Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire
Stoke-on-Trent
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stoke-on-Trent
Jedno z najmniejszych, jeśli nie najmniejsze miasteczko Anglii w ogóle, formalnie nie spełniające nawet warunków, by zyskać takie prawa. Otrzymało je ze względu na kwitnący przemysł garncarski. Miało turystyczne znaczenie wśród mugoli, niewielkie wśród czarodziejów: nigdy nie mieszkało ich tutaj wielu, ale dość powszechnie znany jest niewielki sklepik z ingrediencjami alchemicznymi miejscowej zielarki - ze względu na otaczające to miejsce niezamieszkałe tereny dość łatwo jest tu pozyskać rzadkie gatunki ziół lub innych komponentów odzwierzęcych, a zwłaszcza pióra.
Pieśń zwycięstwa trwała, niosąc się nad oczyszczonymi ziemiami Staffordshire. Wsłuchiwała się w nią z rozkoszą, pozwalając, aby chłodne porywy wiatru zerwały czarny kaptur i splątały białe włosy, opadające na pelerynę. Zapach palonych ciał, metalicznej krwi, słodkiej mieszanki perfum i wód kolońskich stojących nieopodal śmierciożerców, Rycerzy. Dla takich chwil podejmuję się trudów, przemknęło jej przez myśl. Właśnie dziś mogła przecież choć przez godzinę napawać się zwycięstwem, które dopiero nadchodziło, pochłaniając hrabstwo za hrabstwem. Sądziła, że jej podniecenie i duma sięgnęły już zenitu, wtedy jednak na plan wkroczył On. Jak wszyscy, poczuła go zanim rozchyliła powieki i zobaczyła na podeście wysoką, władczą sylwetkę. Nogi zadrżały pod nią, po całym ciele przebiegły dreszcze. Na ułamek sekundy wzrok Czarnego Pana powędrował w jej stronę, a ona posłusznie opuściła głowę, moment później upadając na kolana.
Przemów Tristana i Abraxasa słuchała z leniwym zadowoleniem, słowa Czarnego Pana jednak dosięgały jej świadomości z ostrością Vulnerario, odbijając się echem w głowie i kotwicząc w pamięci. Chciała wiedzieć, co miał im do powiedzenia, usłyszeć pochwały, które tak mile łechtały jej ego - zwłaszcza, gdy padały z ust najpotężniejszego czarnoksiężnika. Różowe usta ułożyła w delikatny uśmiech, licząc na to, że nikt nie dostrzega, jak drżą. Och, z pewnością nie; wszystkie oczy na scenie i wokół sceny były wbite wyłącznie w Niego. Zadarła głowę do góry, gdy po skończonym przemówieniu Czarny Pan rozmył się w kłębie mgły i pojawił za plecami śmierciożerców. Obok niej. Ile? Trzydzieści cali? Czterdzieści? Dusząca aura muskała ją, otaczała zewsząd jak kokon, miała wrażenie, że nie może nabrać powietrza - ostatecznie zrozumiała, że zwyczajnie wstrzymuje oddech. Wystarczyłoby, żeby postąpiła krok czy dwa, wyciągnęła dłoń i mogłaby dotknąć jego szat. Nie miała jednak na to odwagi.
Niemal nie rozpoznawała słów kolejnej pieśni, zbyt skupiona na tej aurze, tej potędze, tym zapachu. Kiedy Tristan Rosier rozkazał im klęknąć, ona ani drgnęła - od samego początku pozostawała na kolanach, zbierając się na zdrętwiałe nogi dopiero wtedy, gdy budząca posłuch przemowa Rosiera dobiegła końca. Podniosła się i raz jeszcze zadarła głowę. Jest taki wysoki. Odetchnęła głębiej. Czy po wszystkim zostanie, aby z nami porozmawiać? Naiwnie uznała, że jest tyle rzeczy, o które chciałaby go zapytać, w rzeczywistości bowiem pewnie nie byłaby w stanie wydusić ani jednego słowa.
Przemów Tristana i Abraxasa słuchała z leniwym zadowoleniem, słowa Czarnego Pana jednak dosięgały jej świadomości z ostrością Vulnerario, odbijając się echem w głowie i kotwicząc w pamięci. Chciała wiedzieć, co miał im do powiedzenia, usłyszeć pochwały, które tak mile łechtały jej ego - zwłaszcza, gdy padały z ust najpotężniejszego czarnoksiężnika. Różowe usta ułożyła w delikatny uśmiech, licząc na to, że nikt nie dostrzega, jak drżą. Och, z pewnością nie; wszystkie oczy na scenie i wokół sceny były wbite wyłącznie w Niego. Zadarła głowę do góry, gdy po skończonym przemówieniu Czarny Pan rozmył się w kłębie mgły i pojawił za plecami śmierciożerców. Obok niej. Ile? Trzydzieści cali? Czterdzieści? Dusząca aura muskała ją, otaczała zewsząd jak kokon, miała wrażenie, że nie może nabrać powietrza - ostatecznie zrozumiała, że zwyczajnie wstrzymuje oddech. Wystarczyłoby, żeby postąpiła krok czy dwa, wyciągnęła dłoń i mogłaby dotknąć jego szat. Nie miała jednak na to odwagi.
Niemal nie rozpoznawała słów kolejnej pieśni, zbyt skupiona na tej aurze, tej potędze, tym zapachu. Kiedy Tristan Rosier rozkazał im klęknąć, ona ani drgnęła - od samego początku pozostawała na kolanach, zbierając się na zdrętwiałe nogi dopiero wtedy, gdy budząca posłuch przemowa Rosiera dobiegła końca. Podniosła się i raz jeszcze zadarła głowę. Jest taki wysoki. Odetchnęła głębiej. Czy po wszystkim zostanie, aby z nami porozmawiać? Naiwnie uznała, że jest tyle rzeczy, o które chciałaby go zapytać, w rzeczywistości bowiem pewnie nie byłaby w stanie wydusić ani jednego słowa.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Myślał, że sytuacja nie może być bardziej podniosła. Nie odrywał wzroku od podestu nawet na moment chłonąć wszystko całym sobą. Wrzaski palących się na stosie mugoli były jak muzyka, tańczące na lekkim wietrze ciała powieszonych szlam stanowiły ciekawe tło, a martwe ciało zdrajcy krwi pięknie prezentowało się na podeście. Wewnętrznie rozpierała go duma, że może być częścią tego wszystkiego, że może brać udział w szerzeniu woli ich pana. Ich działania dawały jasno do zrozumienia co jest ich celem, a słowa jakie padły dzisiaj w tym miejscu tylko utwierdziły go i innych w przekonaniu, że to co robią jest słuszne. Czas zakończyć lata uciśnień ze strony mugoli, czas wyjść z cienia i pokazać im kto tak naprawdę jest panem i władcą.
Wiedział, że całe wydarzenie było idealnie zaplanowane, ale mimo wszystko nie spodziewał się, że ON pojawi się między nimi. Najpierw poczuł dziwny uczucie niepokoju i gęsią skórkę na karku, po czym zauważył czarną mgłę nad ich głowami, która wylądowała na podeście. Doskonale wiedział kto to, ale kiedy wyłonił się z mgły początkowo go nie poznał. Widział go ostatnio lata temu, jeszcze za czasów szkolnych...teraz odkąd na nowo przyłączył się do jego zwolenników, nie miał przyjemności ujrzenia go na własne oczy. Teraz kiedy ponownie go zobaczył, nie poznał go. Oczywiście czuł jego potęgę, tą moc, którą emanował była przytłaczająca i zdecydowanie sprawiająca, że Xavier naturalnie skłonił się kiedy tylko stopy mężczyzny dotknęły desek podestu, ale nie zmieniało to faktu, że fizycznie nie rozpoznał prefekta, którego znał wcześniej.
Nadal lekko skłoniony uniósł na niego wzrok i wysłuchał słów z uwagą. Tak, to był człowiek za którym podążał, którego ideały były również jego ideami i był im oddany, wierzył w nie całym sobą. Na moment odwrócił wzrok by spojrzeć na tłum, chcąc zobaczyć reakcję gawędzi. Mimowolnie uśmiechnął się lekko sam do siebie, widząc na twarzach obywateli strach. Oczywiście, Lord Voldemort budził strach, on sam odczuwał teraz niepokój, ale również i dumę, że może mu służyć, ale przede wszystkim budził podziw i respekt. Rzadko kiedy można było mieć okazję obcować z kimś tak potężnym jak Czarny Pan.
Nie spodziewał się, że ich pan zostanie razem z nimi, więc tym bardziej był zadowolony widząc, że ich nie opuścił. Zwrócił swoje spojrzenie w stronę Śmierciożercy i wysłuchał jego słów zgadzając się z każdym. Odnieśli zwycięstwo i nie zamierzają tego zmarnować.
Wiedział, że całe wydarzenie było idealnie zaplanowane, ale mimo wszystko nie spodziewał się, że ON pojawi się między nimi. Najpierw poczuł dziwny uczucie niepokoju i gęsią skórkę na karku, po czym zauważył czarną mgłę nad ich głowami, która wylądowała na podeście. Doskonale wiedział kto to, ale kiedy wyłonił się z mgły początkowo go nie poznał. Widział go ostatnio lata temu, jeszcze za czasów szkolnych...teraz odkąd na nowo przyłączył się do jego zwolenników, nie miał przyjemności ujrzenia go na własne oczy. Teraz kiedy ponownie go zobaczył, nie poznał go. Oczywiście czuł jego potęgę, tą moc, którą emanował była przytłaczająca i zdecydowanie sprawiająca, że Xavier naturalnie skłonił się kiedy tylko stopy mężczyzny dotknęły desek podestu, ale nie zmieniało to faktu, że fizycznie nie rozpoznał prefekta, którego znał wcześniej.
Nadal lekko skłoniony uniósł na niego wzrok i wysłuchał słów z uwagą. Tak, to był człowiek za którym podążał, którego ideały były również jego ideami i był im oddany, wierzył w nie całym sobą. Na moment odwrócił wzrok by spojrzeć na tłum, chcąc zobaczyć reakcję gawędzi. Mimowolnie uśmiechnął się lekko sam do siebie, widząc na twarzach obywateli strach. Oczywiście, Lord Voldemort budził strach, on sam odczuwał teraz niepokój, ale również i dumę, że może mu służyć, ale przede wszystkim budził podziw i respekt. Rzadko kiedy można było mieć okazję obcować z kimś tak potężnym jak Czarny Pan.
Nie spodziewał się, że ich pan zostanie razem z nimi, więc tym bardziej był zadowolony widząc, że ich nie opuścił. Zwrócił swoje spojrzenie w stronę Śmierciożercy i wysłuchał jego słów zgadzając się z każdym. Odnieśli zwycięstwo i nie zamierzają tego zmarnować.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Obecność Czarnego Pana skutecznie wyczyściła jakiekolwiek miałkie myśli, prywatne rozważania i instynktowne powracanie wzrokiem do jednej, rozjaśnionej magiczną aurą piękna, sylwetki, wyróżniającej się na tle tłumu. Zdekoncentrowanie zazdrością nie wchodziło w grę, zresztą, emocjonalne trudności wydawały się skrajnie, prawie obrazoburcze błahe w kontekście tego, co działo się na oczach Rycerzy Walpurgii oraz mieszkańców Stoke-on-Trent. Deirdre walczyła przecież dla niego, z jego woli, podążając za jego wskazówkami i bezwzględnymi rozkazami, od zawsze wierna, przejęta, gotowa złozyć na ołtarzu ofiarnym nie tylko śmierć setek ludzi, ale i własne życie. Przysięgła wierność Czarnemu Panu, złożyła mu Wieczystą Przysięgę, znalazła się w niewielkim gronie czarodziejów, którym ufał i pozwolił się do siebie zbliżyć, lecz za każdym razem, gdy Lord Voldemort pojawiał się tuż obok niej, od nowa paraliżował strachem i dławiącym przejęciem. Nie tylko dlatego, że czarnoksiężnik rósł w siłę jeszcze bardziej, osiągając to, co niewyobrażalnie mroczne i w swym okrucieństwie dotąd niemożliwe - w Mericourt budził lęk wręcz pierwotny, zahaczający o trudną do określenia intymność. Wiedział o niech wszystko, wdarł się do umysłu i podświadomości, na zawsze zaszczepiając tam swą obecność. Chyliła przed nim czoło z dumą, akceptując strach i fakt, że mógłby jednym mrugnięciem zetrzeć z powierzchni ziemi nie tylko ją samą, ale i całe to odradzane na popiołach zdrajców miasteczko - albo i całe to pobrudzone szlamem hrabstwo.
Czy znajdujący się na placu ludzie zdawali sobie z tego sprawę? Pojmowali ciężar łaski, którą otrzymali? Dostali szansę, czarodziejska krew była cenna, wyjątkowa tak bardzo, że nawet ci, którzy zbłądzili, dostali szansę odkupienia swych win, podążenia słuszną ścieżką, odbudowania swej mocy. Jeśli ją zmarnują, nie będzie już odwrotu, całe Staffordshire stanie w ogniu. Mericourt wierzyła, że tak się nie stanie, stała więc niewzruszona, pewna, wsłuchując się w słowa pieśni niesionej wiatrem o zapachu palonego człowieczego mięsa i krwi. Całe to widowisko zaplanowano w najdrobniejszych szczegółach, majstersztyk propagandy, prawdziwy klejnot koronny politycznych działań, mający lśnić przez kolejne miesiące, stanowiąc wyznacznik kolejnych podejmowanych przez Rycerzy Walpurgii i ich sojuszników działań. Kontynuowane przemówienie Tristana wzmagało tylko przeszywające ją dreszcze: pochyliła głowę w geście szacunku, w pokłonie oddawanym Czarnemu Panu - i potężnej sile, jaką napełniał każdego z nich, by mogli przywrócić czarodziejski świat do czasów jego świetności.
Czy znajdujący się na placu ludzie zdawali sobie z tego sprawę? Pojmowali ciężar łaski, którą otrzymali? Dostali szansę, czarodziejska krew była cenna, wyjątkowa tak bardzo, że nawet ci, którzy zbłądzili, dostali szansę odkupienia swych win, podążenia słuszną ścieżką, odbudowania swej mocy. Jeśli ją zmarnują, nie będzie już odwrotu, całe Staffordshire stanie w ogniu. Mericourt wierzyła, że tak się nie stanie, stała więc niewzruszona, pewna, wsłuchując się w słowa pieśni niesionej wiatrem o zapachu palonego człowieczego mięsa i krwi. Całe to widowisko zaplanowano w najdrobniejszych szczegółach, majstersztyk propagandy, prawdziwy klejnot koronny politycznych działań, mający lśnić przez kolejne miesiące, stanowiąc wyznacznik kolejnych podejmowanych przez Rycerzy Walpurgii i ich sojuszników działań. Kontynuowane przemówienie Tristana wzmagało tylko przeszywające ją dreszcze: pochyliła głowę w geście szacunku, w pokłonie oddawanym Czarnemu Panu - i potężnej sile, jaką napełniał każdego z nich, by mogli przywrócić czarodziejski świat do czasów jego świetności.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Przenikliwy chłód dopadł jego ciało, kiedy w zgromadzonym tłumie na placu zjawił się Czarny Pan. Reprezentowane przez niego wartości i to, w jaki sposób przemawiał do nich wszystkich, aby wspólnymi siłami, ku jego chwale i swej własnej dążyli do celu… było czymś niezwykłym. Nie był najbliższym sługom, nie śmiałby nawet stawiać się w takim świetle. Wierzył, że doceniał jego zaangażowanie i w pewnym momencie dostrzeże również drzemiący w nim potencjał. Mathieu starał się godnie reprezentować Rycerzy Walpurgii i podejmować działania jakże oczywiste, aby plan nabierał rozpędu, a oni świętowali kolejny sukcesy. Chylił czoła, nie podnosząc wzroku, słysząc słowa na wskroś przesiąknięte czystą prawdą. Puste obietnice Zakonu Feniksa, którzy mamili i przekonywali do siebie naiwnych były czymś, co należało stłumić. Przyznawał rację każdemu słowu, które padło z ust Czarnego Pana. Na Stoke on Trent zapanowała cisza, wszyscy w milczeniu słuchali tego, co miał im do powiedzenia, w jaki sposób zwracał się do ludzi. Uświadomienie im, że to właśnie powinno być ich głównym zadaniem, przyświecającym celem, jednocześnie utwierdzając w przekonaniu, że pod ich rządami są zupełnie bezpieczni, a każda współpraca zostanie nagrodzona. Wszyscy Ci, którzy pragnęli współpracować z mugolami, oddawali im to, co nigdy im się nie należało, pluli we własne gniazdo… Oburzające i niedorzeczne.
Znak rozświetlający niebo i głos Tristana. To jak melodia prowadząca ich w ciemności, jednocześnie dająca poczucie bezpieczeństwa i pewność, że to jedyny słuszny kierunek. Pokłon w stronę Czarnego Pana był czymś oczywistym, jego potęga wykraczała daleko poza granice ich pojmowania, najpewniej nigdy nie będą w stanie jej zrozumieć, a tym bardziej nigdy nie sięgną po choćby skrawek tego, czym dysponował on sam. Ludzie bali się go, przerażeni kulili się, ukrywali spojrzenia. Był potęga, był siłą, był… Czarnym Panem. Dzisiejsze zwycięstwo było sukcesem i chyba nikt nie spodziewał się, że zjawi się tu, wśród nich, przemówi, wypowie tyle słów. Krew rozlała się, barwiąc śnieg szkarłatem, przelali ją w imię idei, którą należało pielęgnować – musieli skrupulatnie dążyć do celu, aby przyszłość stała się jeszcze lepsza.
Znak rozświetlający niebo i głos Tristana. To jak melodia prowadząca ich w ciemności, jednocześnie dająca poczucie bezpieczeństwa i pewność, że to jedyny słuszny kierunek. Pokłon w stronę Czarnego Pana był czymś oczywistym, jego potęga wykraczała daleko poza granice ich pojmowania, najpewniej nigdy nie będą w stanie jej zrozumieć, a tym bardziej nigdy nie sięgną po choćby skrawek tego, czym dysponował on sam. Ludzie bali się go, przerażeni kulili się, ukrywali spojrzenia. Był potęga, był siłą, był… Czarnym Panem. Dzisiejsze zwycięstwo było sukcesem i chyba nikt nie spodziewał się, że zjawi się tu, wśród nich, przemówi, wypowie tyle słów. Krew rozlała się, barwiąc śnieg szkarłatem, przelali ją w imię idei, którą należało pielęgnować – musieli skrupulatnie dążyć do celu, aby przyszłość stała się jeszcze lepsza.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Jego nadejścia się nie spodziewał, nie śmiał go także nawet oczekiwać, ale zdumienie wywołane jego pojawieniem szybko ustąpiło tryumfalnej satysfakcji. Oto przybył, Czarny Pan, najpotężniejszy czarnoksiężnik, jaki stąpał kiedykolwiek po tej ziemi. Swoją aurą i obecnością wzbudzał dreszcze w zgromadzonych; chłód jaki z niego bił, potęga i wielkość nie pozwalały patrzeć mu w oczy. Nie zrobił także i on, z nienaturalnej dla siebie skruchy i lęku przed nim. Bez wstydu i oporu, a dumą pochylił głowę nisko w usłużnym ukłonie. Przysięgał mu wierność, za własną siłę i władzę oddał mu duszę i nigdy z niczego nie był mocniej ukontentowany niż tamtej decyzji. Dziś stał tuż przy nim, w towarzystwie najlepszych, najwierniejszych, nosząc maskę identyfikującą go z pozostałymi Śmierciożercami, jego najzdolniejszymi poplecznikami. Głos, który rozbrzmiewał z jego strony był inny niż ten, który utknął w jego wspomnieniach, ale już dawno zdał sobie sprawę z tego, że nie pamiętał kim urodził się ten człowiek. Serce biło wolno i spokojnie, ale słowa Czarnego Pana docierały i tam, gubiąc jego rytm. To wszystko co tu zrobili, wszystko, czego dokonali — uczynili dla niego, w jego imię i ku jego największej chwale. Mroczny Znak, który zabłysnął na niebie rozlał niebo iskrzącym szmaragdem pojawiających się gwiazd. Widoczny z daleka, jednoznaczny i budzący grozę miał stać się informacją, ale i przestrogą dla wszystkich śmiałków i głupców. Patrzył przez chwilę na szmaragdową poświatę, błyszczący gwiazdozbiór, czaszkę i węża. Kąciki ust drgnęły mu nieznacznie, ale maska uniemożliwiała dostrzeżenie. Pan stanął za nimi, a kiedy stracił go z oczu poczuł na plecach i karku nieprzyjemny, zimny dreszcz. Obawy i fascynacji nie zdołała przyćmić gra uzdolnionej harfistki, a także płomienna przemowa Tristana. Był pewien, że słowa niosły się w dal, docierając do wielu par uszu dzisiejszej nocy, a dotrą znacznie dalej, niosąc się po ziemiach tego hrabstwa. Miało należy do Tego, Którego Imienia Nie Wolno Było Wymawiać, jak cała Anglia oczyszczona ze zdrajców krwi. To oni jego osobie dziś składali największy pokłon.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Formalistyczna powierzchowność Abraxasa utrzymywała się nieomal przez całą ceremonię dopóty, dopóki swą obecnością nie zaszczycił ich ten, którego wolę spełniali - Czarny Pan. Na bladym licu zagościł podziw wzmagany trwogą, która mimowolnie zmusiła go do spuszczenia głowy w dół w geście służebnego ukłonu. Po reakcji pozostałych ludzi, między innymi jego najwierniejszych sług - Śmierciożerców - wnioskował, że nie jest osamotniony w sprzecznych emocjach, które targały jego duszą i ciałem, teraz zastygłym w bezruchu, jak gdyby dopadło go ostatnie stadium Dotyku Meduzy. Receptory chłonęły tę mroczną atmosferę, odbierając chłód wywołany samą jego obecnością, jątrzącą poczucie strachu aurę, którą roztaczał wokół. Z początku Malfoy nie potrafił ocenić, czy Lord Voldemort usatysfakcjonowany był ich przedsięwzięciem, jednakże ta przemowa, to charakterystyczne, schlebiające spojrzenie pozwoliło mu wierzyć, że spisał się genialnie - jak każdy tu obecny reprezentant słusznej sprawy. Niestety jego pojawienie się krzyżowało dalsze plany na wieczór; żadne narzędzie propagandy nie dotarłoby do zamkniętych głów tak skutecznie, jak choćby jego obecność na dalszym wystąpieniu. Słowa, gesty, to wszystko było już nieistotne - kto ważyłby się zakłócić tak podniosłą chwilę takimi banałami? Czarny Pan przemówił, a niebo rozbłysło się szmaragdem Mrocznego Znaku niby symbol upadku zdradzieckich idei i zaprowadzenia nowego porządku w świecie coraz bliższemu określeniu "bez szlamu".
Na szczęście Tristan zrozumiał jego intencje po krótkim, porozumiewawczym spojrzeniu i nie kontynuował wydarzenia zgodnie z ustalonym planem. Przejął inicjatywę, wybrzmiewając z namiastką mocy swego Pana, a reszta pokornie słuchała jego kazania, w które Malfoy nie ważył się wtrącić. Rola syna ministra na dzisiejszym wydarzeniu się zakończyła, z czego był niezmiernie dumny, choć nie egocentryzm zajmował teraz jego głowę. Wzrokiem odszukał jedynie Lyalla Lupin, kiwając mu głową przecząco na symbol negacji dalszych działań i kontynuował bezsłowne oddawanie hołdu Czarnemu Panu. Przysięga z ust Tristana Rosiera zapadła; teraz porażka nie wchodziła w grę, inaczej wszyscy będą cierpieć katusze. Staffordshire wszem wobec stało się hrabstwem wolnym od mugoli, a jeśli będzie inaczej - śmierć czeka nie tylko zdrajców.
Na szczęście Tristan zrozumiał jego intencje po krótkim, porozumiewawczym spojrzeniu i nie kontynuował wydarzenia zgodnie z ustalonym planem. Przejął inicjatywę, wybrzmiewając z namiastką mocy swego Pana, a reszta pokornie słuchała jego kazania, w które Malfoy nie ważył się wtrącić. Rola syna ministra na dzisiejszym wydarzeniu się zakończyła, z czego był niezmiernie dumny, choć nie egocentryzm zajmował teraz jego głowę. Wzrokiem odszukał jedynie Lyalla Lupin, kiwając mu głową przecząco na symbol negacji dalszych działań i kontynuował bezsłowne oddawanie hołdu Czarnemu Panu. Przysięga z ust Tristana Rosiera zapadła; teraz porażka nie wchodziła w grę, inaczej wszyscy będą cierpieć katusze. Staffordshire wszem wobec stało się hrabstwem wolnym od mugoli, a jeśli będzie inaczej - śmierć czeka nie tylko zdrajców.
Jeśli ktokolwiek jeszcze śmiał mieć chociażby najmniejsze wątpliwości co do skali podejmowanych przez Śmierciożerców, Rycerzy Walpurgii oraz ich sojuszników działań w Staffordshire lub rangi tego wydarzenia, tak pojawienie się Czarnego Pana z pewnością rozwiało je ostatecznie. Był najpotężniejszym czarnoksiężnikiem, jakiego kiedykolwiek nosiła ta ziemia, tajemniczą sylwetkę spowijał wieczysty mrok, który przylgnął do niego niczym druga twarz, ulegając plastycznie jego życzeniom, będąc zatrważającym narzędziem w jego rękach, o wielkiej mocy w pełni mu jednak obłaskawionej - jak wiele trudu i poświęceń musiało go to kosztować, nie był w stanie tego oszacować nikt, jednak żądni podobnej potęgi czarodzieje mieli świadomość co do ceny, jaką płaciło się nawet za szczątkową zdolność posługiwania się tą zakazaną sztuką, za zdolność będącą zaledwie marnym ułamkiem tego, co potrafił Czarny Pan. Nikt nie był w stanie mu dorównać i szczęśliwie żaden z jego najzagorzalszych popleczników nie próbował tego zrobić; zamiast tego wywyższając go na piedestał, widzieli w nim jednocześnie mentora, surowego, acz sprawiedliwego, dzielącego się skwapliwie okruchami swej wiedzy, by i oni sami mogli rosnąć w siłę i jeszcze skuteczniej sławić jego imię.
W przejmującej, pełnej napięcia ciszy wybrzmiała inkantacja, której prawo używania miała zaledwie garstka, szmaragd rozlał się na czerni nocnego, styczniowego nieba, przywołując otoczoną gwiazdami czaszkę, z której szczęk wysuwał się wąż, symbol grozy i niepojętej potęgi. Towarzysząca obecnym na podeście harfistka podjęła pierwsze takty melodii, by słowiczym śpiewem nieść wieść o poległych zdrajcach i triumfie czystej krwi w Staffordshire, nim lord Rosier kontynuował swą przemowę, zmuszając zebranych do oddania należytego hołdu temu, który zaszczycił ich swą obecnością i który w kolejnym hrabstwie stawał się właśnie realnym władcą ziem i wszystkich żyć, skazanych ja jego łaskę lub niełaskę. Mieli wybór i to wybór banalnie prosty; przyjąć jedyną słuszną ideę, zgiąć miękkie karki w geście należytej poddańczości lub ponieść konsekwencje swych niezrozumiałych wyborów, które mogły mieć tylko jeden koniec - dogasające stosy, truchła wiszące na grubych linach i wykrwawiające się zwłoki mówiły dobitnie jak jeszcze nigdy dotąd jak miał on wyglądać. - Niżej, niemoto - syknął spomiędzy zaciśniętych zębów do stojącego nieopodal mężczyzny, który nie wyczuwając podniosłości chwili, odstawał znacząco od reszty tłumu brakiem przekonania w składaniu pokłonu przed Lordem Voldemortem. Po chwili i on zniżył się usłużnie, nie śmiąc wydać z siebie nawet słowa sprzeciwu. Oby i reszta mieszkańców Staffordshire wykazała się podobną trzeźwością umysłu, inaczej stosy zapłoną ponownie i będą płonąć jeszcze przez wiele dni.
W przejmującej, pełnej napięcia ciszy wybrzmiała inkantacja, której prawo używania miała zaledwie garstka, szmaragd rozlał się na czerni nocnego, styczniowego nieba, przywołując otoczoną gwiazdami czaszkę, z której szczęk wysuwał się wąż, symbol grozy i niepojętej potęgi. Towarzysząca obecnym na podeście harfistka podjęła pierwsze takty melodii, by słowiczym śpiewem nieść wieść o poległych zdrajcach i triumfie czystej krwi w Staffordshire, nim lord Rosier kontynuował swą przemowę, zmuszając zebranych do oddania należytego hołdu temu, który zaszczycił ich swą obecnością i który w kolejnym hrabstwie stawał się właśnie realnym władcą ziem i wszystkich żyć, skazanych ja jego łaskę lub niełaskę. Mieli wybór i to wybór banalnie prosty; przyjąć jedyną słuszną ideę, zgiąć miękkie karki w geście należytej poddańczości lub ponieść konsekwencje swych niezrozumiałych wyborów, które mogły mieć tylko jeden koniec - dogasające stosy, truchła wiszące na grubych linach i wykrwawiające się zwłoki mówiły dobitnie jak jeszcze nigdy dotąd jak miał on wyglądać. - Niżej, niemoto - syknął spomiędzy zaciśniętych zębów do stojącego nieopodal mężczyzny, który nie wyczuwając podniosłości chwili, odstawał znacząco od reszty tłumu brakiem przekonania w składaniu pokłonu przed Lordem Voldemortem. Po chwili i on zniżył się usłużnie, nie śmiąc wydać z siebie nawet słowa sprzeciwu. Oby i reszta mieszkańców Staffordshire wykazała się podobną trzeźwością umysłu, inaczej stosy zapłoną ponownie i będą płonąć jeszcze przez wiele dni.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyczarowany przez Rookwood niewidzialny miecz wbił się prosto w serce Timona Sprouta, z dziecinną wręcz łatwością i mocą, odbierając mu życie. Mimo mroku jaki zapadł nad Stroke-on-Trent, w blasku ognia pochodni i świateł, widziała jak jego szata natychmiast ciemnieje od krwi i gdy tylko jej zdrajca upadł na podest, pozbawiony życia, rozlała się wokół jego ciała. Brązowe tęczówki czarownicy chłonęły ten widok zaledwie przez parę uderzeń własnego, bijącego wciąż serca, bo kiedy wokół zrobiło się jeszcze chłodniej i coś zaczęło się dziać poderwała głowę do góry. Rookwood musiała szczerze przyznać, że nie spodziewała się przybycia Czarnego Pana. Odnieśli dziś w Staffordshire duży sukces, lecz to była jedynie wygrana bitwa, a nie wojna, sądziła, że to wciąż za mało, że musieli uparcie przeć naprzód, z jeszcze większą zaciętością i determinacją - ale On postanowił ich nagrodzić. Ich trud i pracę jaką włożyli w to jedno zwycięstwo. Dla takich chwil warto było walczyć, Sigrun poczuła to jeszcze bardziej, nabrała większej pewności, że to, czego się podejmowali miało słuszność. Nie mogła oderwać od mrocznej sylwetki Czarnego Pana spojrzenia. Jego widok budził w wiedźmie jak zawsze słuszny lęk zmieszany z podziwem, szacunkiem i uwielbieniem. Spojrzał na nią z zadowoleniem, tak jak na każdego ze Śmierciożerców, a jej przegniłe serce zabiło niespokojniej, mocniej.
Sigrun zastygła w bezruchu, jak zaklęta w milczeniu słuchała Jego słów; wyprostowała się dumnie, chłonąc jego pochwały, które zapamięta na długo. Tak jak całość przemowy, skierowanej do mieszkańców Staffordshire - motywującej i otwierającej oczy. On mógł przemówić im do rozsądku jeszcze skuteczniej. Tylko On składał obietnice, których dotrzyma - a oni, Śmierciożercy, Rycerze Walpurgii i ich sojusznicy im w tym pomogą.
Tylko na chwilę uniosła wzrok do góry, aby spojrzeć na niebo i wyczarowany przez Tristana Mroczny Znak. Na lewym ramieniu poczuła jakiś dreszcz, ekscytacji i podniecenia, gdy wyobraziła sobie, że ten wąż przenikający przez czaszkę lśni nad całą Wielką Brytanią - a szczególnie enigmatyczną, tajemniczą Oazą, którą musieli odnaleźć. Przyjdzie jednak na to czas. Wystarczyło trochę cierpliwości. Tak jak obiecywał Czarny Pan - zniszczą Zakon Feniksa. Uczynią to krok, po kroku.
Sigrun nie wahała się ani chwili, kiedy Tristan w swej płomiennej przemowie zaczął nawoływać, by wszyscy złożyli pokłon Czarnemu Panu. Nie miała wątpliwości co powinna uczynić - pochyliła się Lordowi Voldemortowi usłużnie, z pokorą i szacunkiem, tak jak inni Śmierciożercy, posłuszni swemu Panu. Nigdy nie czuła się z tym źle, nigdy nie cierpiała z tego powodu jej duma - zawsze uznawała służbę Czarnemu Panu za honor i zaszczyt. Dziś to uczucie płonęło w Sigrun szczególnie, lecz na żar szatańskiej pożogi nadejdzie jeszcze czas - gdy spełnią się wszystkie dane obietnice i Wielka Brytania wreszcie stanie się czysta od szlamu i zdrajców krwi.
A zawładnie nią w pełni nie kto inny jak Lord Voldemort.
Sigrun zastygła w bezruchu, jak zaklęta w milczeniu słuchała Jego słów; wyprostowała się dumnie, chłonąc jego pochwały, które zapamięta na długo. Tak jak całość przemowy, skierowanej do mieszkańców Staffordshire - motywującej i otwierającej oczy. On mógł przemówić im do rozsądku jeszcze skuteczniej. Tylko On składał obietnice, których dotrzyma - a oni, Śmierciożercy, Rycerze Walpurgii i ich sojusznicy im w tym pomogą.
Tylko na chwilę uniosła wzrok do góry, aby spojrzeć na niebo i wyczarowany przez Tristana Mroczny Znak. Na lewym ramieniu poczuła jakiś dreszcz, ekscytacji i podniecenia, gdy wyobraziła sobie, że ten wąż przenikający przez czaszkę lśni nad całą Wielką Brytanią - a szczególnie enigmatyczną, tajemniczą Oazą, którą musieli odnaleźć. Przyjdzie jednak na to czas. Wystarczyło trochę cierpliwości. Tak jak obiecywał Czarny Pan - zniszczą Zakon Feniksa. Uczynią to krok, po kroku.
Sigrun nie wahała się ani chwili, kiedy Tristan w swej płomiennej przemowie zaczął nawoływać, by wszyscy złożyli pokłon Czarnemu Panu. Nie miała wątpliwości co powinna uczynić - pochyliła się Lordowi Voldemortowi usłużnie, z pokorą i szacunkiem, tak jak inni Śmierciożercy, posłuszni swemu Panu. Nigdy nie czuła się z tym źle, nigdy nie cierpiała z tego powodu jej duma - zawsze uznawała służbę Czarnemu Panu za honor i zaszczyt. Dziś to uczucie płonęło w Sigrun szczególnie, lecz na żar szatańskiej pożogi nadejdzie jeszcze czas - gdy spełnią się wszystkie dane obietnice i Wielka Brytania wreszcie stanie się czysta od szlamu i zdrajców krwi.
A zawładnie nią w pełni nie kto inny jak Lord Voldemort.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
« Even though I walk through the darkest valley, I will fear no evil, for I am the meanest mother fucker in the valley »
Suche drzazgi zajęły się pierwsze, po nich mniejsze gałęzie, a płomień sunął dalej na całe kawałki drewna, ułożone w odpowiedni sposób, by nie zawalić się pod własnym osłabieniem żaru i gorąca. Gdzieniegdzie upychali wysuszone liście, mech i igliwie, które miały nadać więcej dymu. Wszak podduszenie było kolejną z tortur między ogniem oraz płonięciem żywcem. Lyall, wpatrzony w skaczące ognie, z trudem odciągnął od nich spojrzenie, przesuwając nieobecne spojrzenie zmrużonych lekko oczu na skrawki materiału ubrań, które mieli na sobie zarówno burmistrz, jak i drugi z mężczyzn. Widział, jak liny prężyły się pod naporem ich ciał, gdy chcieli uciec od zagrożenia, ale to nic nie dawało. Spętani zaklęciami niewiele mogli na to poradzić — nic im nie pozostało prócz wicia się i wrzasków. Chociaż brygadzista nie mógł wychwycić tych ostatnich. Po prostu nie słyszał krzyków. Wszystko wydawało się jakby wygłuszone; dochodzące zza ściany mgły — i chociaż widział wyraźnie, nie był w stanie usłyszeć niczego poza szumem krwi we własnych uszach. Czy spowodowała to sytuacja, gwałtowne uderzenie żaru czy może jeszcze coś innego — nie mógł powiedzieć. Nie mógł lub nie był zwyczajnie w stanie zebrać myśli, skoro w jego umyśle panowała pustka. Zabijał już wcześniej i chociaż nie czuł teraz winy, fakt faktem nigdy nie robił z tego spektaklu i publicznego spędu. Jakie to jednak miało znaczenie? Wieszanie i przebicie serca kolejnych z więźniów było jedynie podsumowaniem tego, co już wiedział. Tego, co tak naprawdę ukształtowało jego aktualny stan. W końcu nikogo ani niczego nie usprawiedliwiał, a ostatnim na liście był on sam. Jedni zabijali dla przyjemności, inni z konieczności, lecz obojętnie kim się było, zabijanie uzależniało. Pojawienie się nowej postaci nie obeszło go za bardzo. Wciąż nie mógł zresztą usłyszeć słów, a może nie chciał? Patrzył jedynie na Malfoya, by wyłapywać najważniejsze elementy zachowania czarodzieja — był pod jego rozkazami, dlatego momentalnie wyłapał polecenie. Lyall wycofał się więc dyskretnie, zamierzając dotrzeć do wyznaczonych dowódców. Zaplanowane na później działania zostały odwołane, a uwaga wszystkich skierowana była zupełnie w inną stronę. Nie oznaczało to jednak, że mieli być mniej czujni.
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Śpiewy harfistki, która musiała zastąpić Sheile Doe zdawały się rozbrzmiewać po całym mieście, ogłaszając kres bezsensownych rządów mugoli w tym miejscu, a zwiastując nowy piękny początek. Dziewczę, któremu chciała dać szanse, nie zjawiło się i nie wypełniło woli zleceniodawczyni, co zresztą Aquila zamierzała załatwić, potem gdy już odpocznie. Zbyt wiele razy wyciągała już pomocną dłoń, zbyt wiele razy pragnęła pomóc. Teraz wpatrywała się w ciała bez ani krzty życia w sobie i dumnie unosiła głowę w górę. Wtem zrobiło się jakby ciszej, jakby pył osiadł po bitwie na tereny Stroke-on-Trent, a z popiołów wyłaniało się światło spowite w ciemnej mgle. Aquila dostrzegła tę formę, była niedaleko, kłęby wirującej siły, swobodnie opadającej w dół, aż przy samej scenie. Wstrzymała oddech, drżącą powieką wypatrując twarzy, która zdawała się nie przypominać już do końca człowieka. Przeraźliwy chłód i groza przeszły ją po plecach, ale była przecież bezpieczna. Żywa historia, która pisała się na ich oczach, personifikowana była w tym jednym potężnym czarnoksiężniku, który ważniejszy i silniejszy był ponad wszystko inne. Kiedy przemówił, Black nie poruszyła ni jednym mięśniem twarzy, skupiana na każdym słowie. Na słowa śmierciożercy skłoniła głowę niżej, dumna, że może być piękną częścią tego wszystkiego, a bestialski ród Greengrass nie zdołał powstrzymać jedynej słusznej drogi, jaką teraz miało kroczyć to miasto. Choćby miała zwiedzić dwieście takich miast, pragnęła obserwować te dokonania, jak historia dzieje się na jej własnych oczach. Była tu, aby ją chłonąć i tego właśnie pragnęła. W skupieniu kontemplowała więc każde słowo najpierw Czarnego Pana, a potem śmierciożercy, szanując obecność Lorda Voldemorta w tym miejscu. Jak jeden człowiek mógł doprowadzić do tych wszystkich pięknych rzeczy, przelać tradycję na rzeczywistość i oczyścić świat. Winni mu byli pokłon i to też robiła, wspominając jego zimne spojrzenie na własnym licu w trakcie pogrzebu Alpharda, gdy to nakazał im nieść jego schedę. Robiła jednak to, co potrafiła i nie zamierzała spocząć na laurach, choć własne powódki zaczęły się zmieniać. Postanowiła więc, że gdy tylko wróci do ciepłych komnat Grimmauld Place, pisze to czego tu dzisiaj doświadczyła, aby każdy potomny wiedział, gdy leży potęga czystej krwi.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Onieśmielony, zawstydzony oraz wściekły; tak właśnie czuł się Perseus w momencie, gdy w Stoke-on-Trent zjawił się Czarny Pan. Był niegodzien tego spotkania, czuł to całym ciałem, gdy Czarnoksiężnik zaczął przemawiać — nie tylko dlatego, że był (paradoksalnie do swego tytułu) zbyt mały, zbyt nieobeznany w sztuce czarnej magii, zbyt niewprawiony w boju o czystą Anglię. Czuł również palący wstyd, że zboczył przez moment z właściwej ścieżki, że dał się omotać tej głupiej, promugolskiej dziewusze. Natomiast wściekłość, jaka ogarnęła lorda Blacka, skierowana była na niego samego; w końcu jak mógł być tak naiwny? Ukłonił się więc i pochylił swą głowę nisko, jak najniżej, aby przypadkiem nie rzucić się w tłumie, stać się niezauważalny. Nie był gotowy na to spotkanie, miał wrażenie, że zawiódł Lorda Voldemorta na całej linii.
Czyżby?
Szmaragdowe światło, które zaledwie kilka chwil wcześniej wystrzeliło z różdżki lorda Rosiera wciąż lśniło na niebie w postaci czaszki, z pomiędzy szczęk której wyłaniał się wąż ukazujący swe (niewątpliwie jadowite) kły. I choć pieśń zwycięstwa ucichła, nadal odbijała się echem w jego głowie, od krzyków skazańców palonych na stosie wciąż bolały uszy (był pewien, że nie zapomni tych wrzasków do końca swych dni), a dym z ich dogasających miejsc kaźni wdzierał się do płuc, pozostawiając po sobie nieprzyjemne uczucie drapania w drogach oddechowych.
Zwyciężyli, Staffordshire było wolne od plugawej mugolskiej krwi. Lecz czy miał prawo twierdzić, że był również częścią tego sukcesu? Wszakże nie zrobił wiele; wykorzystał jedynie swoją wiedzę z zakresu magii leczniczej — całkowitej opozycji dla zadającej cierpienie czarnej magii — by uleczyć niewinnych czarodziejów, którzy oberwali rykoszetem podczas oczyszczania tych ziem z plugastwa. Nie był dobrym wojownikiem, o czym przekonał się jakiś tydzień wcześniej, podczas gdy wraz z panem Sallowem oraz lordem Rosierem odbijali wejście do kanału z rąk Zakonu. Lecz czy naprawdę musiał jedynie walczyć o lepszy świat rzucając ofensywne zaklęcia? Czy nie było innej drogi? Badania, na których zamierzał skupić się Perseus, mogły wszak przynieść przełom w kwestii postrzegania mugoli przez czarodziejów, którzy jeszcze trwali zawieszeni pomiędzy. Być może mogłoby to być bardziej skuteczniejsze, niż posłuszeństwo budowane na terrorze.
Jedno było pewne; Alphard nie zginął na darmo. Już on tego dopilnuje.
Czyżby?
Szmaragdowe światło, które zaledwie kilka chwil wcześniej wystrzeliło z różdżki lorda Rosiera wciąż lśniło na niebie w postaci czaszki, z pomiędzy szczęk której wyłaniał się wąż ukazujący swe (niewątpliwie jadowite) kły. I choć pieśń zwycięstwa ucichła, nadal odbijała się echem w jego głowie, od krzyków skazańców palonych na stosie wciąż bolały uszy (był pewien, że nie zapomni tych wrzasków do końca swych dni), a dym z ich dogasających miejsc kaźni wdzierał się do płuc, pozostawiając po sobie nieprzyjemne uczucie drapania w drogach oddechowych.
Zwyciężyli, Staffordshire było wolne od plugawej mugolskiej krwi. Lecz czy miał prawo twierdzić, że był również częścią tego sukcesu? Wszakże nie zrobił wiele; wykorzystał jedynie swoją wiedzę z zakresu magii leczniczej — całkowitej opozycji dla zadającej cierpienie czarnej magii — by uleczyć niewinnych czarodziejów, którzy oberwali rykoszetem podczas oczyszczania tych ziem z plugastwa. Nie był dobrym wojownikiem, o czym przekonał się jakiś tydzień wcześniej, podczas gdy wraz z panem Sallowem oraz lordem Rosierem odbijali wejście do kanału z rąk Zakonu. Lecz czy naprawdę musiał jedynie walczyć o lepszy świat rzucając ofensywne zaklęcia? Czy nie było innej drogi? Badania, na których zamierzał skupić się Perseus, mogły wszak przynieść przełom w kwestii postrzegania mugoli przez czarodziejów, którzy jeszcze trwali zawieszeni pomiędzy. Być może mogłoby to być bardziej skuteczniejsze, niż posłuszeństwo budowane na terrorze.
Jedno było pewne; Alphard nie zginął na darmo. Już on tego dopilnuje.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Przyglądałem się z uwagą egzekucji, tryskającej krwi będącej świadectwem potęgi, nieposkromionej siły i oddania sprawie. Blask płonących stosów odbijał się w oczach zebranych, których uszu dosięgały przeraźliwe krzyki, a nosa swąd palonych ciał, jakie nie miały żadnej wartości w czarodziejskim świecie. Zatruwały go, były oznaką słabości, kompletnej beznadziejności w całym swym istnieniu, albowiem czego mogli dowieść, co osiągnąć? Czego nauczyć? Nie byli godni stąpać po naszych ziemiach, po terenach Czarnego Pana.
Z dumą spojrzałem w kierunku Cilliana, który bez cienia zawahania wypełnił swe zadanie. Byłem rad, że zdecydował się powrócić do Londynu, a następnie pozostać w jego granicach na dłużej niżeli wstępnie planował. Tu było jego miejsce; miał coś do udowodnienia wszystkim, a przede wszystkim sobie i był na dobrej drodze, abyśmy mogli wspólnie uznać, że przyjęcie go w nasze szeregi było dobrym posunięciem.
Ostrze przebiło ciało ostatniego z pojmanych, który ze względu na swą krew zginął honorowo. Doznał zaszczytu, a inni lekcje, że głoszone przez nas idee nie były jedynie pustymi słowami, za jakimi stało pragnienie przejęcia ziem. Zawsze żałowaliśmy czystej posoki, tych którzy gotów byli zapewnić wielkość czarodziejom, lecz nie mogliśmy akceptować bratania się z mugolami i tym samym osłabiania naszej pozycji oraz potęgi. Ich czyny ściągnęłyby na nas rychłą zgubę, upadek i odejście w zapomnienie, a karty historii zostałyby doszczętnie splamione.
Nad Stoke-on-Trent już dawno rozciągała się ciemność, lecz w pewnym momencie zdawała się być nieprzenikniona, a towarzyszący chłód wzmógł się na swej sile. Czułem, co to oznaczało, już wcześniej mogłem być tego świadkiem, lecz zdziwienie skryte za maską było prawdziwe – nie spodziewałem się Go tu. Kłęby mgły otoczyły podest i po chwili zmaterializowały się w postać Czarnego Pana, który wpierw rozejrzał się po placu, a następnie wbił spojrzenie w każdego z nas. Wyprostowałem się jeszcze bardziej, właściwie można powiedzieć, że zesztywniałem, a moje serce znacznie przyspieszyło rytmu. Strach podsycany jego nieposkromioną potęgą obezwładniał, lecz zawierzając mu lojalność, a zarazem własną duszę i życie, gdzieś w głębi siebie poczułem satysfakcję oraz dumę, iż był zadowolony.
Słowa rozniosły się echem; byłem przekonany, iż każdy słyszał je doskonale. Czarny Pan wyraził się jasno, czas na dylematy już dawno odszedł w zapomnienie i nadszedł moment decyzji. Jeśli nie pójdą z nami to zginą, zostaną zdeptani i zapisani na kartach historii, jako zwykli zdrajcy, przeszkody, które zostały usunięte w drodze do lepszego, naszego świata.
Oddychałem wolno, starałem się nie wykonywać żadnych nerwowych ruchów. Wpatrywałem się gdzieś przed siebie nie śmiąc dłużej skupić wzroku na swym przywódcy, czarodzieju, na jakiego czekały pokolenia, lecz to on obrócił się, by skinąć w naszym kierunku głową i choć był to gest ledwie zauważalny, to poczułem swego rodzaju zaszczyt. To dzięki niemu byliśmy teraz tutaj, to on nas tu przywiódł, wskazał drogę i zapewnił siłę, o jakiej nie przyszło nam nawet śnić. Byliśmy jego sługami.
Zaraz po tym jak rozpłynął się we mgle i pojawił tuż na nami, muzyka stała się znacznie bardziej podniosła. Zaklęcie wypowiedziane przez Tristana było mi znane, dlatego instynktownie pomknąłem wzrokiem ku niebu, by oglądać krótkie, acz niesamowite przedstawienie. Gwiazdy rozbłysły, szmaragdowe smugi złączyły się w jedną całość ukazując Mroczy Znak; dla jednych symbol śmierci, dla mnie bezwzględnego oddania i dumy.
Tristan zabrał głos, a jego przemowa miała dotrzeć w każdy zakamarek Anglii, budzić strach i pewność, że każdy sprzymierzeniec będzie bezpieczny. Kiedy nakazał pokłonić się Czarnemu Panu nie wahałem się ani chwili – uczyniłem to z pewnością i olbrzymim szacunkiem. Był naszym przywódcą.
Z dumą spojrzałem w kierunku Cilliana, który bez cienia zawahania wypełnił swe zadanie. Byłem rad, że zdecydował się powrócić do Londynu, a następnie pozostać w jego granicach na dłużej niżeli wstępnie planował. Tu było jego miejsce; miał coś do udowodnienia wszystkim, a przede wszystkim sobie i był na dobrej drodze, abyśmy mogli wspólnie uznać, że przyjęcie go w nasze szeregi było dobrym posunięciem.
Ostrze przebiło ciało ostatniego z pojmanych, który ze względu na swą krew zginął honorowo. Doznał zaszczytu, a inni lekcje, że głoszone przez nas idee nie były jedynie pustymi słowami, za jakimi stało pragnienie przejęcia ziem. Zawsze żałowaliśmy czystej posoki, tych którzy gotów byli zapewnić wielkość czarodziejom, lecz nie mogliśmy akceptować bratania się z mugolami i tym samym osłabiania naszej pozycji oraz potęgi. Ich czyny ściągnęłyby na nas rychłą zgubę, upadek i odejście w zapomnienie, a karty historii zostałyby doszczętnie splamione.
Nad Stoke-on-Trent już dawno rozciągała się ciemność, lecz w pewnym momencie zdawała się być nieprzenikniona, a towarzyszący chłód wzmógł się na swej sile. Czułem, co to oznaczało, już wcześniej mogłem być tego świadkiem, lecz zdziwienie skryte za maską było prawdziwe – nie spodziewałem się Go tu. Kłęby mgły otoczyły podest i po chwili zmaterializowały się w postać Czarnego Pana, który wpierw rozejrzał się po placu, a następnie wbił spojrzenie w każdego z nas. Wyprostowałem się jeszcze bardziej, właściwie można powiedzieć, że zesztywniałem, a moje serce znacznie przyspieszyło rytmu. Strach podsycany jego nieposkromioną potęgą obezwładniał, lecz zawierzając mu lojalność, a zarazem własną duszę i życie, gdzieś w głębi siebie poczułem satysfakcję oraz dumę, iż był zadowolony.
Słowa rozniosły się echem; byłem przekonany, iż każdy słyszał je doskonale. Czarny Pan wyraził się jasno, czas na dylematy już dawno odszedł w zapomnienie i nadszedł moment decyzji. Jeśli nie pójdą z nami to zginą, zostaną zdeptani i zapisani na kartach historii, jako zwykli zdrajcy, przeszkody, które zostały usunięte w drodze do lepszego, naszego świata.
Oddychałem wolno, starałem się nie wykonywać żadnych nerwowych ruchów. Wpatrywałem się gdzieś przed siebie nie śmiąc dłużej skupić wzroku na swym przywódcy, czarodzieju, na jakiego czekały pokolenia, lecz to on obrócił się, by skinąć w naszym kierunku głową i choć był to gest ledwie zauważalny, to poczułem swego rodzaju zaszczyt. To dzięki niemu byliśmy teraz tutaj, to on nas tu przywiódł, wskazał drogę i zapewnił siłę, o jakiej nie przyszło nam nawet śnić. Byliśmy jego sługami.
Zaraz po tym jak rozpłynął się we mgle i pojawił tuż na nami, muzyka stała się znacznie bardziej podniosła. Zaklęcie wypowiedziane przez Tristana było mi znane, dlatego instynktownie pomknąłem wzrokiem ku niebu, by oglądać krótkie, acz niesamowite przedstawienie. Gwiazdy rozbłysły, szmaragdowe smugi złączyły się w jedną całość ukazując Mroczy Znak; dla jednych symbol śmierci, dla mnie bezwzględnego oddania i dumy.
Tristan zabrał głos, a jego przemowa miała dotrzeć w każdy zakamarek Anglii, budzić strach i pewność, że każdy sprzymierzeniec będzie bezpieczny. Kiedy nakazał pokłonić się Czarnemu Panu nie wahałem się ani chwili – uczyniłem to z pewnością i olbrzymim szacunkiem. Był naszym przywódcą.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Cisza, która zapadła po ostatnich słowach Czarnego Pana, trwała jeszcze chwilę, w trakcie której jego głos wybrzmiewał pośród tłumu, zamarłego: częściowo w strachu, częściowo w oczekiwaniu na to, co jeszcze przyniesie noc, która w historii miasteczka miała zapisać się na zawsze, wyryć w pamięci mieszkańców. Pierwszym, który przerwał bezruch, był Tristan – na którego znak wygrywana przez harfistkę melodia zmieniła się, podniosłością zwiastując niejako to, co nastąpiło zaledwie sekundy później – gdy Śmierciożerca uniósł w górę różdżkę, a niebo ponad Stoke-on-Trent ponownie rozbłysło – tym razem zielenią, setkami punktów spowitych w opary, układającymi się w symbol, który rozpoznawali już wszyscy: w jednych budzący postrach, w innych bojaźliwy szacunek. Głowy zgromadzonych na placu uniosły się w górę, oświetlone szmaragdowym światłem; w stronę Mrocznego Znaku spojrzał także Czarny Pan, zieleń odbiła się w jego oczach, lodowatych, ale tego dnia pozbawionych gniewu. Milczał – zarówno, gdy w mroźnym powietrzu rozbrzmiały słowa pieśni, jak i wtedy, kiedy naprzód wystąpił Tristan, donośnym, niosącym się daleko głosem ponownie przemawiając, nawołując do oddania pokłonu Lordowi Voldemortowi. Tłum go usłuchał – poddając się sile bijącej z głosu Śmierciożercy, drżąc przed wciąż wyczuwalną obecnością tego, w imieniu którego działał, oraz nie ośmielając się sprzeciwić rozkazom czuwających wśród ludzi Rycerzy, gotowych zareagować, gdyby ktoś postanowił butnie nie zgiąć karku. Czarny Pan znów przesunął po nich spojrzeniem – omiatając plac oraz podest, nieco dłużej spoglądając ku klęczącej od dłuższego czasu Elvirze – ale nic nie mówiąc; zgodnie z wcześniejszym gestem pozostawiając kontrolę nad przebiegiem wieczoru swoim poplecznikom – wierząc, że go nie zawiodą.
– Tristanie – zwrócił się bezpośrednio do Śmierciożercy, kiedy ten odwrócił się w jego stronę, schylając głowę. – Dobrze się dzisiaj spisaliście – powiedział, głosem zimnym, cichym i spokojnym, ale niepozbawionym przez to autorytetu ani władzy; tym razem – słyszalnym wyłącznie na podeście, skierowanym do tych, dzięki którym wysiłkom nocny finał mógł się odbyć. Nie pozostawało wątpliwości, że zwycięstwo w Stoke-on-Trent było ich zasługą – obecność Lorda Voldemorta stanowiła jedynie tego potwierdzenie. – Nie pozwolicie – powtórzył za Tristanem, przyjmując złożoną obietnicę. – Ogień płonie dziś wysoko, ale jutro przygaśnie, robiąc miejsce dla wątpliwości. Kusząc słabszych, dając im złudne przekonanie, że mogą stanąć przeciwko nam. Dopilnujecie, żeby nie mieli ku temu okazji, a wkrótce nie będzie już na tych ziemiach takich, którzy ośmieliliby się podważyć potęgę magicznej krwi – powiedział, raz jeszcze spoglądając na okryte maskami twarze Śmierciożerców – a później występując naprzód. Tym razem nie zatrzymał się jednak, powolnym krokiem idąc dalej – do schodów prowadzących w dół podwyższenia, z których zsunął się bezszelestnie, jak gdyby nie stanowiły żadnej przeszkody. Nikt nie ośmielił się go zatrzymać, mieszkańcy cofnęli się na boki, uciekając spojrzeniami, chyląc głowy przed Tym, Którego Imienia Obawiali Się Wymówić, poruszającym się wśród nich niczym władca, którym – dzięki działaniom swoich popleczników – był. Nie odzywając się, wodził wzrokiem po oświetlonym zieloną poświatą tłumie, a tam, gdzie kierował spojrzenie, ludzie wydawali się truchleć; niektórzy unosili dłonie do skroni, jakby chcieli się ochronić – może przed samą obecnością, a może przed wizjami zasiewanymi w umysłach, patrząc z boku – trudno było jednoznacznie stwierdzić.
Gdy Czarny Pan dotarł do środka placu, odwrócił się – a następnie płynnym, ledwie dostrzegalnym ruchem wydobył czarną różdżkę, unosząc ją w górę, ku niebu; nie wypowiedział żadnej inkantacji, ale sekundę później zasnute chmurami powietrze ponad miasteczkiem rozbłysło – a ciszę przeszył grzmot; pojawiające się znikąd błyskawice raz po raz rozświetlały okolicę, zaczynając się od placu i roznosząc się wokół, widoczne coraz dalej – nad polami i wzgórzami, tam, gdzie wciąż jeszcze można było dostrzec mgliste łuny pożarów. Mroczny Znak wyczarowany przez Tristana zalśnił wyraźniej, jakby rozżarzony, zalewając szmaragdowym blaskiem już nie tylko jasne twarze, ale i budynki, barwiąc na seledyn wirujące w powietrzu płatki śniegu, które osiadały na ramionach wszystkich zgromadzonych. Symbol Czarnego Pana lśnił ponad tym wszystkim, widoczny – zdawałoby się – z odległości wielu kilometrów; mogliście jedynie podejrzewać, ile zaalarmowanych spojrzeń kierowało się właśnie w jego stronę.
Gdy wybrzmiał ostatni z odległych grzmotów, Lord Voldemort po raz ostatni powiódł spojrzeniem dookoła, a później zniknął – jego sylwetkę spowiły czarne opary, wspinające się najpierw po krawędziach szaty, by następnie skryć całą postać; czarniejsza od nocy mgła wzbiła się w górę, zatoczyła krąg ponad rynkiem i zniknęła – pozostawiając przejęte miasto w rękach Śmierciożerców i Rycerzy, sojuszników i sprzymierzeńców; pozwalając im na świętowanie sukcesu, który tego dnia odnieśli.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, przeprasza za poślizg i dziękuje za możliwość pojawienia się w wydarzeniu.
W razie ewentualnych pytań, tradycyjnie - zapraszam.
– Tristanie – zwrócił się bezpośrednio do Śmierciożercy, kiedy ten odwrócił się w jego stronę, schylając głowę. – Dobrze się dzisiaj spisaliście – powiedział, głosem zimnym, cichym i spokojnym, ale niepozbawionym przez to autorytetu ani władzy; tym razem – słyszalnym wyłącznie na podeście, skierowanym do tych, dzięki którym wysiłkom nocny finał mógł się odbyć. Nie pozostawało wątpliwości, że zwycięstwo w Stoke-on-Trent było ich zasługą – obecność Lorda Voldemorta stanowiła jedynie tego potwierdzenie. – Nie pozwolicie – powtórzył za Tristanem, przyjmując złożoną obietnicę. – Ogień płonie dziś wysoko, ale jutro przygaśnie, robiąc miejsce dla wątpliwości. Kusząc słabszych, dając im złudne przekonanie, że mogą stanąć przeciwko nam. Dopilnujecie, żeby nie mieli ku temu okazji, a wkrótce nie będzie już na tych ziemiach takich, którzy ośmieliliby się podważyć potęgę magicznej krwi – powiedział, raz jeszcze spoglądając na okryte maskami twarze Śmierciożerców – a później występując naprzód. Tym razem nie zatrzymał się jednak, powolnym krokiem idąc dalej – do schodów prowadzących w dół podwyższenia, z których zsunął się bezszelestnie, jak gdyby nie stanowiły żadnej przeszkody. Nikt nie ośmielił się go zatrzymać, mieszkańcy cofnęli się na boki, uciekając spojrzeniami, chyląc głowy przed Tym, Którego Imienia Obawiali Się Wymówić, poruszającym się wśród nich niczym władca, którym – dzięki działaniom swoich popleczników – był. Nie odzywając się, wodził wzrokiem po oświetlonym zieloną poświatą tłumie, a tam, gdzie kierował spojrzenie, ludzie wydawali się truchleć; niektórzy unosili dłonie do skroni, jakby chcieli się ochronić – może przed samą obecnością, a może przed wizjami zasiewanymi w umysłach, patrząc z boku – trudno było jednoznacznie stwierdzić.
Gdy Czarny Pan dotarł do środka placu, odwrócił się – a następnie płynnym, ledwie dostrzegalnym ruchem wydobył czarną różdżkę, unosząc ją w górę, ku niebu; nie wypowiedział żadnej inkantacji, ale sekundę później zasnute chmurami powietrze ponad miasteczkiem rozbłysło – a ciszę przeszył grzmot; pojawiające się znikąd błyskawice raz po raz rozświetlały okolicę, zaczynając się od placu i roznosząc się wokół, widoczne coraz dalej – nad polami i wzgórzami, tam, gdzie wciąż jeszcze można było dostrzec mgliste łuny pożarów. Mroczny Znak wyczarowany przez Tristana zalśnił wyraźniej, jakby rozżarzony, zalewając szmaragdowym blaskiem już nie tylko jasne twarze, ale i budynki, barwiąc na seledyn wirujące w powietrzu płatki śniegu, które osiadały na ramionach wszystkich zgromadzonych. Symbol Czarnego Pana lśnił ponad tym wszystkim, widoczny – zdawałoby się – z odległości wielu kilometrów; mogliście jedynie podejrzewać, ile zaalarmowanych spojrzeń kierowało się właśnie w jego stronę.
Gdy wybrzmiał ostatni z odległych grzmotów, Lord Voldemort po raz ostatni powiódł spojrzeniem dookoła, a później zniknął – jego sylwetkę spowiły czarne opary, wspinające się najpierw po krawędziach szaty, by następnie skryć całą postać; czarniejsza od nocy mgła wzbiła się w górę, zatoczyła krąg ponad rynkiem i zniknęła – pozostawiając przejęte miasto w rękach Śmierciożerców i Rycerzy, sojuszników i sprzymierzeńców; pozwalając im na świętowanie sukcesu, który tego dnia odnieśli.
W razie ewentualnych pytań, tradycyjnie - zapraszam.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Rozbrzmiała pieśń wdarła się do uszu, podkreślając podniosłość chwili. Jaśniejący na niebie Mroczny Znak otulił ich wszystkich kojącą zielenią, niosąc nadzieję i ukojenie, utwierdzając w przekonaniu co do słuszności podjętych działań. Wyrwać się z naiwności, porzucić ułudne fantazje co do możliwości prowadzenia wspólnego życia z mugolami. Półwila odrzuciła je wraz z dniem śmierci tego, który nigdy nie istniał, a za którym wciąż tęskniło serce. Te szkodliwe słabości należało czym prędzej odrzucić i przemienić w siłę, szczęśliwie miała wokół siebie tych, którym mogła zaufać.
Ponownie skłoniła głowę na hasło Tristana, nie mogąc wszak odstawać w tak znaczącej chwili. ”Wizjoner, wyzwoliciel, zbawca”, zastanawiało ją wciąż dlaczego tak znamienity czarodziej, któremu zawdzięczali tak wiele, nie zagościł jeszcze na przyjęciu w Château Rose. Czy Tristan nie zgłosił ich gotowości do przyjęcia go w różanych progach, a może zaprosił, tylko Czarny Pan nie przyjął zaproszenia z tylko sobie znanych powodów? Sytuację tą należało jak najprędzej zmienić, wszak nie godzi się, by ten, który prowadził ich ku zwycięstwu, nie dostał okazji, by zaznać ich gościnności. Evandra miała okazję, by dostrzec malującą się na jego twarzy powagę, by wyłapać zionący z oczu chłód. Nie dziwiła się jednak przyjętej postawie, każdy z nich nosił własną maskę, chcąc wywoływać wśród innych upragnione wrażenie. Truchlejący w obecności kroczącego przez plac Czarnego Pana tłum poddawał się bezwiednie niepojętemu ogromowi jego potęgi. Niepewni swej przyszłości dostali właśnie dowód na to, że nie zostaną pozostawieni samym sobie; powinni byli obdarzyć go zaufaniem oraz wdzięcznością.
Nagły grzmot i przeszywające niebo błyskawice wywołały nagły ścisk w żołądku, uświadamiając Evandrze jak bardzo zamarła w tej uroczystej chwili, nie chcąc zużywać energii na to, co nieistotne. Teraz ważnym było wyłącznie trwać, chłonąc podniosłość opadającą zielenią na ich ramiona. Powiodła spojrzeniem za czarniejszą od nocy mgłą, pozostając jeszcze przez chwilę w oniemiałym wrażeniu, z wolna odzyskując czucie w zmiękłych kolanach. Zaraz wróciła wzrokiem na środek podestu, by spojrzeć wyczekująco na męża i stojących za nim Śmierciożerców. Ciekawa była ich wrażeń, wyrazów twarzy na widok przywódcy. Czy także czuli dumę, a może tliły się w nich wciąż strach i niepewność? Obiecała sobie zwrócić się kilku z nich, by wypytać o szczegóły, tymczasem skupiła się dalszym ciągu dzisiejszego wydarzenia.
Ponownie skłoniła głowę na hasło Tristana, nie mogąc wszak odstawać w tak znaczącej chwili. ”Wizjoner, wyzwoliciel, zbawca”, zastanawiało ją wciąż dlaczego tak znamienity czarodziej, któremu zawdzięczali tak wiele, nie zagościł jeszcze na przyjęciu w Château Rose. Czy Tristan nie zgłosił ich gotowości do przyjęcia go w różanych progach, a może zaprosił, tylko Czarny Pan nie przyjął zaproszenia z tylko sobie znanych powodów? Sytuację tą należało jak najprędzej zmienić, wszak nie godzi się, by ten, który prowadził ich ku zwycięstwu, nie dostał okazji, by zaznać ich gościnności. Evandra miała okazję, by dostrzec malującą się na jego twarzy powagę, by wyłapać zionący z oczu chłód. Nie dziwiła się jednak przyjętej postawie, każdy z nich nosił własną maskę, chcąc wywoływać wśród innych upragnione wrażenie. Truchlejący w obecności kroczącego przez plac Czarnego Pana tłum poddawał się bezwiednie niepojętemu ogromowi jego potęgi. Niepewni swej przyszłości dostali właśnie dowód na to, że nie zostaną pozostawieni samym sobie; powinni byli obdarzyć go zaufaniem oraz wdzięcznością.
Nagły grzmot i przeszywające niebo błyskawice wywołały nagły ścisk w żołądku, uświadamiając Evandrze jak bardzo zamarła w tej uroczystej chwili, nie chcąc zużywać energii na to, co nieistotne. Teraz ważnym było wyłącznie trwać, chłonąc podniosłość opadającą zielenią na ich ramiona. Powiodła spojrzeniem za czarniejszą od nocy mgłą, pozostając jeszcze przez chwilę w oniemiałym wrażeniu, z wolna odzyskując czucie w zmiękłych kolanach. Zaraz wróciła wzrokiem na środek podestu, by spojrzeć wyczekująco na męża i stojących za nim Śmierciożerców. Ciekawa była ich wrażeń, wyrazów twarzy na widok przywódcy. Czy także czuli dumę, a może tliły się w nich wciąż strach i niepewność? Obiecała sobie zwrócić się kilku z nich, by wypytać o szczegóły, tymczasem skupiła się dalszym ciągu dzisiejszego wydarzenia.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rzadko kiedy coś go zaskakiwało, ale pojawienie się Czarnego Pana nie mogło być równe żadnej reakcji, którą przeszedł. Stał pośród pierwszego rzędu sojuszników jego idei, czuł się jej częścią, ale nigdy nie śmiał przypuszczać, że dozna zaszczytu i strachu zobaczenia go na własne oczy. Nie był przyzwyczajony do masowych mordów, jakie rozgrywały się przed jego twarzą, bo chociaż widok śmierci kojarzył często, Selwyn miał zwyczaj obserwować lub nieść kosę żniw z pewnego rodzaju dyskrecją, obawą głęboko zagnieżdżoną w umysłach ofiar. Dzisiejszego dnia to on stanął na miejscu tych, którzy w zachwycie obserwowali poczynania najlepszego z nich. Potężnego i bez wątpienia wspaniałego czarodzieja. A może był już czymś więcej? Mistrzem dziedzin, którego zdolności wykraczały poza najśmielsze marzenia nawet najwytrwalszych śmiałków, strategiem i władcą, którego metody oraz plany miały niezbite dowody na swoją skuteczność. W końcu mógł Rhysand doświadczyć tego na własnej skórze podrażnionej swądem dymu i palącego się mięsa, a także szemranych krzyków respektu nad skazanymi. Niebo rozświetliła groza znaku, za którego znaczeniem szły ciężko wypracowane idee ich przodków, idee, z których mogli być dumni.
Cofnął się na bok wraz z resztą, tworząc przejście dla Lorda Ciemności, gdy ten kroczył bezszelestnie ku centrum placu. Jakich wyrzeczeń będzie musiał się podjąć, by pokazać swoją całkowitą wierność dla przyszłości ich historii, wsparcia walki z terrorystami i poszerzeniu nawet na większą skalę zacnych wpływów lordowskiej władzy każdego ze swoich towarzyszy. Błyskawice rozświetliły błękitne spojrzenie Selwyna, gdy różdżka Czarnego Pana uniosła się w niebo, a za nią spłynął szmaragdowy blask ich zwycięstwa. Cieszył się, że mimo własnych niedoskonałości i tak krótkiego okresu przebywania ponownie w ojczyźnie mógł być częścią wydarzenia, ale za tymi myślami szedł dalszy głód. Ile jeszcze mógł osiągnąć, gdzie pomóc i jak daleko zajść w swoim samozaparciu. Zastanowienie towarzyszyło Rhysandowi, kiedy w milczeniu respektu obserwował, jak ich władca rozpływa się w czarnych oparach mgły. Dzisiaj odnieśli niebywały sukces, ale nie należało spoczywać na laurach, zawsze bowiem było do zrobienia coś jeszcze, by uczynić ich sprawę lepszą.
Cofnął się na bok wraz z resztą, tworząc przejście dla Lorda Ciemności, gdy ten kroczył bezszelestnie ku centrum placu. Jakich wyrzeczeń będzie musiał się podjąć, by pokazać swoją całkowitą wierność dla przyszłości ich historii, wsparcia walki z terrorystami i poszerzeniu nawet na większą skalę zacnych wpływów lordowskiej władzy każdego ze swoich towarzyszy. Błyskawice rozświetliły błękitne spojrzenie Selwyna, gdy różdżka Czarnego Pana uniosła się w niebo, a za nią spłynął szmaragdowy blask ich zwycięstwa. Cieszył się, że mimo własnych niedoskonałości i tak krótkiego okresu przebywania ponownie w ojczyźnie mógł być częścią wydarzenia, ale za tymi myślami szedł dalszy głód. Ile jeszcze mógł osiągnąć, gdzie pomóc i jak daleko zajść w swoim samozaparciu. Zastanowienie towarzyszyło Rhysandowi, kiedy w milczeniu respektu obserwował, jak ich władca rozpływa się w czarnych oparach mgły. Dzisiaj odnieśli niebywały sukces, ale nie należało spoczywać na laurach, zawsze bowiem było do zrobienia coś jeszcze, by uczynić ich sprawę lepszą.
angels would damn themselves for me
Stoke-on-Trent
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire