Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire
Stoke-on-Trent
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stoke-on-Trent
Jedno z najmniejszych, jeśli nie najmniejsze miasteczko Anglii w ogóle, formalnie nie spełniające nawet warunków, by zyskać takie prawa. Otrzymało je ze względu na kwitnący przemysł garncarski. Miało turystyczne znaczenie wśród mugoli, niewielkie wśród czarodziejów: nigdy nie mieszkało ich tutaj wielu, ale dość powszechnie znany jest niewielki sklepik z ingrediencjami alchemicznymi miejscowej zielarki - ze względu na otaczające to miejsce niezamieszkałe tereny dość łatwo jest tu pozyskać rzadkie gatunki ziół lub innych komponentów odzwierzęcych, a zwłaszcza pióra.
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Wolałam pozostać z tyłu. Po przeniesieniu związanych ciał, przygotowanych na egzekucję, wycofałam się, nie brałam udziału w powitalnym obiedzie w restauracji. Przemknęłam tylnymi uliczkami, upewniając się jeszcze, że nikt mnie nie widzi, a potem weszłam do jednej z kamienic, prześlizgując się pomiędzy uchylonymi i skrzypiącymi drzwiami. Powoli wchodziłam po schodach, obserwując obdrapane ściany, które zdobiły potężne kleksy atramentu i napisy obrażające albo Malfoya, albo szlamy. Do wyboru, do koloru, pełen przekrój poglądów politycznych. W końcu czarem otworzyłam drzwi na strych, gdzie wisiało czyjeś pranie, a następnie podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież, by oparta o ścianę móc obserwować plac główny. Powoli ustawiana była tam scena, na której miało rozegrać się całe widowisko. Płaszcz, który miałam na grzbiecie, miał spore kieszenie, tak więc wyjęłam z nich kilka daktyli. Podobne przekąski dawały mi siły na służbie, a chociaż oferowano mi obiad, tak zdecydowanie bardziej pasowało mi jedzenie orzechów w mugolskiej suszarni na piątym piętrze kamienicy, niż zdradzanie niepotrzebnie własnej tożsamości przed zbyt dużą grupą często plotkujących i oceniających arystokratów. Gdy zauważyłam, jak pierwsza osoba opuszcza restaurację na rogu, chwyciłam za różdżkę i wskazałam ją na siebie. - Sphaecessatio - wypowiedziałam, po czym zamknęłam za sobą suszarnię i zeszłam spokojnie na dół, a wychodząc z bramy, trzymałam się na uboczu. Powoli zbierał się tam tłum, gotowy, aby obejrzeć dzisiejsze widowisko i wysłuchać przemów. Na głowę zarzuciłam kaptur, ustawiając się niedaleko wyjścia z rynku, jednak dalej by mieć dobry widok na scenę. Nie z własnych fantazji czy potrzeby patrzenia na to co im zrobią, a ze względów bezpieczeństwa. Wiele podobnych scen lubiło być przerywanych przez zagorzałych buntowników Longbottoma, przez wojujących mugoli z tą ich bronią, albo nawet czarodziejów-idiotów, którzy nie wiedzieli, co robią, ale działali zrywem serca. Różdżkę trzymałam więc przy sobie, pewna, że zaklęcie, które rzuciłam przed chwilą na górze, działało, czyniąc ze mnie osobę niewidzialną społecznie. Pozostało czekać... Obserwowałam, jak syn Malfoya wychodzi na scenę, wraz ze śmierciożercami, a potem rozejrzałam się po tłumie, usiłując doszukać się w nim jakiegokolwiek zagrożenia. Słuchałam stojących tam ludzi, podsłuchiwałam rozmów par, które narzekały, albo patrzyłam na takie, które milczały przerażone. Byli tacy, co wychwalali dzisiejsze czyny. Pełen przekrój czarodziejów, a żaden z nich był pewien, co tak naprawdę się tu wydarzy.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Nie spodziewała się wizyty w mroźną niedzielną noc. Kilka uderzeń w drewniane drzwi poderwało ją na nogi, krótkie zerknięcie w stronę mężczyzny i kroki na drewnianej podłodze. Jednego była pewna, to mógł być tylko ktoś znajomy. Nikt inny, nie powinien być w stanie dojść tak blisko. A wróg, nie kłopotałby się pukaniem.
Zaciskając dłoń na różdżce w odruchu, którego nie była w stanie się pozbyć i pozbywać wcale się nie chciała, otworzyła drzwi mierząc go na powitanie beznamiętnym spojrzeniem. Oparła się ramieniem o próg wejściowy zaplatając dłonie na piersi. Brwi jej drgnęły ku górze, a usta wykrzywiły się do dołu.
- Co wiesz? – zapytała go, gestem głowy wskazując, żeby wszedł do środka. Sama ruszyła do stojącej w korytarzy szuflady w której zawsze znajdowały się najpotrzebniejsze rzeczy. Broszkę, pazur gryfa, muszę, perłę i kryształ nosiła przy sobie zawsze, bez względu na czas i miejsce. Nie ściągała nich nigdy. Tak samo było z pierścieniem, który zdobił jej palec. Przeważnie dokładała kolejny, by ten jako jedyny nie rzucał się w oczy. Wyciągnęła z szuflady pas z nakładkami w którym znajdowały się już eliksiry i zapięła w pasie. Przesuwając palcami po kolejnych fiolkach i sprawdzając czy są wszystkie, jednocześnie słuchając słów Keatona. W końcu z jednej z przegródek wyciągnęła jeden i z szuflady wyciągnęła inny który wetknęła na jego miejsce.
- Szlag. – skomentowała krótko kolejne słowa, mając ochotę splunąć. – Dwie? - te słowa zwróciły na chwilę jej spojrzenie w kierunku mężczyzny. Zmrużyła lekko oczy. Ile obecnie znajdowało się w okolicy w tamtym momencie? Pieprzeni psychopaci. Mordowali wszystkich jak leci. Zacisnęła zęby sięgając po kopertę, którą wczoraj podarował jej numerolog. Zwartość wsunęła do kieszeni płaszcza. Na ten, narzuciła kolejny. W rękaw wcisnęła różdżkę. Drugą skryła w wygodniejszej kieszeni. Otworzyła niewielką komórkę z której wyciągnęła miotłę. – Masz swoją? – zapytała a kiedy zaprzeczył podała mu tą należącą kiedyś do Morgotha. Zalegała u nich w komórce. Mogły się przydać a starszy brat wyszedł pozostawiając ją w domu. – Fabrykę. – powiedziała, zarzucając na głowę kaptur. – Posłuchaj... – powiedziała do niego, jeszcze zanim się teleportowali. – Nie działaj sam i nie działaj pochopnie. Zapłaciłam już cenę za niezaplanowane działanie. Wyższą, niż kiedykolwiek sądziłam. Nie wiemy, co dzieje się tam w tej chwili. – przypominała mu, wciskając w rękę miotłę. – Pierwsza zasada w Pogotowiu zawsze brzmiała: upewnij się, że jesteś bezpieczny – martwy nikomu nie pomożesz. – i wtedy zapomniała o tym, jej wzrok przysłoniła kusząca szansa, możliwość. Frustracja, panoszenie, kolejne zgony przysłoniły to co ważne, popchnęły do działania. Teraz krew spływała po jej dłoniach z jej własnej winy, całkowicie przerastając jej własne cierpienie. – Widzimy się pod główną bramą. – powiedziała jeszcze do niego, chwilę po tym znikając z własnego domostwa.
- Masz też? – zapytała, sama wyciągając z kieszeni różdżkę w drugiej ręce zaciskając miotłę. Na chwilę oparła ją o ciało, żeby sięgnąć po fiolkę najpierw skierowała ją do niego, na wypadek gdyby nie miał a potem otworzyła ją i wypiła.
| ekwipunek u MG + rzucam na zdarzenie?
Zaciskając dłoń na różdżce w odruchu, którego nie była w stanie się pozbyć i pozbywać wcale się nie chciała, otworzyła drzwi mierząc go na powitanie beznamiętnym spojrzeniem. Oparła się ramieniem o próg wejściowy zaplatając dłonie na piersi. Brwi jej drgnęły ku górze, a usta wykrzywiły się do dołu.
- Co wiesz? – zapytała go, gestem głowy wskazując, żeby wszedł do środka. Sama ruszyła do stojącej w korytarzy szuflady w której zawsze znajdowały się najpotrzebniejsze rzeczy. Broszkę, pazur gryfa, muszę, perłę i kryształ nosiła przy sobie zawsze, bez względu na czas i miejsce. Nie ściągała nich nigdy. Tak samo było z pierścieniem, który zdobił jej palec. Przeważnie dokładała kolejny, by ten jako jedyny nie rzucał się w oczy. Wyciągnęła z szuflady pas z nakładkami w którym znajdowały się już eliksiry i zapięła w pasie. Przesuwając palcami po kolejnych fiolkach i sprawdzając czy są wszystkie, jednocześnie słuchając słów Keatona. W końcu z jednej z przegródek wyciągnęła jeden i z szuflady wyciągnęła inny który wetknęła na jego miejsce.
- Szlag. – skomentowała krótko kolejne słowa, mając ochotę splunąć. – Dwie? - te słowa zwróciły na chwilę jej spojrzenie w kierunku mężczyzny. Zmrużyła lekko oczy. Ile obecnie znajdowało się w okolicy w tamtym momencie? Pieprzeni psychopaci. Mordowali wszystkich jak leci. Zacisnęła zęby sięgając po kopertę, którą wczoraj podarował jej numerolog. Zwartość wsunęła do kieszeni płaszcza. Na ten, narzuciła kolejny. W rękaw wcisnęła różdżkę. Drugą skryła w wygodniejszej kieszeni. Otworzyła niewielką komórkę z której wyciągnęła miotłę. – Masz swoją? – zapytała a kiedy zaprzeczył podała mu tą należącą kiedyś do Morgotha. Zalegała u nich w komórce. Mogły się przydać a starszy brat wyszedł pozostawiając ją w domu. – Fabrykę. – powiedziała, zarzucając na głowę kaptur. – Posłuchaj... – powiedziała do niego, jeszcze zanim się teleportowali. – Nie działaj sam i nie działaj pochopnie. Zapłaciłam już cenę za niezaplanowane działanie. Wyższą, niż kiedykolwiek sądziłam. Nie wiemy, co dzieje się tam w tej chwili. – przypominała mu, wciskając w rękę miotłę. – Pierwsza zasada w Pogotowiu zawsze brzmiała: upewnij się, że jesteś bezpieczny – martwy nikomu nie pomożesz. – i wtedy zapomniała o tym, jej wzrok przysłoniła kusząca szansa, możliwość. Frustracja, panoszenie, kolejne zgony przysłoniły to co ważne, popchnęły do działania. Teraz krew spływała po jej dłoniach z jej własnej winy, całkowicie przerastając jej własne cierpienie. – Widzimy się pod główną bramą. – powiedziała jeszcze do niego, chwilę po tym znikając z własnego domostwa.
- Masz też? – zapytała, sama wyciągając z kieszeni różdżkę w drugiej ręce zaciskając miotłę. Na chwilę oparła ją o ciało, żeby sięgnąć po fiolkę najpierw skierowała ją do niego, na wypadek gdyby nie miał a potem otworzyła ją i wypiła.
| ekwipunek u MG + rzucam na zdarzenie?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Egzekucja. Jeszcze nie tak dawno sam stał na podeście przed tłumnie zgromadzonymi na głównym placu Warowni Dover i przemawiał z pasją, zaangażowaniem, z pełnym przekonaniem do słuszności swoich działań. Proces oczyszczania ziem z szlam i tych, którzy ich uwielbiają był pracochłonnym zajęciem, wymagał ogromu zaangażowania, wiele wysiłku i pracy, którą musieli włożyć, aby w czarodziejskim świecie w końcu zapanował porządek. Nigdy nie pojmował i nie pojmie jak czarodzieje mogli pragnąć dzielić swój świat z mugolami, jak mogli oferować im swoją pomoc, a tym bardziej ochronę. Zmieszana krew była zmorą, karygodnym czynem i każdego kto zdradzał własną krew winna czekać śmierć, najlepiej w męczarniach. Jeszcze rok temu wszyscy mieli nadzieję, że obejdzie się bez długotrwałych walk, a zwolennicy Longbottoma przejrzą na oczy i poddadzą się nowemu prawu, o które Rycerze Walpurgii i śmierciożercy tak zawzięcie walczyli każdego dnia. Mathieu widział przez ten rok bardzo wiele i był coraz bardziej świadom jak zgubne mogły być przekonanie, że ktokolwiek odda to bez walki. Tutaj mieli zadanie do wykonania, mieli misję do zrealizowania. Staffordshire musiało podporządkować się ich władzy, przyszłości, którą wspólnie mieli tworzyć. Skończyły się czasy dobrowolnego przekonywania i namawiania do tego, aby rozważyć przejście na ich stronę. Teraz mieli prosty wybór – dostosują się lub spotka ich śmierć. Wiedział, że wszyscy zebrani w tym miejscu są tego samego zdania.
Tak wielu dzisiaj poległo, jednak bez żalu patrzył na ciało leżące przy wejściu cmentarz, mugol wykrwawił się nim zdołał cokolwiek zrobić. W porównaniu do nich byli niczym, słabe robactwo, które jedynie mogło być zależne od nich. Łaska lub niełaska tych, którzy doszli do władzy, którzy walczyli o swoje. Miejsce egzekucji w Staffordshire było odpowiednio przygotowane. Dzisiaj był tu w roli widza, pełniąc swoje obowiązki, z kamienną twarzą zajmując przygotowane dla niego miejsce. Bez cienia emocji na twarzy był gotów przyjąć to, co za chwilę miało spotkać zebranych jeńców. Zasługiwali na to, aby spotkała ich śmierć. Dzisiaj tylko będzie patrzył jak inni z zadowoleniem i satysfakcją będą wykonywać swoje obowiązki. Nie ugną się i nie będą rozważać innych możliwości. Kątem oka spojrzał na Evandrę, która zjawiła się w Stafford jako przedstawicielka ich rodu. Wszyscy Rosierowie reprezentowali te same przekonanie, te same wartości i przyświecał im jeden cel. Tak powinno być, nie mogliby żyć inaczej. Zajął swoje miejsce i czekał, patrzył, dzisiaj ktoś inny miał wydawać wyrok, dzisiaj ktoś inny będzie przodował temu przedstawieniu.
Tak wielu dzisiaj poległo, jednak bez żalu patrzył na ciało leżące przy wejściu cmentarz, mugol wykrwawił się nim zdołał cokolwiek zrobić. W porównaniu do nich byli niczym, słabe robactwo, które jedynie mogło być zależne od nich. Łaska lub niełaska tych, którzy doszli do władzy, którzy walczyli o swoje. Miejsce egzekucji w Staffordshire było odpowiednio przygotowane. Dzisiaj był tu w roli widza, pełniąc swoje obowiązki, z kamienną twarzą zajmując przygotowane dla niego miejsce. Bez cienia emocji na twarzy był gotów przyjąć to, co za chwilę miało spotkać zebranych jeńców. Zasługiwali na to, aby spotkała ich śmierć. Dzisiaj tylko będzie patrzył jak inni z zadowoleniem i satysfakcją będą wykonywać swoje obowiązki. Nie ugną się i nie będą rozważać innych możliwości. Kątem oka spojrzał na Evandrę, która zjawiła się w Stafford jako przedstawicielka ich rodu. Wszyscy Rosierowie reprezentowali te same przekonanie, te same wartości i przyświecał im jeden cel. Tak powinno być, nie mogliby żyć inaczej. Zajął swoje miejsce i czekał, patrzył, dzisiaj ktoś inny miał wydawać wyrok, dzisiaj ktoś inny będzie przodował temu przedstawieniu.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
W mieścinie zjawił się w towarzystwie lordów Durham i wiernych psich towarzyszek, które w przedsięwzięciu odegrały spektakularną rolę. Z ich pomocą, władając wilczym stadem z kompletnym posłuchem, stał się odzwierciedleniem mugolskich koszmarów o Mglistym Lesie, który nawiedził swą obecnością na rozkaz Śmierciożerców, urządzając bestialską ucztę dla lokalnej fauny. Powziął za trofeum czarownika stojącego za budową obozu w gęstwinie, którego przeznaczeniem było ponieść śmierć z rąk kata w intymnym, wzniosłym procesie o zdradę. Euforyczny nastrój powoli ustępował zmęczeniu, gdyż droga na powrót była wyczerpująca; gdy podróżowali piechotą, Hannibal musiał dzierżyć ofiarę na własnych barkach, gdyż ból spowodowany odgryzieniem ręki i utracona krew pozbawiły ją przytomności. Na granicy Stoke-on-Trent przekazał zdrajcę Xavierowi Burke i skorzystał z chwili odpoczynku przy pożywnym obiedzie w restauracji zajętej przez Rycerzy Walpurgii. Przekroczywszy jej próg, usadowił się gdzieś w odosobnieniu na końcu sali z widokiem na twarze wszystkich zebranych. Nigdy jeszcze nie uczestniczył w wydarzeniu organizacji na taką skalę, nie znał wszystkich jej reprezentantów, spotkanie w tej mieścinie było okazją, by dowiedzieć się więcej na temat składu ugrupowania. Nie skończył całego posiłku, gwizdnięciem przywołał do restauracji psy stacjonujące na zewnątrz i nakarmił je resztkami w podzięce za lojalność, którą okazywały mu każdego dnia. Wspólny posiłek z tymi zwierzętami był niemal rytualnym elementem wieczorów zwierzęcioustego, nie mogło go zabraknąć i dziś.
Na plac wyszedł z pozostałymi, łapiąc kontakt wzrokowy z mijanymi przechodniami. Sycił się ich przerażeniem, czuł się dumny z tego, że skończył po drugiej stronie, jako lojalista Czarnego Pana, którego potęgę miał nadzieję ujrzeć kiedyś na własne oczy. Swoje miejsce w tłumie zajął nieopodal Evandry Rosier i Aquili Black, dyskretnie informując szlachetne damy o swojej obecności. Dwa psy Rookwooda posłusznie wyczekiwały przy nodze na wydanie poleceń, gdy wybił dzwon zwiastujący rozpoczęcie wydarzenia. Wodził spojrzeniem po wszystkich osobach, które zajmowały pozycję na podeście, przykuwając wzrok na Śmierciożercach; spośród nich spróbował wytypować swoją prominentną kuzynkę, typując jedną z kobiecych sylwetek, przed którą tłum usuwał się z drogi. Gdy organizatorzy egzekucji wydali sygnał rozpoczęcia ceremonii, wyprostował się jak napięta struna i oglądał z podziwem zwieńczenie starań Rycerzy Walpurgii w walce o ziemie Greengrassów.
Na plac wyszedł z pozostałymi, łapiąc kontakt wzrokowy z mijanymi przechodniami. Sycił się ich przerażeniem, czuł się dumny z tego, że skończył po drugiej stronie, jako lojalista Czarnego Pana, którego potęgę miał nadzieję ujrzeć kiedyś na własne oczy. Swoje miejsce w tłumie zajął nieopodal Evandry Rosier i Aquili Black, dyskretnie informując szlachetne damy o swojej obecności. Dwa psy Rookwooda posłusznie wyczekiwały przy nodze na wydanie poleceń, gdy wybił dzwon zwiastujący rozpoczęcie wydarzenia. Wodził spojrzeniem po wszystkich osobach, które zajmowały pozycję na podeście, przykuwając wzrok na Śmierciożercach; spośród nich spróbował wytypować swoją prominentną kuzynkę, typując jedną z kobiecych sylwetek, przed którą tłum usuwał się z drogi. Gdy organizatorzy egzekucji wydali sygnał rozpoczęcia ceremonii, wyprostował się jak napięta struna i oglądał z podziwem zwieńczenie starań Rycerzy Walpurgii w walce o ziemie Greengrassów.
Hannibal Rookwood
Zawód : Łowca wilkołaków z grupy Sigrun, dystrybutor zwierzęcych ingrediencji
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Moja natura mówi głośniej
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Chociaż wszystko poszło zgodnie z planem, a satysfakcja cieszyła większość Rycerzy, sam nie potrafił pozbyć się pewnej goryczy towarzyszącej mu od kilku godzin. Drażniące uczucie osiadło w myślach, nawet gdy starał się zignorować to i zepchnąć w niepamięć, jako drobny błąd, który mógł zdarzyć się każdemu. W pierwszej chwili najchętniej zniknąłby stąd, zaraz po wykonaniu swojej części zadania, jednak to nie było wszystko. Został na miejscu, chroniąc się przed styczniowym chłodem w lokalu. W końcu najlepsze pozostawało na koniec, a On im mniej było czasu, tym bardziej nie mógł się doczekać finału. Ponowne spotkanie z trójką czarodziejów, którzy mieli dziś zginąć, a wcześniej mocno napsuli mu krwi, było jak prezent. Nawet jeśli nie miał przyłożyć ręki bezpośrednio do Ich śmierci. Dlatego niecierpliwie odliczał godziny, by i tak szybciej niż potrzeba, opuścić zajmowaną restaurację i pojawić się w okolicach rynku, gdzie przygotowania trwały w najlepsze. Obserwował z nikłym zainteresowaniem rozstawiające się oddziały magicznej policji, które miały pilnować, aby nic nie zakłóciło przebiegu egzekucji. Wodził spojrzeniem po postawionym specjalnie na dzisiejszy dzień podeście. Drugi raz od powrotu do Anglii przychodziło mu być przy publicznej egzekucji i podobnie, jak przy poprzedniej budziło to chłodną ciekawość. Dziś jednak nie miał pozostać tylko widzem, który z daleka obejrzy krwawy spektakl i wycofa się, kiedy tłum nasyci się widokiem. Nigdy nie sądził, że podejmie się podobnego zajęcia, gardząc swym ojcem, który takowym się parał. Życie było jednak dość przewrotne, odbierając mu możliwość, zniknięcia w tłumie, nierzucania się w oczy.
W końcu nastała noc, mrok osiadł na ulicach miasteczka. Stojąc przy wejściu na podest, patrzył na zbierający się tłum, kolejne osoby chętne oglądać widowisko. Nie zastanawiał się, ilu z nich było tu z potrzeby zobaczenia czyjejś śmierci, a ilu z rozsądku, aby nie kusić losu, że mogą stać się dosłownym uczestnikiem w roli skazańca. Wszystko, co miało miejsce od wczesnych godzin na terenie Staffordshire, powinno uświadomić mieszkańców hrabstwa, w jakim są położeniu. To, co miało mieć miejsce w Stoke-on-Trent, powinno stanowić formalność, ostatnie potwierdzenie. Uniósł błękitne tęczówki na sylwetki Śmierciożerców, którzy stanęli na podwyższeniu. Zaczęło się odliczanie ostatnich minut, może już sekund.
W końcu nastała noc, mrok osiadł na ulicach miasteczka. Stojąc przy wejściu na podest, patrzył na zbierający się tłum, kolejne osoby chętne oglądać widowisko. Nie zastanawiał się, ilu z nich było tu z potrzeby zobaczenia czyjejś śmierci, a ilu z rozsądku, aby nie kusić losu, że mogą stać się dosłownym uczestnikiem w roli skazańca. Wszystko, co miało miejsce od wczesnych godzin na terenie Staffordshire, powinno uświadomić mieszkańców hrabstwa, w jakim są położeniu. To, co miało mieć miejsce w Stoke-on-Trent, powinno stanowić formalność, ostatnie potwierdzenie. Uniósł błękitne tęczówki na sylwetki Śmierciożerców, którzy stanęli na podwyższeniu. Zaczęło się odliczanie ostatnich minut, może już sekund.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Zapewne nikt poza Rycerzami Walpurgii nie przypuszczał, że dzisiejszy dzień zapisze się w historii Staffordshire. Piękne, ubarwione smakiem wielkiego triumfu chwile miały zaowocować, wynieść politykę Londynu poza jego granice w skuteczny i pozbawiony krzty niezrozumienia sposób. Czarodzieje musieli być świadomi, czas na wątpliwości już dawno się skończył pozostawiając pole decyzjom, jakie niezwłocznie należało podjąć.
Plan zakładający uprowadzenie przeciwników Ministerstwa, a także burmistrza i towarzyszącego mu mężczyzny wykonaliśmy bez większych problemów. Drobna niemoc, niewielka wpadka nie sprawiła nam większych kłopotów, co pokazywało jak wielka drzemała w nas siła i byłem przekonany, że lokalna ludność to dostrzegła. Nie obchodziło mnie czy obudziło w nich to strach, czy podziw, albowiem moim pragnieniem było spełnianie wyznaczonych celów, dążenie do rozgłaszania i upewniania całej magicznej społeczności, co do potęgi Czarnego Pana. Byliśmy jego sługami, lojalnymi, pozbawionymi skrupułów wojownikami i choć sposób mógłby wydawać się drastyczny, to czy właśnie wojna taka nie była? Prowadziliśmy otwartą ofensywę, ryzykowaliśmy własne zdrowie, a nawet życie chcąc stłumić rebelianckie nastroje i byłem przekonany, że to właśnie agresja tłumiła je najbardziej.
Radował mnie widok unoszącego się dymu, który coraz intensywniej zalewał ciemniejące niebo. Godzina zero zbliżała się wielkimi krokami, lecz nim miała nastąpić udałem się do restauracji, gdzie wraz z innymi Śmierciożercami mieliśmy omówić ostatnie wydarzenia. Sukces zadowalał, budził motywację do kolejnych działań, dni kiedy ponownie będziemy mieli okazję zasiąść przy stole z samymi dobrymi informacjami na ustach. Wzniosłem kielich w geście toastu, choć nie wypiłem go do dna, oszczędzałem się. Po wydarzeniach z Dziurawego Kotła coraz częściej wstrzymywałem się od odskoczni, jakiej stanowił dla mnie alkohol i choć nie przychodziło mi to z łatwością, to należało patrzeć szerzej, zdecydowanie dalej niżeli wcześniej. Musiałem panować nad swym umysłem, pozostawać w trzeźwości, aby potrafić oprzeć się kolejnym napadom demonicznej istoty pragnącej za wszelką cenę pozbawić mnie własnego ja. Potrafili to zrozumieć jedynie Ci, którzy mogli tego doświadczyć, zaznać paskudnego uczucia utraty kontroli, władzy nad własnym ciałem. Ile razy przyjdzie mi pokonać tę barierę? Być może kolejnego razu już nigdy nie będzie? Nie chciałem się temu poddać, a stojąc na przegranej pozycji musiałem uczynić wszystko by temu zapobiec.
Tłum zaczął się zbierać, wiedziałem że nastała właściwa pora. Przyodziałem maskę, symbol oddania, znak bezgranicznej lojalności i wewnętrznej dumy. Zakryła ona mą twarz, ukryła tożsamość pozostawiając jedynie nieprzeniknioną czerń z wyraźnie zaznaczonymi bruzdami. Zatrzymałem się tuż obok nich, obok najwierniejszych sług Czarnego Pana, których przywitałem lekkim skinieniem głowy, podobnie jak lorda Malfoya i z lekkim uśmiechem, którego rzecz jasna nikt nie mógł zobaczyć, oczekiwałem na rozwój sytuacji. Pragnąłem ujrzeć krew; brudna posoka miała dzisiejszego wieczora zalać uliczki niewielkiego miasta.
| opętanie
Plan zakładający uprowadzenie przeciwników Ministerstwa, a także burmistrza i towarzyszącego mu mężczyzny wykonaliśmy bez większych problemów. Drobna niemoc, niewielka wpadka nie sprawiła nam większych kłopotów, co pokazywało jak wielka drzemała w nas siła i byłem przekonany, że lokalna ludność to dostrzegła. Nie obchodziło mnie czy obudziło w nich to strach, czy podziw, albowiem moim pragnieniem było spełnianie wyznaczonych celów, dążenie do rozgłaszania i upewniania całej magicznej społeczności, co do potęgi Czarnego Pana. Byliśmy jego sługami, lojalnymi, pozbawionymi skrupułów wojownikami i choć sposób mógłby wydawać się drastyczny, to czy właśnie wojna taka nie była? Prowadziliśmy otwartą ofensywę, ryzykowaliśmy własne zdrowie, a nawet życie chcąc stłumić rebelianckie nastroje i byłem przekonany, że to właśnie agresja tłumiła je najbardziej.
Radował mnie widok unoszącego się dymu, który coraz intensywniej zalewał ciemniejące niebo. Godzina zero zbliżała się wielkimi krokami, lecz nim miała nastąpić udałem się do restauracji, gdzie wraz z innymi Śmierciożercami mieliśmy omówić ostatnie wydarzenia. Sukces zadowalał, budził motywację do kolejnych działań, dni kiedy ponownie będziemy mieli okazję zasiąść przy stole z samymi dobrymi informacjami na ustach. Wzniosłem kielich w geście toastu, choć nie wypiłem go do dna, oszczędzałem się. Po wydarzeniach z Dziurawego Kotła coraz częściej wstrzymywałem się od odskoczni, jakiej stanowił dla mnie alkohol i choć nie przychodziło mi to z łatwością, to należało patrzeć szerzej, zdecydowanie dalej niżeli wcześniej. Musiałem panować nad swym umysłem, pozostawać w trzeźwości, aby potrafić oprzeć się kolejnym napadom demonicznej istoty pragnącej za wszelką cenę pozbawić mnie własnego ja. Potrafili to zrozumieć jedynie Ci, którzy mogli tego doświadczyć, zaznać paskudnego uczucia utraty kontroli, władzy nad własnym ciałem. Ile razy przyjdzie mi pokonać tę barierę? Być może kolejnego razu już nigdy nie będzie? Nie chciałem się temu poddać, a stojąc na przegranej pozycji musiałem uczynić wszystko by temu zapobiec.
Tłum zaczął się zbierać, wiedziałem że nastała właściwa pora. Przyodziałem maskę, symbol oddania, znak bezgranicznej lojalności i wewnętrznej dumy. Zakryła ona mą twarz, ukryła tożsamość pozostawiając jedynie nieprzeniknioną czerń z wyraźnie zaznaczonymi bruzdami. Zatrzymałem się tuż obok nich, obok najwierniejszych sług Czarnego Pana, których przywitałem lekkim skinieniem głowy, podobnie jak lorda Malfoya i z lekkim uśmiechem, którego rzecz jasna nikt nie mógł zobaczyć, oczekiwałem na rozwój sytuacji. Pragnąłem ujrzeć krew; brudna posoka miała dzisiejszego wieczora zalać uliczki niewielkiego miasta.
| opętanie
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Obecni w tłumie reporterzy Walczącego Maga notowali przebieg nadchodzącego wydarzenia. Czerwone iskry rozprysły się po gwieździstym niebie, pozostawiając po sobie gęsty dym sygnalizacyjny. Ku zaskoczeniu gawiedzi żaden z prominentów na podeście nie przemówił, niezręcznej ciszy towarzyszył swobodny opad powstałego pyłu, aż czarodziejska flara rozpłynęła się w powietrzu na dobre. Gapie rozglądali się po sobie, jak gdyby w oczekiwaniu na reakcję, która wydawałoby się, nie nadchodziła. Uwaga motłochu pozostawała w koncentracji na przygotowanym pod egzekucję placu; jedynie ci odwróceni w przeciwnym kierunku mogli dostrzec, jak z oddali wyłania się konwój maszerujący główną ulicą do centrum wydarzeń. Niedługo później uszu zebranych dobiegł narastający stukot kopyt dosiadanych przez chorążych abraksanów, znad których powiewały z majestatem flagi sygnowane emblematem Ministerstwa Magii. Tuż za nimi jawiła się służba reprezentatywna ministerialnych oddziałów magowojskowych, równomiernie kroczących wzdłuż alejki, by wkrótce znaleźć się między ludźmi. Skrzydlate konie wzbiły się w powietrze i zawisły nad podestem, a ich jeźdźcy z dumą dzierżyli w rękach chorągwie reprezentujące zbrojne siły nowego rządu. Na czele naziemnej formacji stanęło pięcioro uzbrojonych w różdżki żołnierzy ustawionych w szyku o kształcie strzały, torujących drogę dla podążających za nimi podwójnych kolumn.
Pierwsze miejsca w linii zajmowali wyjątkowo młodzi ludzie na przełomie szesnastu - siedemnastu lat, odziani w charakterystyczne mundury reprezentatywne. Ciemnozielona barwa wpasowała się w wysoką jakość materiału długich połów kamizelki i jej wierzchniego okrycia. Brzegi opatrzono rzędem ozdobnych guzików, na których wygrawerowano symbol pieczęci Ministerstwa Magii, który mieścił się również na klapach kieszeni i spinkach mankietowych. Całość dopełniały odpowiadające kolorystyce wyłogi, a także czarne, wypolerowane buty z cholewkami. Nie trudno było złapać myśl, jakoby młodzi mężczyźni stanowili oddział wzorowych poborowych ministerialnych służb magowojskowych - dumę nowego rządu. Tuż za nimi podążała zupełnie inna formacja, doskonale znana wszystkim zebranym jako pluton egzekucyjny Antymugolskiej Policji. Czarne kurtki mundurowe wykonane były z mieszanki wełny i lnu, proste rękawy zapinane na srebrne guziki z grawerunkiem stawiały na wygodę i praktyczność, a postawione kołnierze wysmuklały szyje, dodając elegancji noszącym je jednostkom. Czarodziejskie szaty sięgały do kostek, uwydatniając dwurzędy zdobionych guzików zakończonych na wysokości pasa dla lepszej mobilności, a na ich głowach widniały czapki garnizonowe. Opaska ze znakiem Ministerstwa Magii pozostawała przypięta na lewych ramionach za pomocą specjalnych szpili. W szyku egzekutorów jechały trzy kryte powozy zaprzęgnięte przez czarne konie, które wiozły więźniów do wyznaczonej pod podestem strefy. Orszak zamykali trzymający chorągwie czarodzieje na niemagicznych klaczach czarnej maści, odziani w podobne do egzekutorów mundury policyjne. Nad bezpieczeństwem konwoju czuwali lotnicy na miotłach, którzy odganiali potencjalnych buntowników nazbyt zbliżających się do transportu więźniów. Ośmiu wyznaczonych poborowych zakończyło reprezentatywny przemarsz krokiem defiladowym, organizując się po lewicy od podestu, na którym stał Abraxas Malfoy. Zajęli swe miejsca w dwuszeregu na rozkaz dziewiątego z młodych, dowódcy drużyny i rozpoczęli klasyczną procedurę musztry. Ich różdżki uniosły się do góry, wypuszczając ku niebu zielone wiązki magii, które przeistoczyły się w żywe płomienie. Zakończywszy pokaz, rozpoczęli przemarsz na podest, jawiąc się zebranym w głębi scenerii za wysłannikiem Ministerstwa Magii, odpowiadającym za organizację wydarzenia. Pozostałe jednostki wyprowadziły więźniów z powozów i przygotowały ich do egzekucji: mugoli - burmistrza miasteczka Stoke-on-Trent oraz lokalnego księdza przywiązano do stosów z kneblami w ustach, rodzeństwo półkrwi - Gella i Alana MacDonald przygotowano do powieszenia na szubienicy, zaś czarodziej czystej krwi, Timon Sprout został powalony na kolana w wyznaczonym miejscu na podeście, wyciszony i skrępowany magią oczekując na honorową egzekucję.
Gdy skazańcy trafili na odpowiednie miejsca, rozległ się kolejny spektakl na oczach tłumu; na niebie jawił się swawolny, trzepocący czarno-zielonymi skrzydłami motyl charakterystyczny dla godła rodu Greengrass. Ogromnych rozmiarów magiczna wizualizacja wznosiła się w beztrosce nad głowami zebranych, gdy znienacka dostrzeżono jeszcze większego, srebrnego węża, który odgryzł pierwej jedno skrzydło owada, brutalnie pożarł jego resztki, by za chwilę połknąć własny ogon. Nad placem z motyla spadły smugi krwistej barwy, niknącej nad głowami zebranych w symbolu wyzwolenia Staffordshire spod rządów promugolskich lordów. Wszystkie służby zajęły odpowiednie miejsca w gotowości i zabezpieczyły plac.
Abraxas przyłożył swą różdżkę do gardła, stosując zaklęcie Sonorus; pierwsza próba się nie powiodła, powtórzył ją więc - różdżka rozbłysła, wiązka zaklęcia skutecznie wzmocniła jego głos, choć efekt był dużo słabszy, niżeli oczekiwano.
- Dzisiejszego dnia Staffordshire spłynęło krwią wrogów naszych idei, lecz to nie koniec wspólnego przedsięwzięcia Ministerstwa Magii i Rycerzy Walpurgii. Nadszedł czas ukarania zdrajców i powitania nowej tradycji - procesu o mugolstwo. - zaczął wstępnie swą przemowę, na końcu tłumu nie dało się go jednak wyraźnie usłyszeć. Dyskretnie odwrócił głowę w kierunku Elviry Multon, skinąwszy nią subtelnie na ustalony znak.
| 48h na odpis
Pierwsze miejsca w linii zajmowali wyjątkowo młodzi ludzie na przełomie szesnastu - siedemnastu lat, odziani w charakterystyczne mundury reprezentatywne. Ciemnozielona barwa wpasowała się w wysoką jakość materiału długich połów kamizelki i jej wierzchniego okrycia. Brzegi opatrzono rzędem ozdobnych guzików, na których wygrawerowano symbol pieczęci Ministerstwa Magii, który mieścił się również na klapach kieszeni i spinkach mankietowych. Całość dopełniały odpowiadające kolorystyce wyłogi, a także czarne, wypolerowane buty z cholewkami. Nie trudno było złapać myśl, jakoby młodzi mężczyźni stanowili oddział wzorowych poborowych ministerialnych służb magowojskowych - dumę nowego rządu. Tuż za nimi podążała zupełnie inna formacja, doskonale znana wszystkim zebranym jako pluton egzekucyjny Antymugolskiej Policji. Czarne kurtki mundurowe wykonane były z mieszanki wełny i lnu, proste rękawy zapinane na srebrne guziki z grawerunkiem stawiały na wygodę i praktyczność, a postawione kołnierze wysmuklały szyje, dodając elegancji noszącym je jednostkom. Czarodziejskie szaty sięgały do kostek, uwydatniając dwurzędy zdobionych guzików zakończonych na wysokości pasa dla lepszej mobilności, a na ich głowach widniały czapki garnizonowe. Opaska ze znakiem Ministerstwa Magii pozostawała przypięta na lewych ramionach za pomocą specjalnych szpili. W szyku egzekutorów jechały trzy kryte powozy zaprzęgnięte przez czarne konie, które wiozły więźniów do wyznaczonej pod podestem strefy. Orszak zamykali trzymający chorągwie czarodzieje na niemagicznych klaczach czarnej maści, odziani w podobne do egzekutorów mundury policyjne. Nad bezpieczeństwem konwoju czuwali lotnicy na miotłach, którzy odganiali potencjalnych buntowników nazbyt zbliżających się do transportu więźniów. Ośmiu wyznaczonych poborowych zakończyło reprezentatywny przemarsz krokiem defiladowym, organizując się po lewicy od podestu, na którym stał Abraxas Malfoy. Zajęli swe miejsca w dwuszeregu na rozkaz dziewiątego z młodych, dowódcy drużyny i rozpoczęli klasyczną procedurę musztry. Ich różdżki uniosły się do góry, wypuszczając ku niebu zielone wiązki magii, które przeistoczyły się w żywe płomienie. Zakończywszy pokaz, rozpoczęli przemarsz na podest, jawiąc się zebranym w głębi scenerii za wysłannikiem Ministerstwa Magii, odpowiadającym za organizację wydarzenia. Pozostałe jednostki wyprowadziły więźniów z powozów i przygotowały ich do egzekucji: mugoli - burmistrza miasteczka Stoke-on-Trent oraz lokalnego księdza przywiązano do stosów z kneblami w ustach, rodzeństwo półkrwi - Gella i Alana MacDonald przygotowano do powieszenia na szubienicy, zaś czarodziej czystej krwi, Timon Sprout został powalony na kolana w wyznaczonym miejscu na podeście, wyciszony i skrępowany magią oczekując na honorową egzekucję.
Gdy skazańcy trafili na odpowiednie miejsca, rozległ się kolejny spektakl na oczach tłumu; na niebie jawił się swawolny, trzepocący czarno-zielonymi skrzydłami motyl charakterystyczny dla godła rodu Greengrass. Ogromnych rozmiarów magiczna wizualizacja wznosiła się w beztrosce nad głowami zebranych, gdy znienacka dostrzeżono jeszcze większego, srebrnego węża, który odgryzł pierwej jedno skrzydło owada, brutalnie pożarł jego resztki, by za chwilę połknąć własny ogon. Nad placem z motyla spadły smugi krwistej barwy, niknącej nad głowami zebranych w symbolu wyzwolenia Staffordshire spod rządów promugolskich lordów. Wszystkie służby zajęły odpowiednie miejsca w gotowości i zabezpieczyły plac.
Abraxas przyłożył swą różdżkę do gardła, stosując zaklęcie Sonorus; pierwsza próba się nie powiodła, powtórzył ją więc - różdżka rozbłysła, wiązka zaklęcia skutecznie wzmocniła jego głos, choć efekt był dużo słabszy, niżeli oczekiwano.
- Dzisiejszego dnia Staffordshire spłynęło krwią wrogów naszych idei, lecz to nie koniec wspólnego przedsięwzięcia Ministerstwa Magii i Rycerzy Walpurgii. Nadszedł czas ukarania zdrajców i powitania nowej tradycji - procesu o mugolstwo. - zaczął wstępnie swą przemowę, na końcu tłumu nie dało się go jednak wyraźnie usłyszeć. Dyskretnie odwrócił głowę w kierunku Elviry Multon, skinąwszy nią subtelnie na ustalony znak.
| 48h na odpis
Szkielet bramy fabryki zwisał smętnie na jednym zawiasie, dostrzegł to dopiero po chwili; noc pudrowała kontury cieni, utrudniała rozeznanie się w sytuacji - zdawało się być jednak jaśniej niż winno o tej porze, gdzieś za ścianą pobliskiego lasu snuł się dym, a tego nie ma wszak bez ognia. Resztki płomieni wciąż trawiły gdzieniegdzie horyzont.
Charakterystyczny dźwięk teleportacji rozszedł się po okolicy po raz drugi; Just pojawiła się w nieznacznej odległości od niego - szybko skrócił dystans, z różdżką niezmiennie trzymaną w ryzach kurczowego uścisku.
Cicha pustka zapadła ponownie; i tylko śnieg skrzypiał pod butami, drażniąc zmysły.
Zabrakło mu słów.
Strzępki informacji przekazane w liście nie dawały poglądu na to, jak wyglądać będzie sytuacja już po przybyciu do Staffordshire; pewien był, że przez kilka godzin walka mogła co najwyżej rozgorzeć; że zasiedlający tę ziemię czarodzieje wznieśli licznie różdżki, kryjąc przed konsekwencjami zaklęć i mrzonkami o stosach choć część bezbronnych mugoli. Że na odezwę rodu Greengrass do pomocy ruszą inni - nie wiedział, do kogo jeszcze pomknęły sowy, kogo zawiadomiono o rozgrywającej się tragedii - mógł jedynie się domyślać.
Nie ciszy. I nie nienaturalnej pustki się spodziewał.
Nie zastali tu krzyków ani walki rozświetlonej zaklęciami.
A stosy to ich najmniejsze zmartwienie.
Jedynym światłem odcinających się od firmamentu była krwawa zorza, odległa, gasnąca, dogorywająca wraz z życiami wszystkich tych, których zdążyła strawić. Ilu dziś zginęło?
- Może schowaj ją na razie, łatwiej nam będzie, jeśli polecimy razem - wtrącił głucho, dystansując się od wściekłości; twarz pozostała zaciekle niewzruszona, choć miał ochotę wykrzyczeć z siebie z całe te nagromadzone emocje; co tu się, kurwa, stało?
Sięgnął po fiolkę kameleona, wypijając jej zawartość duszkiem.
Wtem rozdzwoniły się dzwony, nie biły jednak na alarm, na to było już za późno - metalowy dźwięk wybrzmiał żałobnie, a zaraz potem czerwona smuga przecięła powietrze. Do czego miał to być sygnał?
Usiadł na miotle za Tonks, gotów, by wzbić się w górę; koniuszek różdżki skierował w stronę środka transportu, chcąc, by i on rozpłynął się w powietrzu.
- Pluto - nic jednak się nie stało; cień irytacji przemknął przez jego twarz, lecz bez zbędnego komentarza powtórzył wypowiedzenie inkantacji - tym razem miotła, zgodnie z jego wolą, stała się niewidzialna.
- Homenum Revelio - zakreślił jeszcze różdżką łuk, obejmujący obszar wokół nich, chcąc upewnić się, że nikt nie mógł dostrzec ich dwójki, zanim nie ukryli swej obecności eliksirem.
Już z powietrza, poszerzając pole widzenia, obserwował uciekającą spod stóp przestrzeń; pozostawali daleko od centrum, na obrzeżach miasta - to w jego sercu płonęły światła, lecz dym i gruzowiska snuły się aortami. Nad miastem nie górował już budynek niegdyś pełniący funkcję ratusza, a podobnych, pomniejszych przykładów oczyszczenia bez trudu można było znaleźć więcej.
Zacisnął lewą dłoń na rączce miotły, prawą, natomiast, zaczepił się o pelerynę Tonks, w palcach wciąż trzymając różdżkę.
- Wynośmy się stąd - nic tu po nich; nie dzisiaj. W Stoke-on-Trent zamieszkała śmierć - nie ją chciał znaleźć.
Z góry przypatrywał się nie tyle niebu rozświetlonemu wymownymi symbolami, co zgromadzonym na placu, masie zbitej w ciasną przestrzeń; i choć ludzkie sylwetki nie większe były już od wielkości jego paznokcia, to przemarsz czarnego orszaku odznaczał się nawet stąd na tle nieruchomych obserwatorów - ilu ich tam było?
Oby wąż, zachłannie pożerający własny ogon, raz zacisnąwszy na nim szczęki, zadławił się własną pazernością; motyl mógł dziś stracić jedno skrzydło, lecz to nie był koniec jego lotu. A przynajmniej chciał w to wierzyć.
| piję Kameleona (nr 2 w ekwipunku) i wsiadam na miotłę Justine
pasywnie - spostrzegawczość?
jeśli nie ma ku temu żadnych przeciwskazań, ztx2
Charakterystyczny dźwięk teleportacji rozszedł się po okolicy po raz drugi; Just pojawiła się w nieznacznej odległości od niego - szybko skrócił dystans, z różdżką niezmiennie trzymaną w ryzach kurczowego uścisku.
Cicha pustka zapadła ponownie; i tylko śnieg skrzypiał pod butami, drażniąc zmysły.
Zabrakło mu słów.
Strzępki informacji przekazane w liście nie dawały poglądu na to, jak wyglądać będzie sytuacja już po przybyciu do Staffordshire; pewien był, że przez kilka godzin walka mogła co najwyżej rozgorzeć; że zasiedlający tę ziemię czarodzieje wznieśli licznie różdżki, kryjąc przed konsekwencjami zaklęć i mrzonkami o stosach choć część bezbronnych mugoli. Że na odezwę rodu Greengrass do pomocy ruszą inni - nie wiedział, do kogo jeszcze pomknęły sowy, kogo zawiadomiono o rozgrywającej się tragedii - mógł jedynie się domyślać.
Nie ciszy. I nie nienaturalnej pustki się spodziewał.
Nie zastali tu krzyków ani walki rozświetlonej zaklęciami.
A stosy to ich najmniejsze zmartwienie.
Jedynym światłem odcinających się od firmamentu była krwawa zorza, odległa, gasnąca, dogorywająca wraz z życiami wszystkich tych, których zdążyła strawić. Ilu dziś zginęło?
- Może schowaj ją na razie, łatwiej nam będzie, jeśli polecimy razem - wtrącił głucho, dystansując się od wściekłości; twarz pozostała zaciekle niewzruszona, choć miał ochotę wykrzyczeć z siebie z całe te nagromadzone emocje; co tu się, kurwa, stało?
Sięgnął po fiolkę kameleona, wypijając jej zawartość duszkiem.
Wtem rozdzwoniły się dzwony, nie biły jednak na alarm, na to było już za późno - metalowy dźwięk wybrzmiał żałobnie, a zaraz potem czerwona smuga przecięła powietrze. Do czego miał to być sygnał?
Usiadł na miotle za Tonks, gotów, by wzbić się w górę; koniuszek różdżki skierował w stronę środka transportu, chcąc, by i on rozpłynął się w powietrzu.
- Pluto - nic jednak się nie stało; cień irytacji przemknął przez jego twarz, lecz bez zbędnego komentarza powtórzył wypowiedzenie inkantacji - tym razem miotła, zgodnie z jego wolą, stała się niewidzialna.
- Homenum Revelio - zakreślił jeszcze różdżką łuk, obejmujący obszar wokół nich, chcąc upewnić się, że nikt nie mógł dostrzec ich dwójki, zanim nie ukryli swej obecności eliksirem.
Już z powietrza, poszerzając pole widzenia, obserwował uciekającą spod stóp przestrzeń; pozostawali daleko od centrum, na obrzeżach miasta - to w jego sercu płonęły światła, lecz dym i gruzowiska snuły się aortami. Nad miastem nie górował już budynek niegdyś pełniący funkcję ratusza, a podobnych, pomniejszych przykładów oczyszczenia bez trudu można było znaleźć więcej.
Zacisnął lewą dłoń na rączce miotły, prawą, natomiast, zaczepił się o pelerynę Tonks, w palcach wciąż trzymając różdżkę.
- Wynośmy się stąd - nic tu po nich; nie dzisiaj. W Stoke-on-Trent zamieszkała śmierć - nie ją chciał znaleźć.
Z góry przypatrywał się nie tyle niebu rozświetlonemu wymownymi symbolami, co zgromadzonym na placu, masie zbitej w ciasną przestrzeń; i choć ludzkie sylwetki nie większe były już od wielkości jego paznokcia, to przemarsz czarnego orszaku odznaczał się nawet stąd na tle nieruchomych obserwatorów - ilu ich tam było?
Oby wąż, zachłannie pożerający własny ogon, raz zacisnąwszy na nim szczęki, zadławił się własną pazernością; motyl mógł dziś stracić jedno skrzydło, lecz to nie był koniec jego lotu. A przynajmniej chciał w to wierzyć.
| piję Kameleona (nr 2 w ekwipunku) i wsiadam na miotłę Justine
pasywnie - spostrzegawczość?
jeśli nie ma ku temu żadnych przeciwskazań, ztx2
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Xavier czekał na rozpoczęcie całego wydarzenia z niecierpliwością. Chociaż może nie było tego po nim widać, wewnętrznie prawie że przebierał nogami. Był bardzo ciekaw co wymyśliło Ministerstwo na ten specjalny wieczór.
Oni zrobili swoją robotę, doskonale się przy tym bawiąc. Zdecydowanie to Craig był mu dłużny butelkę Ognistej, chociaż pewnie brat będzie się z nim licytował, że wcale nie. O tym jednak będzie myślał później.
Na placu z minuty na minutę przybywało coraz więcej osób. To dobrze, że zjawili się tutaj tak licznie, demonstrowali w ten sposób swoje oddanie sprawie, Ministerstwu i Czarnemu Panu. Po tym jak w listopadzie dokonali czystek na terenie swojego hrabstwa nie mogli w żaden sposób osiąść na laurach. Należało wyplenić zarazę, usunąć tych, którzy byli im przeciwni i w końcu zaprowadzić porządek, który najlepiej przysłuży się czarodziejskiemu społeczeństwu. Opór był, oczywiście, ale z dnia na dzień będzie on malał, a oni będą rosnąć w siłę, aż w końcu wpływy Czarnego Pana i Rycerzy Walpurgii rozleją się na cały kraj.
Rozglądając się po tłumie zauważył lady Evandrę oraz lady Aquile. Dobrze, że brały udział w takim wydarzeniu. Pokazywało to, że kobiety wysoko urodzone również czynnie brały udział w ich działaniach. Pomyślał o swojej żonie, ona również ich popierała. Będzie musiał z nią porozmawiać na ten temat. Był przekonany, że na pewno ze swoim talentem będzie mogła również pomóc.
Gdy do jego uszu dotarł stukot kopyt skierował wzrok w odpowiednim kierunku. Defilada, demonstracja sił oraz cała ta otoczka zrobiła na nim wielkie wrażenie. Wszystko było dokładnie przemyślane, stroje prezentowały się świetnie, organizacja wszystkiego pewnie zajęła trochę czasu, ale opłaciło się. Xavier pokiwał głową z uznaniem. Tak, zdecydowanie to była władza, którą popierał, to była siła, która doprowadzi ich w końcu do celu. Nowe służby magowojskowe i ich nieskazitelne mundury sprawiały wrażenie, że wiedzą co robią. Jedyne zastrzeżenie, które urodziło się w głowie Burke'a, to fakt, że może są troszeczkę za młodzi. Ale z drugiej strony lepiej kuć żelazo puki gorące, tak młode umysły można było jeszcze uformować na nowo, gdyż nie były spaczone bezsensownymi ideami o pokoju z mugolami.
Skazańców przez moment tylko obdarzył spojrzeniem chcąc zobaczyć kogo to jeszcze sprowadzili aby pozbawić życia, a potem już skupił całą swoją uwagę na przedstawieniu, które rozpoczęło się nad ich głowami. Musiał przyznać, że był to naprawdę ciekawy pomysł pobudzający wyobraźnię, a już na pewno przemawiający do gawiedzi.
Wysłuchał w spokoju słów Abraxasa i pokiwał głową z zadowoloną miną. Tak, zdecydowanie teraz doszli do głównego punktu programu dzisiejszego wieczoru.
Oni zrobili swoją robotę, doskonale się przy tym bawiąc. Zdecydowanie to Craig był mu dłużny butelkę Ognistej, chociaż pewnie brat będzie się z nim licytował, że wcale nie. O tym jednak będzie myślał później.
Na placu z minuty na minutę przybywało coraz więcej osób. To dobrze, że zjawili się tutaj tak licznie, demonstrowali w ten sposób swoje oddanie sprawie, Ministerstwu i Czarnemu Panu. Po tym jak w listopadzie dokonali czystek na terenie swojego hrabstwa nie mogli w żaden sposób osiąść na laurach. Należało wyplenić zarazę, usunąć tych, którzy byli im przeciwni i w końcu zaprowadzić porządek, który najlepiej przysłuży się czarodziejskiemu społeczeństwu. Opór był, oczywiście, ale z dnia na dzień będzie on malał, a oni będą rosnąć w siłę, aż w końcu wpływy Czarnego Pana i Rycerzy Walpurgii rozleją się na cały kraj.
Rozglądając się po tłumie zauważył lady Evandrę oraz lady Aquile. Dobrze, że brały udział w takim wydarzeniu. Pokazywało to, że kobiety wysoko urodzone również czynnie brały udział w ich działaniach. Pomyślał o swojej żonie, ona również ich popierała. Będzie musiał z nią porozmawiać na ten temat. Był przekonany, że na pewno ze swoim talentem będzie mogła również pomóc.
Gdy do jego uszu dotarł stukot kopyt skierował wzrok w odpowiednim kierunku. Defilada, demonstracja sił oraz cała ta otoczka zrobiła na nim wielkie wrażenie. Wszystko było dokładnie przemyślane, stroje prezentowały się świetnie, organizacja wszystkiego pewnie zajęła trochę czasu, ale opłaciło się. Xavier pokiwał głową z uznaniem. Tak, zdecydowanie to była władza, którą popierał, to była siła, która doprowadzi ich w końcu do celu. Nowe służby magowojskowe i ich nieskazitelne mundury sprawiały wrażenie, że wiedzą co robią. Jedyne zastrzeżenie, które urodziło się w głowie Burke'a, to fakt, że może są troszeczkę za młodzi. Ale z drugiej strony lepiej kuć żelazo puki gorące, tak młode umysły można było jeszcze uformować na nowo, gdyż nie były spaczone bezsensownymi ideami o pokoju z mugolami.
Skazańców przez moment tylko obdarzył spojrzeniem chcąc zobaczyć kogo to jeszcze sprowadzili aby pozbawić życia, a potem już skupił całą swoją uwagę na przedstawieniu, które rozpoczęło się nad ich głowami. Musiał przyznać, że był to naprawdę ciekawy pomysł pobudzający wyobraźnię, a już na pewno przemawiający do gawiedzi.
Wysłuchał w spokoju słów Abraxasa i pokiwał głową z zadowoloną miną. Tak, zdecydowanie teraz doszli do głównego punktu programu dzisiejszego wieczoru.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Zebrali się już wszyscy, śmierciożercy stanęli w dumnym szeregu u boku syna Ministra i Tristana Rosiera. Elvira była na scenie niemal niewidoczna, lecz taki właśnie był cel; w czarnej, smukłej szacie i z ciasno związanymi włosami była jedynie realizatorką powierzonego zadania. Minęły już czasy, gdy czułaby z tego powodu jakikolwiek wstyd lub frustrację pyszniącej się dumy. Sam fakt, że mogła stać z nimi na jednej scenie, rzucać zaklęcia i oglądać egzekucję z tak bliska był wystarczającym wyróżnieniem. Zaufali jej umiejętnościom, tak jak zrobili to wcześniej, angażując ją w pomoc medyczną ocalałych czarodziejów. Nie zawiodła ich wtedy, nie zawiedzie też teraz. Spełniała wolę Czarnego Pana z najwyższym szacunkiem, nie cofała się przed niczym, gdy powoływano ją do misji, o czym zaświadczyć mogły blizny, których nabawiła się w przeciągu minionych miesięcy. W styczniu ubiegłego roku nie wyobrażała sobie, że może kiedyś stanąć na podeście w dniu egzekucji zdrajców. Nie wyobrażała sobie, że może znaleźć się na czele toczącej się rewolucji.
Pomyśleć, że wszystko zaczęło się od butelki laudanum i samotnego spaceru po porcie.
W ciszy obserwowała pochód skazanych, nie zaszczycając przywiązanych do stosów mugoli ani jednym spojrzeniem. Na czarodziejach półkrwi zawiesiła wzrok przelotnie, ostatniemu natomiast, temu, którego powalono na kolana do egzekucji honorowej, posłała lekki, widmowy uśmiech pełen satysfakcji. Atmosfera była tak wzniosła, że niemal zabrakło jej tchu. Rozbryzgujące się czerwone iskry z motyla dodawały pewności; wspaniałe widowisko, doskonale zaplanowane i dopięte na ostatni guzik, aby już nikt w Staffordshire nie miał wątpliwości, w kim należy pokładać nadzieję.
Obserwowała uważnie Abraxasa przykładającego różdżkę do własnej krtani. Z nieznacznie pochyloną głową wysłuchała początku przemówienia, wysuwając ostrożnie własną, brązową różdżkę z obszernej kieszeni szaty. Stojąc dokładnie za plecami mężczyzn, nie miała najmniejszego problemu z rzuceniem na nich zaklęcia, które będzie celne i nie dostrzeżone przez nikogo z obserwujących egzekucję.
- Sonorus - inkantowała łagodnym szeptem, kierując czar w Abraxasa.
A żeby dopełnić dzieła, drugie Sonorus wymierzyła w Tristana.
Teraz mogła odetchnąć i oddać się przyjemności płynącej z zasłużonej śmierci zdrajców i mugoli.
1. Sonorus na Abraxasa
2. Sonorus na Tristana
Pomyśleć, że wszystko zaczęło się od butelki laudanum i samotnego spaceru po porcie.
W ciszy obserwowała pochód skazanych, nie zaszczycając przywiązanych do stosów mugoli ani jednym spojrzeniem. Na czarodziejach półkrwi zawiesiła wzrok przelotnie, ostatniemu natomiast, temu, którego powalono na kolana do egzekucji honorowej, posłała lekki, widmowy uśmiech pełen satysfakcji. Atmosfera była tak wzniosła, że niemal zabrakło jej tchu. Rozbryzgujące się czerwone iskry z motyla dodawały pewności; wspaniałe widowisko, doskonale zaplanowane i dopięte na ostatni guzik, aby już nikt w Staffordshire nie miał wątpliwości, w kim należy pokładać nadzieję.
Obserwowała uważnie Abraxasa przykładającego różdżkę do własnej krtani. Z nieznacznie pochyloną głową wysłuchała początku przemówienia, wysuwając ostrożnie własną, brązową różdżkę z obszernej kieszeni szaty. Stojąc dokładnie za plecami mężczyzn, nie miała najmniejszego problemu z rzuceniem na nich zaklęcia, które będzie celne i nie dostrzeżone przez nikogo z obserwujących egzekucję.
- Sonorus - inkantowała łagodnym szeptem, kierując czar w Abraxasa.
A żeby dopełnić dzieła, drugie Sonorus wymierzyła w Tristana.
Teraz mogła odetchnąć i oddać się przyjemności płynącej z zasłużonej śmierci zdrajców i mugoli.
1. Sonorus na Abraxasa
2. Sonorus na Tristana
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'k100' : 33
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'k100' : 33
Stojąc na drewnianym podeście, nad gęstniejącym tłumem, z doskonałą widocznością na cały plac, Deirdre poczuła ogarniający ją chłodny spokój. Morderczy głód i krwawe pragnienie zostały tego dnia zaspokojone, nie liczyła swych ofiar, nie wracała też wspomnieniami do masakry w wiosce Lavedale, nie musiała tego robić, bo w czasie każdego leniwego mrugnięcia pod powiekami rozbłyskały wyraźne obrazy porozcinanych, połamanych, rozdartych na strzępy zwłok, zaściełających maleńki plac z przewróconą choinką. Naiwni mugole, świętowali swe prymitywne obrządki, ukrócone i brutalnie zakończone, by zastąpić je prawdziwym świętem, celebracją siły magii. W najbardziej wykwintnym wydaniu.
Potrafiła docenić perfekcyjną polityczną otoczkę, misternie wykonany plan, propagandowo, społecznie i wizualnie przemawiający do ludzi, zapadający w serca, prowokujący do wzniosłych działań i motywujący do posłuszeństwa. Mericourt w milczeniu, bez najmniejszego ruchu, obserwowała cały rozpościerający się pomiędzy kamienicami spektakl. Imponujący w każdym aspekcie, od budzących respekt czarodziejów na abraksanach, przez równo kroczące oddziały, na kolumnach magicznej policji i służb ministerialnych skończywszy. Organizacja wydarzenia robiła wrażenie, wszystko działało jak w czarodziejskim zegarku, trybiki posuwały się bez trudności, tworząc atmosferę grozy i zarazem porządku. Uratowali przecież te ziemię, ukarali przestępców, pozbyli się brudu, a teraz mieli fetować, kończąc przejmowanie cennego hrabstwa. – Imponujące – szepnęła tylko spokojnie, prawie bezgłośnie zza lustrzanej maski śmierciożerczyni, tak, że mogli usłyszeć ją tylko stojący najbliżej towarzysze. Nie kpiła, mówiła szczerze, dając upust dumie z efektu wspólnych działań: pełen majestat władzy prawie przytłaczał, udowadniając, że za nowym Ministerstwem Magii oraz działaniami Czarnego Pana stoi niepodważalna moc. Skazująca na śmierć tych, którzy ośmielili się sprzeciwić prawu oraz działać na szkodę zdrowego, czarodziejskiego społeczeństwa.
Nie znała personaliów poprowadzonych ku zagładzie więźniów, nie czuła też przesadnego nimi zainteresowania, wpatrzona raczej w tłum, ciekawa jego reakcji, wyłuskując z setek twarzy te mniej i bardziej znajome. Rycerze Walpurgii, ich sojusznicy i poplecznicy zjawili się tłumnie, udowadniając swe oddanie. Teraz mogli cieszyć oczy rozpoczynającym się krwawym widowiskiem, poprzedzonym równie kunsztowną czarodziejską wizualizacją. Wąż pożerający motyla, kończący bezsensowny taniec; piękna metafora płytkości Greengrassów. Nie potrafili ochronić swych ziem przed szlamem, musieli więc to zrobić oni – i uczynili to skutecznie, z dumą obserwując owoce swej pracy.
Deirdre nie podążyła wzrokiem za krwawą łuną obrazów, nie odwracała się też ku rozpoczynającym przemowy arystokratom, stała bez ruchu, a niewidoczne w półcieniu maski oczy leniwie przesuwały się po publice, notorycznie zahaczając o olśniewająco bladą twarz Evandry. Widziała ją już na jednej egzekucji, tam jednak była skupiona na własnej przemowie i reagowaniu na terrorystyczne zapędy samobójczyni z Zakonu Feniksa, teraz: mogła po prostu chłonąć mroczną aurę, dumna, wyprostowana, pełna nadziei na to, że procesy o mugolstwo przyczynią się do szybszego oczyszczenia Wielkiej Brytanii z szkodliwego, niszczącego pokój i magię, szlamu.
Potrafiła docenić perfekcyjną polityczną otoczkę, misternie wykonany plan, propagandowo, społecznie i wizualnie przemawiający do ludzi, zapadający w serca, prowokujący do wzniosłych działań i motywujący do posłuszeństwa. Mericourt w milczeniu, bez najmniejszego ruchu, obserwowała cały rozpościerający się pomiędzy kamienicami spektakl. Imponujący w każdym aspekcie, od budzących respekt czarodziejów na abraksanach, przez równo kroczące oddziały, na kolumnach magicznej policji i służb ministerialnych skończywszy. Organizacja wydarzenia robiła wrażenie, wszystko działało jak w czarodziejskim zegarku, trybiki posuwały się bez trudności, tworząc atmosferę grozy i zarazem porządku. Uratowali przecież te ziemię, ukarali przestępców, pozbyli się brudu, a teraz mieli fetować, kończąc przejmowanie cennego hrabstwa. – Imponujące – szepnęła tylko spokojnie, prawie bezgłośnie zza lustrzanej maski śmierciożerczyni, tak, że mogli usłyszeć ją tylko stojący najbliżej towarzysze. Nie kpiła, mówiła szczerze, dając upust dumie z efektu wspólnych działań: pełen majestat władzy prawie przytłaczał, udowadniając, że za nowym Ministerstwem Magii oraz działaniami Czarnego Pana stoi niepodważalna moc. Skazująca na śmierć tych, którzy ośmielili się sprzeciwić prawu oraz działać na szkodę zdrowego, czarodziejskiego społeczeństwa.
Nie znała personaliów poprowadzonych ku zagładzie więźniów, nie czuła też przesadnego nimi zainteresowania, wpatrzona raczej w tłum, ciekawa jego reakcji, wyłuskując z setek twarzy te mniej i bardziej znajome. Rycerze Walpurgii, ich sojusznicy i poplecznicy zjawili się tłumnie, udowadniając swe oddanie. Teraz mogli cieszyć oczy rozpoczynającym się krwawym widowiskiem, poprzedzonym równie kunsztowną czarodziejską wizualizacją. Wąż pożerający motyla, kończący bezsensowny taniec; piękna metafora płytkości Greengrassów. Nie potrafili ochronić swych ziem przed szlamem, musieli więc to zrobić oni – i uczynili to skutecznie, z dumą obserwując owoce swej pracy.
Deirdre nie podążyła wzrokiem za krwawą łuną obrazów, nie odwracała się też ku rozpoczynającym przemowy arystokratom, stała bez ruchu, a niewidoczne w półcieniu maski oczy leniwie przesuwały się po publice, notorycznie zahaczając o olśniewająco bladą twarz Evandry. Widziała ją już na jednej egzekucji, tam jednak była skupiona na własnej przemowie i reagowaniu na terrorystyczne zapędy samobójczyni z Zakonu Feniksa, teraz: mogła po prostu chłonąć mroczną aurę, dumna, wyprostowana, pełna nadziei na to, że procesy o mugolstwo przyczynią się do szybszego oczyszczenia Wielkiej Brytanii z szkodliwego, niszczącego pokój i magię, szlamu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Stoke-on-Trent
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire