Wydarzenia


Ekipa forum
Gabinet Hectora Vale I
AutorWiadomość
Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]13.12.21 12:01
First topic message reminder :

Gabinet Hectora Vale


Do prywatnego gabinetu prowadzi osobne wejście niż do domu. Na drzwiach znajduje się mosiężna tabliczka z nazwiskiem i kwalifikacjami magipsychiatry. Na pierwszy rzut oka gabinet przypomina raczej bibliotekę niźli siedzibę medyka - Hector Vale nieświadomie odwzorował tutaj otoczenie najbardziej sobie znajome i najbardziej komfortowe, rodzinną bibliotekę Anselma. Matka zabrała z domu ojca ukochany perski dywan, który zdobi teraz drewnianą podłogę. Przy ścianach pokrytych boazerią piętrzą się regały z książkami. Na środku stoi mahoniowe biurko, a pacjent i magipsychiatra mogą zasiąść na wygodnych fotelach.


Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihtosy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości) na przejście z gabinetu do części domowej (nie w samym gabinecie)


Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihtosy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości) na przejście z gabinetu do części domowej (nie w samym gabinecie)


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.



Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 31.01.23 14:01, w całości zmieniany 2 razy
Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale

Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]15.09.22 22:52
12.04

Wertował nieco nerwowo tłumaczenie dzieł Freuda, przygryzając policzek przy jednym z kluczowych (swoim zdaniem) zdań. Szyk zdania wydawał się niewłaściwy, a nieco inny zmieniłby sens opisywanego przypadku. Pożałował, że nie zna niemieckiego i że nie może porównać przekładów - rok temu słyszał, że przygotowywane jest nowe tłumaczenie, ale potem wybuchła wojna i wieści z wydawnictwa ucichły. Dopiero teraz, wracając wspomnieniami do zeszłych miesięcy, przypomniał sobie nazwisko tłumacza. Nazwisko, które brzmiało jak nazwiska mugoli albo mugolaków. Dawniej nie zwrócił na to uwagi, potem przez kilka miesięcy starannie wypierał poczucie zagrożenia i dopiero teraz ponury wniosek dotarł do niego z całą siłą.
Westchnął ciężko, z poczuciem nieokreślonego wstydu potarł czoło palcami, zamknął ciężko książkę i usłyszał pukanie do drzwi. Podniósł wzrok, upewnił się, że laska jest na swoim miejscu - ukryta za szufladami biurka - i otworzył drzwi machnięciem różdżki, jak każdemu pacjentowi.
-Proszę. - zawołał w stronę przedpokoju. Maniery kazały wstać, co uczynił, ale nie lubił ruszać się zza biurka, sięgać po nieodłączną laskę (nieodłączną przy chodzeniu, stał, na szczęście, na własnych nogach), sprawiać konkretnego wrażenia. Choć w gabinecie sprawiał wrażenie człowieka spokojnego, wręcz stoickiego, to z własnym kalectwem nie pogodził się nigdy.
Dopiero gdy do środka weszły dwie kobiety zrozumiał w lot, że już za późno na kontrolowanie pierwszego wrażenia. Promienną, młodziutką lady Abbott kojarzył z widzenia, jak chyba każdy mieszkaniec regularny gość w Somerset. Oczywiście, ona nie musiałaby kojarzyć jego ani żadnego innego przechodnia w Dolinie Godryka, ale znał jej brata i matkę, a fakt, że szlachcianka z Półwyspu Kornwalijskiego znalazła się w jego gabinecie w Walii z pewnością nie był przypadkowy. Trwała wojna, a Abbottowie znaleźli się po przegrywającej nieco słabszej stronie (tak próbował o tym myśleć, by samemu nie zwariował - szczerze lubił Rhennarda, a ich wspólny przyjaciel, poszukiwany listem gończym lord Archibald Prewett, był Hectorowi niczym brat) - rodzina z pewnością nie pozwoliłaby jej odwiedzić żadnego uzdrowiciela, któremu nie ufali. Nie, żeby nie spodziewał się całkowicie tego spotkania - kilka dni temu starsza lady Abbott zapytała listownie o jego wolne terminy i z rozpędu podał jej kilka możliwości (w tym cały dzisiejszy dzień, miał w planach tylko pracę nad artykułem naukowym, ale z góry wiedział, że blok twórczy prędko nie minie - lepiej poświęcić ten czas komuś innemu), ale spodziewał się wtedy wizyty matki Melpomene, a nie młodej dziewczyny.
-Dzień dobry, milady... - wzrok prześlizgnął się z lady Abbott na przyzwoitkę, a Hector zamrugał. Prowadził terapie kilku zamożnych mężatek, ale dawno nie przyjął w gabinecie damy tak młodej, by przyszła ze służącą. -...i pani. - przywitał się z jej towarzyszką nieco zbity z tropu. Zamrugał i szybko odzyskał rezon. -Spotkania są prywatne, może pani poczekać w przedpokoju. - zaproponował od razu, grzecznie, ale z naciskiem (rozumiał, że wykonywała swoje obowiązki, ale te jego były klarowne i zakładały bezwzględną prywatność) żałując, że nie zbudował większej poczekalni - na razie kobiecie musi wystarczyć lampa i wygodne krzesło. -I pożyczyć dowolną z książek do czytania, tutaj są pozycje dotyczące literatury pięknej. - dodał uprzejmie, wskazując jedną z półek. Na reszcie ustawił tomy o magipsychiatrii, ale - choć więcej książek miał w części domowej - znalazł też miejsce dla kilku tytułów z klasyki i beletrystyki. Głównie po to by sprawdzić, czy pacjenci reagują żywiej na poszczególne tytuły i poprowadzić na tej podstawie rozmowę jeśli byli naprawdę zablokowaniu.
-Zapraszam. Napije się milady wody, herbaty? - wskazał Melpomene wygodny fotel przed swoim biurkiem, celowo mówiąc o niczym dopóki służąca nie wyjdzie. Odwzajemnił jej promienny uśmiech swoim własnym, łagodnym i do bólu uprzejmym, ale oczy pozostały czujne, przenikliwe. Gdyby rozmawiał z tą młodą damą o pogodzie, z pewnością byłby urzeczony jej przyjaznym usposobieniem, ale był w pracy. Pracy polegającej na obserwacji, więc dyskretnie przemknął wzrokiem po całej sylwetce (i tym, jak nerwowo i nieświadomie przenosiła ciężar z nogi na nogę), rance przy paznokciu, wylęknionym spojrzeniu.
Merlinie.
Często trafiał na przestraszonych lub niechętnych spotkaniu pacjentów, ale zwykle domyślał się dlaczego. Ich krewni lub własne obserwacje dawały jakiś kontekst. Rozumiał, dlaczego lady Abbott nie mogła i nie chciała mu zdradzić nic więcej o swojej córce, szlachta dbała o reputację, a listy były mniej pewnym środkiem komunikacji niż rozmowa w cztery oczy. Może nie chciała zdradzić zresztą zaufania samej Melpomene, ale to nie zmieniało faktu, że nie wiedział, czego się dzisiaj spodziewać.
Wiedział tylko, że nawet osoby o najcieplejszym uśmiechu mają swoje demony.
Uśmiechnął się ciepło, gdy drzwi zamknęły się wreszcie za służącą.
-Nie mieliśmy okazji być sobie formalnie przedstawieni. - zwrócił się do dziewczyny, kłaniając się lekko. Nie wychował się na dworach i manier uczył się od podstaw, rozpoczynając karierę (i podpatrując znajomych lordów), ale nie zapominał o savoir-vivrze w obecności szlachetnie urodzonych klientek. -Hector Vale, magipsychiatra. Co milady do mnie sprowadza? - zapytał, udając, że wcale nie domyśla się odpowiedzi tak banalnej i prawdziwej jak list mojej matki. Chciał usłyszeć to od Melpomene, nawet, jeśli w zamian usłyszy jakąś wymówkę.



We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]16.09.22 11:41
Gdyby nie strach, którego jeszcze w pełni nie zdołała opanować, uznałaby stojącego przed nią mężczyznę za przyjaznego. Twarz przyjemna dla oka, zachowanie i sposób bycia sugerujące pewne obycie w świecie. Teoretycznie nie można było go posądzać o niegrzeczne czy tym bardziej grubiańskie zachowanie. Problem stanowiły oczy. Mel aż za dobrze znalazła to spojrzenie. Mierzyła się z nim odkąd tylko sięgała pamięcią. Właśnie ją oceniano. Nie, to nie najlepsze słowo. Była sprawdzana, analizowana pod kątem tego, na co było ją stać. Chociaż w tym przypadku głównym celem było pewnie rozeznanie gdzie mógł tkwić problem. Wolała się nawet nie zastanawiać ile z owych zgryzot można było wyczytać z jej postaci. Zresztą skoro z taką łatwością udało się to jej matce najwyraźniej znajdowała się na przegranej pozycji
-Dzień dobry - Skinęła lekko głową, jednocześnie dziękując losowi, że pod wpływem targających nią emocji barwa głosu nie uległa zmianie. Służąca, która jej towarzyszyła z wyczekiwaniem patrzyła na młodą panią oczekując od niej pozwolenia na oddalenie się. Mel miała nieodparte wrażenie, że wraz z lady Margaret, matką dziewczyny przedyskutowały dokładnie scenariusz tej wizyty, a sama zgoda Mel miała być jedynie formalnością. Kiwnęła jednak głową dając służącej znak do odejścia. Młoda arystokratka nie mogła do końca stwierdzić czy owa prywatność spotkania na pewno była czymś dobrym. Wraz z zamknięciem drzwi za towarzyszącą jej kobietą niejako zostanie pozbawiona jednej z tarcz chroniącą ją przed przenikliwym wzrokiem pana Vale. Z drugiej strony brak dodatkowej pary obserwujących jej zachowanie oczu powodowało, że mogłaby pozwolić sobie na większą swobodę, przynajmniej w wypowiadaniu własnych myśli. To wszystko wydawało się na tyle odległe od przyjętych norm i standardów, że pod wszechogarniającą paniką zaczęła pojawiać się ciekawość co będzie dalej. Usiadła we wskazanym miejscu starając się przy tym za bardzo nie rozglądać po gabinecie, by dodatkowo się nie rozpraszać. Spojrzenie uzdrowiciela dość wyraźnie ostrzegało ją, że musi szczególnie uważać na to co robi i mówi. Gdy uzdrowiciel spytał czego się napije zgodziła się na herbatę. Miała jednak nadzieję, że nie zabawi w jego gabinecie na tyle długo by dokończyć napój . - Choć okoliczności są specyficzne to cieszę się, że w końcu udało nam się w końcu nadrobić ten błąd panie Vale. - Uśmiech wciąż nie schodził z drobnej twarzy. - Melpomoene Abbott.- Dygnęła przed nim wyglądając przy tym na lekko rozbawioną. Czy imię greckiej muzy odpowiadającej za tragedie nie brzmi zabawnie w gabinecie magipsychiatry? Mal ponownie zajęła swoje miejsce. Następny etap był znacznie trudniejszy. Dziewczyna nie miała pojęcia ile zdradziła uzdrowicielowi matka. Nie była nawet pewna ile sama mogła mu powiedzieć. Milczała przyglądając się intensywnie swoim dłonią. W końcu uniosła wzrok, nie mogła przecież milczeć w nieskończoność. W niebiesko-szarych oczach pojawiła się pewna doza twardości, która nijak nie współgrała z eterycznym wyglądem panienki Abbott. - Moja Pani matka, zresztą jak pewnie wszystkie matki bardzo martwi się o swoje dzieci. Synowie potrafią już zatroszczyć się sami o siebie więcej wszystkie jej obawy cedują się na mnie. Jestem tu by ją uspokoić i mam szczerą nadzieję, że mi pan w tym pomorze. Nie wiem, czy pan wie, nie wiem nawet, czy ta wiedza jest potrzebna komuś spoza mojego świata, ale każdy szlachecki ród, ma kilka cech, które wyróżniają go na tle innych. W przypadku Abbottów jest to przed wszystkich umiłowanie dla sprawiedliwości. W tym szerokim pojęciu mieści się również dotrzymywanie ogólnie przyjętych umów i obietnic. W moim przypadku jest to szanowanie decyzji podjętych przez moją panią matkę, a w pana, jak rozumiem dochowanie tajemnicy uzdrowicielskiej. - W ciągu tej długiej przemowy, którą można było faktycznie skrócić do słów „list mojej matki”, Mel patrzyła wprost na mężczyznę. Nie uciekła nigdzie wzrokiem, a bladej twarzy nie przyozdobił rumieniec świadczący o zakłopotaniu. Może brakowało temu nieco lekkości i wdzięku, ale dziewczyna była z siebie na swój sposób dumna. Grzecznie i dobitnie wyłożyła swoje stanowisko przypominając jednocześnie uzdrowicielowi o tym jednym obowiązku, z którego nie omieszka go rozliczyć. Nawet jeśli dla pana Vale cała scena wydawała się zabawna to na razie przynajmniej nie był w stanie odebrać dziewczynie tego krótkiego momentu samozadowolenia.



Przejdę przez życie jak chmura- wędrując wszędzie obcy, zawieszony między czasem i wiecznością.
Melpomene Abbott
Melpomene Abbott
Zawód : radość Somerset
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I give hope to men, I leave none for myself.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11388-melpomene-abbott https://www.morsmordre.net/t11393-idun#351034 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t11401-skrytka-bankowa-nr-2487 https://www.morsmordre.net/t11405-melpomene-abbott#351508
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]16.09.22 23:06
Przypomniał sobie, żeby zamrugać i na moment odwrócić wzrok w stronę regałów - jego spojrzenie wydawało się często ludziom zbyt natarczywe. Wszystkim, nie tylko pacjentom. Paradoksalnie to w pracy nauczył się subtelności i kontroli nad własną mową ciała. Dając Melpomene trochę prywatności, odwrócił się w stronę regału by wyjąć filiżanki i machnął różdżką, by zagotować wodę. Lady Abbott nie dowie się, że herbaty nie dało się dostać nigdzie w Walii, a zimowe zapasy oszczędzał na specjalne okazje - na przykład wizytę kogoś z wyższych sfer we własnym gabinecie.
-Melpomene, śpiewająca. - uśmiechnął się, pamiętając z mitologii greckiej znaczenie jej imienia. Ciekawe, czy poszła w ślady muzy, na cześć której została nazwana i uczyła się śpiewać? To też muza greckiej tragedii - pamiętał, ale przezornie nie poruszył tego tematu.
Usiadł, przesuwając wcześniej filiżankę na kraniec biurka bliższy młodej damie. Upił łyk swojej herbaty, słabszej i słuchał, znów nie spuszczając wzroku z lady Abbott. Jej uśmiech był uroczy, a słowa płynęły gładko, kwieciście i uprzejmie (pamiętał ze szkoły niewymuszoną charyzmę Rhennarda, w przemowie lady Melpomene odnajdywał cień podobieństwa). Piękne słowa nie mogły jednak ukryć pewnej irytacji, oporu - manifestowanego trochę w stalowo-błękitnym spojrzeniu, trochę w zawoalowanej groźbie prośbie, trochę w sposobie, w jaki mówiła o swojej matce.
Przechylił lekko głowę, pamiętając nadopiekuńczość własnej pani matki, to duszące uczucie, na które nie wiadomo jak zareagować. Dopóki żyła - zmarła, gdy był na kursie uzdrowicielskim - starał się spełniać jej prośby, ale uczucie lęku przed światem pozostało w nim jeszcze długo po jej pogrzebie. Nie każdy reagował jednak tak, jak on - innymi mogło kierować pragnienie niezależności lub spokoju.
Słysząc o tajemnicy uzdrowicielskiej, uśmiechnął się nieco szerzej - wciąż łagodnie, ale kryjąc pewne rozbawienie. Wywołane głównie sposobem, w jaki poprosiła o prywatność. Chociaż jemu zasady etyki magipsychiatrycznej wydawały się oczywiste to pamiętał przecież, że nie wszyscy wiedzą jak to działa i że większość pacjentów ma podobne obawy. Zwłaszcza, gdy wysłała ich tutaj osoba trzecia.
-Proszę się nie obawiać, milady. - podniósł wzrok, próbując złapać z Melpomene kontakt wzrokowy. -Jako magipsychiatrę obowiązuje mnie całkowita dyskrecja, nawet ściślejsza niż tajemnica uzdrowicielska. - uzdrowiciele zdradzali w końcu czasem rodzinie pacjenta informacje o stanie zdrowia, czasami posuwali się do tego nawet magipsychiatrzy z Munga. Otwierając własny gabinet, sprzeciwiał się takim praktykom - chciał obiecać prywatnym pacjentom coś, czego nie znajdą w szpitalu. Gwarancję tajemnicy. -Nawet przed lady Abbot. Mogę zdradzić milady matce jedynie, czy rekomenduję kolejne wizyty, ale nie diagnozę ani nic z tego, co padnie w tych czterech ścianach. - zapewnił łagodnie. Nie musiał chyba mówić, że gwarancja tym bardziej tyczy się nieznajomych: gdyby sekrety któregokolwiek z jego pacjentów zaczęły krążyć po Anglii w formie plotek, nie miałby już pracy. Zlecenia zdobywał w końcu dzięki reputacji i niejednokrotnie poczcie pantoflowej. Tylko nielicznych, jak Abbottów, znał wcześniej osobiście. -Ma milady jeszcze jakieś pytania? - dodał, domyślając się, że to jej pierwsza taka wizyta i że może czuć się nieco zagubiona. Starała się nie okazywać lęku, ale mowa ciała zdradzała pewną nerwowość. -Zacznijmy od tego, jak się milady czuje? - zaproponował, a choć słowa brzmiały jakby prowadził zwykłą pogawędkę, to spojrzenie pozostawało przenikliwe. -To musi bywać trudne, prawda? - wtrącił nagle, nie precyzując, co dokładnie ma na myśli. Pierwszą wizytę u specjalisty? Nadopiekuńczych rodziców? Życie i dbanie o reputację młodej damy? Widmo wojny? Konkretną traumę? Zarzucił przynętę, czekając czy pacjentka sama podejmie temat i na jakie tory skieruje rozmowę - nie wiedział o powodzie jej wizyty, ale i ona nie wiedziała, co konkretnie napisała mu jej pani matka.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]17.09.22 13:24
Trzeba przyznać otwarcie jedną rzecz. Mimo całego swojego dobrego serca, empatii i wysokiego poczucia moralności Melpomene była zwyczajnie rozpuszczona. Może nie do końca w tak stereotypowy sposób jak przedstawiają to książki, ale przed prawdą przecież nie uciekniemy. Był to prawdopodobnie efekt wieloletniego wychowywania i życia pod kryształowym kloszem i zapewnienia nawet najbardziej błahych potrzeb. Dziewczyna miała bardzo znikome pojęcie o życiu i problemach ludzi spoza klasy społecznej, do której przynależała. Podobnie jak miało miejsce w Hogwarcie, gdzie nie miała pojęcia, że na świecie nie wszystkie dzieci wychowuje się w ten sam sposób co ona, tak nie miała pojęcia, że prosząc o herbatę ograbia pana Vale z jego zapasów. Teraz należało się jeszcze zastanowić czy zazdrościć błogiej nieświadomości, czy współczuć głupoty.
Została potraktowana poważnie, co wbrew pozorom nie zdarzało się zbyt często. Tym samym uzdrowiciel zyskał nieco zaufania w oczach młodej panienki Abbott. Mel pewnie nawet gdyby się bardzo wysiliła nie zdołałaby dostrzec rozbawienia na twarzy mężczyzny. Zbyt była zajęta własną dumą i faktem, że ktoś dostrzegł w niej dorosłego człowieka odpowiedzialnego za swoje czyny i słowa. Nawet jeśli nieco nadinterpretowała tę scenę to i tak dobrze, bo pozwoliło jej to poczuć się nieco pewniej co będzie tak potrzebne już za kilka chwil. Usłyszawszy, że matka otrzyma jedynie strzępki informacji, kiwnęła głową dając znak, że przyjmuje z pewną dozą wdzięcznością słowa mężczyzny.
Nie odpowiedziała na pierwsze pytanie. Jak miała to zrobić? Miała mu powiedzieć, że w zasadzie to nic nie czuje? Chociaż to nie do końca prawda. W tej chwili była pełna obaw o przebieg tej wizyty, ale tak poza tym miała wrażenie, że robi się coraz bardziej apatyczna. To właśnie dlatego coraz dobitniej kołatał się w jej umyśle pomysł wizyty w rezerwacie smoków. Podobnie adrenalina oczyszcza i wyzwala. Warto było spróbować prawda? Padło kolejne pytanie. Wzrok Melpomene uniósł się ku górze, by w końcu opaść w geście irytacji. Na drobnych ustach można było dostrzec zarys ironicznego uśmiechu, mieszanina strachu, gniewu i zawodu. Panienka Abbott zaczęła powoli zbliżać się do cienkiej czerwonej linii własnej wytrzymałości. To już miało miejsce wcześniej, ale zawsze miała możliwość ucieczki w samotność, teraz tkwiła w fotelu niczym w małym więzieniu szamocząc się z niewidzialnymi kajdanami. Chwyciła za filiżankę i upiła łyk mając nadzieję, że to pozwoli jej się opanować. - To nie jest trudne, to irytujące. - Padło z jej ust ni stąd, ni zowąd, zanim jeszcze zdążyła odłożyć naczynie na spodeczek. Sekundę później na bladej twarzy pojawił się widoczny rumieniec świadczący o zakłopotaniu. - Bardzo przepraszam za moją bezczelność. Oczywiście nie miałam na myśli pana. - Przecież właśnie w ten sposób mógł zinterpretować jej wypowiedź. Nie dość, że właśnie potencjalnie go obraziła to jeszcze zdradziła, że jest zdolna do negatywnych uczuć. Nagła fala stresu spowodowała, że machinalnie przyłożyła dłoń do ust i zaczęła obgryzać skórki. Napotkawszy wzrok uzdrowiciela cofnęła dłoń, uśmiechając się przy tym z wyraźnym skrępowaniem. - Za szybko się odsłoniłam prawda? - choć brzmiało to nieco jak żart nie potrzebny był dyplom z magipsychiatrii, by wiedzieć, że właśnie strofuje samą siebie. Znów zamilkła. Uciekła wzrokiem w stronę najbliższego okna, wyraźnie bijąc się z myślami. - Powinnam być już mężatką. - Odezwała się po dłuższej chwili, brzmiąc tak jakby siłą przepychała każde słowo przez gardło. Pierwszy puzzel w układance już się pojawił. Z kolejnymi będzie niestety znacznie gorzej. Oprócz Mel (prawie) całą prawdę znalazła tylko jedna osoba. Może dobrze będzie w końcu wygadać się komuś obcemu. Z drugiej strony co mężczyzna niepochodzący z jej świata może wiedzieć o takich problemach? Najprawdopodobniej wydadzą mu się śmieszne jak nie żałosne. Zwłaszcza na tle tego wszystkiego, co działo się właśnie na wyspach. Znów zaczęła obgryzać skórki już nie przejmując się wzrokiem uzdrowiciela. - To nie miało nic wspólnego z miłością. W każdym razie nie taką, jaką opisują w książkach. - Dodała krzywiąc się przy tym nieco. Nie była pewna jak zareaguje gdy ktoś znów spróbuje jej wmówić, że ma złamane serce i że nie może sobie poradzić z utratą ukochanego. Bardzo możliwe, że to właśnie to uparte wpajanie tego co powinna czuć, tak źle wpływało na stan psychiczny dziewczyny. Przeczesała jasne włosy dłonią, coraz gorzej czując się w zamkniętym pomieszczeniu. Nie przywykła do tego, by się zwierzać komukolwiek. To przecież ona zawsze niosła pocieszenie.



Przejdę przez życie jak chmura- wędrując wszędzie obcy, zawieszony między czasem i wiecznością.
Melpomene Abbott
Melpomene Abbott
Zawód : radość Somerset
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I give hope to men, I leave none for myself.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11388-melpomene-abbott https://www.morsmordre.net/t11393-idun#351034 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t11401-skrytka-bankowa-nr-2487 https://www.morsmordre.net/t11405-melpomene-abbott#351508
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]21.09.22 21:06
Walia pozostawała względnie bezpieczna od wojennej zawieruchy (na razie, przemykało Hectorowi przez myśl dzień za dniem, gdy przyrządzał eliksiry o wschodzie słońca i gdy układał do snu syna, myśl uporczywa niczym niemożliwa do usunięcia drzazga), ale kryzys ekonomiczny dotknął cały kraj, może za wyjątkiem szlacheckich dworów. Hector przez całe dorosłe życie martwił się o pieniądze - czynsz za dawny gabinet w Londynie, posag dla sióstr, wydzielone w skrytce oszczędności dla syna - ale pochodził z dość zamożnego, inteligenckiego domu. Nigdy nie przyszłoby mu nawet do głowy, że kiedyś może mieć trudności z dostaniem herbaty, a był przecież głową rodziny. Nie dziwiło go, że kryzys ekonomiczny nie dotknął bezpośrednio młodej lady Abbott - choć zastanawiał się, ile czasu można trwać w bezpiecznej izolacji. Jemu udało się przez niecały rok: w kwietniu, po wybuchu wojny, zamknął się w domu i próbował wszystko ignorować. Za to w marcu, niecały miesiąc temu, zobaczył jak dementor naada i całuje człowieka bez żadnego procesu, bez udowodnienia winy, bez wyroku. Wtedy, w natłoku własnych najsmutniejszych wspomnień, zrozumiał, że nie ma ucieczki. A choć siedzieli teraz w bezpiecznym gabinecie, na odludziu - uprzywilejowany magipsychiatra i otoczona opieką rodziny młoda lady - to spodziewał się, że groza i chaos nowego świata prędzej czy później mogą wkraść się nawet w ich rozmowę.
Najpierw w dialog wkradły się jednak emocje - szczere, iskrzące pod powierzchnią dworskich manier, dla samej Melpomene chyba niespodziewane. Hector splótł dłonie, spoglądając na młodą damę z niewzruszonym spokojem i skrytą satysfakcją.
-To naturalne, że coś, co postrzegamy jako ingerencję w naszą samodzielność bywa... irytujące. - uspokoił dziewczynę, ostrożnie dobierając słowa. Nie chciał zasugerować, że lady Abbott w istocie wkracza w autonomię córki - mogła mieć przecież dobre powody, by wysłać ją do magipsychiatry. Poza tym, nadopiekuńczość i troskę bardzo łatwo ze sobą pomylić. Wiedział o tym z doświadczenia, a echo głosu matki (uważajnasiebieHector) nie opuszczało go do dzisiaj, szczególnie w chwilach strachu i wątpliwości.
-Nie szkodzi. - zapewnił, widząc jak Melpomene spłoszyło okazanie irytacji - albo raczej utrata kontroli nad sytuacją i własną maską. Przypomniał sobie, żeby zamrugać i nie płoszyć jej dodatkowo swoim zbyt nachalnym spojrzeniem.
-Za szybko, niż milady sobie życzyła? - uśmiechnął się blado, chyba próbując odpowiedzieć na żart. Akcent na jej tytuł wytykał jej jednak delikatnie, że tylko jej - z ich dwójki - było na rękęm szlachetne opanowanie. -W tym gabinecie nic nie wyda mi się bezczelne - szczerość - zwłaszcza ta wobec samych siebie, jeszcze trudniejsza niż wobec innych ludzi i nieznajomego uzdrowiciela - -pomaga w - zawahał się, słowo terapia może być przedwczesne i niekomfortowe dla młodej damy. -sednie spotkań. - a ja widziałem już gorsze wybuchy. W Mungu miałby pod ręką pielęgniarki i pomoc, w gabinecie był zdany tylko na siebie. Pacjenci bywali oczywiście mniej nieprzewidywalni i agresywni niż w szpitalu, w końcu przychodzili tutaj „z własnej woli”, ale i tak musiał mieć się na baczności. Jedni uzdrowiciele reagowali na wybuchy sprawnie przywołaną tarczą, magipsychiatra - zaklęciem uspokajającym, a w drastycznych przypadkach nawet otępiającym.
Nie, żeby spodziewał się tego po dobrze wychowanej damie. Po prostu trudno było go zaskoczyć.
Szybkie przejście do… sedna? (konkretnego tematu?) było za to miłym zdziwieniem. Sam zarzucił tą przynętę, ale cieszył się, że lady Melpomene nie zamykała się już tak bardzo w sobie i sama narzuciła temat rozmowy. Pokiwał uprzejmie głową, gdy wspomniała o małżeństwie - na znak, że słucha, bez wydawania osądów, na znak, że słucha. Profesjonalnie, na chłodno.
Choć - gdy mówiła dalej - przez jego twarz przemknął jakiś cień, którego nie zdołał w porę powstrzymać.
To nie miało nic wspólnego z miłością. Mimowolnie przesunął opuszkami palców lewej dłoni po miejscu, w którym jeszcze rok temu nosił obrączkę. Zwykle w chwilach melancholii machinalnie ją zdejmował tak, jakby w ten sposób mógłby się pozbyć jej na zawsze - ale dzisiaj palce trafiły na pustkę.
-Rzadko miewa. - odezwał się cicho, podnosząc spojrzenie (z którego nie do końca dał radę wykorzenić smutek, choć starał się mieć profesjonalnie bezbarwną minę) na Melpomene. Wiedział, z kim rozmawia i jak zawierało się małżeństwa w ich kręgach. Czysta krew i umocnienie więzów politycznych (w przypadku Abbottów) lub korzyści społeczno-materialne (w przypadku Vale’ów). Obowiązek, nic więcej. Od dzieciństwa wiedział, że spotka go taki los, ale dziewczęta czytały więcej… literatury romantycznej, często były chowane pod kloszem. Czy Melpomene żyła w prawdzie, czy karmiono ją mitami?
-Choć zdarzają się wyjątki. - dodał, jakby na złagodzenie swoich słów. Nawet Rhennard wydawał się w szkole zakochany w tamtej dziewczynie, swojej późniejszej i przedwcześnie zmarłej narzeczonej. Ile wzorców, a ile lęków przejęła Melpomene od własnej rodziny? -Co się stało? - powinna być mężatką, ale nie była - a Hector z zacisza gabinetu nie miał dostępu do salonowych plotek. Nawet jeśli gdzieś w Somerset przemknęła wiadomość o śmierci jej narzeczonego, nie chciał się z tym zdradzić - i nie znał szczegółów.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]23.09.22 13:26
Ucho wyczulone na gry słowne i niuanse ukryte pomiędzy poszczególnymi dźwiękami wychwyciło dziwny akcent przy słowie „milady”, ale Mel nie potrafiła zrozumieć jego znaczenia. - W każdym miejscu obowiązują jakieś zasady i jakieś reguły. - Wzruszyła lekko ramionami. Tym samym Mel nie jako oddawała mężczyźnie władzę nad całą sytuacją. W końcu to jego teren i to on tworzył plan całego tego spotkania. Z perspektywy młodej Abbottów wszystko miało jakiś plan albo przynajmniej ogólnie przyjęte ramy, nawet coś tak teoretycznie nieprzewidywalnego, jak spotkanie u magipsychiatry. Co zaś tyczy się kolejny słów podkreślających wagę szczerości podczas takich rozmów, to kiwnęła jedynie głową dając znać, że rozumie i akceptuje to co słyszy.
- ale gdy masz naprawdę dużo szczęścia przychodzi po ślubie. - dodała niemal machinalnie zaraz po słowach uzdrowiciela o tym, że małżeństwo ma rzadko coś wspólnego z miłością. Całe to zdanie było niczym mantra przekazywane kolejnym pokoleniom kobiet zawsze, gdy pojawiał się temat aranżowanych małżeństw. Wydaje się, że coraz mniej rodów pozwalało swoim córką żyć w przekonaniu, że czeka ich wielka miłość. Większość z nich wiedziała, że jest narzędziem politycznym i musi być gotowa niemal na wszystko. Chociaż może to wpływ babki Abbott, która była wyjątkowo brutalnie szczerą kobietą i aż do dnia swojej śmierci starała się nieco zahartować swoją miłującą piękno i spokój wnuczkę. Mel zauważyła trzy rzeczy w zachowaniu uzdrowiciela, które nieco ją zaciekawiły. Pierwszą był oczywiście dobór słów. Zdradzał, że za postacią mężczyzny kryje się jakaś niezbyt wesoła historia związana z samym konspektem miłości lub też nasłuchał się już tylu historii, że jego przekonania co do tej kwestii stały się silnie ugruntowane. Zauważyła również ruch palcami oraz uczucia, które choć pojawiły się tylko na chwilę były wyraźnie widoczne na twarzy uzdrowiciela głównie ze względu na różnice pomiędzy przyjętą twarzą profesjonalisty. Melopomene zamrugała kilkukrotnie próbując tym samym zepchnąć te myśli gdzieś w kont świadomości. Co prawda te spostrzeżenia czyniły mężczyznę bardziej ludzkim, a tym samym bliższym dziewczynie. Jednakże Mel czuła, że niegrzeczne byłoby roztrząsanie tej sprawy nawet we własnym umyśle. Każdy miał prawo do własnych problemów. - W książkach i balladach. - Dopowiedziała zdradzając jednocześnie rozbawienie. W końcu nie bez powodu półki w jej komacie uginały się od podobnych książek.

-Nie żyje - odpowiedziało nieco obojętnym tonem. - Wojna go zabrała - dodała nieco ciszej. Po jej wyrazie twarzy dość łatwo można było zauważyć, że na chwilę zniknęła w labiryncie własnych myśli. W pewnym momencie uniosła lekko brwi zdradzając, że to do czego doszła wyraźnie ją zaskoczyło. Zdała sobie bowiem sprawę, że nawet nie wie jak dokładnie zginął niedoszły pan mąż. Wydaje się to czymś okropnym i nieludzkim ze strony młodej arystokratki. Nie mówiono o tym, kto z młodych lordów zginął walcząc w wojnie, a kto z nich był przypadkową ofiarą. Wszystkim przypisywano tytuł bohatera, walecznego młodzieńca oddającego hołd rycerskiemu etosowi przodków. Nagle kącik ust po raz kolejny pokazując, że Mel miała tendencje do odnajdowania elementów komizmu w bardzo dziwnych sytuacjach . - Wie pan jest takie powiedzenie które starsze damy chętnie przekazują swoim wnuczkom. Jeśli mężczyzna powołuje się na honor to znaczy, że zrobił coś głupiego, ale zamierza zrobić coś głupiego.- Chude palce zacisnęły się na medaliku w kształcie znikacza, nieodłącznego elementu ubioru młode lady Abbott. - W sumie to ciekawsze czy to w naszych czasach honor ma tak niewiele wspólnego z inteligencją, czy tak było zawsze. - Wypuściła medalion z ręki napotykając wzrok uzdrowiciela. - I znów muszę prosić pana o wybaczenie. Człowiek mający za dużo wolnego czasu skłonny jest poświęcić zbyt wiele energii na myślenie o sprawach, które niegdyś nigdy go nie zajmowały. Ja lubię być zajęta. - ruchem ręki poprawiła materiał sukni, który wydawał się niezbyt ładnie ułożony. - Ja muszę być zajęta.- Dodała w myślach za nim ponownie spojrzała na uzdrowiciela.



Przejdę przez życie jak chmura- wędrując wszędzie obcy, zawieszony między czasem i wiecznością.
Melpomene Abbott
Melpomene Abbott
Zawód : radość Somerset
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I give hope to men, I leave none for myself.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11388-melpomene-abbott https://www.morsmordre.net/t11393-idun#351034 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t11401-skrytka-bankowa-nr-2487 https://www.morsmordre.net/t11405-melpomene-abbott#351508
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]03.10.22 23:31
-Tutaj zasady są zatem luźniejsze niż na salonach. Proszę pacjentów jedynie o to, by nie czarowali bez uprzedzenia i pomimo... ewentualnej nieśmiałości postarali się dobrze wykorzystać ten czas. - wyjaśnił, głównie dlatego, że młoda dama sama spytała o konwenanse i zdawała się potrzebować określonych ram tej rozmowy. Chociaż kontrolował (może nazbyt obsesyjnie) wiele aspektów własnego życia, wytyczając choćby reguły niewierności w swoim małżeństwie, to przy pacjentach wolał spontanicznie dostosowywać się do rytmu rozmowy. Każdy chciał w końcu znaleźć w gabinecie coś innego, każdy czuł się też swobodniej z innego rodzaju rozmówcą. Vale już w dzieciństwie nauczył się przyjmować różne maski, dostosowywać do towarzystwa - najpierw dla własnego bezpieczeństwa w zimnym, rodzinnym domu, a potem by ułatwić sobie pracę.
-Przede wszystkim, nie wymagam tutaj ani uprzejmości ani konwenansów typowych dla rozmowy towarzyskiej. - zapewnił szlachciankę, pomny swoich doświadczeń z innymi pacjentami. Wielu, zwłaszcza tych dobrze wychowanych, nieświadomie odwlekało dyskusję o własnych problemach, uprzejmie dopytując magipsychiatrę o jego własne doświadczenia. A chociaż sesja terapeutyczna przypominała czasem rozmowę, to przecież nią nie była - nigdy nie chodziło o Hectora, a jeśli mówił coś o sobie, to raczej tylko po to by ośmielić swoich rozmówców.
-Szczęścia. - powtórzył po Melpomene głucho, usiłując (bez powodzenia) nie zdradzać własnego sceptycyzmu.
Mnie też tak mówiono - przemknęło mu przez myśl, choć akurat chłopcy w jego wieku nie zaczytywali się przed ślubem w romansach i balladach. To ojciec zachęcał do zaręczyn, pragmatycznie i po męsku - jest bardzo piękna, jakby tylko to się w życiu liczyło. Pod piękną powłoką potrafi się w końcu kryć zgniłe wnętrze.
-Proszę wybaczyć, wychował mnie Ravenclaw - wolę zdawać się na fakty niż na szczęście. - uśmiechnął się blado, chcąc ośmielić dziewczynę - zwłaszcza, że był świadom, że prawdopodobnie powtarza mu przekonania usłyszane od rodziny. -W każdym razie, sama zwróciła lady uwagę, że miłość przychodzi po ślubie. Niezależnie, czy to kwestia szczęścia, czy czasu i pracy - nieświadomie powtórzył prawdę, którą przedstawiono jemu, choć w jego kwestii ani czas ani praca niewiele pomogły -to nic dziwnego, że uczucie nie zdążyło się... zawiązać. - po rezerwie, z jaką mówiła o narzeczonym i tym, co jako pierwsze zdradziła o ich relacji (to nie miało nic wspólnego z miłością wywnioskował, że to właśnie żałoba i związane z nią wątpliwości siedzą lady Melpomene na sercu. Lub na sumieniu.
-Każdy przeżywa żałobę inaczej. - zauważył cicho, oferując jej pocieszenie, którego sam powinien się trzymać - i w które nie wierzył w swoim własnym przypadku. Hector Vale, wdowiec o suchych oczach.
Zamilkł i słuchał, rad, że młoda dama trochę się otworzyła. Słowa popłynęły jak potok - być może dla niej nieco chaotyczny, ale on starał się wyłowić z tej plątaniny jak najwięcej. Uśmiechnął się lekko, słysząc kobiecą mądrość o męskim honorze. Pamiętając swoich najbardziej upartych pacjentów, musiał przyznać starszym damom sporo racji.
-Ani wojna, ani przemoc, ani śmierć - zaczął wreszcie z wahaniem, niepewny, czy powinien używać przy młodej damie tak intensywnych porównań -nie mają wiele wspólnego z logiką ani inteligencją. Może podręczniki do historii twierdzą inaczej, ale w smutku nie ma przecież nic mądrego, a cierpienie niekoniecznie uszlachetnia, nawet jeśli jest nazwane honorem. - potwierdził przemyślenia Melpomene, mając wrażenie, że może właśnie tego potrzebuje. Być wysłuchaną - bez maski damy, która radzi sobie ze wszystkim, która nie chce nikogo martwić. Spędził z dziewczyną niewiele czasu, nie był pewien, czy jego intuicja jest słuszna - ale może za fasadą jej uprzejmości odnajdywał pokrewną duszę. Kulejąc od dziecka, samemu przez całe życie nie chciał martwić swoich rodziców, a ich odejście nie pozostawiło po sobie wolności, tylko przenikliwą pustkę. Po latach trudno wyfrunąć ze złotej klatki, nawet jeśli zostanie otwarta.
-Nie musi mnie panienka przepraszać, to ciekawe przemyślenia. - pokręcił łagodnie głową. -Zajęcia nie zostawiają na nie panience czasu? - upewnił się, brzmiała jakby celowo wyszukiwała aktywności, które nie pozostawiają przestrzeni na myślenie.



We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]06.10.22 16:13
Młoda arystokratka z lekkim wahaniem skinęła potakująco głową dając znać, że rozumie słowa uzdrowiciela. Jednak wychowanie, które odebrała zmuszało ją do wewnętrznego sprzeciwu. Jak sama to przed chwilą ujęła w każdym miejscu i w każdej sytuacji obowiązują jakieś zasady. Zwyczajne zaakceptowanie owej wolności nie leżało w jej naturze. Chociaż z drugiej strony przecież właśnie powoli wyjawiała kolejne swoje tajemnice coraz słabiej obawiając się, że któregoś dnia zostaną one wykorzystane przeciwko niej. Z każdą kolejną minutą i z każdym kolejnym łykiem herbaty powoli uznawała, że panu Valeowi należała się ta odrobina zaufanie. Nie umiała jednak w pełni odpowiedzieć dlaczego.
Mimo dość poważnego tematu toczącej się pomiędzy nimi rozmowy na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech świadczący o szczerym rozbawieniu. Zupełnie tak jakby nie usłyszała, albo przynajmniej nie chciała usłyszeć sceptycyzmu w głosie mężczyzny gdy poruszali kwestie miłości. Do pewnego stopnia Melpomene wciąż tkwiła pomiędzy przesadnym racjonalizmem a teorią zaczerpniętą z książek. Może dlatego chciała odbić temat w nieco inną stronę, która mimo wszystko wydawała się bezpieczniejsza. Okazało się, że dość trafnie założyła, że ma do czynienia z krukonem. To odwołanie do Hogwarckiego domu musiało mieć jednak odniesienie i do jej osoby. - Ravenclaw to marny argument. Właśnie wepchnął mnie pan w ramy kochania wszystkich żywych istot, dobroci, empatii i dokładności.- Zauważyła gdy w końcu udało jej się opanować nieco zbyt wesoły nastrój. - Mnie wychował Hufflepuff. - Dodała, uściślając całą kwestię. Mel nigdy specjalnie nie przywiązywała uwagi do tego kto, z jakiego domu pochodzi i co to o nim mówiło, miała przyjaciół nawet wśród ślizgonów. Bardzo możliwe, że okazując niechęć temu społecznemu podziałowi sama unikała tej prostej kwestii, że Huffepuff jedynie wzmocnił wychowanie, które odebrała. Tym samym pomógł w budowie złotej klatki, które stopniowo rosła w wokół jej osoby. Przecież nawet wielkiej Tiarze muszą się czasem zdarzać pomyłki.
Gdy przeszli do tematu żałoby nagle nie było śladu po dobrym humorze. Teoretycznie w słowach uzdrowiciela nie było nic zaskakującego. To jedna z tych życiowych prawd, którą znali wszyscy. - W moim świecie wszystko, co „inne” stanowi bardzo poważny problem. - Zauważyła ściszonym głosem. Mówiąc szczerze, to do tej pory dziewczyna nie miała wobec tego stanu rzeczy większych obiekcji. Melpomene znała swoje miejsce i rolę, jaką miała odegrać w życiu zarówno swoim jak i swojej rodziny. Po raz pierwszy brutalnie odbijała się od ścian konwenansów. W końcu na tyle osłabłaby zastanawiać się, czy będzie w stanie wytrzymać kolejny dzień. Gdy poczuła, że jej spojrzenie robi się niebezpiecznie przeszklone, szybko spuściła wzrok na kolana. Milczała przez dłuższą chwilę ze wszystkich sił mażąc o tym, by rozmyć się w powietrzu. - Ja- zaczęła ostrożnie, ale gdy zdała sobie sprawę, że jej głos jest zbyt niepewny ponownie zamilkła. Wzięła kilka głębokich wdechów, ale wciąż nie spojrzała na mężczyznę. - Bardziej rozpaczałam nad utraconą szansą na samodzielne życie niż nad nim. - W końcu padły te straszne słowa, ale Mel wcale nie poczuła się lepiej. Czy naprawdę, aż tak potrzebowałaby wysłuchał jej ktoś obcy i zapewnił, że nie jest potworem? Zaczęła się niespójnie wiercić na swoim miejscu gotowa wybiec w każdej chwili.
Wzdrygnęła się nieco gdy słowa uzdrowiciela, w końcu do niej dotarły. Mimo to podniosła wzrok, a nawet spróbowała się uśmiechnąć. - Właśnie runęły wszelkie podwaliny sztuki, a pewnie nawet i filozofii. - Blady uśmiech nie dosięgnął jednak jej spojrzenia. Wiedziała, że miała racje. Potęga i mądrość smutku, uszlachetniające i uwznioślające cierpienie były tym, co pchało największych tego świata do tworzenia dzieł, które nie przestawały zachwycać. Mel obcowała ze sztuką od najmłodszych lat i czasami wydawało się czasami, że nieco zbyt mocno nią przesiąknęła. Mimo tego, że Abbottów była faktycznie dorosła wciąż jeszcze nie zdołała się nauczyć, że sztuka ma zaskakująco niewiele wspólnego z realnym światem. Westchnęła ciężko gdy uświadomiła sobie, że dotknęła jednej ze swoich mniejszych bolączek. - Wolę pozostawiać myślenie ludziom mądrzejszym ode mnie. Choć bardzo prawdopodobne, że w uszach krukona brzmi to niemal jak świętokradztwo.



Przejdę przez życie jak chmura- wędrując wszędzie obcy, zawieszony między czasem i wiecznością.
Melpomene Abbott
Melpomene Abbott
Zawód : radość Somerset
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I give hope to men, I leave none for myself.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11388-melpomene-abbott https://www.morsmordre.net/t11393-idun#351034 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t11401-skrytka-bankowa-nr-2487 https://www.morsmordre.net/t11405-melpomene-abbott#351508
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]07.10.22 23:09
Odwzajemnił uśmiech i to nie tylko w ramach profesjonalnej kalkulacji. Lady Abbott, promień Somerset, musiała mieć w sobie zaraźliwą radość.
-Ma w sobie lady na tyle empatii i dokładności, by zatroszczyć się o zasady panujące w moim gabinecie. Nie każdy jest na tyle... uprzejmy. - zripostował z rozbawieniem, bo być może Tiara Przydziału wcale się nie myliła.
Zwrócił uwagę na to, jak prędko uśmiech spełzł z jej twarzy gdy wrócili do tematu zmarłego narzeczonego. Musiał mieć na uwadze, że humory młodych ludzi - zwłaszcza młodych dziewcząt - zmieniają sią czasem dość szybko, ale i temu i tak zdawał się wysysać z niej cały dobry nastrój.
Samemu też momentalnie spoważniał, odnajdując w jej słowach smutek nieprzystający do jej pozycji i wieku. Rodzaj melancholii, który czuł samemu, zawsze - ale on był tylko kalekim, nieśmiałym chłopcem, a potem nieszczęśliwym i próbującym zarobić na utrzymanie syna mężem.
Nie tylko w twoim świecie - mógłby powiedzieć, ale ugryzł się w język i słuchał dalej. Zwłaszcza, że cierpliwość się opłaciła - wreszcie padło ciche, wstydliwe wyznanie, które zdawało się spędzać młodziutkiej lady Abbott sen z powiek.
-Jak milady myśli, o czym myślał on w ostatnich chwilach? - odezwał się ostrożnie. Do tej pory patrzył na biurko, dając szlachciance trochę prywatności. Gdy podniósł wzrok, mogła dostrzec, że spojrzenie miał bardzo smutne, mimo że próbował ukryć własny nastrój. Zupełnie, jakby radził jej nie tylko jako profesjonalista. -O młodej damie, którą - nawet jeśli darzył sympatią - słabo znał, czy o utraconej szansie na życie? Albo o honorze i innych sprawach, które zaprzątają głowę młodym szlachcicom? - westchnął, a potem spojrzał jej prosto w oczy. -Wiem, jakie konwenanse nakazuje savoire-vire i do jakich myśli nie należy się przyznawać. Wiem też, co może nieco ułatwić... publiczne przeżywanie żałoby. - przełknął ślinę, świadom, że wykracza trochę poza ramy magipsychiatrycznego doświadczenia. Że zaczyna mówić z własnego doświadczenia, czego zwykle nie robił, oddzielając prywatne doświadczenia od spraw pacjentów grubą kreską. Melpomene była jednak taka młoda, a każdy ma prawo do przeżywania żałoby po swojemu. Zwłaszcza ktoś, kto ma całe życie przed sobą. Kto nie zdążył ślubować drugiej osobie niczego, poza zaręczynami. -Nasze myśli są tylko nasze, niczyje inne. W trakcie wspominania narzeczonego na pewno zdoła milady pomyśleć o czymś, co wzbudza... smutek intensywnego rodzaju. Emocje, które mogą się odbić na twarzy. Jeśli zostanie milady o niego zapytana, dobrze przygotować sobie kilka zdań o przyjemnym wspólnym wspomnieniu, takim, które można wspominać z sentymentem i melancholią. Albo powiedzieć, że sam jego temat jest zbyt ciężki do poruszania. - zamrugał. Dopóki nie powiedział tego wszystkiego na głos, nawet nie wiedział, jak perfekcyjnie ma opanowaną własną rolę wdowca. -To powinno uspokoić... zatroskanych, a od lady odsunąć podejrzenie... inności. - skwitował kwaśno, zastanawiając się, czy to d l a t e g o lady Abbott przysłała do niego własną córkę.
Na szczęście, był lojalny wobec pacjentów a nie tych, którzy ich do niego przysyłali.
-To, co wzbudza w nas konkretne emocje, nie jest wyborem. - uspokoił dziewczynę, tak zawstydzoną tym, co wzbudza w niej rozpacz, a co nie. -Ani chorobą. - dodał ciszej. -Wydaje się lady zmęczona, ale po zawirowaniach w życiu prywatnym to naturalne. Przepiszę eliksir wzmacniający i rozpiszę dawkowanie. - zaproponował, widząc jej cienie pod oczyma i wiedząc, że nie może wypuścić jej bez żadnych zaleceń.
-Od kiedy sztuka ma coś wspólnego z prawdą? - zapytał retorycznie, z bladym uśmiechem, zapisując prędko wytyczne odnośnie eliksiru. Wiedział, że Abbotowie mają swoich alchemików, którzy mogą przyrządzić wywar dla Melpomene - w razie problemów z ingrediencjami mogła też zwrócić się bezpośrednio do niego. Warzył eliksiry dla swoich pacjentów, choć nie śmiał proponować tego nazbyt wprost lordom i damom z koneksjami.
-Czasem możliwość wypowiedzenia własnych myśli na głos, bez... próby wpasowania się w otoczenie ani lęku przed osądzeniem, pomaga. W uporządkowaniu własnych emocji, jeśli nie przemyśleń. - zaproponował, podnosząc na młodą damę wzrok. Ile masek musiała codziennie nosić, jak szczere były jej uśmiechy? -Proszę uspokoić panią matkę, nie jest milady chora. Ale... gdyby chciała kiedyś milady coś... uporządkować, albo pomyśleć na głos, mój gabinet pozostaje otwarty.


/zt x 2 :pwease:


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]05.01.23 20:45
15.05

-Jak pani sypia? - rozpoczął, choć głębokie cienie pod oczyma pacjentki wystarczyły za odpowiedź.
-Lepiej, ten eliksir od pana pomagał... może gdyby zwiększył pan dawkę, sypiałabym jeszcze lepiej? - trzydziestoletnia kobieta podniosła na niego zmęczone oczy, ale znał już Teresę zbyt dobrze, by nabrać się na jej pozorowane otępienie. Wiedział, że kobieta pragnie otępienia, że uzależnienie od smoczego pazura jeszcze długo będzie pustoszyć jej psychikę. Pracował z Teresą od roku, z polecenia jej brata. Zdołali już wykorzenić z jej organizmu fizyczne skutki uzależnienia, ale psychika zawsze dochodziła do siebie dłużej. Wiedział, że pokusa nie zniknie, dopóki nie wyeliminują przyczyn, które pchnęły Teresę do sięgnięcia po używki. Chciała uciec od własnych emocji, od siebie, popaść w euforię i otępienie. I nadal tego chciała i nadal trudno było do niej dotrzeć. Wyparła głęboko te emocje, narkotyk pomógł jej zepchnąć je na dno duszy, a jej rodzina nie... ułatwiała sprawy. Starszy brat Teresy, niewiele starszy od Hectora, pochodził z jednej z szanowanych rodzin, z którymi przyjaźnili się Vale'owie. Jej ojciec, już nieżyjący, przyjaźnił się z Anselmem - i samo to mówiło wiele.
Hector pamiętał ich ojców za życia. Jak konwersowali przyciszonymi głosami, zerkając na niego i na Victora.
Czy gdyby ojciec żył dłużej, jeden z nich ożeniłby się z Beatrice, a drugi z Teresą? Patrząc na wyniszczoną kobietę, która na zawsze pozostała jedynie dalszą znajomą i obecną pacjentką, dziękował Merlinowi, że do tego nie doszło. Byłoby łatwiej z nią żyć niż z Beatrice, ale wątpił, by dała mu zdrowego syna.
-Nie potrzebuje już pani eliksirów. - z niektórymi pacjentami przechodził na ty, ale z nią - może ze względu na znajomość ich rodziców - jakoś łatwiej było pozostać przy oficjalnych formach. Budowały niezbędny dystans, dawały im nowe tożsamości, pacjenta i pacjentki.
-Ale bezsenność... - zaprotestowała Teresa. Nieustannie przypominała Hectorowi, że pod wyniszczoną twarzą czai się upór dawnej narkomanki.
-Bezsenność jest w tej chwili skutkiem czynników emocjonalnych i można ją złagodzić odpowiednim trybem życia. Jak idzie pani regularne prowadzenie dziennika? - uciął łagodnie, ale stanowczo, przypominając zarazem pacjentce o dalszych zaleceniach. Teresa skrzywiła się lekko.
-Piszę codziennie. Nawet zdanie, jak pan doktor zalecił. - mruknęła, teraz udając grzeczną pacjentkę.
-Doskonale, wrócimy do tego. Proszę jeszcze - - przełknął ślinę. -podwinąć rękawy.
-Naprawdę musimy? Nie uwierzy mi pan na słowo? - wyrzut w tonie Teresy był oczywisty, ale Hector nie mógł współczuć własnym pacjentom. Delikatność i wyrozumiałość dla ich nieśmiałości rezerwował na pierwsze spotkania - a gdy już raz zburzył czyjeś mury, nie rezygnował. Nie mógł się wycofać, rutyna była ważna.
-Rutyna jest ważna. - przypomniał jej. -To standardowa kontrola.
Teresa westchnęła - jakby była zbuntowaną nastolatką, a nie trzydziestolatką (może na zawsze pozostała zbuntowaną nastolatką...?) - i podciągnęła rękawy sukni, odsłaniając przeguby i wnętrza przedramion.
Dawne blizny, równe rzędy nacięć, były już jasne. Nie widać było żadnych nowych.
Z satysfakcją skinął głową.
-Dziękuję. - odchylił się w fotelu. -Przejdźmy dalej. - gestem dał jej znać, że może opuścić rękawy. Zrobiła to prędko, skrzyżowała ramiona, objęła samą siebie.
Wiedział, że wspomnienia są ciężkie, ale przyszli tu, aby się z nimi mierzyć.
-Jak oceniłabyś ostatni tydzień, w skali jeden do dziesięć?
-Cztery. - wbiła wzrok w podłogę.
Ach. Wiedział, że coś jest nie tak.
-Rozwiń. - poprosił.
Przełknęła ślinę, milczała dłużej niż zwykle.
-Widziałam na Pokątnej kogoś, kto mi... go przypomniał. - wydusiła cicho, a Hector skinął lekko głową. Poczuł dumę. Gdyby spotkała sobowtóra byłego narzeczonego pół roku temu, na przedramionach pojawiłyby się nowe nacięcia.
-I co zrobiłaś dalej?
-Uciekłam. Nie mogłam się teleportować, bo to Londyn... - zaczęła mówić, szybciej i szybciej. Oddychała ciężko, spojrzenie zrobiło się szkliste, nieobecne. -...więc biegłam, biegłam na przedmieścia, do utraty tchu. Nie sądziłam, że potrafię jeszcze tak biegać. - Hector też nie sądził, po przygodach z widłami była wrakiem. -A potem spróbowałam się uspokoić i teleportować do domu... - objęła się mocniej, wbiła paznokcie we własne ramię.
Dość.
-Paxo. - przerwał, chcąc ją uspokoić. Wciąż nad sobą panowała, ale znał ludzki organizm i swoich pacjentów na tyle dobrze, by wychwycić nadchodzący atak paniki. Takiego niewątpliwie doświadczyła, gdy zobaczyła nieznajomego-znajomego na Pokątnej.
-Dziękuję, że mi o tym pani opowiedziała. Proszę jeszcze powiedzieć, jak się pani uspokoiła, przed teleportacją. Krok po kroku. I... gratuluję. Zareagowała pani prawidłowo, poradziła sobie z tym pani sama. - posłał jej uśmiech, cieplejszy niż zwykle.
Zamrugała, zaskoczona. Ewidentnie nie spodziewała się pochwały, dawkował je zresztą oszczędnie.
-Przypomniałam sobie, że w takim stanie mogę się rozszczepić, i o tym co ustaliliśmy... żeby nie szukać zapomnienia w bólu. - westchnęła, a Hector z satysfakcją kiwnął głową. Naprawdę zrobiła postęp. Gestem dał znać, by mówiła dalej. -Więc policzyłam do dziesięciu, tak jak pan zalecał. To nie pomogło, więc zaczęłam liczyć do stu. Z eliksirem uspokajającym byłoby prościej. - zmrużyła oczy, wyrzut był ewidentny.
-Ustaliliśmy już, że musi pani się odzwyczaić od eliksirów. - i innych używek.
Przygryzła wargę. Wiedział, że się niecierpliwiła, że minął aż rok - ale nie zamierzał odpuścić.
-Policzyłam do stu i na koniec byłam już znudzona i moje serce biło wolniej i znowu mogłam oddychać, więc... teleportowałam się. Skutecznie. - przyznała, a Hector rozciągnął usta w uśmiechu.
-Brawo. Technika wyciszania się zadziałała, w stresowej sytuacji. - zabębnił palcami w biurko, namyślając się nad czymś.
Może powinni zaryzykować.
-Skoro potrafisz już się pani uspokoić, skoro jestem tutaj i zaklęcie pomoże... - spojrzał prosto w oczy pacjentki. Wzdrygnęła się lekko, jakby przeczuwając, jakie pytanie nadejdzie. -... to może to czas, by o n i m porozmawiać? - zasugerował z nutą prośby w głosie. Nie chciał być natarczywy, musiał upozorować łagodność.
Pokręciła głową, gwałtownie.
-Nie będę o nim rozmawiać! - zacisnęła pięści tak mocno, że aż pobielały.
-Czasami rozdrapanie rany to jedyny krok do tego, by się zagoiła. Musimy kiedyś o nim porozmawiać. O tym, co ci zrobił. I o tym, jak iść dalej. Nie wszyscy męż... - zaczął, pamiętając, że jej brat nie traci nadziei. Że choć była starą, shańbioną panną, to kiedyś chciałby wydać ją za mąż, ale nie wbrew jej woli. Nie, gdy jest w takim stanie. Dlatego szczodrze płacił Hectorowi za terapię, licząc na długofalowe skutki. A Hector wiedział, że musi odzwyczaić Teresę nie tylko od narkotyków, że musi ją przyzwyczaić do roli kobiety w tym świecie.
Gdy mocno zacisnęła usta, w geście oporu, przypomniało mu się spotkanie z Cassandrą. Jej zarzuty, że nie pomagał kobietom, nie tak naprawdę. Że nie był w stanie pomóc własnej żonie, że może się zabiła, może z jego winy - nie wiedziała, że mówi o niej, ale właśnie to zasugerowała. Cassandra nic nie wie - wytłumaczył sobie, ale czy on wiedział coś o tym, co były narzeczony zrobił Teresie?
Jedynie to, co powiedział jej brat.
I to on mu płacił.
Wziął głęboki wdech nosem. Nie będzie się rozpraszał.
W oczach Teresy błyszczały łzy.
-WSZYSCY są tacy! Ty - oho, zrezygnowała z formy grzecznościowej. -też, mój brat też. Chcecie zrobić ze mnie tylko marionetkę, i przy widłach chociaż o tym zapominałam! A on, on zasługiwał na to, by umrzeć! Nie będzie mi przykro, że dopadła go wojna! Był potworem, zrobił mi, on... to co mi zrobił... - rozpłakała się, nagle. Hector asekuracyjnie trzymał dłoń na różdżce, ale nie rzucał zaklęcia uspokajającego, nie chciał przerywać postępów. -Nie chcę o tym rozmawiać, nie zrozumie pan. - powrót do formy grzecznościowej, uspokoiła się sama.
Naprawdę był z niej dumny.
Pokiwał głową, powoli.
-Nikt nie każe ci go opłakiwać, pani Tereso. Do żałoby nie można się zmusić. - przypomniał. Nie wiedziała o tym, że mówi z własnego doświadczenia. -Nie jestem tu dla martwych, a dla żywych. Dla ciebie. Mam nadzieję, że kiedyś zaufasz mi na tyle, by samej do tego wrócić - a tymczasem proszę napisać w dzienniku pięć powodów, dla których chciałabyś pracować nad własnym lękiem. I jedną miłą rzecz o pani bracie. - zalecił. Czuł na sobie jej ciężkie spojrzenie.
-A coś na sen? - nie poddawała się, pokręcił głową.
Żadnych eliksirów. Pomimo postępów. Za wcześnie.
-Liczenie owiec. - uśmiechnął się blado, ale nie odwzajemniła uśmiechu.
Tylko ciężko położyła sakiewkę na stole i upewniwszy się, że to wszystko, wyszła trzasnąwszy drzwiami.

/zt ~1300 słów




We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]13.01.23 18:30
25.06

Dzisiaj czekały go dwie wizyty, godzinne i wyliczone co do minuty. Stali pacjenci, przygnębiający pacjenci. Pacjenci zamknięci w złotych klatkach, z których nie potrafił ich wydobyć. Układał te spotkania jedno po drugim - tak, by zasmucić się raz, a porządnie, na zapas, na tydzień. Wiedział, że wpada w rutynę i wiedział, że postępy są żmudne lub prawie niemożliwe. Nie była to terapia taka jak Celine, codziennie przynosząca coś nowego, wnosząca do życia magipsychiatry poczucie satysfakcji. Nie były to też terapie nikogo uzależnionego ani cierpiącego na bezsenność, nikogo, kogo dało się wyleczyć z wymiernymi skutkami. Każda rodzina była nieszczęśliwa na swój sposób i Hectora czekały dzisiaj trzy nieszczęścia, trzy hojnie płacące i regularnie korzystające z jego usług nieszczęścia. Przybrał więc na twarz najuprzejmiejszy z uśmiechów, wygładził rękawy koszuli i zasiadł za drewnianym biurkiem.

Ustalił już z mężem tej pacjentki, że nie będą jej leczyć, że prawda by ją zabiła. Hector co prawda i tak chciał spróbować, ale lodowate spojrzenie starszego mężczyzny i obietnica wynagrodzenia skutecznie go powstrzymały, a poznawszy historię rodziny i porozmawiawszy z pacjentką zaczął rozumieć, że w tym przypadku najlepiej będzie podtrzymać iluzje znękanego umysłu. Poza tym, ci ludzie znali się jeszcze z jego rodzicami i tym ludziom lepiej nie było wchodzić w drogę, musi zatem stosować się do życzeń męża i zleceniodawcy. Samodzielna praktyka i poznawanie sekretów wpływowych osób wiązały się z ryzykiem - musiał dbać o pacjentów, ale i o siebie. Wiedzieć, komu nie podpaść. Im nie mógł podpaść, a patrząc w nieobecne oczy swojej pacjentki wspominał własną matkę. Czy troskę o psychikę Diany można było porównać do opieki paliatywnej?
Splótł palce na biurku, powitał pacjentkę i jej służkę uprzejmym skinieniem głowy. Służąca poszła czekać w przedpokoju, a starsza kobieta usiadła w fotelu, wyprostowana jak struna.
Diana nigdy nie pozwalała sobie na wygodę, pomimo kruchej postury, pomimo problemów ze zdrowiem. Miała uzdrowiciela od spraw ciała, ale Hector znał jej dolegliwości w ramach opieki holistycznej.
-Jak minął ten miesiąc? - zagaił uprzejmie, choć był już ostrzeżony. Wzmagającą się melancholia, okresy wycofania. Jej mąż się niepokoił.
-Nadal żadnych wieści od syna... - westchnęła Diana, skubiąc rękaw czarnej sukni.
Czy pamiętała jeszcze, czemu wciąż chodzi odziana w czerń, czemu jest w żałobie...?
Demencja bywała brutalna dla otoczenia, ale miłosierną dla pacjenta.
Na biurku miał notatki. Wszystkie kłamstwa, którymi się karmiła. Nie musiał w nie zerkać, miał doskonałą pamięć.
-Jak pani na to zareagowała? - nie mógł jej podpowiadać, mógł jedynie się łagodnie uśmiechać i delikatnie chwalić jej pożyteczne pomysły.
-Porozmawiałam z mężem. - westchnęła, ale rozpogodziła się nieco. -Mówił, że komunikacja między Anglią i Brazylią jest teraz utrudniona. A jak pan sądzi?
-To faktycznie kawał drogi. To, że syn milczy, nie znaczy, że... o pani nie myśli. - zauważył ostrożnie, czując minimalne poczucie winy. Zdławił je szybko. Pracował z nią tak długo, a jej mąż płacił tak dobrze, że nie miał zamiaru się samobiczować.
-Czasami mam wrażenie, że już nie czuję jego obecności... i wtedy... nadchodzą ciemne dni. - pacjentka podniosła na Hectora szkliste oczy, bawiąc się obrączka.
Mimowolnie dotknął własnego palca serdecznego, ale przecież nie nosił już obrączki. Tylko talizman, którym bawić się nie chciał.
Nie mrugał, nie cofnął spojrzenia, choć miał ochotę. Jej słowa niebezpiecznie przypominały mu o kimś, czyjej obecności sam już prawie nie czuł.
-Ile było takich dni w zeszłym miesiącu? - ponowił pytanie, starannie unikając kwestii metafizycznych.
Pacjentka zawahała się, a potem uniosła podbródek. Cenił ją za to, za skrytą w drobnym ciele siłę, za szczerość.
-Może tydzień. Może dziesięć. - przyznała konkretnie. Miała łagodny, melodyjny głos londyńskich elit, ale czasem pobrzmiewały w nim nuty akcentu z rodzinnego hrabstwa.
Westchnął w duchu. Jej mąż uczulił go na to, że kolejny miesiąc będzie wymagający: coś o remoncie w domu i sprawach rodzinnych.
-To jedna-czwarta albo jedna-trzecia miesiąca. - zauważył, a pacjentka skrzywiła się lekko, ale przyjęła jego logikę do wiadomości.
-Zwiększymy nieco dawkę eliksiru antydepresyjnego, dobrze? - poprosił.
-Jestem po nim senna. - westchnęła kobieta, bez przekonania.
-Robi pani postępy. Wciąż nie wracamy do eliksiru senności. Jak pani sny? - spróbował zwrócić jej uwagę na lepsze wieści, na eliksir, z którego już dawno zrezygnowali.
Uśmiechnęła się melancholijnie.
-Śnił mi się syn... i jego dzieci... - przyznała, a Hector pokiwał głową.
-Widzi pani. To, że jest daleko, nie znaczy, że go... nie ma. - uśmiechnął się blado, a potem zaryzykował, cicho: -A jak drugi syn i reszta rodziny?
-W porządku, w porządku. W tym śnie, te dzieci były takie podobne do mojego słoneczka... - przyznała bez entuzjazmu, by dalej wspominać pierworodnego.
Zdławił ukłucie współczucia dla reszty jej rodziny i prędko wypisał receptę. Diana wyszła spokojna, a to najważniejsze - dziś obyło się bez Paxo.
Miał nadzieję, że nowa dawka pozwoli jej zapomnieć.
Zapomnieć, że jej pierworodny syn nie żył od pięciu lat i że nigdy nie doczekała się od niego wnuków.

Gdy dystyngowana kobieta wyszła z gabinetu, miał jeszcze chwilę na zebranie myśli i przejrzenie korespondencji. Zanotował starannie w terminarzu terminy kolejnych wizyt, posługując się jedynie zmyślonymi inicjałami - dbał o prywatność pacjentów.
Potem, niechętnie, przybrał na twarz radosny uśmiech i otworzył drzwi dla kolejnego pacjenta. Postawny, barczysty mężczyzna w okolicy pięćdziesiątki - jeden z tych, których Hector zawsze się podświadomie bał. Tyle, że to był jego gabinet, tu miał autorytet.
Leon Morgan usiadł w fotelu i szeroko rozkraczył nogi, w geście człowieka, który usiłuje zdominować nawet miejsce, które siedzi.
Hector nigdy tak nie potrafił, lewe udo mrowiło nieprzyjemnie w takiej pozycji.
-Potrzebuję więcej eliksiru słodkiego snu. - zarządał Leon. Hector poczuł, że to będzie prędka wizyta, pacjent był boleśnie konkretny.
-Znowu koszmary? - zagaił Hector, a Leon pokręcił gniewnie głową.
-Duchy, nie koszmary. To dziecko, ono nadal... - skrzywił się, skrzyżował ręce na torsie.
-Czasami odpowiedni rytuał pożegnania pomaga. Zarówno psychice, jak i duchom. Żałoba to naturalny proces... -  zaczął Hector, prawdziwy ekspert z zakresu (nie)przeżywania żałoby. Rozmawiali już o tamtej dziewczynie i tamtym dziecku wielokrotnie, Morgan sprowadził do domu medium, duchów nie było. Vale wiedział jednak, że pacjentowi łatwiej uwierzyć w poltergeisty niż dopuścić do siebie myśl o wyrzutach sumienia.
-Nie będę żałował bękarta! - wybuchnął Morgan, Hector nawet nie mrugnął. Czasami pragnął nim gardzić, ale nie był w stanie. Nigdy nie zapomni o ciąży, której sam się pozbył, o bękarcie, którego nie chciał wychowywać.
-Skąd myśl, że to dziecko, skoro nie zdążyło się... urodzić? Z medycznego punktu widzenia... - zaczął, wciąż próbując zdiagnozować dlaczego nienarodzone dziecko przyjęło w paranojach Morgana postać kilkulatka. Tamta dziewczyna utopiła się przecież w połowie ciąży, nawet nie zaawansowanej.
-Gówno mnie obchodzi, co na to medycyna! Ten smarkacz i ona... się na mnie mszczą! - Morgan uderzył pięścią w oparcie fotela.
Hector nie zamrugał.
-Przepiszę eliksir. - zgodził się. -Choć - dodał chytrze -nie wolałby pan być przytomny, gdy znowu się pojawią?
Mężczyzna zamilkł, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć.
-Za miesiąc Festiwal Lata, czas pożegnania zmarłych, pradawnych i skutecznych obrzędów. - zaczął Hector łagodnie. Dziewczyna utopiła się osiem miesięcy temu, w sierpniu minie dziewięć. -Mógłby pan wtedy iść nad tamtą rzekę. Pożegnać ją należycie, zgodnie z tradycją i obyczajem. Mógłbym... mógłbym panu towarzyszyć. - za dodatkową opłatą.
Morgan zmarszczył brwi, ale nie odpyskował, nie powiedział już nic.
Hector uznał to za sukces. Za dwa tygodnie miał dla niego zarezerwowany kolejny termin, może do tego czasu zasiane ziarno dojrzeje w konserwatywnym czarodzieju. Hector wiedział, że Morgan nigdy nie zdobędzie się na przeprosiny i zwerbalizowaną skruchę, ale razem opracują inny rytuał pożegnania, inny sposób na przepędzenie jego wyrzutów sumienia.
Nie chciał rozgrzeszać go za gwałt i porzucenie odpowiedzialności, ale taka była przecież jego praca.
Po chwili dyskusji, ustalił kolejną dawkę eliksiru słodkiego snu, pożegnał pacjenta i przeliczył srebrne sykle.
Doskonały zastrzyk gotówki na koniec miesiąca. Słodki jak marcepan, który kupi za napiwek od Diany.

/zt ~1250 słów


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]15.03.23 22:09
| 24 lipca (?)

Londyn śmierdział już od zbyt dawna; on aż nadto nawdychał się tej degradacji, pesymizmu i okropności, nawet jeśli letnie słońce pachniało trochę lepiej. Potrzebował wycieczki - dokądkolwiek, kiedykolwiek, jakiejkolwiek. Marzeniem była sycylijska wieś, z tą jedną, skromną chatką, gdzie mieszkała bliżej nieznana mu babka; tamtejszy upał, uwikłany w woń dojrzewających mandarynek, nosił w sobie znamiona swoistej baśniowości. Ta była jednak wciąż niedoświadczoną na skórze legendą - kuszącą, urodziwą, ale przesadnie odległą. Bajeczki, choć ładne, zasłyszane były jeszcze w dzieciństwie; zapewne wiele zdążyło się już pozmieniać. A i w dziwnej wierze zauroczenia Włochami ciągle odkładał ten pomysł na później, jakby w przekonaniu, że nie chciałby stamtąd wracać. Może się nie mylił; może magnetyczna, śródziemnomorska wyspa okazać się miała nowym domem. Przekonać miał się kiedyś, niebawem, albo nigdy - ciężar decyzji przytłaczał dziwacznym poczuciem paradoksu. Bo przecież chciał zmian, niekiedy tak stanowczo, że odzywała się tęsknota za tym, co nieznane, ledwie wyimaginowane; jednocześnie przemawiał w nim głos rozsądku, rozdarty strachem przed niedookreśloną przyszłością, chyba brakiem odwagi, albo obawą przed zmianami. Samo myślenie o całym tym pierdolniku bardziej tylko zaburzało spokój; spontaniczną odpowiedzią na brak zdecydowania okazała się propozycja. Nie byle jaka, od słabo znanej mu mordy, oferującej jednak weekend chlania i imprezy za półdarmo; nie byle jaka, bo wybrać się mieli aż do Walii, na obce mu wybrzeże, szalejące falą słonego morza. Czy czuł się teraz bardzo kretyńsko, paradując samotnie na drugim końcu kraju? Czy łaził wkurwiony, nie zaznawszy do tej pory nawet kropli zimnej wódeczki? Udawał, że nie, choć jakoś trzeba było temu wszystkiemu zaradzić - znieczulić zgoła umysł i ciało, znaleźć jakieś towarzystwo, bodaj poleniuchować trochę w cieniu pobliskich wsi. Przecież nie wróci żałośnie do domu, tak po prostu, nie korzystając z tego, że tłukł się tutaj nie bez kozery. Tamtemu frajerowi skopie tyłek za tak drański wyraz bezwstydności; albo i nie, poudaje bez przejęcia, że bawił się tu zajebiście. Póki co doświadczył jedynie świeżego powietrza, które poniekąd gryzło już w gardło; z zrezygnowaniem szukał zajęcia, możliwości, jakiejś gęby, z którą dałoby się pogadać. Popołudnie przypomniało mu o cymesie, co to skrywał się w odmętach walizki. Załatwił go jeszcze w stolicy, zabrał ze sobą na szalony melanż, bo tylko do tego nadawał się ten syf. Nie było z kim tego wciągnąć, ale wiele już rzeczy robił w życiu bez cienia żadnego ziomka. Tym razem nie będzie inaczej. Naćpał się przed samym wyjściem z taniej noclegowni; wiedział tyle, że podobno zbierali ten szajs ze skrzydeł elfów. Dawał kopa, zgodnie z tym, co niegdyś zasłyszał; dosięgnęła go natychmiastowa ulga, beztroska inna od codziennego niedbalstwa, totalna e u f o r i a. Świat stał się jakiś lepszy, bardziej kolorowy, daleki typowej sobie apatii czy parszywości. W nienormalnej pozie zaczął go doceniać; nogi poniosły przed siebie, donikąd, bo przecież nie znał tych terenów. Na haju, a zarazem na pozór trzeźwy; szczęśliwy, choć wewnętrznie zniszczony. Minęło ledwie parę minut, gdy przed twarzą wyrosła mu tabliczka. Bystrze - jak na swój stan - zapoznał się z nazwiskiem i kwalifikacją; bez zastanowienia wparował do środka, gotów bajdurzyć. O wszystkim i o niczym; o sobie, o nim (odwiedzanym magipsychiatrze), o pogodzie, oszukiwaniu w pokera, o czym tamten tylko by chciał. Wszakże od tego właśnie był? Od prowadzenia terapii podobnym Scalettcie zjebom?
Dzień dobry, ja z wizytą. Niezapowiedzianą, ale to chyba nie problem? ― zaczął wesoło, bez zastanawiania się nad tym, ile ta przyjemność będzie go kosztowała. Będzie w ogóle w stanie za to zapłacić? Nie czekał na jego odpowiedź, tylko dodał od razu: ― Zaraz, zaraz... czy my kiedyś nie graliśmy razem w karty? W Dziurawym Kotle? ― W istocie mogło tak być. Miał dobrą pamięć do twarzy - szczególnie tych, które nieświadomie brały udział w jego niewinnym kantowaniu.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]20.03.23 6:39
Rhyl, na trzeźwo, było zupełnie róże od sycylijskich wsi. Na początku lipca było tu co prawda równie upalnie, co dla Waliczyjków zdawało się nieznośną aberracją, ale w połowie miesiąca ulewy (przez Hectora witane z utęsknieniem, zdążył się zaniepokoić wypalającym ziemię gorącem i potencjalnymi problemami z ingrediencjami alchemicznymi) z powrotem zbliżyły się do typowej, walijskiej pogody. Dziś już nie lało, ale wybrzeże zasnuły chmury. Było przyjemnie ciepło, choć wietrznie. Może ktoś obdarzony bujną wyobraźnią lub upojony ekscytującym narkotykiem mógłby sobie tutaj wyobrazić sycylijską idyllę - niedaleko plaży znajdowała się nawet chata starej czarodziejski, której Hector pomagał z reumatyzmem w zamian za domowe obiady - ale było raczej szaro, zupełnie przeciętnie.
Za zadbanym domkiem starej czarodziejki znajdował się niższy, parterowy, z dwoma wejściami. Jedne, prowadzące do części domowej było zamknięte, ale to drugie musiało przykuć uwagę Michaela. Niezamknięta furtka, mosiężna tabliczka, magipsychiatra. Zwykle samemu otwierał drzwi pacjentom, ale dzisiaj nie śpieszyło mu się, by je ryglować - jeden pacjent wyszedł, za piętnaście minut miał przyjść inny. Pięć minut później na parapecie zjawiła się jednak sowa, klient odwołał wizytę w ostatniej chwili. Klient nasz pan, Hector odpisał zatem od razu, do bólu uprzejmie, nie dociekając powodów i nienachalnie wyznaczając kolejny termin - ale zasłona grzeczności skrywała szczerą irytację. Będzie musiał porozmawiać z tym pacjentem o skutecznych sposobach zarządzania czasem. Pod złością zatlił się zaś niepokój - odkąd wybuchła wojna coraz trudniej było mu pozyskać nowych pacjentów, co było zresztą zrozumiałe. Nagle kupno mięsa stało się trudnością, czarodzieje mieli mniej czasu i funduszy na rozmowę o emocjach. Ale on miał syna na utrzymaniu, przywykł do pewnego poziomu życia, został magipsychiatrą nie tylko po to, by pomagać, ale i aby zrobić karierę. Już wyniesienie się z Londynu z powodu anomalii (musiał być bliżej syna, żona nie dawała sobie sama rady, ale właściwie trudno żeby dawała sobie radę skoro bardziej od jedynaka pochłaniała ją nimfomania - Hector z upodobaniem zdiagnozował u Beatrice ten stan, bo brzmiało to jakoś dostojniej niż "jestem rogaczem") nieprzyjemnie zabolało. W ciągu ostatnich miesięcy coraz częściej uzdrawiał za pieniądze (a czasem nawet z dobrego serca, ale wolał za pieniądze), leczył skaleczenia i złamania. Przed wojną pomagał ze zdrowiem sąsiadom na zasadzie barteru, otrzymując za swoje usługi życzliwość lub opiekę nad synem. Przed wojną zawsze przedstawiał się jako magipsychiatra. Teraz coraz częściej wtrącał "uzdrowiciel", tak było praktyczniej, tak mógł ściągnąć do domu dodatkowy grosz.
Innym, bez rodzinnego majątku i wykształcenia, było rzecz jasna jeszcze gorzej. Ale nie miał w sobie na tyle empatii, by się tym przejmować. Zużywał ją w pracy.
Pomimo odwołanej wizyty postanowił zostać w gabinecie - prawdopodobieństwo, że robi to dla spontanicznej wizyty spontanicznego pacjenta było znikome, ale lubił trwać w tym przekonaniu. W Londynie często wchodzili do niego ludzie z ulicy, tknięci impulsem lub nagłą odwagą. W Walii nie tak często, ale zdarzało się. Chciał być dla nich dostępny, nawet jeśli dziś nastawił się na samotne popołudnie. Nadrobi lekturę najnowszej publikacji o damskiej histerii, uzupełni własne notatki, może zagra sam ze sobą w szachy i...
...ledwo rozstawił szachownicę i otworzył notes, a do środka ktoś wszedł, tak po prostu.
Kilka miesięcy temu szczerze by się ucieszył, ale teraz tknął go nagły niepokój, odruchowo zacisnął palce na ukrytej pod biurkiem różdżce - choć wiedział, że jest dobry w Paxo, a nie zaklęciach pojedynkowych.
W innych pomieszczeniach, za progiem gabinetu, miał nałożone skuteczne zabezpieczenia i w teorii mógłby się tam schować przed wrogo nastawionymi gośćmi, ale mężczyzna w progu jego gabinetu był trochę postawniej zbudowany - i, co najistotniejsze, miał dwie sprawne nogi.
Hector nigdy nie umiał ani nie lubił uciekać.
O wiele bardziej lubił rozmawiać. Obserwować. Próbować przewidzieć każdy nastrój i każdy gest. Nie nauczył się tego w pracy, choć szlifował ten instynkt przy pacjentach. Nauczył się tego w domu, usiłując przewidzieć wybuchy agresji ojca, zgadnąć kiedy jego zmienny humor obróci się przeciw bratu lub matce (o wiele rzadziej przeciw jemu samemu, a ta dysproporcja budziła dodatkowe poczucie winy), a w szkole próbował unikać drwin rówieśników. Bywał przemądrzały i był kaleką, był dla nich oczywistym celem.
Wyrobił sobie w ten sposób dobrą pamięć do twarzy - i nagle skojarzył, że zna tego człowieka. Już miał się zastanowić skąd, gdy młodzieniec sam go oświecił. Wesołość mogła być podstępem, ale brunet uśmiechał się tak, jak ludzie, którzy chwilowo nie mają nic do ukrycia, uśmierzając tym samym napiętą ostrożność Hectora.
Przyjrzał się mu uważniej, wychwycił nieco szkliste oczy.
Zmrużył lekko oczy.
Znał nie tylko tego człowieka, ale i podobny zestaw zachowań. Leczył już ludzi, którzy zachowywali się podobnie. Nie mógł mieć jednak pewności, nie po chwili i nie po dwóch zdaniach. Lubił jednak rozwiązywać zagadki, a niezapowiedziane spotkanie nagle stało się ciekawsze.
-Dzień dobry. - uśmiechnął się uprzejmie, tym uśmiechem jakże profesjonalnych ludzi z wyższych sfer, których wesołość nigdy nie sięgała oczu. Przez jakieś dziesięć sekund miał ochotę wyprosić znajomego-nieznajomego, ale szybko zmienił zdanie. -Żaden problem, to mój dyżur dla niezapowiedzianych pacjentów. - potrafił też przedstawić tą treść w bardziej oficjalny sposób, ale dziś wybrał prostotę. Oczy rozbłysły, może nie wesołością, a ciekawością. -Pamiętam. - przyznał, próbując nie dać po sobie poznać, że tamta przegrana boleśnie ugodziła w jego dumę. Może i nie grał dobrze w karty, może i wiedział, że zapijanie i zagrywanie smutków w Dziurawym Kotle jest obiektywnie głupie i ekonomicznie ryzykowne, ale i tak nie znosił przegrywać.
-Może rewanż? O ile odpowiada panu taka gra. - wskazał na szachownicę na własnym biurku, ciekaw, czy nadmiernie wesoły nieznajomy znajdzie wykrzesa z siebie pokłady logiki niezbędne do tej gry. -Co pana do mnie sprowadza? - splótł dłonie pod brodą i zapytał jakby nigdy nic, jakby prowadzili formalną terapię, choć ubiór i sposób zachowania młodzieńca nasuwały podejrzania, że wszedł tu zupełnym przypadkiem.
Ciekawe, czy był w ogóle w stanie mu zapłacić, ale Vale nie miał dzisiaj lepszych zajęć. I szukał rozrywek, albo poszerzania własnych kompetencji. Ludzka psychika zawsze była niezłą rozrywką. -I proszę wybaczyć, ale zapomniałem jaka brzmiała pana godność, panie...? - nie pamiętał, czy w Kotle mu się przedstawił, ani czy zrobił to prawdziwym nazwiskiem. Właściwie, nazwisko niewiele go obchodziło, wielu paranoicznych o anonimowość pacjentów przedstawiało się fałszywymi personaliami - ale chciał o nich jakoś myśleć, indywidualnie. Jak o konkretnych osobach, a nie przypadkach do wyleczenia.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]24.03.23 20:03
Nie znał Rhyl na trzeźwo, nie znał też piaszczystych wybrzeży Sycylii i majestatu tamtejszej Etny, ale eksplodujący - podobnie do wulkanu - energią umysł nieprzejęty był teraz miejscowymi widoczkami. Czuł się dziwnie, ekstatycznie, nienormalnie błogo; ciało dostało jakby więcej życia, myśli jednak przygasły w obliczu beztroski, która uderzyła od razu. Odtąd tylko chciał: wszystkiego i niczego, dostatku i biedy, towarzystwa i samotności. W niezdecydowaniu ruszył przed siebie, nogi poniosły go przed budynek oznakowany enigmatyczną tabliczką. Dobrze było tak po prostu się nie przejmować i mieć kurewsko wyjebane; tak po prostu latać naćpanym po obcym zakątku kraju, gdzie nic nie zdawało się na niego czyhać. Czy na pewno? To przecież bez znaczenia, wciągnął już wszakże połowę przytarganego tu towaru, nikt też nie czaił się z zastawionymi sidłami za żadnym krzakiem. Właściwie cała ta przestrzeń była jakaś pusta, wolna, wyzwalająca. Dawno już nie było mu dobrze. Teraz też nie było, ale wąska kreska tego szajsu zmieniła odbiór rzeczywistości. Na tyle mocno, że wszystko nabrało kolorów, na twarz wstąpił uśmiech, inny od cwaniackiego, ale nijak przypominający ten szczery; świat stał się lepszy, nieskończony, genialny. W jednej chwili chciał, po dziecięcemu, wskoczyć w ubraniach do słonej wody, w innej pragnął już powagi, dorosłości, czegoś stabilnego. Tego ostatniego brakowało najbardziej, on chyba nawet do niej tęsknił, ale efemeryczny trans konsekwentnie zagłuszał chaotyczny wir codziennych deklaracji. Wszelka możliwa melancholia zginęła w obliczu spontanicznej decyzji; wstąpił do cudzego gabinetu pewnie, bez zastanowienia czy chwili zawahania. Dotąd nie był na żadnej terapii, chociaż ta pewnie byłaby w jego przypadku uzasadniona. Konkretnie pokręconą miał moralność, równie źle wyglądały jego relacje. Radził sobie tylko w hermetycznym środowisku śmierdzącego portu, gdzie za powszechnym, milczącym przyzwoleniem bezwstydnie kantował w pokera. Radził sobie też na ulicach, gdzie wypatrywał bogatszych od siebie skurwysynów, a potem w cynicznej ciszy przywłaszczał sobie ich portfele, zegarki i błyskotki. Albo wszystko naraz. Nie był grzesznikiem wojny, bo zajmował się tym na długo przed nią; nie był skruszonym przestępcą, bo jeszcze niedawno temu jego statura przemawiała arogancją i satysfakcją. Nie radził sobie przy rodzinnym stole, zastygłym od żalu i wzajemnej, dotąd niewybaczonej frustracji. Nie ogarniał przyjaźni, bo w maniakalnej nerwówce nie dopuszczał zaufania. Nie radził sobie w miłości, bo zarzekał się, że ta wcale nie istnieje. Nie rozumiał ambicji czy motywacji, bo nikt nigdy w niego nie wierzył. Nie zmieniał się, bo tak było dobrze. Nie był prawdziwy, bo okłamywał też sam siebie.
Całe szczęście, że w swojej błogości dawał upust impulsom, które nie mściły się na ciele za chwile nieroztropności; całe szczęście, że lekarz nie był przewrażliwionym bzikiem, który pokarałby go inkantacją za narkotyczny brak rozwagi. Bo przecież by się nie obronił, nawet z czystą jaźnią ledwo rzucał najprostsze zaklęcia, a i nieco postawniejsza sylwetka nie wyratowałaby z opresji. Głodujący za często żołądek skurczył trochę jego możliwości, odebrał sił, niepotrzebnie wyszczuplił. Trudniej było odnaleźć się teraz wśród barczystych pijaczków; trudniej było wzbudzać respekt patrzących podejrzliwie knypków. Może dlatego nie pchał się już tak często do tawern, nie dawał okazji do zwady i nie bawił w hazard.
Szachy? Niech będzie, chociaż nie grałem całe wieki. ― Dosłownie. Ostatni raz podkładał się z przegraną ładnej koleżance, jeszcze w szkole. Potem przestał, bo i tak nie chciała się umówić, tylko dalej z satysfakcją oznajmiać ciche mat. Po tamtym znudziło mu się gapienie w planszę, albo za atrakcyjniejsze uznał kości, gdzie w grę wchodziły pieniądze i inne ciekawe fanty. Marynarze potrafili mieć fantazje - do dzisiaj wspominał postawione w zakładzie majtki jednej szlachcianki, dziwaczny kieł niezidentyfikowanego zwierza, akt własności łajby... Ten ostatni zagarnął kiedyś dla siebie i całkiem dobrze na tym wyszedł. Teraz miał popisać się logiką ruchów małych figur, ale tak naprawdę za cholerę nie znał się na tym ustrojstwie. Przed tamtą dziewczyną nawet nie musiał udawać; dzisiaj motywowały go prochy i absurd zastanej sytuacji. Usiadł więc wygodnie, na krzesełku; przed oczami wyrosły mu dwa rzędy białych posążków. Zignorował chwilowo pytanie, skupił łeb na zadaniu; zaczął prosto, od byle gońca. Była w tym wszystkim jakaś taktyka? Nawet jeśli, za chuja jej nie pojmował.
Uroki życia ― odpowiedział wreszcie, bez konkretów, ale dość optymistycznym tonem. Zupełnie jakby chciał omawiać z nim zieloność trawy i błękit nieba; zupełnie jakby wszystko było, tak po prostu, zajebiste. Zapewne chodziło mu tylko o obecną euforię, więc nie było w tym żadnej pomyłki. O czym rozmawiało się z kimś takim? Żaliło się z obsesji codzienności? Opowiadało o tym, jak nędzna bywała egzystencja? Nie wiedział. ― Michael Scaletta ― dopowiedział, uścisnąwszy dłoń; przedstawił się tym razem, bo przy kartach nigdy tego nie robił. Gdy wymuszała sytuacja, stawał się Antkiem, Arthurem, Alexandrem, co tylko w duszy grało. Ale lepszym było wcale się nie odzywać. Dzisiaj był jednak rozmowny, zaintrygowany, otwarty. Nienormalny.
Wierzy pan w przeznaczenie? Albo fatum, jeśli trafiło na pechowca ― spytał spokojnie, jeszcze bez wylewania cierpkiej winy. Ta przyjdzie pewnie wraz ze zjazdem ekstazy, za kilkanaście minut, albo i szybciej. ― Czasami nie potrafię wyrwać się ze schematu, jakbym czuł jakiś ucisk losu. Jakąś... bezradność ― dodał po chwili, tą swoją typową precyzją w bełkocie. Potem już siedział cicho, jakby w oczekiwaniu na diagnozę albo inne, wyrokujące słowa.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Gabinet Hectora Vale I [odnośnik]24.03.23 20:03
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 38
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Hectora Vale I - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 6 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Gabinet Hectora Vale I
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach