Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot
Wykusz z widokiem na ogród
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wykusz
Schody prowadzą do otwartego pokoju z wykuszem, który analogicznie do parteru zwęża się w korytarz prowadzący do pokoju, sypialni i łazienki. Miejsce jak większość w domu, obudowane półkami dźwigającymi książki na temat magii. Okno otwiera się na zarośnięty i zaniedbany ogród.
Cisza, jaka panowała w domu, działała dziwnie kojąco tego dnia. Zwykle dokuczała, zachęcała by wyrwać się z czterech ścian, lecz tym razem z przyjemnością przymykała oczy i chłonęła ten spokój. Słyszała, że Sheila kręciła się po kuchni, ale nie przeszkadzało jej to. Thomas chyba siedział w salonie, chociaż nie miała co do tego pewności. Może już spał, a może gdzieś wyszedł i wróci nie wiadomo kiedy. Nie interesowała się codziennością szwagra, mijała go bez słowa. Cały czas w ten sam sposób niechętnie akceptując, ale nie darząc dawno zapomnianą sympatią i szczerą przyjaźnią, która zalana została krwią najbliższych. Sama siedziała w wykuszu, zerkając na kartkę leżącą przed nią. Jedyne, co udało jej się napisać przez te kilka minut to Jego imię, a raczej zdrobnienie, którego używała chętniej. Miotała się trochę z tym, co chciała mu powiedzieć, co brzmiało dobrze, a może ładnie. Cokolwiek miało to być, orientowała się, że nie było szczere i takie, jak powinno być. Spojrzała na paczuszkę, która leżała obok, schowany w niej został wygaszacz i czekoladowa żaba. Miała nadzieje, że to trafiony prezent, że przyda mu się w sytuacjach, kiedy sam będzie tego chciał, a nie kiedy będzie musiał chronić się w ciemności. W rękach złodzieja było to coś, co mogło ratować sytuację. W rękach Jamesa mogło znaleźć jeszcze większe zastosowanie, co powinno już ją martwić. Zawsze pakował się w kłopoty, z byle czego tworzył się chaos w którym grywał pierwszą rolę. Nie była pewna tylko czy nadal tak jest. Niewiele wiedziała.
Wspierając brodę na dłoni, westchnęła cicho. Była zmęczona. Zamknęła na moment oczy, by odepchnąć od siebie wątpliwości, rozsądne myśli i obawy. Wszystko to, co zakrzywiało prawdę. Spisała w końcu to, co chciała mu powiedzieć. Słowa popłynęły swobodnie, bez cienia wahania. Złożyła kartkę na pół, by wsunąć ją zaraz do koperty i razem z paczuszką zanieść do kuchni, położyć na stole. Była prawie pewna, że tam znajdzie ją Jimmy. Prędzej czy później. Uśmiechnęła się lekko do Sheili, informując zaraz, że po prostu idzie spać. Wieczór jak nigdy wyciągnął z niej siły, zachęcił do zakopania się w pościeli. I tylko gdzieś na skraju świadomości zamajaczyło przeczucie, że to zwykły strach, by stanąć przed Nim. Po tygodniach spięć i nieporozumień, nie zadzierała brody już tak pewnie, stawiając na swoim. Czuła, że tego pożałuje, że następnego dnia będzie na siebie zła, ale dziś wtuliła policzek w zimną poduszkę.
| przekazuję Jamesowi wygaszacz i czekoladową żabę
zt
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Przywykła do poranków, gdy wpatrywała się w sufit, zastanawiając nad sprawami o których już nie mówiła, otoczona ciszą, jaka panowała w pokoju. Dziś było inaczej, jak co niedzielę, pewien szczegół odbiegał od normy. Ten szczegół spał teraz obok, a ona mogła przez chwilę słuchać spokojnego oddechu. Ciemne tęczówki spoczęły na przystojnej twarzy, palce delikatnie musnęły policzek chłopaka, uważając, by nie obudzić go za wcześnie. Tkwiła w takich momentach, świadoma, że to były jedyne chwile, gdy miała pewność, że nie zniknie na cały dzień. Nie będzie znów cieniem czy gościem, który zjawi się późno, aby zasnąć obok i zaraz odejść za dnia. Przyzwyczaiła się do tego schematu, nawet jeśli nadal nie dowierzała, że naprawdę mogła.
Uśmiechając się pod nosem, zbudziła go pocałunkiem, wpierw delikatnym, a później namiętnym, gdy otworzył oczy. Nie dała się jednak zatrzymać w łóżku, zostawiła go samego w pościeli, by przebrać się i zejść na dół, zrobić śniadanie dla wszystkich. Robiła to, co pewien czas, gdy tylko udawało jej się wstać przed Sheilą. W każdy inny dzień wpadała w przykrą rutynę; zajmowała domem, zajmowała wszystkim, co wymagało jej uwagi. Była tu cały czas, kręciła się w pobliżu, dławiąc w sobie poczucie zamknięcia o którym nie mówiła już w ogóle. Ratunkiem stał się ogród i Betty, która w końcu zadomowiła się u nich. Klacz stała się spokojniejsza niż przez pierwsze parę dni, znajdując sobie zajęcie w pochłanianiu wszelkiej trawy z każdego miejsca do którego miała dostęp. To kobyła, coraz częściej wywoływała uśmiech na pełnych ustach, wyrywała z gardła cichy śmiech. Czasami obserwowała klacz, siedząc w wykuszu, oparta wygodnie o ścianę za plecami. Dziś zrobiła to samo, gdy było już po śniadaniu, a cztery żołądki były względnie pełne. Przegoniona z kuchni skapitulowała na starcie, wracając do swego miejsca, ostatnim czasy bez wątpienia ulubionego. Na kolanach ułożyła znaleziony w domu szkicownik, którego tylko kilka kartek było zajęte rysunkami dawnej właścicielki i przedstawiało nie do końca zrozumiałe rzeczy. Samej stworzyła parę szkiców, zwykle jednak podyktowanych emocjami, które przestały wyrywać się spod kontroli. Od ogniska zmieniła się, chociaż wątpiła, aby zorientował się w tym ten, który powinien w którymkolwiek momencie. Od swoich urodzin, znalazła złoty środek między własnym zdaniem, a tym, co powinna mówić. Zaskakiwało ją, że to zaczynało działać i jakkolwiek wpływać na jej własne samopoczucie. Niestety, budziło też obawy co do dnia, kiedy coś pójdzie nie tak.
Oparła lekko skroń o szybę, przyglądając się zwierzęciu w ogrodzie. Wyciągnęła nogi, układając je wygodniej na siedzisku i pogrążając się w myślach. Mimo że w palcach tkwił ołówek, nie musnął on ani razu kartki. Nie miała pomysłu, nie miała chęci. Widoki za oknem nie przyciągały na tyle, by chciała rysować i utrwalić cokolwiek. Spięła się, kiedy usłyszała skrzypnięcie podłogi, odwracając głowę za dźwiękiem, który naruszył ciszę piętra. Uważne spojrzenie spoczęło na Nim, by przez chwilę wręcz oceniająco ogarnąć dobrze znaną sylwetkę.
- Chcesz usiąść? – spytała po chwili, podkulając już nogi, aby zrobić mu miejsce. Ignorowała fakt, że podwinięta sukienka odsłoniła smukłe udo. Przy nim nie było to jakkolwiek istotne, nawet jeśli moment później na usta wpełzł słodki uśmieszek.- Wychodzisz dziś? – zapytała jeszcze, nie wiedząc, czy rwało go już gdzieś, byle dalej stąd i tym samym pokrzyżuje jej własne plany, które właśnie narodziły się w głowie. Odłożyła na ziemię szkicownik i ołówek, by usiąść odrobię wygodniej. Ułożyła łydki na udach Jamesa, gdy tylko zajął miejsce obok. Nie poprawiła sukienki, zamierzając podrażnić się z nim trochę. Zastanawiała się, czy nadal wie, jak go podejść, zagrać mu trochę na opanowaniu w sposób na który nigdy dotąd nie narzekał. Czy dziś miało być inaczej, cóż... dowie się tego.- Myślałam, żeby iść nad jezioro. W końcu mamy czerwiec, więc chyba wystarczająco późno, jak na Nasz pierwszy wypad nad wodę. I zapowiada się gorący dzień.- podzieliła się pomysłem, chociaż wcale nie spieszyło jej się w tej konkretnej chwili. Zdążyła juz popływać kilka dni temu, lecz dziś chyba chciała z nim. Dawno nigdzie nie wychodzili we dwójkę, nie potrafila nawet przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz. Zdawał się nie mieć dla niej czasu, a Ona powoli przestawała już o to zabiegać, widząc, ze to nie ma sensu. Przez ledwie sekundę, ulotną chwilę chciała z cieniem zadziorności zażartować dla rozładowania własnego humoru i rozluźnienia atmosfery bardziej. Ugryzła się w język w ostatnim momencie, wiedząc po urodzinach, że nie była tą, która mogła przy nim żartować i liczyć na zrozumienie.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ciemne brwi drgnęły samotnie, kiedy poczuł dotyk ciepłych warg na swoich; wciąż jednak spał, zwykle spał twardo jak głaz. Na pograniczu jawy ze snem przyjął jej drobny gest niemalże obojętnie, choć przyjemnością — ze spokojnym oddechem i błogim uczuciem odprężenia. Przyjemne ciepło rozeszło się po jego ciele, kiedy prosty, czuły gest przerodził się w coś namiętniejszego; nie sposób było to zignorować. Usta rozchyliły się same, przyjmując jej wyrazy uczuć i pragnień, rozbudzając go całego, a także jego nieuświadomione jeszcze potrzeby. Odwzajemnił pocałunek, uśmiechając się, lecz nim zdążył zamknąć wokół niej ramiona, zniknęła, pozostawiając go z chłodnym powietrzem na twarzy. Niechętnie rozchylił powieki, ze zmarszczonymi brwiami obserwując jak zrzuca koszulkę nocną. Obserwował ją w ciszy, z głową wciśnięta w poduszkę z uśmiechem, odprowadzając ją do drzwi, za którymi prędko zniknęła. Lubił takie poranki. Słodkie, które stawały się zapowiedzią równie słodkiego i przyjemnego dnia. Zapomniał już jak smakowały; jak odczuwało się wolność; obudził się, przeciągnął w leniwym przeświadczeniu, że nic nie musiał. Nie dziś. Przewrócił się na drugi bok, opierając czołem o ścianę, przy której leżał, by jeszcze chwilę zniknąć w tym świecie.
Po śniadaniu, zwyczajowo już udał się na dwór, by przywitać z klaczą, wymienić uprzejmości, wymienić wodę w wiadrze postawionym na dworze. Ogród nie był dla niej wystarczający, trawa szybko się skończy, będzie musiał się nad tym zastanowić później. Klepnął ją jeszcze w łopatkę, nim wrócił do domu, wspiąwszy się po schodach przy oknie zastał Eve ze szkicownikiem. Wsunął dłonie w kieszenie spodni na chwilę.
— Piszesz list miłosny? — spytał ruchem brody wskazując na to, co miała w dłoniach. Nie znał się na tym za dobrze, nie był nawet pewien, co zamierzała z tym zrobić. Podszedł i zajął miejsce w wykuszu naprzeciw niej, kiedy odsunęła nogi. Nie umknęła jej podwinięta spódnica, ale starał się usilnie ignorować ten widok, w takich chwilach jak ta, nagle przypominając sobie o jej stanie. I takie momenty były nieznośne. — Nie wiem, nie. Marcello i tak przygotowuje się do występu. — Wzruszył ramionami, patrząc na nią. Najwięcej ludzi przychodziło do cyrku właśnie dzisiaj. Uniósł dłonie z chwilowym zaskoczeniem, kiedy ułożyła nogi na jego kolanach. Spojrzał na nią, uśmiechnął się powoli wobec jej swobody. Ułożył je zaraz obok, na własnych udach. Kciukiem mimowolnie dotknął jej kostki, muskając jej skórę opuszkiem w geście ledwie zauważalnym, wypracowanym by taki pozostał dla przypadkowego obserwatora. — Zapraszasz mnie na randkę? — spytał z rozbawieniem, unosząc brwi. — Idziemy sami? — spytał ciszę, opuszczając nieco brodę. Czy zamierzała zabrać też jego młodszą siostrę i brata. Oparł głowę o ściankę, z szelmowskim uśmiechem; pamiętał ich wspólne wypady nad jezioro. Spodobał mu się ten pomysł, tęsknił za tym. Przesunął kciukiem nieco wyżej, poprawiając dłonie na udach wygodniej. Zawiesił na niej wzrok. — Gdzie? — Nie znał tych okolic tak, jak ona, nie wiedział, gdzie pragnęła się wybrać.
Po śniadaniu, zwyczajowo już udał się na dwór, by przywitać z klaczą, wymienić uprzejmości, wymienić wodę w wiadrze postawionym na dworze. Ogród nie był dla niej wystarczający, trawa szybko się skończy, będzie musiał się nad tym zastanowić później. Klepnął ją jeszcze w łopatkę, nim wrócił do domu, wspiąwszy się po schodach przy oknie zastał Eve ze szkicownikiem. Wsunął dłonie w kieszenie spodni na chwilę.
— Piszesz list miłosny? — spytał ruchem brody wskazując na to, co miała w dłoniach. Nie znał się na tym za dobrze, nie był nawet pewien, co zamierzała z tym zrobić. Podszedł i zajął miejsce w wykuszu naprzeciw niej, kiedy odsunęła nogi. Nie umknęła jej podwinięta spódnica, ale starał się usilnie ignorować ten widok, w takich chwilach jak ta, nagle przypominając sobie o jej stanie. I takie momenty były nieznośne. — Nie wiem, nie. Marcello i tak przygotowuje się do występu. — Wzruszył ramionami, patrząc na nią. Najwięcej ludzi przychodziło do cyrku właśnie dzisiaj. Uniósł dłonie z chwilowym zaskoczeniem, kiedy ułożyła nogi na jego kolanach. Spojrzał na nią, uśmiechnął się powoli wobec jej swobody. Ułożył je zaraz obok, na własnych udach. Kciukiem mimowolnie dotknął jej kostki, muskając jej skórę opuszkiem w geście ledwie zauważalnym, wypracowanym by taki pozostał dla przypadkowego obserwatora. — Zapraszasz mnie na randkę? — spytał z rozbawieniem, unosząc brwi. — Idziemy sami? — spytał ciszę, opuszczając nieco brodę. Czy zamierzała zabrać też jego młodszą siostrę i brata. Oparł głowę o ściankę, z szelmowskim uśmiechem; pamiętał ich wspólne wypady nad jezioro. Spodobał mu się ten pomysł, tęsknił za tym. Przesunął kciukiem nieco wyżej, poprawiając dłonie na udach wygodniej. Zawiesił na niej wzrok. — Gdzie? — Nie znał tych okolic tak, jak ona, nie wiedział, gdzie pragnęła się wybrać.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pytanie, chociaż obstawiała, że podyktowane jedynie ciekawością sprawiło, że zamilkła na moment. Prawie, jak przyłapana na gorącym uczynku, z którego nie potrafiła się wytłumaczyć sensownie. Zastanowiła się nad tym, spuszczając wzrok na leżący jeszcze na kolanach szkicownik. Rozchyliła pełne usta, ale przez parę sekund odpowiedź nadal nie padła. W końcu kąciki ust uniosły się powoli, zdradzając już, co takiego mogło paść z jej strony.- Tak, dla najlepszego kochanka, jakiego miałam.- odparła, przekrzywiając nieco głowę.- Może Cię to zaskoczy, ale jest on również moim mężem, więc mam nadzieję, że mu się spodoba.- dodała, uśmiechając się tylko ładniej i bezczelniej. Zerknęła jeszcze na szkicownik, gdy odłożyła go na bok, bo nie był już potrzebny. Mając towarzystwo i tak nic nie narysuje.- Ale skoro tu jesteś, chyba nie dokończę.- wzruszając bezradnie ramionami. Trzymała się tego drobnego kłamstwa, nie widząc w tym nic złego. Mogła mu kiedyś napisać taki list, chociaż nie miała pewności czy to byłby najlepszy pomysł, czy w ogóle chciałby czytać wypociny tego pokroju. Słuchała go z uwagą, kiedy określił się, co do dzisiejszych planów. Pocieszające, że nie zamierzał dziś nigdzie zniknąć, zostawiając znów ten dom za sobą. Mogła wykraść mu te parę godzin, wiedząc, że kolejne nadejdą dopiero za kilka dni albo i nie.
Kącik jej ust drgnął, kiedy zauważyła jego zaskoczenie. Dawniej podobna swoboda była normą, czymś tak oczywistym, że przyjąłby to bez poświęcenia, chociażby sekundy. Jego spojrzenie i uśmiech były nieprzyjemnym przypomnieniem, jak wiele się zmieniło. Poczuła to subtelne muśnięcie na skórze, lekki dotyk, jakby nieśmiało naruszał przestrzeń, nawet jeśli sama zrobiła to chwilę temu.
- Najwyraźniej muszę.- odparła pogodnie.- Tobie się nie spieszy, mimo pięknego poranka, więc co mi pozostało poza wzięciem spraw we własne ręce.- westchnęła przesadnie, by zaraz cicho się zaśmiać. Uniosła lekko brew, gdy usłyszała kolejne pytanie.- Skoro ma to być randka... chyba nie potrzebujemy towarzystwa? – przez chwilę poczuła się mniej pewnie. Nie chciał wyjść tylko z nią? Chciał towarzystwa jeszcze kogoś? Wzięła głębszy oddech, by uspokoić myśli. Za łatwo panikowała przez słowa Jamesa, denerwowała się z byle powodu, doszukując za dużo. Była pewna, że to tylko to, jej własna nadinterpretacja.
Spuściła wzrok na jego dłonie, kiedy lekkie muśniecie na skórze powtórzyło się, tym razem wyżej. Mimowolnie przygryzła delikatnie dolną wargę, uśmiechając się przy tym odrobinę.
- Niedaleko jest jezioro, ale jeśli chcesz możemy wybrać się też gdzieś dalej. Gdzieś gdzie kiedyś już byliśmy? – mogła dostosować się do niego, mogli wybrać coś razem. Przez szczeniackie lata pływali w wielu jeziorach, a dziś może był to idealny moment na trochę szaleństwa i ucieczkę gdzieś dalej. Wystarczyła jego zgoda i tyle. Uniosła jedną z dłoni, by zebrać niesforne loki na jedno ramię. Drugą za to sięgnęła do drobnych guziczków, których rząd z przodu sukienki, sięgał parę centymetrów poniżej ostatniego żebra. Bez pośpiechu rozpięła pierwszy guzik i trzy kolejne, nie musząc zerkać w dół, by wiedzieć, że materiał lekko się rozchylał. - I musiałbyś chwile poczekać. Przebiorę się w coś ładniejszego.- uśmiechnęła się nieco mocniej, rzucając mu spojrzenie spod długich rzęs. Wcale nie spieszyło jej się, by wstać z miejsca i iść do sypialni. Zamiast tego palcami musnęła następny guzik z pozornym zawahaniem.
Kącik jej ust drgnął, kiedy zauważyła jego zaskoczenie. Dawniej podobna swoboda była normą, czymś tak oczywistym, że przyjąłby to bez poświęcenia, chociażby sekundy. Jego spojrzenie i uśmiech były nieprzyjemnym przypomnieniem, jak wiele się zmieniło. Poczuła to subtelne muśnięcie na skórze, lekki dotyk, jakby nieśmiało naruszał przestrzeń, nawet jeśli sama zrobiła to chwilę temu.
- Najwyraźniej muszę.- odparła pogodnie.- Tobie się nie spieszy, mimo pięknego poranka, więc co mi pozostało poza wzięciem spraw we własne ręce.- westchnęła przesadnie, by zaraz cicho się zaśmiać. Uniosła lekko brew, gdy usłyszała kolejne pytanie.- Skoro ma to być randka... chyba nie potrzebujemy towarzystwa? – przez chwilę poczuła się mniej pewnie. Nie chciał wyjść tylko z nią? Chciał towarzystwa jeszcze kogoś? Wzięła głębszy oddech, by uspokoić myśli. Za łatwo panikowała przez słowa Jamesa, denerwowała się z byle powodu, doszukując za dużo. Była pewna, że to tylko to, jej własna nadinterpretacja.
Spuściła wzrok na jego dłonie, kiedy lekkie muśniecie na skórze powtórzyło się, tym razem wyżej. Mimowolnie przygryzła delikatnie dolną wargę, uśmiechając się przy tym odrobinę.
- Niedaleko jest jezioro, ale jeśli chcesz możemy wybrać się też gdzieś dalej. Gdzieś gdzie kiedyś już byliśmy? – mogła dostosować się do niego, mogli wybrać coś razem. Przez szczeniackie lata pływali w wielu jeziorach, a dziś może był to idealny moment na trochę szaleństwa i ucieczkę gdzieś dalej. Wystarczyła jego zgoda i tyle. Uniosła jedną z dłoni, by zebrać niesforne loki na jedno ramię. Drugą za to sięgnęła do drobnych guziczków, których rząd z przodu sukienki, sięgał parę centymetrów poniżej ostatniego żebra. Bez pośpiechu rozpięła pierwszy guzik i trzy kolejne, nie musząc zerkać w dół, by wiedzieć, że materiał lekko się rozchylał. - I musiałbyś chwile poczekać. Przebiorę się w coś ładniejszego.- uśmiechnęła się nieco mocniej, rzucając mu spojrzenie spod długich rzęs. Wcale nie spieszyło jej się, by wstać z miejsca i iść do sypialni. Zamiast tego palcami musnęła następny guzik z pozornym zawahaniem.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Jej chwilowe zmieszanie, lekka dezorientacja nie umknęły jego uwadze. Uniósł brew, wpatrując się w nią intensywniej — i wyraźniej oczekując odpowiedzi, chodź ani słowem ani innym gestem nie ponaglił jej do tego.
— Och! — westchnął zaskoczony, marszcząc brwi. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał, a jednocześnie na właśnie taką liczył. Spod ciemnej linii dojrzał na nią chmurnym, podejrzliwym wzrokiem. Podrapał się palcem po nasadzie nosa, by później wskazać nim na nią. — Powiedziałaś, najlepszego. — Przechylł głowę z wciąż zmrużonym spojrzeniem skierowanym prosto na nią. — Więc ilu ich było właściwie? — Surowe spojrzenie nie unikało od niej. Wiedział, że przed nim nie było nikogo, co do tego miał absolutną pewność; choć jego ego było niewielkie — mimo gry i całej tej otoczki brakowało mu prawdziwej pewności siebie, co do tego nie miał żadnych watpliwości — tak nie potrafił wyzbyć się z głowy tamtych słów Connora; jego pogardliwego tonu, spojrzenia. Choć żartował w swych słowach, nie zależało mu ani na prawdzie ani na pogorszeniu atmosfery, w ułamku sekundy zakłuło go tamto spotkanie. Poddał się temu, zaraz żałując. Nie był pewien już, czy mogła odebrać jego słowa tak samo lekko i łatwo jak wcześniej. Był burzą, był sztormem, wulkanem i trzęsieniem ziemi, ale nie prowadziła go nigdy obsesja. — Możesz mi spróbować go wyrecytować. Tak na próbę, a ja powiem ci, czy jest wart wysłania. Tak, wiesz, podzielę się męskim spojrzeniem — zapewnił ją poważnie, kiwając lekko głową. Uśmiechnął się po chwili; cień dawnych wspomnień zawisł nad nimi. Zdawało mu się przez chwilę, ż było w tym coś znajomego. Echo przeszłości, tamtych rozmów, żartów pozbawionych uszczypliwości i własnych lęków. Lekko muskał palcami jej skórę, delikatne, jakby robił tu intuicyjnie, przypadkiem choć tak naprawdę robił to całkiem z rozmysłem, nie mogąc zignorować jej pozy. — Właściwie to, mógłbym spędzić ten gdzie na kanapie. Albo w łóżku. Nie robiąc absolutnie nic — zapewnił ją z pełnym przekonaniem. Nie spieszyło mu się nigdzie; może o był błąd. Może powinien był zareagować, wyprzedzić fakty, pomyśleć o czymś więcej. Ale te niedziele były tak leniwe czasem, że trudno było odmówicie błogości na którą czekał. — Chyba nie — odpowiedział jej twierdząco. Nie wiedział, że w okolicy znajdowało się jezioro, ale z ich dwójki to on znał dolinę słabiej. — Brzmi dobrze. — przyznał, kiwając lekko głową. Spojrzenie pomknęło mu w stronę jej dekoltu; nie potrafił się temu oprzeć. Już pierwszy z guzików, kiedy odskoczył sprawił, że na moment wstrzymał oddech. Za nim poszły kolejne, a delikatny materiał sukienki rozchylał się. Poczuł, jak zasycha mu w gardle. — Potrzebujesz jakiejś... ehm... Pomocy? — spytał nieporadnie. Doskwierała mu myśl, że była w ciąży; że mimo to kusiła go tak wrednie, złośliwie. Odwrócił wzrok w kierunku okna, biorąc głęboki wdech. — Betty się chyba zadomowiła. Skubie trawę jak szalona, niedługo wyczyści cały ogród. — Zmiana tematu powinna go otrzeźwić. Czuł, jak zrobiło mu się gorąco. Próbował nie patrzeć i teraz, też jej nie dotykać tak, jak wcześniej. Doń wplótł we włosy, przeklinając samego siebie, że tu z nią usiadł. — Poczekam tu na ciebie — dodał prędko i niedbale, uparcie wpatrując się w okno. — Gdybyś potrzebowała czegoś, zawołaj — dodał po chwili niezdecydowanie, zerkając na nią z westchnienie,.
— Och! — westchnął zaskoczony, marszcząc brwi. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał, a jednocześnie na właśnie taką liczył. Spod ciemnej linii dojrzał na nią chmurnym, podejrzliwym wzrokiem. Podrapał się palcem po nasadzie nosa, by później wskazać nim na nią. — Powiedziałaś, najlepszego. — Przechylł głowę z wciąż zmrużonym spojrzeniem skierowanym prosto na nią. — Więc ilu ich było właściwie? — Surowe spojrzenie nie unikało od niej. Wiedział, że przed nim nie było nikogo, co do tego miał absolutną pewność; choć jego ego było niewielkie — mimo gry i całej tej otoczki brakowało mu prawdziwej pewności siebie, co do tego nie miał żadnych watpliwości — tak nie potrafił wyzbyć się z głowy tamtych słów Connora; jego pogardliwego tonu, spojrzenia. Choć żartował w swych słowach, nie zależało mu ani na prawdzie ani na pogorszeniu atmosfery, w ułamku sekundy zakłuło go tamto spotkanie. Poddał się temu, zaraz żałując. Nie był pewien już, czy mogła odebrać jego słowa tak samo lekko i łatwo jak wcześniej. Był burzą, był sztormem, wulkanem i trzęsieniem ziemi, ale nie prowadziła go nigdy obsesja. — Możesz mi spróbować go wyrecytować. Tak na próbę, a ja powiem ci, czy jest wart wysłania. Tak, wiesz, podzielę się męskim spojrzeniem — zapewnił ją poważnie, kiwając lekko głową. Uśmiechnął się po chwili; cień dawnych wspomnień zawisł nad nimi. Zdawało mu się przez chwilę, ż było w tym coś znajomego. Echo przeszłości, tamtych rozmów, żartów pozbawionych uszczypliwości i własnych lęków. Lekko muskał palcami jej skórę, delikatne, jakby robił tu intuicyjnie, przypadkiem choć tak naprawdę robił to całkiem z rozmysłem, nie mogąc zignorować jej pozy. — Właściwie to, mógłbym spędzić ten gdzie na kanapie. Albo w łóżku. Nie robiąc absolutnie nic — zapewnił ją z pełnym przekonaniem. Nie spieszyło mu się nigdzie; może o był błąd. Może powinien był zareagować, wyprzedzić fakty, pomyśleć o czymś więcej. Ale te niedziele były tak leniwe czasem, że trudno było odmówicie błogości na którą czekał. — Chyba nie — odpowiedział jej twierdząco. Nie wiedział, że w okolicy znajdowało się jezioro, ale z ich dwójki to on znał dolinę słabiej. — Brzmi dobrze. — przyznał, kiwając lekko głową. Spojrzenie pomknęło mu w stronę jej dekoltu; nie potrafił się temu oprzeć. Już pierwszy z guzików, kiedy odskoczył sprawił, że na moment wstrzymał oddech. Za nim poszły kolejne, a delikatny materiał sukienki rozchylał się. Poczuł, jak zasycha mu w gardle. — Potrzebujesz jakiejś... ehm... Pomocy? — spytał nieporadnie. Doskwierała mu myśl, że była w ciąży; że mimo to kusiła go tak wrednie, złośliwie. Odwrócił wzrok w kierunku okna, biorąc głęboki wdech. — Betty się chyba zadomowiła. Skubie trawę jak szalona, niedługo wyczyści cały ogród. — Zmiana tematu powinna go otrzeźwić. Czuł, jak zrobiło mu się gorąco. Próbował nie patrzeć i teraz, też jej nie dotykać tak, jak wcześniej. Doń wplótł we włosy, przeklinając samego siebie, że tu z nią usiadł. — Poczekam tu na ciebie — dodał prędko i niedbale, uparcie wpatrując się w okno. — Gdybyś potrzebowała czegoś, zawołaj — dodał po chwili niezdecydowanie, zerkając na nią z westchnienie,.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie uciekała od niego spojrzeniem, zauważając ten podejrzliwy wzrok i mimikę zdradzającą wiele, jego emocji. Mimowolnie zmrużyła lekko oczy na ledwie chwilę, kiedy wskazał na nią, jakby co najmniej oskarżał. Nie kryła zdziwienia, gdy padło pytanie. Miała ochotę zapytać, jak daleko sięgała jego nieufność względem niej, ale wiedziała już, że nic tym nie wskóra, że uciekając od pytania, pogorszy sytuację.
- Tylko Ty.- odparła ze spokojem. Ile razy już mówiła mu, że nie było nikogo innego? Była pewna, że nie zliczyłaby tego na palcach jednej ręki, a może nawet dwóch. Najwyraźniej jednak jej słowa niewiele znaczyły.- Czy to odbiera mi prawo, by mówić, że byłeś i jesteś najlepszy? – spytała po chwili zawahania.- Nie potrzebuję tonąć w spojrzeniu innych oczu, pożądać innego dotyku czy tracić oddechu pod cudzymi pocałunkami. Nie wierzę, że jest ktoś w tym lepszy niż Ty i nie chcę tego sprawdzać. Nie potrzebuję.- dodała łagodnie. Czasami zawieszała na kimś spojrzenie, oceniająco muskała sylwetkę, ale to nie było to. Nie to samo, co czuła mając obok własnego męża. Przestało ciągnąć ją do obcego i nowego, jeśli miała to smakować samotnie.
Uniosła lekko brew, by zaraz pozwolić lekkiemu i rozbawionemu uśmiechowi, zawitać na ustach. Wiedziała, że był ciekawski, ale tym ją zaskoczył. Może łatwiej byłoby, gdyby naprawdę pisała list miłosny, zamiast tonąć w myślach. Przekrzywiła głowę, zastanawiając się moment.
- No nie wiem, głupio mi tak...- spróbowała spoważnieć, ale zdradzał ją uśmiech nad którym nie mogła zapanować. Próbowała się wymigać, cicho licząc, że Jimmy odpuści jednak ten temat. Czuła się lekko niekomfortowo, nawet jeśli miałby usłyszeć to tylko James i nikt inny. Dodatkowo jego dotyk rozpraszał uwagę, muśnięcia palców na skórze, przyprawiały o szybsze bicie serca, mimo że przecież nie robił niczego wielkiego. Mimowolnie ciemne spojrzenie parę razy zatrzymało się na jego dłoniach, by zaraz wrócić do przystojnej twarzy.
- Jeśli chcesz... to możesz tak spędzić dzień. Mogę iść sama, to żaden problem.- nie chciała, aby czuł się zmuszony poświęcać dzień dla niej, wychodzić gdziekolwiek, jeśli nie miał na to ochoty, tak naprawdę.
Kolejne jego słowa, przyjęła z milczeniem, rzucając mu spojrzenie spod długich rzęs. W każdym odpiętym guziku nie było ani grama przypadku. Z pełną świadomością przeciągała chwilę, piętrzyła napięcie, kiedy James spoglądał w dół, chłonąc przez moment ów widok.
- Chyba tak... myślę, że potrzebuję pomocy z kolejnymi.- odparła prawie szeptem, ale nie wątpiła, że jej słowa dotrą do niego. Nie rozpinała kolejnych guzików, dając mu szansę na reakcję, jednak nie takiej się spodziewała. Zamarła, gdy wbił wzrok w okno i podjął temat klaczy, która faktycznie pochłaniała trawę w ogrodzie, jak szalona. Poczuła, jakby wylał na nią kubeł zimnej wody, kiedy odsunął od niej dłonie, tworząc tylko wyraźniejszy dystans. Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem i rosnącym zmieszaniem. Podkuliła nogi, jak w chwili, gdy zrobiła mu miejsce, aby mógł usiąść w wykuszu.- Aż tak odrzuca Cię ten widok? – spytała cicho, słysząc za dobrze, własny drżący głos. Wiedziała, jaki był stosunek do kobiet w ciąży wśród cyganów i tym bardziej wśród mężczyzn, jednak nie przypuszczała, że w ten sam sposób zachowa się On. Miała nadzieję, że się myli, że to jednak nie to.- Spójrz na mnie.- poprosiła, przesuwając się i opierając dłoń na jego policzku, by skłonić go do tego. Zwątpiła ponownie, kiedy dotarły do niej jego słowa. Milczała, nie wiedząc, co mogła jeszcze powiedzieć. Podniosła się z miejsca, nieco gwałtowniej niż planowała.- Weź z dołu jakiś koc i ręczniki.- rzuciła bardziej w przestrzeń, zanim zniknęła w sypialni. Przebrała się, sięgając po błękitną sukienkę, lekką i przewiewną, idealną na tę pogodę. Wróciła do niego po paru minutach, zerkając krótko na twarz chłopaka.
- Idziemy? – spytała, wyciągając dłoń w jego kierunku, gotowa by jednak zabrać rzeczy od niego i iść samej.
przechodzimy tutaj?
- Tylko Ty.- odparła ze spokojem. Ile razy już mówiła mu, że nie było nikogo innego? Była pewna, że nie zliczyłaby tego na palcach jednej ręki, a może nawet dwóch. Najwyraźniej jednak jej słowa niewiele znaczyły.- Czy to odbiera mi prawo, by mówić, że byłeś i jesteś najlepszy? – spytała po chwili zawahania.- Nie potrzebuję tonąć w spojrzeniu innych oczu, pożądać innego dotyku czy tracić oddechu pod cudzymi pocałunkami. Nie wierzę, że jest ktoś w tym lepszy niż Ty i nie chcę tego sprawdzać. Nie potrzebuję.- dodała łagodnie. Czasami zawieszała na kimś spojrzenie, oceniająco muskała sylwetkę, ale to nie było to. Nie to samo, co czuła mając obok własnego męża. Przestało ciągnąć ją do obcego i nowego, jeśli miała to smakować samotnie.
Uniosła lekko brew, by zaraz pozwolić lekkiemu i rozbawionemu uśmiechowi, zawitać na ustach. Wiedziała, że był ciekawski, ale tym ją zaskoczył. Może łatwiej byłoby, gdyby naprawdę pisała list miłosny, zamiast tonąć w myślach. Przekrzywiła głowę, zastanawiając się moment.
- No nie wiem, głupio mi tak...- spróbowała spoważnieć, ale zdradzał ją uśmiech nad którym nie mogła zapanować. Próbowała się wymigać, cicho licząc, że Jimmy odpuści jednak ten temat. Czuła się lekko niekomfortowo, nawet jeśli miałby usłyszeć to tylko James i nikt inny. Dodatkowo jego dotyk rozpraszał uwagę, muśnięcia palców na skórze, przyprawiały o szybsze bicie serca, mimo że przecież nie robił niczego wielkiego. Mimowolnie ciemne spojrzenie parę razy zatrzymało się na jego dłoniach, by zaraz wrócić do przystojnej twarzy.
- Jeśli chcesz... to możesz tak spędzić dzień. Mogę iść sama, to żaden problem.- nie chciała, aby czuł się zmuszony poświęcać dzień dla niej, wychodzić gdziekolwiek, jeśli nie miał na to ochoty, tak naprawdę.
Kolejne jego słowa, przyjęła z milczeniem, rzucając mu spojrzenie spod długich rzęs. W każdym odpiętym guziku nie było ani grama przypadku. Z pełną świadomością przeciągała chwilę, piętrzyła napięcie, kiedy James spoglądał w dół, chłonąc przez moment ów widok.
- Chyba tak... myślę, że potrzebuję pomocy z kolejnymi.- odparła prawie szeptem, ale nie wątpiła, że jej słowa dotrą do niego. Nie rozpinała kolejnych guzików, dając mu szansę na reakcję, jednak nie takiej się spodziewała. Zamarła, gdy wbił wzrok w okno i podjął temat klaczy, która faktycznie pochłaniała trawę w ogrodzie, jak szalona. Poczuła, jakby wylał na nią kubeł zimnej wody, kiedy odsunął od niej dłonie, tworząc tylko wyraźniejszy dystans. Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem i rosnącym zmieszaniem. Podkuliła nogi, jak w chwili, gdy zrobiła mu miejsce, aby mógł usiąść w wykuszu.- Aż tak odrzuca Cię ten widok? – spytała cicho, słysząc za dobrze, własny drżący głos. Wiedziała, jaki był stosunek do kobiet w ciąży wśród cyganów i tym bardziej wśród mężczyzn, jednak nie przypuszczała, że w ten sam sposób zachowa się On. Miała nadzieję, że się myli, że to jednak nie to.- Spójrz na mnie.- poprosiła, przesuwając się i opierając dłoń na jego policzku, by skłonić go do tego. Zwątpiła ponownie, kiedy dotarły do niej jego słowa. Milczała, nie wiedząc, co mogła jeszcze powiedzieć. Podniosła się z miejsca, nieco gwałtowniej niż planowała.- Weź z dołu jakiś koc i ręczniki.- rzuciła bardziej w przestrzeń, zanim zniknęła w sypialni. Przebrała się, sięgając po błękitną sukienkę, lekką i przewiewną, idealną na tę pogodę. Wróciła do niego po paru minutach, zerkając krótko na twarz chłopaka.
- Idziemy? – spytała, wyciągając dłoń w jego kierunku, gotowa by jednak zabrać rzeczy od niego i iść samej.
przechodzimy tutaj?
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie było jak dawniej, a jednoczenie jego słowa nie dyktowały ostatnia niepewność i pretensje. To, co czuł po spotkaniu z Connorem, po ostatnich utarczkach z Eve przysłoniła lekka mgła. Wciąż rześka, świeża, poranna — ale jednocześnie będąca już pewną częścią przeszłością. Słońce powoli wschodziło na niebie, a oni mogli żyć dalej, ciesząc się zdrowiem, życiem. Uśmiechnął się, spuszczając wzrok z lekkim wstydem. Nie wymagał od niej tego, a jednocześnie tego właśnie oczekiwał. Przypominania o tym, że prócz nie nie było nikogo; że jej pełne wargi nie całowały innych prócz jego, a smukłe, delikatne paluszki nie muskały skóry kogoś obcego. Chorobliwa zazdrość wstąpiła w niego podczas ostatnich dwóch lat — kiedy ją stracił i kiedy odzyskał. Patrząc na nią chciał czuć się pewnie; jak ktoś, kto na nią zasłużył, ale tak przecież nie było. Każdy dzień i każde wydarzenie przypominało tylko o tym, że jej piękno nie było ziemskim cudem. Igrała z nim, a jednak wciąż była jego żoną. Związaną z nim z miłości czy uwiązaną obietnicą? Czasem nie był pewien. Nie chciał trzymać jej przy sobie siłą, jednocześnie zastanawiając się czy ich ścieżki miały wciąż szansę się skrzyżować. Czy to ona była mu przeznaczona? Czy on miał być tylko jej? Kiedy unosił na nią wzrok wszystkie wątpliwości uciekały w mgnieniu oka.
Patrzył na nią w chwili, kiedy wypowiadała te wszystkie słowa — z jednej strony brzmiące zaledwie jak seria frazesów, z drugiej będąca wszystkim, co było mu naprawdę potrzebne. Nie mrugał, patrząc na nią w krótkim zamyśleniu. Mówiła tak szerze, tak prawdziwie. Nie miał powodu, by jej nie wierzyć, nie ufać w jej intencje. Pokiwał lekko — rozumiał. Naprawdę. Chciał, by to wiedziała, przestając jednocześnie obawiać wszystkich tych zaczepek i docinków. Nawet jeśli go okłamywała, nie potrafił tego ocenić, połykając jej słowa i najdrobniejsze gesty bez protestów. Tego chciał, tego pragnął — by patrzyła na niego w ten sposób. Jakby nie było nikogo innego na tym świecie, byli komplecie sami.
Brew uniosła się lekko, samotnie i nieproszona, kiedy wspomniała o własnych odczuciach.
— Och, niepotrzebnie. Będę... Słowo daję, będę bardzo wyrozumiały — obiecał stanowczo i bez cienia kpiny. Jej uśmiech — słodki, uroczy i filuterny jednocześnie, zbijał go z pantałyku. Łapał to uczucie i tracił je znów. — Nie-e — przeciągnął wzdychając. Mógłby, bo czemu i nie. Leżenie go nudziło tak naprawdę — jego słowa były porównaniem do czegoś, czego nie znał i czego nie potrafił do końca. — Chyba, że z tobą — dodał po chwili, zastanawiając się, czy naprawdę mogłaby wynagrodzić tę bezczynność. Nie wiedział, czy potrafiła. Czy cokolwiek mógł. Czy potrafiłby spędzić cały dzień w łóżku tylko z nią; pozornie nic nie robiąc. Czy może był to tylko chwilowy wymysł, fanaberia. Było go na nią stać? Był młody, wciąż niewiele wiedział o sobie i własnych potrzebach. Patrzył więc na jej guziki, czując jak zasycha mu w gardle. Nie miała względem niego litości. Wiedziała, że niewiele było trzeba, by rozniecić jego wyobraźnię, fantazje. Jej piersi - krąglejsze niż wcześniej, większe. Piękniejsze niż te, które pamiętał, kusiły go, a raczej ona nęciła go ich widokiem. Próbował walczyć z tym. Sądził, że tak zachowałby się poważny mężczyzna dbający o życie i zdrowie swoich bliskich. Tak powinien zrobić, uczynić. Odwrócić wzrok, nie dając się skusić. Myślał, że jest na dobrej drodze, kiedy wypowiedziała słowa tak palące ja ogień.
— Nie! — zaprotestował niemalże od razu. — To nie tak!— dodał, zerkając w jej kierunku. — Eve… — Nie dała mu szansy wyjaśnić, oddaliwszy się już, znikając ostatecznie za drzwiami jednego z pokojów. Zaklął w duchu, przymykając oczy. Było mu potwornie wstyd, nie zdążył jej powiedzieć. Westchnął, spoglądając przez okno; oparł czoło o zimną szybę przez chwilę głośno oddychając. Nie poszedł po ręczniki, ani koc. Tkwił w miejscu przeklinając samego siebie. — Idiota — wrzucił sobie, patrząc w odbicie na szybie. Kiedy ją dostrzegł w nim, obrócił się i wstał. — To nie tak — powtórzył, podchodząc do niej. Złapał jej spojrzenie; ramiona opadły mu bezradnie. — Jesteś piękna. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu spotkałem — zapewnił ją, ściągając ku sobie brwi. — To jest właśnie problem. Jesteś czasem… zbyt piękna. Zbyt… no wiesz… — spuścił wzrok i przygryzł policzek od środka. — Zbyt seksowna — dodał cicho, tak, jakby obawiał się, że ktoś go usłyszy. Wtedy też podniósł głowę i westchnął głośno. — Doskonale wiesz, jak działaś na mężczyzn. Nie mógłbym się opanować — wyjaśnił jej, wciąż nie ruszając się z miejsca. Jak miał jej to wyjaśnić?
Patrzył na nią w chwili, kiedy wypowiadała te wszystkie słowa — z jednej strony brzmiące zaledwie jak seria frazesów, z drugiej będąca wszystkim, co było mu naprawdę potrzebne. Nie mrugał, patrząc na nią w krótkim zamyśleniu. Mówiła tak szerze, tak prawdziwie. Nie miał powodu, by jej nie wierzyć, nie ufać w jej intencje. Pokiwał lekko — rozumiał. Naprawdę. Chciał, by to wiedziała, przestając jednocześnie obawiać wszystkich tych zaczepek i docinków. Nawet jeśli go okłamywała, nie potrafił tego ocenić, połykając jej słowa i najdrobniejsze gesty bez protestów. Tego chciał, tego pragnął — by patrzyła na niego w ten sposób. Jakby nie było nikogo innego na tym świecie, byli komplecie sami.
Brew uniosła się lekko, samotnie i nieproszona, kiedy wspomniała o własnych odczuciach.
— Och, niepotrzebnie. Będę... Słowo daję, będę bardzo wyrozumiały — obiecał stanowczo i bez cienia kpiny. Jej uśmiech — słodki, uroczy i filuterny jednocześnie, zbijał go z pantałyku. Łapał to uczucie i tracił je znów. — Nie-e — przeciągnął wzdychając. Mógłby, bo czemu i nie. Leżenie go nudziło tak naprawdę — jego słowa były porównaniem do czegoś, czego nie znał i czego nie potrafił do końca. — Chyba, że z tobą — dodał po chwili, zastanawiając się, czy naprawdę mogłaby wynagrodzić tę bezczynność. Nie wiedział, czy potrafiła. Czy cokolwiek mógł. Czy potrafiłby spędzić cały dzień w łóżku tylko z nią; pozornie nic nie robiąc. Czy może był to tylko chwilowy wymysł, fanaberia. Było go na nią stać? Był młody, wciąż niewiele wiedział o sobie i własnych potrzebach. Patrzył więc na jej guziki, czując jak zasycha mu w gardle. Nie miała względem niego litości. Wiedziała, że niewiele było trzeba, by rozniecić jego wyobraźnię, fantazje. Jej piersi - krąglejsze niż wcześniej, większe. Piękniejsze niż te, które pamiętał, kusiły go, a raczej ona nęciła go ich widokiem. Próbował walczyć z tym. Sądził, że tak zachowałby się poważny mężczyzna dbający o życie i zdrowie swoich bliskich. Tak powinien zrobić, uczynić. Odwrócić wzrok, nie dając się skusić. Myślał, że jest na dobrej drodze, kiedy wypowiedziała słowa tak palące ja ogień.
— Nie! — zaprotestował niemalże od razu. — To nie tak!— dodał, zerkając w jej kierunku. — Eve… — Nie dała mu szansy wyjaśnić, oddaliwszy się już, znikając ostatecznie za drzwiami jednego z pokojów. Zaklął w duchu, przymykając oczy. Było mu potwornie wstyd, nie zdążył jej powiedzieć. Westchnął, spoglądając przez okno; oparł czoło o zimną szybę przez chwilę głośno oddychając. Nie poszedł po ręczniki, ani koc. Tkwił w miejscu przeklinając samego siebie. — Idiota — wrzucił sobie, patrząc w odbicie na szybie. Kiedy ją dostrzegł w nim, obrócił się i wstał. — To nie tak — powtórzył, podchodząc do niej. Złapał jej spojrzenie; ramiona opadły mu bezradnie. — Jesteś piękna. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu spotkałem — zapewnił ją, ściągając ku sobie brwi. — To jest właśnie problem. Jesteś czasem… zbyt piękna. Zbyt… no wiesz… — spuścił wzrok i przygryzł policzek od środka. — Zbyt seksowna — dodał cicho, tak, jakby obawiał się, że ktoś go usłyszy. Wtedy też podniósł głowę i westchnął głośno. — Doskonale wiesz, jak działaś na mężczyzn. Nie mógłbym się opanować — wyjaśnił jej, wciąż nie ruszając się z miejsca. Jak miał jej to wyjaśnić?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Poczuła rozlewający się po ciele spokój, kiedy pokiwał głową, gdy zaakceptował jej słowa. Miała nadzieję, że naprawdę dotarło do niego, że był tym jedynym. Nie miała problemu, aby powiedzieć to raz jeszcze, przypomnieć mu kiedyś, jednak potrzebował tego zrozumienia, które właśnie zdradził jej.
To ją wyciszało, uspokajało stres, jaki potrafił niespodziewanie przejąć kontrolę nad jej myślami. Nie powinna się denerwować, strach wyniszczał, a teraz w obecnym stanie najpewniej nie powinna na to pozwalać. Uśmiechnęła się delikatnie, ładnie, jak dawniej w ten sposób, który był przeznaczony tylko dla niego. W uśmiechu, który sięgał nie tylko ust, ale i oczu. Ciemnych tęczówek, które zdawały się cieplejsze, ufnie zatrzymywały na nim. Chciała czuć się przy nim tak, jak kiedyś, nawet w namiastce. Nie wymagała już więcej, nie oczekiwała, skoro nie mogła dostać nic ponadto. Zadowoli się tylko tym.
- Hm, obiecuję, że jak dokończę to dam ci do przeczytania. Zostawię specjalnie dla ciebie do oceny.- uśmiechnęła się szerzej. Zostawiane na poduszkach liściki nie były dla nich nowością i nie miała problemu, aby wrócić do tego na ten jeden raz.
Przechyliła lekko głowę, kiedy przyznał, że mógłby spędzić dzień w łóżku z nią obok. Była ciekawa czy naprawdę wytrzymałby tyle czasu, czy dałby radę w bezczynności. W sumie miała pomysł, jak zająć go na te godziny, wynagrodzić mu wylegiwanie się w pościeli. Mogłaby spróbować, ale on sam nie wydawał się przekonany. Dzień był długi, a on zbyt niecierpliwy, nie wątpiła w to.
Rozpinając guziki sukienki, nęcąc go w tak otwarty sposób, myślała, że… co tak naprawdę myślała? Widząc jego reakcję, poczuła się głupia, naiwna i po prostu durna. Dlaczego przypuszczała, że nadal mu się podobała, że po wszystkim, co wywróciło się już do góry nogami, ta jedna kwestia pozostała bez zmian. Sama była sobie winna, sama to zaczęła. Mimo to rozczarowanie i odrzucenie rozlały się boleśnie. To nie tak. Słowa sprzeciwu zabrzmiały już za nią, moment, zanim zatrzasnęła drzwi od pokoju. Przebrała się, bo w końcu to zapowiedziała, ale zapał, który miała przed paroma minutami, wypalił się całkiem. Wracając była gotowa wyjść samej. Wyciągając do niego rękę, nie oczekiwała jego towarzystwa. Nie chciała zmuszać go do czegokolwiek, nie mogła niczego tym osiągnąć.
Stała w miejscu, nawet nie drgnęła, kiedy wstał z wykuszu i podszedł do niej. Wzrok zawiesiła na jego torsie, nie chcąc skrzyżować spojrzeń ciemnych oczu. Raz jeszcze usłyszała te same słowa, to nie tak. Uniosła wzrok, wbrew temu, co zamierzała, pozwoliła złapać się w potrzask oczu Jamesa. Rozchyliła pełne usta, chcąc zapewnić go, że nie musiał teraz próbować wybrnąć z tego. Jeśli miało to mijać się z prawdą, mógł dać sobie spokój. Milczała jednak, kiedy mówił dalej.
Nie kryła nie zrozumienia, gdy przyznał, że problemem było to, że była zbyt piękna. Od kiedy dla mężczyzn to problem? Nie rozumiała.
- Zbyt piękna… seksowna.- powtórzyła głucho, próbując to przetrawić w najszybszy sposób.- Dlaczego to problem? – spytała, nie pojmując, gdzie on widział w tym jakąkolwiek przeszkodę.- Czy nie tego powinieneś chcieć? – wydawało jej się, że mężczyźni tego chcieli, mężowie chcieli mieć żony piękniejsze niż inne. Mogła się aż tak pomylić. Otworzyła szerzej oczy, dopiero na kolejne słowa. Czy wiedziała, jak działała na mężczyzn? W pewnym sensie tak. Miała momenty, gdy wykorzystywała własną aparycję, gdy drażniła mężczyzn i bawiła się ich pragnieniami. Dla zabawy ryzykowała i igrała z męską cierpliwością. Wyciągnęła dłonie, by zamknąć smukłe palce na jego dłoniach. Splotła ich palce ze sobą, zbliżając się i zadzierając głowę nieco wyżej.- Więc dlaczego chcesz się opanować? – spytała szeptem, ciepłym tonem. Poluzowała chwyt na jednej z jego dłoni, by przesunąć palce na jej grzbiet. Pokierowała męską dłoń na swój policzek, a później zsunęła powoli na szyję.- Chcę zrozumieć.- dodała równie cicho. Wcześniej zamierzała jedynie podrażnić się z nim, sprawdzić gdzie leżała granica, ale teraz chciała zrozumieć i przekroczyć to, co zatrzymywało go. By nie męczył się z tym, jeśli najpewniej nie musiał.- Powiedz mi.- równie niespiesznie zsunęła jego dłoń niżej ku dekoltowi, czując jak wali jej serce pod nawet takim dotykiem i rozluźniła palce. Już bez przymusu, bez nacisku, dając mu szansę by zabrał rękę. Jeśli naprawdę tego chciał.
To ją wyciszało, uspokajało stres, jaki potrafił niespodziewanie przejąć kontrolę nad jej myślami. Nie powinna się denerwować, strach wyniszczał, a teraz w obecnym stanie najpewniej nie powinna na to pozwalać. Uśmiechnęła się delikatnie, ładnie, jak dawniej w ten sposób, który był przeznaczony tylko dla niego. W uśmiechu, który sięgał nie tylko ust, ale i oczu. Ciemnych tęczówek, które zdawały się cieplejsze, ufnie zatrzymywały na nim. Chciała czuć się przy nim tak, jak kiedyś, nawet w namiastce. Nie wymagała już więcej, nie oczekiwała, skoro nie mogła dostać nic ponadto. Zadowoli się tylko tym.
- Hm, obiecuję, że jak dokończę to dam ci do przeczytania. Zostawię specjalnie dla ciebie do oceny.- uśmiechnęła się szerzej. Zostawiane na poduszkach liściki nie były dla nich nowością i nie miała problemu, aby wrócić do tego na ten jeden raz.
Przechyliła lekko głowę, kiedy przyznał, że mógłby spędzić dzień w łóżku z nią obok. Była ciekawa czy naprawdę wytrzymałby tyle czasu, czy dałby radę w bezczynności. W sumie miała pomysł, jak zająć go na te godziny, wynagrodzić mu wylegiwanie się w pościeli. Mogłaby spróbować, ale on sam nie wydawał się przekonany. Dzień był długi, a on zbyt niecierpliwy, nie wątpiła w to.
Rozpinając guziki sukienki, nęcąc go w tak otwarty sposób, myślała, że… co tak naprawdę myślała? Widząc jego reakcję, poczuła się głupia, naiwna i po prostu durna. Dlaczego przypuszczała, że nadal mu się podobała, że po wszystkim, co wywróciło się już do góry nogami, ta jedna kwestia pozostała bez zmian. Sama była sobie winna, sama to zaczęła. Mimo to rozczarowanie i odrzucenie rozlały się boleśnie. To nie tak. Słowa sprzeciwu zabrzmiały już za nią, moment, zanim zatrzasnęła drzwi od pokoju. Przebrała się, bo w końcu to zapowiedziała, ale zapał, który miała przed paroma minutami, wypalił się całkiem. Wracając była gotowa wyjść samej. Wyciągając do niego rękę, nie oczekiwała jego towarzystwa. Nie chciała zmuszać go do czegokolwiek, nie mogła niczego tym osiągnąć.
Stała w miejscu, nawet nie drgnęła, kiedy wstał z wykuszu i podszedł do niej. Wzrok zawiesiła na jego torsie, nie chcąc skrzyżować spojrzeń ciemnych oczu. Raz jeszcze usłyszała te same słowa, to nie tak. Uniosła wzrok, wbrew temu, co zamierzała, pozwoliła złapać się w potrzask oczu Jamesa. Rozchyliła pełne usta, chcąc zapewnić go, że nie musiał teraz próbować wybrnąć z tego. Jeśli miało to mijać się z prawdą, mógł dać sobie spokój. Milczała jednak, kiedy mówił dalej.
Nie kryła nie zrozumienia, gdy przyznał, że problemem było to, że była zbyt piękna. Od kiedy dla mężczyzn to problem? Nie rozumiała.
- Zbyt piękna… seksowna.- powtórzyła głucho, próbując to przetrawić w najszybszy sposób.- Dlaczego to problem? – spytała, nie pojmując, gdzie on widział w tym jakąkolwiek przeszkodę.- Czy nie tego powinieneś chcieć? – wydawało jej się, że mężczyźni tego chcieli, mężowie chcieli mieć żony piękniejsze niż inne. Mogła się aż tak pomylić. Otworzyła szerzej oczy, dopiero na kolejne słowa. Czy wiedziała, jak działała na mężczyzn? W pewnym sensie tak. Miała momenty, gdy wykorzystywała własną aparycję, gdy drażniła mężczyzn i bawiła się ich pragnieniami. Dla zabawy ryzykowała i igrała z męską cierpliwością. Wyciągnęła dłonie, by zamknąć smukłe palce na jego dłoniach. Splotła ich palce ze sobą, zbliżając się i zadzierając głowę nieco wyżej.- Więc dlaczego chcesz się opanować? – spytała szeptem, ciepłym tonem. Poluzowała chwyt na jednej z jego dłoni, by przesunąć palce na jej grzbiet. Pokierowała męską dłoń na swój policzek, a później zsunęła powoli na szyję.- Chcę zrozumieć.- dodała równie cicho. Wcześniej zamierzała jedynie podrażnić się z nim, sprawdzić gdzie leżała granica, ale teraz chciała zrozumieć i przekroczyć to, co zatrzymywało go. By nie męczył się z tym, jeśli najpewniej nie musiał.- Powiedz mi.- równie niespiesznie zsunęła jego dłoń niżej ku dekoltowi, czując jak wali jej serce pod nawet takim dotykiem i rozluźniła palce. Już bez przymusu, bez nacisku, dając mu szansę by zabrał rękę. Jeśli naprawdę tego chciał.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Pokiwał głową, przyglądając jej się przez chwilę. Odpowiedział na jej uśmiech własnym, szerszym, ale przeciągnął spojrzeniem do jej oczu, które się wpatrywały prosto w niego. Pokiwał głową.
— Będę cię trzymał za słowo — Zarzekł się, unosząc brwi. Nie wiedział, kiedy ta przyjemna chwila została zmięta w kulkę i zaczęła się niespodziewanie toczyć po równi pochyłej, prosto w dół. Zdążył ją złapać w ostatniej chwili, tak myślał. Nie był pewien czy rzeczywiście, ale nim ją wypuści znów przez przypadek — istniała szansa, że to zatrzyma. Wypuścił powietrzem gdy spytała, a głuche, zawstydzone jęknięcie wydobyło się z jego gardła. To właściwie zawsze był problem. Problem pięknych kobiet, albo takich, które w jakiś dziwny sposób, czy tego chciały czy nie, wzbudzały męskie żądze, wodziły ich na pokuszenie. Nęciły i zachęcały do złego, błędów. Samokontrola nigdy nie leżała w jego mocnych stronach. Był kiepski w odmawianiu, łatwo było go zachęcić, kiedy nieświadomie dotykało się czułych punktów. Ona potrafiła, ale nie miał jej za złe że nie rozumiała. Przecież odkąd po raz pierwszy go dotknęła, a on dotknął jej; odkąd poznał smak jej warg i przyjemności, jakiej nie zaznał nigdzie indziej, nie musiał się hamować. A już nie musiał przy niej. Była jego kobietą, czasem egoistycznie mówił sobie nawet, że należała do niego, chociaż wcale jej nie posiadał. A teraz wszystko się zmieniło. Ciąża nie sprawiła, że była mnie pociągająca, go przerażała. Całkowicie.
— Chcę — powiedział od razu, bez zastanowienia. Wypalił, ale zaraz potem spuścił wzrok, nabierając powietrza w płuca. Bo jak miał jej to powiedzieć, by go dobrze zrozumiała, a nie pomyślała o nim źle. — Ale jesteś... W ciąży — szepnął, spoglądając na nią niepewnie. — Masz...dziecko w sobie — dodał pospiesznie, wskazując na brzuch i przełknął ślinę. Nie oponował, kiedy uniosła jedną z dłoni na własny policzek, a potem zsunęła niżej. Serce mimochodem przyspieszyło, wyraźniej bijąc w piersi, ale też dając wyczuć zmianę tempa tuż pod ciepłą skórą. Mimowolnie, poddając się temu zbliżył się powoli, ostrożnie i bez pewności, tak by nie dzieliła ich żadna przestrzeń, nawet najmniejsza. Rozchylił usta, czując jej oddech na własnej skórze, nosem dotknął jej policzka. Miał ochotę odszukać jej ust, ale resztki świadomości paraliżowały go — choć nie do końca wiedział dlaczego. Kusiła go, wiedząc jak na niego działa. Bał się, że zrobi z niego głupca, zwodząc go, by w ostatniej chwili zmiażdżyć drżące w nim pragnienia. Bał się, że zostawi go z niczym, ośmieszy, choć nigdy wcześniej nie zrobiła niczego podobnego. — Nie chcę... — zaczął szeptem, przymykając oczy. Serce zgubiło rytm, kiedy poczuł jej oddech na własnych ustach, nie wiedząc, kiedy tam dotarł nawet. — Zrobić mu... coś... — wydukał, kiedy przesunęła jego dłonią na dekolt. Muskał palcami brzeg materiału, dotykał lekko skóry drażniąc się bardziej z samym sobą niż nią. Drugi mózg podpowiadał mu, że przecież gdyby tak miało być to ni kusiłaby go, wiedząc, że nie posiadał praktycznie żadnej samokontroli — nie narażałaby się na niebezpieczeństwo. A jednak strach go blokował bardziej niż pożądanie wyzwalało. Aż do teraz, kiedy jego palce zsunęły się niżej, aż do mostka, podstępnie szukając drogi pod spód. Rozpiął guzik jej sukienki i westchnął, otwierając oczy. Spłycony oddech stał się słyszalny.
Nie da rady, wiedział. Nie powstrzyma się przed ujęciem piersi w dłoń, zaciśnięciem na niej palców. Nie powstrzyma się przed zatopieniem ust w jej ustach jak wygłodniałe szczenie. Przestał się zastanawiać. A Sheila? Była w domu? Zapomniał. Thomas?
— Będę cię trzymał za słowo — Zarzekł się, unosząc brwi. Nie wiedział, kiedy ta przyjemna chwila została zmięta w kulkę i zaczęła się niespodziewanie toczyć po równi pochyłej, prosto w dół. Zdążył ją złapać w ostatniej chwili, tak myślał. Nie był pewien czy rzeczywiście, ale nim ją wypuści znów przez przypadek — istniała szansa, że to zatrzyma. Wypuścił powietrzem gdy spytała, a głuche, zawstydzone jęknięcie wydobyło się z jego gardła. To właściwie zawsze był problem. Problem pięknych kobiet, albo takich, które w jakiś dziwny sposób, czy tego chciały czy nie, wzbudzały męskie żądze, wodziły ich na pokuszenie. Nęciły i zachęcały do złego, błędów. Samokontrola nigdy nie leżała w jego mocnych stronach. Był kiepski w odmawianiu, łatwo było go zachęcić, kiedy nieświadomie dotykało się czułych punktów. Ona potrafiła, ale nie miał jej za złe że nie rozumiała. Przecież odkąd po raz pierwszy go dotknęła, a on dotknął jej; odkąd poznał smak jej warg i przyjemności, jakiej nie zaznał nigdzie indziej, nie musiał się hamować. A już nie musiał przy niej. Była jego kobietą, czasem egoistycznie mówił sobie nawet, że należała do niego, chociaż wcale jej nie posiadał. A teraz wszystko się zmieniło. Ciąża nie sprawiła, że była mnie pociągająca, go przerażała. Całkowicie.
— Chcę — powiedział od razu, bez zastanowienia. Wypalił, ale zaraz potem spuścił wzrok, nabierając powietrza w płuca. Bo jak miał jej to powiedzieć, by go dobrze zrozumiała, a nie pomyślała o nim źle. — Ale jesteś... W ciąży — szepnął, spoglądając na nią niepewnie. — Masz...dziecko w sobie — dodał pospiesznie, wskazując na brzuch i przełknął ślinę. Nie oponował, kiedy uniosła jedną z dłoni na własny policzek, a potem zsunęła niżej. Serce mimochodem przyspieszyło, wyraźniej bijąc w piersi, ale też dając wyczuć zmianę tempa tuż pod ciepłą skórą. Mimowolnie, poddając się temu zbliżył się powoli, ostrożnie i bez pewności, tak by nie dzieliła ich żadna przestrzeń, nawet najmniejsza. Rozchylił usta, czując jej oddech na własnej skórze, nosem dotknął jej policzka. Miał ochotę odszukać jej ust, ale resztki świadomości paraliżowały go — choć nie do końca wiedział dlaczego. Kusiła go, wiedząc jak na niego działa. Bał się, że zrobi z niego głupca, zwodząc go, by w ostatniej chwili zmiażdżyć drżące w nim pragnienia. Bał się, że zostawi go z niczym, ośmieszy, choć nigdy wcześniej nie zrobiła niczego podobnego. — Nie chcę... — zaczął szeptem, przymykając oczy. Serce zgubiło rytm, kiedy poczuł jej oddech na własnych ustach, nie wiedząc, kiedy tam dotarł nawet. — Zrobić mu... coś... — wydukał, kiedy przesunęła jego dłonią na dekolt. Muskał palcami brzeg materiału, dotykał lekko skóry drażniąc się bardziej z samym sobą niż nią. Drugi mózg podpowiadał mu, że przecież gdyby tak miało być to ni kusiłaby go, wiedząc, że nie posiadał praktycznie żadnej samokontroli — nie narażałaby się na niebezpieczeństwo. A jednak strach go blokował bardziej niż pożądanie wyzwalało. Aż do teraz, kiedy jego palce zsunęły się niżej, aż do mostka, podstępnie szukając drogi pod spód. Rozpiął guzik jej sukienki i westchnął, otwierając oczy. Spłycony oddech stał się słyszalny.
Nie da rady, wiedział. Nie powstrzyma się przed ujęciem piersi w dłoń, zaciśnięciem na niej palców. Nie powstrzyma się przed zatopieniem ust w jej ustach jak wygłodniałe szczenie. Przestał się zastanawiać. A Sheila? Była w domu? Zapomniał. Thomas?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kiedy zapowiedział, że będzie trzymał ją za słowo, przekrzywiła minimalnie głowę i utrzymała uśmiech na ustach. Na to liczyła, ale zdecydowała się milczeć, pozostawiając jego słowa bez komentarza. Miała jednak pewność, że za dzień, dwa czy trzy wypadałoby usiąść nad kartką papieru. Nie miała problemu, by nakreślić kilka zdań, zostawić ślad własnych odczuć, uczuć i może wątpliwości. Pisanie dla niego i do niego było czymś normalnym, znajomym. Mimowolnie zmrużyła nieco oczy, gdy dotarł do niej dźwięk, jaki z siebie wydał. Jak miała to rozumieć? Powinna się cofnąć? Czekać, aż powie coś? Tkwiła w bezruchu, a ciemne oczy nieustannie wpatrywały się w niego. Wstrzymała oddech na chwilę, kiedy odpowiedział jej od razu, bez zastanowienia. Zwykle nie ufała takim reakcją, brzmiały zbyt nieprzemyślanie, zbyt fałszywie będąc za szybkie. Jednak przed sobą miała Jamesa, chłopaka, który przecież nie działał z rozmysłem. Znała jego impulsywność, działanie szybsze niż nadganiały to myśli. Tylko On zdawał się autentyczny w taki prędkich słowach. Słuchała z pełnym skupieniem, bo naprawdę chciała go zrozumieć. Wiedzieć, co mu nie pasuje i co przeszkadza, uniknąć podobnych sytuacji dla jego komfortu i finalnie swojego własnego.
- Więc nie powinnam ci się podobać? – spytała, marszcząc nieco brwi.- Jestem w ciąży, ale świat nie runie, jeśli postanowisz zbliżyć się do mnie.- dodała z lekkim uśmiechem. Spoważniała jednak po chwili, czując już jego dłoń przy swoim policzku, którą sama pokierowała w to miejsce. Dotykając jego nadgarstka, traciła pewność czyje tętno wybija tak szaleńczy rytm; jej czy jego.- Ale zrozumiem, jeśli nie chcesz... - mogła to zrozumieć, chociaż wcale jej się to nie podobało. Nie bała się naginać reguł, jakich uczono ich. Ostrożnie przekraczać granic, które wyznaczano od początku, bo tak wypadało. James był jej w tym zwykle towarzyszem, ale jeśli już nie chciał, nie mogła go do tego zmusić. To nie byłoby sprawiedliwe wobec niego. Mógł nie traktować jej już jak dawniej, ale ona nadal chciała mieć w nim nie tylko męża, ale i przyjaciela, nawet jeśli czasami wydawało się to już nierealne.
Wpatrywała się w niego, spoglądała spod długich rzęs, kiedy zbliżył się do niej. Zminimalizował dystans dzielący dwa ciała i czuła jego ciepło tuż przy sobie. Zapomniała, do czego dążyła przed momentem, a z myśli uleciało, co w sumie chciała osiągnąć. Bliskość wytrącała ją ze skupienia, nawet jeśli przed momentem jej myśli były klarowne, a cele pewne. Przymknęła oczy, chociaż ciemne tęczówki nadal łapały zarys jego sylwetki tuż obok. Ledwie dotarły do niej wyszeptane przez niego słowa, kiedy prawie czuła muśnięcia ust, które zbliżyły się do siebie. Miała wrażenie, że zapomina, jak się oddycha, jakby płuca w napięciu całego ciała nie wiedziały, jak pracować. Oparła dłonie na jego torsie, odnalazła wygodne miejsce dla smukłych palców, chłonąc jego bliskość.- Nie zrobisz.- wypowiedziała cicho, prawie szeptem.- Nie wierzę, że mógłby-byś skrzywdzić je... Nas. Nie jesteś taki.- zająknęła się, gdy zwinne palce chłopaka bawiły już przy krawędzi dekoltu. Kogo cierpliwość próbował przetestować w ten sposób? Obawiała się spytać.- Zaufaj sobie i mi, jeśli tylko możesz.- poprosiła, by zaraz pocałować go krótko i lekko, ledwie zetknąć usta. Uniosła dłoń, by przykryć jego, tą, która już odnalazła drogę za materiał sukienki. Mimowolnie zadrżała pod jego dotykiem.- Nie chcę, byś odsuwał się i uciekał stąd. Męczył się z powodu napięcia z którym nie możesz sobie poradzić - powiedziała cicho, by raz jeszcze pocałować go. Zacisnęła palce na jego koszulce i pociągnęła delikatnie do góry, by zaraz sięgnąć do rozgrzanej skóry. To nie powinno tak wyglądać, ten dystans, które zwykle istniał między nimi z powodów, których w większości nie mogła nawet zrozumieć. Nie chciała czuć się przeszkodą czy problemem. Chciała go kochać i nie mieć ani grama wątpliwości, że było to odwzajemnione.
- Więc nie powinnam ci się podobać? – spytała, marszcząc nieco brwi.- Jestem w ciąży, ale świat nie runie, jeśli postanowisz zbliżyć się do mnie.- dodała z lekkim uśmiechem. Spoważniała jednak po chwili, czując już jego dłoń przy swoim policzku, którą sama pokierowała w to miejsce. Dotykając jego nadgarstka, traciła pewność czyje tętno wybija tak szaleńczy rytm; jej czy jego.- Ale zrozumiem, jeśli nie chcesz... - mogła to zrozumieć, chociaż wcale jej się to nie podobało. Nie bała się naginać reguł, jakich uczono ich. Ostrożnie przekraczać granic, które wyznaczano od początku, bo tak wypadało. James był jej w tym zwykle towarzyszem, ale jeśli już nie chciał, nie mogła go do tego zmusić. To nie byłoby sprawiedliwe wobec niego. Mógł nie traktować jej już jak dawniej, ale ona nadal chciała mieć w nim nie tylko męża, ale i przyjaciela, nawet jeśli czasami wydawało się to już nierealne.
Wpatrywała się w niego, spoglądała spod długich rzęs, kiedy zbliżył się do niej. Zminimalizował dystans dzielący dwa ciała i czuła jego ciepło tuż przy sobie. Zapomniała, do czego dążyła przed momentem, a z myśli uleciało, co w sumie chciała osiągnąć. Bliskość wytrącała ją ze skupienia, nawet jeśli przed momentem jej myśli były klarowne, a cele pewne. Przymknęła oczy, chociaż ciemne tęczówki nadal łapały zarys jego sylwetki tuż obok. Ledwie dotarły do niej wyszeptane przez niego słowa, kiedy prawie czuła muśnięcia ust, które zbliżyły się do siebie. Miała wrażenie, że zapomina, jak się oddycha, jakby płuca w napięciu całego ciała nie wiedziały, jak pracować. Oparła dłonie na jego torsie, odnalazła wygodne miejsce dla smukłych palców, chłonąc jego bliskość.- Nie zrobisz.- wypowiedziała cicho, prawie szeptem.- Nie wierzę, że mógłby-byś skrzywdzić je... Nas. Nie jesteś taki.- zająknęła się, gdy zwinne palce chłopaka bawiły już przy krawędzi dekoltu. Kogo cierpliwość próbował przetestować w ten sposób? Obawiała się spytać.- Zaufaj sobie i mi, jeśli tylko możesz.- poprosiła, by zaraz pocałować go krótko i lekko, ledwie zetknąć usta. Uniosła dłoń, by przykryć jego, tą, która już odnalazła drogę za materiał sukienki. Mimowolnie zadrżała pod jego dotykiem.- Nie chcę, byś odsuwał się i uciekał stąd. Męczył się z powodu napięcia z którym nie możesz sobie poradzić - powiedziała cicho, by raz jeszcze pocałować go. Zacisnęła palce na jego koszulce i pociągnęła delikatnie do góry, by zaraz sięgnąć do rozgrzanej skóry. To nie powinno tak wyglądać, ten dystans, które zwykle istniał między nimi z powodów, których w większości nie mogła nawet zrozumieć. Nie chciała czuć się przeszkodą czy problemem. Chciała go kochać i nie mieć ani grama wątpliwości, że było to odwzajemnione.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Pokręcił głową, a jego chłopięcą wciąż twarz wykrzywił grymas. Była piękna, jak mogłaby przestać mu się podobać? Kiedy przemykała między ludźmi ulicami Londynu, interesując mężczyzn, którzy z pewnością już wyobrażali sobie zbyt wiele względem niej czuł gniew i rozpalającą zazdrość. Connor, który tak paskudnie z niego zakpił tamtej nocy wywołał w nim nienawiść. Nie czułby tego wszystkiego, gdyby go nie interesowała. Nie było między nimi dobrze, mijali się bardziej w zrozumieniu samych siebie niż fizycznie w wielkim domu. Ich oczekiwania nie pokrywały się, dwa lata, które spędzili z dala od siebie zmieniły ich nie do poznania, musieli się wszystkiego nauczyć na nowo, ale przecież nie o to chodziło.
— Nie w tym rzecz– obruszył się i westchnął, jakby rozmawiał z dzieckiem, nie własną żoną, ale w gruncie rzeczy to on z dziecinnym wstydem nie potrafił wprost powiedzieć co chodziło mu po głowie. Nie miał pojęcia, jak to wszystko przebiega — wiedział, że dziecko nie wzięło się z powietrza, rozwijało się pod jej sercem życie, korę jakoś tam się dostało i jakoś jej brzuch będzie musiało opuścić. Nie potrafił sobie tego zwizualizować — co gorsza, wcale nie chciał, będąc pewnym, że zrobienie tego po prostu zakończy się tragedią. Kusiła go, nęciła, a myśl, że mógł dotrzeć do dziecka skutecznie odbierała mu ochotę na jakiekolwiek amory.
— Nie rozumiesz — powtórzył jej i jęknął, przymykając oczy. Nie skrzywdziłby jej, tego dziecka, oczywiście, że nie. — Nie chodzi mi o... takie... wiesz, metamfomiczne skrzywdzenie kogoś, tylko... fizyczne. Teraz, w trakcie — dukał, próbując jej wyjaśnić. Spojrzał na nią, unosząc brwi — czy już rozumiała. — Ono jest w tobie, więc kiedy my, no wiesz, to po prostu... Na gacie Merlina! — fuknął poirytowany własnym słownym kalectwem. — Nie zamierzam go pukać! — wyrzucił w końcu z siebie z irytacją, oddychając mocno, głęboko. Czy się jak idiota, że musiał powiedzieć to na głos. — Jakiego napięcia? Jakiego napięcia?! — fuknął z irytacją. — Kusisz mnie, całujesz, spacerujesz w takim stroju, wiedząc, co mi robisz i jak to na mnie działa, a teraz mi mówisz, że nie chcesz bym się męczył... Nie — westchnął, wzruszając ramionami z niedowierzaniem. Zakrył twarz w dłoniach, ale była blisko, zaciskała palce na jego koszulce. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe, choć już sam nie wiedział właściwie w wyniku czego. Kiedy uniosła koszulkę i dotknęła skóry, jęknął cicho i wstrzymał powietrze. Ich spojrzenie się spotkało, kiedy rozchylił powieki. — Pierdołę to — wymamrotał, kręcąc głową. Chwycił za brzeg własnej koszulki i w prostym ruchu zdjął ją z siebie, mierzwiąc przy tym rozrzucone już w nieładzie włosy. Przylgnął do niej, docierając do jej ust; w pośpiechu chwytając za spadnie i guziki, z którymi chwilę się siłował; nie miał do tego głowy, nerwów. Sięgnął do niej dłońmi, by przyciągnąć ją ku sobie, objąć jej biodra łapczywie.
— Nie w tym rzecz– obruszył się i westchnął, jakby rozmawiał z dzieckiem, nie własną żoną, ale w gruncie rzeczy to on z dziecinnym wstydem nie potrafił wprost powiedzieć co chodziło mu po głowie. Nie miał pojęcia, jak to wszystko przebiega — wiedział, że dziecko nie wzięło się z powietrza, rozwijało się pod jej sercem życie, korę jakoś tam się dostało i jakoś jej brzuch będzie musiało opuścić. Nie potrafił sobie tego zwizualizować — co gorsza, wcale nie chciał, będąc pewnym, że zrobienie tego po prostu zakończy się tragedią. Kusiła go, nęciła, a myśl, że mógł dotrzeć do dziecka skutecznie odbierała mu ochotę na jakiekolwiek amory.
— Nie rozumiesz — powtórzył jej i jęknął, przymykając oczy. Nie skrzywdziłby jej, tego dziecka, oczywiście, że nie. — Nie chodzi mi o... takie... wiesz, metamfomiczne skrzywdzenie kogoś, tylko... fizyczne. Teraz, w trakcie — dukał, próbując jej wyjaśnić. Spojrzał na nią, unosząc brwi — czy już rozumiała. — Ono jest w tobie, więc kiedy my, no wiesz, to po prostu... Na gacie Merlina! — fuknął poirytowany własnym słownym kalectwem. — Nie zamierzam go pukać! — wyrzucił w końcu z siebie z irytacją, oddychając mocno, głęboko. Czy się jak idiota, że musiał powiedzieć to na głos. — Jakiego napięcia? Jakiego napięcia?! — fuknął z irytacją. — Kusisz mnie, całujesz, spacerujesz w takim stroju, wiedząc, co mi robisz i jak to na mnie działa, a teraz mi mówisz, że nie chcesz bym się męczył... Nie — westchnął, wzruszając ramionami z niedowierzaniem. Zakrył twarz w dłoniach, ale była blisko, zaciskała palce na jego koszulce. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe, choć już sam nie wiedział właściwie w wyniku czego. Kiedy uniosła koszulkę i dotknęła skóry, jęknął cicho i wstrzymał powietrze. Ich spojrzenie się spotkało, kiedy rozchylił powieki. — Pierdołę to — wymamrotał, kręcąc głową. Chwycił za brzeg własnej koszulki i w prostym ruchu zdjął ją z siebie, mierzwiąc przy tym rozrzucone już w nieładzie włosy. Przylgnął do niej, docierając do jej ust; w pośpiechu chwytając za spadnie i guziki, z którymi chwilę się siłował; nie miał do tego głowy, nerwów. Sięgnął do niej dłońmi, by przyciągnąć ją ku sobie, objąć jej biodra łapczywie.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przyglądała mu się, kiedy pokręcił głową, a jego przystojną twarz wykrzywił grymas. Nie wiedziała, co myśleć, a im dłużej trwała ta rozmowa, tym bardziej nie rozumiała o co tak naprawdę chodzi Jamesowi. Kiedyś próbowałaby, chociaż strzelić na ślepo, gdzie tak naprawdę tkwi problem. Próbowałaby domyślić się, co mogło siedzieć mu w głowie. Teraz nawet nie zamierzała. Nie ufała samej sobie, własnym przeczuciom, gdy cokolwiek tyczyło się Jima. Przechyliła głowę, kiedy obruszył się i westchnął. Milczała, nie wiedząc, co miałaby mu odpowiedzieć na ten wydźwięk niezadowolenia? Kombinował i mieszał się wyraźnie w tym, co próbował powiedzieć, a to pogłębiało jej niezrozumienie. Coraz częściej czuła się przy nim najzwyczajniej głupia i niedomyślna. Zmarszczyła lekko brwi, gdy wprost stwierdził, że nie rozumiała. Rozchyliła usta, zamierzając odpowiedzieć, a raczej przytaknąć z nadzieją, że w końcu wyrzuci z siebie, co mu tak naprawdę nie pasowało.
- Oh...- padło cicho, kiedy określił w jaki sposób bał się skrzywdzić dziecko. Nawet przez chwilę nie pomyślała o tym w ten sposób, nie wpadła, że właśnie w tym tkwił problem i niechęć Jamesa. Nie miała pojęcia czy obawy męża były jakkolwiek podstawne, ale z drugiej strony Yvette nie wspomniała, że nie mogą. Chociaż może było to oczywiste? Wychodził znów jej brak wiedzy w jakimś temacie? Zastanowiła się nad tym chwilę, ledwie parę sekund nim dotarło do niej, co właśnie powiedział Doe. Kącik jej ust drgnął lekko, ale nie w prześmiewczym geście.- Ej, spokojnie.- rzuciła, widząc jego irytację. Zamknęła dłoń na jego dłoni, zaciskając palce nieco mocniej, by skupić jego uwagę nie na emocjach, które musiały się w nim kotłować, a na geście. Nie potrzebnie denerwował się z takiego powodu. Nigdy nie oceniała go przez to, czy brakuje mu słów, by pewne rzeczy określić, czy może wstydzi się o czymś mówić. Kiedy byli jeszcze przyjaciółmi, nie raz przecież ostrożnie i na około zachęcała, by mówił, co leży mu na wątrobie. Miał być szczery z nią i ze sobą, nie czuć skrępowany z powodów, które były dla niej nieistotne. To się nie zmieniło na przestrzeni czasu.
Palce drugiej ręki wkradły się już pod materiał koszulki, sięgając gorącego ciała i dotykając każdej krzywizny oraz skazy na skórze, którą już znała na pamięć. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale z pewnym opóźnieniem dotarło do niej, co właśnie wypowiedział James. Zamarła, czując, jakby wylał na nią kubeł zimnej wody. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, nawet kiedy najwyraźniej skapitulował i sam zdjął koszulkę. Nie drgnęła, widząc jego pośpiech i niecierpliwość z jaką rozpiął spodnie. Czując pocałunek, nie zareagowała — usta pozostały nieruchome, niewzruszone. W jej myślach zapanował chaos, który zablokował ją bardziej niż kiedykolwiek. Naprawdę była tak okropna i tego nie dostrzegała? Chcąc zwykle dać mu chwilę czystej przyjemności i teraz by pokazać, że jego obawy były bezpodstawne? Nie zastanawiała się czy ona sama będzie czerpała z tego cokolwiek, co okaże się miłe, nie biorąc pod uwagę innej możliwości. Jednak tak naprawdę istotny był on, ale brzmiał, jakby był to dla niego tylko przymus. Wzięła drżący oddech, kiedy objął ją w biodrach i tym samym zamknął w ramionach. Odwróciła głowę, przerywając ten pocałunek. Czubkiem języka nerwowo przesunęła po pełnych ustach, teraz bardziej zaczerwienionych.- Nie, James. Nie chcę tak.- szepnęła, muskając ustami jego policzek. Złożyła pocałunek na jego skórze, przymykając oczy.- Dlaczego nie powiedziałeś o tym wcześniej? Dlaczego milczałeś przez te tygodnie? - dodała równie cicho, spuszczając głowę i wbijając wzrok w jego tors. Nie sądziła, że kiedykolwiek dotrze do momentu w którym przyjdzie jej uznać, że robiła źle, zachęcając męża do zbliżenia w taki sam sposób, jak robiła to dotąd. Nie raz nieświadoma igrała sobie z nim, grała na najprostszych instynktach i dziś słyszała dopiero, jak bardzo niebyło mu to w smak. Tym razem ona straciła chęci, krew przestała gotować się w żyłach stygnąc przez to, co usłyszała.
| zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Oh...- padło cicho, kiedy określił w jaki sposób bał się skrzywdzić dziecko. Nawet przez chwilę nie pomyślała o tym w ten sposób, nie wpadła, że właśnie w tym tkwił problem i niechęć Jamesa. Nie miała pojęcia czy obawy męża były jakkolwiek podstawne, ale z drugiej strony Yvette nie wspomniała, że nie mogą. Chociaż może było to oczywiste? Wychodził znów jej brak wiedzy w jakimś temacie? Zastanowiła się nad tym chwilę, ledwie parę sekund nim dotarło do niej, co właśnie powiedział Doe. Kącik jej ust drgnął lekko, ale nie w prześmiewczym geście.- Ej, spokojnie.- rzuciła, widząc jego irytację. Zamknęła dłoń na jego dłoni, zaciskając palce nieco mocniej, by skupić jego uwagę nie na emocjach, które musiały się w nim kotłować, a na geście. Nie potrzebnie denerwował się z takiego powodu. Nigdy nie oceniała go przez to, czy brakuje mu słów, by pewne rzeczy określić, czy może wstydzi się o czymś mówić. Kiedy byli jeszcze przyjaciółmi, nie raz przecież ostrożnie i na około zachęcała, by mówił, co leży mu na wątrobie. Miał być szczery z nią i ze sobą, nie czuć skrępowany z powodów, które były dla niej nieistotne. To się nie zmieniło na przestrzeni czasu.
Palce drugiej ręki wkradły się już pod materiał koszulki, sięgając gorącego ciała i dotykając każdej krzywizny oraz skazy na skórze, którą już znała na pamięć. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale z pewnym opóźnieniem dotarło do niej, co właśnie wypowiedział James. Zamarła, czując, jakby wylał na nią kubeł zimnej wody. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, nawet kiedy najwyraźniej skapitulował i sam zdjął koszulkę. Nie drgnęła, widząc jego pośpiech i niecierpliwość z jaką rozpiął spodnie. Czując pocałunek, nie zareagowała — usta pozostały nieruchome, niewzruszone. W jej myślach zapanował chaos, który zablokował ją bardziej niż kiedykolwiek. Naprawdę była tak okropna i tego nie dostrzegała? Chcąc zwykle dać mu chwilę czystej przyjemności i teraz by pokazać, że jego obawy były bezpodstawne? Nie zastanawiała się czy ona sama będzie czerpała z tego cokolwiek, co okaże się miłe, nie biorąc pod uwagę innej możliwości. Jednak tak naprawdę istotny był on, ale brzmiał, jakby był to dla niego tylko przymus. Wzięła drżący oddech, kiedy objął ją w biodrach i tym samym zamknął w ramionach. Odwróciła głowę, przerywając ten pocałunek. Czubkiem języka nerwowo przesunęła po pełnych ustach, teraz bardziej zaczerwienionych.- Nie, James. Nie chcę tak.- szepnęła, muskając ustami jego policzek. Złożyła pocałunek na jego skórze, przymykając oczy.- Dlaczego nie powiedziałeś o tym wcześniej? Dlaczego milczałeś przez te tygodnie? - dodała równie cicho, spuszczając głowę i wbijając wzrok w jego tors. Nie sądziła, że kiedykolwiek dotrze do momentu w którym przyjdzie jej uznać, że robiła źle, zachęcając męża do zbliżenia w taki sam sposób, jak robiła to dotąd. Nie raz nieświadoma igrała sobie z nim, grała na najprostszych instynktach i dziś słyszała dopiero, jak bardzo niebyło mu to w smak. Tym razem ona straciła chęci, krew przestała gotować się w żyłach stygnąc przez to, co usłyszała.
| zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Ostatnio zmieniony przez Eve Doe dnia 09.12.23 22:18, w całości zmieniany 2 razy
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Jej ciche jęknięcie wywołało w nim chwilowe zamieszanie. Czuł się skrępowany mówiąc o tym, dotykając tych spraw. Miał wrażenie, że był to temat, którego nie powinien poruszać, zawstydzał go, choć trudno mu było jej to wyjawić — sądził, że wiedziała. W taborze nigdy nie poruszali takich rzeczy, nie interesowali się sprawami innych kobiet. Może był wtedy za młody by to zauważyć, ale nie potrafił sobie przypomnieć, by którykolwiek z wujów, czy dziadek kierowali jego uwagę w stronę kobiet w ciąży, zupełnie tak, jakby nie istniały. I jakoś sobie radziły, razem. Miały wsparcie w sobie i mogły polegać na doświadczeniu starszych. Eve tego nie miała, została zupełnie sama — bez mamy, bez siostry i ciotek, które pomogłyby jej dźwigać to brzemię. Miała tylko Sheilę, ale zakładał, może naiwnie, że otrzymywała od niej dokładnie to, czego potrzebowała. Jej uspokajający uśmiech i kojący dotyk go uspokoił. Zadziałał tak, że zdenerwowanie zniknęło, a choć tętno wciąż przyspieszało nie wynikało z idiotycznej sytuacji, w której się znalazł, zmuszony wyjaśnieniem jej, w czym widział problem. Palce Eve przemykały po jego ciele, a krew buzowała w nim z każdą sekundą coraz bardziej. I choć nie powiedziała nic, jej obecność i czułość zdawała się sprawiać, że to nie miało mieć negatywnych skutków. Znajdował pewność, że wszystko będzie w porządku; pożądanie rosło z każdą chwilą, ogarniając go całego, aż w końcu był pewien, że już nic się nie liczy i nic nie może się stać; potrzebował jej, tu i teraz. Przez te wszystkie miesiące tęskniąc za jej dotykiem, ciałem poczuciem ekstazy, jaką mogła mu dać. Całował ją w pośpiechu i łapczywie, pewien, że już niczego innego nie pragnął. Nie zauważył jej obojętności; braku kontynuacji. Nie zwrócił uwagi, że jej usta nie odwzajemniłī pocałunku szybko pogrążając się w coraz dzikszym pragnieniu zrobienia tego z nią, tak jak sobie tego życzyła — i jak życzył teraz i on. Dopiero kiedy zdecydowała się przerwać pocałunek — choć w pierwszej chwili podążył za nią chętnie, dezorientacja nadeszła dopiero kiedy usłyszał sprzeciw. Dotarło to do niego jak przez mgłę, nie rozumiał. Usta wykrzywił zakłopotany uśmiech, który uznał to za żart, próbował ją pocałować raz jeszcze, ale zamiast tego ono pocałowała go w policzek. I nie był on przyjemny, był otrzeźwiający. Zupełnie jakby zamiast całusa go spoliczkowała. Teraz dotyk ust parzył upokorzeniem — był gotowy, był spragniony. Dlaczego? Znieruchomiał na chwilę nie do końca rozumiejąc sytuację, to kuszenie i zachęcanie, a kiedy zgodził się w to pójść, pomimo strachu i obaw, odsunięcie. Nie chciała "jak"? Jak właściwie?
— Co?— wydusił z siebie, spoglądając na nią w końcu. — Naprawdę teraz chcesz o tym... rozmawiać? — spytał zawieszając na niej spojrzenie. Rozmowa była ostatnim, na co w tej chwili miał ochotę, choć na wszystko zaczęła przechodzić. Lodowaty dreszcz przebiegł mu po plecach, spojrzał po sobie, na to jak wyglądał, w jakim był stanie i jęknął z zażenowaniem. — Właściwie... — wydukał, oddychając ciężko, nie patrząc na nią. Odwrócił się do niej plecami, naciągając bieliznę i spodnie, które zapiął; spojrzeniem poszukując rzuconej w pośpiechu koszulki. W końcu, kiedy ją znalazł, pochylił się i naciągnął ją na siebie, nie bacząc, że była wywinięta na drugą stronę. — Właśnie dlatego — powiedział w końcu, z irytacją. Cierpko. — Właśnie dlatego zawsze milczę — dodał, zaciskając żeby, które uwypukliły ostrzejsze rysy twarzy. Nastrój prysł, pojawiła się złość i coś, czego wcale nie chciał czuć. Minął ją, nie patrząc na nią. Czuł się jak kretyn — najpierw mówiąc jej to, co czuł i czego się obawiał, a za chwilę idąc ścieżką, na którą go pociągnęła. — Będę później. — dodał w pośpiechu, opuszczając wykusz, prawie zbiegając ze schodów. Chciał jak najszybciej stąd zniknąć. Zniknąć i możliwie prędko nie wracać.
| zt dla Jamesa
— Co?— wydusił z siebie, spoglądając na nią w końcu. — Naprawdę teraz chcesz o tym... rozmawiać? — spytał zawieszając na niej spojrzenie. Rozmowa była ostatnim, na co w tej chwili miał ochotę, choć na wszystko zaczęła przechodzić. Lodowaty dreszcz przebiegł mu po plecach, spojrzał po sobie, na to jak wyglądał, w jakim był stanie i jęknął z zażenowaniem. — Właściwie... — wydukał, oddychając ciężko, nie patrząc na nią. Odwrócił się do niej plecami, naciągając bieliznę i spodnie, które zapiął; spojrzeniem poszukując rzuconej w pośpiechu koszulki. W końcu, kiedy ją znalazł, pochylił się i naciągnął ją na siebie, nie bacząc, że była wywinięta na drugą stronę. — Właśnie dlatego — powiedział w końcu, z irytacją. Cierpko. — Właśnie dlatego zawsze milczę — dodał, zaciskając żeby, które uwypukliły ostrzejsze rysy twarzy. Nastrój prysł, pojawiła się złość i coś, czego wcale nie chciał czuć. Minął ją, nie patrząc na nią. Czuł się jak kretyn — najpierw mówiąc jej to, co czuł i czego się obawiał, a za chwilę idąc ścieżką, na którą go pociągnęła. — Będę później. — dodał w pośpiechu, opuszczając wykusz, prawie zbiegając ze schodów. Chciał jak najszybciej stąd zniknąć. Zniknąć i możliwie prędko nie wracać.
| zt dla Jamesa
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Poranek przywitał ją smutnym kwileniem Djilii, która domagała się mleka i uwagi. Zmuszona wstać, wyplątała się z ciepłej pościeli i porzuciła gorąc drugiego ciała, które koiły napięte mięśnie i podrażnione nerwy. Zaczynała się wysypiać, dostosowując własny rytm dnia do tego, który wyrobiła sobie najmniejsza Doe. Przez ponad miesiąc nauczyły się siebie, a poczucie przytłoczenia zniknęło, pozwalając odnaleźć komfort w nowej rzeczywistości. Było lepiej, inaczej. Kołysząc w ramionach maleństwo, zatrzymała spojrzenie ciemnych oczu na łóżku, a raczej śpiącej w pościeli postaci. Dziwnie było jej obudzić się obok niego i patrzeć na niego, gdy spał. Odzwyczaiła się od tego widoku, przywykła do samotności w każdym tego słowa znaczeniu, którą narzucono jej. Pamiętała pierwsze dni, gdy miesiąc wydawał się wiecznością, wyszarpnięciem jakiegoś istotnego elementu z codzienności. Pamiętała pierwszą niedzielę w Dolinie, gdy łapała się na tym, że wzrok uciekał ku schodom lub wejściu do domu, kiedy kuchnie wypełniał zapach gotowanego obiadu. Mimo że było źle od dawna, że to nie działało, jak powinno to i tak tęskniła. A później przyszły następne dni, niedziele i w końcu dziś. Teraz czuła, że czegoś było za wiele, jakby brzmiący w pomieszczeniu trzeci rytmiczny oddech, przeszkadzał. Znała to uczucie, odzwyczajała się go już raz, wtedy uważając, że tak trzeba, bo chciała mieć Jamesa w życiu całego i cała być dla niego. Chciała ufać, chciała wspólnego życia i wierzyła, że tak będzie. Dziś nie chciała nic i ta pustka w oczekiwaniach, budziła dwie skrajne emocje, spokój i niepokój. Była dziwna i straszna, ale znajoma, gdy już raz osiadła w duszy moszcząc sobie miejsce na bardzo długi czas. Dawała poczucie, że nic już nie zaboli, bo nie było w co uderzyć. Skoro nie spodziewała się niczego, nie miała nadziei na zmiany, nie było miejsca tkliwego na zranienie. Kiedyś pozwalała raz po raz zaciskać zęby i dźwigać się z kolan, gdy upadała wielokrotnie pozbawiona prawie całej rodziny. Pomagała ukryć łzy przed młodszą siostrą, by nie wzbudzić troski w Vause, gdy obiecala sobie zajac sie nią i przyjąć na siebie brutalnosc świata. Pomagała przetrwać i teraz mogła zrobić to samo, jeżeli tylko nauczy się pielęgnować ten stan, by trwał zawsze.
Spojrzała w dół, gdy Marcia zaczęła wiercić się na jej rękach, wyrywając ją z zamyślenia.- Cichutko, kochanie. Już idziemy cię przewinąć.- szepnęła słodko, by zaraz wyjść z pokoju. Rutyna poranka pozwalała działać bez rozmyślania w prostym schemacie, który w pewnym momencie przerwie, jak zawsze. Znajdzie coś innego, wyłamującego się. Tylko tak unikała nudy i duszenia się w schematyczności dnia. Zajęła się małą, by później ułożyć ją na sofie, przykryć i dać szansę, by pospała jeszcze trochę. Sama zajęła się śniadaniem, upewniając się, że starczy dla wszystkich. Ten miesiąc może nie był najlepszy w zapasy, które udało im się zdobyć, ale wystarczyło, aby jeszcze dziś nikt nie musiał odmówić sobie posiłku. Zmartwienie przyjdzie pewnie za dzień lub dwa, gdy nie da się już wiele zrobić z tych resztek. Przegryzając ostatni kęs, zawiesiła spojrzenie w przestrzeni, wsłuchując się chwilę w ciszę panującą w domu. Teraz wszyscy poza nią spali, korzystając ze spokojnej niedzieli.
Oparta przedramieniem o oparcie krzesła, zerknęła ku oknu, gdy do środka nieśmiało zajrzały promienie słońca, grzejąc skórę. Przeczucie mówiło, że to ostatni taki ładny dzień w najbliższym czasie i wierzyła swej intuicji bardziej niż rozsądkowi. Przymknęła oczy, dając sobie chwilę, moment rozproszenia. Uśmiech błądził po jej ustach, gdy więcej jej do szczęścia teraz nie było potrzebne. Trochę słońca i poczucie, że wszystko jest dobrze. Smukłe palce, zaczęły bawić się końcówką zielonej wstążki, która zawiązana trzymała w ryzach gruby warkocz, by się nie rozplątał. Wypuściła powoli powietrze z płuc, otwierając w końcu oczy i wzdrygnęła się przestraszona, gdy ciemne tęczówki natrafiły na męską sylwetkę w wejściu do kuchni.
- James.- odezwała się cicho, przyglądając się mu. Zwykle przenikliwe spojrzenie, osiadało teraz miękko i łagodnie.- Przestraszyłeś mnie.- dodała, tłumacząc swoją reakcję, chociaż wydawało się to dość oczywiste. Oparła brodę na przedramieniu, nie umykając wzrokiem od niego.- Wyspany? Co chcesz na śniadanie? – spytała, chociaż wielkiego wyboru nie miał. Niemiej, mogła pokombinować, spróbować sprostać jego kaprysowi na śniadanie.- Podpowiem, mamy ostatnie jajka, więc proponuję skorzystać.- dodała, a uśmiech z powrotem wpełzł na jej usta. Dźwignęła się z miejsca, ustępując jemu, chociaż do wyboru miał też pozostałe krzesła. Ciemnobordowa spódnica spłynęła bezszelestnie, zasłaniając długie nogi, gdy tylko wstała. Palce dopięły guzik koszuli, która o dziwo była za mała na Jima, lecz na nią okazała się akurat. Ostatnio stroniła od sukienek, przestając czuć się w nich komfortowo, ale i tak zmuszona w nich chodzić, gdy te parę było całym zasobem jej szafy.
Przystanęła przy blacie, opierając się pośladkami o jego krawędź i czekając na ostateczną decyzję Jima.
- Aisha niedługo wstanie, poproszę ją, by przypilnowała małej. Myślałam o tym, by iść na spacer gdziekolwiek, chciałbyś dołączyć? – spytała, chociaż wcale nie liczyła na jego chęci. Prędzej, że gdzieś zniknie zaraz, umówiony już z Marcelem lub kimkolwiek. Obiecała sobie jednak, by wyciągnąć do niego rękę, by w takich momentach brać pod uwagę jego towarzystwo. Mógł ją jednak odtrącić, ale to już nie dotykało jej bezpośrednio. Ostatnie cztery tygodnie przewartościowały jej codzienność, zmieniły rzeczy ważne w błahe i to, co dotąd uznawała za nieistotne w najważniejsze. Nie chciała już oglądać się za siebie, czuć się gorsza przez cudze decyzje i słowa. Polegała na sobie i w sobie znalazła poczucie bezpieczeństwa, którego nie można było już zachwiać. Przechyliła nieco głowę, a luźny kosmyk zsunął się na policzek, ale nie przeszkadzał jej na tyle, by uniosła dłoń.- Tak między nami, twoja siostra wzięła sobie mocno do serca bycie najlepszą ciocią. Naprawdę jest najlepsza i chyba zaczynam się niepokoić, bo Djilia częściej to w ramionach Aishy zasypia niż u mnie.- rzuciła z dźwięczącym w głosie rozbawieniem. Odwróciła się, by zająć śniadaniem dla Jamesa. Pozwoliła sobie na chwilę ciszy, zamilknięcie, by skupić się na tym co robiła, ale również, by zebrać się w sobie.
- Ah i mam prośbę, Jimmy, namówisz Marcela, by wpadł w następną niedzielę? – spytała, oglądając się na niego przez ramię. Myślała o tym od paru dni, świadoma, że w końcu czas było wziąć się w garść i doprowadzić do końca wiele tematów. Domknąć sprawy, które były niejasne. Nie miała siły, by w nieskończoność babrać się w sprawach nieskończonych.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wciąż nie udało mu się odespać ostatnich tygodni. Festiwalu lata, który obfitował w alkohol i używki, całkowicie dezorganizujące jego rytm, dramaty, które przewróciły świat do góry nogami co najmniej trzy razy, a potem prawdziwy koniec świata, który w niekończącej się, wielodniowej walce o życie swoje i bliskich nie pozwolił na zmrużenie nawet oka. Praca od świtu do nocy, próba zrekompensowania pani Woolman gościny, za którą nie mieli czym zapłącić poza pracą — spał. Spał jak dziecko choć tylko wtedy, gdy brała małą ze sobą, zostawiając go samego, a ciało instynktownie przewracało się na bok, egoistycznie zgarniając całą przestrzeń wąskiego łóżka dla siebie. Nim wyszła spał czujnie. Niewielki materac dzielili na troje, ale nigdy nie przywykł do prawdziwych luksusów, więc nieruszanie się całą noc nie było dla niego trudym do oswojenia dyskomfortem. Świadomość, że za jego plecami śpi człowiek mniejszy od jego własnych skrzypiec sprawiał, że potrafił nie drgnąć, nie poruszyć się od pierwszego zmrużenia oczu. Budzyły go jej kwilenia, mimowolnie otwierał oczy, by sprawdzić czy wszystko w porządku, a kiedy brała ją na ręce zamykał je z powrotem spokojny. W pierwszych dniach otwierał je i bez nocnego płaczu. Patrzył na mikroskopijne paluszki, oczy pozbawione brwi i rzęs, pucołowatą buzię i małe usteczka w kształcie serca mlaskające powietrze. Parzył, próbując pojąć to wszystko, zrozumieć, oswoić się z obecnością małego duszka, który coraz bardziej zaczynał wyglądać jak dzieci, które pamiętał z taboru. Te, o okrągłych buziach, czarnych włosach kręcących się mocno już od skóry głowy. Za każdym razem gdy otwierał nocą oczy parzył na czubek jej głowy jakby spodziewał się zobaczyć tam wzbijający się czarny loczek; jakby nagle podczas jego snu przebił się przez skórę głowy dając wyraźny dowód swojego dziedzictwa. A potem, gdy zaczynała beczeć, przymykał oczy, jakby bojąc się, że przyłapie go na podglądaniu. Chciał pojąć kim była i czego od niego chciała, bo kiedy patrzył na nią uświadamiał sobie, że była nikim więcej jak tylko obcym małym człowiekiem, do którego istnienia w jakiś niewyjaśniony dla niego sposób się przyczynił. Każdego ranka, gdy wstawał do pracy wcześniej, patrzył na nią, zastanawiając się, czy to się zmieni, czy coś zacznie czuć. Dziś, jutro, za miesiąc? Kiedykolwiek. Niecierpliwie czekał na znak, grom z jasnego nieba, coś co wskaże mu kierunek. Moment, w którym zrozumie, że wszystko jest na swoim miejscu. Czy to nadejdzie? Czy to z nim coś było nie tak? Otępiały, wyprany z uczuć będzie już zawsze? Zaczął tęsknić, choć nie wiedział jeszcze za czym.
Tego ranka zbudził się sam, przeciągając powoli, rozprostowując kości. Przetarł twarz dłonią, a potem palcami włosy. Pościel zdążyła ostygnąć, przełknąć chłodem wczesnego poranka. Gdy schodził na dół był już w pełni ubrany. W ciemnych spodniach, bawełnianej, jasnej koszuli z szelkami naciągniętymi na ramiona. Miał tylko bose stopy, bo zgubił gdzieś skarpetki. Rozbierał się po drodze i nie wiedział, gdzie je zapodział. Zatrzymał się w progu rozglądając za nimi, gdy napotkał dumającą Eve wzrokiem.
— Nie spotkałaś po drodze moich skarpetek? — spytał na powitanie, marszcząc brwi w niezadowoleniu i schylił się, ale na podłodze w kuchni też ich nie znalazł. — Nad czym tak myślałaś? — spytał, podchodząc do niej i wsunął się na krzesło, które zajmowała. Ciepłe, wygrzane już, a na jego ramię i twarz spłynęły promienie jesiennego słońca. Zastanawiał się chwilę. Z tak dużym wyborem musiał poważnie przemyśleć kwestię pierwszego, najważniejszego posiłku dnia. — Jajecznicę? Proszę?— Zerknął na nią, mrużąc jedno oko; słońce oślepiało go z tej strony. Zawiesił wzrok na jej grubym warkoczu przewiązanym zieloną wstążką. Wyglądała inaczej. Nosiła się ostatnio inaczej, ale nie był pewien. Pamięć szwankowała mu przed festiwalem, a jej osoba majaczyła bardziej niczym postać z nie jego życia. Wszystko wróciło na swoje miejsce, każde wspomnienie, każde zdarzenie, emocja. Mógł znów być sobą. A jednak przestrzeń między nimi wydawała się dziwnie niezręczna. Nie dało się cofnąć czasu, on tego nie potrafił. Nie mógł cofnąć słów, które wypowiedział i nie był nawet pewien, czy tego chciał. Dziwny stan zawieszenia, neutralności. Gdy zaprosiła go na spacer, spojrzał w jej kierunku, ale nie na nią. Popatrzył w okno, walcząc z promieniami słońca, a pionowa zmarszczka przecięła mu czoło.
— Jasne — odpowiedział po chwilowym namyśle. Pogoda była piękna, zapowiadał się dobry dzień. I choć coraz częściej się psuła, a gradobicia dawały o sobie znać, zachęcała do spacerów. — Ale powinnaś ją wziąć ze sobą. Niech wyjdzie trochę na słońce, złapie nieco światła. Zaraz będzie szaro, buro i nijako. Gdzie ona teraz jest? Gillie, nie Aisha — sprecyzował, przechylając lekko głowę w bok. Na górze jej nie zostawiła, musiała być gdzieś tutaj. Dziwnie czuł się z tą myślą, tym bardziej, że nie spała na widoku. — Potem zajmę się dachem. Tą dziurą. Znalazłaś ich więcej?— Powinien to zrobić wcześniej, ale wrócili tu niedawno, wcześniej nie pojawił się w Dolinie Godryka, nie mając pojęcia o szkodach wyrządzonych w noc spadających gwiazd. — Nad staw może? — spytał po chwili, wracając do tematu spaceru. Pomyślał, że musiało tam być ładnie o tej porze roku. Dawno nie włóczył się po Dolinie. Nie był pewien tylko, czy była w stanie przejść taki kawałek. — Dasz radę? To daleko — spytał jeszcze, mierząc ją wzrokiem spod przydługiej już, opadającej na oczy czarnej grzywki. Uśmiechnął się powoli, słysząc o Aishy. Kąciki ust pomknęły w stronę uszu, a twarz mu się rozpogodziła, nieco złagodniała. — Przy tobie wie na co sobie może pozwolić, gra ci na nosie jak jej pasuje — zawyrokował, prostując się przy krześle z zawadiackim błyskiem w oku, jakby czuł się odpowiedzialny za ten aspekt charakteru dziecka. Przyglądał jej się przez chwilę od tyłu, jak przygotowywała dla niego śniadanie, a spoważniał dopiero, kiedy i ona zwróciła się do niego nietypowym tonem.
— Nie sądzę, by potrzebował specjalnej namowy. A czemu? — Zmarszczył brwi, przekrzywiając głowę przy tym. — Coś się stało? — Jj powaga go nieco zaniepokoiła, a tym bardziej fakt, że nie mówiła wprost o tym, co chyba już od dawna chodziło jej po głowie.
Tego ranka zbudził się sam, przeciągając powoli, rozprostowując kości. Przetarł twarz dłonią, a potem palcami włosy. Pościel zdążyła ostygnąć, przełknąć chłodem wczesnego poranka. Gdy schodził na dół był już w pełni ubrany. W ciemnych spodniach, bawełnianej, jasnej koszuli z szelkami naciągniętymi na ramiona. Miał tylko bose stopy, bo zgubił gdzieś skarpetki. Rozbierał się po drodze i nie wiedział, gdzie je zapodział. Zatrzymał się w progu rozglądając za nimi, gdy napotkał dumającą Eve wzrokiem.
— Nie spotkałaś po drodze moich skarpetek? — spytał na powitanie, marszcząc brwi w niezadowoleniu i schylił się, ale na podłodze w kuchni też ich nie znalazł. — Nad czym tak myślałaś? — spytał, podchodząc do niej i wsunął się na krzesło, które zajmowała. Ciepłe, wygrzane już, a na jego ramię i twarz spłynęły promienie jesiennego słońca. Zastanawiał się chwilę. Z tak dużym wyborem musiał poważnie przemyśleć kwestię pierwszego, najważniejszego posiłku dnia. — Jajecznicę? Proszę?— Zerknął na nią, mrużąc jedno oko; słońce oślepiało go z tej strony. Zawiesił wzrok na jej grubym warkoczu przewiązanym zieloną wstążką. Wyglądała inaczej. Nosiła się ostatnio inaczej, ale nie był pewien. Pamięć szwankowała mu przed festiwalem, a jej osoba majaczyła bardziej niczym postać z nie jego życia. Wszystko wróciło na swoje miejsce, każde wspomnienie, każde zdarzenie, emocja. Mógł znów być sobą. A jednak przestrzeń między nimi wydawała się dziwnie niezręczna. Nie dało się cofnąć czasu, on tego nie potrafił. Nie mógł cofnąć słów, które wypowiedział i nie był nawet pewien, czy tego chciał. Dziwny stan zawieszenia, neutralności. Gdy zaprosiła go na spacer, spojrzał w jej kierunku, ale nie na nią. Popatrzył w okno, walcząc z promieniami słońca, a pionowa zmarszczka przecięła mu czoło.
— Jasne — odpowiedział po chwilowym namyśle. Pogoda była piękna, zapowiadał się dobry dzień. I choć coraz częściej się psuła, a gradobicia dawały o sobie znać, zachęcała do spacerów. — Ale powinnaś ją wziąć ze sobą. Niech wyjdzie trochę na słońce, złapie nieco światła. Zaraz będzie szaro, buro i nijako. Gdzie ona teraz jest? Gillie, nie Aisha — sprecyzował, przechylając lekko głowę w bok. Na górze jej nie zostawiła, musiała być gdzieś tutaj. Dziwnie czuł się z tą myślą, tym bardziej, że nie spała na widoku. — Potem zajmę się dachem. Tą dziurą. Znalazłaś ich więcej?— Powinien to zrobić wcześniej, ale wrócili tu niedawno, wcześniej nie pojawił się w Dolinie Godryka, nie mając pojęcia o szkodach wyrządzonych w noc spadających gwiazd. — Nad staw może? — spytał po chwili, wracając do tematu spaceru. Pomyślał, że musiało tam być ładnie o tej porze roku. Dawno nie włóczył się po Dolinie. Nie był pewien tylko, czy była w stanie przejść taki kawałek. — Dasz radę? To daleko — spytał jeszcze, mierząc ją wzrokiem spod przydługiej już, opadającej na oczy czarnej grzywki. Uśmiechnął się powoli, słysząc o Aishy. Kąciki ust pomknęły w stronę uszu, a twarz mu się rozpogodziła, nieco złagodniała. — Przy tobie wie na co sobie może pozwolić, gra ci na nosie jak jej pasuje — zawyrokował, prostując się przy krześle z zawadiackim błyskiem w oku, jakby czuł się odpowiedzialny za ten aspekt charakteru dziecka. Przyglądał jej się przez chwilę od tyłu, jak przygotowywała dla niego śniadanie, a spoważniał dopiero, kiedy i ona zwróciła się do niego nietypowym tonem.
— Nie sądzę, by potrzebował specjalnej namowy. A czemu? — Zmarszczył brwi, przekrzywiając głowę przy tym. — Coś się stało? — Jj powaga go nieco zaniepokoiła, a tym bardziej fakt, że nie mówiła wprost o tym, co chyba już od dawna chodziło jej po głowie.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Wykusz z widokiem na ogród
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot