Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Westmorland
Zamek Lady Marion
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamek Lady Marion
Mugolom jawi się jako ruiny, lecz również czarodzieje nieszczególnie chętnie odwiedzają to miejsce; przez lata zamczysko pozostawało opustoszałe, a rządziła w nim niepodzielnie lady Marion. Duch, Gwiezdna Dama, niegdyś pomieszkująca w rodowej siedzibie rodu Slughorn w Appleby. By uciec od niechcianego ożenku, wypiła samodzielnie uwarzoną truciznę - rozgoryczona i smętna snuje się po miejscu swej śmierci kolejne stulecie.
To właśnie tu zaczęto magazynować ingrediencje niezbędne do tworzenia eliksirów leczniczych oraz bojowych, którymi ród Slughorn wspomaga Ministerstwo. W lochach przetrzymywani są twórcy eliksirów, którzy nie zgodzili się na wsparcie swymi talentami nowego Ministra Magii. Nie pozostawiono im wyboru. Zamczysko zabezpieczone jest pułapkami, a zarówno więźniów, jak i cenne towary chroni grupa czarodziejów wynajętych przez Slughornów.
To właśnie tu zaczęto magazynować ingrediencje niezbędne do tworzenia eliksirów leczniczych oraz bojowych, którymi ród Slughorn wspomaga Ministerstwo. W lochach przetrzymywani są twórcy eliksirów, którzy nie zgodzili się na wsparcie swymi talentami nowego Ministra Magii. Nie pozostawiono im wyboru. Zamczysko zabezpieczone jest pułapkami, a zarówno więźniów, jak i cenne towary chroni grupa czarodziejów wynajętych przez Slughornów.
Jakie to szczęście, że nie był w tym wszystkim sam. Czuł, jak adrenalina rozlewa się po całym jego ciele wraz z krwią, a przez to zupełnie nie wziął pod uwagę, że ktoś mógłby zostać zaalarmowany przez obezwładnionych strażników. Dopiero słuszna uwaga Lucindy sprawiła, że pokiwał energicznie głową, próbując dojrzeć coś, co mogłoby pomóc w ich przedsięwzięciu. Jego spojrzenie skupiło się na doniczkach, ale nie były na tyle duże, by przykryć człowieka, nawet ściśniętego. Michael jednak był profesjonalistą, przystąpił do odpowiedniego zabezpieczenia ich przeciwników, aby nie zdradzili swego losu przedwcześnie, to mogłoby ściągnąć na Zakonników niepotrzebne zagrożenie.
— Składzik? — powtórzył po Lucindzie, wyglądając w kierunku tamtego pomieszczenia. Nie miał jednak dużo czasu, Michael poprosił go o pomoc i pomoc otrzyma. Schylił się, łapiąc mężczyznę za kostki, po czym dźwignął się z nim, z wyraźnym trudem i zgrzytnięciem zębów. Udało mu się jednak podnieść tego człowieka, oczywiście w dużej mierze przy pomocy Michaela, dzięki czemu po kilku przedłużających się w nieskończoność chwilach niewygody, pierwszy ze strażników znalazł się w składziku. Drugi podzielił jego los niedługo później, a Castor zamknął za nimi drzwi, oparł się o nie i odetchnął z trudem, choć uśmiechał się nieco, zadowolony, że przynajmniej tak mógł pokazać swoją... siłę.
— Colloportus — rzucił zaklęcie zamykające zamki na wszelki wypadek, po czym przeniósł wzrok na Lucindę, kręcąc przecząco głową. — Jakbym był zły i chciał kogoś przetrzymywać wbrew swojej woli, wybrałbym coś pod ziemią. To relatywnie bezpieczne w przypadku alchemików, gdyby coś wybuchnęło... wybuch pod ziemią pozwala w utrzymaniu reszty budowli w miarę nienaruszonej — podzielił się swoimi przypuszczeniami. Nie mieli pewnych informacji, ale mogli posłużyć się logiką, przecież każdy z nich mógł dodać coś do tej teorii od siebie. Lucinda wiedzę historyczno—zamkową, Michael doświadczenie bojowe, a Castor typowo alchemiczne.
Zaciekawiony zerknął na Tonksa, który mocował się z jakąś... Skrzynią?
— Co jest? — spytał, podchodząc bliżej, aż jego oczom ukazało się ukryte przejście. Od razu odwrócił się do Lucindy, gestem prosząc ją o podejście bliżej, a gdy upewnili się, że nic im nie groziło, ruszył przodem, schodząc po schodach do słabo oświetlonego pomieszczenia. Pachniało wilgocią, jak typowe lochy, prawie jak w Hogwarcie.
Gdy wszyscy znaleźli się na dole, Castor zdążył jeszcze odpowiedzieć na zadane przez Michaela pytanie.
— Tenuistis. Z tego, co pamiętam, to raczej gdzieś tu... — włosy stanęły mu dęba, a przez ciało przeszedł dreszcz, niespodziewany dreszcz. Z początku wydawało mu się, że to tylko adrenalina odpuszcza, ale nim zdążył mrugnąć dwa razy, duch zmaterializował się przed nimi. I nie był to byle jaki duch.
— Lady Marion — zaryzykował, kłaniając się przed duszną panią najlepiej, jak umiał (choć zarówno ona jak i Lucinda widziały, że nie był to ukłon szlachecki, wiele brakowało mu do odpowiedniej gracji). — Nie przybyliśmy tu zakłócać twego spokoju, chcemy tylko dopomóc alchemicznej braci — odezwał się od razu, duże, szaroniebieskie oczy koncentrując na półprzezroczystej postaci. Lady Marion przechyliła lekko głowę w bok, a Sproutowi wydawało się, że przeszywa go swym wzrokiem na wskroś.
— Nie uwierzę ci, póki nie odpowiesz na trzy pytania — oznajmiła, Castor zaś przełknął głośno ślinę, zerkając nerwowo na Lucindę i Michaela. Ale prawda była taka, że jeżeli pytania odnosiły się do alchemii, tylko on miał szansę usatysfakcjonować żywą inaczej damę. — Pierwsze pytanie. Cóż to za mikstura. Ma różowawą barwę, słodki smak i zapach, choć potrzeba do niego cynamonu?
Castor uśmiechnął się szerzej, wyprostował plecy. Czuł się wyraźnie pewny swej odpowiedzi.
— Eliksir słodkiego snu, moja pani — duch również uśmiechnął się, kobieta podleciała bliżej Castora, przyglądając mu się intensywnie.
— Ten eliksir potrafi uzdrowić, ale także zabić. Działa zbawiennie na mózg, ale potrafi być też jego końcem.
Czy tylko mu się wydawało, czy było naprawdę zimno?
— Wywar żywej śmierci. Dzięki użyciu piołunu, który dużych stężeniach potrafi być trujący...
— Wystarczy, chłopcze. Ostatnie pytanie. Pamięć ludzka bywa zawodna, a alchemicy potrafią na nią wpłynąć dodatkowo. Szczęśliwe wspomnienia można skazić cierpieniem, wyplenić z człowieka wszystko, co szczęśliwe. Jakie serce potrzebne jest do stworzenia eliksiru, który zabija w człowieku radość? — Castor spoglądał na ducha szeroko otwartymi oczami, czując kolejny, zimny dreszcz przechodzący mu przez ciało. Nie chciał myśleć o reakcji towarzyszących mu czarodziejów, nie wiedział, czy domyślą się, że znał przepis na eliksir, który potrafił pozbawić człowieka możliwości rzucenia patronusa.
— Potrzeba ludzkiej kości. To Memento — odpowiedział wreszcie, niechętnie, lecz w tym momencie duszne dłonie złożyły się do oklasków. Lady Marion okrążyła zakonników, wyraźnie zadowolona, aż wreszcie zatrzymała się przy Lucindzie.
— Więźniowie nie są szczęśliwi, nie mają magii — powiedziała zasmucona, wzdychając cicho. — Nie chcą ze mną rozmawiać, choć nikt z nich nie pił żadnych trucizn, myślą, że wszyscy ich zostawili, że nie ma wyjścia. Ale wyjście jest, tylko trzeba oddać im różdżki, oddać im wolność. Idźcie korytarzem dalej, ratujcie moje dzieci. Tamte prymitywy, którzy grożą im połamaniem palców, trzymają ich różdżki w szkatułce, ale musicie być ostrożni.
Dopiero na koniec podleciała do Tonksa, zbliżając twarz do tej jego.
— Szkatułka p a r z y!
— Składzik? — powtórzył po Lucindzie, wyglądając w kierunku tamtego pomieszczenia. Nie miał jednak dużo czasu, Michael poprosił go o pomoc i pomoc otrzyma. Schylił się, łapiąc mężczyznę za kostki, po czym dźwignął się z nim, z wyraźnym trudem i zgrzytnięciem zębów. Udało mu się jednak podnieść tego człowieka, oczywiście w dużej mierze przy pomocy Michaela, dzięki czemu po kilku przedłużających się w nieskończoność chwilach niewygody, pierwszy ze strażników znalazł się w składziku. Drugi podzielił jego los niedługo później, a Castor zamknął za nimi drzwi, oparł się o nie i odetchnął z trudem, choć uśmiechał się nieco, zadowolony, że przynajmniej tak mógł pokazać swoją... siłę.
— Colloportus — rzucił zaklęcie zamykające zamki na wszelki wypadek, po czym przeniósł wzrok na Lucindę, kręcąc przecząco głową. — Jakbym był zły i chciał kogoś przetrzymywać wbrew swojej woli, wybrałbym coś pod ziemią. To relatywnie bezpieczne w przypadku alchemików, gdyby coś wybuchnęło... wybuch pod ziemią pozwala w utrzymaniu reszty budowli w miarę nienaruszonej — podzielił się swoimi przypuszczeniami. Nie mieli pewnych informacji, ale mogli posłużyć się logiką, przecież każdy z nich mógł dodać coś do tej teorii od siebie. Lucinda wiedzę historyczno—zamkową, Michael doświadczenie bojowe, a Castor typowo alchemiczne.
Zaciekawiony zerknął na Tonksa, który mocował się z jakąś... Skrzynią?
— Co jest? — spytał, podchodząc bliżej, aż jego oczom ukazało się ukryte przejście. Od razu odwrócił się do Lucindy, gestem prosząc ją o podejście bliżej, a gdy upewnili się, że nic im nie groziło, ruszył przodem, schodząc po schodach do słabo oświetlonego pomieszczenia. Pachniało wilgocią, jak typowe lochy, prawie jak w Hogwarcie.
Gdy wszyscy znaleźli się na dole, Castor zdążył jeszcze odpowiedzieć na zadane przez Michaela pytanie.
— Tenuistis. Z tego, co pamiętam, to raczej gdzieś tu... — włosy stanęły mu dęba, a przez ciało przeszedł dreszcz, niespodziewany dreszcz. Z początku wydawało mu się, że to tylko adrenalina odpuszcza, ale nim zdążył mrugnąć dwa razy, duch zmaterializował się przed nimi. I nie był to byle jaki duch.
— Lady Marion — zaryzykował, kłaniając się przed duszną panią najlepiej, jak umiał (choć zarówno ona jak i Lucinda widziały, że nie był to ukłon szlachecki, wiele brakowało mu do odpowiedniej gracji). — Nie przybyliśmy tu zakłócać twego spokoju, chcemy tylko dopomóc alchemicznej braci — odezwał się od razu, duże, szaroniebieskie oczy koncentrując na półprzezroczystej postaci. Lady Marion przechyliła lekko głowę w bok, a Sproutowi wydawało się, że przeszywa go swym wzrokiem na wskroś.
— Nie uwierzę ci, póki nie odpowiesz na trzy pytania — oznajmiła, Castor zaś przełknął głośno ślinę, zerkając nerwowo na Lucindę i Michaela. Ale prawda była taka, że jeżeli pytania odnosiły się do alchemii, tylko on miał szansę usatysfakcjonować żywą inaczej damę. — Pierwsze pytanie. Cóż to za mikstura. Ma różowawą barwę, słodki smak i zapach, choć potrzeba do niego cynamonu?
Castor uśmiechnął się szerzej, wyprostował plecy. Czuł się wyraźnie pewny swej odpowiedzi.
— Eliksir słodkiego snu, moja pani — duch również uśmiechnął się, kobieta podleciała bliżej Castora, przyglądając mu się intensywnie.
— Ten eliksir potrafi uzdrowić, ale także zabić. Działa zbawiennie na mózg, ale potrafi być też jego końcem.
Czy tylko mu się wydawało, czy było naprawdę zimno?
— Wywar żywej śmierci. Dzięki użyciu piołunu, który dużych stężeniach potrafi być trujący...
— Wystarczy, chłopcze. Ostatnie pytanie. Pamięć ludzka bywa zawodna, a alchemicy potrafią na nią wpłynąć dodatkowo. Szczęśliwe wspomnienia można skazić cierpieniem, wyplenić z człowieka wszystko, co szczęśliwe. Jakie serce potrzebne jest do stworzenia eliksiru, który zabija w człowieku radość? — Castor spoglądał na ducha szeroko otwartymi oczami, czując kolejny, zimny dreszcz przechodzący mu przez ciało. Nie chciał myśleć o reakcji towarzyszących mu czarodziejów, nie wiedział, czy domyślą się, że znał przepis na eliksir, który potrafił pozbawić człowieka możliwości rzucenia patronusa.
— Potrzeba ludzkiej kości. To Memento — odpowiedział wreszcie, niechętnie, lecz w tym momencie duszne dłonie złożyły się do oklasków. Lady Marion okrążyła zakonników, wyraźnie zadowolona, aż wreszcie zatrzymała się przy Lucindzie.
— Więźniowie nie są szczęśliwi, nie mają magii — powiedziała zasmucona, wzdychając cicho. — Nie chcą ze mną rozmawiać, choć nikt z nich nie pił żadnych trucizn, myślą, że wszyscy ich zostawili, że nie ma wyjścia. Ale wyjście jest, tylko trzeba oddać im różdżki, oddać im wolność. Idźcie korytarzem dalej, ratujcie moje dzieci. Tamte prymitywy, którzy grożą im połamaniem palców, trzymają ich różdżki w szkatułce, ale musicie być ostrożni.
Dopiero na koniec podleciała do Tonksa, zbliżając twarz do tej jego.
— Szkatułka p a r z y!
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Szybko udało im się skryć oprawców przed wzrokiem nieproszonych gości. Lucinda była zdania, że zawsze lepiej dmuchać na zimno, bo choć uwielbiała bawić się ryzykiem, to zawsze był na to czas i miejsce. Kiedy dostrzegła ukryte przejście domyśliła się, że to może prowadzić do lochów. – Tak naprawdę w wielu zamkach nie ma lochów, albo są one ukryte i nie mają formy więzienia. Kogo w nich mieliby więzić domownicy? – zapytała retorycznie i uśmiechnęła się delikatnie. Niewierną żonę, jej kochanka, a może niesforne dzieci? Zwykle zamki spełniające również funkcję strażnicy posiadały rozległe lochy, ale takich było niewiele. W jej rodzinnej posiadłości w piwnicach znajdowały się beczki z winem i prochem potrzebnym do wytwarzania fajerwerk. Żadnych cel, żadnych krat. Chociaż… za rządów Morgany to mogło się już zmienić.
Zeszła powoli po schodach mając nadzieje, że po drodze nie natkną się na kolejnych strażników. Szczerze liczyła na to, że im się poszczęści. Traf chciał, że nie mogła żyć w tym marzeniu nazbyt długo. Chwile po tym jak jej nogi dotknęły podłoża poczuła na swojej skórze przeraźliwie zimny dreszcz. Na zmaterializowanie się lady Marion nie musieli czekać zbyt długo. Zjawa zdawała się być zaciekawiona ich obecnością, ale Lucinda wiedziała, że to jedynie pozory. Źle rozegrana konwersacja mogła ich wiele kosztować. Blondynka skinęła lekko głową, gdy Castor wspomniał o ich dobrych zamiarach. Wsłuchiwała się w rozmowę między tą dwójką mając nadzieje, że Zakonnik doskonale wie co robi i dziękując Merlinowi za to, że po drodze nigdzie się nie rozdzielili. Lucinda przy pierwszym pytaniu zaśmiałaby się zjawie w twarz. Jeżeli chodziło o alchemię to była cienka jak pajęczyna. – Dziękujemy, lady… - zaczęła skupiając spojrzenie na smutnych oczach lady Marion. - … dziękujemy za opiekę nad nimi. – blondynka jak chyba nigdy cieszyła się z tego, że miała rację. Szczerze liczyła na to, że zjawa okaże się być ich sprzymierzeńcem. Miała już wcześniej do czynienia z duchem chcącym skrzywdzić intruzów. Sama była tym intruzem. Wiedziała, że nie chcieliby się mierzyć z duchem. Ona nie miała już nic do stracenia, a to sprawiało, że była jeszcze bardziej niebezpieczna.
Ruszyli dalej szybkim krokiem. Odetchnęła z ulgą, bo wcześniej martwiła się czy alchemicy w ogóle żyją. Niby mieli informacje, że ci są przetrzymywani w lochach zamku, ale przecież mogli spodziewać się każdego zakończenia. Gdy dotarli na miejsce Lucinda utkwiła wzrok w wymęczonych twarzach. Zacisnęła mocniej różdżkę w dłoni nie mogąc pogodzić się z losem, który ich spotkał. – To nie powinno tak wyglądać – zaczęła ze ściśniętym gardłem i odwróciła wzrok w stronę szkatułki chcąc się czymś zająć. Choć cierpienie stało się dla niej normalnością to wciąż nie mogła się z nim pogodzić. Czy niewystarczająco wiele ci ludzie wycierpieli? Czy niewystarczająco wiele im odebrano? Chcąc odwrócić uwagę od własnych myśli skupiła się na tym co powiedziała zjawa. Szkatułka parzy. Lucinda wyciągnęła różdżkę przed siebie i rzuciła. – Carpiene – mając nadzieje, że zaklęcie ukarze jej to co należy zwalczyć.
Zaklęcie zadziałało dzięki wzmocnieniu rzuconemu przez Tonksa. Blondynka rozpoznała pułapkę znajdującą się na szkatułce. – To Nierusz – powiedziała spoglądając na aurora. Nie miała wątpliwości, że sobie z tym poradzi.
Zeszła powoli po schodach mając nadzieje, że po drodze nie natkną się na kolejnych strażników. Szczerze liczyła na to, że im się poszczęści. Traf chciał, że nie mogła żyć w tym marzeniu nazbyt długo. Chwile po tym jak jej nogi dotknęły podłoża poczuła na swojej skórze przeraźliwie zimny dreszcz. Na zmaterializowanie się lady Marion nie musieli czekać zbyt długo. Zjawa zdawała się być zaciekawiona ich obecnością, ale Lucinda wiedziała, że to jedynie pozory. Źle rozegrana konwersacja mogła ich wiele kosztować. Blondynka skinęła lekko głową, gdy Castor wspomniał o ich dobrych zamiarach. Wsłuchiwała się w rozmowę między tą dwójką mając nadzieje, że Zakonnik doskonale wie co robi i dziękując Merlinowi za to, że po drodze nigdzie się nie rozdzielili. Lucinda przy pierwszym pytaniu zaśmiałaby się zjawie w twarz. Jeżeli chodziło o alchemię to była cienka jak pajęczyna. – Dziękujemy, lady… - zaczęła skupiając spojrzenie na smutnych oczach lady Marion. - … dziękujemy za opiekę nad nimi. – blondynka jak chyba nigdy cieszyła się z tego, że miała rację. Szczerze liczyła na to, że zjawa okaże się być ich sprzymierzeńcem. Miała już wcześniej do czynienia z duchem chcącym skrzywdzić intruzów. Sama była tym intruzem. Wiedziała, że nie chcieliby się mierzyć z duchem. Ona nie miała już nic do stracenia, a to sprawiało, że była jeszcze bardziej niebezpieczna.
Ruszyli dalej szybkim krokiem. Odetchnęła z ulgą, bo wcześniej martwiła się czy alchemicy w ogóle żyją. Niby mieli informacje, że ci są przetrzymywani w lochach zamku, ale przecież mogli spodziewać się każdego zakończenia. Gdy dotarli na miejsce Lucinda utkwiła wzrok w wymęczonych twarzach. Zacisnęła mocniej różdżkę w dłoni nie mogąc pogodzić się z losem, który ich spotkał. – To nie powinno tak wyglądać – zaczęła ze ściśniętym gardłem i odwróciła wzrok w stronę szkatułki chcąc się czymś zająć. Choć cierpienie stało się dla niej normalnością to wciąż nie mogła się z nim pogodzić. Czy niewystarczająco wiele ci ludzie wycierpieli? Czy niewystarczająco wiele im odebrano? Chcąc odwrócić uwagę od własnych myśli skupiła się na tym co powiedziała zjawa. Szkatułka parzy. Lucinda wyciągnęła różdżkę przed siebie i rzuciła. – Carpiene – mając nadzieje, że zaklęcie ukarze jej to co należy zwalczyć.
Zaklęcie zadziałało dzięki wzmocnieniu rzuconemu przez Tonksa. Blondynka rozpoznała pułapkę znajdującą się na szkatułce. – To Nierusz – powiedziała spoglądając na aurora. Nie miała wątpliwości, że sobie z tym poradzi.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uśmiechnął się blado, słuchając alchemicznych spostrzeżeń Castora.
-Pomijając aspekt praktyczny, w lochach najczęściej przetrzymuje się ludzi. - uzupełnił, z rozbawieniem typowym dla kogoś, kto samemu przesłuchiwał szmalcowników w piwnicach i składzikach, a w dzieciństwie zaczytywał się w baśniach o zamkach i lochach. Nie wiedział o nich tyle, ile Lucinda, ale na tyle, by wyobraźnia pracowała. Zamrugał, gdy unistka rozwiała jego wyobrażenia.
-Jeńców wojennych? - zapytał trochę głupio, bo nie wiedział nawet, czy ten zamek zbudowano podczas jakiś czarodziejskich lub mugolskich wojen. Ale teraz trwała wojna i zgodnie z pozyskanymi informacjami, jeńcami byli alchemicy.
Dissendium zaraz przerwało te dywagacje - ukryte przejście prowadziło do lochów.
Tenuistis, gdzieś tu.
-Nie nakładaliby jej bez powodu, zamek jest odludny. Jeśli oddają im różdżki do warzenia eliksirów... - zaczął myśleć na głos. -To ta pułapka uniemożliwia ucieczkę. Możliwe, że tylko ona. - uwięzili już strażników, rzucona na dziedziniec mgła uniemożliwi innym skupienie i spowolni pościg. Mogli kupić sobie trochę czasu na teleportację.
Zamilkł, gdy tuż przed nimi zmaterializował się duch. I milczał roztropnie, nie mając doświadczenia w rozmowach z władczymi damami - choć przecież wybrał się na tą misję z arystokratką. Z pewnym zdumieniem słuchał wymiany zdań, podziwiając w duchu zarówno pewność siebie, jak i płynne odpowiedzi Castora. I, ku jego zdumieniu, zadziałało. Czyżby właśnie kupili sobie sympatię pani tego miejsca?
Wolał nie myśleć, czy jego, nieznającego się całkowicie ani na alchemii ani na szlacheckich manierach, też uznałaby za prymitywa. Najwyraźniej, pewnie dzięki obecności towarzystwa - nie. Skinął głową z wdzięcznością, w odpowiedzi na podpowiedź odnośnie różdżek. Potrzebowali rozdać je więźniom, czas gonił. Skoro nie mieli połamanych rąk, to mogli czarować, co znacząco ułatwiało ewakuację.
-Dziękuję, pani. - odparł, jak na siebie nieśmiało.
Podążył za towarzyszami, aż znaleźli się w lochach, przed kratami. Wychudzeni alchemicy, wymęczone twarze. Zerknął szybko na ich dłonie. Całe.
-Jesteśmy Zakonem Feniksa i przybyliśmy was uwolnić. Niezależnie od waszej przeszłości, poglądów - nikt nie powinien być zmuszany do pracy, nie w takich warunkach. - odezwał się do więźniów, zaskoczonych widokiem trójki nowych osób. -Jeśli odzyskacie różdżki - dacie radę czarować? - spytał, zdradzając, że jest laikiem. Inaczej nie daliby przecież rady warzyć eliksirów. W odpowiedzi na kiwnięcia głowami i słowa Lucindy, zwrócił się w stronę skrzyni.
-Pracujmy równocześnie - zdejmiesz Tenuistis? - poprosił runistkę, nie wątpiąc, że zabezpieczenie nie sprawi jej żadnych problemów. Były podobne w stopniu trudności, a Castor mógł w tym czasie uwolnić więźniów, skoordynować ewakuację. Zamek do celi wydawał się być zwyczajny, możliwy do rozbrojenia magią.
Przyłożył różdżkę do szkatuły, skupiając się na białej magii, chcąc rozsadzić wiązki pułapki. Różdżka drgnęła znajomo, a Mike prędko rzucił -Alohomora i wyciągnął rękę, by otworzyć skrzynię. Jego oczom ukazały się różdżki, niedbale ciśnięte na dno.
-Szybko, łapcie. - zaczął podawać je więźniom, jeszcze przez kraty.
rzuty na Nierusza &Alohomora
Magicus +17 dla Lucindy i Castora - zaczyna się ostatnia tura
-Pomijając aspekt praktyczny, w lochach najczęściej przetrzymuje się ludzi. - uzupełnił, z rozbawieniem typowym dla kogoś, kto samemu przesłuchiwał szmalcowników w piwnicach i składzikach, a w dzieciństwie zaczytywał się w baśniach o zamkach i lochach. Nie wiedział o nich tyle, ile Lucinda, ale na tyle, by wyobraźnia pracowała. Zamrugał, gdy unistka rozwiała jego wyobrażenia.
-Jeńców wojennych? - zapytał trochę głupio, bo nie wiedział nawet, czy ten zamek zbudowano podczas jakiś czarodziejskich lub mugolskich wojen. Ale teraz trwała wojna i zgodnie z pozyskanymi informacjami, jeńcami byli alchemicy.
Dissendium zaraz przerwało te dywagacje - ukryte przejście prowadziło do lochów.
Tenuistis, gdzieś tu.
-Nie nakładaliby jej bez powodu, zamek jest odludny. Jeśli oddają im różdżki do warzenia eliksirów... - zaczął myśleć na głos. -To ta pułapka uniemożliwia ucieczkę. Możliwe, że tylko ona. - uwięzili już strażników, rzucona na dziedziniec mgła uniemożliwi innym skupienie i spowolni pościg. Mogli kupić sobie trochę czasu na teleportację.
Zamilkł, gdy tuż przed nimi zmaterializował się duch. I milczał roztropnie, nie mając doświadczenia w rozmowach z władczymi damami - choć przecież wybrał się na tą misję z arystokratką. Z pewnym zdumieniem słuchał wymiany zdań, podziwiając w duchu zarówno pewność siebie, jak i płynne odpowiedzi Castora. I, ku jego zdumieniu, zadziałało. Czyżby właśnie kupili sobie sympatię pani tego miejsca?
Wolał nie myśleć, czy jego, nieznającego się całkowicie ani na alchemii ani na szlacheckich manierach, też uznałaby za prymitywa. Najwyraźniej, pewnie dzięki obecności towarzystwa - nie. Skinął głową z wdzięcznością, w odpowiedzi na podpowiedź odnośnie różdżek. Potrzebowali rozdać je więźniom, czas gonił. Skoro nie mieli połamanych rąk, to mogli czarować, co znacząco ułatwiało ewakuację.
-Dziękuję, pani. - odparł, jak na siebie nieśmiało.
Podążył za towarzyszami, aż znaleźli się w lochach, przed kratami. Wychudzeni alchemicy, wymęczone twarze. Zerknął szybko na ich dłonie. Całe.
-Jesteśmy Zakonem Feniksa i przybyliśmy was uwolnić. Niezależnie od waszej przeszłości, poglądów - nikt nie powinien być zmuszany do pracy, nie w takich warunkach. - odezwał się do więźniów, zaskoczonych widokiem trójki nowych osób. -Jeśli odzyskacie różdżki - dacie radę czarować? - spytał, zdradzając, że jest laikiem. Inaczej nie daliby przecież rady warzyć eliksirów. W odpowiedzi na kiwnięcia głowami i słowa Lucindy, zwrócił się w stronę skrzyni.
-Pracujmy równocześnie - zdejmiesz Tenuistis? - poprosił runistkę, nie wątpiąc, że zabezpieczenie nie sprawi jej żadnych problemów. Były podobne w stopniu trudności, a Castor mógł w tym czasie uwolnić więźniów, skoordynować ewakuację. Zamek do celi wydawał się być zwyczajny, możliwy do rozbrojenia magią.
Przyłożył różdżkę do szkatuły, skupiając się na białej magii, chcąc rozsadzić wiązki pułapki. Różdżka drgnęła znajomo, a Mike prędko rzucił -Alohomora i wyciągnął rękę, by otworzyć skrzynię. Jego oczom ukazały się różdżki, niedbale ciśnięte na dno.
-Szybko, łapcie. - zaczął podawać je więźniom, jeszcze przez kraty.
rzuty na Nierusza &Alohomora
Magicus +17 dla Lucindy i Castora - zaczyna się ostatnia tura
Can I not save one
from the pitiless wave?
— Chorych na choroby zakaźne, których trzeba odizolować od pozostałych — skoro już bawili się swoimi propozycjami w zakresie tego, kogo można było trzymać w lochach poza alchemikami, Castor postanowił dorzucić swoje trzy knuty do rozmowy, choć nie kierowała nim w żaden sposób faktyczna wiedza historyczna, a podejście praktyczne, wynikłe z doświadczenia lat spędzonych w świętym Mungu. Jeżeli lochy nie służyły jako więzienie (co mógł sobie zracjonalizować, chociażby przez to, że zawsze można było z nich uciec, samemu bądź — jak dziś — z pomocą), musiały mieć jakieś inne przeznaczenie, zatarte w historii, nieuchwytne dla ludzi, którzy nie interesowali się tematem albo nie mieli okazji czy czasu do jego zgłębienia.
Skinął głową, zgadzając się na słowa Michaela o pułapce. Stawiając się w pozycji alchemików, pierwszym, co zrobiłby, otrzymując różdżkę w dłonie, byłaby próba teleportacji, powrotu w bezpieczne miejsce. Zabezpieczenie uniemożliwiające ucieczkę było dobrym rozwiązaniem, by powstrzymać podobne zapędy, prawdopodobnie nie trzeba było bać się o umiejętności walki alchemików. Sam przecież nie potrafił szczególnie walczyć, skupiony na swych eliksirach i talizmanach to im poświęcał większość czasu.
Musiał to zmienić jak najszybciej.
Po zakończonej rozmowie z lady Marion westchnął głośno, otwierając szerzej oczy. Powłóczył nimi przede wszystkim po Lucindzie, posyłając jej odrobinę zmęczony (nie spodziewał się, że stanie się ofiarą eliksiralnej odpytki, jednak odpowiedzialność za los nie tylko uwięzionych alchemików, ale także jego towarzyszy wzięła górę i pozwoliła mu przenieść całą siłę na stosowne skupienie) uśmiech. Po zniknięciu zjawy miał wrażenie, że jego ciało nurza się w gorączce, ale to pewnie stres powracał do jego ciała, witając się falą gorąca.
— Merlinie, ona naprawdę wie wszystko — szepnął z mieszanką podziwu i znikającego przerażenia w głosie. Musiał prędko wydostać się z tego stanu, skupić na tym, co dopiero przed nimi, wszak właśnie dochodzili do punktu kulminacyjnego całego planu. Nie bez trudności znaleźli się przecież w lochach, w lochach, do których światło nadziei nigdy nie miało dotrzeć. A jednak teraz zjawiły się w nich trzy jego promienie, dumna i odważna Lucinda, niezawodny auror i ich brat w alchemii.
Gardło ścisnęło mu się same na widok wymęczonych twarzy, spośród których rozpoznał jedną, znajomą.
— Arthur! — syknął, chcąc przywołać do siebie uwagę wychudzonego, bladego młodego mężczyzny o twarzy pokrytej piegami i o rdzawych włosach. Wyglądał na starszego od Castora, przede wszystkim przez warunki, w jakich się znajdował, ale także to, że Sprout ze swej natury prezentował się młodziej, niż powinien. Byli równolatkami, razem kończyli kurs alchemiczny.
— Sprout? — spytał słabym głosem, rozglądając się wokół, jakby był ofiarą majaków. I może tak właśnie myślał, bowiem zanim skupił wzrok na Castorze, minęła dłuższa chwila, blondyn zacisnął mocniej szczękę. — Co ty tu... Ciebie też? — spytał z głębokim przejęciem w głosie, ożywiając się wreszcie. Zsunął się z pryczy, przesunął w kierunku krat zajmowanej celi, a po szmerze, który rozległ się po pomieszczeniu, Castor domyślił się, że to samo robią przebudzeni drobną przemową Michaela pozostali więźniowie.
— Nie, nie — pokręcił przecząco głową, jeszcze mówiąc dość cicho; dopiero potem odchrząknął, odzywając się głośniej tak, aby wszyscy mogli go usłyszeć. — Wydostaniemy was stąd. Uciekniemy wszyscy, już nikt nie będzie wam zagrażał. Kto chce może wrócić do swojego domu od razu, ale proszę, zaufajcie nam. Zabierzemy was w bezpieczne miejsce — do jednej z przygotowanych wcześniej kryjówek — Doprowadzimy do zdrowia, a kto będzie potrzebował schronienia, dostanie je. Nie zrobimy wam krzywdy — ostatnie zdanie wypowiedział z mocnym akcentem, chcąc odróżnić Zakon Feniksa od czegokolwiek, z kim sprzymierzyli się Slughornowie.
— Arthur? Ufasz mu? — zachrypnięty głos dobiegł zza pleców Castora, niedaleko miejsca, w którym stała Lucinda. Należał do starszego od Michaela mężczyzny, choć jeszcze w sile wieku. Wpatrywał się z wyczekiwaniem w rudowłosego alchemika, a blondyn przełknął ślinę, orientując się, że poprzez uwięzienie, między tymi mężczyznami wytworzyła się naprawdę specyficzna więź. Pójdą albo wszyscy, albo żaden.
— Tak, to mój... Przyjaciel... — wyszeptał z trudem Arthur, Castor skłonił lekko głowę, w podziękowaniu. Palce Arthura zacisnęły się na kratach, alchemik nie mógł powstrzymać się przed tym, by ich dotknąć. Całe. Nie wyczuł pod palcami żadnych zgrubień, które mogłyby sugerować wcześniej przebyty uraz, a to już coś.
Dzięki temu ze spokojną głową podszedł do starszego mężczyzny, chciał zwrócić się bezpośrednio do niego.
— To nie jest pułapka, proszę pana. Nie mamy dużo czasu, ale potrzebujemy odpowiedzi. Da pan radę czarować, jak reszta? — ponaglenie w głosie miało zmusić mężczyznę do prędszej odpowiedzi, gdy jeszcze raz zadawał pytanie, które już rzucił Michael. Mężczyzna nie zwlekał z odpowiedzią, jakby czuł, że wreszcie trafił w dobre ręce.
— Dam. Chłopcy też, ale dajcie mi tylko zajrzeć tam — wysunął rękę przez kraty, wskazując na oddaloną, skrytą w ciemności gablotę. Castor zmarszczył mocno brwi i zmrużył oczy, ale po krótkim wysiłku wiedział już, co się tam znajduje. Uśmiechnął się szelmowsko.
— Jasne, ale prędko — zastrzegł, podnosząc własną różdżkę do góry — Alohomora — cela otworzyła się, mężczyzna ruszył dziarskim krokiem do gabloty. Napełnił głębokie kieszenie szaty komponentami alchemicznymi, nic nie mogło pójść na zmarnowanie. W tym samym czasie Castor przechodził obok każdej z cel, rzucając kolejne — Alohomora, alohomora — Nie chciał przeszkadzać w pracy doświadczonym zakonnikom, a gdy i ci poradzili sobie ze zdejmowaniem zabezpieczeń, pomógł im rozdzielić różdżki i podbiegł do pakującego zapasy mężczyzny, aby doprowadzić go do reszty. Kieszenie jego szaty były wypchane po brzegi i dźwięczał śmiesznie przy każdym kroku.
— Czy każdy ma swoją różdżkę?
| rzuty
Skinął głową, zgadzając się na słowa Michaela o pułapce. Stawiając się w pozycji alchemików, pierwszym, co zrobiłby, otrzymując różdżkę w dłonie, byłaby próba teleportacji, powrotu w bezpieczne miejsce. Zabezpieczenie uniemożliwiające ucieczkę było dobrym rozwiązaniem, by powstrzymać podobne zapędy, prawdopodobnie nie trzeba było bać się o umiejętności walki alchemików. Sam przecież nie potrafił szczególnie walczyć, skupiony na swych eliksirach i talizmanach to im poświęcał większość czasu.
Musiał to zmienić jak najszybciej.
Po zakończonej rozmowie z lady Marion westchnął głośno, otwierając szerzej oczy. Powłóczył nimi przede wszystkim po Lucindzie, posyłając jej odrobinę zmęczony (nie spodziewał się, że stanie się ofiarą eliksiralnej odpytki, jednak odpowiedzialność za los nie tylko uwięzionych alchemików, ale także jego towarzyszy wzięła górę i pozwoliła mu przenieść całą siłę na stosowne skupienie) uśmiech. Po zniknięciu zjawy miał wrażenie, że jego ciało nurza się w gorączce, ale to pewnie stres powracał do jego ciała, witając się falą gorąca.
— Merlinie, ona naprawdę wie wszystko — szepnął z mieszanką podziwu i znikającego przerażenia w głosie. Musiał prędko wydostać się z tego stanu, skupić na tym, co dopiero przed nimi, wszak właśnie dochodzili do punktu kulminacyjnego całego planu. Nie bez trudności znaleźli się przecież w lochach, w lochach, do których światło nadziei nigdy nie miało dotrzeć. A jednak teraz zjawiły się w nich trzy jego promienie, dumna i odważna Lucinda, niezawodny auror i ich brat w alchemii.
Gardło ścisnęło mu się same na widok wymęczonych twarzy, spośród których rozpoznał jedną, znajomą.
— Arthur! — syknął, chcąc przywołać do siebie uwagę wychudzonego, bladego młodego mężczyzny o twarzy pokrytej piegami i o rdzawych włosach. Wyglądał na starszego od Castora, przede wszystkim przez warunki, w jakich się znajdował, ale także to, że Sprout ze swej natury prezentował się młodziej, niż powinien. Byli równolatkami, razem kończyli kurs alchemiczny.
— Sprout? — spytał słabym głosem, rozglądając się wokół, jakby był ofiarą majaków. I może tak właśnie myślał, bowiem zanim skupił wzrok na Castorze, minęła dłuższa chwila, blondyn zacisnął mocniej szczękę. — Co ty tu... Ciebie też? — spytał z głębokim przejęciem w głosie, ożywiając się wreszcie. Zsunął się z pryczy, przesunął w kierunku krat zajmowanej celi, a po szmerze, który rozległ się po pomieszczeniu, Castor domyślił się, że to samo robią przebudzeni drobną przemową Michaela pozostali więźniowie.
— Nie, nie — pokręcił przecząco głową, jeszcze mówiąc dość cicho; dopiero potem odchrząknął, odzywając się głośniej tak, aby wszyscy mogli go usłyszeć. — Wydostaniemy was stąd. Uciekniemy wszyscy, już nikt nie będzie wam zagrażał. Kto chce może wrócić do swojego domu od razu, ale proszę, zaufajcie nam. Zabierzemy was w bezpieczne miejsce — do jednej z przygotowanych wcześniej kryjówek — Doprowadzimy do zdrowia, a kto będzie potrzebował schronienia, dostanie je. Nie zrobimy wam krzywdy — ostatnie zdanie wypowiedział z mocnym akcentem, chcąc odróżnić Zakon Feniksa od czegokolwiek, z kim sprzymierzyli się Slughornowie.
— Arthur? Ufasz mu? — zachrypnięty głos dobiegł zza pleców Castora, niedaleko miejsca, w którym stała Lucinda. Należał do starszego od Michaela mężczyzny, choć jeszcze w sile wieku. Wpatrywał się z wyczekiwaniem w rudowłosego alchemika, a blondyn przełknął ślinę, orientując się, że poprzez uwięzienie, między tymi mężczyznami wytworzyła się naprawdę specyficzna więź. Pójdą albo wszyscy, albo żaden.
— Tak, to mój... Przyjaciel... — wyszeptał z trudem Arthur, Castor skłonił lekko głowę, w podziękowaniu. Palce Arthura zacisnęły się na kratach, alchemik nie mógł powstrzymać się przed tym, by ich dotknąć. Całe. Nie wyczuł pod palcami żadnych zgrubień, które mogłyby sugerować wcześniej przebyty uraz, a to już coś.
Dzięki temu ze spokojną głową podszedł do starszego mężczyzny, chciał zwrócić się bezpośrednio do niego.
— To nie jest pułapka, proszę pana. Nie mamy dużo czasu, ale potrzebujemy odpowiedzi. Da pan radę czarować, jak reszta? — ponaglenie w głosie miało zmusić mężczyznę do prędszej odpowiedzi, gdy jeszcze raz zadawał pytanie, które już rzucił Michael. Mężczyzna nie zwlekał z odpowiedzią, jakby czuł, że wreszcie trafił w dobre ręce.
— Dam. Chłopcy też, ale dajcie mi tylko zajrzeć tam — wysunął rękę przez kraty, wskazując na oddaloną, skrytą w ciemności gablotę. Castor zmarszczył mocno brwi i zmrużył oczy, ale po krótkim wysiłku wiedział już, co się tam znajduje. Uśmiechnął się szelmowsko.
— Jasne, ale prędko — zastrzegł, podnosząc własną różdżkę do góry — Alohomora — cela otworzyła się, mężczyzna ruszył dziarskim krokiem do gabloty. Napełnił głębokie kieszenie szaty komponentami alchemicznymi, nic nie mogło pójść na zmarnowanie. W tym samym czasie Castor przechodził obok każdej z cel, rzucając kolejne — Alohomora, alohomora — Nie chciał przeszkadzać w pracy doświadczonym zakonnikom, a gdy i ci poradzili sobie ze zdejmowaniem zabezpieczeń, pomógł im rozdzielić różdżki i podbiegł do pakującego zapasy mężczyzny, aby doprowadzić go do reszty. Kieszenie jego szaty były wypchane po brzegi i dźwięczał śmiesznie przy każdym kroku.
— Czy każdy ma swoją różdżkę?
| rzuty
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Gdy Lucinda dostrzegła kraty oddzielające alchemików od Zakonników poczuła się tak jakby dzieliła ich przepaść. Wiedziała, że to już ostatnia prosta, że za chwile ofiarują im ratunek, zabiorą ich z tego miejsca i zakończą koszmar. Oczywiście zdawała sobie również sprawę z tego, że nie dało się wymazać wspomnień o tym co ich tu spotkało. A może…a może mogli to zrobić, mogli odebrać im koszmary, zostawić pustkę i pozwolić im nadpisać wspomnienia. Choć pomysł wydawał się być szlachetny to nie mogłaby tego zrobić. To co przeżyli, przez co przeszli stanowiło ich historię. Nawet jeśli ten rozdział usłany był cierpieniem, to było to ich cierpienie. Coś namacalnego, coś motywującego do walki. Blondynka wsłuchiwała się w uspokajający głos Tonksa i Castora. Na szczęście jeden z alchemików rozpoznał Sprouta i od razu mu zawierzył. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak trudno jest przekonać ludzi do dobrych intencji. Na Merlina! Ją samą trudno było przekonać do tego, że ktoś ma dobre intencje. Nie bez powodu ciągle powtarzała: przygotuj się na najgorsze, ale oczekuj tego co najlepsze. Realizm przebijał się przez każdą komórkę jej ciała.
Czarownica oderwała zamyślone spojrzenie od grupy alchemików i ponownie skupiła się na szkatułce. Auror bardzo szybko poradził sobie z zabezpieczeniem i już po chwili razem z Castorem rozdawali różdżki uwięzionym alchemikom. Blondynka skinęła głową gotowa do podjęcia ostatniego działania. Dzięki udanemu rozbrojeniu pułapki zyskaliby czas. Mogliby teleportować się stąd prosto do bezpiecznego miejsca, nie traciliby cennego czasu na powrót. Tak naprawdę nie powinni już więcej kusić losu. Kto wie czy lady Marion nie dojdzie do wniosku, że jeden egzamin z alchemii to za mało? Albo co więcej tak bardzo upodoba sobie towarzystwo Sprouta, że go tu zostawi? Nie chciała nawet myśleć o tym co roi się w głowie zjawy błąkającej się po tych samych korytarzach przez tak długi czas. Lucinda skupiła się na pułapce. Oczami wyobraźni przywołała jej naturę, wyobraziła sobie węzły trzymające w ryzach i zdolność do teleportacji. Po chwili poczuła jak magia odpuszcza. Pułapka znika. – Szanowni Państwo – zaczęła odwracając się do alchemików. – Droga wolna. Zbierajmy się stąd zanim lady Marion postanowi Castora zamienić w wiecznego studenta – wypowiedziała swoje wcześniejsze myśli na głos i uniosła kącik ust w delikatnym uśmiechu. Wiedziała, że nie jest to pokrzepienie jakiego alchemicy oczekiwali. Najpewniej chcieli być już daleko od zamku, w bezpiecznym miejscu. Blondynka doskonale to rozumiała. Wiedziała też, że w każdej sytuacji można znaleźć iskrę nadziei. Na coś lepszego.
rzut
Czarownica oderwała zamyślone spojrzenie od grupy alchemików i ponownie skupiła się na szkatułce. Auror bardzo szybko poradził sobie z zabezpieczeniem i już po chwili razem z Castorem rozdawali różdżki uwięzionym alchemikom. Blondynka skinęła głową gotowa do podjęcia ostatniego działania. Dzięki udanemu rozbrojeniu pułapki zyskaliby czas. Mogliby teleportować się stąd prosto do bezpiecznego miejsca, nie traciliby cennego czasu na powrót. Tak naprawdę nie powinni już więcej kusić losu. Kto wie czy lady Marion nie dojdzie do wniosku, że jeden egzamin z alchemii to za mało? Albo co więcej tak bardzo upodoba sobie towarzystwo Sprouta, że go tu zostawi? Nie chciała nawet myśleć o tym co roi się w głowie zjawy błąkającej się po tych samych korytarzach przez tak długi czas. Lucinda skupiła się na pułapce. Oczami wyobraźni przywołała jej naturę, wyobraziła sobie węzły trzymające w ryzach i zdolność do teleportacji. Po chwili poczuła jak magia odpuszcza. Pułapka znika. – Szanowni Państwo – zaczęła odwracając się do alchemików. – Droga wolna. Zbierajmy się stąd zanim lady Marion postanowi Castora zamienić w wiecznego studenta – wypowiedziała swoje wcześniejsze myśli na głos i uniosła kącik ust w delikatnym uśmiechu. Wiedziała, że nie jest to pokrzepienie jakiego alchemicy oczekiwali. Najpewniej chcieli być już daleko od zamku, w bezpiecznym miejscu. Blondynka doskonale to rozumiała. Wiedziała też, że w każdej sytuacji można znaleźć iskrę nadziei. Na coś lepszego.
rzut
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Prędko rozdawał różdżki, jeszcze przez kraty, równocześnie z działaniami Castora i Lucindy. Sprout otwierał zamki, Hensley rozbrajała Tenuistis. Gdy cele się otworzyły, Mike wcisnął młodszemu Zakonnikowi w dłoń część zdobytych różdżek, chcąc przyśpieszyć pracę - a sam dokończył rozdawać swoje, przesuwając badawczym wzrokiem po zapadłych twarzach i zdesperowanych oczach. Słyszał wcześniejszą wymianę zdań, pytanie o zaufanie. Rzecz kruchą, wymagającą wzajemności. Skoro ci ludzie byli tu uwięzieni, z całą pewnością nie byli przyjaciółmi Slughornów, może nie popierali radykalnej, wojennej polityki - ale czy to znaczyło, że można im w pełni ufać? Że nikt z nich nie wbije im z desperacji sztyletu w plecy? On i Lucinda byli już na listach gończych, ale Mike z niepokojem zerkał na Castora, którego personalia znali niektórzy z uratowanych więźniów. Zimą Sprout zmienił różdżkę, dokumenty były już prawie bezużyteczne, czy powinien zacząć się inaczej przedstawiać, dla własnego bezpieczeństwa? Bycie poszukiwanym brzmiało może szlachetnie w młodzieńczych wyobrażeniach, w baśniach, ale Tonks przeżył to już na własnej skórze i szczerze cieszył się, że został uznany za martwego - listy gończe nie tylko stresowały, ale przede wszystkim utrudniały pracę. Zmuszały do oglądania się przez ramię i tracenia czasu na dodatkowe środki ostrożności, zniechęcały do zaufania cywilom.
-Ja chyba kojarzę pana twarz? - odezwał się mężczyzna w wieku Michaela, gdy ten wcisnął mu różdżkę do rąk.
-Michael Tonks. Jak mówiłem - Zakon Feniksa. - potwierdził krótko, po żołniersku.
Gdy rozdał ostatnią różdżkę, a Lucinda dała znać, że droga wolna - uśmiechnął się z krótką ulgą.
-Spodobałeś się jej. - zażartował, ale prędko spoważniał i spojrzał na więźniów. -Jesteście wolni - możecie wracać do domów, ale będą was szukać. Proponuję teleportować się na plac główny w Dolinie Godryka, tam będziecie mogli podjąć decyzję, co dalej. Nasza pomoc nie wiąże się z podstępem, zobowiązaniami, możecie ukryć się na własną rękę - ale jeśli wesprzecie Zakon swoimi talentami, zapewnimy wam bezpieczeństwo. - zaproponował, konkretnie i prędko, czas w końcu naglił. Zawiesił przelotne spojrzenie na Castorze - to jego znajomi, zna ich lepiej, czy nadaliby się na sojuszników Zakonu? Jeśli nie chcą mieć jednak z nimi wiele wspólnego, nie będzie nikogo zatrzymywał. Już przy okazji działań w Tyneham namyślał się nad tym, że potrzebujących wilkołaków jest wiele, brygada słynęła z okrucieństwa - ale trwała wojna, więc schronienie mógł obiecać tylko w pełni zaufanym, tym, którzy zdecydowali się pomóc, a nie tylko odbierać tą pomoc.
Niezależnie od decyzji alchemików - zrobili dziś coś dobrego, uwolnili okrutnie więzionych ludzi, zyskali sympatię lady Marion. Nie każdy miał nerwy na bycie bohaterem, a Mike czuł, że nawet jeśli część uwolnionych zdecyduje się uciec - z hrabstwa, z kraju - to wizerunek Zakonu został przynajmniej ocieplony w ich oczach.
-Dołączę ostatni. - zapowiedział, oglądając się przez ramię wgłąb korytarza. Obliczał w myślach, ile może działać Pavor Veneno, zastanawiał, czy ktoś już się zorientował.
-Clausana Foreno - mruknął, stając w węższym miejscu korytarza i blokując magicznie - własną obecnością, powiązaną z zaklęciem - dostęp do cel. Dopiero, gdy rozległ się ostatni trzask teleportacji, a na miejscu pozostali jedynie Castor i Lucinda, Mike kontrolnie skinął im głową, zdjął zaklęcie i deportował się wraz z nimi.
/zt x 3
-Ja chyba kojarzę pana twarz? - odezwał się mężczyzna w wieku Michaela, gdy ten wcisnął mu różdżkę do rąk.
-Michael Tonks. Jak mówiłem - Zakon Feniksa. - potwierdził krótko, po żołniersku.
Gdy rozdał ostatnią różdżkę, a Lucinda dała znać, że droga wolna - uśmiechnął się z krótką ulgą.
-Spodobałeś się jej. - zażartował, ale prędko spoważniał i spojrzał na więźniów. -Jesteście wolni - możecie wracać do domów, ale będą was szukać. Proponuję teleportować się na plac główny w Dolinie Godryka, tam będziecie mogli podjąć decyzję, co dalej. Nasza pomoc nie wiąże się z podstępem, zobowiązaniami, możecie ukryć się na własną rękę - ale jeśli wesprzecie Zakon swoimi talentami, zapewnimy wam bezpieczeństwo. - zaproponował, konkretnie i prędko, czas w końcu naglił. Zawiesił przelotne spojrzenie na Castorze - to jego znajomi, zna ich lepiej, czy nadaliby się na sojuszników Zakonu? Jeśli nie chcą mieć jednak z nimi wiele wspólnego, nie będzie nikogo zatrzymywał. Już przy okazji działań w Tyneham namyślał się nad tym, że potrzebujących wilkołaków jest wiele, brygada słynęła z okrucieństwa - ale trwała wojna, więc schronienie mógł obiecać tylko w pełni zaufanym, tym, którzy zdecydowali się pomóc, a nie tylko odbierać tą pomoc.
Niezależnie od decyzji alchemików - zrobili dziś coś dobrego, uwolnili okrutnie więzionych ludzi, zyskali sympatię lady Marion. Nie każdy miał nerwy na bycie bohaterem, a Mike czuł, że nawet jeśli część uwolnionych zdecyduje się uciec - z hrabstwa, z kraju - to wizerunek Zakonu został przynajmniej ocieplony w ich oczach.
-Dołączę ostatni. - zapowiedział, oglądając się przez ramię wgłąb korytarza. Obliczał w myślach, ile może działać Pavor Veneno, zastanawiał, czy ktoś już się zorientował.
-Clausana Foreno - mruknął, stając w węższym miejscu korytarza i blokując magicznie - własną obecnością, powiązaną z zaklęciem - dostęp do cel. Dopiero, gdy rozległ się ostatni trzask teleportacji, a na miejscu pozostali jedynie Castor i Lucinda, Mike kontrolnie skinął im głową, zdjął zaklęcie i deportował się wraz z nimi.
/zt x 3
Can I not save one
from the pitiless wave?
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Zamek Lady Marion
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Westmorland