Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot
Schody
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Schody na piętro
Wyłożony zakurzonymi dywanami korytarz ciągnie się przez całą długość domu, a na samym jego końcu wpada w pokój, w którym znajdują się schody prowadzące na piętro. Rośliny zajmujące większą część przestrzeni nie potrzebują pielęgnacji. Zaklęte przez profesor Bagshot, nie schną, ale też nie rosną. Tutaj też znajduje się wyjście do zarośniętego, zaniedbanego ogrodu.
Podejście Steffena sprawiło, że nieco się uspokoiła, wspominając dawne tańce, których była świadkiem i których w końcu sama uczyła starszego Gryffona, pokazując mu, jak bawić się wśród ludzi, do którego towarzystwa już pewnie nie miał wracać. Dziwacznie to brzmiało, ale oczywiście nie było powodów (poza odwiedzinami towarzyskimi jak zgadywała) aby Steffen był w taborze regularnym gościem. Sprawy potoczyły się oczywiście inaczej i wyszło to wszystko jak wyszło, ale taniec pozostał w ich pamięci i każde z nich potrafiło przywołać teraz kroki…
..no prawie, bo Steffen najwidoczniej zapomniał połowy z tego, co kiedyś się nauczył, próbując prowadzić ją w tańcu, ale raczej niezgrabnie ją prowadząc zamiast tego, momentami wpadając na nią, za co absolutnie nie mogła być zła i mogła jedynie się lekko zaśmiać. Nawet niekoniecznie lekko.
- Poczekaj, jak będziesz tak biegał zamiast tańczyć, to tak, zdecydowanie zaraz będziemy lądować na ziemi. – Na chwilę zamilkła, dziwiąc się, że chciał pokazać to wszystkim, ale jednocześnie…cóż, powinni chyba zapytać reszty, czy w ogóle chcą oglądać takie tańce. W końcu nie było wymogiem, aby wszyscy bawili się podobnie tak jak ona i Steff, a Neala pewnie wolałaby mieć bardziej swobodę niż znów decydować się na taniec który jej ktoś narzuca. Kątem oka zerknęła jeszcze, jak idzie jej przyjaciółce – cóż, do momentu kiedy sama nagle nie została podniesiona w pasie i postawiona na stole. Na całe swoje szczęście nie była wysoka, nie musiała więc martwić się o zaczepienie o jakiś element sufitu, to jednak chyba nie było jej największym zmartwieniem.
Uśmiech i swoboda zniknęły z jej twarzy gdy tylko rozglądała się po pomieszczeniu, nieco spanikowanym wzrokiem szukając twarzy Jamesa, Thomasa czy może Eve, chociaż ta ostatnia zniknęła i na jej pomoc póki co nie miała co liczyć. Dopiero wtedy spojrzenie przeniosła na Steffena, nie umiejąc jednak głośno zaprotestować – naprawdę nie chciała przerywać cudzej zabawy ani też wychodzić na roszczeniową, wiedząc, że tego wieczoru bardziej podchodziła negatywnie, a może dla odmiany w końcu zaczęłaby się bawić. Wydawało się że tego chcą też pozostali, nawet jeżeli ta sytuacja nie była dla niej najbardziej komfortowa. No i też nie chciała aby Steff miał od kogoś innego nieprzyjemności.
- Em, zmieścimy się wszyscy na stole? – starała się delikatnie wyrazić obawę, iż może nie wszyscy zmieszczą się w jednym miejscu. Zwłaszcza o ograniczonej powierzchni.
..no prawie, bo Steffen najwidoczniej zapomniał połowy z tego, co kiedyś się nauczył, próbując prowadzić ją w tańcu, ale raczej niezgrabnie ją prowadząc zamiast tego, momentami wpadając na nią, za co absolutnie nie mogła być zła i mogła jedynie się lekko zaśmiać. Nawet niekoniecznie lekko.
- Poczekaj, jak będziesz tak biegał zamiast tańczyć, to tak, zdecydowanie zaraz będziemy lądować na ziemi. – Na chwilę zamilkła, dziwiąc się, że chciał pokazać to wszystkim, ale jednocześnie…cóż, powinni chyba zapytać reszty, czy w ogóle chcą oglądać takie tańce. W końcu nie było wymogiem, aby wszyscy bawili się podobnie tak jak ona i Steff, a Neala pewnie wolałaby mieć bardziej swobodę niż znów decydować się na taniec który jej ktoś narzuca. Kątem oka zerknęła jeszcze, jak idzie jej przyjaciółce – cóż, do momentu kiedy sama nagle nie została podniesiona w pasie i postawiona na stole. Na całe swoje szczęście nie była wysoka, nie musiała więc martwić się o zaczepienie o jakiś element sufitu, to jednak chyba nie było jej największym zmartwieniem.
Uśmiech i swoboda zniknęły z jej twarzy gdy tylko rozglądała się po pomieszczeniu, nieco spanikowanym wzrokiem szukając twarzy Jamesa, Thomasa czy może Eve, chociaż ta ostatnia zniknęła i na jej pomoc póki co nie miała co liczyć. Dopiero wtedy spojrzenie przeniosła na Steffena, nie umiejąc jednak głośno zaprotestować – naprawdę nie chciała przerywać cudzej zabawy ani też wychodzić na roszczeniową, wiedząc, że tego wieczoru bardziej podchodziła negatywnie, a może dla odmiany w końcu zaczęłaby się bawić. Wydawało się że tego chcą też pozostali, nawet jeżeli ta sytuacja nie była dla niej najbardziej komfortowa. No i też nie chciała aby Steff miał od kogoś innego nieprzyjemności.
- Em, zmieścimy się wszyscy na stole? – starała się delikatnie wyrazić obawę, iż może nie wszyscy zmieszczą się w jednym miejscu. Zwłaszcza o ograniczonej powierzchni.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Smak fasolki pozostawił na języku ciężkawy smak szafranu, ale pozbyła się tego dość szybko za sprawą mocarza. Koniec końców nie wiedziała, co było gorsze posmak egzotycznej przyprawy czy okropnie mocny alkohol, przy którym z trudem powstrzymała skrzywienie. Mimo wszystko nie okazał się tak zdradziecki, jak przypuszczała, a przynajmniej nie dla niej i nie teraz.
Na piętrze z daleka od zabawy i tańców, spędziła więcej czasu, niż planowała, ale nie uważała, że straciła wiele. Godzina była jeszcze młoda, a noc przecież wcale nie chyliła się ku końcowi. Kiedy jednak Finley z drobną pomocą ubrała już śliczną kieckę, zostawiła ją samą, dając dziewczynie moment dla siebie, aby dokończyła robienie się na bóstwo dla Castora. Rozumiała tę potrzebę wyglądania idealnie, bo w końcu sama dziś się tym kierowała, działając wbrew mężowi i ignorując poranne spięcie, jakie nie miało już żadnego znaczenia. Po rozmowie z przyjaciółką uśmiech nie schodził jej z ust, chyba tego właśnie potrzebowała, aby dobry humor utrzymał się na długo i nie zachwiał z byle powodu. Chociaż z drugiej strony, może to jednak odrobina procentów zrobiła swoje, ale nie zastanawiała się nad tym dłużej niż te parę sekund. Zbiegła po schodach, uważając, żeby nie potknąć się i nie runąć, jak długa. Niezdarność nie była jej cechą, ale po czymś takim, najpewniej nie obroniłaby się przed równie krytyczną oceną. Zatrzymała się na krótki moment na ostatnim schodku, ale zaraz pokonała go i poprawiła zwiewny materiał sukienki. Zebrała kręcone włosy na jedno ramię, odrobinę je wygładzając, a dodatkowo odsłaniając plecy. Zamierzała pewnym krokiem wejść do salonu i znaleźć jeszcze jakiegoś nieszczęśnika, który dotąd nie dał się porwać na parkiet. Zatrzymała się, kiedy jej spojrzenie spoczęło na Steffenie i Sheili. Przyglądała się ze zdziwieniem, gdy ta dwójka akurat znalazła się na stole, by chwilę później już z zaciekawieniem obserwować dalsze poczynania i odrobinę niewyraźną minę Paprotki. Oparła się barkiem o framugę w wejściu do salonu. Rozejrzała się za braćmi dziewczyny, ale nigdzie nie zauważyła Thomasa, co nieco ją zainteresowało. Zniknięcie tego kombinatora zwykle zwiastowało kłopoty, ale dziś raczej nie spodziewałaby się tego po nim, więc było to tylko bardziej interesujące. Zaraz jej uwagę przykuła Neala i James, a raczej wyraźnie mokra z przodu koszula chłopaka. Uniosła lekko brew, dławiąc w sobie rozbawione prychnięcie, nawet nie próbowała domyślić się, co musiało mieć tu miejsce chwilę wcześniej. Najwyraźniej ominęło ją sporo przez te ledwie kilka minut. Odepchnęła się delikatnie, by niespiesznie podejść bliżej, ale nadal wyraźnie trzymając z boku. Chciała obejrzeć pokaz w wykonaniu Sheili, uważając ją za zdolną, ale często zbyt mało pewną siebie i zbyt ostrożną.
Na piętrze z daleka od zabawy i tańców, spędziła więcej czasu, niż planowała, ale nie uważała, że straciła wiele. Godzina była jeszcze młoda, a noc przecież wcale nie chyliła się ku końcowi. Kiedy jednak Finley z drobną pomocą ubrała już śliczną kieckę, zostawiła ją samą, dając dziewczynie moment dla siebie, aby dokończyła robienie się na bóstwo dla Castora. Rozumiała tę potrzebę wyglądania idealnie, bo w końcu sama dziś się tym kierowała, działając wbrew mężowi i ignorując poranne spięcie, jakie nie miało już żadnego znaczenia. Po rozmowie z przyjaciółką uśmiech nie schodził jej z ust, chyba tego właśnie potrzebowała, aby dobry humor utrzymał się na długo i nie zachwiał z byle powodu. Chociaż z drugiej strony, może to jednak odrobina procentów zrobiła swoje, ale nie zastanawiała się nad tym dłużej niż te parę sekund. Zbiegła po schodach, uważając, żeby nie potknąć się i nie runąć, jak długa. Niezdarność nie była jej cechą, ale po czymś takim, najpewniej nie obroniłaby się przed równie krytyczną oceną. Zatrzymała się na krótki moment na ostatnim schodku, ale zaraz pokonała go i poprawiła zwiewny materiał sukienki. Zebrała kręcone włosy na jedno ramię, odrobinę je wygładzając, a dodatkowo odsłaniając plecy. Zamierzała pewnym krokiem wejść do salonu i znaleźć jeszcze jakiegoś nieszczęśnika, który dotąd nie dał się porwać na parkiet. Zatrzymała się, kiedy jej spojrzenie spoczęło na Steffenie i Sheili. Przyglądała się ze zdziwieniem, gdy ta dwójka akurat znalazła się na stole, by chwilę później już z zaciekawieniem obserwować dalsze poczynania i odrobinę niewyraźną minę Paprotki. Oparła się barkiem o framugę w wejściu do salonu. Rozejrzała się za braćmi dziewczyny, ale nigdzie nie zauważyła Thomasa, co nieco ją zainteresowało. Zniknięcie tego kombinatora zwykle zwiastowało kłopoty, ale dziś raczej nie spodziewałaby się tego po nim, więc było to tylko bardziej interesujące. Zaraz jej uwagę przykuła Neala i James, a raczej wyraźnie mokra z przodu koszula chłopaka. Uniosła lekko brew, dławiąc w sobie rozbawione prychnięcie, nawet nie próbowała domyślić się, co musiało mieć tu miejsce chwilę wcześniej. Najwyraźniej ominęło ją sporo przez te ledwie kilka minut. Odepchnęła się delikatnie, by niespiesznie podejść bliżej, ale nadal wyraźnie trzymając z boku. Chciała obejrzeć pokaz w wykonaniu Sheili, uważając ją za zdolną, ale często zbyt mało pewną siebie i zbyt ostrożną.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Na spacer? - powtórzyłam po Sheilii unosząc brwi ku górze w lekkim zdziwieniu. - Chyba nie sama. - zauważyłam tak w przód, bo przecież po nocy najlepiej samemu nie chodzić. Zwłaszcza, jak się w naszym wieku było i tyle lat ile my miało. Z troski oczywiście zapytałam, ale ciekawości chyba jednak trochę też. Może też bym poszła na spacer? Tylko z kim, bo jak Sheila informować mnie chciała, to z pewnością nie brać.
Zaskoczył mnie. Stąd to potrójne mrugnięcie. Nie podwójne - bo dobrze pamiętała co ono mogło znaczyć. Właściwie nie znalazłam argumentów, które pozwoliłoby mi na odmowę. Bo i właściwie - dlaczego miałabym odmawiać? Więc też zgodziłam się trochę pokrętnie, jednocześnie ostrzegając przed tym, co stać się mogło. Zaraz jednak jedna z moich brwi powędrowała ku górze, kiedy odpowiadał na wypowiedziane słowa. Wydęłam łagodnie usta.
- Zawsze możesz, dzielnie i po męsku znieść ból. - zaproponowałam rozciągając wargi w uśmiechu. - Wiesz… bez mówienia komukolwiek o tym co zaszło? - dodałam kończąc zdanie pytającą nutą. Nie to żebym sugerowała czy coś, że właśnie tak powinien zrobić. Mógłby. Wcale by nie zaszkodziłoby, jakby mi nie dawał kolejnego powodu dla którego chciałabym żeby ziemia wzięła się rozstąpiła i w końcu mnie pochłonęła pozwalając na to, żeby razem ze wstydem i hańbą się spalić. Uniosłam kieliszek w tej samej chwili co i on, przechylając go i wykrzywiając usta kiedy spłynął do gardła. Zamrugałam kilka razy odganiając łzy z twarzy. Zwracając spojrzenie na Jamesa. Zawsze był taki przystojny? Nie byłam pewna. Tak po prostu to przegapiłam? Moooszliwe, każdemu mogło się zdarzyć prawda? Patrzyłam jak pije i pije i pije i pije. Brew mi się uniosła, ale milczałam patrząc jak finalnie zawartość kieliszka ląduje na nim.
- Trochę tak wyglądało. Zaklęcie? - zapytała próbując znaleźć przyczynę. - Jeśli chcesz mog… - zaczęłam już chcąc zaproponować pomoc, ale kolejne zdanie sprawiło, że aż się zapowietrzyłam biorąc oddech i nadymając na kilka chwil policzki. Zmrużyłam oczy. - Prawie się udało. - odcięłam się unosząc ku górze brodę, dopiero kiedy uniósł moją dłoń przypominając sobie, że ją podałam. Zerknęłam na nią - a właściwie na nie, jego była zdecydowanie większa. Ciemniejsza. Moja blada, odznaczała się nawet w półmroku. Podążyłam za nim, na chwilę wstrzymując powietrze, kiedy druga z dłoni odnajdywała się na moich plecach. Ciepło. Czułam ciepło rozchodzące się od niej. Był blisko, ale nie przeszkadzało mi to. Uniosłam tęczówki i wolną rękę mając w zamiarze położyć ją na ramieniu, ale zawędrowałam za wysoko w jakiejś dziwnej nagłej potrzebie wędrując nią wyżej, bliżej policzka. Ciekawiło mnie jakie to byłoby uczucie, wziąć i tak objąć go. Przesunąć palcami po skórze. Ale zanim tam dotarłam zatrzymały mnie wypowiedziane słowa.
Jak gwiazdy. Zamarłam, przenosząc spojrzenie kawałek w bok. Krzyżując z nim spojrzenie w pierwszym momencie nie rozumiejąc. Ale kiedy dodał resztę moje wargi rozchyliły się mimowolnie w zdziwieniu. Poczułam ciepło które od szyi wędruje wyżej. Spoglądając gdzieś w bok. Chciałam przesunąć dłoń, ale ta zamarła we wcześniejszej pozycji, dlatego przygryzłam wargę marszcząc brwi. Co powinnam zrobić, to był komplement tak? - Ekhm… - odchrząknęłam wracając spojrzeniem do jego tęczówek skupionych na mnie. Co dalej? Co dalej? Co dalej? CO DALEJ? Pytałam siebie, nie wiedząc dokładnie. - Bezchmurne nieba też są ładne? - zaryzykowałam więc pozostając w tej całej nomenklaturze astronomicznej jednocześnie dość pokracznie próbując przekazać, że jest przystojny? TRAGEDIA. Jeśli ta ziemia kiedyś mogłaby się rozstąpić. To teraz byłoby równie idealnie. Jeden raz?
Ale nie rozstąpiła się. Zamiast tego musiałam coś z tą ręką zrobić. Więc położyłam ją na jego ramieniu, znaczy dopiero po tym, jak poklepałam ją wcześniej nie wiedząc dokładnie po co. Na Merlina, ta piosenka miała trwać chyba wieczność. Z jednej strony dobrze bo coś było w tej melodii i tym jak był blisko i wszystkim w ogóle. Ale z drugiej twarz nadal czerwoną miałam całą z pewnością.
Nagłe głośniejsze słowa Steffena odciągnęły mój wzrok od tęczówek Jamesa. Zmarszczyłam brwi wracając wzrokiem do mojego partnera. Poszukując w nim jakiegoś wyjaśnienia, czy może wytłumaczenia czemu w ogóle mamy na stół wchodzić, bo zrozumiałam jedynie końcówkę tego, co Steffen krzyczał. Czyli samo zaproszenie na do wejścia na mebel.
1 - cóż, nie dość, że co chwilę moja stopa natrafia na Jamesa - po czym następuje krótkie “przepraszam”, albo “wybacz - to się do kumuluje i zbiera, i jest tego więcej niż myślałam że będzie więc czerwona - rzecz jasna - jestem cała - i próbując nie deptać znów, coś mi się z nogami dzieje, te plączą się ze sobą same, albo z kogoś innego nogą i lecę
2 - nie jest tragicznie, ale dobrze też nie jest. Cóż, twoje palce zapamiętają ten taniec z pewnością.
3 - o dziwo, jakoś udaje mi się trafiać w podłogę a nie stopy
Zaskoczył mnie. Stąd to potrójne mrugnięcie. Nie podwójne - bo dobrze pamiętała co ono mogło znaczyć. Właściwie nie znalazłam argumentów, które pozwoliłoby mi na odmowę. Bo i właściwie - dlaczego miałabym odmawiać? Więc też zgodziłam się trochę pokrętnie, jednocześnie ostrzegając przed tym, co stać się mogło. Zaraz jednak jedna z moich brwi powędrowała ku górze, kiedy odpowiadał na wypowiedziane słowa. Wydęłam łagodnie usta.
- Zawsze możesz, dzielnie i po męsku znieść ból. - zaproponowałam rozciągając wargi w uśmiechu. - Wiesz… bez mówienia komukolwiek o tym co zaszło? - dodałam kończąc zdanie pytającą nutą. Nie to żebym sugerowała czy coś, że właśnie tak powinien zrobić. Mógłby. Wcale by nie zaszkodziłoby, jakby mi nie dawał kolejnego powodu dla którego chciałabym żeby ziemia wzięła się rozstąpiła i w końcu mnie pochłonęła pozwalając na to, żeby razem ze wstydem i hańbą się spalić. Uniosłam kieliszek w tej samej chwili co i on, przechylając go i wykrzywiając usta kiedy spłynął do gardła. Zamrugałam kilka razy odganiając łzy z twarzy. Zwracając spojrzenie na Jamesa. Zawsze był taki przystojny? Nie byłam pewna. Tak po prostu to przegapiłam? Moooszliwe, każdemu mogło się zdarzyć prawda? Patrzyłam jak pije i pije i pije i pije. Brew mi się uniosła, ale milczałam patrząc jak finalnie zawartość kieliszka ląduje na nim.
- Trochę tak wyglądało. Zaklęcie? - zapytała próbując znaleźć przyczynę. - Jeśli chcesz mog… - zaczęłam już chcąc zaproponować pomoc, ale kolejne zdanie sprawiło, że aż się zapowietrzyłam biorąc oddech i nadymając na kilka chwil policzki. Zmrużyłam oczy. - Prawie się udało. - odcięłam się unosząc ku górze brodę, dopiero kiedy uniósł moją dłoń przypominając sobie, że ją podałam. Zerknęłam na nią - a właściwie na nie, jego była zdecydowanie większa. Ciemniejsza. Moja blada, odznaczała się nawet w półmroku. Podążyłam za nim, na chwilę wstrzymując powietrze, kiedy druga z dłoni odnajdywała się na moich plecach. Ciepło. Czułam ciepło rozchodzące się od niej. Był blisko, ale nie przeszkadzało mi to. Uniosłam tęczówki i wolną rękę mając w zamiarze położyć ją na ramieniu, ale zawędrowałam za wysoko w jakiejś dziwnej nagłej potrzebie wędrując nią wyżej, bliżej policzka. Ciekawiło mnie jakie to byłoby uczucie, wziąć i tak objąć go. Przesunąć palcami po skórze. Ale zanim tam dotarłam zatrzymały mnie wypowiedziane słowa.
Jak gwiazdy. Zamarłam, przenosząc spojrzenie kawałek w bok. Krzyżując z nim spojrzenie w pierwszym momencie nie rozumiejąc. Ale kiedy dodał resztę moje wargi rozchyliły się mimowolnie w zdziwieniu. Poczułam ciepło które od szyi wędruje wyżej. Spoglądając gdzieś w bok. Chciałam przesunąć dłoń, ale ta zamarła we wcześniejszej pozycji, dlatego przygryzłam wargę marszcząc brwi. Co powinnam zrobić, to był komplement tak? - Ekhm… - odchrząknęłam wracając spojrzeniem do jego tęczówek skupionych na mnie. Co dalej? Co dalej? Co dalej? CO DALEJ? Pytałam siebie, nie wiedząc dokładnie. - Bezchmurne nieba też są ładne? - zaryzykowałam więc pozostając w tej całej nomenklaturze astronomicznej jednocześnie dość pokracznie próbując przekazać, że jest przystojny? TRAGEDIA. Jeśli ta ziemia kiedyś mogłaby się rozstąpić. To teraz byłoby równie idealnie. Jeden raz?
Ale nie rozstąpiła się. Zamiast tego musiałam coś z tą ręką zrobić. Więc położyłam ją na jego ramieniu, znaczy dopiero po tym, jak poklepałam ją wcześniej nie wiedząc dokładnie po co. Na Merlina, ta piosenka miała trwać chyba wieczność. Z jednej strony dobrze bo coś było w tej melodii i tym jak był blisko i wszystkim w ogóle. Ale z drugiej twarz nadal czerwoną miałam całą z pewnością.
Nagłe głośniejsze słowa Steffena odciągnęły mój wzrok od tęczówek Jamesa. Zmarszczyłam brwi wracając wzrokiem do mojego partnera. Poszukując w nim jakiegoś wyjaśnienia, czy może wytłumaczenia czemu w ogóle mamy na stół wchodzić, bo zrozumiałam jedynie końcówkę tego, co Steffen krzyczał. Czyli samo zaproszenie na do wejścia na mebel.
1 - cóż, nie dość, że co chwilę moja stopa natrafia na Jamesa - po czym następuje krótkie “przepraszam”, albo “wybacz - to się do kumuluje i zbiera, i jest tego więcej niż myślałam że będzie więc czerwona - rzecz jasna - jestem cała - i próbując nie deptać znów, coś mi się z nogami dzieje, te plączą się ze sobą same, albo z kogoś innego nogą i lecę
2 - nie jest tragicznie, ale dobrze też nie jest. Cóż, twoje palce zapamiętają ten taniec z pewnością.
3 - o dziwo, jakoś udaje mi się trafiać w podłogę a nie stopy
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Roześmiany - zwyczajnie szczęśliwy - roziskrzonym spojrzeniem wyłapał wzrok Castora, kiedy i on złożył mu życzenia, odpowiedział skinięciem głowy, wiedząc, że te słowa, podobnie jak wszystkie inne, które usłyszał tego wieczora, docierały do niego z głębi serca i okryte były tylko szczerością. Byli wspaniali, oni wszyscy, wspaniałe było to, co dla niego zrobili, że o nim pamiętali i że byli tu wszyscy razem - gotowi świetnie się bawić aż do rana. Doceniał każdy gest, który wykonali w jego stronę, ciesząc się każdą chwilą, którą dzięki nim mógł przeżyć - i chciałby, żeby oni tego dnia bawili się równie dobrze co on. Klasnął w dłonie, kiedy w jego stronę posypały się komplementy, odrzucając na bok kartkę z wylosowanym zadaniem, triumfująco unosząc w górę rękę:
- Punkt dla nas! - zawołał bez ogródek, na tym samym impecie zbierając drugą karteczkę z wazonu. - Przyda mi się pomoc - odparł na propozycję Sheili, z szerokim uśmiechem, wdzięczny za zaoferowanie pomocy, wątpił, by mógł znaleźć w tym domu czytelne i czyste lustro, a bez tego nie zdoła zmyć tego z twarzy sam. - Wystarczy trochę wody i różdżka, tylko przywitam się ze wszystkimi - wokół działo się zbyt wiele i zbyt szybko, żeby tak po prostu rezygnować z towarzystwa i odejść na bok, nie byłoby to względem nich grzeczne, musieli poświęcić mnóstwo czasu na to, żeby to przygotować. Nie tylko dla niego, dla siebie też, przecież to był Nowy Rok! Ale czuł nieskończoną wdzięczność za wszystko, co zrobili i chciał, by tę wdzięczność poczuli - czuł, że będzie mógł odejść na bok dopiero za jakiś czas. - Całkowicie prawdziwym! Kolorowe suknie tańczyły na parkiecie, półmiski uginały się pod ciężarem całego zebranego w kraju żarcia - Pewnie dlatego oni nie mieli co jeść - a blichtr wylewał się oknami i zdawał chcieć się stamtąd uciec, bo było dla niego zbyt snobistycznie - zakończył z powagą, po czym parsknął śmiechem; bale, artykuły Czarownicy, świat wielkich pieniędzy, Demelza mogła o nim śnić, o księciu z bajki, on był mężczyzną, mógł tylko zazdrościć lub nimi wzgardzić; bramy tego świata na zawsze pozostaną dla niego zamknięte.
Do czasu, aż rewolucja skróci tych ludzi o głowę.
- Mam wrażenie, że to wchodzi do nosa i kicham tym zawsze przez tydzień - poskarżył się dziewczynie na pył elfów, o którym wspomniała, nim uściskał ją jeszcze raz w podziękowaniu za wyjątkowy prezent, nim zebrał kolejne życzenia - chwilę później podeszła do niego Neala.
- Wystarczy, że będzie tak barwny jak twoje życzenia - odpowiedział ze szczerym uśmiechem, używała pięknych słów - lubił w niej tę wyjątkowość.
Uśmiech nie schodził z jego twarzy, kiedy spoglądał w oczy Anne, wkrótce znaleźli się razem na parkiecie, wolna piosenka pozwalała mu na więcej poufałości. Coś jednak, w jego uśmiechu, w oku, zdradzało, że nie było tak, jak być powinno. Bo teraz, mając ją przed sobą, tak śliczną i uroczą jak zawsze, nie mógł wyrzucić z głowy wspomnienia listu przesłanego przez Aurorę. Była w ciąży, miał zostać ojcem, choć nawet nie znał tej kobiety - już nie dziewczyny. Nie kochał jej, złączyło ich porozumienie, ale było tylko ułudą zaklętego wieczoru, niczym więcej. Ona też nie znała jego - to, kim był tamtego wieczoru, nie miało wiele z prawdziwego jego. Czy dało się to wytłumaczyć dziecku, kiedy urośnie? Czy miał prawo stać tak blisko Anne? Rozchylił usta, bezgłośnie wypuszczając z nich powietrze, speszone spojrzenie uciekło w dół w niezręcznej atmosferze.
- A ty - Ty wyglądasz pięknie, zawsze dotąd widział ją skromniejszą, bez czerwieni na ustach i czerni na rzęsach, bez błyszczącej spinki w rozpuszczonych falistych złotych włosach. Miała śliczną buzię i jeszcze śliczniejszy uśmiech, makijaż podkreślił naturalną dziewczęcą urodę i nadał jej zaskakującej kobiecej dojrzałości, który sprawiał, że kolejny raz miał ochotę rozszarpać tamten list na strzępy, cofnąć wskazówki zegara i przenieść się w czasie do tamtego wieczora jeszcze jeden raz. - Ty też - dodał niezręcznie, nie powstrzymując speszonego śmiechu, jak to możliwe, że na Arenie, w blasku świateł, miał więcej odwagi? - Ty zwłaszcza - poprawił się, uspokoiwszy bicie serca unosząc usta w zawadiackim uśmiechu. - Wyglądasz bardzo ładnie, Annie - zebrał się w końcu w sobie, by spojrzeć jej w oczy raz jeszcze. Wciąż speszony, czuł się z tym niewłaściwie, jakby ciągnął za sobą niewidzialne kajdany czegoś, co... co było przecież efektem jego własnych decyzji, za które musiał wziąć odpowiedzialność? Gdyby tylko wiedziała, nie patrzyłaby na niego w taki sposób. Czuł, że zawiódł, nie tylko samego siebie. Powaga na krótko przemknęła przez jego twarz, czy powinien powiedzieć coś więcej? Ale co? - Twoje... - oczy, Anne, twoje oczy, przerwał mu krzyk Steffena; obejrzał się przez ramię, w pierwszej chwili sądząc, że może przewrócił się w tańcu - niestety było jeszcze gorzej, Steffen chciał tańczyć na stole. Z westchnieniem, spoglądając przepraszająco na Anne, odsunął się od niej tylko nieznacznie.
- Zostaniemy na dole, demonstrujcie - zaproponował, w odpowiedzi na wątpliwości Sheili, jeśli mieli poprowadzić ten taniec - wszyscy musieli ich dobrze widzieć. I wolał, żeby nie oglądali Steffena na trzeźwo, niezależnie od tego, jak bardzo zdolna była Sheila. - Ale najpierw Mocarz! - zadecydował, krzycząc do Jamesa, wiedząc, że przyjaciel zrozumie, o co mu chodziło i pomoże mu rozdać alkohol. - Wszyscy do dna! - Rozlał Mocarza do szklaneczek, w pierwszej kolejności wpychając go do rąk Steffenowi i, trochę ukradkiem, Sheili, na odwagę, następnie częstując pozostałych, z dwoma ostatnimi powrócił do Anne, przekazując jej naczynie - i upił z własnego - na raz, do dna.
- Dalej, Sheila! - zawołał, klaszcząc w dłonie do rytmu melodii, którą miała odtańczyć.
1. wyzwanie
2. mocarz
- Punkt dla nas! - zawołał bez ogródek, na tym samym impecie zbierając drugą karteczkę z wazonu. - Przyda mi się pomoc - odparł na propozycję Sheili, z szerokim uśmiechem, wdzięczny za zaoferowanie pomocy, wątpił, by mógł znaleźć w tym domu czytelne i czyste lustro, a bez tego nie zdoła zmyć tego z twarzy sam. - Wystarczy trochę wody i różdżka, tylko przywitam się ze wszystkimi - wokół działo się zbyt wiele i zbyt szybko, żeby tak po prostu rezygnować z towarzystwa i odejść na bok, nie byłoby to względem nich grzeczne, musieli poświęcić mnóstwo czasu na to, żeby to przygotować. Nie tylko dla niego, dla siebie też, przecież to był Nowy Rok! Ale czuł nieskończoną wdzięczność za wszystko, co zrobili i chciał, by tę wdzięczność poczuli - czuł, że będzie mógł odejść na bok dopiero za jakiś czas. - Całkowicie prawdziwym! Kolorowe suknie tańczyły na parkiecie, półmiski uginały się pod ciężarem całego zebranego w kraju żarcia - Pewnie dlatego oni nie mieli co jeść - a blichtr wylewał się oknami i zdawał chcieć się stamtąd uciec, bo było dla niego zbyt snobistycznie - zakończył z powagą, po czym parsknął śmiechem; bale, artykuły Czarownicy, świat wielkich pieniędzy, Demelza mogła o nim śnić, o księciu z bajki, on był mężczyzną, mógł tylko zazdrościć lub nimi wzgardzić; bramy tego świata na zawsze pozostaną dla niego zamknięte.
Do czasu, aż rewolucja skróci tych ludzi o głowę.
- Mam wrażenie, że to wchodzi do nosa i kicham tym zawsze przez tydzień - poskarżył się dziewczynie na pył elfów, o którym wspomniała, nim uściskał ją jeszcze raz w podziękowaniu za wyjątkowy prezent, nim zebrał kolejne życzenia - chwilę później podeszła do niego Neala.
- Wystarczy, że będzie tak barwny jak twoje życzenia - odpowiedział ze szczerym uśmiechem, używała pięknych słów - lubił w niej tę wyjątkowość.
Uśmiech nie schodził z jego twarzy, kiedy spoglądał w oczy Anne, wkrótce znaleźli się razem na parkiecie, wolna piosenka pozwalała mu na więcej poufałości. Coś jednak, w jego uśmiechu, w oku, zdradzało, że nie było tak, jak być powinno. Bo teraz, mając ją przed sobą, tak śliczną i uroczą jak zawsze, nie mógł wyrzucić z głowy wspomnienia listu przesłanego przez Aurorę. Była w ciąży, miał zostać ojcem, choć nawet nie znał tej kobiety - już nie dziewczyny. Nie kochał jej, złączyło ich porozumienie, ale było tylko ułudą zaklętego wieczoru, niczym więcej. Ona też nie znała jego - to, kim był tamtego wieczoru, nie miało wiele z prawdziwego jego. Czy dało się to wytłumaczyć dziecku, kiedy urośnie? Czy miał prawo stać tak blisko Anne? Rozchylił usta, bezgłośnie wypuszczając z nich powietrze, speszone spojrzenie uciekło w dół w niezręcznej atmosferze.
- A ty - Ty wyglądasz pięknie, zawsze dotąd widział ją skromniejszą, bez czerwieni na ustach i czerni na rzęsach, bez błyszczącej spinki w rozpuszczonych falistych złotych włosach. Miała śliczną buzię i jeszcze śliczniejszy uśmiech, makijaż podkreślił naturalną dziewczęcą urodę i nadał jej zaskakującej kobiecej dojrzałości, który sprawiał, że kolejny raz miał ochotę rozszarpać tamten list na strzępy, cofnąć wskazówki zegara i przenieść się w czasie do tamtego wieczora jeszcze jeden raz. - Ty też - dodał niezręcznie, nie powstrzymując speszonego śmiechu, jak to możliwe, że na Arenie, w blasku świateł, miał więcej odwagi? - Ty zwłaszcza - poprawił się, uspokoiwszy bicie serca unosząc usta w zawadiackim uśmiechu. - Wyglądasz bardzo ładnie, Annie - zebrał się w końcu w sobie, by spojrzeć jej w oczy raz jeszcze. Wciąż speszony, czuł się z tym niewłaściwie, jakby ciągnął za sobą niewidzialne kajdany czegoś, co... co było przecież efektem jego własnych decyzji, za które musiał wziąć odpowiedzialność? Gdyby tylko wiedziała, nie patrzyłaby na niego w taki sposób. Czuł, że zawiódł, nie tylko samego siebie. Powaga na krótko przemknęła przez jego twarz, czy powinien powiedzieć coś więcej? Ale co? - Twoje... - oczy, Anne, twoje oczy, przerwał mu krzyk Steffena; obejrzał się przez ramię, w pierwszej chwili sądząc, że może przewrócił się w tańcu - niestety było jeszcze gorzej, Steffen chciał tańczyć na stole. Z westchnieniem, spoglądając przepraszająco na Anne, odsunął się od niej tylko nieznacznie.
- Zostaniemy na dole, demonstrujcie - zaproponował, w odpowiedzi na wątpliwości Sheili, jeśli mieli poprowadzić ten taniec - wszyscy musieli ich dobrze widzieć. I wolał, żeby nie oglądali Steffena na trzeźwo, niezależnie od tego, jak bardzo zdolna była Sheila. - Ale najpierw Mocarz! - zadecydował, krzycząc do Jamesa, wiedząc, że przyjaciel zrozumie, o co mu chodziło i pomoże mu rozdać alkohol. - Wszyscy do dna! - Rozlał Mocarza do szklaneczek, w pierwszej kolejności wpychając go do rąk Steffenowi i, trochę ukradkiem, Sheili, na odwagę, następnie częstując pozostałych, z dwoma ostatnimi powrócił do Anne, przekazując jej naczynie - i upił z własnego - na raz, do dna.
- Dalej, Sheila! - zawołał, klaszcząc w dłonie do rytmu melodii, którą miała odtańczyć.
1. wyzwanie
2. mocarz
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 25.11.21 22:06, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
#1 'k60' : 36
--------------------------------
#2 'k6' : 5
--------------------------------
#3 'k20' : 16
#1 'k60' : 36
--------------------------------
#2 'k6' : 5
--------------------------------
#3 'k20' : 16
— Oczywiście, że to zniosę po męsku — mruknął z oburzeniem, marszcząc brwi wpatrzony w zmieniającą się na jej twarzy mimikę. Jego własne rysy złagodniały, a usta powoli wygięły się w kpiącym uśmiechu. — Więc nie dbasz o moje dobro i połamane palce tylko o plotki. Boisz się, że ktoś się dowie.— Wyśmieje ją z powodu kiepskich umiejętności. Nie widział, jak tańczyła, wiedział tylko, że nigdy nie była na żadnym balu. Może błędnie założył, że ludzie z jej kręgu marnowali czas na naukę tańca. O szlacheckich obyczajach nie wiedział kompletnie nic, w jego kręgu zarówno taniec jak i gra były nieodłącznym elementem codzienności. Mało kto tego nie potrafił. — Mogę obiecać, że cokolwiek się tu wydarzy, droga lady Weasley, pozostanie między nami, ale mam swoje warunki.— Brew znów drgnęła, podobnie jak kąciki ust. — Zabierzesz mnie na konną przejażdżkę.— Żądanie nie było skomplikowane, ale mogło być ryzykowne. Na szczęście wypity alkohol całkowicie wyzbył go wszelakich oporów by otwarcie prosić o takie rzeczy.
W tańcu nie przeszkadzała mu mokra koszula. Szybko o tym zapomniał, przestała go też nieprzyjemnie mierzić. Próbował poprowadzić ją delikatnie. Sam nie był w tym mistrzem, ale nigdy nikt nie narzekał na braki; to było coś, czego uczył się szybko. Miał dobre ucho, dobrze słyszał tempo, zachowywał rytm. Czuł zarówno pod lewą dłonią na jej plecach, jak i prawą w uścisku, że nie była pewna, co robić, reagowała z lekkim opóźnieniem. Ich ciała zbliżały się i oddalały nieznacznie, ale ani na chwilę uśmiech nie zszedł mu z twarzy. Na zmianę o bezchmurnym niebie zmarszczył brwi, zmrużył oczy, próbując wychwycić znacznie i intencję jej słów, gdy wybrzmiało w nim pytanie. Zaśmiał się krótko. Jej jasna, nakrapiana piegami skóra pąsowiała ze wstydu, ale nie rzuciło mu się to szczególnie w oczy. Kołysał się lekko, próbując też ją skłonić do tego samego, nienachalnie dłońmi i językiem ciała sugerując jej, co robić. Rzecz jasna czuł, że go depta. Ciagle, ale znosił to bez mrugnięcia okiem, udając, że nawet nie zauważył. Odsunął ją i zainicjował obrót, a sukienka uniosła się i zawirowała w powietrzu. Nie miał pojęcia, że w trakcie poplączą jej się szczupłe nóżki i runie prosto, nie wiedząc jak się ratować. Lecąc w tył groził jej upadek na ziemię, dlatego odruchowo, gwałtownie wykonał spory krok i złapał ją zanim zderzyła się z ziemią. Na ugiętym kolanie chwycił ją mocno i stabilnie pod plecy, dzięki czemu gdyby ktoś przegapił jej zachwianie i utratę równowagi, mógłby myśleć, że to planowana figura.
— Więc było za wolno i za nudno? — spytał i głośno wypuścił powietrze z płuc, unosząc zaś brew; serce zaczęło bić szybciej, bo przez moment zdawało mu się, że wyślizgnie mu się z rąk i przewróci. To byłby dopiero widok. — Stresujesz mnie — odparł szeptem i żartem, spoglądając jej w oczy i uniósł ich znów do pionu. Rozchylił wargi, chcąc spytać, czy wszystko w porządku, ale wtedy dobiegł do niego wyraźnie zakropiony alkoholem głos Steffena, więc zerknął w tamtym kierunku, w pierwszej kolejności natrafiając spojrzeniem na Eve, odchrząknął i szybko spojrzał wyżej, na siostrę i towarzyszącego jej Cattermole’a, ignorując ten dziwny, alarmujący głos z tyłu głowy — musiał dotyczyć ilości wypitego już alkoholu, no bo czego innego? Po co miał więc go słuchać, skoro to taka błahostka? Uniósł brew, płytki oddech nie chciał się unormować, podobnie jak szybko bijące serce. Miał wyśmienity humor, nic nie mogło tego dzisiaj zniszczyć. Zaczynał odczuwać skutki alkoholowego upojenia, ale silnie je ignorował.
— Do takiego tańca potrzebujecie innej muzyki, Steff. — Ktoś musiał go oświecić. Tańczenie rock and rolla do muzyki klasycznej wyglądało tak samo dziwnie i głupio, jak wiejski taniec do skocznego rock and rolla. Głos Marcela przedarł się przez wszystko, ale propozycję polania alkoholu wychwyciłby nawet i bez jego podniesionego głosu. Odnalazł jego spojrzenie w mig i skinął głową. — Degustacja — mruknął porozumiewawczo do Neali. Instynktownie złapałby ją za dłoń, by pociągnąć z parkietu, ale powstrzymał się, ruchem ręki wskazując tylko kierunek — bliżej Marcela i Anne. Sam też zabrał się za rozlewanie alkoholu - przekazał go Neali, Olliemu i Demi, a ponieważ nigdzie nie było jeszcze Finley, samemu Castorowi, na końcu podchodząc do Eve. Przekazał jej kieliszek, lekko zerkając w kierunku przyjaciół, zastanawiając się, czy powinien tam wrócić, czy zostać przy żonie. — Finley została na górze?— spytał, zerkając na nią krótko, przypomniawszy sobie tamtą kwestię, która go rozdrażniła, a przed którą uciekła, nim zdołał się czegokolwiek dowiedzieć. Stuknął się z jej szkłem i przechylił kieliszek.
W tańcu nie przeszkadzała mu mokra koszula. Szybko o tym zapomniał, przestała go też nieprzyjemnie mierzić. Próbował poprowadzić ją delikatnie. Sam nie był w tym mistrzem, ale nigdy nikt nie narzekał na braki; to było coś, czego uczył się szybko. Miał dobre ucho, dobrze słyszał tempo, zachowywał rytm. Czuł zarówno pod lewą dłonią na jej plecach, jak i prawą w uścisku, że nie była pewna, co robić, reagowała z lekkim opóźnieniem. Ich ciała zbliżały się i oddalały nieznacznie, ale ani na chwilę uśmiech nie zszedł mu z twarzy. Na zmianę o bezchmurnym niebie zmarszczył brwi, zmrużył oczy, próbując wychwycić znacznie i intencję jej słów, gdy wybrzmiało w nim pytanie. Zaśmiał się krótko. Jej jasna, nakrapiana piegami skóra pąsowiała ze wstydu, ale nie rzuciło mu się to szczególnie w oczy. Kołysał się lekko, próbując też ją skłonić do tego samego, nienachalnie dłońmi i językiem ciała sugerując jej, co robić. Rzecz jasna czuł, że go depta. Ciagle, ale znosił to bez mrugnięcia okiem, udając, że nawet nie zauważył. Odsunął ją i zainicjował obrót, a sukienka uniosła się i zawirowała w powietrzu. Nie miał pojęcia, że w trakcie poplączą jej się szczupłe nóżki i runie prosto, nie wiedząc jak się ratować. Lecąc w tył groził jej upadek na ziemię, dlatego odruchowo, gwałtownie wykonał spory krok i złapał ją zanim zderzyła się z ziemią. Na ugiętym kolanie chwycił ją mocno i stabilnie pod plecy, dzięki czemu gdyby ktoś przegapił jej zachwianie i utratę równowagi, mógłby myśleć, że to planowana figura.
— Więc było za wolno i za nudno? — spytał i głośno wypuścił powietrze z płuc, unosząc zaś brew; serce zaczęło bić szybciej, bo przez moment zdawało mu się, że wyślizgnie mu się z rąk i przewróci. To byłby dopiero widok. — Stresujesz mnie — odparł szeptem i żartem, spoglądając jej w oczy i uniósł ich znów do pionu. Rozchylił wargi, chcąc spytać, czy wszystko w porządku, ale wtedy dobiegł do niego wyraźnie zakropiony alkoholem głos Steffena, więc zerknął w tamtym kierunku, w pierwszej kolejności natrafiając spojrzeniem na Eve, odchrząknął i szybko spojrzał wyżej, na siostrę i towarzyszącego jej Cattermole’a, ignorując ten dziwny, alarmujący głos z tyłu głowy — musiał dotyczyć ilości wypitego już alkoholu, no bo czego innego? Po co miał więc go słuchać, skoro to taka błahostka? Uniósł brew, płytki oddech nie chciał się unormować, podobnie jak szybko bijące serce. Miał wyśmienity humor, nic nie mogło tego dzisiaj zniszczyć. Zaczynał odczuwać skutki alkoholowego upojenia, ale silnie je ignorował.
— Do takiego tańca potrzebujecie innej muzyki, Steff. — Ktoś musiał go oświecić. Tańczenie rock and rolla do muzyki klasycznej wyglądało tak samo dziwnie i głupio, jak wiejski taniec do skocznego rock and rolla. Głos Marcela przedarł się przez wszystko, ale propozycję polania alkoholu wychwyciłby nawet i bez jego podniesionego głosu. Odnalazł jego spojrzenie w mig i skinął głową. — Degustacja — mruknął porozumiewawczo do Neali. Instynktownie złapałby ją za dłoń, by pociągnąć z parkietu, ale powstrzymał się, ruchem ręki wskazując tylko kierunek — bliżej Marcela i Anne. Sam też zabrał się za rozlewanie alkoholu - przekazał go Neali, Olliemu i Demi, a ponieważ nigdzie nie było jeszcze Finley, samemu Castorowi, na końcu podchodząc do Eve. Przekazał jej kieliszek, lekko zerkając w kierunku przyjaciół, zastanawiając się, czy powinien tam wrócić, czy zostać przy żonie. — Finley została na górze?— spytał, zerkając na nią krótko, przypomniawszy sobie tamtą kwestię, która go rozdrażniła, a przed którą uciekła, nim zdołał się czegokolwiek dowiedzieć. Stuknął się z jej szkłem i przechylił kieliszek.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k20' : 13
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k20' : 13
-Spokojnie, jakoś damy sobie radę! - roześmiał się do Sheili, usiłując zamaskować pewne zdenerwowanie. Umiał tańczyć, ale nigdy tak dobrze jak chociażby Marcel, a w dodatku kręciło mu się w głowie od wypitego alkoholu. Szczególnie teraz, gdy obserwował salę z góry. -Możemy tańczyć na stole po kolei. - zauważył, gdy przytomnie wytknęła, że powierzchnia mebla była nieco za mała dla nich wszystkich. Dla chcącego nic trudnego!
-Zatańczmy, dajmy im przykład! Milady - - teatralnie, parodiując bogatych paniczów, ukłonił się przed Sheilą i chwycił ją za rękę. Potem wyprostował się, wykonał kilka drobnych kroków, usiłując nie spaść ze stołu i spróbował okręcić Sheilę wokół siebie. Nie przypominało to cygańskiego tańca, coś było nie tak, ale przynajmniej jej spódnica będzie ładnie wirować!
Chwilę później musiał przerwać, bo Marcel zaczął wciskać mu do rąk mocarza. Steffen znał przyjaciela na tyle, by w jego oczach dostrzec lekką pretensję i nie był jeszcze upity na tyle, by zignorować, że przyjaciel wodzi oczami za Anne. Gdy upewnił się, że dziewczyna chwilowo nie patrzy wprost na nich, zerknął na nią wymownie, a potem powrócił spojrzeniem do solenizanta, puścił do niego perskie oko i jakże dojrzale pokazał mu język.
-Nie stój jak słup soli, tylko bierz się za nią! Totalnie jesteś w jej typie. - syknął, nachylając się do Marcela, tak żeby jego słowa usłyszał tylko Sallow.
W rzeczywistości był jednak pijany i nie za bardzo kontrolował to, jak głośno mówi.
Wyprostował się, Sallow odszedł (znając jego, obrażony - czasami miał taką nadętą minę jak ten obrażalski polityk z gazet, zabawny zbieg okoliczności) i zaczął zagrzewać do boju Sheilę. Po chwili namysłu Steffen zeskoczył ze stołu, zataczając się lekko.
-Dajesz, Sheila! Ładniej zatańczysz solo, albo niech James lub Thomas do Ciebie dołączą! - stwierdził skromnie. Dołączyłby do oklasków, ale najpierw musiał wypić mocarza, a James przytomnie zwrócił uwagę na brak odpowiedniej muzyki.
-To dlatego tak ciężko mi się tańczyło! - wypalił Steff, rozumiejąc dlaczego gubił kroki. -Masz skrzypce, Doe? Może nam zagrasz? I gdzie jest Tomek? - zagaił do Jamesa, nie mając pojęcia, że jego starszy brat robi w śniegu z Leonem takie rzeczy, o jakich Steffen nie wiedział, że istnieją.
1. tańczę na stole z Sheilą! poglądowo jak to wygląda? taniec współczesny I, modyfikator -10 bo próbuję zatańczyć taniec ludowy
2. ST usłyszenia co syczę do Marcela, hehe
3. mocarz!
-Zatańczmy, dajmy im przykład! Milady - - teatralnie, parodiując bogatych paniczów, ukłonił się przed Sheilą i chwycił ją za rękę. Potem wyprostował się, wykonał kilka drobnych kroków, usiłując nie spaść ze stołu i spróbował okręcić Sheilę wokół siebie. Nie przypominało to cygańskiego tańca, coś było nie tak, ale przynajmniej jej spódnica będzie ładnie wirować!
Chwilę później musiał przerwać, bo Marcel zaczął wciskać mu do rąk mocarza. Steffen znał przyjaciela na tyle, by w jego oczach dostrzec lekką pretensję i nie był jeszcze upity na tyle, by zignorować, że przyjaciel wodzi oczami za Anne. Gdy upewnił się, że dziewczyna chwilowo nie patrzy wprost na nich, zerknął na nią wymownie, a potem powrócił spojrzeniem do solenizanta, puścił do niego perskie oko i jakże dojrzale pokazał mu język.
-Nie stój jak słup soli, tylko bierz się za nią! Totalnie jesteś w jej typie. - syknął, nachylając się do Marcela, tak żeby jego słowa usłyszał tylko Sallow.
W rzeczywistości był jednak pijany i nie za bardzo kontrolował to, jak głośno mówi.
Wyprostował się, Sallow odszedł (znając jego, obrażony - czasami miał taką nadętą minę jak ten obrażalski polityk z gazet, zabawny zbieg okoliczności) i zaczął zagrzewać do boju Sheilę. Po chwili namysłu Steffen zeskoczył ze stołu, zataczając się lekko.
-Dajesz, Sheila! Ładniej zatańczysz solo, albo niech James lub Thomas do Ciebie dołączą! - stwierdził skromnie. Dołączyłby do oklasków, ale najpierw musiał wypić mocarza, a James przytomnie zwrócił uwagę na brak odpowiedniej muzyki.
-To dlatego tak ciężko mi się tańczyło! - wypalił Steff, rozumiejąc dlaczego gubił kroki. -Masz skrzypce, Doe? Może nam zagrasz? I gdzie jest Tomek? - zagaił do Jamesa, nie mając pojęcia, że jego starszy brat robi w śniegu z Leonem takie rzeczy, o jakich Steffen nie wiedział, że istnieją.
1. tańczę na stole z Sheilą! poglądowo jak to wygląda? taniec współczesny I, modyfikator -10 bo próbuję zatańczyć taniec ludowy
2. ST usłyszenia co syczę do Marcela, hehe
3. mocarz!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'k100' : 18
--------------------------------
#3 'k20' : 2
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'k100' : 18
--------------------------------
#3 'k20' : 2
Kolejny łyk Mocarza powoli zwalał go z nóg, dzień był męczący, od rana próby, wyczerpujący występ, teraz cała masa emocji; i bez tego nie miał najsilniejszej głowy, ale teraz czuł, że zaczyna tracić kontrolę. Mocarz działał na niego mocno, łyk za łykiem miał wrażenie, że traci grunt pod nogami. To dobrze, wydawało się, że bimber naprawdę dobrze im wyszedł - choć ta po prawdziwe to chyba lepiej było nie oddychać, kiedy próbowało się go wypić, zapach wydawał się bardzo mocny. Ogarniała go senność, z którą walczył, świat wokół zaczynał wirować, a on sam stawiał kroki coraz chwiejniej. Czas płynął jakby wolniej, nie śpieszył się z reakcjami na słowa i gesty, czas upływał powoli, na świetnej zabawie i radości dzielonej z najbliższymi. Sprawili mu niesamowitą niespodziankę, a ten dzień - był najlepszym dniem w całym roku. Zaklaskał w dłonie w rytm muzyki, śmiejąc się w głos na taneczne popisy Sheili i Steffena na stole, podobnie jak na słuszny komentarz Jamesa, który jednak nie zepsuł zabawy Cattermolowi.
- Sam jesteś typem, nie będę nic solił - odparował mu bez zrozumienia, kiedy przez głośną muzykę nie do końca zrozumiał jego słowa; przyćmiony alkoholem umysł nie pomagał poskładać głosek w odpowiednie hasła, pomagał za to zapomnieć o zmartwieniach czających się na zewnątrz tego domu - i o brzemiennej kobiecie, która nie spędzała tej nocy razem z nim, choć znajdowała się dzisiaj tak niedaleko stąd. - Idę się umyć - rzucił, w bliżej niedookreślonym kierunku. - Co jest na górze? - podjął temat, kiedy wspomniano parę osób, które zgubiły się na wyższych kondygnacjach budynku; jeśli przechowywali tam dodatkowe atrakcje, powinni i z nich skorzystać. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Jamesem, ścisnął ramię Steffena i odszedł do łazienki, by wreszcie zmyć z twarzy farbę, którą został umalowany na występ. Chłodna woda nie przyniosła takiego orzeźwienia, jakiego potrzebował. Kręciło mu się w głowie, reagował powoli, ale w łazience wyprostował się przed lustrem i wziął głęboki oddech - da radę. Jeszcze chwilę. To co było na tym piętrze?
/zt dla marcela i reszty, która chce wyjść, a chętnych zapraszam -> tu
- Sam jesteś typem, nie będę nic solił - odparował mu bez zrozumienia, kiedy przez głośną muzykę nie do końca zrozumiał jego słowa; przyćmiony alkoholem umysł nie pomagał poskładać głosek w odpowiednie hasła, pomagał za to zapomnieć o zmartwieniach czających się na zewnątrz tego domu - i o brzemiennej kobiecie, która nie spędzała tej nocy razem z nim, choć znajdowała się dzisiaj tak niedaleko stąd. - Idę się umyć - rzucił, w bliżej niedookreślonym kierunku. - Co jest na górze? - podjął temat, kiedy wspomniano parę osób, które zgubiły się na wyższych kondygnacjach budynku; jeśli przechowywali tam dodatkowe atrakcje, powinni i z nich skorzystać. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Jamesem, ścisnął ramię Steffena i odszedł do łazienki, by wreszcie zmyć z twarzy farbę, którą został umalowany na występ. Chłodna woda nie przyniosła takiego orzeźwienia, jakiego potrzebował. Kręciło mu się w głowie, reagował powoli, ale w łazience wyprostował się przed lustrem i wziął głęboki oddech - da radę. Jeszcze chwilę. To co było na tym piętrze?
/zt dla marcela i reszty, która chce wyjść, a chętnych zapraszam -> tu
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
2 4 m a r c a
Kap, kap. Były spokojne, harmonijne, te krople wody opadające na sęki drewnianych paneli. Niektóre z nich wsiąkały w materiał ciepłego swetra barwionego błękitem, inne natomiast zsuwały się po łodygach wciąż wilgotnych pukli i rozbijały o podłogę, na której Celine siedziała z kolanami podciągniętymi pod brodę. Miesiące w izolacji spowodowały, że unikała wygodnych powierzchni jak ognia, nawet nie dlatego, że uwierzyła w fakt niestosowności ich przeznaczenia na kogoś takiego jak ona (mieszańca, dziwkę, narkomankę i kryminalistkę; oczywiście, że była ich niewarta), ale przede wszystkim dlatego, że przestały być dla niej komfortowe czy bezpieczne. Twardość powierzchni przywodziła na myśl kamienną posadzkę Tower, to, co znała, i to, gdzie powinna wrócić, mimo zapewnień Toma, że więzienie wcale nie było domem, a ona do niego nie należała. Co za smutny paradoks.
Okazało się, że akurat pod schodami, a raczej obok nich, łatwiej było o tym nie myśleć. Wokół roślin. Tam, gdzie mogła przyjrzeć się ogrodowi malowanemu za szkłem wyjścia na taras, zieleni uśpionej pod ostatnią warstwą śniegu, drzewom o rozłożystych gałęziach, na których jeszcze brakowało liści, patrzyła na nie i wyobrażała sobie jak ta nieposkromiona, właściwie zaniedbana przestrzeń musiała wyglądać latem. Na pewno była piękna.
Chwilę wcześniej dokończyła kąpiel i na słabych nogach doszła aż tutaj, do miejsca, które wybrała na odpoczynek, bo relaks wylegiwania się w wannie nagle okazał się trudny. Jakby nieprzyzwoity. Stresujący. Nie pozwalano jej na takie luksusy, nie miała do nich prawa, z kolei niewyspanie (bo w jakiejś ciągłości przespała raptem liche dwie godziny podczas całej nocy, gdy naprzemiennie budziła się przez koszmary i płakała, obciążona kolejnym lękiem) pogłębiło wiotkość jej ciała, kończyny przypominały gąbki i odmawiały posłuszeństwa, przez co z oczu znów ciekły łzy. Poczucie beznadziejności tego, kim się stała (kim zawsze była?) bolało jak bicz smagający skórę. Ale podołała.
Oparta o bok spiralnej klatki schodowej sennie spoglądała na kojący ją krajobraz, nieważne, że pogrążony w zawieszeniu między śniegiem a burzą, w jej mniemaniu był teraz najładniejszym ogrodem, jaki kiedykolwiek widziała. Nieco rozmazanym, szarym, ale chyba prawdziwym. Zresztą tutaj wszystko było inne, kamień zamieniono na polerowane drewno, w więzieniu nie można było mówić o jakichkolwiek dekoracjach, tutaj z kolei było ich mnóstwo, wzrok co rusz natrafiał na bibeloty należące do poprzedniej właścicielki. Nie było już strażników, byli za to przyjaciele. Nie musiała się ich bać, nie zrobiliby jej krzywdy, a mimo to, kiedy gdzieś nieopodal, po drugiej stronie poręczy, rozległ się cichy dźwięk kroków, Celine struchlała i poczuła osadzające się w mięśniach napięcie, wspomnienia liznęły kręgosłup. Nawet jeśli to tylko domownik, nie chciała być dla nich problematyczna. Nie chciała ich rozgniewać. Nie chciała być ciężarem.
Po co w ogóle upatrzyła sobie miejsce obok schodów? Przecież tu się chodziło, a nikt nie lubił potykać się o kamienie ani siedzące na ziemi dziewczęta.
Dopiero po krótkiej chwili oprzytomniała na tyle, by cofnąć bose stopy wystające poza ramę schodów i całą siebie przesunąć do tyłu, w próbie zakłamania świata, że wcale jej tu nie było, a jeśli już zdążyła sobą wprawić domownika w dyskomfort - w próbie robienia tego jak najkrócej. Nie było w tym myśli, był tylko automatyzm, nowe przyzwyczajenie, przekonanie, nadzieja, że tak uniknie kary. Tylko kto miał ją karać?
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zaciskała mocno powieki, garbiąc się delikatnie i próbując zignorować każdy docierający do niej drażliwy dźwięk. Poranki były trudne, od ponad dwóch tygodni. Niosły ze sobą mdłości, początkowo brane za zwykłe zatrucie, lecz im dłużej to trwało, tym bardziej wątpiła w swoją tezę. Gdzieś na skraju świadomości żyła myśl, najrozsądniejszy wniosek, którego nie poparła niczym ponad domysły. To byłaby tragedia, najgorszy scenariusz, jaki mógłby się ziścić. Nie, nie, nie. To nie mogło być to, po prostu nie. Los nie był jej przychylny, ale resztkami naiwności wierzyła, że to miało jakieś granice. Wypuściła powoli powietrze z płuc, by zaraz nabrać kolejny oddech. Zimne powietrze poranka było ostre, ale paradoksalnie pomagało. Właśnie dlatego, kiedy wiedziała, że nikt nie kręci się po domu, a jej w końcu udawało się przestać wymiotować w łazience, wychodziła do ogrodu. Wciśnięta w kąt, blisko krzaków, tuż przy ścianie domu na kawałku ziemi, który względnie nadawał się, aby na nim usiąść. To właśnie okazało się bezpiecznym miejscem, okropnie przypominającym o tych z przeszłości, gdzie odruchowo szukała przestrzeni w których najmniej rzucała się w oczy. To koiło nerwy, nadszarpnięte na nowo niecałe dwa dni temu. Była drażliwa bardziej niż wcześniej, sama nie do końca rozumiała skąd się to bierze, czemu byle głupoty działają na nią jak płachta na byka, czemu w sumie wszystko działa na nią w ten sposób. Odetchnęła cicho, opierając się czołem o podkulone nogi, przyciągnięte do klatki piersiowej. Parę minut temu przestało być jej tak niedobrze, ale to wcale nie sprawiało, że chciała wracać do środka. Chłód wdzierający się pod ubranie, nie przeganiał jej stąd. Nie była gotowa na zmierzenie się z dzisiejszym dniem, zadarciem brody i wymuszeniem uśmiechu. W środku zostawiła szwagierkę i półwile. Chłopaki jak zawsze byli gdzieś; James pewnie w pracy, Thomas gdziekolwiek, gdzie miał kaprys. Pierwsi wyrywali się do pomocy i pierwsi znikali, nudząc się zbyt szybko obowiązkami. Zacisnęła mocniej dłonie w pięści, aż poczuła ból, gdy paznokcie wbiły się w skórę. Musiała się stąd ruszyć, obojętnie, jak bardzo by tego nie chciała i ta myśl, sprawiła w końcu, że wstała z ziemi. Obawiała się, wejścia do środka. Czasami niewiele było potrzeba, aby mdłości powróciły, starczył byle jaki bodziec z otoczenia.
Obeszła powoli dom, aby wejść do środka frontowymi drzwiami. Zawiesić na haczyku kurtkę i zdjąć buty. Pociągnęła delikatnie za krawędzie rękawów swetra, chowając dłonie w materiale. Właśnie teraz zrozumiała, jak bardzo zmarzła, gdy ciało zaczęło drżeć w kontakcie z ciepłym powietrzem w domu. Zamierzała iść do kuchni, przeszukać szafki i z ostatnich zapasów zrobić cokolwiek zdatnego do jedzenia. W cztery osoby było ciężko, a w pięć okazywało się to wyzwaniem zbyt dużym. Nie odzywała się jednak, od tamtej nocy, nie podejmowała tematu. Wiedziała, że to bez sensu, że logiczne argumenty nie trafiały do chłopaków.
Ponure rozmyślania przerwał ruch w polu widzenia, dlatego odwróciła głowę w kierunku schodów. Ciemne spojrzenie spoczęło na dziewczynie, która stała się domownikiem. Po raz kolejny przyjrzała jej się uważnie i oceniająco. Cisza przeciągała się nieznośnie, ale przez te parę minut nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Skrzyżowała powoli ramiona na piersi, bijąc się chwilę z myślami. W końcu ruszyła się z miejsca, zerkając na nią, gdy mijała drobną sylwetkę prawie wciśniętą w schody.- Nie siedź tutaj. Chodź do kuchni, Celine.- odezwała się z fałszywą pogodnością, którą z trudem wzbudziła.- Chcesz coś ciepłego do picia? – pytanie zabrzmiało już lżej, bardziej w tonie, który był naturalny. Przejrzała szafki, mając nadzieje, że zostało trochę herbaty. Potrzebowała tego i najpewniej półwila tak samo. Udało się, dosłowna resztka z której nie była pewna czy wyjdzie cokolwiek, co będzie miało smak inny niż woda o nieco ciemniejszym kolorze. Trudno. Zagrzała wodę, czując przyjemne ciepło od ognia, które wręcz chłonęła. Milczała przez cały czas, prawie całkowicie ignorując obecność dziewczyny. Zwykle była rozmowna, zagajała sama, ale dziś się zwyczajnie nie czuła. Podeszła do zniszczonego czasem stołu, by postawić dwa kubki z herbatą. Ten, lekko wyszczerbiony na krawędzi wzięła sobie. Zajęła jedno z krzeseł, by zaraz lekkim skinieniem zachęcić do tego Celine.
- Zaraz zrobię jakieś śniadanie.- podjęła, odruchowo chcąc spytać na co miała ochotę. To był jednak zbyt duży luksus, aby móc sobie wybierać.- Jest coś, czego nie lubisz? – spytała, bo to akurat było bardziej realne, żeby pewne rzeczy pominąć. Czekając na odpowiedź, spuściła wzrok na trzymany w dłoniach kubek, którego ciepło powoli przenikało ją. Zwlekała z ruszeniem się z miejsca, pozornie wyczekując decyzji półwili, lecz naprawdę nie chciała przyznać się, że organizm znów zaczynał ją sabotować. Pusty żołądek dawał o sobie znać, chyba ponownie chcąc pozbyć się zawartości, której wcale tam nie było.
Obeszła powoli dom, aby wejść do środka frontowymi drzwiami. Zawiesić na haczyku kurtkę i zdjąć buty. Pociągnęła delikatnie za krawędzie rękawów swetra, chowając dłonie w materiale. Właśnie teraz zrozumiała, jak bardzo zmarzła, gdy ciało zaczęło drżeć w kontakcie z ciepłym powietrzem w domu. Zamierzała iść do kuchni, przeszukać szafki i z ostatnich zapasów zrobić cokolwiek zdatnego do jedzenia. W cztery osoby było ciężko, a w pięć okazywało się to wyzwaniem zbyt dużym. Nie odzywała się jednak, od tamtej nocy, nie podejmowała tematu. Wiedziała, że to bez sensu, że logiczne argumenty nie trafiały do chłopaków.
Ponure rozmyślania przerwał ruch w polu widzenia, dlatego odwróciła głowę w kierunku schodów. Ciemne spojrzenie spoczęło na dziewczynie, która stała się domownikiem. Po raz kolejny przyjrzała jej się uważnie i oceniająco. Cisza przeciągała się nieznośnie, ale przez te parę minut nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Skrzyżowała powoli ramiona na piersi, bijąc się chwilę z myślami. W końcu ruszyła się z miejsca, zerkając na nią, gdy mijała drobną sylwetkę prawie wciśniętą w schody.- Nie siedź tutaj. Chodź do kuchni, Celine.- odezwała się z fałszywą pogodnością, którą z trudem wzbudziła.- Chcesz coś ciepłego do picia? – pytanie zabrzmiało już lżej, bardziej w tonie, który był naturalny. Przejrzała szafki, mając nadzieje, że zostało trochę herbaty. Potrzebowała tego i najpewniej półwila tak samo. Udało się, dosłowna resztka z której nie była pewna czy wyjdzie cokolwiek, co będzie miało smak inny niż woda o nieco ciemniejszym kolorze. Trudno. Zagrzała wodę, czując przyjemne ciepło od ognia, które wręcz chłonęła. Milczała przez cały czas, prawie całkowicie ignorując obecność dziewczyny. Zwykle była rozmowna, zagajała sama, ale dziś się zwyczajnie nie czuła. Podeszła do zniszczonego czasem stołu, by postawić dwa kubki z herbatą. Ten, lekko wyszczerbiony na krawędzi wzięła sobie. Zajęła jedno z krzeseł, by zaraz lekkim skinieniem zachęcić do tego Celine.
- Zaraz zrobię jakieś śniadanie.- podjęła, odruchowo chcąc spytać na co miała ochotę. To był jednak zbyt duży luksus, aby móc sobie wybierać.- Jest coś, czego nie lubisz? – spytała, bo to akurat było bardziej realne, żeby pewne rzeczy pominąć. Czekając na odpowiedź, spuściła wzrok na trzymany w dłoniach kubek, którego ciepło powoli przenikało ją. Zwlekała z ruszeniem się z miejsca, pozornie wyczekując decyzji półwili, lecz naprawdę nie chciała przyznać się, że organizm znów zaczynał ją sabotować. Pusty żołądek dawał o sobie znać, chyba ponownie chcąc pozbyć się zawartości, której wcale tam nie było.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Eve, jej imię bujało się na niepewnych falach wspomnień, które od zbyt długiego czasu zlewały się w jedną niespójną masę, która, jeśli przyrównać by ją do ciasta, na pewno stałaby się zakalcem. Śliczna dziewczyna o bujnych, spiralnych puklach, nieco ciemniejszej cerze, oczach w barwie brązu tak głębokiej jak kasztany, wyrazistych brwiach i dłoniach wyglądających na miłe w dotyku. Pani tutejszego domu, skoro była żoną Jamesa. Chyba? Nie, na pewno nią była, ta informacja leniwie wyłoniła się z głębin skołowanej pamięci. James miał żonę, gdyby myślała trzeźwo, pewnie zrozumiałaby, że tak właściwie wiedziała o nim tyle co nic, tylko że pięknie grał na skrzypcach i życzliwie pozwalał jej odejść z większą częścią wspólnie zarobionych pieniędzy, jeśli nie ich całością. Kiedy zdołał się ożenić? Gdy była w Tower? Czasem trudno było uzmysłowić sobie smutną prawdę, że świat nie stanął wtedy w miejscu, ludzie musieli dalej wieść swoje życie i walczyć o każdy przejaw normalności, a miłość w wojennych kleszczach była perspektywą tak smutną, jak i okropnie romantyczną.
Niepewnie uniosła głowę żeby spojrzeć na czarownicę, odnalazła ją nieśmiałym spojrzeniem i zastygła w oczekiwaniu na naganę za kałużę kilku drobnych kropel pozostawionych na ziemi, ale kiedy z gardła Eve dobiegły słowa, te w niczym nie przypominały bury, jakie dawali jej strażnicy więzienni. Była miła. Melodyjna w głosie, poniekąd przywodząca na myśl piosenki, które na strunach wygrywał James. To ich połączyło, muzyka? Celine zamrugała ze zdziwieniem na zaproszenie, samej siebie nie zaprosiłaby nawet na otwarcie kanału, tymczasem panna, nie, pani Doe była gotowa wpuścić nieszczęśliwą pokrakę do własnej kuchni, ryzykując tym, że znowu coś zepsuje. - Cześć - przywitała się z drobnym uśmiechem, miłym, ale i też w jakimś stopniu odruchowo przepraszającym. Bo to właśnie robiła przez ostatnie pół roku, przepraszała za wszystko i za nic, przyzwyczajona, że zazwyczaj to pozwalało uniknąć kary. Wspięcie się na równe nogi nie było proste, podparła się o ramę schodów i wstała, chwiejąc się tylko przez moment, zanim znów złapała równowagę i ruszyła za Eve, wspierając się na mijanych meblach jeśli zachodziła taka potrzeba. A zachodziła często. - Jesteś pewna? Nie chcę was opijać, nie mogę - w porównaniu do dwóch ostatnich dni jej głos nie był już tak chrapliwy i nieprzyjemny, stał się lżejszy, wciąż znaczony uderzającą z każdej strony labilnością nawet w tak bezpiecznym i spokojnym miejscu, jakim był dom Doe. Albo Bathildy? Miała teraz na sobie jedną z koszul nocnych poprzedniej właścicielki, białą, zwieńczoną włóczkową koronką, sporo też na nią za dużą, ale to nic nowego, teraz większość rzeczy była na nią zbyt szeroka. Coś, co kiedyś mogłaby nosić i w czym ładnie wyglądać nagle zjeżdżało z bioder albo wisiało na korpusie jak namiot z dekoracyjnym szpicem, którym była głowa. Niezdrowa, plądrowana chorobą traum głowa.
Przyglądała się plecom Eve w drodze do kuchni, w kołysaniu jej włosów odnalazłszy pewien pokrętny komfort. Kojarzyły jej się z Rain, chociaż loki portowej kobiety były czarne jak węgiel, ładnie błyszczące w słońcu. Z dłońmi mnącymi tkaninę bawełnianej koszuli nocnej zatrzymała się w progu, trochę zagubiona, skupiona na tym, żeby zignorować wspomnienia wracające z kuchni Blacków, wspomnienia tych wszystkich skrzatów w popłochu próbujących uniknąć przybicia ich głów do ścian. Przez dłuższą chwilę siedziały w ciszy, pustka w głowie Celine nie pozwoliła na zagajenie, chociaż przecież miała do dziewczyny tyle pytań. Jak teraz wyglądał świat poza tym domem? Co się działo w Londynie, co wydarzyło w trakcie ostatniego półrocza? Jej ciekawość była zaniepokojona, trwała wojna, ile ludzi zginęło? Ktoś znajomy, przyjaciel? Chciała wiedzieć, a jednocześnie często zarzucała te zamiary, w oczach mieszkańców domu Bathildy dostrzegając jakiś niewypowiedziany smutek, nie mogła rozdrapywać wszystkich ran na raz.
Teraz też tego nie zrobiła.
- Dziękuję - cień uśmiechu, anemicznego, płochliwego uśmiechu, znów zamigotał na wargach gdy usiadła obok i wzięła do rąk kubek. Nawet taka herbata była smakowitym rarytasem, w Tower piła zimną wodę i własne łzy, nic poza tym, dlatego na chwilę przymknęła powieki i odetchnęła głęboko, z zachwytem wciągająca do płuc aromat napoju, a potem pokręciła głową w zaprzeczeniu. Lubiła wszystko, nawet jeśli kiedyś istniało coś, czego by nie lubiła. Ale ci ludzie nie dość, że przyjęli ją pod swój dach, to jeszcze dzielili się pożywieniem, o które teraz na pewno było trudno, jak mogłaby wybrzydzać? - Pomogę ci, dobrze? Ze śniadaniem. Wystarczy, że powiesz mi co i jak. Co prawda nie umiem gotować, ale obiecuję, że niczego nie zepsuję... - zamrugała znad parującego kubka i ostrożnie upiła łyk, zanim znów podniosła się z krzesła. Mięśnie w jej ciele krzyczały, wrzeszczały, skręcały się z bólu, szczególnie po wysiłku, jakim była samotna kąpiel - to nic. Nadwyrężała gościnność, nie dokładała się do niczego, a to, że była tu zaledwie dwa dni nie miało żadnego znaczenia, tak jak znaczenia nie miało to, że była wręcz przeraźliwie osłabiona, ani to, że na moment zakręciło się jej w głowie. Zapracuj na to, że masz dach nad głową, tak mówili jej nawet w Tower, tylko że z inną intencją. - Poza tym ty jesteś... znaczy, wyglądasz bardzo blado - bladziej niż kiedy widziałam cię ostatnim razem; policzki zaróżowiły się z zawstydzoną obawą, z niepokojem. - Przepraszam - dodała automatycznie, co najmniej jakby powiedziała coś strasznego, coś, za co mogła otrzymać policzek. Celine skuliła się w sobie lekko. Chciała pamiętać. Pamiętać jak się z kimś przyrządzało jedzenie. Pamiętać jak być wesołym. Ale chyba już nie potrafiła.
Niepewnie uniosła głowę żeby spojrzeć na czarownicę, odnalazła ją nieśmiałym spojrzeniem i zastygła w oczekiwaniu na naganę za kałużę kilku drobnych kropel pozostawionych na ziemi, ale kiedy z gardła Eve dobiegły słowa, te w niczym nie przypominały bury, jakie dawali jej strażnicy więzienni. Była miła. Melodyjna w głosie, poniekąd przywodząca na myśl piosenki, które na strunach wygrywał James. To ich połączyło, muzyka? Celine zamrugała ze zdziwieniem na zaproszenie, samej siebie nie zaprosiłaby nawet na otwarcie kanału, tymczasem panna, nie, pani Doe była gotowa wpuścić nieszczęśliwą pokrakę do własnej kuchni, ryzykując tym, że znowu coś zepsuje. - Cześć - przywitała się z drobnym uśmiechem, miłym, ale i też w jakimś stopniu odruchowo przepraszającym. Bo to właśnie robiła przez ostatnie pół roku, przepraszała za wszystko i za nic, przyzwyczajona, że zazwyczaj to pozwalało uniknąć kary. Wspięcie się na równe nogi nie było proste, podparła się o ramę schodów i wstała, chwiejąc się tylko przez moment, zanim znów złapała równowagę i ruszyła za Eve, wspierając się na mijanych meblach jeśli zachodziła taka potrzeba. A zachodziła często. - Jesteś pewna? Nie chcę was opijać, nie mogę - w porównaniu do dwóch ostatnich dni jej głos nie był już tak chrapliwy i nieprzyjemny, stał się lżejszy, wciąż znaczony uderzającą z każdej strony labilnością nawet w tak bezpiecznym i spokojnym miejscu, jakim był dom Doe. Albo Bathildy? Miała teraz na sobie jedną z koszul nocnych poprzedniej właścicielki, białą, zwieńczoną włóczkową koronką, sporo też na nią za dużą, ale to nic nowego, teraz większość rzeczy była na nią zbyt szeroka. Coś, co kiedyś mogłaby nosić i w czym ładnie wyglądać nagle zjeżdżało z bioder albo wisiało na korpusie jak namiot z dekoracyjnym szpicem, którym była głowa. Niezdrowa, plądrowana chorobą traum głowa.
Przyglądała się plecom Eve w drodze do kuchni, w kołysaniu jej włosów odnalazłszy pewien pokrętny komfort. Kojarzyły jej się z Rain, chociaż loki portowej kobiety były czarne jak węgiel, ładnie błyszczące w słońcu. Z dłońmi mnącymi tkaninę bawełnianej koszuli nocnej zatrzymała się w progu, trochę zagubiona, skupiona na tym, żeby zignorować wspomnienia wracające z kuchni Blacków, wspomnienia tych wszystkich skrzatów w popłochu próbujących uniknąć przybicia ich głów do ścian. Przez dłuższą chwilę siedziały w ciszy, pustka w głowie Celine nie pozwoliła na zagajenie, chociaż przecież miała do dziewczyny tyle pytań. Jak teraz wyglądał świat poza tym domem? Co się działo w Londynie, co wydarzyło w trakcie ostatniego półrocza? Jej ciekawość była zaniepokojona, trwała wojna, ile ludzi zginęło? Ktoś znajomy, przyjaciel? Chciała wiedzieć, a jednocześnie często zarzucała te zamiary, w oczach mieszkańców domu Bathildy dostrzegając jakiś niewypowiedziany smutek, nie mogła rozdrapywać wszystkich ran na raz.
Teraz też tego nie zrobiła.
- Dziękuję - cień uśmiechu, anemicznego, płochliwego uśmiechu, znów zamigotał na wargach gdy usiadła obok i wzięła do rąk kubek. Nawet taka herbata była smakowitym rarytasem, w Tower piła zimną wodę i własne łzy, nic poza tym, dlatego na chwilę przymknęła powieki i odetchnęła głęboko, z zachwytem wciągająca do płuc aromat napoju, a potem pokręciła głową w zaprzeczeniu. Lubiła wszystko, nawet jeśli kiedyś istniało coś, czego by nie lubiła. Ale ci ludzie nie dość, że przyjęli ją pod swój dach, to jeszcze dzielili się pożywieniem, o które teraz na pewno było trudno, jak mogłaby wybrzydzać? - Pomogę ci, dobrze? Ze śniadaniem. Wystarczy, że powiesz mi co i jak. Co prawda nie umiem gotować, ale obiecuję, że niczego nie zepsuję... - zamrugała znad parującego kubka i ostrożnie upiła łyk, zanim znów podniosła się z krzesła. Mięśnie w jej ciele krzyczały, wrzeszczały, skręcały się z bólu, szczególnie po wysiłku, jakim była samotna kąpiel - to nic. Nadwyrężała gościnność, nie dokładała się do niczego, a to, że była tu zaledwie dwa dni nie miało żadnego znaczenia, tak jak znaczenia nie miało to, że była wręcz przeraźliwie osłabiona, ani to, że na moment zakręciło się jej w głowie. Zapracuj na to, że masz dach nad głową, tak mówili jej nawet w Tower, tylko że z inną intencją. - Poza tym ty jesteś... znaczy, wyglądasz bardzo blado - bladziej niż kiedy widziałam cię ostatnim razem; policzki zaróżowiły się z zawstydzoną obawą, z niepokojem. - Przepraszam - dodała automatycznie, co najmniej jakby powiedziała coś strasznego, coś, za co mogła otrzymać policzek. Celine skuliła się w sobie lekko. Chciała pamiętać. Pamiętać jak się z kimś przyrządzało jedzenie. Pamiętać jak być wesołym. Ale chyba już nie potrafiła.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie obejrzała się na Celinę, kiedy ta dźwignęła się na nogi i zeszła ze schodów. Nie zmuszała dziewczyny, żeby poszła za nią do kuchni, ale czuła, że ta nie odmówi. Zerknęła przez ramię, dopiero kiedy padło niepewne pytanie.- Jestem pewna.- odparła, milknąc na moment po kolejnych słowach półwili.- Nie myśl o tym. To nie twój problem.- dodała zaraz. Krucho było u nich z jedzeniem, ale to nie było zmartwienie dziewczyny. Ten problem zostawał na innych barkach. Codziennością było przecież kombinowanie, aby każdy z nich zjadł coś treściwego. Zgodnie z Sheilą dysponowały wszystkim tak, aby to chłopaki dostawali więcej, bo musieli. Tylko w obecnej sytuacji nie łudziła się już, że da się tak nadal i wiedziała, że któraś z nich za dzień albo dwa może pożegnać się z jakimś posiłkiem dnia.
W kuchni zajęła się tym, co planowała od chwili. Spojrzenie podążało za własnymi dłońmi sięgającymi po kubki, czajnik, resztkę herbaty. Skupiała na tym uwagę, chociaż równie dobrze mogłaby zamknąć oczy i intuicyjnie zrobić to samo, przywykła już do powtarzalnych czynności. Tak było jednak łatwiej, by nie odwracać wzroku w kierunku Celine oraz by zignorować mdłości, które w ciepłym wnętrzu wypełnionym zapachami, powróciły.
Zajmując miejsce na krześle, mimowolnie uniosła ciemne tęczówki na swą towarzyszkę. Widząc, jak kręci głową, sama skinęła. To dobrze, nie musiała, chociaż zachodzić w głowę czy powinna coś pominąć lub wziąć pod uwagę z grzeczności, którą z natury chciała zachować. Potarła lekko nadgarstek w nerwowym geście, jakby blizny na skórze znów przypominały o swym istnieniu, chociaż przecież dawno pogodziła się z ich obecnością. Zawahała się krótko, zanim przytaknęła na tą prośbę.
- Dobrze, dam ci coś łatwego do zrobienia.- stwierdziła, nie chcąc odtrącać dziś dziewczyny. Skoro chciała, jakkolwiek pomóc, niech ma okazję do tego. Rzadko miała towarzystwo w kuchni inne niż Paprotka, ale taka zmiana wcale jej nie przeszkadzała.- Mogę Cię nauczyć. Co nieco potrafię.- dodała, szybciej niż przemyślała ową propozycję. Potrafiła gotować, nawet jeśli nie spędzała wielu godzin w kuchni. To było pole do popisu Sheilii, to na niej całkowicie polegali chłopaki. Jej natomiast dano spokój, znów stawała się cieniem w domu, ale wcale nie czuła się z tym źle. Od paru dni, niczego więcej nie łaknęła już, jak nie wzbudzać zainteresowania i towarzystwo półwili dodatkowo pomagało w tym.- Spokojnie, posiedź jeszcze chwilę. Nie spieszy się ze śniadaniem. Chyba, że jesteś głodna już?.- mruknęła, kiedy ta podniosła się.- I siedź. Nie musisz stać przy blacie, jesteś za słaba na to.- dodała łagodnie, nieco monotonnie. Domyślała się, że słabość fizyczna musi doskwierać półwili, dlatego nie wymagała od niej wiele. Nikt w tym domu, nie wymagał od niej niczego. Przesunęła się nieco na krześle, by nieco skorygować pozycję w jakiej siedziała. Zerknęła na dziewczynę, słysząc jej komentarz odnośnie siebie.
- To nie jest mój najlepszy dzień.- przyznała jej rację. Nie patrzyła dziś w lustro, ale mogła się domyślić, że wyglądała blado, jak przez ostatnie parę dni. Poranki były trudne, dlatego coraz bardziej zastanawiała się nad wizytą u uzdrowiciela. Musiała wiedzieć, potrzebowała upewnienia, że to tylko zatrucie, które niedługo minie. Pomęczy trochę i przejdzie, jak nie raz już.- Nie przepraszaj, nie zrobiłaś nic złego.- dodała ze spokojem. Upiła łyk herbaty, przymykając nieco ciemne oczy, gdy gorący napój spływał przełykiem.- Próbowałaś już wychodzić na dwór? Powinnaś rozejrzeć się po okolicy, jest tu bardzo ładnie i stosunkowo bezpiecznie.- zagadnęła z czystego odruchu, skupiając swą uwagę na niej i próbując odciągnąć temat od samej siebie.
W kuchni zajęła się tym, co planowała od chwili. Spojrzenie podążało za własnymi dłońmi sięgającymi po kubki, czajnik, resztkę herbaty. Skupiała na tym uwagę, chociaż równie dobrze mogłaby zamknąć oczy i intuicyjnie zrobić to samo, przywykła już do powtarzalnych czynności. Tak było jednak łatwiej, by nie odwracać wzroku w kierunku Celine oraz by zignorować mdłości, które w ciepłym wnętrzu wypełnionym zapachami, powróciły.
Zajmując miejsce na krześle, mimowolnie uniosła ciemne tęczówki na swą towarzyszkę. Widząc, jak kręci głową, sama skinęła. To dobrze, nie musiała, chociaż zachodzić w głowę czy powinna coś pominąć lub wziąć pod uwagę z grzeczności, którą z natury chciała zachować. Potarła lekko nadgarstek w nerwowym geście, jakby blizny na skórze znów przypominały o swym istnieniu, chociaż przecież dawno pogodziła się z ich obecnością. Zawahała się krótko, zanim przytaknęła na tą prośbę.
- Dobrze, dam ci coś łatwego do zrobienia.- stwierdziła, nie chcąc odtrącać dziś dziewczyny. Skoro chciała, jakkolwiek pomóc, niech ma okazję do tego. Rzadko miała towarzystwo w kuchni inne niż Paprotka, ale taka zmiana wcale jej nie przeszkadzała.- Mogę Cię nauczyć. Co nieco potrafię.- dodała, szybciej niż przemyślała ową propozycję. Potrafiła gotować, nawet jeśli nie spędzała wielu godzin w kuchni. To było pole do popisu Sheilii, to na niej całkowicie polegali chłopaki. Jej natomiast dano spokój, znów stawała się cieniem w domu, ale wcale nie czuła się z tym źle. Od paru dni, niczego więcej nie łaknęła już, jak nie wzbudzać zainteresowania i towarzystwo półwili dodatkowo pomagało w tym.- Spokojnie, posiedź jeszcze chwilę. Nie spieszy się ze śniadaniem. Chyba, że jesteś głodna już?.- mruknęła, kiedy ta podniosła się.- I siedź. Nie musisz stać przy blacie, jesteś za słaba na to.- dodała łagodnie, nieco monotonnie. Domyślała się, że słabość fizyczna musi doskwierać półwili, dlatego nie wymagała od niej wiele. Nikt w tym domu, nie wymagał od niej niczego. Przesunęła się nieco na krześle, by nieco skorygować pozycję w jakiej siedziała. Zerknęła na dziewczynę, słysząc jej komentarz odnośnie siebie.
- To nie jest mój najlepszy dzień.- przyznała jej rację. Nie patrzyła dziś w lustro, ale mogła się domyślić, że wyglądała blado, jak przez ostatnie parę dni. Poranki były trudne, dlatego coraz bardziej zastanawiała się nad wizytą u uzdrowiciela. Musiała wiedzieć, potrzebowała upewnienia, że to tylko zatrucie, które niedługo minie. Pomęczy trochę i przejdzie, jak nie raz już.- Nie przepraszaj, nie zrobiłaś nic złego.- dodała ze spokojem. Upiła łyk herbaty, przymykając nieco ciemne oczy, gdy gorący napój spływał przełykiem.- Próbowałaś już wychodzić na dwór? Powinnaś rozejrzeć się po okolicy, jest tu bardzo ładnie i stosunkowo bezpiecznie.- zagadnęła z czystego odruchu, skupiając swą uwagę na niej i próbując odciągnąć temat od samej siebie.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Schody
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot