Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Pub pod Trzema Miotłami
Kontuar
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Kontuar
Przy długim, dębowym kontuarze, który uniemożliwia dostęp do stojących za nim beczek, jak i butelek z alkoholem, znajduje się także kilka dodatkowych miejsc siedzących, głównie zajmowanych przez stałych bywalców Trzech Mioteł, a także osoby szukające towarzystwa tylko na jeden wieczór. Przy ladzie zawsze panuje mniejszy tłok, tylko czasami, któryś z klientów podejdzie, by zamówić coś dla siebie i towarzyszy. Właśnie tutaj można bez większego problemu zamienić słówko z rudą Bonny, która krąży z zamówieniami od baru do stolików.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:00, w całości zmieniany 2 razy
/Zaraz po polowaniu, czyli 3.11?
Była rozdrażniona i nie potrafiła logicznie uzasadnić swojego humoru, który zmienił się diametralnie, a przecież... Cieszyła się ze spotkania z Inarą, Lilith, a także Adrienem, którego nie widziała od lat. Problem pojawiał się w miejscu, gdzie musiała wracać do pewnego wspomnienia, które burzyło w jej żyłach krew i sprawiało, że chciała rozszarpać każdego kto pojawiał się na drodze. Nie była wybuchowa, a jednak emocje wrzały w wątłym ciele, które tłumiło w sobie niemal wszystko; byle nie dać po sobie poznać, że ruszyło ją zajście, które miało miejsce na terenie lasów.
-Lordzie Lestrange - zaczęła mówić spokojnie, a nuta obojętności była doskonale słyszalna, choć przecież Caesar wcale nie zasługiwał na ten ton, którym go obdarzyła. Był specyficznym człowiekiem, którego nie potrafiła rozszyfrować, a już z pewnością nie szukała odpowiedzi na siłe, jakby dając szansę rozwinąć się temu, co potencjalnie mogło ją interesować. Należał do grupy osób, które wzbudzały w niej od samego początku szacunek i nie musiał pracować na to, by respektowała go, a przecież każdy wiedział, że była niepokorna i nie robiła tego co należy, a to co jej odpowiada. Zdanie zmieniała dość szybko i tylko ktoś kto umiał panować nad wiatrem, mógł okiełznać żywioł, który malował się w jej przepastnie czarnych tęczówkach. -Doprawdy rozpiera mnie duma, że upolował pan króliczka. Przeznaczy pan go na futro czy... - zawiesiła głos i zmrużyła lekko oczy, bo zastanawiała się, czy nie przekroczy pewnej granicy, ale w gruncie rzeczy - Katya nie miała barier. -Zje, tak jak to robią mugole? - powiedziała spokojnie i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to jedno zdanie ociekało kpiną, od której próbowała uciec. Przyłożyła subtelnie dłoń do ust, by smukłymi palcami zakryć spierzchnięte wargi i starając się ze wszelkich sił zdobyć na pogodny uśmiech. Kiedy wykrzesała już z siebie odpowiednią porcje energii, odwróciła wzrok w stronę mężczyzny i w ten niewinny, wręcz rozkoszny sposób, spojrzała na niego, by tylko nie złościł się za uprzednią drwinę, która wymsknęła się mimowolnie. -Oczywiście, przepraszam za zbytnią śmiałość, ale mam nadzieję, że nie uraziłam pańskiej dumy, prawda? - zagaiła jeszcze luźno, a w oczach błysnęło coś intensywnego, jakby jasno sugerowała, że nie przyjmuje odpowiedzi twierdzącej, która zapewni o słuszności irytacji na nią. Była zbyt dziewczęca, słodka i urocza, a swoją maską manewrowała zgodnie z własną intuicją i aktualnymi potrzebami. Dzisiaj chciała spędzić czas bez myślenia o przykrościach i lawinie złości, która zmąciła jej spokój i dobry nastrój. -Zanim cokolwiek zamówimy, proszę mi powiedzieć... Wiele się tutaj zmieniło? Nie przywykłam jeszcze do pewnych koligacji, które wyniknęły w trakcie mej nieobecności. Może to dość egoistyczne, ale uczę się tych ludzi od nowa, jakby ktoś rzucił na mnie zaklęcie Obliviate i sprawił, że... - ponownie zrobiła pauzę i zatrzymała się w pół słowa, by odwrócić wzrok w stronę rozmówcy, taksując przy tym twarz Ceaser'a. Nie przejmowała się, że mogła brzmieć dwuznacznie, zbyt pewnie, bo Katya pomimo iż nie przekraczała pewnej konkretnej granicy, tak zabawa w niedopowiedzenia i wymowność niezwykle ją kręciła. -O wszystkim zapomniałam - dodała ledwie słyszalnym szeptem, a koniuszkiem języka zwilżyła dolną wargę, by w końcu przesunąć wzrokiem po regałach pułek z alkoholem. -Zdam się na pański gust.
Była rozdrażniona i nie potrafiła logicznie uzasadnić swojego humoru, który zmienił się diametralnie, a przecież... Cieszyła się ze spotkania z Inarą, Lilith, a także Adrienem, którego nie widziała od lat. Problem pojawiał się w miejscu, gdzie musiała wracać do pewnego wspomnienia, które burzyło w jej żyłach krew i sprawiało, że chciała rozszarpać każdego kto pojawiał się na drodze. Nie była wybuchowa, a jednak emocje wrzały w wątłym ciele, które tłumiło w sobie niemal wszystko; byle nie dać po sobie poznać, że ruszyło ją zajście, które miało miejsce na terenie lasów.
-Lordzie Lestrange - zaczęła mówić spokojnie, a nuta obojętności była doskonale słyszalna, choć przecież Caesar wcale nie zasługiwał na ten ton, którym go obdarzyła. Był specyficznym człowiekiem, którego nie potrafiła rozszyfrować, a już z pewnością nie szukała odpowiedzi na siłe, jakby dając szansę rozwinąć się temu, co potencjalnie mogło ją interesować. Należał do grupy osób, które wzbudzały w niej od samego początku szacunek i nie musiał pracować na to, by respektowała go, a przecież każdy wiedział, że była niepokorna i nie robiła tego co należy, a to co jej odpowiada. Zdanie zmieniała dość szybko i tylko ktoś kto umiał panować nad wiatrem, mógł okiełznać żywioł, który malował się w jej przepastnie czarnych tęczówkach. -Doprawdy rozpiera mnie duma, że upolował pan króliczka. Przeznaczy pan go na futro czy... - zawiesiła głos i zmrużyła lekko oczy, bo zastanawiała się, czy nie przekroczy pewnej granicy, ale w gruncie rzeczy - Katya nie miała barier. -Zje, tak jak to robią mugole? - powiedziała spokojnie i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to jedno zdanie ociekało kpiną, od której próbowała uciec. Przyłożyła subtelnie dłoń do ust, by smukłymi palcami zakryć spierzchnięte wargi i starając się ze wszelkich sił zdobyć na pogodny uśmiech. Kiedy wykrzesała już z siebie odpowiednią porcje energii, odwróciła wzrok w stronę mężczyzny i w ten niewinny, wręcz rozkoszny sposób, spojrzała na niego, by tylko nie złościł się za uprzednią drwinę, która wymsknęła się mimowolnie. -Oczywiście, przepraszam za zbytnią śmiałość, ale mam nadzieję, że nie uraziłam pańskiej dumy, prawda? - zagaiła jeszcze luźno, a w oczach błysnęło coś intensywnego, jakby jasno sugerowała, że nie przyjmuje odpowiedzi twierdzącej, która zapewni o słuszności irytacji na nią. Była zbyt dziewczęca, słodka i urocza, a swoją maską manewrowała zgodnie z własną intuicją i aktualnymi potrzebami. Dzisiaj chciała spędzić czas bez myślenia o przykrościach i lawinie złości, która zmąciła jej spokój i dobry nastrój. -Zanim cokolwiek zamówimy, proszę mi powiedzieć... Wiele się tutaj zmieniło? Nie przywykłam jeszcze do pewnych koligacji, które wyniknęły w trakcie mej nieobecności. Może to dość egoistyczne, ale uczę się tych ludzi od nowa, jakby ktoś rzucił na mnie zaklęcie Obliviate i sprawił, że... - ponownie zrobiła pauzę i zatrzymała się w pół słowa, by odwrócić wzrok w stronę rozmówcy, taksując przy tym twarz Ceaser'a. Nie przejmowała się, że mogła brzmieć dwuznacznie, zbyt pewnie, bo Katya pomimo iż nie przekraczała pewnej konkretnej granicy, tak zabawa w niedopowiedzenia i wymowność niezwykle ją kręciła. -O wszystkim zapomniałam - dodała ledwie słyszalnym szeptem, a koniuszkiem języka zwilżyła dolną wargę, by w końcu przesunąć wzrokiem po regałach pułek z alkoholem. -Zdam się na pański gust.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Oblani potem, z nielicznymi zadrapaniami oraz obolałymi mięśniami – ale z resztkami buzującej w krwi adrenaliny – opuścili prędko lasy, wówczas, gdy huczne wydarzenie dobiegło końca. On tłumaczył przed samym sobą – nie mając nawet siły brzydzić się niskimi standardami lokalu – że uwagę jego zwróciła z braku konkurencji, choć w grę być może (ale być może stojące pod ogromnym znakiem zapytania) wchodził sentymentalizm i tęsknota. Za ich niewinnymi rozmówkami czy jej nietrafionymi uwagami, które godziły w jego męską dumę, zanim przypominał sobie, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Nie złościł się jednak, nie irytował nawet. Był przyzwyczajony. Do takich kobietek jak ona: naturalnych i bezpośrednich, którym w swobodzie wypowiedzi daleko było do pruderyjnych, zatwardziale stojących na straży tradycji dam. Były pięknymi ozdobami, wspaniałymi rozmówczyniami i towarzyszkami sobotnich koncertów operowych, były skromne, delikatne i tajemnicze – pod porcelanową powłoką skrywały różnorakie skarby czy obrzydlistwa. Stanowiły tajemnicę. Kim była jednak Katya Ollivander? Kim jest dzisiaj? Ta panienka – choć w zestawieniu z jej osobą, brzmiało to nadzwyczaj abstrakcyjnie – siedząca tuż przy nim. To zakrywające dłonią usta speszone, zawstydzone?, dziewczę.
-Ależ skąd, panienka w żadnym razie mnie nie uraziła – uspokoił ją łagodnie, delikatnie wręcz, jak gdyby obchodził się z laleczką. Którą była i jakkolwiek namiętnie udowadniałaby mu swoją przewagę, podkreślała siłę charakteru i górowała nad nim, zawsze będzie tylko kobietą. Towarem w arystokratycznym, ciasnym światku. Sprzedaną za cenę niższą, niż na to zasługiwała. Nieznanemu przez szersze grono – choć Caesar go szanował – Mulciberowi. Kto wie, jak długo będzie jeszcze lady, zanim małżeństwo odbierze jej wszelakie tytuły? - To było nawet zabawne – choć nie wyglądał na szczególnie rozbawionego.
Zwykł przyglądać się swemu rozmówcy, dlatego przez cały czas wpatrywał się weń intensywnie próbując rozpoznać różnice w jej wyjątkowej aparycji, odszukać w tej nieznajomo-znajomej twarzy czegoś, co przywołałoby zamazane już, zamglone wspomnienia. I tak jak ona, która ledwo co wróciła i poznawała swój dom od nowa, tak i on musiał poznawać właśnie ją. Odnaleźć nową drogę, którą mógłby do niej dotrzeć. Lub wydeptać ją, stworzyć samemu.
-Jeśli chodzi o Londyn... - zmarszczył czoło w zamyśleniu – nadal tu leje jak z cebra, o każdej porze roku. Więc Anglia, moja droga, nic się nie zmieniła – na jego ustach wykwitł delikatny, pierwszy podczas ich spotkania, uśmiech – Pytaj – polecił nagle – Pytaj. Bo, gdybym zaczął opowiadać, nie skończyłbym przed ranem. Na zbyt długi czas nas opuściłaś, bym potrafił to wszystko streścić – może to i lepiej. Usiądźmy. Zapomnijmy. Oddajmy się beztroskiej rozmówce o obcych, którzy odwrócą naszą uwagę od dręczących nas problemów.
I nie zdawał się zauważać żadnych dwuznaczności. Nadal spokojny, na swój sposób zdystansowany, nieodrywający od niej czujnego wzroku.
-Moja droga Katyo – westchnął zwrócony w jej kierunku – zdradzę ci sekret dzisiejszego wieczoru – mój sekret? - oboje chcemy doprowadzić się do nieprzytomności – cóż Cię nurtuje, przyjaciółko? - lecz to nie mnie należy wybierać, w jaki sposób – więc pozostawiam ci wybór.
Pierwszy raz. Dzisiaj możesz mieć nade mną władzę.
-Ależ skąd, panienka w żadnym razie mnie nie uraziła – uspokoił ją łagodnie, delikatnie wręcz, jak gdyby obchodził się z laleczką. Którą była i jakkolwiek namiętnie udowadniałaby mu swoją przewagę, podkreślała siłę charakteru i górowała nad nim, zawsze będzie tylko kobietą. Towarem w arystokratycznym, ciasnym światku. Sprzedaną za cenę niższą, niż na to zasługiwała. Nieznanemu przez szersze grono – choć Caesar go szanował – Mulciberowi. Kto wie, jak długo będzie jeszcze lady, zanim małżeństwo odbierze jej wszelakie tytuły? - To było nawet zabawne – choć nie wyglądał na szczególnie rozbawionego.
Zwykł przyglądać się swemu rozmówcy, dlatego przez cały czas wpatrywał się weń intensywnie próbując rozpoznać różnice w jej wyjątkowej aparycji, odszukać w tej nieznajomo-znajomej twarzy czegoś, co przywołałoby zamazane już, zamglone wspomnienia. I tak jak ona, która ledwo co wróciła i poznawała swój dom od nowa, tak i on musiał poznawać właśnie ją. Odnaleźć nową drogę, którą mógłby do niej dotrzeć. Lub wydeptać ją, stworzyć samemu.
-Jeśli chodzi o Londyn... - zmarszczył czoło w zamyśleniu – nadal tu leje jak z cebra, o każdej porze roku. Więc Anglia, moja droga, nic się nie zmieniła – na jego ustach wykwitł delikatny, pierwszy podczas ich spotkania, uśmiech – Pytaj – polecił nagle – Pytaj. Bo, gdybym zaczął opowiadać, nie skończyłbym przed ranem. Na zbyt długi czas nas opuściłaś, bym potrafił to wszystko streścić – może to i lepiej. Usiądźmy. Zapomnijmy. Oddajmy się beztroskiej rozmówce o obcych, którzy odwrócą naszą uwagę od dręczących nas problemów.
I nie zdawał się zauważać żadnych dwuznaczności. Nadal spokojny, na swój sposób zdystansowany, nieodrywający od niej czujnego wzroku.
-Moja droga Katyo – westchnął zwrócony w jej kierunku – zdradzę ci sekret dzisiejszego wieczoru – mój sekret? - oboje chcemy doprowadzić się do nieprzytomności – cóż Cię nurtuje, przyjaciółko? - lecz to nie mnie należy wybierać, w jaki sposób – więc pozostawiam ci wybór.
Pierwszy raz. Dzisiaj możesz mieć nade mną władzę.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czy Katya bywała na takich niebezpiecznych zjazdach, w których należy zabijać biedne, urocze stworzonka? Może dziki do takowych nie należały, ale wiadomym nie od dziś było, że stroniła od wszelkiej możliwej agresji i zapewne duch Salazara w nią wstąpił, gdy tak bez zastanowienia łupnęła małego bażanta. Pewnie nastąpiło to w przypływie złości, gdy emocje skierowane w stronę narzeczonego, przelała na Merlinowi ducha winnego ptaka. Teraz natomiast była spokojniejsza, a wszystko co złe odfrunęło wraz z perfekcyjnym strzałem.
Dlaczego znaleźli się tutaj? Czemu nie wybrała innego miejsca? Stroniła przecież od wszelkiej maści przybytków, w których przelewało się wręcz zepsucie i grzech, a mimo to ona sama nie uciekała, gdy na horyzoncie tliła się perspektywa zbrukania swej duszy, która i tak była już rozerwana na kilkanaście części. Uleciała gdzieś w eter i to pewnie dlatego w ten figlarny sposób bawiła się w rozmowie z Lordem Lestrange, by zaraz potem strzelić faux pas i pozwolić policzkiem na pokrycie się czerwienią, która świadczyła o wstydzie, który przyćmił zadziorność i subtelną bezczelność, która przejawiała się niemal w każdym słowie.
-Czasem mam wrażenie, że przez czas spędzony w Norwegii stałam się pozbawiona wyczucia i... - klasy, choć tego ostatniego słowa nie dodała, uśmiechnęła się wymownie, bo przecież to było oczywiste, że mieszkając w Oslo nie szukała arystokratycznego światka, a jedynie wykonywała swoje obowiązki, którym poddawała się całkowicie bez pamięci. Liczyła, że jej życie tam będzie dużo prostsze, a jednak - wróciła i ciągle zadawałą sobie pytanie - czemu. Nie było źle, ale nie było też dobrze, a kolejne dni nie różniły się niczym od siebie, aż nie przypominała sobie o jednym z czarnoksiężników, który bez trudu sięgał po czarną magię. Tamto spotkanie wryło się w nią niczym klątwa, która zatruwała jej krew i sączyła się z ran, gdy tylko ktoś nadepnął na teren, który od dawna zdawał się być wyciszony na przeszłość. Nie mogła jednak zapomnieć o sytuacji z Nokturny, bo od wielu miesięcy goniła ducha; człowieka, który był pozbawiony wszelkich skrupułów, a dziś? Spędzała czas z mężczyzną, w przydrożnym barze, gdzie tacy jak oni wcale się nie zapuszczają. Z osobą, która niegdyś w tak doskonały sposób potrafiła wywierać na niej chęć rozmowy i przekraczenie granicy we flircie, ale czy teraz... Byłby w stanie wzbudzić w dziewczęciu ten sam stan i zedrzeć z niej wstyd, który tak często tlił się w ciemnych jak smoła tęczówkach?
-Anglia jest parszywa, nigdy nie miałam sentymentu względem miejsca, w którym przyszło mi żyć; Norwegia zaś jest niesamowicie piękna i pokochałam ją od pierwszego nabrania tamtejszego powietrza w płuca - odpowiedziała na wzmiankę o pogodzie i spuściła nieznacznie wzrok na smukłe palce, które raz po raz wystukiwały nieznany nikomu rytm. -Słyszałam, że masz narzeczoną, lordzie; to wielka strata dla damskiej części szlacheckiego towarzystwa. Która była tak wytrwała, że zdobyła twoje... - zawiesiłą głos i przeniosła wzrok na twarzy Ceaser'a, jakby chcąc wiedzieć czy po dobrych terenach brodzi, by nie wyjść na skończoną idiotkę. -Jakże głośno bijące serce? - nie dało się ukryć, że ton ociekał drwiną, ale to była naturalna maska, której się poddawała, by zrównać się krokiem z rozmówcą i nie być traktowana jako gorsza.
-Drogi lordzie, ale gdy doprowadzimy się do stanu nieprzytomności, to któż o nas zadba? - uniosła wymownie brew i przygryzła delikatnie dolną wargę, którą raz bawiła niczym mała dziewczynka dopuszczająca się niecnego uczynku. -Nie chciałabym żeby ktokolwiek znalazł nas tutaj, bo mogłoby to się skończyć plotkami, z których zapewne nie bylibyśmy w stanie wybrnąć, ale może... Znasz spokojniejsze miejsce? - nie mówiła wprost o niechęci względem używek. Zostawiła sobie tę informację na odpowiednią godzinę, która jeszcze nie nadeszła.
Dlaczego znaleźli się tutaj? Czemu nie wybrała innego miejsca? Stroniła przecież od wszelkiej maści przybytków, w których przelewało się wręcz zepsucie i grzech, a mimo to ona sama nie uciekała, gdy na horyzoncie tliła się perspektywa zbrukania swej duszy, która i tak była już rozerwana na kilkanaście części. Uleciała gdzieś w eter i to pewnie dlatego w ten figlarny sposób bawiła się w rozmowie z Lordem Lestrange, by zaraz potem strzelić faux pas i pozwolić policzkiem na pokrycie się czerwienią, która świadczyła o wstydzie, który przyćmił zadziorność i subtelną bezczelność, która przejawiała się niemal w każdym słowie.
-Czasem mam wrażenie, że przez czas spędzony w Norwegii stałam się pozbawiona wyczucia i... - klasy, choć tego ostatniego słowa nie dodała, uśmiechnęła się wymownie, bo przecież to było oczywiste, że mieszkając w Oslo nie szukała arystokratycznego światka, a jedynie wykonywała swoje obowiązki, którym poddawała się całkowicie bez pamięci. Liczyła, że jej życie tam będzie dużo prostsze, a jednak - wróciła i ciągle zadawałą sobie pytanie - czemu. Nie było źle, ale nie było też dobrze, a kolejne dni nie różniły się niczym od siebie, aż nie przypominała sobie o jednym z czarnoksiężników, który bez trudu sięgał po czarną magię. Tamto spotkanie wryło się w nią niczym klątwa, która zatruwała jej krew i sączyła się z ran, gdy tylko ktoś nadepnął na teren, który od dawna zdawał się być wyciszony na przeszłość. Nie mogła jednak zapomnieć o sytuacji z Nokturny, bo od wielu miesięcy goniła ducha; człowieka, który był pozbawiony wszelkich skrupułów, a dziś? Spędzała czas z mężczyzną, w przydrożnym barze, gdzie tacy jak oni wcale się nie zapuszczają. Z osobą, która niegdyś w tak doskonały sposób potrafiła wywierać na niej chęć rozmowy i przekraczenie granicy we flircie, ale czy teraz... Byłby w stanie wzbudzić w dziewczęciu ten sam stan i zedrzeć z niej wstyd, który tak często tlił się w ciemnych jak smoła tęczówkach?
-Anglia jest parszywa, nigdy nie miałam sentymentu względem miejsca, w którym przyszło mi żyć; Norwegia zaś jest niesamowicie piękna i pokochałam ją od pierwszego nabrania tamtejszego powietrza w płuca - odpowiedziała na wzmiankę o pogodzie i spuściła nieznacznie wzrok na smukłe palce, które raz po raz wystukiwały nieznany nikomu rytm. -Słyszałam, że masz narzeczoną, lordzie; to wielka strata dla damskiej części szlacheckiego towarzystwa. Która była tak wytrwała, że zdobyła twoje... - zawiesiłą głos i przeniosła wzrok na twarzy Ceaser'a, jakby chcąc wiedzieć czy po dobrych terenach brodzi, by nie wyjść na skończoną idiotkę. -Jakże głośno bijące serce? - nie dało się ukryć, że ton ociekał drwiną, ale to była naturalna maska, której się poddawała, by zrównać się krokiem z rozmówcą i nie być traktowana jako gorsza.
-Drogi lordzie, ale gdy doprowadzimy się do stanu nieprzytomności, to któż o nas zadba? - uniosła wymownie brew i przygryzła delikatnie dolną wargę, którą raz bawiła niczym mała dziewczynka dopuszczająca się niecnego uczynku. -Nie chciałabym żeby ktokolwiek znalazł nas tutaj, bo mogłoby to się skończyć plotkami, z których zapewne nie bylibyśmy w stanie wybrnąć, ale może... Znasz spokojniejsze miejsce? - nie mówiła wprost o niechęci względem używek. Zostawiła sobie tę informację na odpowiednią godzinę, która jeszcze nie nadeszła.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Zabawa w kotka i myszkę, dziecięce naiwne metaforyczne ciąganie za włosy – droczenie się. Mijanie, umyślne wpadanie na siebie i uciekanie. Kim byli? Dorosłymi, którzy mierzyli się z brutalną rzeczywistością? Czy dziećmi poszukującymi wrażeń? Kim jesteś ty, Katyo? Wyzwaniem? Czy będę musiał o ciebie walczyć, by cię zdobyć? By uchwycić choć cień twej uwagi. Ile będę musiał oddać? Jak długo? Aż zabraknie tchu?
Wpatrywał się w jej oczy bezdenne dostrzegając rumieńce wpełzające na poliki, widząc uśmiech mimowolnie zdobiący usta. Zapamiętał to, obiecał sobie, że to zapamięta. Pojedynce spojrzenia warte uchwycenia, słowa warte zapomnienia. Kim byli, jeśli nie ludźmi? Którzy, choć pętani obowiązkiem, gonili za chwilami. Może nie za takimi jak ta, gdy skromna i nieobdarta ze swej niewinności wpatrywała się w niego intensywnie. A może ta nastoletnia niemal dziewczęcość i swoboda są czymś wyjątkowym, niespotykanym? Przelotnym – po ślubie z Mulciberem nie będziesz tym, kim jesteś dziś. Na pewno. Jeśli do ślubu dojdzie, najdroższa. Już nie wrócisz.
Zabawnym byli połączeniem. Nieprzemyślanym. Choć może... ma to większy sens dla ich dwojga?
-Opowiesz mi o Norwegii – ale nie tutaj, prawda? Nie chcemy rozmawiać tutaj. I nie w tym tonie. Nie wśród tych uważnie spoglądających na nas ludzi, którzy jej rumieńce interpretowali w sposób dość niegodziwy ubarwiając historie po stokroć.
Chciał poznać zimną Skandynawię – Katyę? Pragnął wsłuchać się w wyidealizowane opowieści o kraju skutym lodem, terenie bezludnym porośniętym iglastymi lasami. O ten pustce i polach płynących, naturze nieprzerwanie żyjącej własnymi zasadami od setek lat. Natomiast Anglia...? Ta w której dane mu było mieszkać prócz szerokich plaż, śnieżnobiałych klifów czy ogrodów Rosierów nie posiadała nic urokliwego. Przepełniona, zaludniona przez parszywe szlamy i zepsuty na wskroś Londyn – źródło wszelkiego chaosu.
-Nie zdobyła – rzucił z nadzwyczajną lekkością, jak gdyby serce nie krajało mu się na samą myśl o wstydzie, który sobie przysporzyli i bólu, jaki jej zadał. Isolde była cieniem jego życia, a to, czy tego chciała czy nie, należało tylko i wyłącznie do niego. Nikogo innego – To nic nowego w naszym towarzystwie, doskonale o tym zresztą w i e s z – znasz swój obowiązek jako kobiety Katyo, znasz swoje miejsce. Pogódź się z nim.
Ja już poznałem swoje.
-Czy będzie to nas wówczas interesowało? - pytał cicho, z lekka wyzywająco, aby z westchnieniem powstać z krzesło i użyczyć jej ramienia – Odprowadzę panienkę do domu – zaproponował uprzejmie.
Zaufaj mi. Jeszcze tyle przed Tobą.
Wpatrywał się w jej oczy bezdenne dostrzegając rumieńce wpełzające na poliki, widząc uśmiech mimowolnie zdobiący usta. Zapamiętał to, obiecał sobie, że to zapamięta. Pojedynce spojrzenia warte uchwycenia, słowa warte zapomnienia. Kim byli, jeśli nie ludźmi? Którzy, choć pętani obowiązkiem, gonili za chwilami. Może nie za takimi jak ta, gdy skromna i nieobdarta ze swej niewinności wpatrywała się w niego intensywnie. A może ta nastoletnia niemal dziewczęcość i swoboda są czymś wyjątkowym, niespotykanym? Przelotnym – po ślubie z Mulciberem nie będziesz tym, kim jesteś dziś. Na pewno. Jeśli do ślubu dojdzie, najdroższa. Już nie wrócisz.
Zabawnym byli połączeniem. Nieprzemyślanym. Choć może... ma to większy sens dla ich dwojga?
-Opowiesz mi o Norwegii – ale nie tutaj, prawda? Nie chcemy rozmawiać tutaj. I nie w tym tonie. Nie wśród tych uważnie spoglądających na nas ludzi, którzy jej rumieńce interpretowali w sposób dość niegodziwy ubarwiając historie po stokroć.
Chciał poznać zimną Skandynawię – Katyę? Pragnął wsłuchać się w wyidealizowane opowieści o kraju skutym lodem, terenie bezludnym porośniętym iglastymi lasami. O ten pustce i polach płynących, naturze nieprzerwanie żyjącej własnymi zasadami od setek lat. Natomiast Anglia...? Ta w której dane mu było mieszkać prócz szerokich plaż, śnieżnobiałych klifów czy ogrodów Rosierów nie posiadała nic urokliwego. Przepełniona, zaludniona przez parszywe szlamy i zepsuty na wskroś Londyn – źródło wszelkiego chaosu.
-Nie zdobyła – rzucił z nadzwyczajną lekkością, jak gdyby serce nie krajało mu się na samą myśl o wstydzie, który sobie przysporzyli i bólu, jaki jej zadał. Isolde była cieniem jego życia, a to, czy tego chciała czy nie, należało tylko i wyłącznie do niego. Nikogo innego – To nic nowego w naszym towarzystwie, doskonale o tym zresztą w i e s z – znasz swój obowiązek jako kobiety Katyo, znasz swoje miejsce. Pogódź się z nim.
Ja już poznałem swoje.
-Czy będzie to nas wówczas interesowało? - pytał cicho, z lekka wyzywająco, aby z westchnieniem powstać z krzesło i użyczyć jej ramienia – Odprowadzę panienkę do domu – zaproponował uprzejmie.
Zaufaj mi. Jeszcze tyle przed Tobą.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdyby tylko chciał, a przecież - to nie było zbyt wygórowane życzenie, prawda? Po stokroć przysięgłaby, że uciekanie przed nim, a potem zjawianie się w najmniej odpowiednim momencie jest tym, czego potrzebuje, to nie popełniałaby krzywoprzysięstwa. Tonąc w rzeczywistości potrafiłaby odnaleźć właściwą drogę, gdyby w ten subtelny, może nazbyt śmiały sposób, otuliłby jej wątłe ciało ramieniem, a potem pozwoliłby zniknąć - znowu. Przyszłaby ponownie, niczym senna mara, zwiastując najgorsze; z rozkosznym uśmiechem i niewinnym spojrzeniem obiecywałaby, że to już ostatni raz. Nie byłaby w stanie zabronić im gry, której finału nikt nie znał, bo jeśli zechciałby ją zdobyć, to czy egoistycznie zakazałaby mu tego, czego mógł skrycie pragnąć?
Lordzie Lestrange, jest pan mężczyzną, któremu nie potrafię odmówić.
Lubiła na niego patrzeć, bo sprawiało jej to niewysłowioną radość. Dawało swoistego rodzaju poczucie bezpieczeństwa, którego nie odczuwała przy zbyt wielu osobach, ale on był jedną z nich. Dlatego zawsze wracała jak bumerang i przypominała, że już nie jest małą dziewczynką, którą musiał prowadzić za rękę. Ulotność ich krótkich spojrzeń; z jego strony dość wymownych uśmiechów, a z jej cichego śmiechu, który nie sprowadzał na nich ciekawskiego wzroku ludzi nieproszonych. Teraz nie myślała o ślubie, które odkładała w czasie, by jak najdłużej cieszyć się wolnością, ale tą, którą dzisiaj zamierzała dzielić z Caesarem.
-Opowiem, ale... - zawiesiła głos, gdy nachyliła się w jego stronę, by zdradzić mu coś konspiracyjnym szeptem. Coś, co mógł usłyszeć tylko on. -Jeśli pan poprosi - brzmiało to nieco bezczelnie, choć przecież dla własnej satysfakcji mężczyźni potrafili robić wszystko czego pragnęli. A Ty? Też potrafisz? Subtelny głos Katyi wdzierałby się w sposób sensualny do umysłu Lorda, by to tam zakorzenić potrzebę kolejnego spotkania, które - jak zawsze - było wielką niewiadomą.
-Moje serca także nie zostanie zdobyte - powiedziała z równą lekkością, która mogła być hańbiąca, ale... Kochała tylko raz i przysięgła sobie, że nigdy więcej nie poczuje tego, co wypaliło w jej wnętrzu wyrwę, dokładnie w tym miejscu, w którym winien być narząd pompujący krew, a dziura, która tam pozostała? Była jedynie dowodem na to, że kiedykolwiek było. -Ufam panu - dodała jeszcze spokojnie, a zaraz podała mężczyźnie dłoń, by mógł zadbać o nią, a także o to, by bezpiecznie... -Do domu? - skrzywiła się, tak jak to robią małe, rozkapryszone księżniczki, które myślą, że znaczą coś więcej niż tylko ładna buzia. Ollivander nie potrzebowała zaszczytnych tytułów, bo były tylko wyznacznikiem tego, czy należała do suk z rodowodem. -Pokładałam w panu nadzieję, że jednak przypomni mi o tym, co się wyprawia w Londynie, więc... Proszę zabrać mnie tam, gdzie sama nigdy bym nie zawędrowała. To mnie właśnie interesuje - dodała butnie i uśmiechnęła się filuternie, kiedy to ich spojrzenia znów się skrzyżowały.
On wiedział dokąd chce iść.
/hihi, no już tam chodźmy!
Lordzie Lestrange, jest pan mężczyzną, któremu nie potrafię odmówić.
Lubiła na niego patrzeć, bo sprawiało jej to niewysłowioną radość. Dawało swoistego rodzaju poczucie bezpieczeństwa, którego nie odczuwała przy zbyt wielu osobach, ale on był jedną z nich. Dlatego zawsze wracała jak bumerang i przypominała, że już nie jest małą dziewczynką, którą musiał prowadzić za rękę. Ulotność ich krótkich spojrzeń; z jego strony dość wymownych uśmiechów, a z jej cichego śmiechu, który nie sprowadzał na nich ciekawskiego wzroku ludzi nieproszonych. Teraz nie myślała o ślubie, które odkładała w czasie, by jak najdłużej cieszyć się wolnością, ale tą, którą dzisiaj zamierzała dzielić z Caesarem.
-Opowiem, ale... - zawiesiła głos, gdy nachyliła się w jego stronę, by zdradzić mu coś konspiracyjnym szeptem. Coś, co mógł usłyszeć tylko on. -Jeśli pan poprosi - brzmiało to nieco bezczelnie, choć przecież dla własnej satysfakcji mężczyźni potrafili robić wszystko czego pragnęli. A Ty? Też potrafisz? Subtelny głos Katyi wdzierałby się w sposób sensualny do umysłu Lorda, by to tam zakorzenić potrzebę kolejnego spotkania, które - jak zawsze - było wielką niewiadomą.
-Moje serca także nie zostanie zdobyte - powiedziała z równą lekkością, która mogła być hańbiąca, ale... Kochała tylko raz i przysięgła sobie, że nigdy więcej nie poczuje tego, co wypaliło w jej wnętrzu wyrwę, dokładnie w tym miejscu, w którym winien być narząd pompujący krew, a dziura, która tam pozostała? Była jedynie dowodem na to, że kiedykolwiek było. -Ufam panu - dodała jeszcze spokojnie, a zaraz podała mężczyźnie dłoń, by mógł zadbać o nią, a także o to, by bezpiecznie... -Do domu? - skrzywiła się, tak jak to robią małe, rozkapryszone księżniczki, które myślą, że znaczą coś więcej niż tylko ładna buzia. Ollivander nie potrzebowała zaszczytnych tytułów, bo były tylko wyznacznikiem tego, czy należała do suk z rodowodem. -Pokładałam w panu nadzieję, że jednak przypomni mi o tym, co się wyprawia w Londynie, więc... Proszę zabrać mnie tam, gdzie sama nigdy bym nie zawędrowała. To mnie właśnie interesuje - dodała butnie i uśmiechnęła się filuternie, kiedy to ich spojrzenia znów się skrzyżowały.
On wiedział dokąd chce iść.
/hihi, no już tam chodźmy!
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Czasami gdy jesteś zmęczony chcesz zrobić coś, czego nie robisz zazwyczaj. Tak w ramach odpoczynku. Dla innych to jest swego rodzaju "dzień lenistwa", dla innych zjedzenie czegoś słodkiego. Co było tą rzeczą dla Williama? Picie alkoholu. Nie był człowiekiem, który jakoś szczególnie upodobał sobie substancję o wzorze C2H6OH. Czyli mówiąc prościej: etanolu. Jednakże lekko zmęczony ostatnią pracą postanowił zawitać do trzech mioteł i napić się popularnego tutaj dość miodu pitnego.
Drzwi pubu otworzyły się, a przez nie wszedł jak zwykle elegancko ubrany Selwyn. Szedł dostojnym, i zarazem cichym krokiem. Było to godne zauważenia, głównie z powodu, że był wyraźnie potężnej postury. Lico miał uniesione nieco do góry, jednak w jego spojrzeniu nie było czuć wyższości, pogardy czy nawet lekkiej protekcjonalności. W jego chłodnych, niebieskich oczach widać było jedynie... pustkę. Zimną pustkę, która na swój sposób mogła budzić pewien lęk lub respekt. Zdecydowanie miał dominującą postawę, nie można było mu jednak odmówić elegancji w każdym calu. Szedł w stronę kontuaru, widząc większe zatłoczenie w stolikach niż koniecznie chciał. Z początku rozejrzał się po znajdujących się tu klientach, po chwili jego wzrok utkwiony był jedynie przed nim samym.
Gdy już się znalazł przy kontuarze, elegancko usiadł na swoim miejscu. Odgarnął z twarzy nasuwający się kruczoczarny kosmyk, który tak kontrastował z jego bladą cerą. Tak bardzo typową dla rodowitych Brytyjczyków, do których sam William rzecz jasna się zaliczał.
- Kwartę miodu pitnego, jeśli można prosić.
Zamówił trunek niemal natychmiast swoim typowym arystokratycznym tonem, jednak w jego głosie na próżno doszukiwać uczuć. Ani zadowolenia, ani zmęczenia, ani rozkazującego tonu, ani... czegokolwiek innego. Jego mowa mogła przeto wydawać się z lekka nieludzka. Czy Will zdawał sobie z tego sprawę? Owszem. Jednakże nie odczuwał potrzeby tego zmieniać. Ostatecznie nie było to potrzebne.
Rzecz jasna od razu po złożeniu zamówienia zapłacił. Jak to zrobiłby cywilizowany czarodziej. Nieznacznie i naprawdę niezauważalnie wykonał luźniejszą postawę, gdy trzymał swoje szlachetne cztery (czy po angielsku raczej trzy) litery. Chociaż dla niego akurat była ta zmiana odczuwalna. Czekał na swój napój cierpliwie, a gdy go dostał, natychmiastowo ów ujął w rękę. Przystawił do ust i napił się troszkę zawartości, po czym odstawił. Pił małymi porcjami, nie zamierzał w siebie wlewać potężnymi łykami. Jeżeli nic go tu nie zatrzyma, najpewniej albo kupi jeszcze kwartę, albo się uda do domu.
Drzwi pubu otworzyły się, a przez nie wszedł jak zwykle elegancko ubrany Selwyn. Szedł dostojnym, i zarazem cichym krokiem. Było to godne zauważenia, głównie z powodu, że był wyraźnie potężnej postury. Lico miał uniesione nieco do góry, jednak w jego spojrzeniu nie było czuć wyższości, pogardy czy nawet lekkiej protekcjonalności. W jego chłodnych, niebieskich oczach widać było jedynie... pustkę. Zimną pustkę, która na swój sposób mogła budzić pewien lęk lub respekt. Zdecydowanie miał dominującą postawę, nie można było mu jednak odmówić elegancji w każdym calu. Szedł w stronę kontuaru, widząc większe zatłoczenie w stolikach niż koniecznie chciał. Z początku rozejrzał się po znajdujących się tu klientach, po chwili jego wzrok utkwiony był jedynie przed nim samym.
Gdy już się znalazł przy kontuarze, elegancko usiadł na swoim miejscu. Odgarnął z twarzy nasuwający się kruczoczarny kosmyk, który tak kontrastował z jego bladą cerą. Tak bardzo typową dla rodowitych Brytyjczyków, do których sam William rzecz jasna się zaliczał.
- Kwartę miodu pitnego, jeśli można prosić.
Zamówił trunek niemal natychmiast swoim typowym arystokratycznym tonem, jednak w jego głosie na próżno doszukiwać uczuć. Ani zadowolenia, ani zmęczenia, ani rozkazującego tonu, ani... czegokolwiek innego. Jego mowa mogła przeto wydawać się z lekka nieludzka. Czy Will zdawał sobie z tego sprawę? Owszem. Jednakże nie odczuwał potrzeby tego zmieniać. Ostatecznie nie było to potrzebne.
Rzecz jasna od razu po złożeniu zamówienia zapłacił. Jak to zrobiłby cywilizowany czarodziej. Nieznacznie i naprawdę niezauważalnie wykonał luźniejszą postawę, gdy trzymał swoje szlachetne cztery (czy po angielsku raczej trzy) litery. Chociaż dla niego akurat była ta zmiana odczuwalna. Czekał na swój napój cierpliwie, a gdy go dostał, natychmiastowo ów ujął w rękę. Przystawił do ust i napił się troszkę zawartości, po czym odstawił. Pił małymi porcjami, nie zamierzał w siebie wlewać potężnymi łykami. Jeżeli nic go tu nie zatrzyma, najpewniej albo kupi jeszcze kwartę, albo się uda do domu.
Gość
Gość
Wreszcie dzień wolny. Cóż za szczęście, co za radość! Poprzedniego dnia, kiedy tylko Holly wróciła do domu, po całym dniu spędzonym na wypełnianiu durnych dokumentów w Ministerstwie, padła na swoje miękkie łóżko i pogrążyła się we śnie. Nie zjadła nawet kolacji, co zdarzało się jej nader rzadko. Nie było to zmęczenie fizyczne, bo Holly po dobrym treningu quidditcha czuła się zmęczona, lecz jednocześnie pełna siły, lecz psychiczne - była znużona monotonią i bezruchem. Ludziom takim jak ona trudno było wysiedzieć w jednym miejscu. Nic nie mogła jednak z sobą zrobić. Do quidditcha wrócić nie mogła, auror byłby zeń marny, amnezjatorów przeniesiono do inszych działów. Była świetna w rzucaniu zaklęcia Obliviate, a różne interwencje gwarantowały ruch i różnorodnośc - w świecie czarodziejów działo się jednak źle, a amnezjatorzy przestali być potrzebni.
Nie zwykła jednak narzekać na swój los - po części zajmowała się tym co kocha, quidditchem, choć niezwykle bolało ją to, że nie może grać już zawodowo.
W każdym razie - dzień wolny należy święcić. Nie rozmawia się o pracy, lecz o przyjemnościach. Ich było coraz mniej, coraz bardziej ponure były dni, choć wyspy ogarnęła w pełni wiosna, lecz Holly starała się wykorzystywać każdą chwilę. Wyrwała się więc z Londynu do Hogsmeade, gdzie pracowała i mieszkała jej znajoma ze szkoły. Livia zatrudniła się w jednej z tutejszych kawiarni i zaprosiła dawną przyjaciółkę, by wspólnie poplotkować i napić się kremowego piwa. Skamanderówna chętnie skorzystała z zaproszenia i okazji, by odwiedzić znajome strony. Po deportowaniu się w wiosce ze wzruszeniem spoglądała na Hogwart w oddali.
Tęskniła. Bardzo tęskniła!
Wiedziałan jednak, że Hogwart nie był już taki, jakim go zapamiętała z pierwszych lat szkolnych.
Razem z Liv udały się do Trzech Mioteł, gdzie zajęły miejsce pod oknem, sącząc leniwie kremowe piwo. Wcale nie było mocne, lecz przyjemnie rozgrzewało w ten chłodny dzień i przywodziło na myśl piękne wspomnienia.
Holly ruszyła do baru po kolejną kolejkę, ochoczo oferując, że tym razem ona stawia, a Livia została na miejscu chichocząc cicho.
-Jeszcze dwa kremowe piwa poproszę! - rzuciła do barmanki pogodnie, opierając się o kontuar. Miała na sobie czarodziejską szatę o jaskrawoniebieskiej barwie, a burza włosów była naturalnie słomiana i lekko pofalowana. Kocie spojrzenie Skamanderówny szybko zbadało stan rzeczy wokół - Hej! Ty! - zawołała nagle, celując w Williama oskarżycielsko palcem - Chyba Cię znam! - wytężyła pamięć, mrużąc przy tym oczy - Och, przepraszam, chciałam powiedzieć lordzie. Pracuje lord z moim kuzynem!
then let the heavens hear it
the penitential hymn
come healing of the bodycome healing of the mind
Holly Skamander
Zawód : Była ścigająca Srok, obecnie specjalista ds. quidditcha w MM i komentatorka meczy
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Strawberries, cherries and an angel's kiss in spring,
my summer wine is really made from all these things!
my summer wine is really made from all these things!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tutaj na pewno Will był przeciwieństwem promyczka Samuela. Dlaczego? Ten milczący szlachcic nie miał najmniejszych problemów, żeby siedzieć długi czas w miejscu. Pewne było jedno - do rozrywkowych osób nie należał, a do sportu miłością też nie pałał. Może i lubił by w formie, ale to latanie na miotle za piłką uważał za dość dziecinne. Choć czy powinien na temat dojrzałości wypowiadać się ktoś, kto zaczarowuje mugolskie przedmioty? Aczkolwiek, uwaga! Oczywista oczywistość - ulubione zajęcie dla jednego będzie głupim dla drugiej osoby. Nie dogodzisz wszystkim.
Sam nigdy nie zwierzał się nikomu z tęsknoty za Hogwartem. Jednak ciężko, by nie odczuwać nostalgii do tego wspaniałego i budzącego zachwyt miejsca. Zwłaszcza, jak (z przerwami) spędziło się tam aż 7 lat. Jednak rzadko okazywał coś więcej niż spojrzenie, w którym nostalgię znalazłaby jedynie osoba na wskroś znająca Williama. Poza tym mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego faktu, że przez gorączkowe miesiące nie było tam tak rózowo.
Gdy usłyszał bardzo niekulturalne zachowanie w jego kierunku, niemrawo odwrócił głowę w stronę wołającej. Chłodne spojrzenie błękitnych oczu lorda natychmiast skupiło się na sylwetce kobiety. Gdy zasięgnął pamięcią w otchłań wspomnień, powoli skojarzył. Holly Skamander. - zaświtało w jego spokojnym, poukładanym umyśle. Radosny promyk światła, a przy tym kuzynka jego kolegi z pracy. Być może blondynka speszyła się pod wpływem zimnego, pustego spojrzenia. Wziął głębszy oddech, po czym rzekł:
- Miło, że panna sobie przypomniała. Mimo wszystko na wzgląd niezbyt zażyłych relacji niekoniecznie pasuje mi zwracanie się na "ty". Przynajmniej nie w dokładnie tym momencie. - odrzekł jak zwykle elokwentnie, dbając idealnie o składnię zdania. Może i William nie gardził gminem, ale lubił jakiś minimalny (w jego uznaniu) szacunek. Jednakże co zrobić, siłą zmuszać nie będzie do okazywania go.
- Tak, owszem. Chociaż nie, żebyśmy obaj mieli za często styczność ze sobą. - miał jedynie nadzieję, że Samuel nigdy nie opowiadał o jego momencie słabości. Na to wspomnienie lekko odwrócił wzrok i na króciutki moment czasu przygasł. Jednakże mała szansa była, że Holly to wychwyciła. - Jak się miewa Samuel?
Zadał typowo grzecznościowe pytanie. Jednak z drugiej strony jako, że Will był introwertykiem, to z natury nie zawsze miał dobre tematy do rozmowy. Chyba, że naprawdę by chciał. Wtedy to co innego! Jednak na razie było mu wszystko jedno. Przynajmniej póki co.
Sam nigdy nie zwierzał się nikomu z tęsknoty za Hogwartem. Jednak ciężko, by nie odczuwać nostalgii do tego wspaniałego i budzącego zachwyt miejsca. Zwłaszcza, jak (z przerwami) spędziło się tam aż 7 lat. Jednak rzadko okazywał coś więcej niż spojrzenie, w którym nostalgię znalazłaby jedynie osoba na wskroś znająca Williama. Poza tym mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego faktu, że przez gorączkowe miesiące nie było tam tak rózowo.
Gdy usłyszał bardzo niekulturalne zachowanie w jego kierunku, niemrawo odwrócił głowę w stronę wołającej. Chłodne spojrzenie błękitnych oczu lorda natychmiast skupiło się na sylwetce kobiety. Gdy zasięgnął pamięcią w otchłań wspomnień, powoli skojarzył. Holly Skamander. - zaświtało w jego spokojnym, poukładanym umyśle. Radosny promyk światła, a przy tym kuzynka jego kolegi z pracy. Być może blondynka speszyła się pod wpływem zimnego, pustego spojrzenia. Wziął głębszy oddech, po czym rzekł:
- Miło, że panna sobie przypomniała. Mimo wszystko na wzgląd niezbyt zażyłych relacji niekoniecznie pasuje mi zwracanie się na "ty". Przynajmniej nie w dokładnie tym momencie. - odrzekł jak zwykle elokwentnie, dbając idealnie o składnię zdania. Może i William nie gardził gminem, ale lubił jakiś minimalny (w jego uznaniu) szacunek. Jednakże co zrobić, siłą zmuszać nie będzie do okazywania go.
- Tak, owszem. Chociaż nie, żebyśmy obaj mieli za często styczność ze sobą. - miał jedynie nadzieję, że Samuel nigdy nie opowiadał o jego momencie słabości. Na to wspomnienie lekko odwrócił wzrok i na króciutki moment czasu przygasł. Jednakże mała szansa była, że Holly to wychwyciła. - Jak się miewa Samuel?
Zadał typowo grzecznościowe pytanie. Jednak z drugiej strony jako, że Will był introwertykiem, to z natury nie zawsze miał dobre tematy do rozmowy. Chyba, że naprawdę by chciał. Wtedy to co innego! Jednak na razie było mu wszystko jedno. Przynajmniej póki co.
Gość
Gość
Najpiękniejsze wspomnienia miała z pierwszego i drugiego roku, gdy Hogwartem wciąż rządziła ręka Albusa Dumbledore'a. Terror Grindewalda wciąż pozostawał dla uczniów obcy, w murach zamku, pod opieką tak potężnego czarodzieja, byli bezpieczni jak nigdzie indziej. Zdecydowana większość rodziców uczniów nie byłaby w stanie rzucić tak potężnych zaklęć ochronnych. Dlatego te pierwsze dwa lata, choć drugi rok zmącony został otwarciem Komnaty Tajemnic, były dla Holly najpiękniejsze. Była nader ciekawską dziewczynką i uwielbiała odkrywać sekrety zamku. Niezwykle pomocny był również starszy kuzyn, Samuel, który pomógł jej wdrożyć się w życie szkolne. Oboje mieli naturalny dar zjednywania sobie ludzi, zarówno więc Skamander, jak i młodsza Gryfonka prędko gromadzili wokół siebie innych uczniów.
Późniejsze lata nie były już tak radosne. Z chwilą, gdy Gellert Grindelwald zwyciężył skończyła się pewna era. W naturze Holly nie było jednak skłonności do poddawania się. Przebrnęła przez wszystkie lata szkolne, z dumnie podniesioną głową i niosąc światełko radości, odwagi i wiary w lepsze czasy. Przez całe siedem lat była roześmiana, energiczna i głośna, a choć od momentu ukończenia Hogwartu minęło sześć lat... prawdę mówiąc niewiele się zmieniło. Może nieco spoważniała na twarzy, lecz ciężko było to dostrzec, kiedy wciąż śmiała się perliście, albo robiła głupie miny.
-Ojeju, ale jesteś LOOORDZIE sztywny - powiedziała rozbawiona, trochę kpiąco, trochę żartobliwie. Wcale nie była speszona: Holly Skamander nie dało się speszyć. Nie była nieśmiałym dziewczęciem, bądź osobą wątpiącą w siebie: -Przyszedł LOORD do pubu, więc może sobie zachować te sztywne maniery na salony.
Bezceremonialnie zacisnęła palce w pięść i dała mu sójkę w ramię, nic sobie nie robiąc z jego niezbyt entuzjastycznego powitania.
-No dobrze, dobrze, powolutku i do przodu, nie? - zaśmiała się, choć wcale nie było dobrze. Świat był pchany przez czarnoksiężników ku zagładzie, mugole byli dręczeni, nad Anglią zbierały się ciemne chmury wojny: Samuel nie mógł w takim stanie rzeczy miewać się dobrze, lecz o tym w miejscu publicznym mówić nie wypadało - A u LOOORDA?
Podano jej kremowe piwo, chwyciła dwa kufle i pomachała Livii, by zaczekała jeszcze.
Późniejsze lata nie były już tak radosne. Z chwilą, gdy Gellert Grindelwald zwyciężył skończyła się pewna era. W naturze Holly nie było jednak skłonności do poddawania się. Przebrnęła przez wszystkie lata szkolne, z dumnie podniesioną głową i niosąc światełko radości, odwagi i wiary w lepsze czasy. Przez całe siedem lat była roześmiana, energiczna i głośna, a choć od momentu ukończenia Hogwartu minęło sześć lat... prawdę mówiąc niewiele się zmieniło. Może nieco spoważniała na twarzy, lecz ciężko było to dostrzec, kiedy wciąż śmiała się perliście, albo robiła głupie miny.
-Ojeju, ale jesteś LOOORDZIE sztywny - powiedziała rozbawiona, trochę kpiąco, trochę żartobliwie. Wcale nie była speszona: Holly Skamander nie dało się speszyć. Nie była nieśmiałym dziewczęciem, bądź osobą wątpiącą w siebie: -Przyszedł LOORD do pubu, więc może sobie zachować te sztywne maniery na salony.
Bezceremonialnie zacisnęła palce w pięść i dała mu sójkę w ramię, nic sobie nie robiąc z jego niezbyt entuzjastycznego powitania.
-No dobrze, dobrze, powolutku i do przodu, nie? - zaśmiała się, choć wcale nie było dobrze. Świat był pchany przez czarnoksiężników ku zagładzie, mugole byli dręczeni, nad Anglią zbierały się ciemne chmury wojny: Samuel nie mógł w takim stanie rzeczy miewać się dobrze, lecz o tym w miejscu publicznym mówić nie wypadało - A u LOOORDA?
Podano jej kremowe piwo, chwyciła dwa kufle i pomachała Livii, by zaczekała jeszcze.
then let the heavens hear it
the penitential hymn
come healing of the bodycome healing of the mind
Holly Skamander
Zawód : Była ścigająca Srok, obecnie specjalista ds. quidditcha w MM i komentatorka meczy
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Strawberries, cherries and an angel's kiss in spring,
my summer wine is really made from all these things!
my summer wine is really made from all these things!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Niestety Albus Dumbledore został zabrany pod ramię przez śmierć, co zasmuciło w pewnym stopniu i Williama. Z kolei był ostatnią osobą, o której można było powiedzieć, że popierał Grindewalda. Zapewne często porównywałby go do Hitlera, gdyby nie to, że wielu czarodziejów nie mogłaby się pochwalić wiedzą na temat mugolskiej II wojny światowej. W przeciwieństwie do Holly jednak miał przyjemność w Hogwarcie przebywać dłużej. W tej atmosferze spokoju i bezpieczeństwa, z drugiej strony szybciej został wyrzucony na niezbyt przyjemną rzeczywistość poza zamkiem. Co za los i co za pech...
Nigdy jednak nie okazał żadnej słabości, nie ważne jak byłoby źle. Porównać można było go do lodołamacza, który nie przejmował się w zasadzie niczym na swojej drodze. Chociaż w Hogwarcie był bardziej wycofanym, nieśmiałym chłopcem niż pewnym siebie, na pozór wyzbytym z emocji szlachcicem. Nigdy nie był wylewny w emocjach, większość ludzi nie wyobrażała go sobie roześmianego. Dlatego chyba porównanie go do monumentalnego posągu zawsze pasowało. Wielki, milczący i wyzbyty z emocji.
- Widzę, że zachowywanie uprzejmości nigdy nie było czymś, co panna hołubiła. Najpewniej ślepy byłby w stanie to dostrzec. - odparł spokojnie, a jego wyraz twarzy nie zmienił się choć na chwilę, gdy ta podkreślała "LOOORDZIE". Nie drgnęła mu brew, nie drgnął kącik ust. Jednak nie znaczyło to, że nie wywoływało w nim to żadnych odczuć! I choć nie były one negatywne, nie były też pozytywne. Odczuł właściwie głównie zażenowanie, które utrudniało mu wypowiedzenie dłuższej myśli. Jeśli chodziło na odpowiedź o stanie Samuela, to domyślał się, że nie mógł mieć drogi życia usłanej różami. Za dużo się działo. A lord Selwyn odczuwał niepokój.
- Moja kondycja psychiczna nie uległa większym zmianom, i w moim życiu nie doszło w ostatnim przeciągu czasu do niczego, co mogłoby być uznane za nazbyt interesujące. - Ach, ten Will! Jak zwykle odpowiadał w ten sposób, że właściwej odpowiedzi nie udzielał. Upił drobnego łyka miodu, po czym ponownie wbił wzrok w Holly. - U panny tak samo życie przebiega?
Tu wbił w nią swoje niemrugające spojrzenie jedynie przez chwilę, przez pewien czas skupiając się na trunku. Póki co jego życie przebiegało bez wyraźnych szaleństw. Jednak zauważał aż zbyt dobrze, że działo się źle. Zwłaszcza krew w żyłach mu sie zagotowała, gdy powołano antymugolską policję.
- Byle panna nie kazała przyjaciółce czekać za długo.
Skomentował fakt, że dostrzegł gest Skamanderówny do jednej z siedzących dalej kobiet. Jeśli chodziło o samą Livię, to na nią też przeniósł wzrok na krótki okres czasu. Bardzo krótki, bo kobietą się nie przejmował. No nic! Póki co skupiał się na Holly. Ciekawe, czy będzie próbowała rozmowę dalej ciągnąć? William nie próbował jej spławić, ale pierwsze kontakty z nim zawsze trudno przebiegały. Jakby na jej miejscu znalazł się Samuel, pewnie rozmowa byłaby w pewnym stopniu żywsza.
Nigdy jednak nie okazał żadnej słabości, nie ważne jak byłoby źle. Porównać można było go do lodołamacza, który nie przejmował się w zasadzie niczym na swojej drodze. Chociaż w Hogwarcie był bardziej wycofanym, nieśmiałym chłopcem niż pewnym siebie, na pozór wyzbytym z emocji szlachcicem. Nigdy nie był wylewny w emocjach, większość ludzi nie wyobrażała go sobie roześmianego. Dlatego chyba porównanie go do monumentalnego posągu zawsze pasowało. Wielki, milczący i wyzbyty z emocji.
- Widzę, że zachowywanie uprzejmości nigdy nie było czymś, co panna hołubiła. Najpewniej ślepy byłby w stanie to dostrzec. - odparł spokojnie, a jego wyraz twarzy nie zmienił się choć na chwilę, gdy ta podkreślała "LOOORDZIE". Nie drgnęła mu brew, nie drgnął kącik ust. Jednak nie znaczyło to, że nie wywoływało w nim to żadnych odczuć! I choć nie były one negatywne, nie były też pozytywne. Odczuł właściwie głównie zażenowanie, które utrudniało mu wypowiedzenie dłuższej myśli. Jeśli chodziło na odpowiedź o stanie Samuela, to domyślał się, że nie mógł mieć drogi życia usłanej różami. Za dużo się działo. A lord Selwyn odczuwał niepokój.
- Moja kondycja psychiczna nie uległa większym zmianom, i w moim życiu nie doszło w ostatnim przeciągu czasu do niczego, co mogłoby być uznane za nazbyt interesujące. - Ach, ten Will! Jak zwykle odpowiadał w ten sposób, że właściwej odpowiedzi nie udzielał. Upił drobnego łyka miodu, po czym ponownie wbił wzrok w Holly. - U panny tak samo życie przebiega?
Tu wbił w nią swoje niemrugające spojrzenie jedynie przez chwilę, przez pewien czas skupiając się na trunku. Póki co jego życie przebiegało bez wyraźnych szaleństw. Jednak zauważał aż zbyt dobrze, że działo się źle. Zwłaszcza krew w żyłach mu sie zagotowała, gdy powołano antymugolską policję.
- Byle panna nie kazała przyjaciółce czekać za długo.
Skomentował fakt, że dostrzegł gest Skamanderówny do jednej z siedzących dalej kobiet. Jeśli chodziło o samą Livię, to na nią też przeniósł wzrok na krótki okres czasu. Bardzo krótki, bo kobietą się nie przejmował. No nic! Póki co skupiał się na Holly. Ciekawe, czy będzie próbowała rozmowę dalej ciągnąć? William nie próbował jej spławić, ale pierwsze kontakty z nim zawsze trudno przebiegały. Jakby na jej miejscu znalazł się Samuel, pewnie rozmowa byłaby w pewnym stopniu żywsza.
Gość
Gość
Każdy człowiek miał swoje słabości. Bez względu na to kim był, jakimi kierował się wartościami, co było dla niego w życiu ważne, czym się parał. Czy to czarnoksiężnik, czy wojownik światła, naukowiec, bądź zwykły zjadacz chleba - każdy miał w sobie jakąś słabość. U jednych była ona łatwo dostrzegalna, u innych - chroniona pod grubym pancerzem obojętności, lecz wciąż tam była. Słabości były wszak nieodłączną częścią ludzkiej natury. Czyniły człowieka ludzkim. Człowiek, czy to mugol, czy czarodziej, twierdzący, że nie ma ich wcale - zwyczajnie kłamał. Może się wstydził, może nawet przed samym sobą. Holly nie widziała w tym powodu do wstydu. Rodzina była jej siłą, lecz i słabością zarazem. Wiedziała, że dla nich zrobiłaby wszystko. Skoczyłaby w ogień, złamała prawo, poświęciła własne zdrowie i życie by tylko ochronić swych rodziców, Samuela, Cerise, ich rodziców... Miłość jest zarówno klęską, jak i zwycięstwem, dobrze o tym wiedziała.
-Aha - odparła zniesmaczona. William Selwyn wykazał się absolutnym brakiem humoru, Holly zaczynała sądzić, że wsadził sobie w cztery litery gruby kij. Nie sądziła, by szlachetne pochodzenie przekreślało rozumienie żartów. Uniosła zdziwiona brwi.
-To świetnie, że pańska kondycja psychiczna jest w porządku - nie mogła się powstrzymać od parsknięcia śmiechem. Cóż to w ogóle za słownictwo? -Uznaje pan cokolwiek za interesujące?
Teraz wcale jej nie dziwiło, że nie zapamiętała go dobrze. Wydawał się jej nudny jak flaki z olejem, a do tego nieprzyjemny.
-Przebiega w jednostajnym tempie, niczym znudzony hipogryf - odrzekła parodiując jego ton, zniżając przy tym głos. Beznamiętny, suchy, wręcz teatralny. Większość ludzi szybko łapała jej poczucie humoru, wiedziała, że nie ma na celu nikogo urazić.
-Taak, lepiej już pójdę - nie widziała powodu, ani celu by przedłużać tę rozmowę. Zwykle starała się sprawić, by podobny Selwynowi osobnik nieco poluzował gacie, lecz odebrała go... wyjątkowo nieprzyjemnie?
Złapała kufle i odeszła w stronę Livii, rzucając przez ramię: - Żegnam przeszanownego lorda!
/zt
-Aha - odparła zniesmaczona. William Selwyn wykazał się absolutnym brakiem humoru, Holly zaczynała sądzić, że wsadził sobie w cztery litery gruby kij. Nie sądziła, by szlachetne pochodzenie przekreślało rozumienie żartów. Uniosła zdziwiona brwi.
-To świetnie, że pańska kondycja psychiczna jest w porządku - nie mogła się powstrzymać od parsknięcia śmiechem. Cóż to w ogóle za słownictwo? -Uznaje pan cokolwiek za interesujące?
Teraz wcale jej nie dziwiło, że nie zapamiętała go dobrze. Wydawał się jej nudny jak flaki z olejem, a do tego nieprzyjemny.
-Przebiega w jednostajnym tempie, niczym znudzony hipogryf - odrzekła parodiując jego ton, zniżając przy tym głos. Beznamiętny, suchy, wręcz teatralny. Większość ludzi szybko łapała jej poczucie humoru, wiedziała, że nie ma na celu nikogo urazić.
-Taak, lepiej już pójdę - nie widziała powodu, ani celu by przedłużać tę rozmowę. Zwykle starała się sprawić, by podobny Selwynowi osobnik nieco poluzował gacie, lecz odebrała go... wyjątkowo nieprzyjemnie?
Złapała kufle i odeszła w stronę Livii, rzucając przez ramię: - Żegnam przeszanownego lorda!
/zt
then let the heavens hear it
the penitential hymn
come healing of the bodycome healing of the mind
Holly Skamander
Zawód : Była ścigająca Srok, obecnie specjalista ds. quidditcha w MM i komentatorka meczy
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Strawberries, cherries and an angel's kiss in spring,
my summer wine is really made from all these things!
my summer wine is really made from all these things!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Trzynasta godzina wybiła na skromnym zegarku, który panna Pomfrey nosiła w kieszeni płaszcza. W Hogwarcie nastała właśnie pora obiadowa, Skrzydło Szpitalne był niemal puste, więc zdecydowała się opuścić teren szkoły, by wyruszyć na umówione spotkanie.
Trzy tygodnie minęły od tragicznej nocy pierwszego maja. Czarnomagiczne oparzenia, których wówczas doznała, dawno zdążyły się zagonić, a dzięki niezwykle wprawnym rękom i różdżkom utalentowanych uzdrowicieli, nie było po nich już śladu na bladej skórze szkolnej pielęgniarki. Ból był już jedynie przykrym wspomnieniem; po nim przyszły upiorne burze, targające Wielką Brytanią w posadach, nawet Hogwart drżał, lecz od przeszło dziesięciu dni robiło się już spokojniej - wcale nie cieplej, lecz nie atakowały ich już tak agresywne burze. Było wciąż zadziwiająco zimno jak na koniec maja; dwudziestego trzeciego dnia tego miesiąca niebo nad Hogsmeade było bezchmurne, słońce wisiało wysoko nad horyzontem, lecz do tej czarodziejskiej wioski nie docierało tyle ciepła, ile powinno.
To z pewnością wina anomalii, pomyślała panna Pomfrey, maszerując drogą, prowadzącą do Hogsmeade; żwir chrzęścił pod jej stopami, nad głową szybowało kilka sów. Temperatura nie była odpowiednio wysoka jak na tę porę roku, lecz w sercu Poppy z pewnością było więcej ciepła, niż przed miesiącem. Z Hogwartu zniknął Grindelwald, profesor Dippet przywracał stare porządki i wszystko zdawało się jakby... łagodniejsze. Takie dawne. Mniej złowieszcze. Oczywiście, wszystko to było kwestią subiektywnego odbioru Poppy, lecz nic nie mogła na to poradzić, że wszytko się tu zdawało piękniejsze, od kiedy czarnoksiężnik zniknął.
Za bramami Hogwartu mogła się teleportować, lecz nie zrobiła tego; lubiła spacerować. Miała chwilę tylko dla siebie. Nie śpieszyła się, umówione spotkanie miało zacząć się dopiero o trzynastej trzydzieści, z pewnością się nie spóźni. Do Pubu Pod Trzema Miotłami dotarła niedługo przed czasem, niespiesznym spacerem; zostawiła brązowy płaszcz na wieszaku przy wejściu, po czym zajęła ostatni wolny stolik, blisko kontuaru. Pub był pełen jak zawsze, był taki jakim go zapamiętała z lat szkolnych; pełen śmiechu, gwaru rozmów, radości. Nikt tak śmiało nie machał już różdżką przez anomalie, lecz to może i lepiej. Obędzie się bez nagłych wypadków.
Nic jeszcze nie zamawiała, uznała to za niegrzeczne. Cierpliwie wyczekiwała oblicza szukającego Jastrzębi z Falmouth, mającego niebawem pojawić się w drzwiach; spodziewała się, że może nie rozpoznać go od razu - rozumiała, że fani bywali męczący.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pojawił się w Hogsmeade wraz z cichym trzaskiem, charakterystycznym dla teleportacji, lądując względnie bezproblemowo w jednej z bocznych, brukowanych uliczek. Chociaż był lekko spóźniony – jego wysłużony zegarek pokazywał kilka minut po trzynastej trzydzieści – nie ruszył w stronę pubu od razu, dając sobie chwilę na pozbieranie rozbieganych myśli. Jego świat wywrócił się do góry nogami dokładnie trzy dni temu, i chociaż nie było to pierwsze trzęsienie ziemi, którego doświadczył w ostatnim czasie, to z całą pewnością należało do najbardziej przewrotowych. Odnajdywanie się w nowej rzeczywistości nie szło mu tak gładko, jakby tego chciał, nawet biorąc pod uwagę bezkompromisowe wsparcie ze strony Sally; nadal czuł się jak dziecko, które stawia pierwsze kroki, jak dziecko też się potykał, popełniając błędy przy podstawowych czynnościach i z trudem odganiając myśli o ucieczce, gdzie pieprz rośnie. Tych ostatnich wstydził się najmocniej; na tyle, że nie przyznawał się do ich istnienia nawet sam przed sobą.
Zalane słonecznymi promieniami Hogsmeade miało w sobie coś wspaniale znajomego, nawet jeżeli temperatury wciąż pozostawiały wiele do życzenia. Właściwie żałował, że nie odwiedzał czarodziejskiego miasteczka częściej – chylące się ku ulicy budynki chowały w sobie mnóstwo wspomnień z ciepłych czasów Hogwartu – ale od pewnego czasu odruchowo unikał miejsc, w których ktoś mógłby go rozpoznać. Śledzące go zewsząd spojrzenia wpędzały go w zakłopotanie, zmuszając do zastanawiania się nad absurdalnymi rzeczami i nerwowego przeglądania się w wystawowych szybach, żeby sprawdzić, czy aby na pewno ma na sobie wszystkie niezbędne części garderoby. Wiedział, że w tej ciekawości zazwyczaj nie było wrogości ani drwiny, ale i tak wolał zachować tyle prywatności, ile mógł – a dzisiaj zależało mu na tym podwójnie mocno. Chociaż był pewien, że do prasy nie dotarły jeszcze informacje o jego zmarłej ukochanej, ani nieślubnej córce, to i tak miał wrażenie, że wszyscy, którzy na niego patrzyli wiedzieli – i mimo że nie przeszkadzało mu, że oceniali jego, to nie zniósłby myśli, że robili to samo z Amelką.
Odetchnął głęboko, częściowo chowając twarz w postawionym kołnierzu płaszcza, i wychodząc wreszcie na jasno oświetloną (i, niestety, zatłoczoną) główną ulicę. Dotarcie do Trzech Mioteł nie zabrało mu dużo czasu, a jeszcze mniej potrzebował, żeby wśród tłoczących się wewnątrz gości wyłowić Poppy; uśmiechnął się na jej widok, machając do niej wesoło, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Jej obecność była kolejnym powodem, dla którego tak cieszył się na to spotkanie; trudno było nie dać zarazić się promieniującej od niej dobroci, nawet jeżeli czasami czuł się niekomfortowo na myśl, że życzliwa uzdrowicielka i Sally lubiły omawiać bieżące wydarzenia odrobinę za bardzo.
Nie chcąc wyjść na dziwaka i zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi, porzucił z żalem swój profesjonalny kamuflaż i odwiesił na wieszak ciepły płaszcz, po czym ruszył w stronę Poppy, lawirując ostrożnie między stolikami. – P-p-poppy – przywitał się, gdy znalazła się w zasięgu słuchu, nachylając się, żeby po przyjacielsku ucałować ją w czoło. – Długo czekasz? – zapytał, doskonale wiedząc, że się spóźnił. – Zamówię dla nas. Co p-p-pijesz? – rzucił jej pytające spojrzenie; przerażało go, jak bardzo musiał się starać, żeby nie podzielić się z nią najnowszymi wieściami w pierwszych pięciu słowach, które najprawdopodobniej brzmiałyby wtedy jak pijany bełkot czkającej kukułki.
Zalane słonecznymi promieniami Hogsmeade miało w sobie coś wspaniale znajomego, nawet jeżeli temperatury wciąż pozostawiały wiele do życzenia. Właściwie żałował, że nie odwiedzał czarodziejskiego miasteczka częściej – chylące się ku ulicy budynki chowały w sobie mnóstwo wspomnień z ciepłych czasów Hogwartu – ale od pewnego czasu odruchowo unikał miejsc, w których ktoś mógłby go rozpoznać. Śledzące go zewsząd spojrzenia wpędzały go w zakłopotanie, zmuszając do zastanawiania się nad absurdalnymi rzeczami i nerwowego przeglądania się w wystawowych szybach, żeby sprawdzić, czy aby na pewno ma na sobie wszystkie niezbędne części garderoby. Wiedział, że w tej ciekawości zazwyczaj nie było wrogości ani drwiny, ale i tak wolał zachować tyle prywatności, ile mógł – a dzisiaj zależało mu na tym podwójnie mocno. Chociaż był pewien, że do prasy nie dotarły jeszcze informacje o jego zmarłej ukochanej, ani nieślubnej córce, to i tak miał wrażenie, że wszyscy, którzy na niego patrzyli wiedzieli – i mimo że nie przeszkadzało mu, że oceniali jego, to nie zniósłby myśli, że robili to samo z Amelką.
Odetchnął głęboko, częściowo chowając twarz w postawionym kołnierzu płaszcza, i wychodząc wreszcie na jasno oświetloną (i, niestety, zatłoczoną) główną ulicę. Dotarcie do Trzech Mioteł nie zabrało mu dużo czasu, a jeszcze mniej potrzebował, żeby wśród tłoczących się wewnątrz gości wyłowić Poppy; uśmiechnął się na jej widok, machając do niej wesoło, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Jej obecność była kolejnym powodem, dla którego tak cieszył się na to spotkanie; trudno było nie dać zarazić się promieniującej od niej dobroci, nawet jeżeli czasami czuł się niekomfortowo na myśl, że życzliwa uzdrowicielka i Sally lubiły omawiać bieżące wydarzenia odrobinę za bardzo.
Nie chcąc wyjść na dziwaka i zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi, porzucił z żalem swój profesjonalny kamuflaż i odwiesił na wieszak ciepły płaszcz, po czym ruszył w stronę Poppy, lawirując ostrożnie między stolikami. – P-p-poppy – przywitał się, gdy znalazła się w zasięgu słuchu, nachylając się, żeby po przyjacielsku ucałować ją w czoło. – Długo czekasz? – zapytał, doskonale wiedząc, że się spóźnił. – Zamówię dla nas. Co p-p-pijesz? – rzucił jej pytające spojrzenie; przerażało go, jak bardzo musiał się starać, żeby nie podzielić się z nią najnowszymi wieściami w pierwszych pięciu słowach, które najprawdopodobniej brzmiałyby wtedy jak pijany bełkot czkającej kukułki.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
W przeciwieństwie do Billego panna Pomfrey nie spóźniała się nigdy. Ciocia Euphemia za młodu już wbiła jej do głowy, że to nie tylko źle świadczy o człowieku, lecz także lekceważeniu osoby, z którą umówione jest spotkanie. Po prostu o bardzo złych manierach. A ponieważ czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trącić będzie, to Poppy zawsze pojawiała się na miejscu nieco przed czasem. Wolała przyjść godzinę wcześniej, niż spóźnić się pięć minut. Wszystko to było jednak winą po części surowego wychowania, a po części jej pedantycznej natury. Dla Poppy wszystko chodzić musiało jak w zegarku. Nie gniewała się jednak na Billego, kiedy musiała na niego czekać. Zdążyła już do tego przywyknąć, wiedziała, że bywa... Roztargniony, a na głowie ma bardzo dużo.
Och, z pewnością teraz miała na głowie jeszcze więcej, skoro pojawiło się w jego życiu... Nieślubne dziecko.
Rumieniła się na samą myśl, że tak plotkowała z Sally za jego plecami, może nie powinna była wiedzieć, ale z najlepszą przyjaciółką zwykle mówiły sobie wszystko - a sprawa i tak przecież wyszłaby na jaw, czyż nie? Ależ oczywiście, że tak. Dziecko to nie brudna skarpetka, nie może go ukrywać wiecznie, przecież nie zamknie jej w szafie. Nie zamierzała jednak poruszać tematu, dopóki sam jej nie powie - była przecież kobietą taktowną i życzliwą, nie chciała wprawić go w zakłopotanie, czy złość. Choć Billy był akurat ostatnią osobą, którą mogłaby posądzić o wybuch gniewu.
Czekała cierpliwie przy stoliku, a kiedy w końcu się zjawił i zauważyła go w tłumie innych, wciąż nieświadomych, że wśród nich właśnie znalazła się gwiazda quidditcha, pomachała mu, by do niej podszedł.
-Billy! Tak się cieszę, że Cię widzę! - nie mogła powstrzymać ciepłego uśmiechu, który wychynął na usta pod wpływem widoku całego i zdrowego Moore'a, a także jego przyjacielskiego gestu. -Nie, nie, tylko chwilkę - zapewniła go ciepłym tonem. Przecież chwilka mogła trwać minutę, albo kwadrans, to zależy od interpretacji, prawda?
Usiadła znowu na swoim krześle, kiedy już go wyściskała i zastanowiła się chwilę. Z pewnością nie zamówi przecież alkoholu, za wczesna była to godzina, lecz jednocześnie - na popłudniową herbatkę też była za wczesna, postanowiła więc zaszaleć.
-Kremowe piwo niech będzie! - karmelowy trunek cudownie rozgrzewał i smakował niebiańsko, długo się nie zastanawiała.
Billy na chwilę znów zniknął jej z oczu, a kiedy wrócił z napojami i postawił przedeń kufel pełen karmelowego trunku, chwyciła go w dłonie i upiła nieco. Natychmiast poczuła rozlewającą się po ciele falę ciepła.
-No! To opowiadaj co u Ciebie - zaczęła od razu, mając nadzieję, że absolutnie nie brzmi to podejrzanie.
Och, z pewnością teraz miała na głowie jeszcze więcej, skoro pojawiło się w jego życiu... Nieślubne dziecko.
Rumieniła się na samą myśl, że tak plotkowała z Sally za jego plecami, może nie powinna była wiedzieć, ale z najlepszą przyjaciółką zwykle mówiły sobie wszystko - a sprawa i tak przecież wyszłaby na jaw, czyż nie? Ależ oczywiście, że tak. Dziecko to nie brudna skarpetka, nie może go ukrywać wiecznie, przecież nie zamknie jej w szafie. Nie zamierzała jednak poruszać tematu, dopóki sam jej nie powie - była przecież kobietą taktowną i życzliwą, nie chciała wprawić go w zakłopotanie, czy złość. Choć Billy był akurat ostatnią osobą, którą mogłaby posądzić o wybuch gniewu.
Czekała cierpliwie przy stoliku, a kiedy w końcu się zjawił i zauważyła go w tłumie innych, wciąż nieświadomych, że wśród nich właśnie znalazła się gwiazda quidditcha, pomachała mu, by do niej podszedł.
-Billy! Tak się cieszę, że Cię widzę! - nie mogła powstrzymać ciepłego uśmiechu, który wychynął na usta pod wpływem widoku całego i zdrowego Moore'a, a także jego przyjacielskiego gestu. -Nie, nie, tylko chwilkę - zapewniła go ciepłym tonem. Przecież chwilka mogła trwać minutę, albo kwadrans, to zależy od interpretacji, prawda?
Usiadła znowu na swoim krześle, kiedy już go wyściskała i zastanowiła się chwilę. Z pewnością nie zamówi przecież alkoholu, za wczesna była to godzina, lecz jednocześnie - na popłudniową herbatkę też była za wczesna, postanowiła więc zaszaleć.
-Kremowe piwo niech będzie! - karmelowy trunek cudownie rozgrzewał i smakował niebiańsko, długo się nie zastanawiała.
Billy na chwilę znów zniknął jej z oczu, a kiedy wrócił z napojami i postawił przedeń kufel pełen karmelowego trunku, chwyciła go w dłonie i upiła nieco. Natychmiast poczuła rozlewającą się po ciele falę ciepła.
-No! To opowiadaj co u Ciebie - zaczęła od razu, mając nadzieję, że absolutnie nie brzmi to podejrzanie.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kontuar
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Pub pod Trzema Miotłami