Wydarzenia


Ekipa forum
Budka z kawą
AutorWiadomość
Budka z kawą [odnośnik]28.08.22 22:23

Budka z kawą


Niepozorna budka stoi w pobliżu biegnącej wzdłuż rzeki Plym promenady, na maleńkim placu, na którym oprócz niej znajduje się wyłącznie samotna ławka i uliczna latarnia. Lokal serwuje jedynie kawę na wynos – czarną, bez mleka i cukru, podawaną w prostym papierowym kubku, w okolicy znaną z dwóch powodów: tego, że niemal zawsze jest dostępna, oraz że pomimo okropnego posmaku, potrafi każdego natychmiast postawić na nogi. Co dokładnie znajduje się w kawie i skąd owa kawa pochodzi – tego pijący wolą nie dociekać, a pracownicy budki zazdrośnie strzegą swojego sekretu. Wczesnymi porankami i późnymi wieczorami na brukowanym placyku często spotykają się pracownicy podziemnego ministerstwa, wymieniając się krótkimi pozdrowieniami i szybko uciekając do swoich obowiązków.
Oprócz kawy, w budce można dostać sprzedawane spod lady, ręcznie skręcane papierosy – ale tylko wtedy, gdy w pracy akurat jest właściciel przybytku, i tylko na zasadzie handlu wymiennego.

Postać, która chce sprawdzić, czy zastała właściciela budki, rzuca kością k6 – właściciel jest w pracy, jeśli otrzymany wynik wyniesie 5 lub wyżej. ST obniża biegłość szczęścia – o 1 oczko za każdy poziom biegłości.

Na papierosy (z tytoniu niskiej jakości) wymienić można produkty z zaopatrzenia. Produkt II kategorii pozwala na zakup 10 sztuk papierosów, produkt III kategorii – 20 sztuk.

Lokacja zawiera kości.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Budka z kawą Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Budka z kawą [odnośnik]02.09.22 20:56
| 21 kwietnia

Musiała złamać je wszystkie, jeśli chciała wrócić do tego jaka była. Nie lubił jak paliła. Dlatego właśnie to zamierzała robić. Jak wyrośnięty dzieciak sprzeciwiając się zakazom i temu, co jej było wolno a co nie. Nawet tego nie zauważy. Nie miał kiedy i jak. Ale była w myśli łamania pewnej prośby, zakazu, myśl, która jej towarzyszyła. Dlatego kiedy dowiedziała się od pracowników Ministerstwa o budce z kawą i gdy zdobyła cokolwiek na wymianę stwierdziła, że spróbuje. Nigdy nie należała do rozsądniejszych a zagubiona w własnej żałobie jeśli miało iść o nią samą, zamierzała zniszczyć doszczętnie najważniejsza z więzi, które ostatnio stworzyła. Potrzebowała jedynie szczęścia. Zabrała ze sobą pasztet licząc na trochę szczęścia. Potrzebowała go, ale w jej życiu ono jedno, nigdy jej nie sprzyjało. Jakby podczas narodzin została go całkowicie i permanentnie pozbawiona. Może to właśnie było prawdą. Może właśnie o to chodziło. Budka, cóż, miała przynajmniej kawę. Albo coś co ją przypominało. Devon zdawało się odpowiednim miejscem na kryjówkę dla nich, ale ona sama, mając na względzie plany do których się przymierzała poszukiwała mieszkań albo chatki w innym hrabstwie. Do domu wracała nikomu nie mówiąc o własnych planach. Nie była pewna, czy zamierza komuś o nim powiedzieć, czy dalej rozgrywać własny teatrzyk. Nie podjęła jeszcze decyzji, nie chciała się nad tym zastanawiać nad tym teraz - wolała uwiesić się obowiązków i spraw, które miała do zrobienia. To nimi zająć myśli i czas, kładąc się spać dopiero, kiedy domagało się tego ciało odmawiając dalszego funkcjonowania. Od zawsze chyba była autodestrukcyjna. Od zawsze też podnosiła się idą dalej. Teraz - jak i wcześniej - była pewna, że nie może się zatrzymać. Jeszcze nie zrobiła tego, co miała. Ale to nie znaczyło, że sama dla siebie była dobra. Wręcz przeciwnie - dla siebie samej, była największym z możliwych katów.
Może przez to nie potrafiła być szczęśliwa.
Przy budce zjawiła się z towarem na wymianę, nie zamierzając pozostać tu długo. Licząc, że choć raz los pozwoli niszczyć się jej samej.

Jak wyrzucę 5/6 to chciałabym wymienić Pasztet mięsny 0,5 kg -> papierosy (z tytoniu niskiej jakości), 10 sztuk papierosów

| zt



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Budka z kawą 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Budka z kawą [odnośnik]02.09.22 20:56
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 4
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Budka z kawą Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Budka z kawą [odnośnik]02.10.22 22:35
14 maja

Trzynaście osób zebrało się za nim w kolejce po kawę i inne dobra, którymi handlował właściciel budki przy promenadzie. Tonks szczęśliwie dopchał się wreszcie do przodu, przeklinając pomysł przyjścia tutaj o trzynastej - samemu był dziś w Plymouth tylko przelotem, by złożyć raport z ostatniego patrolu, ale to o tej porze z biur podziemnego Ministerstwa wychodziły sekretarki i gryzipiórki. Czuł na plecach czyjeś spojrzenie, ale nie zamierzał się spieszyć - zdaniem Just trzeba było mieć szczęście, by w ogóle zastać otwartą budkę, a on nie miał zbyt wiele na wymianę. A biorąc pod uwagę ostatni humor siostry, nie ani zamierzał wracać do domu bez tych śmierdzących papierosów ani tym bardziej orżnięty przez właściciela na ostatnie sykle.
Targując się przez chwilę - mężczyzna nie chciał nawet słyszeć o wymianie ani za pieniądze ani za suszone śliwki - odkrył w końcu, że zawinięta w kieszeni landrynka jest warta o wiele więcej niż się spodziewał. Może sprzedawca miał dzieci? Mike strategicznie nie przyznał się, że ma jeszcze pudełeczko landrynek kupionych zimą. Po pierwsze, choć zrobiłby dla siostry wszystko, chciał tylko jednorazowo poprawić jej nastrój - a nie podsycać ten śmierdzący nałóg. Po drugie, coś mówiło mu, że gdyby wykupił cały dzisiejszy zapas skręcanych ręcznie papierosów, nie przysporzyłby sobie przyjaciół w Ministerstwie. Większość twarzy z kolejki kojarzył w końcu z widzenia i tylko niektórzy byli tutaj tylko po kawę.
Kupił dziesięć skręcanych papierosów, marszcząc lekko dostrzegalnie nos. Nawet przez chusteczkę czuł woń suchego tytoniu, a gdy Just zapali - będzie czuł ją w całym domu. W nagrodę dla samego siebie kupił też czarną, mocną kawę. Odchodząc spod budki, z ulgą zanurzył usta w gorzkim napoju, czekając aż kofeina postawi go trochę na nogi.
Nie pamiętał już dnia, w którym nie byłby zmęczony.
Nie pamiętał też, kiedy ostatni raz stracił czujność - bezpieczna atmosfera Plymouth i kofeinowy nałóg musiały zachwiać jego instynktem samozachowawczym. Spojrzenie utkwił bowiem w czarnej tafli, ukochany zapach kawy wdzierał się do nozdrzy i Tonks przegapił moment, w którym ktoś trącił go w biodro i - o zgrozo! - chwycił za lewą rękę.
Odruchowo szarpnął ramieniem, postawiony przed strasznym dylematem - czy wylać kawę, by prawą dłonią sięgnąć po różdżkę? - ale choć cofnięcie lewego barku nie wystarczyło do oswobodzenia się, to prędkie zerknięcie w dół nieco go uspokoiło.
To kilkuletnie dziecko wpatrywało się w niego wielkimi oczyma, to tylko dziecko, ale serce łomotało zbyt mocno, a adrenalina krążyła w żyłach, nie powinien tracić czujności, nigdzie nie było bezpiecznie.
Otworzył usta, gardło miał suche, choć dopiero co pił. Chwila na przełknięcie śliny kosztowała go cenne pół sekundy i...
-Tato? - pisnęła plątająca się pod jego nogami dziewczynka, której lepka dłoń uparcie nie puszczała jego palców.
Zamrugał, w pierwszej chwili nie rozumiejąc.
-Co...? Uhm... Zgubiłaś się? - wykrztusił, głosem ochrypłym i konkretnym, zupełnie pozbawionym tak uspokajającego dla dzieci ciepła. Może kilka lat temu przypomniałby sobie, jak zwracał się w dzieciństwie do młodszego rodzeństwa i użył odpowiedniego tonu, ale zupełnie nie miał do tego głowy. Miał za to zamiar kontynuować przesłuchanie i ustalić okoliczności zniknięcia opiekuna tej małej, placyk był niewielki, a promenada biegła w jedną stronę, na pewno da się to prędko rozwiązać - zanim wystygnie kawa.
-Tato, to nie jest śmieszne!!! - wydarła się dziewczynka przenikliwym piskiem. Pociągnęła nosem i utkwiła w blondynie załzawione oczy, a auror ze zgrozą zrozumiał, że mówi do niego.
Kilka osób z kolejki obejrzało się w ich stronę i poczuł (nie musiał nawet patrzeć w ich stronę, czuł specyficzne mrowienie na plecach, każdy dzień na korytarzach Ministerstwa gdy jeszcze znajdowało się w Londynie, patrz, to ten auror, zarejestrowany wilkołak, naprawdę mamy braki w kadrach) na sobie ich spojrzenia - drwiące? Oskarżycielskie? Na moment zaparło mu dech, a wtedy dziewczynka odwróciła się w bok, wciąż uparcie nie puszczając jego dłoni. Krótka ulga, może teraz zdoła się cofnąć, albo może znalazła swoich opiekunów...
-Mamo! Tu jesteśmy! - głos, choć wciąż płaczliwy, zabrzmiał odrobinę weselej. Michael prędko obejrzał się na kobietę, z nadzieją, zabierz stąd tego bachora, ale...
...węch ostrzegł go pierwszy, gdy cierpki zapach kawy zmieszał się z wonią bzu i herbaty, a oczy szybko dopasowały twarz do okoliczności.
Teraz, w świetle dnia, bez smug łez na policzkach wyglądała inaczej, ale Michael nigdy nie zapominał niektórych twarzy.
-...ty? - wyrwało mu się ochryple, trochę oskarżycielsko, bowiem z całą pewnością wiedział, że ta młoda dziewczyna nie może być matką tej pięciolatki.
W tamtej maleńkiej chatce nie widział w końcu śladu dzieci.


rzuty - właściciel jest w budce, dziecko wydaje mi się normalne.
Wymieniam landrynkę (produkt kategorii II z majowego losowania) na 10 papierosów.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Budka z kawą 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Budka z kawą [odnośnik]10.10.22 18:03
Słyszała, że w tym miejscu da się coś przehandlować.
Jeszcze nigdy nie potrzebowała mleka, jajek i tak bardzo, jak w tej chwili. Miała zebrane już trochę mąki, mogła z powodzeniem zabrać się za wyrabianie własnego chleba. A nawet jeżeli chleb byłby zbyt skomplikowany jak na jej jeszcze wciąż podstawowe umiejętności, to chociaż zrobiłaby jakiś placek, czy naleśniki, które można było nadziać dosłownie wszystkim. Z nadzieją w sercu oraz dziwną puszką w koszyku przymocowanym do miotły wzbiła się więc w przestworza, aby wylądować dopiero w niedalekiej odległości od nadrzecznej promenady. Wieści głosiły, że w okolicy powinna znajdować się budka z kawą, zazwyczaj wyjątkowo oblegana przez mieszkańców, a właściciel owej budki miał być człowiekiem, który nawet w najgorszym okresie kryzysu ekonomicznego potrafił uszczęśliwić kilkoro ludzi dziennie. Maria chwyciła więc miotłę w lewą rękę, po czym ustawiła się grzecznie w kolejce. Zapach kawy sam w sobie działał pobudzająco na jej zmysły — sama miała przecież do dyspozycji wyłącznie tę zbożową, którą przyniosła na przyjęcie organizowane przez Elvirę, ale kawie zbożowej daleko było przecież od tej zwykłej, mielonej, czy ziarnistej.
Co jakiś czas mijali ją ludzie — cały szereg ludzi, których nie widziała nigdy wcześniej (co nie zaniepokoiło jej szczególnie, była w tym miejscu tylko gościem, kimś, kto pojawił się tam z konkretnego powodu), większość z nich trzymała w dłoniach papierowe kubeczki z parującym płynem. Część zatrzymywała się w grupkach nad rzeką, rozmawiając o czymś ściszonym tonem, przez moment wydawali się być naprawdę szczęśliwi. Szarozielone spojrzenie Marii przesunęło się po bruku promenady, drobny uśmiech zawitał na różane usta, jak pięknie mogłoby tu być, gdyby wszystko się skończyło.
Kolejka przed nią skracała się z każdą mijającą minutą, a jednak — dzięki nadejściu następnych osób, ustawiających się za nią — nie traciła na ogólnej długości. Im mniej kroków dzieliło ją od człowieka w budce, tym mocniej biło jej serce; zdecydowała się wreszcie wyciągnąć puszkę z koszyka, przycisnęła ją mocno do swego torsu, jakby obejmowała przytulankę.
Aż stało się to, czego spodziewać się nie mogła.
Budka zamknęła się na chwilę, mężczyzna dotychczas obsługujący klientów zniknął, zamiast niego pojawiła się młodsza kobieta — prawdopodobnie jego córka. Akurat w momencie, w którym Maria miała dokonać swojej transakcji życia.
— Jedna mała czarna, dziesięć knutów — oznajmiła prawie beznamiętnie obsługująca budkę kobieta, Maria zamrugała kilkukrotnie, wyraźnie wytrącona z rytmu. W głowie powtarzała sobie przecież, co dokładnie powie w godzinie próby, jak poprosi o interesujące ją towary. A gdy przyszło co do czego — zaniemówiła.
— Ja... Ja bym chciała to wymienić... — szepnęła, ostrożnie stawiając dziwną puszkę na ladzie, zamiast pieniędzy. Kobieta wydawała się być odrobinę zmieszana, przyglądała się badawczo puszce, aż wreszcie uśmiechnęła się odrobinę lekceważąco, odsuwając puszkę od siebie (Marii wydawało się, że zrobiła to z niezrozumiałym dla siebie obrzydzeniem).
— To nie targ. Kupujesz kawę albo nie zajmuj kolejki — mruknęła sprzedawczyni, jednym ruchem głowy nakazując jej przesunąć się dalej, nie blokować kolejki. Maria otworzyła tylko usta, próbując wydusić z siebie jakiekolwiek słowa sprzeciwu; jak na złość, żadne nie chciało do niej przyjść. Zniecierpliwiona kobieta stojąca za nią w kolejce popchnęła ją swoim biodrem i ramieniem, odsuwając finalnie od budki, w kierunku promenady. W ostatnim odruchu Maria zdążyła równowagę, choć szarozielone oczy zaszły już łzami, a podbródek zadrżał przy próbie uspokajającego przełknięcia śliny. Los wyjątkowo doświadczył dziś Marii, która nie dość, że nie mogła otrzymać swoich jajek, drożdży albo mleka, została jeszcze bezceremonialnie przepędzona sprzed budki przez kogoś wyraźnie wystarczająco pobudzonego.
Zatrzymała się jednak kilkanaście kroków od promenady, trzymając w jednej ręce nieszczęsną puszkę. Co ona z nią pocznie? Nigdy nie widziała czegoś podobnego, nie wiedziała nawet, jak się do tego dostać, ale bardziej bolało ją, że rozbuchane dobrym humorem nadzieje znowu musiały pójść na marne. Mogła chociaż wyrwać się z szoku prędzej — może udałoby się jej wysupłać te knuty z kieszeni sukienki (zawsze dbała, by jej sukienki posiadały głębokie kieszenie) i kupić ten przeklęty kubek z cieczą gorzką jak jej życie.
Z głębi myśli wyrwało ją jednak coś, czego powinna się spodziewać na promenadzie. Dziecięcy głosik wołający mamę. Uniosła głowę, odrobinę ciekawa obrazku szczęśliwej rodziny; Multonowie nigdy nie wybierali się całą piątką w miejsca takie jak te. Czasami tylko towarzyszyła swojej mamie w różnych wyprawach na targi Kornwalii, ale z ojcem odwiedziła jedynie Londyn, zaraz po zakończeniu szkoły. Nie spodziewała się jednak — po raz kolejny tego dnia — że dziecko krzyczało to do niej. Nim się spostrzegła, wolna dłoń, ta nietrzymająca puszki, chwycona została przez mniejszą, nieprzyjemnie lepką, lecz dziecięcą i porwana została w spacer z nie swoją rodziną.
Natychmiast przełknęła ślinę, a wraz z nią łzy, które finalnie nie popłynęły. Ciężkie, wyczekujące wyjaśnień spojrzenie było jej już dobrze znajome, delikatny dreszcz przemknął po plecach, serce ponownie zerwało się do biegu. Nie spodziewała się zobaczyć go z dzieckiem, ale był już przecież w wieku, w którym mógłby mieć nawet starsze, niż to tutaj. Czyżby dziewczynka pomyliła ją z daleka z rodzoną mamą?
Miliony pytań, miliony myśli, serce rozpędzające się do milionów.
— Niech się pan nie martwi — szepnęła tylko, czując jak policzki, czerwieniejące się ze wstydu i narastających z każdą sekundą emocji zaczynają ją piec. Postarała się zatrzymać ten osobliwy pochód, aby uklęknąć przed dziewczynką.
— Kochanie, zgubiłaś swoją mamusię? Twój tatuś na pewno zaraz ją znajdzie, to bardzo dzielny pan, wiesz? — uśmiechnęła się ciepło do dziewczynki, zwracając się do niej cichym, ciepłym głosem. Chciała pogłaskać ją po włosach, ale ta uparcie nie chciała puścić jej dłoni, zanosząc się zaraz głośnym płaczem.
— Mamusiu, nie poznajesz mnie?! — zapytała głośno, a jej broda zadrżała w sposób, jaki zazwyczaj przy płaczu drżała broda Marii. Michael widział już coś takiego, choć oczy dziewczynki były tej samej barwy, co jego. — Tatusiu, mama o nas zapomniała! — dodała po chwili, zanosząc się głośniej płaczem.
Musieli działać szybko, kilka osób już spoglądało w ich kierunku.

| ja nie mam szczęścia i się nie załapałam na właściciela


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Budka z kawą [odnośnik]10.10.22 19:27
Na moment zapomniał o dziecku, ogniskując stalowe spojrzenie na pąsowiejącej twarzy Marii Multon. Znowu miała szkliste oczy, jak wtedy, w nocy - choć teraz stali w oskarżycielskim świetle dnia, choć wokół szumiały głosy szczęśliwych i bezpiecznych obywateli Plymouth, cieszących się przerwą na kawę.
A pośrodku tego gwaru, oni - zawieszeni gdzieś we własnym, cichym świecie, w którym szczęście przerażało i w którym trzeba było na nie zasłużyć. Może uwieszona ich dłoni istota wybrała ich ze względu na zagubione spojrzenia i przełykaną dumę, a może zostali losowymi ofiarami zagubionego dziecka. Tonks nie dostrzegł, że z dziewczynką jest coś nie tak, zdołał za to zauważyć zepsuty nastrój blondynki.
-Znowu płakałaś? - zapytał głupio, wręcz idiotycznie, przekraczając granicę dwojga obcych sobie ludzi. Raz był na służbie, ale przecież nie znał tej dziewczyny - nie miał prawa pytać, ani nie miał powodu zakładać, że w tętniącym życiem Plymouth ktoś by ją skrzywdził. Przestępcy nie działali otwarcie na ulicach serca Devon - chyba, że w fantazjach zdziecinniałych junaków, wyobrażających sobie ratowanie dam z opałów. Zamrugał, gubiąc się nieco w faerii kobiecych emocji. Nie powinien porównywać szklistych oczu do łez przerażenia, pogodnego dnia do tamtej nocy, nie powinien chyba wzbudzać w niej tamtych wspomnień. Może chciała je zostawić za sobą, może była normalna, może nie była jak on, obsesyjnie wracający myślami do własnych błędów i win.
Nigdy nie odpisała na jego list, nie mógł się zresztą dziwić. Był nikim, wyjętym spod prawa aurorem. Ambicja kłuła go tylko odrobinę, a widok rumieńców na jej buzi zlewał się ze wspomnieniem purpurowosinych ust tamtego czarnoksiężnika. Był przy jego egzekucji, patrzył aż do końca.
Zmarszczył lekko brwi, czym miał się martwić? Tym, że komukolwiek powiedziała o ich spotkaniu? Nie pracowałby w Gloucestershire, gdyby nie liczył się z byciem rozpoznanym - w kwietniu po prostu go zaskoczyła, przywołując nazwisko. Chciał jej o tym powiedzieć, popisać się głupią butą, ale dziewczynka pociągnęła go lekko za rękę, z irytacją przypominając o własnym istnieniu - a Maria nazwała go...
Tatusiem?
To brzmiało tak absurdalnie, że aż się roześmiał - sucho, ochryple.
-Co? To nie moje. - wyrwało mu się jakże dyplomatycznie, a na dźwięk tych obcesowych słów dziecko zaniosło się jeszcze groźniejszym płaczem i kichnęło, obsmarkując puszkę trzymaną przez Marię. Mike zmarszczył brwi, zerkając na klęczącą dziewczynę - i po raz pierwszy widząc na jej twarzy uśmiech, choć nieprzeznaczony dla siebie. Zawiesił na nim wzrok przez sekundę, kradnąc ten ciepły widok - nigdy nie widywał cywili w takich sytuacjach, zawsze tylko zapobiegał najgorszemu, eskortował do bezpieczeństwa, wymierzał sprawiedliwość.
Ani nie twoje - pomyślał, widząc w zielonych oczach zaskoczenie. Gapiący się na nich ludzie nie byli równie wprawni w czytaniu emocji, mogli pomyśleć, że uśmiechająca się do dziewczynki Maria faktycznie była jej opiekunką. Mike przypomniał sobie, że przecież pracowała w rezerwacie jednorożców - że nigdy nie znajdzie się w tej roli.
-Nie płacz, mama zaraz wróci. - zapewnił pośpiesznie. -A w międzyczasie panienka - dodał głośniej, podkreślając status cywilny Marii i spoglądając spode łba na patrzący na nich tłum. Naprawdę, byli gotowi przypisać tej młodziutkiej dziewczynie tego kilkuletniego brzdąca? Albo, co gorsza, romans z prawie dwukrotnie starszym aurorem? -Maria opowie ci o swoim... kocie. - zaproponował, chwytając się pierwszego z brzegu detalu. Srebrnej, mugolskiej puszki ściskanej gorączkowo przez Marię.




Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Budka z kawą 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Budka z kawą [odnośnik]10.10.22 21:06
To dziwne. Zostać obiektem tak intensywnej obserwacji. Im dłużej czuła na sobie ciężkie, uważne spojrzenie aurora, tym bardziej chciała odwrócić się na pięcie, uciec gdzieś w ciche, bezpieczne miejsce. Mówili, że Plymouth było bezpieczne i może tak było — ale na promenadzie było dla Marii zdecydowanie zbyt gwarno, niemal tak samo duszno jak na londyńskich ulicach. Rozmowy i szepty ludzi dookoła, płacz małej dziewczynki — w połączeniu z tym spojrzeniem, zogniskowaniem na sobie całości uwagi starszego mężczyzny postawiło Marię na granicy wytrzymałości, tylko lepka rączka dziecięcia powstrzymała ją od dania nóg za pas.
W tym samym momencie jednak mężczyzna zadał jej pytanie o płacz. Nie sądziła, że tak niemiła reakcja, zarówno sprzedawczyni, jak i kobiety stojącej za nią w kolejce wpłynie na nią aż tak mocno. Może i płakała — bardzo często, dawała upust smutkowi, który poruszał się w jej żyłach równie prędko i gęsto co krew — ale zwrócenie jej na to uwagi, powiedzenie, że znowu, w dodatku przez obcego bądź co bądź (dalej miała wątpliwości, czy człowiek ten po prostu nie przywłaszczył sobie tożsamości zmarłego przestępcy) człowieka sprawiło, że zakopana głęboko duma zabolała nagle, a Maria zacisnęła usta w wąską kreskę. Na dosłownie ułamek sekundy, wyjątkowo zmieszana, po czym pokręciła krótko głową na boki z niezadowoleniem wypisanym na twarzy.
— Humpf — równie niewesołe westchnienie stało się chwilowo jedyną reakcją panny Multon na pytanie. Oczywiście, że nie przyzna się, że była tego bardzo blisko, że niemiłe kobiety prawdopodobnie już na zawsze zniszczyły jej wizję i obraz Plymouth i że najchętniej wróciłaby do swojej chatki, z tą nieszczęsną puszką, którą dalej trzymała w dłoniach. Mogłaby powiedzieć to wszystko, gdyby miała w sobie więcej odwagi, więcej pewności, animuszu, może trochę więcej czasu. Ale nie mogła na to liczyć, nie dzisiaj.
Nie wtedy, gdy blondyn powiedział, że to nie jego dziecko.
— Co pan mówi... — zaczęła cicho, nie dając wiary jego słowom. Dziewczynka była do niego (i do niej, choć nie zauważyła od razu podobieństwa) bardzo podobna, nie było mowy o przypadku. — Przecież to skóra zdjęta z pana... — dodała, zastanawiając się intensywnie nad sposobem uspokojenia dziewczynki. Nachyliła się nad nią raz jeszcze, chcąc objąć ją drugą ręką, tą, która wciąż trzymała puszkę, ale wtedy dziewczynka w swoim płaczu kichnęła obficie, obsmarkując puszkę i przy okazji trochę siebie.
Nie zraziło to jednak Marii. Dwa dni wcześniej sprzątała ślady krwi i śmierci ze szpitala w Warwick, spędziła lata w stajni, nie była byle delikatną panienką. Ostrożnie odstawiła puszkę na ziemię, po czym sięgnęła do kieszeni swej sukienki, by wyciągnąć z niej haftowaną chustkę, którą najpierw otarła buzię dziewczynki, a później przystawiła jej do nosa.
— Już, już, skarbeńku. Tatuś i mamusia tylko żartowali — szepnęła, dalej podtrzymując szeroki uśmiech. Mówiła na tyle cicho, by pozostali przechodnie nie mogli tego posłyszeć, lecz Michael był wystarczająco uważny, by wychwycić słowa, albo przynajmniej ich sens. Maria spojrzała na niego z dołu — nie przemówią dziecku do rozsądku, musieli przez moment zagrać rodzinę. Do czasu odnalezienia tej właściwej.
Dziewczynka natomiast wydmuchała głośno nos w chusteczkę Multon, a w dużych oczach na moment zajaśniał spokój. Maluch wciąż wyglądał, jakby miał się za chwilę rozpłakać, ale przynajmniej przez moment panowali nad sytuacją. Gdy dziewczynka wydmuchała nos, Maria ostrożnie starła śluz z dziwnej puszki, po czym złożyła chustkę najstaranniej, jak mogła. Dziewczynka chwyciła ją za prawą rękę, wiodącą, nie chciała próbować rzucać zaklęcia, nawet tak prostego jak Evanesco lewą ręką.
— Kota? — powtórzyła po Michaelu, posyłając mu zupełnie rozkojarzone spojrzenie. Skąd przyszło mu do głowy, że Maria może mieć kota? Lubiła zwierzęta, owszem, ale nigdy żaden kocur nie kręcił się wokół Okruszka, nie mógł więc zauważyć go po drodze... Nie skojarzyła oczywiście, że powodem przytoczenia akurat kociska była trzymana przez nią puszka, o której przeznaczeniu nie miała przecież pojęcia. — Tylko, że ja nie mam kota... — szepnęła, czując, że serce znów przyspiesza rytm, tym razem w panice. Spojrzała kontrolnie w dół, na dziewczynkę, która wtuliła policzek w szorstką dłoń Michaela, po czym dalej dość płaczliwie, choć znacznie już radośniej, zaszczerbiotała.
— Chcę, żeby tatuś mi coś opowiedział! Bo inaczej będę płakać! O tak! — i jak na zawołanie, znów otworzyła szeroko usta, wydzierając się w niebogłosy; łzy wielkie jak groch ciekły po jasnych policzkach, spływając po linii szczęki, na której znalazły się trzy niewielkie pieprzyki.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Budka z kawą [odnośnik]10.10.22 21:53
Ludzie potrafili pękać pod naporem jego spojrzenia, ale chyba zapomniał, że to nie przesłuchanie. Już nie. Tak w końcu zaczęła się ich znajomość i tak powinna się skończyć, Maria Multon miała zostać kartoteką w jego śledztwie - uwolniwszy się od ciężaru podejrzeń, by złożyć zeznania skazujące człowieka na śmierć. Ale tkwiła przed nim, już nie nazwisko, a żywa osoba z krwi i kości, z wysychającymi oczyma i wydętymi policzkami. Przypominająca mu cichym westchnieniem, że przekroczył granicę taktu - i rozczulająca zabawna w tym niezadowoleniu.
Uśmiechnął się blado, z czystej przekory. Jestem uznany za martwego, od jakiegoś czasu mam gdzieś granice taktu - wytknąłby jej chętnie, ale zakłuła go świadomość, że miała rację. Od miesięcy nie rozmawiał z nikim nieznajomym, nie w kontekście niedotyczącym pracy lub psychoterapii. Powoli dziczał na tej wojnie, tracąc wrażliwość niezbędną do rozmów z dziewczętami młodszymi od Kerstin.
-Kawy? - zaproponował, wyciągając do połowy dopity kubeczek w jej stronę. Kawa zawsze pocieszała, nawet wstrętna i mocna.
Uniósł brwi, gdy Maria brnęła w zaparte.
-Za kogo mnie masz...? - zmarszczył lekko brwi, ale tylko teatralnie. Na twarz wkradł się wilczy uśmiech rozbawienia, a zęby błysnęły i nozdrza zadrżały, gdy nachylił się lekko nad Marią. -...za głowę rodziny, czy poszukiwanego aurora? - zapytał konspiracyjnym szeptem, tak jakby podejrzenie - które w kwietniu wzbudziło w nim lodowaty gniew - zdawało mu się dzisiaj dobrym żartem.
-Wygląda jak ty - to twoja dowcipna siostra? - odgryzł się z żartobliwym wyrzutem, bo wywnioskował już, że dziewczęta nie są spokrewnione. Na moment zapadła cisza, bachor przestał wreszcie szlochać, chyba kobieca ręka naprawdę działa cuda. Mike spróbował cofnąć swoją dłoń, ale wtem dziewczynka przytuliła się (!) do jego ręki - a on zamarł, wyraźnie zdumiony. Tak, jakby zupełnie odwykł od podobnych gestów.
-Eee... - zaprotestował, jaki tam z niego gawędziarz? -Ale... kot... - bąknął desperacko, jakby oczekiwał, że każda mała dziewczynka powinna lubić koty. -To kocia karma. Kupiłbym ją dla swojego, masz ją stąd? - dodał przytomnie, marszcząc z wyrzutem brwi, gdy Maria nie dotrzymała mu kroku w chytrym planie odwrócenia dziecięcej uwagi. Szybko łączył fakty w całość, jak na śledztwie, aż przez mgłę zakłopotania dotarło do niego, że... -Ktoś cię oszukał i sprzedał to jako jedzenie? - czyli dlatego płakała!
Dziewczynka rozdarła się, a on pokręcił głową w narastającej panice.
-Już, już! Opowiem! Przejdźmy się, co? - zaproponował, chcąc znaleźć się dalej od natrętnego tłumu. Lekko pociągnął dziewczynkę za dłoń, a ona - całkiem mocno, jak na drobne dziecko - pociągnęła Marię.
-Była sobie dziewczynka, która wybrała się na samotny spacer po lesie. - zaczął, postanawiając improwizować. -Usłyszała w oddali wycie wilków i puściła się dalej biegiem, bo babcia zawsze ostrzegała ją przed wilkami. Po drodze zgubiła czerwoną pelerynę, ale dotarła bezpiecznie do domu babci, która... - zawahał się, a potem kontynuował, przechylając głowę i zerkając na Marię. -...piła herbatę z myśliwym. Oto czystokrwisty lord, doskonała partia. - zażartował piskliwym głosem, choć oczy miał puste, poważne. -Ale lord okazał się czarnoksiężnikiem o czarnym sercu, a pościel w domu babci okazała się czerwona. - spojrzał przeciągle na Marię, wiedząc, że dziewczynka nie zrozumie. -Wtem coś zachrobotało u drzwi - to wilk znalazł czerwoną pelerynę i wywęszywszy trop dziewczyny postanowił oddać zgubę. Kiedyś samemu był rycerzem i widział wszędzie dobro, ale zaufał niewłaściwej osobie i został przeklęty w wilka, naznaczony wiecznym głodem. Zjadł myśliwego-lorda i babcię też, bo jest wojna i nie chodzi się samemu po lasach - ani nie robi dowcipów nieznajomym. - zakończył, nie uściślając co się stało z dziewczyną i spoglądając na małą dziewczynkę bardzo surowo. -A teraz pomożemy ci poszukać rodziców, gdzie ostatnio ich widziałaś?



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Budka z kawą 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Budka z kawą [odnośnik]12.10.22 21:04
Tamten list nie został przez nią odebrany tak, chyba powinien. Stanowił raczej przypieczętowanie złożonej obietnicy. Maria nie chciała przecież myśleć o tym, że jej zeznania mogły pozbawić kogoś życia; pragnęła tylko sprawiedliwego ukarania, nie okrutnego, nie mściwego; bycie dobrym, posiadanie czystego serca nie oznaczało przecież dawania zgody na krzywdzenie siebie. Pewnie po jakimś czasie byłaby w stanie wybaczyć temu człowiekowi, gdyby tylko wyjaśnił jej swoje motywy, obiecał poprawę.
Nie miał ku temu okazji.
Okazję do rozmowy miał za to nie kto inny jak poszukiwany auror, który zaoferował jej łyka kawy. Maria zamrugała kilkukrotnie, wodząc wzrokiem między do połowy pełnym kubkiem trzymanym w wyciągniętej ręce, a twarzą tego mężczyzny. Ostatecznie, postępując wbrew wszelkiej logice, której uczone były (w szczególności przez matkę) dziewczęta mądrzejsze od Marii, skinęła głową, odbierając kubeczek. Jasne, choć noszące ślady ciężkiej pracy palce Multon musnęły w przejęciu kubka także dłoń Tonksa, podobnie jak wtedy, gdy ten oddawał jej różdżkę w centrum ciemnego pola, już po wszystkim. Nie marnując cennego czasu, przytknęła usta do krawędzi kubka, upijając z niego jeden łyk.
I owy jeden łyk wystarczył, by wzdrygnęła się porządnie, jednocześnie marszcząc nosek i zaciskając mocno powieki. Mocny dreszcz przeszedł przez całe jej ciało w reakcji na wybitną gorycz sprzedawanej kawy. Z nieciekawą miną, półotwartym jednym okiem oddała mężczyźnie kubek; jego zawartość prawdziwie elektryzowała, ale Maria nie sądziła, żeby poza dodaniem energii mogła dodać jeszcze coś pokroju dobrego humoru.
Jej twarz powróciła do swego typowego, odrobinę zmieszanego wyrazu, gdy mężczyzna nachylił się nad nią. Policzki prędko pokryły się różem, w odpowiedzi na przyspieszony rytm serca, pierwszą oznakę paniki, która poruszała instynkty ucieczki. Gotowa była w tej chwili (nawet siłą) odłączyć się od dziewczynki, a przez to także i od tego mężczyzny, ale ten zamiast szeptać coś okropnego, zażartował, co zupełnie zbiło Marię z tropu.
— Dzisiaj za głowę rodziny — nie sądziła, że kiedykolwiek słowa równie prowokujące, odpowiadające pięknym za nadobne będą w stanie uciec z jej ust. Wybrzmiały jednak niezwykle cicho, jakby ich wypowiedzenie kosztowało Marię naprawdę ogromną ilość siły, jakby powiedziała je bez grama powietrza w płucach. — I to nie jest moja siostra. One są ode mnie starsze — dodała zaraz, dalej szeptem, choć już nieco swobodniejszym, wymownie spoglądając na małą dziewczynkę przytuloną do ręki Michaela. Wydawał się tym wyjątkowo zaskoczony, a autentyczność jego gestów sprawiła, że Maria powoli zaczynała wierzyć, że to naprawdę mogło nie być jego dziecko, choć cała sytuacja dalej wydawała jej się skrajnie nieprawdopodobna.
Tak samo jak nieprawdopodobne zostało przeznaczenie dzierżonej przez nią cały czas puszki. Kocia karma? Zmarszczyła lekko brwi, oczekując, że Tonks powie jej zaraz, że to wyłącznie ż a r t, kiepski raczej, ale intuicja podpowiadała Marii, że mówił zupełnie szczerze.
— Myślałam, że to konserwa... — burknęła cicho, z wyrzutem spoglądając na puszkę, zupełnie tak, jakby to całe zamieszanie było winą przedmiotu właśnie. Propozycja odkupienia sprawiła jednak, że rozchmurzyła się natychmiastowo, podnosząc lekko głowę do góry. — Nie chcę pieniędzy. Chcę jajka albo mleko — oznajmiła zaskakująco pewnie, bowiem wreszcie mogła wypowiedzieć kwestie, które ćwiczyła przed spotkaniem z niezbyt przyjemną obsługą budki z kawą. Nie była przecież — a przynajmniej bardzo chciała nie być — byle głupią trzpiotką. Wiedziała, że teraz zdecydowanie większą wartość mają przedmioty, nie zaś pieniądze. Na kolejne pytanie pokręciła przecząco głową. Puszka wpadła jej przecież w dłonie na jednym z lokalnych targów w Gloucestershire. Prawdopodobnie łupem padła jakaś mugolska siedziba, a ktoś próbował zbić interes na wszystkim, co tylko tam znalazł.
Dziewczynka wydawała się uspokoić dokładnie w chwili, w której Michael zgodził się opowiedzieć historię. Zarówno ona, jak i Maria z ciekawością przyglądały się mężczyźnie, który w czasie ich wspólnego spaceru zaczął opowiadać historię, której domagała się mała. Gdy opowieść doszła do momentu herbatki babci i myśliwego Maria zmarszczyła lekko nosek, próbując spojrzeniem dać sygnał Michaelowi, żeby nie kontynuował. Coś tutaj było nie tak, brzmiało jak szydera z bajek dla dzieci, a dziewczynka bardzo prędko klapnęła na bruk promenady, ciągnąc za sobą (niezwykle wręcz mocno) także Michaela i Marię, którzy musieli bardzo mocno postarać się, żeby nie upaść obok małej. Marii sztuka ta się nie udała, upadła obok, lądując na prawej nodze, choć dalej z odrobiną niespodziewanej w tej sytuacji gracji. Z pewnością nie obędzie się bez siniaka, który wykwitnie na udzie.
— To nie jest śmieszne tato! Opowiem wszystko, gdy opowiesz mi ł a d n ą historię! — zawołała, chwilowo ignorując Marię. Zamiast tego wlepiła wciąż załzawione niebieskoszare oczy prosto w oczy Michaela, nadymając gniewnie wargi.

| ST utrzymania równowagi 98


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Budka z kawą [odnośnik]12.10.22 22:39
Gdyby Maria zaoferowała t a m t e m u wybaczenie, po tym jak wzdrygała się przed głosem Tonksa i przecierała miotłę po jego dotyku, chyba przypadkiem rzuciłby Lamino w niego w tej samej chwili, dla przykładu. Śmierć nie przynosiła mu ulgi, już dawno przekonał się, że targa nim gniew, którego nie da się ukoić i lepiej nawet nie próbować - ale na ludzką głupotę miał alergię.
Kawa zafalowała w papierowym kubku, gdy Maria niechcący dotknęła jego dłoni, niedotykajmnie.
Miał na tych dłoniach krew, niedawno.
Odwrócił wzrok, Maria wbiła spojrzenie w kubek, chłodny wiatr prędko starł wspomnienie dotyku. Świat wrócił do normy - na tyle prędko, że Mike znów odważył się zerknąć na Marysię i nie pożałował. Roześmiał się, głęboko, dźwięcznie. Tak, jak mógł się śmiać zanim jego świat dobiegł końca.
-Nie macie takiej kawy w rezerwacie? - rezerwacie podszył jakąś zimną drwiną, jakby wcale nie mówił o kolorowych wschodach słońca i malowniczych porankach wśród najniewinniejszych istot świata, a o jakimś zimnym przemyśle prowadzonym przez arystokratów z kijem w tyłku. Sam fakt gromadzenia dziewic na terenach lordów Parkinson wydawał mu się jakiś podejrzany.
Z pewną satysfakcją zauważył, jak prędko się zarumieniła - zaczynało do niego docierać, że była z natury płochliwa, ale nie mógł sobie odmówić kolejnej prowokacji. Nachylił głowę odrobinę niżej, czuł mocny i ciepły zapach kawy.
-Zatem powinniśmy zachowywać się jak rodzina, by nie dziwić gapiów? - rzucił lekko, choć jego zachowanie przeczyło słowom - robił do tej pory wszystko, by uchronić opinię Marii przed plotkami przechodniów, próbował też odprowadzić ją i dziecko z dala od zgiełku. Puścił jej perskie oko, rozbawienie go nie opuszczało - bawiło go, jak nie lubiła kawy, jak łatwo było ją zbić z tropu, i chyba cieszyło, jak rozmowa przybrała normalne tory pomimo wiszącego (dosłownie, w jego wspomnieniach) pomiędzy nimi widma okrutnego szmalcownika.
-Wybacz, mama jednak nie ma kota. - zwrócił się z rozbawieniem do dziewczynki, która wydawała się znudzona dyskusją o puszce wcale-nie-konserw. -Tutaj nie kupisz jajek, sprzedają tylko kawę lub papierosy. - uniósł brew, uświadamiając dziewczynie te fakty z niezbitą pewnością. Odkąd siedziba podziemnego Ministerstwa przeniosła się do Plymouth, znał to miasto od podszewki. -Ale ja mam jaja. - wypalił, w teorii imieniu Kerstin, aż zdał sobie sprawę jak zabrzmiały jako słowa i roześmiał się gromko z własnego niesmacznego dowcipu. -Bo wiesz, czym różnią się jajka od... - wyrwało mu się na fali rozbawienia, ale w połowie zdania odchrząknął i spoważniał, przypominając sobie, że rozmawia z panną z rezerwatu jednorożców. -Nieważne. Mam jajka na sprzedaż, ale maksymalnie pół tuzina. Jutro. W zamian za puszkę i przysługę. - zaproponował twardo, nie dając po sobie poznać, że propozycja jest spontaniczna. -Musi być krowie mleko i ile byś dała za kozie? - tą ofertę złożył mniej zdecydowanym tonem niż pierwszą, jajek mieli pod dostatkiem, mleko trudniej było dostać.
Z tymi słowami przeszedł do bajki - ponurej, bo życiowej, ostrzegawczej.
Dziewczynka upadła jednak na ziemię, bez ostrzeżenia i ciągnąc go za rękę zaskakująco mocno.
Zaparł się nogami i utrzymał równowagę.
Zmarszczył surowo brwi.
-To też nie jest śmieszne. Przeproś ją. - warknął na dziecko, nie przejmując się zupełnie tym, że zwraca się do małej identycznym tonem jak do przesłuchiwanych szmalcowników. Łzy pociekły po pyzatych policzkach, mała pociągnęła głośno nosem, a Mike się opamiętał.
-Dobrze, już dobrze. Opowiem, nie płacz! - burknął, dopijając kawę. Zupełnie niewychowawczo rzucił kubeczek na ziemię i nachylił się, by podać Marii rękę i pomóc jej wstać.
Do niej należała decyzja, czy pomoc przyjmie. Gdy wyciągał do niej dłoń, w stalowoniebieskich oczach zalśniło zresztą wahanie, ale szybko stłumił pierwszy instynkt.
-Dokończę tą bajkę. - zadecydował, wiedząc, że nie wymyśli niczego innego. -Wilk zjadł babcię i lorda, bo tylko tak mógł pomóc dziewczynie. - wyjaśnił. -Niektórzy władają pięknymi słowami, ale mają czarne serca - a inni mają dobre intencje, ale nie potrafią ich okazać inaczej niż walką, rozumiesz? Są ludzie, którzy są dobrzy z natury, a są tacy, którzy potrafią tylko gniewać się na zło. - próbował wytłumaczyć, utkwiwszy spojrzenie w dziewczynce.
Wzroku Marii unikał.
-Ale to był wilk, nie człowiek. - przypomniała mu mała, marszcząc nosek w identyczny sposób jak Maria po wypiciu kawy.
Zamrugał i przełknął ślinę. Powoli, tak jakby coś ścisnęło mu gardło.
-Kiedyś był człowiekiem, tak jak mówiłem. A niektóre dzikie zwierzęta da się może oswoić. - uściślił, spoglądając gdzieś w dal. Zmarszczył lekko brwi i powoli wypuścił powietrze z płuc.
Jak dać tej opowieści szczęśliwe zakończenie, przekuć ją w coś ł a d n e g o?
Westchnął, dziewczynki podobno lubią baśnie o miłości. Takiej, która nie zdarza się w prawdziwym życiu, bo nie istnieje.
-A dziewczyna miała czyste serce i dzięki temu widziała sercem, nie oczyma. Dlatego zobaczyła czarne serce tamtego lorda i dlatego wiedziała, że wilk nie chce jej skrzywdzić. Odeszli oboje, zostawiając za sobą tamtą chatkę i tamten las o gęstych drzewach. Poszli tam, gdzie widać jeszcze słońce, a w jego promieniach dziewczyna wyciągnęła dłoń by nieśmiało pogłaskać wilka i zdjęła z niego klątwę. Okazał się rycerzem, którego nazwisko znała, który wsławił się w królestwie bohaterskimi czynami, ale z powodu klątwy był uważany za zmarłego. A on odzyskał swoją pozycję i swój majątek, ale teraz znaczyły dla niego mniej, bo przez lata nie doświadczył dobra od nikogo, tylko od skromnej dziewczyny w czerwonej pelerynie. W podzięce zabrał dziewczynę do pięknego pałacu, w którym żyli długo i szczęśliwie. - dokończył, wbijając w małą wyczekujące spojrzenie i próbując zmusić usta do bladego, smutnego uśmiechu.






Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Budka z kawą 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Budka z kawą [odnośnik]15.10.22 18:29
Nigdy nie sądziła, że jej reakcje mogą być aż tak wyraźne, że doprowadzą kogoś do szczerego śmiechu. Pamiętała, dziś co prawda jak przez mgłę, jak niemal miesiąc wcześniej pierwszy raz w swoim życiu spróbowała alkoholu — a był to przecież tylko dyniowy poncz przyniesiony przez panią Cassandrę, jak mocny mógłby być, tak rzeczywiście? Takie żywe reakcje pokazywały tylko jak na dłoni, jak wiele wrażeń było jej jeszcze nieznanych, jak wiele doświadczeń miała jeszcze przed sobą — część z nich, jeżeli los jej podąży ścieżką, którą wymarzyła sobie na początku życia, pozostanie nietknięta już na zawsze, część z nich może stanie się jej udziałem już całkiem niedługo. Niezależenie od tego, prawda była taka, że Maria Multon była młodym dziewczęciem wychowanym w rozerwaniu między angielską bitwą o godne życie, życie naznaczone ciężką, fizyczną pracą oraz brak narzekania, a francuskim życiem w luksusach oferowanych przez Akademię Magii Beauxbatons. To samo dziewczę mogło przecież wzdrygać się przed smakiem mocnej, fusowej kawy, a także mocnego alkoholu, ale jednocześnie bez nawet najmniejszego drżenia popijać czerwone, słodkie wino z winnic południowej Francji i tęsknić za kolorowymi makaronikami, w szczególności tymi malinowymi i cytrynowymi, które poza słodyczą cukru i cierpkością owoców pozostawiały na jej języku drobinki zmielonych na pył migdałów.
— Rzadko kiedy piję kawę — odpowiedziała nie na zadane pytanie, jakby mógł się tego spodziewać Tonks, ale wciąż jeszcze w orbicie jego zainteresowania. Czy w jakiś sposób taki stan rzeczy mógł go zirytować? Powinien zdążyć się przyzwyczaić do tego, że przesłuchiwani przez niego ludzie czasami zbaczali z tematu, nie odpowiadając na pytania wprost, choć wydawało im się, że mówią dokładnie to, co pytający chciał od nich usłyszeć. — Jest za gorzka — dodała po chwili, wciąż walcząc ze sobą, by pozbyć się tego wrażenia, które kazało jej ściągnąć brwi do środka i usta wykrzywić (wraz z resztą twarzy) w zabawnym dla oka grymasie. Kolejny dreszcz wstrząsnął jej ciałem, ale całe to przedstawienie powiedziało Tonksowi najwyraźniej wystarczająco, co więcej, sprawiło mu swego rodzaju przyjemność. Maria musiała co prawda powrócić do czystości swego smaku, pozbyć się jak najprędzej kawowych naleciałości z języka, by odciążyć swe myśli i uświadomić sobie, że przed chwilą, po raz pierwszy słyszała śmiech tego człowieka, że był on naprawdę szczery i prawie wdzięczny, że pierwszy raz widzi go nie śmiertelnie skupionego, nie z trudem przywołującego uśmiech na twarzy (wtedy, w lesie, zmęczyło go to do tego stopnia, że po czole pociekła mu kropla potu). Nie sądziła, że jeden łyk kawy i jej reakcja na nią mogła tyle zdziałać.
Kolejne pytanie, niemal prowokujące w niskim tembrze głosu potwierdziło tylko nieśmiałe przypuszczenia Marii — człowiek ten zdołał się jednak rozpogodzić, nie był tylko i wyłącznie ponurym duchem z plakatów, czarodziejem—służbistą, który uratował ją z nocnej opresji niemal księżyc temu. Był w stanie czuć; może tak samo intensywnie jak Maria, która — gdy tylko ich spojrzenia znów się spotkały, gdy był tak blisko, odruchowo przysunęła puszkę z kocią karmą do swej klatki piersiowej, zza której serce biło teraz prędko i mocno, a odstające lekko uszy zajęły się już w zupełności czerwienią. Jaki cel miało przesunięcie tej puszki? Miała chronić Marię przed Tonksem, a może Michaela przed Multon?
Nie musieli długo się zastanawiać. Maria nie zdążyła otworzyć ust, wydostać się choć połowicznie z zaskoczenia, które spłynęło na jej barki wraz z tym pytaniem, bowiem poczuła (wraz z Michaelem) mocne ciągnięcie z dołu. Oto dziewczynka znów dawała o sobie znać.
— Już jesteśmy rodziną — zaszczebiotała wesoło, spoglądając to na Michaela, to na Marię. — To tata — powiedziała z pełnią przekonania, ciągnąc Tonksa za rękę, aby później to samo zrobić z ręką blondynki. — A to mama — za chwilę jednak twarz jej spochmurniała, choć nie wyglądało na to, by szykowała się do płaczu. Bardziej, jak przeganianie nadchodzącej chmury złości. — I jak jeszcze raz powiecie, że to żart, to będę bardzo, bardzo zła! — oświadczenie zostało przypieczętowane dramatycznym tupnięciem nóżką.
Maria wcisnęła puszkę w zagłębienie lewej ręki, aby móc pogłaskać dziewczynkę po włosach, jeszcze raz.
— Pół tuzina to mało... — oznajmiła niepewnie, spoglądając na Michaela z dołu, z perspektywy dziewczynki, którą chciała uspokoić. Nie rozumiała, co działo się z tym dzieckiem, czemu było takie pyskate i czemu upodobało sobie akurat ich dwójkę na opiekunów, ale przyjęła już do wiadomości, że bywały na tym świecie rzeczy, których sens nigdy nie zostanie jej odkryty. Może tak było i tym razem? — Tuzin byłby wystarczający, jeżeli w grę wchodzi przysługa — dodała po chwili, zupełnie tak jakby żart o jajach przeleciał nad jej głową i nie został zrozumiany. Zresztą, dokładnie tak było. — A mleko... mleko chciałabym krowie, kozie nie jest mi do niczego potrzebne, tak jak kawa... — chodziło oczywiście o to, że nie lubiła koziego mleka, podobnie jak kawy. Oczywiście, dałaby radę przerobić je tak, żeby jej smakowało, ale kto to widział naleśniki z dodatkiem koziego mleka? — I... Co to za przysłu—
Nie zdążyła dokończyć, bowiem w tamtej chwili dziecko pociągnęło ją tak mocno, że zderzyła się z brukiem, którym wyłożona była promenada. Może dla Michaela zaskoczeniem było, że to zderzenie nie zakończyło się napływem kolejnych łez, Maria uważała je za zwyczajny zbieg okoliczności. Gdy przed oczami dostrzegła wyciągniętą w jej kierunku, pomocną dłoń, przez moment zastygła w zawahaniu. Nie trwało to jednak długo, może dwa uderzenia prędko bijącego serca, gdy wreszcie, choć dalej niepewnie, ułożyła swoją, drobną dłoń w tej należącej do mężczyzny i nie oczekując na podniesienie, sama dźwignęła się z ziemi, używając poniekąd Tonksa jako drążka do podciągnięcia się.
Prędko otrzepała spódnicę, słuchając kontynuacji opowieści.
Ta wydawała się być niezwykle ciekawa dla małej dziewczynki, na której twarzy ostatecznie zagościł zadowolony uśmiech. Jeszcze raz przyciągnęła swych rodziców ku sobie, tym razem zbaczając z promenady i wchodząc między drzewa znajdującego się nieopodal parku. Dopiero w pewnej odległości od skupisk ludzkich ściągnęła ich jeszcze bliżej, trzy twarze dzieliły milimetry od zetknięcia się policzkami, wszyscy musieli kucać.
— Bajka była ładna, mogę opowiedzieć rodzicom sekret... — oznajmiła tajemniczym tonem, wyczekująco spoglądając w oczy czarodziejów.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Budka z kawą [odnośnik]16.10.22 4:00
-Kawa pomaga na prawdziwe zmęczenie. - wyrwało mu się z lekkim przekąsem, tak jakby był nieświadom, że podobne słowa - wypływające z ust poważnego aurora - zupełnie lekceważyły ciężkie obowiązki, w które pracowita Maria wkładała przecież całe serce. Maria z kolei nie była świadoma, że on w jej wieku nie zaznał jeszcze prawdziwego wyczerpania, nawet w trakcie wymagającego kursu aurorskiego, że musiał przedefiniować własne podejście do zmęczenia, gdy co miesiąc budził się tak osłabiony, że pomimo wieloletniego naginania granic własnej wytrzymałości ledwo był w stanie się teleportować, że za fasadą zawodowego doświadczenia i poważnych stalowoniebieskich oczu kryły się blizny i podrażniona skóra i łamane kości, że czasem ta kawa była jedyną przyjemnością, na jaką pozwalał sobie w ciągu tygodnia, bo na nic innego w swoim mniemaniu nie zasługiwał. Dźwięczny śmiech złagodził zarówno protekcjonalny wydźwięk słów Tonksa, jak i smutek, który uparcie nie znikał z jego spojrzenia - nie pasując do tego człowieka, bowiem Michael nigdy nie miał tendencji do melancholii, ze smutkiem było mu nie po drodze i nie do twarzy, a żałość starał się przekuwać w złość.
Czasem ratował się humorem - coraz rzadziej, wojna uparcie ścierała uśmiech z jego twarzy, ale dzisiaj się udało. Maria wyglądała tak zabawnie, tak niewinnie - jakby doświadczała wszystkiego pierwszy raz, żywą ekspresją reagując nawet na nieco zbyt gorzki napój.
Uśmiechnął się pod nosem nawet do szczebiocącego dziecka. Przed chwilą wydawało się irytujące, ale w słowach o rodzinie było coś ujmującego.
-Mhm. Nigdy nie założymy własnych rodzin, ale skoro tak twierdzisz... - westchnął pojednawczo, choć jego uśmiech przybladł. W kwestii Marii sprawa wydawała się przesądzona i logiczna, wybrała karierę dla bezdzietnych panien. On - powinien już mieć żonę i dziecko, ale na jego dłoni nie dostrzegała obrączki, a podejście do dziewczynki zdradzało, że nie miał na co dzień z dziećmi do czynienia. -No spokojnie, tata i mama lubią sobie czasem pożartować. - dodał pojednawczo, najwyraźniej biorąc groźbę dziewczynki na poważnie. Rozejrzał się niespokojnie - choć odeszli już trochę od tłumku pod budką z kawą, to dziecięce wrzaski wciąż mogły przykuć uwagę gapiów.
-Wyglądam ci na handlarza jajami i mlekiem? - uniósł brwi, gdy oferta nie okazała się dla Marii wystarczająco dobra. -Tyle mam na wymianę, nie więcej. Możesz spróbować na placu głównym w Dolinie Godryka, we wtorki. - zaproponował ogólnikowo. Nie mógł zarządzać kurami za Kerrie, to siostra się nimi zajmowała i dysponowała jajami, zabranie jej całego tuzina wydawało się nieodpowiednie - ale naddatek sprzedawała w Dolinie, może kiedyś Marii uda się tam pojawić w obfity tydzień.
-Nieważne. Właściwie, zawdzięczasz mi cnotę i życie, nie będę prosił o przysługę za sześć jajek. - syknął do Marii szeptem, bo chyba nie spodobało mu się, że dopytuje. A może nie podobało mu się to, że zaledwie rano mijał na korytarzu tych ważniaków z Biura Propagandy, którym wydawało się, że wiedzą o świecie wszystko i że okropieństwa wojny da się zażegnać sztucznym uśmiechem. Że pomimo wszystkiego - pracy, pozycji, doświadczenia - wciąż był traktowany nieufnie, zarówno przez swoich, jak i młode dziewczyny. Wspomnienie o tym, w jaki sposób na niego patrzyła, jak błagała, by nic jej nie zrobił, wciąż pozostawało żywe - i nic nie mogło go wymazać, nawet to, że ostatecznie zdołał ją uspokoić i zbudowali tamtej nocy namiastkę zaufania. Nade wszystko nie chciał być w końcu traktowany jak p o t w ó r, a ostatnio zdarzało się to częściej niżby się spodziewał - bo wcale nie z powodu likantropii. A choć za radą magipsychiatry pozbył się (a raczej wyjął na przechowanie) wspomnień związanych z chorobą to zostawił jedno, którego nie chciał i nie powinien zapomnieć - kogoś, kto obiecywał mu zaufanie i uczucie, a przeraził się i wycofał po jednym plakacie. Po czymś takim lepiej było przestać ufać, pogodzić się z samotnością - a rodzinne gadki dziewczynki i zabawne towarzystwo Marii sprawiły, że Michael paradoksalnie poczuł się zbyt lekko, zbyt dobrze. Lepiej było się wycofać, zepsuć sobie nastrój na własnych warunkach - bo choć prawdopodobnie ani dziecka ani Marii nie zobaczy już nigdy więcej (gdy znajdą już rodziców małej), to i tak ilekroć było dobrze, tylekroć miał wrażenie, że lada moment wszystko się zepsuje. Nie powinien w ogóle proponować jej tego barteru ani szukać rozwiązania na łzy w zielonych oczach, zagalopował się.
Dziewczynce nie spodobało się chyba, że Tonks zwraca się szeptem do "mamy" - albo może wyczuła napięcie w jego tonie, pesymistyczne myśli odbite w mowie ciała. Gwałtowne pociągnięcie szybko rozkojarzyło Michaela, a widok Marii na ziemi - rozwiał chwilowo narastającą w nim nieufność, potrzebowała w końcu pomocy.
Ścisnął jej dłoń nieco mocniej niż zamierzał, pozwalając dziewczynie zaprzeć się o własną sylwetkę - a potem odruchowo potarł ręką o spodnie, jakby chcąc zmyć z siebie cudzy dotyk.
Zamrugał, spojrzenie uciekło na moment - gdzieś w dal, do nocnych koszmarów, w których nie był do końca sobą i był sparaliżowany niczym wrogowie po jego zaklęciach i siłą rzeczy pozwalał robić z sobą wszystko, a potem budził się pełen obrzydzenia i zawstydzenia.

Bajka pomogła oderwać się od tej gorzkiej codzienności. Jemu - i najwyraźniej dziecku też.
Na Marię nie patrzył, bajka była w końcu przeznaczona dla dziewczynki. I trochę bał się, że ktoś dorosły mógłby ją zrozumieć, przejrzeć fasadę pięknych słów, zorientować się, że auror wcale nie ma wyobraźni i podświadomie buduje opowieść na własnych kompleksach, zarazem nie wierząc w jej zakończenie. Choć chyba pragnął takiego zakończenia - dla Castora, dla wilkołaków poznanych w Zakonie, szczególnie dla tego, który dopiero rozważał przeniesienie się do Tyneham, bo pełnie spędzał w piwnicy i jadał śniadanie z żoną.
Kucnął posłusznie, chyba nie chcąc, by mała znów zaczęła szarpać biedną Marią.
-Jaki to sekret? - uśmiechnął się, mając nadzieję, że sekretem będzie odpowiedź na niezadane jeszcze na głos pytanie: gdzie znajdą prawdziwych opiekunów małej.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Budka z kawą 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Budka z kawą [odnośnik]19.10.22 20:11
Nie do końca wiedziała, co powinna myśleć o tym człowieku. Z jednej strony i bez nawet najmniejszej krzty wątpliwości, Michael Tonks był bohaterem. J e j bohaterem, nie musiał być tak postrzegany przez wszystkich, ale dla niej dokonał przecież niemożliwego — uratował życie, może w ostatnich jego sekundach. To dzięki niemu mogła tamtej nocy powrócić do domu, a później opowiedzieć swoją historię Elvirze, choć wspomnienia wciąż były żywe, a ich rekolekcja — przedziwnie chaotyczna. Ale to dzięki niemu mogła wziąć następny oddech, jakkolwiek słony od łez, jakkolwiek nabrany z ciężkim sercem. Powinna być mu za to wdzięczna i właśnie taka była; ale wciąż nie oznaczało to, że dała radę przymykać oczy na wszystkie jego złośliwości. Ta o prawdziwym zmęczeniu szarpnęła nią tylko trochę. Zarysowała raczej czysty dotychczas obraz tego człowieka, doprowadziła ją do lekkiego nadęcia policzków.
Ostatecznie przecież Maria nie narzekała na ciężar swej pracy. Lubiła wysiłek fizyczny, uważając, że do niego musiała być przeznaczona (wobec braku innych przymiotów, na przykład umysłowych), ale z drugiej strony nie chciała, żeby ktokolwiek myślał, że jej praca należała do prostych i przyjemnych. W społeczeństwie pokutowało przeświadczenie, że Maria i jej koleżanki były wyselekcjonowanymi dziewicami zajmującymi się całe dnie głaskaniem błyszczących koni, ale niewiele osób było w stanie pojąć ogrom pracy, który wypływał z takiego stanowiska. Dogonić rannego jednorożca nie było prosto, zwierzęta te były jednymi z najszybszymi na świecie, szybsze nawet od wilkołaków. Orientacja po lesie wymagała nie tylko uwagi, ale także umiejętności niezwykle cichego poruszania się po nim, tak by oszczędzić koniowatym niepotrzebnego stresu. W wielu aspektach — paradoksalnie — przypominało to opiekę nad niewinnym dzieckiem.
Nie miała jednak wiele czasu na wizualne okazanie swego niezadowolenia — mężczyzna zaraz próbował ukryć własny smutek (nie przystawał on do niego zupełnie, wychowana w smutku Maria wiedziała to chyba lepiej od każdego z mijających ich przechodniów i ich córki) za kurtyną śmiechu, chciała docenić jego starania. Uśmiechnęła się również — nieśmiało, wciąż nieśmiało, ale na moment znów skrzyżowali swe spojrzenia.
— Dlaczego nie założycie? — dziewczynka skupiła całość swojej uwagi na Michaelu i bardzo dobrze; w tym samym momencie Maria zamrugała bowiem kilkukrotnie, przerywając wydychanie powietrza, zupełnie tak, jakby ktoś uderzył ją z całej siły w brzuch. Pobladła jednocześnie, jakby objęta jakimś strachem i właściwie tak właśnie było. Kwestia dlaczego się bała była jednak zdecydowanie zbyt skomplikowana, zbyt złożona, by mogła być poruszona w tej jednej chwili. Niemniej jednak Tonks został w tej chwili swego rodzaju kotwicą, bezpieczną przystanią, m u r e m, za którym mogła skryć się dziewczyna, by nie musieć odpowiadać na niewygodne pytanie, przynajmniej nie teraz. — Widać, że się lubicie. Czegoś jeszcze trzeba do bycia rodzicem? — serce Marii zabiło wielokrotnie szybciej, ale wydawało się, jakby sama zastygła w nagłym bezruchu; tym, który podszyty był szokiem, który Michael widział czasami u ofiar, u przesłuchiwanych, którego wiele było w rozrytej wojną Anglii, ale który tak nie pasował do wesołej atmosfery promenady.
Chwilę zajęło jej powrócenie do zdrowych zmysłów. Westchnęła cicho, odgarniając jeden z dwóch warkoczy, w które związane były jej złote włosy na plecy.
— N—nie... Przepraszam... — szepnęła od razu, zwieszając głowę, a gdy tylko to zrobiła, dziewczynka odwróciła głowę ku niej właśnie, uśmiechając się szeroko, w sposób, który chyba miał ją uspokoić. Maria również zmusiła się do uśmiechu, choć gdyby mogła, chyba puściłaby wciąż lepką rączkę dziewczynki, by przytulić się do niej mocno, schować twarz w jej jasnych włosach, na moment nie widzieć świata, który zrobił się nagle zbyt głośny, zbyt jaskrawy, zbyt nieprzyjemny.
Wysyczane słowa były jak nóż, który przeciął powietrze między nimi. Maria wreszcie zatrzymała się w miejscu, dziewczynka zrobiła to samo, a jeżeli Michael chciał iść dalej, również musiał się zatrzymać. I czuć na sobie mógł wyłącznie rozmyte od łez, drżące spojrzenie szarozielonych oczu Marii, z których poza smutkiem, który obecny był w nich zawsze, wypływał jeszcze strach. Ten, którego zapach zdominował wiszącą wciąż w powietrzu woń mocnej kawy, strach pierwotny, zwierzęcy niemal, nieokiełznany w swojej formie. Michael czuł go już wielokrotnie, może przyzwyczaił się do tego zapachu, ale Maria nie znała go, potrafiła tylko zidentyfikować to, co działo się w środku, potężne ściśnięcie w żołądku i wszechogarniającą miękkość w nogach.
Nie odezwała się. Słowa bajki krążyły gdzieś obok, nieprzeznaczone przecież do niej, chyba chciała się na nich skupić, ale nie potrafiła zebrać rozbitych myśli. Obie dłonie drżały, choć widoczne było to przede wszystkim w tej, która wciąż trzymała przy ciele dziewczęcia puszkę. Pozwoliła poprowadzić się w kierunku drzew — miała jakikolwiek wybór? — Michael mógł widzieć w niej tę samą rezygnację, co wtedy w Rękawie, gdy nie wstawała z ziemi, gdy nie podnosiła się do ucieczki.
Dziewczynka spoglądała na nią kilkukrotnie, z troską, lecz nie odezwała się już ani razu, uwagę skupiając przede wszystkim na aurorze.
— Sekret jest taki, że... — przechyliła się bliżej Michaela, na moment ich nosy zetknęły się ze sobą i wtedy Michael mógł być pewien, że nie spoglądało na niego prawdziwe dziecko. Niezidentyfikowana kreatura uśmiechnęła się szeroko, a gdy cofnęła się, Michael mógł zobaczyć nienaturalnie duże oczy i poczuć jeszcze mocniej uczucie lepkości kumulujące się na ręce. Uścisk zelżał jednak, a po chwili rozległ się tylko początkowo dźwięczny śmiech — im dłużej jednak trwał, tym bardziej chrapliwy się robił. — Dał się tata zrobić na szaro! — zawołała dziwna istota, po czym rozmyła się przed ich oczami.
Tak po prostu. Pozostawiając Michaela i Marię na pastwę własnego towarzystwa.
Ale jedno było pewne — Maria nie czuła się najlepiej. Wciąż nie odzyskała wcześniejszych rumieńców i towarzyszącej jej przez kilka chwil werwy. Znów bardziej podobna była do przerażonej sarny, gotowej do poderwania się do ucieczki w każdej wolnej chwili.
— To ja... — zaczęła cicho, wiedząc, że to wszystko, co przed chwilą miało miejsce to dla niej na pewno za dużo. Przesunęła dłonią po trawie, chcąc pozbyć się tego nieprzyjemnego, lepkiego wrażenia pozostawionego po ich dziecku. — Ja... Już nie będę... Panu przeszkadzać, przepraszam... — dodała drżącym od smutku głosem, podnosząc się z klęczek, aby udać się w dalszą drogę; prawdopodobnie znowu na promenadę.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Budka z kawą [odnośnik]19.10.22 23:06
Skrzywił się lekko w odpowiedzi na pytanie zadane z dziecięcą bezpośredniością, ale właściwie spodziewał się takich zachowań - miał młodsze rodzeństwo, już z perspektywy ucznia Hogwartu widział, ile niuansów umyka małym dzieciom. Zerknął za to na Marię - i to na niej dłużej zatrzymał wzrok. Reakcja - skamienienie pasujące do przerażonej sarny, nie do zakłopotanej panny - wydawała się nieproporcjonalna w odpowiedzi na dziecięce żarty.
-Maria...? - spytał ostrożnie, kontrolnie, przeciągając odruchowo "a" i "iii", zwolnił bowiem głos, tak jak zwalniał tempo na stresujących przesłuchaniach. Ale i jego dziecko wytrąciło z równowagi, widać, że się lubicie? Zamrugał, niechętnie odrywając wzrok od Marii i spoglądając na małą, trochę rozkojarzony, trochę zaskoczony.
Nie zareagował jednak w taki sposób jak Maria Multon - zaskoczenie nie przerodziło się w znieruchomienie, ani nawet w złość. Zamiast tego roześmiał się miękko, nieco wbrew sobie, ale zgodnie z dziecięcą logiką. A może i nie wbrew sobie, bo zrobiło się trochę cieplej - bo uświadomił sobie, że nieznajome dziecko, patrzące na świat czysto i jasno, może wierzyć, że on, Michael Tonks, auror i wilkołak i rebeliant, kogoś tak po prostu lubi.
-A co byś powiedziała dwóm przyjaciółkom, które się lubią? To przecież nie wszystko, co potrzebne do założenia rodziny. - wyjaśnił, nachylając się do małej. -Zdradzić ci sekret? - oczy błysnęły żartobliwie. -Często to rodzice aranżują dzieciom małżeństwa i wtedy biorą pod uwagę wielkość gospodarstw domowych, ilość ważnych przyjaciół, ile kto ma kur, i tak dalej. Ale ja jestem już za stary, a Maria nie może mieć rodziny żeby móc opiekować się jednorożcami, a ty jesteś za mała, więc nasi rodzice nic nam nie każą. - wytłumaczył, jak na sytuację bardzo szczegółowo. "Jednorożce" wyrwały się z jego gardła z lekkim przekąsem, ale zdołał utrzymać na twarzy szeroki uśmiech, tchnąć zapomniane ciepło w ton głosu. Podniósł wzrok, jakby chcąc sprawdzić czy Maria chce coś dodać - i umknąć spojrzeniem przed protestami dziecka, że to oni są jej rodzicami - ale Maria nadal stała nieobecnie, blada i smutna. Nawet jej głos brzmiał smutno i choć może ona przywykła do tego smutku, choć może nie umiała się z niego otrząsnąć, to Mike widział go całkiem wyraźnie. I prawdę mówiąc nie rozumiał, czemu dla jednorożców liczy się cnota, a nie szczęście.
I w jakiś sposób rozumiał, jak to jest zamknąć się w wieku osiemnastu-dziewiętnastu lat w złotej klatce prestiżu i wymagań. Biuro Aurorów też wydawało się złotym biletem, windą do nieba. Nauczyli go zabijać, ale nikt nie nauczył go kochać, nie było nawet na to czasu. Dopiero, gdy kolegom stuknęła trzydziestka i zaczęli brać śluby, Mike zorientował się, że może problem jest w nim, nie w pracy - ale on zawsze bardzo poważnie podchodził do swojej pracy.
Na policzki wpełzły rumieńce wstydu - jak on by się czuł, gdyby Szef Biura Aurorów wytknął mu, że zawdzięcza mu życie?
-Nie przeprasza... - wyrwało mu się, z cichą, smutną prośbą - nieświadomie imitował teraz łagodniejszy sposób bycia swojego młodego protegowanego.
Ale Maria milczała i coś, może wstyd, a może duma, kazało mu urwać w pół słowa. A może strach, wyczuwalny wyraźnie, może łzy.
-Cholera, nie płacz znowu! - warknął, bo potrafił tylko walczyć, nie mówić. Zreflektował się, zerknął kontrolnie na dziecko, posłał małej nerwowy uśmiech.
-Gdzie teraz chcesz iść? - zapytał przymilnie, rozumiejąc własny błąd.
Nachylił się posłusznie, może nawet lepiej, że chwilę postoją - ale choć słowa o dowcipie byłyby zrozumiałe i wzbudziłyby nawet śmiech, to równocześnie stało się coś nieoczekiwanego. Mike rozszerzył oczy, próbując wyszarpnąć rękę - teraz on instynktownie przestraszył się nieznanej kreatury - ale dziecko-nie-dziecko było l e p k i e i uparte.
-Czeka... - zawołał, próbując stawić temu czemuś czoła, zrozumieć choćby, czym jest.
Ale zniknęło.
-Niech to szlag! - syknął pod nosem z taką złością, że Maria mogła aż podskoczyć. Zawiódł, znowu zawiódł. Dał się zaskoczyć, podejść, przechytrzyć. W dodatku naraził młodą dziewczynę, wlokąc ją za sobą i tym stworem przez kilka uliczek w Plymouth.
Otrzepał rękę, gorączkowo sięgając po różdżkę.
-Festivo! - szepnął gniewnie, chcąc sprawdzić, czy t o nie była jakaś pułapka utkana z czarnej magii, czy jej drobiny nie pozostały w tej lepkiej substancji ani na nim ani na Marii.
Powiódł wzrokiem po ziemi, po własnych dłoniach, po jej drobnych dłoniach.
Czysto.
-Czysto. - wydyszał z ulgą, tak jakby mogła go zrozumieć.
-Przepraszam. To... nie wiem co to... - potarł czoło czystą dłonią, a potem wyciągnął ją do Marii, chcąc znowu pomóc jej wstać z klęczek. Cała drżała, albo to świat drżał od obecności nienaturalnej magii, a jej oczy znów zdawały się mokre, może zawsze były.
-N..nie, czekaj. - głos zabrzmiał pewnie, jak rozkaz. Odchrząknął, usiłując na powrót tchnąć weń miękkość, na którą zdobył się przy dziecku - ale bez skutecznie. -Pomogłaś mi z nią...z tym... - zaczął ochryple. -Znam Plymouth, nadal szukasz tego mleka? Mogę pomóc. - zaoferował, grając chyba na czas - albo autentycznie chcąc rozwiązać choć jedną przyczynę jej smutku.
-Nie bój się. - mnie.

rzut



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Budka z kawą 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Budka z kawą [odnośnik]21.10.22 20:49
Świat na moment zwolnił zupełnie, ale przecież w każdej chwili mógł przyspieszyć — Maria nie miała jeszcze doświadczenia, które nakazywałoby jej być czujną w każdym momencie. Była przecież młodą dziewczyną — za dwa miesiące świętować będzie dziewiętnaste urodziny, Michael był przy tym, jak pierwszy raz w swoim życiu zetknęła się z okrucieństwem; może nie tyle samej wojny, ale okrucieństwem w ogóle. Wśród jednorożców i klosza, pod którym zamykała ją dotychczas rodzina i szkoła nie było miejsca na bycie okrutnym.
Wyjątkiem były historie o okrucieństwie, którymi Maria nasiąkła tak mocno, że w chwili, w której niemal przydarzyło się jej samej — wszystkie powróciły do niej z mocą, której nabrały przez lata życia w jej podświadomości. Skrępowały dłonie, nogi, zacisnęły na szyi pętlę, która nie pozwalała oddychać, wprawiała ją w jeszcze większą panikę. Ojciec zadbał w końcu o to, by mężczyźni byli dla niej odpowiednio straszni, podobnie jak wizja założenia rodziny. Pięknie było o niej fantazjować — zastanawiać się, co by było gdyby. Książki, te angielskie i francuskie rozbudziły w delikatnym, dziewczęcym sercu pragnienie sięgnięcia po to, co opisywane było jako szczyt kobiecego szczęścia — bycie żoną i matką opisywano przecież jako najpiękniejsze, co mogło spotkać dziewczęta takie jak ona. Bogaci wychodzili za mąż dla wpływów, biedni zaś — z miłości.
Nie wszyscy mężczyźni byli przecież straszni — pan Laurence, który zjawił się w rezerwacie dzień wcześniej, był tak potrzebujący, że prędko poruszył serce Marii, która nie zawahała się mu pomóc. Iana znała już trochę, wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy, łączyła ich miłość do sportu. Michael, choć potrafił bywać straszny, miał rację — zawdzięczała mu cnotę, chyba nawet życie, w jej oczach stał się bohaterem, a takich nie można było się bać, choćby gazety ogłaszały, że już nie żyją.
Ten sam człowiek, który w zbiorowej pamięci miał być martwy, śmiał się teraz do dziecka, żywy jak nigdy i było w tym śmiechu coś naprawdę miłego, szczerego.
To ten śmiech pozwolił jej się skupić raz jeszcze, dotarły do niej słowa, te o starości i jednorożcach, a wtedy westchnęła cicho, klatka piersiowa uniosła się o kilka centymetrów i opadła raz jeszcze, tak, mam jeszcze jednorożce, nie jestem sama... Z nimi nigdy nie będę...
— Przyjaciółkom... powiedziałabym, by znalazły sobie mężów, którzy są braćmi! — odparła dziewczynka, przez moment zatrzymując się zupełnie w głębokim zamyśleniu. Jednak miała nadzieję, że nie zawiodła aurora swoją odpowiedzią, spiesząc chwilę później z wyjaśnieniem. Maria, wciąż blada i milcząca przysłuchiwała się jej słowom z rosnącym zdziwieniem, ale zdziwienie było chyba lepsze od strachu, choć nie mogło w zupełności przykryć toczącego ją smutku. — I wtedy mogłyby być ze sobą już zawsze i byłyby rodziną — wojna zmuszała rodziny do jednoczenia się w jednym miejscu, zdarzało się, że jedną izbę zajmowało nawet siedem osób, taki scenariusz faktycznie mógł mieć jakiś sens, przynajmniej w uproszczonym dzięki dziecięcej wyobraźni świecie.
Uwaga Marii zwróciła się ponownie ku Tonksowi, gdy próbował poprosić ją, by nie płakała. Napięta do tej pory sylwetka rozluźniła się nieco, w szarozielonych oczach zaiskrzył zalążek obietnicy, postaram się, lecz wystarczyło niespodziewane warknięcie, by wszystko wróciło do wcześniejszego kształtu, spomiędzy trzęsących się, pełnych warg Marii wydostało się płaczliwe jęknięcie, alarmujące dziewczynkę. Ta wtuliła się w nogę Marii, szarpiąc za dłoń Michaela niemalże karcąco. Gdy spojrzał na małą, ta miała poważnie zmarszczone brwi i nos, najwyraźniej wyjątkowo niezadowolona z postawy taty. Całe szczęście, nie wyglądało, jakby miała się rozpłakać.
Później wszystko wydawało się dziać jednocześnie. Dziecko zniknęło, tak po prostu, pozostawiając Michaela ze świadomością, że nie było prawdziwym dzieckiem, Marię zaś bez żadnej wskazówki, co właściwie miało tutaj miejsce. Zgodnie z przewidywaniami Multon drgnęła gwałtownie, zasłoniwszy dłońmi twarz, chciała przecież jak najszybciej udać się do jakiegoś innego, bezpiecznego miejsca. Pewnie do domu. Tam... Tam przecież nikomu by nie zawadzała, prawda? Nikt nie byłby na nią zły, nikomu nie przeszkadzałyby jej łzy.
Wstrzymała oddech, oczekując rozwoju sytuacji, na którą nie miała nawet najmniejszego wpływu — oddała go przecież w zupełności zdenerwowanemu mężczyźnie i dopiero gdy oznajmił, że w istocie było czysto, cokolwiek mogło to oznaczyć, powoli rozszerzyła palce dłoni przylegających do twarzy, załzawione oczy przesunęły się niemal bezwiednie po otoczeniu. Patrzyła, ale najwyraźniej nie chciała widzieć niczego poza wyciągniętą w jej stronę ręką.
Tym razem nie złapała jej we własną, ale pozwoliła sobie pomóc, jakimś cudem stanęła na drżących nogach, opanuj się Marysiu, musisz wrócić do domu, jesteś głupiutka, ale silna.
— T—to nic... — wyszeptała, bowiem nawet jeżeli tamto nie było dzieckiem, choć nie została w tę sytuację wplątana za swoją zgodą, chyba nie potrafiłaby przejść obojętnie obok podobnej sceny. Powoli opuściła drżące dłonie, skupiając się teraz na wygładzeniu materiału trochę poturbowanej tymi upadkami spódnicy. Otrzepała ją z brudu i kurzu, odnajdując w tym choć odrobinę spokoju. — Ja... Już nie potrzebuję mleka, dziękuję... — szepnęła przez zaciśnięte gardło. Nie chciała, by Tonks czuł się zmuszony do czegokolwiek, nawet do pomocy w znalezieniu nabiału. Pomoc z dzieckiem nie ważyła tyle samo co uratowanie życia, ale wydawało się, że blondyn uważał, że właśnie był jej coś winien.
A to ona miała zaciągnięty u niego dług wdzięczności.
— Nie boję się... — dodała po chwili, Michael czuł, że to kłamstwo; nie musiał skupiać się na pełnej nerwów mowie ciała Marii, wystarczył charakterystyczny, choć ulatniający się powoli zapach strachu w powietrzu.
Nagle przed aurorskim nosem pojawiła się puszka kociej karmy.
— Niech pan to weźmie. Dla kotka — szepnęła, wyprostowane i wyciągnięte w górę ręce drżały jeszcze lekko, ale nie ze zmęczenia, wyłącznie z nerwów. — Oby... Oby mu zasmakowało...

| z/tx2


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Budka z kawą
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach