Pokój Lyry
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Lyry
Pokój Lyry jest niewielki i skromny, ale przytulny, o jasnych ścianach i drewnianej podłodze. Znajduje się tutaj łóżko, szafka, niewielkie biureczko oraz kącik w pobliżu okna, gdzie maluje. Na ścianach wisi kilka jej obrazów, a na wyściełanym, szerokim parapecie lubi przesiadywać i wyglądać na znajdującą się poniżej ulicę.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak silne emocje krążyły w głowie Garretta, podczas kiedy ona spokojnie (?) spała w swoim pokoju. We śnie pozostawała oderwana od trosk i złych myśli, nie licząc tych momentów, kiedy nawiedzały ją koszmary i budziła się z cichym jękiem, wpatrując się w ciemny sufit, by po chwili zasnąć ponownie. Jednak jej brat (czego jeszcze nie wiedziała) poznał już nieprzyjemną prawdę, którą tak nieporadnie próbowała przed nim ukryć. Nie zdawała sobie sprawy, że już w nocy stanął w drzwiach jej pokoju, obserwując ją we śnie, zastanawiając się nad zbudzeniem jej i załatwieniem nieprzyjemnej sprawy od razu. Obudziła się dopiero rano, niezbyt wypoczęta i z poczuciem, że musi starać się zachowywać tak, jakby nic się nie stało. Jakby wydarzenia z przedwczoraj były jedynie złym snem, niczym więcej. Z tą myślą pospiesznie zrobiła sobie skromne śniadanie (trafiając akurat na moment, kiedy Garretta nie było w kuchni) i czmychnęła z powrotem do siebie, jednak miała problemy z przełykaniem, więc ostatecznie talerzyk z dwoma krzywo ukrojonymi kanapkami z dżemem wylądował na niewielkim, starym biureczku stojącym w kącie jej pokoiku.
Zajęła się przygotowywaniem przyborów malarskich. Starannie, wręcz z przesadną dbałością spakowała pędzle do specjalnego pokrowca, kilkukrotnie upewniła się, czy wszystkie słoiczki z farbami znajdują się na swoich miejscach. Kilka razy niemal obsesyjnie zamieniała je miejscami, układając kolory i ustawiając słoiczki idealnie równo, tak by wszystkie etykietki znajdowały się z przodu, jakby to miało pomóc jej uspokoić skołatane myśli i odwlec moment udania się na Pokątną. Czego się obawiała, bo przecież Melanie mogła ją tam odnaleźć. Już kiedyś w jakiś sposób dała radę ukraść jej włosy, by móc przybierać jej wygląd. I może to ona stała za jej zanikami pamięci?
Usłyszała ciche skrzypnięcie właśnie wtedy, kiedy po raz kolejny rozmyślała o chwili, gdy Melanie po zabiciu Wooda mierzyła w nią różdżką, gdy Lyra już leżała odrętwiona na ziemi. Odruchowo odwróciła się w tamtą stronę, przez ułamek sekundy niemal bojąc się dostrzeżenia w nich bezwzględnej twarzy panny Karkarov, jednak zauważyła Garretta, który pojawił się w drzwiach z ramionami splecionymi na piersi i z nieprzeniknioną miną.
Pobladła nieznacznie i przełknęła ślinę. Jego pojawienie się wprawiło ją w pewną konsternację. Jeśli już coś wiedział, cokolwiek, czekała ich poważna rozmowa. Czy była na to gotowa? Okaże się.
- Garrett – powiedziała cicho, uważnie obserwując brata, jednak kiedy ich oczy się spotkały, nieznacznie umknęła wzrokiem w bok. – Wyglądasz na zmęczonego. Znowu zamartwiasz się pracą?
Próbowała mówić naturalnie, odwrócić jego uwagę od swojego zmieszania. Może niesłusznie się obawiała i nadal pozostawał niczego nieświadomy? Ale z doświadczenia wiedziała, że jej brat był bardzo uparty. I trudno było coś przed nim ukryć. Nadzieja, że nie znał prawdy, wydawała się taka złudna... Przecież był wczoraj w pracy, a w Biurze Aurorów z pewnością rozprawiano o Woodzie i jego ostatniej misji, w której uczestniczyli także Skamander i Lyra. Młoda, nastoletnia Lyra, która dopiero co skończyła Hogwart i nie posiadała żadnego przeszkolenia aurorskiego. A jednak tam poszła i naraziła siebie na niebezpieczeństwo, a brata na dodatkowe problemy i zmartwienia.
- Zaraz idę na Pokątną. Może uda mi się coś namalować, zanim po południu polecimy na festiwal? – zagadała z pozoru niewinnie, jednak wciąż czuła się, jakby w jej gardle tkwiła lodowata gula. Samo spojrzenie Garretta sprawiało, że już czuła wyrzuty sumienia z powodu tego, co się stało i w jaki sposób go oszukiwała. Ufała mu, ale jednak go okłamywała, wymawiając się jego dobrem.
Zajęła się przygotowywaniem przyborów malarskich. Starannie, wręcz z przesadną dbałością spakowała pędzle do specjalnego pokrowca, kilkukrotnie upewniła się, czy wszystkie słoiczki z farbami znajdują się na swoich miejscach. Kilka razy niemal obsesyjnie zamieniała je miejscami, układając kolory i ustawiając słoiczki idealnie równo, tak by wszystkie etykietki znajdowały się z przodu, jakby to miało pomóc jej uspokoić skołatane myśli i odwlec moment udania się na Pokątną. Czego się obawiała, bo przecież Melanie mogła ją tam odnaleźć. Już kiedyś w jakiś sposób dała radę ukraść jej włosy, by móc przybierać jej wygląd. I może to ona stała za jej zanikami pamięci?
Usłyszała ciche skrzypnięcie właśnie wtedy, kiedy po raz kolejny rozmyślała o chwili, gdy Melanie po zabiciu Wooda mierzyła w nią różdżką, gdy Lyra już leżała odrętwiona na ziemi. Odruchowo odwróciła się w tamtą stronę, przez ułamek sekundy niemal bojąc się dostrzeżenia w nich bezwzględnej twarzy panny Karkarov, jednak zauważyła Garretta, który pojawił się w drzwiach z ramionami splecionymi na piersi i z nieprzeniknioną miną.
Pobladła nieznacznie i przełknęła ślinę. Jego pojawienie się wprawiło ją w pewną konsternację. Jeśli już coś wiedział, cokolwiek, czekała ich poważna rozmowa. Czy była na to gotowa? Okaże się.
- Garrett – powiedziała cicho, uważnie obserwując brata, jednak kiedy ich oczy się spotkały, nieznacznie umknęła wzrokiem w bok. – Wyglądasz na zmęczonego. Znowu zamartwiasz się pracą?
Próbowała mówić naturalnie, odwrócić jego uwagę od swojego zmieszania. Może niesłusznie się obawiała i nadal pozostawał niczego nieświadomy? Ale z doświadczenia wiedziała, że jej brat był bardzo uparty. I trudno było coś przed nim ukryć. Nadzieja, że nie znał prawdy, wydawała się taka złudna... Przecież był wczoraj w pracy, a w Biurze Aurorów z pewnością rozprawiano o Woodzie i jego ostatniej misji, w której uczestniczyli także Skamander i Lyra. Młoda, nastoletnia Lyra, która dopiero co skończyła Hogwart i nie posiadała żadnego przeszkolenia aurorskiego. A jednak tam poszła i naraziła siebie na niebezpieczeństwo, a brata na dodatkowe problemy i zmartwienia.
- Zaraz idę na Pokątną. Może uda mi się coś namalować, zanim po południu polecimy na festiwal? – zagadała z pozoru niewinnie, jednak wciąż czuła się, jakby w jej gardle tkwiła lodowata gula. Samo spojrzenie Garretta sprawiało, że już czuła wyrzuty sumienia z powodu tego, co się stało i w jaki sposób go oszukiwała. Ufała mu, ale jednak go okłamywała, wymawiając się jego dobrem.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Z głębi mieszkania dobiegł ich nieokreślony, przytłumiony huk; żałosne skrzeczenie sowy wkrótce ucichło, a Garrett nie drgnął nawet, nie spuszczając spojrzenia z Lyry. Uciekała wzrokiem, pewnie błądziła nim po jasnych ścianach, po swoim dobytku, po kącie pokoju, unikając otwartej konfrontacji. Stłumił westchnięcie, wciąż zbyt mocno zaciskając blade usta, nie pozwalając, by do jasnych oczu wkradł się choć wątły ognik bezsilności i obezwładniającego zwątpienia.
Patrzył na nią, jak stała bezradnie, jak wyrzucała z siebie potok nerwowych słów, których znaczenia nie potrafił uchwycić. Zgłoski rozpłynęły się w powietrzu, zanim zdążyły dobiec jego uszu. Zrozumiał tylko drgania w głosie, niepewnie łączone wyrazy; litery drżały w jej ustach, przywodząc na myśl ptaka uwięzionego w klatce, który śpiewał żałośnie, tęskniąc za wolnością i trzepocąc panicznie skrzydłami, jakby miało to pomóc mu w ucieczce. Nigdy nie umiał być na nią zły, a każda z sekund, gdy spoglądał na jej pogrążone w smutku i bezradności oczy, brutalnie kruszył jego serce.
- Spójrz na mnie.
Nie zamierzał uczynić tych słów tak szorstkimi, gardłowymi; wyzbył się emocji, a przynajmniej wmawiał tak sobie, przyduszając je, mordując wyrzutami sumienia i wiarą w to, że wybiera mniejsze zło. Przeklinał wybory, przeklinał sam siebie, własne słabości, fakt, że jego siostra nie ufała mu wystarczająco, by mówić mu o rzeczach, które powinien wiedzieć. Przeklinał Lyrę, że tak l e k k o m y ś l n i e podążyła za Woodem, który znany był z nie najrozsądniejszych pomysłów. Mimo wszystko jego śmierć doskwierała mu. Okrutnie. Tak jak to, że przy odrobinie nieszczęścia zielone światło pomknęłoby o kilka cali za daleko, godząc w... Nie, Garrett, przeszło mu przez myśl, gdy zaciskał usta coraz mocniej, czując, jak krew odpływa mu z palców, jak zalewają go kolejne fale lodowatej bezwzględności. Nie mógł o tym myśleć. Nie teraz, nie nigdy.
Chciał powiedzieć jej wiele. Wyrzucić wszystko, podnieść głos, wykrzyczeć obawy, cały swój strach, całą troskę, która przeobrażała się w obsesję - ale za każdym razem, gdy odpuszczał, gdy powtarzał w duszy, że Lyra wkroczyła w dorosłość, że nie może do końca życia spoglądać na każdy z jej gestów, pilnować, by nie oparzyła się brutalną rzeczywistością, ona znów błądziła. Wplątywała się w kolejne kłopoty, skazując go na zwątpienie, czy na pewno jest dobrym bratem, narażała życie, zdrowie, jego cierpliwość. Była tak rozkosznie naiwna, jakby odgórnie skazana na to, by pochłonęły ją wszystkie niebezpieczeństwa świata, każąc mu stać bez najmniejszego pieprzonego ruchu i patrzeć, patrzeć jak cierpi, jak niszczy ją zło, kruszy wiarę, że ludzie są dobrzy, że nadzieja nie jest matką głupich.
Powinnaś, dlaczego, przestań, nie mogę - brutalne słowa naciskały szturmem na wargi, nie mając jednak wystarczającej siły, by je rozchylić. I choć Garrettowi zdawało się, że stał tak w milczeniu całą wieczność, prowadząc walki z własnym sumieniem, od czasu, gdy padły jego ostatnie słowa, minęły ulotne sekundy - na tyle krótkie, by uciekły postronnemu obserwatorowi, jakim był zegar wymierzający na ścianie powolny takt rozmowy. A raczej dwóch monologów wyjętych wprost ze skrajnie różnych dramatów.
- Mogłaś mi powiedzieć. Powinnaś mi powiedzieć. - Zdawało mu się, że powiedział to ktoś inny; głos jakby nie należał do niego, a obcego, spersonifikowanego strachu i nieprzerwanej złości, która wciąż brutalnie zduszała mu resztę oddechu. Na Wooda, na Lyrę, na cały świat.
Głównie na samego siebie.
Patrzył na nią, jak stała bezradnie, jak wyrzucała z siebie potok nerwowych słów, których znaczenia nie potrafił uchwycić. Zgłoski rozpłynęły się w powietrzu, zanim zdążyły dobiec jego uszu. Zrozumiał tylko drgania w głosie, niepewnie łączone wyrazy; litery drżały w jej ustach, przywodząc na myśl ptaka uwięzionego w klatce, który śpiewał żałośnie, tęskniąc za wolnością i trzepocąc panicznie skrzydłami, jakby miało to pomóc mu w ucieczce. Nigdy nie umiał być na nią zły, a każda z sekund, gdy spoglądał na jej pogrążone w smutku i bezradności oczy, brutalnie kruszył jego serce.
- Spójrz na mnie.
Nie zamierzał uczynić tych słów tak szorstkimi, gardłowymi; wyzbył się emocji, a przynajmniej wmawiał tak sobie, przyduszając je, mordując wyrzutami sumienia i wiarą w to, że wybiera mniejsze zło. Przeklinał wybory, przeklinał sam siebie, własne słabości, fakt, że jego siostra nie ufała mu wystarczająco, by mówić mu o rzeczach, które powinien wiedzieć. Przeklinał Lyrę, że tak l e k k o m y ś l n i e podążyła za Woodem, który znany był z nie najrozsądniejszych pomysłów. Mimo wszystko jego śmierć doskwierała mu. Okrutnie. Tak jak to, że przy odrobinie nieszczęścia zielone światło pomknęłoby o kilka cali za daleko, godząc w... Nie, Garrett, przeszło mu przez myśl, gdy zaciskał usta coraz mocniej, czując, jak krew odpływa mu z palców, jak zalewają go kolejne fale lodowatej bezwzględności. Nie mógł o tym myśleć. Nie teraz, nie nigdy.
Chciał powiedzieć jej wiele. Wyrzucić wszystko, podnieść głos, wykrzyczeć obawy, cały swój strach, całą troskę, która przeobrażała się w obsesję - ale za każdym razem, gdy odpuszczał, gdy powtarzał w duszy, że Lyra wkroczyła w dorosłość, że nie może do końca życia spoglądać na każdy z jej gestów, pilnować, by nie oparzyła się brutalną rzeczywistością, ona znów błądziła. Wplątywała się w kolejne kłopoty, skazując go na zwątpienie, czy na pewno jest dobrym bratem, narażała życie, zdrowie, jego cierpliwość. Była tak rozkosznie naiwna, jakby odgórnie skazana na to, by pochłonęły ją wszystkie niebezpieczeństwa świata, każąc mu stać bez najmniejszego pieprzonego ruchu i patrzeć, patrzeć jak cierpi, jak niszczy ją zło, kruszy wiarę, że ludzie są dobrzy, że nadzieja nie jest matką głupich.
Powinnaś, dlaczego, przestań, nie mogę - brutalne słowa naciskały szturmem na wargi, nie mając jednak wystarczającej siły, by je rozchylić. I choć Garrettowi zdawało się, że stał tak w milczeniu całą wieczność, prowadząc walki z własnym sumieniem, od czasu, gdy padły jego ostatnie słowa, minęły ulotne sekundy - na tyle krótkie, by uciekły postronnemu obserwatorowi, jakim był zegar wymierzający na ścianie powolny takt rozmowy. A raczej dwóch monologów wyjętych wprost ze skrajnie różnych dramatów.
- Mogłaś mi powiedzieć. Powinnaś mi powiedzieć. - Zdawało mu się, że powiedział to ktoś inny; głos jakby nie należał do niego, a obcego, spersonifikowanego strachu i nieprzerwanej złości, która wciąż brutalnie zduszała mu resztę oddechu. Na Wooda, na Lyrę, na cały świat.
Głównie na samego siebie.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
W Lyrze wcale nie tak trudno było wzbudzić poczucie winy. Wystarczył sam wyrzut w oczach Garretta, wyraz jego twarzy, kiedy stał naprzeciwko niej, patrząc na nią w taki sposób i swoją postawą jakby zagradzając drogę odwrotu. Nie musiał nawet mówić, o co chodzi, dziewczyna szybko to zrozumiała. Pojęła, że brat był zawiedziony jej postępowaniem, bo już poznał prawdę i zapewne snuł własne teorie dotyczące minionych wydarzeń.
Choć minęły zaledwie sekundy, miała wrażenie, że ten moment, kiedy stali naprzeciwko siebie w milczeniu, trwał znacznie dłużej. A później dała radę wykrztusić z siebie tych kilka naiwnych zdań, które jednak nie odwróciły uwagi Garretta od sprawy, która przywiodła go do jej pokoju w ten słoneczny, sierpniowy poranek. Którego uroku w tej chwili nie dostrzegała, skupiona wyłącznie na bracie i na słowach, które dopiero chciała wypowiedzieć. Jak miała się usprawiedliwić? Jak wyjaśnić swoją lekkomyślność oraz to, że z premedytacją zataiła przed nim prawdę? Prawdopodobnie to właśnie jej kłamstwo najbardziej go uraziło i wpędziło w przekonanie, że Lyra nie darzyła go wystarczającym zaufaniem, by wtajemniczyć go w swoje problemy. A przecież nie chciała psuć ich relacji, niszczyć wzajemnego zaufania, jakie do siebie mieli (powinni mieć?).
Jego słowa, pierwsze, które wypowiedział, zmusiły ją do podniesienia wzroku i ponownego spojrzenia prosto w jego rozczarowaną twarz. Zagryzła wargę, ale tym razem dzielnie wytrzymała ciężar jego spojrzenia.
- Garrett, przepraszam – szepnęła, poruszając się niespokojnie. Na nakrapianych policzkach dla odmiany pojawiły się rumieńce. – Powinnam powiedzieć ci o tym od razu, kiedy wróciłam do domu po... tym wszystkim, ale... wiem, jak zawsze wszystko przeżywasz. Potrzebowałam zresztą... – zawahała się na krótki moment. – Sama poukładać sobie to wszystko w głowie. To do tej pory wydaje się... takie dziwne i pokręcone. I chciałam oszczędzić ci kolejnych zmartwień, ale przecież powinnam się domyślić, że i tak dowiesz się tego wszystkiego w pracy.
Nie wiedziała, czy jej nieporadne, chaotyczne przeprosiny cokolwiek dadzą, jednak nie mogła znieść, kiedy Garrett patrzył na nią w taki sposób i był nią zawiedziony. Przecież był jej starszym bratem, jej wzorem do naśladowania. Kimś, kto niejako zastąpił jej ojca. I którego rozczarowanie i wyrzuty zawsze bolały ją najmocniej. Może był nadopiekuńczy i przesadnie (ale może słusznie?) przewrażliwiony na punkcie młodszej siostry, ale niewątpliwie był dla niej najbliższą osobą, jaką miała.
Jednak z pewnością mieli sporo wspólnych cech. Garrett także niejednokrotnie pakował się w niebezpieczne sytuacje. Byli w końcu Weasleyami, pewna lekkomyślność była najwyraźniej wpisana w ich charaktery i czasami okazywała się silniejsza niż zdrowy rozsądek (choć dziewczyna zawsze przecież uchodziła za tą najspokojniejszą i najrozsądniejszą z rodzeństwa, a Tiara Przydziału przed wykrzyczeniem nazwy Domu Lwa zastanawiała się nad umieszczeniem jej w Ravenclawie). Lyra, mocno podenerwowana niesłusznymi oskarżeniami, zabraniem do podziemi Tower i przesłuchaniem, desperacko chciała udowodnić Woodowi, że jest niewinna, a co mogło być lepszego, by tego dokonać, niż pomoc w schwytaniu prawdziwej podejrzanej? W dodatku osoby, która podszywała się pod Lyrę i być może maczała palce w jej zanikach pamięci? Nie byłaby sobą, gdyby nie przyjęła tej propozycji, licząc nie tylko na możliwość oczyszczenia się z zarzutów (jakby same zeznania pod wpływem veritaserum to było zbyt mało), ale i na dowiedzenie się czegoś o samej Melanie i powodach, dla których postanowiła wybrać właśnie ją. Dodatkowo taka wiara w jej umiejętności okazana przez doświadczonego aurora przyjemnie ją podbudowywała. Lyra przecież wciąż w głębi duszy przeżywała przekreślenie szansy na pójście w ślady Garretta. Nie mogła zostać aurorem, ale nie potrafiła odmówić przyjęcia darowanej jej namiastki tego. Zgadzając się na propozycję Wooda, jeszcze nie myślała, jak źle może się to skończyć. Dopiero, kiedy doszło do pojedynku, zrozumiała, że sytuacja jest bardzo poważna. I jej pierwszy pojedynek w warunkach pozaszkolnych stał się zarazem walką o przetrwanie.
Tak, była naiwna. I właśnie po raz kolejny się na tym sparzyła.
- Co właściwie mówili... o tej sytuacji w Biurze Aurorów? – zapytała niepewnie, wciąż stojąc naprzeciwko brata. Mimo tego całego stresu, była ciekawa, ile wiedział, co mówiono o tym w jego pracy. I zastanawiała się, jakie jeszcze pytania i wyrzuty padną z ust brata, i czy da radę mu o tym wszystkim opowiedzieć z własnej perspektywy, tak, jak ona to przeżyła.
Zbliżyła się do niego nieznacznie.
- Jesteś bardzo zły, braciszku? – zapytała cicho. Musiała jednak się z tym mierzyć, w końcu sama była winna sytuacji, która obecnie wyniknęła pomiędzy nimi. Ale bardzo nie chciała kłócić się z Garrettem, więc dążyła do załagodzenia sytuacji.
Choć minęły zaledwie sekundy, miała wrażenie, że ten moment, kiedy stali naprzeciwko siebie w milczeniu, trwał znacznie dłużej. A później dała radę wykrztusić z siebie tych kilka naiwnych zdań, które jednak nie odwróciły uwagi Garretta od sprawy, która przywiodła go do jej pokoju w ten słoneczny, sierpniowy poranek. Którego uroku w tej chwili nie dostrzegała, skupiona wyłącznie na bracie i na słowach, które dopiero chciała wypowiedzieć. Jak miała się usprawiedliwić? Jak wyjaśnić swoją lekkomyślność oraz to, że z premedytacją zataiła przed nim prawdę? Prawdopodobnie to właśnie jej kłamstwo najbardziej go uraziło i wpędziło w przekonanie, że Lyra nie darzyła go wystarczającym zaufaniem, by wtajemniczyć go w swoje problemy. A przecież nie chciała psuć ich relacji, niszczyć wzajemnego zaufania, jakie do siebie mieli (powinni mieć?).
Jego słowa, pierwsze, które wypowiedział, zmusiły ją do podniesienia wzroku i ponownego spojrzenia prosto w jego rozczarowaną twarz. Zagryzła wargę, ale tym razem dzielnie wytrzymała ciężar jego spojrzenia.
- Garrett, przepraszam – szepnęła, poruszając się niespokojnie. Na nakrapianych policzkach dla odmiany pojawiły się rumieńce. – Powinnam powiedzieć ci o tym od razu, kiedy wróciłam do domu po... tym wszystkim, ale... wiem, jak zawsze wszystko przeżywasz. Potrzebowałam zresztą... – zawahała się na krótki moment. – Sama poukładać sobie to wszystko w głowie. To do tej pory wydaje się... takie dziwne i pokręcone. I chciałam oszczędzić ci kolejnych zmartwień, ale przecież powinnam się domyślić, że i tak dowiesz się tego wszystkiego w pracy.
Nie wiedziała, czy jej nieporadne, chaotyczne przeprosiny cokolwiek dadzą, jednak nie mogła znieść, kiedy Garrett patrzył na nią w taki sposób i był nią zawiedziony. Przecież był jej starszym bratem, jej wzorem do naśladowania. Kimś, kto niejako zastąpił jej ojca. I którego rozczarowanie i wyrzuty zawsze bolały ją najmocniej. Może był nadopiekuńczy i przesadnie (ale może słusznie?) przewrażliwiony na punkcie młodszej siostry, ale niewątpliwie był dla niej najbliższą osobą, jaką miała.
Jednak z pewnością mieli sporo wspólnych cech. Garrett także niejednokrotnie pakował się w niebezpieczne sytuacje. Byli w końcu Weasleyami, pewna lekkomyślność była najwyraźniej wpisana w ich charaktery i czasami okazywała się silniejsza niż zdrowy rozsądek (choć dziewczyna zawsze przecież uchodziła za tą najspokojniejszą i najrozsądniejszą z rodzeństwa, a Tiara Przydziału przed wykrzyczeniem nazwy Domu Lwa zastanawiała się nad umieszczeniem jej w Ravenclawie). Lyra, mocno podenerwowana niesłusznymi oskarżeniami, zabraniem do podziemi Tower i przesłuchaniem, desperacko chciała udowodnić Woodowi, że jest niewinna, a co mogło być lepszego, by tego dokonać, niż pomoc w schwytaniu prawdziwej podejrzanej? W dodatku osoby, która podszywała się pod Lyrę i być może maczała palce w jej zanikach pamięci? Nie byłaby sobą, gdyby nie przyjęła tej propozycji, licząc nie tylko na możliwość oczyszczenia się z zarzutów (jakby same zeznania pod wpływem veritaserum to było zbyt mało), ale i na dowiedzenie się czegoś o samej Melanie i powodach, dla których postanowiła wybrać właśnie ją. Dodatkowo taka wiara w jej umiejętności okazana przez doświadczonego aurora przyjemnie ją podbudowywała. Lyra przecież wciąż w głębi duszy przeżywała przekreślenie szansy na pójście w ślady Garretta. Nie mogła zostać aurorem, ale nie potrafiła odmówić przyjęcia darowanej jej namiastki tego. Zgadzając się na propozycję Wooda, jeszcze nie myślała, jak źle może się to skończyć. Dopiero, kiedy doszło do pojedynku, zrozumiała, że sytuacja jest bardzo poważna. I jej pierwszy pojedynek w warunkach pozaszkolnych stał się zarazem walką o przetrwanie.
Tak, była naiwna. I właśnie po raz kolejny się na tym sparzyła.
- Co właściwie mówili... o tej sytuacji w Biurze Aurorów? – zapytała niepewnie, wciąż stojąc naprzeciwko brata. Mimo tego całego stresu, była ciekawa, ile wiedział, co mówiono o tym w jego pracy. I zastanawiała się, jakie jeszcze pytania i wyrzuty padną z ust brata, i czy da radę mu o tym wszystkim opowiedzieć z własnej perspektywy, tak, jak ona to przeżyła.
Zbliżyła się do niego nieznacznie.
- Jesteś bardzo zły, braciszku? – zapytała cicho. Musiała jednak się z tym mierzyć, w końcu sama była winna sytuacji, która obecnie wyniknęła pomiędzy nimi. Ale bardzo nie chciała kłócić się z Garrettem, więc dążyła do załagodzenia sytuacji.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Czuł się źle - każdy kolejny oddech, który brał w milczeniu, bezruchu, apatii, podsycał tylko wątpliwości i budził do życia towarzyszkę, która szeptała mu słodko do ucha już od wczorajszej nocy. Uwolniła się w momencie, gdy otworzył butelkę whiskey, zatańczyła na szklanych ściankach, drwiąc z niego, gubiąc się i odnajdując w kolejnych obrotach, gryząc jego usta ostrych smakiem alkoholu. Zadawała pytania, na które nie mógł znaleźć odpowiedzi; może po prostu nie istniały, a on poświęcał życie na poszukiwania, które spychały go za rozmytą granicę czystego szaleństwa. Zmuszała go do podejmowania złych decyzji, wpędzała w bezcelowe polemiki, truła, rwała, drapała, drażniła bezwzględną zmysłowością. Nie umiał i nie chciał z nią walczyć, wplątując w sojusz, który mógł skończyć się wyłącznie źle.
Bo słodka hipokryzja ukryła się gdzieś w jego rogówce, zupełnie jak baśniowy okruszek lodu lawirujący w zimowym powietrzu, bezlitośnie krusząc każde z szybszych uderzeń serca, gdy naprawdę odczuwał troskę, absurdalnie wielką, przerysowaną, komiczną, choć jemu samemu wcale nie było do śmiechu. Sekundy mijały, wyprzedzały wskazówki sunące się po tarczy zegara, wymierzając rytm milczenia. A im dłużej myślał, im dłużej próbował zdusić się chłodną kalkulacją i stoickim spokojem, tym bardziej płonął, żarzył się czystym rozczarowaniem. Odwrócił wzrok, lecz tylko na chwilę; wbił spojrzenie w jasną ścianę, jakby szukając w niej ukojenia i rozwiązania wszystkich swoich problemów, aż w końcu znów spojrzał na siostrę, odczuwając boleśnie pulsującą pustkę.
- Nie wiem, jak mogło ci nawet przejść przez myśl, żeby to przemilczeć - powiedział, wciąż nie ruszając się z miejsca; wreszcie pozwolił sobie na cięższy oddech, część skondensowanych emocji rozmyła się, utraciła kontury, choć wcale nie zmniejszyła brutalnego natężenia. - To nie jest zabawa, Lyra. Byłem pewien, że jesteś na tyle odpowiedzialna, żeby nie narażać się bez jakiegokolwiek sensu. Myślałaś o tym, jak to mogło się skończyć? - Co bym powiedział twojej matce?, przeszło mu przez myśl. Jak mógłbym spoglądać na lustrzane odbicie, nie nienawidząc samego siebie? Był za nią, cholera, odpowiedzialny; gdy ze sporym entuzjazmem przyjmował Lyrę pod w ł a s n y dach, nie przeszło mu przez myśl, że to właśnie pod jego opieką - a nawet on zdawał sobie sprawę, że miał tendencję do popadania w skrajności - świat postanowi zadrwić z jej niewinności, skazując na całą feerię nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Gdzie popełnił błąd? Czy popełnił go w ogóle? Czy był w stanie naprawić to jeszcze, zaczarować rzeczywistość, oszukać los i odratować wszystko to, co złamało się, pękło, pogrążając go w żałosnej beznadziei?
- Mówili wystarczająco - uciął temat, nie wiedząc, skąd cała ta gorycz, która psuła mu smak w ustach i ledwie zauważalnie okalała każde ze słów tańczących w ciszy, niesłyszalnym pogłosem obijając się z tyłu głowy Garretta. Nie drgnął nawet, gdy Lyra podeszła bliżej; emocjonalny marazm zmuszał go do bezruchu, stał wciąż oparty bokiem o framugę drzwi, z rękoma założonymi na piersi. Patrzył na nią uważnie z nieprzeniknioną maską względnej obojętności, aż ta wreszcie pękła; wziął głębszy oddech, zmarszczył lekko brwi, choć ten odruch nie miał w sobie nic groźnego, raczej pełnego zadumy, zastanowienia. Bólu?
- Nie jestem zły - skłamał gładko, bo, na Merlina, był; był tak okrutnie zły, już sam nie wiedząc, na kogo. Gdyby wierzył w jakiekolwiek siły wyższe, mógłby przekuć na nie całą swoją nienawiść, wykrzyczeć niezliczonym bogom w twarze wszystkie pretensje, obawy, troski. Teraz jedyną osobą, na której mógł skupić negatywne emocje, był on sam. Dusił się więc nimi, krztusił, pogrążał. - Jest mi po prostu przykro.
Że mi nie wierzysz, dodał w myśli, czuję rozczarowanie, bo rozsądek, który zawsze u ciebie ceniłem, rozpłynął się gdzieś na oceanie bezmyślności i złudnej wiary we własne umiejętności. Popełniasz moje błędy, toniesz w nich i chcę cię przed nimi ostrzec, ale boję się swej nowej towarzyszki, boję się hipokryzji, która z pasją okala każde z mych rzuconych lekko półsłówek.
Lecz czy ty nie miałaś wiedzieć lepiej, Lyro?
Bo słodka hipokryzja ukryła się gdzieś w jego rogówce, zupełnie jak baśniowy okruszek lodu lawirujący w zimowym powietrzu, bezlitośnie krusząc każde z szybszych uderzeń serca, gdy naprawdę odczuwał troskę, absurdalnie wielką, przerysowaną, komiczną, choć jemu samemu wcale nie było do śmiechu. Sekundy mijały, wyprzedzały wskazówki sunące się po tarczy zegara, wymierzając rytm milczenia. A im dłużej myślał, im dłużej próbował zdusić się chłodną kalkulacją i stoickim spokojem, tym bardziej płonął, żarzył się czystym rozczarowaniem. Odwrócił wzrok, lecz tylko na chwilę; wbił spojrzenie w jasną ścianę, jakby szukając w niej ukojenia i rozwiązania wszystkich swoich problemów, aż w końcu znów spojrzał na siostrę, odczuwając boleśnie pulsującą pustkę.
- Nie wiem, jak mogło ci nawet przejść przez myśl, żeby to przemilczeć - powiedział, wciąż nie ruszając się z miejsca; wreszcie pozwolił sobie na cięższy oddech, część skondensowanych emocji rozmyła się, utraciła kontury, choć wcale nie zmniejszyła brutalnego natężenia. - To nie jest zabawa, Lyra. Byłem pewien, że jesteś na tyle odpowiedzialna, żeby nie narażać się bez jakiegokolwiek sensu. Myślałaś o tym, jak to mogło się skończyć? - Co bym powiedział twojej matce?, przeszło mu przez myśl. Jak mógłbym spoglądać na lustrzane odbicie, nie nienawidząc samego siebie? Był za nią, cholera, odpowiedzialny; gdy ze sporym entuzjazmem przyjmował Lyrę pod w ł a s n y dach, nie przeszło mu przez myśl, że to właśnie pod jego opieką - a nawet on zdawał sobie sprawę, że miał tendencję do popadania w skrajności - świat postanowi zadrwić z jej niewinności, skazując na całą feerię nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Gdzie popełnił błąd? Czy popełnił go w ogóle? Czy był w stanie naprawić to jeszcze, zaczarować rzeczywistość, oszukać los i odratować wszystko to, co złamało się, pękło, pogrążając go w żałosnej beznadziei?
- Mówili wystarczająco - uciął temat, nie wiedząc, skąd cała ta gorycz, która psuła mu smak w ustach i ledwie zauważalnie okalała każde ze słów tańczących w ciszy, niesłyszalnym pogłosem obijając się z tyłu głowy Garretta. Nie drgnął nawet, gdy Lyra podeszła bliżej; emocjonalny marazm zmuszał go do bezruchu, stał wciąż oparty bokiem o framugę drzwi, z rękoma założonymi na piersi. Patrzył na nią uważnie z nieprzeniknioną maską względnej obojętności, aż ta wreszcie pękła; wziął głębszy oddech, zmarszczył lekko brwi, choć ten odruch nie miał w sobie nic groźnego, raczej pełnego zadumy, zastanowienia. Bólu?
- Nie jestem zły - skłamał gładko, bo, na Merlina, był; był tak okrutnie zły, już sam nie wiedząc, na kogo. Gdyby wierzył w jakiekolwiek siły wyższe, mógłby przekuć na nie całą swoją nienawiść, wykrzyczeć niezliczonym bogom w twarze wszystkie pretensje, obawy, troski. Teraz jedyną osobą, na której mógł skupić negatywne emocje, był on sam. Dusił się więc nimi, krztusił, pogrążał. - Jest mi po prostu przykro.
Że mi nie wierzysz, dodał w myśli, czuję rozczarowanie, bo rozsądek, który zawsze u ciebie ceniłem, rozpłynął się gdzieś na oceanie bezmyślności i złudnej wiary we własne umiejętności. Popełniasz moje błędy, toniesz w nich i chcę cię przed nimi ostrzec, ale boję się swej nowej towarzyszki, boję się hipokryzji, która z pasją okala każde z mych rzuconych lekko półsłówek.
Lecz czy ty nie miałaś wiedzieć lepiej, Lyro?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Wciąż lekko zagryzała wargę. Myślała intensywnie nad tą całą sytuacją, nad słowami Garretta, nad własnymi odpowiedziami na jego wyrzuty. Sytuacja nie była łatwa, bo sama także miała poczucie, że zawiodła jego zaufanie. Kiedy przyjmował ją pod swój dach, gdy skończyła Hogwart, wziął na siebie sporą odpowiedzialność za siostrę, i niejako obwiniał się o jej kłopoty, w które niechcący się wpakowała.
Wiedziała, że był starszy, to on w ich relacji pełnił rolę opiekuna nad młodszą siostrą stawiającą pierwsze kroki w świecie dorosłych, ale jednak ona też nie lubiła, kiedy brat czasami ukrywał przed nią różne sprawy, zbywał ją. Dlaczego więc ona nie mogła mieć swoich tajemnic? Dlaczego ona musiała mówić wszystko, podczas gdy on mógł mieć sekrety? Już pomijając to, że sprawa rzeczywiście była poważna i powinna szczerze porozmawiać o niej z bratem, kiedy tylko tamtego dnia wróciła do domu. Powinna wyznać prawdę zanim on usłyszy ją w Biurze Aurorów, z ust współpracowników rozprawiających o ostatniej misji Wooda oraz roli Lyry, którą ta mimowolnie odegrała w sprawie od momentu, kiedy szorstki, stary auror złapał ją w zaułku, myśląc że łapie pannę Karkarov. Mogła pójść do brata i zwierzyć się ze swoich problemów, ze strachu, jaki odczuwała, tyle że... nie chciała tego na niego zrzucać. Milczała, dusząc to w sobie i próbując zapomnieć, że coś takiego w ogóle miało miejsce. Bezskutecznie.
- Ty też nie mówisz mi o wszystkim – powiedziała w końcu. – Nie chciałam się narażać, wiesz, że nie lubię pakować się w kłopoty. Ja po prostu... – „To kłopoty znalazły mnie”, przemknęło jej przez myśl. Zawahała się, nie wiedząc, jak dokładnie określić swój lęk, te myśli, które sprawiły, że podjęła tę lekkomyślną i mogącą okazać się fatalną w skutkach decyzję. – Tak bardzo się bałam, że będę musiała tam zostać! Chciałam... musiałam mu udowodnić, że jestem niewinna, że zrobię wszystko, żeby pomóc w znalezieniu prawdziwej podejrzanej!
W jasnozielonych oczach błysnęły łzy, ale nie zaczęła płakać. Szybko zamrugała oczami, walcząc z tym, chcąc być dzielna, zwłaszcza przed Garrettem. Prawdą było to, że panicznie się bała perspektywy pozostania w Tower na dłużej, już zaledwie kilkugodzinny pobyt był dla niej przerażającym doświadczeniem, podobnie jak przesłuchanie, dlatego tak łatwo zgodziła się na możliwość pójścia na tę akcję, byle się stamtąd wydostać. I dopiero na miejscu przekonała się, że to jednak nie był najrozsądniejszy pomysł, bo Melanie i jej towarzysze potrafili posługiwać się magią, o jakiej wrażliwa, delikatna Lyra nie miała żadnego pojęcia.
– Ale nic się nie stało, prawda? Jestem tutaj, wróciłam w jednym kawałku. Czy to nie powinno być najważniejsze? – Znowu zmusiła się do spojrzenia w jego twarz. Czuła jednak, że nie był do końca szczery, mówiąc, że nie był zły. Znała go na tyle dobrze, że potrafiła się zorientować, że targały nim emocje, nawet, kiedy próbował je ukryć i zbywał ją. Ale rzeczywiście, poza kilkoma siniakami i traumą nic jej nie było. Jednak Garrett mógł być przewrażliwiony, zwłaszcza że nieco ponad rok temu omal nie zginęła w jak wydawałoby się bezpiecznym Hogwarcie. Jej wypadek był momentem niezwykle trudnym nie tylko dla niej, ale też dla jej bliskich, którzy czekali w napięciu, aż odzyska przytomność, a później musieli patrzeć, jak cierpi, jak powoli dochodzi do siebie. A wtedy miała po prostu zwykłego pecha.
Westchnęła cicho, spoglądając na brata, po czym, zupełnie nagle zbliżyła się jeszcze bardziej i przytuliła do niego, wtulając bladą, piegowatą twarz w przód jego koszuli i przymykając na moment oczy.
- Wiesz, że jesteś mi tak bliski jak nikt inny, braciszku – wyznała jeszcze. Miała dobre chęci, ale znowu wyszło jak wyszło, i zamiast oszczędzić Garrettowi trosk, przysporzyła mu ich jeszcze więcej.
Po chwili jednak odsunęła się od niego o krok.
- Czy w Biurze Aurorów mówili, co stało się z Samuelem? Wszystko z nim w porządku? – zapytała nagle, uświadamiając sobie, że skoro w jego pracy mówiono o niej, to Garrett musiał usłyszeć coś także o aurorze, który towarzyszył jej i Woodowi. Jego los nie był jej obojętny, tym bardziej, że mężczyzna, który napatoczył się w momencie złapania Lyry przez Wooda, starał się jej pomóc, to on namierzył kryjówkę panny Karkarov i ucierpiał wskutek zajścia, a Lyra nie była pewna co do jego stanu. Miała nadzieję, że wyszedł z tego. Spojrzała pytająco na brata.
Wiedziała, że był starszy, to on w ich relacji pełnił rolę opiekuna nad młodszą siostrą stawiającą pierwsze kroki w świecie dorosłych, ale jednak ona też nie lubiła, kiedy brat czasami ukrywał przed nią różne sprawy, zbywał ją. Dlaczego więc ona nie mogła mieć swoich tajemnic? Dlaczego ona musiała mówić wszystko, podczas gdy on mógł mieć sekrety? Już pomijając to, że sprawa rzeczywiście była poważna i powinna szczerze porozmawiać o niej z bratem, kiedy tylko tamtego dnia wróciła do domu. Powinna wyznać prawdę zanim on usłyszy ją w Biurze Aurorów, z ust współpracowników rozprawiających o ostatniej misji Wooda oraz roli Lyry, którą ta mimowolnie odegrała w sprawie od momentu, kiedy szorstki, stary auror złapał ją w zaułku, myśląc że łapie pannę Karkarov. Mogła pójść do brata i zwierzyć się ze swoich problemów, ze strachu, jaki odczuwała, tyle że... nie chciała tego na niego zrzucać. Milczała, dusząc to w sobie i próbując zapomnieć, że coś takiego w ogóle miało miejsce. Bezskutecznie.
- Ty też nie mówisz mi o wszystkim – powiedziała w końcu. – Nie chciałam się narażać, wiesz, że nie lubię pakować się w kłopoty. Ja po prostu... – „To kłopoty znalazły mnie”, przemknęło jej przez myśl. Zawahała się, nie wiedząc, jak dokładnie określić swój lęk, te myśli, które sprawiły, że podjęła tę lekkomyślną i mogącą okazać się fatalną w skutkach decyzję. – Tak bardzo się bałam, że będę musiała tam zostać! Chciałam... musiałam mu udowodnić, że jestem niewinna, że zrobię wszystko, żeby pomóc w znalezieniu prawdziwej podejrzanej!
W jasnozielonych oczach błysnęły łzy, ale nie zaczęła płakać. Szybko zamrugała oczami, walcząc z tym, chcąc być dzielna, zwłaszcza przed Garrettem. Prawdą było to, że panicznie się bała perspektywy pozostania w Tower na dłużej, już zaledwie kilkugodzinny pobyt był dla niej przerażającym doświadczeniem, podobnie jak przesłuchanie, dlatego tak łatwo zgodziła się na możliwość pójścia na tę akcję, byle się stamtąd wydostać. I dopiero na miejscu przekonała się, że to jednak nie był najrozsądniejszy pomysł, bo Melanie i jej towarzysze potrafili posługiwać się magią, o jakiej wrażliwa, delikatna Lyra nie miała żadnego pojęcia.
– Ale nic się nie stało, prawda? Jestem tutaj, wróciłam w jednym kawałku. Czy to nie powinno być najważniejsze? – Znowu zmusiła się do spojrzenia w jego twarz. Czuła jednak, że nie był do końca szczery, mówiąc, że nie był zły. Znała go na tyle dobrze, że potrafiła się zorientować, że targały nim emocje, nawet, kiedy próbował je ukryć i zbywał ją. Ale rzeczywiście, poza kilkoma siniakami i traumą nic jej nie było. Jednak Garrett mógł być przewrażliwiony, zwłaszcza że nieco ponad rok temu omal nie zginęła w jak wydawałoby się bezpiecznym Hogwarcie. Jej wypadek był momentem niezwykle trudnym nie tylko dla niej, ale też dla jej bliskich, którzy czekali w napięciu, aż odzyska przytomność, a później musieli patrzeć, jak cierpi, jak powoli dochodzi do siebie. A wtedy miała po prostu zwykłego pecha.
Westchnęła cicho, spoglądając na brata, po czym, zupełnie nagle zbliżyła się jeszcze bardziej i przytuliła do niego, wtulając bladą, piegowatą twarz w przód jego koszuli i przymykając na moment oczy.
- Wiesz, że jesteś mi tak bliski jak nikt inny, braciszku – wyznała jeszcze. Miała dobre chęci, ale znowu wyszło jak wyszło, i zamiast oszczędzić Garrettowi trosk, przysporzyła mu ich jeszcze więcej.
Po chwili jednak odsunęła się od niego o krok.
- Czy w Biurze Aurorów mówili, co stało się z Samuelem? Wszystko z nim w porządku? – zapytała nagle, uświadamiając sobie, że skoro w jego pracy mówiono o niej, to Garrett musiał usłyszeć coś także o aurorze, który towarzyszył jej i Woodowi. Jego los nie był jej obojętny, tym bardziej, że mężczyzna, który napatoczył się w momencie złapania Lyry przez Wooda, starał się jej pomóc, to on namierzył kryjówkę panny Karkarov i ucierpiał wskutek zajścia, a Lyra nie była pewna co do jego stanu. Miała nadzieję, że wyszedł z tego. Spojrzała pytająco na brata.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Odgrywanie roli starszego, złego brata z początku zdawało mu się czymś rozsądnym; racjonalizował swój gniew, zniecierpliwienie i szorstkość, przed samym sobą tłumacząc się troską, cichym głosem nienaturalnego sumienia powtarzającym monotonne zgłoski usprawiedliwienia. Jednak każda nuta niepewności tańcząca w głosie siostry, każdy ledwie zauważalny grymas, każde szkiełko łez błyszczące w zielonych oczach powodowało, że powoli pękał, łamał się, rozluźniał uścisk bladych palców, które do tej pory odrobinę zbyt mocno wbijały się w miejsce zgięcia łokcia. Oddychał powoli, ciężko, balansując na granicy kapitulującego westchnienia; Garrett chciał zapomnieć, utopić w milczeniu całą sytuację, udawać, że nigdy nie zaszła. Nie mógł. Wypadek sprzed roku, nagły zanik pamięci z lipca, zbyt osobiste zaangażowanie w sprawę, którą miały zająć się wyspecjalizowane służby, które spędzały lata na szkoleniu się, poznawaniu istoty czarnej magii, sposobów, by się przed nią bronić - cała mozaika nieszczęśliwych wypadków występowała ze zbyt groźną częstotliwością, by móc to wszystko bezlitośnie zrzucić na karb czystego zrządzenia losu. Zresztą Garrett nie wierzył w los, nie po tym, co chronicznie spotykało go przez dwadzieścia osiem lat życia, nie po tym, co zobaczył w oczach znajomych z pracy ugodzonych ciężkimi zaklęciami. Los nie istniał, przeznaczenie było słodkim deserem dla tych, którzy nie potrafili znieść goryczy życia, jakim rządzą przypadki - a przypadki mają tę przykrą skłonność do gromadzenia się licznie, gdy ktoś kusił świat niezmąconą bezbronnością (a co za tym idzie - bezsilnością?), zachęcając go, by gryzł, pogrążał w ciemności, wyrywał kawałki czystego serca. Zbyt czystego, by mogło się to skończyć dobrze.
- To nie był najlepszy sposób na udowodnienie komukolwiek niewinności - rzucił, nie spuszczając spojrzenia z siostry, być może gdzieś na dnie duszy wiedząc, że najpewniej zgniata ją ciężarem przeszywającego wzroku tak intensywnego, jakby starał się prześwietlić jej duszę. Przemilczał oskarżenie, że nie mówi jej wszystkiego - miała rację, ale nigdy nie rozważał nawet, by powiadomić ją o istnieniu Zakonu; była to wiedza trudna, groźna w swej niedosłownej powadze. Zdawał sobie sprawę, że każdą osobę, którą poprosił o pomoc, skazał zarazem na potępienie - takie, które dopiero miało nadejść, gdy wreszcie skupią się nad czymś dosadniejszym niż mgliste ideały, odległe cele, jakie przyświecały im, wskazując drogę. Pełną zawiłych ścieżek, meandrów niepokoju, niebezpieczeństw czyhających na każdym rozdrożu. Kiedyś jej powie, kiedyś powie im wszystkim. Gdy nie będzie już odwrotu. Teraz jednak miało zbyt dużą wartość.
- Lyro, zrozum. Tu nawet nie chodzi o to, co miało miejsce parę dni temu - ależ oczywiście, że właśnie o to chodzi - przeszło mu przez myśl - a o to, że tak lekkomyślne zachowanie kiedyś skończy się tragicznie. Nie wiem, jaka myśl przyświecała Woodowi, gdy zaproponował ci wzięcie udziału w akcji. Akcji przeznaczonej dla osób po latach szkolenia. - Szczególnie, że Wood musiał wiedzieć, że to jego bliska rodzina. Nawet gdyby nie dosłyszał nazwiska, rude włosy okalające bladą twarz tonącą w piegach nie mogły pozostać niezauważone; żarzyły się, pulsując w rytm ich rodzinnej dewizy. Gdzie zgoda, tam zwycięstwo - przemilczano jednak, że najpierw trzeba ją wywalczyć, brutalnie wyrwać wraz z potem, krwią i poświęceniem dla wyższego celu.
Stało się, chciał odpowiedzieć, lecz wybrał ciszę, metaforycznie krztusząc się nią i tępo patrząc w przestrzeń. Nawet wtedy, gdy Lyra zerwała się z miejsca i z racji karykaturalnie niskiego wzrostu utonęła twarzą gdzieś w jego koszuli; z początku nie zareagował, przez ułamki sekund trzymając ją w niepewności i wciąż wbijając wzrok w przeciwległą ścianę. W końcu pozwolił sobie na ciche, zrezygnowane westchnięcie i delikatnie objął siostrę ramieniem, mając nadzieję, że chociaż w ten sposób może zapewnić jej iluzję bezpieczeństwa.
- Po prostu nie popełniaj więcej głupstw, w porządku? - wyrzucił spokojnie, spoglądając przez okno. Poranne promienie słoneczne gryzły szybę, co jakiś czas na tle bezchmurnego nieboskłonu przemykały ciemne ptasie sylwetki. Świat snuł dalej swoją historię, gdy stali zamknięci w uścisku, budując substytut spokoju, na który nie zasługiwali - a przynajmniej Garrett wyrzekł się go, wierząc, że robi dobrze. Że podjął trudną, ale jedyną prawidłową decyzję. Że taka ofiara ma jakikolwiek sens.
- Samuel - zaczął, marszcząc brwi, gdy tworzył ze wszystkich myśli układankę, która nagle przestała przypominać chaotyczny, nieuporządkowany witraż - chyba wciąż znajduje się w Mungu - i niech tkwi tam jak najdłużej, może wbije mu to do głowy choć odrobinę rozsądku - dodał w myśli, mimowolnie czując, jak traci resztki sympatii i współczucia, którym dotąd darzył Skamandera. Zupełnie jakby fakt, że od zawsze ich relacja opierała się na wzlotach i upadkach (głównie upadkach), nie był wystarczający.
- To nie był najlepszy sposób na udowodnienie komukolwiek niewinności - rzucił, nie spuszczając spojrzenia z siostry, być może gdzieś na dnie duszy wiedząc, że najpewniej zgniata ją ciężarem przeszywającego wzroku tak intensywnego, jakby starał się prześwietlić jej duszę. Przemilczał oskarżenie, że nie mówi jej wszystkiego - miała rację, ale nigdy nie rozważał nawet, by powiadomić ją o istnieniu Zakonu; była to wiedza trudna, groźna w swej niedosłownej powadze. Zdawał sobie sprawę, że każdą osobę, którą poprosił o pomoc, skazał zarazem na potępienie - takie, które dopiero miało nadejść, gdy wreszcie skupią się nad czymś dosadniejszym niż mgliste ideały, odległe cele, jakie przyświecały im, wskazując drogę. Pełną zawiłych ścieżek, meandrów niepokoju, niebezpieczeństw czyhających na każdym rozdrożu. Kiedyś jej powie, kiedyś powie im wszystkim. Gdy nie będzie już odwrotu. Teraz jednak miało zbyt dużą wartość.
- Lyro, zrozum. Tu nawet nie chodzi o to, co miało miejsce parę dni temu - ależ oczywiście, że właśnie o to chodzi - przeszło mu przez myśl - a o to, że tak lekkomyślne zachowanie kiedyś skończy się tragicznie. Nie wiem, jaka myśl przyświecała Woodowi, gdy zaproponował ci wzięcie udziału w akcji. Akcji przeznaczonej dla osób po latach szkolenia. - Szczególnie, że Wood musiał wiedzieć, że to jego bliska rodzina. Nawet gdyby nie dosłyszał nazwiska, rude włosy okalające bladą twarz tonącą w piegach nie mogły pozostać niezauważone; żarzyły się, pulsując w rytm ich rodzinnej dewizy. Gdzie zgoda, tam zwycięstwo - przemilczano jednak, że najpierw trzeba ją wywalczyć, brutalnie wyrwać wraz z potem, krwią i poświęceniem dla wyższego celu.
Stało się, chciał odpowiedzieć, lecz wybrał ciszę, metaforycznie krztusząc się nią i tępo patrząc w przestrzeń. Nawet wtedy, gdy Lyra zerwała się z miejsca i z racji karykaturalnie niskiego wzrostu utonęła twarzą gdzieś w jego koszuli; z początku nie zareagował, przez ułamki sekund trzymając ją w niepewności i wciąż wbijając wzrok w przeciwległą ścianę. W końcu pozwolił sobie na ciche, zrezygnowane westchnięcie i delikatnie objął siostrę ramieniem, mając nadzieję, że chociaż w ten sposób może zapewnić jej iluzję bezpieczeństwa.
- Po prostu nie popełniaj więcej głupstw, w porządku? - wyrzucił spokojnie, spoglądając przez okno. Poranne promienie słoneczne gryzły szybę, co jakiś czas na tle bezchmurnego nieboskłonu przemykały ciemne ptasie sylwetki. Świat snuł dalej swoją historię, gdy stali zamknięci w uścisku, budując substytut spokoju, na który nie zasługiwali - a przynajmniej Garrett wyrzekł się go, wierząc, że robi dobrze. Że podjął trudną, ale jedyną prawidłową decyzję. Że taka ofiara ma jakikolwiek sens.
- Samuel - zaczął, marszcząc brwi, gdy tworzył ze wszystkich myśli układankę, która nagle przestała przypominać chaotyczny, nieuporządkowany witraż - chyba wciąż znajduje się w Mungu - i niech tkwi tam jak najdłużej, może wbije mu to do głowy choć odrobinę rozsądku - dodał w myśli, mimowolnie czując, jak traci resztki sympatii i współczucia, którym dotąd darzył Skamandera. Zupełnie jakby fakt, że od zawsze ich relacja opierała się na wzlotach i upadkach (głównie upadkach), nie był wystarczający.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Stała tak, lekko przytulona do jego ciepłego ciała. W ich rodzinie okazywanie sobie uczuć nie uchodziło za nic nagannego, i choć Lyra dorastając, z wiekiem stawała się bardziej powściągliwa, czasami, w takich chwilach jak teraz, potrzebowała czuć, że ktoś bliski jest przy niej, że nie jest sama. Tak, jak za dawnych czasów, gdy była małą dziewczynką i uwielbiała kręcić się koło Garretta, szczególnie w okresie po zniknięciu ojca. Były chwile, kiedy tamta część jej natury znowu dochodziła do głosu, skłaniając nastolatkę do takich spontanicznych zachowań. Na jakie pewnie nie odważyłaby się wobec nikogo innego, bo w końcu była osóbką nieśmiałą wobec obcych i musiało minąć trochę czasu, zanim pozwalała sobie na większą poufałość w relacjach.
Była tak niska, że czubek jej głowy nawet nie sięgał do jego podbródka. Ale uśmiechnęła się lekko, słysząc westchnienie brata i czując, że ten zdecydował się odwzajemnić jej uścisk. Najwyraźniej nadal nie potrafił się prawdziwie gniewać na swoją kochaną, małą siostrzyczkę. Przez moment oboje milczeli, a Lyra zdała sobie sprawę, że ten kontakt bardzo poprawił jej samopoczucie.
- A co miałam zrobić, braciszku? Co ty byś zrobił na moim miejscu? – spytała w odpowiedzi na jego słowa. Zastanawiała się, jak postąpiłby Garrett. Na pewno nie poddawałby się bezczynnie, chciałby działać, robić cokolwiek, by poprawić swoją sytuację. Nawet, gdyby nie był zdolnym aurorem, a kimś zwyczajnym, tak jak ona. Bierny i potulny Garrett był dla niej czymś niemal niemożliwym do wyobrażenia.
- Obiecuję, że będę na siebie bardziej uważać – szepnęła jeszcze, gdy już się od niego odsuwała. – Nie chcę, żebyś musiał się tak zamartwiać z powodu mojej lekkomyślności. Powinnam potraktować propozycję Wooda z większym rozsądkiem, ale emocje i desperacja wzięły górę.
Ale nie mogła przecież obiecać, że nigdy nic złego jej się nie stanie. W Hogwarcie też przecież była ostrożna i nie robiła niczego ryzykownego, a jednak doświadczyła wypadku, i to na zajęciach.
Wood z pewnością wiedział, że Lyra była siostrą Garretta. W końcu sama wykrzyczała to na Pokątnej, kiedy próbowała udowodnić, że nie jest panną Karkarov, i powtórzyła, gdy zapytał o to podczas przesłuchania. Ale mimo to zabrał ją ze sobą. Czyżby zakładał, że okaże się równie zdolna, jak brat? Albo kierowały nim zupełnie inne, niekoniecznie dobre pobudki? Nie znała przecież ani jego, ani jego relacji z Garrettem. Z całą pewnością nie było go wśród aurorów, których poznała dzięki bratu, więc wnioskowała, że ich stosunki nie były zażyłe. I ją też zastanawiało, dlaczego ją zabrał, zamiast wezwać prawdziwych aurorów.
Lyra nie miała zielonego pojęcia o istnieniu Zakonu. Nawet nie śniło jej się, że brat uwikłał się w tak niebezpieczne zadanie, które powierzono mu w tak dziwnych okolicznościach. Prawdę powiedziawszy, nie wiedziała, jak dokładnie rysowała się sytuacja w magicznym świecie. Jako młoda dziewczyna, uliczna malarka, nie była świadoma wielu rzeczy, jeszcze nie wiedziała, że coś się szykowało, i w dodatku był w to uwikłany także Garrett. Ale może postępował słusznie, nie wtajemniczając w to siostry, tak bardzo jeszcze naiwnej i niedoświadczonej? Jeszcze nie była gotowa, by przyjąć na siebie ciężar takiej wiedzy.
Wieść o Samuelu zmartwiła ją. Jej twarz znowu posmutniała. Prawie nie znała Skamandera, ale jednak przejmowała się jego losem i była mu wdzięczna za to, że dążył do oczyszczenia jej z niesłusznych zarzutów.
- Och... Mam nadzieję, że to nic poważnego i że z tego wyjdzie – powiedziała cicho. – Wpakował się w to wszystko, bo chciał mi pomóc.
Miała dziwne wrażenie, że Garrett niespecjalnie przepadał za młodym kolegą z pracy. Czyżby miał także do niego żal o to, że Lyra została zabrana na Nokturn?
Przez chwilę kręciła się niespokojnie po pokoju.
- Pójdziemy na festiwal razem, tak jak wcześniej planowaliśmy, prawda? – zapytała nagle, by nieco odwrócić jego uwagę od tej przygnębiającej rozmowy. Miała nadzieję, że brat nie stwierdzi, że powinna jednak pozostać w domu. Mimo stresu ostatnich dni chciała tam jechać, liczyła na moment relaksu i odprężenia, no i podejrzewała, że Melanie na pewno nie będzie jej tam szukać.
Była tak niska, że czubek jej głowy nawet nie sięgał do jego podbródka. Ale uśmiechnęła się lekko, słysząc westchnienie brata i czując, że ten zdecydował się odwzajemnić jej uścisk. Najwyraźniej nadal nie potrafił się prawdziwie gniewać na swoją kochaną, małą siostrzyczkę. Przez moment oboje milczeli, a Lyra zdała sobie sprawę, że ten kontakt bardzo poprawił jej samopoczucie.
- A co miałam zrobić, braciszku? Co ty byś zrobił na moim miejscu? – spytała w odpowiedzi na jego słowa. Zastanawiała się, jak postąpiłby Garrett. Na pewno nie poddawałby się bezczynnie, chciałby działać, robić cokolwiek, by poprawić swoją sytuację. Nawet, gdyby nie był zdolnym aurorem, a kimś zwyczajnym, tak jak ona. Bierny i potulny Garrett był dla niej czymś niemal niemożliwym do wyobrażenia.
- Obiecuję, że będę na siebie bardziej uważać – szepnęła jeszcze, gdy już się od niego odsuwała. – Nie chcę, żebyś musiał się tak zamartwiać z powodu mojej lekkomyślności. Powinnam potraktować propozycję Wooda z większym rozsądkiem, ale emocje i desperacja wzięły górę.
Ale nie mogła przecież obiecać, że nigdy nic złego jej się nie stanie. W Hogwarcie też przecież była ostrożna i nie robiła niczego ryzykownego, a jednak doświadczyła wypadku, i to na zajęciach.
Wood z pewnością wiedział, że Lyra była siostrą Garretta. W końcu sama wykrzyczała to na Pokątnej, kiedy próbowała udowodnić, że nie jest panną Karkarov, i powtórzyła, gdy zapytał o to podczas przesłuchania. Ale mimo to zabrał ją ze sobą. Czyżby zakładał, że okaże się równie zdolna, jak brat? Albo kierowały nim zupełnie inne, niekoniecznie dobre pobudki? Nie znała przecież ani jego, ani jego relacji z Garrettem. Z całą pewnością nie było go wśród aurorów, których poznała dzięki bratu, więc wnioskowała, że ich stosunki nie były zażyłe. I ją też zastanawiało, dlaczego ją zabrał, zamiast wezwać prawdziwych aurorów.
Lyra nie miała zielonego pojęcia o istnieniu Zakonu. Nawet nie śniło jej się, że brat uwikłał się w tak niebezpieczne zadanie, które powierzono mu w tak dziwnych okolicznościach. Prawdę powiedziawszy, nie wiedziała, jak dokładnie rysowała się sytuacja w magicznym świecie. Jako młoda dziewczyna, uliczna malarka, nie była świadoma wielu rzeczy, jeszcze nie wiedziała, że coś się szykowało, i w dodatku był w to uwikłany także Garrett. Ale może postępował słusznie, nie wtajemniczając w to siostry, tak bardzo jeszcze naiwnej i niedoświadczonej? Jeszcze nie była gotowa, by przyjąć na siebie ciężar takiej wiedzy.
Wieść o Samuelu zmartwiła ją. Jej twarz znowu posmutniała. Prawie nie znała Skamandera, ale jednak przejmowała się jego losem i była mu wdzięczna za to, że dążył do oczyszczenia jej z niesłusznych zarzutów.
- Och... Mam nadzieję, że to nic poważnego i że z tego wyjdzie – powiedziała cicho. – Wpakował się w to wszystko, bo chciał mi pomóc.
Miała dziwne wrażenie, że Garrett niespecjalnie przepadał za młodym kolegą z pracy. Czyżby miał także do niego żal o to, że Lyra została zabrana na Nokturn?
Przez chwilę kręciła się niespokojnie po pokoju.
- Pójdziemy na festiwal razem, tak jak wcześniej planowaliśmy, prawda? – zapytała nagle, by nieco odwrócić jego uwagę od tej przygnębiającej rozmowy. Miała nadzieję, że brat nie stwierdzi, że powinna jednak pozostać w domu. Mimo stresu ostatnich dni chciała tam jechać, liczyła na moment relaksu i odprężenia, no i podejrzewała, że Melanie na pewno nie będzie jej tam szukać.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Chciał zaśmiać się gorzko - doskonale wiedział, co zrobiłby na jej miejscu, gdyby echo niebezpieczeństw i lekkomyślnych decyzji chciało rozgrzać młodzieńcze serce przepełnione naiwną butnością. W międzyczasie zdążył jednak dojrzeć; różniąca ich dekada zdawała się wiecznością, światopoglądową wyrwą i całą feerią skrajnych doświadczeń. Może łudził się wiarą, że Lyra była od niego mądrzejsza; tak drobne i młode ciałko nie mogło zmieścić ciężaru doświadczeń, bólu i wątpliwości, jakich on zaznał przez całe swoje życie. Chciał ją przestrzec, wierząc, że samo oznajmienie, jakoby ogień miał być gorący, uchroni ją przed oparzeniem. Ponoć blizny na dumie i własnym sumieniu goiły się gorzej od tych na ciele, jednak był w stanie poświęcić się - a poświęcał się całe życie, altruistycznie rozrywając się na drobne cząstki, składając się w ofierze mniejszemu złu, którego najchętniej nie wybierałby nigdy - by tylko najmniejszy płomień nie przeciął porcelanowej cery jego siostry. A to jednak działo się; świadomie lub mniej kusiła niebezpieczeństwa, by rozdzierały jej gardło, wpijały się w żyły i doszczętnie niszczyły: od środka, niespostrzeżenie, w milczeniu. A wszystko, co dla niej robił, ginęło jak polny kwiat pod naporem podeszwy ciężkiego buta.
- Wiem, czego nie powinnaś robić - powiedział z ociąganiem, bezwolnie zaciskając w pięść i prostując palce jednej z dłoni, która wciąż pozostawała skryta w zgięciu łokcia. - Podejmować pospiesznych, lekkomyślnych decyzji. - Chciał dodać, że nie zawsze będzie ktoś, kto czujnym wzrokiem prześledzi każdy jej ruch, kto będzie gotów w każdej chwili zainterweniować; Garrett był wdzięczny Samuelowi za to, że ruszył jej na pomoc, choć jednocześnie przeklinał go w myśli. Mógł zaprotestować, nie zgodzić się, by rudy podlotek mieszał się w sprawy, które - choć dotkliwe - przestały już dotyczyć jej samej, a zyskały rangę szerszą, przystosowaną dla czarodziejów starszych, bardziej doświadczonych, odpowiednio przeszkolonych.
Jej słowa wytłumaczenia brzmiały tak oficjalnie, jak nauczona na pamięć regułka, która po wielokrotnym odbiciu się echem od lustrzanej tafli straciła jakikolwiek sens. Natrętne odczucia zbył ledwie zauważalnym drgnięciem kącika ust.
Nie skomentował najkrótszym półsłówkiem wspomnienia o Samuelu; od zawsze ich relacja była skomplikowana, szczególnie teraz, gdy zahaczała o tematy, na punkcie których był przewrażliwiony. Garrett nie lubił tracić kontroli, a choć cenił sobie spontaniczność i nagłe zwroty akcji, niczego nie cenił bardziej od (względnego) nadzoru. Nie podobały mu się sytuacje wymykające się spod mocno zaciskających się palców, tak mocno, że bielały mu knykcie, które bolały nie tylko tak, jak ugodzona duma; smakowały goryczą, poczuciem, że nie był dobrym bratem, że tylko łudził się, naumyślnie usprawiedliwiał własne błędy i rozgrzeszał się, choć nie przynosiło to odkupienia.
- Pójdziemy - potwierdził niewylewnie, zerkając na tarczę zegara wiszącego na ścianie, lecz mieli jeszcze dużo czasu. - Najchętniej nie opuszczałbym dzisiaj domu, ale umówiłem się z Dianą.
Ostatnio miał zbyt wiele okazji, by wyciągać z szafy eleganckie, grafitowe szaty. Pogrzeby. Przemówienia. Przyjęcia. Te miały tylko nakładać się, mnożyć kaskadami i unieruchamiać go. A to nie podobało się Garrettowi w najmniejszym stopniu.
- Wiem, czego nie powinnaś robić - powiedział z ociąganiem, bezwolnie zaciskając w pięść i prostując palce jednej z dłoni, która wciąż pozostawała skryta w zgięciu łokcia. - Podejmować pospiesznych, lekkomyślnych decyzji. - Chciał dodać, że nie zawsze będzie ktoś, kto czujnym wzrokiem prześledzi każdy jej ruch, kto będzie gotów w każdej chwili zainterweniować; Garrett był wdzięczny Samuelowi za to, że ruszył jej na pomoc, choć jednocześnie przeklinał go w myśli. Mógł zaprotestować, nie zgodzić się, by rudy podlotek mieszał się w sprawy, które - choć dotkliwe - przestały już dotyczyć jej samej, a zyskały rangę szerszą, przystosowaną dla czarodziejów starszych, bardziej doświadczonych, odpowiednio przeszkolonych.
Jej słowa wytłumaczenia brzmiały tak oficjalnie, jak nauczona na pamięć regułka, która po wielokrotnym odbiciu się echem od lustrzanej tafli straciła jakikolwiek sens. Natrętne odczucia zbył ledwie zauważalnym drgnięciem kącika ust.
Nie skomentował najkrótszym półsłówkiem wspomnienia o Samuelu; od zawsze ich relacja była skomplikowana, szczególnie teraz, gdy zahaczała o tematy, na punkcie których był przewrażliwiony. Garrett nie lubił tracić kontroli, a choć cenił sobie spontaniczność i nagłe zwroty akcji, niczego nie cenił bardziej od (względnego) nadzoru. Nie podobały mu się sytuacje wymykające się spod mocno zaciskających się palców, tak mocno, że bielały mu knykcie, które bolały nie tylko tak, jak ugodzona duma; smakowały goryczą, poczuciem, że nie był dobrym bratem, że tylko łudził się, naumyślnie usprawiedliwiał własne błędy i rozgrzeszał się, choć nie przynosiło to odkupienia.
- Pójdziemy - potwierdził niewylewnie, zerkając na tarczę zegara wiszącego na ścianie, lecz mieli jeszcze dużo czasu. - Najchętniej nie opuszczałbym dzisiaj domu, ale umówiłem się z Dianą.
Ostatnio miał zbyt wiele okazji, by wyciągać z szafy eleganckie, grafitowe szaty. Pogrzeby. Przemówienia. Przyjęcia. Te miały tylko nakładać się, mnożyć kaskadami i unieruchamiać go. A to nie podobało się Garrettowi w najmniejszym stopniu.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Różnica wieku pomiędzy nimi była spora. Gdy Lyra dopiero przyszła na świat, Garrett już wkrótce miał pójść do Hogwartu. Był też o wiele bardziej doświadczony życiowo i bardziej świadomy tego, co działo się w magicznym świecie. Niemniej jednak, życie było dla niej łaskawsze, nie musiała zmagać się z tyloma problemami i przeciwnościami, co brat, szczególnie odkąd zniknął ich ojciec. Miała więc dużo szczęścia i żywiła nadzieję, że tak pozostanie, że poważniejsze zawirowania zostaną jej oszczędzone. Jej oraz pozostałym jej bliskim. Garrett także nie powinien w tak młodym wieku musieć mierzyć się z tyloma sprawami, a jednak mierzył się, i choć Lyra jeszcze o tym nie wiedziała, właśnie wziął na siebie kolejną. Być może największą ze wszystkich.
Dziewczyną mimo wszystko kierowały inne pobudki niż pragnienie przygód i szukanie mocnych wrażeń. Raczej nie była typem osoby lubiącej niepotrzebne ryzyko, o wiele bardziej ceniła sobie spokój i stabilizację. Co nie znaczyło, że nie potrafiła wykazać się uporem, gdy uważała, że tak trzeba. W tamtej sytuacji czuła, że musi pokazać upór i determinację, by udowodnić swoje racje i odzyskać to, co poprzez fałszywe oskarżenia stanęło pod znakiem zapytania.
- Wiem, Garrett. Choć pewnie po fakcie – wymijająco wzruszyła ramionami, starając się sprawiać wrażenie, że jakoś otrząsnęła się po tamtym wydarzeniu. Jej słowa rzeczywiście mogły zabrzmieć nieco sztucznie, jak klepana z pamięci formułka. Gdy pojawiały się emocje, często nie wiedziała, co powiedzieć. – I wiem, że pewnie nie powinnam tego ukrywać. Teraz pewnie myślisz, że ci nie ufam. A to nieprawda, braciszku.
Samuel rzeczywiście mógł postawić się Woodowi i odradzić mu pomysł zabrania Lyry do kamienicy na Nokturnie, ale tak się nie stało. Jednak Lyrze nawet nie przeszło przez myśl obwinianie go, bo wydarzenia działy się tak szybko, że poszczególne elementy, prócz tych najbardziej drażliwych, niemal zacierały się w jej pamięci. Nastolatka pamiętała przede wszystkim to, że nie zbagatelizował sprawy, a w momencie, kiedy Wood ją zabrał, zaczął szukać prawdziwej podejrzanej.
Nagle jednak odezwała się znowu.
- Zastanawia mnie... Czy tamta kobieta, która ukradła mi włosy, by przybierać mój wygląd, mogła maczać palce w moich zanikach pamięci z lipca – wypaliła, mając nadzieję, że aurorzy niedługo ją znajdą, a tym samym Lyra nie będzie musiała zadręczać się tą sprawą.
Nie stała już obok brata; teraz znajdowała się obok biureczka, gładząc palcami miękkie włosie jednego z leżących na nim pędzli. Łatwiej jej było rzucić tak nieprzyjemny wniosek, nie patrząc prosto na Garretta.
Melanie najprawdopodobniej zabrała te włosy ze ściany, przy której Lyra przesiadywała w ciągu dnia ze swoimi obrazami, to byłoby najprostszą opcją, ale co, jeśli nie? Co, jeśli to ona ogłuszyła ją, zabrała włosy, a potem wymazała jej pamięć i podrzuciła w tym parku?
Pewne było, że zdecydowanie musiała wypytać Alexa o wysnute przez niego wnioski. Może nadarzy się do tego okazja na festiwalu, o ile Selwyn się tam wybierze. Dlatego tym bardziej musiała się tam pojawić, ale na szczęście Garrett nie upierał się, że miała pozostać w domu. Choć nawet, gdyby się upierał, pewnie i tak postawiłaby na swoim, najwyżej poleciałaby tam później i ze zmienionym wyglądem.
- Więc lecę z wami – rzekła, gdy oznajmił, że umówił się z narzeczoną. Pomyślała przelotnie o Dianie, której jeszcze nie znała, a która miała stać się żoną jej brata. Ale nie myślała jeszcze o własnych zaręczynach, o tych dowie się dopiero za niecałe cztery tygodnie.
Dziewczyną mimo wszystko kierowały inne pobudki niż pragnienie przygód i szukanie mocnych wrażeń. Raczej nie była typem osoby lubiącej niepotrzebne ryzyko, o wiele bardziej ceniła sobie spokój i stabilizację. Co nie znaczyło, że nie potrafiła wykazać się uporem, gdy uważała, że tak trzeba. W tamtej sytuacji czuła, że musi pokazać upór i determinację, by udowodnić swoje racje i odzyskać to, co poprzez fałszywe oskarżenia stanęło pod znakiem zapytania.
- Wiem, Garrett. Choć pewnie po fakcie – wymijająco wzruszyła ramionami, starając się sprawiać wrażenie, że jakoś otrząsnęła się po tamtym wydarzeniu. Jej słowa rzeczywiście mogły zabrzmieć nieco sztucznie, jak klepana z pamięci formułka. Gdy pojawiały się emocje, często nie wiedziała, co powiedzieć. – I wiem, że pewnie nie powinnam tego ukrywać. Teraz pewnie myślisz, że ci nie ufam. A to nieprawda, braciszku.
Samuel rzeczywiście mógł postawić się Woodowi i odradzić mu pomysł zabrania Lyry do kamienicy na Nokturnie, ale tak się nie stało. Jednak Lyrze nawet nie przeszło przez myśl obwinianie go, bo wydarzenia działy się tak szybko, że poszczególne elementy, prócz tych najbardziej drażliwych, niemal zacierały się w jej pamięci. Nastolatka pamiętała przede wszystkim to, że nie zbagatelizował sprawy, a w momencie, kiedy Wood ją zabrał, zaczął szukać prawdziwej podejrzanej.
Nagle jednak odezwała się znowu.
- Zastanawia mnie... Czy tamta kobieta, która ukradła mi włosy, by przybierać mój wygląd, mogła maczać palce w moich zanikach pamięci z lipca – wypaliła, mając nadzieję, że aurorzy niedługo ją znajdą, a tym samym Lyra nie będzie musiała zadręczać się tą sprawą.
Nie stała już obok brata; teraz znajdowała się obok biureczka, gładząc palcami miękkie włosie jednego z leżących na nim pędzli. Łatwiej jej było rzucić tak nieprzyjemny wniosek, nie patrząc prosto na Garretta.
Melanie najprawdopodobniej zabrała te włosy ze ściany, przy której Lyra przesiadywała w ciągu dnia ze swoimi obrazami, to byłoby najprostszą opcją, ale co, jeśli nie? Co, jeśli to ona ogłuszyła ją, zabrała włosy, a potem wymazała jej pamięć i podrzuciła w tym parku?
Pewne było, że zdecydowanie musiała wypytać Alexa o wysnute przez niego wnioski. Może nadarzy się do tego okazja na festiwalu, o ile Selwyn się tam wybierze. Dlatego tym bardziej musiała się tam pojawić, ale na szczęście Garrett nie upierał się, że miała pozostać w domu. Choć nawet, gdyby się upierał, pewnie i tak postawiłaby na swoim, najwyżej poleciałaby tam później i ze zmienionym wyglądem.
- Więc lecę z wami – rzekła, gdy oznajmił, że umówił się z narzeczoną. Pomyślała przelotnie o Dianie, której jeszcze nie znała, a która miała stać się żoną jej brata. Ale nie myślała jeszcze o własnych zaręczynach, o tych dowie się dopiero za niecałe cztery tygodnie.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Nie powiedział nic, jednak wreszcie opuścił ramiona, by spływały wzdłuż jego ciała; wciąż uważnie obserwował Lyrę, a coraz gorsze myśli wytrącały go z równowagi, przypominały o demonach, które odczuł, zapijając zeszłej nocy wszystkie lęki i wątpliwości. I choć wiedział, że w niczym to nie pomoże, wpadał w pułapkę - alkohol przynosił ulgę wyłącznie przez ulotne chwile, które gwałtownie wymykały się spomiędzy jego palców. Powinien być mądrzejszy, powinien zachowywać się odpowiedzialniej, powinien zawsze być ostoją spokoju - bo ktoś musiał ofiarować najbliższym troskę i niezachwiane wsparcie. Był jednak tylko człowiekiem, i to człowiekiem targanym przez sprzeczne emocje, człowiekiem, w którego dłoniach ktoś złożył zbyt wielki ciężar. Człowiekiem, który - szczelnie skrywając to pod maską wiecznego uśmiechu, jaki nawet jemu samemu zdawał się szczery - od wielu lat nie zaznał szczęścia i mimowolnie do niego dążył, nie bacząc na środki, nie bacząc na cenę. Łudził się, że własne odkupienie odnajdzie w złożeniu się najbliższym w ofierze; kompleks altruisty wpędzał go jednak do grobu, powoli, lecz skrupulatnie. Bezwzględnie. Skutecznie. Porywał się na rzeczy, które przerastały go tak mocno, że, tonąc w ich cieniu, nie dostrzegał nawet szczytu góry lodowej, a jej podwodna potęga również pozostawała tajemnicą.
Bo bał się. Bał się wtedy, gdy otwierał rano oczy, nie czując słodkiego zapachu i ciepła tuż obok, za którymi tęsknił; bał się, że kiedyś zapomni, choć często marzył o tym, by wspomnienia odeszły - a wraz z nimi cały ból, wszystkie myśli uciążliwie kołaczące się po głowie, wszystkie czy, ale i dlaczego, które mąciły spokojny sen, rysowały kolejne bruzdy na zmarszczonym czole i zmuszały go do ponownego przekładania książek na niebosiężnych regałach w kolejności, którą rozumiał tylko on; a może on również jej nie pojmował, po prostu potrzebując zająć czymś myśli - choćby badaniem palcami struktury ciężkich okładek, powolnym wdychaniem woni starego papieru. Która nie działała jak katharsis, a przedsmak gorzkiego potępienia.
- Nie myśl o tym - mruknął, bo sam także nie chciał myśleć; to wszystko miało zbyt wiele sensu, zbyt zgrabnie łączyło się w całość, by móc okazać się nieprawdą. Ale tą sprawą zajmie się sam, w ciszy, ukryciu, z daleka od naiwnych oczu, które i tak zobaczyły już zbyt wiele. W końcu był specjalistą. Już nie raz zmagał się z ludzkim cierpieniem.
Musiał to przemyśleć jeszcze co najmniej trzy razy, zanim zacznie podejmować decyzje; choć często dawał się ponieść emocjom, pozwalał instynktowi zaprowadzić go prosto do celu, tym razem obawiał się, że najdrobniejszy błąd będzie kosztował zbyt wiele. Że już nigdy nie wybaczy sobie, gdy go popełni, dodając tym samym na niekończącą się listę rzeczy, zrobienia których do tej pory żałował. Bądź niezrobienia.
Znów założył ręce na piersi - jakby w obronnym geście przed samym sobą.
- Pójdę się przygotować - powiedział wreszcie, ponownie zerkając z ukosa na zegar; wskazówki nie przesunęły się zbyt wiele, ale Garrett nie mógł już dłużej tkwić w bezruchu - tym razem pragnął zapomnieć. Chociaż na chwilę łudzić się, że największy problem to która szata jest najodpowiedniejsza na tę okazję, co powinien powiedzieć Dianie na powitanie, jak skutecznie pozorować sympatię do tych, których w głębi duszy nie znosił.
Nie chciał już planować, jak zmierzyć się z rzeczywistością. Zaczynała go przerastać.
| zt
Bo bał się. Bał się wtedy, gdy otwierał rano oczy, nie czując słodkiego zapachu i ciepła tuż obok, za którymi tęsknił; bał się, że kiedyś zapomni, choć często marzył o tym, by wspomnienia odeszły - a wraz z nimi cały ból, wszystkie myśli uciążliwie kołaczące się po głowie, wszystkie czy, ale i dlaczego, które mąciły spokojny sen, rysowały kolejne bruzdy na zmarszczonym czole i zmuszały go do ponownego przekładania książek na niebosiężnych regałach w kolejności, którą rozumiał tylko on; a może on również jej nie pojmował, po prostu potrzebując zająć czymś myśli - choćby badaniem palcami struktury ciężkich okładek, powolnym wdychaniem woni starego papieru. Która nie działała jak katharsis, a przedsmak gorzkiego potępienia.
- Nie myśl o tym - mruknął, bo sam także nie chciał myśleć; to wszystko miało zbyt wiele sensu, zbyt zgrabnie łączyło się w całość, by móc okazać się nieprawdą. Ale tą sprawą zajmie się sam, w ciszy, ukryciu, z daleka od naiwnych oczu, które i tak zobaczyły już zbyt wiele. W końcu był specjalistą. Już nie raz zmagał się z ludzkim cierpieniem.
Musiał to przemyśleć jeszcze co najmniej trzy razy, zanim zacznie podejmować decyzje; choć często dawał się ponieść emocjom, pozwalał instynktowi zaprowadzić go prosto do celu, tym razem obawiał się, że najdrobniejszy błąd będzie kosztował zbyt wiele. Że już nigdy nie wybaczy sobie, gdy go popełni, dodając tym samym na niekończącą się listę rzeczy, zrobienia których do tej pory żałował. Bądź niezrobienia.
Znów założył ręce na piersi - jakby w obronnym geście przed samym sobą.
- Pójdę się przygotować - powiedział wreszcie, ponownie zerkając z ukosa na zegar; wskazówki nie przesunęły się zbyt wiele, ale Garrett nie mógł już dłużej tkwić w bezruchu - tym razem pragnął zapomnieć. Chociaż na chwilę łudzić się, że największy problem to która szata jest najodpowiedniejsza na tę okazję, co powinien powiedzieć Dianie na powitanie, jak skutecznie pozorować sympatię do tych, których w głębi duszy nie znosił.
Nie chciał już planować, jak zmierzyć się z rzeczywistością. Zaczynała go przerastać.
| zt
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
31.08.1995
Dostałam sowę akurat jak wykładałam na ozdobny talerz ciasto z masą kokosową. Zdążyłam już rozpakować wszystkie swoje rzeczy w nowym domu. Harriett była cudowna, a Seth… Och, czasami chciałam go zabierać do pracy, bo tak trudno było nam się rozstawać. Dziś jeszcze przed pracą nie wiedziałam, co mogę ze sobą zrobić. W weekendy często zapraszano tu gości, a ja starałam się, żeby cały dom (chociaż to było niemożliwe, bo jego metraż przewyższał wszelkie moje oczekiwania) pachniał świeżymi wypiekami. Po odczytaniu listu, nie mogłam po prostu na niego odpisać. Włożyłam część ciasta do chłodni, a resztę zapakowałam do pojemnika. Nie lubiłam podróży Błędnym Rycerzem, ale póki nie zdam egzaminu na teleportację, byłam na niego skazana. Cały czas miałam zbyt wiele zajęć, żeby się do niego przyłożyć. W czasie podróży zdążyłam zapleść z włosów kłosa, ale żołądek dosłownie wywrócił mi się do góry nogami. Gdy pukałam do drzwi domów Weasley’ów, trzymałam się za próg, powstrzymując kolejną fazę mdłości. Poprosiłam od razu o wodę, wciskając Lyrze pudełko z ciastem. Oddychałam głęboko kilka razy w kuchni, a gdy przeszło to paskudne ściskanie w żołądku, poprosiłam, żebyśmy przeniosły się z herbatą do jej pokoju. Uwielbiałam zapach ich domu. Miałam wrażenie, że zawsze czeka na mnie w dzbanuszku świeżo zaparzona herbata.
- Co się stało, jesteś zdrowa? – spytałam, nie chciałam jej mówić, że w torebce mam zawsze kilka niezbędnych eliksirów, ale wiadomość z tekstem „musze ci coś powiedzieć!!!” wiązała się z samymi pesymistycznymi myślami.
Dostałam sowę akurat jak wykładałam na ozdobny talerz ciasto z masą kokosową. Zdążyłam już rozpakować wszystkie swoje rzeczy w nowym domu. Harriett była cudowna, a Seth… Och, czasami chciałam go zabierać do pracy, bo tak trudno było nam się rozstawać. Dziś jeszcze przed pracą nie wiedziałam, co mogę ze sobą zrobić. W weekendy często zapraszano tu gości, a ja starałam się, żeby cały dom (chociaż to było niemożliwe, bo jego metraż przewyższał wszelkie moje oczekiwania) pachniał świeżymi wypiekami. Po odczytaniu listu, nie mogłam po prostu na niego odpisać. Włożyłam część ciasta do chłodni, a resztę zapakowałam do pojemnika. Nie lubiłam podróży Błędnym Rycerzem, ale póki nie zdam egzaminu na teleportację, byłam na niego skazana. Cały czas miałam zbyt wiele zajęć, żeby się do niego przyłożyć. W czasie podróży zdążyłam zapleść z włosów kłosa, ale żołądek dosłownie wywrócił mi się do góry nogami. Gdy pukałam do drzwi domów Weasley’ów, trzymałam się za próg, powstrzymując kolejną fazę mdłości. Poprosiłam od razu o wodę, wciskając Lyrze pudełko z ciastem. Oddychałam głęboko kilka razy w kuchni, a gdy przeszło to paskudne ściskanie w żołądku, poprosiłam, żebyśmy przeniosły się z herbatą do jej pokoju. Uwielbiałam zapach ich domu. Miałam wrażenie, że zawsze czeka na mnie w dzbanuszku świeżo zaparzona herbata.
- Co się stało, jesteś zdrowa? – spytałam, nie chciałam jej mówić, że w torebce mam zawsze kilka niezbędnych eliksirów, ale wiadomość z tekstem „musze ci coś powiedzieć!!!” wiązała się z samymi pesymistycznymi myślami.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
/po zaręczynach
Tego dnia pozostała w domu. Tak, jak miesiąc temu, choć wtedy w jej głowie kłębiły się inne myśli. Podczas gdy wtedy była roztrzęsiona po swojej nokturnowej „przygodzie” i ogarnięta strachem przed czarownicą, która na jej oczach zabiła doświadczonego aurora, oraz obawiała się reakcji brata, dziś absorbowało ją coś zupełnie innego.
Siedziała na parapecie w swoim pokoju, wyglądając przez okno na znajdującą się poniżej londyńską ulicę. Jej ręce były splecione na kolanach, a oczy co chwilę odwracały się od okna, by spocząć na pierścionku zaręczynowym znajdującym się na jej palcu. Muskała opuszkami jasną perłę, zdobytą niegdyś przez Glaucusa i osadzoną w pierścionku, który podarował właśnie jej podczas zaaranżowanych zaręczyn.
Wciąż próbowała się oswoić z myślą, że rodzina postanowiła wydać ją właśnie za Traversa. Dwanaście lat od niej starszego, dużo bardziej doświadczonego życiowo i zapewne cieszącego się powodzeniem. Jej przyjaciela, z którym rozmawiała na Pokątnej i który przynosił jej przybory malarskie przywiezione ze swoich wyjazdów. Z jednej strony powinna się cieszyć, że była taką szczęściarą w przeciwieństwie do dziewcząt wydawanych za zupełnie nieznanych sobie mężczyzn, z drugiej, bała się utraty przyjaźni Glaucusa, bała się, że narzeczeństwo zmieni ich relacje, pokieruje je w stronę, której żadne z nich nie chciało. Bardzo lubiła Glaucusa, ale go nie kochała, nie znała jeszcze tego uczucia, ale nie wykluczała tej możliwości w przyszłości. Teraz jednak póki co musiała poukładać sobie to wszystko w głowie, oswoić się z tymi myślami oraz z powinnościami, które spadły na nią wraz z przyjęciem pierścionka.
I koniecznie musiała z kimś porozmawiać. Kimś bliskim jej wiekiem, kogo znała i lubiła, i kto jednocześnie nie był żadnym z jej braci ani dalszej rodziny.
Wybór padł na Eilis, dosyć dobrą znajomą, poznaną jeszcze w czasach nauki w Hogwarcie. Lyra miała nadzieję, że nie przeszkadza dziewczynie w niczym ważnym, chciała po prostu porozmawiać, tym bardziej, że i tak dosyć dawno się nie widziały. Naskrobała więc szybki list, który zabrała jej mała sówka, Złotko.
A później pozostawało jej po prostu czekać na odpowiedź. Garretta nie było w domu, więc wciąż siedziała w swoim pokoju, rozmyślając.
Jakiś czas później usłyszała pukanie do drzwi mieszkania. Wyszła z pokoju i szybko przecięła maleńki przedpokój, by otworzyć drzwi i wpuścić pannę Sykes do środka.
- Cześć. Cieszę się, że przyszłaś – powitała ją, przyjmując pudełko z ciastem. – Tak, ja tylko... chciałam z kimś porozmawiać. Ale to za chwilę, najpierw zrobię herbaty.
Przeszły do kuchni, gdzie Lyra szybko przygotowała herbatę. Potem udały się do jej pokoju, gdzie Lyra położyła na chybotliwym stoliczku filiżanki z gorącym napojem oraz ciasto, które wyłożyła z pudełka na talerzyk.
- Nie, tym razem na szczęście nie chodzi o problemy ze zdrowiem, a zapasy eliksiru jeszcze mam – wyjaśniła. Rano zażyła kolejną dawkę, więc czuła się dobrze, przynajmniej pod tym względem. – Ja po prostu... – Zmieszała się nieznacznie, ale podniosła nieco wyżej dłoń, tak, by Eilis mogła zobaczyć pierścionek zaręczynowy.
Tego dnia pozostała w domu. Tak, jak miesiąc temu, choć wtedy w jej głowie kłębiły się inne myśli. Podczas gdy wtedy była roztrzęsiona po swojej nokturnowej „przygodzie” i ogarnięta strachem przed czarownicą, która na jej oczach zabiła doświadczonego aurora, oraz obawiała się reakcji brata, dziś absorbowało ją coś zupełnie innego.
Siedziała na parapecie w swoim pokoju, wyglądając przez okno na znajdującą się poniżej londyńską ulicę. Jej ręce były splecione na kolanach, a oczy co chwilę odwracały się od okna, by spocząć na pierścionku zaręczynowym znajdującym się na jej palcu. Muskała opuszkami jasną perłę, zdobytą niegdyś przez Glaucusa i osadzoną w pierścionku, który podarował właśnie jej podczas zaaranżowanych zaręczyn.
Wciąż próbowała się oswoić z myślą, że rodzina postanowiła wydać ją właśnie za Traversa. Dwanaście lat od niej starszego, dużo bardziej doświadczonego życiowo i zapewne cieszącego się powodzeniem. Jej przyjaciela, z którym rozmawiała na Pokątnej i który przynosił jej przybory malarskie przywiezione ze swoich wyjazdów. Z jednej strony powinna się cieszyć, że była taką szczęściarą w przeciwieństwie do dziewcząt wydawanych za zupełnie nieznanych sobie mężczyzn, z drugiej, bała się utraty przyjaźni Glaucusa, bała się, że narzeczeństwo zmieni ich relacje, pokieruje je w stronę, której żadne z nich nie chciało. Bardzo lubiła Glaucusa, ale go nie kochała, nie znała jeszcze tego uczucia, ale nie wykluczała tej możliwości w przyszłości. Teraz jednak póki co musiała poukładać sobie to wszystko w głowie, oswoić się z tymi myślami oraz z powinnościami, które spadły na nią wraz z przyjęciem pierścionka.
I koniecznie musiała z kimś porozmawiać. Kimś bliskim jej wiekiem, kogo znała i lubiła, i kto jednocześnie nie był żadnym z jej braci ani dalszej rodziny.
Wybór padł na Eilis, dosyć dobrą znajomą, poznaną jeszcze w czasach nauki w Hogwarcie. Lyra miała nadzieję, że nie przeszkadza dziewczynie w niczym ważnym, chciała po prostu porozmawiać, tym bardziej, że i tak dosyć dawno się nie widziały. Naskrobała więc szybki list, który zabrała jej mała sówka, Złotko.
A później pozostawało jej po prostu czekać na odpowiedź. Garretta nie było w domu, więc wciąż siedziała w swoim pokoju, rozmyślając.
Jakiś czas później usłyszała pukanie do drzwi mieszkania. Wyszła z pokoju i szybko przecięła maleńki przedpokój, by otworzyć drzwi i wpuścić pannę Sykes do środka.
- Cześć. Cieszę się, że przyszłaś – powitała ją, przyjmując pudełko z ciastem. – Tak, ja tylko... chciałam z kimś porozmawiać. Ale to za chwilę, najpierw zrobię herbaty.
Przeszły do kuchni, gdzie Lyra szybko przygotowała herbatę. Potem udały się do jej pokoju, gdzie Lyra położyła na chybotliwym stoliczku filiżanki z gorącym napojem oraz ciasto, które wyłożyła z pudełka na talerzyk.
- Nie, tym razem na szczęście nie chodzi o problemy ze zdrowiem, a zapasy eliksiru jeszcze mam – wyjaśniła. Rano zażyła kolejną dawkę, więc czuła się dobrze, przynajmniej pod tym względem. – Ja po prostu... – Zmieszała się nieznacznie, ale podniosła nieco wyżej dłoń, tak, by Eilis mogła zobaczyć pierścionek zaręczynowy.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Nigdy nie zastanawiałam się, jak to żyć w szlacheckim rodzie. Moja rodzina czasami była bardziej szalona od tej z guwernantką, wystawnym dworem i wyrafinowanym życiem. Nie chciałam wiedzieć jakby się potoczyło życie, gdybym została w Burke. Cieszyłam się, że w zasadzie mi wszystko wolno. Mama co prawda wychowywała mnie zgodnie z rodzinnymi zasadami, ale nie obowiązywała mnie przeklęta mania „a co ludzie powiedzą jak będziesz grać na mugolskich skrzypcach?” Na samą myśl zrobiło mi się przykro. Skrzypce wciąż były zamknięte u rodziców, a ja nie potrafiłam o nich zapomnieć. Każdego dnia co raz bardziej bolały mnie stawy, ale bałam się mówić o tym Lyrze. Nawet jak się przyjaźniłyśmy od szkoły, nie potrafiłam wciąż rozmawiać o chorobie. Wszystko zamiatałam pod dywan i zmieniałam temat. Nawet teraz zaciskałam w dłonie piąstki, czując jak nawet ciepło źle wpływa na moje stawy. Miałam wrażenie, że kości ocierają się o siebie. Nauczyłam się nawet nie krzywić za każdym razem, gdy nadchodzi fala bólu.
- Możesz dodać do herbaty kostki lodu? Tak strasznie mi niedobrze… – powiedziałam jeszcze w kuchni, trzymając się za brzuch. Lyra musiała wiedzieć o moich bolączkach z Błędny Rycerzem i że nie mam nigdy czasu podejść do egzaminu z aportacji. Zawsze biadoliłam, że kupię jej kominek za eliksiry podawane pod ladą, bo nie mam siły na te podróże. Od niedawna mieszkałam pod Londynem i ta wyprawa psuła cały dzień. Prędko pozbywając się negatywnych emocji, poprosiłam, aby to Lyra wzięła filiżanki. Moje dłonie nie były niestety godne zaufania.
- Och, przecież wiesz, że nie ma nigdy problemu, tylko gdybyście w końcu wstawili sobie kominek… – zaczęłam mało delikatnie, wachlując swoją twarz dłonią. Był upalny dzień, a te szalony autobus… Westchnęłam cicho, pokazując ręką, że odcinam się od swojego marudzenia.
- Na pewno masz? Jesteś trochę blada – pogłaskałam ją po ramieniu i w sumie od razu mocno przytuliłam, bo się stęskniłam. Ciągle tylko praca, dzieci, praca, Sam, a to w sumie też praca… Bałam się, że wydarzyło się coś, co mogłam przegapić. Szybko ogarnęłam jej posturę, czy nie ucierpiała może w jakimś pojedynku, ale wydawała się być naprawdę zdrowa.
- Chyba schudłaś, nie wiem, coś jest w Tobie takiego… – urwałam, bacznie się jej przyglądając. Może przestała malować? Och, nie mogłaby tego mi zrobić… Nie pozbyłaby się pasji. Nagle otworzyłam szeroko buzię, a z niej wydobył się szalony pisk. Zaczęłam skakać wokół niej, nie przejmując się tym, że mogę powylewać herbatę. W sumie nie pamiętam, czy miała kandydata na narzeczonego, ale pierścionek miała naprawdę wyjątkowy.
- O rany, gratulację, jaki on jest? – piszczałam i od razu rzuciłam się na przyjaciółkę, ściskając ją jak szalona. Wybierzemy najpiękniejszą sukienkę! Och, może Harriett ją uszyje! Wspaniały pomysł, o rany jak cudownie.
- Możesz dodać do herbaty kostki lodu? Tak strasznie mi niedobrze… – powiedziałam jeszcze w kuchni, trzymając się za brzuch. Lyra musiała wiedzieć o moich bolączkach z Błędny Rycerzem i że nie mam nigdy czasu podejść do egzaminu z aportacji. Zawsze biadoliłam, że kupię jej kominek za eliksiry podawane pod ladą, bo nie mam siły na te podróże. Od niedawna mieszkałam pod Londynem i ta wyprawa psuła cały dzień. Prędko pozbywając się negatywnych emocji, poprosiłam, aby to Lyra wzięła filiżanki. Moje dłonie nie były niestety godne zaufania.
- Och, przecież wiesz, że nie ma nigdy problemu, tylko gdybyście w końcu wstawili sobie kominek… – zaczęłam mało delikatnie, wachlując swoją twarz dłonią. Był upalny dzień, a te szalony autobus… Westchnęłam cicho, pokazując ręką, że odcinam się od swojego marudzenia.
- Na pewno masz? Jesteś trochę blada – pogłaskałam ją po ramieniu i w sumie od razu mocno przytuliłam, bo się stęskniłam. Ciągle tylko praca, dzieci, praca, Sam, a to w sumie też praca… Bałam się, że wydarzyło się coś, co mogłam przegapić. Szybko ogarnęłam jej posturę, czy nie ucierpiała może w jakimś pojedynku, ale wydawała się być naprawdę zdrowa.
- Chyba schudłaś, nie wiem, coś jest w Tobie takiego… – urwałam, bacznie się jej przyglądając. Może przestała malować? Och, nie mogłaby tego mi zrobić… Nie pozbyłaby się pasji. Nagle otworzyłam szeroko buzię, a z niej wydobył się szalony pisk. Zaczęłam skakać wokół niej, nie przejmując się tym, że mogę powylewać herbatę. W sumie nie pamiętam, czy miała kandydata na narzeczonego, ale pierścionek miała naprawdę wyjątkowy.
- O rany, gratulację, jaki on jest? – piszczałam i od razu rzuciłam się na przyjaciółkę, ściskając ją jak szalona. Wybierzemy najpiękniejszą sukienkę! Och, może Harriett ją uszyje! Wspaniały pomysł, o rany jak cudownie.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Weasleyowie na ogół uchodzili za tolerancyjny ród, a przez zubożenie nie byli szczególnie szanowani ani nie budzili większego zainteresowania magicznej społeczności. Dzięki temu zwykle mogli cieszyć się większą swobodą... Która jednak najwyraźniej kończyła się, gdy chodziło o kwestię zaaranżowanych małżeństw. Choć Lyra miała zaledwie osiemnaście lat, już postanowiono zadecydować o jej przyszłości i wybrano dla niej narzeczonego z rodu czystej krwi pozostającego w pozytywnych stosunkach z Weasleyami.
- Oczywiście, zaraz to zrobię – zapewniła, zamieniając zaklęciem odrobinę wody w lód i dodając do herbaty. Nie wiedziała, że sprawa choroby Eilis wygląda aż tak poważnie, gdyż dziewczyna unikała rozmów na ten temat. W zielonych oczach Lyry błysnął jednak lekki niepokój; panna Sykes nie wyglądała najlepiej. Czyżby chodziło tylko o niechęć do podróżowania Błędnym Rycerzem, czy może o tę tajemniczą chorobę? A może to po prostu kwestia dużej ilości pracy, którą brała na siebie dziewczyna? – Mam nadzieję, że i ty dobrze się czujesz? Może jednak zbyt dużo na siebie wzięłaś? Mam nadzieję, że przyjście tu nie było dla ciebie dużym kłopotem.
Przeszły do jej pokoju.
- O tak, przydałby nam się kominek. Choćby po to, by grzać się przed nim w zimowe wieczory, choć oczywiście, do przemieszczania i rozmów też by się przydał – rzekła. Mieszkanko Garretta było niewielkie i umeblowane bardzo skromnie, ponieważ Weasleyowie byli biedni, no i Garrett, zajęty licznymi obowiązkami aurora, spędzał tu niewiele czasu. Lyra jednak starała się jak mogła, by nadać wnętrzom przytulniejszego wyrazu.
Lyra zawsze była blada, a od czasu wypadku sprzed ponad roku rzeczywiście jeszcze bardziej schudła i wciąż nie całkiem wróciła do wcześniejszej formy, a także brakowało jej samozaparcia by stale pamiętać o utrzymaniu metamorfozy mającej dawać wrażenie, że nie jest tak mizerna. Jednak gdy pamiętała o zażywaniu eliksirów, skutki pozaklęciowe prawie jej nie doskwierały, poza tym, że ogólnie szybciej niż kiedyś się męczyła.
- Tak, na razie wszystko jest w porządku. Gdy będzie mi brakować kolejnych dawek, na pewno dam znać. – Lyra czasem prosiła Eilis o eliksiry, gdy tylko ta miała chwilkę czasu i nie była zajęta pracą. Gdy miała dużo zadań, wtedy Lyra korzystała z usług apteki na Pokątnej.
Oczywiście, że nie przestała malować. Nie wyobrażała sobie życia bez malowania; nawet teraz w jej pokoju można było zobaczyć kilka niedokończonych, dopiero malowanych obrazów, poza tymi, które wisiały na ścianach od dłuższego czasu. Sztuka była tym, co je łączyło, choć każda przeżywała ją w inny sposób. Eilis grała, a Lyra malowała.
Dziewczyna szybko zauważyła pierścionek na palcu Lyry. Zareagowała bardzo entuzjastycznie, więc nawet Lyrze, mimo licznych niepokojów związanych z zaręczynami, udało się przywołać na twarz lekki uśmiech.
- Zaręczyliśmy się parę dni temu – wyznała. – Dowiedziałam się niewiele wcześniej... Nasz związek został zaaranżowany przez nasze rodziny, więc niestety to nie powiew romantycznej miłości. Choć oczywiście mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Uśmiech zbladł. Miała nadzieję, że z czasem pokocha Glaucusa. Pierwszego dnia, kiedy matka powiadomiła ją o tym, co ją wkrótce czeka, w nocy przez kilka godzin płakała w poduszkę, poruszona nie tylko myślą, że ma się zaręczyć, ale tym, że to już. I z kim. Potem przygotowywała się psychicznie na zaręczyny, a gdy w końcu miała je za sobą, próbowała oswoić się z myślą, że wkrótce, pewnie za kilka miesięcy, czeka ją ślub z mężczyzną, który był jej przyjacielem, a stanie się mężem.
/sorki za tę długość, starałam się streszczać
- Oczywiście, zaraz to zrobię – zapewniła, zamieniając zaklęciem odrobinę wody w lód i dodając do herbaty. Nie wiedziała, że sprawa choroby Eilis wygląda aż tak poważnie, gdyż dziewczyna unikała rozmów na ten temat. W zielonych oczach Lyry błysnął jednak lekki niepokój; panna Sykes nie wyglądała najlepiej. Czyżby chodziło tylko o niechęć do podróżowania Błędnym Rycerzem, czy może o tę tajemniczą chorobę? A może to po prostu kwestia dużej ilości pracy, którą brała na siebie dziewczyna? – Mam nadzieję, że i ty dobrze się czujesz? Może jednak zbyt dużo na siebie wzięłaś? Mam nadzieję, że przyjście tu nie było dla ciebie dużym kłopotem.
Przeszły do jej pokoju.
- O tak, przydałby nam się kominek. Choćby po to, by grzać się przed nim w zimowe wieczory, choć oczywiście, do przemieszczania i rozmów też by się przydał – rzekła. Mieszkanko Garretta było niewielkie i umeblowane bardzo skromnie, ponieważ Weasleyowie byli biedni, no i Garrett, zajęty licznymi obowiązkami aurora, spędzał tu niewiele czasu. Lyra jednak starała się jak mogła, by nadać wnętrzom przytulniejszego wyrazu.
Lyra zawsze była blada, a od czasu wypadku sprzed ponad roku rzeczywiście jeszcze bardziej schudła i wciąż nie całkiem wróciła do wcześniejszej formy, a także brakowało jej samozaparcia by stale pamiętać o utrzymaniu metamorfozy mającej dawać wrażenie, że nie jest tak mizerna. Jednak gdy pamiętała o zażywaniu eliksirów, skutki pozaklęciowe prawie jej nie doskwierały, poza tym, że ogólnie szybciej niż kiedyś się męczyła.
- Tak, na razie wszystko jest w porządku. Gdy będzie mi brakować kolejnych dawek, na pewno dam znać. – Lyra czasem prosiła Eilis o eliksiry, gdy tylko ta miała chwilkę czasu i nie była zajęta pracą. Gdy miała dużo zadań, wtedy Lyra korzystała z usług apteki na Pokątnej.
Oczywiście, że nie przestała malować. Nie wyobrażała sobie życia bez malowania; nawet teraz w jej pokoju można było zobaczyć kilka niedokończonych, dopiero malowanych obrazów, poza tymi, które wisiały na ścianach od dłuższego czasu. Sztuka była tym, co je łączyło, choć każda przeżywała ją w inny sposób. Eilis grała, a Lyra malowała.
Dziewczyna szybko zauważyła pierścionek na palcu Lyry. Zareagowała bardzo entuzjastycznie, więc nawet Lyrze, mimo licznych niepokojów związanych z zaręczynami, udało się przywołać na twarz lekki uśmiech.
- Zaręczyliśmy się parę dni temu – wyznała. – Dowiedziałam się niewiele wcześniej... Nasz związek został zaaranżowany przez nasze rodziny, więc niestety to nie powiew romantycznej miłości. Choć oczywiście mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Uśmiech zbladł. Miała nadzieję, że z czasem pokocha Glaucusa. Pierwszego dnia, kiedy matka powiadomiła ją o tym, co ją wkrótce czeka, w nocy przez kilka godzin płakała w poduszkę, poruszona nie tylko myślą, że ma się zaręczyć, ale tym, że to już. I z kim. Potem przygotowywała się psychicznie na zaręczyny, a gdy w końcu miała je za sobą, próbowała oswoić się z myślą, że wkrótce, pewnie za kilka miesięcy, czeka ją ślub z mężczyzną, który był jej przyjacielem, a stanie się mężem.
/sorki za tę długość, starałam się streszczać
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Staram się aż tak bardzo nie trzymać za brzuch, ale Błędny Rycerz zawsze będzie największą pomyłką w magicznym transporcie. Za każdym razem jak z niego wychodziłam, obiecywałam sobie, że następnego dnia pójdę do Ministerstwa i zapiszę się na kurs aportacji. Lyra miała rację. Ciągle byłam w biegu, nie miałam kiedy odpocząć. Czasami miałam takie soboty, gdy łykałam eliksir słodkiego snu i odcinałam się od świata. Ale to było naprawdę rzadko. To ludzie ładowali moje baterie. Machnęłam ręką, próbując ją uspokoić.
- Och, wiesz jak na mnie działa Błędny Rycerz, naprawdę za chwilę mi przejdzie, nie wiem, kto im dał czarodziejskie prawo jazdy… – mruknęłam ni to do Lyry ni to siebie. Nie wiedziałam, czy próbuje pocieszyć siebie czy ją. Nie chciałam ciągle wracać do tego przeklętego transportu, więc szłam za Lyrą prosto do pokoju. Ich dom zawsze był taki radosny. Niewielkie pomieszczenia przypominały rodzinne ciepło. Bardzo lubiłam do nich przychodzić. Oczywiście nigdy z pustymi rękami. Czułam się tu zawsze mile widziana, tak jakbym była siostrą Lyry i wszyscy czekali tylko na mój przyjazd.
- Naprawdę muszę porozmawiać o tym z Garrettem, dla niego też byłoby to duże ułatwienie – powiedziałam, bo jeśli był aurorem to mógł również przedostać się do Ministerstwa za pomocą sieci Fiuu. Wielokrotnie Lyrze powtarzałam, że może przyjeżdżać do mnie w najgorsze zimowe wieczory, ale teraz nawet nie wiem, jak Harriett zareagowałaby na gości. Musiałam się jej tego spytać przy najbliższej okazji. Czy powinnam przyjmować gości tylko w swojej pracowni w Mungu? Przyjęłam z większym spokojem, że Lyra ma ciągle zapas eliksirów i nie potrzebuje mojej medycznej pomocy. Bałam się o nią jak o swoją siostrę. Czasami miałam wrażenie, że to właśnie z nią mam lepszy kontakt niż z częścią swojej rodziny. Gdy przestałam ją ściskać, a prawie wręcz dusić, próbowałam się uspokoić, siadając na łóżku i krzyżując nogi.
- Och, jak wyglądają takie zaręczyny? Mama nie chciała mi nic opowiedzieć jak to jest w rodach… Przyklęknął? Myślisz, że to rodowy pierścionek? Jest taki wspaniały. – jeszcze raz chwyciłam ją za dłoń, obserwując uważnie biżuterię. Trochę jej zazdrościłam. Była ode mnie młodsza i już miała męża, a ja zaraz skończę dwadzieścia jeden lat i… Aż łza mi poleciała po policzku.
- Lyra, skarbie, na pewno się dogadacie, w końcu musicie wychować wspaniałe dzieciaki, będziesz świetną żoną – próbowałam ją pocieszyć, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby mama wysłała mi wiadomość, że za dwa miesiące biorę ślub. Nawet jeśli byłby to Wujek Anthony, zaczęłabym panikować i zrobiłabym wszystko, aby to anulować. Czyli prawdziwa miłość nie istnieje? Ale mama z tatą… Szybko wróciłam myślami do Lyry, ponownie ją przytulając – Pokocha nie tylko ciebie, ale i twoje obrazy – wyrzuciłam z siebie szybko, ale nie wiedziałam, czy pocieszam ją czy dobijam.
- Och, wiesz jak na mnie działa Błędny Rycerz, naprawdę za chwilę mi przejdzie, nie wiem, kto im dał czarodziejskie prawo jazdy… – mruknęłam ni to do Lyry ni to siebie. Nie wiedziałam, czy próbuje pocieszyć siebie czy ją. Nie chciałam ciągle wracać do tego przeklętego transportu, więc szłam za Lyrą prosto do pokoju. Ich dom zawsze był taki radosny. Niewielkie pomieszczenia przypominały rodzinne ciepło. Bardzo lubiłam do nich przychodzić. Oczywiście nigdy z pustymi rękami. Czułam się tu zawsze mile widziana, tak jakbym była siostrą Lyry i wszyscy czekali tylko na mój przyjazd.
- Naprawdę muszę porozmawiać o tym z Garrettem, dla niego też byłoby to duże ułatwienie – powiedziałam, bo jeśli był aurorem to mógł również przedostać się do Ministerstwa za pomocą sieci Fiuu. Wielokrotnie Lyrze powtarzałam, że może przyjeżdżać do mnie w najgorsze zimowe wieczory, ale teraz nawet nie wiem, jak Harriett zareagowałaby na gości. Musiałam się jej tego spytać przy najbliższej okazji. Czy powinnam przyjmować gości tylko w swojej pracowni w Mungu? Przyjęłam z większym spokojem, że Lyra ma ciągle zapas eliksirów i nie potrzebuje mojej medycznej pomocy. Bałam się o nią jak o swoją siostrę. Czasami miałam wrażenie, że to właśnie z nią mam lepszy kontakt niż z częścią swojej rodziny. Gdy przestałam ją ściskać, a prawie wręcz dusić, próbowałam się uspokoić, siadając na łóżku i krzyżując nogi.
- Och, jak wyglądają takie zaręczyny? Mama nie chciała mi nic opowiedzieć jak to jest w rodach… Przyklęknął? Myślisz, że to rodowy pierścionek? Jest taki wspaniały. – jeszcze raz chwyciłam ją za dłoń, obserwując uważnie biżuterię. Trochę jej zazdrościłam. Była ode mnie młodsza i już miała męża, a ja zaraz skończę dwadzieścia jeden lat i… Aż łza mi poleciała po policzku.
- Lyra, skarbie, na pewno się dogadacie, w końcu musicie wychować wspaniałe dzieciaki, będziesz świetną żoną – próbowałam ją pocieszyć, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby mama wysłała mi wiadomość, że za dwa miesiące biorę ślub. Nawet jeśli byłby to Wujek Anthony, zaczęłabym panikować i zrobiłabym wszystko, aby to anulować. Czyli prawdziwa miłość nie istnieje? Ale mama z tatą… Szybko wróciłam myślami do Lyry, ponownie ją przytulając – Pokocha nie tylko ciebie, ale i twoje obrazy – wyrzuciłam z siebie szybko, ale nie wiedziałam, czy pocieszam ją czy dobijam.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pokój Lyry
Szybka odpowiedź