Ogród Zimowy
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogród zimowy
Niewielkie pomieszczenie, ale bardzo romantycznie usytuowane: przy zachodach słońca, rozpływa się po spejclanie przygotowanych szybach feeria pięknych kolorów. Podczas burzy widok także zapiera dech w piersi, bowiem błyskawice śpiewają barwami.
Jak na ogród przystało, całe pomieszczenie wypełnione jest roślinnością. Są to okazy, które nie mogą być uprawiane na zewnątrz, ale też bluszcz, który pokrywa większą część posadzki. Sadzawka ograniczona jest chodniczkiem i wyspą. Na jej samym środku stoi stolik i pięć krzesełek ustawionych wokół. Ulubione miejsce kolejnych pań domu.
Jak na ogród przystało, całe pomieszczenie wypełnione jest roślinnością. Są to okazy, które nie mogą być uprawiane na zewnątrz, ale też bluszcz, który pokrywa większą część posadzki. Sadzawka ograniczona jest chodniczkiem i wyspą. Na jej samym środku stoi stolik i pięć krzesełek ustawionych wokół. Ulubione miejsce kolejnych pań domu.
Ostatnio zmieniony przez Deimos Carrow dnia 06.09.15 16:43, w całości zmieniany 2 razy
Szarlotka to moje ulubione ciasto. Uzdrowicielka nie powinna mnie terroryzować, tylko spytać gdzie jabłka i zaraz upiec mi ciasto, które da mi tyle siły, żebym mógł się podnieść i żyć. Jesteś moją uzdrowicielką, czy raczej wolisz przekręcić sie na stronę terrorystki. Terrorystek nie braknie w moim życiu, miałaś być tą delikatną. Wydaję jęk boleści, kiedy ścisnęły mnie bandaże. Zaskoczyło mnie to, stąd owa reakcja. Gdybym się miał na baczności, pewnie powstrzymałbym się od ukazywania słabości. Zezłościło mnie to i kiedy tylko ból ustąpił, chwyciłem jej nadgarstek. - Co ty sobie wyobrażasz - zaciskam zęby i puszczam, gdy zaczyna się rządzić. Przestaję na nią patrzeć.
Zero papierosów, zero ruszania, zero denerwowania, zero wszystkiego, po pierwsze: słuchaj się Cynthi. Nie podoba mi się to. Robię wszystko tak jak ona chce, przy jej pomocy jakoś także usiadłem sobie. Zaimponował mi jej ton, bo chociaż rzeczywiście brzmiał nieco zabawnie (to wciąż najsłodsza Cynka, nie żaden potwór), to był zdecydowany. Dawno temu w szkole też umiała tak do mnie mówić, podświadomie lubiłem to.
- Dziękuję Ci - powiedziałem w końcu, gdy zrobiło się ciszej, wzdycham - Nie mów na siebie Vanity, mów Mulciber - mówię w końcu, wymęczony jej rozkazami, bo nigdy nie lubiłem wykonywać poleceń, a teraz byłem tak słaby, że inaczej się nie dało. Miałem siłę jedynie na ten jeden rozkaz. Ciężko nabieram powietrza i poprawiam się na siedzeniu. Mój wzrok zawieszony gdzieś w połowie drogi do jej nóg, zaczyna nagle gubić się i zmieniać z góry na dół.
- Cynthio, nie męcz mnie, przecież dobrze wiesz, że prócz papierosa nie zostało mi nic dobrego w życiu - bałagam ją i rzucam spojrzeniem na drzwi w których zjawił się domowy skrzat, którego przywołała. Nie usłyszał jeszcze rozkazu, a najpewniej się jej posłucha, skoro już mu przykazałem się jej słuchać. Biada mi.
Zero papierosów, zero ruszania, zero denerwowania, zero wszystkiego, po pierwsze: słuchaj się Cynthi. Nie podoba mi się to. Robię wszystko tak jak ona chce, przy jej pomocy jakoś także usiadłem sobie. Zaimponował mi jej ton, bo chociaż rzeczywiście brzmiał nieco zabawnie (to wciąż najsłodsza Cynka, nie żaden potwór), to był zdecydowany. Dawno temu w szkole też umiała tak do mnie mówić, podświadomie lubiłem to.
- Dziękuję Ci - powiedziałem w końcu, gdy zrobiło się ciszej, wzdycham - Nie mów na siebie Vanity, mów Mulciber - mówię w końcu, wymęczony jej rozkazami, bo nigdy nie lubiłem wykonywać poleceń, a teraz byłem tak słaby, że inaczej się nie dało. Miałem siłę jedynie na ten jeden rozkaz. Ciężko nabieram powietrza i poprawiam się na siedzeniu. Mój wzrok zawieszony gdzieś w połowie drogi do jej nóg, zaczyna nagle gubić się i zmieniać z góry na dół.
- Cynthio, nie męcz mnie, przecież dobrze wiesz, że prócz papierosa nie zostało mi nic dobrego w życiu - bałagam ją i rzucam spojrzeniem na drzwi w których zjawił się domowy skrzat, którego przywołała. Nie usłyszał jeszcze rozkazu, a najpewniej się jej posłucha, skoro już mu przykazałem się jej słuchać. Biada mi.
Jęk bólu Deimosa wywołał na mych wargach niemały uśmiech satysfakcji. Nie sprawiało mi radości to, że go zabolało, ale że... mój czyn nie przeszedł niezauważony. Miałam jedynie nadzieję, że zbiorę po tym pięknie dojrzałe owoce w postaci posłuszeństwa względem doświadczonej uzdrowicielki, którą byłam ja. Nie oszukujmy się. Co pan Carrow ciekawego wiedział o medycynie? Że Cynka pracuje w Mungu i że Cynka pomoże? Stąd, powiedzmy, dbając o jego zdrowie, posuwałam się do tak złowieszczych czynów, jakimi była dominacja nad tym niegrzecznym chłopcem. Otóż to! Chłopcem, gdyż miałam wrażenie, że nie wyrósł jeszcze ze swych szkolnych szat.
Jego dłoń zaciśnięta na mej ręce mnie zaskoczyła. Wątpiłam jednak, czy usłyszy jakiekolwiek przeprosiny z mych warg, zwłaszcza, że jego następnym korkiem był przezabawny foch (pewnie nie) permanentny. Puszczenie mej ręki, wręcz odrzucenie jej! oraz odwrócenie wzroku, jak gdybym była trędowata i pokryta paskudnymi larwami... Przypominał mi tym gestem stereotypową księżniczkę, więc nie mogłam się nie wyszczerzyć niczym szaleniec. Nawet śmiałam prychnąć rozbawiona!
Dzięki zaś podziękowaniu przez pana wielmożnego i już-nie-obrażonego, miałam ochotę zerwać z niego plakietę chłopca. Huh, nie często słyszałam podobne słowa z jego ust... Zwykle to były rozkazy! Cynko, zrób to... Cynko, zrób tamto... Może właśnie role się odwracały? I to ja miałam być Deimosem, zaś Deimos mną? Deimos w przepełnionym Mungu? Deimos rozdający dzieciom ciasteczka? Deimos latający na miotle jak szalony? Kolejne przezabawne wizje i niemożliwe do realizacji nawet pod wpływem Imperio rzeczonego mężczyzny.
– Czemu Mulicber? – zapytałam zbita z tropu, z mych warg zniknął chwilowo uśmiech i beztroska ogólnie z twarzy. Pojawił się na niej za to cień nieznanego uczucia... Tęsknoty? Bólu? Samotności? I pewnie też niezrozumienia. Wcześniej nie miałam okazji zauważyć, by Deimos miał jakieś negatywne stosunki z mym, teraz już świętej pamięci, mężem, Fredrickiem Vanity. Czyżby tą nienawiścią kierowała sprzeczność upodobań politycznych? Ta, przez którą zginął i zostawił mnie samą pan Vanity? Nadal mą dłoń zdobiła złota obrączka...
– Cóż, już od dawna jestem Cynthią Vanity i raczej tak już zostanie. Musisz się z tym pogodzić – rzuciłam niby to spokojnie i beztrosko, a jednak jakoś ciężko. Na sercu zrobiło mi się tak... niemiło, mimo że przebywałam w towarzystwie pana Deimosa Carrowa, tego, przy którym zazwyczaj czułam się lepiej niż we własnym pustym domu, teraz zaś... Teraz miałam inne rzeczy do roboty niż rozmyślanie i rozpamiętywanie! Odwróciłam się czym prędzej do przybysza.
– Skrzatku, zero tytoniu w domu, w pracy, w jakimkolwiek innym otoczeniu pana Deimosa Carrowa... Do realizacji? – rozkazałam i zapytałam z cieniem uśmiechu, choć nie wątpiłam w te łebskie stworzenia. Posiadanie skrzata domowego w moim przypadku byłoby zaszczytem, o ile ten chciałby pracować oczywiście z własnej woli, nie zaś będąc niewolnikiem swych panów.
Prośba Deimosa o jedyne dobro w jego życiu? Rozpłynęła się gdzieś w powietrzu, kompletnie znikając.
– Jest jeszcze jedno dobro w twoim życiu... ŁÓŻKO! Pomogę ci do niego dojść i znikam. Jutro rano praca! Niektórzy muszą pracować i się na dodatek opiekować biednymi szlachcicami zbierającymi jabłka na wybrzeżach późno w nocy... To jak? Powiesz, co się tak NAPRAWDĘ wydarzyło? – Zapewne nie miałam się tego dowiedzieć. Cóż, droga do sypialni pewnie była długa, więc kto wie? Wyciągnęłam więc pomocne dłonie. Nie mogłam spędzić tu całej nocy. Również potrzebowałam snu.
Jego dłoń zaciśnięta na mej ręce mnie zaskoczyła. Wątpiłam jednak, czy usłyszy jakiekolwiek przeprosiny z mych warg, zwłaszcza, że jego następnym korkiem był przezabawny foch (pewnie nie) permanentny. Puszczenie mej ręki, wręcz odrzucenie jej! oraz odwrócenie wzroku, jak gdybym była trędowata i pokryta paskudnymi larwami... Przypominał mi tym gestem stereotypową księżniczkę, więc nie mogłam się nie wyszczerzyć niczym szaleniec. Nawet śmiałam prychnąć rozbawiona!
Dzięki zaś podziękowaniu przez pana wielmożnego i już-nie-obrażonego, miałam ochotę zerwać z niego plakietę chłopca. Huh, nie często słyszałam podobne słowa z jego ust... Zwykle to były rozkazy! Cynko, zrób to... Cynko, zrób tamto... Może właśnie role się odwracały? I to ja miałam być Deimosem, zaś Deimos mną? Deimos w przepełnionym Mungu? Deimos rozdający dzieciom ciasteczka? Deimos latający na miotle jak szalony? Kolejne przezabawne wizje i niemożliwe do realizacji nawet pod wpływem Imperio rzeczonego mężczyzny.
– Czemu Mulicber? – zapytałam zbita z tropu, z mych warg zniknął chwilowo uśmiech i beztroska ogólnie z twarzy. Pojawił się na niej za to cień nieznanego uczucia... Tęsknoty? Bólu? Samotności? I pewnie też niezrozumienia. Wcześniej nie miałam okazji zauważyć, by Deimos miał jakieś negatywne stosunki z mym, teraz już świętej pamięci, mężem, Fredrickiem Vanity. Czyżby tą nienawiścią kierowała sprzeczność upodobań politycznych? Ta, przez którą zginął i zostawił mnie samą pan Vanity? Nadal mą dłoń zdobiła złota obrączka...
– Cóż, już od dawna jestem Cynthią Vanity i raczej tak już zostanie. Musisz się z tym pogodzić – rzuciłam niby to spokojnie i beztrosko, a jednak jakoś ciężko. Na sercu zrobiło mi się tak... niemiło, mimo że przebywałam w towarzystwie pana Deimosa Carrowa, tego, przy którym zazwyczaj czułam się lepiej niż we własnym pustym domu, teraz zaś... Teraz miałam inne rzeczy do roboty niż rozmyślanie i rozpamiętywanie! Odwróciłam się czym prędzej do przybysza.
– Skrzatku, zero tytoniu w domu, w pracy, w jakimkolwiek innym otoczeniu pana Deimosa Carrowa... Do realizacji? – rozkazałam i zapytałam z cieniem uśmiechu, choć nie wątpiłam w te łebskie stworzenia. Posiadanie skrzata domowego w moim przypadku byłoby zaszczytem, o ile ten chciałby pracować oczywiście z własnej woli, nie zaś będąc niewolnikiem swych panów.
Prośba Deimosa o jedyne dobro w jego życiu? Rozpłynęła się gdzieś w powietrzu, kompletnie znikając.
– Jest jeszcze jedno dobro w twoim życiu... ŁÓŻKO! Pomogę ci do niego dojść i znikam. Jutro rano praca! Niektórzy muszą pracować i się na dodatek opiekować biednymi szlachcicami zbierającymi jabłka na wybrzeżach późno w nocy... To jak? Powiesz, co się tak NAPRAWDĘ wydarzyło? – Zapewne nie miałam się tego dowiedzieć. Cóż, droga do sypialni pewnie była długa, więc kto wie? Wyciągnęłam więc pomocne dłonie. Nie mogłam spędzić tu całej nocy. Również potrzebowałam snu.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Pytania, pytania, pytania - wzdycham niezadowolony. Przykładam dłoń do twarzy, jednocześnie ją zasłaniając. - Dla mnie zawsze byłaś Mucliber, a przy okazji mojej chwilowej niedyspozycji, nie powinnaś utrudniać mi skupienia się - biadolę, robiąc wszystko, żeby skupiła się na tym, by mnie pocieszać, a nie zadawać niewygodne pytania dotyczące rzeczy, które robiłem pod wpływem słabości ciała i odlatywania co jakiś czas. Mówię to wszystko nie po to, by ją zranić, ale dlatego, że jestem chory i mówię co myślę. I pomyślałem, że wolałem czasy, kiedy kobiety, które znam nie wychodziły za mąż. Stąd specyficznie pozytywne uczucia żywię do Milburgii, która jeszcze nie przyjęła od nikogo oświadczyn.
-Nie..- jęczę patrząc jak skrzat podskakuje w miejscu i wychodzi wykonać zadanie. Nie tak to sobie wyobrażałem. Uważałem, że w dniu kiedy znów poproszę ją o pomoc odda się zadaniu kompletnie. Będzie uprzejma i najlepiej bardzo pięknie ubrana. A teraz siedziałem z głową opadającą na ramię i słuchałem, że ona chce wracać do domu i właściwie zabrania mu wszystkiego co najlepsze.
- A co jak mi się pogorszy? Przecież nie będziesz przyjeżdżała tu co pół godziny. Nie lepiej jak zostaniesz w jednym z pokoi? Są czyste i zadbane - namawiam ją długo, nawet rzucając argumentem nie do zbicia - Będziesz miała pewność, że zastosuję sie do twoich poleceń - dodaje, jakby to miało ją pocieszyć, że będzie mogła zaglądać do mnie co kwadrans i mnie przykrywać kocykiem. Nic nie poradzę na to, że jestem chory i najprawdopodobniej zaraz umrę.
-Nie..- jęczę patrząc jak skrzat podskakuje w miejscu i wychodzi wykonać zadanie. Nie tak to sobie wyobrażałem. Uważałem, że w dniu kiedy znów poproszę ją o pomoc odda się zadaniu kompletnie. Będzie uprzejma i najlepiej bardzo pięknie ubrana. A teraz siedziałem z głową opadającą na ramię i słuchałem, że ona chce wracać do domu i właściwie zabrania mu wszystkiego co najlepsze.
- A co jak mi się pogorszy? Przecież nie będziesz przyjeżdżała tu co pół godziny. Nie lepiej jak zostaniesz w jednym z pokoi? Są czyste i zadbane - namawiam ją długo, nawet rzucając argumentem nie do zbicia - Będziesz miała pewność, że zastosuję sie do twoich poleceń - dodaje, jakby to miało ją pocieszyć, że będzie mogła zaglądać do mnie co kwadrans i mnie przykrywać kocykiem. Nic nie poradzę na to, że jestem chory i najprawdopodobniej zaraz umrę.
No tak! Przecież to mości Deimos Carrow! Mogłam się domyślić, że chodzi w tym przypadku o jego lenistwo i wieczne narzekanie, a nie jakieś spięcia polityczne. Mężczyzna niezadowolony niezależnie od tego, co uczynisz, to on, cały Deimos. Zapewne nawet nie znał Fredricka. Zapewne ani mu się śniło go poznawać, gdyż to właśnie ten mężczyzna spowodował, że nazwisko jego Cynki tak natrętnie i niepasownie się zmieniło. Może nawet by go za to zabił! Bo to przecież takie ciężkie... Spamiętać.
Westchnęłam ciężko, patrząc na jego biedną osobę. Naprawdę, bardziej poszkodowanych ludzi nie widziałam... Mimo to coś mnie urzekło w tych jego próbach zatrzymania mnie przy sobie. Wszystko, bylebym została i czuwała, i się opiekowała, i sprawdzała... Bym była pod ręką.
– Niech ci będzie, Deimosie – odpowiedziałam krótko. Nigdy nie wiadomo, co strzeli temu mężczyźnie do głowy.
– Teraz możemy iść? Lepiej się nie teleportuj... Żadnych gwałtownych ruchów! – przypomniałam, gdyby raczył zapomnieć. – To od czego ta rana? Magiczna? Może powinnam podać jeszcze jakieś przeciwzaklęcie... – zasugerowałam. Miałam nadzieję, że taka ewentualność nakłoni go do gadania. Ciekawa byłam, co takiego porabiał, a po za tym naprawdę mogło to potrzebować jakiegoś zaklęcia. Może to jakaś klątwa i rana będzie się odnawiać?
Westchnęłam ciężko, patrząc na jego biedną osobę. Naprawdę, bardziej poszkodowanych ludzi nie widziałam... Mimo to coś mnie urzekło w tych jego próbach zatrzymania mnie przy sobie. Wszystko, bylebym została i czuwała, i się opiekowała, i sprawdzała... Bym była pod ręką.
– Niech ci będzie, Deimosie – odpowiedziałam krótko. Nigdy nie wiadomo, co strzeli temu mężczyźnie do głowy.
– Teraz możemy iść? Lepiej się nie teleportuj... Żadnych gwałtownych ruchów! – przypomniałam, gdyby raczył zapomnieć. – To od czego ta rana? Magiczna? Może powinnam podać jeszcze jakieś przeciwzaklęcie... – zasugerowałam. Miałam nadzieję, że taka ewentualność nakłoni go do gadania. Ciekawa byłam, co takiego porabiał, a po za tym naprawdę mogło to potrzebować jakiegoś zaklęcia. Może to jakaś klątwa i rana będzie się odnawiać?
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cóż to za oskarżenia. Deimos, zabijać męża Cynthii? Już nie dość się z nią użerał cały Hogwart, by teraz odbierać tę przyjemność kolejnemu? Nie ma mowy. Trzeba pogodzić się z faktem, że Cynka poślubiła starszego człowieka i że jak każdy starszy: umarł. Tak sam z siebie, bez pomocy Carrowa. Bo co też Carrow ma do tego: oczywiście na ślubie się nie pojawił. Nawet jeżeli dostałby zaproszenie, to jeżeli nie dostał go osobiście, tylko przez sowę, to najpewniej utknęło w górze poczty, której Deimos wcale nie przeglada. Bo to zajęcie służby, a już to, że ze służbą w pewnym czasie nie rozmawiał, bo mu przeszkadzała w tworzeniu meliny z pięknego dworu - inna sprawa.
Z ulgą przyjął wiadomość o tym, że już koniec błagań na dziś i Vanity z nim zostanie. Dobrze, skoro już wyprosił jej opiekę, to teraz może iść spokojnie spać i w razie czego ona zawsze go uleczy. To dobry układ. Ona się nim zaopiekuje, a on... każe skrzatom zrobić jej jakieś śniadanie. Zresztą, w Londynie na pewno nie ma takich łóżek jak stoją w komnatach Marseet. Już nie wspominając o świeżym powietrzu.
- Spokojnie - unosi dłoń, dając znak, że nie zamierza się nigdzie teleportować, o to może być spokojna. Chyba, że do kiosku z papierosami. Rad był, że skrzaty nie sprzątną na pewno cygara, które leży w szafce nocnej. Wszak Cynthia nie mówiła nic o cygarach! O, jak sobie zapali tuż przed snem... aż się romarzył, a wzrok maślany na chwilę spoczywał na blondynce. Niechże się przynajmniej zarumieni. - Tak, chodźmy - wyciąga tę dłoń, oczekując jakiegoś wsparcia, przecież jest umierający i słaby. No już, pomóż mu, zaprowadź i przykryj kocykiem. Wywraca oczami, ale jest już w zdecydowanie lepszym humorze, jak na kogoś kto zawsze jest tak mocno niezadowolony z życia, to bardzo widać cieszy go, że jeszcze nie umarł. - Opowiem Ci, jak uda nam się dojść do sypialni. W innym wypadku, zabiorę tę tajemnicę do grobu - a po tych żarcikach, kiedy już jakoś pewnie się wsparł na niej (halo, są czarodziejami, więc pewnie wsparł się na jej czarach), zaczął coś tam memleć pod nosem: - Nie chcę umierać, więc przychodź do mnie co pół godziny i sprawdzaj, czy jeszcze żyję. A najlepiej będzie jak podasz mi środki przeciwbólowe, mam morfinę w razie wypadku - poinformował ją i pewnie doszli do sypialni i jak obiecał, tak rozwiązał język: - Nie kłamałem: byłem na wybrzeżu. Zabłądziłem i natrafiłem niechcący na trzy rozwścieczone garborogi, to najpewniej młode uciekinierki zeszłorocznej. - macha ręką odpędzając myśl, że sobie nie radził z gospodarstwem - W zeszłym roku zniknęły nam z zagrody dwa, jednego znaleźliśmy po kilkutygodniowym poszukiwaniu, uznaliśmy że druga musiała uciec do Greengrassów, heh - tu podśmiewa się, przypominając sobie czerwoną ze złości Cerys, która mówi, że nie życzy sobie więcej polowań na jej terenie. Opada na poduszki, które pozwalają odpocząć zmęczonym mięśniom. - W każdym razie, przeoczyłem coś, otoczyły mnie i wstyd przyznać, zostawiłem różdżkę przy koniu i.. to się wydarzyło. Oczywiście, nie chwal się - przestrzega ją, żeby nikomu nie opowiadała co też pijany Carrow robi, jak nie może poradzić sobie z upilnowaniem kilku koników.
Z ulgą przyjął wiadomość o tym, że już koniec błagań na dziś i Vanity z nim zostanie. Dobrze, skoro już wyprosił jej opiekę, to teraz może iść spokojnie spać i w razie czego ona zawsze go uleczy. To dobry układ. Ona się nim zaopiekuje, a on... każe skrzatom zrobić jej jakieś śniadanie. Zresztą, w Londynie na pewno nie ma takich łóżek jak stoją w komnatach Marseet. Już nie wspominając o świeżym powietrzu.
- Spokojnie - unosi dłoń, dając znak, że nie zamierza się nigdzie teleportować, o to może być spokojna. Chyba, że do kiosku z papierosami. Rad był, że skrzaty nie sprzątną na pewno cygara, które leży w szafce nocnej. Wszak Cynthia nie mówiła nic o cygarach! O, jak sobie zapali tuż przed snem... aż się romarzył, a wzrok maślany na chwilę spoczywał na blondynce. Niechże się przynajmniej zarumieni. - Tak, chodźmy - wyciąga tę dłoń, oczekując jakiegoś wsparcia, przecież jest umierający i słaby. No już, pomóż mu, zaprowadź i przykryj kocykiem. Wywraca oczami, ale jest już w zdecydowanie lepszym humorze, jak na kogoś kto zawsze jest tak mocno niezadowolony z życia, to bardzo widać cieszy go, że jeszcze nie umarł. - Opowiem Ci, jak uda nam się dojść do sypialni. W innym wypadku, zabiorę tę tajemnicę do grobu - a po tych żarcikach, kiedy już jakoś pewnie się wsparł na niej (halo, są czarodziejami, więc pewnie wsparł się na jej czarach), zaczął coś tam memleć pod nosem: - Nie chcę umierać, więc przychodź do mnie co pół godziny i sprawdzaj, czy jeszcze żyję. A najlepiej będzie jak podasz mi środki przeciwbólowe, mam morfinę w razie wypadku - poinformował ją i pewnie doszli do sypialni i jak obiecał, tak rozwiązał język: - Nie kłamałem: byłem na wybrzeżu. Zabłądziłem i natrafiłem niechcący na trzy rozwścieczone garborogi, to najpewniej młode uciekinierki zeszłorocznej. - macha ręką odpędzając myśl, że sobie nie radził z gospodarstwem - W zeszłym roku zniknęły nam z zagrody dwa, jednego znaleźliśmy po kilkutygodniowym poszukiwaniu, uznaliśmy że druga musiała uciec do Greengrassów, heh - tu podśmiewa się, przypominając sobie czerwoną ze złości Cerys, która mówi, że nie życzy sobie więcej polowań na jej terenie. Opada na poduszki, które pozwalają odpocząć zmęczonym mięśniom. - W każdym razie, przeoczyłem coś, otoczyły mnie i wstyd przyznać, zostawiłem różdżkę przy koniu i.. to się wydarzyło. Oczywiście, nie chwal się - przestrzega ją, żeby nikomu nie opowiadała co też pijany Carrow robi, jak nie może poradzić sobie z upilnowaniem kilku koników.
Do Deimosa rzekomo dotarło, iż zabraniałam mu się teleportować. Miałam jednakże dziwne wrażenie, że ten coś knuje za moimi plecami i że coś tam, jakiś przebiegły plan, tworzy się pod tą jego zazwyczaj perfekcyjną, teraz już nie, ciemną jak noc fryzurą. Niestety, nie miałam mocy, ani prawa umożliwiającego mi wtargnięcie na tereny jego myśli, więc musiałam być uważna dzisiejszej nocy i uczulić na uwagę tego skrzata domowego, który gdzieś tu się kręcił jeszcze chwilę temu, a zniknął, by pozbyć się tego niezdrowego paskudztwa z domu i pracy pana Deimosa Carrowa. Satysfakcjonowało mnie to. Bardzo.
Podobnie było z tym dramatyzowaniem mojego Ślizgona. Ciągle wyrażał żale związane ze swym stanem, prawie go opłakiwał i starał mi się przedstawić, w jak wielkim złym stanie jest. Na nic me doświadczenie i obserwacja. On wiedział więcej i był przy tym urocze. Taki przerośnięty chłopiec, którzy potrzebuje na moment kogoś, kto będzie go kochał, się nim opiekował i myślał non stop o jego dobru i tylko o jego dobru. Urocze. Również bardzo. Przypominało mi to zachowanie niektórych dzieciaczków w Mungu.
– Przecież wiesz, że nie pozwolę ci paść, Deimosie. Nigdy. Obiecuję to ja tobie – odparłam na pocieszenie. Carrow tak bardzo cierpiał, tak bardzo był umierający, że aż miałam ochotę poczochrać go jeszcze bardziej... i powiedzieć te wszystkie pozytywne wiersze, które mówię tym biednym dzieciaczkom z Munga, wyciągając zza pleców talerzyk z ich ulubionych ciastem na poprawienie humorku. Ale się powstrzymałam, oczywiście, gdyż nie wypadało. Cholerka, już od wieków miałam na to ochotę. Już od wieków się powstrzymywałam. W Hogwarcie pewnie by mnie za to zabił, teraz zaś... Priorytety mu się zmieniły...? Sama nie wiedziałam. Nadal pozostawał tym moim Ślizgonem.
– Garborogi? To cud, że jeszcze żyjesz. I chwała, że przybyłam niezwłocznie! Że sowa mnie zastała nieśpiącą! – rzuciłam, pomagając mu się położyć do łóżka. Do sypialni pomagałam mu się dostać normalnie, niemagicznie... Zaś ludzkiej morfiny nie używałam, więc przemilczałam deimosowe doświadczenie medyczne, poza tym i tak miałam uwagę na to, czy go boli, czy też nie.
– Odwróć się na moment. Sprawdzę, czy pięknie się zrasta – dodałam chwilkę później. – I naprawdę boli? Powinno jedynie lekko mrowić... Ale to pewnie przez te wiercenie się! Zero gwałtownych ruchów, Deimosie. Zero. Zaraz przyniosę swoją torbę. Mam w niej najpotrzebniejsze eliksiry, więc podam ci jakiś przeciwbólowy – przyznałam.
– I masz może te jabłka? Nie te, których nie zbierałeś na plaży... Tylko takie realne, zapewne kupione przez służbę. Narobiłeś mi ochoty na szarlotkę... Ech, pewnie nie znajdę w kuchni potrzebnych składników – odpowiedziałam sobie jednak sama... nieco zawiedziona. Przez mojego Ślizgona wyobraźnia podsuwała mi zapach pieczonych jabłek i cynamonu, tego co na tym świecie prawdopodobnie najpiękniejsze.
Podobnie było z tym dramatyzowaniem mojego Ślizgona. Ciągle wyrażał żale związane ze swym stanem, prawie go opłakiwał i starał mi się przedstawić, w jak wielkim złym stanie jest. Na nic me doświadczenie i obserwacja. On wiedział więcej i był przy tym urocze. Taki przerośnięty chłopiec, którzy potrzebuje na moment kogoś, kto będzie go kochał, się nim opiekował i myślał non stop o jego dobru i tylko o jego dobru. Urocze. Również bardzo. Przypominało mi to zachowanie niektórych dzieciaczków w Mungu.
– Przecież wiesz, że nie pozwolę ci paść, Deimosie. Nigdy. Obiecuję to ja tobie – odparłam na pocieszenie. Carrow tak bardzo cierpiał, tak bardzo był umierający, że aż miałam ochotę poczochrać go jeszcze bardziej... i powiedzieć te wszystkie pozytywne wiersze, które mówię tym biednym dzieciaczkom z Munga, wyciągając zza pleców talerzyk z ich ulubionych ciastem na poprawienie humorku. Ale się powstrzymałam, oczywiście, gdyż nie wypadało. Cholerka, już od wieków miałam na to ochotę. Już od wieków się powstrzymywałam. W Hogwarcie pewnie by mnie za to zabił, teraz zaś... Priorytety mu się zmieniły...? Sama nie wiedziałam. Nadal pozostawał tym moim Ślizgonem.
– Garborogi? To cud, że jeszcze żyjesz. I chwała, że przybyłam niezwłocznie! Że sowa mnie zastała nieśpiącą! – rzuciłam, pomagając mu się położyć do łóżka. Do sypialni pomagałam mu się dostać normalnie, niemagicznie... Zaś ludzkiej morfiny nie używałam, więc przemilczałam deimosowe doświadczenie medyczne, poza tym i tak miałam uwagę na to, czy go boli, czy też nie.
– Odwróć się na moment. Sprawdzę, czy pięknie się zrasta – dodałam chwilkę później. – I naprawdę boli? Powinno jedynie lekko mrowić... Ale to pewnie przez te wiercenie się! Zero gwałtownych ruchów, Deimosie. Zero. Zaraz przyniosę swoją torbę. Mam w niej najpotrzebniejsze eliksiry, więc podam ci jakiś przeciwbólowy – przyznałam.
– I masz może te jabłka? Nie te, których nie zbierałeś na plaży... Tylko takie realne, zapewne kupione przez służbę. Narobiłeś mi ochoty na szarlotkę... Ech, pewnie nie znajdę w kuchni potrzebnych składników – odpowiedziałam sobie jednak sama... nieco zawiedziona. Przez mojego Ślizgona wyobraźnia podsuwała mi zapach pieczonych jabłek i cynamonu, tego co na tym świecie prawdopodobnie najpiękniejsze.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Umrę jutro, jak uświadomię sobie, że zachowywałem się tak w jej towarzystwie. Wielki żal, że nie było tu Adriena, bo złapałby sie za brzuch i zatoczył ze śmiechu widząc jak młodszy krewny zamienia się w ciepłą kluchę, niezdolną do podniesienia szklanki do ust. W podobnym stanie jestem przy katarze, tak pragnę zauważyć. Jak duże dziecko, ale ja za dziecka nie miałem takiej opieki. Moje niańki nie nazywały się tak, żebym mógł je teraz pamiętać. Chociaż rzeczywiście była jedna o imieniu Irmina, ta potrafiła się mną dobrze zaopiekować. Ale była tak ogromna, że do dziś nie jestem pewien, czy kiedy przychodziła dać mi całusa na dobranoc, to ocierała się o mnie piersiami czy brzuchem. Wolę myśleć, że piersiami.
Kiwam głową, to piękna obietnica, którą dostałem. Lubię wiedzieć, że ktoś będzie o mnie dbał. Tak już mają arystokraci, lubią mieć tę świadomosć.
- Chwała, że nie zastała cię śpiącą. Ale dlaczego ty nie śpisz o tak później porze, jesteś lekarzem, powinnaś zrobić sobie wakacje. Mam świetny pomysł, zrobisz sobie wakacje teraz, zostaniesz tutaj jeszcze tydzień nim dojdę do zdrowia - oświadczyłem z dumą, że taki mądry pomysł pojawił się w mojej chorej na wstrząs pourazowy główce. Oglądam podniebie mego łoża z baldachimem i odwracam się, po czym potwierdzam - Oj, boli, boli strasznie - żeby już dała mi zapalić, albo dała mi tych środków przeciwbólowych. Ja, pierwszy symulant.
- Znajdziesz - zapewniam ją pośpiesznie, nim zdążyła się rozmyślić. Cynthia będzie piekła szarlotkę. Marzenie. Nawet jeżeli miałaby nie znaleźć składników, skrzaty miały przecież w obowiązku wykonać jej zadanie i każde pytanie "czy możesz przynieść cukier?" miały skończyć się przyniesieniem cukru, nawet jeżeli mówimy o poszukiwaniu go na drugim końcu miasta. Niby mógłbym kazać piec moim sługom ciasto, a jej kazać przy nie trwać, ale w jakiś pokręcony sposób jej propozycja wydawała mi się w tym momencie propozycją nie do odrzucenia. A do tego ja dobrze zdawałem sobie sprawę jakie szarlotki umiała upiec Cynthia. Kiedyś przecież rozkazałem jej oddać mi swój wypiek. Powiedziała wtedy, że tak się nie załatwia takich spraw, ale byłem uparty i w końcu dopiąłem swego. I gdyby nie to, że rok później odchodziła z Hogwartu, pewnie dziś ważyłbym o jakieś siedem kilo więcej. Więc, spokojnie, postaram się dożyć do momentu, kiedy przyniesie mi ciepłe i pachnące ciasto.
- Upieczesz mi teraz jeszcze szarlotkę? - czyżby mi się oczy zaświeciły? Szczęśliwy ja, że tylko lekkie światło padalo ze świec ustawionych w różnych miejscach pokoju. Na pewno jutro rano, przy świetle słońca, nie będę takim entuzjazmem reagować na jej dobre serce. Otrzeźwieję (no chyba, że da mi zapalić i morfiny) i już nic nie będzie takie samo. Poniekąd pomagało również w wyrażaniu podsercowych wyznań, ciemność nocy, bo jak każdy wie - noce są tak głównie po to, żeby mówić to, czego nie można powiedzieć kolejnego dnia.
Kiwam głową, to piękna obietnica, którą dostałem. Lubię wiedzieć, że ktoś będzie o mnie dbał. Tak już mają arystokraci, lubią mieć tę świadomosć.
- Chwała, że nie zastała cię śpiącą. Ale dlaczego ty nie śpisz o tak później porze, jesteś lekarzem, powinnaś zrobić sobie wakacje. Mam świetny pomysł, zrobisz sobie wakacje teraz, zostaniesz tutaj jeszcze tydzień nim dojdę do zdrowia - oświadczyłem z dumą, że taki mądry pomysł pojawił się w mojej chorej na wstrząs pourazowy główce. Oglądam podniebie mego łoża z baldachimem i odwracam się, po czym potwierdzam - Oj, boli, boli strasznie - żeby już dała mi zapalić, albo dała mi tych środków przeciwbólowych. Ja, pierwszy symulant.
- Znajdziesz - zapewniam ją pośpiesznie, nim zdążyła się rozmyślić. Cynthia będzie piekła szarlotkę. Marzenie. Nawet jeżeli miałaby nie znaleźć składników, skrzaty miały przecież w obowiązku wykonać jej zadanie i każde pytanie "czy możesz przynieść cukier?" miały skończyć się przyniesieniem cukru, nawet jeżeli mówimy o poszukiwaniu go na drugim końcu miasta. Niby mógłbym kazać piec moim sługom ciasto, a jej kazać przy nie trwać, ale w jakiś pokręcony sposób jej propozycja wydawała mi się w tym momencie propozycją nie do odrzucenia. A do tego ja dobrze zdawałem sobie sprawę jakie szarlotki umiała upiec Cynthia. Kiedyś przecież rozkazałem jej oddać mi swój wypiek. Powiedziała wtedy, że tak się nie załatwia takich spraw, ale byłem uparty i w końcu dopiąłem swego. I gdyby nie to, że rok później odchodziła z Hogwartu, pewnie dziś ważyłbym o jakieś siedem kilo więcej. Więc, spokojnie, postaram się dożyć do momentu, kiedy przyniesie mi ciepłe i pachnące ciasto.
- Upieczesz mi teraz jeszcze szarlotkę? - czyżby mi się oczy zaświeciły? Szczęśliwy ja, że tylko lekkie światło padalo ze świec ustawionych w różnych miejscach pokoju. Na pewno jutro rano, przy świetle słońca, nie będę takim entuzjazmem reagować na jej dobre serce. Otrzeźwieję (no chyba, że da mi zapalić i morfiny) i już nic nie będzie takie samo. Poniekąd pomagało również w wyrażaniu podsercowych wyznań, ciemność nocy, bo jak każdy wie - noce są tak głównie po to, żeby mówić to, czego nie można powiedzieć kolejnego dnia.
Ohh! Dłużył mi się, dłużył mi się ten dzień, zabierając nawet drogocenne sekundy kolejnemu dniu. Czułam uciekające godziny mego snu, którego zapewne miało w ogóle nie być. Miałam tego świadomość już w chwili, gdy moje oczy przeczytały zaadresowany do mnie list od Deimosa. Zdarzało mi się być na nogach kilka dni bez snu i, cóż, pewnie nikt z moich bliskich nie pochwaliłby tego, o ile komukolwiek zależałoby na mnie na tyle, by przejmować się moim zdrówkiem, ale wspierałam się w takich momentach eliksirem, czasem dwoma, i byłam! Na nogach! Non stop! Nieprzerwanie! Do usług! By potem móc wspominać, ile to osób nie zawiodłam i uratowałam przed śmiercią, z którą, lubiłam sobie wyobrażać, konkuruję, grając w jakieś piekielne karty o życia mych pacjentów. Deimos? Deimos mógł spotkać się ze śmiercią, gdyby nie uciekł garborogom tak szybko. Rana wyglądała poważnie, śmiertelna jednak nie była. O ile nic nie przemilczał... Miałam nadzieję, że nie.
Zabawny był ten mój Ślizgon. Cynka powinna zrobić sobie wakacje w najcięższych czasach, w których nie brakowało poszkodowanych, zaś uzdrowicieli można by było liczyć na paluszkach. Cynka powinna sobie zrobić wakacje i wykorzystać je, by czuwać nad biednym Deimosem. Owszem, gotowa bym była to dla niego zrobić, jednakże nie mogłam zawieść również innych, którzy również potrzebowali mojej pomocy. Ja zaś wierzyłam, że skrzat, podczas mojej nieobecności, dopilnuje pana Carrowa.
– Nie śpię o tak późnej porze, bo niedawno zdążyłam wrócić z pracy... i, niestety, jutro, a właściwie pewnie już dziś, rano musze do niej wrócić, Deimosie. Obowiązki wzywają. Nie ma czasu na wakacje – odparłam rozbawiona. Ten jego genialny plan mnie rozczulił i dorzucił kolorków aurze tego przybytku.
– Ten mój kolega... Skrzat, co to pozbywa się wszelkich twoich papierosów! Z pewnością cię dopilnuje! Skrzaty to niezwykłe istoty – przyznałam z uśmiechem, przykrywając Deimosa.
– I upiekę, o ile znajdę produkty... Bo pozwolenie na wtargnięcie do kuchni, widzę, że mam – wyszczerzyłam się, świetnie zdając sobie sprawę z tego, że Carrow kochał szarlotki. Ja zaś uwielbiałam pieczone jabłka... I cynamon. Nieprzespana noc z tymi skarbami będzie przyjemnością. Heh! I kiedyś uznawałam to za znak, że oboje kochamy to ciasto! Nie zaś za zwykły przypadek... Ach, te szkolne czasy!
– Tylko wpierw przyniosę ci ten eliksir! – przypomniałam sobie, robiąc pół obrotu na pięcie. – Zdrzemniesz się... A ja sobie pomyszkuję – odparłam, wychodząc z deimosowej sypialni. Przytulną ją miał. Podobnie jak te oczy! Jak one cudownie lśniły! Kochałam uszczęśliwiać innych... Uskrzydlało mnie to.
|robimy mały przeskok czasowy czy Deimos chce pomarudzić z eliksirem w dłoni, czy kończymy?
Zabawny był ten mój Ślizgon. Cynka powinna zrobić sobie wakacje w najcięższych czasach, w których nie brakowało poszkodowanych, zaś uzdrowicieli można by było liczyć na paluszkach. Cynka powinna sobie zrobić wakacje i wykorzystać je, by czuwać nad biednym Deimosem. Owszem, gotowa bym była to dla niego zrobić, jednakże nie mogłam zawieść również innych, którzy również potrzebowali mojej pomocy. Ja zaś wierzyłam, że skrzat, podczas mojej nieobecności, dopilnuje pana Carrowa.
– Nie śpię o tak późnej porze, bo niedawno zdążyłam wrócić z pracy... i, niestety, jutro, a właściwie pewnie już dziś, rano musze do niej wrócić, Deimosie. Obowiązki wzywają. Nie ma czasu na wakacje – odparłam rozbawiona. Ten jego genialny plan mnie rozczulił i dorzucił kolorków aurze tego przybytku.
– Ten mój kolega... Skrzat, co to pozbywa się wszelkich twoich papierosów! Z pewnością cię dopilnuje! Skrzaty to niezwykłe istoty – przyznałam z uśmiechem, przykrywając Deimosa.
– I upiekę, o ile znajdę produkty... Bo pozwolenie na wtargnięcie do kuchni, widzę, że mam – wyszczerzyłam się, świetnie zdając sobie sprawę z tego, że Carrow kochał szarlotki. Ja zaś uwielbiałam pieczone jabłka... I cynamon. Nieprzespana noc z tymi skarbami będzie przyjemnością. Heh! I kiedyś uznawałam to za znak, że oboje kochamy to ciasto! Nie zaś za zwykły przypadek... Ach, te szkolne czasy!
– Tylko wpierw przyniosę ci ten eliksir! – przypomniałam sobie, robiąc pół obrotu na pięcie. – Zdrzemniesz się... A ja sobie pomyszkuję – odparłam, wychodząc z deimosowej sypialni. Przytulną ją miał. Podobnie jak te oczy! Jak one cudownie lśniły! Kochałam uszczęśliwiać innych... Uskrzydlało mnie to.
|robimy mały przeskok czasowy czy Deimos chce pomarudzić z eliksirem w dłoni, czy kończymy?
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
(zrobię przeskok do poranka, bo ten wydaje mi się najzabawniejszy )
-Absurd - brzmię niczym rasowy arystokrata, oburzający się na tłumaczenia ludzi, którzy nie mają pieniędzy i nie są w stanie wykonać pewnych rzeczy. - Zawsze jest czas na wakacje, zaraz daj napiszę do Twego szefa, przecież to nasz kuzyn - oburzony wyrywam się do pisania listów, na szczęście powstrzymała mnie. To, że jest piątą wodą po kisielu i to jeszcze przez matkę, nie uprawnia mnie do napastowania go sowami w samym środku nocy.
Cynthia dbała o mnie wzorowo, ale kiedy przykrywała mnie, stwierdziłem, że wygląda dziś wyjątkowo pięknie. Nigdy wcześniej nie dostrzegałem tego tak wyraźnie. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że nie jest pasztetem. Nawet Milburga raczyła mnie poinformować, że "ta twoja krukonka jest niebrzydka", ale wtedy była po prostu zazdrosna, bo to Cynthię wziąłem na wieczorek do Slughorna, a nie ją. Ale przeszłość nie miała znaczenia, bo przychylona nade mną pachniała tak skromnie a jednocześnie tak intrygująco. Doceniłem w myślach każdy jej gest, poczynając od tego, że się tu znalazła w środku nocy, po tę roześmianą minę i obietnicę ulubionego ciasta. Po przyjęciu eliksiru, zapierałem sie, że poczekam aż skończy pichcić, ale nie zdołałem i zaraz po jej wyjściu usnąłem.
Obudził mnie skrzat. Parszywe stworzenie. Ciągnął za część narzuty bogato zdobionej w kwietny wzór, a kiedy odganiałem go niezadowolonymi pomrukami, wyrzęził, że "Pani Vanity właśnie się ubiera". W dwie minuty byłem na korytarzu, nawet nie dobrałem kapci do szlafroka. Mój kuzyn, Adrien, powiedział, że bardzo stylowo prezentuję się w szlafroku. Jest on w kolorach zielonym od wnętrza i ciemnogranatowym na zewnątrz, a na piersi mam wyszyte pięknym złotem swoje inicjały (gdybym kiedykolwiek zapomniał). Zwyczajem dziewiętnastowiecznym, przywdziewam szlafrok gdy odpoczywam i nie zamierzam mieć gości. Ewentualnie pokazuję się w nim najbliższym, czyli Fobosowi, ale już ojcu bym się bał. Jeszcze wykreślił by mnie z testamentu. Dlatego, kiedy zbiegam (!) po schodach, najwyraźniej mam na prawdę dobry argument, żeby zmusić mą osobistą pielęgniarkę do zauważenia mnie. O swoich podejrzanych działaniach orientuję się będąc u szczytu ostatnich schodów. Zwalniam kroku, ale ciężki oddech mnie zdradził. Wpatruję się w blond włosy, które mają zniknąć mi z oczu. Idę dalej.
- Już wychodzisz...? - złapałem ją w momencie, kiedy stała w drzwiach gotowa do ucieczki z mego pałacu samotności. Gdzie znów tak śpieszyła, dlaczego nie zostanie przynajmniej do kolacji? Ma innych pacjentów? Niech da sobie z nimi spokój, przecież mogę zapłacić jej tyle, że już nigdy nie będzie musiała pracować. Nie pojmowałem tego, dlaczego się tak katuje. Musi pracować, rozumiem, ale jeżeli wyraziła chęć do odpoczynku, najwyraźniej takowego potrzebowała. Schodzę ostatnie kilka stopni w dół i już stoję obok drzwi. - ... Cynthio, zostań jeszcze na śniadaniu. - właściwie nie widziałem możliwości, żeby mi odmówiła, dlatego zamykam jej drzwi przed nosem. Wszystko robione w pośpiechu, jakbym nie odczuwał skutków wczorajszych igraszek z garborgami. I jakbym nie musiał się do niej odnosić jak gentelmen. Zdeterminowany, wskazuję jej wnętrze domu, oczekując, że zgodzi się ze mną i będzie towarzyszyła mi podczas śniadania. - Widzisz, już czuję się dużo lepiej, nie mogę pozwolić, żbyś uratowawszy mi życie, odeszła nim spróbujesz wybornych omletów z mojej kuchni. Poza tym, winien ci jestem przynajmniej przeprosin w takiej formie, wybacz, że nakazałem ci tu zostać, ale wczoraj nie byłem sobą - przyznaję, ale nie pochylam głowy, tylko wbijam w nią wyczekujące spojrzenie. Rozgrzeszy mnie i pójdzie zjeść, zapomni, a później napiszę jej usprawiedliwienie do pracy i zostanie tu jeszcze tydzień. Któregoś dnia się w końcu zdobędę i opowiem jej skąd mój pech, co wydarzyło się i co się wydarzy niedługo.
-Absurd - brzmię niczym rasowy arystokrata, oburzający się na tłumaczenia ludzi, którzy nie mają pieniędzy i nie są w stanie wykonać pewnych rzeczy. - Zawsze jest czas na wakacje, zaraz daj napiszę do Twego szefa, przecież to nasz kuzyn - oburzony wyrywam się do pisania listów, na szczęście powstrzymała mnie. To, że jest piątą wodą po kisielu i to jeszcze przez matkę, nie uprawnia mnie do napastowania go sowami w samym środku nocy.
Cynthia dbała o mnie wzorowo, ale kiedy przykrywała mnie, stwierdziłem, że wygląda dziś wyjątkowo pięknie. Nigdy wcześniej nie dostrzegałem tego tak wyraźnie. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że nie jest pasztetem. Nawet Milburga raczyła mnie poinformować, że "ta twoja krukonka jest niebrzydka", ale wtedy była po prostu zazdrosna, bo to Cynthię wziąłem na wieczorek do Slughorna, a nie ją. Ale przeszłość nie miała znaczenia, bo przychylona nade mną pachniała tak skromnie a jednocześnie tak intrygująco. Doceniłem w myślach każdy jej gest, poczynając od tego, że się tu znalazła w środku nocy, po tę roześmianą minę i obietnicę ulubionego ciasta. Po przyjęciu eliksiru, zapierałem sie, że poczekam aż skończy pichcić, ale nie zdołałem i zaraz po jej wyjściu usnąłem.
Obudził mnie skrzat. Parszywe stworzenie. Ciągnął za część narzuty bogato zdobionej w kwietny wzór, a kiedy odganiałem go niezadowolonymi pomrukami, wyrzęził, że "Pani Vanity właśnie się ubiera". W dwie minuty byłem na korytarzu, nawet nie dobrałem kapci do szlafroka. Mój kuzyn, Adrien, powiedział, że bardzo stylowo prezentuję się w szlafroku. Jest on w kolorach zielonym od wnętrza i ciemnogranatowym na zewnątrz, a na piersi mam wyszyte pięknym złotem swoje inicjały (gdybym kiedykolwiek zapomniał). Zwyczajem dziewiętnastowiecznym, przywdziewam szlafrok gdy odpoczywam i nie zamierzam mieć gości. Ewentualnie pokazuję się w nim najbliższym, czyli Fobosowi, ale już ojcu bym się bał. Jeszcze wykreślił by mnie z testamentu. Dlatego, kiedy zbiegam (!) po schodach, najwyraźniej mam na prawdę dobry argument, żeby zmusić mą osobistą pielęgniarkę do zauważenia mnie. O swoich podejrzanych działaniach orientuję się będąc u szczytu ostatnich schodów. Zwalniam kroku, ale ciężki oddech mnie zdradził. Wpatruję się w blond włosy, które mają zniknąć mi z oczu. Idę dalej.
- Już wychodzisz...? - złapałem ją w momencie, kiedy stała w drzwiach gotowa do ucieczki z mego pałacu samotności. Gdzie znów tak śpieszyła, dlaczego nie zostanie przynajmniej do kolacji? Ma innych pacjentów? Niech da sobie z nimi spokój, przecież mogę zapłacić jej tyle, że już nigdy nie będzie musiała pracować. Nie pojmowałem tego, dlaczego się tak katuje. Musi pracować, rozumiem, ale jeżeli wyraziła chęć do odpoczynku, najwyraźniej takowego potrzebowała. Schodzę ostatnie kilka stopni w dół i już stoję obok drzwi. - ... Cynthio, zostań jeszcze na śniadaniu. - właściwie nie widziałem możliwości, żeby mi odmówiła, dlatego zamykam jej drzwi przed nosem. Wszystko robione w pośpiechu, jakbym nie odczuwał skutków wczorajszych igraszek z garborgami. I jakbym nie musiał się do niej odnosić jak gentelmen. Zdeterminowany, wskazuję jej wnętrze domu, oczekując, że zgodzi się ze mną i będzie towarzyszyła mi podczas śniadania. - Widzisz, już czuję się dużo lepiej, nie mogę pozwolić, żbyś uratowawszy mi życie, odeszła nim spróbujesz wybornych omletów z mojej kuchni. Poza tym, winien ci jestem przynajmniej przeprosin w takiej formie, wybacz, że nakazałem ci tu zostać, ale wczoraj nie byłem sobą - przyznaję, ale nie pochylam głowy, tylko wbijam w nią wyczekujące spojrzenie. Rozgrzeszy mnie i pójdzie zjeść, zapomni, a później napiszę jej usprawiedliwienie do pracy i zostanie tu jeszcze tydzień. Któregoś dnia się w końcu zdobędę i opowiem jej skąd mój pech, co wydarzyło się i co się wydarzy niedługo.
Wspomnienie smacznie śpiącego Deimosa nadal nie opuszczało mojej głowy, gdy po prawie nieprzespanej nocy zbierałam się do pracy. Cóż, przynajmniej miałam okazję upiec szarlotkę i popatrzeć na mojego Ślizgona, kiedy spał. Może dawne, głupiutkie oczywiście, zauroczenie minęło, ale i tak było słodko patrzeć na tego urwisa w chwili, w której nie otwierał ust i był taki,.. słodziutki, no. Zawsze jakaś odmiana, taki kontrast.
Przez noc nie zaobserwowałam, by zaistniały jakiekolwiek komplikacje. Spał lekko. Może czasem się skrzywił. Powodem jednak było raczej przekręcanie się z boku na bok... Najwidoczniej rana nadal się zasklepiała. Obiecałam sobie, że skontroluję ją zaraz po powrocie z pracy. Tak dla pewności, bo nie wątpiłam w swoje umiejętności. Lubiłam jednak być przygotowana na wszelkie ewentualności.
Przez przypadek też zasnęłam w fotelu w jego sypialni i gdy mnie dobroduszny skrzatek obudził, bym przeniosła się do przygotowanego pokoju gościnnego, podziękowałam pięknie za ten luksus i postanowiłam zażyć eliksiru. Nie było sensu zamykać już oczu, gdyż niebawem musiałabym wstawać i czułabym się jeszcze bardziej padnięta, a tak mogłam ogarnąć kuchnię po pieczeniu, zjeść kawałek szarlotki, która zdążyła niestety ostygnąć, oraz zjeść jakieś porządniejsze śniadanie... Porządziłam się więc i nieco głębiej pomyszkowałam w spiżarni niż miałam na to zezwolone. Miałam jedynie nadzieję, że Deimos nie będzie miał nic przeciwko. Deimos...
– Stój – uwięzło mi w gardle, gdy DEIMOS CARROW ZBIEGAŁ po schodach. Mówiłam, ale mówiłam wczoraj, by nie robił żadnych gwałtownych ruchów. Czyż bieganie się do tych nie zaliczało? Zwłaszcza bieganie po schodach? Milcząca więc wycelowałam swój palec prosto w jego pierś, która zniknęła z toru dosyć szybko, ZA SZYBKO, zamykając otwierane przeze mnie drzwi. Zaskoczyło mnie to. Carrow nie chciał się mnie pozbywać? Mimo wyspania?
– Wiesz, że muszę – rzuciłam uparcie, nie zamierzając się już z nim obchodzić jak z dzieckiem. Choć może powinnam to zrobić? – Jak nie wylecę teraz, będę spóźniona, Deimosie. Zjadłam już śniadanie. Naprawdę nie musisz się więc kłopotać... Za nic nie musisz przepraszać. Mówię całkowicie poważnie. I wpadnę później, zdejmę ci opatrunki i założę nowe, jeśli będą potrzebne... A teraz naprawdę już muszę... – powiedziałam delikatnie, by nie zranić jego uczuć. Mówiłam równiez szybko, gdyż naprawdę się spieszyłam. Nie oczekiwałam na to, aż otworzy mi drzwi. Sama ponownie chwyciłam za klamkę.
– Na kuchennym stole czeka na ciebie szarlotka. Spałeś... Nie chciałam cię chorego budzić na ciepłą – dodałam jeszcze, zamierzając czym prędzej czmychnąć. Niestety, usprawiedliwień w szpitalu nie przyjmowano. Przyjmowano zaś tam pomoc... i jej oczekiwano.
Przez noc nie zaobserwowałam, by zaistniały jakiekolwiek komplikacje. Spał lekko. Może czasem się skrzywił. Powodem jednak było raczej przekręcanie się z boku na bok... Najwidoczniej rana nadal się zasklepiała. Obiecałam sobie, że skontroluję ją zaraz po powrocie z pracy. Tak dla pewności, bo nie wątpiłam w swoje umiejętności. Lubiłam jednak być przygotowana na wszelkie ewentualności.
Przez przypadek też zasnęłam w fotelu w jego sypialni i gdy mnie dobroduszny skrzatek obudził, bym przeniosła się do przygotowanego pokoju gościnnego, podziękowałam pięknie za ten luksus i postanowiłam zażyć eliksiru. Nie było sensu zamykać już oczu, gdyż niebawem musiałabym wstawać i czułabym się jeszcze bardziej padnięta, a tak mogłam ogarnąć kuchnię po pieczeniu, zjeść kawałek szarlotki, która zdążyła niestety ostygnąć, oraz zjeść jakieś porządniejsze śniadanie... Porządziłam się więc i nieco głębiej pomyszkowałam w spiżarni niż miałam na to zezwolone. Miałam jedynie nadzieję, że Deimos nie będzie miał nic przeciwko. Deimos...
– Stój – uwięzło mi w gardle, gdy DEIMOS CARROW ZBIEGAŁ po schodach. Mówiłam, ale mówiłam wczoraj, by nie robił żadnych gwałtownych ruchów. Czyż bieganie się do tych nie zaliczało? Zwłaszcza bieganie po schodach? Milcząca więc wycelowałam swój palec prosto w jego pierś, która zniknęła z toru dosyć szybko, ZA SZYBKO, zamykając otwierane przeze mnie drzwi. Zaskoczyło mnie to. Carrow nie chciał się mnie pozbywać? Mimo wyspania?
– Wiesz, że muszę – rzuciłam uparcie, nie zamierzając się już z nim obchodzić jak z dzieckiem. Choć może powinnam to zrobić? – Jak nie wylecę teraz, będę spóźniona, Deimosie. Zjadłam już śniadanie. Naprawdę nie musisz się więc kłopotać... Za nic nie musisz przepraszać. Mówię całkowicie poważnie. I wpadnę później, zdejmę ci opatrunki i założę nowe, jeśli będą potrzebne... A teraz naprawdę już muszę... – powiedziałam delikatnie, by nie zranić jego uczuć. Mówiłam równiez szybko, gdyż naprawdę się spieszyłam. Nie oczekiwałam na to, aż otworzy mi drzwi. Sama ponownie chwyciłam za klamkę.
– Na kuchennym stole czeka na ciebie szarlotka. Spałeś... Nie chciałam cię chorego budzić na ciepłą – dodałam jeszcze, zamierzając czym prędzej czmychnąć. Niestety, usprawiedliwień w szpitalu nie przyjmowano. Przyjmowano zaś tam pomoc... i jej oczekiwano.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cynka zapominała, że nie byłem już jedynie urwisem. Za przewinienia, których się dopuszczałem obecnie, należało skończyć w więzieniu. Nie byłem już jedynie małym rozpieszczonym dzieciakiem, ale mężczyzną, który powinien ponosić konsekwencję swoich działań. Kogo więc we mnie widziała, jak to się stało, że po tak długim czasie, wciąż w jej oczach mogłem uchodzić za dziecko. Czy to właśnie powód, dla którego nigdy nie chciała ujawnić co ją trapi we wnętrzu i że ma wobec mnie uczucia cieplejsze niż jedynie pobłażliwe "tak, napiszę ci tę pracę". Mnie to wszystko jawiło się jako jej wrodzony matczyny odruch, bo uważałem, że ona musi traktować mnie niczym swego syna. Dlaczego w innym wypadku, będąc tak dobrą, miała ochotę przebywać ze mną? To nie miało większego sensu, wydaje mi się, że tu chodzi jedynie o jej opiekuńczy instynkt. A to, że synowie kochają tylko swoje matki, to inna sprawa.
Pewnie gdybym wiedział, że całą noc siedziała w fotelu, nie pozwoliłbym jej wyjść z domu, kazałbym iść się położyć do wygodnego łóżka i odespać. A tak, słyszę jej tłumaczenie i rozpraszam się tym, że szarlotka czeka na mnie w kuchni, że zaraz pozwolę jej odejść. Opieram się o ścianę i kiwam głowa. Tak, wiem, że musi.
- Ale przyjdź po południu - chcę wymusić obietnicę, której wykonanie będzie zależalo od tego, czy będzie czuć się winna czy nie. Jeżeli prosi ją człowiek na łożku śmierci (już praktycznie), to musi się zgodzić, musi, musi. - I powiedz w szpitalu, że bierzesz tydzień wolnego
A właśnie, bo ja zaraz zemdleje od tego przeciążania organizmu szaleńczym biegiem.
/sorki, że tak ubogo możemy zagrać coś jak cynka zostanie tydzień w marseet <3
Pewnie gdybym wiedział, że całą noc siedziała w fotelu, nie pozwoliłbym jej wyjść z domu, kazałbym iść się położyć do wygodnego łóżka i odespać. A tak, słyszę jej tłumaczenie i rozpraszam się tym, że szarlotka czeka na mnie w kuchni, że zaraz pozwolę jej odejść. Opieram się o ścianę i kiwam głowa. Tak, wiem, że musi.
- Ale przyjdź po południu - chcę wymusić obietnicę, której wykonanie będzie zależalo od tego, czy będzie czuć się winna czy nie. Jeżeli prosi ją człowiek na łożku śmierci (już praktycznie), to musi się zgodzić, musi, musi. - I powiedz w szpitalu, że bierzesz tydzień wolnego
A właśnie, bo ja zaraz zemdleje od tego przeciążania organizmu szaleńczym biegiem.
/sorki, że tak ubogo możemy zagrać coś jak cynka zostanie tydzień w marseet <3
Zaskoczyło mnie zachowanie Deimosa, jego reakcja na opuszczanie przeze mnie jego domostwa. Owszem, wczorajszej nocy był ranny i rana nieźle krwawiła, jednakże po zaklęciach i dodatkowym opatrunku, który nałożyłam na jego pierś, nie powinien się bać o stan swego zdrowia tak chorobliwie, wręcz panicznie. Byłam tego pewna, jak również tego, że po ranie nie ma już żadnego śladu, prócz zakrzepłej krwi i blizny. Tej zaś przyjdę się pozbyć po południu... Czemu więc chciał, bym brała urlop i to tygodniowy!?
– Oczywiście, że przyjdę! Przylecę właściwie... Przylecę, by skraść ci resztę szarlotki! I przy okazji pozbyć się blizny – rzuciłam z ciepłym uśmiechem na twarzy. Dzięki odpowiedniemu eliksirowi oraz zestawowi śniadaniowemu nie czułam zmęczenia. Byłam pełna energii i gotowa do pracy. Nawet, jeśli na Pokątnej coś wybuchło i w Świętym Mungu czekało na mnie pełno roboty. Zamierzałam się w to wkręcić i się w tym zatracić do końca zmiany, bo to właśnie uzdrawianie było chyba moim przeznaczeniem. Nic innego nie przychodziło mi do głowy...
– Do zobaczenia, Carrow! Zjedz najpierw śniadanie! Szarlotka nie ucieknie... I, na Merlina, nie kupuj żadnego tytoniu! – dodałam i czym prędzej wymknęłam się przez przed chwilą zamknięte drzwi.
|na tydzień raczej jej nie namówi... Ale wróci po południu, jeśli chcesz to rozgrywać I zawsze Deimos może ją porwać i przetrzymywać w Marseet. XD
– Oczywiście, że przyjdę! Przylecę właściwie... Przylecę, by skraść ci resztę szarlotki! I przy okazji pozbyć się blizny – rzuciłam z ciepłym uśmiechem na twarzy. Dzięki odpowiedniemu eliksirowi oraz zestawowi śniadaniowemu nie czułam zmęczenia. Byłam pełna energii i gotowa do pracy. Nawet, jeśli na Pokątnej coś wybuchło i w Świętym Mungu czekało na mnie pełno roboty. Zamierzałam się w to wkręcić i się w tym zatracić do końca zmiany, bo to właśnie uzdrawianie było chyba moim przeznaczeniem. Nic innego nie przychodziło mi do głowy...
– Do zobaczenia, Carrow! Zjedz najpierw śniadanie! Szarlotka nie ucieknie... I, na Merlina, nie kupuj żadnego tytoniu! – dodałam i czym prędzej wymknęłam się przez przed chwilą zamknięte drzwi.
|na tydzień raczej jej nie namówi... Ale wróci po południu, jeśli chcesz to rozgrywać I zawsze Deimos może ją porwać i przetrzymywać w Marseet. XD
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Minęła chwila od jej wyjścia, a ja już wrzeszczę na sługę uniżonego, któremu rozkazuję przynieść mi tytoń. Ten stwierdza, że "Pani Vanity zabroniła Panu", za co dostaje odemnie po twarzy i zaraz każę przynieść mi natychmiast coś do palenia, albo skończy źle. Wiem, że nie powinienem tak się odnosić do sług, ale daję im wynagrodzenie, a skrzaty mają przynajmniej co ze sobą począć, więc nie czuję się winny, kiedy tak ich traktuję. Podpierając ściany (gdyż jestem na prawdę słaby), jakoś udaje mi się przejść do saloniku, tam zjem śniadanie, obiad i stamtąd wszystkich instruuję i rozkazuję im co mają robić, jak przygotować się na pobyt Cynthii. Kiedy zaś zbliża się godzina w której jak sądzę przyjedzie, zaklęciem usuwam zapach dymu, którego nieco nakopciłem mając jeden dzień na uzupełnienie potrzeby sprzed dwóch poprzednich. Przychodzi fryzjer, który poprawia mi włosy, siedzę w pięniejszym szlafroku i czekam na Cynthię i czekam i nie mogę się doczekać. Wtem dzwonek do drzwi. Wychodzę jej na przywitanie i mówię do sług: - Zabierzcie od pani bagaże - ale po krótkim zlustrowaniu jej sylwetki nie widzę żadnych, co mnie niesłychanie rozgniewało i zasmuciło na raz. - Cynko, to bardzo nieodpowiedzialne przyjeżdżać w gości bez zapasu ubrań. Masz to szczęście, że w szafach wciąż wiszą suknie mojej matki z młodości, więc przebierzesz się w nie- wydaję jej polecenia, jakby była nie moim gościem, ale moją marionetką, którą zapragnąłem przebrać, posadzić naprzeciwko siebie i kazać jej tańczyć jak zagram. Moje oblicze rozpogadza się, bo może nie zauważyłem, że za nią stoi mąły kuferek, a moze to po prostu dlatego, że znów widzę jej pogodną twarz i postanawiam jej zakomunikować: - Musisz wiedzieć, że czuję się znacznie lepiej. I jestem przekonany, że to zasługa szarlotki, którą upiekłaś specjalnie dla mnie.
Łakomczuch ze mnie, bo nic jej nie zostawiłem. Ale chyba sie nie obrazi?
- Zapraszam cię na kolację. Uznałem, że dziś możemy zjeść w nieformalnych strojach - wskazuję na mój szlafrok, który taki jest nieformalny, że wykonanie zdobień ze złotych nici i miękkich welurów, kosztowało pewnie więcej niż jeden smoking. - Natomiast już jutro będziemy eleganccy, mam nadzieję, że się zgodzisz i nie obrażam cię teraz - tak jakby to mnie obchodziło! Niby trochę mnie obchodzi, ale rany boskie, ona jest gościem i mogłaby się przynajmniej raz na coś zgodzić, a nie wydawać mi rozkazy nonstop. Połóż się, nie pal, nie denerwuj się. Przynajmniej dotrzymała słowa i przyjechała, bo obawiałem się, że nie przyjedzie.
Łakomczuch ze mnie, bo nic jej nie zostawiłem. Ale chyba sie nie obrazi?
- Zapraszam cię na kolację. Uznałem, że dziś możemy zjeść w nieformalnych strojach - wskazuję na mój szlafrok, który taki jest nieformalny, że wykonanie zdobień ze złotych nici i miękkich welurów, kosztowało pewnie więcej niż jeden smoking. - Natomiast już jutro będziemy eleganccy, mam nadzieję, że się zgodzisz i nie obrażam cię teraz - tak jakby to mnie obchodziło! Niby trochę mnie obchodzi, ale rany boskie, ona jest gościem i mogłaby się przynajmniej raz na coś zgodzić, a nie wydawać mi rozkazy nonstop. Połóż się, nie pal, nie denerwuj się. Przynajmniej dotrzymała słowa i przyjechała, bo obawiałem się, że nie przyjedzie.
Spędzony w szpitalu niemal cały dzień znużył mnie niemiłosiernie. Za bardzo nie pamiętałam drogi powrotnej do domu, w którym dopiero, niestety, szybka kąpiel nieco mnie orzeźwiła. Na tyle, bym mogła przebrać się w świeże ubrania, wysuszyć włosy i zażyć eliksiru na wzmocnienie. Mimo tego wszystkie, nie przeszkadzał mi taki układ dziennego grafiku. Jestem szczęśliwsza, gdy wiem, że jestem komuś potrzebna, że przyczyniłam się do czegoś dobrego i gdy, czasami, ta druga strona jest mi wdzięczna za otrzymaną pomoc.
Trochę mi jednak smutno, gdy wracam do cichego i pustego domu. Wizerunek Fredricka powitał mnie jak zwykle po powrocie do domu i tyle. No, był jeszcze Gabryś, który znów naznosił mi pełno myszy i chyba nawet przytargał szczura do skromnego mieszkania. Nakarmiłam go, skubnęłam coś z kuchni dla siebie i niezwłocznie wyleciałam, by Deimos się nie denerwował. Wiedziałam, jak bardzo się przejął swoimi obrażeniami. Jeszcze dziś rano chciał mnie zatrzymać w dworku na cały tydzień, co, oczywiście, było niesamowicie wielką przesadą.
– Wi... Bagaże? – zapytałam zaskoczona, gdy drzwi się otworzyły i ujrzałam tak bardzo zaabsorbowanego moim przybyciem Deimosa, że kompletnie zapomniał o mojej osobie. I o przywitaniu. – W gości? Zapas ubrań? Ach! Deimosie, mówiłam ci rano, że nie zostanę na tydzień. Właściwie wpadłam tylko... Nie założę sukienki twojej mamy! – zaprzeczyłam natychmiastowo. Nie mogłabym. Niezwykle szanuję przedmioty innych osób i nie wyobrażałam sobie siebie w sukni kobiety, która z mojego punktu widzenia zasługiwała na szacunek z mojej strony, a nie wdzieranie się w jej dawne ubrania, za którymi zapewne szły piękne wspomnienia. Jeszcze bym je zniszczyła!
– Cieszę się, że ci smakowała ta szarlotka, ale... Kolację? Dobrze, dziś z wielką chęcią zjem z tobą kolację, ale zaraz po niej mykam do domku, do swojego mieszkania – odezwałam się w końcu, próbując jakoś ogarnąć ten chaos, który przekazuje mi Mój Ślizgon. Może dodałam za dużo cukru do ciasta? Może to właśnie stąd się wzięła ta nadpobudliwość? – I usiądź, proszę. Mówiłam, byś nie wykonywał gwałtownych ruchów. Pamiętasz? – dodaję spokojnie, gdyż jestem przekonana, że Deimos mi odpuści. Nigdy jakoś szczególnie nie zależało mu na zatrzymywaniu mnie przy sobie. No, prócz tych epizodów, podczas których potrzebował na dzień następny pracy domowej. Może ponownie czegoś chciał, ale nie miał tym razem pojęcia, jak mnie o to poprosić?
Trochę mi jednak smutno, gdy wracam do cichego i pustego domu. Wizerunek Fredricka powitał mnie jak zwykle po powrocie do domu i tyle. No, był jeszcze Gabryś, który znów naznosił mi pełno myszy i chyba nawet przytargał szczura do skromnego mieszkania. Nakarmiłam go, skubnęłam coś z kuchni dla siebie i niezwłocznie wyleciałam, by Deimos się nie denerwował. Wiedziałam, jak bardzo się przejął swoimi obrażeniami. Jeszcze dziś rano chciał mnie zatrzymać w dworku na cały tydzień, co, oczywiście, było niesamowicie wielką przesadą.
– Wi... Bagaże? – zapytałam zaskoczona, gdy drzwi się otworzyły i ujrzałam tak bardzo zaabsorbowanego moim przybyciem Deimosa, że kompletnie zapomniał o mojej osobie. I o przywitaniu. – W gości? Zapas ubrań? Ach! Deimosie, mówiłam ci rano, że nie zostanę na tydzień. Właściwie wpadłam tylko... Nie założę sukienki twojej mamy! – zaprzeczyłam natychmiastowo. Nie mogłabym. Niezwykle szanuję przedmioty innych osób i nie wyobrażałam sobie siebie w sukni kobiety, która z mojego punktu widzenia zasługiwała na szacunek z mojej strony, a nie wdzieranie się w jej dawne ubrania, za którymi zapewne szły piękne wspomnienia. Jeszcze bym je zniszczyła!
– Cieszę się, że ci smakowała ta szarlotka, ale... Kolację? Dobrze, dziś z wielką chęcią zjem z tobą kolację, ale zaraz po niej mykam do domku, do swojego mieszkania – odezwałam się w końcu, próbując jakoś ogarnąć ten chaos, który przekazuje mi Mój Ślizgon. Może dodałam za dużo cukru do ciasta? Może to właśnie stąd się wzięła ta nadpobudliwość? – I usiądź, proszę. Mówiłam, byś nie wykonywał gwałtownych ruchów. Pamiętasz? – dodaję spokojnie, gdyż jestem przekonana, że Deimos mi odpuści. Nigdy jakoś szczególnie nie zależało mu na zatrzymywaniu mnie przy sobie. No, prócz tych epizodów, podczas których potrzebował na dzień następny pracy domowej. Może ponownie czegoś chciał, ale nie miał tym razem pojęcia, jak mnie o to poprosić?
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Pamiętam - kiwam głową na potwierdzenie jej słów, które znów przywrócą mnie do porządku. Macham także dłonią, żeby wiedziała, że nie pzejmuję się już za bardzo tym, jak mówiła, żebym nie wstawał. I dobrze, miałem nie wstawać, jak bym wtedy poradził sobie z paleniem tytuoniu? Założe sie, że wyczułaby, że paliłem w łóżku, a wolałem akurat tym już jej nie urazić.
- Na kolację nie wypada schodzić ubranym nieodpowiednio. Zresztą, jeżeli ja mogę się ubrać, będąc w tym tragicznym stanie...- znów pragnę zauważyć, że jestem tak skrzywdzony okrutnie, że ledwo się ruszam. Oczywiście gdybym zechciał, mógłbym się nawet teraz iść ścigać. Ale dlaczego się męczyć, skoro mogę ten czas spożytkować na spędzaniu czasu z Cynthią, która tak swoją drogą, niesamowicie podnosi mnie na duchu. Prawie nie czuję złamanego serca i ciężaru niedalekiego wesela. Nie zaprosiłem jeszcze Cynthii na nie i nie zamierzałem robić tego wcześniej niż za siedem dni. - ... to ty możesz się ubrać w suknię. Poza tym, skoro już przyjechałaś, to przecież nie wyjedziesz jeżeli ci na to nie pozwolę. A na razie nie zezwalam - upieram się i nie uznając sprzeciwu ukazuję drogę do jadalni. - Mam nadzieję, że jesteś głodna po całym dniu pracy. Co swoją drogą jest nieludzkim zajęciem, którego nie powinnaś wykonywać, to takie plebejskie.. -mój głos staje się cichszy, wręcz mamrocze dlatego dodaję żywiej: - Należy ci się odpoczynek, za tydzień już wcale nie będziesz chciała wracać do pacy, obiecuję ci- tu taki miły znienacka, ciekawe jak to przeżyje Cynthia, co zwykle słucha z jego strony mruknięć niezadowolenia.
- Na kolację nie wypada schodzić ubranym nieodpowiednio. Zresztą, jeżeli ja mogę się ubrać, będąc w tym tragicznym stanie...- znów pragnę zauważyć, że jestem tak skrzywdzony okrutnie, że ledwo się ruszam. Oczywiście gdybym zechciał, mógłbym się nawet teraz iść ścigać. Ale dlaczego się męczyć, skoro mogę ten czas spożytkować na spędzaniu czasu z Cynthią, która tak swoją drogą, niesamowicie podnosi mnie na duchu. Prawie nie czuję złamanego serca i ciężaru niedalekiego wesela. Nie zaprosiłem jeszcze Cynthii na nie i nie zamierzałem robić tego wcześniej niż za siedem dni. - ... to ty możesz się ubrać w suknię. Poza tym, skoro już przyjechałaś, to przecież nie wyjedziesz jeżeli ci na to nie pozwolę. A na razie nie zezwalam - upieram się i nie uznając sprzeciwu ukazuję drogę do jadalni. - Mam nadzieję, że jesteś głodna po całym dniu pracy. Co swoją drogą jest nieludzkim zajęciem, którego nie powinnaś wykonywać, to takie plebejskie.. -mój głos staje się cichszy, wręcz mamrocze dlatego dodaję żywiej: - Należy ci się odpoczynek, za tydzień już wcale nie będziesz chciała wracać do pacy, obiecuję ci- tu taki miły znienacka, ciekawe jak to przeżyje Cynthia, co zwykle słucha z jego strony mruknięć niezadowolenia.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Ogród Zimowy
Szybka odpowiedź