Ogród za domem
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Ogród za domem
Kawałek terenu należący do Elrica nie należy do najbardziej zadbanych; niewysokie drzewka, dzikie kwiaty i trawy rosną sobie do woli, między krzewami skaczą zające, czasami pod deski płotu zachodzą lisy. Elric jednak chwali sobie przestrzeń oraz kilka wiklinowych foteli z poduszkami, stolik i szopę, z których może korzystać, gdy zachodzi potrzeba. Czasami, w cieplejszych miesiącach, organizuje tu kolacje dla znajomych.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
01.05
Ostatni miesiąc zmęczył go bardziej niż był w stanie się tego spodziewać; dobre niespodzianki przeplatały się z grozą i ciężarami trudnymi do zniesienia. Każdego dnia nie tylko kładł się spać z obawą o to co przyniosą prorocze sny, ale i budził z mieszaniną niechęci i determinacji na myśl o kolejnych wyzwaniach. Poświęcał się pracy z tą samą determinacją co zawsze, ale nie była on dłużej jego jedynym obowiązkiem. Choć uważał się za człowieka relatywnie dojrzałego, początkiem pięćdziesiątego ósmego roku zmężniał wyraźnie, przygotowując się do przejęcia odpowiedzialności za rodzinę zesłaną przez przewrotny los. Także dla Lucindy chciał się stać opoką, na której mogłaby się wesprzeć, mężczyzną, na jakiego zasługiwała. Nie przyznawał jeszcze otwarcie, że ją kocha - co najwyżej we własnych myślach. Wiedział jednak, że rozwiązanie tej sprawy nadejdzie raczej prędzej niż później.
W przededniu przybycia Celine do Doliny Godryka, jej miasta rodzinnego (Elric wszak wychowywał się w różnych miejscach, a osiadł w Somerset ze względu na bliskość miejsca pracy), udał się do Walii, aby pomóc jej z przeniesieniem części bagażu. Nie miała wiele, w rzeczywistości po Tower nie zostało jej niemal nic, ale miała dobrych przyjaciół i nie chodziła w łachmanach. W najbliższym czasie Elric miał zamiar przeznaczyć część swojej wypłaty, by uposażyć dziewczynę we wszystkiego, czego mogła potrzebować panna w jej wieku. Nie, żeby się na tym znał, ale razem pewnie jakoś dadzą sobie radę. Zdawał sobie sprawę, że trudne czasy działały na niekorzyść, ale jakoś żyć musieli.
Na sam koniec już tylko sama Celine musiała zgarnąć Ogniomiota do transportowej klatki na smoczęta, którą Elric pożyczył z rezerwatu. Odebrał siostrę wczesnym popołudniem po krótkiej drzemce, która miała mu pomóc odzyskać werwę po nocnej zmianie. Trwała co prawda zaledwie parę godzin, ale mu to wystarczało; i tak nie przepadał za spaniem.
- To tutaj. Co myślisz? Przygotowałem ci pokój na piętrze. Nic specjalnego, ale mam nadzieję, że ci się spodoba - powiedział pogodnie, przechodząc przez nieco zapuszczony ogród i otwierając drzwi wejściowe na oścież.
Do progu natychmiast podfrunęła Marlena, jak zawsze chcąc się przywitać. Ptaszysko zatrzymało się jednak w pewnej odległości i przysiadło na półce ściennej, milcząco obserwując dziewczynę, której nie widziało wcześniej.
- Marlena, to Celine. Lepiej się przyzwyczajaj, już nie mieszkamy sami - zwrócił się do pupilki ze śmiechem.
Howling ghosts they reappear
In mountains that are stacked with fear
But you're a king and I'm a lionheart
In mountains that are stacked with fear
But you're a king and I'm a lionheart
Ostatni miesiąc zmęczył go bardziej niż był w stanie się tego spodziewać; dobre niespodzianki przeplatały się z grozą i ciężarami trudnymi do zniesienia. Każdego dnia nie tylko kładł się spać z obawą o to co przyniosą prorocze sny, ale i budził z mieszaniną niechęci i determinacji na myśl o kolejnych wyzwaniach. Poświęcał się pracy z tą samą determinacją co zawsze, ale nie była on dłużej jego jedynym obowiązkiem. Choć uważał się za człowieka relatywnie dojrzałego, początkiem pięćdziesiątego ósmego roku zmężniał wyraźnie, przygotowując się do przejęcia odpowiedzialności za rodzinę zesłaną przez przewrotny los. Także dla Lucindy chciał się stać opoką, na której mogłaby się wesprzeć, mężczyzną, na jakiego zasługiwała. Nie przyznawał jeszcze otwarcie, że ją kocha - co najwyżej we własnych myślach. Wiedział jednak, że rozwiązanie tej sprawy nadejdzie raczej prędzej niż później.
W przededniu przybycia Celine do Doliny Godryka, jej miasta rodzinnego (Elric wszak wychowywał się w różnych miejscach, a osiadł w Somerset ze względu na bliskość miejsca pracy), udał się do Walii, aby pomóc jej z przeniesieniem części bagażu. Nie miała wiele, w rzeczywistości po Tower nie zostało jej niemal nic, ale miała dobrych przyjaciół i nie chodziła w łachmanach. W najbliższym czasie Elric miał zamiar przeznaczyć część swojej wypłaty, by uposażyć dziewczynę we wszystkiego, czego mogła potrzebować panna w jej wieku. Nie, żeby się na tym znał, ale razem pewnie jakoś dadzą sobie radę. Zdawał sobie sprawę, że trudne czasy działały na niekorzyść, ale jakoś żyć musieli.
Na sam koniec już tylko sama Celine musiała zgarnąć Ogniomiota do transportowej klatki na smoczęta, którą Elric pożyczył z rezerwatu. Odebrał siostrę wczesnym popołudniem po krótkiej drzemce, która miała mu pomóc odzyskać werwę po nocnej zmianie. Trwała co prawda zaledwie parę godzin, ale mu to wystarczało; i tak nie przepadał za spaniem.
- To tutaj. Co myślisz? Przygotowałem ci pokój na piętrze. Nic specjalnego, ale mam nadzieję, że ci się spodoba - powiedział pogodnie, przechodząc przez nieco zapuszczony ogród i otwierając drzwi wejściowe na oścież.
Do progu natychmiast podfrunęła Marlena, jak zawsze chcąc się przywitać. Ptaszysko zatrzymało się jednak w pewnej odległości i przysiadło na półce ściennej, milcząco obserwując dziewczynę, której nie widziało wcześniej.
- Marlena, to Celine. Lepiej się przyzwyczajaj, już nie mieszkamy sami - zwrócił się do pupilki ze śmiechem.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Starszy brat spełnił swoją obietnicę i wziął pod skrzydła siostrę zrodzoną z ponad dwudziestoletnich kłamstw oraz niedochowanej wierności - a choć w pierwszym odruchu półwila przyrzekła sobie, że nie będzie miała z tą rodzinną gałęzią nic wspólnego, pozostawiwszy ich za plecami, tak bardzo szybko zrozumiała, jak daleki ten zamiar był od prawdy.
W wolności trudno było odstąpić od przywileju patrzenia na Elrica, spędzania z nim czasu. Tęsknota, w porównaniu do wzburzenia, jeszcze nie ostygła. To nieważne, że przy każdym spojrzeniu ku jego twarzy wspominała dźwięk słów, w jakie ubrał tamtą nowinę, że przypominał jej o wujku, który zbałamucił jej mamę, i o mamie, która pozwoliła się zbałamucić - albo na odwrót, jej głowa krzesała scenariusze zależnie od dnia i humoru, raz to on był winny, raz ona, wiecznie gnijący na mokradłach grzechu. A Ellie był jej zbyt bliski, żeby przez nich mogła i chciała spisać go na straty, przecież sam również był ofiarą tych dekad milczenia; dlatego pierwszego maja z niedużą klatką trzymaną w dłoniach zjawiła się wraz z nim - z bratem - na progu jego domu, gdzie pyknięcie teleportacji niemal natychmiast rozmyło się w cichej symfonii szumiących liści i odgłosu kur dobiegającego gdzieś zza płotu.
- Nie kosiłeś - zauważyła łagodnym, wręcz rozczulonym głosem, absolutnie pozbawionym nagany, gdy wzrok zatrzymał się na dziczy chwastów i wysokich traw pnących się ku słońcu w ogrodzie. Takie to zwyczajne, kosić; wiedziała jednak, że z Elrica był żaden ogrodnik i nagle nie była pewna, czego spodziewała się po zieleni doglądanej przez jego rękę, cudów? Szansy na to, że przez pół roku odkrył w sobie pasję do pielenia grządek, sadzenia kwiatów i mówienia do drzew, zamiast do smoków, by te chętniej i szybciej rosły? Posłała mężczyźnie pogodny uśmiech, który zbladł nieco, gdy znaleźli się bliżej drzwi.
Nowa przestrzeń przerażała tak samo, jak stara; Celine nie było teraz łatwo wkraczać do żadnych pomieszczeń ogrodzonych przez ściany, chwyciła więc dłoń brata wolną ręką i ścisnęła ją na chwilę, w ten sposób dodając sobie otuchy, zupełnie jak za dawnych lat.
Od zawsze przed wszystkim jej bronił, nawet przed strachem.
O dziwo jednak to Marlena nadeszła z odsieczą, trzepot jej skrzydeł odwrócił uwagę od wzbierającego niepokoju i przykuł wzrok, pozwoliwszy, by odżył też uśmiech. Chyba pierwszy raz widziała lelka wróżebnika na własne oczy i dotarło do niej, że w przyszłości żaden z przedstawicieli tego gatunku nie będzie tak piękny jak właśnie ona - bo była pierwsza, jedyna w swoim rodzaju.
- Wygląda na nieufną - zauważyła niepewnie; trudno było jej się dziwić, przecież teraz będzie musiała podzielić swoją przestrzeń, własne gniazdo, z inną kobietą, a to nigdy nie brzmiało jako powód do radości. - Dzień dobry, Marleno, tak dużo o tobie słyszałam. Och, nie martw się, same dobre rzeczy! Wiedziałaś, że z Elliego taki plotkarz? Pewnie nigdy nie chwalił ci się, jak bardzo rozwiązuje mu się język, gdy może opowiadać o twoim śpiewie - dygnęła miękko i rzuciła bratu ukradkowe spojrzenie, wesołe, tylko częściowo speszone wejściem do nowego miejsca. Do domu. Choć to wciąż brzmiało abstrakcyjnie, nie mogła nadziwić się życzliwości czarodzieja, który zabrał ją do siebie, wymieniając swobodę samotności na raczkującą relację rodzeństwa. Jak można było wynagrodzić taką miłość? - Jestem Celine, a to Ogniomiot - półwila uniosła klatkę i zabujała nią delikatnie, ale kameleon ani drgnął, najwyraźniej niechętny do zawierania nowych przyjaźni.
W wolności trudno było odstąpić od przywileju patrzenia na Elrica, spędzania z nim czasu. Tęsknota, w porównaniu do wzburzenia, jeszcze nie ostygła. To nieważne, że przy każdym spojrzeniu ku jego twarzy wspominała dźwięk słów, w jakie ubrał tamtą nowinę, że przypominał jej o wujku, który zbałamucił jej mamę, i o mamie, która pozwoliła się zbałamucić - albo na odwrót, jej głowa krzesała scenariusze zależnie od dnia i humoru, raz to on był winny, raz ona, wiecznie gnijący na mokradłach grzechu. A Ellie był jej zbyt bliski, żeby przez nich mogła i chciała spisać go na straty, przecież sam również był ofiarą tych dekad milczenia; dlatego pierwszego maja z niedużą klatką trzymaną w dłoniach zjawiła się wraz z nim - z bratem - na progu jego domu, gdzie pyknięcie teleportacji niemal natychmiast rozmyło się w cichej symfonii szumiących liści i odgłosu kur dobiegającego gdzieś zza płotu.
- Nie kosiłeś - zauważyła łagodnym, wręcz rozczulonym głosem, absolutnie pozbawionym nagany, gdy wzrok zatrzymał się na dziczy chwastów i wysokich traw pnących się ku słońcu w ogrodzie. Takie to zwyczajne, kosić; wiedziała jednak, że z Elrica był żaden ogrodnik i nagle nie była pewna, czego spodziewała się po zieleni doglądanej przez jego rękę, cudów? Szansy na to, że przez pół roku odkrył w sobie pasję do pielenia grządek, sadzenia kwiatów i mówienia do drzew, zamiast do smoków, by te chętniej i szybciej rosły? Posłała mężczyźnie pogodny uśmiech, który zbladł nieco, gdy znaleźli się bliżej drzwi.
Nowa przestrzeń przerażała tak samo, jak stara; Celine nie było teraz łatwo wkraczać do żadnych pomieszczeń ogrodzonych przez ściany, chwyciła więc dłoń brata wolną ręką i ścisnęła ją na chwilę, w ten sposób dodając sobie otuchy, zupełnie jak za dawnych lat.
Od zawsze przed wszystkim jej bronił, nawet przed strachem.
O dziwo jednak to Marlena nadeszła z odsieczą, trzepot jej skrzydeł odwrócił uwagę od wzbierającego niepokoju i przykuł wzrok, pozwoliwszy, by odżył też uśmiech. Chyba pierwszy raz widziała lelka wróżebnika na własne oczy i dotarło do niej, że w przyszłości żaden z przedstawicieli tego gatunku nie będzie tak piękny jak właśnie ona - bo była pierwsza, jedyna w swoim rodzaju.
- Wygląda na nieufną - zauważyła niepewnie; trudno było jej się dziwić, przecież teraz będzie musiała podzielić swoją przestrzeń, własne gniazdo, z inną kobietą, a to nigdy nie brzmiało jako powód do radości. - Dzień dobry, Marleno, tak dużo o tobie słyszałam. Och, nie martw się, same dobre rzeczy! Wiedziałaś, że z Elliego taki plotkarz? Pewnie nigdy nie chwalił ci się, jak bardzo rozwiązuje mu się język, gdy może opowiadać o twoim śpiewie - dygnęła miękko i rzuciła bratu ukradkowe spojrzenie, wesołe, tylko częściowo speszone wejściem do nowego miejsca. Do domu. Choć to wciąż brzmiało abstrakcyjnie, nie mogła nadziwić się życzliwości czarodzieja, który zabrał ją do siebie, wymieniając swobodę samotności na raczkującą relację rodzeństwa. Jak można było wynagrodzić taką miłość? - Jestem Celine, a to Ogniomiot - półwila uniosła klatkę i zabujała nią delikatnie, ale kameleon ani drgnął, najwyraźniej niechętny do zawierania nowych przyjaźni.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie znał wszystkich mankamentów historii, która przed laty doprowadziła do rozdarcia ich rodziny - bo choćby i prawda nie wyszła na jaw, a dziura na długie lata została przykryta łatą, już wtedy dokonała się nieodwracalna krzywda, która miała powrócić do nich echem i zniszczyć całe zaufanie, jakie do siebie mieli. Czy tak było lepiej, że dowiedzieli się o tym dopiero teraz, gdy Elric był już dorosły i nie musiał wychowywać się ze świadomością zbrodni? Że wuj miał szansę cieszyć się rodziną, którą stworzyła dla niego ukochana córka? Nie czuł się na siłach, by odpowiadać na takie pytania - co się zresztą uczyniło, tego się już nie odczyni i najlepsze co mogli zrobić to patrzeć w przyszłość i żyć takim życiem, jakie im zostało dane. Elric był już dojrzałym, samodzielnym człowiekiem, Celine też, choć wszystkie krzywdy doznane w bardzo młodym wieku mogły wprawiać ją w poczucie, że nigdy tak naprawdę nie dorosła. I ją i jego czeka jeszcze wiele ciężkich prób, ale przynajmniej mieli członków rodziny, którym dało się ufać - choćby siebie nawzajem, Magdę i jej domostwo... Oby nigdy nie musiał stać się dla sióstr takim samym zawodem, jakim dla nich wszystkich stał się jego stary ojciec.
Był zamyślony, wciąż jeszcze nieco zażenowany tymi nagłymi zmianami, łagodna uwaga Celine zbiła go jednak z pantałyku i sprawiła, że wydusił z siebie krótkie, szczere parsknięcie rozbawienia. Młoda potrafiła to robić jak nikt - przypominać mu o tych małych szczególikach życia, które czyniły go tak ważnym i wartym przeżycia.
- Rzeczywiście. Wiesz, że nie zwróciłem uwagi? Ostatnio zupełnie nie mam głowy do porządków. Ty też nie musisz mieć, żeby było jasne! - podkreślił, otwierając przed siostrą drzwi domu i puszczając ją przodem do swojego maleńkiego królestwa; na teraz i na zawsze. - Nie zaprosiłem cię tutaj, żebyś robiła za gospodynię. Rób tyle ile chcesz, wciąż musisz odpoczywać. Będę się cieszył, jak się tu będziesz czuła dobrze, nie musisz na siebie zapracowywać ani nic takiego, to teraz też twój dom. - Chociaż, gdyby chciała znaleźć pracę, oczywiście by jej nie bronił.
Prędzej czy później będzie musiała wrócić do normalności; przyjdzie czas, gdy poczuje się na to gotowa, a on ją będzie do tego czasu wspierał, żeby mogła odzyskać pewność siebie w warunkach troski, a nie stresu. Czuł mocny uścisk jej palców, ale więcej w nim było nerwów niż ekscytacji. Nie winił Celine, ale miał nadzieję, że niedługo minie i to - poczucie niedopasowania. Nawet sobie nie wyobrażał jak to jest spędzić tak długi czas w więzieniu, nie zamierzał też wypytywać, przynajmniej nie jej. Może znajdzie się jeszcze ktoś, kto będzie w stanie opowiedzieć mu więcej o tym dlaczego ta niewinna dziewczyna skończyła tak jak skończyła bez rozdrapywania świeżych ran.
Lelki wróżebniki nie były tak terytorialne jak psidwaki, ale Marlena lubiła być pierwsza przy drzwiach, gdy przyprowadzał nowego gościa. Na początku może być jego ptaszynie trudno przyzwyczaić się do ciągłej obecności dziewczyny w domu; dotąd przecież na długie godziny zostawiał ją samą, gdy chadzał do pracy. Mimo to nie obawiał się, że się z Celine nie dogadają. Jak na lelka wróżebnika przystało, Marlena była masywna, dumnie stroszyła szare pióra i patrzyła z przenikliwością właściwą najmądrzejszym ptakom; niemniej jednak miała cierpliwą naturę i łagodne serce, dogadywała się nawet z Vincentem, jego bardzo energiczną i roztrzepaną sową.
- Och, to tylko wrażenie. Lelki mają takie spojrzenie, ale wierz mi, Marlena jest cię po prostu ciekawa - zapewnił, kładąc Celine ciepłą dłoń na ramieniu, a drugą wyciągając przed siebie. Trzymał ją w górze tak długo aż Marlena przekonała się i sfrunęła z szelestem piór na jego przedramię, wbijając w nie swoje zakrzywione pazury. Była ciężkim ptakiem, ale Elric mimo upływu lat pozostawał silny, przez jakiś czas ją utrzyma. Uśmiechnął się, gdy Celine dygnęła i powitała się, a potem musnął palcami łebek Marleny. - No dalej, nie bądź marudą. Przywitaj się. - Ptaszysko jeszcze przez jakiś czas obserwowało blondynkę z przechylonym łebkiem, a potem zgięło kark i ruszyło nim oszczędnie, co nieznacznie przypominało ukłon. Potem Marlena wydała z siebie przeciągły, melodyjny pisk i wzbiła się pod sufit, wracając do dziennego pokoju, gdzie miała swoją żerdź. Jej szerokie skrzydła ledwie się mieściły w drzwiach. - Ech, jest coraz większa, będę musiał zorganizować jej żerdź w szopie. Już raz próbowałem wynieść ją na dwór, gdzie byłoby jej wygodniej, ale jest przywiązana do domu i bardzo się buntuje. Wylatuje na swoich zasadach albo wcale. Ale myślę, że cię zaakceptowała. Na początku nie będzie zbyt wylewna, ale zobaczysz, parę dni i będzie ci się pozwalała nosić. Ma bardzo miękkie pióra. Jedno z ogona oddała mi nawet do pisania. Chciałabyś takie? - spytał, wskazując schody prowadzące na piętro. Nie chciał się do tego przyznawać, ale też się stresował; tym, czy Celine spodoba się pokój, czy nie będzie się u niego nudziła, czy nie stwierdzi, że jednak lepiej było jej mieszkać z przyjaciółmi... na siłę by jej nie trzymał, ale czuł się spokojniejszy, gdy w tak niepewnych czasach mógł mieć na nią oko. Dolina Godryka wciąż pozostawała niezdobyta.
I oby tak zostało.
Był zamyślony, wciąż jeszcze nieco zażenowany tymi nagłymi zmianami, łagodna uwaga Celine zbiła go jednak z pantałyku i sprawiła, że wydusił z siebie krótkie, szczere parsknięcie rozbawienia. Młoda potrafiła to robić jak nikt - przypominać mu o tych małych szczególikach życia, które czyniły go tak ważnym i wartym przeżycia.
- Rzeczywiście. Wiesz, że nie zwróciłem uwagi? Ostatnio zupełnie nie mam głowy do porządków. Ty też nie musisz mieć, żeby było jasne! - podkreślił, otwierając przed siostrą drzwi domu i puszczając ją przodem do swojego maleńkiego królestwa; na teraz i na zawsze. - Nie zaprosiłem cię tutaj, żebyś robiła za gospodynię. Rób tyle ile chcesz, wciąż musisz odpoczywać. Będę się cieszył, jak się tu będziesz czuła dobrze, nie musisz na siebie zapracowywać ani nic takiego, to teraz też twój dom. - Chociaż, gdyby chciała znaleźć pracę, oczywiście by jej nie bronił.
Prędzej czy później będzie musiała wrócić do normalności; przyjdzie czas, gdy poczuje się na to gotowa, a on ją będzie do tego czasu wspierał, żeby mogła odzyskać pewność siebie w warunkach troski, a nie stresu. Czuł mocny uścisk jej palców, ale więcej w nim było nerwów niż ekscytacji. Nie winił Celine, ale miał nadzieję, że niedługo minie i to - poczucie niedopasowania. Nawet sobie nie wyobrażał jak to jest spędzić tak długi czas w więzieniu, nie zamierzał też wypytywać, przynajmniej nie jej. Może znajdzie się jeszcze ktoś, kto będzie w stanie opowiedzieć mu więcej o tym dlaczego ta niewinna dziewczyna skończyła tak jak skończyła bez rozdrapywania świeżych ran.
Lelki wróżebniki nie były tak terytorialne jak psidwaki, ale Marlena lubiła być pierwsza przy drzwiach, gdy przyprowadzał nowego gościa. Na początku może być jego ptaszynie trudno przyzwyczaić się do ciągłej obecności dziewczyny w domu; dotąd przecież na długie godziny zostawiał ją samą, gdy chadzał do pracy. Mimo to nie obawiał się, że się z Celine nie dogadają. Jak na lelka wróżebnika przystało, Marlena była masywna, dumnie stroszyła szare pióra i patrzyła z przenikliwością właściwą najmądrzejszym ptakom; niemniej jednak miała cierpliwą naturę i łagodne serce, dogadywała się nawet z Vincentem, jego bardzo energiczną i roztrzepaną sową.
- Och, to tylko wrażenie. Lelki mają takie spojrzenie, ale wierz mi, Marlena jest cię po prostu ciekawa - zapewnił, kładąc Celine ciepłą dłoń na ramieniu, a drugą wyciągając przed siebie. Trzymał ją w górze tak długo aż Marlena przekonała się i sfrunęła z szelestem piór na jego przedramię, wbijając w nie swoje zakrzywione pazury. Była ciężkim ptakiem, ale Elric mimo upływu lat pozostawał silny, przez jakiś czas ją utrzyma. Uśmiechnął się, gdy Celine dygnęła i powitała się, a potem musnął palcami łebek Marleny. - No dalej, nie bądź marudą. Przywitaj się. - Ptaszysko jeszcze przez jakiś czas obserwowało blondynkę z przechylonym łebkiem, a potem zgięło kark i ruszyło nim oszczędnie, co nieznacznie przypominało ukłon. Potem Marlena wydała z siebie przeciągły, melodyjny pisk i wzbiła się pod sufit, wracając do dziennego pokoju, gdzie miała swoją żerdź. Jej szerokie skrzydła ledwie się mieściły w drzwiach. - Ech, jest coraz większa, będę musiał zorganizować jej żerdź w szopie. Już raz próbowałem wynieść ją na dwór, gdzie byłoby jej wygodniej, ale jest przywiązana do domu i bardzo się buntuje. Wylatuje na swoich zasadach albo wcale. Ale myślę, że cię zaakceptowała. Na początku nie będzie zbyt wylewna, ale zobaczysz, parę dni i będzie ci się pozwalała nosić. Ma bardzo miękkie pióra. Jedno z ogona oddała mi nawet do pisania. Chciałabyś takie? - spytał, wskazując schody prowadzące na piętro. Nie chciał się do tego przyznawać, ale też się stresował; tym, czy Celine spodoba się pokój, czy nie będzie się u niego nudziła, czy nie stwierdzi, że jednak lepiej było jej mieszkać z przyjaciółmi... na siłę by jej nie trzymał, ale czuł się spokojniejszy, gdy w tak niepewnych czasach mógł mieć na nią oko. Dolina Godryka wciąż pozostawała niezdobyta.
I oby tak zostało.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie wątpiła w to, że porządki nie były mu w głowie. Narcystycznie skupiwszy się na własnych problemach, nawet tak rozumiała, że Elric przeżywał to samo - rodzinną zdradę, o wiele trudniejszą, bo jego ojciec wciąż chodził po świecie, w porównaniu do rodziców Celine. Mogliby spotkać się przy okazji zaproszenia na obiad, gdy odmowy i wymigiwania wzbudziłyby wreszcie podejrzliwość dwóch pozostałych krewniaczek; musiał więc dojść do ładu z własnymi emocjami, zdecydować w jaki sposób odnosić się do ojca i co zrobić z synowskimi miłością oraz szacunkiem, gdy te nagle tak mocno nadszarpnięto.
- Nie ma nic złego w robieniu za gospodynię - radosny, drobny uśmiech zatańczył z kącikami ust, gdy panika opadła na dno świadomości i pozwoliła jej odetchnąć przy spojrzeniu na brata. Doceniała to, jak bardzo się starał. Jego przyzwoitość nakazywała podzielić się męską przestrzenią samodzielności i swobody, by zaopiekować się młodszym pisklęciem, tylko czy na pewno było mu to wygodne? W jego oczach Celine podświadomie poszukiwała odpowiedzi, prawdy, przekonana, że prędzej czy później fasada gościnności pęknie, ukazując skazy kłopotów dostarczonych przez kolejną osobę w domu na rozdrożu; tym razem jednak nie odnalazła w nim ni cienia fałszu. - Wiem, że tego ode mnie nie oczekujesz, wiem, ale to przyjemna odmiana, Ellie. Ostatni dom, którym się zajmowałam... To nie było nawet na Grimmauld Place. Tylko tu właśnie, w Dolinie. A jego już nie ma - głos miała cichy, uwikłany w ciasno oplatające go pasma nostalgii, bo znów sięgała wspomnień, które nigdy nie powinny były się zakończyć. Niegdyś uważała, że będą trwać wiecznie, dopóki los nie zaśmiał się jej w twarz, a ciepło ognia w kominku zastąpiły Egertonowi wilgotne kraty więzienia. Wraz z nim zniknęło także miejsce, do którego można było wrócić. - Chętnie pomogę w czym potrafię - obiecała i lekko skinęła głową, na dalsze potwierdzenie swoich słów. Elric mógł mieć wrażenie, że każda praca przy jego gnieździe byłaby pracą wymuszoną i musiał zrozumieć, jak ta percepcja była daleka prawdzie. - Z ogrodem, ze sprzątaniem. Ciągle uczę się gotować. Kiedy ostatnio ktoś zrobił ci śniadanie przed pracą? Albo kanapki do niej, żebyś nie zgłodniał w trakcie dnia? - uśmiech rozpogodził się nieco mocniej.
To samo mogła obiecać Marlenie, pomoc, opiekę, smakołyki rozpieszczające pomimo solennych nakazów i instrukcji właściciela, tworzących ich mały, wspólny sekret zacieśniający więź dwóch serc. Ptaszyna gładko lądująca na zaoferowanym przez Lovegooda ramieniu wydusiła z jej gardła zachwycone piśnięcie, gdy przyglądała się feerii zielono-czarnych piór, w świetle wpadającym przez okna przypominających drogocenne szlachetne kamienie w czyimś naszyjniku.
- Nie robi ci krzywdy? - spytała, ruchem głowy wskazawszy na odnóża Marleny, by niebawem odpowiedzieć jej delikatnym skinieniem, niemal identycznym do powitania padającego ze strony domowniczki. Oczy półwili błysnęły wesoło. - Jak z hipogryfem - ich ukłony oznaczały akceptację, czy z Marleną było podobnie? Ani przez chwilę nie dziwiła się już miłości, z jaką Elric wypowiadał się o swojej podopiecznej, świadomie lub wręcz przeciwnie, malując obrazy przywiązania, zaufania i przyjaźni. Do tej pory mieli tu tylko siebie - polegając na sobie nawzajem od ranka do późnych wieczorów, poza odwiedzinami gości, których Elric zapewne miał na pęczki, był przecież wspaniałym człowiekiem, a do takich inni lgnęli w naturalny sposób. - To zrozumiałe, że woli zostać tutaj. Oj, Ellie. Chciałbyś mieszkać w szopie? Jeśli nie zrobiłaby Ogniomiotowi krzywdy, a nie ma innego pokoju, chętnie podzielę się z nią tym, który... mi podarujesz. Pół na pół - inaczej miałyby się sprawy, gdyby Marlena spojrzała na kameleona jak na smaczny poczęstunek wyłożony dla niej na roślinności przy oknie; aż strach pomyśleć, co czułoby zmiennobarwne zwierzątko na widok polującego nań ptaka, w jego percepcji pewnie tak wielkiego, jak najprawdziwszy smok. - Nie miałaby mi tego za złe? Może to wasz rytuał - podjęła na temat piór do pisania, gdy razem z bratem wspinali się na piętro, ku pokoikowi gościnnemu.
Bladobłękitne ściany przypominały Beauxbatons. Zatrzymawszy się w drzwiach, Celine zastygła, chwytając wzrokiem każdy kąt sypialni, a w jej głowie wciąż zdawały się dźwięczeć wcześniejsze słowa gospodarza, to teraz też twój dom. Sytuacja u Yvette była przejściowa, od początku wiedziała, mimo zapewnień kuzynki, że znalazła tam schronienie tylko na chwilę - a tutaj? Jak długo dom będzie równał się temu pokojowi?
- Jest piękny - szepnęła, wcale nie kryjąc wzruszenia łaskoczącego struny głosowe, po czym obróciła się do Elrica i wtuliła w niego, ostrożnie odsunąwszy na bok trzymaną klatkę z kameleonem. - Dziękuję, Ellie - słowa zginęły w materiale jego koszuli, zanim odchyliła głowę do tyłu, ściągając brwi w zmartwieniu; żadna radość nie mogła jeszcze trwać zbyt długo, zawsze plamiły ją cienie wątpliwości, które Celine usiłowała z siebie plenić, raz lepiej, raz gorzej. - Ale powiedz mi prawdę. Nie próbujesz w ten sposób... odpokutować nieswojej winy?
- Nie ma nic złego w robieniu za gospodynię - radosny, drobny uśmiech zatańczył z kącikami ust, gdy panika opadła na dno świadomości i pozwoliła jej odetchnąć przy spojrzeniu na brata. Doceniała to, jak bardzo się starał. Jego przyzwoitość nakazywała podzielić się męską przestrzenią samodzielności i swobody, by zaopiekować się młodszym pisklęciem, tylko czy na pewno było mu to wygodne? W jego oczach Celine podświadomie poszukiwała odpowiedzi, prawdy, przekonana, że prędzej czy później fasada gościnności pęknie, ukazując skazy kłopotów dostarczonych przez kolejną osobę w domu na rozdrożu; tym razem jednak nie odnalazła w nim ni cienia fałszu. - Wiem, że tego ode mnie nie oczekujesz, wiem, ale to przyjemna odmiana, Ellie. Ostatni dom, którym się zajmowałam... To nie było nawet na Grimmauld Place. Tylko tu właśnie, w Dolinie. A jego już nie ma - głos miała cichy, uwikłany w ciasno oplatające go pasma nostalgii, bo znów sięgała wspomnień, które nigdy nie powinny były się zakończyć. Niegdyś uważała, że będą trwać wiecznie, dopóki los nie zaśmiał się jej w twarz, a ciepło ognia w kominku zastąpiły Egertonowi wilgotne kraty więzienia. Wraz z nim zniknęło także miejsce, do którego można było wrócić. - Chętnie pomogę w czym potrafię - obiecała i lekko skinęła głową, na dalsze potwierdzenie swoich słów. Elric mógł mieć wrażenie, że każda praca przy jego gnieździe byłaby pracą wymuszoną i musiał zrozumieć, jak ta percepcja była daleka prawdzie. - Z ogrodem, ze sprzątaniem. Ciągle uczę się gotować. Kiedy ostatnio ktoś zrobił ci śniadanie przed pracą? Albo kanapki do niej, żebyś nie zgłodniał w trakcie dnia? - uśmiech rozpogodził się nieco mocniej.
To samo mogła obiecać Marlenie, pomoc, opiekę, smakołyki rozpieszczające pomimo solennych nakazów i instrukcji właściciela, tworzących ich mały, wspólny sekret zacieśniający więź dwóch serc. Ptaszyna gładko lądująca na zaoferowanym przez Lovegooda ramieniu wydusiła z jej gardła zachwycone piśnięcie, gdy przyglądała się feerii zielono-czarnych piór, w świetle wpadającym przez okna przypominających drogocenne szlachetne kamienie w czyimś naszyjniku.
- Nie robi ci krzywdy? - spytała, ruchem głowy wskazawszy na odnóża Marleny, by niebawem odpowiedzieć jej delikatnym skinieniem, niemal identycznym do powitania padającego ze strony domowniczki. Oczy półwili błysnęły wesoło. - Jak z hipogryfem - ich ukłony oznaczały akceptację, czy z Marleną było podobnie? Ani przez chwilę nie dziwiła się już miłości, z jaką Elric wypowiadał się o swojej podopiecznej, świadomie lub wręcz przeciwnie, malując obrazy przywiązania, zaufania i przyjaźni. Do tej pory mieli tu tylko siebie - polegając na sobie nawzajem od ranka do późnych wieczorów, poza odwiedzinami gości, których Elric zapewne miał na pęczki, był przecież wspaniałym człowiekiem, a do takich inni lgnęli w naturalny sposób. - To zrozumiałe, że woli zostać tutaj. Oj, Ellie. Chciałbyś mieszkać w szopie? Jeśli nie zrobiłaby Ogniomiotowi krzywdy, a nie ma innego pokoju, chętnie podzielę się z nią tym, który... mi podarujesz. Pół na pół - inaczej miałyby się sprawy, gdyby Marlena spojrzała na kameleona jak na smaczny poczęstunek wyłożony dla niej na roślinności przy oknie; aż strach pomyśleć, co czułoby zmiennobarwne zwierzątko na widok polującego nań ptaka, w jego percepcji pewnie tak wielkiego, jak najprawdziwszy smok. - Nie miałaby mi tego za złe? Może to wasz rytuał - podjęła na temat piór do pisania, gdy razem z bratem wspinali się na piętro, ku pokoikowi gościnnemu.
Bladobłękitne ściany przypominały Beauxbatons. Zatrzymawszy się w drzwiach, Celine zastygła, chwytając wzrokiem każdy kąt sypialni, a w jej głowie wciąż zdawały się dźwięczeć wcześniejsze słowa gospodarza, to teraz też twój dom. Sytuacja u Yvette była przejściowa, od początku wiedziała, mimo zapewnień kuzynki, że znalazła tam schronienie tylko na chwilę - a tutaj? Jak długo dom będzie równał się temu pokojowi?
- Jest piękny - szepnęła, wcale nie kryjąc wzruszenia łaskoczącego struny głosowe, po czym obróciła się do Elrica i wtuliła w niego, ostrożnie odsunąwszy na bok trzymaną klatkę z kameleonem. - Dziękuję, Ellie - słowa zginęły w materiale jego koszuli, zanim odchyliła głowę do tyłu, ściągając brwi w zmartwieniu; żadna radość nie mogła jeszcze trwać zbyt długo, zawsze plamiły ją cienie wątpliwości, które Celine usiłowała z siebie plenić, raz lepiej, raz gorzej. - Ale powiedz mi prawdę. Nie próbujesz w ten sposób... odpokutować nieswojej winy?
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Oczywiście, że czuł obowiązek - był honorowym mężczyzną, którego wychowano, nie, który sam nauczył się jak właściwie opiekować się rodziną. Gdyby zaproszenie Celine do własnego domu było dla niego wyłącznie uczynkiem dobrej woli, nie byłby sobą. Nie oznaczało to jednak, że ów obowiązek był dla niego ciężarem - istniały znacznie gorsze zobowiązania od zobowiązania do opiekowania się rodziną. Celine była dobrą, słodką dziewczyną, a choć nie mieli okazji poznać się dobrze jako dorośli ludzie (pamiętał ją bardziej jako dziecko i uczennicę), wierzył w zasadę, że krew jest gęstsza od wody. Będzie im się dobrze żyło i będą bezpieczniejsi razem dopóki Celine nie stanie pewnie na nogi.
A jeśli nawet miał nadzieję, że do tego czasu skończy się wojna, a jego matka i siostry dowiedzą się prawdy - cóż, nawet mężczyzna w jego wieku miał prawo do swoich naiwnych marzeń.
- Rozumiem - przyznał cicho. Nie chciał, by miała poczucie, że musi się odwdzięczać pracą koło domu, ale w duchu chyba trochę się cieszył z tego, że znajdzie dla siebie zajęcie i przy okazji sprawi, że samotny dość dom na rozdrożu nieco odżyje. Poza Marleną te mury nie poczuły kobiecej ręki od zdecydowanie zbyt wielu lat. - Co robiłaś na Grimmauld Place... jeśli masz ochotę mi opowiedzieć? - spytał, dobrze skrywając irytację, że jest to kolejna sprawa, o której nie ma pojęcia. Bo Celine mu nie ufała albo wujek nie chciał opowiadać... to nie miało znaczenia. Równie dobrze mógł sam się zainteresować i być może uchronić ją od jakiejś krzywdy. Czarodziej najmądrzejszy po szkodzie, jak to mówią.
Uśmiechnął się szczerze, gdy wspomniała o ogrodnictwie i gotowaniu. Na żadnej z tych rzeczy przesadnie się nie znał i było coś bardzo zachęcającego w wizji opielonych grządek, pachnącej trawy i wesołego ognia na palenisku. Kojarzyło mu się to z domem, ze starą matką. Radził sobie dobrze sam, ale przecież nie był kobietą i nie miał kobiecego wyczucia ani tej specyficznej magii, która pozwalała płci pięknej uczynić każdy dom tym prawdziwym.
- Dotąd raczej gotowałem sam dla siebie, ale nie powiem, żeby mi to jakoś świetnie wychodziło. Spiżarka jest względnie pełna, może nie tak bogato jak dawniej, ale nie będziemy głodni. Korzystaj z czego chcesz, wierzę w twoją gospodarność. - Zwyczajnie jej ufał. - I tak się cieszyłem na twój przyjazd, ale wygląda na to, że zrobisz z tej nory miejsce, do którego warto wracać - roześmiał się, gładząc palcami miękki łebek Marleny, gdy z przenikliwym kruczeniem przysiadła mu na przedramieniu. Ptaszysko było ostrożne, ale dobrze było widzieć, że przynajmniej stara się przystosować. - Trochę kłuje, była delikatniejsza jako pisklę, ale nie winię jej. Od czasu do czasu domaga się bliskości, a przecież nie zrozumie, że jest ciężka. - Posłał za pierzastym ogonem ciepłe spojrzenie, gdy już odleciała. Drugą ręką bez namysłu rozcierał czerwone ślady, które zostawiła mu pod materiałem rękawa.
Nie sądził, że Celine tak w mig załapie podobieństwo dumy lelka wróżebnika do dumy hipogryfa - choć gdyby chciał się rozwlekać, pewnie by opowiedział, że hipogryfy były dużo bardziej skłonne do obrażalstwa i agresji, gdy ktoś nie przypadł im do gustu. Lelki wróżebniki więcej miały w sobie ze znudzonego życiem szlachcica, ostając na wyniosłym ignorowaniu.
- To nie byłoby dla niej nic złego, w naturze lelki żyją w lasach - zauważył powoli, a potem poklepał Celine po ramieniu. - Jeśli chcesz, Lena oczywiście może u was spać, ale nie sądzę, żeby jej ciągłe towarzystwo ci podpasowało. Na pewno wiesz, że lelki wróżebniki śpiewają, gdy nadchodzi deszcz. Wiąże się z tym mit o tym, że wieszczą śmierć, ale to bzdury. Wyczuwają po prostu zmianę pogody i drą się wniebogłosy. Za jakiś czas będziesz miała dosyć - dodał żartobliwie, prowadząc siostrę do jej nowego pokoju, który jako tako wysprzątał na jej przybycie. - Na pewno by nie miała. Poza tym, nie będę jej niczego rwał. Jeśli sama odda pióro, to dlatego, że uzna, że ci się należy.
Ucichł nieco i z nutą stresu oczekiwał jej reakcji. Wiedział, że nie ma jej do zaoferowania niczego ekstrawaganckiego, pokój był pewnie mniejszy niż ten, który posiadała w rodzinnym domu, ale chciał, by czuła się w nim dobrze. Odetchnął z ulgą, gdy uznała go za piękny i odwróciła się, by go przytulić. Bez chwili zawahania odwzajemnił uścisk, opierając na moment brodę na miękkim czubku jej głowy.
- Cieszę się, że ci się podoba. Możesz go sobie zmieniać, poprawiać, nawet pomalować ściany na nowo, jeśli zechcesz. Ten pokój należy teraz tylko do ciebie i chętnie ci we wszystkim pomogę - Nie wiedział jak odpowiedzieć na jej podziękowania, ale prawdziwe zmartwienie rzuciło cień na jego twarz dopiero gdy wspomniała o winie. Złapał ją obiema dłońmi za ramiona i pochylił się nieco, by zrównać z nią spojrzeniem i zwrócić jej uwagę w pełni na jego oczy. Musiała go wysłuchać i musiała mu uwierzyć. - Nie myśl tak. Wziąłem już na siebie obowiązki ojca, gdy przyszło do tego, by powiedzieć ci prawdę. Okazał się zbyt wielkim tchórzem. Ale to teraz, to był mój pomysł już wcześniej, zanim sam się dowiedziałem, że nie jesteśmy tylko kuzynostwem. Byłaś i jesteś dla mnie rodziną, Celine. Zaproszenie cię tutaj nie jest dla mnie żadną pokutą, bo cię kocham. Powiedz, że rozumiesz? - poprosił. Nie mógłby znieść myśli, że czułaby się tutaj jak ofiara na rzecz jego sumienia.
A jeśli nawet miał nadzieję, że do tego czasu skończy się wojna, a jego matka i siostry dowiedzą się prawdy - cóż, nawet mężczyzna w jego wieku miał prawo do swoich naiwnych marzeń.
- Rozumiem - przyznał cicho. Nie chciał, by miała poczucie, że musi się odwdzięczać pracą koło domu, ale w duchu chyba trochę się cieszył z tego, że znajdzie dla siebie zajęcie i przy okazji sprawi, że samotny dość dom na rozdrożu nieco odżyje. Poza Marleną te mury nie poczuły kobiecej ręki od zdecydowanie zbyt wielu lat. - Co robiłaś na Grimmauld Place... jeśli masz ochotę mi opowiedzieć? - spytał, dobrze skrywając irytację, że jest to kolejna sprawa, o której nie ma pojęcia. Bo Celine mu nie ufała albo wujek nie chciał opowiadać... to nie miało znaczenia. Równie dobrze mógł sam się zainteresować i być może uchronić ją od jakiejś krzywdy. Czarodziej najmądrzejszy po szkodzie, jak to mówią.
Uśmiechnął się szczerze, gdy wspomniała o ogrodnictwie i gotowaniu. Na żadnej z tych rzeczy przesadnie się nie znał i było coś bardzo zachęcającego w wizji opielonych grządek, pachnącej trawy i wesołego ognia na palenisku. Kojarzyło mu się to z domem, ze starą matką. Radził sobie dobrze sam, ale przecież nie był kobietą i nie miał kobiecego wyczucia ani tej specyficznej magii, która pozwalała płci pięknej uczynić każdy dom tym prawdziwym.
- Dotąd raczej gotowałem sam dla siebie, ale nie powiem, żeby mi to jakoś świetnie wychodziło. Spiżarka jest względnie pełna, może nie tak bogato jak dawniej, ale nie będziemy głodni. Korzystaj z czego chcesz, wierzę w twoją gospodarność. - Zwyczajnie jej ufał. - I tak się cieszyłem na twój przyjazd, ale wygląda na to, że zrobisz z tej nory miejsce, do którego warto wracać - roześmiał się, gładząc palcami miękki łebek Marleny, gdy z przenikliwym kruczeniem przysiadła mu na przedramieniu. Ptaszysko było ostrożne, ale dobrze było widzieć, że przynajmniej stara się przystosować. - Trochę kłuje, była delikatniejsza jako pisklę, ale nie winię jej. Od czasu do czasu domaga się bliskości, a przecież nie zrozumie, że jest ciężka. - Posłał za pierzastym ogonem ciepłe spojrzenie, gdy już odleciała. Drugą ręką bez namysłu rozcierał czerwone ślady, które zostawiła mu pod materiałem rękawa.
Nie sądził, że Celine tak w mig załapie podobieństwo dumy lelka wróżebnika do dumy hipogryfa - choć gdyby chciał się rozwlekać, pewnie by opowiedział, że hipogryfy były dużo bardziej skłonne do obrażalstwa i agresji, gdy ktoś nie przypadł im do gustu. Lelki wróżebniki więcej miały w sobie ze znudzonego życiem szlachcica, ostając na wyniosłym ignorowaniu.
- To nie byłoby dla niej nic złego, w naturze lelki żyją w lasach - zauważył powoli, a potem poklepał Celine po ramieniu. - Jeśli chcesz, Lena oczywiście może u was spać, ale nie sądzę, żeby jej ciągłe towarzystwo ci podpasowało. Na pewno wiesz, że lelki wróżebniki śpiewają, gdy nadchodzi deszcz. Wiąże się z tym mit o tym, że wieszczą śmierć, ale to bzdury. Wyczuwają po prostu zmianę pogody i drą się wniebogłosy. Za jakiś czas będziesz miała dosyć - dodał żartobliwie, prowadząc siostrę do jej nowego pokoju, który jako tako wysprzątał na jej przybycie. - Na pewno by nie miała. Poza tym, nie będę jej niczego rwał. Jeśli sama odda pióro, to dlatego, że uzna, że ci się należy.
Ucichł nieco i z nutą stresu oczekiwał jej reakcji. Wiedział, że nie ma jej do zaoferowania niczego ekstrawaganckiego, pokój był pewnie mniejszy niż ten, który posiadała w rodzinnym domu, ale chciał, by czuła się w nim dobrze. Odetchnął z ulgą, gdy uznała go za piękny i odwróciła się, by go przytulić. Bez chwili zawahania odwzajemnił uścisk, opierając na moment brodę na miękkim czubku jej głowy.
- Cieszę się, że ci się podoba. Możesz go sobie zmieniać, poprawiać, nawet pomalować ściany na nowo, jeśli zechcesz. Ten pokój należy teraz tylko do ciebie i chętnie ci we wszystkim pomogę - Nie wiedział jak odpowiedzieć na jej podziękowania, ale prawdziwe zmartwienie rzuciło cień na jego twarz dopiero gdy wspomniała o winie. Złapał ją obiema dłońmi za ramiona i pochylił się nieco, by zrównać z nią spojrzeniem i zwrócić jej uwagę w pełni na jego oczy. Musiała go wysłuchać i musiała mu uwierzyć. - Nie myśl tak. Wziąłem już na siebie obowiązki ojca, gdy przyszło do tego, by powiedzieć ci prawdę. Okazał się zbyt wielkim tchórzem. Ale to teraz, to był mój pomysł już wcześniej, zanim sam się dowiedziałem, że nie jesteśmy tylko kuzynostwem. Byłaś i jesteś dla mnie rodziną, Celine. Zaproszenie cię tutaj nie jest dla mnie żadną pokutą, bo cię kocham. Powiedz, że rozumiesz? - poprosił. Nie mógłby znieść myśli, że czułaby się tutaj jak ofiara na rzecz jego sumienia.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ciężko było wracać pamięcią do dni spędzonych na Grimmauld Place, skoro już zrozumiała, że dobroczynność mieszkającej tam damy miała swoje granice w miejscu, gdzie wyznaczono linię własnych korzyści i wygody. Kobieta uważana za łaskawcę czy anioła w ludzkiej skórze pozostawiła ją na pastwę losu - z jednej strony trudno było się temu dziwić, w końcu Celine była tylko przybłędą i narkomanką z portowych alejek, ale z drugiej: przecież spędziły razem tyle czasu, a półwila służyła nie tyle ciągłą obecnością i gotowością do wykonywania wszelkich powierzonych jej obowiązków, co także uchem i ramieniem w czasie bolesnej żałoby po utracie brata, rzekomego bohatera wojennego. Dziś wiedziała, że lord Alphard nie był krystalicznie czystą postacią. Żaden Black nie mógł pochwalić się bezinteresownie czystym sercem.
- Głównie pilnowałam, żeby mojej pani... znaczy tamtej lady niczego nie brakowało. Pomagałam jej przy garderobie, odbierałam zamówienia, ja... Po prostu robiłam wszystko, czego potrzebowała - wymamrotała po dłuższej, wręcz zbyt długiej chwili ciszy, podczas której zbierała w sobie siły na wypowiedzenie tak prozaicznych rzeczy na głos. Nie chciała już wracać do tamtych dni, tych posępnych murów ciemnej posiadłości z głowami skrzatów przybitych do ścian, ze sztywnymi wymaganiami wypełniającymi każdą cząsteczkę powietrza; by przetrwać, a jednocześnie odpłacić się Aquili Black za podarowanie pracy, nauczyła się podążać wraz z nurtem podstaw etykiety, byle tylko nie przynieść jej wstydu - i jak to się skończyło? Na co to wszystko? Wzrok nie sięgnął już twarzy Elrica, bo zbyt bardzo wstydziła się tamtego okresu. Swojej naiwności, zapewnień składanych na ręce przyjaciół, że wygrała los na magicznej loterii i nowe życie było bez skazy. Bujda. Może gdyby szybciej otworzyła oczy i zrozumiała, że trafiła na bardzo grząski grunt... Tylko co by to zmieniło? Cornelius Sallow nie przyszedł do niej tamtego dnia w Parszywym, bo była służką Blackówny, a przez sprawę jej ojca. Grimmauld Place tak czy siak nie zmieniło przeznaczenia prowadzącego do Tower of London. - To niezbyt wdzięczna praca - kontynuowała z trudem, każde słowo opuszczające gardło zdawało się ją boleć. - Coś na wzór bycia... podnóżkiem, który sam musi zrozumieć, kiedy ktoś chce oprzeć na nim stopy - poniekąd tak było, musiała nauczyć się odczytywać zawoalowane sygnały płynące z zachowania jeszcze zanim zorientowałby się o nich ktoś inny; być dyspozycyjną o każdej porze dnia i nocy, stawiając kogoś ponad siebie. - Ale spiżarnia była pełna i zawsze mogłam z niej skorzystać - dodała szeptem, uśmiechnąwszy się blado. Wojna już wtedy dawała brytyjskiej społeczności się we znaki i Celine uważała - dalej to robiąc -, że przynajmniej pod względem żywieniowym miała sporo szczęścia.
Kiwnęła głową na słowa o tym, że oni również nie będą głodować, dopiero wówczas spoglądając Elricowi w oczy. Wiedziała, że zrobiłby wszystko, żeby tak było; że nadwyręży sam siebie, byle tylko przynieść do domu coś do jedzenia i zapewnić im odpowiedni byt, i choć wdzięczność oblała jej duszę poczuciem przemożnego ciepła, pojawiło się w niej też zaniepokojenie. Nie chciała przecież, żeby tak się stało - by wracał do domu z podkrążonymi oczyma, coraz później i później, w próbie zarobienia na chleb i coś na obiad.
- Dlatego musisz wracać o zdrowych porach - podkreśliła z nadzieją, że chociażby to przyciągnie go z powrotem do domu i sprawi, że brat zaniecha walki z szarą, smutną codziennością wojennych dni. - Żebyś mógł podziwiać tę moją gospodarność przed zachodem słońca - uśmiech zabłysł pogodniej, barwiony nutką psotliwości. - Obiecuję, że niczego nie poprzestawiam - dodała, w końcu dom od początku do końca należał do Elrica, urządził go tak, jak było mu wygodnie, a uroku można było dodać bez drastycznych przemeblowań - nie powinien czuć się tak, jakby wraz z jej wprowadzeniem się kąty nagle przestały być znajome, a przestrzeń stała się podyktowana pod Celine, nie jego.
Patrząc na Marlenę na elricowskim ramieniu miała ochotę wyciągnąć własną rękę, żeby pogładzić szmaragdowe pióra, jednak palce zastygły w połowie drogi, zanim cofnęła ramię i oparła opuszki o materiał falbany swojej spódnicy. Lelek mógłby źle to odebrać, gdyby od razu, bez pozwolenia i zaufania, spróbowała pogłaskać długą, opierzoną szyję albo czubek głowy.
- Nie mów tak przy niej! - szepnęła konspiracyjnie, oburzona. - Że jest ciężka - półwila pokręciła głową z niedowierzaniem, Marlena była kobietą, ptasią czy ludzką - to bez znaczenia, na pewno każda zareagowałaby tak samo, gdyby usłyszała od ukochanego mężczyzny, że była już zbyt duża, albo wręcz gruba. - W nocy też śpiewa? - spytała, nie zdając sobie sprawy, jak głupie było to pytanie. Lelki wyczuwały deszcz o każdej porze doby, dlaczego miałyby zamilknąć tylko po to, żeby pozwolić domownikom się wyspać? Zmarkotniała potem na wieść o heroldowaniu śmierci. - Ciekawe, czy jakiś zaśpiewał... W Tower... - przygaszona Celine nie zauważyła, że odezwała się na głos, dopatrując się smutnej, dekadenckiej romantyczności w kłamstwie o płaczu nad przemijaniem, ulotnością istnienia zdolnego zakończyć się w każdej chwili; wyobraziła sobie Marlenę siedzącą na murach więzienia i śpiewającą ostatni hymn na cześć jej tatka, ten widok sprawił, że ciepło z duszy rozlało się także na serce.
Gdyby mógł to usłyszeć, pewnie poczułby się spokojniej.
Wtulona w Elrica chłonęła jego słowa i bijącą z nich stanowczość skąpaną w miłości, w życzliwości, trosce i dobroci, i nie mogła nadziwić się własnemu szczęściu, że właśnie taki mężczyzna jak on okazał się być jej bratem - bo jeśli ktoś musiał przyjąć na siebie tę rolę, cieszyła się, że był to właśnie on. W tej jednej kwestii przeznaczenie było naprawdę życzliwe.
- Rozumiem - odpowiedziała cicho, szczerze. Wiedziała, że nie kłamał; pochyliwszy głowę lekko do przodu oparła czoło o jego czoło, skoro zbliżył się tak, by niemal zrównali się wzrostem. - Ja ciebie też, Ellie. Od zawsze i na zawsze - bo na zawsze będą razem, prawda? Los złączył ze sobą nici ich żyć, nie mogli już od tego uciec; Celine cofnęła się o krok i odnalazła wzrokiem torbę leżącą obok łóżka. - Mam coś dla ciebie, wiesz? - na ustach znów pojawił się uśmiech, gdy podeszła do pakunków i przeszukała je ostrożnie, wydobywając z wnętrza przedmiot owinięty w brązowy papier z ręcznie malowanymi kwiatami, stokrotkami na błękitnym tle. Nie mogła znaleźć żadnego gotowego, dlatego zrobiła własny. - Pewnie już taką masz, ale zobaczyłam ją w walijskim sklepie i od razu pomyślałam o tobie - z delikatnym rumieńcem wyciągnęła dłonie z prezentem w kierunku Elrica; pod powierzchnią papieru krył się gdzieniegdzie noszący ślady wysłużenia tom Chińskich gadów uskrzydlonych pióra autora orientalnego pochodzenia, którego nawet nie potrafiłaby poprawnie wymówić.
- Głównie pilnowałam, żeby mojej pani... znaczy tamtej lady niczego nie brakowało. Pomagałam jej przy garderobie, odbierałam zamówienia, ja... Po prostu robiłam wszystko, czego potrzebowała - wymamrotała po dłuższej, wręcz zbyt długiej chwili ciszy, podczas której zbierała w sobie siły na wypowiedzenie tak prozaicznych rzeczy na głos. Nie chciała już wracać do tamtych dni, tych posępnych murów ciemnej posiadłości z głowami skrzatów przybitych do ścian, ze sztywnymi wymaganiami wypełniającymi każdą cząsteczkę powietrza; by przetrwać, a jednocześnie odpłacić się Aquili Black za podarowanie pracy, nauczyła się podążać wraz z nurtem podstaw etykiety, byle tylko nie przynieść jej wstydu - i jak to się skończyło? Na co to wszystko? Wzrok nie sięgnął już twarzy Elrica, bo zbyt bardzo wstydziła się tamtego okresu. Swojej naiwności, zapewnień składanych na ręce przyjaciół, że wygrała los na magicznej loterii i nowe życie było bez skazy. Bujda. Może gdyby szybciej otworzyła oczy i zrozumiała, że trafiła na bardzo grząski grunt... Tylko co by to zmieniło? Cornelius Sallow nie przyszedł do niej tamtego dnia w Parszywym, bo była służką Blackówny, a przez sprawę jej ojca. Grimmauld Place tak czy siak nie zmieniło przeznaczenia prowadzącego do Tower of London. - To niezbyt wdzięczna praca - kontynuowała z trudem, każde słowo opuszczające gardło zdawało się ją boleć. - Coś na wzór bycia... podnóżkiem, który sam musi zrozumieć, kiedy ktoś chce oprzeć na nim stopy - poniekąd tak było, musiała nauczyć się odczytywać zawoalowane sygnały płynące z zachowania jeszcze zanim zorientowałby się o nich ktoś inny; być dyspozycyjną o każdej porze dnia i nocy, stawiając kogoś ponad siebie. - Ale spiżarnia była pełna i zawsze mogłam z niej skorzystać - dodała szeptem, uśmiechnąwszy się blado. Wojna już wtedy dawała brytyjskiej społeczności się we znaki i Celine uważała - dalej to robiąc -, że przynajmniej pod względem żywieniowym miała sporo szczęścia.
Kiwnęła głową na słowa o tym, że oni również nie będą głodować, dopiero wówczas spoglądając Elricowi w oczy. Wiedziała, że zrobiłby wszystko, żeby tak było; że nadwyręży sam siebie, byle tylko przynieść do domu coś do jedzenia i zapewnić im odpowiedni byt, i choć wdzięczność oblała jej duszę poczuciem przemożnego ciepła, pojawiło się w niej też zaniepokojenie. Nie chciała przecież, żeby tak się stało - by wracał do domu z podkrążonymi oczyma, coraz później i później, w próbie zarobienia na chleb i coś na obiad.
- Dlatego musisz wracać o zdrowych porach - podkreśliła z nadzieją, że chociażby to przyciągnie go z powrotem do domu i sprawi, że brat zaniecha walki z szarą, smutną codziennością wojennych dni. - Żebyś mógł podziwiać tę moją gospodarność przed zachodem słońca - uśmiech zabłysł pogodniej, barwiony nutką psotliwości. - Obiecuję, że niczego nie poprzestawiam - dodała, w końcu dom od początku do końca należał do Elrica, urządził go tak, jak było mu wygodnie, a uroku można było dodać bez drastycznych przemeblowań - nie powinien czuć się tak, jakby wraz z jej wprowadzeniem się kąty nagle przestały być znajome, a przestrzeń stała się podyktowana pod Celine, nie jego.
Patrząc na Marlenę na elricowskim ramieniu miała ochotę wyciągnąć własną rękę, żeby pogładzić szmaragdowe pióra, jednak palce zastygły w połowie drogi, zanim cofnęła ramię i oparła opuszki o materiał falbany swojej spódnicy. Lelek mógłby źle to odebrać, gdyby od razu, bez pozwolenia i zaufania, spróbowała pogłaskać długą, opierzoną szyję albo czubek głowy.
- Nie mów tak przy niej! - szepnęła konspiracyjnie, oburzona. - Że jest ciężka - półwila pokręciła głową z niedowierzaniem, Marlena była kobietą, ptasią czy ludzką - to bez znaczenia, na pewno każda zareagowałaby tak samo, gdyby usłyszała od ukochanego mężczyzny, że była już zbyt duża, albo wręcz gruba. - W nocy też śpiewa? - spytała, nie zdając sobie sprawy, jak głupie było to pytanie. Lelki wyczuwały deszcz o każdej porze doby, dlaczego miałyby zamilknąć tylko po to, żeby pozwolić domownikom się wyspać? Zmarkotniała potem na wieść o heroldowaniu śmierci. - Ciekawe, czy jakiś zaśpiewał... W Tower... - przygaszona Celine nie zauważyła, że odezwała się na głos, dopatrując się smutnej, dekadenckiej romantyczności w kłamstwie o płaczu nad przemijaniem, ulotnością istnienia zdolnego zakończyć się w każdej chwili; wyobraziła sobie Marlenę siedzącą na murach więzienia i śpiewającą ostatni hymn na cześć jej tatka, ten widok sprawił, że ciepło z duszy rozlało się także na serce.
Gdyby mógł to usłyszeć, pewnie poczułby się spokojniej.
Wtulona w Elrica chłonęła jego słowa i bijącą z nich stanowczość skąpaną w miłości, w życzliwości, trosce i dobroci, i nie mogła nadziwić się własnemu szczęściu, że właśnie taki mężczyzna jak on okazał się być jej bratem - bo jeśli ktoś musiał przyjąć na siebie tę rolę, cieszyła się, że był to właśnie on. W tej jednej kwestii przeznaczenie było naprawdę życzliwe.
- Rozumiem - odpowiedziała cicho, szczerze. Wiedziała, że nie kłamał; pochyliwszy głowę lekko do przodu oparła czoło o jego czoło, skoro zbliżył się tak, by niemal zrównali się wzrostem. - Ja ciebie też, Ellie. Od zawsze i na zawsze - bo na zawsze będą razem, prawda? Los złączył ze sobą nici ich żyć, nie mogli już od tego uciec; Celine cofnęła się o krok i odnalazła wzrokiem torbę leżącą obok łóżka. - Mam coś dla ciebie, wiesz? - na ustach znów pojawił się uśmiech, gdy podeszła do pakunków i przeszukała je ostrożnie, wydobywając z wnętrza przedmiot owinięty w brązowy papier z ręcznie malowanymi kwiatami, stokrotkami na błękitnym tle. Nie mogła znaleźć żadnego gotowego, dlatego zrobiła własny. - Pewnie już taką masz, ale zobaczyłam ją w walijskim sklepie i od razu pomyślałam o tobie - z delikatnym rumieńcem wyciągnęła dłonie z prezentem w kierunku Elrica; pod powierzchnią papieru krył się gdzieniegdzie noszący ślady wysłużenia tom Chińskich gadów uskrzydlonych pióra autora orientalnego pochodzenia, którego nawet nie potrafiłaby poprawnie wymówić.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
W rzeczywistości wiedział bardzo niewiele o życiu Celine przed jej trafieniem do zimnych cel Tower; wciąż nie miał odwagi naprawdę wypytać ją o przyczyny jej uwięzienia, znał jedynie ogólne wytłumaczenie bez szerszego kontekstu, który naprawdę zarysowałby mu miejsce, w jakim przed miesiącami znalazła się tak niewinna i spokojna Calineczka. Czy ta wiedza wpłynęłaby w jakiś sposób na to, jak ją postrzegał? Czułby współczucie czy pogardę wobec stylu życia, który w jego rodzinie nigdy nie był akceptowany?
Bez sensu było gdybać, bo nie wyobrażał sobie wszak Celine z narkotykami, w porcie ani nawet w towarzystwie londyńskich mętów. Była tylko dziewczyną - dziewczynką - i bardzo naiwną do tego. Prawda?
- Nie masz pani, Celine - zwrócił uwagę cicho, ale z naciskiem, ostrożnie opierając dłoń na jej ramieniu. - Nie ma nic złego w takiej pracy, byłaś jej... - służącą? - ...pomocą domową, młode dziewczęta i chłopcy zarabiają w ten sposób i dużo się przy okazji uczą. Ale nigdy nie zniżaj się do myślenia, że jesteś gorsza od lady czy lorda, bo musisz pracować ciężej na swoje utrzymanie. Jesteś tak samo wartościową czarownicą jak ona. Panią mógłby mieć skrzat domowy, ale nie ty, Celine. - Nie chciał brzmieć oschło i miał nadzieję, że udało mu się powściągnąć z głosu całą złość na niesprawiedliwość doświadczaną przez Celine. Nie był jednak rewolucjonistą i czuł potrzebę przedstawienia jej lepszego przykładu. - Jeśli zechcesz, mogę poznać cię z lady Mare Greengrass. Jej mąż, lord Elroy, jest moim pracodawcą. Są namiestnikami Peak District i świetnym przykładem na to jak wykorzystać wysokie urodzenie dla powszechnego dobra. Są znacznie lepszym przykładem niż Blacki. - Nie krył się z niechęcią do szlachetnego rodu, który opowiedział się po stronie ministra Malfoya, nie zdecydował się jednak podejmować głębiej tematu polityki. Być może nie uważał, by Celine była do tego odpowiednią osobą.
Nie musiał siostrze przypominać, że jego spiżarnia również jest zawsze dla niej otwarta; obiecał jej już dowolność w zarządzaniu swoim małym pokoikiem, zgodził się też na przyłożenie kobiecej dłoni do zapuszczonego ogródka i bezosobowych pomieszczeń chaty na rozdrożu. Celine miała wkrótce stać się tu takim samym gospodarzem za jakiego uważał się Elric.
- Tak będzie - skomentował lekko jej uwagę o wracaniu przed zachodem słońca i pozwolił sobie nawet na mały uśmiech. Nie zastanawiał się nad jej zmartwieniami; od bardzo dawna pracował ciężko, podejmował się zleceń, które nie pojawiały się przed wojną, bo chciał w jak najlepszy sposób wykorzystać wolny czas, jaki zapewniało mu życie kawalera i samotnika. Mając jednak Celine w domu, pogodził się już z myślą, że będzie musiał wracać do Doliny częściej. - Przestawiaj do woli! Tylko może nie wyrzucaj zanim nie sprawdzę, niektóre rzeczy mogą się wydawać nieważne na pierwszy rzut oka - dodał z cieniem zastanowienia.
Marlena była przy jego boku od tak dawna, że niemal już zapomniał jak to jest oswajać niechętnego lelka wróżebnika. Zaskoczyła go więc uwaga siostry i jej dziewczęce oburzenie. Chyba nigdy nie postrzegał Marleny jako kogoś, kto może mieć ludzkie uczucia; miała swoje humorki, jak to samica, ale zwykle dogadywali się bez żadnego problemu.
- Myślisz, że może ją to rozgniewać? - spytał, a potem spoważniał, choć kącik ust drgał mu uparcie w źle maskowanym rozbawieniu: - Masz rację, będę ją musiał przeprosić. I niestety, na wieczorne serenady też musisz się nastawić. Ale często wystarczają kawałeczki waty w uszach, zwłaszcza w porze częstych deszczy. - Spochmurniał naprawdę dopiero gdy wspomniała wuja. Chciał zaprzeczyć, przypomnieć jej, że to przecież były tylko zwyczajne bujdy; ale czy był powód się powtarzać? Musiała go usłyszeć i zrozumieć, ale jej dziewczęce serce potrzebowało odrobiny baśni w życiu surowym, okrutnym i ponurym. Chyba nie bez powodu mówiło się, że pieśń feniksa przynosi ukojenie w bólu.
Skrzeki lelka wróżebnika mogły przynieść co najwyżej migrenę, ale o tym jeszcze jej nie powiedział; nie chciał pozbywać Celine tego rozmarzonego wyrazu twarzy.
Na piętrze, w progu małego pokoju, przytulił ją do twardej piersi. Wydawała mu się taka krucha i drobna, że obawiał się włożyć więcej siły, nie zamierzał też zostawić jej samej, dopóki nie będzie absolutnie pewny, że siostra nie doszukuje się kolejnego oszustwa w rodzinnej trosce.
- Cieszy mnie to - przyznał cicho, mamrocząc do jej jasnych włosów. Potem odsunął się na kilkanaście cali i stanął pod ścianą, czekając na prezent, którego wcale nie oczekiwał, ale który też, w jakiś dziwaczny sposób, niezwykle poprawił mu nastrój. - Prezentu danego z sercem nie da się kupić w żadnym sklepie - skontrował, przyjmując pakunek wykonany z rozczulającą starannością. Bardzo ostrożnie rozrywał papier, by nie naruszyć ręcznych malunków, a gdy pod spodem pojawiła się wysłużona okładka, uśmiechnął się szeroko i przyciągnął Celine jednym ramieniem, by poczochrać ją po włosach, tak jak to zwykł robić, gdy była zaledwie małą nastolatką. - Nie trafiłaś. Nie mam jeszcze takiej książki! Książki piór zagranicznych pisarzy nie jest tak łatwo dostać. Dziękuję, to bardzo przemyślany prezent - Chętnie przygarnął tomiszcze, czując zaledwie maleńkie ukłucie wyrzutu sumienia z powodu kłamstwa wymyślonego na poczekaniu.
W duchu już zaplanował pozbycie się swojego starego i znacznie mniej wartościowego egzemplarza tej książki; ta wręczona przez Celine miała znaczenie nie tylko pragmatyczne, ale też sentymentalne.
Bez sensu było gdybać, bo nie wyobrażał sobie wszak Celine z narkotykami, w porcie ani nawet w towarzystwie londyńskich mętów. Była tylko dziewczyną - dziewczynką - i bardzo naiwną do tego. Prawda?
- Nie masz pani, Celine - zwrócił uwagę cicho, ale z naciskiem, ostrożnie opierając dłoń na jej ramieniu. - Nie ma nic złego w takiej pracy, byłaś jej... - służącą? - ...pomocą domową, młode dziewczęta i chłopcy zarabiają w ten sposób i dużo się przy okazji uczą. Ale nigdy nie zniżaj się do myślenia, że jesteś gorsza od lady czy lorda, bo musisz pracować ciężej na swoje utrzymanie. Jesteś tak samo wartościową czarownicą jak ona. Panią mógłby mieć skrzat domowy, ale nie ty, Celine. - Nie chciał brzmieć oschło i miał nadzieję, że udało mu się powściągnąć z głosu całą złość na niesprawiedliwość doświadczaną przez Celine. Nie był jednak rewolucjonistą i czuł potrzebę przedstawienia jej lepszego przykładu. - Jeśli zechcesz, mogę poznać cię z lady Mare Greengrass. Jej mąż, lord Elroy, jest moim pracodawcą. Są namiestnikami Peak District i świetnym przykładem na to jak wykorzystać wysokie urodzenie dla powszechnego dobra. Są znacznie lepszym przykładem niż Blacki. - Nie krył się z niechęcią do szlachetnego rodu, który opowiedział się po stronie ministra Malfoya, nie zdecydował się jednak podejmować głębiej tematu polityki. Być może nie uważał, by Celine była do tego odpowiednią osobą.
Nie musiał siostrze przypominać, że jego spiżarnia również jest zawsze dla niej otwarta; obiecał jej już dowolność w zarządzaniu swoim małym pokoikiem, zgodził się też na przyłożenie kobiecej dłoni do zapuszczonego ogródka i bezosobowych pomieszczeń chaty na rozdrożu. Celine miała wkrótce stać się tu takim samym gospodarzem za jakiego uważał się Elric.
- Tak będzie - skomentował lekko jej uwagę o wracaniu przed zachodem słońca i pozwolił sobie nawet na mały uśmiech. Nie zastanawiał się nad jej zmartwieniami; od bardzo dawna pracował ciężko, podejmował się zleceń, które nie pojawiały się przed wojną, bo chciał w jak najlepszy sposób wykorzystać wolny czas, jaki zapewniało mu życie kawalera i samotnika. Mając jednak Celine w domu, pogodził się już z myślą, że będzie musiał wracać do Doliny częściej. - Przestawiaj do woli! Tylko może nie wyrzucaj zanim nie sprawdzę, niektóre rzeczy mogą się wydawać nieważne na pierwszy rzut oka - dodał z cieniem zastanowienia.
Marlena była przy jego boku od tak dawna, że niemal już zapomniał jak to jest oswajać niechętnego lelka wróżebnika. Zaskoczyła go więc uwaga siostry i jej dziewczęce oburzenie. Chyba nigdy nie postrzegał Marleny jako kogoś, kto może mieć ludzkie uczucia; miała swoje humorki, jak to samica, ale zwykle dogadywali się bez żadnego problemu.
- Myślisz, że może ją to rozgniewać? - spytał, a potem spoważniał, choć kącik ust drgał mu uparcie w źle maskowanym rozbawieniu: - Masz rację, będę ją musiał przeprosić. I niestety, na wieczorne serenady też musisz się nastawić. Ale często wystarczają kawałeczki waty w uszach, zwłaszcza w porze częstych deszczy. - Spochmurniał naprawdę dopiero gdy wspomniała wuja. Chciał zaprzeczyć, przypomnieć jej, że to przecież były tylko zwyczajne bujdy; ale czy był powód się powtarzać? Musiała go usłyszeć i zrozumieć, ale jej dziewczęce serce potrzebowało odrobiny baśni w życiu surowym, okrutnym i ponurym. Chyba nie bez powodu mówiło się, że pieśń feniksa przynosi ukojenie w bólu.
Skrzeki lelka wróżebnika mogły przynieść co najwyżej migrenę, ale o tym jeszcze jej nie powiedział; nie chciał pozbywać Celine tego rozmarzonego wyrazu twarzy.
Na piętrze, w progu małego pokoju, przytulił ją do twardej piersi. Wydawała mu się taka krucha i drobna, że obawiał się włożyć więcej siły, nie zamierzał też zostawić jej samej, dopóki nie będzie absolutnie pewny, że siostra nie doszukuje się kolejnego oszustwa w rodzinnej trosce.
- Cieszy mnie to - przyznał cicho, mamrocząc do jej jasnych włosów. Potem odsunął się na kilkanaście cali i stanął pod ścianą, czekając na prezent, którego wcale nie oczekiwał, ale który też, w jakiś dziwaczny sposób, niezwykle poprawił mu nastrój. - Prezentu danego z sercem nie da się kupić w żadnym sklepie - skontrował, przyjmując pakunek wykonany z rozczulającą starannością. Bardzo ostrożnie rozrywał papier, by nie naruszyć ręcznych malunków, a gdy pod spodem pojawiła się wysłużona okładka, uśmiechnął się szeroko i przyciągnął Celine jednym ramieniem, by poczochrać ją po włosach, tak jak to zwykł robić, gdy była zaledwie małą nastolatką. - Nie trafiłaś. Nie mam jeszcze takiej książki! Książki piór zagranicznych pisarzy nie jest tak łatwo dostać. Dziękuję, to bardzo przemyślany prezent - Chętnie przygarnął tomiszcze, czując zaledwie maleńkie ukłucie wyrzutu sumienia z powodu kłamstwa wymyślonego na poczekaniu.
W duchu już zaplanował pozbycie się swojego starego i znacznie mniej wartościowego egzemplarza tej książki; ta wręczona przez Celine miała znaczenie nie tylko pragmatyczne, ale też sentymentalne.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
To prawda, nie miała już pani, a rzewne wspomnienia dawnych dni, uprzejmości, ratunków od złego i bezkresnego oddania - minęły, pozostawiając po sobie niesmak kwasoty na języku. Zmieszana opuściła wzrok na podłogę. Nigdy wcześniej nie rozmawiali o jej przeszłości w taki sposób, nie oddzielali jej grubą kreską, nie zetknęli się z półrocznym obdarciem z ułudnych marzeń i fikcji teatralnych masek na twarzach, skrywających podłe natury; wstydziła się tego przed Elriciem, własnej głupoty, nieporadności, która doprowadziła ich do miejsca, w którym znajdowali się dzisiaj. Powinien mieć jej za złe tamto zaślepienie, dlaczego był na tyle wspaniałomyślny, by znów jej wybaczać? Nie dostrzegać, że tak naprawdę lalkarzem pociągającym za struny nieszczęścia była ona sama? Celine nie była marionetką, nie w swoim przekonaniu.
- Tam też były skrzaty - wspomniała ponuro, chyba tylko po to, żeby jeszcze przez moment uniknąć myślenia o sobie w dawnym położeniu, o tym, co znaczyło służenie lordom i lady, i o tym, jak bardzo różniły się ich światy. Jak ciężko musieli pracować na siebie arystokraci? W gruncie rzeczy nie była pewna, nigdy nie zaobserwowała Blacków przy pracy innej niż intelektualna, to w ich mózgach czaiła się droga do dostatku i wygody, nie w spracowanych dłoniach czy zmęczonych mięśniach. Nie w głowach opustoszałych po natłoku całodziennych bodźców. - Och, nie - zaprotestowała szybko na wspomnienie Greengrassów. Strzępki wiadomości sugerowały, że wcale nie byli podobni do londyńskich Blacków, ale czy to znaczyło, że automatycznie byli dobrymi ludźmi? - To znaczy... Dziękuję, ale na nic bym im się teraz nie przydała - wymamrotała cicho, trochę wymijająco. W sercu bała się zetknięcia ze szlachtą, pełna obaw, że nowe znajomości z lepiej urodzonymi skończyłyby się tak samo, jak poprzednie. - Dobrze cię traktują? Lubisz lorda Elroya? - zapytała, nieśmiało unosząc spojrzenie na brata.
Ona również lubiła lady Aquilę, swego czasu.
Zaraz potem skinęła głową z powracającym na usta uśmiechem, gwarantując bezsłownym gestem, że nie wyrzuci z domu na rozdrożu niczego bez konsultacji z gospodarzem. Nawet nie przeszłoby jej to przez myśli! Rzeczy Elrica były dla niej świętością, mogły zostać przestawione, ale nigdy posłane w eter bez jego zgody. Spodziewała się zresztą, że przy pierwszej próbie Marlena podziobałaby ją w obronie stałego gniazda - i słusznie.
- Oczywiście, że tak. Może przez to śpiewa ci deszczowe piosenki tak głośno, że musisz sięgać po watę? Ze złości, w zadośćuczynieniu? - orzekła całkiem poważnie, wyraźnie nawiązawszy pierwszy ognik solidarności z uskrzydloną przedstawicielką tej samej płci. Mało było w tym fałszywego klakierowania, naprawdę polubiła to nieufne ptaszysko, które odwzajemniło pokłon i przyjęło ją w swoich czterech kątach jak jej właściciel. - Jak rozpoznać, czy lelek chce zostać matką? - zapytała później w cichej, szeptanej konspiracji, gdy tylko Marlena oddaliła się na żerdź na komodzie. Rozmawiali przecież o jej pisklakach, a Celine nie wyobrażała sobie zaangażować ptaszynę w macierzyństwo bez jej zewu naturalnego pragnienia. Czy tak w ogóle się dało? Szkoda, że tak niewiele wiedziała o tym gatunku magicznych zwierząt. Jeszcze.
Słowa rozmywające się o srebrzyste kosmyki napawały ją ciepłem; gdy Elric wyjawił jej prawdę, nie sądziła, że będą w stanie tak mocno spleść ze sobą więzy bliskości i wzajemnego zaufania, tymczasem proszę, naprawdę zachowywali się jak odnalezione po latach rodzeństwo, nadrabiające utracony czas.
- Próbujesz się podlizać - rzuciła z błyskiem figlarnego rozbawienia, kiedy przyjmował od niej prezent, a potem zogniskowała na nim intensywne spojrzenie, przyglądając się jak ten ostrożnie zdzierał papier i pochłaniał litery wyryte na okładce. - Och, ej! - pisnęła, czując palce jego wolnej dłoni zatapiające się we włosach, w rewanżu oferując Elricowi lekkiego kuksańca w bok. Prawdziwe rodzeństwo, pocieszne, niesforne, zawadiackie. Pełne dźwięcznego śmiechu, którym zaniosła się na pieszczotę. - Byłoby miło, gdybyś kiedyś przeczytał mi kawałek... - zasugerowała i gibko odskoczyła od czarodzieja, a w oczach zagościł obłok naiwnego marzenia zroszonego dekadencją. Kiedy była młodsza, tata często czytał jej do snu o magicznych stworzeniach, nawet kiedy wstąpiła w burzliwy nastoletni okres i zapierała się wbrew prawdzie, że rodzinny zwyczaj zaczynał ją nużyć. - Później się rozpakuję - zdecydowała z łagodnym, przygaszonym uśmiechem, nie miała zbyt wielu bagażów, co najwyżej kilka przedmiotów i ubrań, którymi można było zapełnić pustkę na półkach i szufladach. Podeszła do okna i rozsunęła jasne zasłony, by wyjrzeć na nie przez ogród; cudownie będzie się tu budzić, a nocą patrzeć na księżyc wiszący na niebie. - Pokażesz mi swój ulubiony kąt, Ellie? Na pewno jakiś masz. To twój świat. Nie wiem nawet, jak się w nim znalazłeś, skąd ten dom się wziął, ale muszę przyznać, że jestem go strasznie ciekawa - znów odwróciwszy się do brata, Celine wyznała z ukłuciem wstydu, zupełnie jakby było to niestosowne, jakby znów naruszała granicę, której istnieniu on dawno zaprzeczył.
- Tam też były skrzaty - wspomniała ponuro, chyba tylko po to, żeby jeszcze przez moment uniknąć myślenia o sobie w dawnym położeniu, o tym, co znaczyło służenie lordom i lady, i o tym, jak bardzo różniły się ich światy. Jak ciężko musieli pracować na siebie arystokraci? W gruncie rzeczy nie była pewna, nigdy nie zaobserwowała Blacków przy pracy innej niż intelektualna, to w ich mózgach czaiła się droga do dostatku i wygody, nie w spracowanych dłoniach czy zmęczonych mięśniach. Nie w głowach opustoszałych po natłoku całodziennych bodźców. - Och, nie - zaprotestowała szybko na wspomnienie Greengrassów. Strzępki wiadomości sugerowały, że wcale nie byli podobni do londyńskich Blacków, ale czy to znaczyło, że automatycznie byli dobrymi ludźmi? - To znaczy... Dziękuję, ale na nic bym im się teraz nie przydała - wymamrotała cicho, trochę wymijająco. W sercu bała się zetknięcia ze szlachtą, pełna obaw, że nowe znajomości z lepiej urodzonymi skończyłyby się tak samo, jak poprzednie. - Dobrze cię traktują? Lubisz lorda Elroya? - zapytała, nieśmiało unosząc spojrzenie na brata.
Ona również lubiła lady Aquilę, swego czasu.
Zaraz potem skinęła głową z powracającym na usta uśmiechem, gwarantując bezsłownym gestem, że nie wyrzuci z domu na rozdrożu niczego bez konsultacji z gospodarzem. Nawet nie przeszłoby jej to przez myśli! Rzeczy Elrica były dla niej świętością, mogły zostać przestawione, ale nigdy posłane w eter bez jego zgody. Spodziewała się zresztą, że przy pierwszej próbie Marlena podziobałaby ją w obronie stałego gniazda - i słusznie.
- Oczywiście, że tak. Może przez to śpiewa ci deszczowe piosenki tak głośno, że musisz sięgać po watę? Ze złości, w zadośćuczynieniu? - orzekła całkiem poważnie, wyraźnie nawiązawszy pierwszy ognik solidarności z uskrzydloną przedstawicielką tej samej płci. Mało było w tym fałszywego klakierowania, naprawdę polubiła to nieufne ptaszysko, które odwzajemniło pokłon i przyjęło ją w swoich czterech kątach jak jej właściciel. - Jak rozpoznać, czy lelek chce zostać matką? - zapytała później w cichej, szeptanej konspiracji, gdy tylko Marlena oddaliła się na żerdź na komodzie. Rozmawiali przecież o jej pisklakach, a Celine nie wyobrażała sobie zaangażować ptaszynę w macierzyństwo bez jej zewu naturalnego pragnienia. Czy tak w ogóle się dało? Szkoda, że tak niewiele wiedziała o tym gatunku magicznych zwierząt. Jeszcze.
Słowa rozmywające się o srebrzyste kosmyki napawały ją ciepłem; gdy Elric wyjawił jej prawdę, nie sądziła, że będą w stanie tak mocno spleść ze sobą więzy bliskości i wzajemnego zaufania, tymczasem proszę, naprawdę zachowywali się jak odnalezione po latach rodzeństwo, nadrabiające utracony czas.
- Próbujesz się podlizać - rzuciła z błyskiem figlarnego rozbawienia, kiedy przyjmował od niej prezent, a potem zogniskowała na nim intensywne spojrzenie, przyglądając się jak ten ostrożnie zdzierał papier i pochłaniał litery wyryte na okładce. - Och, ej! - pisnęła, czując palce jego wolnej dłoni zatapiające się we włosach, w rewanżu oferując Elricowi lekkiego kuksańca w bok. Prawdziwe rodzeństwo, pocieszne, niesforne, zawadiackie. Pełne dźwięcznego śmiechu, którym zaniosła się na pieszczotę. - Byłoby miło, gdybyś kiedyś przeczytał mi kawałek... - zasugerowała i gibko odskoczyła od czarodzieja, a w oczach zagościł obłok naiwnego marzenia zroszonego dekadencją. Kiedy była młodsza, tata często czytał jej do snu o magicznych stworzeniach, nawet kiedy wstąpiła w burzliwy nastoletni okres i zapierała się wbrew prawdzie, że rodzinny zwyczaj zaczynał ją nużyć. - Później się rozpakuję - zdecydowała z łagodnym, przygaszonym uśmiechem, nie miała zbyt wielu bagażów, co najwyżej kilka przedmiotów i ubrań, którymi można było zapełnić pustkę na półkach i szufladach. Podeszła do okna i rozsunęła jasne zasłony, by wyjrzeć na nie przez ogród; cudownie będzie się tu budzić, a nocą patrzeć na księżyc wiszący na niebie. - Pokażesz mi swój ulubiony kąt, Ellie? Na pewno jakiś masz. To twój świat. Nie wiem nawet, jak się w nim znalazłeś, skąd ten dom się wziął, ale muszę przyznać, że jestem go strasznie ciekawa - znów odwróciwszy się do brata, Celine wyznała z ukłuciem wstydu, zupełnie jakby było to niestosowne, jakby znów naruszała granicę, której istnieniu on dawno zaprzeczył.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie znał całej prawdy na temat przeszłości Celine i nigdy nie próbował wyciągać z niej odpowiedzi siłą. Szanował prywatność swojej małej siostry nawet kosztem tego, że nie we wszystkim był w stanie jej pomóc. Wierzył, może trochę naiwnie, że przyjdzie do niego z tym co uzna za ważne. Chciał przynajmniej budować między nimi taką relację opartą na zaufaniu, w której nie musiałby być jej strażnikiem jak jakiś oprych z Tower, ale tylko... ochroną. Tarczą? To brzmiało ładniej.
Bo przecież i tak by ją kochał, nawet z bagażem złych doświadczeń i błędów. Był dość dojrzały, by skrywać zawód i wstyd, więc choć nawet czułby wyrzut, nie kierowałby go przeciw niej, a przeciw wszystkim złym ludziom i okolicznościom, na które natrafiła.
Gwałtowne zaprzeczenie Celine, na pierwszy rzut oka instynktowne i nieprzemyślane, zmartwiło go jednak. Co takiego zobaczyła u tych Blacków, by bać się samego wspomnienia o klasie wyższej?
- Celine, to nic złego. Nie zabiorę cię ani nie narażę na nic, co by cię wprawiło w dyskomfort - powiedział z powagą, walcząc z potrzebą złapania ją za ramiona, by przestała uciekać wzrokiem i ochraniać emocje, których miał nie widzieć. - Chciałem tylko powiedzieć, że znam tych ludzi od lat i im ufam. Nigdy nie skrzywdzili człowieka pod swoją ochroną, bo tym głównie jest dla nich lud hrabstw, które odziedziczyli. Społecznością, którą mają pod opieką i której ułatwiają wzrost. Nie będę jednak na razie im o tobie wspominał. Nikomu nie będę, póki nie będziesz się czuła pewnie. - Wzruszył ramionami, bo nie widział w takiej postawie niczego nad wyraz szlachetnego, a jedynie zwyczajną, ludzką przyzwoitość. Uśmiechnął się lekko na wspomnienie Elroya. - Tak, lubię i szanuję. On też pracuje w rezerwacie i nie raz wyruszaliśmy razem na wyprawy, mimo że właściwie rezerwat należy do nich. To uczciwy pracodawca, który kocha smoki i jest zawsze tam, gdzie go potrzebują. - Nie miał niczego złego do powiedzenia na temat lorda, bo ten nigdy nie dawał swoim ludziom do zrozumienia, że są pionkami na jego szachownicy. Był może bogaty i posiadł wiele już w chwili urodzenia, ale tak po prostu wyglądał świat i nie wyobrażał go sobie ułożonego inaczej. Brytyjska kultura wsiąknęła w Elrica za młodu, szanował ją, nawet jeżeli nie była sprawiedliwa.
Nigdy jednak nie zamierzał szanować ludzi okrutnych i wykorzystujących pozycję na cudzą szkodę.
Musiał przyznać, że nie do końca wierzył w hipotezy Celine na temat Marleny. Znał chyba zbyt dobrze zwyczaje lelków wróżebników, ale nie wymądrzał się, tylko udawał szczerze przejętego.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Może warto to sprawdzić. - Bo właściwie dlaczego miałby od tak odrzucić jakiś nowy pomysł? Zmieszał się jednak i podrapał po karku, gdy z ust dziewczyny padła sugestia, którą ciężko byłoby interpretować opacznie. - Cóż, do tego potrzeba by męskiego osobnika. W jego towarzystwie zaczęłaby czyścić pióra, prezentować się i porządkować gniazdo. Jeśli czułaby, że pora jest właściwa, pozwoliłaby mu na miłosne anonse, śpiew, stroszenie piór, takie rzeczy. Pod tym względem są dość zwyczajne. - Jayden już kiedyś zasugerował mu, że powinien się postarać o pisklaki, ale szczerze mówiąc, nie był do tego pomysłu przekonany. Młode lelków wróżebników zwykły piszczeć bez przerwy, niezależnie od pogody.
Gdy przeszli do zwiedzania skromnych pokoików na piętrze pochyłego domku, przyszło im nacieszyć się chwilą rodzinnej bliskości, po której dość szybko poczuł się niepewnie i jakoś tak topornie. Starał się okazać Celine miłość, na którą zasługiwała od starszego brata, ale ciągle odnosił wrażenie, że nie stara się wystarczająco. Bo przecież nigdy nie zastąpi jej ojca.
Bardziej znajomym gruntem były dla Elrica niewinne przekomarzanki, palce wciskane we włosy i łagodne uderzenia w żebra. Pozwolił sobie nawet na śmiech, otwarty i odbijający się od okien smaganych wiosennym wiatrem.
- Jasne, nie ma problemu - Też pamiętał te dni sprzed lat, gdy układał ją do snu będąc w odwiedzinach u wujka. Nie wyobrażał sobie, by mogli do tego wrócić, gdy tak wiele się zmieniło, a ona tak urosła, ale mogli próbować. Uszczknąć choć odrobinę normalności. - Pokażę ci wszystko, to teraz też twój kąt - utrzymał żartobliwą nutę, ale jego spojrzenie spoważniało, bo dziewczyna wciąż odwracała się, pochmurniała i pozwalała, by w chwilach radości ogarniała ją melancholia. Zupełnie, jakby nie zasługiwała na to, by się cieszyć. Nie podobało mu się to. - Właściwie to kupiłem ten dom w dużo gorszym stanie, a potem po trochę remontowałam. Był tani, no i w trochę niewygodnym miejscu, bo tutaj ciągle ktoś przejeżdża, ale stał wystarczająco blisko Peak District, żebym miał wygodnie z pracą. Poza tym Dolina to czarodziejska wioska, a czarodziejów ciągnie do magii, prawda? Patrzyłem też na domy w Derby, ale były znacznie droższe. Nie chciałem też nic przesadnie dużego, w końcu mieszkam... cóż, mieszkałem sam - Otworzył drzwi i teatralnym gestem zaoferował Celine spacer po swoich włościach. Miał czas, a im lepiej je pozna, tym pewniej się poczuje.
/zt
Bo przecież i tak by ją kochał, nawet z bagażem złych doświadczeń i błędów. Był dość dojrzały, by skrywać zawód i wstyd, więc choć nawet czułby wyrzut, nie kierowałby go przeciw niej, a przeciw wszystkim złym ludziom i okolicznościom, na które natrafiła.
Gwałtowne zaprzeczenie Celine, na pierwszy rzut oka instynktowne i nieprzemyślane, zmartwiło go jednak. Co takiego zobaczyła u tych Blacków, by bać się samego wspomnienia o klasie wyższej?
- Celine, to nic złego. Nie zabiorę cię ani nie narażę na nic, co by cię wprawiło w dyskomfort - powiedział z powagą, walcząc z potrzebą złapania ją za ramiona, by przestała uciekać wzrokiem i ochraniać emocje, których miał nie widzieć. - Chciałem tylko powiedzieć, że znam tych ludzi od lat i im ufam. Nigdy nie skrzywdzili człowieka pod swoją ochroną, bo tym głównie jest dla nich lud hrabstw, które odziedziczyli. Społecznością, którą mają pod opieką i której ułatwiają wzrost. Nie będę jednak na razie im o tobie wspominał. Nikomu nie będę, póki nie będziesz się czuła pewnie. - Wzruszył ramionami, bo nie widział w takiej postawie niczego nad wyraz szlachetnego, a jedynie zwyczajną, ludzką przyzwoitość. Uśmiechnął się lekko na wspomnienie Elroya. - Tak, lubię i szanuję. On też pracuje w rezerwacie i nie raz wyruszaliśmy razem na wyprawy, mimo że właściwie rezerwat należy do nich. To uczciwy pracodawca, który kocha smoki i jest zawsze tam, gdzie go potrzebują. - Nie miał niczego złego do powiedzenia na temat lorda, bo ten nigdy nie dawał swoim ludziom do zrozumienia, że są pionkami na jego szachownicy. Był może bogaty i posiadł wiele już w chwili urodzenia, ale tak po prostu wyglądał świat i nie wyobrażał go sobie ułożonego inaczej. Brytyjska kultura wsiąknęła w Elrica za młodu, szanował ją, nawet jeżeli nie była sprawiedliwa.
Nigdy jednak nie zamierzał szanować ludzi okrutnych i wykorzystujących pozycję na cudzą szkodę.
Musiał przyznać, że nie do końca wierzył w hipotezy Celine na temat Marleny. Znał chyba zbyt dobrze zwyczaje lelków wróżebników, ale nie wymądrzał się, tylko udawał szczerze przejętego.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Może warto to sprawdzić. - Bo właściwie dlaczego miałby od tak odrzucić jakiś nowy pomysł? Zmieszał się jednak i podrapał po karku, gdy z ust dziewczyny padła sugestia, którą ciężko byłoby interpretować opacznie. - Cóż, do tego potrzeba by męskiego osobnika. W jego towarzystwie zaczęłaby czyścić pióra, prezentować się i porządkować gniazdo. Jeśli czułaby, że pora jest właściwa, pozwoliłaby mu na miłosne anonse, śpiew, stroszenie piór, takie rzeczy. Pod tym względem są dość zwyczajne. - Jayden już kiedyś zasugerował mu, że powinien się postarać o pisklaki, ale szczerze mówiąc, nie był do tego pomysłu przekonany. Młode lelków wróżebników zwykły piszczeć bez przerwy, niezależnie od pogody.
Gdy przeszli do zwiedzania skromnych pokoików na piętrze pochyłego domku, przyszło im nacieszyć się chwilą rodzinnej bliskości, po której dość szybko poczuł się niepewnie i jakoś tak topornie. Starał się okazać Celine miłość, na którą zasługiwała od starszego brata, ale ciągle odnosił wrażenie, że nie stara się wystarczająco. Bo przecież nigdy nie zastąpi jej ojca.
Bardziej znajomym gruntem były dla Elrica niewinne przekomarzanki, palce wciskane we włosy i łagodne uderzenia w żebra. Pozwolił sobie nawet na śmiech, otwarty i odbijający się od okien smaganych wiosennym wiatrem.
- Jasne, nie ma problemu - Też pamiętał te dni sprzed lat, gdy układał ją do snu będąc w odwiedzinach u wujka. Nie wyobrażał sobie, by mogli do tego wrócić, gdy tak wiele się zmieniło, a ona tak urosła, ale mogli próbować. Uszczknąć choć odrobinę normalności. - Pokażę ci wszystko, to teraz też twój kąt - utrzymał żartobliwą nutę, ale jego spojrzenie spoważniało, bo dziewczyna wciąż odwracała się, pochmurniała i pozwalała, by w chwilach radości ogarniała ją melancholia. Zupełnie, jakby nie zasługiwała na to, by się cieszyć. Nie podobało mu się to. - Właściwie to kupiłem ten dom w dużo gorszym stanie, a potem po trochę remontowałam. Był tani, no i w trochę niewygodnym miejscu, bo tutaj ciągle ktoś przejeżdża, ale stał wystarczająco blisko Peak District, żebym miał wygodnie z pracą. Poza tym Dolina to czarodziejska wioska, a czarodziejów ciągnie do magii, prawda? Patrzyłem też na domy w Derby, ale były znacznie droższe. Nie chciałem też nic przesadnie dużego, w końcu mieszkam... cóż, mieszkałem sam - Otworzył drzwi i teatralnym gestem zaoferował Celine spacer po swoich włościach. Miał czas, a im lepiej je pozna, tym pewniej się poczuje.
/zt
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie odpowiedziała na pokrzepiające zapewnienie od razu, speszona. Z jednej strony wspaniale byłoby poznać ludzi, o których wyrażał się w ten sposób, obdarzający szacunkiem i sympatią wyłącznie tych, którzy na nie zasługiwali, a z drugiej czuła rozlewający się po duszy opór. Lęk przed tym, że zrządzeniem jakiegoś kuriozalnego przypadku mogłaby stanąć w rezydencji Greengrassów twarzą w twarz z pracodawcami z Grimmauld Place. Kruczy arystokraci wyrośliby z podłogi jak grzyby wydobywające się z mchu po deszczu, wymierzyli policzek, albo zawlekli za włosy z powrotem do więzienia, z którego nikt by więcej jej nie uratował, i nie pomagało nawet wewnętrzne tłumaczenie, że Elric przecież by do tego nie dopuścił.
- Wiem. Wiem, Ellie. Ani przez moment nie pomyślałam, że mógłbyś nas narazić - nie tylko mnie, ale też siebie. Pewnego dnia, dobrze? Oni na pewno są mili... W końcu nie polubiłbyś kogoś, kto ma w sercu kolce jeżanki - zapewnienie brata wreszcie zadziałało, uspokoiwszy skołatane nerwy, niebawem Celine rozpłynęła się w rozluźnieniu mięśni, do tej pory oblanych stygnącym ołowiem. Lovegoodowie rodzili się z intuicją wyłapującą z otaczającej ich przestrzeni ludzi o czystych sercach; wydawać by się mogło, że niewidzialne dłonie losu prowadziły ich w kierunkach takich osób i pozwalały nawiązać wartościowe przyjaźnie, czasem nawet na całe życie. Czy właśnie tym stał się dla niego lord Elroy? - To cenne mieć kogoś takiego, nie tylko za pracodawcę - zgodziła się, zachęcona obrazem rozkwitającym w wyobraźni. Och, gdyby tylko wiedziała, jak bardzo się pomyliła! W wizji półwili lord Greengrass był człowiekiem przygarbionym wiekiem, z długą brodą nadpaloną smoczym ogniem, w rękawiczkach z solidnej skóry chroniącej przed poparzeniami i w tradycyjnej, eleganckiej szacie ozdobionej rodowymi haftami. Był umysłem, drogowskazem, nie kimś, kto w wyprawach mógł brać aktywniejszy udział. Mentorem, pod którego czujnym okiem młodszy czarodziej rozwijał się jako smokolog.
- Czyli ona pierwsza nie wyjdzie z... potrzebą? - dopytała, zachłannie zapamiętująca nowe informacje na temat Marleny i jej gatunku. Doświadczenie Elrica torowało drogę do zrozumienia lepiej niż suche formułki ze szkolnych podręczników albo lektur czytanych czasem dla zabicia czasu, gdy akurat zabrakło lirycznego romansu; zastanawiała się też, czy przygarniając ptasią przyjaciółkę, brat wiedział na jej temat już wszystko, czy może poznawał szczególiki dopiero w trakcie ich wspólnego życia. Jak wyglądała ich przeszłość? I czy w ogóle zamierzał zaprosić do siebie akurat lelka wróżebnika, przy którego śpiewie większość czarodziejów potrafiła krzywić się na znak niewygody? To dość niecodzienny wybór, Celine zanotowała więc w myśli, by wkrótce o to zapytać. - Ich taniec musi być cudowny, jak ciepły deszcz - zawyrokowała cicho, nieco już rozmarzona. Wiosenna mżawka, tak. W końcu to dla jego kropli lelki nuciły swoje melodie, były z nim nierozerwalnie związane.
Oboje błądzili w labiryncie tych samych wątpliwości, znajomych trosk i niespełnionych zamiarów przytrzymywania się nawzajem w objęciach. Gdyby mogła, nie wypuściłaby go ze swoich ramion jeszcze przez długą chwilę, przepełniona obawą na szepty podświadomości, że ich wspólne dzisiaj było ulotne, podczas gdy Elric - on nie musiał zastępować jej nikogo. Niczego nie musiał rekompensować, niczego reperować. Nie musiał starać się ponad możliwości. Nawet jeśli nie chciał dopuścić do siebie myśli, że zrobił dla niej więcej niż powinien, to nie zmazywało zasług, którymi już się odznaczył; był bezpieczną przystanią, solidnym ramieniem, był krwią z krwi, marzeniem głupiutko rzucanym pod nosem podczas świąt czy urodzin - chciałabym mieć rodzeństwo -, był ostatnim tak bliskim krewnym, którego miała.
Lorcan, ich ojciec, nie miał znaczenia.
- Mija go dużo ludzi? Naprawdę? To dobrze - zachwyciła się, przepełniona iskierkami wręcz dziecięcej ekscytacji, a spojrzenie przesuwało się po kształtach widzianych za oknem w poszukiwaniu znajomych twarzy. Nie przesadzało się starych drzew, więc sądziła, że dawni sąsiedzi wciąż mieszkali w wiosce, ci sami, postarzeni o kilka miesięcy, przygarbieni od ciężaru wojennego przygnębienia. Chciała ich zobaczyć, z każdym z nich porozmawiać. Tak szybko, jak to możliwe rzucić się w wir zatartego życia, z nadzieją, że pewnego dnia naprawdę poczuje się tak, jakby nigdy stąd nie odeszła - a Ellie stanie się wymarzonym towarzyszem podróży przez meandry rozpalanych na nowo wspomnień. Celine nie mogłaby wyobrazić sobie lepszego kompana. W pewien sposób musieli nauczyć się siebie od nowa, wciąż ci sami, identyczni od lat, ale też różni, barwieni nową perspektywą. - Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę sąsiadów. Wszystkich, znowu. To pewnie troszkę uciążliwe, kiedy nie tęskni się do innych, albo kiedy chce się uciec od spojrzeń - swoją drogą, czy wciąż mieszka tu pani Calthorpe? Taka starowinka dokarmiająca koty? Zawsze zaglądała do nas przez płot i miałam wrażenie, że widziała tam więcej, niż ktokolwiek inny - uśmiechnęła się z teatralną zadumą. Nawet za nią tęskniła półwila, za natrętnymi pytaniami zadawanymi słodkim głosem, za wianuszkiem plotek powstającym z nieprzemyślanych odpowiedzi; w Dolinie czuła się bezpiecznie, mimo tego, co źli ludzie robili ze światem. - Cieszę się, że kupiłeś dom właśnie tutaj - rzuciła do brata, u jego boku wędrując korytarzem po piętrze, a potem w dół drewnianej klatki schodowej. Dom, twój dom, nasz dom; szaleńcza radość, którą odczuwała na to określenie, nie była pozbawiona drżenia strachu. Każde szczęście należało zrekompensować nieszczęściem, żeby wyrównać harmonię w przyrodzie, więc co los odbierze jej tym razem, w zadośćuczynieniu za bezpieczeństwo pod skrzydłem Elrica?
zt
- Wiem. Wiem, Ellie. Ani przez moment nie pomyślałam, że mógłbyś nas narazić - nie tylko mnie, ale też siebie. Pewnego dnia, dobrze? Oni na pewno są mili... W końcu nie polubiłbyś kogoś, kto ma w sercu kolce jeżanki - zapewnienie brata wreszcie zadziałało, uspokoiwszy skołatane nerwy, niebawem Celine rozpłynęła się w rozluźnieniu mięśni, do tej pory oblanych stygnącym ołowiem. Lovegoodowie rodzili się z intuicją wyłapującą z otaczającej ich przestrzeni ludzi o czystych sercach; wydawać by się mogło, że niewidzialne dłonie losu prowadziły ich w kierunkach takich osób i pozwalały nawiązać wartościowe przyjaźnie, czasem nawet na całe życie. Czy właśnie tym stał się dla niego lord Elroy? - To cenne mieć kogoś takiego, nie tylko za pracodawcę - zgodziła się, zachęcona obrazem rozkwitającym w wyobraźni. Och, gdyby tylko wiedziała, jak bardzo się pomyliła! W wizji półwili lord Greengrass był człowiekiem przygarbionym wiekiem, z długą brodą nadpaloną smoczym ogniem, w rękawiczkach z solidnej skóry chroniącej przed poparzeniami i w tradycyjnej, eleganckiej szacie ozdobionej rodowymi haftami. Był umysłem, drogowskazem, nie kimś, kto w wyprawach mógł brać aktywniejszy udział. Mentorem, pod którego czujnym okiem młodszy czarodziej rozwijał się jako smokolog.
- Czyli ona pierwsza nie wyjdzie z... potrzebą? - dopytała, zachłannie zapamiętująca nowe informacje na temat Marleny i jej gatunku. Doświadczenie Elrica torowało drogę do zrozumienia lepiej niż suche formułki ze szkolnych podręczników albo lektur czytanych czasem dla zabicia czasu, gdy akurat zabrakło lirycznego romansu; zastanawiała się też, czy przygarniając ptasią przyjaciółkę, brat wiedział na jej temat już wszystko, czy może poznawał szczególiki dopiero w trakcie ich wspólnego życia. Jak wyglądała ich przeszłość? I czy w ogóle zamierzał zaprosić do siebie akurat lelka wróżebnika, przy którego śpiewie większość czarodziejów potrafiła krzywić się na znak niewygody? To dość niecodzienny wybór, Celine zanotowała więc w myśli, by wkrótce o to zapytać. - Ich taniec musi być cudowny, jak ciepły deszcz - zawyrokowała cicho, nieco już rozmarzona. Wiosenna mżawka, tak. W końcu to dla jego kropli lelki nuciły swoje melodie, były z nim nierozerwalnie związane.
Oboje błądzili w labiryncie tych samych wątpliwości, znajomych trosk i niespełnionych zamiarów przytrzymywania się nawzajem w objęciach. Gdyby mogła, nie wypuściłaby go ze swoich ramion jeszcze przez długą chwilę, przepełniona obawą na szepty podświadomości, że ich wspólne dzisiaj było ulotne, podczas gdy Elric - on nie musiał zastępować jej nikogo. Niczego nie musiał rekompensować, niczego reperować. Nie musiał starać się ponad możliwości. Nawet jeśli nie chciał dopuścić do siebie myśli, że zrobił dla niej więcej niż powinien, to nie zmazywało zasług, którymi już się odznaczył; był bezpieczną przystanią, solidnym ramieniem, był krwią z krwi, marzeniem głupiutko rzucanym pod nosem podczas świąt czy urodzin - chciałabym mieć rodzeństwo -, był ostatnim tak bliskim krewnym, którego miała.
Lorcan, ich ojciec, nie miał znaczenia.
- Mija go dużo ludzi? Naprawdę? To dobrze - zachwyciła się, przepełniona iskierkami wręcz dziecięcej ekscytacji, a spojrzenie przesuwało się po kształtach widzianych za oknem w poszukiwaniu znajomych twarzy. Nie przesadzało się starych drzew, więc sądziła, że dawni sąsiedzi wciąż mieszkali w wiosce, ci sami, postarzeni o kilka miesięcy, przygarbieni od ciężaru wojennego przygnębienia. Chciała ich zobaczyć, z każdym z nich porozmawiać. Tak szybko, jak to możliwe rzucić się w wir zatartego życia, z nadzieją, że pewnego dnia naprawdę poczuje się tak, jakby nigdy stąd nie odeszła - a Ellie stanie się wymarzonym towarzyszem podróży przez meandry rozpalanych na nowo wspomnień. Celine nie mogłaby wyobrazić sobie lepszego kompana. W pewien sposób musieli nauczyć się siebie od nowa, wciąż ci sami, identyczni od lat, ale też różni, barwieni nową perspektywą. - Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę sąsiadów. Wszystkich, znowu. To pewnie troszkę uciążliwe, kiedy nie tęskni się do innych, albo kiedy chce się uciec od spojrzeń - swoją drogą, czy wciąż mieszka tu pani Calthorpe? Taka starowinka dokarmiająca koty? Zawsze zaglądała do nas przez płot i miałam wrażenie, że widziała tam więcej, niż ktokolwiek inny - uśmiechnęła się z teatralną zadumą. Nawet za nią tęskniła półwila, za natrętnymi pytaniami zadawanymi słodkim głosem, za wianuszkiem plotek powstającym z nieprzemyślanych odpowiedzi; w Dolinie czuła się bezpiecznie, mimo tego, co źli ludzie robili ze światem. - Cieszę się, że kupiłeś dom właśnie tutaj - rzuciła do brata, u jego boku wędrując korytarzem po piętrze, a potem w dół drewnianej klatki schodowej. Dom, twój dom, nasz dom; szaleńcza radość, którą odczuwała na to określenie, nie była pozbawiona drżenia strachu. Każde szczęście należało zrekompensować nieszczęściem, żeby wyrównać harmonię w przyrodzie, więc co los odbierze jej tym razem, w zadośćuczynieniu za bezpieczeństwo pod skrzydłem Elrica?
zt
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Kiedy wyszłam, a drzwi do domu, który nie należał do ich ciotki zamknęły się za mną nadal było mi zimno. Zimno i ciepło jednocześnie. Mimo, że brodę miałam uniesioną wysoko, czułam wyraźnie, nieprzyjemne ciepło na policzkach i szyi.
Zepsułam wszystko. Tak koncertowo, że nawet nie byłam do końca pewna w którym momencie. Próbowałam zrozumieć, jak do tego doszło, ale im bardziej nad tym myślałam, tym bardziej robiłam się wściekła. Miałam zapytać o Sheilę, spotkać się z nią albo na nią poczekać, ale chyba… nie chciałam.
Powinnam poczekać na Jamesa?
Wykrzywiłam usta niepewnie. To nie tak, że chciałam to ukrywać, ale to co powiedziała, było po prostu upokarzające.
Wrócić do domu? Walter miał być u Andy’ego i Freda i obiecałam cioci, że gdy będę chciała wrócić, poproszę go o eskortę do domu.
Ale przecież nie mogłam pokazać mu się taka… taka… nierozgarnięta. Czerwona cała i jednocześnie zziębnięta.
Sporą chwilę stałam, zanim zrobiłam pierwszy krok spod domu Doe’ów. Jeszcze nim wyszłam usłyszałam rżenie, a mój wzrok przyciągnął koń? Spojrzałam na niego unosząc brwi. Wydymając usta, ale nie ruszyłam tam, tylko do wyjścia na ulicę. Z uniesioną brodą i walącym sercem ruszyłam w stronę domu w którym miał być Walter. Bo… nie miałam żadnych innych pomysłów.
I nagle mnie olśniło.
Ona na pewno będzie wiedziała, co zrobić powinnam.
Zatrzymałam się gwałtownie marszcząc brwi. Mówiła mi przecież gdzie. Dobrze, znajdę ją więc. Może ona zrozumie coś więcej. Rozejrzałam się na boki. Dolina nie była duża, więc w końcu znalazłam się pod domem, który wydawał mi się odpowiedni. Stanęłam przed drzwiami unosząc rękę. Ale zawahałam się. Opuściłam ją, zaczynając krążyć przed wejściem. Uniosłam dłoń podtykając ją pod wargi, zaciskając na palcu wskazującym wargi. Może powinnam dać jej spokój, nie męczyć znów własnymi problemami?
Ale co jeśli… to jednak ja myślałam źle i nakrzyczałam na Eve bez powodu. Wydawało mi się, że nie. Celowo mnie obraziła, wybierając dokładnie słowa. Ale… pokręciłam gwałtownie głową unosząc drugą z dłoni. Z zaciśniętymi wargami na palcu zmarszczonymi brwiami, zaczerwienionymi policzkami i złością wymieszaną z frustracją i niepewnością w końcu zapukałam do drzwi domu, który wydawało mi się, że należy do niej.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Matka potworów, ach, co to była za nudna lektura, co za rozczarowanie! Historia mitologicznej Angerbody, żony Lokiego, skończyła się dla niej jeszcze zanim na dobre było jej dane się rozpocząć - zakopana pod suchością formy podania faktów, nauki przesadnie wplecionej w fikcję. Umieszczony pośród połaci dawnej Skandynawii podręcznik obiecywał przedstawienie silnej, zrodzonej z zimy czarownicy o równie silnym sercu, pałającej bezgraniczną miłością nie tyle do swojego męża, co do potomstwa, które z jego nasienia wydała na świat; do nasyconych magią hybryd podobnych Echidnie, o której czytała jakiś czas temu.
Jak można było w ten sposób zepsuć fascynującą opowieść?
Celine, znającą już niemalże na pamięć wszystkie harlekiny na półkach w jej pokoju, ciągnęło do historii magicznych wierzeń - ale tym razem w połowie lektury zamieniła dalszą treść na gimnastykę, znudzona. Elric wciąż był w pracy, miała więc dla siebie cały salon, a nawet cały dom, jeśli takie miała życzenie, do późnego popołudnia i czerwonych wstęg zachodzącego słońca dzieląc go jedynie z Marleną i Ogniomiotem drzemiącym na gałązce kwiatu przy oknie.
Pukanie do frontowych drzwi akurat zbiegło się w czasie z głębokim pochyleniem do tyłu; srebrne włosy omiotły podłogę, a palce musnęły drewniane panele, podczas gdy każdy mięsień mruczał w jej ciele z zadowolenia. No nie! I właśnie teraz musiała przerwać! Kusiło, by zignorować dłoń miarowo uderzającą w powierzchnię drewna, ale jaką wtedy byłaby panią domu? Bo za taką się uważała - mierną, często nieporadną, a jednak mimo wszystko gospodynię. Z syknięciem irytacji wyprostowała plecy, poprawiła błękitną sukienkę w maki i płynnym krokiem podeszła do gardła domu, ujmując w dłoń chłodną klamkę. Jeśli to któryś z sąsiadów, nie powinno to zająć zbyt długo. Oby wiatr nie przywiódł ze sobą pani Chambers, właścicielka małej hodowli ziół lubiła plotkować, szukając w całej Dolinie kompanów do konspiracyjnych szeptów. Nie dzieliła ich jednak z Celine, o nie. Kobieca zawiść nakłaniała do fałszywej uprzejmości liczącej na wydobycie z półwilej duszy nowych sekretów, które następnie mogłaby rozpuścić w świecie jak wici rozpełzającej się trucizny.
Przygotowana na najgorsze, nacisnęła na klamkę i otwarła drzwi.
Tylko że nie ujrzała przed sobą uśmiechniętej niczym ropucha pani Chambers, a zajętą szkarłatem Nealę, pod której powierzchnią skóry wrzały wibrujące w powietrzu emocje. Celine zamrugała, zdziwiona; przyjaciółkę nietrudno było wzburzyć, ale jeszcze nigdy nie przyszła tutaj tak naelektryzowana, wyprowadzona z równowagi.
Właściwie nigdy wcześniej tu nie przyszła.
- Cześć, Nel - niezrażona uśmiechnęła się na jej widok. - Jadłaś na obiad paprykę? - niemądrze było drażnić wściekłą osę, ale nie potrafiła odmówić sobie drobnej, przyjacielskiej uszczypliwości. Dowodu czułości i bezpieczeństwa. Od razu sięgnęła po dłoń Weasleyówny i wciągnęła ją za sobą do środka, zamknąwszy drzwi za ich plecami. - Następnym razem odmów cioci, gdy będzie wmuszać w ciebie więcej niż dwie - przestrzegła pogodnie, jakby czerwone warzywo naprawdę odpowiadało za kolor rozlewający się po skórze dziewczęcia; zamknęła ją potem w swoich ramionach na powitanie, inspirowana prawdziwą potrzebą. Sympatią. O tym mówił Hector, o podążaniu za chęcią dotyku, właśnie takiego dotyku, który nie prowadził do zguby.
Jak można było w ten sposób zepsuć fascynującą opowieść?
Celine, znającą już niemalże na pamięć wszystkie harlekiny na półkach w jej pokoju, ciągnęło do historii magicznych wierzeń - ale tym razem w połowie lektury zamieniła dalszą treść na gimnastykę, znudzona. Elric wciąż był w pracy, miała więc dla siebie cały salon, a nawet cały dom, jeśli takie miała życzenie, do późnego popołudnia i czerwonych wstęg zachodzącego słońca dzieląc go jedynie z Marleną i Ogniomiotem drzemiącym na gałązce kwiatu przy oknie.
Pukanie do frontowych drzwi akurat zbiegło się w czasie z głębokim pochyleniem do tyłu; srebrne włosy omiotły podłogę, a palce musnęły drewniane panele, podczas gdy każdy mięsień mruczał w jej ciele z zadowolenia. No nie! I właśnie teraz musiała przerwać! Kusiło, by zignorować dłoń miarowo uderzającą w powierzchnię drewna, ale jaką wtedy byłaby panią domu? Bo za taką się uważała - mierną, często nieporadną, a jednak mimo wszystko gospodynię. Z syknięciem irytacji wyprostowała plecy, poprawiła błękitną sukienkę w maki i płynnym krokiem podeszła do gardła domu, ujmując w dłoń chłodną klamkę. Jeśli to któryś z sąsiadów, nie powinno to zająć zbyt długo. Oby wiatr nie przywiódł ze sobą pani Chambers, właścicielka małej hodowli ziół lubiła plotkować, szukając w całej Dolinie kompanów do konspiracyjnych szeptów. Nie dzieliła ich jednak z Celine, o nie. Kobieca zawiść nakłaniała do fałszywej uprzejmości liczącej na wydobycie z półwilej duszy nowych sekretów, które następnie mogłaby rozpuścić w świecie jak wici rozpełzającej się trucizny.
Przygotowana na najgorsze, nacisnęła na klamkę i otwarła drzwi.
Tylko że nie ujrzała przed sobą uśmiechniętej niczym ropucha pani Chambers, a zajętą szkarłatem Nealę, pod której powierzchnią skóry wrzały wibrujące w powietrzu emocje. Celine zamrugała, zdziwiona; przyjaciółkę nietrudno było wzburzyć, ale jeszcze nigdy nie przyszła tutaj tak naelektryzowana, wyprowadzona z równowagi.
Właściwie nigdy wcześniej tu nie przyszła.
- Cześć, Nel - niezrażona uśmiechnęła się na jej widok. - Jadłaś na obiad paprykę? - niemądrze było drażnić wściekłą osę, ale nie potrafiła odmówić sobie drobnej, przyjacielskiej uszczypliwości. Dowodu czułości i bezpieczeństwa. Od razu sięgnęła po dłoń Weasleyówny i wciągnęła ją za sobą do środka, zamknąwszy drzwi za ich plecami. - Następnym razem odmów cioci, gdy będzie wmuszać w ciebie więcej niż dwie - przestrzegła pogodnie, jakby czerwone warzywo naprawdę odpowiadało za kolor rozlewający się po skórze dziewczęcia; zamknęła ją potem w swoich ramionach na powitanie, inspirowana prawdziwą potrzebą. Sympatią. O tym mówił Hector, o podążaniu za chęcią dotyku, właśnie takiego dotyku, który nie prowadził do zguby.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zaciskałam już nie tylko wargi, ale zęby na palcu wskazującym, stojąc marszcząc brwi i czerwieniąc się okrutnie. Nie potrafiąc wyrzucić z myśli tego patrzenia innych i tego bycia sobie kim chce ale nie z czyimś mężem. Na skali rozmów, które nie poszły dobrze, ta bardzo szybko wywindowała ku górze. I choć czułam, wydawało mi się, że zrobiłam wszystko dobrze. To ponownie zaczynałam poszukiwać winy w sobie.
Bo to przecież, może, jednak, była moja wina, nie?
Kiedy zatrzymałam się w końcu i zastukałam, prawa noga nerwowo mi podrygiwała w oczekiwaniu. I nagłej, straszliwej myśli, że Celine może nie być. Oczywiście, że mogło jej nie być. I wtedy taka czerwona, rozstrojona, będę musiała poprosić Waltera żeby wracać do domu.
Kiedy drzwi otworzyły się, serce mi na krótką chwilę stanęło w przypływie nagłej nadziei, że to będzie ona. I była. Wypuściłam powietrze - przez nos w palec. Kiedy się przywitała spojrzałam w bok, jakbym się wstydziła. Trochę się wstydziłam. Ale kolejne pytanie sprawiło że wróciłam do niej spojrzeniem.
- Co? - zapytałam, jakże pełnym kultury stwierdzeniem, mrugając kilka razy w niezrozumieniu. W końcu rozluźniając uścisk na palcu. Czerwone ślady zostały na nim, ale nie bardzo się tym przejęłam, czasem na chwilę zostawały. - Jadłam zupę. - odpowiedziałam bez zrozumienia przyjaciółce, kompletnie nie nadążając za jej tokiem rozumowania. Z konsternacją wypisaną na twarzy pozwoliłam się wciągnąć do środka słuchając dalej wywodu o paprykach.
- D-dobrze? Ale… co? - zgodziłam się kiedy jej ramiona zacisnęły się wokół mnie. Zaraz jednak westchnęłam lekko. Celine czasem mówiła tak, że nie rozumiałam. Ale jej objęcie niosło w sobie coś ciepłego. Ale nie tak niewygodnego jak to na moich policzkach dlatego na chwilę pozwoliłam sobie tak zostać. A potem cofnęłam się z niepewną miną. Dłonie zacisnęły się na czerwonej spódnicy w pięści a ramiona podniosły do góry kiedy spuściłam w końcu brodę.
- Potrzebuję… - zawahałam się na chwilę. - …osądu. - orzekłam unosząc na nią jasne, strapione spojrzenie. Puściłam ręce, założyłam rude kosmyki za uszy. - Byłam u Eve. One oszalały obie. - powiedziałam cicho wykrzywiając usta. Wzięłam wdech. - I zrobiłam wszystko dobrze… Wydawało mi się, że tak jak powinnam. Że nie zrobiłam nic źle. Przecież chciałam wyjaśnić wszystko. Ale co jeśli to ja tak naprawdę jestem okropna? - zapytałam się jej, obejmując się ramionami. - Okropna, wredna trochę, nad emocjami nie panująca, jednak robiąca wszystko… - przeszłam kawałek, dramatycznie rzucając się na fotel, bez chęci, entuazjamu. - …źle? - - wzięłam wdech przytaknęłam końcówki dłoni do oczu przytrzymując je tam. Siadając prosto. - Przepraszam, że cię tym obarczam, ale Celine - osądzisz mnie? - zapytałam się, odciągając ręce, zadzierając brodę. Czerwieni nadal było sporo było, ale już chyba wściekłej mniej.
Bo to przecież, może, jednak, była moja wina, nie?
Kiedy zatrzymałam się w końcu i zastukałam, prawa noga nerwowo mi podrygiwała w oczekiwaniu. I nagłej, straszliwej myśli, że Celine może nie być. Oczywiście, że mogło jej nie być. I wtedy taka czerwona, rozstrojona, będę musiała poprosić Waltera żeby wracać do domu.
Kiedy drzwi otworzyły się, serce mi na krótką chwilę stanęło w przypływie nagłej nadziei, że to będzie ona. I była. Wypuściłam powietrze - przez nos w palec. Kiedy się przywitała spojrzałam w bok, jakbym się wstydziła. Trochę się wstydziłam. Ale kolejne pytanie sprawiło że wróciłam do niej spojrzeniem.
- Co? - zapytałam, jakże pełnym kultury stwierdzeniem, mrugając kilka razy w niezrozumieniu. W końcu rozluźniając uścisk na palcu. Czerwone ślady zostały na nim, ale nie bardzo się tym przejęłam, czasem na chwilę zostawały. - Jadłam zupę. - odpowiedziałam bez zrozumienia przyjaciółce, kompletnie nie nadążając za jej tokiem rozumowania. Z konsternacją wypisaną na twarzy pozwoliłam się wciągnąć do środka słuchając dalej wywodu o paprykach.
- D-dobrze? Ale… co? - zgodziłam się kiedy jej ramiona zacisnęły się wokół mnie. Zaraz jednak westchnęłam lekko. Celine czasem mówiła tak, że nie rozumiałam. Ale jej objęcie niosło w sobie coś ciepłego. Ale nie tak niewygodnego jak to na moich policzkach dlatego na chwilę pozwoliłam sobie tak zostać. A potem cofnęłam się z niepewną miną. Dłonie zacisnęły się na czerwonej spódnicy w pięści a ramiona podniosły do góry kiedy spuściłam w końcu brodę.
- Potrzebuję… - zawahałam się na chwilę. - …osądu. - orzekłam unosząc na nią jasne, strapione spojrzenie. Puściłam ręce, założyłam rude kosmyki za uszy. - Byłam u Eve. One oszalały obie. - powiedziałam cicho wykrzywiając usta. Wzięłam wdech. - I zrobiłam wszystko dobrze… Wydawało mi się, że tak jak powinnam. Że nie zrobiłam nic źle. Przecież chciałam wyjaśnić wszystko. Ale co jeśli to ja tak naprawdę jestem okropna? - zapytałam się jej, obejmując się ramionami. - Okropna, wredna trochę, nad emocjami nie panująca, jednak robiąca wszystko… - przeszłam kawałek, dramatycznie rzucając się na fotel, bez chęci, entuazjamu. - …źle? - - wzięłam wdech przytaknęłam końcówki dłoni do oczu przytrzymując je tam. Siadając prosto. - Przepraszam, że cię tym obarczam, ale Celine - osądzisz mnie? - zapytałam się, odciągając ręce, zadzierając brodę. Czerwieni nadal było sporo było, ale już chyba wściekłej mniej.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie powinna, tak bardzo nie powinna dźgać wytrąconej z równowagi Neali igiełką głupich żartów, ale gdy tak patrzyła w jej oczy, na twarz zagubioną w niezrozumieniu, nie mogła się powstrzymać. Celine próbowała ją rozweselić, na chwilę zdekoncentrować od deszczowych chmur wiszących nad rudą czupryną, a że póki co zawodziła, uznała, że musi kontynuować.
- Pomidorową - zgodziła się z nią z teatralnym skinieniem, usiłując zachować fałszywą powagę, jakby ich rozmowa faktycznie prowadziła do odnalezienia źródła odpowiedzialnego za wygląd młodszego dziewczątka. Za ten szkarłat, jakby tym razem ktoś rzucił trefne zaklęcie na skórę, nie na włosy. - Wychlupałaś trzy wazy na raz i stąd te rumieńce - zęby błysnęły w uśmiechu, kiedy dotknęła policzka przyjaciółki i z czułością przesunęła opuszką palca aż do podbródka. Czerwień sięgała głębiej, zakradła się na szyję i niknęła gdzieś za skromnym dekoltem, spotykając się z konstelacjami piegów na ramionach, jeśli je posiadała. Biedna, co takiego mogło się wydarzyć, by aż tak zabarwić ją złością?
Znalazłszy się w salonie, Celine usiadła na kanapie, podparta łokciem o fort z miękkich poduszek, z nogami ułożonymi na siedzisku. Bose stopy wsunęły się pod koc, choć w domu na rozdrożu rozgościł się majowy skwar; nie potrafiła jednak odmówić sobie dodatkowego ciepła, gdy wciąż pamiętała chłód wdzierający się w ciało w więziennej celi.
- Osądu - powtórzyła po niej ze zdziwieniem, tamując drogę myśli mimowolnie biegnących w kierunku zdradliwego Wizengamotu, który odebrał jej wszystko. Dzisiaj będzie musiała się poświęcić, przyjąć jego rolę choćby tylko w oczach Weasley, trudno. Czasem tak było trzeba. Zagryźć w sobie gorycz dla dobra przyjaciółki, skoro tak bardzo potrzebowała pomocy. - Chwila, poczekaj. Zwolnij, Nela. Poszłaś do Eve żeby wyjaśnić tę sytuację z ogniska, tak? - upewniła się, marszcząc brwi. Romskie rozmówki stały się między nimi kością niezgody, ale półwila podejrzewała, że bez trudu dojdą do porozumienia, jeśli tylko porozmawiają spokojnie, na neutralnym gruncie, bez emocji skrzących się w płomieniach ogniska i cierpkości alkoholu. Co poszło nie tak? - Nie jesteś - wymruczała ciepło, po czym zsunęła się z kanapy i usiadła na podłodze, tuż obok fotela zajętego przez Nealę, skąd mogła znów dosięgnąć jej dłoni i zamknąć ją w swoich. - Dość z tym okropieństwem i obarczaniem. Nie chcę tego więcej słyszeć, dobrze? Bo to nieprawda, a ja nie pozwolę ci obrażać mojej przyjaciółki, nawet jeśli zrobiłaby coś złego - podkreśliła z delikatnym, pokrzepiającym, a przy tym zdeterminowanym uśmiechem. - No, a teraz od początku. Jak przebiegła ta rozmowa? - tragicznie, co do tego nie miała wątpliwości, ale zrozumienie wymagało jakichś szczegółów. Eve bywała chłodna, zdystansowana, tak inna od Neali będącej czystą, nieposkromioną emocją - i gdy myślała o tym w ten sposób, dochodziła do wniosku, że chyba jednak powinna była przewidzieć, że zostawienie ich samych sobie może nie skończyć się kolorowo ani pomyślnie.
- Pomidorową - zgodziła się z nią z teatralnym skinieniem, usiłując zachować fałszywą powagę, jakby ich rozmowa faktycznie prowadziła do odnalezienia źródła odpowiedzialnego za wygląd młodszego dziewczątka. Za ten szkarłat, jakby tym razem ktoś rzucił trefne zaklęcie na skórę, nie na włosy. - Wychlupałaś trzy wazy na raz i stąd te rumieńce - zęby błysnęły w uśmiechu, kiedy dotknęła policzka przyjaciółki i z czułością przesunęła opuszką palca aż do podbródka. Czerwień sięgała głębiej, zakradła się na szyję i niknęła gdzieś za skromnym dekoltem, spotykając się z konstelacjami piegów na ramionach, jeśli je posiadała. Biedna, co takiego mogło się wydarzyć, by aż tak zabarwić ją złością?
Znalazłszy się w salonie, Celine usiadła na kanapie, podparta łokciem o fort z miękkich poduszek, z nogami ułożonymi na siedzisku. Bose stopy wsunęły się pod koc, choć w domu na rozdrożu rozgościł się majowy skwar; nie potrafiła jednak odmówić sobie dodatkowego ciepła, gdy wciąż pamiętała chłód wdzierający się w ciało w więziennej celi.
- Osądu - powtórzyła po niej ze zdziwieniem, tamując drogę myśli mimowolnie biegnących w kierunku zdradliwego Wizengamotu, który odebrał jej wszystko. Dzisiaj będzie musiała się poświęcić, przyjąć jego rolę choćby tylko w oczach Weasley, trudno. Czasem tak było trzeba. Zagryźć w sobie gorycz dla dobra przyjaciółki, skoro tak bardzo potrzebowała pomocy. - Chwila, poczekaj. Zwolnij, Nela. Poszłaś do Eve żeby wyjaśnić tę sytuację z ogniska, tak? - upewniła się, marszcząc brwi. Romskie rozmówki stały się między nimi kością niezgody, ale półwila podejrzewała, że bez trudu dojdą do porozumienia, jeśli tylko porozmawiają spokojnie, na neutralnym gruncie, bez emocji skrzących się w płomieniach ogniska i cierpkości alkoholu. Co poszło nie tak? - Nie jesteś - wymruczała ciepło, po czym zsunęła się z kanapy i usiadła na podłodze, tuż obok fotela zajętego przez Nealę, skąd mogła znów dosięgnąć jej dłoni i zamknąć ją w swoich. - Dość z tym okropieństwem i obarczaniem. Nie chcę tego więcej słyszeć, dobrze? Bo to nieprawda, a ja nie pozwolę ci obrażać mojej przyjaciółki, nawet jeśli zrobiłaby coś złego - podkreśliła z delikatnym, pokrzepiającym, a przy tym zdeterminowanym uśmiechem. - No, a teraz od początku. Jak przebiegła ta rozmowa? - tragicznie, co do tego nie miała wątpliwości, ale zrozumienie wymagało jakichś szczegółów. Eve bywała chłodna, zdystansowana, tak inna od Neali będącej czystą, nieposkromioną emocją - i gdy myślała o tym w ten sposób, dochodziła do wniosku, że chyba jednak powinna była przewidzieć, że zostawienie ich samych sobie może nie skończyć się kolorowo ani pomyślnie.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Ogród za domem
Szybka odpowiedź