Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon
Raczej niewielki, trudno nazwać go wykwintnym, bogato zdobionym czy nadmiernie wyszukanym; tonie w jasnych barwach, co sprawia, że nieduże pomieszczenie zdaje się nieco bardziej przestrzenne. Na tle białej ściany stoi kremowa, dwuosobowa kanapa otoczona kolumnadami hebanowych regałów (a jest ich mnóstwo, wszystkie uginają się pod ciężarem wielu tomiszczów opasłych książek); nieopodal, koło ciemnego stolika na kawę, stoi ogromny, wyjątkowo miękki fotel z ledwo widocznymi śladami zadrapań z tyłu po świętej pamięci kotce. Nad kanapą w grubej, drewnianej ramie wisi obraz namalowany przez Lyrę. Gdzieś w kącie, tuż przy oknie, stoi krzesło przeżywające drugą młodość i drewniany stolik, na którym często znajdują się świeże kwiaty odbijające się niepewnie w wiszącym lustrze, niewielki kandelabr i plik dokumentów, które Garrett kilogramami przynosi z pracy. Na środku jednej ze ścian umieszczony został kominek podłączony do sieci Fiuu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Garrett Weasley dnia 30.03.17 23:10, w całości zmieniany 3 razy
Lyra chyba pod tym względem nie wdała się w ojca. Była bardzo wrażliwa i z gruntu dobra, ale jednak nie wyzbyta pewnego egoizmu. Uważała, że ojciec powinien wybrać rodzinę, nie jakieś wybujałe ideały, ale nie powiedziała tego głośno, nie chcąc sprzeczać się z bratem. Przygryzła wargę, która, o dziwo, leciutko pobolewała.
Historia Garretta jednak przypadła jej do gustu, bo jakby nie patrzeć, bardzo lubiła, gdy opowiadał. Mogłaby codziennie słuchać jego opowieści; kiedyś o Hogwarcie, później o kursie i pracy aurora. Nawet, jeśli opowiadał o papierkowej robocie, i tak słuchała go z zainteresowaniem. Jako uliczna artystka nie miała szczególnie emocjonującego życia. W zasadzie tylko siedziała i czekała, aż ktoś będzie chciał coś kupić lub zamówić. Nie można tego nawet porównywać z pracą aurora.
Patrzyła, jak lewitujący czajnik unosi się nad jej filiżanką, dolewając do niej herbaty, by następnie wylądować na stoliku.
- Szkoda, że się nie udało – powiedziała, wyginając usta w podkówkę. – Ale nie wątpię, że niedługo go złapiesz. Przecież jesteś naprawdę dobrym aurorem.
Uśmiechnęła się do niego ciepło i wyciągnęła dłoń, by lekko zmierzwić mu przydługie włosy, chcąc go podnieść na duchu, żeby się nie martwił, że akcja nie poszła dokładnie tak, jak chciał. Ona zresztą wierzyła w ten obraz dobrego aurora i oddanego starszego brata, który od dzieciństwa był dla niej wzorem, i przy którym mogła czuć się bezpieczna. Nie chciała poświęcać zbyt dużo uwagi przygnębiającym myślom, że przecież Garrett miał swoje życie i pracę, i nie zawsze był w stanie zadbać o bliskich tak, jak by chciał. Najważniejsze było dla niej jednak, że tutaj był, że miała kogoś bliskiego w tym wielkim, gwarnym mieście, i nie musiała wchodzić w dorosłość zupełnie sama. Że mogła z nim porozmawiać, i nie snuła się samotnie po tych czterech ścianach, stanowiących ich wspólną przestrzeń.
Kiedy usłyszała pytanie o ich środkowego brata, zamyśliła się na moment.
- Właściwie to nie. Może w zeszłym tygodniu widziałam go gdzieś z daleka na Pokątnej, ale nie jestem pewna, czy to był on – odpowiedziała. Wtedy chciała nawet podążyć za rudowłosą postacią, ale nie udało jej się jej dogonić, więc nie wiedziała, czy to Barry, czy może jakiś inny rudzielec. – Wiesz, też się o niego trochę martwię. Ostatnio rzadko daje znak życia, ale... mam nadzieję, że wszystko u niego w porządku i niedługo nas odwiedzi, lub chociaż napisze, co u niego słychać.
Z Barrym widywała się znacznie rzadziej niż z Garrettem, z którym mieszkała. Ale przecież także zawsze byli sobie bliscy, więc to oczywiste, że się martwiła i wolałaby wiedzieć, co się z nim dzieje.
Historia Garretta jednak przypadła jej do gustu, bo jakby nie patrzeć, bardzo lubiła, gdy opowiadał. Mogłaby codziennie słuchać jego opowieści; kiedyś o Hogwarcie, później o kursie i pracy aurora. Nawet, jeśli opowiadał o papierkowej robocie, i tak słuchała go z zainteresowaniem. Jako uliczna artystka nie miała szczególnie emocjonującego życia. W zasadzie tylko siedziała i czekała, aż ktoś będzie chciał coś kupić lub zamówić. Nie można tego nawet porównywać z pracą aurora.
Patrzyła, jak lewitujący czajnik unosi się nad jej filiżanką, dolewając do niej herbaty, by następnie wylądować na stoliku.
- Szkoda, że się nie udało – powiedziała, wyginając usta w podkówkę. – Ale nie wątpię, że niedługo go złapiesz. Przecież jesteś naprawdę dobrym aurorem.
Uśmiechnęła się do niego ciepło i wyciągnęła dłoń, by lekko zmierzwić mu przydługie włosy, chcąc go podnieść na duchu, żeby się nie martwił, że akcja nie poszła dokładnie tak, jak chciał. Ona zresztą wierzyła w ten obraz dobrego aurora i oddanego starszego brata, który od dzieciństwa był dla niej wzorem, i przy którym mogła czuć się bezpieczna. Nie chciała poświęcać zbyt dużo uwagi przygnębiającym myślom, że przecież Garrett miał swoje życie i pracę, i nie zawsze był w stanie zadbać o bliskich tak, jak by chciał. Najważniejsze było dla niej jednak, że tutaj był, że miała kogoś bliskiego w tym wielkim, gwarnym mieście, i nie musiała wchodzić w dorosłość zupełnie sama. Że mogła z nim porozmawiać, i nie snuła się samotnie po tych czterech ścianach, stanowiących ich wspólną przestrzeń.
Kiedy usłyszała pytanie o ich środkowego brata, zamyśliła się na moment.
- Właściwie to nie. Może w zeszłym tygodniu widziałam go gdzieś z daleka na Pokątnej, ale nie jestem pewna, czy to był on – odpowiedziała. Wtedy chciała nawet podążyć za rudowłosą postacią, ale nie udało jej się jej dogonić, więc nie wiedziała, czy to Barry, czy może jakiś inny rudzielec. – Wiesz, też się o niego trochę martwię. Ostatnio rzadko daje znak życia, ale... mam nadzieję, że wszystko u niego w porządku i niedługo nas odwiedzi, lub chociaż napisze, co u niego słychać.
Z Barrym widywała się znacznie rzadziej niż z Garrettem, z którym mieszkała. Ale przecież także zawsze byli sobie bliscy, więc to oczywiste, że się martwiła i wolałaby wiedzieć, co się z nim dzieje.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Chciałby w to wierzyć - uwielbiał swoją pracę, lecz czasem rzeczywiście zaczynał wątpić we własne umiejętności i kompetencje, czy to przez wzgląd na stan zdrowotny, swój wiek (może nie był stary, ale taki się czuł, widząc skuteczność i zaangażowanie czarodziejów tuż po kursie, którzy brak doświadczenia nadrabiali zwierzęcą wręcz zawziętością); uśmiechnął się do siostry, jakby w podzięce, że wciąż wierzy w jego możliwości.
Kiedy mierzwiła mu włosy, zmarszczył nos niczym niezadowolony pięciolatek, jednak na jego ustach wciąż gościł uśmiech, a w oczach tańczyły radosne ogniki. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak okrutną odpowiedzialność stanowiło bycie autorytetem; jak łatwo mógł zawieść, rozczarować. I bez tego tonął w natłoku swych zobowiązań, z których nie wszystkie rozumiał - coraz mocniej wplątywał się w nieszczególnie bezpieczne wydarzenia, które mogły stanowić zagrożenie dla spokoju rodziny. Wiedział, że z tym właśnie wiąże się posada aurora - mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że większość jego kolegów z pracy nie kwapiła się do zakładania rodziny, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo narażaliby swych najbliższych. Te kilka lat po odejściu Margaux Garrett też doszedł do wniosku, że to może najlepsze rozwiązanie; nie był jedynym Weasley'em, który mógł przedłużyć linię rodu, więc w jego wypadku poświęcenie się pracy mogło nieść same pozytywne skutki. Za wyjątkiem narażania rodzeństwa.
Otrząsnął się z rozmyślań.
- Barry na pewno dobrze sobie radzi - zauważył, pokrzepiając zarówno Lyrę, jak i samego siebie. Co prawda sporadycznie otrzymywał list telegraficznej długości od brata, w którym oznajmiał on, że wszystko jest w porządku, jednak Garrett miał wątpliwości. Widział przecież rudą, charakterystyczną czuprynę i twarz pokrytą piegami czmychające pomiędzy uliczkami Nokturnu. Być może domyślał się, co go tam zwiodło, ale odpychał tę myśl tak długo, jak tylko mógł sobie na to pozwolić. Wolał żyć w iluzji, że egzystencja jest prostsza, niż w rzeczywistości. - Wiesz, jaki on jest. Taki, jak jego kuguchar. Ostatecznie i tak chodzi własnymi ścieżkami.
Bo być może niezależność, obok nieposkromionej dobroci serca, była kolejnym przymiotem rodu Weasley'ów.
Kiedy mierzwiła mu włosy, zmarszczył nos niczym niezadowolony pięciolatek, jednak na jego ustach wciąż gościł uśmiech, a w oczach tańczyły radosne ogniki. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak okrutną odpowiedzialność stanowiło bycie autorytetem; jak łatwo mógł zawieść, rozczarować. I bez tego tonął w natłoku swych zobowiązań, z których nie wszystkie rozumiał - coraz mocniej wplątywał się w nieszczególnie bezpieczne wydarzenia, które mogły stanowić zagrożenie dla spokoju rodziny. Wiedział, że z tym właśnie wiąże się posada aurora - mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że większość jego kolegów z pracy nie kwapiła się do zakładania rodziny, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo narażaliby swych najbliższych. Te kilka lat po odejściu Margaux Garrett też doszedł do wniosku, że to może najlepsze rozwiązanie; nie był jedynym Weasley'em, który mógł przedłużyć linię rodu, więc w jego wypadku poświęcenie się pracy mogło nieść same pozytywne skutki. Za wyjątkiem narażania rodzeństwa.
Otrząsnął się z rozmyślań.
- Barry na pewno dobrze sobie radzi - zauważył, pokrzepiając zarówno Lyrę, jak i samego siebie. Co prawda sporadycznie otrzymywał list telegraficznej długości od brata, w którym oznajmiał on, że wszystko jest w porządku, jednak Garrett miał wątpliwości. Widział przecież rudą, charakterystyczną czuprynę i twarz pokrytą piegami czmychające pomiędzy uliczkami Nokturnu. Być może domyślał się, co go tam zwiodło, ale odpychał tę myśl tak długo, jak tylko mógł sobie na to pozwolić. Wolał żyć w iluzji, że egzystencja jest prostsza, niż w rzeczywistości. - Wiesz, jaki on jest. Taki, jak jego kuguchar. Ostatecznie i tak chodzi własnymi ścieżkami.
Bo być może niezależność, obok nieposkromionej dobroci serca, była kolejnym przymiotem rodu Weasley'ów.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Lyra wciąż wierzyła w jego możliwości, choć to też pewnie kwestia tego, że ogromna sympatia do brata nie pozwalała jej patrzeć na sytuację obiektywnie, po dziecinnemu wciąż chciała idealizować go w swoich oczach.
Bycie autorytetem zdecydowanie stanowiło odpowiedzialność, dlatego Lyra cieszyła się, że jest najmłodsza i nie musi nim być. Garrett, jako najstarszy, miał najtrudniejsze zadanie, bo przecierał rodzeństwu szlaki i mógł stanowić dla nich wzór do naśladowania, w różnych kwestiach, nie tylko planów na przyszłość. Lyra co najwyżej mogłaby być kiedyś autorytetem dla własnych dzieci, jeśli kiedykolwiek będzie je mieć.
- Mam taką nadzieję. Bo naprawdę się o niego niepokoję, rzadko się odzywał w ostatnim czasie – powiedziała.
Sytuacja w ich rodzinie nie była ostatnio taka prosta. Najpierw sytuacja z nagłym powrotem ojca, tajemniczym ostrzeżeniem matki, a teraz także Barry najwyraźniej miał jakieś swoje sprawy i zaczął chodzić własnymi drogami. Nie wiedziała, że Garrett widział go na Nokturnie, ale pamiętała, że mignął jej gdzieś na Pokątnej.
- W ogóle musimy kiedyś odwiedzić rodziców – zaczęła nagle. – Bardzo dawno nie byłam w domu. Może Barry też dałby się namówić, gdyby się pojawił?
Właściwie od razu po skończeniu Hogwartu zamieszkała tutaj, u Garretta. Po szkole nie była jeszcze w rodzinnym domu, więc po tak długiej rozłące wiadomo, że tęskniła. I naprawdę żałowała, że nie są już beztroskimi dziećmi, jak za dawnych czasów, kiedy spędzali wakacje wspólnie, bawiąc się na łące w okolicy domu.
Przekręciła się nieznacznie na podłodze.
- Mam nadzieję, że jutro dam radę iść malować. Mam nadzieję, że nie zmaterializuję się nagle w jakimś dziwnym miejscu – powiedziała, starając się brzmieć lekko, ale nie dało się nie wyczuć pewnego niepokoju w jej głosie. Bo skąd mogła wiedzieć, czy jutro nie zasłabnie na ulicy albo znowu się gdzieś nie przeniesie? No, ale nie chciała martwić brata swoim niepokojem, więc starała się przedstawić sytuację dużo lżej, niż odczuwała to w rzeczywistości.
Bycie autorytetem zdecydowanie stanowiło odpowiedzialność, dlatego Lyra cieszyła się, że jest najmłodsza i nie musi nim być. Garrett, jako najstarszy, miał najtrudniejsze zadanie, bo przecierał rodzeństwu szlaki i mógł stanowić dla nich wzór do naśladowania, w różnych kwestiach, nie tylko planów na przyszłość. Lyra co najwyżej mogłaby być kiedyś autorytetem dla własnych dzieci, jeśli kiedykolwiek będzie je mieć.
- Mam taką nadzieję. Bo naprawdę się o niego niepokoję, rzadko się odzywał w ostatnim czasie – powiedziała.
Sytuacja w ich rodzinie nie była ostatnio taka prosta. Najpierw sytuacja z nagłym powrotem ojca, tajemniczym ostrzeżeniem matki, a teraz także Barry najwyraźniej miał jakieś swoje sprawy i zaczął chodzić własnymi drogami. Nie wiedziała, że Garrett widział go na Nokturnie, ale pamiętała, że mignął jej gdzieś na Pokątnej.
- W ogóle musimy kiedyś odwiedzić rodziców – zaczęła nagle. – Bardzo dawno nie byłam w domu. Może Barry też dałby się namówić, gdyby się pojawił?
Właściwie od razu po skończeniu Hogwartu zamieszkała tutaj, u Garretta. Po szkole nie była jeszcze w rodzinnym domu, więc po tak długiej rozłące wiadomo, że tęskniła. I naprawdę żałowała, że nie są już beztroskimi dziećmi, jak za dawnych czasów, kiedy spędzali wakacje wspólnie, bawiąc się na łące w okolicy domu.
Przekręciła się nieznacznie na podłodze.
- Mam nadzieję, że jutro dam radę iść malować. Mam nadzieję, że nie zmaterializuję się nagle w jakimś dziwnym miejscu – powiedziała, starając się brzmieć lekko, ale nie dało się nie wyczuć pewnego niepokoju w jej głosie. Bo skąd mogła wiedzieć, czy jutro nie zasłabnie na ulicy albo znowu się gdzieś nie przeniesie? No, ale nie chciała martwić brata swoim niepokojem, więc starała się przedstawić sytuację dużo lżej, niż odczuwała to w rzeczywistości.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
| no i zaczynamy
Gdy otrząsnął się z pierwszego szoku, spróbował wstać. Nie widział nigdzie już napastnika, ale za to chaos w pokoju. Nie mógł dalej przebywać w swoim mieszkaniu, bo zaraz rzucą się tutaj mugolskie służby i dopiero wtedy będzie miał przechlapane. Starł krew spod nosa prawą dłonią i wstał. Miał około dziesięć, to piętnastu minut, zanik ktoś tu zapuka i spyta się, co się stało. Podszedł do swego woreczka i kucnął, aby sięgnąć po niego. Z niego wyciągnął swą różdżkę. Machnął ją sprawiając, że walizka zjawiła się na środku pokoju, a rzeczy same niedbale zaczęły tam się pakować. Sprawdził także swój worek, lecz na szczęście nic stamtąd nie zniknęło. Nawet prezent dla swego starszego brata, który chciał potem wysłać sową. Pamiętał o nim, bo jakżeby inaczej. Ale nie ma czasu, by codziennie pisać do niego. Ledwo funkcjonuje i stara się, aby to zbytnio nie było zauważalne podczas pracy. Właśnie, Borgin. Przypomniawszy sobie o nim, zerknął na zegar stojący na komodzie. Wyczytał, że ma jeszcze dwie godziny, zanim nastąpi jego zmiana. Normalnie by teraz przysnął, aby mieć trochę siły w sklepie, ale teraz nie może spać w tym miejscu. Nie chciał wprowadzać się do rodzeństwa, ale gdzieś musi się zaszyć chociażby na kilka dni. Potrzebuje czasu, aby wymeldować się z tamtego miejsca i znaleźć nowe lokum.
Zanim teleportował się, zmienił na czystą czerwoną koszulę w kraty. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Brudną od krwi bluzkę spalił, gdy walizka została spakowana. Popiół od niej zostawił - po co się męczyć, skoro i tak nic z tego nie da się otworzyć. Podszedł jeszcze do łazienki i przemył twarz. Nie wyglądała najlepiej, a szczególnie jego nos. Chyba nawet był złamany w jednym miejscu. Lecz stwierdził, że może rodzeństwo tego nie zauważył, więc zostawił go w spokoju. Zmył tylko krew i poprawił sobie włosy. Po chwili wyszedł z łazienki i schwycił swoje manatki i teleportował się prosto do salonu. Nie zamierzał wchodzić przez próg i pytać, czy mają miejsce dla bezdomnego. Po prostu muszą mieć i tyle.
Widząc swe rodzeństwo przy stole, uśmiechnął się i puścił walizkę.
- Tęskniliście?- rzucił wesoło na przywitanie. Mimo wszystko po teleportacji chwilowo osłabiony się poczuł, ale starał się tego po sobie nie pokazywać!
Gdy otrząsnął się z pierwszego szoku, spróbował wstać. Nie widział nigdzie już napastnika, ale za to chaos w pokoju. Nie mógł dalej przebywać w swoim mieszkaniu, bo zaraz rzucą się tutaj mugolskie służby i dopiero wtedy będzie miał przechlapane. Starł krew spod nosa prawą dłonią i wstał. Miał około dziesięć, to piętnastu minut, zanik ktoś tu zapuka i spyta się, co się stało. Podszedł do swego woreczka i kucnął, aby sięgnąć po niego. Z niego wyciągnął swą różdżkę. Machnął ją sprawiając, że walizka zjawiła się na środku pokoju, a rzeczy same niedbale zaczęły tam się pakować. Sprawdził także swój worek, lecz na szczęście nic stamtąd nie zniknęło. Nawet prezent dla swego starszego brata, który chciał potem wysłać sową. Pamiętał o nim, bo jakżeby inaczej. Ale nie ma czasu, by codziennie pisać do niego. Ledwo funkcjonuje i stara się, aby to zbytnio nie było zauważalne podczas pracy. Właśnie, Borgin. Przypomniawszy sobie o nim, zerknął na zegar stojący na komodzie. Wyczytał, że ma jeszcze dwie godziny, zanim nastąpi jego zmiana. Normalnie by teraz przysnął, aby mieć trochę siły w sklepie, ale teraz nie może spać w tym miejscu. Nie chciał wprowadzać się do rodzeństwa, ale gdzieś musi się zaszyć chociażby na kilka dni. Potrzebuje czasu, aby wymeldować się z tamtego miejsca i znaleźć nowe lokum.
Zanim teleportował się, zmienił na czystą czerwoną koszulę w kraty. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Brudną od krwi bluzkę spalił, gdy walizka została spakowana. Popiół od niej zostawił - po co się męczyć, skoro i tak nic z tego nie da się otworzyć. Podszedł jeszcze do łazienki i przemył twarz. Nie wyglądała najlepiej, a szczególnie jego nos. Chyba nawet był złamany w jednym miejscu. Lecz stwierdził, że może rodzeństwo tego nie zauważył, więc zostawił go w spokoju. Zmył tylko krew i poprawił sobie włosy. Po chwili wyszedł z łazienki i schwycił swoje manatki i teleportował się prosto do salonu. Nie zamierzał wchodzić przez próg i pytać, czy mają miejsce dla bezdomnego. Po prostu muszą mieć i tyle.
Widząc swe rodzeństwo przy stole, uśmiechnął się i puścił walizkę.
- Tęskniliście?- rzucił wesoło na przywitanie. Mimo wszystko po teleportacji chwilowo osłabiony się poczuł, ale starał się tego po sobie nie pokazywać!
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Też czasem zastanawiał się, gdzie był Barry - co teraz robił, jak się czuł, ile zmartwień miał na głowie. W ten sam sposób rozmyślał też o Margaux, która zniknęła jak bajkowa bańka przebita wrzecionem; jej odejście pozostawiło po sobie tylko zapach gardenii, który nagle ze słodyczy zmienił się w gorycz tęsknoty. Wspomnienia blakły jak czarno-białe zdjęcia, rozmazane twarze nie śmiały się już tak radośnie, jak kiedyś, dźwięk jej śpiewnego głosu milkł, a niebezpieczny błysk w oku bezpowrotnie gasł. Może nadszedł czas na zakończenie tej osobliwej żałoby i ruszenie dalej, w szczególności, że jego matka już w ostatnim liście zbyt często powtarzała słowa narzeczeństwo i zdawała się świergolić, ciesząc na zbliżający się ślub dwójki młodych, ledwo znanych mu arystokratów - zupełnie, jakby snuła już nowy, nikczemny plan.
- Tak właściwie... to całkiem dobry pomysł - zauważył, uśmiechając się lekko. - Napiszę wkrótce list do matki z zapytaniem, czy ugości nas jeszcze w tym miesiącu.
Uśmiech zgasł tak szybko, jak się pojawił, kiedy Lyra z udawaną lekkością nawiązała do swojego podejrzanego zniknięcia. Westchnął, myśląc, że powstrzyma to jego serce od pęknięcia na drobne kawałeczki, jednak mylił się; coś jakby ukłuło go, a on spoważniał. Nie lubił, kiedy poruszała takie tematy bądź żartowała nawet z rzeczy niebłahych; czuł się wtedy, jakby kusiła tylko los. Miał ochotę zakazać jej pracy na Pokątnej, jednak kim był, żeby ją ograniczać? Ostatkiem silnej woli powstrzymał się od zaoferowania jej ochrony - po pierwsze, nie mógł zwyczajnie opuścić dnia w pracy, a po drugie słowa Corneliusa pobrzmiewały echem z tyłu jego głowy. Był nadopiekuńczy. Musiał się uspokoić. Spojrzeć na to racjonalnie. Wbrew pozorom Lyra stała się już dorosła, umiała zadbać sama o siebie.
Prawda?
- Lyra, to nie jest błah... - zaczął, szykując się do prawienia braterskich morałów, jednak w tym momencie coś jakby kliknęło, przypominając dźwięk teleportującego się czarodzieja. Garrett zamilknął, odwrócił głowę w stronę źródła dźwięku i rozszerzył w zdziwieniu oczy. - PSIA MAĆ, BARRY - niemal wrzasnął, dając upust mieszance zdziwienia, zaskoczenia i strachu. Podniósł się z podłogi, tknął nogą filiżankę i niemal rozlał resztkę gorzkiej herbaty; pospiesznym krokiem zaczął iść w jego kierunku. - Dobrze cię widzieć, bracie, ale nie możesz tak... - Zatrzymał się w miejscu, badawczo spoglądając na Weasley'a, mierząc go wzrokiem z góry na dół, dostrzegając walizkę i nie mogąc powstrzymać uczucia, że coś było nie tak. - Co się stało? - spytał, tym razem spokojnie, łagodnie i z dość poważnym wyrazem twarzy, choć w jego oczach wyraźnie tańczyła radość z tego, że wreszcie go widzi.
- Tak właściwie... to całkiem dobry pomysł - zauważył, uśmiechając się lekko. - Napiszę wkrótce list do matki z zapytaniem, czy ugości nas jeszcze w tym miesiącu.
Uśmiech zgasł tak szybko, jak się pojawił, kiedy Lyra z udawaną lekkością nawiązała do swojego podejrzanego zniknięcia. Westchnął, myśląc, że powstrzyma to jego serce od pęknięcia na drobne kawałeczki, jednak mylił się; coś jakby ukłuło go, a on spoważniał. Nie lubił, kiedy poruszała takie tematy bądź żartowała nawet z rzeczy niebłahych; czuł się wtedy, jakby kusiła tylko los. Miał ochotę zakazać jej pracy na Pokątnej, jednak kim był, żeby ją ograniczać? Ostatkiem silnej woli powstrzymał się od zaoferowania jej ochrony - po pierwsze, nie mógł zwyczajnie opuścić dnia w pracy, a po drugie słowa Corneliusa pobrzmiewały echem z tyłu jego głowy. Był nadopiekuńczy. Musiał się uspokoić. Spojrzeć na to racjonalnie. Wbrew pozorom Lyra stała się już dorosła, umiała zadbać sama o siebie.
Prawda?
- Lyra, to nie jest błah... - zaczął, szykując się do prawienia braterskich morałów, jednak w tym momencie coś jakby kliknęło, przypominając dźwięk teleportującego się czarodzieja. Garrett zamilknął, odwrócił głowę w stronę źródła dźwięku i rozszerzył w zdziwieniu oczy. - PSIA MAĆ, BARRY - niemal wrzasnął, dając upust mieszance zdziwienia, zaskoczenia i strachu. Podniósł się z podłogi, tknął nogą filiżankę i niemal rozlał resztkę gorzkiej herbaty; pospiesznym krokiem zaczął iść w jego kierunku. - Dobrze cię widzieć, bracie, ale nie możesz tak... - Zatrzymał się w miejscu, badawczo spoglądając na Weasley'a, mierząc go wzrokiem z góry na dół, dostrzegając walizkę i nie mogąc powstrzymać uczucia, że coś było nie tak. - Co się stało? - spytał, tym razem spokojnie, łagodnie i z dość poważnym wyrazem twarzy, choć w jego oczach wyraźnie tańczyła radość z tego, że wreszcie go widzi.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Lyra uśmiechnęła się lekko do brata, zadowolona, że zaaprobował jej pomysł.
- To świetnie. Moglibyśmy to zrobić w jakiś twój wolny dzień – podsunęła. Sama i tak miała elastyczny plan dnia, była niezależna, chodziła na Pokątną, kiedy chciała, więc mogła zrobić sobie dzień wolnego w każdej chwili. Jedynym problemem mogło być wolne u Garretta, który miał normalną pracę. – Mama na pewno by się ucieszyła, gdybyśmy wpadli. Tak myślę.
Westchnęła. Nie wspomniała o ojcu, nie chcąc znowu zdenerwować brata.
Chciała zachowywać się lekko, tak, żeby nie przysparzać bratu zmartwień. I tak dość mocno się przejął tym, w jakim stanie pojawiła się w domu. A z pracy na Pokątnej nie mogła zrezygnować, bo gdzieś musiała malować, a tam było najwięcej czarodziejów mogących zainteresować się jej pracami. Nie mogła odpuścić tylko dlatego, że z powodu tej starej klątwy czasami zdarzało jej się zasłabnąć... Czy tak jak dzisiaj, zmaterializować w zaroślach w jakimś parku. Mogła sobie zrobić dzień przerwy, choćby jutro, by zobaczyć, czy znowu przydarzy jej się podobny stan, kiedy przestanie działać zażyta przez nią dawka eliksiru, ale później musiała wrócić do malowania. Miała więc nadzieję, że jutro będzie się dobrze czuć.
- Może zrobię sobie jutro dzień przerwy – powiedziała ostrożnie, żeby go udobruchać. – Ale potem wracam do...
Nie dokończyła. W pokoju rozległ się trzask i w salonie zmaterializował się nie kto inny jak Barry, o którym zaledwie pięć minut temu rozmawiali.
- Barry! – zawołała zdziwiona, ale zadowolona, że widzi środkowego brata.
Nieco niezdarnie wstała z podłogi. Lekko zakręciło jej się w głowie, ale zignorowała to, zmierzając szybko w stronę Barry’ego i zauważając, że brat nie wygląda dobrze. Sprawiał wrażenie, jakby był wręcz pobity, a obok niego leżała walizka.
- Co się stało? – powtórzyła po Garretcie. – Wyglądasz strasznie.
Garrett, choć o tym nie wiedział, miał więc teraz w mieszkaniu dwójkę skrzywdzonego rodzeństwa. Lyra wciąż nie wyglądała dobrze, jednak na chwilę zapomniała o swojej akcji z utratą przytomności, teleportacją i zanikiem pamięci, skupiona na opuchniętej twarzy Barry’ego. Wciąż nie umiała uwierzyć, że naprawdę tu był, i to tuż po tym, jak z Garrettem zastanawiali się, co się z nim teraz działo. Kolejny zdumiewający zbieg okoliczności. Liczyła jednak, że zaraz się dowiedzą, co takiego się wydarzyło. Miała nadzieję, że nic złego.
- To świetnie. Moglibyśmy to zrobić w jakiś twój wolny dzień – podsunęła. Sama i tak miała elastyczny plan dnia, była niezależna, chodziła na Pokątną, kiedy chciała, więc mogła zrobić sobie dzień wolnego w każdej chwili. Jedynym problemem mogło być wolne u Garretta, który miał normalną pracę. – Mama na pewno by się ucieszyła, gdybyśmy wpadli. Tak myślę.
Westchnęła. Nie wspomniała o ojcu, nie chcąc znowu zdenerwować brata.
Chciała zachowywać się lekko, tak, żeby nie przysparzać bratu zmartwień. I tak dość mocno się przejął tym, w jakim stanie pojawiła się w domu. A z pracy na Pokątnej nie mogła zrezygnować, bo gdzieś musiała malować, a tam było najwięcej czarodziejów mogących zainteresować się jej pracami. Nie mogła odpuścić tylko dlatego, że z powodu tej starej klątwy czasami zdarzało jej się zasłabnąć... Czy tak jak dzisiaj, zmaterializować w zaroślach w jakimś parku. Mogła sobie zrobić dzień przerwy, choćby jutro, by zobaczyć, czy znowu przydarzy jej się podobny stan, kiedy przestanie działać zażyta przez nią dawka eliksiru, ale później musiała wrócić do malowania. Miała więc nadzieję, że jutro będzie się dobrze czuć.
- Może zrobię sobie jutro dzień przerwy – powiedziała ostrożnie, żeby go udobruchać. – Ale potem wracam do...
Nie dokończyła. W pokoju rozległ się trzask i w salonie zmaterializował się nie kto inny jak Barry, o którym zaledwie pięć minut temu rozmawiali.
- Barry! – zawołała zdziwiona, ale zadowolona, że widzi środkowego brata.
Nieco niezdarnie wstała z podłogi. Lekko zakręciło jej się w głowie, ale zignorowała to, zmierzając szybko w stronę Barry’ego i zauważając, że brat nie wygląda dobrze. Sprawiał wrażenie, jakby był wręcz pobity, a obok niego leżała walizka.
- Co się stało? – powtórzyła po Garretcie. – Wyglądasz strasznie.
Garrett, choć o tym nie wiedział, miał więc teraz w mieszkaniu dwójkę skrzywdzonego rodzeństwa. Lyra wciąż nie wyglądała dobrze, jednak na chwilę zapomniała o swojej akcji z utratą przytomności, teleportacją i zanikiem pamięci, skupiona na opuchniętej twarzy Barry’ego. Wciąż nie umiała uwierzyć, że naprawdę tu był, i to tuż po tym, jak z Garrettem zastanawiali się, co się z nim teraz działo. Kolejny zdumiewający zbieg okoliczności. Liczyła jednak, że zaraz się dowiedzą, co takiego się wydarzyło. Miała nadzieję, że nic złego.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Nie spodziewał się, że tak bardzo ucieszą się z jego przybycia. W końcu wiedzieli, że żyje, prawda? Także widywali do na Pokątnej gdy pracował u Ollivandera. To że teraz zamieszka z nimi na kilka dni [przynajmniej tak sądzi], to tylko zmieni jedną rzecz. Będą mieli okazję zobaczyć go w domu gdy śpi, lub szybko zjada śniadanie i myka na Pokątną. Bo jego dzień wygląda zwariowanie. Pobudka, śniadanie, praca, obiad, praca, dom. W domu najczęściej albo po 2 się zjawia, albo nad ranem, jak trzeba zrobić inwentaryzację.
Spojrzał na rodzeństwo obserwując ich reakcję. Zauważył, że Lyra miała problem ze wstaniem z podłogi. Czyżby coś jej się stało? Kto śmiał tknąć jego najmłodszą i najukochańszą siostrzyczkę? Wierzył, ze Garrett jako auror coś z tym zrobi, albo na tym by się skończyło, gdyby Barry nic o tym nie wiedział. W końcu musi też coś i od siebie dodać.
Widząc, jak go lustrują, niespokojnie spojrzał to na Garretta a potem na Lyrę. Dodatkowo schował różdżkę do swego worka, a worek doczepił do paska w spodniach.
-Spokojnie, to nic takiego ... Po prostu na jakiś czas potrzebuję lokum, bo moje zostało tymczasowo zajęte.- powiedział, jak gdyby wszystko było w porządku i kontrolował nad tym wszystkim. Nie powie im przecież prawdy. Nie wiadomo, jak by oni zareagowali. Poza tym i tak to wszystko robił dla nich.
Odwrócił się od swego rodzeństwa i kucnął przy swe walizce. Wtedy pakował wszystko, co było, a nie pamiętał, bo potem widział gdzieś kochanego Cezarka. Otworzył walizkę i ujrzał, jak kuguchar wygrzebuje się spod jego rzeczy. Byś zrobił tam chociaż porządek. A teraz kuweta ... Gdzie ona jest? Słysząc to, Barry pokręcił oczyma i rozejrzał się. Nie wiedział, czy tutaj gdzieś jest kuweta.
-Macie tu gdzieś kuwetę?- odwrócił głowę w stronę siostry i brata i spokojnie zadał pytanie. Zając się swoim pupilkiem, by nie wysłuchiwać ich kolejnych pytań dotyczących jego stanu. Przynajmniej ma czas na zastanowienie się, co im powie.
Spojrzał na rodzeństwo obserwując ich reakcję. Zauważył, że Lyra miała problem ze wstaniem z podłogi. Czyżby coś jej się stało? Kto śmiał tknąć jego najmłodszą i najukochańszą siostrzyczkę? Wierzył, ze Garrett jako auror coś z tym zrobi, albo na tym by się skończyło, gdyby Barry nic o tym nie wiedział. W końcu musi też coś i od siebie dodać.
Widząc, jak go lustrują, niespokojnie spojrzał to na Garretta a potem na Lyrę. Dodatkowo schował różdżkę do swego worka, a worek doczepił do paska w spodniach.
-Spokojnie, to nic takiego ... Po prostu na jakiś czas potrzebuję lokum, bo moje zostało tymczasowo zajęte.- powiedział, jak gdyby wszystko było w porządku i kontrolował nad tym wszystkim. Nie powie im przecież prawdy. Nie wiadomo, jak by oni zareagowali. Poza tym i tak to wszystko robił dla nich.
Odwrócił się od swego rodzeństwa i kucnął przy swe walizce. Wtedy pakował wszystko, co było, a nie pamiętał, bo potem widział gdzieś kochanego Cezarka. Otworzył walizkę i ujrzał, jak kuguchar wygrzebuje się spod jego rzeczy. Byś zrobił tam chociaż porządek. A teraz kuweta ... Gdzie ona jest? Słysząc to, Barry pokręcił oczyma i rozejrzał się. Nie wiedział, czy tutaj gdzieś jest kuweta.
-Macie tu gdzieś kuwetę?- odwrócił głowę w stronę siostry i brata i spokojnie zadał pytanie. Zając się swoim pupilkiem, by nie wysłuchiwać ich kolejnych pytań dotyczących jego stanu. Przynajmniej ma czas na zastanowienie się, co im powie.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Założył ręce na piersi, uważnym spojrzeniem lustrując Barry'ego. Coś podejrzewał, choć sam nie wiedział, co; mimo swojej skłonności do snucia kolejnych teorii spiskowych milczał, starając się zrozumieć. To nie tak, że jego brat był w mieszkaniu niemile widziany - Garrett nie przepadał po prostu za wszelakiego rodzaju niespodziankami i nie podejrzewał nawet, że brat wpadł po to, aby złożyć mu życzenia z okazji dwudziestych ósmych urodzin.
Wszelkie wątpliwości rozwiały jego słowa, kiedy beztrosko przyznał, że potrzebuje lokum. Garrett nie miał najmniejszego zamiaru stać mu na przeszkodzie - miał głęboką nadzieję, że młodszy brat zdaje sobie sprawę, że na St. Martin's Lane zawsze znajdzie się dla niego poduszka, pościel, a nawet miękka kanapa do snu.
- Nie wydaje mi się, żeby to było nic takiego - mruknął pod nosem z lekko niezadowolonym grymasem na twarzy, ale nie miał zamiaru drążyć tematu - spodziewał się, że Barry niechętnie będzie opowiadać o swoim nieidealnym stanie zdrowia, na przykład o tym, że... - Na Merlina, Barry, co ci się stało w nos? Musisz się z tym udać do Munga. Natychmiastowo - zaniepokoił się, marszcząc lekko brwi. Coś w całej tej sytuacji wyjątkowo nie przypadło najstarszemu Weasley'owi do gustu; oczywistością był fakt, że troszczył się o brata, być może bardziej, niż on sam tego potrzebował.
Kiedy kuguchar ukazał się w uchylonej lekko walizce, Garrett wymownie westchnął. Uwielbiał koty; brakowało mu mruczącego stworzenia pod dachem, jednak podczas słuchania Barry'ego prowadzącego z nimi zajmujące polemiki miał ochotę sam potraktować się cruciatusem, szczególnie, że w ich trakcie zazwyczaj dowiadywał się pośrednio od zwierzaka, że ten nie darzy go nadmierną sympatią - w co nie wierzył, w końcu, nieskromnie mówiąc, budził w zarówno w ludziach jak i w zwierzętach wyłącznie pozytywne emocje.
W większości przypadków.
- Tak, kilka lat temu miałem przecież kota. Musiałbym jej tylko poszukać w tym chaosie - powiedział bardziej do siebie, niż do nich, po czym obrócił się na pięcie i skierował wgłąb mieszkania, by rozpocząć poszukiwania. Po drodze przystanął jeszcze i obejrzał się przez ramię. - Nie wysadźcie mieszkania w powietrze pod moją nieobecność, proszę.
Och, jak bardzo nienawidził roli tego odpowiedzialnego, przeszło mu przez myśl, kiedy przeszukiwał schowek. Gdzie podziały się czasy, kiedy z Charlusem Potterem urządzali najbardziej huczne przyjęcia w wieży Gryffindoru, które kończyły się najczęściej tygodniowymi szlabanami i karami w Zakazanym Lesie?
Wszelkie wątpliwości rozwiały jego słowa, kiedy beztrosko przyznał, że potrzebuje lokum. Garrett nie miał najmniejszego zamiaru stać mu na przeszkodzie - miał głęboką nadzieję, że młodszy brat zdaje sobie sprawę, że na St. Martin's Lane zawsze znajdzie się dla niego poduszka, pościel, a nawet miękka kanapa do snu.
- Nie wydaje mi się, żeby to było nic takiego - mruknął pod nosem z lekko niezadowolonym grymasem na twarzy, ale nie miał zamiaru drążyć tematu - spodziewał się, że Barry niechętnie będzie opowiadać o swoim nieidealnym stanie zdrowia, na przykład o tym, że... - Na Merlina, Barry, co ci się stało w nos? Musisz się z tym udać do Munga. Natychmiastowo - zaniepokoił się, marszcząc lekko brwi. Coś w całej tej sytuacji wyjątkowo nie przypadło najstarszemu Weasley'owi do gustu; oczywistością był fakt, że troszczył się o brata, być może bardziej, niż on sam tego potrzebował.
Kiedy kuguchar ukazał się w uchylonej lekko walizce, Garrett wymownie westchnął. Uwielbiał koty; brakowało mu mruczącego stworzenia pod dachem, jednak podczas słuchania Barry'ego prowadzącego z nimi zajmujące polemiki miał ochotę sam potraktować się cruciatusem, szczególnie, że w ich trakcie zazwyczaj dowiadywał się pośrednio od zwierzaka, że ten nie darzy go nadmierną sympatią - w co nie wierzył, w końcu, nieskromnie mówiąc, budził w zarówno w ludziach jak i w zwierzętach wyłącznie pozytywne emocje.
W większości przypadków.
- Tak, kilka lat temu miałem przecież kota. Musiałbym jej tylko poszukać w tym chaosie - powiedział bardziej do siebie, niż do nich, po czym obrócił się na pięcie i skierował wgłąb mieszkania, by rozpocząć poszukiwania. Po drodze przystanął jeszcze i obejrzał się przez ramię. - Nie wysadźcie mieszkania w powietrze pod moją nieobecność, proszę.
Och, jak bardzo nienawidził roli tego odpowiedzialnego, przeszło mu przez myśl, kiedy przeszukiwał schowek. Gdzie podziały się czasy, kiedy z Charlusem Potterem urządzali najbardziej huczne przyjęcia w wieży Gryffindoru, które kończyły się najczęściej tygodniowymi szlabanami i karami w Zakazanym Lesie?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Wiedzieli, że żyje, to fakt. Ale to jednak było za mało; w końcu nie chodziło o kogoś obcego, a o ich brata, z którym przecież chcieli mieć jak najlepszy kontakt, ale najwyraźniej był na tyle zajęty, że nie miał czasu zbyt często wpadać czy chociażby pisać.
Tak czy inaczej, Lyra bardzo się cieszyła, ale i martwiła, kiedy tylko zobaczyła, że był w kiepskim stanie. Zmarszczyła leciutko brwi, lustrując go czujnym spojrzeniem zielonych oczu. Gdy się odezwał, oparła dłonie na biodrach i zadarła głowę do góry, patrząc na niego z pozycji swojego niziutkiego wzrostu. Ciężko było ją potraktować poważnie, skoro była tyle niższa od braci.
- Dlaczego? Coś się tam stało? – zapytała, gdy powiedział, że potrzebuje nowego lokum. Oczywiście mógł zostać tutaj, bo Garrett ani Lyra z pewnością nie mieli nic przeciwko. – Garrett chyba ma rację. Powinieneś coś z tym zrobić. – Wskazała na jego twarz. – Szkoda tylko, że żadne z nas nie zna się na zaklęciach leczących.
Niestety Lyra nie posiadała wystarczających umiejętności, żeby stwierdzić, co dokładnie mogło mu się stać. Ale tak czy inaczej, nie wyglądało to zbyt dobrze. Przypuszczała jednak, że Barry będzie próbował załagodzić sytuację i udawać, że wszystko gra, tak jak i ona zaledwie godzinę temu. Może nawet mieli to rodzinne?
Barry pochylił się nad swoją walizką. Chwilę później Lyra usłyszała miauknięcie i z bagażu wysunął się kuguchar należący do jej brata.
- Ojej, kicia! – pisnęła z zachwytu niczym mała dziewczynka. Nie od dziś wiadomo, że Lyra kochała koty, i czasami zazdrościła bratu umiejętności rozmawiania z nimi. Natychmiast nachyliła się nad kotkiem i pogładziła jego miękkie futerko, mając nadzieję, że kot nie skarży się Barry’emu na czułości ze strony nastolatki.
Garrett po chwili wyszedł, zapewne w poszukiwaniu kuwety dla kotka, a Lyra została sama z Barrym. Oczywiście zapewniła najstarszego brata, że nic nie zmalują. Przecież tylko siedzą grzecznie w salonie, prawda?
Znowu spoważniała, choć na jej bladej buzi wciąż malował się leciutki uśmiech.
- Powiesz mi, co ci się stało? – zapytała, wciąż go obserwując. Kucała na podłodze, wciąż głaszcząc kuguchara, ale jej oczy były utkwione w poobijanej twarzy Barry’ego. Jednocześnie miała nadzieję, że ona wygląda już lepiej i Barry nie zauważy, że z nią też nie wszystko było w porządku.
Tak czy inaczej, Lyra bardzo się cieszyła, ale i martwiła, kiedy tylko zobaczyła, że był w kiepskim stanie. Zmarszczyła leciutko brwi, lustrując go czujnym spojrzeniem zielonych oczu. Gdy się odezwał, oparła dłonie na biodrach i zadarła głowę do góry, patrząc na niego z pozycji swojego niziutkiego wzrostu. Ciężko było ją potraktować poważnie, skoro była tyle niższa od braci.
- Dlaczego? Coś się tam stało? – zapytała, gdy powiedział, że potrzebuje nowego lokum. Oczywiście mógł zostać tutaj, bo Garrett ani Lyra z pewnością nie mieli nic przeciwko. – Garrett chyba ma rację. Powinieneś coś z tym zrobić. – Wskazała na jego twarz. – Szkoda tylko, że żadne z nas nie zna się na zaklęciach leczących.
Niestety Lyra nie posiadała wystarczających umiejętności, żeby stwierdzić, co dokładnie mogło mu się stać. Ale tak czy inaczej, nie wyglądało to zbyt dobrze. Przypuszczała jednak, że Barry będzie próbował załagodzić sytuację i udawać, że wszystko gra, tak jak i ona zaledwie godzinę temu. Może nawet mieli to rodzinne?
Barry pochylił się nad swoją walizką. Chwilę później Lyra usłyszała miauknięcie i z bagażu wysunął się kuguchar należący do jej brata.
- Ojej, kicia! – pisnęła z zachwytu niczym mała dziewczynka. Nie od dziś wiadomo, że Lyra kochała koty, i czasami zazdrościła bratu umiejętności rozmawiania z nimi. Natychmiast nachyliła się nad kotkiem i pogładziła jego miękkie futerko, mając nadzieję, że kot nie skarży się Barry’emu na czułości ze strony nastolatki.
Garrett po chwili wyszedł, zapewne w poszukiwaniu kuwety dla kotka, a Lyra została sama z Barrym. Oczywiście zapewniła najstarszego brata, że nic nie zmalują. Przecież tylko siedzą grzecznie w salonie, prawda?
Znowu spoważniała, choć na jej bladej buzi wciąż malował się leciutki uśmiech.
- Powiesz mi, co ci się stało? – zapytała, wciąż go obserwując. Kucała na podłodze, wciąż głaszcząc kuguchara, ale jej oczy były utkwione w poobijanej twarzy Barry’ego. Jednocześnie miała nadzieję, że ona wygląda już lepiej i Barry nie zauważy, że z nią też nie wszystko było w porządku.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Nie podobało mu się to, że oboje zachowywali się prawie identycznie. Rozumiał, że to co ujrzeli jest niecodzienne, ale bez przesady. Nie raz przecież dawniej Barry bił się w szkole, by ochronić kogoś. No dobra, trochę ten nos go bolał i pewnie miałby problemy z wzięciem głębokiego wdechu.
- Oj no dajcie spokój. Trochę się wszystko skomplikowało, ale w ciągu tygodnia znajdę sobie jakieś inne lokum.- powiedzial wzdychając głośno. Trochę przesadzają. W sumie to była taka zwykła mugolska bójka. Bo jego klient wolał jako płatność krew sprzedającego. Pokręcił oczyma słysząc słowa rodzeństwa.
- Co wy chcecie od mojego nosa? Jest ładny, piękny i zgrabny. Nigdzie nie muszę także iść w tym momencie. - pomarudził im trochę. Uczepili się tego nosa. Niech na swoje spojrzą! A i do Munga nie ma zamiaru ruszyć. Jeszcze by w nim wykryto resztki narkotyku w organizmie. O tym stanowczo nie mogą się dowiedzieć młodzi Weasley'owie. Właśnie, coś będzie musiał robić, by nie skapnęli się co do tych narkotyków. Dobrze, że to wszystko ma w swym worku. Nikt tam przynajmniej swej ciekawskiej lapy nie włoży.
Barry tylko przytaknął głową przyjmując słowa swego brata. To niech on idzie to znaleźć, chyba że chce mieć zapachy na dywanie. Oczywiście mógłby Cezar załatwić gdzie indziej swoje potrzeby, ale po co, prawda?
Cezar widząc naglą wylewność, trochę pomarudził cicho na Lyrę, ale zaraz umilkł, gdy zaczęła jego głaskać. Głaskanie wybacza wszystkie popełnione przez człowieka grzechy. Chętnie daje siebie głaskać, jak i teraz
- My to my, ale za Cezara nie ręczę.- zapewnił, że nic nie zmalują. Cexar gdyby się wkurzył, to by coś tu zrobił, aby pokazać, że należy sprawnie wykonywać jego polecenia. Barry zna jego gniew i wątpi w to, aby Garretowi to się spodobało. Jak brat poszedł szukać kuwety, Barry usiadł na podłodze w miejscu, gdzie przed chwilą stał i zaczął także głaskać kuguchara. Na pytanie siostry odwrócił głowę w jej stronę.
- Nic, co powinno Was zaniepokoić... Ale zauważyłem, że masz problemy ze wstawaniem. Coś się stało? -pierwszą część zdania powiedział spokojnie, natomiast gdy się zapytał, można było wyczuć nutę troski i zaniepokojenia.
- Oj no dajcie spokój. Trochę się wszystko skomplikowało, ale w ciągu tygodnia znajdę sobie jakieś inne lokum.- powiedzial wzdychając głośno. Trochę przesadzają. W sumie to była taka zwykła mugolska bójka. Bo jego klient wolał jako płatność krew sprzedającego. Pokręcił oczyma słysząc słowa rodzeństwa.
- Co wy chcecie od mojego nosa? Jest ładny, piękny i zgrabny. Nigdzie nie muszę także iść w tym momencie. - pomarudził im trochę. Uczepili się tego nosa. Niech na swoje spojrzą! A i do Munga nie ma zamiaru ruszyć. Jeszcze by w nim wykryto resztki narkotyku w organizmie. O tym stanowczo nie mogą się dowiedzieć młodzi Weasley'owie. Właśnie, coś będzie musiał robić, by nie skapnęli się co do tych narkotyków. Dobrze, że to wszystko ma w swym worku. Nikt tam przynajmniej swej ciekawskiej lapy nie włoży.
Barry tylko przytaknął głową przyjmując słowa swego brata. To niech on idzie to znaleźć, chyba że chce mieć zapachy na dywanie. Oczywiście mógłby Cezar załatwić gdzie indziej swoje potrzeby, ale po co, prawda?
Cezar widząc naglą wylewność, trochę pomarudził cicho na Lyrę, ale zaraz umilkł, gdy zaczęła jego głaskać. Głaskanie wybacza wszystkie popełnione przez człowieka grzechy. Chętnie daje siebie głaskać, jak i teraz
- My to my, ale za Cezara nie ręczę.- zapewnił, że nic nie zmalują. Cexar gdyby się wkurzył, to by coś tu zrobił, aby pokazać, że należy sprawnie wykonywać jego polecenia. Barry zna jego gniew i wątpi w to, aby Garretowi to się spodobało. Jak brat poszedł szukać kuwety, Barry usiadł na podłodze w miejscu, gdzie przed chwilą stał i zaczął także głaskać kuguchara. Na pytanie siostry odwrócił głowę w jej stronę.
- Nic, co powinno Was zaniepokoić... Ale zauważyłem, że masz problemy ze wstawaniem. Coś się stało? -pierwszą część zdania powiedział spokojnie, natomiast gdy się zapytał, można było wyczuć nutę troski i zaniepokojenia.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zbyt długo grzebał między słoikami z zimowymi zaprawami, które tak uparcie wysyłała mu matka, błądził dłońmi między tonami książek upchanymi w schowku, bo nie zmieściły się już na hebanowych półkach licznie zgromadzonych w salonie. Przesunął stare, kartonowe pudło o barwie przybrudzonego beżu i wkrótce ujrzał zakurzoną powierzchnię nietkniętej przez lata kuwety. Wyjął ją, prawie zbijając przy tym jeden wypełniony konfiturami słój, i już miał kierować się w stronę salonu, kiedy usłyszał miarowe stukanie o szybę dochodzące z jego pokoju. Westchnął, w rękach wciąż dzierżąc kocią toaletę, zerknął jeszcze na schowek, upewniając się, czy nie ma tam pozostałości zdatnego do użytku żwirku i ruszył w stronę własnej sypialni.
Kiedy wrócił do rodzeństwa, przez przedramię przewieszoną miał marynarkę, jego włosy znajdowały się w stanie mniejszego chaosu niż wcześniej; jedną ręką obejmował dość sporą kuwetę, a w drugiej dłoni trzymał niewielki kawałek pergaminu z zapisanym na nim listem.
- Otrzymałem sowę z Biura Aurorów - rzucił na powitanie z wyraźną niechęcią w głosie, stawiając kuwetę tuż przy ścianie, na której znajdowało się dość spore okno z widokiem rozciągającym się na gwarny Londyn. - Jakaś wielka afera, muszę jednak wrócić do pracy - westchnął, przystając i patrząc uważnie na rodzeństwo. Cholera, przeszło mu przez myśl, kiedy oni dorośli? Założył marynarkę, poprawił powoli jej poły i mankiety. - Wrócę wieczorem. Barry, rozłóż się w salonie i przemyśl, proszę, sprawę z Mungiem, twój nos nie jest aktualnie tak piękny, jak ci się wydaje.
Już miał teleportować się do Ministerstwa, kiedy kolejna myśl przemknęła mu znienacka pod rudą czupryną.
- O, i kupię żwirek - mruknął jeszcze, po czym rozległ się cichy trzask i zniknął, zostawiając dwójkę rodzeństwa samotnie w mieszkaniu.
|| zt dla Garretta
Kiedy wrócił do rodzeństwa, przez przedramię przewieszoną miał marynarkę, jego włosy znajdowały się w stanie mniejszego chaosu niż wcześniej; jedną ręką obejmował dość sporą kuwetę, a w drugiej dłoni trzymał niewielki kawałek pergaminu z zapisanym na nim listem.
- Otrzymałem sowę z Biura Aurorów - rzucił na powitanie z wyraźną niechęcią w głosie, stawiając kuwetę tuż przy ścianie, na której znajdowało się dość spore okno z widokiem rozciągającym się na gwarny Londyn. - Jakaś wielka afera, muszę jednak wrócić do pracy - westchnął, przystając i patrząc uważnie na rodzeństwo. Cholera, przeszło mu przez myśl, kiedy oni dorośli? Założył marynarkę, poprawił powoli jej poły i mankiety. - Wrócę wieczorem. Barry, rozłóż się w salonie i przemyśl, proszę, sprawę z Mungiem, twój nos nie jest aktualnie tak piękny, jak ci się wydaje.
Już miał teleportować się do Ministerstwa, kiedy kolejna myśl przemknęła mu znienacka pod rudą czupryną.
- O, i kupię żwirek - mruknął jeszcze, po czym rozległ się cichy trzask i zniknął, zostawiając dwójkę rodzeństwa samotnie w mieszkaniu.
|| zt dla Garretta
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Reakcja Barry’ego ani trochę nie zaskoczyła Lyry. Sama na jego miejscu pewnie zachowałaby się podobnie, choć pod naporem pełnego wyrzutu spojrzenia Garretta pewnie by zmiękła i mu ustąpiła, a Barry najwyraźniej nie zamierzał mięknąć i słuchać niepokojów rodzeństwa. Lyra zdała więc sobie sprawę, że nawet jej spojrzenia i postawa nic nie pomogą, żeby go przekonać, miała więc nadzieję, że nie wyniknie z tego nic paskudnego zarówno dla Barry’ego, jak i dla nich. Bo kto wie, w jakie kłopoty się wplątał, skoro ktoś go tak urządził? Naprawdę ją to zastanawiało, bo przecież nie wiedziała nic o jego dodatkowym „zajęciu”.
Kucała więc na podłodze, głaszcząc kota i przyglądając mu się, podczas gdy Garrett był w innym pomieszczeniu.
- Naprawdę się martwię, Barry. Mam nadzieję, że nie masz żadnych kłopotów. Jeśli masz, może powinieneś porozmawiać o tym z Garrettem? Jest nie tylko naszym najstarszym bratem, ale też bardzo dobrym i zaradnym aurorem – powiedziała, uśmiechając się nieznacznie. Sama, jako osiemnastoletnia malarka, nie miała zbyt wielkich możliwości, żeby pomóc mu z kłopotami, mogła co najwyżej spróbować jakoś dodać mu otuchy. To na Garretcie oboje mogli najbardziej polegać.
- Och, u mnie wszystko w porządku – wymamrotała, rumieniąc się, choć to był podobny wykręt, jak ten, który Barry zafundował im kilka minut temu. Zdając sobie z tego sprawę, speszyła się i dodała szybko: - To znaczy... Chyba odnowiły mi się komplikacje pozaklęciowe. Dzisiaj na Pokątnej straciłam przytomność, a kilka godzin później obudziłam się w jakimś parku, nie pamiętając, skąd się tam wzięłam i co robiłam przez cały dzień. Dziwne, prawda?
Westchnęła, nawijając na palec pojedynczy kosmyk włosów. Gdyby tylko wiedziała, co naprawdę się z nią działo... Ale nie wiedziała i żyła w błogiej nieświadomości.
Wtedy jednak w salonie znowu pojawił się Garrett, wyglądający, jakby zbierał się do wyjścia. Lyra natychmiast posmutniała.
- Szkoda, że musisz iść, i to właśnie teraz, kiedy przyszedł Barry – powiedziała. Zdawała sobie jednak sprawę, że jako auror może otrzymać wezwanie dosłownie w każdej chwili. – Uważaj na siebie, braciszku, dobrze?
Po chwili Garrett wyszedł. Lyra została sama ze środkowym bratem.
- Chcesz czegoś się napić lub zjeść? – zapytała. – Czy może wolisz odpocząć po... tym? – Znowu łypnęła na jego twarz, żałując, że nie może go odczarować.
Kucała więc na podłodze, głaszcząc kota i przyglądając mu się, podczas gdy Garrett był w innym pomieszczeniu.
- Naprawdę się martwię, Barry. Mam nadzieję, że nie masz żadnych kłopotów. Jeśli masz, może powinieneś porozmawiać o tym z Garrettem? Jest nie tylko naszym najstarszym bratem, ale też bardzo dobrym i zaradnym aurorem – powiedziała, uśmiechając się nieznacznie. Sama, jako osiemnastoletnia malarka, nie miała zbyt wielkich możliwości, żeby pomóc mu z kłopotami, mogła co najwyżej spróbować jakoś dodać mu otuchy. To na Garretcie oboje mogli najbardziej polegać.
- Och, u mnie wszystko w porządku – wymamrotała, rumieniąc się, choć to był podobny wykręt, jak ten, który Barry zafundował im kilka minut temu. Zdając sobie z tego sprawę, speszyła się i dodała szybko: - To znaczy... Chyba odnowiły mi się komplikacje pozaklęciowe. Dzisiaj na Pokątnej straciłam przytomność, a kilka godzin później obudziłam się w jakimś parku, nie pamiętając, skąd się tam wzięłam i co robiłam przez cały dzień. Dziwne, prawda?
Westchnęła, nawijając na palec pojedynczy kosmyk włosów. Gdyby tylko wiedziała, co naprawdę się z nią działo... Ale nie wiedziała i żyła w błogiej nieświadomości.
Wtedy jednak w salonie znowu pojawił się Garrett, wyglądający, jakby zbierał się do wyjścia. Lyra natychmiast posmutniała.
- Szkoda, że musisz iść, i to właśnie teraz, kiedy przyszedł Barry – powiedziała. Zdawała sobie jednak sprawę, że jako auror może otrzymać wezwanie dosłownie w każdej chwili. – Uważaj na siebie, braciszku, dobrze?
Po chwili Garrett wyszedł. Lyra została sama ze środkowym bratem.
- Chcesz czegoś się napić lub zjeść? – zapytała. – Czy może wolisz odpocząć po... tym? – Znowu łypnęła na jego twarz, żałując, że nie może go odczarować.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Barry nie zamierzał tak szybko się poddawać i wyżalić się im ze wszystkich swych problemów. Powinien sam z tym się uporać, lecz to trochę zajmie czasu. Najgorszej będzie z Burke'm, który z pewnością nie odpuści handlowania narkotyków. Nie ma pojęcia, jak będzie mógł z tym skończyć nie lądując w Azkabanie. Bo co to za wytłumaczenie, że dał się wciągnąć w te świństwo? Żadne. To tylko pokazuje, jaki był wtedy słaby. Gdyby Garrett nie był aurorem, to by może spróbował coś powiedzieć, nawet o tej drugiej pracy na Nokturnie. Ale tak to musi to wszystko zachować w głębokim sekrecie.
- Gdybym wpakował się w coś grubego, to przecież byście wiedzieli o tym. W końcu nie okłamujemy siebie, prawda?- zapewnił swoją siostrę uśmiechem i poklepał po ramieniu. Miło, że się troszczy o niego, ale Barry nie chciał jej w to wszystko mieszkać. Była jego ukochaną siostrą i nie pozwoliłby jej nawet spróbować narkotyków, które handluje. Ma przy sobie opium w worku, ale teraz na pewno jego nie wyjmie.
Widząc, jak się rumieni, Barry spojrzał na nią uważnie. Lyra musi nauczyć się kłamać, jeśli chce takie rzeczy wmawiać swemu bratu. A przede wszystkim nie rumienić się w takich chwilach. Odczekał chwilę, a Lyra zaczęła już mówić prawdę. Nie podobało mu się to, co powiedziała. Kolejne komplikacje? Nie dobrze. Dodatkowo nie podobało mu się to, że nie pamiętał, aby dziś widział ją w ciągu dnia na Pokątnej. Będzie musiał tą informację przekazać swemu bratu.
-Baardzo...- powiedział zmartwiony, lecz w tym momencie do salonu wpadł Garrett z kuwetą i jakimś listem. Natychmiast jego myśli zaprzątały pytania, co jest w tym liście. Wezwanie do jego mieszkania? Oby to nie było nic z tym związane. Nie zostawił tam co prawda nic po sobie, ale kto wie, czy jeszcze w jakiś inny sposób aurorzy nie sprawdzą pokoju. Przytaknął Garrettowi przyjmując jego prośbę. Ale sam wiedział, że dziś z pewnością nie uda się do żadnego uzdrowiciela. Nie stracił ani ręki ani nogi, więc nie wymagał fachowej pomocy. Od złamanego nosa przecież się nie umiera.
Gdy starszy brat zniknął zostawiając pustą kuwetę dla Cezara, Barry poczuł, że krew znów powoli leci nosa. Przeklął cicho pod nosem i przyłożył prawą dłoń do nosa i delikatnie tamował krew. Słysząc w tym momencie pytanie od siostry, spojrzał na nią próbując uśmiechnąć się.
-Wiesz co, może jakieś chusteczki by się przydały. Jeśli macie takowe tutaj. - rzucił siadając po turecku. Cezar spojrzał na niego, lecz Barry przekręcił oczyma wiedząc, co chce mu powiedzieć. Wystarczy, że spojrzy, a Barry już wie, że chce go wysłać do Munga jak jego rodzeństwo. Ale gdyby wszystko było takie łatwe...
- Gdybym wpakował się w coś grubego, to przecież byście wiedzieli o tym. W końcu nie okłamujemy siebie, prawda?- zapewnił swoją siostrę uśmiechem i poklepał po ramieniu. Miło, że się troszczy o niego, ale Barry nie chciał jej w to wszystko mieszkać. Była jego ukochaną siostrą i nie pozwoliłby jej nawet spróbować narkotyków, które handluje. Ma przy sobie opium w worku, ale teraz na pewno jego nie wyjmie.
Widząc, jak się rumieni, Barry spojrzał na nią uważnie. Lyra musi nauczyć się kłamać, jeśli chce takie rzeczy wmawiać swemu bratu. A przede wszystkim nie rumienić się w takich chwilach. Odczekał chwilę, a Lyra zaczęła już mówić prawdę. Nie podobało mu się to, co powiedziała. Kolejne komplikacje? Nie dobrze. Dodatkowo nie podobało mu się to, że nie pamiętał, aby dziś widział ją w ciągu dnia na Pokątnej. Będzie musiał tą informację przekazać swemu bratu.
-Baardzo...- powiedział zmartwiony, lecz w tym momencie do salonu wpadł Garrett z kuwetą i jakimś listem. Natychmiast jego myśli zaprzątały pytania, co jest w tym liście. Wezwanie do jego mieszkania? Oby to nie było nic z tym związane. Nie zostawił tam co prawda nic po sobie, ale kto wie, czy jeszcze w jakiś inny sposób aurorzy nie sprawdzą pokoju. Przytaknął Garrettowi przyjmując jego prośbę. Ale sam wiedział, że dziś z pewnością nie uda się do żadnego uzdrowiciela. Nie stracił ani ręki ani nogi, więc nie wymagał fachowej pomocy. Od złamanego nosa przecież się nie umiera.
Gdy starszy brat zniknął zostawiając pustą kuwetę dla Cezara, Barry poczuł, że krew znów powoli leci nosa. Przeklął cicho pod nosem i przyłożył prawą dłoń do nosa i delikatnie tamował krew. Słysząc w tym momencie pytanie od siostry, spojrzał na nią próbując uśmiechnąć się.
-Wiesz co, może jakieś chusteczki by się przydały. Jeśli macie takowe tutaj. - rzucił siadając po turecku. Cezar spojrzał na niego, lecz Barry przekręcił oczyma wiedząc, co chce mu powiedzieć. Wystarczy, że spojrzy, a Barry już wie, że chce go wysłać do Munga jak jego rodzeństwo. Ale gdyby wszystko było takie łatwe...
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lyra westchnęła, leciutko wywracając oczami.
- No dobrze, braciszku. Niech ci będzie – powiedziała w końcu. – Ale wiesz, że jakbyś miał problemy, to możesz nam o tym powiedzieć.
Delikatnie ścisnęła jego dłoń, którą ją poklepał, zupełnie nieświadoma tego, co przed nią ukrywał i że od dłuższego czasu prowadził podwójne życie. Najwyraźniej jednak był dobry w kryciu się ze swoimi sprawkami i problemami, bo Lyrze ciężko było się doszukać jakichś oznak kłamstwa. Podejrzewała co najwyżej, że po prostu ktoś go zaczepił, gdy wracał z pracy, no i tyle. W końcu byli tacy, którzy darzyli jej rodzinę uprzedzeniami. Nawet jej czasami zdarzało się usłyszeć jakieś uwagi.
Lyra jednak była dużo gorszym kłamcą. Ciężko jej było ukryć to, czym się martwiła, więc w końcu, widząc sceptyczne spojrzenie brata, zdecydowała się powiedzieć mu to, co uważała za prawdę, a naprawdę uważała, że te dzisiejsze dziwne incydenty były efektem nawrotu komplikacji po wypadku, który miał miejsce trochę ponad rok temu. W końcu już jej się zdarzały nawroty, tyle że przy wcześniejszych nigdy nie ulegała spontanicznej teleportacji. Swoją drogą dziwne, że się nie rozszczepiła przy tym, najwyraźniej miała mnóstwo szczęścia.
- Od razu po powrocie do domu wzięłam swój eliksir, mam nadzieję, że jutro będę się czuła już lepiej. Ale jutro chyba sobie daruję malowanie, zostanę w domu i upewnię się, czy to znowu się nie dzieje – powiedziała. Tak chyba byłoby najrozsądniej, ale pojutrze chciała znowu iść na Pokątną i malować. Więc miała nadzieję, że będzie się dobrze czuć i Garrett nie postanowi wpakować jej do Munga. Pewnie najchętniej wysłałby tam i ją, i Barry’ego. Może czasami rzeczywiście bywał nieco nadopiekuńczy?
Nie miała pojęcia, do jakiej sprawy wezwano Garretta, ale kiedy ten wróci, niewątpliwie go o to zapyta. Teraz jednak znowu utkwiła wzrok w Barrym, który zaczął krwawić.
- To naprawdę nie wygląda dobrze – powiedziała. – Ale pójdę poszukać jakichś chusteczek, powinny być w kuchni.
Wyszła na moment i wróciła z chusteczkami. Podała je bratu. Przynajmniej w taki sposób mogła mu pomóc.
Znowu usiadła na podłodze, głaszcząc kota i zachęcając, żeby ten wgramolił się na jej kolana.
– Rzadko nas ostatnio odwiedzasz – zauważyła z żalem. - Dawno cię nie widziałam, choć miałam wrażenie, że niedawno mignąłeś mi na Pokątnej. Próbowałam cię dogonić, ale gdzieś zniknąłeś.
- No dobrze, braciszku. Niech ci będzie – powiedziała w końcu. – Ale wiesz, że jakbyś miał problemy, to możesz nam o tym powiedzieć.
Delikatnie ścisnęła jego dłoń, którą ją poklepał, zupełnie nieświadoma tego, co przed nią ukrywał i że od dłuższego czasu prowadził podwójne życie. Najwyraźniej jednak był dobry w kryciu się ze swoimi sprawkami i problemami, bo Lyrze ciężko było się doszukać jakichś oznak kłamstwa. Podejrzewała co najwyżej, że po prostu ktoś go zaczepił, gdy wracał z pracy, no i tyle. W końcu byli tacy, którzy darzyli jej rodzinę uprzedzeniami. Nawet jej czasami zdarzało się usłyszeć jakieś uwagi.
Lyra jednak była dużo gorszym kłamcą. Ciężko jej było ukryć to, czym się martwiła, więc w końcu, widząc sceptyczne spojrzenie brata, zdecydowała się powiedzieć mu to, co uważała za prawdę, a naprawdę uważała, że te dzisiejsze dziwne incydenty były efektem nawrotu komplikacji po wypadku, który miał miejsce trochę ponad rok temu. W końcu już jej się zdarzały nawroty, tyle że przy wcześniejszych nigdy nie ulegała spontanicznej teleportacji. Swoją drogą dziwne, że się nie rozszczepiła przy tym, najwyraźniej miała mnóstwo szczęścia.
- Od razu po powrocie do domu wzięłam swój eliksir, mam nadzieję, że jutro będę się czuła już lepiej. Ale jutro chyba sobie daruję malowanie, zostanę w domu i upewnię się, czy to znowu się nie dzieje – powiedziała. Tak chyba byłoby najrozsądniej, ale pojutrze chciała znowu iść na Pokątną i malować. Więc miała nadzieję, że będzie się dobrze czuć i Garrett nie postanowi wpakować jej do Munga. Pewnie najchętniej wysłałby tam i ją, i Barry’ego. Może czasami rzeczywiście bywał nieco nadopiekuńczy?
Nie miała pojęcia, do jakiej sprawy wezwano Garretta, ale kiedy ten wróci, niewątpliwie go o to zapyta. Teraz jednak znowu utkwiła wzrok w Barrym, który zaczął krwawić.
- To naprawdę nie wygląda dobrze – powiedziała. – Ale pójdę poszukać jakichś chusteczek, powinny być w kuchni.
Wyszła na moment i wróciła z chusteczkami. Podała je bratu. Przynajmniej w taki sposób mogła mu pomóc.
Znowu usiadła na podłodze, głaszcząc kota i zachęcając, żeby ten wgramolił się na jej kolana.
– Rzadko nas ostatnio odwiedzasz – zauważyła z żalem. - Dawno cię nie widziałam, choć miałam wrażenie, że niedawno mignąłeś mi na Pokątnej. Próbowałam cię dogonić, ale gdzieś zniknąłeś.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
-Wiem.- powiedział spokojnie nie zdejmując z Lyri swego wzroku. Także nie oderwał gwałtownie ręki, gdy ją trochę ścisnęła u dłoni. Niech myśli, że może jemu w tej sprawie zaufać i nie jest tak źle. Będzie dla nich lepiej, jak nawet pomyślą, że stanął w obronie jakiejś kobiety, która na przykład była bita gdy on sobie spacerował. Wiadomo, ze to byłoby do przyjęcia ta jego postawa jak i jego obrażenia. Ale póki co wolał nie przedstawiać żadnej wersji. Lepiej wyjdzie, jak zaakceptuje to, co rodzeństwo na głos powie i będzie tylko przytakiwać. Sporo nauczył się w ciągu dwóch lat, gdy był z dala od rodzeństwa. Rozłąka trochę jego zmieniła i nauczył się dawać rodzeństwu kłamstwa jako prawdziwa rzeczywistość. Gdyby Lyra chciałaby nauczyć się kłamać, to Barry mógłby ją tego nauczyć. Jest to trudna sztuka, lecz im bardziej w tym się brnie, tym łatwiej jest dawać kolejne kłamstwa. Tylko trzeba uważać, by w tym wszystkim się nie pogubić.
-To byłoby dobrym rozwiązaniem. Zostałbym z Tobą, lecz Ollivander nie pozwoli mi pewnie na dzień wolnego. Nie w wakacje, gdzie jest największe oblężeniu jedenastolatków i ich rodziców.- westchnął ponuro. Gdyby mógł, to wziąłby dzień wolnego. Tu akurat nie kłamał, bo taka była rzeczywistość. Teraz mnóstwo ludzi za dnia pałęta się na Pokątnej, by zrobić zakupy dla swych pociech. Gdyby to się stało wiosną czy jesienią, to na pewno dostałby wolne. A tak to może tylko siostrę obserwować z okna sklepu lub gdy wychodzi kupić coś do jedzenia.
-Jasne, leć.- mruknął trzymając ciągle dłoń przy nosie. Ma nadzieję, że to kiedyś przestanie. Nie chciałby iść do Borgina z krwawiącym nosem. Właśnie, będzie musiał coś powiedzieć Lyrze, aby wyjść stąd. Tylko na Merlina, co? Zastanawiał się nad powiedzeniem, że chodzi na spotkania klubowe z szachów czarodziei a wyjściem ze znajomymi. Tylko co mógłby wykorzystać codziennie? Ani jedno ani drugie. Cholera...
Gdy przyniosła chusteczki i podała jedną, Barry lewą ręką schwycił ją i podsunął pod krwawiący nos. Tymczasem Cezar wgramolił się Lyrze na kolanka i wygodnie się usadowił na nich miaucząc z zadowolenia. Brawo kolego, zasługujesz na master krwawiącego podkoszulka. Barry słysząc komentarz od kuguchara, wywrócił tylko oczami i westchnął cicho. Postanowił darować komentarze, gdyż nie było mu wygodnie tak siedzieć z chusteczką przy nosie. Pochylił głowę do przodu, by ta krew jak najszybciej spłynęła. Gdy jedna chusteczka przesiąkła, szybko wolną dłonią wyciągnął z paczuszki kolejną i podłożył ponownie pod swój czerwony nos.
-Wybacz, mam ostatnio wiele spraw do załatwienia w różnych miejscach. Ledwo znajduję czas na sen, a co dopiero odwiedzić Was tutaj. Wystarczy mi, jak Was ujrzę na Pokątnej i chwilę pogadamy... Jak tam idzie Ci z obrazami? Widzę, że malujesz, ale czy sprzedajesz to wszystko?
Nie chciał zbytnio rozciągać się nad tym, co porabia. Woli dać minimalistyczne informacje i tak jak teraz, zmienić temat na bardziej wygodny. Z resztą, był ciekaw, jak sobie teraz radzi w wielkim świecie.
-To byłoby dobrym rozwiązaniem. Zostałbym z Tobą, lecz Ollivander nie pozwoli mi pewnie na dzień wolnego. Nie w wakacje, gdzie jest największe oblężeniu jedenastolatków i ich rodziców.- westchnął ponuro. Gdyby mógł, to wziąłby dzień wolnego. Tu akurat nie kłamał, bo taka była rzeczywistość. Teraz mnóstwo ludzi za dnia pałęta się na Pokątnej, by zrobić zakupy dla swych pociech. Gdyby to się stało wiosną czy jesienią, to na pewno dostałby wolne. A tak to może tylko siostrę obserwować z okna sklepu lub gdy wychodzi kupić coś do jedzenia.
-Jasne, leć.- mruknął trzymając ciągle dłoń przy nosie. Ma nadzieję, że to kiedyś przestanie. Nie chciałby iść do Borgina z krwawiącym nosem. Właśnie, będzie musiał coś powiedzieć Lyrze, aby wyjść stąd. Tylko na Merlina, co? Zastanawiał się nad powiedzeniem, że chodzi na spotkania klubowe z szachów czarodziei a wyjściem ze znajomymi. Tylko co mógłby wykorzystać codziennie? Ani jedno ani drugie. Cholera...
Gdy przyniosła chusteczki i podała jedną, Barry lewą ręką schwycił ją i podsunął pod krwawiący nos. Tymczasem Cezar wgramolił się Lyrze na kolanka i wygodnie się usadowił na nich miaucząc z zadowolenia. Brawo kolego, zasługujesz na master krwawiącego podkoszulka. Barry słysząc komentarz od kuguchara, wywrócił tylko oczami i westchnął cicho. Postanowił darować komentarze, gdyż nie było mu wygodnie tak siedzieć z chusteczką przy nosie. Pochylił głowę do przodu, by ta krew jak najszybciej spłynęła. Gdy jedna chusteczka przesiąkła, szybko wolną dłonią wyciągnął z paczuszki kolejną i podłożył ponownie pod swój czerwony nos.
-Wybacz, mam ostatnio wiele spraw do załatwienia w różnych miejscach. Ledwo znajduję czas na sen, a co dopiero odwiedzić Was tutaj. Wystarczy mi, jak Was ujrzę na Pokątnej i chwilę pogadamy... Jak tam idzie Ci z obrazami? Widzę, że malujesz, ale czy sprzedajesz to wszystko?
Nie chciał zbytnio rozciągać się nad tym, co porabia. Woli dać minimalistyczne informacje i tak jak teraz, zmienić temat na bardziej wygodny. Z resztą, był ciekaw, jak sobie teraz radzi w wielkim świecie.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Salon
Szybka odpowiedź