Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire
Szpital Asfodela, Warwick
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
Szpital Asfodela, Warwick
Budynek przed wojną pełnił rolę przytułku, który stopniowo, wobec rozpoczętych walk, przeobrażano w lazaret, a następnie, po stabilizacji sytuacji, w szpital stały. Jego nazwa wzięła się od pojedynczych pęków złotogłowia rosnącego przed jego murami. Usytuowany w centrum, w cieniu górującego nad Warwick zamku, kamienny budynek z zewnątrz nie wyróżnia się wobec architektury miasta, a o jego przeznaczeniu świadczy szyld zawieszony przed wejściem: pionowo ułożona różdżka skrzyżowana z poziomą kością, na tle krzyża barwy morskiej zieleni i na białym polu, bliźniacza do symbolu znanego ze szpitala św. Munga w stolicy. Budynek jest piętrowy, a nad gruntem prześwitują okna piwnic. Po pokonaniu progu rozbrzmiewa przyjemny dźwięk dzwonka wietrznego, który alarmuje jedną z dwóch uzdrowicielek obecnych na miejscu. Szpital nie jest duży, ale zdaje się spełniać potrzeby mieszkańców miasteczka. Sprowadza się do niego także rannych z terenów hrabstwa, ze szczególnym naciskiem na rannych w trakcie walk.
Choć bardzo chciała, aby wypowiedziana przez nią inkantacja połączyła się z krążącą we krwi magią, ciało zadziałało samo. Spodziewawszy się nadchodzącej porażki Maria zacisnęła mocno powieki, zazgrzytała nawet zębami, za punkt honoru stawiając sobie, aby nawet nie pisnąć, nieważne jak mocne byłoby ugryzienie. Nie chciała przecież pokazać — w pierwszej prawdziwie ciężkiej próbie charakteru przed panią Cassandrą — że była byle beksą. Może nią była, może częściej poddawała się, niż walczyła, ale teraz nie chodziło tylko o nią. Chodziło o małą Sally, jej tatę, panią Cassandrę, wszystkich ludzi w szpitalu. Trzeba było odpędzić to coś, czymkolwiek ono nie było.
Ostatnie, co było jej dane zobaczyć, to czerwień ślepi na tle czerni absolutnej, zupełnej, zasłaniającej wszystko inne. I choć spodziewała się ugryzienia, może chociaż uderzenia, to nie nadeszło. Został tylko gorąc pod palcami, gdy różdżka usłuchała desperackiej próby uwolnienia obronnej magii, przerażający warkot i...
Zdezorientowana otworzyła jedno oko. Czuła bijące szaleńczo serce, adrenalinę płynącą we krwi, niemalże otumaniającą ją, powstrzymującą przed popadnięciem w zupełną panikę. Wszystko, co miało miejsce do tej pory wydawało jej się tak samo logiczne, jak koszmarne sny nachodzące umysł po nocach. Nie było wszak brytana, albo tak jej się wydawało, gdy cienie nie zdążyły uformować się na nowo. Przestąpiła krok do przodu, jakby płynęła na fali udanego manewru, gotowa do kolejnej próby ataku, gdy zaklęcie pani Cassandry (zaklęcie, którego Maria nigdy nie uznawała za pojedynkowe) sprawiło, że pokój wypełnił się nienaturalną jasnością, która wyraźnie nie spodobała się temu... czemuś. Dzieła dopełniło zaklęcie ojca, jakie szczęście, że jemu się udało.
Wydawać by się mogło, że to koniec. Jednak ciemność, na tle jasności rzucała się w oczy zbyt mocno — nawet te przymrużone przez Marię, nieprzyzwyczajone do nagłego światła. Obserwowała więc ruchy cienia, gotowa na finalne rozmycie go zaklęciem, ale ta wydawała się być niemalże ludzko uparta. Owinęła się wokół kostek dziewczęcia, które natychmiast pochyliło się do przodu, opierając drżące dłonie (w tym jedną, wciąż trzymającą różdżkę) na udach, tuż nad kolanami. Oddychała ciężko, blada, drżąca, z wysuszonymi wargami. Ale spojrzenie, choć rozmyte od mrużenia oczu i ogarniającej ją słabości, sunęło za ciemnymi smugami, tak długo, aż nie poczęły znikać pod łóżkiem.
Nie wiedziała, czy szloch, który dobiegał do jej uszu był prawdziwy — czy może stanowił kolejną sztuczkę tej dziwnej, przerażającej mocy. Logika podpowiadała ostrożność, ale serce natychmiast pociągnęło ją za Cassandrę, dosłownie. Kucnęła o krok od niej, nie chcąc przeszkadzać w czymkolwiek, co zamierzała zrobić, lecz być wystarczająco blisko, aby pomóc. Gdy ostatnio widziała dziewczynkę, ta nie mogła się samodzielnie poruszyć. W jaki sposób znalazła się pod łóżkiem? Dokąd zniknął cień? Nie przypominała sobie, by deski szpitala były dziurawe, ale myśli poczęły biec swoim rytmem, składając się w historię, w którą ciężko było uwierzyć.
Pozostała w kuckach do czasu, aż Cassandra nie skinęła na nią znacząco głową. Nie musiała mówić więcej — znajdująca się za nimi kula, a raczej jej zawartość były przerażające, nawet jeżeli na ten moment nic im nie groziło. Podniosła się więc, tak prędko jak tylko mogła, po czym ściągnęła białe prześcieradło z sąsiedniego, pustego łóżka. Zarzuciła je na kulę, pragnąc przykryć ją w całości, albo przynajmniej zdecydowanej części. Najlepiej byłoby oczywiście wyprowadzić ją z pomieszczenia, ale Multon nie była pewna, czy nie naruszy to jej konstrukcji albo magii, która zapewniała im bezpieczeństwo. Tym razem postanowiła skorzystać ze swojej wiedzy dotyczącej krawiectwa i materiałów. Biel wszak wzmacniała poczucie jasności, a jeżeli lumos maxima zadziałało na tamten cień, może osłabi i to, co zostało zamknięte w kuli.
Dopiero gdy była pewna, że potwór został zasłonięty przynajmniej częściowo, podeszła do ojca dziewczynki.
— Jak się pan czuje? Coś panu dolega? — spytała miękko, starając się samodzielnie, oczywiście w sposób skrajnie uproszczony, ocenić jego stan. Ponadto pragnęła zająć go czymś innym, tak, aby rozbuchany ojcowski instynkt nie sprawił Sally krzywdy. Póki była pod opieką pani Cassandry, wszystko miało się ułożyć. Stanęła więc tak, aby możliwie zablokować mu drogę dotarcia do uzdrowicielki oraz... czarownicy, która pojawiła się w Szpitalu tak nagle, że mogła być tylko panią Moribund ze Śmiertelnego Nokturnu. Na kilka sekund odwróciła się przez ramię, chcąc przywitać się z Heather, chociaż w ograniczony okolicznościami sposób. Skinęła jej głową, nie chcąc przeszkadzać w dalszych poczynaniach kobiet. — Będzie lepiej, gdy pan usiądzie — oznajmiła, wracając uwagą do mężczyzny. Dłonią wskazała na najbliższe wolne łóżko, to z którego ściągnęła prześcieradło. I miała nadzieję, że człowiek ten nie będzie stawiał oporu.
Ostatnie, co było jej dane zobaczyć, to czerwień ślepi na tle czerni absolutnej, zupełnej, zasłaniającej wszystko inne. I choć spodziewała się ugryzienia, może chociaż uderzenia, to nie nadeszło. Został tylko gorąc pod palcami, gdy różdżka usłuchała desperackiej próby uwolnienia obronnej magii, przerażający warkot i...
Zdezorientowana otworzyła jedno oko. Czuła bijące szaleńczo serce, adrenalinę płynącą we krwi, niemalże otumaniającą ją, powstrzymującą przed popadnięciem w zupełną panikę. Wszystko, co miało miejsce do tej pory wydawało jej się tak samo logiczne, jak koszmarne sny nachodzące umysł po nocach. Nie było wszak brytana, albo tak jej się wydawało, gdy cienie nie zdążyły uformować się na nowo. Przestąpiła krok do przodu, jakby płynęła na fali udanego manewru, gotowa do kolejnej próby ataku, gdy zaklęcie pani Cassandry (zaklęcie, którego Maria nigdy nie uznawała za pojedynkowe) sprawiło, że pokój wypełnił się nienaturalną jasnością, która wyraźnie nie spodobała się temu... czemuś. Dzieła dopełniło zaklęcie ojca, jakie szczęście, że jemu się udało.
Wydawać by się mogło, że to koniec. Jednak ciemność, na tle jasności rzucała się w oczy zbyt mocno — nawet te przymrużone przez Marię, nieprzyzwyczajone do nagłego światła. Obserwowała więc ruchy cienia, gotowa na finalne rozmycie go zaklęciem, ale ta wydawała się być niemalże ludzko uparta. Owinęła się wokół kostek dziewczęcia, które natychmiast pochyliło się do przodu, opierając drżące dłonie (w tym jedną, wciąż trzymającą różdżkę) na udach, tuż nad kolanami. Oddychała ciężko, blada, drżąca, z wysuszonymi wargami. Ale spojrzenie, choć rozmyte od mrużenia oczu i ogarniającej ją słabości, sunęło za ciemnymi smugami, tak długo, aż nie poczęły znikać pod łóżkiem.
Nie wiedziała, czy szloch, który dobiegał do jej uszu był prawdziwy — czy może stanowił kolejną sztuczkę tej dziwnej, przerażającej mocy. Logika podpowiadała ostrożność, ale serce natychmiast pociągnęło ją za Cassandrę, dosłownie. Kucnęła o krok od niej, nie chcąc przeszkadzać w czymkolwiek, co zamierzała zrobić, lecz być wystarczająco blisko, aby pomóc. Gdy ostatnio widziała dziewczynkę, ta nie mogła się samodzielnie poruszyć. W jaki sposób znalazła się pod łóżkiem? Dokąd zniknął cień? Nie przypominała sobie, by deski szpitala były dziurawe, ale myśli poczęły biec swoim rytmem, składając się w historię, w którą ciężko było uwierzyć.
Pozostała w kuckach do czasu, aż Cassandra nie skinęła na nią znacząco głową. Nie musiała mówić więcej — znajdująca się za nimi kula, a raczej jej zawartość były przerażające, nawet jeżeli na ten moment nic im nie groziło. Podniosła się więc, tak prędko jak tylko mogła, po czym ściągnęła białe prześcieradło z sąsiedniego, pustego łóżka. Zarzuciła je na kulę, pragnąc przykryć ją w całości, albo przynajmniej zdecydowanej części. Najlepiej byłoby oczywiście wyprowadzić ją z pomieszczenia, ale Multon nie była pewna, czy nie naruszy to jej konstrukcji albo magii, która zapewniała im bezpieczeństwo. Tym razem postanowiła skorzystać ze swojej wiedzy dotyczącej krawiectwa i materiałów. Biel wszak wzmacniała poczucie jasności, a jeżeli lumos maxima zadziałało na tamten cień, może osłabi i to, co zostało zamknięte w kuli.
Dopiero gdy była pewna, że potwór został zasłonięty przynajmniej częściowo, podeszła do ojca dziewczynki.
— Jak się pan czuje? Coś panu dolega? — spytała miękko, starając się samodzielnie, oczywiście w sposób skrajnie uproszczony, ocenić jego stan. Ponadto pragnęła zająć go czymś innym, tak, aby rozbuchany ojcowski instynkt nie sprawił Sally krzywdy. Póki była pod opieką pani Cassandry, wszystko miało się ułożyć. Stanęła więc tak, aby możliwie zablokować mu drogę dotarcia do uzdrowicielki oraz... czarownicy, która pojawiła się w Szpitalu tak nagle, że mogła być tylko panią Moribund ze Śmiertelnego Nokturnu. Na kilka sekund odwróciła się przez ramię, chcąc przywitać się z Heather, chociaż w ograniczony okolicznościami sposób. Skinęła jej głową, nie chcąc przeszkadzać w dalszych poczynaniach kobiet. — Będzie lepiej, gdy pan usiądzie — oznajmiła, wracając uwagą do mężczyzny. Dłonią wskazała na najbliższe wolne łóżko, to z którego ściągnęła prześcieradło. I miała nadzieję, że człowiek ten nie będzie stawiał oporu.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nieprzenikniona czerń, jeszcze sekundę wcześniej wypełniająca pomieszczenie, zniknęła – jej obecność wydawała się jednak wciąż wyczuwalna, majacząca fantomowo na krawędzi pola widzenia, drażniąca zmysły niczym wychwytywany na podprogowym poziomie szept; mogło to być tylko wrażenie, echo, wspomnienie tak świeże, że nadal żywe – ale co do tego ani Maria ani Cassandra nie mogły mieć pewności.
Cassandra znalazła się przy łóżku jako pierwsza, a uniesione prześcieradło odsłoniło przed nią schowaną tam dziewczynkę. Jej szloch urwał się gwałtownie, a drobne ciało spięło się, nieruchomiejąc na moment. Dopiero po chwili Sally ostrożnie uniosła głowę, odwracając ją w stronę uzdrowicielki. Po paraliżu nie było śladu, a twarz dziecka – wcześniej nienaturalnie blada – teraz była czerwona i zapuchnięta. Jasne oczy zatrzymały się na wyciągniętej w jej stronę dłoni, nie ujęła jej od razu – decydując się na to po paru długich sekundach, powoli i niezdarnie wysuwając się spod łóżka. Jej palce, zaciśnięte na ręce Cassandry, wydały się uzdrowicielce zimne jak lód; zupełnie jakby dziewczynka bardzo długo przebywała na dworze, na mrozie. Wygramoliwszy się z kryjówki, stanęła jednak o własnych siłach na drżących nogach, a słysząc głos czarownicy, pokiwała głową. Uspokajające zaklęcie sprawiło, że jej oddech nieco się uspokoił, a ona sama odwróciła się w stronę ojca, jakby instynktownie odszukując go spojrzeniem. – Tato! – zawołała cicho, nieco piskliwie, głosem zachrypniętym od szlochu.
Mężczyzna, do którego podeszła Maria, tuż po zarzuceniu prześcieradła na lewitującą kulę, nie wyglądał na rannego ani potrzebującego pomocy; pobladła twarz zdradzała osłabienie, a dłoń przez cały czas zaciskała się kurczowo na różdżce, ale czarodziej stał pewnie na nogach. Dostrzegając zmierzającą w jego stronę dziewczynę, obdarzył ją jedynie przelotnym spojrzeniem, bo jego uwaga bardzo szybko skupiła się na córce. – Sally – wyrzucił z siebie na wydechu. Jego plecy oderwały się od ściany, spróbował zniwelować dystans dzielący go od dziecka, gdy na jego drodze znalazła się Maria; zatrzymał się na moment, wyraźnie nie chcąc jej staranować, ale z gestów dało się wyczytać pośpiech. – Proszę się odsunąć – zażądał; ton głosu tylko pozornie był uprzejmy, pomiędzy sylabami przelewał się lęk, troska i poirytowanie.
Heather, już zbliżając się do pomieszczenia, czuła emanującą z niego energię, choć w pierwszej chwili nie mogła być pewna, czy ta pochodziła z istoty uwięzionej w szklanej kuli, czy z innego źródła. Dopiero przekroczywszy próg mogła rozejrzeć się dokładniej, a wyczulone zmysły bez trudu wychwyciły obecność – przebywającą w pokoju oprócz Cassandry, Marii, nieznajomego mężczyzny i dziewczynki, choć nieokreślony byt musiał znajdować się właśnie w pobliżu tej ostatniej. Spoglądając na dziecko, Heather poczuła, jak na jej ciele jeżą się włosy – choć nie mogła do końca być pewna, dlaczego. Nie miała jednak wątpliwości co do tego, że to, co znajdowało się przy dziewczynce, a może w niej, nie było zwykłym duchem; jeśli ten kiedykolwiek należał do człowieka, to jego dusza musiała już dawno zostać zniekształcona i wypaczona, tak, że nie przypominała już ludzkiej. Było w niej coś starego, potężnego i złego; Heather wyczuwała zarówno gniew, jak i niezaspokojone pragnienie, tęsknotę, wołanie.
Dziewczynka, jakby wyczuwając jej obecność, oderwała wzrok od ojca, zatrzymując oczy na twarzy Heather – a ta przez ułamek sekundy nabrała dziwnej pewności, że studiowana przez nią istota wie, że jest obserwowana. A gdy w pomieszczeniu rozbrzmiało władcze: pokaż się, reakcja była natychmiastowa.
Cassandra, wciąż trzymając dziewczynkę za rękę, poczuła, jak ciało małej sztywnieje; drobne palce wypuściły ją z uścisku, oddech Sally momentalnie ucichł; usta zamarły w rozchylonej, jakby zaskoczonej pozie. Oczy, szeroko otwarte, zalały się czernią – zniknęły tęczówki i białka, pozostała jedynie otchłań, ciemna tak samo, jak mgła jeszcze przed chwilą sunąca po posadzce. A później – zbyt szybko, by ktokolwiek miał szansę zareagować – drobne ciało uniosło się w górę, szarpnięte niewidzialną siłą niczym marionetka zawisło półtora metra ponad posadzką. Jasne włosy dziewczynki rozsypały się na boki, jakby unosiły się w wodzie; ramiona rozłożyła szeroko, nóżki przylgnęły do siebie – a wielkie, czarne źrenice zatrzymały się wprost na Heather. – On sięga, sięga coraz dalej – przemówiło dziecko, a może: ktoś inny, bo wszyscy znajdujący się w pokoju usłyszeli jednocześnie dwa, nakładające się na siebie głosy; jeden cienki, z pewnością należący do Sally, i drugi: głębszy, obcy, nieludzki. – Bierze i pozostawia, ukrywa się i porzuca. Zimno.
– Sally! – krzyknął ojciec dziewczynki. Jego dłoń zacisnęła się na ramieniu Marii, spróbował odsunąć ją na bok; drugą rękę wyciągnął ku zawieszonemu w powietrzu nadgarstkowi córki, chcąc za niego chwycić. – Przerwijcie to natychmiast! Zabieram ją do domu – zadecydował, Maria mogła spróbować go zatrzymać – ale był zdeterminowany, żeby przerwać to, cokolwiek działo się z jego dzieckiem. Dziewczynka nie zareagowała na to w żaden sposób, jej usta nie przestały się poruszać.
– Zimno, nisko, niżej. W twierdzy przez kamiennych strażników bronionej, gdzie wraz z wierzchowcem w dół runął syn upodlonego rycerza. Jego ryk go prowadzi, tam czeka, zabija… – Podbity echem głos jakby się oddalił, słabnąc; po policzkach dziecka spłynęły czarne krople, takie same wypłynęły z jej nosa i uszu.
Cassandra znalazła się przy łóżku jako pierwsza, a uniesione prześcieradło odsłoniło przed nią schowaną tam dziewczynkę. Jej szloch urwał się gwałtownie, a drobne ciało spięło się, nieruchomiejąc na moment. Dopiero po chwili Sally ostrożnie uniosła głowę, odwracając ją w stronę uzdrowicielki. Po paraliżu nie było śladu, a twarz dziecka – wcześniej nienaturalnie blada – teraz była czerwona i zapuchnięta. Jasne oczy zatrzymały się na wyciągniętej w jej stronę dłoni, nie ujęła jej od razu – decydując się na to po paru długich sekundach, powoli i niezdarnie wysuwając się spod łóżka. Jej palce, zaciśnięte na ręce Cassandry, wydały się uzdrowicielce zimne jak lód; zupełnie jakby dziewczynka bardzo długo przebywała na dworze, na mrozie. Wygramoliwszy się z kryjówki, stanęła jednak o własnych siłach na drżących nogach, a słysząc głos czarownicy, pokiwała głową. Uspokajające zaklęcie sprawiło, że jej oddech nieco się uspokoił, a ona sama odwróciła się w stronę ojca, jakby instynktownie odszukując go spojrzeniem. – Tato! – zawołała cicho, nieco piskliwie, głosem zachrypniętym od szlochu.
Mężczyzna, do którego podeszła Maria, tuż po zarzuceniu prześcieradła na lewitującą kulę, nie wyglądał na rannego ani potrzebującego pomocy; pobladła twarz zdradzała osłabienie, a dłoń przez cały czas zaciskała się kurczowo na różdżce, ale czarodziej stał pewnie na nogach. Dostrzegając zmierzającą w jego stronę dziewczynę, obdarzył ją jedynie przelotnym spojrzeniem, bo jego uwaga bardzo szybko skupiła się na córce. – Sally – wyrzucił z siebie na wydechu. Jego plecy oderwały się od ściany, spróbował zniwelować dystans dzielący go od dziecka, gdy na jego drodze znalazła się Maria; zatrzymał się na moment, wyraźnie nie chcąc jej staranować, ale z gestów dało się wyczytać pośpiech. – Proszę się odsunąć – zażądał; ton głosu tylko pozornie był uprzejmy, pomiędzy sylabami przelewał się lęk, troska i poirytowanie.
Heather, już zbliżając się do pomieszczenia, czuła emanującą z niego energię, choć w pierwszej chwili nie mogła być pewna, czy ta pochodziła z istoty uwięzionej w szklanej kuli, czy z innego źródła. Dopiero przekroczywszy próg mogła rozejrzeć się dokładniej, a wyczulone zmysły bez trudu wychwyciły obecność – przebywającą w pokoju oprócz Cassandry, Marii, nieznajomego mężczyzny i dziewczynki, choć nieokreślony byt musiał znajdować się właśnie w pobliżu tej ostatniej. Spoglądając na dziecko, Heather poczuła, jak na jej ciele jeżą się włosy – choć nie mogła do końca być pewna, dlaczego. Nie miała jednak wątpliwości co do tego, że to, co znajdowało się przy dziewczynce, a może w niej, nie było zwykłym duchem; jeśli ten kiedykolwiek należał do człowieka, to jego dusza musiała już dawno zostać zniekształcona i wypaczona, tak, że nie przypominała już ludzkiej. Było w niej coś starego, potężnego i złego; Heather wyczuwała zarówno gniew, jak i niezaspokojone pragnienie, tęsknotę, wołanie.
Dziewczynka, jakby wyczuwając jej obecność, oderwała wzrok od ojca, zatrzymując oczy na twarzy Heather – a ta przez ułamek sekundy nabrała dziwnej pewności, że studiowana przez nią istota wie, że jest obserwowana. A gdy w pomieszczeniu rozbrzmiało władcze: pokaż się, reakcja była natychmiastowa.
Cassandra, wciąż trzymając dziewczynkę za rękę, poczuła, jak ciało małej sztywnieje; drobne palce wypuściły ją z uścisku, oddech Sally momentalnie ucichł; usta zamarły w rozchylonej, jakby zaskoczonej pozie. Oczy, szeroko otwarte, zalały się czernią – zniknęły tęczówki i białka, pozostała jedynie otchłań, ciemna tak samo, jak mgła jeszcze przed chwilą sunąca po posadzce. A później – zbyt szybko, by ktokolwiek miał szansę zareagować – drobne ciało uniosło się w górę, szarpnięte niewidzialną siłą niczym marionetka zawisło półtora metra ponad posadzką. Jasne włosy dziewczynki rozsypały się na boki, jakby unosiły się w wodzie; ramiona rozłożyła szeroko, nóżki przylgnęły do siebie – a wielkie, czarne źrenice zatrzymały się wprost na Heather. – On sięga, sięga coraz dalej – przemówiło dziecko, a może: ktoś inny, bo wszyscy znajdujący się w pokoju usłyszeli jednocześnie dwa, nakładające się na siebie głosy; jeden cienki, z pewnością należący do Sally, i drugi: głębszy, obcy, nieludzki. – Bierze i pozostawia, ukrywa się i porzuca. Zimno.
– Sally! – krzyknął ojciec dziewczynki. Jego dłoń zacisnęła się na ramieniu Marii, spróbował odsunąć ją na bok; drugą rękę wyciągnął ku zawieszonemu w powietrzu nadgarstkowi córki, chcąc za niego chwycić. – Przerwijcie to natychmiast! Zabieram ją do domu – zadecydował, Maria mogła spróbować go zatrzymać – ale był zdeterminowany, żeby przerwać to, cokolwiek działo się z jego dzieckiem. Dziewczynka nie zareagowała na to w żaden sposób, jej usta nie przestały się poruszać.
– Zimno, nisko, niżej. W twierdzy przez kamiennych strażników bronionej, gdzie wraz z wierzchowcem w dół runął syn upodlonego rycerza. Jego ryk go prowadzi, tam czeka, zabija… – Podbity echem głos jakby się oddalił, słabnąc; po policzkach dziecka spłynęły czarne krople, takie same wypłynęły z jej nosa i uszu.
Słowa Cassandry – o małej czarownicy, którą należało się zaopiekować – rozwiały resztkę odczuwanych przez spirytystkę wątpliwości; w pierwszej chwili nie była pewna, czy intuicja nie prowadzi jej na manowce, wszak ta przedziwna energia atakowała ją ze wszech stron, biła od mijanej ostrożnie kuli, a także zebranych w głębi pomieszczenia osób. Jednak im dłużej przebywała w tym pomieszczeniu, tym wyraźniej czuła, że nie są tu sami. Wspomniany w liście duch wciąż nawiedzał mury szpitala; nie odszedł, a jedynie przyczaił się, skrył w pobliżu, być może za fasadą niewinności. Bo to spoglądając na drobną, zapłakaną dziewczynkę zalała ją fala grozy, włosy stanęły dęba, zaś mięśnie zesztywniały pod naporem zimnych dreszczy. Czy Sally, wszak tak wołał ją zrozpaczony mężczyzna, mogła zostać opętana? Nawiedzona przez tę przedziwną, przytłaczającą siłę...? W sercu Heather narodził się strach; nigdy wcześniej nie stanęła w obliczu takiej aury, wiekowej, wszechmocnej, na wskroś złej. Lecz oprócz jej gniewu czuła coś jeszcze, nęcące nawoływanie, głód wolności.
Wtedy też ich spojrzenia – Heather i młódki – spotkały się, tylko potęgując doznania. Nie spoglądała w oczy dziecka, a w otchłań, zaś otchłań spojrzała w nią. Mimo to wydała rozkaz, igrając z mocami być może zbyt potężnymi, by potrafiła je okiełznać. Musiała jednak coś zrobić, zwłaszcza teraz, gdy wiedziała już, gdzie przedwieczny byt postanowił się ukryć; musiała zmusić istotę do objawienia swej prawdziwej natury, a później również opuszczenia ciała pacjentki, oddalenia się z terenu szpitala. Ścisnęła różdżkę mocniej, jeszcze mocniej, nie odrywając wzroku od sceny, która rozgrywała się na ich oczach; Sally zesztywniała i poderwała się z posadzki, niczym posłuszna, szarpana sznurkami marionetka, zaś jej oczy spowiła nieprzenikniona czerń. Czerń, która wwiercała w nią swe spojrzenie, która odpowiedziała na wezwanie. Jedna część wiedźmy chciała uciec, umknąć sprzed oblicza tajemniczej zjawy, przytłaczającej obecności, druga jednak wiedziała, że to nie czas na słabość, ba, że spotkanie to, choć mrożące krew w żyłach, miało w sobie również coś fascynującego. Kolejne słowa rozbrzmiewały dziecięcym, delikatnym tonem, ale i głosem, który musiał należeć do ich nieoczekiwanego gościa; wibrującym, starym, nienależącym do żadnego człowieka. Kim był on...? Próbowała zapamiętać każdą sylabę, by później, o ile będzie jakiekolwiek później, móc przeanalizować wiadomość ducha w towarzystwie wiele bardziej świadomej znaków Cassandry. Stała tak niczym sparaliżowana, zahipnotyzowana, dopóki ojciec dziecka nie zaczął krzyczeć, próbować przerwać seans, rozmowy, czymkolwiek ta interakcja była. – Nie dotykaj jej, głupcze! – warknęła tylko, nie poświęcając mu wiele uwagi; nie mogła jednak przewidzieć, co stałoby się, gdyby próbował sprowadzić córkę na ziemię siłą. Być może i tak nie przyniosłoby to żadnego rezultatu, a być może padłby trupem.
Głos zaczął słabnąć, oddalać się, lecz przecież niczego nie wyjaśnił, niczego nie wytłumaczył. – Kim jest on? Kim jesteś ty? O jakiej twierdzy mówisz? – Dopiero co chciała go przepędzić, przegonić na cztery wiatry, teraz jednak pragnęła, by dokończył swą przemowę, nie zostawiał ich z poczuciem niedosytu, niezrozumienia. Musiała pojąć tę wiadomość, musiała dowiedzieć się, skąd przybył duch, co próbował im przekazać. – Wracaj tu! Nakazuję ci tu wrócić i dokończyć! – dodała jeszcze z naciskiem, robiąc krok do przodu, w kierunku opętanego dziecka. Zdawała się nie widzieć objawiających się na jej twarzy kropel czerni, zbyt skupiona na wymykającej się spomiędzy palców istocie. Nawet gdyby miała ze sobą sól, gdyby udało jej się usypać krąg, i tak nie mogłaby go okiełznać, spętać; był zbyt silny, była tego boleśnie świadoma.
| próbuję dogadać się z przerażających duchem (wróżbiarstwo III?)
Wtedy też ich spojrzenia – Heather i młódki – spotkały się, tylko potęgując doznania. Nie spoglądała w oczy dziecka, a w otchłań, zaś otchłań spojrzała w nią. Mimo to wydała rozkaz, igrając z mocami być może zbyt potężnymi, by potrafiła je okiełznać. Musiała jednak coś zrobić, zwłaszcza teraz, gdy wiedziała już, gdzie przedwieczny byt postanowił się ukryć; musiała zmusić istotę do objawienia swej prawdziwej natury, a później również opuszczenia ciała pacjentki, oddalenia się z terenu szpitala. Ścisnęła różdżkę mocniej, jeszcze mocniej, nie odrywając wzroku od sceny, która rozgrywała się na ich oczach; Sally zesztywniała i poderwała się z posadzki, niczym posłuszna, szarpana sznurkami marionetka, zaś jej oczy spowiła nieprzenikniona czerń. Czerń, która wwiercała w nią swe spojrzenie, która odpowiedziała na wezwanie. Jedna część wiedźmy chciała uciec, umknąć sprzed oblicza tajemniczej zjawy, przytłaczającej obecności, druga jednak wiedziała, że to nie czas na słabość, ba, że spotkanie to, choć mrożące krew w żyłach, miało w sobie również coś fascynującego. Kolejne słowa rozbrzmiewały dziecięcym, delikatnym tonem, ale i głosem, który musiał należeć do ich nieoczekiwanego gościa; wibrującym, starym, nienależącym do żadnego człowieka. Kim był on...? Próbowała zapamiętać każdą sylabę, by później, o ile będzie jakiekolwiek później, móc przeanalizować wiadomość ducha w towarzystwie wiele bardziej świadomej znaków Cassandry. Stała tak niczym sparaliżowana, zahipnotyzowana, dopóki ojciec dziecka nie zaczął krzyczeć, próbować przerwać seans, rozmowy, czymkolwiek ta interakcja była. – Nie dotykaj jej, głupcze! – warknęła tylko, nie poświęcając mu wiele uwagi; nie mogła jednak przewidzieć, co stałoby się, gdyby próbował sprowadzić córkę na ziemię siłą. Być może i tak nie przyniosłoby to żadnego rezultatu, a być może padłby trupem.
Głos zaczął słabnąć, oddalać się, lecz przecież niczego nie wyjaśnił, niczego nie wytłumaczył. – Kim jest on? Kim jesteś ty? O jakiej twierdzy mówisz? – Dopiero co chciała go przepędzić, przegonić na cztery wiatry, teraz jednak pragnęła, by dokończył swą przemowę, nie zostawiał ich z poczuciem niedosytu, niezrozumienia. Musiała pojąć tę wiadomość, musiała dowiedzieć się, skąd przybył duch, co próbował im przekazać. – Wracaj tu! Nakazuję ci tu wrócić i dokończyć! – dodała jeszcze z naciskiem, robiąc krok do przodu, w kierunku opętanego dziecka. Zdawała się nie widzieć objawiających się na jej twarzy kropel czerni, zbyt skupiona na wymykającej się spomiędzy palców istocie. Nawet gdyby miała ze sobą sól, gdyby udało jej się usypać krąg, i tak nie mogłaby go okiełznać, spętać; był zbyt silny, była tego boleśnie świadoma.
| próbuję dogadać się z przerażających duchem (wróżbiarstwo III?)
If you rely only on your eyes,
your other senses weaken.
your other senses weaken.
Odstąpiła od dziewczynki, gdy tylko tą ta przedziwna siła wyrwała w górę, cofnęła się dwa kroki, przyglądając się jej ciału szeroko otwartymi oczyma. Dłoń, zaciśnięta na rękojeści różdżki, zaczęła się po niej ślizgać, przepocona. Słuchała. Słuchała tego, co przemówiło ustami dziewczynki, doskonale wiedząc, że to nie była ona. On sięga. Kto? Kim był on? Bierze i pozostawia - wziął i pozostawił dziewczynkę, obszedł ją zimny dreszcz, czego od niej chciał? Mała zniknęła na kilka chwil, potem wróciła, zdawałoby się, że zdrowa i nietknięta. Dlaczego? Ukrywa się i porzuca. Cokolwiek to było, nie dążyło do konfrontacji - to dobrze - ale wszystko mogło zmienić się bardzo szybko. Zimno. Myśl, czym było zimno?
- Zatrzymaj go! - syknęła do Marii, obchodząc dziewczynkę od strony jej ojca, by w razie czego stanowić dla niego dodatkową przeszkodę. Heather go uciszyła, Cassandra uniosła szept do głośniejszego. - Chcesz zabrać do domu dziecko, czy to? Nie przeszkadzaj, bo wszystko pójdzie na nic!
Zimno, nisko, niżej, to miejsce, w twierdzy, lochy, zimne lochy, zimne piwnice, zimne katakumby, kamienni strażnicy, posągi, gargulce, wraz z wierzchowcem w dół runął syn upodlonego rycerza, powtórzyła te słowa w myślach kilkukrotnie, by nie zapomnieć frazy; przypuszczała, że mogły odnosić się do nieznanej jej opowieści, historii, którą ktoś pośród Rycerzy musiał posłyszeć. Czarna materia zaczęła wydobywać się z otworów ciała dziewczynki, patrzyła na nią z przerażeniem, ostrożnie wyciągając w bok ramię, by w razie konieczności zasłonić ojcu widok. Sytuacja wydawała się coraz poważniejsza, przeniosła wzrok na Heather, skupioną na duchu, do czego zdolna była zmusić ten przedziwny byt? Obejrzała się przez ramię na ojca dziewczynki, pewne było jedno - Heather potrzebowała czasu - a one musiały zatroszczyć się o to, by go dostała. Uniosła w górę drugie ramię, skupiając myśli, chcąc, by jej ciało obrosło piórami. Przyjąwszy ciało czarnej wrony pragnęła wzlecieć przed twarz mężczyzny, trzepocząc skrzydłami na tyle szybko i na tyle chaotycznie, by rozproszyć jego uwagę i nie pozwolić dać wyrazu jego determinacji. Podejrzewała, że Maria nie zdoła utrzymać go długo - we dwie miały większą szansę.
- Zatrzymaj go! - syknęła do Marii, obchodząc dziewczynkę od strony jej ojca, by w razie czego stanowić dla niego dodatkową przeszkodę. Heather go uciszyła, Cassandra uniosła szept do głośniejszego. - Chcesz zabrać do domu dziecko, czy to? Nie przeszkadzaj, bo wszystko pójdzie na nic!
Zimno, nisko, niżej, to miejsce, w twierdzy, lochy, zimne lochy, zimne piwnice, zimne katakumby, kamienni strażnicy, posągi, gargulce, wraz z wierzchowcem w dół runął syn upodlonego rycerza, powtórzyła te słowa w myślach kilkukrotnie, by nie zapomnieć frazy; przypuszczała, że mogły odnosić się do nieznanej jej opowieści, historii, którą ktoś pośród Rycerzy musiał posłyszeć. Czarna materia zaczęła wydobywać się z otworów ciała dziewczynki, patrzyła na nią z przerażeniem, ostrożnie wyciągając w bok ramię, by w razie konieczności zasłonić ojcu widok. Sytuacja wydawała się coraz poważniejsza, przeniosła wzrok na Heather, skupioną na duchu, do czego zdolna była zmusić ten przedziwny byt? Obejrzała się przez ramię na ojca dziewczynki, pewne było jedno - Heather potrzebowała czasu - a one musiały zatroszczyć się o to, by go dostała. Uniosła w górę drugie ramię, skupiając myśli, chcąc, by jej ciało obrosło piórami. Przyjąwszy ciało czarnej wrony pragnęła wzlecieć przed twarz mężczyzny, trzepocząc skrzydłami na tyle szybko i na tyle chaotycznie, by rozproszyć jego uwagę i nie pozwolić dać wyrazu jego determinacji. Podejrzewała, że Maria nie zdoła utrzymać go długo - we dwie miały większą szansę.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 5
'k10' : 5
To, że czerń zniknęła, nie mogło być powodem do przesadnej radości. Bo przecież znacznie bardziej niebezpieczne było to, czego widać nie było. A cokolwiek wisiało w powietrzu, próbowało wspinać się po nich, od podłogi w górę, pozostawiało po sobie paskudne uczucie. Nie było w nim ulgi, a coś zupełnie innego — wyczekiwanie na jej powrót, na dokończenie przerwanego ataku. Och, może uda im się odłożyć go w czasie. Nadzieja mogła przecież przenosić góry.
Sally wydawała się cała — może nie nazwałaby jej zdrową, na pewno nie przed odpowiednią diagnostyką ze strony pani Vablatsky, ale różnica względem tego, jak prezentowała się za pierwszym razem, była olbrzymią zmianą na lepsze. Wołała nawet do taty, Maria uśmiechnęła się szerzej, spoglądając na jej ojca z zadowoleniem, przede wszystkim ze sposobu, w jaki poradzili sobie z kryzysem. Przez jedną, krótką chwilę wydawało się, że wszystko wracało do normy.
Ojcu Sally nie można było odmówić rodzicielskiej determinacji. To dobra cecha, musiała przypomnieć sobie w myślach, tylko teraz niepożądana. Wiedziała, że nie mogła go przepuścić, nawet zanim to samo zdanie nie zostało wyrażone przez Heather i Cassandrę.
— Nie mogę. Proszę nie przeszkadzać w badaniu albo będę zmuszona pana wyprowadzić — starała się wybrzmieć jak najbardziej poważnie, jednocześnie utrzymując maniery na odpowiednim poziomie. Przesunęła się tak, aby raz jeszcze zastąpić drogę mężczyźnie i to na nim skupiła swoją uwagę, próbując wyłapać nawet najmniejsze oznaki przyszłych intencji. Była wszak gotowa do siłowego zatrzymania go w miejscu, jeżeli nadejdzie taka potrzeba.
Stojąc tyłem do Heather i Cassandry, nie widziała, co dokładnie działo się z Sally. Wiedziała tylko, że cokolwiek to było, daleko przekraczało każdą z jej zdolności. Wzdrygnęła się, słysząc pierwsze ze słów — wypowiadane dwugłosem, przez Sally i cokolwiek, co mieszkało w jej ciele. Zacisnęła mocno zęby, co to wszystko mogło znaczyć? Nie było czasu na rozmyślania, atmosfera gęstniała prędzej, niż mogła to przewidzieć.
— Nie słyszy pan?! — sięgnęła do nadgarstków mężczyzny, najpierw chcąc chwycić ten wysunięty w kierunku dziewczynki, aby zatrzymać mężczyznę w miejscu, następnie za ten, który ściskał jej ramię. — To nie tylko Sally. Jeżeli pan przeszkodzi, może nigdy jej nie odzyskać — nie cofnęła się ani o krok, za punkt honoru przyjmując sobie nie tylko powstrzymanie go przed szarżą na kobiety, ale przede wszystkim usadzenia go na wolnym łóżku.
— Idziemy — oznajmiła, napierając na mężczyznę, chcąc zmusić go do wykonania kroków do tyłu — w kierunku miejsca, na którym miał spocząć. Prędko jednak i niedaleko jej twarzy pojawił się, jakby zupełnie znikąd, czarny ptak, wrona. Skądkolwiek nadleciała, wydawała się być po jej stronie. Póki rozproszy mężczyznę choć częściowo, powinny mieć większe szanse na powodzenie.
| sprawność
Sally wydawała się cała — może nie nazwałaby jej zdrową, na pewno nie przed odpowiednią diagnostyką ze strony pani Vablatsky, ale różnica względem tego, jak prezentowała się za pierwszym razem, była olbrzymią zmianą na lepsze. Wołała nawet do taty, Maria uśmiechnęła się szerzej, spoglądając na jej ojca z zadowoleniem, przede wszystkim ze sposobu, w jaki poradzili sobie z kryzysem. Przez jedną, krótką chwilę wydawało się, że wszystko wracało do normy.
Ojcu Sally nie można było odmówić rodzicielskiej determinacji. To dobra cecha, musiała przypomnieć sobie w myślach, tylko teraz niepożądana. Wiedziała, że nie mogła go przepuścić, nawet zanim to samo zdanie nie zostało wyrażone przez Heather i Cassandrę.
— Nie mogę. Proszę nie przeszkadzać w badaniu albo będę zmuszona pana wyprowadzić — starała się wybrzmieć jak najbardziej poważnie, jednocześnie utrzymując maniery na odpowiednim poziomie. Przesunęła się tak, aby raz jeszcze zastąpić drogę mężczyźnie i to na nim skupiła swoją uwagę, próbując wyłapać nawet najmniejsze oznaki przyszłych intencji. Była wszak gotowa do siłowego zatrzymania go w miejscu, jeżeli nadejdzie taka potrzeba.
Stojąc tyłem do Heather i Cassandry, nie widziała, co dokładnie działo się z Sally. Wiedziała tylko, że cokolwiek to było, daleko przekraczało każdą z jej zdolności. Wzdrygnęła się, słysząc pierwsze ze słów — wypowiadane dwugłosem, przez Sally i cokolwiek, co mieszkało w jej ciele. Zacisnęła mocno zęby, co to wszystko mogło znaczyć? Nie było czasu na rozmyślania, atmosfera gęstniała prędzej, niż mogła to przewidzieć.
— Nie słyszy pan?! — sięgnęła do nadgarstków mężczyzny, najpierw chcąc chwycić ten wysunięty w kierunku dziewczynki, aby zatrzymać mężczyznę w miejscu, następnie za ten, który ściskał jej ramię. — To nie tylko Sally. Jeżeli pan przeszkodzi, może nigdy jej nie odzyskać — nie cofnęła się ani o krok, za punkt honoru przyjmując sobie nie tylko powstrzymanie go przed szarżą na kobiety, ale przede wszystkim usadzenia go na wolnym łóżku.
— Idziemy — oznajmiła, napierając na mężczyznę, chcąc zmusić go do wykonania kroków do tyłu — w kierunku miejsca, na którym miał spocząć. Prędko jednak i niedaleko jej twarzy pojawił się, jakby zupełnie znikąd, czarny ptak, wrona. Skądkolwiek nadleciała, wydawała się być po jej stronie. Póki rozproszy mężczyznę choć częściowo, powinny mieć większe szanse na powodzenie.
| sprawność
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Dziewczynka nadal pozostawała nieruchoma, zawieszona ponad podłogą, z rękami rozłożonymi w nienaturalnej pozie - i z włosami unoszącymi się w powietrzu, jakby poruszał nimi niewidzialny wiatr. Czarna ciecz wylewająca się z jej oczu i nosa zaczęła skapywać na posadzkę, a zetknięcie drobnych kropel z ziemią wywoływało nieprzyjemny dźwięk skwierczenia; czerń niemal natychmiast zamieniała się w dym, który zaczął na powrót snuć się pomiędzy łóżkami, znacznie rzadszy niż wcześniej. - Nie możesz mi niczego nakazywać - oznajmiła dziewczynka, nadal przemawiając dwugłosem; jej twarz zwróciła się prosto ku Heather, której serce zaczęło szybko łomotać, a na skronie wstąpił pot. Czuła, że coś jej grozi, że niebezpieczeństwo wisi w powietrzu, choć nie była w stanie jednoznacznie go wskazać ani nazwać. Byt, z którym miała do czynienia, wydawał się do cna zły, inny, obcy. - Służę tylko jednemu. Temu, który przez wieki pozostawał uwięziony, schwytany podstępem przez wielkiego czarodzieja; którego z więzienia uwolnił rozlewający się po niebie szkarłat. - Ciałem dziecka wstrząsnął dreszcz; czarna ciecz zaczęła wylewać się z jej uszu, drgawki rozlały się po wszystkich kończynach. Dla obserwującej dziewczynkę Cassandry mogło to wyglądać jak atak padaczkowy - zyskujący na sile wraz z każdym wypowiadanym przez nią słowem. - Temu, który niegdyś kroczył pomiędzy najpotężniejszymi, a dziś kroczy wśród ślepców. Błądzicie po omacku, niezdolni do pojęcia tego, co widzicie. On szuka - i czeka, na tego, który swoją potęgą będzie w stanie go spętać. - Z gardła dziewczynki wydarł się skrzek, rozpaczliwy, nierówny; jej ciało zatrzęsło się znowu, musiało być na granicy wytrzymałości. Kontakt z duchem pustoszył organizm. - Czeka w twierdzy opuszczonej, tak samo, jak on był opuszczony...
Głos dziewczynki oddalił się na moment, czarne strugi pokryły jasną twarz; jej ojciec nie miał zamiaru patrzeć na to bezczynnie, rozsądne argumenty do niego nie docierały - ruszył w stronę Marii, tym razem próbując odepchnąć ją z całej siły. Był większy i silniejszy od niej, bez większego trudu wyrwał się z jej uścisku, mocne pchnięcie sprawiło, że straciła równowagę - ale nim zdołałby sięgnąć dziewczynki, zaatakowała go zamieniona we wronę Cassandra. Szelest ptasich skrzydeł zaskoczył czarodzieja, krzyknął krótko, po czym uniósł ręce, żeby się osłonić, wymachując nimi na ślepo. - Zostawcie ją! Zabijecie ją, moją Sally, moje dziecko! - krzyczał, próbując pomimo przeciwności przecisnąć się pomiędzy łóżkami. Nie rozumiał tego, co się działo, ani na to nie zważał - liczyła się dla niego jedynie córka, obecnie drżąca niczym w gorączce, której bladość policzków coraz mocniej odcinała się od czerni wypływających z oczu łez.
Cassandro, mężczyzna zamachnął się na ciebie - uniknięcie ciosu ma ST równe 44 (rzut).
Głos dziewczynki oddalił się na moment, czarne strugi pokryły jasną twarz; jej ojciec nie miał zamiaru patrzeć na to bezczynnie, rozsądne argumenty do niego nie docierały - ruszył w stronę Marii, tym razem próbując odepchnąć ją z całej siły. Był większy i silniejszy od niej, bez większego trudu wyrwał się z jej uścisku, mocne pchnięcie sprawiło, że straciła równowagę - ale nim zdołałby sięgnąć dziewczynki, zaatakowała go zamieniona we wronę Cassandra. Szelest ptasich skrzydeł zaskoczył czarodzieja, krzyknął krótko, po czym uniósł ręce, żeby się osłonić, wymachując nimi na ślepo. - Zostawcie ją! Zabijecie ją, moją Sally, moje dziecko! - krzyczał, próbując pomimo przeciwności przecisnąć się pomiędzy łóżkami. Nie rozumiał tego, co się działo, ani na to nie zważał - liczyła się dla niego jedynie córka, obecnie drżąca niczym w gorączce, której bladość policzków coraz mocniej odcinała się od czerni wypływających z oczu łez.
Nie mogła mu niczego nakazywać.
Była tego boleśnie świadoma; już samo spojrzenie dziewczynki – czy raczej opętującego ją bytu – wystarczyło, by przyśpieszyć bieg serca spirytystki, wzbudzić trudne do opanowania drżenie. Bezwiednie przełknęła ślinę, gdy kolejne krople smolistej czerni jęły spływać po twarzy dziecka, a w końcu skapywać na posadzkę przy akompaniamencie nienaturalnego skwierczenia; mogła wierzyć w swe umiejętności, mogła szczycić się doświadczeniem w kontaktach z duchami – on jednak nie był byle zjawą. Zbyt silny, zbyt potężny, by porównywać go ze spotykanymi wcześniej istotami. Lecz skoro nazywał się sługą, musiał mieć pana; jaką mocą mógł władać ten uwięziony, schwytany podstępem, skoro sama obecność jego podległego wyciskała dech z piersi, przytłaczała groźbą nieuchronnej krzywdy...? Słowa tajemniczego bytu były na wagę złota – wiedźma próbowała zapamiętywać każdy ofiarowany im skrawek informacji i każdą, choćby najlichszą, poszlakę, miała pewność, że Cassandra również wsłuchuje się w złowróżbny dwugłos z uwagą – jednak nawiązany kontakt miał swoją cenę.
Sally drżała, ciecz jęła wydostawać się również z jej uszu, sklejać włosy, zalewać całą twarz. I choć Heather daleko było do uzdrowicielki, to widziała, że stan pacjentki tylko się pogarsza; że ta istota, czymkolwiek była, wysysa z niej siły życiowe, doprowadza organizm do wycieńczenia. Kusiło ją, by kontynuować; by dowiedzieć się, kim był ten czarodziej, który zniewolił jego władcę, i jaką tajemnicę skrywała w sobie kometa, skoro zdołała go z tego więzienia oswobodzić. Kusiło ją, by nie przerywać kontaktu, przeciągnąć rozmowę jeszcze o chwilę. Podejrzewała jednak, że skończyłoby się to śmiercią dziewczynki, o ile tylko jej, o ile byt nie rozzłościłby się i nie dał im wszystkim posmakować swego gniewu, zaś Vablatsky nie chciałaby, by oddanej pod jej skrzydła Sally stała się jakaś krzywda. Cóż, jeszcze większa krzywda.
To zaś było dlań ważniejsze niż niezaspokojona, zabarwiona mroczną żądzą ciekawość.
– Służysz tylko jednemu – powtórzyła po nim ustępliwie, w ten sposób przyznając się do swego błędu. Przelotnie podchwyciła spojrzenie drogiej sercu wiedźmy, zaraz jednak wróciła wzrokiem ku twarzy szarpanej niewidocznymi podmuchami wiatru marionetki. – Nie nakazuję więc, a proszę – odejdź, duchu! Porzuć to ciało i odejdź, precz! – modulowała głos tak, by zabrzmiał pokorniej niż jeszcze chwilę temu; pochyliła również lekko, z szacunkiem, głowę, wciąż nie spuszczając opętanego dziecka z oka. Przez moment wahała się, czy użycie słowa precz nie zostanie odebrane jako obelga, lecz takimi słowami przeganiała inne duchy. Czy zadziałają na niego? Czy tylko rozgniewają, sprowokują do ataku...?
Ojciec Sally za nic miał sobie ostrzeżenia, rozkazy, prośby; bezceremonialnie odepchnął na bok młodszą z kobiet, to musiała być Maria, ta sama, która nakreśliła do niej list, po czym skupił się na Cassandrze; tylko ona dzieliła go teraz od dziecka, tylko ona mogła go powstrzymać. Heather zgrzytnęła zębami, zmuszając się do tego, by pozostać na swym miejscu; niech spróbuje ją tknąć, niech spróbuje uczynić krzywdę, a sama, własnoręcznie, sprowadzi na niego koszmary gorsze niż ten, który właśnie rozgrywał się na jego oczach.
Nie interweniowała jednak; w napięciu wyczekiwała reakcji potężnego, niezrozumiałego ducha, wciąż obawiając się wiszącego w powietrzu zagrożenia.
| próbuję przegnać ducha, wróżbiarstwo III (+120)
Była tego boleśnie świadoma; już samo spojrzenie dziewczynki – czy raczej opętującego ją bytu – wystarczyło, by przyśpieszyć bieg serca spirytystki, wzbudzić trudne do opanowania drżenie. Bezwiednie przełknęła ślinę, gdy kolejne krople smolistej czerni jęły spływać po twarzy dziecka, a w końcu skapywać na posadzkę przy akompaniamencie nienaturalnego skwierczenia; mogła wierzyć w swe umiejętności, mogła szczycić się doświadczeniem w kontaktach z duchami – on jednak nie był byle zjawą. Zbyt silny, zbyt potężny, by porównywać go ze spotykanymi wcześniej istotami. Lecz skoro nazywał się sługą, musiał mieć pana; jaką mocą mógł władać ten uwięziony, schwytany podstępem, skoro sama obecność jego podległego wyciskała dech z piersi, przytłaczała groźbą nieuchronnej krzywdy...? Słowa tajemniczego bytu były na wagę złota – wiedźma próbowała zapamiętywać każdy ofiarowany im skrawek informacji i każdą, choćby najlichszą, poszlakę, miała pewność, że Cassandra również wsłuchuje się w złowróżbny dwugłos z uwagą – jednak nawiązany kontakt miał swoją cenę.
Sally drżała, ciecz jęła wydostawać się również z jej uszu, sklejać włosy, zalewać całą twarz. I choć Heather daleko było do uzdrowicielki, to widziała, że stan pacjentki tylko się pogarsza; że ta istota, czymkolwiek była, wysysa z niej siły życiowe, doprowadza organizm do wycieńczenia. Kusiło ją, by kontynuować; by dowiedzieć się, kim był ten czarodziej, który zniewolił jego władcę, i jaką tajemnicę skrywała w sobie kometa, skoro zdołała go z tego więzienia oswobodzić. Kusiło ją, by nie przerywać kontaktu, przeciągnąć rozmowę jeszcze o chwilę. Podejrzewała jednak, że skończyłoby się to śmiercią dziewczynki, o ile tylko jej, o ile byt nie rozzłościłby się i nie dał im wszystkim posmakować swego gniewu, zaś Vablatsky nie chciałaby, by oddanej pod jej skrzydła Sally stała się jakaś krzywda. Cóż, jeszcze większa krzywda.
To zaś było dlań ważniejsze niż niezaspokojona, zabarwiona mroczną żądzą ciekawość.
– Służysz tylko jednemu – powtórzyła po nim ustępliwie, w ten sposób przyznając się do swego błędu. Przelotnie podchwyciła spojrzenie drogiej sercu wiedźmy, zaraz jednak wróciła wzrokiem ku twarzy szarpanej niewidocznymi podmuchami wiatru marionetki. – Nie nakazuję więc, a proszę – odejdź, duchu! Porzuć to ciało i odejdź, precz! – modulowała głos tak, by zabrzmiał pokorniej niż jeszcze chwilę temu; pochyliła również lekko, z szacunkiem, głowę, wciąż nie spuszczając opętanego dziecka z oka. Przez moment wahała się, czy użycie słowa precz nie zostanie odebrane jako obelga, lecz takimi słowami przeganiała inne duchy. Czy zadziałają na niego? Czy tylko rozgniewają, sprowokują do ataku...?
Ojciec Sally za nic miał sobie ostrzeżenia, rozkazy, prośby; bezceremonialnie odepchnął na bok młodszą z kobiet, to musiała być Maria, ta sama, która nakreśliła do niej list, po czym skupił się na Cassandrze; tylko ona dzieliła go teraz od dziecka, tylko ona mogła go powstrzymać. Heather zgrzytnęła zębami, zmuszając się do tego, by pozostać na swym miejscu; niech spróbuje ją tknąć, niech spróbuje uczynić krzywdę, a sama, własnoręcznie, sprowadzi na niego koszmary gorsze niż ten, który właśnie rozgrywał się na jego oczach.
Nie interweniowała jednak; w napięciu wyczekiwała reakcji potężnego, niezrozumiałego ducha, wciąż obawiając się wiszącego w powietrzu zagrożenia.
| próbuję przegnać ducha, wróżbiarstwo III (+120)
If you rely only on your eyes,
your other senses weaken.
your other senses weaken.
The member 'Heather Moribund' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
W szamotaninie i trzepocie skrzydeł nie mogła dostrzec dziewczynki, lecz słyszała przecież wszystko, jej - jego? ich? - słowa, mając wrażenie, że mimo ptasiej formy jej skórę mrowi zimny dreszcz. Czym był rozlewający się po niebie szkarłat, czy mówiła o komecie? Myśli płynęły, zbyt szybko, by się zatrzymać, zbyt szybko, by zrozumieć więcej. Twierdza, powtarzała w myślach, z tej konkretnej fazy nie chcąc utracić ni słowa, by móc powtórzyć ją dalej. Twierdza przez kamiennych strażników broniona, gdzie wraz z wierzchowcem w dół runął syn upodlonego rycerza. Nic nie mówiły jej te słowa, lecz z jakiegoś powodu czuła, że to w nich znajduje się klucz. Nie odnajdzie go jednak tutaj, nie zrobi tego żadna z nich.
Wymachiwał rękami - nie odpuszczała - zamierzała zapikować niżej i szybko wzbić się w górę, pazurami smagnąć po jego nosie; nie była w stanie go zatrzymać, chciała go rozproszyć, skupić na sobie jego uwagę, nie dać się odpędzić; pozostać bliżej twarzy, by nie mógł zobaczyć córki póki Heath z nią nie skończy. Słyszała słowa przyjaciółki, wiedźma próbowała to zakończyć, czy zdoła? Musiała, nie wytrzymają tak długo - spostrzegła przecież utratę równowagi Marii, mężczyzna był silniejszy od każdej z nich, a Heather potrzebowała teraz skupienia. Teraz - bardziej jeszcze niż chwilę temu, bo to właśnie teraz ważyły się losy dziecka. Nie chciała dopuścić do jej śmierci, nie po to tyle przeszli, a mała i tak będzie potrzebowała czasu, żeby wrócić do siebie. Odgłosy pomagały wyobraźni spostrzec to, co za jej plecami dziać się mogło, lecz patrzeć na to nie próbowała - nie zamierzając odwracać własnej uwagi. Wrona pozostała skupiona, też nie chciała pozwolić się złapać, wkładając resztki sił - całych sił, zdając sobie sprawy z tego, ze koniec już się zbliżał - w rozpaczliwy trzepot skrzydeł. Wytrzymaj, dziecko, wytrzymaj jeszcze przez chwilę. Zaraz się tobą zajmiemy. Ani przez chwilę nie wątpiła w to, że Heather jest w stanie tego dokonać i oswobodzić dziewczynkę z władzy tego przeklętego- czymkolwiek to właściwie było.
Wymachiwał rękami - nie odpuszczała - zamierzała zapikować niżej i szybko wzbić się w górę, pazurami smagnąć po jego nosie; nie była w stanie go zatrzymać, chciała go rozproszyć, skupić na sobie jego uwagę, nie dać się odpędzić; pozostać bliżej twarzy, by nie mógł zobaczyć córki póki Heath z nią nie skończy. Słyszała słowa przyjaciółki, wiedźma próbowała to zakończyć, czy zdoła? Musiała, nie wytrzymają tak długo - spostrzegła przecież utratę równowagi Marii, mężczyzna był silniejszy od każdej z nich, a Heather potrzebowała teraz skupienia. Teraz - bardziej jeszcze niż chwilę temu, bo to właśnie teraz ważyły się losy dziecka. Nie chciała dopuścić do jej śmierci, nie po to tyle przeszli, a mała i tak będzie potrzebowała czasu, żeby wrócić do siebie. Odgłosy pomagały wyobraźni spostrzec to, co za jej plecami dziać się mogło, lecz patrzeć na to nie próbowała - nie zamierzając odwracać własnej uwagi. Wrona pozostała skupiona, też nie chciała pozwolić się złapać, wkładając resztki sił - całych sił, zdając sobie sprawy z tego, ze koniec już się zbliżał - w rozpaczliwy trzepot skrzydeł. Wytrzymaj, dziecko, wytrzymaj jeszcze przez chwilę. Zaraz się tobą zajmiemy. Ani przez chwilę nie wątpiła w to, że Heather jest w stanie tego dokonać i oswobodzić dziewczynkę z władzy tego przeklętego- czymkolwiek to właściwie było.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Słowa wypowiadane na dwa głosy, czasem splatające się do jednego, niepokojącego, unoszącego włosy na karku, kłębiły się w głowie, podobne do trującego gazu, który nie znajdował drogi ucieczki. Pierwszy raz była świadkiem czegoś podobnego, a serce tym bardziej ściskało się w strachu, bo przecież oto największą ofiarą złego ducha było niewinne dziecko, cierpiąca dziewczynka. Cudem wybudziła się z tajemniczego paraliżu, aby jej ciało znów zostało jej odebrane i wykorzystane do przekazania wiadomości. Od kogo? Od jedynego? Czy duch był jego posłańcem, a może tylko głosem jego woli? Nie wiedziała i możliwe, że nigdy się tego nie dowie.
Zresztą, zamieszanie, w którym brała udział, nie pozwalało na znalezienie momentu na oczyszczenie myśli. Była zdeterminowana, nawet pomimo pierwotnej porażki w próbie zatrzymania mężczyzny w miejscu. Obiecała przecież pani Cassandrze robić wszystko, co w swojej mocy — a to przyrzeczenie nie miało ograniczać się wyłącznie do nauki i pomocy w codziennych obowiązkach. Było równie ważne — może najważniejsze — teraz. W takiej chwili jak ta, gdy ważyły się losy nie tylko małej pacjentki, a także (jak wydawało się Marii) znacznie szerszej grupy osób.
Nie dziwiła się przerażonemu ojcu. Sama pewnie zareagowałaby w podobny sposób, może nawet gorszy, gdyby krzywda dotyczyła jej dziecka. Ale jednocześnie bezgranicznie ufała obu kobietom — Moribund i Vablatsky — i zamierzała wykonywać wszystkie ich polecenia.
Cios mężczyzny, mocne pchnięcie sprawiło, że zachwiała się na nogach i nie mogąc odnaleźć wytrąconej przed momentem równowagi upadła na ziemię. Ból rozlał się falą od kości ogonowej po plecach i szarpnął równie gwałtownie w dół ciała. Oczy zaszły łzami niemalże natychmiast, ale policzki płonęły już czerwienią od wstydu i złości. Wcześniejsza łagodność, wiara w rozsądek mężczyzny roztrzaskała się wraz z jej upadkiem. Rodzina pacjenta była oczywiście ważna, ale gdy przeszkadzała w leczeniu, należało wyperswadować im, że nie byli panami sytuacji.
Była pewna, że będzie miała wyrzuty sumienia, że nie jes to najbardziej grzeczne zachowanie, ale wrona też nie pojawiła się tutaj znikąd. To mądre ptaki, zdawały się wiedzieć więcej od zwykłego człowieka. A Maria, podnosząc się do kucek, postanowiła raz pozwolić sobie na podążenie ścieżką instynktu.
Sytuacja była dramatyczna, a przez to desperacka była ponowna próba zatrzymania mężczyzny przez blondynkę. Chowając głowę pomiędzy ramiona, bo wciąż była świadoma obecności wrony i nie chciała się z nią zderzyć, obiła się od ziemi, o którą opierała się zarówno stopami jak i dłońmi, aby wyskoczyć ku mężczyźnie, z zamiarem uczepienia się go. Chciała przede wszystkim pochwycić jeszcze raz jego ramiona, choć liczyła, że przynajmniej impet zderzenia dwóch ciał i rozproszenie wywołane atakiem wrony sprawi, że i ten zachwieje się na nogach i upadnie na ziemię.
| rzut na atak, do oceny MG zostawiam, z której statystyki
Zresztą, zamieszanie, w którym brała udział, nie pozwalało na znalezienie momentu na oczyszczenie myśli. Była zdeterminowana, nawet pomimo pierwotnej porażki w próbie zatrzymania mężczyzny w miejscu. Obiecała przecież pani Cassandrze robić wszystko, co w swojej mocy — a to przyrzeczenie nie miało ograniczać się wyłącznie do nauki i pomocy w codziennych obowiązkach. Było równie ważne — może najważniejsze — teraz. W takiej chwili jak ta, gdy ważyły się losy nie tylko małej pacjentki, a także (jak wydawało się Marii) znacznie szerszej grupy osób.
Nie dziwiła się przerażonemu ojcu. Sama pewnie zareagowałaby w podobny sposób, może nawet gorszy, gdyby krzywda dotyczyła jej dziecka. Ale jednocześnie bezgranicznie ufała obu kobietom — Moribund i Vablatsky — i zamierzała wykonywać wszystkie ich polecenia.
Cios mężczyzny, mocne pchnięcie sprawiło, że zachwiała się na nogach i nie mogąc odnaleźć wytrąconej przed momentem równowagi upadła na ziemię. Ból rozlał się falą od kości ogonowej po plecach i szarpnął równie gwałtownie w dół ciała. Oczy zaszły łzami niemalże natychmiast, ale policzki płonęły już czerwienią od wstydu i złości. Wcześniejsza łagodność, wiara w rozsądek mężczyzny roztrzaskała się wraz z jej upadkiem. Rodzina pacjenta była oczywiście ważna, ale gdy przeszkadzała w leczeniu, należało wyperswadować im, że nie byli panami sytuacji.
Była pewna, że będzie miała wyrzuty sumienia, że nie jes to najbardziej grzeczne zachowanie, ale wrona też nie pojawiła się tutaj znikąd. To mądre ptaki, zdawały się wiedzieć więcej od zwykłego człowieka. A Maria, podnosząc się do kucek, postanowiła raz pozwolić sobie na podążenie ścieżką instynktu.
Sytuacja była dramatyczna, a przez to desperacka była ponowna próba zatrzymania mężczyzny przez blondynkę. Chowając głowę pomiędzy ramiona, bo wciąż była świadoma obecności wrony i nie chciała się z nią zderzyć, obiła się od ziemi, o którą opierała się zarówno stopami jak i dłońmi, aby wyskoczyć ku mężczyźnie, z zamiarem uczepienia się go. Chciała przede wszystkim pochwycić jeszcze raz jego ramiona, choć liczyła, że przynajmniej impet zderzenia dwóch ciał i rozproszenie wywołane atakiem wrony sprawi, że i ten zachwieje się na nogach i upadnie na ziemię.
| rzut na atak, do oceny MG zostawiam, z której statystyki
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Heather nie była medykiem, nie potrzebowała jednak rozległej anatomicznej wiedzy, żeby domyślić się, że dziewczynce nie pozostało wiele czasu; jej skóra była tak blada, że niemal sina, fioletowe żyłki i sińce zaczęły wykwitać na dłoniach i szyi, a ciało drgało w konwulsjach, utrzymywane w pionie wyłącznie mocą pętającej dziecko magii. Kiedy spirytystka ponownie się odezwała, z gardła dziecka wydobył się nieartykułowany dźwięk - coś pomiędzy kaszlnięciem a lodowatym śmiechem - po czym usta Sally otworzyły się szerzej, podobnie jak powieki. Uniosła wyżej ramiona, głowa odchyliła się do tyłu, a spojrzenie zatrzymało się na suficie. Czarna ciecz, która spływała po jej policzkach, zamieniła się w dym, czarne opary wypłynęły z jej ust, oczu i uszu, łącząc się z tymi, które snuły się po podłodze. Mgła zawirowała, wzbiła się w powietrze, zatoczyła ostrą pętlę - i z ogromną prędkością pomknęła w stronę okna, przemykając przez nie bez choćby chwilowego spowolnienia. Szyba roztrzaskała się w drobny mak, szklane odłamki zagrzechotały na posadzce. Ciało dziewczynki zwiotczało, nagle znów podatne na działanie siły grawitacji. Nieprzytomna, lada moment miała upaść na podłogę.
Ojciec w tym samym czasie nadal walczył, starając się dostać do swojego dziecka; nie rozumiał, że mógł przeszkodzić, kierował się instynktem i strachem, doskonale widocznym w jego oczach. Cios wymierzony w zamienioną we wronę Cassandrę chybił, czarownica mogła więc ponowić atak, a jej trzepoczące szybko skrzydła zdezorientowały czarodzieja na tyle, że nie zauważył w porę rzucającej się na niego Marii. Drobnej, ale szybkiej i sprawnej; impet wyskoku pozbawił mężczyznę równowagi, Maria uczepiła się jego ramion, sprawiając, że nie mógł ich użyć, by odzyskać balans - oboje przez moment chwiali się, ostatecznie jednak czarodziej - już wcześniej osłabiony - runął w tył, ciągnąc za sobą dziewczynę.
Maria nie była w stanie odskoczyć, poleciała razem z nim, a choć ciało mężczyzny przyjęło na siebie większość siły upadku, to przedramię młodej kobiety również mocno uderzyło w twardą posadzkę. Wzdłuż jej ręki rozniósł się ostry, promieniujący ból, ogniskujący na wysokości łokcia; cierpienie na moment ją oślepiło, po paru sekundach była jednak w stanie pozbierać się z podłogi i stanąć na własnych nogach. Ojciec dziewczynki się nie podniósł, uderzenie w głowę pozbawiło go przytomności.
Duch zniknął, Heather była tego pewna, mimo że w pomieszczeniu wciąż była w stanie wyczuć jego echo, ślad potężnej magii.
Mistrz gry dziękuje wam za rozgrywkę i jej nie kontynuuje.
Dziewczynka przeżyła, ale jej organizm jest wyczerpany; jeśli otrzyma odpowiednią opiekę, wróci do zdrowia w przeciągu trzech fabularnych miesięcy, przytomności nie odzyska jednak wcześniej niż przed upływem jednego fabularnego miesiąca. Po przebudzeniu nie będzie pamiętała niczego z okresu, w którym była opętana przez ducha.
Mężczyzna ocknie się sam po około godzinie, może być jednak ocucony wcześniej. Poza lekkim wstrząśnieniem mózgu, nic mu nie jest.
Maria straciła 30 punktów żywotności (stłuczony łokieć).
Schwytany przez Cassandrę cień pozostaje uwięziony w kuli, odwrócenie skutków transmutacji uwolni go z pułapki. Kula może być bezpiecznie przetransportowana w inne miejsce przy pomocy lewitującego zaklęcia. Żadne zaklęcia nie przedostają się do środka ani na zewnątrz kuli, wobec cienia obowiązuje jednak mechanika kontroli opisana w temacie z wydarzeniem. Cień ma statystyki zgodne z opisem na wyrzuconej kości (CM: 25, Z: 40, S: 5, PŻ: 100).
W razie pytań - zapraszam. <3
Ojciec w tym samym czasie nadal walczył, starając się dostać do swojego dziecka; nie rozumiał, że mógł przeszkodzić, kierował się instynktem i strachem, doskonale widocznym w jego oczach. Cios wymierzony w zamienioną we wronę Cassandrę chybił, czarownica mogła więc ponowić atak, a jej trzepoczące szybko skrzydła zdezorientowały czarodzieja na tyle, że nie zauważył w porę rzucającej się na niego Marii. Drobnej, ale szybkiej i sprawnej; impet wyskoku pozbawił mężczyznę równowagi, Maria uczepiła się jego ramion, sprawiając, że nie mógł ich użyć, by odzyskać balans - oboje przez moment chwiali się, ostatecznie jednak czarodziej - już wcześniej osłabiony - runął w tył, ciągnąc za sobą dziewczynę.
Maria nie była w stanie odskoczyć, poleciała razem z nim, a choć ciało mężczyzny przyjęło na siebie większość siły upadku, to przedramię młodej kobiety również mocno uderzyło w twardą posadzkę. Wzdłuż jej ręki rozniósł się ostry, promieniujący ból, ogniskujący na wysokości łokcia; cierpienie na moment ją oślepiło, po paru sekundach była jednak w stanie pozbierać się z podłogi i stanąć na własnych nogach. Ojciec dziewczynki się nie podniósł, uderzenie w głowę pozbawiło go przytomności.
Duch zniknął, Heather była tego pewna, mimo że w pomieszczeniu wciąż była w stanie wyczuć jego echo, ślad potężnej magii.
Dziewczynka przeżyła, ale jej organizm jest wyczerpany; jeśli otrzyma odpowiednią opiekę, wróci do zdrowia w przeciągu trzech fabularnych miesięcy, przytomności nie odzyska jednak wcześniej niż przed upływem jednego fabularnego miesiąca. Po przebudzeniu nie będzie pamiętała niczego z okresu, w którym była opętana przez ducha.
Mężczyzna ocknie się sam po około godzinie, może być jednak ocucony wcześniej. Poza lekkim wstrząśnieniem mózgu, nic mu nie jest.
Maria straciła 30 punktów żywotności (stłuczony łokieć).
Schwytany przez Cassandrę cień pozostaje uwięziony w kuli, odwrócenie skutków transmutacji uwolni go z pułapki. Kula może być bezpiecznie przetransportowana w inne miejsce przy pomocy lewitującego zaklęcia. Żadne zaklęcia nie przedostają się do środka ani na zewnątrz kuli, wobec cienia obowiązuje jednak mechanika kontroli opisana w temacie z wydarzeniem. Cień ma statystyki zgodne z opisem na wyrzuconej kości (CM: 25, Z: 40, S: 5, PŻ: 100).
W razie pytań - zapraszam. <3
Szpital Asfodela, Warwick
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire