Palarnia opium
Strona 16 z 17 • 1 ... 9 ... 15, 16, 17
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Palarnia opium
Największe pomieszczenie w piwnicach pod sklepem Borgina & Burke'a. Do palarni można dostać się trzema drogami. przechodząc przez zaplecze sklepu, przez tunele w piwnicach Śmiertelnego Nokturnu oraz przy pomocy sieci fiuu. Drewniany, zdobiony sufit, dźwiga ciężar brylantowych żyrandoli sprowadzonych z najdalszych zakątków świata. Każdy rozpalany jest tylko na okazyjne spotkania. Palarnia liczy sobie kilkanaście stolików otoczonych fotelami obitymi czerwonym materiałem. Pomimo tego, że palarnia znajduje się w piwnicy, sufit jest na tyle wysoki, co umożliwiło stworzenie drewnianego półpiętra. Wystrój zawiera również bar z alkoholem wszelkiej maści. Od czasu do czasu w palarni organizowane są koncerty na żywo.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Przedziwne było to spotkanie, w trakcie którego co chwila była zaskakiwana. Przyzwyczajona do pewnej formy prowadzenia rozmów nie spodziewała się takich odpowiedzi czy zagrań. Jak inaczej miała to nazwać, jak nie swego rodzaju grą? Starciem, w którym przeciwnik używał ruchów tak bardzo jej nie znanych. Nie miała zamiaru się poddać, wręcz przeciwnie, jej odwaga rosła i pchała na szlak rozmowy, który lady Nott na pewno by skarciła.
-Z pewnością chciałabym zobaczyć jej minę, a następnie twoją jakbyś się miał z pyszna. - Zaśmiała się szczerze na samo wyobrażenie sytuacji, w której szacowna dama musiałaby zmierzyć się z bezpośredniością Drew. Wydało się to jej jednocześnie bardzo zabawne i niebezpieczne w tym samym czasie. Jednak czyż arystokracja nie pokazała już, że się zmienia i łamie zasady. Nikt wcześniej nie wyobrażał sobie, że na balu u lady Nott będą obecni inni niż szlachetnie urodzeni, a oto wraz z nimi, ramię w ramię otrzymywała odznaczenia i spędzała czas na przyjęciach. Ci sami zaś otrzymywali tytuły i stanowiska, które wcześniej piastowała jedynie arystokracja. Dawało to nadzieję, że skostniałe zasady zaczynają ulegać kruszeniu, pękają. Liczyła, że był to celowy zabieg, nie zaś pomysł, za którym nie szła większa idea.
-Dlaczego? - Oczywiście, że musiało paść kolejne pytanie, przecież dając pole do domysłów dawało się jednocześnie przestrzeń na dalszą rozmowę. Lady Burke nie lubiła snuć teorii kiedy wystarczyło zapytać, pociągnąć temat. Nawet jeżeli rozmówca nie zdecyduje się na odpowiedź to dla niej będzie już cenna informacja. Zdawała sobie sprawę, że unikanie powiedzenia czegoś wprost świadczyło o wstydzie, chęci ukrycia czegoś lub innego mniej przyjemnego uczucia, które nie pozwalało na otwarte mówienie. A możliwe, że jedynie się z nią droczył doskonale widząc, że wprawia ją w lekką konsternację.Alkohol robił swoje i choć nie była pijana i bardzo odurzona, tak czuła, że alkohol krąży w żyłach, osłabia reakcje, rozwiązuje bardziej język. Pozwoliła sobie na szklaneczkę za dużo i miała zapłacić konsekwencje. Wzruszyła nieznacznie ramionami, gestem tak bardzo nie pasującym do szlachetnie urodzonej damy.
-Z doświadczenia. - Odparła bez ogródek, bo choć starała się przebierać umiejętnie w słowach, tak dziwnym trafem, przy tym człowieku, nie wydawało się to niestosowne. -Zwykle gdy kobieta zbyt wiele ujawnia, dla mężczyzn, przestaje być atrakcyjna. Panna nudna, a mężatka głupia. - Kolejne gorzkie słowa opuściły damskie usta, ale zaraz zebrała się w sobie przywołując na twarz delikatny uśmiech. -Bardzo mi to schlebia. - Choć jeśli wszystkie spotkania miały by tak wyglądać to istniała dość spora obawa, że cała praca nad sobą przepadnie z kretesem.
Nie sięgała już ani po fajkę ani po drinka, odczytała jasno sygnały jakie wysyła jej ciało. W głowie przyjemnie szumiało, krew krążyła szybciej i niewielkie rumieńce wypłynęły na jasną twarz. Z uwagą przyglądała się mężczyźnie kiedy mówił o obowiązkach, które sama doskonale rozumiała, ale też wiedziała, że zatracenie się w nich powodowało frustrację. Wobec tego dbała o to, aby Edgar zawsze znalazł czas dla siebie - przejażdżka konna, kawa na krużgankach czy chwila z pociechami. To sprawiało, że nie czuł się wiecznie w pracy, wciąż zakopany w stercie dokumentów. -Obowiązki obowiązkami, ale warto znaleźć chwilę dla siebie. Zabrzmi to jak tania rada, ale to działa i pomaga czuć, że się żyje dla czegoś więcej niż pracy. - Szklaneczka kusiła, aby zająć czymś dłonie, ale zaraz jej uwagę przyciągnęła kolejna informacja, a oczy zaiskrzyły się żywym zainteresowaniem. -Zdarzało mi się czytać o tych miejscach, ale Edgar tam nie podróżował, głównie swój czas spędzał w oriencie, więc artefakty z tamtych rejonów są mi bardziej znane. - Brat zawsze przywoził niezliczone skarby, a to stanowiło namiastkę spełniania marzeń, te wciąż były żywy, ale głęboko schowane. Zaraz jednak blask oczu przygasł, gdy zadał kolejne pytanie. Tych padało wiele, część takich, które sprawiały, że znów się wycofywała. Nieopatrzna reakcja odbiła się czkawką, a szum w głowie nie ułatwiał podejmowania odpowiednich decyzji, formułowania właściwych i wygodnych odpowiedzi, wygodnych dla samej Primrose. W zakłopotaniu założyła zaplątany kosmyk włosów za ucho starając się zebrać myśli, które jak na złość plątały się w głowie i nie potrafiła ich złapać. -Powiedzmy, że… nie jestem modelowym przykładem rzeczonych kobiet, więc nie spędzasz czasu wolnego w idealny sposób. - Odparła wreszcie bez większej pewności w głosie. Odsłanianie się nie leżało w jej naturze. Za dobrze się jej przyglądał, że dostrzegł ten grymas. Nawet jeżeli chciał poznać jej tajemnicę to musiał się zawieść, ponieważ lady Burke nie skrywała żadnej. Pokręciła głową z lekkim rozbawieniem. -W takim razie zostawmy resztę pytań na kolejny wieczór. - Zmęczenie dawało się we znaki, ale zapomniała całkowicie o swoim przybiciu, o tym dlaczego w ogóle się tutaj znalazła. Czarodziej sprawił, że jej myśli i uwaga zostały skierowane na zupełnie inne tory, za co była mu bardzo wdzięczna. Zerknęła na niego z ukosa i przyjmując jego pomoc wstała ze swojego miejsca.-Dziękuję.- Obawiała się, że się zachwieje, ale udało się jej utrzymać pozycję wyprostowaną, może zbyt sztywną, ale godność została zachowana. -Udam, że nie słyszałam tego bezczelnie prowokującego komentarza o nudzie. - Dodała zaraz i przez chwilę zawahała się gdzie powinna się udać. Podróż do Durham wydawała się rozsądną, ale nie miała chyba ochoty mierzyć się z surowym spojrzeniem członków rodziny. -W naszym sklepie jest gabinet, możemy tam się udać. - Znajdowało się tam również pojedyncze łóżko, które czasami wykorzystywali gdy praca się przedłużała. Dla niej zaś była to wygodna wymówka, powie, że się asiedziała w pracowni i nie chciała zmęczona źle wypowiedzieć nazwy domu za pomocą sieci Fiuu. Kiepska wymówka, ale zawsze jakaś, a może parę szklanek wody sprawi, że jednak po dwóch godzinach wróci do zamku. Na razie gabinet wydawał się najbardziej bezpieczną opcją.
-Z pewnością chciałabym zobaczyć jej minę, a następnie twoją jakbyś się miał z pyszna. - Zaśmiała się szczerze na samo wyobrażenie sytuacji, w której szacowna dama musiałaby zmierzyć się z bezpośredniością Drew. Wydało się to jej jednocześnie bardzo zabawne i niebezpieczne w tym samym czasie. Jednak czyż arystokracja nie pokazała już, że się zmienia i łamie zasady. Nikt wcześniej nie wyobrażał sobie, że na balu u lady Nott będą obecni inni niż szlachetnie urodzeni, a oto wraz z nimi, ramię w ramię otrzymywała odznaczenia i spędzała czas na przyjęciach. Ci sami zaś otrzymywali tytuły i stanowiska, które wcześniej piastowała jedynie arystokracja. Dawało to nadzieję, że skostniałe zasady zaczynają ulegać kruszeniu, pękają. Liczyła, że był to celowy zabieg, nie zaś pomysł, za którym nie szła większa idea.
-Dlaczego? - Oczywiście, że musiało paść kolejne pytanie, przecież dając pole do domysłów dawało się jednocześnie przestrzeń na dalszą rozmowę. Lady Burke nie lubiła snuć teorii kiedy wystarczyło zapytać, pociągnąć temat. Nawet jeżeli rozmówca nie zdecyduje się na odpowiedź to dla niej będzie już cenna informacja. Zdawała sobie sprawę, że unikanie powiedzenia czegoś wprost świadczyło o wstydzie, chęci ukrycia czegoś lub innego mniej przyjemnego uczucia, które nie pozwalało na otwarte mówienie. A możliwe, że jedynie się z nią droczył doskonale widząc, że wprawia ją w lekką konsternację.Alkohol robił swoje i choć nie była pijana i bardzo odurzona, tak czuła, że alkohol krąży w żyłach, osłabia reakcje, rozwiązuje bardziej język. Pozwoliła sobie na szklaneczkę za dużo i miała zapłacić konsekwencje. Wzruszyła nieznacznie ramionami, gestem tak bardzo nie pasującym do szlachetnie urodzonej damy.
-Z doświadczenia. - Odparła bez ogródek, bo choć starała się przebierać umiejętnie w słowach, tak dziwnym trafem, przy tym człowieku, nie wydawało się to niestosowne. -Zwykle gdy kobieta zbyt wiele ujawnia, dla mężczyzn, przestaje być atrakcyjna. Panna nudna, a mężatka głupia. - Kolejne gorzkie słowa opuściły damskie usta, ale zaraz zebrała się w sobie przywołując na twarz delikatny uśmiech. -Bardzo mi to schlebia. - Choć jeśli wszystkie spotkania miały by tak wyglądać to istniała dość spora obawa, że cała praca nad sobą przepadnie z kretesem.
Nie sięgała już ani po fajkę ani po drinka, odczytała jasno sygnały jakie wysyła jej ciało. W głowie przyjemnie szumiało, krew krążyła szybciej i niewielkie rumieńce wypłynęły na jasną twarz. Z uwagą przyglądała się mężczyźnie kiedy mówił o obowiązkach, które sama doskonale rozumiała, ale też wiedziała, że zatracenie się w nich powodowało frustrację. Wobec tego dbała o to, aby Edgar zawsze znalazł czas dla siebie - przejażdżka konna, kawa na krużgankach czy chwila z pociechami. To sprawiało, że nie czuł się wiecznie w pracy, wciąż zakopany w stercie dokumentów. -Obowiązki obowiązkami, ale warto znaleźć chwilę dla siebie. Zabrzmi to jak tania rada, ale to działa i pomaga czuć, że się żyje dla czegoś więcej niż pracy. - Szklaneczka kusiła, aby zająć czymś dłonie, ale zaraz jej uwagę przyciągnęła kolejna informacja, a oczy zaiskrzyły się żywym zainteresowaniem. -Zdarzało mi się czytać o tych miejscach, ale Edgar tam nie podróżował, głównie swój czas spędzał w oriencie, więc artefakty z tamtych rejonów są mi bardziej znane. - Brat zawsze przywoził niezliczone skarby, a to stanowiło namiastkę spełniania marzeń, te wciąż były żywy, ale głęboko schowane. Zaraz jednak blask oczu przygasł, gdy zadał kolejne pytanie. Tych padało wiele, część takich, które sprawiały, że znów się wycofywała. Nieopatrzna reakcja odbiła się czkawką, a szum w głowie nie ułatwiał podejmowania odpowiednich decyzji, formułowania właściwych i wygodnych odpowiedzi, wygodnych dla samej Primrose. W zakłopotaniu założyła zaplątany kosmyk włosów za ucho starając się zebrać myśli, które jak na złość plątały się w głowie i nie potrafiła ich złapać. -Powiedzmy, że… nie jestem modelowym przykładem rzeczonych kobiet, więc nie spędzasz czasu wolnego w idealny sposób. - Odparła wreszcie bez większej pewności w głosie. Odsłanianie się nie leżało w jej naturze. Za dobrze się jej przyglądał, że dostrzegł ten grymas. Nawet jeżeli chciał poznać jej tajemnicę to musiał się zawieść, ponieważ lady Burke nie skrywała żadnej. Pokręciła głową z lekkim rozbawieniem. -W takim razie zostawmy resztę pytań na kolejny wieczór. - Zmęczenie dawało się we znaki, ale zapomniała całkowicie o swoim przybiciu, o tym dlaczego w ogóle się tutaj znalazła. Czarodziej sprawił, że jej myśli i uwaga zostały skierowane na zupełnie inne tory, za co była mu bardzo wdzięczna. Zerknęła na niego z ukosa i przyjmując jego pomoc wstała ze swojego miejsca.-Dziękuję.- Obawiała się, że się zachwieje, ale udało się jej utrzymać pozycję wyprostowaną, może zbyt sztywną, ale godność została zachowana. -Udam, że nie słyszałam tego bezczelnie prowokującego komentarza o nudzie. - Dodała zaraz i przez chwilę zawahała się gdzie powinna się udać. Podróż do Durham wydawała się rozsądną, ale nie miała chyba ochoty mierzyć się z surowym spojrzeniem członków rodziny. -W naszym sklepie jest gabinet, możemy tam się udać. - Znajdowało się tam również pojedyncze łóżko, które czasami wykorzystywali gdy praca się przedłużała. Dla niej zaś była to wygodna wymówka, powie, że się asiedziała w pracowni i nie chciała zmęczona źle wypowiedzieć nazwy domu za pomocą sieci Fiuu. Kiepska wymówka, ale zawsze jakaś, a może parę szklanek wody sprawi, że jednak po dwóch godzinach wróci do zamku. Na razie gabinet wydawał się najbardziej bezpieczną opcją.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zaśmiałem się pod nosem, kiedy wspomniała o niezręcznej sytuacji. Z pewnością lady Nott dałaby mi to do zrozumienia, jednak jak znałem siebie to nieszczególnie bym się tym przejął. Miałem spory dystans do zdania na swój temat i zupełnie nie brałem go do siebie. Znałem swoją wartość i nie musiałem jej podkreślać grzecznym tonem, czy innymi wysublimowanymi metodami. -Chciałabyś mnie nakryć w niekomfortowej sytuacji?- uniosłem brew, a zawadiacki uśmieszek zatańczył w kącikach ust. -Przebiegła- dodałem właściwie od razu. Wiedziałem, że wiodła ją jedynie ciekawość, lecz dla mnie wiele można było wynieść z podobnej sytuacji. Swego rodzaju haki byłby niczym asy w rękawie, a zawsze lubiłem być krok przed swoim rozmówcą.
Primrose nie miała pojęcia, że już miałem kontakt z lady Nott i otrzymałem zaproszenie na herbatkę, lecz jeszcze nie zamierzałem o tym mówić. Może kiedyś uda mi się ją tym zaskoczyć.
Musiała zapytać, czułem że to zrobi wszak sam nie marnowałem czasu. Nim odpowiedziałem posłałem jej szelmowski uśmiech, po czym zamoczyłem wargi w trunku. Smakował naprawdę dobrze, liczyłem że uda mi się gwizdnąć butelkę na wynos. -Nie dbam o zdanie innych, dlatego nawet nie staram się przy tobie udawać kogoś innego, zaś byłbym skończonym idiotą, gdybym na salonach robił wszystko to co nie wypada- usunięcie się w cień nie było trudne. Miałem dużo czasu na obserwacje, dlatego mimo sporych braków mogłem pewne rzeczy podpatrzeć. Najgorzej było na pierwszym sabacie, szczególnie kiedy należało wybrać się na parkiet, lecz później poszło już z górki. Człowiek mógł przywyknąć do wszystkiego, dobrze było tylko zachować przy tym zdrowy rozsądek.
-Z doświadczenia?- wyprostowałem się i uniosłem nieco wyżej brwi wyraźnie zainteresowany słowami jakie padły. -Aż tylu tych mężczyzn było? No, no panienko, czyżby to był ten moment kiedy ściągamy maskę grzecznej lady?- słowa były dwuznaczne, ale nie dbałem o to. Widziała moje zaskoczenie, absurdalnym byłoby założenie, że miałem o niej kiepską opinię. -Może to w tych mężczyznach leży problem? Posiadali nadmierną chęć prawienia o sobie i kiedy starałaś się opowiedzieć o własnych przeżyciach oraz pasjach to ich ego cierpiało? Myślę, że masz jeszcze wiele do powiedzenia, nie da się z ciebie czytać jak z otwartej księgi, a przynajmniej ja nie potrafię- mogłem dodać, że byłem spostrzegawczy, potrafiłem wychwytywać emocje po mimice twarzy, ale nie chciałem psuć zabawy. Być może z czasem sama to zauważy. -Cała przyjemność po mojej stronie- doparłem zgodnie z prawdą i skinąłem lekko głową. -Następnym razem cóż będziemy pić? Może zaproszę cię w me rewiry? Posiadamy w asortymencie głównie piwo śmierdzące szczochami goblina, ale dla spragnionego nie ma trunków złych- starałem się udać poważnego wszak propozycja była jak najbardziej prawdziwa – ewentualnie dobór alkoholu był nieco naciągany. Sam bym tego nie tknął. -Urządzimy zawody na najgorszy smak i wygra ten, kto wypije choć pół szklanki- wciąż nie wyglądałem na osobę, która żartowała – a przynajmniej tak mi się wydawało, bo sam wypiłem dość by mieć dobry nastrój. W końcu uśmiechnąłem się szeroko, ale nic nie sprostowałem, czekałem jak zareaguje na małe wyzwanie, a przy okazji zaproszenie. Lady Burke w tych swoich zacnych ciuszkach sącząca pięść Hagrida, piękny widok.
-Zatem zasięgnijmy twojej rady i znajdźmy chwilę dla siebie- nawiązywałem po części do obowiązków i wspomnianego już spotkania. -Powinnaś udać się w podróż, a nie mieć tylko jej namiastkę w postaci przedmiotów- artefakty, choć cieszyły, nie oddawały aury i adrenaliny poszukiwań. Była to zaledwie nagroda, pamiątka po wyprawie i jej swoisty cel, lecz dla mnie zawsze najlepszym aspektem było rozwikływanie zagadek, przemierzanie obcych ziem, badanie śladów. Czasem za tym tęskniłem i miałem szczerą nadzieję, że czas okaże się łaskawy i jeszcze kiedyś będę mógł wrócić na szlak. Może nie na stałe, wbrew przewidywaniom tułaczka po świecie nie była już ekscytującym elementem, ale choć na kilka tygodni.
-Czyli mam kiepski gust? Mógłbym uznać to za ujmę- wykrzywiłem wargi w ironicznym wyrazie, po czym upiłem trunku. Skąd w niej tyle samokrytyki? Czyżby to też wyniosła z domowego zacisza? Piękno kobiety nie leżało tylko w ślicznej buźce, ale przede wszystkim charakterze.
Rozłożyłem ręce w geście bezradności i skinąłem głową w ramach zgody. Z jednej strony posiedziałbym dłużej w dobrym towarzystwie i akompaniamencie smakowitego trunku, zaś z drugiej nie chciałem być nachalny. Z resztą po odprowadzeniu lady mogłem śmiało tu powrócić.
-Ależ doskonale słyszałaś, moje ego zostało zdeptane- zaśmiałem się dając jej wyraźny znak, że po prostu żartowałem. Wyczułem, że mocniej chwyciła się ramienia i każdy krok stawiała ostrożnie, ale wbrew pozorom naprawdę dobrze trzymała się na własnych nogach. Ilość wypitego trunku była pokaźna, a do tego opium nie ułatwiało sprawy – niejedna osoba wybrałaby na sen tę lożę. -W takim razie ruszajmy- odparłem, po czym skierowaliśmy się do wyjścia.
-Panie przodem- rzuciłem po otwarciu drzwi od gabinetu i kiedy przekroczyła jego progi sam wszedłem do środka. Rozejrzałem się po wnętrzu sięgając dłonią po piersiówkę, w której na szczęście jeszcze znajdowała się ognista. Nie wątpiłem, że mieli tu zapasy, ale nie chciałem wyjść na buca. Wolnym korkiem podszedłem do łóżka, a następnie usiadłem na podłodze wygodnie opierając się o jego drewnianą ramę.
Primrose nie miała pojęcia, że już miałem kontakt z lady Nott i otrzymałem zaproszenie na herbatkę, lecz jeszcze nie zamierzałem o tym mówić. Może kiedyś uda mi się ją tym zaskoczyć.
Musiała zapytać, czułem że to zrobi wszak sam nie marnowałem czasu. Nim odpowiedziałem posłałem jej szelmowski uśmiech, po czym zamoczyłem wargi w trunku. Smakował naprawdę dobrze, liczyłem że uda mi się gwizdnąć butelkę na wynos. -Nie dbam o zdanie innych, dlatego nawet nie staram się przy tobie udawać kogoś innego, zaś byłbym skończonym idiotą, gdybym na salonach robił wszystko to co nie wypada- usunięcie się w cień nie było trudne. Miałem dużo czasu na obserwacje, dlatego mimo sporych braków mogłem pewne rzeczy podpatrzeć. Najgorzej było na pierwszym sabacie, szczególnie kiedy należało wybrać się na parkiet, lecz później poszło już z górki. Człowiek mógł przywyknąć do wszystkiego, dobrze było tylko zachować przy tym zdrowy rozsądek.
-Z doświadczenia?- wyprostowałem się i uniosłem nieco wyżej brwi wyraźnie zainteresowany słowami jakie padły. -Aż tylu tych mężczyzn było? No, no panienko, czyżby to był ten moment kiedy ściągamy maskę grzecznej lady?- słowa były dwuznaczne, ale nie dbałem o to. Widziała moje zaskoczenie, absurdalnym byłoby założenie, że miałem o niej kiepską opinię. -Może to w tych mężczyznach leży problem? Posiadali nadmierną chęć prawienia o sobie i kiedy starałaś się opowiedzieć o własnych przeżyciach oraz pasjach to ich ego cierpiało? Myślę, że masz jeszcze wiele do powiedzenia, nie da się z ciebie czytać jak z otwartej księgi, a przynajmniej ja nie potrafię- mogłem dodać, że byłem spostrzegawczy, potrafiłem wychwytywać emocje po mimice twarzy, ale nie chciałem psuć zabawy. Być może z czasem sama to zauważy. -Cała przyjemność po mojej stronie- doparłem zgodnie z prawdą i skinąłem lekko głową. -Następnym razem cóż będziemy pić? Może zaproszę cię w me rewiry? Posiadamy w asortymencie głównie piwo śmierdzące szczochami goblina, ale dla spragnionego nie ma trunków złych- starałem się udać poważnego wszak propozycja była jak najbardziej prawdziwa – ewentualnie dobór alkoholu był nieco naciągany. Sam bym tego nie tknął. -Urządzimy zawody na najgorszy smak i wygra ten, kto wypije choć pół szklanki- wciąż nie wyglądałem na osobę, która żartowała – a przynajmniej tak mi się wydawało, bo sam wypiłem dość by mieć dobry nastrój. W końcu uśmiechnąłem się szeroko, ale nic nie sprostowałem, czekałem jak zareaguje na małe wyzwanie, a przy okazji zaproszenie. Lady Burke w tych swoich zacnych ciuszkach sącząca pięść Hagrida, piękny widok.
-Zatem zasięgnijmy twojej rady i znajdźmy chwilę dla siebie- nawiązywałem po części do obowiązków i wspomnianego już spotkania. -Powinnaś udać się w podróż, a nie mieć tylko jej namiastkę w postaci przedmiotów- artefakty, choć cieszyły, nie oddawały aury i adrenaliny poszukiwań. Była to zaledwie nagroda, pamiątka po wyprawie i jej swoisty cel, lecz dla mnie zawsze najlepszym aspektem było rozwikływanie zagadek, przemierzanie obcych ziem, badanie śladów. Czasem za tym tęskniłem i miałem szczerą nadzieję, że czas okaże się łaskawy i jeszcze kiedyś będę mógł wrócić na szlak. Może nie na stałe, wbrew przewidywaniom tułaczka po świecie nie była już ekscytującym elementem, ale choć na kilka tygodni.
-Czyli mam kiepski gust? Mógłbym uznać to za ujmę- wykrzywiłem wargi w ironicznym wyrazie, po czym upiłem trunku. Skąd w niej tyle samokrytyki? Czyżby to też wyniosła z domowego zacisza? Piękno kobiety nie leżało tylko w ślicznej buźce, ale przede wszystkim charakterze.
Rozłożyłem ręce w geście bezradności i skinąłem głową w ramach zgody. Z jednej strony posiedziałbym dłużej w dobrym towarzystwie i akompaniamencie smakowitego trunku, zaś z drugiej nie chciałem być nachalny. Z resztą po odprowadzeniu lady mogłem śmiało tu powrócić.
-Ależ doskonale słyszałaś, moje ego zostało zdeptane- zaśmiałem się dając jej wyraźny znak, że po prostu żartowałem. Wyczułem, że mocniej chwyciła się ramienia i każdy krok stawiała ostrożnie, ale wbrew pozorom naprawdę dobrze trzymała się na własnych nogach. Ilość wypitego trunku była pokaźna, a do tego opium nie ułatwiało sprawy – niejedna osoba wybrałaby na sen tę lożę. -W takim razie ruszajmy- odparłem, po czym skierowaliśmy się do wyjścia.
~~
-Panie przodem- rzuciłem po otwarciu drzwi od gabinetu i kiedy przekroczyła jego progi sam wszedłem do środka. Rozejrzałem się po wnętrzu sięgając dłonią po piersiówkę, w której na szczęście jeszcze znajdowała się ognista. Nie wątpiłem, że mieli tu zapasy, ale nie chciałem wyjść na buca. Wolnym korkiem podszedłem do łóżka, a następnie usiadłem na podłodze wygodnie opierając się o jego drewnianą ramę.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Lady Nott co sabat wybierała z grona wielu panien te, którym pomagała, te zaś mogły liczyć na jej mentoring i wsparcie w każdej niemal dziedzinie. Panna naznaczona przez lady Nott cieszyła się większym powodzeniem wśród kawalerów, a jej opinia wzrastała w ich oczach. Podobnego przywileju doświadczyła Evandra, zaś Primrose nigdy nie zyskała tego przychylnego spojrzenia. Nie dziwiła się temu, jako córka ponurych wzgórz Durham nie nadawała się do kolekcji klejnotów lady Nott.
-Taka sytuacja może wiele o tobie powiedzieć. - Odparła swobodnie, trochę zbyt, ale alkohol zmieszany z opium robił swoje. Sprawiał, że mniej pilnowała swoich gestów, choć nadal była w pełni świadoma tego kim jest, gdzie się znajduje i w czyim towarzystwie. Nie nazwałaby siebie przebiegłą, ale na pewno potrafiła zbierać i kolekcjonować informacje. -Nie dbasz o zdanie innych, bo realnie na nikim ci nie zależy? Czy nie dbasz dlatego, że tak jest łatwiej? - Zapytała zaskoczona takim wyznaniem, a jednocześnie przekonana, że wielu tak mówi, ale każdym kierują zupełnie inne pobudki. -Chyba, że twoim celem jest szokowanie. Wtedy robienie wszystkiego tego czego nie wypada, wydaje się jedynym wyjściem. Tylko jaki cel ma w sobie owe szokowanie? - Często zadawała sobie pytania jaki cel mają pewne zachowania i zasady, co kreują, co tworzą i w jakiej pozycji stawiają samych ludzi. Będąc młodszą wiele takich pytań zadawała guwernantce, matce oraz babci, która bardzo dbała o wychowanie wnuczki, a jednocześnie uczyła ją samodzielności i wytrwałości. -Kto powiedział, że to maska? Być może rzeczona niegrzeczność jest maską? - Zadała kolejne pytanie z pełną powagą w głosie, choć gdzieś w tle rozbrzmiewała zadziorna nuta. Tak nieczęsto obecna w repertuarze lady Burke. Pozwalała sobie na nią tylko w gronie bardzo zaufanym. Westchnęła cicho, gdyż słowa odnośnie mężczyzn od razu przypomniało jej ostatnie spotkanie z Mathieu, kiedy padły gorzkie i pełne złości słowa. Te zaś mocno raniły i nadal tkwiły zostawiając ślady. Nie było łatwo dumnej kobiecie, jaką była, pozbierać się po tych oskarżeniach, które jawnie pokazywały, że lord Rosier nie widział Primrose, tylko jej wizję jaką stworzył w swojej głowie. -Mogę mówić wiele, nawet jak na członka rodu Burke, wbrew dewizie rodu, ale musiałby być ktoś kto chce tego wysłuchać i usłyszeć. Podjąć dialog. Bez tego równie dobrze mogę mówić do ściany. Efekt będzie dokładnie taki sam. - Odpowiedź szczera do bólu, ale uświadamiała jak wiele jeszcze przed nią było pracy i dlaczego zwróciła się do Drew ze swoją propozycją. Miała jedynie nadzieję, że dzisiejszy wieczór nie zniszczył wszystkiego i swoim zachowaniem nie sprawi, że czarodziej postanowi się wycofać już na samym początku. -W tym samym miejscu, w którym podłoga jest brudna od wymiocin, w miejscu spędu moczymord, gdzie panuje hałas, smród i towarzystwo niezbyt atrakcyjnych, półnagich panienek? - Zapytała z nieukrywanym rozbawieniem w głosie, cytując jego własne słowa z początku ich spotkania, a wizja zawitania tam wydawała się równie abstrakcyjna co kusząca; szumiący alkohol nie pozwalał na podejmowanie rozsądnych i racjonalnych decyzji. -Po takiej reklamie, jakby to o mnie to świadczyło, gdybym odmówiła takiemu zaproszeniu. - Zaśmiała się cicho na samą myśl, że przekroczy progi miejsca, o którym słyszała, ale nigdy nie zjawiła się w okolicy. Kolejne zaś słowa sprawiły, że uśmiech na ustach zamarł, a potem z wesołego zmienił się w ten podszyty lekkim smutkiem. -Być może kiedyś. Od czegoś są marzenia. Kto wie, może pewnego dnia, uda mi się je spełnić. - Miała już raz taką możliwość, ale dziadek, który wtedy był nestorem rodu w ostatniej chwili zmienił zdanie i zawrócił świeżo upieczoną absolwentkę Hogwartu. To właśnie wtedy zanurzyła się w świecie artefaktów, żeby chociaż mieć namiastkę tego czego doświadczał Edgar. -Albo kiepski wieczór. - Dodała szybko i omiotła spojrzeniem palarnię. Od momentu jak zasiedli w loży sporo osób już zapełniło salę. Należało ją w iście angielskim stylu opuścić. -Okropna lady Burke. Będę następnym razem bardziej uważać na swój język. - Dodała jeszcze kiedy wspomniał o podeptanym ego i opuściła z towarzystwie Drew palarnię.
Droga od palarni do gabinetu nie była długa, zwłaszcza, że wskazała wyjście, z którego nie korzystali goście. Wąską klatką schodową wspięli się w górę, aby przejść przez nieduże drzwi do wnętrza gabinetu. Uporządkowane i zadbane oddawało w pełni ducha Nokturnu oraz właścicieli przybytku. Ponurą aurę pogłębiały ozdoby w postaci wypchanego kruka, czaszek schowanych pod szklanymi kopułami oraz ciężkimi kotarami przy oknie przez które do środka dostawała się cienka smuga światła ulicznego. Jednak utrzymane było w czystości. Pod ścianą znajdowało się biurko z krzesłem, na małym stoliczku czekał czajnik z herbatą i metalowe pudełeczko z łakociami oraz karafka z trunkiem i dwie szklanki. Dla gospodarza i jego gościa. Po drugiej stronie mieściło się zaś wąskie łóżko, na którym można było spokojnie się ułożyć. Drew zaś wybrał miejsce na ziemi czym zaskoczył lady Burke. Ta stanęła wryta na środku pomieszczenia nie bardzo wiedząc co właśnie zaszło. Spodziewała się, że czarodziej odprowadzi ją do drzwi, po czym wróci do palarni, nie był przecież zobligowany, aby siedzieć z nią w niedużym pomieszczeniu. Przez chwilę tak tkwiła nie zrobiwszy ani jednego kroku, co jakiś czas patrząc w bok, a potem znów na mężczyznę. Tego nikt jej nie uczył co robić w takiej sytuacji! Dama w ogóle to rzeczonej nie powinna doprowadzić, ale skoro już naważyła takiego piwa to musiała je wypić. Ostatecznie, lekko zmieszana, zakładając kosmyk włosów za ucho usiadła na skraju łóżka.
-Dziękuję za odprowadzenie. Nie masz obowiązku ze mną siedzieć… - Zaczęła nie wiedząc co mężczyzna teraz zamierza. Wskazała na karafkę. -Jak masz ochotę to poczęstuj się, ale wybacz proszę, że nie będę towarzyszyć.
-Taka sytuacja może wiele o tobie powiedzieć. - Odparła swobodnie, trochę zbyt, ale alkohol zmieszany z opium robił swoje. Sprawiał, że mniej pilnowała swoich gestów, choć nadal była w pełni świadoma tego kim jest, gdzie się znajduje i w czyim towarzystwie. Nie nazwałaby siebie przebiegłą, ale na pewno potrafiła zbierać i kolekcjonować informacje. -Nie dbasz o zdanie innych, bo realnie na nikim ci nie zależy? Czy nie dbasz dlatego, że tak jest łatwiej? - Zapytała zaskoczona takim wyznaniem, a jednocześnie przekonana, że wielu tak mówi, ale każdym kierują zupełnie inne pobudki. -Chyba, że twoim celem jest szokowanie. Wtedy robienie wszystkiego tego czego nie wypada, wydaje się jedynym wyjściem. Tylko jaki cel ma w sobie owe szokowanie? - Często zadawała sobie pytania jaki cel mają pewne zachowania i zasady, co kreują, co tworzą i w jakiej pozycji stawiają samych ludzi. Będąc młodszą wiele takich pytań zadawała guwernantce, matce oraz babci, która bardzo dbała o wychowanie wnuczki, a jednocześnie uczyła ją samodzielności i wytrwałości. -Kto powiedział, że to maska? Być może rzeczona niegrzeczność jest maską? - Zadała kolejne pytanie z pełną powagą w głosie, choć gdzieś w tle rozbrzmiewała zadziorna nuta. Tak nieczęsto obecna w repertuarze lady Burke. Pozwalała sobie na nią tylko w gronie bardzo zaufanym. Westchnęła cicho, gdyż słowa odnośnie mężczyzn od razu przypomniało jej ostatnie spotkanie z Mathieu, kiedy padły gorzkie i pełne złości słowa. Te zaś mocno raniły i nadal tkwiły zostawiając ślady. Nie było łatwo dumnej kobiecie, jaką była, pozbierać się po tych oskarżeniach, które jawnie pokazywały, że lord Rosier nie widział Primrose, tylko jej wizję jaką stworzył w swojej głowie. -Mogę mówić wiele, nawet jak na członka rodu Burke, wbrew dewizie rodu, ale musiałby być ktoś kto chce tego wysłuchać i usłyszeć. Podjąć dialog. Bez tego równie dobrze mogę mówić do ściany. Efekt będzie dokładnie taki sam. - Odpowiedź szczera do bólu, ale uświadamiała jak wiele jeszcze przed nią było pracy i dlaczego zwróciła się do Drew ze swoją propozycją. Miała jedynie nadzieję, że dzisiejszy wieczór nie zniszczył wszystkiego i swoim zachowaniem nie sprawi, że czarodziej postanowi się wycofać już na samym początku. -W tym samym miejscu, w którym podłoga jest brudna od wymiocin, w miejscu spędu moczymord, gdzie panuje hałas, smród i towarzystwo niezbyt atrakcyjnych, półnagich panienek? - Zapytała z nieukrywanym rozbawieniem w głosie, cytując jego własne słowa z początku ich spotkania, a wizja zawitania tam wydawała się równie abstrakcyjna co kusząca; szumiący alkohol nie pozwalał na podejmowanie rozsądnych i racjonalnych decyzji. -Po takiej reklamie, jakby to o mnie to świadczyło, gdybym odmówiła takiemu zaproszeniu. - Zaśmiała się cicho na samą myśl, że przekroczy progi miejsca, o którym słyszała, ale nigdy nie zjawiła się w okolicy. Kolejne zaś słowa sprawiły, że uśmiech na ustach zamarł, a potem z wesołego zmienił się w ten podszyty lekkim smutkiem. -Być może kiedyś. Od czegoś są marzenia. Kto wie, może pewnego dnia, uda mi się je spełnić. - Miała już raz taką możliwość, ale dziadek, który wtedy był nestorem rodu w ostatniej chwili zmienił zdanie i zawrócił świeżo upieczoną absolwentkę Hogwartu. To właśnie wtedy zanurzyła się w świecie artefaktów, żeby chociaż mieć namiastkę tego czego doświadczał Edgar. -Albo kiepski wieczór. - Dodała szybko i omiotła spojrzeniem palarnię. Od momentu jak zasiedli w loży sporo osób już zapełniło salę. Należało ją w iście angielskim stylu opuścić. -Okropna lady Burke. Będę następnym razem bardziej uważać na swój język. - Dodała jeszcze kiedy wspomniał o podeptanym ego i opuściła z towarzystwie Drew palarnię.
~~
Droga od palarni do gabinetu nie była długa, zwłaszcza, że wskazała wyjście, z którego nie korzystali goście. Wąską klatką schodową wspięli się w górę, aby przejść przez nieduże drzwi do wnętrza gabinetu. Uporządkowane i zadbane oddawało w pełni ducha Nokturnu oraz właścicieli przybytku. Ponurą aurę pogłębiały ozdoby w postaci wypchanego kruka, czaszek schowanych pod szklanymi kopułami oraz ciężkimi kotarami przy oknie przez które do środka dostawała się cienka smuga światła ulicznego. Jednak utrzymane było w czystości. Pod ścianą znajdowało się biurko z krzesłem, na małym stoliczku czekał czajnik z herbatą i metalowe pudełeczko z łakociami oraz karafka z trunkiem i dwie szklanki. Dla gospodarza i jego gościa. Po drugiej stronie mieściło się zaś wąskie łóżko, na którym można było spokojnie się ułożyć. Drew zaś wybrał miejsce na ziemi czym zaskoczył lady Burke. Ta stanęła wryta na środku pomieszczenia nie bardzo wiedząc co właśnie zaszło. Spodziewała się, że czarodziej odprowadzi ją do drzwi, po czym wróci do palarni, nie był przecież zobligowany, aby siedzieć z nią w niedużym pomieszczeniu. Przez chwilę tak tkwiła nie zrobiwszy ani jednego kroku, co jakiś czas patrząc w bok, a potem znów na mężczyznę. Tego nikt jej nie uczył co robić w takiej sytuacji! Dama w ogóle to rzeczonej nie powinna doprowadzić, ale skoro już naważyła takiego piwa to musiała je wypić. Ostatecznie, lekko zmieszana, zakładając kosmyk włosów za ucho usiadła na skraju łóżka.
-Dziękuję za odprowadzenie. Nie masz obowiązku ze mną siedzieć… - Zaczęła nie wiedząc co mężczyzna teraz zamierza. Wskazała na karafkę. -Jak masz ochotę to poczęstuj się, ale wybacz proszę, że nie będę towarzyszyć.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Czy tak było łatwiej? Niekoniecznie. Ludzie szlachetnie urodzeni z natury przejmowali się własnym wizerunkiem, a co za tym szło opinią osób trzecich, jednak czarodzieje niedorastający na salonach mieli możliwość wytworzenia swego rodzaju bariery. Nie wszyscy to czynili, wbrew pozorom było to trudne i wymagające sporej dozy egoizmu zadanie, ale ze swoim uporem poszło mi nadzwyczaj dobrze. Nawet wówczas, gdy moja twarz nie należała do anonimowych, gdy stałem się odpowiedzialny za hrabstwo, nie zamierzałem się zmieniać. Działanie wbrew własnym zasadom z góry skazane było na porażkę – a takich, nigdy nie trawiłem szybko i bezboleśnie.
-Nie dbam, bo znam własną wartość. Jeśli ktoś postrzega mnie poprzez mój wygląd, czy dobór słów, to niekoniecznie chce mi się tym przejmować. Zwykła strata czasu- odparłem. Ten kto mnie znał wiedział, że nie musiałem pięknie się o nim wyrażać, czy wykazywać w jego towarzystwie ponadprzeciętną kulturą, a i tak mógł zawsze na mnie liczyć. Rzadko odmawiałem pomocy, szczególnie jeśli na szali leżało dobro organizacji, bowiem bardziej ceniłem czyny niżeli słowa i to właśnie w ten pokręcony sposób udowadniałem, że na pewnych relacjach mi zależało.
-Nie- pokręciłem głową rozbawiony. -Mym celem nigdy nie było szokowanie. To brzmi trochę jak chęć pokazania się, znalezienia w centrum uwagi, a tego zwykłem unikać- nigdy nie chodziło mi o to, żeby ktoś mnie wytykał palcem i zadawał niewygodne pytania. Rola nadwornego błazna zupełnie mi nie odpowiadała, dlatego właśnie w trakcie sabatów pozostawałem w cieniu.
Uniosłem brew na wspomnienie maski niegrzecznej lady. W kwestii mężczyzn oczywiście żartowałem jedynie łapiąc ją za słówko, bowiem nie sprawiała wrażenia przesadnie otwartej i igrającej z rodowymi zasadami. Nie znałem jej na tyle, aby wyciągnąć trafne wnioski, ale wydawała się przykładną panną z dobrego domu. -Ta poważna mina zasiała ziarno niepewności- wygiąłem wargi w ironicznym, acz zaciekawionym wyrazie. -W takim razie opowiedz mi o tej niegrzecznej masce- zasugerowałem. Czułem, że nie rozwinie tego tematu, jednakże nie byłbym sobą, gdybym tak po prostu jej odpuścił.
-Kto był tą ścianą?- spytałem nie mając wątpliwości, że nie nawiązywała tylko i wyłącznie do swojego „głosu” w rodowych oraz politycznych sprawach. Pragnęła zmian, dążyła do tego, aby kobiety miały możliwość rozwoju oraz udziału we wspomnianym dialogu, lecz w jej głosie usłyszałem gorycz, jakiej nie było wcześniej. Dostrzegłem też w oczach smutek, który nie miał miejsca w trakcie ostatnich rozmów o swego rodzaju rewolucji. Coś stało jej ością w gardle i choć byłem ciekaw co, to nie zamierzałem wymuszać na niej odpowiedzi. Każdy miewał własne bolączki.
-Dokładnie tak- rzuciłem z szerokim uśmiechem. -W takim razie już jutro zlecę przygotowania Mantykory, która gościć będzie równie znamienitą lady- dodałem rozbawiony i nieco zaskoczony, że przyjęła to jakże abstrakcyjne zaproszenie. -Przyznaj, że skusiła cię ta wyjątkowa gama alkoholowych smaków- zasugerowałem wątpiąc, iż rano będzie zadowolona z tej decyzji. Choć kto wie? Może rzeczywiście była ciekaw tego miejsca? Mimo wszystko planowałem przynieść własne trunki, bowiem sam unikałem pyszności serwowanych przez tamtejszego barmana.
-Jeśli tylko będziesz mieć możliwość, to nawet się nie zastanawiaj. Później będziesz tylko żałować, dokładnie tak samo jak obecnie. Może i musisz trzymać się pewnych zasad, ale nikt nie ma prawa mówić ci co masz robić- miałem małe deja vu wypowiadając te słowa. Czyżbym właśnie się nie powtarzał? Podobne wnioski przedstawiłem Lucindzie, która najwyraźniej wzięła je sobie wyjątkowo do serca. Rzuciła wszystko dla własnej idei, dla własnego podejścia do świata oraz otaczających jej ludzi. Szanowałem tą decyzję, miała do niej prawo, choć moim zdaniem obrana droga była po prostu błędna, jednak to był temat rzeka.
-Wieczór był wyjątkowo udany- ściągnąłem brwi nieco zaskoczony niską samooceną Primrose. Za wiele brała na swe barki, za dużo analizowała i próbowała obarczyć się winą. To nie było zdrowe podejście. -Przy mnie nie musisz gryźć się w język- zaśmiałem się pod nosem nie wyobrażając sobie sytuacji, żeby ktoś przy mnie uważał na słowa. Lubiłem ironię i kiepskie żarty.
~~~~
-Zobaczyłaś ducha?- uniosłem brew nieco zaskoczony jej reakcją. Nie spodziewałem się, że siadając na ziemi wprowadzę ją w podobne osłupienie. Wyglądała jakby dosłownie zamarła w półkroku. Obróciłem się przez ramię żartobliwie chcąc sprawdzić, czy przypadkiem coś nie siedziało na łóżku, bowiem naprawdę malujące się na jej twarzy przerażenie było zatrważające. -Nic tu nie ma- mruknąłem, po czym powróciłem do wcześniejszej pozycji i wbiłem w nią rozbawione spojrzenie.
-Przyodziej maskę niegrzecznej i weź głęboki oddech- zaśmiałem się pod nosem i upiłem łyk z piersiówki. Pewnie chciała, abym sobie już poszedł, ale to tym bardziej nakłoniło mnie do pozostania w pomieszczeniu. -Obowiązku nie mam, ale za to chęci owszem- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, po czym na kolejne słowa uniosłem metalowy pojemnik. -Dziękuję za gościnność, jednak nie będę jej nadwyrężał. Mam co trzeba, warto spróbować- rzuciłem, a następnie wyciągnąłem w jej kierunku piersiówkę. Głowę oparłem wygodnie o materac łóżka i obróciłem w jej kierunku, gdy w końcu przełamała się i usiadła. -Nie musisz się martwić o to co ludzie powiedzą. Nikt nas nie widzi- wzruszyłem ramionami. Opuściliśmy już pub, a zatem nikt nie mógł wytknąć jej wskazującego stanu tudzież mojego towarzystwa. -Chyba, że nalegasz, abym wrócił do palarni, to oczywiście nie będę zwlekać- dodałem i uniosłem pytająco brew. Byłem ciekaw, czy chciała się mnie pozbyć.
-Nie dbam, bo znam własną wartość. Jeśli ktoś postrzega mnie poprzez mój wygląd, czy dobór słów, to niekoniecznie chce mi się tym przejmować. Zwykła strata czasu- odparłem. Ten kto mnie znał wiedział, że nie musiałem pięknie się o nim wyrażać, czy wykazywać w jego towarzystwie ponadprzeciętną kulturą, a i tak mógł zawsze na mnie liczyć. Rzadko odmawiałem pomocy, szczególnie jeśli na szali leżało dobro organizacji, bowiem bardziej ceniłem czyny niżeli słowa i to właśnie w ten pokręcony sposób udowadniałem, że na pewnych relacjach mi zależało.
-Nie- pokręciłem głową rozbawiony. -Mym celem nigdy nie było szokowanie. To brzmi trochę jak chęć pokazania się, znalezienia w centrum uwagi, a tego zwykłem unikać- nigdy nie chodziło mi o to, żeby ktoś mnie wytykał palcem i zadawał niewygodne pytania. Rola nadwornego błazna zupełnie mi nie odpowiadała, dlatego właśnie w trakcie sabatów pozostawałem w cieniu.
Uniosłem brew na wspomnienie maski niegrzecznej lady. W kwestii mężczyzn oczywiście żartowałem jedynie łapiąc ją za słówko, bowiem nie sprawiała wrażenia przesadnie otwartej i igrającej z rodowymi zasadami. Nie znałem jej na tyle, aby wyciągnąć trafne wnioski, ale wydawała się przykładną panną z dobrego domu. -Ta poważna mina zasiała ziarno niepewności- wygiąłem wargi w ironicznym, acz zaciekawionym wyrazie. -W takim razie opowiedz mi o tej niegrzecznej masce- zasugerowałem. Czułem, że nie rozwinie tego tematu, jednakże nie byłbym sobą, gdybym tak po prostu jej odpuścił.
-Kto był tą ścianą?- spytałem nie mając wątpliwości, że nie nawiązywała tylko i wyłącznie do swojego „głosu” w rodowych oraz politycznych sprawach. Pragnęła zmian, dążyła do tego, aby kobiety miały możliwość rozwoju oraz udziału we wspomnianym dialogu, lecz w jej głosie usłyszałem gorycz, jakiej nie było wcześniej. Dostrzegłem też w oczach smutek, który nie miał miejsca w trakcie ostatnich rozmów o swego rodzaju rewolucji. Coś stało jej ością w gardle i choć byłem ciekaw co, to nie zamierzałem wymuszać na niej odpowiedzi. Każdy miewał własne bolączki.
-Dokładnie tak- rzuciłem z szerokim uśmiechem. -W takim razie już jutro zlecę przygotowania Mantykory, która gościć będzie równie znamienitą lady- dodałem rozbawiony i nieco zaskoczony, że przyjęła to jakże abstrakcyjne zaproszenie. -Przyznaj, że skusiła cię ta wyjątkowa gama alkoholowych smaków- zasugerowałem wątpiąc, iż rano będzie zadowolona z tej decyzji. Choć kto wie? Może rzeczywiście była ciekaw tego miejsca? Mimo wszystko planowałem przynieść własne trunki, bowiem sam unikałem pyszności serwowanych przez tamtejszego barmana.
-Jeśli tylko będziesz mieć możliwość, to nawet się nie zastanawiaj. Później będziesz tylko żałować, dokładnie tak samo jak obecnie. Może i musisz trzymać się pewnych zasad, ale nikt nie ma prawa mówić ci co masz robić- miałem małe deja vu wypowiadając te słowa. Czyżbym właśnie się nie powtarzał? Podobne wnioski przedstawiłem Lucindzie, która najwyraźniej wzięła je sobie wyjątkowo do serca. Rzuciła wszystko dla własnej idei, dla własnego podejścia do świata oraz otaczających jej ludzi. Szanowałem tą decyzję, miała do niej prawo, choć moim zdaniem obrana droga była po prostu błędna, jednak to był temat rzeka.
-Wieczór był wyjątkowo udany- ściągnąłem brwi nieco zaskoczony niską samooceną Primrose. Za wiele brała na swe barki, za dużo analizowała i próbowała obarczyć się winą. To nie było zdrowe podejście. -Przy mnie nie musisz gryźć się w język- zaśmiałem się pod nosem nie wyobrażając sobie sytuacji, żeby ktoś przy mnie uważał na słowa. Lubiłem ironię i kiepskie żarty.
~~~~
-Zobaczyłaś ducha?- uniosłem brew nieco zaskoczony jej reakcją. Nie spodziewałem się, że siadając na ziemi wprowadzę ją w podobne osłupienie. Wyglądała jakby dosłownie zamarła w półkroku. Obróciłem się przez ramię żartobliwie chcąc sprawdzić, czy przypadkiem coś nie siedziało na łóżku, bowiem naprawdę malujące się na jej twarzy przerażenie było zatrważające. -Nic tu nie ma- mruknąłem, po czym powróciłem do wcześniejszej pozycji i wbiłem w nią rozbawione spojrzenie.
-Przyodziej maskę niegrzecznej i weź głęboki oddech- zaśmiałem się pod nosem i upiłem łyk z piersiówki. Pewnie chciała, abym sobie już poszedł, ale to tym bardziej nakłoniło mnie do pozostania w pomieszczeniu. -Obowiązku nie mam, ale za to chęci owszem- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, po czym na kolejne słowa uniosłem metalowy pojemnik. -Dziękuję za gościnność, jednak nie będę jej nadwyrężał. Mam co trzeba, warto spróbować- rzuciłem, a następnie wyciągnąłem w jej kierunku piersiówkę. Głowę oparłem wygodnie o materac łóżka i obróciłem w jej kierunku, gdy w końcu przełamała się i usiadła. -Nie musisz się martwić o to co ludzie powiedzą. Nikt nas nie widzi- wzruszyłem ramionami. Opuściliśmy już pub, a zatem nikt nie mógł wytknąć jej wskazującego stanu tudzież mojego towarzystwa. -Chyba, że nalegasz, abym wrócił do palarni, to oczywiście nie będę zwlekać- dodałem i uniosłem pytająco brew. Byłem ciekaw, czy chciała się mnie pozbyć.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
-Odważnie, ale też nierozsądnie. - Skomentowała patrząc na niego trzeźwym wzrokiem, może bardziej przytomnym, świadomym tego, gdzie się znajduje i z kim rozmawia. Opinia była ważna, ale nie dlatego, że budowała poczucie własnej wartości ale sojusze, te zaś były potrzebne w świecie, w którym się wychowała. Odpowiednie słowo, pochlebstwo czy uwaga mogła przynieść o wiele więcej korzyści niż długie debaty. Tego się nauczyła ostatnio. Jeszcze jakiś czas temu chciała być daleka od tego, ale zrozumiała, że pewnych rzeczy nie przeskoczy. Nie teraz. -Teraz znajdziesz się w centrum uwagi. - Dodała, znów odbijając piłeczkę. Doskonale rozumiała chęć stania w cieniu. Jednak sama z niego wyszła w dniu koncertu w tej samej palarnii, w której teraz dyskutowali. Był Namiestnikiem, to kwestia czasu jak salony zaczną o nim mówić i zostanie zmuszony do wejścia na scenę. Jak wtedy będzie się czuł? Zakładała, że należał do ludzi, którzy odnajdą się w każdej sytuacji, z każdej kabały zaś wyjdą obronną ręką. Typ człowieka potrafiącego przekuć rzeczywistość na swoją modłę. Trochę zazdrościła tej umiejętności.
-Nie mogę mówić. - Obruszyła się nadal pozostając poważną, co dla niej nie było trudne. Nie należała do osób, które w głos się śmiały od świtu do nocy. -To trzeba zobaczyć. - Znów powiedziała coś zanim zdążyła pomyśleć, przez co od razu odwróciła wzrok w drugą stronę udając, że coś skutecznie przykuło jej uwagę. Od niezręcznej ciszy wyrwało ją kolejne pytanie. W kącikach warg pojawił się cień gorzkiego uśmiechu, takiego samego, który zabarwił wcześniej kobiecy głos. Przemilczała jednak na razie to pytanie. Nie czując się na siłach, aby wypowiadać te wszystkie myśli na raz. Nie teraz kiedy jeszcze w głowie szumiał alkohol, a myśli rozbiegane ciężko było połapać w jedną, spójną całość. -Z pewnością wiesz jak zaprezentować własny przybytek. - Odpowiedziała nie przyznając wprost racji jego słowom. Istniała szansa, że dnia następnego będzie wyrzucać sobie swój brak rozwagi i rozsądku jakim właśnie teraz się wykazała, ale czuła wewnętrzną potrzebę porzucenia tego choć na chwilę. Zawsze pełna rezerwy, przewidująca dwa kroki do przodu, planująca wszystko z wyprzedzeniem, łaknąca czegoś innego, nowych możliwości, którymi nęcono ją, jednocześnie zamykając w złotej klatce. Edgar na wiele pozwalał młodszej siostrze, ród Burke nie był tak bardzo skostniały jak inne rodziny. Uważano, że dzieci należy wychowywać tak samo, niestety nikt jej wtedy nie uprzedził, że chłopcy będą mogli dorastać w pełny, rozkwicie, a ją przesadzą do większej doniczki, kiedy oni będą mieli dla siebie całe ogrody.
-Wiem. - Odpowiedziała krótko nie chcą się zagłębiać w kolejny temat, który był cierniem w jej oku. Zadrą na duszy, która bolała z każdym mocniejszym oddechem, gdy śmiała sięgać po więcej. -W takim razie jest mi niezmiernie miło. - Takimi słowami wkroczyła do środka, gdzie potem zatrzymała się jak wryta widząc, że Drew nie ma zamiaru opuszczać tego miejsca. Nie oczekiwała, że teraz spędzi z nią tych parę godzin nim stanie się na tyle trzeźwa, aby za pomocą sieci Fiuu wrócić do Durham. -Spotkałam się z sytuacją nietypową, w której próbuję się odnaleźć. - Zachowywał się swobodnie co sprawiło, że atmosfera nie była ciężka i gęsta, a to ułatwiało rzeczone, głębokie oddychanie. Zerknęła na niego z ukosa. -Łatwo to przychodzi? - Zapytała jednocześnie gestem dłoni dziękując za podaną piersiówkę. Nie chciała więcej pić. Nadal czuła, że alkohol zmieszany z opium krąży w żyłach. Już wolniej, spokojniej, ale wciąż sprawiając, że mówiła więcej niż chciała szybciej niż myślała. Nie lubiła tracić kontroli, a teraz właśnie tak się działo. Z jednej strony coś kusiło, aby się temu poddać, z drugiej strach i lęk zaciskał się wokół krtani niczym żelazna obręcz. Westchnęła cicho i ponownie założyła ciemny kosmyk włosów za ucho. Zeszła z materaca na podłogę, aby usiąść obok czarodzieja. Zawinęła przy tym nogi pod siebie, a dłonie złożyła na zgiętych kolanach.
-Byłeś zaskoczony kiedy pojawiłam się z prośbą i propozycją w jednym, wtedy gdy przybyłam do Suffolk. - Uniosła na niego szarozielone spojrzenie. -Pytałeś wcześniej, kto jest “ścianą”. Ta sama arystokracja, o której nie chciałeś mówić wtedy, ale zaznaczyłeś, że nie masz o niej dobrej opinii. Nie ukrywam, że widzę możliwość naruszenia tej ściany. Widzę szansę na pęknięcia, to już się dzieje. Skoro mam nie gryźć się w język, to powiem wprost. - A mówienie wprost znacznie ułatwiał stan w jakim się znajdowała. Wyznania przychodziły prościej. -Kiedyś było nie do pomyślenia, aby człowiek bez majątku, bez koneksji, bez nazwiska dostał na własność tak duże ziemię. Stając się ich opiekunem. Skoro teraz dzierżysz tytuł Namiestnika, to nie zdziwię się jak za jakiś cza,s przed nazwiskiem Macnair pojawi się tytuł lordowski, a to oznacza… To oznacza, że coś się właśnie zmienia. - Liczyła, że będzie mogła być tego świadkiem, a może nawet uda się jej w tym kotle zamieszać. -A to ułatwia znacznie przesunięcie ściany, stworzenie w niej wyłomu. Sprawienie, że może kiedyś, będę mogła oznajmić, że wyruszam w podróż, że stanowię wartość dla społeczności, że jestem jednostką, którą warto wysłuchać, którą warto traktować jak równą. - Tak dużo słów dawno z siebie nie wyrzuciła na raz. Gwałtownie zamilkła, ponieważ znów wróciła do tematu, który ją drażnił, który ją napędzał, który również był problemem, ponieważ sprawiał, że środowisko uważało ją za niebezpieczną w poglądach. Spodziewała się, że za jakiś czas, ojcowie, mężowie i bracia zaczną zakazywać swoim córką, siostrą i żoną spotykania się z Primrose. Stanie się pariasem było czymś co zamknęłoby jej drogę do wszystkiego. Brak sprzymierzeńców sprawiał, że stała od samego początku, na przegranej pozycji. Walczyła z wiatrakami i czasami nie miała już siły.
-Nie mogę mówić. - Obruszyła się nadal pozostając poważną, co dla niej nie było trudne. Nie należała do osób, które w głos się śmiały od świtu do nocy. -To trzeba zobaczyć. - Znów powiedziała coś zanim zdążyła pomyśleć, przez co od razu odwróciła wzrok w drugą stronę udając, że coś skutecznie przykuło jej uwagę. Od niezręcznej ciszy wyrwało ją kolejne pytanie. W kącikach warg pojawił się cień gorzkiego uśmiechu, takiego samego, który zabarwił wcześniej kobiecy głos. Przemilczała jednak na razie to pytanie. Nie czując się na siłach, aby wypowiadać te wszystkie myśli na raz. Nie teraz kiedy jeszcze w głowie szumiał alkohol, a myśli rozbiegane ciężko było połapać w jedną, spójną całość. -Z pewnością wiesz jak zaprezentować własny przybytek. - Odpowiedziała nie przyznając wprost racji jego słowom. Istniała szansa, że dnia następnego będzie wyrzucać sobie swój brak rozwagi i rozsądku jakim właśnie teraz się wykazała, ale czuła wewnętrzną potrzebę porzucenia tego choć na chwilę. Zawsze pełna rezerwy, przewidująca dwa kroki do przodu, planująca wszystko z wyprzedzeniem, łaknąca czegoś innego, nowych możliwości, którymi nęcono ją, jednocześnie zamykając w złotej klatce. Edgar na wiele pozwalał młodszej siostrze, ród Burke nie był tak bardzo skostniały jak inne rodziny. Uważano, że dzieci należy wychowywać tak samo, niestety nikt jej wtedy nie uprzedził, że chłopcy będą mogli dorastać w pełny, rozkwicie, a ją przesadzą do większej doniczki, kiedy oni będą mieli dla siebie całe ogrody.
-Wiem. - Odpowiedziała krótko nie chcą się zagłębiać w kolejny temat, który był cierniem w jej oku. Zadrą na duszy, która bolała z każdym mocniejszym oddechem, gdy śmiała sięgać po więcej. -W takim razie jest mi niezmiernie miło. - Takimi słowami wkroczyła do środka, gdzie potem zatrzymała się jak wryta widząc, że Drew nie ma zamiaru opuszczać tego miejsca. Nie oczekiwała, że teraz spędzi z nią tych parę godzin nim stanie się na tyle trzeźwa, aby za pomocą sieci Fiuu wrócić do Durham. -Spotkałam się z sytuacją nietypową, w której próbuję się odnaleźć. - Zachowywał się swobodnie co sprawiło, że atmosfera nie była ciężka i gęsta, a to ułatwiało rzeczone, głębokie oddychanie. Zerknęła na niego z ukosa. -Łatwo to przychodzi? - Zapytała jednocześnie gestem dłoni dziękując za podaną piersiówkę. Nie chciała więcej pić. Nadal czuła, że alkohol zmieszany z opium krąży w żyłach. Już wolniej, spokojniej, ale wciąż sprawiając, że mówiła więcej niż chciała szybciej niż myślała. Nie lubiła tracić kontroli, a teraz właśnie tak się działo. Z jednej strony coś kusiło, aby się temu poddać, z drugiej strach i lęk zaciskał się wokół krtani niczym żelazna obręcz. Westchnęła cicho i ponownie założyła ciemny kosmyk włosów za ucho. Zeszła z materaca na podłogę, aby usiąść obok czarodzieja. Zawinęła przy tym nogi pod siebie, a dłonie złożyła na zgiętych kolanach.
-Byłeś zaskoczony kiedy pojawiłam się z prośbą i propozycją w jednym, wtedy gdy przybyłam do Suffolk. - Uniosła na niego szarozielone spojrzenie. -Pytałeś wcześniej, kto jest “ścianą”. Ta sama arystokracja, o której nie chciałeś mówić wtedy, ale zaznaczyłeś, że nie masz o niej dobrej opinii. Nie ukrywam, że widzę możliwość naruszenia tej ściany. Widzę szansę na pęknięcia, to już się dzieje. Skoro mam nie gryźć się w język, to powiem wprost. - A mówienie wprost znacznie ułatwiał stan w jakim się znajdowała. Wyznania przychodziły prościej. -Kiedyś było nie do pomyślenia, aby człowiek bez majątku, bez koneksji, bez nazwiska dostał na własność tak duże ziemię. Stając się ich opiekunem. Skoro teraz dzierżysz tytuł Namiestnika, to nie zdziwię się jak za jakiś cza,s przed nazwiskiem Macnair pojawi się tytuł lordowski, a to oznacza… To oznacza, że coś się właśnie zmienia. - Liczyła, że będzie mogła być tego świadkiem, a może nawet uda się jej w tym kotle zamieszać. -A to ułatwia znacznie przesunięcie ściany, stworzenie w niej wyłomu. Sprawienie, że może kiedyś, będę mogła oznajmić, że wyruszam w podróż, że stanowię wartość dla społeczności, że jestem jednostką, którą warto wysłuchać, którą warto traktować jak równą. - Tak dużo słów dawno z siebie nie wyrzuciła na raz. Gwałtownie zamilkła, ponieważ znów wróciła do tematu, który ją drażnił, który ją napędzał, który również był problemem, ponieważ sprawiał, że środowisko uważało ją za niebezpieczną w poglądach. Spodziewała się, że za jakiś czas, ojcowie, mężowie i bracia zaczną zakazywać swoim córką, siostrą i żoną spotykania się z Primrose. Stanie się pariasem było czymś co zamknęłoby jej drogę do wszystkiego. Brak sprzymierzeńców sprawiał, że stała od samego początku, na przegranej pozycji. Walczyła z wiatrakami i czasami nie miała już siły.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zmrużyłem oczy słysząc jej słowa o braku rozsądku. Najwyraźniej mieliśmy odmienne zdanie w tej kwestii, ale właściwie mogłem się tego spodziewać wszak szlachta zawsze brała pod uwagę wiele opinii. Czy mniej, czy bardziej słusznych – każda podlegała ocenie i miała znaczenie. Nie wyobrażałem sobie tego podobnie analizować, bowiem jaki był w tym cel? -Wspominałaś o prowadzonych grach, nieustannym wyścigu- przechyliłem głowę, po czym zacisnąłem w palcach szklaneczkę. -Nie uwierzę, że wszyscy grają czysto. Może pewne twierdzenia, plotki mają tylko postawić w złym świetle, zaś nie mają żadnego przełożenia na rzeczywistość?- uniosłem pytająco brew i upiłem zawartości szkła. -Może i winienem uważać, bardziej liczyć się ze słowami, ale czy przy tym nie zatraciłbym siebie?- ciekaw byłem jej zdania w tej kwestii. -Dalej byś żywiła do mnie sympatię, gdybym był nadętym kutafonem wchodzącym każdemu w rzyć?- dobitnie i szczerze, to też była jedna z moich cech. Alkohol działał, a ja czułem się przy niej swobodnie, więc nieszczególnie gryzłem się w język.
Nigdy nie chciałem znaleźć się w centrum uwagi.
-Zobaczyć, kuszące- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie i na moment pomknąłem wzrokiem za jej spojrzeniem sądząc, że może faktycznie coś tam ujrzała. Kiedy jednak upewniłem się, iż była to zmyłka, swego rodzaj ucieczka od tematu zaśmiałem się cicho pod nosem. Czułem, że nie będzie chciała używać dwuznaczności, a jeśli już jakaś padnie będzie powodować swego rodzaju zawstydzenie. Nie dała tego po sobie poznać, ukryła to pod maską powagi, jednak moje oko było zbyt czujne – nawet po sporej dawce alkoholu. Nie paliłem opium, dlatego mogłem zachować trzeźwiejszy umysł.
-Zdecydowanie, jestem w tym specjalistą- pokiwałem wolno głową rzecz jasna mijając się z prawdą. Cóż tam miałem pokazywać? Bar i paskudny alkohol? Jeśli tak, to zadanie nie wydawało się trudne. Rzadko miewałem okazję kogoś oprowadzać po jakimś miejscu, bowiem wcześniej nie posiadałem nic wyjątkowego. Czym przy wielkich dworkach, ogrodach i urządzonych w przepychu restauracjach była Mantykora tudzież moje mieszkanie na Nokturnie? Ruderami w dosłownym tego słowa znaczeniu. Siedząc w salonie sięgałem dłonią do stołu, a na kuchennym krześle opierałem jedno z przedramion o blat. Zwiedzanie zajęłoby jakieś trzydzieści sekund.
-Nie żartuję, nie tym razem- dodałem w kwestii bycia otwartym i szczerym. Jeśli miała swoje zdanie na jakiś temat, to mogła bez żadnego zastanowienia je przedstawić, nawet jeśli nasączone było jadem i swego rodzaju nienawiścią. Ironia też była wskazana. Nie lubiłem pokazówek, unikałem osób, które grały przy mnie kogoś kim nie były. Tu już nawet nie chodziło o problem z rozwikłaniem prawdziwej natury, ale fałszywość, jaka była dla mnie paskudną cechą.
~~~
-A cóż jest takiego nietypowego w tej sytuacji?- spytałem wyginając wargi w wilczym uśmiechu. Gdybym w ostatnich miesiącach nie poznał tylu szlachetnie urodzonych to zapewne nie znałbym odpowiedzi, a tak mogłem mieć pewne przypuszczenia. Mężczyźni grzecznie odprowadzali lady do drzwi i wracali do siebie – cóż, ja nie byłem lordem, ani się nie zachowywałem jak oni. Podchodziłem do Primrose jak do każdej innej kobiety i nie widziałem w tym nic złego. Być może była tym nieco zawiedziona, ale jak już rozmawialiśmy nieszczególnie brałem do siebie opinię innych.
-Niczym picie z piersiówki, kiedy tylko ma się na to ochotę. Czy zawsze wszystko trzeba robić zgodnie z zasadami?- uniosłem pytająco brew, po czym wzruszyłem ramionami, gdy odmówiła trunku. Sam nie zamierzałem powiedzieć pas, więc pociągnąłem kilka łyków. -Na pewno? Wyjątkowo dobra ognista- spróbowałem ponownie. Odnosiłem wrażenie, że gdyby nie moje towarzystwo to pozwoliłaby sobie na jeszcze dwa, może trzy drinki. Nikt by jej nie widział i tym samym nie oceniał, ale dla mnie bycie pod wpływem to nie powód do zmiany zdania na czyiś temat. Każdy miał swoje grosze i lepsze momenty, liczył się człowiek; jego czyny i podejście, a nie chwila oddechu od rzeczywistości. -Nigdy nie rozumiem co jest złego w przekroczeniu tej magicznej granicy trzeźwości, a błogiego nastroju- mówiąc to wzruszyłem ramionami w zupełnym niezrozumieniu. -No tak, nie wypada- zaśmiałem się pod nosem. W rzeczy samej nie powinienem był pić na ceremoniach, egzekucjach i obrządkach, ale było mi to w smak.
Przeniosłem na nią spojrzenie, gdy zmieniła materac na podłogę. Nie spodziewałem się, że będzie gotów usiąść ze mną w ramię w ramię – nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie poprzednia reakcja na moją obecność. Nie odzywałem się jednak i nie komentowałem, bowiem najwyraźniej miała zamiar coś z siebie wyrzucić. Zostawiłem jej ku temu przestrzeń i słuchałem, choć kiepski był ze mnie doradca.
Z każdym jej słowem coraz bardziej mrużyłem oczy, lecz nie ze zdziwienia, a zastanowienia. Myśląc o ścianie sądziłem, że był nią jakiś mężczyzna, konkretna osoba, a nie ogół jej socjety. Następnie przeszła do mojej osoby, do tytułów, o których nawet nie śmiałbym pomyśleć – nie tylko ze względu na niechęć do szlachty, ale zwyczajów, jakie po prostu tego nie zakładały. Zwykły gość z rynsztoku odzyskuje dawną pozycję? To brzmiało niedorzecznie. Macnairowie skutecznie pogrzebali jakąkolwiek szansę powrotu do elity. Byłem inny, myślałem nieszablonowo, ale wciąż przejawiałem wiele cech, które szanowała nasza rodzina i stąd właśnie brało się poparcie dla kobiet. Dla ich intuicji, wiedzy oraz umiejętności, jakich brakowało mężczyznom, ale rzecz jasna w pewnych aspektach. Równowaga zapewniała dialog, a dialog był kluczem do sukcesu.
-Ale możesz zrobić to teraz- odparłem zerkając na nią. Nie wiem, czy fakt nagłego objęcia jej ramieniem było związane z chęcią zapewnienia szczerości moich słów, czy dodania otuchy, ale uczyniłem to. -Cisza nie pomaga, cisza nie sprawia, że ktoś cokolwiek zrozumie. Dlaczego nie postawisz na swoim? Boisz się reprymendy? Miana czarnej owcy? Jesteś Rycerzem Walpurgii Primrose, jesteś odważniejsza i bardziej wartościowa niżeli inni członkowie rodu, którzy nie mieli w sobie tyle samozaparcia. Tyle chęci. Udowodniłaś niezłomność, wiarę w poglądy i cel, które organizacja wytycza. Dlaczego wciąż targa tobą brak pewności siebie? Cóż by musiało się stać, abyś uwierzyła? Nie trzeba walczyć, aby mieć silną pozycję. Zaplecze, jak źle to nie zabrzmi, lecz wiesz co mam na myśli, ma równie wielką wartość, co pierwsza linia ataku- powiedziałem z pewnością w głosie. Doceniałem pracę alchemików, informatorów, uzdrowicieli. Bez nich byśmy nie doszli do mementu, w którym wówczas trwaliśmy. -Ród to wymówka, sama siebie ograniczasz- może i były to mocne słowa, ale takie odnosiłem wrażenie. -Spójrz na Deirdre, ma jakieś kompleksy? Nie. Żadnych, a przynajmniej nimi nie emanuje, nie stara się przekładać ich ponad własną ambicję- nie myślałem o tym czy ją urażę, po prostu wyrażałem swoje zdanie. -Jakbyś miała walczyć to nie byłaby ujma, lecz podróż w poszukiwaniu artefaktu już tak? To niedorzeczne i na te absurdy sobie pozwalasz- dodałem, po czym upiłem z piersiówki. Była warta więcej, niżeli jej ród sądził. Doniczka i ogród były idealnym porównaniem. -Pierdol to, tytuły za ciebie życia nie przeżyją- no i się wymsknęło. Alkohol buzował, podobnie jak bluzgi na podobne ograniczenia.
Nigdy nie chciałem znaleźć się w centrum uwagi.
-Zobaczyć, kuszące- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie i na moment pomknąłem wzrokiem za jej spojrzeniem sądząc, że może faktycznie coś tam ujrzała. Kiedy jednak upewniłem się, iż była to zmyłka, swego rodzaj ucieczka od tematu zaśmiałem się cicho pod nosem. Czułem, że nie będzie chciała używać dwuznaczności, a jeśli już jakaś padnie będzie powodować swego rodzaju zawstydzenie. Nie dała tego po sobie poznać, ukryła to pod maską powagi, jednak moje oko było zbyt czujne – nawet po sporej dawce alkoholu. Nie paliłem opium, dlatego mogłem zachować trzeźwiejszy umysł.
-Zdecydowanie, jestem w tym specjalistą- pokiwałem wolno głową rzecz jasna mijając się z prawdą. Cóż tam miałem pokazywać? Bar i paskudny alkohol? Jeśli tak, to zadanie nie wydawało się trudne. Rzadko miewałem okazję kogoś oprowadzać po jakimś miejscu, bowiem wcześniej nie posiadałem nic wyjątkowego. Czym przy wielkich dworkach, ogrodach i urządzonych w przepychu restauracjach była Mantykora tudzież moje mieszkanie na Nokturnie? Ruderami w dosłownym tego słowa znaczeniu. Siedząc w salonie sięgałem dłonią do stołu, a na kuchennym krześle opierałem jedno z przedramion o blat. Zwiedzanie zajęłoby jakieś trzydzieści sekund.
-Nie żartuję, nie tym razem- dodałem w kwestii bycia otwartym i szczerym. Jeśli miała swoje zdanie na jakiś temat, to mogła bez żadnego zastanowienia je przedstawić, nawet jeśli nasączone było jadem i swego rodzaju nienawiścią. Ironia też była wskazana. Nie lubiłem pokazówek, unikałem osób, które grały przy mnie kogoś kim nie były. Tu już nawet nie chodziło o problem z rozwikłaniem prawdziwej natury, ale fałszywość, jaka była dla mnie paskudną cechą.
~~~
-A cóż jest takiego nietypowego w tej sytuacji?- spytałem wyginając wargi w wilczym uśmiechu. Gdybym w ostatnich miesiącach nie poznał tylu szlachetnie urodzonych to zapewne nie znałbym odpowiedzi, a tak mogłem mieć pewne przypuszczenia. Mężczyźni grzecznie odprowadzali lady do drzwi i wracali do siebie – cóż, ja nie byłem lordem, ani się nie zachowywałem jak oni. Podchodziłem do Primrose jak do każdej innej kobiety i nie widziałem w tym nic złego. Być może była tym nieco zawiedziona, ale jak już rozmawialiśmy nieszczególnie brałem do siebie opinię innych.
-Niczym picie z piersiówki, kiedy tylko ma się na to ochotę. Czy zawsze wszystko trzeba robić zgodnie z zasadami?- uniosłem pytająco brew, po czym wzruszyłem ramionami, gdy odmówiła trunku. Sam nie zamierzałem powiedzieć pas, więc pociągnąłem kilka łyków. -Na pewno? Wyjątkowo dobra ognista- spróbowałem ponownie. Odnosiłem wrażenie, że gdyby nie moje towarzystwo to pozwoliłaby sobie na jeszcze dwa, może trzy drinki. Nikt by jej nie widział i tym samym nie oceniał, ale dla mnie bycie pod wpływem to nie powód do zmiany zdania na czyiś temat. Każdy miał swoje grosze i lepsze momenty, liczył się człowiek; jego czyny i podejście, a nie chwila oddechu od rzeczywistości. -Nigdy nie rozumiem co jest złego w przekroczeniu tej magicznej granicy trzeźwości, a błogiego nastroju- mówiąc to wzruszyłem ramionami w zupełnym niezrozumieniu. -No tak, nie wypada- zaśmiałem się pod nosem. W rzeczy samej nie powinienem był pić na ceremoniach, egzekucjach i obrządkach, ale było mi to w smak.
Przeniosłem na nią spojrzenie, gdy zmieniła materac na podłogę. Nie spodziewałem się, że będzie gotów usiąść ze mną w ramię w ramię – nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie poprzednia reakcja na moją obecność. Nie odzywałem się jednak i nie komentowałem, bowiem najwyraźniej miała zamiar coś z siebie wyrzucić. Zostawiłem jej ku temu przestrzeń i słuchałem, choć kiepski był ze mnie doradca.
Z każdym jej słowem coraz bardziej mrużyłem oczy, lecz nie ze zdziwienia, a zastanowienia. Myśląc o ścianie sądziłem, że był nią jakiś mężczyzna, konkretna osoba, a nie ogół jej socjety. Następnie przeszła do mojej osoby, do tytułów, o których nawet nie śmiałbym pomyśleć – nie tylko ze względu na niechęć do szlachty, ale zwyczajów, jakie po prostu tego nie zakładały. Zwykły gość z rynsztoku odzyskuje dawną pozycję? To brzmiało niedorzecznie. Macnairowie skutecznie pogrzebali jakąkolwiek szansę powrotu do elity. Byłem inny, myślałem nieszablonowo, ale wciąż przejawiałem wiele cech, które szanowała nasza rodzina i stąd właśnie brało się poparcie dla kobiet. Dla ich intuicji, wiedzy oraz umiejętności, jakich brakowało mężczyznom, ale rzecz jasna w pewnych aspektach. Równowaga zapewniała dialog, a dialog był kluczem do sukcesu.
-Ale możesz zrobić to teraz- odparłem zerkając na nią. Nie wiem, czy fakt nagłego objęcia jej ramieniem było związane z chęcią zapewnienia szczerości moich słów, czy dodania otuchy, ale uczyniłem to. -Cisza nie pomaga, cisza nie sprawia, że ktoś cokolwiek zrozumie. Dlaczego nie postawisz na swoim? Boisz się reprymendy? Miana czarnej owcy? Jesteś Rycerzem Walpurgii Primrose, jesteś odważniejsza i bardziej wartościowa niżeli inni członkowie rodu, którzy nie mieli w sobie tyle samozaparcia. Tyle chęci. Udowodniłaś niezłomność, wiarę w poglądy i cel, które organizacja wytycza. Dlaczego wciąż targa tobą brak pewności siebie? Cóż by musiało się stać, abyś uwierzyła? Nie trzeba walczyć, aby mieć silną pozycję. Zaplecze, jak źle to nie zabrzmi, lecz wiesz co mam na myśli, ma równie wielką wartość, co pierwsza linia ataku- powiedziałem z pewnością w głosie. Doceniałem pracę alchemików, informatorów, uzdrowicieli. Bez nich byśmy nie doszli do mementu, w którym wówczas trwaliśmy. -Ród to wymówka, sama siebie ograniczasz- może i były to mocne słowa, ale takie odnosiłem wrażenie. -Spójrz na Deirdre, ma jakieś kompleksy? Nie. Żadnych, a przynajmniej nimi nie emanuje, nie stara się przekładać ich ponad własną ambicję- nie myślałem o tym czy ją urażę, po prostu wyrażałem swoje zdanie. -Jakbyś miała walczyć to nie byłaby ujma, lecz podróż w poszukiwaniu artefaktu już tak? To niedorzeczne i na te absurdy sobie pozwalasz- dodałem, po czym upiłem z piersiówki. Była warta więcej, niżeli jej ród sądził. Doniczka i ogród były idealnym porównaniem. -Pierdol to, tytuły za ciebie życia nie przeżyją- no i się wymsknęło. Alkohol buzował, podobnie jak bluzgi na podobne ograniczenia.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Uśmiechnęła się nieznacznie słysząc słowa mężczyzny i pokiwała głową, zaś jej twarz zdradzała cichą rezygnację.
-Od kiedy pamiętam powtarzano mi, że socjeta to gra pozorów, przybieranie masek, tak aby ukryć własne myśli. Co czasami jest przydatne. - Na ustach pojawił się ironiczny uśmiech. -To sprawia, że możesz obrażać kogoś z uśmiechem na ustach, a obrażany nie może zrobić sceny. - Były swoje plusy i minusy bycia w takim środowisku. Wychowała się w nim, często stojąc w cieniu, obserwując jak inni płynnie się poruszają wśród słownych szarad. Samej nie przystępowała do nich chętnie, obawiając się, że zabraknie jej argumentów. Z czasem zaczęła śmielej wychodzić na scenę spotkań. Podejmowała dyskusje i odkryła, że czuje się w nich bardzo dobrze, choć nie zwykła strzępić za bardzo języka. Nadal wolała bardziej słuchać, choć dzisiaj mieszanka alkoholu i opium sprawiała, że mówiła znacznie więcej. Hamulce puściły, nie zastanawiała się tak nad tym co mówi i jak wyraża własne myśli. Zauważyła, że Drew chętnie podejmował rozmowę i nawet zachęcał ją do tego, aby mówiła więcej.
~~*~~
-Nie zwykłam spędzać sam na sam czas w pomieszczeniu z mężczyzną, który… - Przerwała nagle szukając odpowiednich słów jakimi chciała wyrazić swoje obawy, ale wszystkie nagle okazały się całkowicie bezsensowne i miałkie. Westchnęła cicho. -Nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, wydają się bezsensowne.
Choć jego postawa była diametralnie odmienna od tego, do którego była przyzwyczajona. Powinna już wiedzieć, że Drew łamie wiele zasad do których była przyzwyczajona. Co dziwne, nie czuła się tym oburzona, a raczej zaintrygowana. Z natury ciekawa i lubiąca szukać, drążyć poddawała się sytuacji, choć mogło ją to zgubić.
Czy rzeczywiście to było aż tak łatwe? Czy można było nie przejmować się opinią innych, nie baczyć na to co powiedzą i czy nie wykluczą ze swojego grona. Czy była na to gotowa? Przecież zaczęła przecierać już szlak, zaczęła naruszać święte prawa i obowiązki. Jednak nie przewidziała pewnych konsekwencji, pewnych reakcji i nie wiedziała jak się wobec nich zachować.
Zaskoczona swoją śmiałością wyciągnęła w jego stronę jasną i drobną dłoń. Piersiówka wydawała się w nich dwa razy większa niż normalnie. Pociągnęła solidny łyk, palący trunek spłynął po języku wywołując lekkie skrzywienie. Nigdy nie przepadała za ognistą. -Jesteśmy wtedy bardziej bezbronni. - Przyznała otwarcie. Ona czuła się bardziej podatna na ataki. Alkohol potrafił zacierać świadomość i pamięć. Ten sam trunek sprawiał, że łatwiej się otwierała, mówiła o swoich lękach otwarcie. W pewnym momencie poczuła, że zaczyna się żalić, a przecież mężczyzna wcale nie musiał chcieć tego słuchać. Zapatrzyła się na swoje dłonie złożone na kolanach. Zbierała od nowa myśli, starała się wyciszyć i uspokoić więc w pierwszej chwili nie zarejestrowała gestu jaki wykonał czarodziej.
-Jak to? - Zapytała lekko zbita z tropu tym jawnym stwierdzeniem. Z każdym kolejnym słowem jakie padało z ust czarodzieja oczy Primrose robiły się coraz większe. Kuzyn i brat roztaczali wokół niej parasol ochronny, wspierali, popychali do dalszych działań, ale takich słów nigdy nie słyszała. Wypowiedzianych pewnym siebie głosem, stanowczo jakby była to prawda oczywista. Ciężar ramienia, które ją objęło było różne ciężarowi jego słów, które trafiały w czuły punkt. -Jestem z rodu Burke. - Uniosła z dumą głowę, a w oczach pojawiła się wojownicza iskra. -Rodzina jest dla mnie ważna. Mam szczęście, że urodziłam się właśnie w takim rodzie, ponieważ jako jeden z nielicznych, który kształci dziewczynki na równi z chłopcami. - Zamilkła na chwile, zmarszczyła brwi. -Nigdy, absolutnie nigdy nie miałeś wątpliwości? Nie wątpiłeś? - Nie odsunęła się, nie uciekła, chociaż przełamał pewną granicę, naruszył niewidzialną barierę, ale jakoś teraz nie wydawało się to niestosowne. Na wspomnienie Deirdre zaśmiała się głucho. -Madame jest zdecydowanie łatwiej jako kochance Tristana Rosiera. - Wypaliła lekko poirytowana tym porównaniem i gwałtownie zamarła uświadamiając sobie co właśnie powiedziała. Nie była świadoma czy wszyscy o tym wiedzieli, ale nie powinna tego rozpowiadać. -Nie chciałbyś tego tytułu? Nie chciałbyś, aby Macnairowie odzyskali swoje miejsce w elicie? - Poczuła jak nieprzyjemny ból zaczynał drażnić skronie.
-Od kiedy pamiętam powtarzano mi, że socjeta to gra pozorów, przybieranie masek, tak aby ukryć własne myśli. Co czasami jest przydatne. - Na ustach pojawił się ironiczny uśmiech. -To sprawia, że możesz obrażać kogoś z uśmiechem na ustach, a obrażany nie może zrobić sceny. - Były swoje plusy i minusy bycia w takim środowisku. Wychowała się w nim, często stojąc w cieniu, obserwując jak inni płynnie się poruszają wśród słownych szarad. Samej nie przystępowała do nich chętnie, obawiając się, że zabraknie jej argumentów. Z czasem zaczęła śmielej wychodzić na scenę spotkań. Podejmowała dyskusje i odkryła, że czuje się w nich bardzo dobrze, choć nie zwykła strzępić za bardzo języka. Nadal wolała bardziej słuchać, choć dzisiaj mieszanka alkoholu i opium sprawiała, że mówiła znacznie więcej. Hamulce puściły, nie zastanawiała się tak nad tym co mówi i jak wyraża własne myśli. Zauważyła, że Drew chętnie podejmował rozmowę i nawet zachęcał ją do tego, aby mówiła więcej.
~~*~~
-Nie zwykłam spędzać sam na sam czas w pomieszczeniu z mężczyzną, który… - Przerwała nagle szukając odpowiednich słów jakimi chciała wyrazić swoje obawy, ale wszystkie nagle okazały się całkowicie bezsensowne i miałkie. Westchnęła cicho. -Nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, wydają się bezsensowne.
Choć jego postawa była diametralnie odmienna od tego, do którego była przyzwyczajona. Powinna już wiedzieć, że Drew łamie wiele zasad do których była przyzwyczajona. Co dziwne, nie czuła się tym oburzona, a raczej zaintrygowana. Z natury ciekawa i lubiąca szukać, drążyć poddawała się sytuacji, choć mogło ją to zgubić.
Czy rzeczywiście to było aż tak łatwe? Czy można było nie przejmować się opinią innych, nie baczyć na to co powiedzą i czy nie wykluczą ze swojego grona. Czy była na to gotowa? Przecież zaczęła przecierać już szlak, zaczęła naruszać święte prawa i obowiązki. Jednak nie przewidziała pewnych konsekwencji, pewnych reakcji i nie wiedziała jak się wobec nich zachować.
Zaskoczona swoją śmiałością wyciągnęła w jego stronę jasną i drobną dłoń. Piersiówka wydawała się w nich dwa razy większa niż normalnie. Pociągnęła solidny łyk, palący trunek spłynął po języku wywołując lekkie skrzywienie. Nigdy nie przepadała za ognistą. -Jesteśmy wtedy bardziej bezbronni. - Przyznała otwarcie. Ona czuła się bardziej podatna na ataki. Alkohol potrafił zacierać świadomość i pamięć. Ten sam trunek sprawiał, że łatwiej się otwierała, mówiła o swoich lękach otwarcie. W pewnym momencie poczuła, że zaczyna się żalić, a przecież mężczyzna wcale nie musiał chcieć tego słuchać. Zapatrzyła się na swoje dłonie złożone na kolanach. Zbierała od nowa myśli, starała się wyciszyć i uspokoić więc w pierwszej chwili nie zarejestrowała gestu jaki wykonał czarodziej.
-Jak to? - Zapytała lekko zbita z tropu tym jawnym stwierdzeniem. Z każdym kolejnym słowem jakie padało z ust czarodzieja oczy Primrose robiły się coraz większe. Kuzyn i brat roztaczali wokół niej parasol ochronny, wspierali, popychali do dalszych działań, ale takich słów nigdy nie słyszała. Wypowiedzianych pewnym siebie głosem, stanowczo jakby była to prawda oczywista. Ciężar ramienia, które ją objęło było różne ciężarowi jego słów, które trafiały w czuły punkt. -Jestem z rodu Burke. - Uniosła z dumą głowę, a w oczach pojawiła się wojownicza iskra. -Rodzina jest dla mnie ważna. Mam szczęście, że urodziłam się właśnie w takim rodzie, ponieważ jako jeden z nielicznych, który kształci dziewczynki na równi z chłopcami. - Zamilkła na chwile, zmarszczyła brwi. -Nigdy, absolutnie nigdy nie miałeś wątpliwości? Nie wątpiłeś? - Nie odsunęła się, nie uciekła, chociaż przełamał pewną granicę, naruszył niewidzialną barierę, ale jakoś teraz nie wydawało się to niestosowne. Na wspomnienie Deirdre zaśmiała się głucho. -Madame jest zdecydowanie łatwiej jako kochance Tristana Rosiera. - Wypaliła lekko poirytowana tym porównaniem i gwałtownie zamarła uświadamiając sobie co właśnie powiedziała. Nie była świadoma czy wszyscy o tym wiedzieli, ale nie powinna tego rozpowiadać. -Nie chciałbyś tego tytułu? Nie chciałbyś, aby Macnairowie odzyskali swoje miejsce w elicie? - Poczuła jak nieprzyjemny ból zaczynał drażnić skronie.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Prawie się zaśmiałem, gdy wspomniała o obrażaniu kogoś z uśmiechem na twarzy. Domyśliłem się, iż miała na myśli grę pozorów, krytykę ukrytą pod powierzchnią przyjaznych i ciepłych słów. -Najwyraźniej muszę znacznie bardziej skupiać się na mimice i gestach- uniosłem kącik ust, w którym kąciku zagościła kpina. -Ciekaw jestem ile razy tego wieczora zastosowałaś podobną taktykę. Zagranie poniżej pasa- pokręciłem głową i z teatralnym zrezygnowaniem rozłożyłem szeroko ręce. -Musisz mi nieco więcej opowiedzieć o panujących, acz niepisanych zasadach. Może jak ktoś będzie mnie komplementować, to nie wyjdę na durnia stawiając mu drinka- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie. Właściwie to rzadko zastanawiałem się czy w stwierdzeniach niepodszytych charakterystyczną ironią kryło się kłamstwo. Bardziej analizowałem przesadną grzeczność pod biznesowym kątem, bowiem ludziom nie zdarzało się być pochlebnymi, gdy nie mieli w tym swojego interesu. W gruncie rzeczy sam należałem do tej grupy.
~~
-Siedzi na podłodze i pije alkohol?- uniosłem brwi nieco zaskoczony. Dla mnie nie było to nic szczególnie odbiegającego od normy, ale poniekąd musiałem zrozumieć, że przyzwyczajona do innego zachowania mogła poczuć się zagubiona. Sama rzuciła się na głęboką wodę prowadząc mnie do loży i zamawiając pełną butelkę świetnego alkoholu. Pewnie nie spodziewała się, iż kierowałem się innymi zasadami, a tak naprawdę ich brakiem. Robiłem to na co miałem ochotę, mówiłem szczerze i otwarcie, szczególnie jeśli tematy związane były z życiem prywatnym. -Nie wyglądasz mi na osobę, której brakuje słów- zerknąłem na nią z szelmowskim uśmiechem.
Cisnął mi się na usta komentarz związany z przejęciem przez nią piersiówki, jednak wtem wspomniała o bezbronności. Zastanowiłem się nad tym stwierdzeniem, po czym odebrałem od niej metalowy pojemnik i sam upiłem zawartości. Ognista nie zawodziła, zawsze przyjemnie zalewała gorącem klatkę piersiową. -Jeśli przekroczy się granice w gronie zaufanych ludzi, to rzadko naraża się na niebezpieczeństwa. Chyba, że nie obawiasz się innych osób, a siebie i własnej śmiałości, która prawdopodobnie jest nieodłącznym elementem spożywania trunków, to faktycznie lepiej trzymać się od nich z daleka- zaśmiałem się pod nosem. -Z drugiej strony czy otwartość to zła cecha?- spytałem zerkając na nią z ukosa. -Rzecz jasna mam na myśli tą w rozmowie, towarzystwie- sprecyzowałem, aby nie wyciągnęła błędnych wniosków. Swoboda w intymnych kontaktach i bezceremonialne do nich dążenie stanowiły zupełnie odrębną kwestię.
Nie odebrałem tego jako żale, lecz jako wymianę poglądów, poznanie doświadczeń. Byłem kiepskim doradcą, a zatem nie wdawałem się w rozmowy wymagające ode mnie pocieszenia, bowiem takie zwykle nie miało miejsca. Jeśli jednak ktoś już szukał we mnie słuchacza, to zwykle zderzał się z brutalną prawdą w przypadku, gdy podzielałem ukierunkowane w stosunku niego obiekcje. Nie byłem osobą, która robiła dobrą minę do złej gry, nie zwodziłem i nie mamiłem słowem, chyba że miałem w tym swój interes. -Nie uważam, że rodzina nie jest istotna- odparłem widząc bijącą z jej oczu waleczność. Zakorzeniona walka o dobre imię rodu nieszczególnie mnie dziwiła, sam zapewne nie pozwoliłbym, aby jakiegokolwiek Macnaira mieszano z błotem. Tego jednak dziś nie uczyniłem, nie odniosłem się też do żadnego przedstawiciela Burków personalnie. Chciałem jedynie nakreślić tło i wyperswadować fakt, że brakowało jej pewności siebie. Stanowczości co do podejmowanych decyzji. Czy była w stanie to zrozumieć tudzież wcielić w życie zależało już tylko od niej. To było tylko moje zdanie, prawdopodobnie najmniej istotne w perspektywie zasad i reguł, jakie wyznawała. -Kształcić, a traktować to dwie odmienne sprawy- skwitowałem.
Rewelację związana z romansem Tristana i Deirdre przyjąłem z krótkim wzruszeniem ramion. Nie mi było oceniać ich poczynania, a także ingerować w codzienność. -Tytuł namiestnika nie wyszedł z sypialni Rosiera- może i w jakiś sposób pomógł kobiecie, ale przecież nobilitację otrzymała ze względu na lojalność wobec Czarnego Pana. Nawet jeśli to nestor stał za jej obecnością w organizacji, to szczerze wątpiłem, że również za pozycją w hierarchii.
-Nawet jeśli tak by się stało, nie zmieniłoby to moich przekonań- odparłem nieco wymijająco. Sam nie byłem pewien, czy chciałem, aby Macnairowie na nowo trafili do wspomnianej elity. Z jednej strony byłby to powrót do korzeni, zaś z drugiej czy pozostałe rody byłby w stanie zaakceptować inne, wyznawane przeze mnie reguły?
-Ale to nie temat na dziś- odparłem z lekkim uśmiechem, po czym upiłem trunku. -Czas na mnie- dodałem odsuwając się od dziewczyny. Nim jednak wstałem nachyliłem się jeszcze do jej ucha. -Bo jeszcze nas ktoś nakryje- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie zerkając na jej policzek jeszcze przez moment i finalnie dźwignąłem się na nogi. -To był naprawdę miły wieczór, oby poranny ból głowy nie zmienił go w koszmar- dodałem przesadnie grzecznym tonem, co z pewnością mogła zauważyć. -Jeśli jednak zmieni- zacisnąłem wargi w wąską linię starając się nie roześmiać. -Masz lekarstwo- skwitowałem wskazując dłonią butelkę stojącą na drewnianym biurku i po chwili opuściłem pracownię udając się prosto do mieszkania.
/zt
~~
-Siedzi na podłodze i pije alkohol?- uniosłem brwi nieco zaskoczony. Dla mnie nie było to nic szczególnie odbiegającego od normy, ale poniekąd musiałem zrozumieć, że przyzwyczajona do innego zachowania mogła poczuć się zagubiona. Sama rzuciła się na głęboką wodę prowadząc mnie do loży i zamawiając pełną butelkę świetnego alkoholu. Pewnie nie spodziewała się, iż kierowałem się innymi zasadami, a tak naprawdę ich brakiem. Robiłem to na co miałem ochotę, mówiłem szczerze i otwarcie, szczególnie jeśli tematy związane były z życiem prywatnym. -Nie wyglądasz mi na osobę, której brakuje słów- zerknąłem na nią z szelmowskim uśmiechem.
Cisnął mi się na usta komentarz związany z przejęciem przez nią piersiówki, jednak wtem wspomniała o bezbronności. Zastanowiłem się nad tym stwierdzeniem, po czym odebrałem od niej metalowy pojemnik i sam upiłem zawartości. Ognista nie zawodziła, zawsze przyjemnie zalewała gorącem klatkę piersiową. -Jeśli przekroczy się granice w gronie zaufanych ludzi, to rzadko naraża się na niebezpieczeństwa. Chyba, że nie obawiasz się innych osób, a siebie i własnej śmiałości, która prawdopodobnie jest nieodłącznym elementem spożywania trunków, to faktycznie lepiej trzymać się od nich z daleka- zaśmiałem się pod nosem. -Z drugiej strony czy otwartość to zła cecha?- spytałem zerkając na nią z ukosa. -Rzecz jasna mam na myśli tą w rozmowie, towarzystwie- sprecyzowałem, aby nie wyciągnęła błędnych wniosków. Swoboda w intymnych kontaktach i bezceremonialne do nich dążenie stanowiły zupełnie odrębną kwestię.
Nie odebrałem tego jako żale, lecz jako wymianę poglądów, poznanie doświadczeń. Byłem kiepskim doradcą, a zatem nie wdawałem się w rozmowy wymagające ode mnie pocieszenia, bowiem takie zwykle nie miało miejsca. Jeśli jednak ktoś już szukał we mnie słuchacza, to zwykle zderzał się z brutalną prawdą w przypadku, gdy podzielałem ukierunkowane w stosunku niego obiekcje. Nie byłem osobą, która robiła dobrą minę do złej gry, nie zwodziłem i nie mamiłem słowem, chyba że miałem w tym swój interes. -Nie uważam, że rodzina nie jest istotna- odparłem widząc bijącą z jej oczu waleczność. Zakorzeniona walka o dobre imię rodu nieszczególnie mnie dziwiła, sam zapewne nie pozwoliłbym, aby jakiegokolwiek Macnaira mieszano z błotem. Tego jednak dziś nie uczyniłem, nie odniosłem się też do żadnego przedstawiciela Burków personalnie. Chciałem jedynie nakreślić tło i wyperswadować fakt, że brakowało jej pewności siebie. Stanowczości co do podejmowanych decyzji. Czy była w stanie to zrozumieć tudzież wcielić w życie zależało już tylko od niej. To było tylko moje zdanie, prawdopodobnie najmniej istotne w perspektywie zasad i reguł, jakie wyznawała. -Kształcić, a traktować to dwie odmienne sprawy- skwitowałem.
Rewelację związana z romansem Tristana i Deirdre przyjąłem z krótkim wzruszeniem ramion. Nie mi było oceniać ich poczynania, a także ingerować w codzienność. -Tytuł namiestnika nie wyszedł z sypialni Rosiera- może i w jakiś sposób pomógł kobiecie, ale przecież nobilitację otrzymała ze względu na lojalność wobec Czarnego Pana. Nawet jeśli to nestor stał za jej obecnością w organizacji, to szczerze wątpiłem, że również za pozycją w hierarchii.
-Nawet jeśli tak by się stało, nie zmieniłoby to moich przekonań- odparłem nieco wymijająco. Sam nie byłem pewien, czy chciałem, aby Macnairowie na nowo trafili do wspomnianej elity. Z jednej strony byłby to powrót do korzeni, zaś z drugiej czy pozostałe rody byłby w stanie zaakceptować inne, wyznawane przeze mnie reguły?
-Ale to nie temat na dziś- odparłem z lekkim uśmiechem, po czym upiłem trunku. -Czas na mnie- dodałem odsuwając się od dziewczyny. Nim jednak wstałem nachyliłem się jeszcze do jej ucha. -Bo jeszcze nas ktoś nakryje- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie zerkając na jej policzek jeszcze przez moment i finalnie dźwignąłem się na nogi. -To był naprawdę miły wieczór, oby poranny ból głowy nie zmienił go w koszmar- dodałem przesadnie grzecznym tonem, co z pewnością mogła zauważyć. -Jeśli jednak zmieni- zacisnąłem wargi w wąską linię starając się nie roześmiać. -Masz lekarstwo- skwitowałem wskazując dłonią butelkę stojącą na drewnianym biurku i po chwili opuściłem pracownię udając się prosto do mieszkania.
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Przyjemne szumienie w głowie zaczynało być zastępowane przez ból, który ćmił w skroniach i powoli promieniował na tył głowy. Jednak na razie udawało się jej go ignorować.
-Postawienie drinka też może być skuteczna formą obrazy. - Wiele razy widziała jak robił to ojciec czy któryś z kuzynów, a zwłaszcza Xavier, gdy gościł wielu interesariuszy właśnie w gabinecie, gdzie często zapadały ważne decyzje dla ich biznesów, a teraz ona tu siedziała na podłodze po zbyt dużej ilości alkoholu. Ta świadomość uderzyła w nią mocno. Poczuła się z tym źle, ale zaraz przypomniała sobie jak kuzyni upili się na jednej imprezie rodzinnej i zamknęli w szafie, aby starszyzna ich nie przyłapała. Każde z nich miało swoje chwile słabości.
Dzisiaj był dzień Primrose.
~~*~~
-Bezceremonialnie wchodzi do środka, usiadł na ziemi, pije alkohol oraz nonszalancko się obnosi ze swoim zachowaniem. - Odpowiedziała patrząc na niego z ukosa i choć w głosie zdawało się słyszeć naganę, tak w kącikach ust czaił się cień uśmiechu świadczący o tym, że pomimo skrępowania całość ją trochę bawi, ale nie daje tego po sobie poznać. Oddając piersiówkę zamyśliła się na chwilę. -Czasami zwyczajnie pewnych rzeczy nie mówić. - A czasami niektóre wręcz należało chociaż były bardzo bolesne i mogły spowodować rozstanie, które miało przez długi czas jeszcze sączyć z ran. Chciała bronić swojej rodziny, zarzucić mu, że chwyta ją za słowa, szuka dziury w całym, ale wiedziała że ma rację. Ostatnio coraz częściej miało to miejsce. Inni wskazywali brutalną prawdę, kiedy ona szła z wojowniczym nastawieniem, pewna swoich przekonań i gotowa na starcie, wytrącali z jej dłoni wszelkie argumenty siłą swoich racji. Zderzała się z rzeczywistością, z prawdą i musiała od nowa uczyć się poruszania po świecie. Naiwna, młoda i głupia - tak o sobie teraz myślała, ale nie popadała w rozpacz. Chęć zdobycia właściwej wiedzy i umiejętności tylko w niej rosła. Nie miała zamiaru poddać się melancholii czy też zbędnym rozmyślaniom, które przyprawiają jedynie o ból głowy, ale nic nie wnoszą.
Pokręciła głową i zaśmiała się cicho, trochę gorzko.
-Gdyby to było takie łatwe. Nie mielibyśmy tej rozmowy. - Zwróciła się do mężczyzny. Nie miała już siły na starcia odnośnie tego czy Madame było łatwiej czy nie. Różniły się diametralnie, społecznie i mentalnie. Były całkowicie różne i choć Deirdre nigdy nie odmawiała ambicji, którą szanowała i ceniła, tak też wiedziała, że była kobietą, która nie posiadając nazwiska nie mierzyła się z takimi samymi ograniczeniami jak Prim. Miała swoje własne, ktoś inny rzucał jej kłody pod nogi, ale tam gdzie miała ona otwarte drzwi, Primrose spotykała kłódkę, a klucz został dawno wyrzucony. Mogła sięgnąć po łom lub starać się stworzyć nowy klucz, bo starego próżno było szukać.
Gorący oddech omiótł jej policzek, co sprawiło, że wyprostowała się gwałtownie i znów była czujna oraz bardzo uważna. -Dziękuję za troskę. - Odpowiedziała jedynie, ale z jej twarzy ciężko było wyczytać czy pozwala sobie na żart, czy jednak nie zrozumiała małej złośliwości posłanej w jej stronę. Zerknęła na wskazaną butelkę i westchnęła cicho. -Wspaniała rada, lecz nie wiem czy z niej skorzystam. - Odprowadziła czarodzieja wzrokiem do drzwi, samej nie ruszając się z miejsca. Jedynie poprawiła kosmyk włosów chowając go za ucho. -Dobrej nocy, panie Macnair.
zt x 2
-Postawienie drinka też może być skuteczna formą obrazy. - Wiele razy widziała jak robił to ojciec czy któryś z kuzynów, a zwłaszcza Xavier, gdy gościł wielu interesariuszy właśnie w gabinecie, gdzie często zapadały ważne decyzje dla ich biznesów, a teraz ona tu siedziała na podłodze po zbyt dużej ilości alkoholu. Ta świadomość uderzyła w nią mocno. Poczuła się z tym źle, ale zaraz przypomniała sobie jak kuzyni upili się na jednej imprezie rodzinnej i zamknęli w szafie, aby starszyzna ich nie przyłapała. Każde z nich miało swoje chwile słabości.
Dzisiaj był dzień Primrose.
~~*~~
-Bezceremonialnie wchodzi do środka, usiadł na ziemi, pije alkohol oraz nonszalancko się obnosi ze swoim zachowaniem. - Odpowiedziała patrząc na niego z ukosa i choć w głosie zdawało się słyszeć naganę, tak w kącikach ust czaił się cień uśmiechu świadczący o tym, że pomimo skrępowania całość ją trochę bawi, ale nie daje tego po sobie poznać. Oddając piersiówkę zamyśliła się na chwilę. -Czasami zwyczajnie pewnych rzeczy nie mówić. - A czasami niektóre wręcz należało chociaż były bardzo bolesne i mogły spowodować rozstanie, które miało przez długi czas jeszcze sączyć z ran. Chciała bronić swojej rodziny, zarzucić mu, że chwyta ją za słowa, szuka dziury w całym, ale wiedziała że ma rację. Ostatnio coraz częściej miało to miejsce. Inni wskazywali brutalną prawdę, kiedy ona szła z wojowniczym nastawieniem, pewna swoich przekonań i gotowa na starcie, wytrącali z jej dłoni wszelkie argumenty siłą swoich racji. Zderzała się z rzeczywistością, z prawdą i musiała od nowa uczyć się poruszania po świecie. Naiwna, młoda i głupia - tak o sobie teraz myślała, ale nie popadała w rozpacz. Chęć zdobycia właściwej wiedzy i umiejętności tylko w niej rosła. Nie miała zamiaru poddać się melancholii czy też zbędnym rozmyślaniom, które przyprawiają jedynie o ból głowy, ale nic nie wnoszą.
Pokręciła głową i zaśmiała się cicho, trochę gorzko.
-Gdyby to było takie łatwe. Nie mielibyśmy tej rozmowy. - Zwróciła się do mężczyzny. Nie miała już siły na starcia odnośnie tego czy Madame było łatwiej czy nie. Różniły się diametralnie, społecznie i mentalnie. Były całkowicie różne i choć Deirdre nigdy nie odmawiała ambicji, którą szanowała i ceniła, tak też wiedziała, że była kobietą, która nie posiadając nazwiska nie mierzyła się z takimi samymi ograniczeniami jak Prim. Miała swoje własne, ktoś inny rzucał jej kłody pod nogi, ale tam gdzie miała ona otwarte drzwi, Primrose spotykała kłódkę, a klucz został dawno wyrzucony. Mogła sięgnąć po łom lub starać się stworzyć nowy klucz, bo starego próżno było szukać.
Gorący oddech omiótł jej policzek, co sprawiło, że wyprostowała się gwałtownie i znów była czujna oraz bardzo uważna. -Dziękuję za troskę. - Odpowiedziała jedynie, ale z jej twarzy ciężko było wyczytać czy pozwala sobie na żart, czy jednak nie zrozumiała małej złośliwości posłanej w jej stronę. Zerknęła na wskazaną butelkę i westchnęła cicho. -Wspaniała rada, lecz nie wiem czy z niej skorzystam. - Odprowadziła czarodzieja wzrokiem do drzwi, samej nie ruszając się z miejsca. Jedynie poprawiła kosmyk włosów chowając go za ucho. -Dobrej nocy, panie Macnair.
zt x 2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Czuł spokój, kiedy mógł zająć się drobnymi porządkami w samym sklepie. Przypilnować czy wszystkie zapiski zgadzały się ze stanem faktycznym - czy nie pojawiały się nowe zamówienia, czy nie było potrzeby aby przekazać konkretnej informacji osobom mającym związek z biznesem. Wszystko w końcu miało swoje miejsce, na którym powinno się znaleźć. Listy, cyfry, zapiski, ale i przedmioty, których z pewnością przeciętni czarodzieje pochodzenia, a tym bardziej właściwości, woleliby nie poznawać. W końcu pierwszą zasadą było, aby niczego nie dotykać w tym miejscu bez konsultancji - później mogło to sprawić kłopoty, kiedy tylko ktoś wyrządziłby sobie krzywdę na własne życzenie, a każdy wolałby podobnych wypadków przecież unikać.
Przesunął jeszcze raz wzrokiem po księgach wykazujących ostatnie wydatki i przychody, choć skupiające się na samej palarni. Sam system był łatwy do zorientowania się w nim, nawet jeśli sam miał z biznesem w piwnicy mniej do czynienia niż z tym co miało miejsce za ladą sklepu znajdującym się na Nokturnie - była to bardziej kwestia preferencji, ale i zainteresowań. Pośród czarnomagicznych przedmiotów czuł się dobrze, ale kiedy też ktoś zjawiał się z potrzebą, był w stanie z łatwością znaleźć rozwiązanie na podobną - nawet jeśli niekoniecznie posiadali je w asortymencie, przecież wiedział jak odnaleźć to, co było potrzebne. I gdzie pytać, w razie potrzeby. W końcu musieli dbać o interesy zjawiających się klientów.
Chociaż jego ogólny spokój raczej niż z zadowolenia wykonywaną pracą, brał się z wygody, w jakiej się znajdował. W końcu to właśnie do tego dążył, do wygody - żeby nie musieć się do końca męczyć i wysilać, żeby jego siły były zachowane również na to, co miał w planach w swoim prywatnym czasie. Może dlatego lubił, kiedy wszystko w samym sklepie czy palarni było uporządkowane i regularnie upewniał się, że właśnie takie jest - aby mieć spokój ducha, aby móc wieść proste i wygodne życie.
Przesunął spojrzenie na zegar, aby po tym obrócić się i sięgnąć po butelkę znajdującą się na półce - jeden z nowych alkoholi, który okazał się być jednym z popularniejszych wyborów przez klientów, co wyraźnie było widoczne w przychodach. Wiedząc, że alkohol przyszedł dopiero po wyjeździe Xaviera, miał przeczucie, że lord Burke mógłby chcieć spróbować ich ostatniego trunku, który w ciągu picia zmieniał smak i stawał się tym słodszy, im większe ilości były spożywane.
Dwie niskie szklanki pojawiły się na blacie, a zaraz po tym zostały wypełnione lodem. Alkohol został rozdystrybuowany do obu, a w momencie, w którym Oyvind już odwracał się, aby odłożyć alkohol na półkę, dostrzegł kątem oka sylwetkę lorda. Zgodnie z czasem, o którym się spodziewał - zresztą, nie aby spodziewał się po lordkach Burke czegoś innego niż punktualność.
- Dobrze widzieć lorda z powrotem w Londynie. Mam nadzieję, że wyjazd przebiegł bez nieprzyjemnych komplikacji? - przywitał się, podsuwając jedną ze szklanek po blacie w stronę lorda. - Jeden z ulubionych alkoholi przez klientelę w ostatnim czasie. Wszystkie dokumenty również wydaje się, że są przygotowane... Pobieżnie tylko na nie spojrzałem, ale wydają się być w porządku. Nadchodzące zamówienie są również spisane, ale również przysłano próbki alkoholi do zatwierdzenia lub odrzucenia, aby pojawiły się w ofercie - poinformował, wiedząc że po nieobecności były rzeczy, którymi z pewnością Xavier potrzebował się zająć - zorientowanie się odnośnie działania biznesu podczas tego czasu, ale i plotki od pijanych klientów, choć w tym drugim sam Oyvind był raczej słabą pomocą.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odpoczynek rzadko pojawiał się w słowniku Lorda Burke’a, w każdym razie jako dosłowne tego słowa znaczenie. On odpoczywał pracując, przez co nie raz nie dwa usłyszał, że jest pracoholikiem. Nie przejmował się tym nigdy, lubił to co robił, sprawiało mu to przyjemność. Chociaż początkowo, kiedy rola menagera palarni została mu zlecona, nie był do końca pewny czy się w tym odnajdzie, to z czasem dotarło do niego, że tak naprawdę nie rożni się do za bardzo od organizowania ekspedycji. Naturalnie musiał przyswoić sporo nowej wiedzy, nauczyć się nowych pojęć, ale zrobił to z przyjemnością. Zawsze lubił poszerzać swoją wiedzę.
Teraz nie było rzeczy, której nie wiedziałby o prowadzeniu palarni. Znał w niej każdy zakamarek, z pamięci był w stanie wyrecytować raporty i stan inwentaryzacyjny. Na pewien sposób sprawiło mu to przyjemność, takie posiadanie kontroli nad wszystkim co się działo w jego małym królestwie.
Mimo wszystko przez swój niezapowiedziany wyjazd miał naprawdę sporo zaległości i to nie tylko w palarni. W końcu również zajmował się badaniem nowo przybyłych artefaktów w sklepie, jednak to zadanie pochłaniało zdecydowanie mniej czasu niż obowiązki związane z lokalem w piwnicy. Teraz planował poświęcić więcej czasu palarni, artefaktami zajmie się w wolnym czasie.
Na Nokturnie pojawił się o swojej stałej porze, chwilę przed 9. Mało kto lubił tą dzielnicę jednak on czuł się tutaj jak u siebie. Przyzwyczaił się, że ludzie schodzą mu z drogi, kłaniają się w pas i wolą z nim nie wchodzić mu w drogę. Bywał tu od najmłodszych lat, odwiedzał to miejsce z ojcem i bratem, nic mu tu nie było obce.
Przekroczył próg sklepu i przez moment, nawet z lekkim uśmiechem, wdychał zapach tego miejsca. Potem przeszedł przez główną salę i wszedł na moment do małego gabinetu na tyłach. Szybko zorientował się jak bardzo jest w plecy z pracą, po czym obrócił się na pięcie i skierował się do piwnicy. Rozpiął płaszcz i ściągnął kapelusz, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu. Nic się nie zmieniło, co uważał za dobry znak. Byłby średnio zadowolony gdyby ktoś wprowadził jakiekolwiek zmiany bez konsultacji z nim. Nawet jeśli nie było go jakiś czas to nadal miał tu do powiedzenia najwięcej.
- Dzień dobry Oyvindzie – skinął uprzejmie głową do mężczyzny, po czym podszedł do baru i położył na nim kapelusz – Na całe szczęście obyło się bez zbędnych komplikacji, dziękuję. – odparł spokojnie, po czym zerknął na szklankę, którą ten mu podsunął.
Było jeszcze za wcześnie na to by pozostali pracownicy przybyli do pracy. Otwierali o 11, więc pierwsze kelnerki i barman powinni się pojawić chwilę przed 10 aby przygotować wszystko na przyjęcie klientów. Skinął głową Borginowi z uznaniem, lubił z nim pracować. Oyvind w jego mniemaniu był porządnym i pracowitym mężczyzną ceniącym sobie porządek i zorganizowanie, podobnie jak on sam. Teraz gdy, jak na razie, zabrakło pomocy jego brata, który zajmował się dostawami i kontaktami z dostawcami, co spadło na głowę Xaviera, pomoc Borgina była nieoceniona.
W końcu sięgnął po szklankę i upił łyk. Przez moment trzymał alkohol w ustach, po czym spokojnie go połknął.
- Ma ciekawy smak. – pokiwał głową z zadowoleniem – To na pewno nowość, ale to dobrze. Nie możemy stać się monotonni jeśli chodzi o serwowane napoje, bo klienci się znudzą. Z całą pewnością przejrzę wszystkie raporty i zamówienia. Kiedy przyjdzie Andrew i usiądziemy do próbek, jeśli będziesz miał chwilę, zapraszam. – spojrzał na mężczyznę.
Andrew był jednym z najlepszych barmanów, których kiedykolwiek zatrudnił i Xavier zawsze ufał jego opinii na temat alkoholi jak również wymagał pomysłów, jakie to nowe i nietuzinkowe drinki może z nich wyczarować.
- Czy działo się coś godnego uwagi podczas mojej nieobecności?
Teraz nie było rzeczy, której nie wiedziałby o prowadzeniu palarni. Znał w niej każdy zakamarek, z pamięci był w stanie wyrecytować raporty i stan inwentaryzacyjny. Na pewien sposób sprawiło mu to przyjemność, takie posiadanie kontroli nad wszystkim co się działo w jego małym królestwie.
Mimo wszystko przez swój niezapowiedziany wyjazd miał naprawdę sporo zaległości i to nie tylko w palarni. W końcu również zajmował się badaniem nowo przybyłych artefaktów w sklepie, jednak to zadanie pochłaniało zdecydowanie mniej czasu niż obowiązki związane z lokalem w piwnicy. Teraz planował poświęcić więcej czasu palarni, artefaktami zajmie się w wolnym czasie.
Na Nokturnie pojawił się o swojej stałej porze, chwilę przed 9. Mało kto lubił tą dzielnicę jednak on czuł się tutaj jak u siebie. Przyzwyczaił się, że ludzie schodzą mu z drogi, kłaniają się w pas i wolą z nim nie wchodzić mu w drogę. Bywał tu od najmłodszych lat, odwiedzał to miejsce z ojcem i bratem, nic mu tu nie było obce.
Przekroczył próg sklepu i przez moment, nawet z lekkim uśmiechem, wdychał zapach tego miejsca. Potem przeszedł przez główną salę i wszedł na moment do małego gabinetu na tyłach. Szybko zorientował się jak bardzo jest w plecy z pracą, po czym obrócił się na pięcie i skierował się do piwnicy. Rozpiął płaszcz i ściągnął kapelusz, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu. Nic się nie zmieniło, co uważał za dobry znak. Byłby średnio zadowolony gdyby ktoś wprowadził jakiekolwiek zmiany bez konsultacji z nim. Nawet jeśli nie było go jakiś czas to nadal miał tu do powiedzenia najwięcej.
- Dzień dobry Oyvindzie – skinął uprzejmie głową do mężczyzny, po czym podszedł do baru i położył na nim kapelusz – Na całe szczęście obyło się bez zbędnych komplikacji, dziękuję. – odparł spokojnie, po czym zerknął na szklankę, którą ten mu podsunął.
Było jeszcze za wcześnie na to by pozostali pracownicy przybyli do pracy. Otwierali o 11, więc pierwsze kelnerki i barman powinni się pojawić chwilę przed 10 aby przygotować wszystko na przyjęcie klientów. Skinął głową Borginowi z uznaniem, lubił z nim pracować. Oyvind w jego mniemaniu był porządnym i pracowitym mężczyzną ceniącym sobie porządek i zorganizowanie, podobnie jak on sam. Teraz gdy, jak na razie, zabrakło pomocy jego brata, który zajmował się dostawami i kontaktami z dostawcami, co spadło na głowę Xaviera, pomoc Borgina była nieoceniona.
W końcu sięgnął po szklankę i upił łyk. Przez moment trzymał alkohol w ustach, po czym spokojnie go połknął.
- Ma ciekawy smak. – pokiwał głową z zadowoleniem – To na pewno nowość, ale to dobrze. Nie możemy stać się monotonni jeśli chodzi o serwowane napoje, bo klienci się znudzą. Z całą pewnością przejrzę wszystkie raporty i zamówienia. Kiedy przyjdzie Andrew i usiądziemy do próbek, jeśli będziesz miał chwilę, zapraszam. – spojrzał na mężczyznę.
Andrew był jednym z najlepszych barmanów, których kiedykolwiek zatrudnił i Xavier zawsze ufał jego opinii na temat alkoholi jak również wymagał pomysłów, jakie to nowe i nietuzinkowe drinki może z nich wyczarować.
- Czy działo się coś godnego uwagi podczas mojej nieobecności?
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Oyvind mógł podzielić zadowolenie lorda Burke w kwestii dobrej znajomości miejsca pracy - sam w końcu czuł, że sklep na Nokturnie był dla niego ważnym miejscem, o które starał się dbać i pomagać jak tylko mógł. Biznes prowadzony w ścisłej współpracy między rodzinami miał przecież podłoże przez lata.
- Dobrze to słyszeć - odpowiedział w kurtuazji, bo w końcu wymiana uprzejmości była bardziej niż na miejscu. Oprócz tego, ostatnim czego chciał, to aby ród Burke ucierpiał ponownie tracąc swojego członka, w końcu utrata żony przez Xaviera była już wystarczającym uderzeniem, szczególnie dla mężczyzny. Potrafił to w końcu zrozumieć, utratę kogoś, nawet jeśli niewielu wiedziało o tym, że sam stał za losem, który spotkał jego własną żonę.
- Urozmaicenie oferty może być ryzykowne, ale i opłacalne. Aktualne zmiany na razie przynoszą bardzo dobre wieści w postaci zadowolenia klientów i zwiększenia przychodów - przyznał, będąc tym bardziej zadowolony z podobnej sytuacji, bo w końcu czasy wojny nie sprzyjały ekonomii. Czarodzieje musieli być zadowoleni z miejsca i usług, jakie oferowała palarnia, aby chętniej zostawiać w tym miejscu knuty - nawet jeśli Borgin nie spodziewałby się niczego innego niż wysokich standardów, wciąż było to miłym zaskoczeniem.
- Niech się zastanowię... - zawahał się na moment, chcąc przefiltrować informacje i plotki, zbalansować to o co mógł pytać Xavier - w końcu nie musiał być informowany o każdej najmniejszej sprzeczce, która miała miejsce na lokalu, ale jednocześnie powinien wiedzieć o tym co było na językach stałych gości.
- Patricia, nowa kelnerka, ma niezwykły dar do... Powiedzmy, podsłuchiwania gości, z pewnością będzie pamiętała o wiele więcej sytuacji ode mnie - przyznał, mimo to zaraz kontynuując. - Mieliśmy mały pojedynek, nie skończyło się to niczym poważnym, poza może uszczerbkiem dumy czarodzieja, który został zmieniony w królika. Można powiedzieć, że w próbie ucieczki osmolił swoje futerko w kominku, przewrócił kilka drinków w podskokach... - mówił, choć samemu nie był świadkiem sytuacji - znalazł się w piwnicy w momencie, w którym zając został już pochwytany. - Andrew ochronił przed stratami kilku butelek ginu i tujur pur, i ocalił kilka płaszczy gości, przede wszystkim przed samym spłonięciem. Inny klient został przyklejony rykoszetowym zaklęciem do kanapy, jednak nie miał tego za złe, zdaje mi się że nawet już niekoniecznie pamiętał zajście przez ilość wypitych napojów.. - dodał, zaraz jeszcze przesuwając się na moment i wskazując na jednej ze ścian odbitki króliczych łap, które były łatwą do pozbycia się smołą, a jednak dla samych gości wydarzenie było na tyle interesujące, że tymczasowo podjęli decyzję o nie sprzątaniu dowodów zajścia.
- Tymczasowo pozwoliliśmy sobie na eksponacje... Pamiątki po zajściu - wyjaśnił, zaraz jednak wracając do tematów nieco istotniejszych. - Powinno być również to odnotowane, ale jeden z naszych dostawców coraz częściej nie tylko dostarcza towar z ogromnymi opóźnieniami, ale i wybrakowany. Zdarzyło się dwukrotnie, że próbował oddać nam za mało towaru, lub żądał więcej niż ustalona zapłata.
- Dobrze to słyszeć - odpowiedział w kurtuazji, bo w końcu wymiana uprzejmości była bardziej niż na miejscu. Oprócz tego, ostatnim czego chciał, to aby ród Burke ucierpiał ponownie tracąc swojego członka, w końcu utrata żony przez Xaviera była już wystarczającym uderzeniem, szczególnie dla mężczyzny. Potrafił to w końcu zrozumieć, utratę kogoś, nawet jeśli niewielu wiedziało o tym, że sam stał za losem, który spotkał jego własną żonę.
- Urozmaicenie oferty może być ryzykowne, ale i opłacalne. Aktualne zmiany na razie przynoszą bardzo dobre wieści w postaci zadowolenia klientów i zwiększenia przychodów - przyznał, będąc tym bardziej zadowolony z podobnej sytuacji, bo w końcu czasy wojny nie sprzyjały ekonomii. Czarodzieje musieli być zadowoleni z miejsca i usług, jakie oferowała palarnia, aby chętniej zostawiać w tym miejscu knuty - nawet jeśli Borgin nie spodziewałby się niczego innego niż wysokich standardów, wciąż było to miłym zaskoczeniem.
- Niech się zastanowię... - zawahał się na moment, chcąc przefiltrować informacje i plotki, zbalansować to o co mógł pytać Xavier - w końcu nie musiał być informowany o każdej najmniejszej sprzeczce, która miała miejsce na lokalu, ale jednocześnie powinien wiedzieć o tym co było na językach stałych gości.
- Patricia, nowa kelnerka, ma niezwykły dar do... Powiedzmy, podsłuchiwania gości, z pewnością będzie pamiętała o wiele więcej sytuacji ode mnie - przyznał, mimo to zaraz kontynuując. - Mieliśmy mały pojedynek, nie skończyło się to niczym poważnym, poza może uszczerbkiem dumy czarodzieja, który został zmieniony w królika. Można powiedzieć, że w próbie ucieczki osmolił swoje futerko w kominku, przewrócił kilka drinków w podskokach... - mówił, choć samemu nie był świadkiem sytuacji - znalazł się w piwnicy w momencie, w którym zając został już pochwytany. - Andrew ochronił przed stratami kilku butelek ginu i tujur pur, i ocalił kilka płaszczy gości, przede wszystkim przed samym spłonięciem. Inny klient został przyklejony rykoszetowym zaklęciem do kanapy, jednak nie miał tego za złe, zdaje mi się że nawet już niekoniecznie pamiętał zajście przez ilość wypitych napojów.. - dodał, zaraz jeszcze przesuwając się na moment i wskazując na jednej ze ścian odbitki króliczych łap, które były łatwą do pozbycia się smołą, a jednak dla samych gości wydarzenie było na tyle interesujące, że tymczasowo podjęli decyzję o nie sprzątaniu dowodów zajścia.
- Tymczasowo pozwoliliśmy sobie na eksponacje... Pamiątki po zajściu - wyjaśnił, zaraz jednak wracając do tematów nieco istotniejszych. - Powinno być również to odnotowane, ale jeden z naszych dostawców coraz częściej nie tylko dostarcza towar z ogromnymi opóźnieniami, ale i wybrakowany. Zdarzyło się dwukrotnie, że próbował oddać nam za mało towaru, lub żądał więcej niż ustalona zapłata.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Prowadzenie biznesu niesie ze sobą wpisane ryzyko. - odparł spokojnie kiwając głową, po czym machnął różdżką i butelka jego ulubionego alkoholu i czysta szklanka podleciały do niego.
Moment później już miał napełnione szkło w dłoni. Popijał alkohol słuchając opowieści Oyvind’a o nieporozumieniu, które miało miejsce w palarni. Uniósł brew ku górze słysząc opowieść o czarodzieju zamienionym w królika. Nie podobało mu się to, że w jego lokalu doszło do takiego incydentu, nawet jeśli była to pewnego rodzaju rozrywka dla innych gości. Będzie musiał się poważnie zastanowić nad zatrudnieniem może chociaż jednego ochroniarza, który w przyszłości zapobiegnie takim incydentom.
- Z pewnością jego amnezja nie była spowodowana tylko przez alkohol. - pokręcił głową z średnio zadowoloną miną – Ta ekspozycja musi zniknąć, takie wydarzenia mogą dać nam złą reklamę, a tego nie chcę. Dobrze, że Anderw udało się zapanować nad sytuacją. - odparł spokojnie odstawiając szklankę na blat baru, jednocześnie planując wypytać dokładnie nową kelnerkę o inne informację.
Jego stali pracownicy wiedzieli, że mają słuchać i zapamiętywać o czym rozmawiają klienci. To był jeden z kilku sposób w jaki Xavier zbierał informację. Jego rodzina stosowała taktykę małego udzielania się i w ogóle milczenia aniżeli pokazywania się publicznie. Burke lubił zbierać informację, by potem móc je wykorzystywać na swoją korzyść lub ewentualnie podzielić się nimi z kimś innym.
Informacja o dostawcy go lekko zaniepokoiła. Wcześniej dostawami zajmował się jego starszy brat, miał kontakty i dobre stosunki, teraz on musiał się tym zajmować. Jeszcze nie udało mu się nawiązać tak dobrych relacji z dostawcami, ale teraz wiedział, że będzie musiał nad tym definitywnie popracować.
- Czy to jest jeden z większych dostawców? Czy jeden z mniejszych? - uniósł brew ku górze – Nie ma możliwości abyśmy tolerowali takie zachowanie. Jeśli ktokolwiek myśli, że może sobie z nami pogrywać, to się bardzo myli. - pokręcił niezadowolony głową.
Jeśli będzie trzeba to się pozbędzie tego dostawcy. Może nie było go jakiś czas, ale nie pozwala to na takie panoszenie się osobom, z którymi współpracowali tyle lat i mieli dobrze stosunki handlowe. Rozumiał, że gospodarka w kraju nie był na takim poziomie na jakim by sobie życzyli, ale nikogo nie upoważniało to do takiego zachowania w stosunku do niego. Jeśli będzie zmuszony zerwać współpracę z tym człowiekiem, był przekonany, że nie będzie miał problemu ze znalezieniem innych dostawców.
Moment później już miał napełnione szkło w dłoni. Popijał alkohol słuchając opowieści Oyvind’a o nieporozumieniu, które miało miejsce w palarni. Uniósł brew ku górze słysząc opowieść o czarodzieju zamienionym w królika. Nie podobało mu się to, że w jego lokalu doszło do takiego incydentu, nawet jeśli była to pewnego rodzaju rozrywka dla innych gości. Będzie musiał się poważnie zastanowić nad zatrudnieniem może chociaż jednego ochroniarza, który w przyszłości zapobiegnie takim incydentom.
- Z pewnością jego amnezja nie była spowodowana tylko przez alkohol. - pokręcił głową z średnio zadowoloną miną – Ta ekspozycja musi zniknąć, takie wydarzenia mogą dać nam złą reklamę, a tego nie chcę. Dobrze, że Anderw udało się zapanować nad sytuacją. - odparł spokojnie odstawiając szklankę na blat baru, jednocześnie planując wypytać dokładnie nową kelnerkę o inne informację.
Jego stali pracownicy wiedzieli, że mają słuchać i zapamiętywać o czym rozmawiają klienci. To był jeden z kilku sposób w jaki Xavier zbierał informację. Jego rodzina stosowała taktykę małego udzielania się i w ogóle milczenia aniżeli pokazywania się publicznie. Burke lubił zbierać informację, by potem móc je wykorzystywać na swoją korzyść lub ewentualnie podzielić się nimi z kimś innym.
Informacja o dostawcy go lekko zaniepokoiła. Wcześniej dostawami zajmował się jego starszy brat, miał kontakty i dobre stosunki, teraz on musiał się tym zajmować. Jeszcze nie udało mu się nawiązać tak dobrych relacji z dostawcami, ale teraz wiedział, że będzie musiał nad tym definitywnie popracować.
- Czy to jest jeden z większych dostawców? Czy jeden z mniejszych? - uniósł brew ku górze – Nie ma możliwości abyśmy tolerowali takie zachowanie. Jeśli ktokolwiek myśli, że może sobie z nami pogrywać, to się bardzo myli. - pokręcił niezadowolony głową.
Jeśli będzie trzeba to się pozbędzie tego dostawcy. Może nie było go jakiś czas, ale nie pozwala to na takie panoszenie się osobom, z którymi współpracowali tyle lat i mieli dobrze stosunki handlowe. Rozumiał, że gospodarka w kraju nie był na takim poziomie na jakim by sobie życzyli, ale nikogo nie upoważniało to do takiego zachowania w stosunku do niego. Jeśli będzie zmuszony zerwać współpracę z tym człowiekiem, był przekonany, że nie będzie miał problemu ze znalezieniem innych dostawców.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
8 września 1958 wieczór
Już od dłuższego czasu myślał nad tym spotkaniem. Do tej pory cały czas było nie po drodze, głowę miał zajęta innymi obowiązkami, a potem doszło do katastrofy, która dotknęła ich wszystkich. I chociaż w tym momencie miał na głowie jeszcze więcej spraw niż do tej pory wiedział, że nie może go odwlekać w nieskończoność. Nawiązanie dobrych relacji z innymi rodzinami czystej krwi, zwłaszcza szlachetnego pochodzenia, była dla niego bardzo ważna. Nie można było zapominać, że to właśnie Traversowie byli tymi, którzy panowali na wodach, a on polegał na szlakach handlowych, można powiedzieć, że jego biznes od nich zależał.
Dlatego też wygospodarował jeden wolny wieczór i listownie zaprosił lorda Traversa na spotkanie w Palarni. Oboje byli ludźmi biznesu, a przecież biznesy najlepiej omawiało się przy alkoholu. Xavier miał swoją prywatną loże, jak na managera przystało, kazał więc ją odpowiednio przygotować. Jednocześnie zaznaczając, że loże na około mają być puste, nie ważne kto by chciał je zająć. Chciał by mieli spokój i mogli porozmawiać bez obaw, że ktoś go ich będzie obsługiwał. W takich momentach jak ten, naprawdę doceniał posiadaną władzę w tym miejscu.
W Palarni pojawił się już w godzinach popołudniowych, chociaż na spotkanie umówieni byli wieczorem. Miał jednak również kilka spraw do załatwienia i planował się nimi zając. Dobre dwie godziny siedział nad dokumentami dokładnie analizując, a w każdym razie się starając, ostatnie raporty z comiesięcznej inwentaryzacji oraz ostatnie rachunki od dostawców. Pochłaniał już kolejny dzisiaj kubek mocnej kawy by utrzymać się w pionie. Z jego koncentracją ostatnimi czasy nie było najlepiej, więc ratował się jak tylko mógł. Nie był w stanie wyrzucić z głowy tego co wydarzyło się kiedy ostatnio odwiedziła go Madame Mericourt. Wspomnienia z czasu, kiedy przebywał w tym dziwnym wymiarze cały czas były świeże w jego umyśle i nie chciały go opuścić nawet na moment. Nie pamiętał też kiedy ostatnio przespał całą noc, zaśnięcie graniczyło z cudem, a kiedy ten cud w końcu się ziścił, koszmary towarzyszyły mu za każdym razem nie pozwalając spać dłużej niż maksymalnie dwie godziny. Zdawał sobie doskonale sprawę, że jak tak dalej pójdzie to daleko nie zajedzie, miał jednak zbyt wiele spraw na głowie, zbyt wiele obowiązków by po prostu je sobie odpuścić.
Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.
- Wejść! - powiedział głośno dopijając do końca kawę.
- Lordzie Burke, Lord Travers już jest. - odparła Amanda, jedna z tutejszych kelnerek, wychyliła się zza drzwi nie wchodząc całkiem do gabinetu.
Wszyscy wiedzieli, że dopóki Xavier ich nie zaprosi nie mają wstępu do biura.
- Świetnie, już idę. - powiedział kiwając głową.
Złożył szybko dokumenty, po czym podniósł się z miejsca i poprawiając mankiety marynarki wyszedł z gabinetu.
- Manannan Travers, cieszę się, że przyjąłeś moje zaproszenie. Mam nadzieję, że droga przez nasz urokliwy Nokturn nie była uciążliwa? - powiedział uśmiechając się lekko, zbliżając się do mężczyzny pewnym krokiem.
k6
Już od dłuższego czasu myślał nad tym spotkaniem. Do tej pory cały czas było nie po drodze, głowę miał zajęta innymi obowiązkami, a potem doszło do katastrofy, która dotknęła ich wszystkich. I chociaż w tym momencie miał na głowie jeszcze więcej spraw niż do tej pory wiedział, że nie może go odwlekać w nieskończoność. Nawiązanie dobrych relacji z innymi rodzinami czystej krwi, zwłaszcza szlachetnego pochodzenia, była dla niego bardzo ważna. Nie można było zapominać, że to właśnie Traversowie byli tymi, którzy panowali na wodach, a on polegał na szlakach handlowych, można powiedzieć, że jego biznes od nich zależał.
Dlatego też wygospodarował jeden wolny wieczór i listownie zaprosił lorda Traversa na spotkanie w Palarni. Oboje byli ludźmi biznesu, a przecież biznesy najlepiej omawiało się przy alkoholu. Xavier miał swoją prywatną loże, jak na managera przystało, kazał więc ją odpowiednio przygotować. Jednocześnie zaznaczając, że loże na około mają być puste, nie ważne kto by chciał je zająć. Chciał by mieli spokój i mogli porozmawiać bez obaw, że ktoś go ich będzie obsługiwał. W takich momentach jak ten, naprawdę doceniał posiadaną władzę w tym miejscu.
W Palarni pojawił się już w godzinach popołudniowych, chociaż na spotkanie umówieni byli wieczorem. Miał jednak również kilka spraw do załatwienia i planował się nimi zając. Dobre dwie godziny siedział nad dokumentami dokładnie analizując, a w każdym razie się starając, ostatnie raporty z comiesięcznej inwentaryzacji oraz ostatnie rachunki od dostawców. Pochłaniał już kolejny dzisiaj kubek mocnej kawy by utrzymać się w pionie. Z jego koncentracją ostatnimi czasy nie było najlepiej, więc ratował się jak tylko mógł. Nie był w stanie wyrzucić z głowy tego co wydarzyło się kiedy ostatnio odwiedziła go Madame Mericourt. Wspomnienia z czasu, kiedy przebywał w tym dziwnym wymiarze cały czas były świeże w jego umyśle i nie chciały go opuścić nawet na moment. Nie pamiętał też kiedy ostatnio przespał całą noc, zaśnięcie graniczyło z cudem, a kiedy ten cud w końcu się ziścił, koszmary towarzyszyły mu za każdym razem nie pozwalając spać dłużej niż maksymalnie dwie godziny. Zdawał sobie doskonale sprawę, że jak tak dalej pójdzie to daleko nie zajedzie, miał jednak zbyt wiele spraw na głowie, zbyt wiele obowiązków by po prostu je sobie odpuścić.
Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.
- Wejść! - powiedział głośno dopijając do końca kawę.
- Lordzie Burke, Lord Travers już jest. - odparła Amanda, jedna z tutejszych kelnerek, wychyliła się zza drzwi nie wchodząc całkiem do gabinetu.
Wszyscy wiedzieli, że dopóki Xavier ich nie zaprosi nie mają wstępu do biura.
- Świetnie, już idę. - powiedział kiwając głową.
Złożył szybko dokumenty, po czym podniósł się z miejsca i poprawiając mankiety marynarki wyszedł z gabinetu.
- Manannan Travers, cieszę się, że przyjąłeś moje zaproszenie. Mam nadzieję, że droga przez nasz urokliwy Nokturn nie była uciążliwa? - powiedział uśmiechając się lekko, zbliżając się do mężczyzny pewnym krokiem.
k6
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Na zaproponowane przez Xaviera spotkanie zgodził się od razu – otrzymany list jednocześnie go zaskoczył i zaciekawił, mimo (a może właśnie dlatego?) że nie zawierał praktycznie żadnych konkretów. Wspomniane przez mężczyznę interesy skutecznie wzbudziły w Manannanie zainteresowanie, odbudowanie sojuszu z Burke’ami – pogrzebanego przez poprzedniego nestora-zdrajcę – leżało mu na sercu od dłuższego czasu; choć nie miał pewności co do tego, o czym właściwie chciał pomówić z nim Xavier, to miał nadzieję, że miało to coś wspólnego z transportem opium. A jeśli tak – to pora nie mogłaby być ku temu korzystniejsza; wierzył, że ostatnie działania na Morzu Północnym miały zapewnić mu lepszą pozycję w ewentualnych negocjacjach, miał do swojej dyspozycji syreny – a wkrótce miał mieć i krakena, musiał jedynie rozmówić się w tej kwestii z Melisande i uzyskać jej wsparcie.
W palarni pojawił się punktualnie, wybierając drogę przez podziemne tunele – zatłoczone bardziej niż pamiętał, w niezbyt subtelny sposób przypominające o niedawnej katastrofie. Podłużne pęknięcia na słabo oświetlonych ścianach skutecznie przypominały o sierpniowym trzęsieniu ziemi, wprawiając Manannana w dziwny dyskomfort; nigdy nie przepadał za ciasnymi, zamkniętymi przestrzeniami, a odkąd na własnej skórze doświadczył widoku sypiących się kamienic i chodników pękających mu pod stopami, wizja ton spoczywającego tuż nad jego głową betonu podobała mu się jeszcze mniej. Krótką drogę prowadzącą do lokalu Burke’ów przebył więc energicznym krokiem, ignorując rozłożone w załamaniach korytarzy, magiczne namioty i wyciągające się w jego kierunku, sękate dłonie czarownic – oferujących wróżbę za parę knutów albo ochronny talizman za dwa sykle. Nie potrzebował ani jednego ani drugiego, wierzył w przepowiednię Arwy – oraz w to, że od bitwy w Landguard Fort chroniło go coś znacznie silniejszego niż srebrne pierścienie i przywożone zza granicy naszyjniki.
Dotarłszy do palarni, rozsiadł się wygodnie w loży, do której poprowadziła go urodziwa kelnerka; Xavier musiał uprzedzić obsługę o jego przybyciu, bo wystarczyło nazwisko, żeby ucichły wszystkie inne pytania. Nie zdążył jednak niczego zamówić, dziewczyna prędko zniknęła z zasięgu jego wzroku, a kiedy powróciła, towarzyszył jej lord Burke. – Xavierze – odpowiedział mu, podnosząc się od razu z wygodnego siedziska; w międzyczasie ściągnął z głowy kapelusz, odkładając go na bok. Wyciągnął rękę, żeby uścisnąć rękę arystokracie, z szacunkiem dyktowanym nie tylko urodzeniem; zdążył już się zorientować, że jego towarzysz, podobnie jak on, wspierał sprawę Rycerzy Walpurgii, mimo iż ich ścieżki w organizacji do tej pory się mijały. – Cóż mogę powiedzieć – zaintrygowałeś mnie. No i nigdy nie odmawiam szklanki dobrego alkoholu – wtrącił, skądinąd – szczerze. Uśmiechnął się, odsłaniając przy tym rząd zębów, łącznie ze złotym, lśniącym w świetle żyrandoli siekaczem. – Uciążliwa – nie, ale uwierzysz, że dwukrotnie zaproponowano mi zakup gwiezdnego pyłu? Podobno kąpiel w nim działa cuda i odmładza. Próbowałeś? – zapytał, pozwalając, by między głoski wkradło się rozbawienie; sam nigdy nie dbał o takie rzeczy, jego ciało znaczyły blizny i tatuaże, a skóra dawno temu ogorzała od wiatru – ale wynajdywane regularnie specyfiki na szeroko pojętą urodę nie przestawały go zadziwiać.
W palarni pojawił się punktualnie, wybierając drogę przez podziemne tunele – zatłoczone bardziej niż pamiętał, w niezbyt subtelny sposób przypominające o niedawnej katastrofie. Podłużne pęknięcia na słabo oświetlonych ścianach skutecznie przypominały o sierpniowym trzęsieniu ziemi, wprawiając Manannana w dziwny dyskomfort; nigdy nie przepadał za ciasnymi, zamkniętymi przestrzeniami, a odkąd na własnej skórze doświadczył widoku sypiących się kamienic i chodników pękających mu pod stopami, wizja ton spoczywającego tuż nad jego głową betonu podobała mu się jeszcze mniej. Krótką drogę prowadzącą do lokalu Burke’ów przebył więc energicznym krokiem, ignorując rozłożone w załamaniach korytarzy, magiczne namioty i wyciągające się w jego kierunku, sękate dłonie czarownic – oferujących wróżbę za parę knutów albo ochronny talizman za dwa sykle. Nie potrzebował ani jednego ani drugiego, wierzył w przepowiednię Arwy – oraz w to, że od bitwy w Landguard Fort chroniło go coś znacznie silniejszego niż srebrne pierścienie i przywożone zza granicy naszyjniki.
Dotarłszy do palarni, rozsiadł się wygodnie w loży, do której poprowadziła go urodziwa kelnerka; Xavier musiał uprzedzić obsługę o jego przybyciu, bo wystarczyło nazwisko, żeby ucichły wszystkie inne pytania. Nie zdążył jednak niczego zamówić, dziewczyna prędko zniknęła z zasięgu jego wzroku, a kiedy powróciła, towarzyszył jej lord Burke. – Xavierze – odpowiedział mu, podnosząc się od razu z wygodnego siedziska; w międzyczasie ściągnął z głowy kapelusz, odkładając go na bok. Wyciągnął rękę, żeby uścisnąć rękę arystokracie, z szacunkiem dyktowanym nie tylko urodzeniem; zdążył już się zorientować, że jego towarzysz, podobnie jak on, wspierał sprawę Rycerzy Walpurgii, mimo iż ich ścieżki w organizacji do tej pory się mijały. – Cóż mogę powiedzieć – zaintrygowałeś mnie. No i nigdy nie odmawiam szklanki dobrego alkoholu – wtrącił, skądinąd – szczerze. Uśmiechnął się, odsłaniając przy tym rząd zębów, łącznie ze złotym, lśniącym w świetle żyrandoli siekaczem. – Uciążliwa – nie, ale uwierzysz, że dwukrotnie zaproponowano mi zakup gwiezdnego pyłu? Podobno kąpiel w nim działa cuda i odmładza. Próbowałeś? – zapytał, pozwalając, by między głoski wkradło się rozbawienie; sam nigdy nie dbał o takie rzeczy, jego ciało znaczyły blizny i tatuaże, a skóra dawno temu ogorzała od wiatru – ale wynajdywane regularnie specyfiki na szeroko pojętą urodę nie przestawały go zadziwiać.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Strona 16 z 17 • 1 ... 9 ... 15, 16, 17
Palarnia opium
Szybka odpowiedź