie gawędziło. Atmosfera powoli się rozluźniała, wszyscy wydawali się być już wyluzowani, niedługo będzie można odejść od stołu i udać się na parkiet.
- Może gin? Widzę, że jest i jak najbardziej musimy udać się na parkiet! W końcu to Sylwester, będziemy się bawić całą noc.- odparła z entuzjazmem. Nie mogła się doczekać, aż zabierze Gabriela na parkiet.
Usiedli razem, nie chciała puszczać jego dłoni, brakowało jej tej bliskości, szczególnie, że ostatnio dosyć długo nie mięli możliwości się spotkać, przez jej przygodę z olbrzymem. Chciała więc wykorzystać jak mogła to przypadkowe spotkanie w tym miejscu. Splotła swoje palce z jego pod stołem, aby nie rzucać się specjalnie w oczy, nie powinni się jeszcze afiszować. - Ta noc na pewno będzie jedną z najlepszych w moim życiu.- już zupełnie zapomniała o tych wszystkich dylematach, które miała zanim się tutaj pojawiła. Obecność Gabriela spowodowała, że wyrzuty sumienia gdzieś zniknęły.
Coraz więcej znajomych twarzy pojawiało się w pomieszczeniu, dostrzegła Halberta, któremu posłała uśmiech, w końcu spędzili razem kilka jesiennych popołudni, całkiem miło wspominała ten czas. - Witaj Halbercie, zawsze możemy powrócić do badań, mnie również brakuje tych spotkań.- rzekła do mężczyzny.
Później pojawiły się osoby, których nie znała. Wstała i uścisnęła dłoń Trixie. - Prudence Macmilan, miło mi Cię poznać.- rzekła z uśmiechem. Dawno nie spotykała się w takim dużym gronie osób, do tego miała szansę poznać nowe osoby! Ogromnie jej tego brakowało. Usiadła ponownie przy stole i złapała dłoń Gabriela, tak bardzo brakowało jej jego bliskości, że nie zamierzała nie korzystać z szansy, jaką dał im los tego wieczora.
Usłyszała znajomy głos i zobaczyła Thalię, która pojawiła się w namiocie wraz z Ronją. Już prawie wszyscy byli na miejscu, zabawa zapowiadała się naprawdę wyśmienicie. Przytuliła mocno przyjaciółkę na przywitanie. - Pięknie wyglądasz, kwitniesz ostatnio, z dnia na dzień jesteś coraz piękniejsza!- rzekła jeszcze do przyjaciółki. - Tak Ronjo, jesteśmy w komplecie, nawet nie wiesz, jak mnie to wszystko cieszy. Ty również wyglądasz przepięknie i widzę, że znowu udało Ci się zrobić z Thalii człowieka. - miała problem, żeby podzielić się tym, co ostatnio działo się w jej życiu, a było tego naprawdę wiele. Ronja wydawała się być odpowiednią osobą i to przed nią się otworzyła. Dzięki temu kamień spadł jej z serca, jakby pozbyła się ciężaru. Wiedziała bowiem, jak to wszystko wygląda. Była w końcu szlachcianką i nie powinna pozwalać uczuciom decydować, miała swoje obowiązki, które wynikały z jej pochodzenia.. Tyko, że miłość nie wybiera i nie chciała już z tym walczyć, w końcu nie należała do najmłodszych. Postanowiła ten pierwszy raz w życiu dać się ponieść emocjom i nie myśleć o konsekwencjach, zobaczymy, jak się to wszystko skończy, nie zamierzała jednak zaprzątać sobie tym głowy podczas tego wieczoru, w końcu mieli się wszyscy wyśmienicie bawić.
Spojrzała na przyjaciółki słysząc słowa Fancourt, jeszcze tego brakuje, żeby ich pilnowały. Nie odezwała się jednak ani słowem, żeby nie prowokować kolejnych komentarzy, bo jeszcze by się spaliła ze wstydu. - Mamy tu rekina?? - bardzo dobrym pomysłem wydała się zmiana tematu. - Chętnie spróbuję.- odparła, po czym sięgnęła po kawałek. Nie wiedziała, czy dobrze robi, jednak warto sprawić przyjemność osobie która go przygotowała, najwyżej się struje i spędzi kolejny dzień w toalecie, łatwiej zwalić wszystko na rekina niż przyznawać się do zbyt dużej ilości wypitego alkoholu.
Pojawił się i Cillian, z którym ostatnio współpracowała. Uśmiechnęła się do niego na przywitanie, bo bardzo miło wspominała jego wizytę w swojej sypialni. Nawet nie spodziewała się, że będzie im się tak przyjemnie gawędziło. Atmosfera powoli się rozluźniała, wszyscy wydawali się być już wyluzowani, niedługo będzie można odejść od stołu i udać się na parkiet.
- Może gin? Widzę, że jest i jak najbardziej musimy udać się na parkiet! W końcu to Sylwester, będziemy się bawić całą noc.- odparła z entuzjazmem. Nie mogła się doczekać, aż zabierze Gabriela na parkiet.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdecydowanie dzisiejszy wieczór zapowiadał się naprawdę wyśmienicie. Towarzystwo było bardzo doborowe, wiedział, że w ich towarzystwie będzie się dobrze bawił. Przede wszystkim była ona. Prudence była dla niego w tym momencie najważniejszą osobą w tym pomieszczeniu. Jej słowa sprawiły mu radość, a kiedy ona również mocniej złapała jego dłoń pod stołem, uśmiechnął się sam do siebie. Na razie nie musieli się ujawnić, chociaż najchętniej ogłosiłby całemu światu co do niej czuje...przede wszystkim jej. Czyżby los chciał aby dzisiejszy wieczór był tym dniem?
Do namioto-altany zaczęli się schodzić kolejni goście. Widział, że Aurora jest lekko tym wszystkim zestresowana, ale trzymał za nią kciuki. Poznali się raptem kilka dni temu, ale wierzyć, że dziewczyna sobie świetnie poradzi w roli gospodyni. Widząc przyjaciela z dawnych lat szeroki uśmiech wpłynął na jego twarz.
- No nie wierzę kogo widzę! - zaśmiał się, po czym zbił misiaczka z Halbertem - Zdecydowanie za dużo lat. - pokręcił głową - Co bierzesz co? W tym wieku to zbrodnia tak dobrze wyglądać. - zażartował puszczając mu oczko.
Cieszył się z jego obecności. Nie widzieli się bardzo długo. Gabriel nigdy nie wtykał nosa w związki swojej siostry i o ile nie wypłakiwała się w jego ramię z powodu faceta, dany facet był bezpieczny. Nie przypominał sobie by wylewała ślozy po Halu, ten więc mógł się czuć bezpiecznie.
Już miał wrócić do Prudence kiedy pojawili się kolejni goście. Volansa nie widział też kupę lat, przywitał się z nim kulturalnie uściskiem dłoni, po czym uprzejmie przedstawił się jego towarzyszce.
- Gabriel Tonks, bardzo miło mi panienkę poznać. - powiedział z uśmiechem patrząc na nią, a po chwili jego uwagę przykuły jej rajstopy, które naprawdę mu się spodobały, były takie nieoczywiste.
Na widok tego chochlika Wellers roześmiał się wesoło. Widzieli się również kilka dni temu na wigilii na terenie tej posesji i to wtedy rozgorzała między nimi rozmowa na temat technik walki na noże, w której Gabriel szczerze mówiąc był totalnie zielony.
- Hej Thalia, oj tak zdecydowanie. Ale to wiesz, dzisiaj raczej ilość trunków może to uniemożliwić. - powiedział rozbawiony puszczając jej oczko - Ale umówimy się, to na pewno. - dodał rozbawiony.
Wprawionemu umysłowi nie umknął moment kiedy Ronja zamilkła przenosząc na niego spojrzenie. Spotkali się jakiś czas temu i to właśnie podczas tego spotkania Gabriel zdradził jej tajemnicę, o której wiedziało tylko wąskie grono wtajemniczonych. Domyślał się, że z tego powodu będzie miała go dzisiaj na oku, że jej na uzdrowicielska natura mimo wszystko się gdzieś tam udzieli. Jednocześnie jednak wydawało mu się, że chodziło o coś jeszcze. O coś, co miało związek z tym co było między nim, a Pru.
- Mi również miło cię widzieć Ronjo. - powiedział spokojnie patrząc na nią łagodnie, po czym usiadł na powrót obok Prudence i złapał ją za dłoń, tym razem zaczynając delikatnie miziać jej wierzch palcem.
Osoby, które pojawiły się na samym końcu nie były mu znane. Mimo wszystko kulturalnie się z nimi przywitał skinieniem głowy. Z pewnością z czasem zamieni z nimi kilka słów. Mieli w końcu przed sobą cały wieczór.
Na słowa Jackie roześmiał się.
- Po co ci Vinnie jak masz mnie, prawda? Możesz być spokojna, nie pojawiłem się tutaj z zamiarem matkowania twojej osobie. Dzisiaj się bawimy, wszyscy! - zarządził z uśmiechem kiwając głową z widocznym rozbawieniem.
Humor mu zdecydowanie dopisywał i wszyscy mogli to dokładnie zauważyć. Sam Gabriel był tym faktem zadowolony, dawno nie miał tyle okazji do uśmiechu. No może podczas pamiętnego śniadania w piątkę w ich domu, oj wtedy to było śmiechu co nie miara...w każdym razie on się świetnie bawił.
- Rekina? Nigdy nie jadłem...też mogę kawałek? - spojrzał na Prudence uśmiechając się do niej łagodnie, jednocześnie lekko podsunął jej swój talerz, bo jednak miała do ryby bliżej, w tym samym momencie lekko również muskając jej dłoń swoją.
Moment później podsunął Jackie swoją szklanice.
- Lej i nie zadawaj pytań. Całkiem dobry Gin przyniosłem. - pokiwał głową i poruszał zabawnie brwiami.
Do namioto-altany zaczęli się schodzić kolejni goście. Widział, że Aurora jest lekko tym wszystkim zestresowana, ale trzymał za nią kciuki. Poznali się raptem kilka dni temu, ale wierzyć, że dziewczyna sobie świetnie poradzi w roli gospodyni. Widząc przyjaciela z dawnych lat szeroki uśmiech wpłynął na jego twarz.
- No nie wierzę kogo widzę! - zaśmiał się, po czym zbił misiaczka z Halbertem - Zdecydowanie za dużo lat. - pokręcił głową - Co bierzesz co? W tym wieku to zbrodnia tak dobrze wyglądać. - zażartował puszczając mu oczko.
Cieszył się z jego obecności. Nie widzieli się bardzo długo. Gabriel nigdy nie wtykał nosa w związki swojej siostry i o ile nie wypłakiwała się w jego ramię z powodu faceta, dany facet był bezpieczny. Nie przypominał sobie by wylewała ślozy po Halu, ten więc mógł się czuć bezpiecznie.
Już miał wrócić do Prudence kiedy pojawili się kolejni goście. Volansa nie widział też kupę lat, przywitał się z nim kulturalnie uściskiem dłoni, po czym uprzejmie przedstawił się jego towarzyszce.
- Gabriel Tonks, bardzo miło mi panienkę poznać. - powiedział z uśmiechem patrząc na nią, a po chwili jego uwagę przykuły jej rajstopy, które naprawdę mu się spodobały, były takie nieoczywiste.
Na widok tego chochlika Wellers roześmiał się wesoło. Widzieli się również kilka dni temu na wigilii na terenie tej posesji i to wtedy rozgorzała między nimi rozmowa na temat technik walki na noże, w której Gabriel szczerze mówiąc był totalnie zielony.
- Hej Thalia, oj tak zdecydowanie. Ale to wiesz, dzisiaj raczej ilość trunków może to uniemożliwić. - powiedział rozbawiony puszczając jej oczko - Ale umówimy się, to na pewno. - dodał rozbawiony.
Wprawionemu umysłowi nie umknął moment kiedy Ronja zamilkła przenosząc na niego spojrzenie. Spotkali się jakiś czas temu i to właśnie podczas tego spotkania Gabriel zdradził jej tajemnicę, o której wiedziało tylko wąskie grono wtajemniczonych. Domyślał się, że z tego powodu będzie miała go dzisiaj na oku, że jej na uzdrowicielska natura mimo wszystko się gdzieś tam udzieli. Jednocześnie jednak wydawało mu się, że chodziło o coś jeszcze. O coś, co miało związek z tym co było między nim, a Pru.
- Mi również miło cię widzieć Ronjo. - powiedział spokojnie patrząc na nią łagodnie, po czym usiadł na powrót obok Prudence i złapał ją za dłoń, tym razem zaczynając delikatnie miziać jej wierzch palcem.
Osoby, które pojawiły się na samym końcu nie były mu znane. Mimo wszystko kulturalnie się z nimi przywitał skinieniem głowy. Z pewnością z czasem zamieni z nimi kilka słów. Mieli w końcu przed sobą cały wieczór.
Na słowa Jackie roześmiał się.
- Po co ci Vinnie jak masz mnie, prawda? Możesz być spokojna, nie pojawiłem się tutaj z zamiarem matkowania twojej osobie. Dzisiaj się bawimy, wszyscy! - zarządził z uśmiechem kiwając głową z widocznym rozbawieniem.
Humor mu zdecydowanie dopisywał i wszyscy mogli to dokładnie zauważyć. Sam Gabriel był tym faktem zadowolony, dawno nie miał tyle okazji do uśmiechu. No może podczas pamiętnego śniadania w piątkę w ich domu, oj wtedy to było śmiechu co nie miara...w każdym razie on się świetnie bawił.
- Rekina? Nigdy nie jadłem...też mogę kawałek? - spojrzał na Prudence uśmiechając się do niej łagodnie, jednocześnie lekko podsunął jej swój talerz, bo jednak miała do ryby bliżej, w tym samym momencie lekko również muskając jej dłoń swoją.
Moment później podsunął Jackie swoją szklanice.
- Lej i nie zadawaj pytań. Całkiem dobry Gin przyniosłem. - pokiwał głową i poruszał zabawnie brwiami.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Długo obracałam w palcach zawieszone nad pergaminem pióro, zanim zdecydowałam się na nakreślenie odpowiedzi do Cilliana. W pierwszej chwili chciałam odmówić; po długich miesiącach stąpania po kruchym lodzie poczucia bezpieczeństwa, budowania nowego życia na gruzach tego starego, zniszczonego przez wojnę, myśl o rezygnacji z noworocznego przyjęcia pojawiła się u mnie instynktownie – dopiero po dłuższej chwili zalana falą trudnych do odparcia wątpliwości, zbudowanych na zwyczajnym poczuciu, że chciałam tam pójść. Chociaż moja ostatnia rozmowa z Cillianem pozostawiła mnie z większą ilością pytań niż odpowiedzi, trudno byłoby mi zaprzeczyć, że brakowało mi normalności – towarzyskich spotkań niezwiązanych w żaden sposób z toczącym walkę podziemiem, obecności innych, obecności jego; mogłabym wypierać się tego, ile chciałam, ale nie potrafiłam ukryć bezwiednego uśmiechu ciągnącego w górę kąciki ust, gdy moje spojrzenie prześlizgiwało się po nakreślonych znajomym charakterem pisma zdaniach. Poddając się impulsowi, wysłałam odpowiedź twierdzącą – a później spędziłam kilka następnych dni spoglądając w wiszący na kuchennej ścianie kalendarz nieco zbyt często, by można było uznać to za przypadkowe.
W umówionym miejscu pojawiłam się za wcześnie, samą siebie skazując w ten sposób na niezbyt przyjemną, trwającą kilka dłużących się w nieskończoność minut wycieczkę do przeszłości – tej, w której zamiast płóciennej torby z kilkoma butelkami trzymałam w dłoniach skórzaną walizkę. Ciche obawy rozmyły się jednak razem z rozlegającym się niedaleko trzaskiem teleportacji; odwróciłam się w tamtym kierunku, czując, jak na widok Cilliana za moim mostkiem rozlewa się coś ciepłego – co nie miało kompletnie nic wspólnego z wełnianym, owiniętym wokół mojej szyi szalikiem. – Silly – przywitałam się, wypowiadając jego imię na jednym wydechu, przez ułamek sekundy myśląc tylko o tym, jak blisko był. – Lily, dobrze cię widzieć – zwróciłam się też do jego siostry, posyłając jej ciepły uśmiech.
Dolinę Godryka znałam dosyć dobrze, bywałam w niej często, bo dom dziadków znajdował się niedaleko – wiedziałam więc mniej więcej dokąd zmierzaliśmy, ale i tak było mi trudno oderwać spojrzenie od cienkiej warstewki skrzącego się w ciemności śniegu i przystrojonej przepięknie altany. Kiedy znaleźliśmy się w środku, owiani ciepłym powietrzem, odruchowo uniosłam spojrzenie wyżej, zatrzymując wzrok na wirujących pod sufitem paciorkach, czując, jak stopniowo opuszcza mnie delikatne zdenerwowanie. Przy stole zauważyłam już co najmniej kilka osób, w tym opowiadającą coś głośno Thalię, ale chociaż większości obecnych albo nie znałam, albo jedynie mgliście kojarzyłam, to unosząca się w powietrzu atmosfera beztroski i wzajemnego zaufania ogarnęła mnie niemal od razu; w drodze na miejsca trzymałam się blisko Cilliana, witając się ze wszystkimi, którym nas przedstawiał i starając się zapamiętać rozbrzmiewające ze wszystkich stron imiona, gdzieś po drodze z ulgą zauważając, że udało mi się nie odbiec strojem zbyt odlegle od reszty towarzystwa. Mojej sukience daleko było do nowości, długa do ziemi i prosta, w kolorze ciemnego granatu, w większości stanowiła dzieło moich własnych rąk, za jedyną ozdobę mając delikatne kwiatowe wzory, wyszyte srebrzącą się nicią. Gdy znaleźliśmy się obok gospodyni, uśmiechnęłam się do Aurory, przekazując jej płócienną torbę. – To niewiele, ale mam nadzieję, że się przyda – powiedziałam; szklane butelki stuknęły cicho o siebie, niejako zdradzając, co znajdowało się w środku.
Siadając przy stole, starałam się nadążać za rozmową, póki co głównie się jej przysłuchując; po drugiej stronie mignęła mi znajoma twarz, zatrzymałam więc spojrzenie na Jackie nieco dłużej, dopiero po paru sekundach orientując się, gdzie widziałam ją wcześniej – jej twarz, podobnie jak twarze Samuela i Anthony’ego, niejednokrotnie wyglądała na mnie z porozwieszanych na murach plakatów. Nie chcąc wypaść niegrzecznie, uśmiechnęłam się do niej życzliwie, jednocześnie mając nadzieję, że nie przyłapała mnie na tym, że się jej przyglądałam. – Masz ochotę na wróżbę? – zapytałam, odwracając się w stronę Cilliana, gdy kątem oka dostrzegłam miseczkę z papierowymi karteczkami; jeśli ktoś by mnie zapytał, bez zastanowienia odparłabym, że w nie nie wierzyłam – we wróżby – nawet pomimo faktu, że regularnie zdarzało mi się czytać drukowane w Czarownicy horoskopy.
| cześć wszystkim i przepraszam za spóźnienie, w ramach zadośćuczynienia przekazuję na rzecz dobrej zabawy litr domowego bimbru, 2 butelki portera starego sue oraz opakowanie fasolek wszystkich smaków bertiego botta - jeśli ktoś czuje się odważnie i ma ochotę na losowanie; na stołeczku (3) już posadził mnie Silly <3
W umówionym miejscu pojawiłam się za wcześnie, samą siebie skazując w ten sposób na niezbyt przyjemną, trwającą kilka dłużących się w nieskończoność minut wycieczkę do przeszłości – tej, w której zamiast płóciennej torby z kilkoma butelkami trzymałam w dłoniach skórzaną walizkę. Ciche obawy rozmyły się jednak razem z rozlegającym się niedaleko trzaskiem teleportacji; odwróciłam się w tamtym kierunku, czując, jak na widok Cilliana za moim mostkiem rozlewa się coś ciepłego – co nie miało kompletnie nic wspólnego z wełnianym, owiniętym wokół mojej szyi szalikiem. – Silly – przywitałam się, wypowiadając jego imię na jednym wydechu, przez ułamek sekundy myśląc tylko o tym, jak blisko był. – Lily, dobrze cię widzieć – zwróciłam się też do jego siostry, posyłając jej ciepły uśmiech.
Dolinę Godryka znałam dosyć dobrze, bywałam w niej często, bo dom dziadków znajdował się niedaleko – wiedziałam więc mniej więcej dokąd zmierzaliśmy, ale i tak było mi trudno oderwać spojrzenie od cienkiej warstewki skrzącego się w ciemności śniegu i przystrojonej przepięknie altany. Kiedy znaleźliśmy się w środku, owiani ciepłym powietrzem, odruchowo uniosłam spojrzenie wyżej, zatrzymując wzrok na wirujących pod sufitem paciorkach, czując, jak stopniowo opuszcza mnie delikatne zdenerwowanie. Przy stole zauważyłam już co najmniej kilka osób, w tym opowiadającą coś głośno Thalię, ale chociaż większości obecnych albo nie znałam, albo jedynie mgliście kojarzyłam, to unosząca się w powietrzu atmosfera beztroski i wzajemnego zaufania ogarnęła mnie niemal od razu; w drodze na miejsca trzymałam się blisko Cilliana, witając się ze wszystkimi, którym nas przedstawiał i starając się zapamiętać rozbrzmiewające ze wszystkich stron imiona, gdzieś po drodze z ulgą zauważając, że udało mi się nie odbiec strojem zbyt odlegle od reszty towarzystwa. Mojej sukience daleko było do nowości, długa do ziemi i prosta, w kolorze ciemnego granatu, w większości stanowiła dzieło moich własnych rąk, za jedyną ozdobę mając delikatne kwiatowe wzory, wyszyte srebrzącą się nicią. Gdy znaleźliśmy się obok gospodyni, uśmiechnęłam się do Aurory, przekazując jej płócienną torbę. – To niewiele, ale mam nadzieję, że się przyda – powiedziałam; szklane butelki stuknęły cicho o siebie, niejako zdradzając, co znajdowało się w środku.
Siadając przy stole, starałam się nadążać za rozmową, póki co głównie się jej przysłuchując; po drugiej stronie mignęła mi znajoma twarz, zatrzymałam więc spojrzenie na Jackie nieco dłużej, dopiero po paru sekundach orientując się, gdzie widziałam ją wcześniej – jej twarz, podobnie jak twarze Samuela i Anthony’ego, niejednokrotnie wyglądała na mnie z porozwieszanych na murach plakatów. Nie chcąc wypaść niegrzecznie, uśmiechnęłam się do niej życzliwie, jednocześnie mając nadzieję, że nie przyłapała mnie na tym, że się jej przyglądałam. – Masz ochotę na wróżbę? – zapytałam, odwracając się w stronę Cilliana, gdy kątem oka dostrzegłam miseczkę z papierowymi karteczkami; jeśli ktoś by mnie zapytał, bez zastanowienia odparłabym, że w nie nie wierzyłam – we wróżby – nawet pomimo faktu, że regularnie zdarzało mi się czytać drukowane w Czarownicy horoskopy.
| cześć wszystkim i przepraszam za spóźnienie, w ramach zadośćuczynienia przekazuję na rzecz dobrej zabawy litr domowego bimbru, 2 butelki portera starego sue oraz opakowanie fasolek wszystkich smaków bertiego botta - jeśli ktoś czuje się odważnie i ma ochotę na losowanie; na stołeczku (3) już posadził mnie Silly <3
she's still here fighting
better know there's life in her yet
better know there's life in her yet
{...........................}
Podzielność uwagi ustępowała radości z obecności wszystkich zgromadzonych. Uniosła swój kieliszek gina w górę i kiwnęła przelotnie do zgromadzonych. - Za udane świętowanie! - Wypowiedziała słowa, nie mogąc powstrzymać uśmiechu przy toaście, a następnie spróbowała opróżnić zawartość naczynia do końca. - Chodźmy na parkiet, zaraz do was dołączę. - Rzuciła do Thalii i reszty swoich przyjaciółek, na chwilę okrążając stół do miejsca, gdzie zasiadł Cillian wraz z kobietą, którą instynkt kazał nazywać Tessą.
- Ronja Fancourt, chyba nie poznałyśmy się wcześniej. - Uśmiechnęła się do czarownicy, oraz młodszej dziewczyny, zapewne siostry Moore’a, którą kojarzyła z opowieści, z ulgą zauważając znaczną poprawę humoru Silly’ego. Nie była pewna, czy sprawy, o których rozmawiali w rezerwacie, zostały już całkowicie rozwiązane, ale sama ich obecność tutaj zwiastowała poprawę sytuacji. W oczach zatańczyły ogniki, gdy na stole pojawiły się Fasolki Wszystkich Smaków. Miała do nich wyjątkową słabość, a już szczególnie dużą ochotę po zmarnowaniu jedzenia, jakie wypadło na ziemię podczas spotkania z nieznajomym w Borrowash. - Och fasolki, Jackie spójrz! Moje drogie, takiej okazji do zjedzenia smakołyków nie można przepuścić i może oczyści paletę smakową po moim cieście bananowym. - Zażartowała, sięgając po słodycz, a następnie odważnie wkładając ją do ust. Chwila niepewności ustąpiła fali ulgi, gdy na podniebieniu poczuła cierpkawy smak jeżyn. - Volans, mamy jeszcze dużo sałatki makaronowej, nie żałujcie sobie. - Zwróciła się do współpracownika, kiwając na przywitanie do jego młodej towarzyszki. - My również chyba nie miałyśmy przyjemności, Ronja Fancourt i nie krępuj się, zachęcam do korzystania z wróżb, przywiezione specjalnie z miasta. - Podchwyciła rąbka swojej spódnicy, gdy w powietrzu uniosły się pierwsze nuty kolejnej, skocznej piosenki. - Rekin zjedzony, dziś czuję w sobie odwagę, idę tańczyć pod liną. - Odparła z nietypową dla siebie werwą, zapewne nieco wzmocnioną ostrym ginem. Lina zafalowała, gdy Fancourt wygięta lekko w tył przeszła pod nią bez większego trudu, ale już druga tura skończyła się szybko i bez ekscytujących efektów, gdy zahaczyła głową o jej powierzchnię. - Och, już odpadłam. - Zaśmiała się, zakrywając usta dłonią. Chyba wypiła więcej, niż przypuszczała, lekko zaróżowione policzki świadczyły o wybitnym nastroju ich właścicielki, a bursztynowe oczy lśniły z nieskrywanej satysfakcji swoim niefrasobliwym tańcem. Zachęciła skinieniem ręki, żeby dołączyły do niej Prudence, Jackie, Thalia i Aurora, ale jednocześnie zostawiła na parkiecie wystarczająco dużo miejsca, by każdy chętny mógł włączyć się do ich prób wykonywania dobrych kroków na deskach. Rękawy sukni wirowały, a chociaż sama kreacja musiała prezentować się dobrze, to już wyczyny taneczne jej właścicielki pozostawiały jak zawsze, wiele do życzenia.
| jestem odważna więc jem fasolkę, przechodzę pod liną i przegrywam po pierwszej rundzie, a potem tańczę na 0
- Ronja Fancourt, chyba nie poznałyśmy się wcześniej. - Uśmiechnęła się do czarownicy, oraz młodszej dziewczyny, zapewne siostry Moore’a, którą kojarzyła z opowieści, z ulgą zauważając znaczną poprawę humoru Silly’ego. Nie była pewna, czy sprawy, o których rozmawiali w rezerwacie, zostały już całkowicie rozwiązane, ale sama ich obecność tutaj zwiastowała poprawę sytuacji. W oczach zatańczyły ogniki, gdy na stole pojawiły się Fasolki Wszystkich Smaków. Miała do nich wyjątkową słabość, a już szczególnie dużą ochotę po zmarnowaniu jedzenia, jakie wypadło na ziemię podczas spotkania z nieznajomym w Borrowash. - Och fasolki, Jackie spójrz! Moje drogie, takiej okazji do zjedzenia smakołyków nie można przepuścić i może oczyści paletę smakową po moim cieście bananowym. - Zażartowała, sięgając po słodycz, a następnie odważnie wkładając ją do ust. Chwila niepewności ustąpiła fali ulgi, gdy na podniebieniu poczuła cierpkawy smak jeżyn. - Volans, mamy jeszcze dużo sałatki makaronowej, nie żałujcie sobie. - Zwróciła się do współpracownika, kiwając na przywitanie do jego młodej towarzyszki. - My również chyba nie miałyśmy przyjemności, Ronja Fancourt i nie krępuj się, zachęcam do korzystania z wróżb, przywiezione specjalnie z miasta. - Podchwyciła rąbka swojej spódnicy, gdy w powietrzu uniosły się pierwsze nuty kolejnej, skocznej piosenki. - Rekin zjedzony, dziś czuję w sobie odwagę, idę tańczyć pod liną. - Odparła z nietypową dla siebie werwą, zapewne nieco wzmocnioną ostrym ginem. Lina zafalowała, gdy Fancourt wygięta lekko w tył przeszła pod nią bez większego trudu, ale już druga tura skończyła się szybko i bez ekscytujących efektów, gdy zahaczyła głową o jej powierzchnię. - Och, już odpadłam. - Zaśmiała się, zakrywając usta dłonią. Chyba wypiła więcej, niż przypuszczała, lekko zaróżowione policzki świadczyły o wybitnym nastroju ich właścicielki, a bursztynowe oczy lśniły z nieskrywanej satysfakcji swoim niefrasobliwym tańcem. Zachęciła skinieniem ręki, żeby dołączyły do niej Prudence, Jackie, Thalia i Aurora, ale jednocześnie zostawiła na parkiecie wystarczająco dużo miejsca, by każdy chętny mógł włączyć się do ich prób wykonywania dobrych kroków na deskach. Rękawy sukni wirowały, a chociaż sama kreacja musiała prezentować się dobrze, to już wyczyny taneczne jej właścicielki pozostawiały jak zawsze, wiele do życzenia.
| jestem odważna więc jem fasolkę, przechodzę pod liną i przegrywam po pierwszej rundzie, a potem tańczę na 0
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Obserwowała wszystkich wchodzących do altany, spojrzeniem kierując się od jednego punktu do drugiego, od jednej osoby do drugiej. Patrzyła na uśmiechy, ciepłe powitania, na uniesione dłonie. Było w tym coś miłego, sprawiało że czuła się swobodnie, chociaż nigdy by nie spodziewała się, że tak akurat można. Chciała doceniać tych ludzi tu i teraz, nie skupiając się na smutniejszych aspektach otaczającej ją rzeczywistości. Teraz miała koło siebie ludzi którzy zaakceptowali ją i przygarnęli do siebie, dając jej wiele…zamrugała gwałtownie, starając się nie skupiać na tym, że powoli się zaczęła wzruszać, bo przecież nie mogła tu zacząć płakać! Naprawdę, rozkleiłaby się jako pierwsza i to jeszcze przed północą.
- Rekin, dawaj go mnie! Jestem ciekawa, wierzę w ciebie, że zrobiłaś go lepiej niż już wcześniej jadłam. Jako idealna kucharka na pewno dałaś mu dużo uwagi? W sumie to musiałabym nauczyć się gotować, w sensie nie że muszę, ale bym chciała, tak żeby już samej móc pozostawiać sobie zapasy. Suszenie mogłoby zdawać egzamin, co o tym sądzisz? I oh, herbatka, bardzo chętnie, ale sama mogę ci nalać jak chcesz! Narobiłaś się, pozwól poczuć się gościem! – Sama sięgnęła po jedzenia dla siebie, wybierając wszystkiego po trochu w mniejszych ilościach, podsuwając też ostrożnie szklankę kiedy rozlewała herbaty.
Zaraz też odwróciła się w stronę wchodzących, podnosząc się z miejsca i uśmiechając się w ich kierunku. Podeszła najpierw do Tessy, wyciągając ramiona i przytulając ją lekko na powitanie, witając się z nią z uśmiechem, zaraz też parskając na słowa Cilliana.
- Rozumiem, że Cillian, ten mięśniak i gbur zgubił wam się po drodze? – Ułożyła dłonie na biodrach, unosząc lekko brwi i okręcając się zaraz kiedy wspomniał znów o zmianie w Malfoya. – Myślisz, że przetrwacie widok Malfoya w kwiatkowej sukience? Przemyśl to parę razy, żeby potem nie trzeba było prosić o rzucanie Obliviate. Dobrze cię widzieć, Cilly. A to Damski Moore! – Uśmiechnęła się znów na widok Lydii, również witając się z nią, obejmując ją jednak nieco delikatniej niż Tessę, tak aby nie spłoszyć nikogo swoją nadgorliwością.
- Nie będę tu pokazywać sztuczek z nożem, Jackie! Tego wieczoru staram się zachowywać…w miarę. Jak na mnie, powiedzmy. – Wywróciła lekko oczyma, przecież specjalnie umówiła się z Gabrielem na późniejszą porę! Zresztą, nie do końca rozumiała tej paniki odnośnie noża, skoro o wiele większą krzywdę można było zrobić różdżką, a to nosili przy sobie wszyscy! Spojrzała z zaciekawieniem na pudełko fasolek, sięgając po jedną i przyglądając się jej barwie. Buraczkowa? Możliwe, w sumie nie wiedziała na ile zgadywać mogła, wiec nie było co czekać – wsadziła fasolkę do ust i skrzywiła się od razu na tę kwaskowatość.
- Oh nie, hibiskus. Ależ to gorzkie! – Machnęła dłonią, chociaż za tą skrzywioną miną można było dostrzec w jej oczach rozbawienie. Zaraz też Ronja zachęciła do wejścia na parkiet, uśmiechnęła się więc i bez zastanowienia dołączyła do niej, uśmiechając się lekko, nawet jeżeli nie umiała tańczyć. Po grudniowym wyjściu raczej nikt nie sądził, aby jej to przeszkadzało. Chociaż żałowała teraz, że nie poprosiła kogoś o naukę chociaż paru kroków przed.
Jem hibiskusa i wchodzę na parkiet z tańcem na zero :D
- Rekin, dawaj go mnie! Jestem ciekawa, wierzę w ciebie, że zrobiłaś go lepiej niż już wcześniej jadłam. Jako idealna kucharka na pewno dałaś mu dużo uwagi? W sumie to musiałabym nauczyć się gotować, w sensie nie że muszę, ale bym chciała, tak żeby już samej móc pozostawiać sobie zapasy. Suszenie mogłoby zdawać egzamin, co o tym sądzisz? I oh, herbatka, bardzo chętnie, ale sama mogę ci nalać jak chcesz! Narobiłaś się, pozwól poczuć się gościem! – Sama sięgnęła po jedzenia dla siebie, wybierając wszystkiego po trochu w mniejszych ilościach, podsuwając też ostrożnie szklankę kiedy rozlewała herbaty.
Zaraz też odwróciła się w stronę wchodzących, podnosząc się z miejsca i uśmiechając się w ich kierunku. Podeszła najpierw do Tessy, wyciągając ramiona i przytulając ją lekko na powitanie, witając się z nią z uśmiechem, zaraz też parskając na słowa Cilliana.
- Rozumiem, że Cillian, ten mięśniak i gbur zgubił wam się po drodze? – Ułożyła dłonie na biodrach, unosząc lekko brwi i okręcając się zaraz kiedy wspomniał znów o zmianie w Malfoya. – Myślisz, że przetrwacie widok Malfoya w kwiatkowej sukience? Przemyśl to parę razy, żeby potem nie trzeba było prosić o rzucanie Obliviate. Dobrze cię widzieć, Cilly. A to Damski Moore! – Uśmiechnęła się znów na widok Lydii, również witając się z nią, obejmując ją jednak nieco delikatniej niż Tessę, tak aby nie spłoszyć nikogo swoją nadgorliwością.
- Nie będę tu pokazywać sztuczek z nożem, Jackie! Tego wieczoru staram się zachowywać…w miarę. Jak na mnie, powiedzmy. – Wywróciła lekko oczyma, przecież specjalnie umówiła się z Gabrielem na późniejszą porę! Zresztą, nie do końca rozumiała tej paniki odnośnie noża, skoro o wiele większą krzywdę można było zrobić różdżką, a to nosili przy sobie wszyscy! Spojrzała z zaciekawieniem na pudełko fasolek, sięgając po jedną i przyglądając się jej barwie. Buraczkowa? Możliwe, w sumie nie wiedziała na ile zgadywać mogła, wiec nie było co czekać – wsadziła fasolkę do ust i skrzywiła się od razu na tę kwaskowatość.
- Oh nie, hibiskus. Ależ to gorzkie! – Machnęła dłonią, chociaż za tą skrzywioną miną można było dostrzec w jej oczach rozbawienie. Zaraz też Ronja zachęciła do wejścia na parkiet, uśmiechnęła się więc i bez zastanowienia dołączyła do niej, uśmiechając się lekko, nawet jeżeli nie umiała tańczyć. Po grudniowym wyjściu raczej nikt nie sądził, aby jej to przeszkadzało. Chociaż żałowała teraz, że nie poprosiła kogoś o naukę chociaż paru kroków przed.
Jem hibiskusa i wchodzę na parkiet z tańcem na zero :D
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Gdy Trixie zeszła wreszcie na dół, westchnął ciężko z udawanym przekąsem. Spojrzał na nią spod uniesionej brwi. Jesteś już. Mógłby odpowiedzieć, że jest punktualny co do minuty. Nie w tym rzecz.
— Czekałem na ciebie z godzinę — Zażartował również ciesząc się na widok panny Beckett. W rzeczywistości nie czekał na nią tej godziny. Może zaledwie trzydzieści minut. — Warto było — Powitał ją pocałunkiem w policzek, tuż przed tym jak pomógł jej z nałożeniem ciepłego płaszcza.
— Wystarczy. Nikt nie miałby ci za złe, gdybyś przyszła z pustymi rękami. Pozwolisz, że to wezmę? — Zapewnił Trixie z uśmiechem. Może ozdobna torebka z jedną butelką piwa nie była zbyt ciężka, ale to był kolejny miły gest z jego strony. Jeśli się zgodzi to odda tę torebkę w jej ręce przed wejściem do namiotu. Pannie Beckett rumieńce dodawały uroku.
— Wypoczęłaś? — Ostrożnie podpytał gospodynię o tak ważną sprawę, jaką było jej samopoczucie. Nie zamierzał wypytywać ją ze szczegółami o tak delikatną sprawę, ale skoro nie ukrywała tego przed nim to chciał wiedzieć, czy czegoś nie potrzebuje. Aurorze należała się odrobina zabawy. Towarzyszył pannie Beckett podczas zagadywania do jeszcze nieznanej mu z imienia kobiety (Jackie). Lancelocie? Ginewro? Zaintrygowało go to. Na końcu języka miał pytanie odnośnie tego, czy zechce przedstawić go swojej przyjaciółce. A więc został Arturem?
— Volans Moore. Rineheart? Jesteś krewną Vincenta? — Przedstawił się z uśmiechem, wyciągając prawą dłoń po to, by uścisnąć dłoń kobiety. Vincenta znał głównie z przeszłości. Łączyła ich znajomość na tle zawodowym. Dopiero teraz ona wchodziła na mniej oficjalny poziom. On również nie znał lady Prudence, jednak przywitał się z nią. Za to z czasów szkolnych znał Gabriela Tonksa oraz przyjaźnił się z oboma Greyami. Przywitał się z Halbertem.
— Kopę lat, Tonks. Jak wygląda twoje życie? Co u twojego brata? — Wymienił z tym mężczyzną mocny uścisk dłoni, jednak nie mógł odmówić sobie krótkiej wymiany zdań. — Gabriela znam ze szkoły. Nic tak nie zacieśnia więzi jak długie godziny polerowania kociołków — Zwrócił się z rozbawieniem do Trixie. W czasach szkolnych zdarzało mu się rozrabiać.
— Pani Kapitan, co za spotkanie! Może troszeczkę. Nigdy nie wiem, gdzie cię nosi. Wyślij mi rybę, jeśli będziesz chciała się spotkać — Zawołał zaskoczony, ale też lekko rozbawiony tą wymianą zdań. Zwykle mówiło się "Wyślij mi sowę", jednak z racji tego, że Thalia najpewniej tkwiła na łodzi to żartował z tego w ten właśnie sposób.
— Cillian! Dobrze cię widzieć. Świetny żart z tym smokiem. Panny Beckett nie muszę ci przedstawiać, bo już się znacie — Zawołał na widok brata, którego zamknął w mocnym, braterskim uścisku. — Lydia! Cieszę się, że przyszłaś. Znasz Trixie? — Ucieszył się na spotkanie z siostrą, z którą też mógł zapoznać swoją towarzyszkę. O ile się nie znały. Przywitał się również z Tessą.
— Po północy będziesz mogła poznać moje życzenie — Wymruczał do ucha swojej Trixie, dotykając również jej uda. Chciał spędzić z nią trochę czasu sam na sam, z dala od wszystkich gości. Może też będzie tego chciała. Z innych życzeń, to chciał, aby jego rodzina i przyjaciele byli bezpieczni. Ponadto chciałby dostać zasłużony awans w pracy, który przedłożyłby się na jego obecne zarobki. Zdawał sobie sprawę z tego, że największe szanse miałby na niego po wojnie. Była to zbyt odległa perspektywa.
— Przyniosę ognistą whisky — Zaproponował. Nie zamierzał tej nocy być tym bardziej rozsądnym i sugerować swojej towarzyszce, że nie powinna spożywać mocnych alkoholi. Takie zachowanie z jego strony mogłoby popsuć im zabawę, a tego bardzo nie chciał. Uchwycił to roziskrzone spojrzenie, wyraźnie tym zaintrygowany. Cokolwiek to było chciał poznać, co się za tym kryło. Był nawet gotów podjąć to wyzwanie. Niechętnie przerwał ten kontakt wzrokowy, jednak zanim udał się na poszukiwanie mocnego trunku, dotknął dłużej niż powinien w obecności osób trzecich górnej części pleców panny Beckett. Tej nocy zamierzał spędzić z nią trochę czasu sam na sam, z dala od tych wszystkich gości. Podczas świątecznej kolacji im się udało to w jakimś stopniu. Po północy powinno być to możliwe.
Przyniósł dla dwie nieduże. masywne szklanki. Wyciągnął ku pannie Beckett prawą dłoń, w której spoczywała wypełniona trunkiem szklanka. Wybrał tę z pewniejszej ręki. Chciał uniknąć sytuacji, w której owa szklanka wymyka mu się z lewej dłoni, zasypując Trixie deszczem szkła i plamiąc swoją zawartością jej ubranie. Twoje zdrowie. Napił się ze swojej szklanki.
— Chciałbym zamienić z nim parę słów. Wróżby? Ja również spróbuję — Stwierdził na wzmiankę o Castorze. Przyjaźnili się i akurat nie widzieli się od świątecznej kolacji u Beckettów. Nieszczególnie wierzył we wróżby, jednak sięgnął do misy z zamiarem wyciągnięcia arkusika papieru. Nic w tym momencie nie tracił, a nuż mile się zaskoczy i ta wróżba się sprawdzi. Bo brzmiała naprawdę dobrze, wbrew temu co zwykł twierdzić o tego typu zabawach.
— Pyszna ta sałatka — Pochwalił jedzone właśnie danie. Znał Ronję z rezerwatu, w którym pracował. Po konsumpcji przepysznej sałatki, przypadkiem dostrzegł fasolki wszystkich smaków. Dawno ich nie miał. Kaszka manna. Nie najgorzej.
— Zatańczymy? — Zaproponował Trixie, kiedy wstał od stołu. Uśmiechając się do niej z subtelną zachętą wyciągnął ku niej dłoń. Nie umiał tańczyć, ale tym będzie martwił się później. — Przechodzenie pod liną! Powinniśmy spróbować. Co ty na to? — Dodał. Jeśli się zgodziła to zaczął jako pierwszy, przechodząc pod coraz niżej rozciągniętą liną i wychodząc z tej próby zwycięsko. Podczas każdej z tur lina nawet nie drgnęła, chociaż podczas ostatniego podejścia było naprawdę gorąco. Bawił się świetnie.
| Wróżba
| Wylosowałem kaszkę mannę i przeszedłem pod wszystkimi linami[bylobrzydkobedzieladnie]
— Czekałem na ciebie z godzinę — Zażartował również ciesząc się na widok panny Beckett. W rzeczywistości nie czekał na nią tej godziny. Może zaledwie trzydzieści minut. — Warto było — Powitał ją pocałunkiem w policzek, tuż przed tym jak pomógł jej z nałożeniem ciepłego płaszcza.
— Wystarczy. Nikt nie miałby ci za złe, gdybyś przyszła z pustymi rękami. Pozwolisz, że to wezmę? — Zapewnił Trixie z uśmiechem. Może ozdobna torebka z jedną butelką piwa nie była zbyt ciężka, ale to był kolejny miły gest z jego strony. Jeśli się zgodzi to odda tę torebkę w jej ręce przed wejściem do namiotu. Pannie Beckett rumieńce dodawały uroku.
— Wypoczęłaś? — Ostrożnie podpytał gospodynię o tak ważną sprawę, jaką było jej samopoczucie. Nie zamierzał wypytywać ją ze szczegółami o tak delikatną sprawę, ale skoro nie ukrywała tego przed nim to chciał wiedzieć, czy czegoś nie potrzebuje. Aurorze należała się odrobina zabawy. Towarzyszył pannie Beckett podczas zagadywania do jeszcze nieznanej mu z imienia kobiety (Jackie). Lancelocie? Ginewro? Zaintrygowało go to. Na końcu języka miał pytanie odnośnie tego, czy zechce przedstawić go swojej przyjaciółce. A więc został Arturem?
— Volans Moore. Rineheart? Jesteś krewną Vincenta? — Przedstawił się z uśmiechem, wyciągając prawą dłoń po to, by uścisnąć dłoń kobiety. Vincenta znał głównie z przeszłości. Łączyła ich znajomość na tle zawodowym. Dopiero teraz ona wchodziła na mniej oficjalny poziom. On również nie znał lady Prudence, jednak przywitał się z nią. Za to z czasów szkolnych znał Gabriela Tonksa oraz przyjaźnił się z oboma Greyami. Przywitał się z Halbertem.
— Kopę lat, Tonks. Jak wygląda twoje życie? Co u twojego brata? — Wymienił z tym mężczyzną mocny uścisk dłoni, jednak nie mógł odmówić sobie krótkiej wymiany zdań. — Gabriela znam ze szkoły. Nic tak nie zacieśnia więzi jak długie godziny polerowania kociołków — Zwrócił się z rozbawieniem do Trixie. W czasach szkolnych zdarzało mu się rozrabiać.
— Pani Kapitan, co za spotkanie! Może troszeczkę. Nigdy nie wiem, gdzie cię nosi. Wyślij mi rybę, jeśli będziesz chciała się spotkać — Zawołał zaskoczony, ale też lekko rozbawiony tą wymianą zdań. Zwykle mówiło się "Wyślij mi sowę", jednak z racji tego, że Thalia najpewniej tkwiła na łodzi to żartował z tego w ten właśnie sposób.
— Cillian! Dobrze cię widzieć. Świetny żart z tym smokiem. Panny Beckett nie muszę ci przedstawiać, bo już się znacie — Zawołał na widok brata, którego zamknął w mocnym, braterskim uścisku. — Lydia! Cieszę się, że przyszłaś. Znasz Trixie? — Ucieszył się na spotkanie z siostrą, z którą też mógł zapoznać swoją towarzyszkę. O ile się nie znały. Przywitał się również z Tessą.
— Po północy będziesz mogła poznać moje życzenie — Wymruczał do ucha swojej Trixie, dotykając również jej uda. Chciał spędzić z nią trochę czasu sam na sam, z dala od wszystkich gości. Może też będzie tego chciała. Z innych życzeń, to chciał, aby jego rodzina i przyjaciele byli bezpieczni. Ponadto chciałby dostać zasłużony awans w pracy, który przedłożyłby się na jego obecne zarobki. Zdawał sobie sprawę z tego, że największe szanse miałby na niego po wojnie. Była to zbyt odległa perspektywa.
— Przyniosę ognistą whisky — Zaproponował. Nie zamierzał tej nocy być tym bardziej rozsądnym i sugerować swojej towarzyszce, że nie powinna spożywać mocnych alkoholi. Takie zachowanie z jego strony mogłoby popsuć im zabawę, a tego bardzo nie chciał. Uchwycił to roziskrzone spojrzenie, wyraźnie tym zaintrygowany. Cokolwiek to było chciał poznać, co się za tym kryło. Był nawet gotów podjąć to wyzwanie. Niechętnie przerwał ten kontakt wzrokowy, jednak zanim udał się na poszukiwanie mocnego trunku, dotknął dłużej niż powinien w obecności osób trzecich górnej części pleców panny Beckett. Tej nocy zamierzał spędzić z nią trochę czasu sam na sam, z dala od tych wszystkich gości. Podczas świątecznej kolacji im się udało to w jakimś stopniu. Po północy powinno być to możliwe.
Przyniósł dla dwie nieduże. masywne szklanki. Wyciągnął ku pannie Beckett prawą dłoń, w której spoczywała wypełniona trunkiem szklanka. Wybrał tę z pewniejszej ręki. Chciał uniknąć sytuacji, w której owa szklanka wymyka mu się z lewej dłoni, zasypując Trixie deszczem szkła i plamiąc swoją zawartością jej ubranie. Twoje zdrowie. Napił się ze swojej szklanki.
— Chciałbym zamienić z nim parę słów. Wróżby? Ja również spróbuję — Stwierdził na wzmiankę o Castorze. Przyjaźnili się i akurat nie widzieli się od świątecznej kolacji u Beckettów. Nieszczególnie wierzył we wróżby, jednak sięgnął do misy z zamiarem wyciągnięcia arkusika papieru. Nic w tym momencie nie tracił, a nuż mile się zaskoczy i ta wróżba się sprawdzi. Bo brzmiała naprawdę dobrze, wbrew temu co zwykł twierdzić o tego typu zabawach.
— Pyszna ta sałatka — Pochwalił jedzone właśnie danie. Znał Ronję z rezerwatu, w którym pracował. Po konsumpcji przepysznej sałatki, przypadkiem dostrzegł fasolki wszystkich smaków. Dawno ich nie miał. Kaszka manna. Nie najgorzej.
— Zatańczymy? — Zaproponował Trixie, kiedy wstał od stołu. Uśmiechając się do niej z subtelną zachętą wyciągnął ku niej dłoń. Nie umiał tańczyć, ale tym będzie martwił się później. — Przechodzenie pod liną! Powinniśmy spróbować. Co ty na to? — Dodał. Jeśli się zgodziła to zaczął jako pierwszy, przechodząc pod coraz niżej rozciągniętą liną i wychodząc z tej próby zwycięsko. Podczas każdej z tur lina nawet nie drgnęła, chociaż podczas ostatniego podejścia było naprawdę gorąco. Bawił się świetnie.
| Wróżba
| Wylosowałem kaszkę mannę i przeszedłem pod wszystkimi linami[bylobrzydkobedzieladnie]
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stres przed nadchodzącym wydarzeniem spędzał mu sen z powiek, sprowadzając do rozmyślań nad celebrowaniem nowego roku w samotności. Od minionej tragedii nie był skłonny do towarzyskich spotkań, a święta wszelakie spędzał ze swoim kotem i sową w domowym zaciszu. Zaproszenie na Wrzosowisko wzbudziło w nim zakłopotanie już przeszło kilka dni temu, gdy próbował migać się ważnymi sprawami, wzięty pod włos na prośby Cilliana, by zadbać o bezpieczny przebieg imprezy. I choć Vance był świadom, że jego pomoc była zbyteczna, jakoś nie potrafił odmówić, kiedy tak przedstawiał sprawę... aż w końcu złożył deklarację, której bardzo żałował. Miał przecież własne plany na ten wieczór, a z nimi: butelkę tanich trunków, kilka skrętów z tytoniem i przeklętą gablotkę, w której skrywały się przedmioty splugawione czarną magią. Tak spędzał wszystkie wieczory w domowym ognisku, dlaczego ten miałby być inny? Nowy rok już dawno przestał zwiastować nadejście zmian, dynamizm wojny sprawia bowiem, że zachodzą codziennie, zazwyczaj gorsząc sytuację.
Pozostał w domu, nie szykując się ni krok do wyjścia. Wrzosowisko było upstrzone pułapkami, nadto znajdowało się na samym krańcu Doliny Godryka - Villan nie wierzył, aby posesja państwa Sprout stała się ofiarą ludzi Voldemorta. A jeśli nawet, był tam jego zdolny uczeń, a także wielu innych czarodziejów, którzy z pomocą zastawionych pułapek winni poradzić sobie z oponentami. W ten czas spróbował zająć się pracą, jak to sobie zaplanował, ale coś ciągle nie dawało mu spokoju. Przecież złożył obietnicę, jaki dałby im przykład, gdyby ją złamał? Czy nie poczułby się oszukany na ich miejscu? Dręczące poczucie winy sprawiło w końcu, że ładnie już spóźniony odział najbardziej elegancki garnitur, jaki znalazł w szafie, spędzając naście minut, by nadać swemu wizerunkowi odświętnego charakteru i teleportował się na Wrzosowisko. Stał przed posesją dobre kilka minut, pogłębiony w rozważaniach nad powrotem do domu, nim zdecydował się zapukać do drzwi. Na miejscu przeprosił za spóźnienie, speszony tłumacząc jedynie, że zatrzymała go sąsiedzka powinność i przywitał się z każdym, starając się jednak nie wciągać w dłuższy dialog. Obrał azymut na pokój najstarszych gospodarzy - Państwa Sprout, aby przywitać się również z nimi i spędzić chwilę na nieznaczącej rozmowie przy butelce taniego alkoholu. Dość nieśmiało wyłonił się później do głównego pomieszczenia, w którym odbywała się impreza, niejako przypominając o swojej obecności, aby zebrani mogli go nieco podręczyć pogawędką.
Pozostał w domu, nie szykując się ni krok do wyjścia. Wrzosowisko było upstrzone pułapkami, nadto znajdowało się na samym krańcu Doliny Godryka - Villan nie wierzył, aby posesja państwa Sprout stała się ofiarą ludzi Voldemorta. A jeśli nawet, był tam jego zdolny uczeń, a także wielu innych czarodziejów, którzy z pomocą zastawionych pułapek winni poradzić sobie z oponentami. W ten czas spróbował zająć się pracą, jak to sobie zaplanował, ale coś ciągle nie dawało mu spokoju. Przecież złożył obietnicę, jaki dałby im przykład, gdyby ją złamał? Czy nie poczułby się oszukany na ich miejscu? Dręczące poczucie winy sprawiło w końcu, że ładnie już spóźniony odział najbardziej elegancki garnitur, jaki znalazł w szafie, spędzając naście minut, by nadać swemu wizerunkowi odświętnego charakteru i teleportował się na Wrzosowisko. Stał przed posesją dobre kilka minut, pogłębiony w rozważaniach nad powrotem do domu, nim zdecydował się zapukać do drzwi. Na miejscu przeprosił za spóźnienie, speszony tłumacząc jedynie, że zatrzymała go sąsiedzka powinność i przywitał się z każdym, starając się jednak nie wciągać w dłuższy dialog. Obrał azymut na pokój najstarszych gospodarzy - Państwa Sprout, aby przywitać się również z nimi i spędzić chwilę na nieznaczącej rozmowie przy butelce taniego alkoholu. Dość nieśmiało wyłonił się później do głównego pomieszczenia, w którym odbywała się impreza, niejako przypominając o swojej obecności, aby zebrani mogli go nieco podręczyć pogawędką.
Vance Villan
Zawód : łamacz klątw, prywatny instruktor OPCM
Wiek : 49
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Aurora trochę gubiła się w takich sytuacjach jak ta. Niby wszystko miała pod kontrolą. Niby pilnowała, żeby każdy wiedział, gdzie stoi co do jedzenia, a także gdzie stoi alkohol, ale i tak miała wrażenie, że o czym bardzo mocno zapomniała. Dobrze, że nikt jej nie oceniał, nikt nie miał za złe, a oni wszyscy zajęci byli sobą.
Dopiero obecność Halberta, której jednocześnie wyczekiwała, ale i nieco się obawiała, wpłynęła na nią uspokajająco. Już nawet nie chodziło o to, co zadziało się w świąteczny poranek, ale po prostu o jego usposobienie i fakt, że wiedział, jak się z nią obchodzić, gdy przychodziły na nią momenty niepewności.
- Czekałam, ale już przyszli. - Odparła, obserwując z uwagą, jak podwija rękawy koszuli. Czyżby kiedykolwiek powiedziała mu, że z wypiekami na twarzy śledziła właśnie tę powieść odcinkową w czarownicy, gdzie mężczyźni lat minionych nosili właśnie takie odzienie i właśnie w taki sposób byli w stanie skupić na sobie wzrok kobiet. I właśnie to na moment udało się osiągnąć Halbertowi, a gdy Aurora się zorientowała, momentalnie się zarumieniła. Zobaczyła łobuzerski uśmiech Hala i już wiedziała, że będzie miała o czym myśleć cały wieczór. - Przepraszam na chwilę. - Niby grudzień, zaraz styczeń, a jej gorąco się zrobiło jakby środek lata.
Ale już nadchodzili kolejni zaproszeni, nie mogła więc skupiać się wyłącznie na towarzyszu. A przynajmniej jeszcze nie. Od czasu do czasu musiała odpowiedzieć na pytanie gości, ale ostatecznie przecież wzięła na siebie rolę gospodyni. Powinna wziąć się w garść, bo przecież kiedyś, jak przyjdzie potrzeba, będzie prawdziwą panią domu i co, też będzie uciekać?
- Trixie, Volans, jak miło was widzieć. - Powiedziała, gdy nieco zaaferowana przemykała w białej sukience pomiędzy zbierającymi się osobami. - Castora niestety nie będzie, ponieważ ma spotkanie ze swoimi znajomymi, ale nie martw się, wszystko już zostało ogarnięte. - Wczoraj miała pomocników, specjalistów od zabezpieczeń oraz głowę pełną obaw. Teraz ulatywały, zastępując, przynajmniej na razie, rosnącemu przejęciu. Bukiet od Ronji i alkohol od Trixie ustawiła na specjalnym stoliczku w zasięgu wzroku wszystkich. Nie wiedziała, czy powinna polewać, czy może sugerować, by każdy raczył się tym, na co ma ochotę. Dopiero niby zapraszała do stołu, a zachęcała do rozgoszczenia się, ale dochodzili nowi ludzie, więc nie słyszeli jej deklaracji.
Nie znała może wszystkich jakoś bardzo dobrze, ale nie zmieniało to zupełnie faktu, że ufała, że jej najbliżsi przyjaciele wiedzą, jakie środki ostrożności powinni zachować. Niektórzy byli na cenzurowanym, inni zaraz mogli się tam znaleźć, a jednak atmosfera nie zdradzała tego, że gdzieś za granicą domu rozciąga się niebezpieczeństwo. Dom na Wrzosowisku stał na uboczu, pośród leśnej gęstwiny i chociaż najmniej widoczny naturalnie bywał w okresie kwitnienia drzew, to teraz, przy ciężkich gałęziach pełnych śniegu, a dodatkowo ze wszystkimi zastosowanymi zabezpieczeniami, stanowił być może przyjemną twierdzę dla wszystkich przybyłych.
- Pamiętajcie, częstujcie się wszystkim, na co macie ochotę. - Przypomniała i wtedy obok niej zjawiła się Tessa, donosząc kolejną torbę. - Cokolwiek jest w tej torbie, nie zastąpi mi radości z tego, że was wszystkich tu widzę. - Odparła szczerze wzruszona Aurora, bo właśnie w takich momentach można było dostrzec, jak ludzie, którzy, chociaż sami nie mają wiele, chcąc dać od siebie cokolwiek byle choć jedną noc w roku móc zapomnieć na chwilę o troskach. - Ale dziękuje! Zaraz wszystko wyłożę na stół, a torbę oddam. - Zapowiedziała się Aurora. I wtedy zobaczyła wuja, który również postanowił zjawić się u nich w namiocie.
- Wuju Vance! - Powiedziała, ściskając go radośnie. - Coś do picia? Coś do jedzenia? Proszę uważać, tata ma dziś wyjątkowy wieczór na wspominki. Podobno kiedyś tak wywijał na parkiecie, że zgubił nowiuśką szatę i potem tłumaczył się dziadkom, że napadły go dzikie zwierzęta. - Nie pamiętała, czy wuja znał się z jej rodzicami od zawsze, ale jeśli tak, to teraz mógł zaprzeczyć lub potwierdzić tę wersję.
Widziała, że Jackie już tańczy, ale ona sama potrzebowała, chociaż chwili oddechu.
Usiadła na krzesełku obok Halberta i złapała szklaneczkę soku. Nic z nerwów nie jadła cały dzień i teraz poczuła, jak nie tylko gra muzyka, ale również jej kiszki grają marsza.
- Jak się bawisz? - Spytała Hala i uśmiechnęła się lekko. - Wyglądasz na takiego, co pewnie niedługo zawojuje cały parkiet i odbije wszystkim dziewczyny. - Odrobinę go znała. Może ciut więcej niż odrobinę. A jednak miała nieco nadziei, że chociaż jeden taniec poświęci właśnie jej.
Dopiero obecność Halberta, której jednocześnie wyczekiwała, ale i nieco się obawiała, wpłynęła na nią uspokajająco. Już nawet nie chodziło o to, co zadziało się w świąteczny poranek, ale po prostu o jego usposobienie i fakt, że wiedział, jak się z nią obchodzić, gdy przychodziły na nią momenty niepewności.
- Czekałam, ale już przyszli. - Odparła, obserwując z uwagą, jak podwija rękawy koszuli. Czyżby kiedykolwiek powiedziała mu, że z wypiekami na twarzy śledziła właśnie tę powieść odcinkową w czarownicy, gdzie mężczyźni lat minionych nosili właśnie takie odzienie i właśnie w taki sposób byli w stanie skupić na sobie wzrok kobiet. I właśnie to na moment udało się osiągnąć Halbertowi, a gdy Aurora się zorientowała, momentalnie się zarumieniła. Zobaczyła łobuzerski uśmiech Hala i już wiedziała, że będzie miała o czym myśleć cały wieczór. - Przepraszam na chwilę. - Niby grudzień, zaraz styczeń, a jej gorąco się zrobiło jakby środek lata.
Ale już nadchodzili kolejni zaproszeni, nie mogła więc skupiać się wyłącznie na towarzyszu. A przynajmniej jeszcze nie. Od czasu do czasu musiała odpowiedzieć na pytanie gości, ale ostatecznie przecież wzięła na siebie rolę gospodyni. Powinna wziąć się w garść, bo przecież kiedyś, jak przyjdzie potrzeba, będzie prawdziwą panią domu i co, też będzie uciekać?
- Trixie, Volans, jak miło was widzieć. - Powiedziała, gdy nieco zaaferowana przemykała w białej sukience pomiędzy zbierającymi się osobami. - Castora niestety nie będzie, ponieważ ma spotkanie ze swoimi znajomymi, ale nie martw się, wszystko już zostało ogarnięte. - Wczoraj miała pomocników, specjalistów od zabezpieczeń oraz głowę pełną obaw. Teraz ulatywały, zastępując, przynajmniej na razie, rosnącemu przejęciu. Bukiet od Ronji i alkohol od Trixie ustawiła na specjalnym stoliczku w zasięgu wzroku wszystkich. Nie wiedziała, czy powinna polewać, czy może sugerować, by każdy raczył się tym, na co ma ochotę. Dopiero niby zapraszała do stołu, a zachęcała do rozgoszczenia się, ale dochodzili nowi ludzie, więc nie słyszeli jej deklaracji.
Nie znała może wszystkich jakoś bardzo dobrze, ale nie zmieniało to zupełnie faktu, że ufała, że jej najbliżsi przyjaciele wiedzą, jakie środki ostrożności powinni zachować. Niektórzy byli na cenzurowanym, inni zaraz mogli się tam znaleźć, a jednak atmosfera nie zdradzała tego, że gdzieś za granicą domu rozciąga się niebezpieczeństwo. Dom na Wrzosowisku stał na uboczu, pośród leśnej gęstwiny i chociaż najmniej widoczny naturalnie bywał w okresie kwitnienia drzew, to teraz, przy ciężkich gałęziach pełnych śniegu, a dodatkowo ze wszystkimi zastosowanymi zabezpieczeniami, stanowił być może przyjemną twierdzę dla wszystkich przybyłych.
- Pamiętajcie, częstujcie się wszystkim, na co macie ochotę. - Przypomniała i wtedy obok niej zjawiła się Tessa, donosząc kolejną torbę. - Cokolwiek jest w tej torbie, nie zastąpi mi radości z tego, że was wszystkich tu widzę. - Odparła szczerze wzruszona Aurora, bo właśnie w takich momentach można było dostrzec, jak ludzie, którzy, chociaż sami nie mają wiele, chcąc dać od siebie cokolwiek byle choć jedną noc w roku móc zapomnieć na chwilę o troskach. - Ale dziękuje! Zaraz wszystko wyłożę na stół, a torbę oddam. - Zapowiedziała się Aurora. I wtedy zobaczyła wuja, który również postanowił zjawić się u nich w namiocie.
- Wuju Vance! - Powiedziała, ściskając go radośnie. - Coś do picia? Coś do jedzenia? Proszę uważać, tata ma dziś wyjątkowy wieczór na wspominki. Podobno kiedyś tak wywijał na parkiecie, że zgubił nowiuśką szatę i potem tłumaczył się dziadkom, że napadły go dzikie zwierzęta. - Nie pamiętała, czy wuja znał się z jej rodzicami od zawsze, ale jeśli tak, to teraz mógł zaprzeczyć lub potwierdzić tę wersję.
Widziała, że Jackie już tańczy, ale ona sama potrzebowała, chociaż chwili oddechu.
Usiadła na krzesełku obok Halberta i złapała szklaneczkę soku. Nic z nerwów nie jadła cały dzień i teraz poczuła, jak nie tylko gra muzyka, ale również jej kiszki grają marsza.
- Jak się bawisz? - Spytała Hala i uśmiechnęła się lekko. - Wyglądasz na takiego, co pewnie niedługo zawojuje cały parkiet i odbije wszystkim dziewczyny. - Odrobinę go znała. Może ciut więcej niż odrobinę. A jednak miała nieco nadziei, że chociaż jeden taniec poświęci właśnie jej.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pojawiało się coraz więcej osób, robiło się coraz głośniej i żywiej. Pamięć o wojnie coraz mocniej zanikała, pozostawiając w gościach radość ze spotkania. Wszyscy zaczęli żartować, poznawać tych, których jeszcze niedane im było poznać, z różnych względów.
Uśmiechnęła się do Volansa, który wspomniał jej brata, choć najchętniej wywróciłaby oczami na jego wspomnienie. Zachowała jednak pozory, odpowiadając całkiem grzecznie na pytanie.
- Jestem jego siostrą, mógł nie wspomnieć, że jakąś ma, czasem zdarza mu się o tym zapomnieć - nadal uśmiechała się promiennie, choć w jej spojrzeniu kryło się coś nieswojego. Zaraz jednak zniknęło, gdy Jackie po prostu stwierdziła, że nie ma co się przejmować niektórymi rzeczami. Zaraz miał nastać nowy rok. Może więc warto było dać co po niektórym kolejną szansę?
Posyłała uśmiechy, odpowiadała na powitania i zanim usiadła przy stole, udało jej się poznać imiona wszystkich gość, lub zamienić słowo z tymi, którymi znała już o wiele dłużej, na tyle, by mogła pozwolić sobie na żarty, czy przyjacielskie przytyki. Zaśmiała się na słowa Thalii o jej manierach, które, były na poziomie podobnym do Jackie, więc wiedziała, że obie będą musiały, chociaż próbować zachowywać pozory.
Podobnie zareagowała na słowa Gabriela, który zapewniał ją, że nie będzie jej matkować, sprawiając, że pokręciła głową.
- Trzymam za słowo, inaczej przywiążę cię do krzesła i użyje zaklęcia, które zaklei ci jadaczkę. Nie, żebym próbowała tego na bracie, choć nie raz kusiło - śmiech znów wydobył się z jej gardła, po czym przysłuchała się rozmowie o rekinie. Patrzyła na mięso ryby i dopiero gdy kilka osób się za nią zabrało i przeżyło to doświadczenie, sama postanowiła skosztować nowych smaków.
Nie zdążyła jednak dobrze przełknąć ostatniego kęsa, gdy została wywołana na parkiet. Uśmiechnęła się, pokręciła głową, kończąc jedzenie rekina, który okazał się wcale nie taki zły, zapewne dzięki umiejętnościom dzisiejszych kucharek i po wypiciu kolejnego kieliszka, na odwagę, podniosła się z krzesełka.
Z radością wymalowaną na twarzy podeszła najpierw do stanowiska do przechodzenia pod liną, na której poszło jej dość mizernie, czy to przez alkohol (w co wątpiła), czy ciągłe próby powstrzymania śmiechu, który ostatnio dość rzadko można było usłyszeć. Tak jakby chciała nadrobić te wszystkie miesiące smutku, które przeżyli.
Nie przejmując się jednak przegraną, ruszyła za przyjaciółkami na parkiet, wiedząc, że jej stopy mogą zostać podeptane, jeśli nie będzie uważać. To się jednak nie liczyło. Kręciła się, zmieniała co chwilę kroki, wyglądając na taką, która choć trochę wiedziała, co robi. Szukała kogoś, kogo może porwać do tańca, gdyby wydawał jej się zbyt samotny.
|przegrywam po pierwszej rundzie przechodzenie pod badylem, piję drugi kieliszek ginu, tańczę na, uwaga, I
Uśmiechnęła się do Volansa, który wspomniał jej brata, choć najchętniej wywróciłaby oczami na jego wspomnienie. Zachowała jednak pozory, odpowiadając całkiem grzecznie na pytanie.
- Jestem jego siostrą, mógł nie wspomnieć, że jakąś ma, czasem zdarza mu się o tym zapomnieć - nadal uśmiechała się promiennie, choć w jej spojrzeniu kryło się coś nieswojego. Zaraz jednak zniknęło, gdy Jackie po prostu stwierdziła, że nie ma co się przejmować niektórymi rzeczami. Zaraz miał nastać nowy rok. Może więc warto było dać co po niektórym kolejną szansę?
Posyłała uśmiechy, odpowiadała na powitania i zanim usiadła przy stole, udało jej się poznać imiona wszystkich gość, lub zamienić słowo z tymi, którymi znała już o wiele dłużej, na tyle, by mogła pozwolić sobie na żarty, czy przyjacielskie przytyki. Zaśmiała się na słowa Thalii o jej manierach, które, były na poziomie podobnym do Jackie, więc wiedziała, że obie będą musiały, chociaż próbować zachowywać pozory.
Podobnie zareagowała na słowa Gabriela, który zapewniał ją, że nie będzie jej matkować, sprawiając, że pokręciła głową.
- Trzymam za słowo, inaczej przywiążę cię do krzesła i użyje zaklęcia, które zaklei ci jadaczkę. Nie, żebym próbowała tego na bracie, choć nie raz kusiło - śmiech znów wydobył się z jej gardła, po czym przysłuchała się rozmowie o rekinie. Patrzyła na mięso ryby i dopiero gdy kilka osób się za nią zabrało i przeżyło to doświadczenie, sama postanowiła skosztować nowych smaków.
Nie zdążyła jednak dobrze przełknąć ostatniego kęsa, gdy została wywołana na parkiet. Uśmiechnęła się, pokręciła głową, kończąc jedzenie rekina, który okazał się wcale nie taki zły, zapewne dzięki umiejętnościom dzisiejszych kucharek i po wypiciu kolejnego kieliszka, na odwagę, podniosła się z krzesełka.
Z radością wymalowaną na twarzy podeszła najpierw do stanowiska do przechodzenia pod liną, na której poszło jej dość mizernie, czy to przez alkohol (w co wątpiła), czy ciągłe próby powstrzymania śmiechu, który ostatnio dość rzadko można było usłyszeć. Tak jakby chciała nadrobić te wszystkie miesiące smutku, które przeżyli.
Nie przejmując się jednak przegraną, ruszyła za przyjaciółkami na parkiet, wiedząc, że jej stopy mogą zostać podeptane, jeśli nie będzie uważać. To się jednak nie liczyło. Kręciła się, zmieniała co chwilę kroki, wyglądając na taką, która choć trochę wiedziała, co robi. Szukała kogoś, kogo może porwać do tańca, gdyby wydawał jej się zbyt samotny.
|przegrywam po pierwszej rundzie przechodzenie pod badylem, piję drugi kieliszek ginu, tańczę na, uwaga, I
Jackie N. Rineheart
Zawód : Wiedźmia Strażniczka i najemniczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And suddenly life wasn't about living. It was about surviving.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Altana na tyłach
Szybka odpowiedź