Szopa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przylegająca do domu szopa jest nieco zaniedbana, ale Michael obiecuje sobie, że k i e d y ś ją posprząta. Znajdują się tu narzędzia, a większość pomieszczenia okupuje narąbany na zimę opał.
Dom objęty Zaklęciem Fideliusa.
Szopa
Przylegająca do domu szopa jest nieco zaniedbana, ale Michael obiecuje sobie, że k i e d y ś ją posprząta. Znajdują się tu narzędzia, a większość pomieszczenia okupuje narąbany na zimę opał.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 30.05.23 4:09, w całości zmieniany 2 razy
1 czerwca 1958
poranek
poranek
Nigdy wcześniej nie był tak pewien, że Steffen potrzebował pomocy. Zazwyczaj myśl ta nachodziła Olivera zupełnie przypadkiem — Cattermole był przecież Gryfonem, człowiekiem, u którego odwaga mieszała się w równych proporcjach z brawurą, a którego długi jęzor tylko cudem, przez jakiś dziwny łut szczęścia nie wpakował jeszcze w najpoważniejsze z tarapatów. Ten długi jęzor właśnie i krocząca zaraz za nim tendencja do używania zadziwiającej ilości słów na minutę stanowiły w umyśle blondyna pewne cechy charakterystyczne kolegi. Oszczędność wysłanego z rana listu, Myszka stukająca w okno jego sypialni o świcie, w połączeniu z wszystkimi wydarzeniami, które stały się ich udziałem w Oazie nie nastrajały więc Summersa dobrze, brzmiało wyjątkowo jak prośba o pomoc.
Czego lub kogo miał Steffen szukać w porcie — tego nie wiedział. Nie skojarzył nagłego listu zupełnie z ewentualnymi problemami małżeńskimi, raczej z trudnością zaśnięcia (albo chęci popadnięcia w sen) w związku z przeżytym w Oazie szokiem. Nie mieli jeszcze okazji porozmawiać, może fala sięgnęła i jego, może dręczyły go koszmary... Wszystkiego były prefekt postanowił dowiedzieć się osobiście, odwiedzając kumpla w jego domu w Dolinie Godryka. Wiedział jednak, że nie może przyjść w odwiedziny z pustymi rękoma.
Kadzidło zawsze było dobrym pomysłem; na pewno trwalszym niż eliksiry, na co zwracał uwagę z drobnym ukłuciem zazdrości, którą prędko niwelował myślą, że jest przecież w stanie zrobić i jedno i drugie. Rozwijana od wczesnego dzieciństwa miłość do roślin wszelkiego rodzaju, ziół, kwiatów, warzyw, owoców, krzewów i drzew owocowała w dorosłości, gdy po porannej toalecie i przed śniadaniem zjawił się w szopie, gotowy do przyrządzenia specjalnego kadzidła.
Przez kilka chwil krążył między roboczym blatem a półkami, które stopniowo zapełniał wszelkimi ingrediencjami, które lubił mieć w domu, tak zupełnie na wszelki wypadek. Przygotował sobie wszystkie składniki, które potrzebne były mu do tworzenia tak, aby nie wracać się po nie kilkukrotnie i dzięki temu móc w większym stopniu kontrolować proces tworzenia kadzidła.
W jego ręce jako pierwsza wpadła kora cedru, którą skruszył w swoich dłoniach. Charakterystyczne, satysfakcjonujące dźwięki pękania i kruszenia towarzyszyły mu przez kilka chwil, dopóki cały płat nie został rozdrobiony i przeniesiony ostrożnie do specjalnego naczynia, w którym Oliver miał przetransportować kadzidło. W dalszej kolejności sięgnął po słoik z goździkami, które przesypał do moździerza i to właśnie w nim rozdrobnił, a następnie gotowy produkt przesypał do tegoż samego naczynia. W powietrzu unosiły się zapachy, które i normalnemu człowiekowi mogły zawrócić w głowie, ale wilkołak miał już dużo czasu, by nauczyć się żyć z tą intensywnością. Choć kręciło go nieco w nosie, sięgnął po wysuszone źdźbła słodkiej trawy, które wystarczyło tylko ugnieść w dłoniach, by podzieliły los cedrowej kory. Następnie do mieszanki dodał ususzoną przez siebie mandragorę, którą tym razem posiekał cienko nożem. Roślina nie stawiała dużego oporu, gdyby poruszał nożem intensywniej, prawdopodobnie mógłby ją rozetrzeć na proch. Nabrał odpowiednią porcję na ostrze noża, aby przetransportować ją do naczynia. Tym samym nożem odmierzył jedną porcję łoju trolla, przy którym zmarszczył nos, wyraźnie niezadowolony z zapachu. Przez moment zastanawiał się, czy może nie zrezygnować z tej konkretnej ingrediencji, ale przypomniał sobie, że odpowiednio stworzone kadzidło pachniało mieszaniną wszystkich składników, nie zaś tylko jednym. Zachowanie odpowiednich proporcji załatwi problem smrodu, tego był pewien.
Wszystkie wątpliwości odpłynęły, gdy otworzył słoik opisany jako manila. Charakterystyczny zapach terpentyny i cytrusów (czy jakby powiedział ktoś inny — leśny z nutą cytryny) od razu wywołał uśmiech na jego twarzy. Bez ociągania przeszedł do odmierzenia odpowiedniej porcji, aby następnie połączyć wszystkie składniki ze sobą. Dopiero wtedy zabezpieczył kadzidło tak, aby w niedalekiej przyszłości było zdolne do odpalenia. Miał nadzieję, że chociaż tak będzie w stanie pomóc koledze w potrzebie.
| tworzę kadzidło trolla (ST50; 30+10 z alchemii)
serce: mandragora
żywica: manila
z/t chyba, że k1
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
9 czerwca 1958
Potrzebował powrotu do normalności. Wydawało mu się, że życie ostatnimi czasy biegło niesamowicie szybko i nie potrafił za nimi nadążyć. Gdziekolwiek, gdzie tylko postawił nogę, coś musiało się popsuć, musiał od razu przechodzić w tryb pełnego skupienia i ratowania tego, co się dało. Tęsknił już za dniami, które spędzał w szopie, gdy nie musiał zjawiać się w sklepie i mógł pracować w spokoju nad składanymi w jego ręce zamówieniami na kolejne talizmany. Dziś jednak wydawało się, że wreszcie coś się uspokoiło. Z samego rana zabarykadował się w szopie z przyniesionymi z sypialni grubymi księgami z zakresu starożytnych run, miał bowiem przed sobą dwa poważne zadania.
Ponownie stawał przed wyzwaniem wykonania dwóch talizmanów, w dodatku dwóch takich, które dotychczas sprawiały mu najwięcej problemów. Zawsze przewidywał, że nie część alchemiczna tworzenia talizmanów była temu winna, że nie potrafił odpowiednio tchnąć magii w runy, których używał do swego rzemiosła. Dlatego też dziś zabrał się do pracy wcześniej, poświęcając więcej czasu właśnie temu aspektowi. Bardzo długo zastanawiał się nad doborem odpowiednich run tak, aby wydobyć z nich pełen potencjał talizmanu. Nie mógł więc polegać wyłącznie na swojej intuicji, musiał połączyć osoby, które miały nosić owe talizmany z energią, którą powinny emanować. Był pewien, że powinien wybrać Berkano. Runa ta przede wszystkim symbolizowała zbliżenie do przyrody, poddanie się naturalnym biegom losu i rzeczy. Symbolem tej runy zresztą była brzoza, pierwsze drzewo, które sadzano po pożarze. Dlatego też wspierała duchowy rozwój, dodawała energii do zajęcia się swym zdrowiem psychicznym. Przesunął palcem po grzbiecie książki, gdy zamknął go w zamyśleniu. To połączenie zdrowia psychicznego z Berkano sprawiło, że po chwili intensywnego wpatrywania się w obwolutę książki doznał swego małego olśnienia. Wunjo. To ta runa, symbolizująca radość, wygraną i szczęście najlepiej pomoże pewnej półwili w osiągnięciu swoich celów.
Był tego pewien.
Owo olśnienie sprawiło, że całe jego ciało zalały nagły entuzjazm i energia do działania. Poderwał się z zajmowanego miejsca, podkładając na moment książkę na bok, a w centrum blatu roboczego stawiając swój złoty kociołek. Palce prawej dłoni przesunęły się na szyję, gdzie wisiał jego talizman, służący do tworzenia talizmanów właśnie. W kieszeni koszuli, tej umieszczonej na wysokości serca, spoczywał fioletowy kryształ, który dodatkowo miał wspomóc jego umiejętności tego dnia. Agarowe drewno różdżki układało się pod palcami komfortowo, dodatkowo wspierając pewność, która była przecież kluczem do prawidłowego wykonywania rzemiosła.
Za machnięciem różdżki odpalił ogień pod kociołkiem, po czym podszedł do jednej z przygotowanych półek, na których składował część swoich komponentów. Złoto rzuciło mu się w oczy od razu, musiał jeszcze pomyśleć o kolejnej bazie. Zastanawiał się nad tą, która najlepiej odpowiadałaby nie tylko właściwościom złota, ale także tej, w której ręce miał trafić talizman. Przesuwał powoli palcem pomiędzy szklanymi pojemnikami, aż wreszcie jego palce natrafiły na korę magicznych drzew.
Powrócił z dwoma bazami do kociołka. Był odpowiednio rozgrzany, aby dodać do środka złoto. To potrzebowało więcej czasu do roztopienia do właściwej konsystencji niż kora. Wyczekiwał momentu, w którym usłyszałby charakterystyczne syczenie. Poprawił okulary, wciągając je wyżej nosa, po czym zajrzał do kociołka. Wyglądało na to, że był to odpowiedni moment, aby dodać do środka kolejną z baz. Otworzył ostrożnie szklany pojemnik, wysypując korę na dłoń. Była to specjalnie stworzona mieszanka, w skład której wchodziły kory między innymi wierzby bijącej, drzewa Wiggen i wnykopieńki. Dopiero po przebraniu jej trochę między palcami przełożył ją do środka, drewno wydało charakterystyczny, przyjemny dla nosa zapach, gdy ogrzewało się od roztopionego metalu.
Zmniejszył nieco ogień. Musiał mieć pewność, że gdy znów odejdzie od kociołka, z tą specyficzną zawiesiną nie stanie się nic złego czy też podejrzanego. Musiał bowiem wybrać odczynnik, dzięki któremu kora magicznych drzew i złoto połączą się w jeszcze bardziej jednolitą mieszankę. W pierwszej chwili miał sięgnąć po żywicę cisu, lecz miał wrażenie, że w zestawieniu z drewnianą bazą nie osiągnie odpowiedniego rezultatu. Ostatecznie jego wybór padł na krew mandragory. Kilka momentów później czerwone krople zetknęły się ze złotawą mieszanką, raz jeszcze wypełniając szopę charakterystycznym sykiem.
Blondyn wysunął różdżkę przed siebie, po czym przystąpił do powolnego, metodycznego mieszania zawartości kociołka. Musiał poświęcić na tę czynność całe trzy minuty, w których trakcie skupiał się przede wszystkim na tym, by ruchy zawiesiny nie były zbyt gwałtowne (inaczej mogłyby wpłynąć na magiczne właściwości przyszłego talizmanu), a jednocześnie dopilnować dogłębnego połączenia się baz z odczynnikiem. Im dłużej trwało mieszanie, tym mieszanina bazowo—odczynnikowa przybierała coraz ładniejszy kolor, ciemnoróżowego złota z ciemniejszymi drobinkami, stanowiącymi pozostałości po korze.
Dzisiaj planował wykorzystać nową formę tworzenia talizmanu. Zazwyczaj skupiał się przede wszystkim na klasycznej biżuterii, ale dawno nie sięgał poza swoją strefę komfortu. Wybór formy był odrobinę spontaniczny. Przyglądając się kolorowi, który przybrała mieszanka w kociołku, wyobraził go sobie między srebrzystymi pasmami włosów półwili i to wystarczyło, aby zdecydował się wreszcie na wybór ozdobnej spinki. Forma była długa i dość cienka, za wyjątkiem końcowej jej części, która przyjmowała kształt lilii wodnej. Ustawił ją ostrożnie na stole, całkiem niedaleko kociołka, do którego sięgnął wreszcie, aby zabrać się za przelewanie zawartości do formy. Ręce nie zadrżały mu nawet na moment, nie uronił ani jednej kropli. Po wszystkim stuknął kilkukrotnie formą, aby pozbyć się wszystkich pęcherzyków powietrza, których pozostawienie mogłoby niekorzystnie wpłynąć na trwałość spinki.
Odszedł na moment od formy, musiał wszak dodać do niej jeszcze dwa finałowe składniki w postaci serc. Szukał przede wszystkich tych kamieni, które byłyby jasnej barwy, może z różowym zabarwieniem. Ostatecznie jego uwagę przykuł kryształ górski, howlit, karenol i kunzyt. Miał już zdecydować się na ten ostatni, przede wszystkim ze względu na jego intensywną barwę, lecz w tym samym momencie, gdy brał w rękę pojemnik z różą piaskową, jego uwagę przykuło coś jeszcze. Te rodzaje serc, których nie używał zbyt często. Na dłuższą chwilę zatrzymał się przed słoiczkami, w których trzymał ręcznie plecione łodygi roślin. Chwycił nawet pojemnik w dłonie, zbliżył do twarzy i obrócił się z nim w kierunku okna, ale ostatecznie zmarszczył mocno brwi i zdecydował się odłożyć pojemnik z charakterystycznym, nieco zawiedzionym stuknięciem.
Nie, nie, nie, to na pewno nie to. Mruczał do siebie w myślach, gdy palce zahaczyły o zamknięcie pojemnika z suszonymi kwiatami. Na samej jego górze piętrzyły się stokrotki i fioletowe płatki krokusów, ale gdy przypomniał sobie o tym, że przecież będą one częścią wzoru w kształcie kwiatu lilii, pomysł na dodanie do talizmanu suszonych kwiatów uznał za olbrzymią bzdurę.
I w tym właśnie momencie jego spojrzenie zogniskowało się na pojemniku z białymi muszlami. Chyba jeszcze nigdy nie miał okazji z nich skorzystać w talizmaniarstwie, ale jeżeli uda mu się odpowiednio dobrać muszle do kształtu płatków lilii w formie, spinka będzie miała szansę wyglądać prawdziwie zjawiskowo.
Chwycił więc dwa słoiczki, odstawił je na blacie zaraz przy formie. Złotymi szczypcami przenosił muszle z pojemnika i ostrożnie układał je w odpowiednim miejscu formy. Miał przy tym olbrzymie szczęście, udało mu się bowiem znaleźć cztery duże, niewyszczerbione muszle, pasujące idealnie do roli, w którą je obsadził. Uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem, gdy pomiędzy nimi, jako łączenie, usadowił także różę piaskową. Zrobił naprawdę kawał dobrej roboty i miał nadzieję, że finalny efekt tegoż talizmanu zachwyci jego nową właścicielkę. Nieudane talizmany czasami wykorzystywał na swoje potrzeby — jego palce często zdobiły różnorakie pierścienie, ale co takiego mógłby zrobić ze spinką?
Gdy forma została odpowiednio wypełniona, jeszcze raz chwycił w dłoń różdżkę. Powinien przejść płynnie do kreślenia run, tych samych, których połączenie wypracował przed przystąpieniem do pracy. Berkano jako runa główna talizmanu z runą szczególnej krwi, Wunjo jako runa pomocnicza. Kreślił je pewnie, nie pozwalając sobie nawet na chwilę zawahania. Runy miały bowiem połączyć wszystkie magiczne właściwości wykorzystanych surowców, dodatkowo wzmacniając ich potencjał własną mocą.
| Tworzę talizmany: runa szczególnej krwi (genetyka: półwila); ST75 (+30 z alchemii, +10 z różdżki, kryształu i kociołka, +2 z talizmanu Castora). Zużywam złoto i różę piaskową.
1. k100 na powodzenie talizmanu
2. 2k6-2 na wartość X
3. 1k3 na wartość Y
1281 słów
z/t, chyba że k1
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'k6' : 1, 1
--------------------------------
#3 'k3' : 1
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'k6' : 1, 1
--------------------------------
#3 'k3' : 1
10 czerwca 1958
Następnego dnia miał się spotkać z Hectorem. Środy były przecież ich dniami, ale od momentu, w którym w jego dłoń został wciśnięty m e r i d i a n, czuł, że musiał odpowiedzieć mu podobnym prezentem. Nie potrafił tworzyć meridianów, a przynajmniej jeszcze nie (był wszak człowiekiem upartym i nie przyjmował do siebie możliwości, że istniało na świecie coś związanego z kamieniami, zielarstwem i uzdrawianiem, co miało pozostać dla niego nieuchwytne i niedostępne. Był za to utalentowanym twórcą talizmanów, mógł przecież stworzyć dla Hectora coś, co będzie nie tylko piękne, ale przede wszystkim użyteczne. Hector, choć najczęściej zajmował się czarodziejską psychiką, był przecież wykształconym uzdrowicielem. A Oliver potrafił stworzyć coś, co wzmacniało umiejętności uzdrowicielskie.
Gdyby Hector nosił ten talizman przy sobie, Oliver byłby jakiś... spokojniejszy. Tak mu się wydawało.
Musiał jednakże podejść do tego, jak najbardziej metodycznie. Te prezenty, na których mu najbardziej zależało, musiały przecież przejawiać jak największą moc. Dlatego też, dbając o rozwój swych umiejętności z zakresu starożytnych run, rozpoczął cały proces od wyboru run właśnie. W tym celu posłużył się ponownie wysłużonym już przez kilka miesięcy intensywnego użytkowania słownikiem run, który towarzyszył mu przy każdej próbie. Przyzwyczaił się do tego przedmiotu, choć szczerze powiedziawszy — jak na dłoni widział, że jego wiedza zwiększa się z każdym jego użyciem. Pamiętał już, w którym miejscu książki odnajdzie dodatkowe informacje na temat runy Uruz, najczęściej wykorzystywanej przez niego w tego typu talizmanach. Nic dziwnego, była to bowiem runa zdrowia, niosąca ze sobą przesłanie, że w zdrowym ciele zdrowy duch. Hector potrzebował wsparcia nie tylko dla leczenia ciała i dusz swych pacjentów, ale Oliver uważał, że powinien odnaleźć też dodatkową siłę na pomoc samemu sobie. Przewrócił znów kilka stronic, poszukując szczególnej runy wspomagającej, aż wreszcie znalazł idealną kandydatkę. Kenaz. Runa wewnętrznego ognia, wizjonistów, runa m i ł o ś c i. Wierzył, że uda mu się przekazać Hectorowi też część tej jego. Że ogień jego uczucia będzie mógł rozgrzać jego wnętrze, gdy tylko o tym pomyśli, zapobiegając tragizmowi, który liznął ich w marcowej Kumbrii.
Z tą myślą podniósł się do pracy. Rozpalił ogień pod kociołkiem, po czym przeszedł do wyboru dwóch baz, mających stanowić podstawę talizmanu. Jego wybór trafił na zębinę magicznych zwierząt oraz przetopioną podkowę centaura. Pierwsza do kociołka trafiła właśnie przetopiona podkowa i dopiero wtedy, gdy Oliver zauważył, że zmiękła trochę, w szopie rozniósł się cichy grzechot wrzucanej do kociołka zębiny magicznych zwierząt. Całość zalał wyciągiem z asfodelusa, jego ulubionym odczynnikiem o właściwościach wzmacniających magię leczniczą. Całość przyjemnie zasyczała, gdy przystąpił do mieszania tej specyficznej zawiesiny, trzy razy w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara i dziesięć w drugą stronę. Z zadowoleniem zauważał, jak coraz trudniej dojrzeć mu wyraźne części podkowy i zębiny, aż wreszcie masa — srebrzysta, z jasnym połyskiem — stała się jednolita.
Wreszcie wygasił ogień pod kociołkiem po to, aby przygotować stosowną formę do talizmanu. Hector podarował mu pierścień, ten sam, który miał na swoim palcu serdecznym, z którym nie rozstawał się ani chwili, chciał więc podarować mu coś podobnego. Do formy na pierścienie wylał masę z kociołka, aby następnie umieścić w niej dwa serca talizmanu w postaci srebra oraz halitu. Może był odrobinę nieobiektywny, ale wyjątkowo podobało mu się to, jak wyglądał efekt prawie końcowy.
Dlaczego prawie końcowy? Bowiem talizman musiał jeszcze ostygnąć, a ponadto musiał przejść do kreślenia run. Robił to spokojnie, dbając o swój oddech i pełne skupienie, tak jak nauczył go kiedyś Steffen. Pragnął, aby zarówno Kenaz, jak i Uruz prowadziły całą magię uzdrawiającą Hectora, żeby stanowiły ochronny płaszcz, który uchroni go od złego, a w razie potrzeby pozwoli wydobyć jeszcze więcej magicznego potencjału.
| Tworzę talizman: runa kojącego szeptu; ST75 (+30 z alchemii, +10 z różdżki, kryształu i kociołka, +2 z talizmanu Castora). Zużywam srebro i halit.
1. k100 na powodzenie talizmanu
2. 3k6 na wartość X
z/t chyba, że k1
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k6' : 1, 5, 1
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k6' : 1, 5, 1
28 czerwca 1958
Całe szczęście, że noce przychodziły znacznie później, niż zimą. Gdy rozpoczynał swoją działalność w sklepie, zdarzało się bowiem, raczej częściej niż rzadziej, że do Wrzosowej Przystani wracał już po zmroku, w ciemnościach kontemplując nad tym, że powinien chyba pomyśleć o instalacji w sklepie kominka podłączonego do sieci Fiuu, a w domu zrobić to samo. Pomysł ten jednak spalił na panewce dość prędko, przede wszystkim przez to, że sieć Fiuu nie działała, ale także dlatego, że nierozsądnym było mieć taki ogólnodostępny kominek w domu, w którym mieszkał nie tylko jakiś tam alchemik (nigdy by się tak nie nazwał, dumny z tego, co już osiągnął), ale także mugolka i dwójka ściganych listem gończych aurorów. Musiał więc przyzwyczaić się — chcąc nie chcąc — do ciągłych podróży, nie wiedząc, czy podobają mu się one bardziej, bo zdążył już do nich nawyknąć, czy może dlatego, że robiło się w trakcie nich coraz jaśniej.
Tak jasno, że gdy dziś wrócił do domu, słońce nawet nie chyliło się ku zachodowi. Miał jeszcze trochę czasu, aby uporządkować zebrane w szopie komponenty alchemiczne i zadbać o ogólny stan tego pomieszczenia. Wierzył niegdyś, że Michael dbać będzie o porządek w szopie, ale prędko włożył te obietnice między bajki, przejmując jej sprzątanie do swoich obowiązków. Gdy uporządkował już narzędzia i przeczyścił puste słoiki, szykując je na nowe okazy, które mógłby uzyskać od dostawców wszelkiego rodzaju (ciekawe czy Vincent miał jakieś poważne kontakty), w jego dłonie wpadł słoiczek z włosiem akromantuli. Prawdopodobnie kuzynki tej, którą zabili z Michaelem w Staffordshire przy okazji roznoszenia radiowych pluskiew. Wtedy opowiadał Tonksowi o tym, jakie eliksiry można stworzyć z surowców pajęczaka, wspomniał nawet o Niemo—Warze. Słońce poczynało chylić się ku zachodowi, a on pamiętał, że mikstura ta przede wszystkim traciła swą moc wraz ze wschodem słońca. Wydedukował z tego, że warzenie w porze zachodu wspomoże go w staraniach i uzyskaniu odpowiednio mocnej mieszanki. Z uśmiechem na ustach przeszedł do działania.
Nie denerwował się, przynajmniej nieszczególnie. Wybrał w końcu tę miksturę, która była podobnego stopnia trudności, co eliksir osłabiający. Na trudniejsze trucizny przyjdzie jeszcze czas, nie mógł przecież przeskakiwać z jednego stopnia trudności na drugi w dziwnej wersji od zera do bohatera. Wystawił kociołek na działanie ognia, a gdy ten się nagrzewał, ostrożnie posiekał konwalie majowe, całą roślinę za wyjątkiem korzeni, zatem kwiaty, łodygę i liście. Wrzucił ją do rozgrzanego kociołka, zaraz zalewając jadem skorpiona. Następnie dodał do środka garść włosia akromantuli, aż włosie to zakręciło go w nosie charakterystycznym, nieprzyjemnym zapachem. Cofnął się na moment od kociołka, aby zająć się krojeniem skrzydeł bahanki. Były to proste cięcia, nic finezyjnego, bowiem chodziło mu przede wszystkim o odpowiednie połączenie wszystkich składników. Najciekawiej zrobiło się, gdy ostrożnie, po ścianie złotego kociołka przelewał sok mleczny z wilczomlecza. Gdy ostatnia kropla spotkała się z resztą wywaru, z kociołka buchnął dym, a sam Oliver uśmiechnął się szeroko, pragnąc najpierw wymieszać eliksir, następnie zaś dojrzeć owoce swojej pracy.
| tworzę Niemo—War ST50 (+30 z alchemii, +10 z przedmiotów), dwie ingrediencje roślinne, trzy zwierzęce.
serce: włosie akromantuli
roślinne: wilczomlecz (sok mleczny), konwalia majowa
zwierzęce: bahanki (skrzydełka), skorpion (jad)
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Z radością dojrzał, że przygotowana przez niego, kolejna już zresztą, trucizna prezentowała się zupełnie książkowo. Nie mógł powstrzymać drobnego ukłucia dumy, które rozpoczynając się zaraz pod sercem, rozlało się po całej jego jamie brzusznej. Przekraczał kolejne bariery, był w stanie robić jeszcze więcej, osiągać kolejne szczyty. Tego właśnie potrzebował. Odnalezienia na powrót pewności w tym, co robi.
Był jednak rozsądnym alchemikiem, w dodatku takim, który mieszkał z ludźmi, którzy o alchemii nie wiedzieli szczególnie dużo (jeżeli w ogóle byli w stanie odróżnić np. Kameleona od eliksiru senności). Wiedział, że musi przygotować jeszcze antidotum, tak zupełnie na wszelki wypadek. Większość przygotowanych przez niego w ostatnim czasie trucizn nie była szczególnie skomplikowana — musiał zadbać o to, by te skomplikowane również poczęły wychodzić spod jego reki. Póki co jednak nie potrzebował skomplikowanych środków powstrzymujących rozwój zatrucia. Antidotum podstawowe będzie póki co wystarczające, a jeżeli zdarzy mu się przypadek, gdy będzie potrzebował czegoś mocniejszego, stanie przy kociołku jeszcze raz.
Bezoar nie był składnikiem o najprzyjemniejszym pochodzeniu, ale czego innego spodziewać się po kamieniu jelitowym. Gdy tylko Oliver odnalazł go w swej kolekcji komponentów, od razu przeszedł do kruszenia go przy pomocy moździerza. Musiał się trochę napracować, w szczególności przykładając się do ciężaru, jaki nakładał na kamień, lecz po jakimś czasie nierównej walki człowieka z materią, po kamieniu w formie, jakiej podróżował z handlarzami, został jedynie proszek, który stanowić miał podwaliny antidotum.
Przesypany do wnętrza podgrzewającego się ponownie kociołka, prędko został zalany nektarem z koziełka. Całość została prędko wymieszana do połączenia i stworzenia swoistego rodzaju pasty, do której dodał niedługo później także przetarte w moździerzu płatki dzikiej róży. Te puściły dodatkowy sok po przetransportowaniu do kociołka, dodając mieszance ciekawej, choć gęstej konsystencji. W międzyczasie zajął się siekaniem oka hipogryfa, które trafiło do przygotowywanego eliksiru przedostatnie. Honor wykończenia eliksiru przypadł bowiem kruszonej w dłoniach alchemika korze lipy. Summers otrzepał dłonie i wytarł je jeszcze o swój roboczy fartuch, po czym przystąpił do mieszania zawartości kociołka, oczekując mdłego zapachu oraz mlecznego koloru.
| tworzę antidotum podstawowe ST40 (+30 z alchemii, +10 z przedmiotów), trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
serce: bezoar
roślinne: lipa (kora), koziełek (nektar), dzika róża
zwierzęce: hipogryf (oko)
Był jednak rozsądnym alchemikiem, w dodatku takim, który mieszkał z ludźmi, którzy o alchemii nie wiedzieli szczególnie dużo (jeżeli w ogóle byli w stanie odróżnić np. Kameleona od eliksiru senności). Wiedział, że musi przygotować jeszcze antidotum, tak zupełnie na wszelki wypadek. Większość przygotowanych przez niego w ostatnim czasie trucizn nie była szczególnie skomplikowana — musiał zadbać o to, by te skomplikowane również poczęły wychodzić spod jego reki. Póki co jednak nie potrzebował skomplikowanych środków powstrzymujących rozwój zatrucia. Antidotum podstawowe będzie póki co wystarczające, a jeżeli zdarzy mu się przypadek, gdy będzie potrzebował czegoś mocniejszego, stanie przy kociołku jeszcze raz.
Bezoar nie był składnikiem o najprzyjemniejszym pochodzeniu, ale czego innego spodziewać się po kamieniu jelitowym. Gdy tylko Oliver odnalazł go w swej kolekcji komponentów, od razu przeszedł do kruszenia go przy pomocy moździerza. Musiał się trochę napracować, w szczególności przykładając się do ciężaru, jaki nakładał na kamień, lecz po jakimś czasie nierównej walki człowieka z materią, po kamieniu w formie, jakiej podróżował z handlarzami, został jedynie proszek, który stanowić miał podwaliny antidotum.
Przesypany do wnętrza podgrzewającego się ponownie kociołka, prędko został zalany nektarem z koziełka. Całość została prędko wymieszana do połączenia i stworzenia swoistego rodzaju pasty, do której dodał niedługo później także przetarte w moździerzu płatki dzikiej róży. Te puściły dodatkowy sok po przetransportowaniu do kociołka, dodając mieszance ciekawej, choć gęstej konsystencji. W międzyczasie zajął się siekaniem oka hipogryfa, które trafiło do przygotowywanego eliksiru przedostatnie. Honor wykończenia eliksiru przypadł bowiem kruszonej w dłoniach alchemika korze lipy. Summers otrzepał dłonie i wytarł je jeszcze o swój roboczy fartuch, po czym przystąpił do mieszania zawartości kociołka, oczekując mdłego zapachu oraz mlecznego koloru.
| tworzę antidotum podstawowe ST40 (+30 z alchemii, +10 z przedmiotów), trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
serce: bezoar
roślinne: lipa (kora), koziełek (nektar), dzika róża
zwierzęce: hipogryf (oko)
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 94
'k100' : 94
I doczekał się. Czasami miewał zachcianki podobne nieroztropnemu uczniowi pierwszego roku w Hogwarcie — dla przetestowania poprawności mikstury chciałby, na przykład teraz — wsunąć w nią czubek małego palca i spróbować, czy faktycznie ma tak gorzki smak, jak mawiają o tym księgi. Był jednak na to o wiele zbyt mądry i roztropny, zbyt ostrożny, za dużo wiedział o kontaminacji eliksirów i zbyt wielką wagę przywiązywał do ich poprawnego przechowywania. Przelał eliksir do przeznaczonych do tego fiolek, opisując każdą dużymi literami "ANTIDOTUM" tak, aby nawet pod jego nieobecność mieszkańcy byli w stanie poradzić sobie z nagłym przypadkiem. Na całe szczęście do poprawnego dawkowania antidotum podstawowego niepotrzebne było medyczne wykształcenie, a on sam porcjował swoje mikstury zgodnie ze sztuką, dla ułatwienia.
Inaczej rzecz się miała z kolejnym eliksirem, który planował przygotować. Pozostał w przyjaznym i znanym sobie terytorium mikstur leczniczych, tym razem jednak decydując się na przygotowanie takiej mieszanki, która nic wspólnego z truciznami nie miała. Eliksir znieczulający uratował mu już raz życie, doprowadził w miarę bezpiecznie do domu, a jego szmaragdowa barwa napełniała go dziwnym rodzajem nadziei. Wolał chyba te mikstury lecznicze, które wpływały na poprawę stanu zdrowia od razu — eliksir znieczulający działał trochę inaczej, niwelując na jakiś czas bolączki, które niezaleczone i tak powracały, ale podobnie jak eliksir niezłomności, dodawał siły do walki, tylko w nieco inny sposób. Dla Olivera ten ciąg myślowy był zupełnie logiczny, ale dla kogoś niezaznajomionego z alchemią mógł być tak poplątany, że niemal nie do rozwiązania.
Zamiast zastanawiać się nad podobieństwami jednej mikstury do drugiej, przeszedł do warzenia. Wyczyścił kociołek z pozostałości wcześniejszego eliksiru, po czym rozpoczął od ugniatania i rozcierania płatków ciemiernika, które jako pierwsze trafiły do środka kociołka. Nie pozostały w nim samotne długo, ponieważ kilka sekund później dołączyły doń skrzydełka elfa, tym razem w całości. Pokruszone, a raczej połamane w dłoniach alchemika zostały dopiero ozdobne fragmenty karapaksu ognistego kraba, które znalazłszy się w kociołku, przypominały osobliwą, ale niewątpliwie piękną mozaikę. Całość podlał odkorkowanym wcześniej olejem uśpianowm, na którego powierzchni powoli umieszczał bazie kotki zrywane własnoręcznie z wierzby wczesną wiosną. Układał je w równych odstępach, nim sięgnął po różdżkę, dzięki której mógł wymieszać miksturę, sprawiając, że bazie kotki zniknęły pod powierzchnią eliksirowego wywaru, który powinien przybrać charakterystyczną, szmaragdową barwę.
| tworzę eliksir znieczulający ST70 (+30 z alchemii, +10 z przedmiotów), trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
serce: płatki ciemiernika
roślinne: olej uśpianowy, wierzba (bazie kotki)
zwierzęce: elf (skrzydełka), ognisty krab (ozdobne fragmenty karapaksu)
Inaczej rzecz się miała z kolejnym eliksirem, który planował przygotować. Pozostał w przyjaznym i znanym sobie terytorium mikstur leczniczych, tym razem jednak decydując się na przygotowanie takiej mieszanki, która nic wspólnego z truciznami nie miała. Eliksir znieczulający uratował mu już raz życie, doprowadził w miarę bezpiecznie do domu, a jego szmaragdowa barwa napełniała go dziwnym rodzajem nadziei. Wolał chyba te mikstury lecznicze, które wpływały na poprawę stanu zdrowia od razu — eliksir znieczulający działał trochę inaczej, niwelując na jakiś czas bolączki, które niezaleczone i tak powracały, ale podobnie jak eliksir niezłomności, dodawał siły do walki, tylko w nieco inny sposób. Dla Olivera ten ciąg myślowy był zupełnie logiczny, ale dla kogoś niezaznajomionego z alchemią mógł być tak poplątany, że niemal nie do rozwiązania.
Zamiast zastanawiać się nad podobieństwami jednej mikstury do drugiej, przeszedł do warzenia. Wyczyścił kociołek z pozostałości wcześniejszego eliksiru, po czym rozpoczął od ugniatania i rozcierania płatków ciemiernika, które jako pierwsze trafiły do środka kociołka. Nie pozostały w nim samotne długo, ponieważ kilka sekund później dołączyły doń skrzydełka elfa, tym razem w całości. Pokruszone, a raczej połamane w dłoniach alchemika zostały dopiero ozdobne fragmenty karapaksu ognistego kraba, które znalazłszy się w kociołku, przypominały osobliwą, ale niewątpliwie piękną mozaikę. Całość podlał odkorkowanym wcześniej olejem uśpianowm, na którego powierzchni powoli umieszczał bazie kotki zrywane własnoręcznie z wierzby wczesną wiosną. Układał je w równych odstępach, nim sięgnął po różdżkę, dzięki której mógł wymieszać miksturę, sprawiając, że bazie kotki zniknęły pod powierzchnią eliksirowego wywaru, który powinien przybrać charakterystyczną, szmaragdową barwę.
| tworzę eliksir znieczulający ST70 (+30 z alchemii, +10 z przedmiotów), trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
serce: płatki ciemiernika
roślinne: olej uśpianowy, wierzba (bazie kotki)
zwierzęce: elf (skrzydełka), ognisty krab (ozdobne fragmenty karapaksu)
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Dzisiejsze warzenie szło mu naprawdę nieźle, dlatego od razu po przygotowaniu eliksiru znieczulającego pragnął przystąpić do kolejnej, równie istotnej mikstury. Ostatniego Kameleona, który stworzył, podarował Marcelowi, jeszcze w marcu. Nigdy nie pytał, po co były mu potrzebne eliksiry — członków Zakonu Feniksa nigdy o to nie wypytywał, wierzył, że jego mikstury zostaną wykorzystane w dobrym celu i dla dobra ogółu. Warto jednak było zawsze mieć jeden przy sobie, nawet jeżeli dowiedział się dzięki uprzejmemu udziałowi Steffena, że zaklęcie działało dłużej i mogło przynosić nawet lepsze efekty. Nie był jednak asem transmutacji, ba, unikał tej dziedziny, jak tylko mógł, ale jeżeli istniała opcja załatwienia czegoś w podobny sposób, przy pomocy eliksirów, nie zamierzał z niej rezygnować.
Rozpoczął, jak zawsze, od przeczyszczenia kociołka. Następnie sięgnął po język kameleona, który umieścił najpierw na desce do krojenia, następnie poszatkował go w paski, wzdłuż długości języka. Każdy z owych pasków układał osobno na dnie kociołka, aż wyścielił nim dno zupełnie tak, jakby układał nań wyjątkowo specyficzny dywan. Następnie sięgnął po żądło mantykory, stanowiące serce eliksiru. Przez moment obracał je w dłoniach, zastanawiając się, czy je również powinien poddać obróbce i rozgnieceniu tłuczkiem w moździerzu, ale ostatecznie zdecydował się na dodanie żądła w całości. Uśmiechnął się do siebie, próbując przypomnieć sobie, co najlepiej łączyło się z językiem kameleona oraz żądłem mantykory, ostatecznie decydując się na dodanie zębów druzgotka, które wpadając do kociołka, narobiły niemałego stukotu. Oliver aż cofnął się instynktownie od kociołka, jednak nic złego nie nastąpiło — po prostu wilkołacze zmysły nakazywały mu niespotykaną jeszcze przed laty ostrożność. Miał wrażenie, że po ugryzieniu zrobił się jakiś bardziej markotny, zdecydowanie łatwiejszy do sprowokowania i sięgający po niestandardowe środki bezpieczeństwa.
Odetchnął — głęboko i głośno — nim powrócił do dalszej części pracy.
Odkorkował buteleczkę ze śliną niuchacza, którą przelał na swoją złotą, alchemiczną łyżeczkę. Po odmierzeniu czterech porcji poczuł się usatysfakcjonowany. Mikstura miała jeszcze kolor granatowy, ale wszystko podążało w dobrym kierunku, ku jego ulubionemu, jasnemu błękitowi.
Do wykończenia eliksiru musiał dodać jeszcze jeden składnik. Tym składnikiem okazała się lawenda, której łodyżki wraz z kwiatami wrzucił do kociołka w całości. Dopiero po tym wymieszał całość, wypatrując zmiany barwy.
| tworzę kameleon ST60 (+30 z alchemii, +10 z przedmiotów), jedna ingrediencja roślinna, cztery zwierzęce
serce: żądło mantykory
roślinne: lawenda
zwierzęce: kameleon (język), druzgotek (zęby), niuchacz (ślina)
Rozpoczął, jak zawsze, od przeczyszczenia kociołka. Następnie sięgnął po język kameleona, który umieścił najpierw na desce do krojenia, następnie poszatkował go w paski, wzdłuż długości języka. Każdy z owych pasków układał osobno na dnie kociołka, aż wyścielił nim dno zupełnie tak, jakby układał nań wyjątkowo specyficzny dywan. Następnie sięgnął po żądło mantykory, stanowiące serce eliksiru. Przez moment obracał je w dłoniach, zastanawiając się, czy je również powinien poddać obróbce i rozgnieceniu tłuczkiem w moździerzu, ale ostatecznie zdecydował się na dodanie żądła w całości. Uśmiechnął się do siebie, próbując przypomnieć sobie, co najlepiej łączyło się z językiem kameleona oraz żądłem mantykory, ostatecznie decydując się na dodanie zębów druzgotka, które wpadając do kociołka, narobiły niemałego stukotu. Oliver aż cofnął się instynktownie od kociołka, jednak nic złego nie nastąpiło — po prostu wilkołacze zmysły nakazywały mu niespotykaną jeszcze przed laty ostrożność. Miał wrażenie, że po ugryzieniu zrobił się jakiś bardziej markotny, zdecydowanie łatwiejszy do sprowokowania i sięgający po niestandardowe środki bezpieczeństwa.
Odetchnął — głęboko i głośno — nim powrócił do dalszej części pracy.
Odkorkował buteleczkę ze śliną niuchacza, którą przelał na swoją złotą, alchemiczną łyżeczkę. Po odmierzeniu czterech porcji poczuł się usatysfakcjonowany. Mikstura miała jeszcze kolor granatowy, ale wszystko podążało w dobrym kierunku, ku jego ulubionemu, jasnemu błękitowi.
Do wykończenia eliksiru musiał dodać jeszcze jeden składnik. Tym składnikiem okazała się lawenda, której łodyżki wraz z kwiatami wrzucił do kociołka w całości. Dopiero po tym wymieszał całość, wypatrując zmiany barwy.
| tworzę kameleon ST60 (+30 z alchemii, +10 z przedmiotów), jedna ingrediencja roślinna, cztery zwierzęce
serce: żądło mantykory
roślinne: lawenda
zwierzęce: kameleon (język), druzgotek (zęby), niuchacz (ślina)
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Eliksir przygotowywany w kociołku wreszcie przybrał kolor jasnego błękitu. Oliver uśmiechnął się pod nosem, dumny z siebie i powoli podniósł rękę do karku, pragnąc go nieco potrzeć. Takie ślęczenie nad roboczym blatem często sprawiało, że sztywniał mu kark. Podobno była to oznaka stresu, ale jak miał się nie stresować, skoro na świecie działy się rzeczy takie, a nie inne? Skoro działał dla ruchu oporu, instynktownie musząc oglądać się co jakiś czas przez ramię? Skoro nawet w życiu prywatnym był swego rodzaju wynaturzeniem, nie tylko pod kątem likantropii, ale także tego, komu oddał swoje serce? W cichym wnętrzu Olivera knębiło się wiele kwestii, których nie chciał poruszać z nikim, nawet z samym sobą. Wolał dusić je tak długo, jak tylko mógł, wmawiając sobie, że jeszcze przyjdzie na to czas, jeszcze nadejdą czasy spokojniejsze, będzie mógł się komuś zwierzyć, komuś nieznajomemu może. Nieznajomi oceniają tak samo, jak bliscy, ale ich można później unikać. Zgubić.
Z jego własnym ugryzieniem, poza przenikliwym bólem, chrzęstem mchu i ziemi w ustach, dramatyczną wędrówką ku łazience, kojarzył się jeszcze intensywny zapach amoniaku, czy też — jak czasami mawiali inni, niekoniecznie uzdolnieni w kierunku alchemicznym — zapach zgniłych jaj. Wywar ze szczuroszczeta został chyba wrzucony do jego walizki przez niego samego albo ojca, nie pamiętał dokładnie szczegółów. Pamiętał tylko, jak bardzo się pienił i szczypał i tamtą słomkową barwę i wszechogarniający małą łazienkę smród. Nie było to dobre doświadczenie, ale zawsze jakieś doświadczenie, a niepozorny eliksir był jednym z kroków, które uratowały mu życie. Warto byłoby znowu mieć go pod ręką.
Ostrym nożem posiekał strączki wnykopieńki, niemal od razu przechodząc do siekania ogonu szczuroszczeta. Ten drugi był szczególnie ciekawy do krojenia, Oliverowi zawsze przypominając bardziej stężałą galaretę niż coś, co mogło mieć w sobie kość. Tak łatwo pękała pod ostrzem.
Łatwo pękały również pancerzyki rogatych ślimaków, które wrzucił do kociołka zaraz po dwóch pierwszych, posiekanych składnikach. Czterolistna koniczyna również odnalazła swoje miejsce w recepturze, trafiając doń w całości. Podobny los spotkał liście paproci zwyczajnej, która od razu poszła na dno, łącząc się z pozostałymi składnikami. Oliver przystąpił do mieszania mieszanki, a gdy ta była gotowa, przelał ją do odpowiednich fiolek. Zbliżał się późny wieczór, wciąż jeszcze nie jadł kolacji. Chyba zasłużył na odpoczynek.
| tworzę wywar ze szczuroszczeta ST25 (+30 z alchemii, +10 z przedmiotów), trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
serce: strączki wnykopieńki
roślinne: czterolistna koniczyna, paproć zwyczajna
zwierzęce: szczuroszczet (ogon), rogate ślimaki (pokruszone pancerzyki)
z/t chyba, że k1
Z jego własnym ugryzieniem, poza przenikliwym bólem, chrzęstem mchu i ziemi w ustach, dramatyczną wędrówką ku łazience, kojarzył się jeszcze intensywny zapach amoniaku, czy też — jak czasami mawiali inni, niekoniecznie uzdolnieni w kierunku alchemicznym — zapach zgniłych jaj. Wywar ze szczuroszczeta został chyba wrzucony do jego walizki przez niego samego albo ojca, nie pamiętał dokładnie szczegółów. Pamiętał tylko, jak bardzo się pienił i szczypał i tamtą słomkową barwę i wszechogarniający małą łazienkę smród. Nie było to dobre doświadczenie, ale zawsze jakieś doświadczenie, a niepozorny eliksir był jednym z kroków, które uratowały mu życie. Warto byłoby znowu mieć go pod ręką.
Ostrym nożem posiekał strączki wnykopieńki, niemal od razu przechodząc do siekania ogonu szczuroszczeta. Ten drugi był szczególnie ciekawy do krojenia, Oliverowi zawsze przypominając bardziej stężałą galaretę niż coś, co mogło mieć w sobie kość. Tak łatwo pękała pod ostrzem.
Łatwo pękały również pancerzyki rogatych ślimaków, które wrzucił do kociołka zaraz po dwóch pierwszych, posiekanych składnikach. Czterolistna koniczyna również odnalazła swoje miejsce w recepturze, trafiając doń w całości. Podobny los spotkał liście paproci zwyczajnej, która od razu poszła na dno, łącząc się z pozostałymi składnikami. Oliver przystąpił do mieszania mieszanki, a gdy ta była gotowa, przelał ją do odpowiednich fiolek. Zbliżał się późny wieczór, wciąż jeszcze nie jadł kolacji. Chyba zasłużył na odpoczynek.
| tworzę wywar ze szczuroszczeta ST25 (+30 z alchemii, +10 z przedmiotów), trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
serce: strączki wnykopieńki
roślinne: czterolistna koniczyna, paproć zwyczajna
zwierzęce: szczuroszczet (ogon), rogate ślimaki (pokruszone pancerzyki)
z/t chyba, że k1
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Szopa
Szybka odpowiedź