Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Pub pod Trzema Miotłami
Kontuar
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kontuar
Przy długim, dębowym kontuarze, który uniemożliwia dostęp do stojących za nim beczek, jak i butelek z alkoholem, znajduje się także kilka dodatkowych miejsc siedzących, głównie zajmowanych przez stałych bywalców Trzech Mioteł, a także osoby szukające towarzystwa tylko na jeden wieczór. Przy ladzie zawsze panuje mniejszy tłok, tylko czasami, któryś z klientów podejdzie, by zamówić coś dla siebie i towarzyszy. Właśnie tutaj można bez większego problemu zamienić słówko z rudą Bonny, która krąży z zamówieniami od baru do stolików.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:00, w całości zmieniany 2 razy
Wieczory takie jak ten nie zdarzały mi się zbyt często. Miałem mnóstwo pracy, poświęcałem się jej bez reszty, do tego wiele zmartwień. Matka chorowała, siostra miała problemy w pracy, co przekładało się na sytuację w domu w Dolinie Godryka. Gęste wylewanie za kołnierz nie leżało w mojej naturze, tym bardziej sprośne i wulgarne żarty, ale żebym był świętoszkowaty, to tego też powiedzieć o sobie nie mogłem. Dobrze było się spotkać ze starymi przyjaciółmi. Powspominać dawne, lepsze czasy, gdy wszystko było dużo prostsze i przyjemniejsze, kiedy do szczęścia wystarczył widok koleżanki z roku bez szkolnej szaty na sobie. Gdy teraz o tym myślałem, to zachowaliśmy się szczeniacko, jak gówniarze, nie tego uczył mnie ojciec i czułem, że powinno być mi za to wstyd.
Teraz było mi wstyd bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie powinienem był pozwolić, by James i Charles tak często napełniali mi szklankę. Uległem znowu, jak dawniej, jednak ich namowom i wypiłem za dużo, pozwalając, by whisky przyjemnie mnie rozgrzała i zmąciła myśli, zdrowy rozsądek, a także – jak się okazało – wzrok. Takie wieczory jak ten nie zdarzały mi się często, ale w końcu się zdarzył. Dałem się ponieść chwili i zacząłem tego żałować. Nie wiem co mnie podkusiło, by wspominać tamto zajście z Eloise Madden na środku popularnego pubu, nie mając pewności z kim rozmawiam. To nie było w moim stylu. Czułem, że zaczyna mi się robić gorąco, kiedy nieznajomy zaczął mnie pouczać. Uniosłem dłoń, by poluzować kołnierz koszuli, gdy uświadomiłem sobie, że mój rozmówca wcale nie był jednak taki nieznajomy. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie.
Czy my się przypadkiem nie znamy?
Przed chwilą myślałem, że tak, później, że nie, a teraz znowu zaczęło coś majaczyć mi w pamięci. Im dłużej mu się przypatrywałem, tym bardziej byłem pewny, że go znam. Dopiero jednak wyartykułowane nazwisko rozjaśniło mi mętne wspomnienia. Znałem go. Pomyliłem go z Jimmym, bo byli do siebie trochę podobni z wyglądu, wiedziałem, że go znam, dlatego bez przemyślenia do niego podszedłem i zagaiłem rozmowę. Niefortunnie, chwaląc się żenującym występkiem z przed lat. Co teraz musiał o mnie myśleć?
– Jayden, rzeczywiście – powiedziałem, myślami wracając do szkolnych lat. Chodziliśmy razem do Hogwartu, teraz to sobie przypomniałem, rzeczywiście. – Cedric Dearborn – przedstawiłem się, bo może i jemu moje nazwisko umknęło z pamięci. Wyciągnąłem prawą dłoń w jego kierunku, by ją uścisnął. – Pomogłeś mi raz z wypracowaniem… z astronomii bodajże, jeśli dobrze pamiętam – zacząłem znów mówić, próbując odejść od tematu Eloise, najlepiej, gdybyśmy o tym zapomnieli i nie wracali już do tego.
Teraz było mi wstyd bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie powinienem był pozwolić, by James i Charles tak często napełniali mi szklankę. Uległem znowu, jak dawniej, jednak ich namowom i wypiłem za dużo, pozwalając, by whisky przyjemnie mnie rozgrzała i zmąciła myśli, zdrowy rozsądek, a także – jak się okazało – wzrok. Takie wieczory jak ten nie zdarzały mi się często, ale w końcu się zdarzył. Dałem się ponieść chwili i zacząłem tego żałować. Nie wiem co mnie podkusiło, by wspominać tamto zajście z Eloise Madden na środku popularnego pubu, nie mając pewności z kim rozmawiam. To nie było w moim stylu. Czułem, że zaczyna mi się robić gorąco, kiedy nieznajomy zaczął mnie pouczać. Uniosłem dłoń, by poluzować kołnierz koszuli, gdy uświadomiłem sobie, że mój rozmówca wcale nie był jednak taki nieznajomy. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie.
Czy my się przypadkiem nie znamy?
Przed chwilą myślałem, że tak, później, że nie, a teraz znowu zaczęło coś majaczyć mi w pamięci. Im dłużej mu się przypatrywałem, tym bardziej byłem pewny, że go znam. Dopiero jednak wyartykułowane nazwisko rozjaśniło mi mętne wspomnienia. Znałem go. Pomyliłem go z Jimmym, bo byli do siebie trochę podobni z wyglądu, wiedziałem, że go znam, dlatego bez przemyślenia do niego podszedłem i zagaiłem rozmowę. Niefortunnie, chwaląc się żenującym występkiem z przed lat. Co teraz musiał o mnie myśleć?
– Jayden, rzeczywiście – powiedziałem, myślami wracając do szkolnych lat. Chodziliśmy razem do Hogwartu, teraz to sobie przypomniałem, rzeczywiście. – Cedric Dearborn – przedstawiłem się, bo może i jemu moje nazwisko umknęło z pamięci. Wyciągnąłem prawą dłoń w jego kierunku, by ją uścisnął. – Pomogłeś mi raz z wypracowaniem… z astronomii bodajże, jeśli dobrze pamiętam – zacząłem znów mówić, próbując odejść od tematu Eloise, najlepiej, gdybyśmy o tym zapomnieli i nie wracali już do tego.
becomes law
resistance
becomes duty
Nie należał zbytnio do rozrywkowych osób, a przynajmniej nie w postrzeganiu i ocenie swoich rówieśników, którzy bardziej mieli go za kompletnie zagubionego i nierozumiejącego rozrywek dorosłych ludzi. I w sumie mieli rację! Bo Jayden nie widział w ogóle rozwiązania w wychodzeniu gdzieś wieczorami i upijaniu się dla zabawy. Zrobił to raz — upił się jednak na smutno i potem żałował przez cały następny dzień. A także kolejny. Nie miał pojęcia, co go bolało, a co go nie bolało. Otumanione zmysły nie pomagały w skupieniu się nawet na najprostszych czynnościach i do to okropne uczucie w ustach, którego nie dało się pozbyć... Nie. Nie, to zdecydowanie nie było dla niego, dlatego cieszył się pozbawionymi procentów napojami, nie musząc doszukiwać się w nich poszerzenia granic dobrej zabawy. Było mu dobrze tam, gdzie siedział bez dodatkowych rewelacji. Żołądkowych i każdych innych. Wpadał już na głupie pomysły, ale zajrzenie do Zielonej Wróżki razem ze Snapem było chyba gorsze niż cokolwiek wcześniej. Tak samo kręcenie się na karuzeli z Cyrusem po ich ostatniej libacji nie było najlepszym rozwiązaniem... Do tego wydawało mu się, że czuł ten paskudny uścisk w żołądku. Było niewiele rzeczy, których Vane żałował w swoim życiu, ale to było jedną z nich. Chociaż na pewno ciągnęło za sobą wyjątkową, oryginalną lekcję — Jayden powinien trzymać się z daleka od jakichkolwiek procentów.
Obserwowanie nieco niekontaktującego z rzeczywistością mężczyzny wzbudzało w profesorze astronomii wiele sprzecznych ze sobą odczuć, jednak musiał pamiętać, że sam wyglądał o wiele gorzej od Cedrica. O wiele, wiele gorzej. Wolał mimo to sobie tego nie wyobrażać, skoro ustalił już sam ze sobą, że miał o tym zapomnieć. I kto by pomyślał, że najlepsza przyjaciółka będzie powodem do sięgnięcia po coś mocniejszego. O wiele za mocnego jak na standardy naukowca, któremu wystarczył sok dyniowy. Teraz jednak był trzeźwy, chociaż lekko zaskoczony wciąż tym dziwacznym spotkaniem. Wyratował jednak wypracowania mogąc kolejny raz błogosławić istnienie magii; bez niej byłby niezły pasztet. Słysząc nazwisko niespodziewanego towarzysza, Vane pokiwał głową. - Tak, tak. Pamiętam cię. Zresztą mamy wspólnego znajomego. Chyba ostatnim razem widzieliśmy się na jego ślubie. Henryego McKinnona. - Nie chciał mówić o pogrzebie Annie, bo musiał się przyznać, że wtedy nie obchodzili go zbytnio uczestnicy, chociaż Cedric zapewne też tam się pojawił. To rodzina była tego dnia najważniejsza i jedność, którą stanowili. Śmierć kuzynki była okrutną niesprawiedliwością, jednak to nie to było w tym wszystkim najsmutniejsze. Zaraz jednak otrząsnął się z tego marazmu i rzucił:
- Jesteś policjantem? Aurorem? Coś się dzieje w Hogsmeade czy to tylko spotkanie towarzyskie?
Obserwowanie nieco niekontaktującego z rzeczywistością mężczyzny wzbudzało w profesorze astronomii wiele sprzecznych ze sobą odczuć, jednak musiał pamiętać, że sam wyglądał o wiele gorzej od Cedrica. O wiele, wiele gorzej. Wolał mimo to sobie tego nie wyobrażać, skoro ustalił już sam ze sobą, że miał o tym zapomnieć. I kto by pomyślał, że najlepsza przyjaciółka będzie powodem do sięgnięcia po coś mocniejszego. O wiele za mocnego jak na standardy naukowca, któremu wystarczył sok dyniowy. Teraz jednak był trzeźwy, chociaż lekko zaskoczony wciąż tym dziwacznym spotkaniem. Wyratował jednak wypracowania mogąc kolejny raz błogosławić istnienie magii; bez niej byłby niezły pasztet. Słysząc nazwisko niespodziewanego towarzysza, Vane pokiwał głową. - Tak, tak. Pamiętam cię. Zresztą mamy wspólnego znajomego. Chyba ostatnim razem widzieliśmy się na jego ślubie. Henryego McKinnona. - Nie chciał mówić o pogrzebie Annie, bo musiał się przyznać, że wtedy nie obchodzili go zbytnio uczestnicy, chociaż Cedric zapewne też tam się pojawił. To rodzina była tego dnia najważniejsza i jedność, którą stanowili. Śmierć kuzynki była okrutną niesprawiedliwością, jednak to nie to było w tym wszystkim najsmutniejsze. Zaraz jednak otrząsnął się z tego marazmu i rzucił:
- Jesteś policjantem? Aurorem? Coś się dzieje w Hogsmeade czy to tylko spotkanie towarzyskie?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdy byłem młodszy przyjęcia zakrapiane alkoholem były sposobem na zabawę. Teraz palący, cierpki smak whisky stawał się środkiem zapomnienia i wyciszania wyrzutów sumienia. Tęskniłem za czasami, gdy był tym pierwszym. Wtedy wszystko było znacznie prostsze.
Im dłużej o tym myślałem, tym więcej wspomnień podsuwała mi pamięć. Vane był chyba rok wyżej ode mnie? Nie więcej niż dwa, trzy lata, skoro udało nam się zamienić w szkole kilka słów i pomagał mi przy wypracowaniach z astronomii. W wieku nastoletnim więcej lat różnicy to już przepaść nie do pokonania. Młodszy uczeń zawsze jest dumny, że udaje mu się spędzić czas w towarzystwie starszego, na odwrót już niekoniecznie. Było, minęło. Wspomnienie ze ślubu Henry’ego i Annie było wiele mniej rozmyte. Jedno z tych szczęśliwych, które szczególnie pielęgnowałem.
– Tak, to prawda, pamiętam to – odpowiedziałem, czując jak moje usta mimowolnie rozciągają się w szerokim uśmiechu. – Ślubu najlepszego przyjaciela się nie zapomina, to było coś – uściśliłem, kręcąc głową do własnych wspomnień. To ja urządziłem McKinnonwi wieczór kawalerski i jego także nie wypadało teraz przywoływać, tak jak nieszczęsnej Eloise, o której – jak liczyłem – Jayden powinien szybko zapomnieć. Ze ślubu Henry'ego i Annie wyszedłem jako jeden z ostatnich. Dopiero o świcie, choć Allya prosiła, byśmy wrócili wcześniej, bo czuła się zmęczona. – To były czasy – wymsknęło mi się, kiedy uświadomiłem, że pewnie widzieliśmy się także i później. Skoro Jayden był gościem na ślubie naszego wspólnego przyjaciele, pewnie wiedział o śmierci Annie i był także obecny na pogrzebie. Mój uśmiech zbladł, kąciki ust opadły, a ja wsparłem dłonie o biodra. Zrobiło się dość niezręcznie. Na szczęście Jayden zmienił temat, wypytując mnie o zawód, nie czułem potrzeby, by to zatajać.
– Aurorem – wyjawiłem mu, uściślając jego podejrzenia, pewnie o tym słyszał, mieliśmy wspólnych znajomych. – Nie, moja wizyta nie ma związku z Hogwartem, nic się nie dzieje – uspokoiłem mężczyznę, choć te słowa przechodziły mi przez gardło z pewną trudnością. Działo się przecież. Działo się wiele złego, lecz to nie czarna magia, nie czarnoksiężnicy sprowadzili mnie dziś do Hogsmeade. – Spotkałem się ze szkolnymi przyjaciółmi... Trochę za dużo wypiliśmy. Wiesz jak jest – wyjaśniłem, choć tego Jayden mógł się już się domyślić. Nie trudno było się zorientować, gdy moi przyjaciele zaczęli mnie nawoływać, a także po mojej zbyt wylewnej szczerości. – A ty? Co tu robisz? Sentyment sprowadza cię pod szkolne mury? – dopytałem z czystej ciekawości, zerkając nienachalnie na stertę kartek, leżącą na stoliku, dotychczas zajmowanym przez czarodzieja o nazwisku Vane.
Im dłużej o tym myślałem, tym więcej wspomnień podsuwała mi pamięć. Vane był chyba rok wyżej ode mnie? Nie więcej niż dwa, trzy lata, skoro udało nam się zamienić w szkole kilka słów i pomagał mi przy wypracowaniach z astronomii. W wieku nastoletnim więcej lat różnicy to już przepaść nie do pokonania. Młodszy uczeń zawsze jest dumny, że udaje mu się spędzić czas w towarzystwie starszego, na odwrót już niekoniecznie. Było, minęło. Wspomnienie ze ślubu Henry’ego i Annie było wiele mniej rozmyte. Jedno z tych szczęśliwych, które szczególnie pielęgnowałem.
– Tak, to prawda, pamiętam to – odpowiedziałem, czując jak moje usta mimowolnie rozciągają się w szerokim uśmiechu. – Ślubu najlepszego przyjaciela się nie zapomina, to było coś – uściśliłem, kręcąc głową do własnych wspomnień. To ja urządziłem McKinnonwi wieczór kawalerski i jego także nie wypadało teraz przywoływać, tak jak nieszczęsnej Eloise, o której – jak liczyłem – Jayden powinien szybko zapomnieć. Ze ślubu Henry'ego i Annie wyszedłem jako jeden z ostatnich. Dopiero o świcie, choć Allya prosiła, byśmy wrócili wcześniej, bo czuła się zmęczona. – To były czasy – wymsknęło mi się, kiedy uświadomiłem, że pewnie widzieliśmy się także i później. Skoro Jayden był gościem na ślubie naszego wspólnego przyjaciele, pewnie wiedział o śmierci Annie i był także obecny na pogrzebie. Mój uśmiech zbladł, kąciki ust opadły, a ja wsparłem dłonie o biodra. Zrobiło się dość niezręcznie. Na szczęście Jayden zmienił temat, wypytując mnie o zawód, nie czułem potrzeby, by to zatajać.
– Aurorem – wyjawiłem mu, uściślając jego podejrzenia, pewnie o tym słyszał, mieliśmy wspólnych znajomych. – Nie, moja wizyta nie ma związku z Hogwartem, nic się nie dzieje – uspokoiłem mężczyznę, choć te słowa przechodziły mi przez gardło z pewną trudnością. Działo się przecież. Działo się wiele złego, lecz to nie czarna magia, nie czarnoksiężnicy sprowadzili mnie dziś do Hogsmeade. – Spotkałem się ze szkolnymi przyjaciółmi... Trochę za dużo wypiliśmy. Wiesz jak jest – wyjaśniłem, choć tego Jayden mógł się już się domyślić. Nie trudno było się zorientować, gdy moi przyjaciele zaczęli mnie nawoływać, a także po mojej zbyt wylewnej szczerości. – A ty? Co tu robisz? Sentyment sprowadza cię pod szkolne mury? – dopytałem z czystej ciekawości, zerkając nienachalnie na stertę kartek, leżącą na stoliku, dotychczas zajmowanym przez czarodzieja o nazwisku Vane.
becomes law
resistance
becomes duty
Hogwart był o tyle przyjaznym miejscem, pomijając rządy Grindelwalda oczywiście, że w głowach byłych absolwentów pojawiało się naprawdę sporo dobrych wspomnień. A przy okazji również i znajomości, które przetrwały próbę czasu lub tak jak w tym momencie, można było przeżywać na nowo. Jayden nie pamiętał wszystkich, którym pomagał czy po prostu mijał na szkolnym korytarzu, bo z jego pamięcią, to naprawdę było awykonalne - krążąc myślami w przestworzach mało kiedy schodził na ziemię, żeby oddać się codziennym, ludzkim praktykom. Włączając w to zapamiętywanie imion, twarzy czy chociażby godzin spotkań. Każdy, kto znał go chociaż odrobinę lepiej, wiedział, że musiał wysłać Vane'owi list z przypomnieniem, żeby tylko się pojawił. Dotrzymywanie terminów było dla niebieskiego ptaka niemożliwe. Jak to się stało, że jakimś cudem jeszcze żył i piastował odpowiedzialne stanowisko? Ciężko powiedzieć, co nie znaczyło, że nie cieszył się z takiego obrotu sprawy. Szczególnie że nastały dla niego niesympatyczne czasy, ale był po prostu jednym z wielu, którzy starali się jakoś sobie radzić z własnymi tragediami. Nie wiedział, co wydarzyło się w życiu Cedrica po tym, jak zamienili parę słów na ślubie McKinnonów, jednak nie zdziwiłby się, gdyby usłyszał o jego przeżyciach. Wszyscy na coś cierpieli, prawda? Uśmiechnął się nikło na słowa swojego towarzysza, ale nie podejmował już dalej tego tematu, mając w pamięci to, co wydarzyło się później. Śmierć Annie była nie tylko ciosem ze względów przyjacielskich, lecz to nie musiało być wyciągane teraz na światło dzienne. Nie, gdy dwóch mężczyzn siedziało w pubie. - To dobrze - skomentował krótko, słysząc o tym, że wizyta aurora lub aurorów nie wiązała się z żadnym poważniejszym zagrożeniem. - Ostatnie czego potrzeba to kłopotów w naszej wiosce - uściślił. Naszej... W sumie jak długo miało to jeszcze trwać? - Chyba, że zamierzacie je przynieść ze sobą, hm? - Jego mina mówiła wyraźnie, że miało się do czynienia z pedagogiem, bo co jak co, ale wiesz jak jest znajdowało się w częstych tłumaczeniach uczniów. Zresztą Jay nie wiedział, nie znał odpowiedzi na to pytanie, ale wzruszył ramionami, rozumiejąc chęć spędzenia czasu z przyjaciółmi. Sam miał ostatnio ich zdecydowany niedosyt, ale... Czego można było się spodziewać po takim czasie? Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, słysząc o sentymencie do Hogwartu. Owszem, posiadał niesamowite pokłady ciepłych wspomnień związanych z zamkiem i liczył na to, że kolejne wytworzą się na przestrzeni lat. Długich lat, które zamierzał spędzić, piastując posadę profesora. - Mam mieszkanie niedaleko - rzucił niefrasobliwie, woląc się nie wdawać w szczegóły tego, gdzie mieszkał. W końcu sam nie wiedział, czy u Roselyn, na Wieży Astronomicznej, a może miał wracać do Pomony, skoro już się pogodzili? Fakt był jeden — mieszkanie pod numerem siedemnastym wciąż należało do niego i jeszcze nie zmieniło właściciela, chociaż JD solennie się do tego przygotowywał. Decyzja o przeprowadzce już zapadła, bo nie zamierzał zostawać w miejscu, które tak silnie przypominała mu o świeżych, niezagojonych ranach. Potrzebował odświeżenia, celując ku domom znajdujących się w Irlandii — oddalone od wszystkiego, a przy okazji będące powrotem do korzeni. Chyba tego potrzebował. Poczucia powrotu do kraju, z którego pochodziła rodzina jego ojca, gdy w ferworze aktualnych wydarzeń wszyscy gdzieś gonili; potrzebował spowolnienia tego szalonego tempa życia, wyciszenia się, zdystansowania. - Uczę astronomii. Zalałeś mi prace uczniów, ale na szczęście wszystko zdołało ocaleć - odpowiedział już weselej. - Pewnie by się ucieszyli, gdyby nic nie ocalało, ale... Wiesz jak jest - zaśmiał się szczerze, parafrazując wcześniej usłyszane słowa. Co prawda Jayden nigdy nie wymagał od swoich podopiecznych działań ponad ich zdolności czy siły, jednak nie wszyscy lubili wypracowania. - Na szczęście niedługo Święta, więc wszyscy odpoczną od obowiązków. Chociaż zapewne posiedzę w Hogwarcie w tym roku. Zawsze się dzieje w tym czasie coś ciekawego - dodał, chyba trochę za bardzo wczuwając się w rozmowę.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Moje wspomnienia z Hogwartu można było podzielić na dwa etapy. Do piątego roku nauki były głównie przyjemne, dobre, warte wspominania. Lubiłem swoich współlokatorów z dormitorium (w większości), miałem u swego boku najlepszego przyjaciela od kołyski, dobrze się uczyłem i grałem w domowej drużynie quidditcha na pozycji pałkarza. W głównej mierze był to czas naprawdę dobrej zabawy. Wszystko się zmieniło, kiedy dowiedziałem się o śmierci mojego ojca podczas piątego roku nauki. Ale czy nie każde miejsce by mi zbrzydło po takiej wiadomości?
Uniosłem lekko brew na dziwne pytanie zadane przez Jaydena.
– W twojej opinii aurorzy przynoszą kłopoty? – spytałem, trochę prychnąłem, szczerze zdziwiony taką opinią.
Ja i moi współpracownicy ciężko pracowaliśmy, aby kłopotów w kraju było jak najmniej. Pomimo naszych starań zza drzwi, które staraliśmy się trzymać zamknięte, wypełzało coraz więcej plugastwa. Aż wreszcie zwyczajnie związało nam ręce.
– Nie, nie zamierzamy przynieść żadnych kłopotów, nie musisz się martwić – uściśliłem, chcąc mężczyznę uspokoić. Nasza obecność nie musiała go martwić. Pomylenie Vane’a z kimś innym i przypadkowe wyjawienie mu wstydliwego sekretu przeszłości uświadomiły mi, że obecność ta w Pubie Pod Trzema Miotłami powinna dobiegać także końca.
Wiadomość o tym, że Vane naucza w Hogwarcie astronomii nie wzbudziła we mnie dużego zdziwienia, raczej uznanie. Był bardzo młody jak na nauczyciela, to fakt, ale nie był wcale starszy od Henry’ego, który przez pewien czas również nauczał w naszej starej szkole, tyle że numerologii. Trzeba było być naprawdę dobrym specjalistą, by zdobyć taką posadę, dlatego zagwizdałem na znak mojego uznania.
– Poważna fucha, moje gratulacje – powiedziałem szczerze, uśmiechając się, ale wyłącznie na chwilę. Moje spojrzenie padło na zalane przypadkiem prace domowe. Wpadłem na niego? Dałbym sobie rękę uciąć, że jedynie stanąłem za nim, ale nie popchnąłem. A może? Nie wypierałem się. – Przepraszam – odezwałem się ze skruchą. Głupio mi było i miałem wrażenie, że Jayden Vane stroi sobie ze mnie żarty powtarzając moje słowa. Wsparłem dłonie o biodra nie wiedząc co powiedzieć więcej, ale mój rozmówca sam zmienił temat.
– Tak. Na szczęście – powtórzyłem za nim. Nie podzielałem entuzjazmu nauczyciela astronomii. Zbliżające się święta to czas rodzinny. Przypominały mi o tym, co straciłem, o tych, którzy powinni usiąść przy świątecznym stole razem ze mną. – Oby i w tym roku działo się coś ciekawego. Na pewno będzie weselej – odparłem, zapewne domyślał się, że miałem na myśli zniknięcie Gellerta Grindelwalda ze stanowiska dyrektora szkoły. – Życzę ci w takim wypadku wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku, Jayden. Na mnie już pora. – Wyciągnąłem dłoń w kierunku czarodzieja, by uścisnął ją na pożegnanie. Moi starzy przyjaciele nawoływali mnie głośno, nie mogłem już dłużej ich ignorować, powróciłem do swojego towarzystwa, mając nadzieję, że Vane zapomni o tej rozmowie i nie powtórzy jej Henry’emu.
Zt.
Uniosłem lekko brew na dziwne pytanie zadane przez Jaydena.
– W twojej opinii aurorzy przynoszą kłopoty? – spytałem, trochę prychnąłem, szczerze zdziwiony taką opinią.
Ja i moi współpracownicy ciężko pracowaliśmy, aby kłopotów w kraju było jak najmniej. Pomimo naszych starań zza drzwi, które staraliśmy się trzymać zamknięte, wypełzało coraz więcej plugastwa. Aż wreszcie zwyczajnie związało nam ręce.
– Nie, nie zamierzamy przynieść żadnych kłopotów, nie musisz się martwić – uściśliłem, chcąc mężczyznę uspokoić. Nasza obecność nie musiała go martwić. Pomylenie Vane’a z kimś innym i przypadkowe wyjawienie mu wstydliwego sekretu przeszłości uświadomiły mi, że obecność ta w Pubie Pod Trzema Miotłami powinna dobiegać także końca.
Wiadomość o tym, że Vane naucza w Hogwarcie astronomii nie wzbudziła we mnie dużego zdziwienia, raczej uznanie. Był bardzo młody jak na nauczyciela, to fakt, ale nie był wcale starszy od Henry’ego, który przez pewien czas również nauczał w naszej starej szkole, tyle że numerologii. Trzeba było być naprawdę dobrym specjalistą, by zdobyć taką posadę, dlatego zagwizdałem na znak mojego uznania.
– Poważna fucha, moje gratulacje – powiedziałem szczerze, uśmiechając się, ale wyłącznie na chwilę. Moje spojrzenie padło na zalane przypadkiem prace domowe. Wpadłem na niego? Dałbym sobie rękę uciąć, że jedynie stanąłem za nim, ale nie popchnąłem. A może? Nie wypierałem się. – Przepraszam – odezwałem się ze skruchą. Głupio mi było i miałem wrażenie, że Jayden Vane stroi sobie ze mnie żarty powtarzając moje słowa. Wsparłem dłonie o biodra nie wiedząc co powiedzieć więcej, ale mój rozmówca sam zmienił temat.
– Tak. Na szczęście – powtórzyłem za nim. Nie podzielałem entuzjazmu nauczyciela astronomii. Zbliżające się święta to czas rodzinny. Przypominały mi o tym, co straciłem, o tych, którzy powinni usiąść przy świątecznym stole razem ze mną. – Oby i w tym roku działo się coś ciekawego. Na pewno będzie weselej – odparłem, zapewne domyślał się, że miałem na myśli zniknięcie Gellerta Grindelwalda ze stanowiska dyrektora szkoły. – Życzę ci w takim wypadku wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku, Jayden. Na mnie już pora. – Wyciągnąłem dłoń w kierunku czarodzieja, by uścisnął ją na pożegnanie. Moi starzy przyjaciele nawoływali mnie głośno, nie mogłem już dłużej ich ignorować, powróciłem do swojego towarzystwa, mając nadzieję, że Vane zapomni o tej rozmowie i nie powtórzy jej Henry’emu.
Zt.
becomes law
resistance
becomes duty
Nie widział się w innym miejscu i nie wyobrażał sobie pracować poza granicami Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Owszem. Podejmował się różnych badań, prelekcji czy brał udział w wyjazdach tyczących się wielu aspektów naukowego życia, lecz zawsze związany był właśnie z Hogwartem. Do niego wracał, o nim zawsze wspominał i wpierw były zajęcia na Wieży Astronomicznej, a dopiero później pozostałe obowiązki. Nigdy nie przekładał dodatkowych zleceń nad nauczanie. Nie każdy związywał się z zamkiem w taki sam sposób, ale Jayden widział w nim nie tylko drugi dom, lecz również i ludzi, którzy tworzyli ten niesamowity klimat. Za czasów jego edukacji, jak i również, teraz gdy sam stał po drugiej, nauczycielskiej stronie.
W twojej opinii aurorzy przynoszą kłopoty?
Uśmiechnął się pod nosem krótko, nie zamierzając zaprzeczać czemuś, co było rzucone w formie żartu, ale najwidoczniej obróciło się w innym kierunku. Dlaczego Cedric był tym spostrzeżeniem tak zaskoczony? Czy sam jeszcze kilka tygodni temu nie miał upoważnienia do rzucania zaklęcia niewybaczalnego? Czy nie dostrzegał faktu, że aurorzy nie mieli od dłuższego czasu dobrej opinii? W samym Ministerstwie Magii ani poza nim? Jayden przejechał dłonią przez włosy, zanim obrócił się w stronę blondyna. - Nie wiem, czego powinienem się spodziewać, jeśli jeden was zrównał z ziemią Stonehenge - odparł poważnie, przenosząc spojrzenie na mężczyznę, a rozbawienie zniknęło z jego twarzy, pozostawiając całkowitą powagę. Wzrok astronoma na chwilę uciekł ku grupie pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, jakby chciał skontrolować, czy między nimi nie siedział osławiony Skamander. Obaj z Dearbornem przekonali się, że aurorzy jednak nie posiadali całkowitego zaufania i nie zasługiwali na nie — nie po tym, co się wydarzyło w Kamiennym Kręgu, którego ofiary wciąż były zliczane. Pierwszy różdżkę podniósł jeden z nich. Vane nie miał zaufania do tej jednostki. Już nie.
Na szczęście temat szybko się zmienił, a obaj panowie wyczuli dziwne spięcie, którego nie należało kontynuować. Cedric pierwszy się wycofał, a zaraz po nim podjął te same kroki Jayden. Nie potrzebowali kolejnego spięcia, zresztą nie tym miało być zakończone ów spotkanie. Profesor podziękował szczerym uśmiechem za słowa gratulacji, mając w duchu ogromną nadzieję, że dane mu będzie kontynuować tę karierę jeszcze przez kolejne lata. A może nawet i dekady, jeśli Rowena pozwoli. - Nic się nie stało - odpowiedział i machnął ręką w odpowiedzi na przeprosiny. - Najważniejsze, że nic się nie stało. W końcu każdemu się zdarza - rzucił, przejeżdżając dłońmi przez uczniowskie prace. - Najlepszego! - dodał, unosząc podbródek i odprowadzając aurora spojrzeniem. Dopiero po chwili wrócił do wypracowań, które miał pod ręką. Nie, nie spodziewał się takiego spotkania, ale... Jak widać miało go spotkać jeszcze wiele niespodzianek. Jak chociażby wybitna napisana praca Jacoba Bonesa.
|zt
W twojej opinii aurorzy przynoszą kłopoty?
Uśmiechnął się pod nosem krótko, nie zamierzając zaprzeczać czemuś, co było rzucone w formie żartu, ale najwidoczniej obróciło się w innym kierunku. Dlaczego Cedric był tym spostrzeżeniem tak zaskoczony? Czy sam jeszcze kilka tygodni temu nie miał upoważnienia do rzucania zaklęcia niewybaczalnego? Czy nie dostrzegał faktu, że aurorzy nie mieli od dłuższego czasu dobrej opinii? W samym Ministerstwie Magii ani poza nim? Jayden przejechał dłonią przez włosy, zanim obrócił się w stronę blondyna. - Nie wiem, czego powinienem się spodziewać, jeśli jeden was zrównał z ziemią Stonehenge - odparł poważnie, przenosząc spojrzenie na mężczyznę, a rozbawienie zniknęło z jego twarzy, pozostawiając całkowitą powagę. Wzrok astronoma na chwilę uciekł ku grupie pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, jakby chciał skontrolować, czy między nimi nie siedział osławiony Skamander. Obaj z Dearbornem przekonali się, że aurorzy jednak nie posiadali całkowitego zaufania i nie zasługiwali na nie — nie po tym, co się wydarzyło w Kamiennym Kręgu, którego ofiary wciąż były zliczane. Pierwszy różdżkę podniósł jeden z nich. Vane nie miał zaufania do tej jednostki. Już nie.
Na szczęście temat szybko się zmienił, a obaj panowie wyczuli dziwne spięcie, którego nie należało kontynuować. Cedric pierwszy się wycofał, a zaraz po nim podjął te same kroki Jayden. Nie potrzebowali kolejnego spięcia, zresztą nie tym miało być zakończone ów spotkanie. Profesor podziękował szczerym uśmiechem za słowa gratulacji, mając w duchu ogromną nadzieję, że dane mu będzie kontynuować tę karierę jeszcze przez kolejne lata. A może nawet i dekady, jeśli Rowena pozwoli. - Nic się nie stało - odpowiedział i machnął ręką w odpowiedzi na przeprosiny. - Najważniejsze, że nic się nie stało. W końcu każdemu się zdarza - rzucił, przejeżdżając dłońmi przez uczniowskie prace. - Najlepszego! - dodał, unosząc podbródek i odprowadzając aurora spojrzeniem. Dopiero po chwili wrócił do wypracowań, które miał pod ręką. Nie, nie spodziewał się takiego spotkania, ale... Jak widać miało go spotkać jeszcze wiele niespodzianek. Jak chociażby wybitna napisana praca Jacoba Bonesa.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
13.07
Trzynaście kolejek zdążyłem już wychylić. Trzynaście? Piętnaście? W sumie jeden pies, kto by się tam przejmował, skoro pożądany efekt został osiągnięty - urobiłem się jak biszkopt. Tak bardzo, że nawet patrzenie na jedno oko wymagało pełnego skupienia, już nie mówiąc o ustaniu na dwóch prostych nogach. Chwiałem się na boki w rytm muzyki na żywo, którą dzisiejszego wieczora serwował nam zespół i co rusz unosiłem do ust kufel ze spienionym piwem, z którego bez przerwy ulewałem coś na podłogę - to dla Dionizosa! Dla boga pijaków, trunków i czegoś tam pewnie jeszcze, o czym nie pamiętam. Opieram się ciężko na kontuarze, wspierając na łokciach, kufel odkładam na blat, po czym przesuwam dłonią wzdłuż wymęczonej melanżem twarzy. Ile jeszcze minie czasu zanim wyzgonuję i trzeba mnie będzie stąd wynieść, albo zostawić do rana, żebym się jakoś pozbierał? Sięgam po piwo na tyle nieuważnie, że potrącam kufel ręką, a ten ląduje za barem - Bonny posyła mi karcące spojrzenie, na co uśmiecham się przepraszająco - Wybacz - kręci głową, że niby zdarza się albo nic się nie stało, ale widzę ten jej wzrok, w którym gdzieś na dnie czai się chęć mordu, lub chociaż wywalenia mnie na zbity pysk. Przecież staram się być grzeczny, daj se siana babo... Powracam do obserwowania sceny, na której panuje jakieś większe zamieszanie i dopiero po chwili do mnie dociera czym jest spowodowane - artyści uderzają na przerwę, więc przesuwam spojrzeniem za uroczą wokalistką o głosie pełnym kobiecej słodyczy i przez dłuższą chwilę po prostu się w nią wgapiam, chociaż jej drobna sylwetka dwoi mi się i troi; niemniej dwie czy trzy baby to nawet lepiej niż jedna, hehe. Oto moja szansa, zanim powróci na scenę, więc uderzam do ataku, przesuwając się w jej stronę po kontuarze (chyba bym zaliczył glebę jakbym zechciał oderwać od niego łokcie) - Heeej - zaczynam, posyłając jej jeden ze swoich czarujących uśmiechów (który w tym momencie wygląda pewnie tak, jakbym był kompletnym psycholem) - Czy twój stary jest piekarzem? - pytam, może trochę z dupy, ale czekajcie, czekajcie, odpowiedź mam już przygotowaną i bombarduję nią dziewczynę zanim zdąży się odezwać - Bo wymodził taką NIEZŁĄ BUŁĘ - hmmm, w sumie nie brzmi to za dobrze. Marszczę w skupieniu brwi i czym prędzej macham ręką - A nie, nie, poczekaj, to miało być inaczej - czy twój stary jest CUKIERNIKIEM, bo zrobił taką pyszną BABECZKĘ - i kolejny pijacki uśmiech; mistrz podrywu dopiero się rozkręca.
Trzynaście kolejek zdążyłem już wychylić. Trzynaście? Piętnaście? W sumie jeden pies, kto by się tam przejmował, skoro pożądany efekt został osiągnięty - urobiłem się jak biszkopt. Tak bardzo, że nawet patrzenie na jedno oko wymagało pełnego skupienia, już nie mówiąc o ustaniu na dwóch prostych nogach. Chwiałem się na boki w rytm muzyki na żywo, którą dzisiejszego wieczora serwował nam zespół i co rusz unosiłem do ust kufel ze spienionym piwem, z którego bez przerwy ulewałem coś na podłogę - to dla Dionizosa! Dla boga pijaków, trunków i czegoś tam pewnie jeszcze, o czym nie pamiętam. Opieram się ciężko na kontuarze, wspierając na łokciach, kufel odkładam na blat, po czym przesuwam dłonią wzdłuż wymęczonej melanżem twarzy. Ile jeszcze minie czasu zanim wyzgonuję i trzeba mnie będzie stąd wynieść, albo zostawić do rana, żebym się jakoś pozbierał? Sięgam po piwo na tyle nieuważnie, że potrącam kufel ręką, a ten ląduje za barem - Bonny posyła mi karcące spojrzenie, na co uśmiecham się przepraszająco - Wybacz - kręci głową, że niby zdarza się albo nic się nie stało, ale widzę ten jej wzrok, w którym gdzieś na dnie czai się chęć mordu, lub chociaż wywalenia mnie na zbity pysk. Przecież staram się być grzeczny, daj se siana babo... Powracam do obserwowania sceny, na której panuje jakieś większe zamieszanie i dopiero po chwili do mnie dociera czym jest spowodowane - artyści uderzają na przerwę, więc przesuwam spojrzeniem za uroczą wokalistką o głosie pełnym kobiecej słodyczy i przez dłuższą chwilę po prostu się w nią wgapiam, chociaż jej drobna sylwetka dwoi mi się i troi; niemniej dwie czy trzy baby to nawet lepiej niż jedna, hehe. Oto moja szansa, zanim powróci na scenę, więc uderzam do ataku, przesuwając się w jej stronę po kontuarze (chyba bym zaliczył glebę jakbym zechciał oderwać od niego łokcie) - Heeej - zaczynam, posyłając jej jeden ze swoich czarujących uśmiechów (który w tym momencie wygląda pewnie tak, jakbym był kompletnym psycholem) - Czy twój stary jest piekarzem? - pytam, może trochę z dupy, ale czekajcie, czekajcie, odpowiedź mam już przygotowaną i bombarduję nią dziewczynę zanim zdąży się odezwać - Bo wymodził taką NIEZŁĄ BUŁĘ - hmmm, w sumie nie brzmi to za dobrze. Marszczę w skupieniu brwi i czym prędzej macham ręką - A nie, nie, poczekaj, to miało być inaczej - czy twój stary jest CUKIERNIKIEM, bo zrobił taką pyszną BABECZKĘ - i kolejny pijacki uśmiech; mistrz podrywu dopiero się rozkręca.
Trzynasty występ, w trzynastym pubie. Równie podłym co wszystkie poprzednie, mimo paru przyjemnych wspomnień, zakrawających jeszcze o szkolne czasy. Nie sama, lecz w towarzystwie zespołu, całkiem zdolnego i tylko czasem mylącego niektóre nuty piosenek. Wieczór nie zapowiadał się źle. Wychodzi na scenę w czerwonej, satynowej sukience chcąc przyciągnąć do siebie uwagę. Bo czy nie taki jest ich cel? Mają patrzeć, słuchać i podziwiać. Im dłużej będą to robić, tym więcej pieniędzy pozostanie w barze, a to zawsze oznaczało wyższą zapłatę. Pierwsze brzmienia piosenki przywołują barwy, delikatne róże oraz fiolety wędrują po sali w formie niewielkich smużek owijających się wokół niektórych z gości. Śpiewa. Delikatnym głosem, wodząc palcami po mikrofonie, subtelnie tańcząc w rytm granej przez chłopaków melodii. I wie, że im się podoba. Widać to w twarzach, widać w błyszczących alkoholem spojrzeniach. Z kolejnymi piosenkami róże i fiolety przeistaczają się stopniowo w czerwień; przydymioną papierosowym dymem i zmysłową. A kiedy kończą pierwszą część występu znikają, pozostawiając
świat ponurym jak zawsze. Psidwacza mać.
Z ulgą wsunęła się na jeden z barowych stołków, zsuwając z nóg wysokie szpilki. Bezsensowny, odrobinę kretyński wymysł społeczeństwa. Nie jeden z resztą. - Jak ostatnio. - Poprosiła znajomą barmankę. Gdyby nie słodka Bonny dzisiejszy wieczór z pewnością straciłby kilka walorów. Cudownym zawodem jest ten, w którym można wychylić kilka głębszych bez żadnych konsekwencji. Smukłe palce ostrożnie skręciły papierosa, nie zwracając uwagi na jednego z klientów. Przyjemna, odrobinę dziwna barwa głosu niosła ze sobą słowa, na których brzmienie dziewczyna skrzywiła nieznacznie usta. Kolejny. Z ciężkim westchnieniem, jakie uleciało z jej ust.
- Coś Ci nie idzie. - Mruczy, po czym wkłada papierosa między czerwone wargi, rozpalając go od niewielkiej zapałki. Porcja tytoniowego dymu wędruje wprost do płuc, nieprzyjemnie drapiąc. Cholerny, tani tytoń. O ile w ogóle dziwną mieszankę jednego z kumpli można było nazwać tytoniem. I nie chciała wiedzieć, co dokładnie się wniej znajduje. - Widzisz, tam? O w tamtym rogu pomieszczenia? - Chudą dłonią wskazała najdalszy kąt sali, wypuszczając z płuc powietrze zmieszane z papierosowym dymem. Czy taka odległość była odpowiednia, aby dał jej w spokoju wypić? Miała taką nadzieję. - Powinieneś iść, sprawdzić czy ktoś Cię tam nie szuka. Kto wie, może ktoś próbuje pić bez Ciebie? - Przekonanie wybrzmiało w delikatnym głosie. Dzisiejszego dnia typ z pewnością spotka tam kogoś, kto chętnie wypije z nim kilka głębszych, by upodlić się do końca… Co zapewne nie zajmie mu długo. Ems założyła nogę na nogę, odkrywając spod rozcięcia sukni kawałek oliwkowej skóry, a ciemne spojrzenie powędrowało w kierunku barmanki, patrzącej na nią z czymś, w rodzaju współczucia. A jeśli jej słowa nie były odpowiednią zachętą, może gdy go zignoruje uda jej się pozbyć natręta. W końcu… niewiele różnili się od zwykłych futrzaków.
świat ponurym jak zawsze. Psidwacza mać.
Z ulgą wsunęła się na jeden z barowych stołków, zsuwając z nóg wysokie szpilki. Bezsensowny, odrobinę kretyński wymysł społeczeństwa. Nie jeden z resztą. - Jak ostatnio. - Poprosiła znajomą barmankę. Gdyby nie słodka Bonny dzisiejszy wieczór z pewnością straciłby kilka walorów. Cudownym zawodem jest ten, w którym można wychylić kilka głębszych bez żadnych konsekwencji. Smukłe palce ostrożnie skręciły papierosa, nie zwracając uwagi na jednego z klientów. Przyjemna, odrobinę dziwna barwa głosu niosła ze sobą słowa, na których brzmienie dziewczyna skrzywiła nieznacznie usta. Kolejny. Z ciężkim westchnieniem, jakie uleciało z jej ust.
- Coś Ci nie idzie. - Mruczy, po czym wkłada papierosa między czerwone wargi, rozpalając go od niewielkiej zapałki. Porcja tytoniowego dymu wędruje wprost do płuc, nieprzyjemnie drapiąc. Cholerny, tani tytoń. O ile w ogóle dziwną mieszankę jednego z kumpli można było nazwać tytoniem. I nie chciała wiedzieć, co dokładnie się wniej znajduje. - Widzisz, tam? O w tamtym rogu pomieszczenia? - Chudą dłonią wskazała najdalszy kąt sali, wypuszczając z płuc powietrze zmieszane z papierosowym dymem. Czy taka odległość była odpowiednia, aby dał jej w spokoju wypić? Miała taką nadzieję. - Powinieneś iść, sprawdzić czy ktoś Cię tam nie szuka. Kto wie, może ktoś próbuje pić bez Ciebie? - Przekonanie wybrzmiało w delikatnym głosie. Dzisiejszego dnia typ z pewnością spotka tam kogoś, kto chętnie wypije z nim kilka głębszych, by upodlić się do końca… Co zapewne nie zajmie mu długo. Ems założyła nogę na nogę, odkrywając spod rozcięcia sukni kawałek oliwkowej skóry, a ciemne spojrzenie powędrowało w kierunku barmanki, patrzącej na nią z czymś, w rodzaju współczucia. A jeśli jej słowa nie były odpowiednią zachętą, może gdy go zignoruje uda jej się pozbyć natręta. W końcu… niewiele różnili się od zwykłych futrzaków.
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Mrużę ślepia starając się złapać ostrość i wbijam je w pociągnięte czerwienią usta kobiety, otulające ciasno końcówkę skręconego papierosa; chyba wyobrażam sobie, że mogłaby wziąć do buzi coś innego, na co szczerzę się debilnie, NA SZCZĘŚCIE zachowując swoje myśli dla siebie (przynajmniej na razie i oby do końca, tak mi dopomóż Bóg). Pierwsza chmura dymu opuszczająca jej płuca pachnie podle, wcale nie lepiej niż tytoń, który sam nosiłem w kieszeniach, co kontrastuje z eleganckim strojem. To znaczy... damy z pewnością nie nosiły takich sukienek, ale musiałem przyznać, że prezentowała się przynajmniej zjawiskowo i jestem prawie pewien, że nie tylko ze względu na ilość wypitego przez mnie alkoholu, który przyjemnie otępiał wszystkie zmysły, jednocześnie dodając animuszu (w moim mniemaniu, tak naprawdę po prostu łatwiej było zrobić z siebie kompletnego głupka). Wspieram policzek na dłoni, nie spuszczając wzroku ze śpiewaczki, nawet wtedy kiedy pokazuje mi coś w przeciwległym kącie pomieszczenia. To mnie nie interesuje, kiedy mam przed sobą taką uroczą istotę. Macham ręką, o mało nie wbijając sobie palca w oko - to jednak nie był dobry pomysł - Jebać frajerów, ja bym się wolał napić z tobą - kiwam głową, wciąż nieznacznie chybocząc się na nogach to w przód, to w tył - O, postawię ci drinka, co ty na to? - pytam, w ogóle nie zwracając uwagi na fakt, że przed chwilą jednego dostała, po czym usadzam się ciężko na siedzisku obok, z westchnieniem godnym starego chłopa; ło panie, no trochę mi jednak ciężko. Macham na barmankę - Bonny! Dla mnie rum, a dla pani... nie wiem, co tam se pani zażyczy, na mój koszt, dopisz do rachunku - kiwam głową; ruda nie jest zbyt chętna by poić mnie dalej, ba! rzuca mi spojrzenie typu chyba ci już wystarczy, ale nalegam, płacę złotem i nie zbieram reszty, więc w końcu ulega moim prośbom, niespiesznie krzątając się za barem. Po ostatnim dosyć nietypowym zleceniu z Fantasmagorii wpadło mi trochę galeonów, więc od razu zacząłem je przepierdalać na prymitywne przyjemności. Pieniądze jakoś się mnie nie trzymały, w zastraszającym tempie przelatywały mi przez palce, chociaż specjalnie nie zabrałem ze sobą wszystkiego - nie oszukujmy się, w innym wypadku przewaliłbym tyle ile mam. Gdzieś w dole miga mi odsłonięty kawałek opalonej skóry, więc zerkam w tamtym kierunku, trochę zbyt długo podziwiając jej zgrabne nogi. I nie przestaję gadać - Zajebisty występ, no serio, po prostu DOJEBANY, chyba zostanę fanem, gdzie jeszcze będzie grać w tym sezonie? Przyjdę posłuchać - zapewniam, w międzyczasie grzebiąc w kieszeniach by wyciągnąć na ladę własne skręty. Dobrze, że pozwijałem zawczasu, bo teraz chyba nie dałbym rady.
Czarne ślepia wywróciły się w teatralnej dramaturgii, gdy kolejne słowa uleciały z jego ust. Jak tak przyjemny głos, mógł należeć do takiego trolla? Chwilę później, panna Frey pokręciła delikatnie głową sama do siebie. Porównanie, jakie pojawiło się w jej głowie, byłoby zbyt wielką urazą dla trolli. A tym, w przeciwieństwie do stojącego przed nim mężczyzny, z pewnością nie chciała zajść za skórę.
- Ale ja nie mam chęci, aby pić z Tobą. - Mruknęła opryskliwe. Czy jeśli pchnęłaby go wystarczająco mocno, spotkałby się z brudnawą podłogą? Chęć sprawdzenia teorii powstrzymało spojrzenie jednego z kolegów. Nie mogła, przynajmniej nie w tej chwili, póki przez właściciela przybytku mogło by to być odebrane za urazę gościa lokalu. - Jestem w pracy. - Dodała, spojrzeniem wracając do barmanki. Na propozycję drinka nie zaprotestowała. Darmowy alkohol jest tym, z rodzaju najlepszych… A skoro mężczyzna płacił… Słodki uśmiech powędrował w kierunku barmanki. Wiedziała. I polała jej najdroższych procentów, jakie znajdowały się w tej knajpie.
Czerwone usta umoczyły zamoczyły się w mocnym alkoholu. Nie była damą, zawsze było jej do nich daleko. Sama, wyzywająca sukienka mogła o tym świadczyć, lecz jeśli ktoś miał jeszcze ku temu wątpliwości, z pewnością rozmyły się w momencie, gdy Ems przechyliła szklankę, jednym chaustem wlewając w siebie połowę zawartości. Mocne cholerstwo, wywołało delikatny grymas na jej twarzy. Odruchowo oblizała usta, by wetknąć w nie rozżarzonego papierosa.
- Twarz mam wyżej. - Rzuciła, z wyraźną naganą w głosie. Lubiła spojrzenia, lecz nie te kierowane tak ostentacyjnie, tak cholernie zapijaczonym wzrokiem. Odruchowo przesunęła się na niewielkim krześle, odsuwając się od mężczyzny.
- Chłopcy grają tu co dwa tygodnie. Z pewnością ucieszą się z tak wiernego fana. - Odpowiedziała, spojrzenie lokując w swojej szklance. Przez chwilę wodziła paznokciem po brzegu szklanki, by przenieść ciemne tęczówki na zapijaczoną twarz. Na Merlina, czemu zawsze jej musiały zdarzać się podobne przypadki? Czuła się niczym magnez na wszelkie problemy oraz kłopoty.
- Napiliśmy się. Możesz już sobie iść? Psujesz mi powietrze. - Syknęła złośliwie, wyginając usta w aż nazbyt uprzejmym uśmiechu. Do dwóch razy sztuka, jeśli teraz nie pójdzie, zasady właściciela przybytku przestaną ją obowiązywać.
- Ale ja nie mam chęci, aby pić z Tobą. - Mruknęła opryskliwe. Czy jeśli pchnęłaby go wystarczająco mocno, spotkałby się z brudnawą podłogą? Chęć sprawdzenia teorii powstrzymało spojrzenie jednego z kolegów. Nie mogła, przynajmniej nie w tej chwili, póki przez właściciela przybytku mogło by to być odebrane za urazę gościa lokalu. - Jestem w pracy. - Dodała, spojrzeniem wracając do barmanki. Na propozycję drinka nie zaprotestowała. Darmowy alkohol jest tym, z rodzaju najlepszych… A skoro mężczyzna płacił… Słodki uśmiech powędrował w kierunku barmanki. Wiedziała. I polała jej najdroższych procentów, jakie znajdowały się w tej knajpie.
Czerwone usta umoczyły zamoczyły się w mocnym alkoholu. Nie była damą, zawsze było jej do nich daleko. Sama, wyzywająca sukienka mogła o tym świadczyć, lecz jeśli ktoś miał jeszcze ku temu wątpliwości, z pewnością rozmyły się w momencie, gdy Ems przechyliła szklankę, jednym chaustem wlewając w siebie połowę zawartości. Mocne cholerstwo, wywołało delikatny grymas na jej twarzy. Odruchowo oblizała usta, by wetknąć w nie rozżarzonego papierosa.
- Twarz mam wyżej. - Rzuciła, z wyraźną naganą w głosie. Lubiła spojrzenia, lecz nie te kierowane tak ostentacyjnie, tak cholernie zapijaczonym wzrokiem. Odruchowo przesunęła się na niewielkim krześle, odsuwając się od mężczyzny.
- Chłopcy grają tu co dwa tygodnie. Z pewnością ucieszą się z tak wiernego fana. - Odpowiedziała, spojrzenie lokując w swojej szklance. Przez chwilę wodziła paznokciem po brzegu szklanki, by przenieść ciemne tęczówki na zapijaczoną twarz. Na Merlina, czemu zawsze jej musiały zdarzać się podobne przypadki? Czuła się niczym magnez na wszelkie problemy oraz kłopoty.
- Napiliśmy się. Możesz już sobie iść? Psujesz mi powietrze. - Syknęła złośliwie, wyginając usta w aż nazbyt uprzejmym uśmiechu. Do dwóch razy sztuka, jeśli teraz nie pójdzie, zasady właściciela przybytku przestaną ją obowiązywać.
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Dlaczego? - pytam głupkowato, bo naprawdę nie rozumiem, skąd w niej tyle niechęci względem mojej osoby; może nie zaczęliśmy najlepiej i chlapnąłem durnie z tym piekarzem, ale przecież się poprawiłem, nie? - A kiedy będziesz po pracy? Mogę ci pokazać różne, fajne... miejsca w okolicy - macham sugestywnie brwiami. Sam unoszę do ust swój napitek i łapię sporego łyka, charakterystyczny smak rumu rozlewa się po języku i dobrze, że zdążyłem przełknąć zanim panna wlała w siebie drina, bo chyba bym się popluł z wrażenia. Autentycznie serce mi mocniej zabiło; trafił swój na swego - teraz to już NA PEWNO nie odpuszczę, więc kiedy mnie upomina, żebym się nie gapił, unoszę wzrok, uśmiechając się do niej ponad krawędzią szklanki, puszczam jej zalotne oczko i posyłam krótkiego całusa - Ale mnie nie interesują chłopcy - marszczę brwi, odstawiając na blat swoją szklankę, może trochę zbyt gwałtownie bo aż huknęło i polało się po barze oraz moich palcach, zaciśniętych na szkle - Kurwa - rzucam w przestrzeń, może już trochę poirytowany swoimi niepowodzeniami i unoszę dłoń wylizując paluchy z alkoholu - nic przecież nie może się zmarnować, prawda? - Mnie interesuje gdzie ty będziesz występować - dodaję, sięgając po jedną z fajek leżącą na blacie. Umieszczam ją między wargami, głęboko zaciągając się pierwszą chmurą dymu i, szlag by to, zaczynam się krztusić oraz kasłać jak jakiś staruch. Ożesz w mordę, staram się przysłonić usta wierzchem dłoni, ale niewiele to daje, a ja chwieję się niebezpiecznie na swoim krześle, z trudem łapiąc oddech; co za podłe szlugi, jak matkę kocham! A może to moje płuca były już kompletnie przeorane? Zresztą nieważne, bo ściągam jeszcze tylko jednego krótkiego bucha i gaszę papierosa w jednej z zapełnionych popielniczek. Powracam spojrzeniem do dziewczyny, nachylając się w jej stronę i tym samym nieznacznie zbliżając - Nie bądź taka oschła, jestem pewien, że świetnie byśmy się razem bawili, gdybyśmy mogli poznać się BLIŻEJ - rzucam, w międzyczasie bezczelnie opierając rękę na jej kolanie i przesuwając nią w górę uda. W tym momencie nie istnieją dla mnie żadne granice dobrego smaku, jestem w stanie kompletnego upodlenia, którego zresztą nazajutrz najprawdopodobniej nie będę pamiętał. Cóż, życie! Nie pierwszy i nie ostatni raz!
Ciche westchnienie opuściło czerwone usta panny Frey. Och, czyżby nie widział się w lustrze? Była niemal pewna, że w łazienkach tej knajpy znajdzie się jakaś jego sztuka.
- Bo pan jesteś alkoholik, zero i margines społeczny. Czemu więc miałabym chcieć? - Mruknęła, unosząc jedną brew ku górze. Bajkopisarz, erotoman i gawędziarz. Ten typ doskonale był jej znany, mimo iż tę zapijaczoną gębę widziała po raz pierwszy. W większości barów zdarzały się takie ewenementy, nie potrafiące normalnie odezwać się do kobiety, nazbyt pijane oraz pewne siebie. - Jakie miejsce? - Spytała, nim zdążyła ugryźć się w język. Była ciekawa, jaką kolejną bajeczkę jej sprzeda, a słuchanie ich mogło zaliczyć się w poczet wielu guilty pleasure, jakie posiadała. Przynajmniej po występie, będą mieli się z czego pośmiać.
Panna zmrużyła oczy, słysząc kolejne słowa, jakie opuściły zapijaczone usta. W wyjątkowym zamyśleniu, oceniającym spojrzeniem przyjrzała się niechcianemu towarzyszowi. - Wyglądasz na takiego, co lubi. - Zawyrokowała w końcu. Czarne włosy zatańczyły wokół jej twarzy, gdy kiwnęła w potwierdzeniu głową. Tabu czy też nie, z pewnością mógłby za takiego uchodzić. Ponoć nic co ludzkie, nie powinno być obce, czyż nie? Czarne oczy ponownie wywróciły się w teatralnym geście. - Nie spoufalam się z fanami… A skoro tak Ci zależy, z pewnością sam znajdziesz miejsce, gdzie będę następnym razem. - Odpowiedziała dyplomatycznie, pewna, że ten z pewnością tego nie zapamięta. Gość wyglądał, jakby zaraz miał sam się przewrócić, plótł trzy po trzy i była niemal pewna, że nie zapamięta nawet jej twarzy. Sama w tym stanie z pewnością zaliczyłaby zgona stulecia, kolejnego w tym miesiącu.
Chłop zaczął się dusić, Ems jednym haustem wypiła resztę drinka, zamawiając kolejnego, oczywiście na kość biednego pijaczyny. Skoro się przypałętał, trzeba było korzystać z tak pięknej okazji, czyż nie? Odrobinę pogardliwie zerknęła, na natychmiastowe odgaszenie papierosa chociaż… Biorąc pod uwagę jego stan oraz chęć stawiania drinków, na biednego nie trafiło.
Czarne spojrzenie powędrowało w kierunku dłoni, bezczelnie wodzącej po jej udzie. Cholera, nigdy nie lubiła, gdy podobne typki próbowały położyć na niej brudne łapska. Mogli patrzeć, mogli podziwiać, lecz starała się trzymać na tyle daleko, by ich dłonie pozostawały z daleko od oliwkowej skóry. Niezwykle zabawny sposób na pozbycie się natręta pojawił się w jej głowie. I na Merlina, nie potrafiła powstrzymać się przed jego wykonaniem.
Błysk pojawił się w jej oku, a panna Frey przesunęła się odrobinę w jego stronę. W skutek ruchu męska dłoń przesunęła się w górę, zapewne nie napotykając się na materię bielizny. Tej nie zwykła nosić.
- Bliżej? - Spytała ze słodyczą w głosie, w dłoni nadal trzymając żarzącą się fajkę. Czy naprawdę sądził, że kupi ją jednym drinkiem i kiepskimi tekstami? Niedoczekanie. - Chcesz zabrać mnie w ustronne miejsce? - Spytała, odrobinę niwelując dzielącą ich odległość. Przesączone alkoholem oddechy zapewne zaczęły się mieszać. Ułożyła dłonie na jego udach, powoli wędrując wyżej. - A później… chcesz mnie zerżnąć? - Rzuciła mu wyzywające spojrzenie, wbijając paznokcie w jego skórę. Niech sobie myśli, co tylko żywnie mu się podoba; niech narobi sobie nadziei na coś, co z pewnością nie wydarzy się dzisiejszego dnia. I miała wrażenie, że jej plan działa całkiem nieźle.
- Chcesz patrzeć, jak dławię się twoim sprzętem i łykam wszystko, co mi dasz? - Lubieżnie oblizała czerwone wargi, by delikatnie przygryźć jedną z nich. Chude palce zatrzymały się na jego biodrach, szybko przechodząc do rozporka jego spodni. Bo czemu nie tu i teraz? Sprawnie rozpięła go, po czym uniosła dłoń, aby zaciągnąć się papierosowym dymem. - Wiesz... - Zaczęła, a jej palce zahaczyły o materię spodni. Ciche, rozmarzone westchnienie uleciało ust... po czym panna Frey sprawnie wsunęła papierosa przez niewielki rozporek, przytykając rozżarzoną końcówkę do jego przyrodzenia. Czy taką odmowę będzie w stanie zrozumieć? - Nie wydaje mi się, abyś był w stanie. - Syknęła oschle, od razu się od niego odsuwając. Im dalej, tym lepiej. - A ja nie jestem dziwką, którą kupisz jednym drinkiem. - Dodała, wsuwając stopy w wysokie szpilki. Czas się ulotnić.
- Bo pan jesteś alkoholik, zero i margines społeczny. Czemu więc miałabym chcieć? - Mruknęła, unosząc jedną brew ku górze. Bajkopisarz, erotoman i gawędziarz. Ten typ doskonale był jej znany, mimo iż tę zapijaczoną gębę widziała po raz pierwszy. W większości barów zdarzały się takie ewenementy, nie potrafiące normalnie odezwać się do kobiety, nazbyt pijane oraz pewne siebie. - Jakie miejsce? - Spytała, nim zdążyła ugryźć się w język. Była ciekawa, jaką kolejną bajeczkę jej sprzeda, a słuchanie ich mogło zaliczyć się w poczet wielu guilty pleasure, jakie posiadała. Przynajmniej po występie, będą mieli się z czego pośmiać.
Panna zmrużyła oczy, słysząc kolejne słowa, jakie opuściły zapijaczone usta. W wyjątkowym zamyśleniu, oceniającym spojrzeniem przyjrzała się niechcianemu towarzyszowi. - Wyglądasz na takiego, co lubi. - Zawyrokowała w końcu. Czarne włosy zatańczyły wokół jej twarzy, gdy kiwnęła w potwierdzeniu głową. Tabu czy też nie, z pewnością mógłby za takiego uchodzić. Ponoć nic co ludzkie, nie powinno być obce, czyż nie? Czarne oczy ponownie wywróciły się w teatralnym geście. - Nie spoufalam się z fanami… A skoro tak Ci zależy, z pewnością sam znajdziesz miejsce, gdzie będę następnym razem. - Odpowiedziała dyplomatycznie, pewna, że ten z pewnością tego nie zapamięta. Gość wyglądał, jakby zaraz miał sam się przewrócić, plótł trzy po trzy i była niemal pewna, że nie zapamięta nawet jej twarzy. Sama w tym stanie z pewnością zaliczyłaby zgona stulecia, kolejnego w tym miesiącu.
Chłop zaczął się dusić, Ems jednym haustem wypiła resztę drinka, zamawiając kolejnego, oczywiście na kość biednego pijaczyny. Skoro się przypałętał, trzeba było korzystać z tak pięknej okazji, czyż nie? Odrobinę pogardliwie zerknęła, na natychmiastowe odgaszenie papierosa chociaż… Biorąc pod uwagę jego stan oraz chęć stawiania drinków, na biednego nie trafiło.
Czarne spojrzenie powędrowało w kierunku dłoni, bezczelnie wodzącej po jej udzie. Cholera, nigdy nie lubiła, gdy podobne typki próbowały położyć na niej brudne łapska. Mogli patrzeć, mogli podziwiać, lecz starała się trzymać na tyle daleko, by ich dłonie pozostawały z daleko od oliwkowej skóry. Niezwykle zabawny sposób na pozbycie się natręta pojawił się w jej głowie. I na Merlina, nie potrafiła powstrzymać się przed jego wykonaniem.
Błysk pojawił się w jej oku, a panna Frey przesunęła się odrobinę w jego stronę. W skutek ruchu męska dłoń przesunęła się w górę, zapewne nie napotykając się na materię bielizny. Tej nie zwykła nosić.
- Bliżej? - Spytała ze słodyczą w głosie, w dłoni nadal trzymając żarzącą się fajkę. Czy naprawdę sądził, że kupi ją jednym drinkiem i kiepskimi tekstami? Niedoczekanie. - Chcesz zabrać mnie w ustronne miejsce? - Spytała, odrobinę niwelując dzielącą ich odległość. Przesączone alkoholem oddechy zapewne zaczęły się mieszać. Ułożyła dłonie na jego udach, powoli wędrując wyżej. - A później… chcesz mnie zerżnąć? - Rzuciła mu wyzywające spojrzenie, wbijając paznokcie w jego skórę. Niech sobie myśli, co tylko żywnie mu się podoba; niech narobi sobie nadziei na coś, co z pewnością nie wydarzy się dzisiejszego dnia. I miała wrażenie, że jej plan działa całkiem nieźle.
- Chcesz patrzeć, jak dławię się twoim sprzętem i łykam wszystko, co mi dasz? - Lubieżnie oblizała czerwone wargi, by delikatnie przygryźć jedną z nich. Chude palce zatrzymały się na jego biodrach, szybko przechodząc do rozporka jego spodni. Bo czemu nie tu i teraz? Sprawnie rozpięła go, po czym uniosła dłoń, aby zaciągnąć się papierosowym dymem. - Wiesz... - Zaczęła, a jej palce zahaczyły o materię spodni. Ciche, rozmarzone westchnienie uleciało ust... po czym panna Frey sprawnie wsunęła papierosa przez niewielki rozporek, przytykając rozżarzoną końcówkę do jego przyrodzenia. Czy taką odmowę będzie w stanie zrozumieć? - Nie wydaje mi się, abyś był w stanie. - Syknęła oschle, od razu się od niego odsuwając. Im dalej, tym lepiej. - A ja nie jestem dziwką, którą kupisz jednym drinkiem. - Dodała, wsuwając stopy w wysokie szpilki. Czas się ulotnić.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wywracam oczami nie biorąc do siebie tej malowniczej wiązanki przezwisk skierowanej prosto w moją osobę; normalnie pewnie złamałaby mi serce, ale w stanie upojenia miałem to tak głęboko w dupie, że głębiej się chyba nie dało. Zresztą w jej słowach było trochę prawdy, ale - Podobno łobuz kocha najmocniej - zauważam głupkowato, powtarzając wyświechtany slogan, który chuj wie skąd się wziął, ale przydawał właśnie na takie okazje. Znowu opieram głowę na dłoni i zerkam na dziewczynę jednym okiem. Elokwencja mnie nie opuszcza, więc kiedy pyta o te ciekawe miejsca to rzucam, zanim w ogóle zdążę pomyśleć - Tutaj niedaleko jest cmentarz, jebałaś się kiedyś na grobach? - pytam. To chyba było świętokradztwo i brak szacunku dla umarłych, ale kurde, jakie emocje, ile adrenaliny, bo nie dość, że miejsce publiczne, to jeszcze takie mroczne. W sumie spróbowałbym to zrobić. Zalewam przełyk alkoholem i lubieżnie oraz powoli przesuwam końcem języka po wargach, nie spuszczając wzroku z kobiety, chociaż wciąż śledzę ją jednym okiem; tylko w taki sposób jestem jeszcze w stanie złapać jakąkolwiek ostrość, bo inaczej świat rozmywa się i rozpływa. Aż się boję pomyśleć jaki będę miał młyn we łbie jak tylko spróbuję zamknąć oba. Wyglądasz na takiego co lubi - odbija się echem w mojej głowie, powinienem się teraz obrazić? Pewnie niektórzy poczuliby się urażeni, ale mnie, prawdę powiedziawszy, nie ruszały takie eksperymenty - w sensie po co się ograniczać? Hulaj dusza, piekła nie ma!... Uśmiecham się jakoś tak enigmatycznie i milczę, nie ciągnąc owego tematu, a niech se myśli co chce - A i owszem, na bank znajdę - chociaż byłoby prościej gdyby po prostu mi powiedziała; to aż taka tajemnica? Jak się w ogóle nazywał ten zespół? Rozglądam się w poszukiwaniu jakiś plakatów czy ulotek, czy czegokolwiek, ale nic takiego nie wpada mi w oczy, więc powracam do obserwowania dziewczyny; no trudno, zapytam później barmanki, może ona będzie bardziej skora żeby uchylić rąbka tajemnicy.
Mamy progres! Najwidoczniej wolała jak się od razu przechodziło do rzeczy, skoro z miejsca nie odrzuciła mojej dłoni, a co więcej - chyba sama nabrała ochoty, przysuwając się jakby bliżej. Coś nas jednak łączyło - obydwoje nie nosiliśmy bielizny - Mhm - kiwam głową, czując na ciele jej dłonie i zaczyna mi się to podobać. A JEDNAK, urok osobisty jak zwykle mnie nie zawiódł - Ehe - znowu potwierdzam. Uśmiecham się szerzej, czując paznokcie wbijające się w skórę - kolejny wspólny punkt, lubiliśmy na ostro, z nutą pikanterii. Chociaż ona chyba wolała chamsko, skoro od razu zaczyna się do mnie dobierać. Wpierw może dostrzec w mojej twarzy swoje prawie lustrzane odbicie, kiedy podobnie przygryzam wargę, minimalizując dzielącą nas odległość do tego stopnia, że prawie już czuję muśnięcie dziewczęcych ust... A później na mojej mordzie maluje się szczere zdziwienie, ale w to mi graj; jak nie na grobach to możemy i na barze, też brzmi spoko, podobny dreszczyk emocji. Przesuwam ręką po jej szyi w dół, na dekolt; jestem gotowy do działania, ale plany niestety ulegają zmianom, a ja czuję żar w gaciach. I to kurwa dosłownie. I to wcale nieprzyjemny. Już do mnie nie docierają jej słowa, bo zbyt jestem zaaferowany tym, żeby pozbyć się peta - dobrze, że mam małpi refleks (przytępiony alkoholem, ale teraz to jakbym w momencie poczuł się trzeźwiejszy), to W KOŃCU się udaje, ale co zostało poparzone to zostało, a w całym tym zamieszaniu potykam się o własny stołek, wpadam na gościa po drugiej stronie, który mnie brutalnie od siebie odpycha i sru! Jak nie pierdolnę na podłogę to dobrze, że pijane kości są jak z gumy bo chyba bym się połamał, tak skończy się kilkoma soczystymi siniakami. Jezus, kurwa, ja pierdole, nie jest tak łatwo się pozbierać; ale wstaję na swoje chwiejne nogi, przytrzymując się siedziska. Dostaję szału, ja, pacyfista z natury, człowiek, który brzydzi się przemocą i nie rozumie agresji... Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale krew wre w moich żyłach i zanim zdążę pomyśleć, to już działam; wpierw spomiędzy warg wylatuje niezgorsza wiązanka - Głupia psychopatka! Sadystka!... DUPA Z USZAMI! - później zaciskam palce na swojej szklance, unosząc ją wysoko z zamiarem rzucenia w dziewczynę; rozlewam wokół alkohol, na siebie i tych, którzy znajdują się najbliżej, a z wielu gardeł wydobywa się zduszony okrzyk przerażenia.
Mamy progres! Najwidoczniej wolała jak się od razu przechodziło do rzeczy, skoro z miejsca nie odrzuciła mojej dłoni, a co więcej - chyba sama nabrała ochoty, przysuwając się jakby bliżej. Coś nas jednak łączyło - obydwoje nie nosiliśmy bielizny - Mhm - kiwam głową, czując na ciele jej dłonie i zaczyna mi się to podobać. A JEDNAK, urok osobisty jak zwykle mnie nie zawiódł - Ehe - znowu potwierdzam. Uśmiecham się szerzej, czując paznokcie wbijające się w skórę - kolejny wspólny punkt, lubiliśmy na ostro, z nutą pikanterii. Chociaż ona chyba wolała chamsko, skoro od razu zaczyna się do mnie dobierać. Wpierw może dostrzec w mojej twarzy swoje prawie lustrzane odbicie, kiedy podobnie przygryzam wargę, minimalizując dzielącą nas odległość do tego stopnia, że prawie już czuję muśnięcie dziewczęcych ust... A później na mojej mordzie maluje się szczere zdziwienie, ale w to mi graj; jak nie na grobach to możemy i na barze, też brzmi spoko, podobny dreszczyk emocji. Przesuwam ręką po jej szyi w dół, na dekolt; jestem gotowy do działania, ale plany niestety ulegają zmianom, a ja czuję żar w gaciach. I to kurwa dosłownie. I to wcale nieprzyjemny. Już do mnie nie docierają jej słowa, bo zbyt jestem zaaferowany tym, żeby pozbyć się peta - dobrze, że mam małpi refleks (przytępiony alkoholem, ale teraz to jakbym w momencie poczuł się trzeźwiejszy), to W KOŃCU się udaje, ale co zostało poparzone to zostało, a w całym tym zamieszaniu potykam się o własny stołek, wpadam na gościa po drugiej stronie, który mnie brutalnie od siebie odpycha i sru! Jak nie pierdolnę na podłogę to dobrze, że pijane kości są jak z gumy bo chyba bym się połamał, tak skończy się kilkoma soczystymi siniakami. Jezus, kurwa, ja pierdole, nie jest tak łatwo się pozbierać; ale wstaję na swoje chwiejne nogi, przytrzymując się siedziska. Dostaję szału, ja, pacyfista z natury, człowiek, który brzydzi się przemocą i nie rozumie agresji... Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale krew wre w moich żyłach i zanim zdążę pomyśleć, to już działam; wpierw spomiędzy warg wylatuje niezgorsza wiązanka - Głupia psychopatka! Sadystka!... DUPA Z USZAMI! - później zaciskam palce na swojej szklance, unosząc ją wysoko z zamiarem rzucenia w dziewczynę; rozlewam wokół alkohol, na siebie i tych, którzy znajdują się najbliżej, a z wielu gardeł wydobywa się zduszony okrzyk przerażenia.
Brwi dziewczyny wędrują ku górze, gdy jakże osobliwe pytanie uleciało z jego ust.
Cholera, poszłaby na to. Gdyby podobna propozycja padła z ust trzeźwego, przystojnego mężczyzny raczej nie przyszłoby jej długo się nad nią zastanawiać. Miejsce może i specyficzne oraz mroczne, jakże jednak interesujące… Zwłaszcza gdyby wykorzystać je w taki sposób. A niewielu było takich, którzy chętnie przystaliby na podobną propozycję.
Szkoda, wielka szkoda.
Nie odpowiedziała, nie chcąc pijaczynie robić większych nadziei. Ten dzisiejszego wieczoru nadawał się jedynie do rynsztoku. Zimnego, mokrego pozwalającego odzyskać trzeźwość umysłu. Wiedziała, że nawet na trzeźwo nie chciałaby go spotkać, nawet woląc sobie nie wyobrażać, jak paskudne musi być jego zachowanie bez procentów. A na pewno było! W to nie wątpiła.
Wywróciła jedynie ślepiami na jego słowa, mając szczerą nadzieję, iż zapomni o sprawie, nim uda mu się ustalić jej personalia. Z zespołem grała okazyjnie, nie raz przyszło jej występować co noc z innymi muzykami. Uroki wolności i braku jakiejkolwiek chęci, aby się przywiązać. Z pewnością będzie musiała zagadać z obsługą, aby przypadkiem nie chlapnęli parę słów za dużo.
Plan idzie dokładnie tak, jak zakładała. Pijaczyna traci resztki ostrożności, przygryza wargę, zaskoczenie maluje się na jego twarzy, a jej palce skrupulatnie mkną w górę, składając słodką obietnicę przyjemności. Mężczyzna się przysuwa, a panna Frey powstrzymuje chęć natychmiastowego odsunięcia się od niego i drga delikatnie, gdy jego dłoń ląduje na jej szyi. Dotyk nie był przyjemny, bardziej obrzydliwy, musiała jednak odrobinę się poświęcić, by dopiąć swego, licząc, że po brutalnej odmowie mężczyzna zawinie manatki i opuści knajpę, pozwalając jej dalej pracować.
Zadowolenie pojawia się na twarzy panienki Frey, gdy ten daje jej spokój zbyt zaaferowany żarem, jaki pozostawiła w jego spodniach. Kątem oka zerknęła, jak pijaczyna zaplątuje się we własny stołek by runąć na innego gościa. Nie jej sprawa, pozbyła się problemu a to oznaczało, że mogła wracać do pracy. Przerwa i tak powoli zaczynała dobiegać końca. Powinni mieć osobne pomieszczenie. Tak, to z pewnością zniwelowałby ilość podobnych sytuacji.
Ems odebrała zamówionego na koszt pijaczka drinka, z zamiarem udania się do zespołu. Nie mogła przecież zapijać się najdroższym alkoholem, nie dzieląc się z towarzyszami niedoli, o kieszeniach równie pustych, co jej. I już miała oddalić się w kierunku sceny, gdy męczybuła jakimś cudem zebrała się z podłogi… Najwidoczniej chcąc wymierzyć jej sprawiedliwość. Na Merlina! Czy chociaż jeden występ, nie mógł upłynąć w spokoju? Prychnęła rozeźlona, odstawiając szklankę na bar.
Czarne spojrzenie rzuca porozumiewawcze spojrzenie Bonny, a barmanka niknie gdzieś w dalszych częściach baru. Oby zrozumiała. I przyprowadziła w końcu któregoś z gachów pilnujących porządku… O ile ten bar w ogóle takich posiadał. Do tej pory musiała jednak improwizować. Kto wie, może jak oberwie szklanką, otrzyma większą zapłatę? Nie była pewna, czy chciała to sprawdzać.
- Ja?! To pan jesteś bydlak nie człowiek! Tylko nienormalny naprzykrza się kobietom przy barze w taki sposób! Pan jesteś świnia erosomańska i niewyselekcjonowany burak! - Wyrzucała z siebie słowa głośno, lecz jeszcze nie krzycząc, chcąc - o zgrozo - skupić jego uwagę na sobie, a nie biednej klienteli lokalu. Czyn jak bohaterski tak cholernie głupi. Nie zwykła zastanawiać się nad swoimi poczynaniami, czego z pewnością któregoś dnia słono pożałuje.
Chude palce zacisnęły się na nietkniętym, tanim drinku by bez większego zastanowienia chlusnąć mu nim prosto w twarz. Może to ostudzi jego brutalne zapędy? Czarne spojrzenie szybko przetoczyło się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiejś pomocnej istoty. Chłopcy z zespołu powoli poczęli przesuwać się w kierunku baru, niestety tłum utrudniał im dotarcie pannie Frey na pomoc.
- Oddaj tę szklankę, jeszcze krzywda komuś się stanie. - Rzuciła do mężczyzny. W dwóch krokach podeszła do niego, wspięła się na palce by sięgnąć szklanki i spróbować wyrwać ją z jego dłoni. Tego brakowało, by tego wieczoru polała się krew. - Gigi Amoroso zasrany… - Mruknęła gniewnie, nie zauważając nawet iż cieniutka szpileczka jej butów nastąpiła na jego stopę. Dziewczę zachwiało się niebezpiecznie, próbując złapać jakikolwiek balans, co w wysokich szpilkach nie było zadaniem łatwym.
Cholera, poszłaby na to. Gdyby podobna propozycja padła z ust trzeźwego, przystojnego mężczyzny raczej nie przyszłoby jej długo się nad nią zastanawiać. Miejsce może i specyficzne oraz mroczne, jakże jednak interesujące… Zwłaszcza gdyby wykorzystać je w taki sposób. A niewielu było takich, którzy chętnie przystaliby na podobną propozycję.
Szkoda, wielka szkoda.
Nie odpowiedziała, nie chcąc pijaczynie robić większych nadziei. Ten dzisiejszego wieczoru nadawał się jedynie do rynsztoku. Zimnego, mokrego pozwalającego odzyskać trzeźwość umysłu. Wiedziała, że nawet na trzeźwo nie chciałaby go spotkać, nawet woląc sobie nie wyobrażać, jak paskudne musi być jego zachowanie bez procentów. A na pewno było! W to nie wątpiła.
Wywróciła jedynie ślepiami na jego słowa, mając szczerą nadzieję, iż zapomni o sprawie, nim uda mu się ustalić jej personalia. Z zespołem grała okazyjnie, nie raz przyszło jej występować co noc z innymi muzykami. Uroki wolności i braku jakiejkolwiek chęci, aby się przywiązać. Z pewnością będzie musiała zagadać z obsługą, aby przypadkiem nie chlapnęli parę słów za dużo.
Plan idzie dokładnie tak, jak zakładała. Pijaczyna traci resztki ostrożności, przygryza wargę, zaskoczenie maluje się na jego twarzy, a jej palce skrupulatnie mkną w górę, składając słodką obietnicę przyjemności. Mężczyzna się przysuwa, a panna Frey powstrzymuje chęć natychmiastowego odsunięcia się od niego i drga delikatnie, gdy jego dłoń ląduje na jej szyi. Dotyk nie był przyjemny, bardziej obrzydliwy, musiała jednak odrobinę się poświęcić, by dopiąć swego, licząc, że po brutalnej odmowie mężczyzna zawinie manatki i opuści knajpę, pozwalając jej dalej pracować.
Zadowolenie pojawia się na twarzy panienki Frey, gdy ten daje jej spokój zbyt zaaferowany żarem, jaki pozostawiła w jego spodniach. Kątem oka zerknęła, jak pijaczyna zaplątuje się we własny stołek by runąć na innego gościa. Nie jej sprawa, pozbyła się problemu a to oznaczało, że mogła wracać do pracy. Przerwa i tak powoli zaczynała dobiegać końca. Powinni mieć osobne pomieszczenie. Tak, to z pewnością zniwelowałby ilość podobnych sytuacji.
Ems odebrała zamówionego na koszt pijaczka drinka, z zamiarem udania się do zespołu. Nie mogła przecież zapijać się najdroższym alkoholem, nie dzieląc się z towarzyszami niedoli, o kieszeniach równie pustych, co jej. I już miała oddalić się w kierunku sceny, gdy męczybuła jakimś cudem zebrała się z podłogi… Najwidoczniej chcąc wymierzyć jej sprawiedliwość. Na Merlina! Czy chociaż jeden występ, nie mógł upłynąć w spokoju? Prychnęła rozeźlona, odstawiając szklankę na bar.
Czarne spojrzenie rzuca porozumiewawcze spojrzenie Bonny, a barmanka niknie gdzieś w dalszych częściach baru. Oby zrozumiała. I przyprowadziła w końcu któregoś z gachów pilnujących porządku… O ile ten bar w ogóle takich posiadał. Do tej pory musiała jednak improwizować. Kto wie, może jak oberwie szklanką, otrzyma większą zapłatę? Nie była pewna, czy chciała to sprawdzać.
- Ja?! To pan jesteś bydlak nie człowiek! Tylko nienormalny naprzykrza się kobietom przy barze w taki sposób! Pan jesteś świnia erosomańska i niewyselekcjonowany burak! - Wyrzucała z siebie słowa głośno, lecz jeszcze nie krzycząc, chcąc - o zgrozo - skupić jego uwagę na sobie, a nie biednej klienteli lokalu. Czyn jak bohaterski tak cholernie głupi. Nie zwykła zastanawiać się nad swoimi poczynaniami, czego z pewnością któregoś dnia słono pożałuje.
Chude palce zacisnęły się na nietkniętym, tanim drinku by bez większego zastanowienia chlusnąć mu nim prosto w twarz. Może to ostudzi jego brutalne zapędy? Czarne spojrzenie szybko przetoczyło się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiejś pomocnej istoty. Chłopcy z zespołu powoli poczęli przesuwać się w kierunku baru, niestety tłum utrudniał im dotarcie pannie Frey na pomoc.
- Oddaj tę szklankę, jeszcze krzywda komuś się stanie. - Rzuciła do mężczyzny. W dwóch krokach podeszła do niego, wspięła się na palce by sięgnąć szklanki i spróbować wyrwać ją z jego dłoni. Tego brakowało, by tego wieczoru polała się krew. - Gigi Amoroso zasrany… - Mruknęła gniewnie, nie zauważając nawet iż cieniutka szpileczka jej butów nastąpiła na jego stopę. Dziewczę zachwiało się niebezpiecznie, próbując złapać jakikolwiek balans, co w wysokich szpilkach nie było zadaniem łatwym.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wciąż zaciskam palce na szklance, nawet jeszcze mocniej, ale ręka mi drga, bo chyba pierwszy szał zaczyna powoli opadać. Oddycham głęboko, mrużąc ślepia, a jej słowa dochodzą do mnie jakby z oddali. Nooo... może i miała trochę racji, to znaczy... przecież nie będę jej lał; powoli wracają mi resztki świadomości i dociera do mnie fakt, który na trzeźwo wydawał się oczywisty - przemoc nigdy nie była rozwiązaniem, rodziła tylko więcej agresji, co zresztą sprawdza się i w tym momencie, bo ledwie zdążę uchylić usta, ciska mi drinkiem prosto w twarz. Ja pierdole, gały zaczynają szczypać, kiedy zalewa je wysokoprocentowy trunek, a wszechobecna ciemność sprawia, że kręci mi się w głowie i chyba zaraz rzygnę. Instynktownie zaciskam palce na czymkolwiek, co w tym przypadku jest po prostu szkłem, wciąż znajdującym się w mojej dłoni. Znowu się chwieję, chyba tylko cudem utrzymując równowagę, mrugam kilka razy, przecierając twarz nadgarstkiem, coby zetrzeć z niej resztki alkoholu i kiedy ponownie otwieram ślepia to widzę, że panna jest już bardzo blisko. Unoszę szklankę wyżej, z czystej złośliwości, tylko po to, żeby się z nią podroczyć; i znowu czuję ból, tym razem w stopie, KURWA, krzywię się, a później... chyba znowu działam instynktownie, bo obejmują ją wolną ręką, co w aktualnym stanie raczej nie było zbyt dobrym pomysłem. Może gdybym sam się ciągle nie chciał, udałoby się utrzymać jej drobną sylwetkę w pionie, a tak? Tak obydwoje lecimy na podłogę; padam wprost na dziewczynę, starając się podeprzeć rękami - szklanka tłucze się pod moją dłonią tuż obok jej głowy, zaś ostre odłamki szkła kaleczą mi skórę. Podnoszę się nieznacznie, patrząc jak krew spływa mi między palcami. Za plecami słyszę piski oraz okrzyki - na Merlina! Zaatakował ją!, a także ciężkie, głośne kroki. Nie trzeba być przesadnie inteligentnym żeby wiedzieć co się zaraz stanie, więc korzystając z ostatnich wspólnych chwil, sięgam do dziewczęcego policzka, opierając na nim dłoń, przesuwam nią w dół, znowu po szyi aż na dekolt, zostawiając na jej skórze szkarłatny ślad - Jeszcze się spotkamy - rzucam szeptem, brzmiąc pewnie jak kompletny psychol. A potem czuję, że silne palce zaciskają się na materiale mojej koszuli, stawiając mnie do pionu i odwracając w stronę miejscowego wykidajły. Zanim zdążę się zasłonić sprzedaje mi taką lufę na pysk, że mam mroczki przed oczami. Padam na bar i na nim zostawiając krwawe odbicia; posoka zalewa mi również usta i mam naprawdę sporo szczęścia, że nie straciłem żadnego zęba - te szczerzę w głupawym, czerwonym uśmiechu, rzucając śpiewaczce ostatnie spojrzenie i ostatnie oczko - Napisz do mnie!... - krzyczę, machając ku niej poranioną ręką, kiedy chłop dosłownie wlecze mnie przez salę, coby ostatecznie wypierdolić na bruk przed knajpą. Mówi, że jak mnie tutaj jeszcze raz zobaczy to mi nogi z dupy powyrywa, a ja naprawdę mu wierzę. Niełatwo zebrać się z ulicy, ale jak w końcu mi się udaje, to w głowie zapala się kolejna myśl - to chyba pora na wizytę w Świńskim Łbie.
/ja zt
/ja zt
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kontuar
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Pub pod Trzema Miotłami