Pokój Lyry
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Lyry
Pokój Lyry jest niewielki i skromny, ale przytulny, o jasnych ścianach i drewnianej podłodze. Znajduje się tutaj łóżko, szafka, niewielkie biureczko oraz kącik w pobliżu okna, gdzie maluje. Na ścianach wisi kilka jej obrazów, a na wyściełanym, szerokim parapecie lubi przesiadywać i wyglądać na znajdującą się poniżej ulicę.
Wzruszył ramionami. Czy on był oklumentą? On mógł tylko strzelać; działać w ciemno, ale to od niej zależało jak to wyjdzie. - Nie masz się bronić, bo ciebie nie ma - powtarzał z uporem, nim jeszcze trafił w nią zaklęciem. Łatwo powiedzieć, na pewno trudniej zrobić - gdyby to było takie proste, na ulicach co drugi napotkany czarodziej chełpiłby się umiejętnością oklumencji. Niestety, aby należeć do tak elitarnego kręgu trzeba było wykazać się nie lada sprytem i odpornością psychiczną.
Błąkał się po jej umyśle znów, pchany po raz kolejny niewidzialną siłą wzdłuż strumienia wspomnień, jednak tym razem próba zanurzenia się w nim okazała się być trudniejsza niż poprzednim razem. Udało mu się wprawdzie uchwycić wspomnienia, dostrzegał je, a wybrane przez nią niemal jaskrawo, ale nie miało to zupełnie takiego wydźwięku jak podczas poprzednich sesji.
Kiwnął więc głową z satysfakcja, podnosząc ją z podłogi, by usadzić znów na łóżku. - Dużo lepiej - pochwalił z trudno skrywanym podekscytowaniem. Udawało się. Udawało! Poprzedni sceptycyzm i zniechęcenie rozwiały się wobec wizji zbliżającego się sukcesu. Czyżby nie był aż tak złym mentorem? Czyżby odkryli wreszcie ścieżkę, którą powinni podążać?
Spróbował znów; i tym razem również czuł poprawę, nawet w porównaniu z wdarciem się sprzed chwili. Odkryli już sposób - teraz należało jedynie go szlifować, poszukiwać jeszcze lepszych efektów. - Wciąż walczysz. Podsuwasz mi wspomnienia, a powinnaś - szukał odpowiedniego określenia, jednak bezskutecznie. Jak miał to określić? Nie rozumiał, jak to czyniła; odczuwał jedynie konsekwencje jej działań, ale sam mechanizm zdawał się być nieodgadniony - robić to drugie - dokończył wreszcie, z trudem przyznając się do kapitulacji. Nie wiedział. Czuł, ale nie wiedział.
Błąkał się po jej umyśle znów, pchany po raz kolejny niewidzialną siłą wzdłuż strumienia wspomnień, jednak tym razem próba zanurzenia się w nim okazała się być trudniejsza niż poprzednim razem. Udało mu się wprawdzie uchwycić wspomnienia, dostrzegał je, a wybrane przez nią niemal jaskrawo, ale nie miało to zupełnie takiego wydźwięku jak podczas poprzednich sesji.
Kiwnął więc głową z satysfakcja, podnosząc ją z podłogi, by usadzić znów na łóżku. - Dużo lepiej - pochwalił z trudno skrywanym podekscytowaniem. Udawało się. Udawało! Poprzedni sceptycyzm i zniechęcenie rozwiały się wobec wizji zbliżającego się sukcesu. Czyżby nie był aż tak złym mentorem? Czyżby odkryli wreszcie ścieżkę, którą powinni podążać?
Spróbował znów; i tym razem również czuł poprawę, nawet w porównaniu z wdarciem się sprzed chwili. Odkryli już sposób - teraz należało jedynie go szlifować, poszukiwać jeszcze lepszych efektów. - Wciąż walczysz. Podsuwasz mi wspomnienia, a powinnaś - szukał odpowiedniego określenia, jednak bezskutecznie. Jak miał to określić? Nie rozumiał, jak to czyniła; odczuwał jedynie konsekwencje jej działań, ale sam mechanizm zdawał się być nieodgadniony - robić to drugie - dokończył wreszcie, z trudem przyznając się do kapitulacji. Nie wiedział. Czuł, ale nie wiedział.
Gość
Gość
Lyra, zaczynając naukę oklumencji, zdawała sobie sprawę, że to będzie bardzo trudne. Jednak mimo że efekty zachodziły powoli, nie chciała się poddać i zrezygnować, była to już nie tylko kwestia chęci nauczenia się oklumencji, ale i jej dumy. Musiała być dzielna i silna, jak jej brat. Te myśli pokrzepiały ją w momencie, kiedy wyrwała się z transu i czuła, jak William delikatnie chwycił ją za ramiona i uniósł, sadzając z powrotem na łóżku, a ona podniosła na niego spojrzenie i uśmiechnęła się z wdzięcznością, kiedy powiedział, że było lepiej i wyglądał na zadowolonego z tej próby. Powtórzyli więc jeszcze raz, a Lyra wydawała się bardziej świadoma nowej taktyki, jaką powinna szlifować, czując, że rzeczywiście przynosiła skutki.
- Tak, wiem... Muszę jeszcze nad tym popracować. Spróbujmy znowu – powiedziała do niego po drugiej próbie, wciąż przyjemnie podekscytowana myślą, że naprawdę zaczynało być lepiej, że sam William zauważał, że robiła postępy.
Tym razem nie starała się już skupić na żadnym wspomnieniu, a po prostu pozwalała myślom stopniowo rozpływać się, oddalać, starając się, żeby wokół niej niczego nie było, żeby te wszystkie wspomnienia i doznania z przeszłości zniknęły. Było to jednak bardzo trudne, miała coraz większy problem z utrzymaniem tego stanu pustki w głowie i odcięcia wspomnień. Nic dziwnego, że kiedy nagle otworzyła oczy, była cała zdyszana i znowu klęczała. Jednak mimo tego na jej bledziutkiej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech i tym razem podniosła się sama, zanim mężczyzna zdążył do niej podejść. Jej ciałko drżało, bo choć ta sesja nie przysporzyła jej cierpienia, jak te zupełnie pierwsze, to i tak poddawanie się działaniu legilimencji i próby odpierania jej były dla niej wyczerpujące.
Musiała chwilkę odpocząć, więc lekko trzęsącymi się dłońmi chwyciła swój kubek ze stygnącą powoli herbatą i upiła kilka łyków.
- Mam wrażenie, że jestem na dobrej drodze – zwróciła się do mężczyzny głosem pełnym zapału. – Spróbujmy jeszcze raz!
Podekscytowana myślą o tym, że była o krok bliżej do sukcesu, ignorowała swoje zmęczenie, nie chciała przerywać w takim momencie, chociaż wiedziała, że nie należy przesadzać z ilością podejść na sesję. Nie wiedziała jeszcze, że właśnie popełniała duży błąd, gdy pozwoliła, by William znowu rzucił zaklęcie.
Początkowo wszystko szło tak gładko, jak przy poprzednim podejściu. Lyra rozluźniła się, starając nie skupiać na konkretnych wspomnieniach. I właśnie wtedy zupełnie nieoczekiwanie poczuła się tak, jakby została zdzielona czymś ciężkim w skroń, chociaż to porównanie nie w pełni oddawało istotę jej obecnych doznań. Zabolało, nagle otoczyła ją gęsta ciemność i zaczęło jej brakować powietrza; choć tego nie wiedziała, oboje, ona i William, właśnie trafili na uszkodzony obszar jej wspomnień. Wymazany w nieznanych okolicznościach dzień z lipca, który był jednym z powodów, dla których zainteresowała się oklumencją. Jednak, choć wybrakowane i zniszczone, pozbawione fragmentów, które mogłyby powiedzieć jej, kto i w jakim celu stał za tą ingerencją w jej umysł, nie były one usunięte z jej głowy całkowicie; dusząca się i podrygująca Lyra mogła zobaczyć wokół siebie ciemność i poczuć ból rozdzierający jej ciałko, a także coś przywodzącego na myśl zimne i mocne dłonie błądzące po jej wiotkim ciele, ściskające je i nie pozwalające się wyrwać. W jakimś przebłysku mogła pomyśleć, że czuje się, jakby była głęboko pod wodą, ślepa i bezradna.
Zaczęła się gwałtownie szarpać, próbując się wydostać. Musiała się wydostać, zanim się udusi, jednak szamotanina wywoływała większy ból, inny niż ten, który wywoływało duszenie się. Choć umysłem wciąż była w pozbawionej powietrza ciemności, jej drobne ciało miotało się w drgawkach na podłodze, a z piegowatego nosa dziewczyny zaczęła cieknąć krew.
I wtedy nagle ocknęła się z krzykiem, zaczerpując mocny haust powietrza (chociaż tak naprawdę duszenie się było jedynie przerażająco realistycznym omamem, nie prawdziwym doznaniem), co było utrudnione przez lecącą krew. Do jeszcze chwilę temu ogarniętych ciemnością oczu dotarły pierwsze obrazy, najpierw rozmazane, później układające się w kształt jej pokoju i męskiej sylwetki, na widok której początkowo ogarnęła ją panika, wywołana wcześniejszymi doznaniami, dopiero po chwili zaczęła przypominać sobie lekcję oklumencji.
- Och... – wymamrotała ledwie słyszalnie, krztusząc się i dysząc. Choć ból zanikał, w jej oczach zalśniły łzy, razem ze spokojem, paradoksalnie odczuła kolejną falę strachu. Jej umysł wciąż przeżywał to, co miało miejsce przed chwilą, straszne omamy, których doświadczyła i które powiązała ze swoimi uszkodzonymi wspomnieniami, których normalnie nie potrafiła przywołać w trakcie rozmyślań, te pojawiały się jak dotąd tylko dwa razy; wtedy, kiedy podczas Festiwalu Lata wpadła do wody przy przystani, i teraz, kiedy William niechcący zbłądził na ten obszar jej pamięci i wyzwolił uszkodzone wspomnienia.
Wciąż dygocząc, próbowała się podnieść z pozycji leżącej do siedzącej i przetarła dłonią twarz, zauważając na niej krew. To tylko zwiększyło jej strach, a jej włosy nagle zmieniły kolor. Nie rozumiała tego wszystkiego i była kompletnie zagubiona. Jeszcze kilka minut temu tak świetnie jej szło, a teraz... Teraz przywodziła na myśl zagubione dziecko dygoczące na posadzce, z krwią ściekającą na materiał sukienki, na co w tej chwili prawie nie zwracała uwagi, wpatrując się w Williama i wciąż próbując dociec, dlaczego to się stało.
- Tak, wiem... Muszę jeszcze nad tym popracować. Spróbujmy znowu – powiedziała do niego po drugiej próbie, wciąż przyjemnie podekscytowana myślą, że naprawdę zaczynało być lepiej, że sam William zauważał, że robiła postępy.
Tym razem nie starała się już skupić na żadnym wspomnieniu, a po prostu pozwalała myślom stopniowo rozpływać się, oddalać, starając się, żeby wokół niej niczego nie było, żeby te wszystkie wspomnienia i doznania z przeszłości zniknęły. Było to jednak bardzo trudne, miała coraz większy problem z utrzymaniem tego stanu pustki w głowie i odcięcia wspomnień. Nic dziwnego, że kiedy nagle otworzyła oczy, była cała zdyszana i znowu klęczała. Jednak mimo tego na jej bledziutkiej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech i tym razem podniosła się sama, zanim mężczyzna zdążył do niej podejść. Jej ciałko drżało, bo choć ta sesja nie przysporzyła jej cierpienia, jak te zupełnie pierwsze, to i tak poddawanie się działaniu legilimencji i próby odpierania jej były dla niej wyczerpujące.
Musiała chwilkę odpocząć, więc lekko trzęsącymi się dłońmi chwyciła swój kubek ze stygnącą powoli herbatą i upiła kilka łyków.
- Mam wrażenie, że jestem na dobrej drodze – zwróciła się do mężczyzny głosem pełnym zapału. – Spróbujmy jeszcze raz!
Podekscytowana myślą o tym, że była o krok bliżej do sukcesu, ignorowała swoje zmęczenie, nie chciała przerywać w takim momencie, chociaż wiedziała, że nie należy przesadzać z ilością podejść na sesję. Nie wiedziała jeszcze, że właśnie popełniała duży błąd, gdy pozwoliła, by William znowu rzucił zaklęcie.
Początkowo wszystko szło tak gładko, jak przy poprzednim podejściu. Lyra rozluźniła się, starając nie skupiać na konkretnych wspomnieniach. I właśnie wtedy zupełnie nieoczekiwanie poczuła się tak, jakby została zdzielona czymś ciężkim w skroń, chociaż to porównanie nie w pełni oddawało istotę jej obecnych doznań. Zabolało, nagle otoczyła ją gęsta ciemność i zaczęło jej brakować powietrza; choć tego nie wiedziała, oboje, ona i William, właśnie trafili na uszkodzony obszar jej wspomnień. Wymazany w nieznanych okolicznościach dzień z lipca, który był jednym z powodów, dla których zainteresowała się oklumencją. Jednak, choć wybrakowane i zniszczone, pozbawione fragmentów, które mogłyby powiedzieć jej, kto i w jakim celu stał za tą ingerencją w jej umysł, nie były one usunięte z jej głowy całkowicie; dusząca się i podrygująca Lyra mogła zobaczyć wokół siebie ciemność i poczuć ból rozdzierający jej ciałko, a także coś przywodzącego na myśl zimne i mocne dłonie błądzące po jej wiotkim ciele, ściskające je i nie pozwalające się wyrwać. W jakimś przebłysku mogła pomyśleć, że czuje się, jakby była głęboko pod wodą, ślepa i bezradna.
Zaczęła się gwałtownie szarpać, próbując się wydostać. Musiała się wydostać, zanim się udusi, jednak szamotanina wywoływała większy ból, inny niż ten, który wywoływało duszenie się. Choć umysłem wciąż była w pozbawionej powietrza ciemności, jej drobne ciało miotało się w drgawkach na podłodze, a z piegowatego nosa dziewczyny zaczęła cieknąć krew.
I wtedy nagle ocknęła się z krzykiem, zaczerpując mocny haust powietrza (chociaż tak naprawdę duszenie się było jedynie przerażająco realistycznym omamem, nie prawdziwym doznaniem), co było utrudnione przez lecącą krew. Do jeszcze chwilę temu ogarniętych ciemnością oczu dotarły pierwsze obrazy, najpierw rozmazane, później układające się w kształt jej pokoju i męskiej sylwetki, na widok której początkowo ogarnęła ją panika, wywołana wcześniejszymi doznaniami, dopiero po chwili zaczęła przypominać sobie lekcję oklumencji.
- Och... – wymamrotała ledwie słyszalnie, krztusząc się i dysząc. Choć ból zanikał, w jej oczach zalśniły łzy, razem ze spokojem, paradoksalnie odczuła kolejną falę strachu. Jej umysł wciąż przeżywał to, co miało miejsce przed chwilą, straszne omamy, których doświadczyła i które powiązała ze swoimi uszkodzonymi wspomnieniami, których normalnie nie potrafiła przywołać w trakcie rozmyślań, te pojawiały się jak dotąd tylko dwa razy; wtedy, kiedy podczas Festiwalu Lata wpadła do wody przy przystani, i teraz, kiedy William niechcący zbłądził na ten obszar jej pamięci i wyzwolił uszkodzone wspomnienia.
Wciąż dygocząc, próbowała się podnieść z pozycji leżącej do siedzącej i przetarła dłonią twarz, zauważając na niej krew. To tylko zwiększyło jej strach, a jej włosy nagle zmieniły kolor. Nie rozumiała tego wszystkiego i była kompletnie zagubiona. Jeszcze kilka minut temu tak świetnie jej szło, a teraz... Teraz przywodziła na myśl zagubione dziecko dygoczące na posadzce, z krwią ściekającą na materiał sukienki, na co w tej chwili prawie nie zwracała uwagi, wpatrując się w Williama i wciąż próbując dociec, dlaczego to się stało.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Szło im naprawdę nieźle. Naprawdę niewiele brakowało, by udało jej się zablokować go w zupełności - co jednocześnie nieco kuło dumę dobrego legilimenty (kto mi się tutaj waży blokować!), z drugiej jednak strony podbudowując poczucie pedagogiczne. Był z niej dumny; zwyczajnie dumny, jak dumny być może nauczyciel z ucznia, który robi wyraźne postępy korzystając ze współpracy obu stron. Nie była to zasadniczo jego zasługa, na pewno nie całkowicie; ale fałszywą skromnością byłoby udowadnianie, że jego obecność i rady były niepotrzebne. Bo były bez wątpienia.
Sukces upajał i jego, niedoświadczonego jeszcze w nauczaniu, a przez to nieco lekkomyślnie ignorującego oznaki zmęczenia Lyry, które powinny jasno i wyraźnie wyznaczyć przerwę. Wyglądała jednak na tak podekscytowaną, potęgując tym samym zachwyt Williama, że bez większego zastanowienia rzucił zaklęcie podobnie. I to był błąd; błąd niewyobrażalny i niewybaczalny, zgubny w skutkach. Z początku nie zorientował się; wciąż zadowolony napotykał na opór - zarazem oporem nie będący - umysłu dziewczyny, który jakby rozpływał się przy każdej próbie wniknięcia w konkretny obszar. Błądził więc, poszukując przebiegle miejsca w które mógłby się wedrzeć, odkrywając jakąś wyrwę w swoistej tarczy-nietarczy, by można ją było później umocnić - i wreszcie na takie miejsce natrafił. To nie było jednak zwykłe, nieco mniej chronione wspomnienie, a jakieś reminiscencyjne bagno; ruchome piaski, które i jego zaczęły osaczać, zlepiać, wciągać w głąb, drażniąc nieprzyjemnie i wyprowadzając z równowagi, co w połączeniu z przebywaniem w umyśle Lyry, zaprzątniętym teraz urywkami okropnych obrazów tworzyło wybuchową niemal mieszankę. Na moment stracił kontrolę, nie mógł wyrwać ani siebie, ani jej z tego zaklętego kręgu, jakby to wszystko sparaliżowało i jego - zaraz jednak, za moment wydający się być niewyobrażalnie długim udało mu się przejąć inicjatywę i wydostać. Lyrą wciąż szamotała się, z nosa zaczęła cieknąć krew, budząc w skołowanym wciąż i nieco przerażonym Billym niewyobrażalne wyrzuty sumienia. Zaraz sam klęknął na podłodze odsuwając krzesło, gorączkowo rozmyślał co do cholery jasnej zrobić powinien. Na całe szczęście nim zdążył podjąć jakąś mniej lub bardziej trafną decyzję Ruda ocknęła się i wlepiła w niego nieprzytomne spojrzenie. Nie pozostawało nic innego, jak pomóc jej podnieść się do pozycji siedzącej i oprzeć o łóżko. Objął ją ramieniem - pal licho konwenanse w takiej sytuacji - zmuszając tym samym, by się na nim wsparła. - Już, spokojnie... - szeptał, choć i jemu przydałoby się kojące słowo. Czuł się za to odpowiedzialny, a do tego kompletnie bezsilny. - Pomogę ci położyć się na łóżku i przyniosę wody, dobrze? - zaproponował, próbując sięgnąć po swoją marną wiedzę odnośnie lecznictwa. Polly wiedziałaby co zrobić. Ba, nawet Daniel by wiedział, ale on - Billy - nie wiedział zupełnie, choć próbował maskować swoją bezradność, nie chcąc dodatkowo denerwować dziewczyny.
Nie pytał. Zwyczajnie chyba się bał spytać o to, na co się tam natknęli. Na pewno nie teraz.
Sukces upajał i jego, niedoświadczonego jeszcze w nauczaniu, a przez to nieco lekkomyślnie ignorującego oznaki zmęczenia Lyry, które powinny jasno i wyraźnie wyznaczyć przerwę. Wyglądała jednak na tak podekscytowaną, potęgując tym samym zachwyt Williama, że bez większego zastanowienia rzucił zaklęcie podobnie. I to był błąd; błąd niewyobrażalny i niewybaczalny, zgubny w skutkach. Z początku nie zorientował się; wciąż zadowolony napotykał na opór - zarazem oporem nie będący - umysłu dziewczyny, który jakby rozpływał się przy każdej próbie wniknięcia w konkretny obszar. Błądził więc, poszukując przebiegle miejsca w które mógłby się wedrzeć, odkrywając jakąś wyrwę w swoistej tarczy-nietarczy, by można ją było później umocnić - i wreszcie na takie miejsce natrafił. To nie było jednak zwykłe, nieco mniej chronione wspomnienie, a jakieś reminiscencyjne bagno; ruchome piaski, które i jego zaczęły osaczać, zlepiać, wciągać w głąb, drażniąc nieprzyjemnie i wyprowadzając z równowagi, co w połączeniu z przebywaniem w umyśle Lyry, zaprzątniętym teraz urywkami okropnych obrazów tworzyło wybuchową niemal mieszankę. Na moment stracił kontrolę, nie mógł wyrwać ani siebie, ani jej z tego zaklętego kręgu, jakby to wszystko sparaliżowało i jego - zaraz jednak, za moment wydający się być niewyobrażalnie długim udało mu się przejąć inicjatywę i wydostać. Lyrą wciąż szamotała się, z nosa zaczęła cieknąć krew, budząc w skołowanym wciąż i nieco przerażonym Billym niewyobrażalne wyrzuty sumienia. Zaraz sam klęknął na podłodze odsuwając krzesło, gorączkowo rozmyślał co do cholery jasnej zrobić powinien. Na całe szczęście nim zdążył podjąć jakąś mniej lub bardziej trafną decyzję Ruda ocknęła się i wlepiła w niego nieprzytomne spojrzenie. Nie pozostawało nic innego, jak pomóc jej podnieść się do pozycji siedzącej i oprzeć o łóżko. Objął ją ramieniem - pal licho konwenanse w takiej sytuacji - zmuszając tym samym, by się na nim wsparła. - Już, spokojnie... - szeptał, choć i jemu przydałoby się kojące słowo. Czuł się za to odpowiedzialny, a do tego kompletnie bezsilny. - Pomogę ci położyć się na łóżku i przyniosę wody, dobrze? - zaproponował, próbując sięgnąć po swoją marną wiedzę odnośnie lecznictwa. Polly wiedziałaby co zrobić. Ba, nawet Daniel by wiedział, ale on - Billy - nie wiedział zupełnie, choć próbował maskować swoją bezradność, nie chcąc dodatkowo denerwować dziewczyny.
Nie pytał. Zwyczajnie chyba się bał spytać o to, na co się tam natknęli. Na pewno nie teraz.
Gość
Gość
Lyra także łatwo dała się zwieść temu, że poprzednia próba poszła jej tak dobrze. Zbagatelizowała osłabienie, pewna, że jeszcze jedna czy dwie próby nie zaszkodzą, chciała upewnić się, czy znowu pójdzie jej dobrze, czy może to był zwykły przypadek.
Sama nie wiedziała, jak i kiedy to się stało, że nagle poczuła silny ból i zaatakowały ją niejasne przebłyski ciemności i duszenia się. Ona sama nie wiedziała, skąd takie sceny w jej głowie, nie pamiętała takiego wydarzenia i mogła tylko domyślać się (oczywiście już później, kiedy przebudziła się i trochę ochłonęła), że to właśnie były fragmenty źle wymazanych wspomnień pewnego lipcowego dnia, niejasny i trudno dostępny obszar jej pamięci, którego nie pojmowała. Tylko co takiego się wtedy wydarzyło, dlaczego nawiedziła ją akurat ta dusząca, przerażająca ciemność? Nie rozumiała tego i naprawdę się bała.
Nie protestowała, kiedy William pomógł jej usiąść. Nieporadnie uniosła osłabione ciałko, opierając się na jego ramieniu. Jej oddech i bicie serca nadal były przyspieszone, a z oczu spływały łzy, mieszając się z krwią, więc spuściła głowę, jakby wstydząc się swojej słabości, tego, że ktoś widział, że cierpiała i bała się. Może nawet trochę obwiniała się, że doszło do tej sytuacji stresującej dla nich obojga.
- Tak... Dobrze... – wyszeptała cichutko. – Ja... przepraszam za to. Nie powinnam... Och!
Pozwoliła się podźwignąć na łóżko. Opadła na nie, patrząc za Williamem, gdy ten wychodził z pokoju i po chwili wrócił. Wypiła trochę wody, a w tym, co zostało, zamoczyła czysty skrawek materiału i zaczęła przemywać sobie nos i twarz. Krew już przestawała lecieć, a ta, co wyleciała wcześniej, powoli krzepła. Z materiału sukienki i dywanu musiała później wywabić ją zaklęciem.
Nagle nieoczekiwanie chwyciła rękę mężczyzny.
- Chyba czuję się już lepiej. Proszę, nie mów o tym nikomu – poprosiła go. – A szczególnie mojemu bratu. Ja sama nie rozumiem, co się wydarzyło. Muszę poukładać sobie to w głowie.
Gdyby Garrett wiedział, pewnie zabroniłby jej dalszej nauki oklumencji. Po tym incydencie Lyra czuła, że będzie potrzebowała dłuższej przerwy od nauki, żeby dojść do siebie i ochłonąć, ale nie chciała całkowicie jej porzucić. Tym bardziej musiała się nauczyć bronić przed atakami, skoro część jej umysłu okazała się na nie tak bardzo wrażliwa, i zdawała sobie z tego sprawę mimo całego lęku i niepokoju. Ale teraz pragnęła przede wszystkim odpoczynku.
Sama nie wiedziała, jak i kiedy to się stało, że nagle poczuła silny ból i zaatakowały ją niejasne przebłyski ciemności i duszenia się. Ona sama nie wiedziała, skąd takie sceny w jej głowie, nie pamiętała takiego wydarzenia i mogła tylko domyślać się (oczywiście już później, kiedy przebudziła się i trochę ochłonęła), że to właśnie były fragmenty źle wymazanych wspomnień pewnego lipcowego dnia, niejasny i trudno dostępny obszar jej pamięci, którego nie pojmowała. Tylko co takiego się wtedy wydarzyło, dlaczego nawiedziła ją akurat ta dusząca, przerażająca ciemność? Nie rozumiała tego i naprawdę się bała.
Nie protestowała, kiedy William pomógł jej usiąść. Nieporadnie uniosła osłabione ciałko, opierając się na jego ramieniu. Jej oddech i bicie serca nadal były przyspieszone, a z oczu spływały łzy, mieszając się z krwią, więc spuściła głowę, jakby wstydząc się swojej słabości, tego, że ktoś widział, że cierpiała i bała się. Może nawet trochę obwiniała się, że doszło do tej sytuacji stresującej dla nich obojga.
- Tak... Dobrze... – wyszeptała cichutko. – Ja... przepraszam za to. Nie powinnam... Och!
Pozwoliła się podźwignąć na łóżko. Opadła na nie, patrząc za Williamem, gdy ten wychodził z pokoju i po chwili wrócił. Wypiła trochę wody, a w tym, co zostało, zamoczyła czysty skrawek materiału i zaczęła przemywać sobie nos i twarz. Krew już przestawała lecieć, a ta, co wyleciała wcześniej, powoli krzepła. Z materiału sukienki i dywanu musiała później wywabić ją zaklęciem.
Nagle nieoczekiwanie chwyciła rękę mężczyzny.
- Chyba czuję się już lepiej. Proszę, nie mów o tym nikomu – poprosiła go. – A szczególnie mojemu bratu. Ja sama nie rozumiem, co się wydarzyło. Muszę poukładać sobie to w głowie.
Gdyby Garrett wiedział, pewnie zabroniłby jej dalszej nauki oklumencji. Po tym incydencie Lyra czuła, że będzie potrzebowała dłuższej przerwy od nauki, żeby dojść do siebie i ochłonąć, ale nie chciała całkowicie jej porzucić. Tym bardziej musiała się nauczyć bronić przed atakami, skoro część jej umysłu okazała się na nie tak bardzo wrażliwa, i zdawała sobie z tego sprawę mimo całego lęku i niepokoju. Ale teraz pragnęła przede wszystkim odpoczynku.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
- To moja wina - odpowiedział tylko bezbarwnym tonem, upewniając się jeszcze, że Lyra leży wygodnie na łóżku i może ma moment ją opuścić.
Udało mu się odnaleźć miskę i jakiś materiał, którym mogłaby się przemyć. Wyrzuty atakowały go co chwilę, a przed oczami stawał obraz zakrwawionej, drobnej dziewczyny, za której nędzny stan był odpowiedzialny nikt inny, a właśnie on, William Havisham po matce z Selwynów, którzy nieodpowiedzialnie postanowił kontynuować tak trudną naukę z wyczerpaną już istotą o dość wątłej kondycji. Nie wnikał w jej choroby, które w rodzinach szlacheckich były częstym zjawiskiem, ale i bez tego powinien mieć się na baczności. Poszukując szklanki wyrzucał sobie swoje lekkomyślne zachowanie. Cóż mógł teraz zrobić? Nie posiadał umiejętności cofania czasu, a w obecnej chwili jedynie to byłoby dobrym rozwiązaniem. Wstydził się zwyczajnie wracać do jej pokoju, ale był to winien - najchętniej zwiałby zupełnie niehonorowo, nigdy więcej nie pokazując się w tym domu i ukrywając do końca życia przed Weasleyami oraz... Danielem? Zrobiłby tak bardzo chętnie, ale wrodzona, a może nabyta po wczesnej śmierci ojca odpowiedzialność za drugiego człowieka nakazała mu przełamać wątpliwości i wrócić do dziewczyny. Podał jej wszystko co przyniósł i sam usiadł na krześle tuż obok łóżka.
Obserwował ją z zamyśleniem i drgnął dopiero, gdy dotknęła jego ręki. W oczach pojawiło się wahanie. Oczywiście, że powinien powiedzieć. Komuś jej bliskiemu, komukolwiek. To nie było normalne, zdrowe, to nie było coś, co powinna ukrywać przed ludźmi, którzy się nią opiekowali. A jednak nie był w stanie odmówić, kiwnął więc głową - niemal z zawstydzeniem, że poddaje się jej niemądrej decyzji. - Nie powiem - potwierdził werbalnie, wzdychając z rozterką. N i e powinien tego obiecywać. Powinien zrezygnować. I to już dawno, na początku.
- Ale pozwól mi zostać, dopóki nie poczujesz się lepiej naprawdę - poprosił z naciskiem. Mógł uciec tuż przed przyjściem jej brata, mógł nawet minąć się z nim w drzwiach, potwierdzając jakąkolwiek wymyśloną przez nią wersję wydarzeń tłumaczącą ten stan rzeczy, ale wyjście z mieszkania bez pewności, czy zaraz nie uleci z niej życie zupełnie nie wchodziło w grę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Udało mu się odnaleźć miskę i jakiś materiał, którym mogłaby się przemyć. Wyrzuty atakowały go co chwilę, a przed oczami stawał obraz zakrwawionej, drobnej dziewczyny, za której nędzny stan był odpowiedzialny nikt inny, a właśnie on, William Havisham po matce z Selwynów, którzy nieodpowiedzialnie postanowił kontynuować tak trudną naukę z wyczerpaną już istotą o dość wątłej kondycji. Nie wnikał w jej choroby, które w rodzinach szlacheckich były częstym zjawiskiem, ale i bez tego powinien mieć się na baczności. Poszukując szklanki wyrzucał sobie swoje lekkomyślne zachowanie. Cóż mógł teraz zrobić? Nie posiadał umiejętności cofania czasu, a w obecnej chwili jedynie to byłoby dobrym rozwiązaniem. Wstydził się zwyczajnie wracać do jej pokoju, ale był to winien - najchętniej zwiałby zupełnie niehonorowo, nigdy więcej nie pokazując się w tym domu i ukrywając do końca życia przed Weasleyami oraz... Danielem? Zrobiłby tak bardzo chętnie, ale wrodzona, a może nabyta po wczesnej śmierci ojca odpowiedzialność za drugiego człowieka nakazała mu przełamać wątpliwości i wrócić do dziewczyny. Podał jej wszystko co przyniósł i sam usiadł na krześle tuż obok łóżka.
Obserwował ją z zamyśleniem i drgnął dopiero, gdy dotknęła jego ręki. W oczach pojawiło się wahanie. Oczywiście, że powinien powiedzieć. Komuś jej bliskiemu, komukolwiek. To nie było normalne, zdrowe, to nie było coś, co powinna ukrywać przed ludźmi, którzy się nią opiekowali. A jednak nie był w stanie odmówić, kiwnął więc głową - niemal z zawstydzeniem, że poddaje się jej niemądrej decyzji. - Nie powiem - potwierdził werbalnie, wzdychając z rozterką. N i e powinien tego obiecywać. Powinien zrezygnować. I to już dawno, na początku.
- Ale pozwól mi zostać, dopóki nie poczujesz się lepiej naprawdę - poprosił z naciskiem. Mógł uciec tuż przed przyjściem jej brata, mógł nawet minąć się z nim w drzwiach, potwierdzając jakąkolwiek wymyśloną przez nią wersję wydarzeń tłumaczącą ten stan rzeczy, ale wyjście z mieszkania bez pewności, czy zaraz nie uleci z niej życie zupełnie nie wchodziło w grę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gość
Gość
Nie obwiniała mężczyzny o to, co się wydarzyło. Bardziej siebie o to, że była taka uparta, chociaż znała swoje wątłe zdrowie. Jego nie podejrzewała o żadne niecne intencje i celową chęć skrzywdzenia jej, mimo że tak naprawdę nie znali się dobrze. Ale wiedziała, że mężczyzna ten był przyjacielem Daniela i czymś musiał zasłużyć sobie na zaufanie jej dość specyficznego kuzyna.
Leżała więc z półprzymkniętymi oczami, słysząc, jak krzątał się po kuchni, zapewne szukając naczynia i napełniając je wodą. Może przez chwilę obawiała się, że wystraszy się jej stanu i już nie wróci, ale po chwili pojawił się w drzwiach. Podniosła się ostrożnie, siadając na łóżku i zmyła krew ze swojej skóry, dzięki czemu nie wyglądała już tak makabrycznie, jak jeszcze chwilę temu. Ale nie miała już siły, żeby wywabić ją z materiału sukienki, w tym stanie prędzej podpaliłaby swoje ubranie niż usunęła z niego plamy, więc musiała odłożyć to na później.
Położyła się z powrotem.
- Garrett naprawdę nie powinien wiedzieć o wszystkim – wymamrotała.
Lyra czuła, że to niemądre i pewnie wyglądało to tak, jakby nie ufała własnemu bratu. Ale za bardzo bała się konsekwencji, gdyby wiedział o wszystkim, co się z nią działo. Nie chciała znowu wylądować w Mungu na nie wiadomo jak długi czas, albo zostać odesłana do domu matki, dlatego wolała pewne sprawy zataić zamiast szczerze porozmawiać.
- Dobrze. Zostań jeszcze trochę – zgodziła się, wiedząc, że nie ma sensu protestować. – Chyba postaram się zasnąć. Jestem taka zmęczona...
Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w niego, ale po chwili pozwoliła swoim powiekom opaść. Nie minęło piętnaście minut, jak zasnęła. William mógł łatwo zauważyć, że jej pobladłe, zbolałe oblicze wygładziło się i pojawił się na nim spokój. Pomijając zakrzepłą krew na sukience, wyglądała jakby zwyczajnie spała, zupełnie jakby podczas ich lekcji oklumencji nie doszło do niczego niepokojącego.
| zt.
Leżała więc z półprzymkniętymi oczami, słysząc, jak krzątał się po kuchni, zapewne szukając naczynia i napełniając je wodą. Może przez chwilę obawiała się, że wystraszy się jej stanu i już nie wróci, ale po chwili pojawił się w drzwiach. Podniosła się ostrożnie, siadając na łóżku i zmyła krew ze swojej skóry, dzięki czemu nie wyglądała już tak makabrycznie, jak jeszcze chwilę temu. Ale nie miała już siły, żeby wywabić ją z materiału sukienki, w tym stanie prędzej podpaliłaby swoje ubranie niż usunęła z niego plamy, więc musiała odłożyć to na później.
Położyła się z powrotem.
- Garrett naprawdę nie powinien wiedzieć o wszystkim – wymamrotała.
Lyra czuła, że to niemądre i pewnie wyglądało to tak, jakby nie ufała własnemu bratu. Ale za bardzo bała się konsekwencji, gdyby wiedział o wszystkim, co się z nią działo. Nie chciała znowu wylądować w Mungu na nie wiadomo jak długi czas, albo zostać odesłana do domu matki, dlatego wolała pewne sprawy zataić zamiast szczerze porozmawiać.
- Dobrze. Zostań jeszcze trochę – zgodziła się, wiedząc, że nie ma sensu protestować. – Chyba postaram się zasnąć. Jestem taka zmęczona...
Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w niego, ale po chwili pozwoliła swoim powiekom opaść. Nie minęło piętnaście minut, jak zasnęła. William mógł łatwo zauważyć, że jej pobladłe, zbolałe oblicze wygładziło się i pojawił się na nim spokój. Pomijając zakrzepłą krew na sukience, wyglądała jakby zwyczajnie spała, zupełnie jakby podczas ich lekcji oklumencji nie doszło do niczego niepokojącego.
| zt.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Pokój Lyry
Szybka odpowiedź