Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Westmorland
Miasto Appleby
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Miasto Appleby
Założone przez Normanów miasto usytuowane nad brzegiem rzeki Eden. Dopiero w osiemnastym wieku przeżyło prawdziwy rozkwit, gdy organizowane tu czterodniowe targi konne wsławiły się na mapie Wielkiej Brytanii, obecnie wsławione pośród zainteresowanych jeździectwem i hodowlą mieszkańców Wysp. Perłą w tutejszej koronie jest Appleby Castle, imponujący zamek doglądający skądinąd niewielkiej miejscowości o zadbanych uliczkach i okrągłym placu głównym, na którym nie brakuje rzemieślników i handlarzy codziennie wystawiających swoje towary.
Przez chwilę milczała ze skupieniem przesuwając spojrzeniem za splotami, które pozwoliło jej wykryć rzucone zaklęcie. Skupiała się, chociaż rozlało się w niej mimowolne zadowolenie. Przesunęła tęczówki w stronę okiennic, przesuwając je niżej w kierunku fundamentów. Brwi zeszły się do siebie odrobinę. Były za daleko. Wróciła spojrzeniem do bramy, którą zlustrowała uważnie zawieszając je na ornamentach na dłużej.
- Bramę obejmują Śmichy-Chichy. - lewą dłoń uniosła wskazując na ornamenty. - Jeśli oczywiście - dodała to słowo uprzejmościowo, jej zgłosek nie barwiła niepewność - rozpoznaje sprawę właściwie tam znajdują się fiolki za to odpowiadające, na to wskazują też sploty. - przeniosła tęczówki dalej, na ścieżkę. - Drogi do domu strzeże Zawierucha. Nie jestem w stanie określić, czy ciągnie się tylko do niego, czy i w jego wnętrzu. Jeśli uda nam się wejść na posesję bez użycia bramy winniśmy ominąć pierwsze. Zawierucha jednak uruchomi się automatycznie kiedy znajdziemy się na terenie który obejmuje. - snuła nie odsuwając spojrzenia na żadne ze swoich towarzyszy. - Ogrodzenie nosi na sobie ślady splotów magii, ale nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić co zostało nim objęte. Prawdopodobnie coś o podłożu gemoancyjnym. - zastanowiła się. - Czy panna Pomfrey wspominała o niemożliwości teleportacji na tym terenie? - zapytała przesuwając tęczówki na Elvirę. - Możliwe, że owe sploty odpowiadają właśnie za to. - zerknęła ponownie w kierunku budynku jakby chcąc upewnić się co do wcześniejszego wrażenia. - Na samym domu też zdają się być zabezpieczenia, jesteśmy jednak za daleko, bym mogła określić je właściwie. - zakończyła opuszczając rękę z trzymaną różdżką. Przesuwając w końcu spojrzeniem po obecnych mężczyznach i jasnowłosej kobiecie. - Dostrzegam kilka możliwych rozwiązań. Możemy zrobić włam w ogrodzeniu - licząc oczywiście, że szczęście nam dopisuje a na samym ogrodzeniu istotnie nie znajduje się nic mogącego nas zranić - możemy też podjąć się rozbrojenia pierwszego z zabezpieczeń ciążących na bramie. - zerknęła znów ku niej. - Teleportacja poza nią jawi mi się jako niebezpieczna i niepewna opcja w tym momencie. Z tym, co okala ścieżkę możemy poradzić sobie na więcej niż jeden sposób. Jeśli uda nam się wystosować trwałe połączenie z domem - może lina, coś za czym będziemy mogli podążać nie poddając się iluzji - dostaniemy się przed dom bez konieczności rozbrajania zabezpieczenia. - zauważyła a może zaproponowała bardziej. - Oczywiście, to tylko moje tezy, nie mam wielkiego doświadczenia jeśli idzie o - jej głos zawisł na chwilę - tego typu działania. Panno Multon, Panowie, wierzę że prowadzeni doświadczeniem wskażecie najwłaściwszą drogę. - zakończyła, nie podejmując się natychmiastowej próby ściągnięcia zabezpieczeń, gotowa podporządkować się Elvirze, która zebrała ich tutaj. Popełniła już wcześniej błąd, poszła nieprzygotowana, samotnie nie spodziewając się spotkać w ogródku mężczyzny którego chciała spotkać akromantuli. Musiała się oddalić, niwecząc bezpowrotnie możliwość uświadomienia mu, po której stanąć powinien stronie. Tym razem, nie zamierzała tego robić. Działać z pośpiechem - choć wiedziała, że czas zawsze miał swoją cenę.
- Bramę obejmują Śmichy-Chichy. - lewą dłoń uniosła wskazując na ornamenty. - Jeśli oczywiście - dodała to słowo uprzejmościowo, jej zgłosek nie barwiła niepewność - rozpoznaje sprawę właściwie tam znajdują się fiolki za to odpowiadające, na to wskazują też sploty. - przeniosła tęczówki dalej, na ścieżkę. - Drogi do domu strzeże Zawierucha. Nie jestem w stanie określić, czy ciągnie się tylko do niego, czy i w jego wnętrzu. Jeśli uda nam się wejść na posesję bez użycia bramy winniśmy ominąć pierwsze. Zawierucha jednak uruchomi się automatycznie kiedy znajdziemy się na terenie który obejmuje. - snuła nie odsuwając spojrzenia na żadne ze swoich towarzyszy. - Ogrodzenie nosi na sobie ślady splotów magii, ale nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić co zostało nim objęte. Prawdopodobnie coś o podłożu gemoancyjnym. - zastanowiła się. - Czy panna Pomfrey wspominała o niemożliwości teleportacji na tym terenie? - zapytała przesuwając tęczówki na Elvirę. - Możliwe, że owe sploty odpowiadają właśnie za to. - zerknęła ponownie w kierunku budynku jakby chcąc upewnić się co do wcześniejszego wrażenia. - Na samym domu też zdają się być zabezpieczenia, jesteśmy jednak za daleko, bym mogła określić je właściwie. - zakończyła opuszczając rękę z trzymaną różdżką. Przesuwając w końcu spojrzeniem po obecnych mężczyznach i jasnowłosej kobiecie. - Dostrzegam kilka możliwych rozwiązań. Możemy zrobić włam w ogrodzeniu - licząc oczywiście, że szczęście nam dopisuje a na samym ogrodzeniu istotnie nie znajduje się nic mogącego nas zranić - możemy też podjąć się rozbrojenia pierwszego z zabezpieczeń ciążących na bramie. - zerknęła znów ku niej. - Teleportacja poza nią jawi mi się jako niebezpieczna i niepewna opcja w tym momencie. Z tym, co okala ścieżkę możemy poradzić sobie na więcej niż jeden sposób. Jeśli uda nam się wystosować trwałe połączenie z domem - może lina, coś za czym będziemy mogli podążać nie poddając się iluzji - dostaniemy się przed dom bez konieczności rozbrajania zabezpieczenia. - zauważyła a może zaproponowała bardziej. - Oczywiście, to tylko moje tezy, nie mam wielkiego doświadczenia jeśli idzie o - jej głos zawisł na chwilę - tego typu działania. Panno Multon, Panowie, wierzę że prowadzeni doświadczeniem wskażecie najwłaściwszą drogę. - zakończyła, nie podejmując się natychmiastowej próby ściągnięcia zabezpieczeń, gotowa podporządkować się Elvirze, która zebrała ich tutaj. Popełniła już wcześniej błąd, poszła nieprzygotowana, samotnie nie spodziewając się spotkać w ogródku mężczyzny którego chciała spotkać akromantuli. Musiała się oddalić, niwecząc bezpowrotnie możliwość uświadomienia mu, po której stanąć powinien stronie. Tym razem, nie zamierzała tego robić. Działać z pośpiechem - choć wiedziała, że czas zawsze miał swoją cenę.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- W żadnym wypadku nie miałem w zamiarze cię obrazić. Po prostu wyraziłem swoje zadowolenie z twojej obecności...w znany mi niezbyt obyty sposób. - odparł lekko rozbawiony patrząc na Melisande.
Burke’owie byli znani z tego, że jak na szlachtę byli gburowaci i czasami nie potrafili się zachować lub po prostu mieli w nosie te wszystkie zasady dobrego zachowania.
Skoro już wszyscy ci, którzy mieli się zjawić, byli na miejscu, nie pozostawało im nic innego jak tylko wziąć się do pracy. W końcu po to tu się zebrali, mieli zadanie do wykonania i nie brali pod uwagę odejścia stąd z pustymi rękami. Spokojnym krokiem ruszył za resztą, zamykając ten niecodzienny pochód, jednocześnie słuchając uważnie słów panny Multon. Chociaż jego zmarła małżonka z racji swoich umiejętności związanych z eliksirami, poruszała się w towarzystwie wielu alchemików nigdy wcześniej nie słyszał tego nazwiska. Nie przypominał sobie aby Charlotta kiedykolwiek o nim wspominała, zaczął się więc zastanawiać czy na pewno był taki znany, czy po prostu on, Xavier, wykazał się kiedyś ignorancją i nie słuchał Lottie.
Kiedy zatrzymali się przed bramą starał się dostrzec cokolwiek podejrzanego w oddalonym domu, ale niestety aż tak orlego wzroku nie posiadał. Widząc, że jego towarzysze próbują własnych sił w celu zdobycia wiedzy na temat zabezpieczeń nałożonych na domostwo i jego okolice, dał im działać, jednocześnie będąc gotowym pomóc jeśli będzie to potrzebne.
Tak w każdym razie myślał, do momentu kiedy przed jego oczyma coś mu błysnęło, a on znów znalazł się znów na pokładzie tonącego statku. W jednej sekundzie jego serce zaczęło walić jak młotem, a poczucie zagrożenia i przerażenia związanego z wizją zatonięcia, sprawiło, że jego oddech przyspieszył. Nie łapał powietrza chełstami, jednak nie mając pojęcia jak w jednej sekundzie znalazł się na pokładzie statku, na którym już wcześniej był. Nie było jednak opcji aby znów znalazł się w świecie wspomnień tak jak wcześniej. Jego towarzysze zniknęli i został kompletnie sam, nie mając bladego pojęcia co robić dalej, a to potęgowało jego strach. Nigdy wcześniej nie bał się utonąć, w zasadzie nawet nie wiedział czego mógłby się bać, ale od tamtego felernego wieczora w bibliotece, samo myślenie o utonięciu wywoływało u niego dreszcze. W tym momencie to zagrożenie było realne, bo statek zaczynał iść na dno, a on razem z nim.
Kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego co działo się na około niego, nie słyszał słów Melisande na temat zabezpieczeń nałożonych na dom. Stał za nimi gapiąc się w przestrzeń pustym wzrokiem i mogłoby się wydawać, że po prostu się na coś zapatrzył, gdyby nie fakt przyspieszonego oddechu.
Burke’owie byli znani z tego, że jak na szlachtę byli gburowaci i czasami nie potrafili się zachować lub po prostu mieli w nosie te wszystkie zasady dobrego zachowania.
Skoro już wszyscy ci, którzy mieli się zjawić, byli na miejscu, nie pozostawało im nic innego jak tylko wziąć się do pracy. W końcu po to tu się zebrali, mieli zadanie do wykonania i nie brali pod uwagę odejścia stąd z pustymi rękami. Spokojnym krokiem ruszył za resztą, zamykając ten niecodzienny pochód, jednocześnie słuchając uważnie słów panny Multon. Chociaż jego zmarła małżonka z racji swoich umiejętności związanych z eliksirami, poruszała się w towarzystwie wielu alchemików nigdy wcześniej nie słyszał tego nazwiska. Nie przypominał sobie aby Charlotta kiedykolwiek o nim wspominała, zaczął się więc zastanawiać czy na pewno był taki znany, czy po prostu on, Xavier, wykazał się kiedyś ignorancją i nie słuchał Lottie.
Kiedy zatrzymali się przed bramą starał się dostrzec cokolwiek podejrzanego w oddalonym domu, ale niestety aż tak orlego wzroku nie posiadał. Widząc, że jego towarzysze próbują własnych sił w celu zdobycia wiedzy na temat zabezpieczeń nałożonych na domostwo i jego okolice, dał im działać, jednocześnie będąc gotowym pomóc jeśli będzie to potrzebne.
Tak w każdym razie myślał, do momentu kiedy przed jego oczyma coś mu błysnęło, a on znów znalazł się znów na pokładzie tonącego statku. W jednej sekundzie jego serce zaczęło walić jak młotem, a poczucie zagrożenia i przerażenia związanego z wizją zatonięcia, sprawiło, że jego oddech przyspieszył. Nie łapał powietrza chełstami, jednak nie mając pojęcia jak w jednej sekundzie znalazł się na pokładzie statku, na którym już wcześniej był. Nie było jednak opcji aby znów znalazł się w świecie wspomnień tak jak wcześniej. Jego towarzysze zniknęli i został kompletnie sam, nie mając bladego pojęcia co robić dalej, a to potęgowało jego strach. Nigdy wcześniej nie bał się utonąć, w zasadzie nawet nie wiedział czego mógłby się bać, ale od tamtego felernego wieczora w bibliotece, samo myślenie o utonięciu wywoływało u niego dreszcze. W tym momencie to zagrożenie było realne, bo statek zaczynał iść na dno, a on razem z nim.
Kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego co działo się na około niego, nie słyszał słów Melisande na temat zabezpieczeń nałożonych na dom. Stał za nimi gapiąc się w przestrzeń pustym wzrokiem i mogłoby się wydawać, że po prostu się na coś zapatrzył, gdyby nie fakt przyspieszonego oddechu.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Xavier był jej stałym sojusznikiem, towarzyszem zarówno podczas walki jak i podczas rozpracowywania tajemnic - Melisande zdążyła poznać na festiwalu, miała o niej dobre, choć ostrożne mniemanie. Dowiedziała się o niej więcej po tamtym dniu, czuła potrzebę uzupełnienia luk informacyjnych, wiedziała już więc, że jest nie tylko żoną Rycerza Walpurgii, ale i siostrą Tristana Rosiera. Z tego powodu zależało jej na wywarciu na kobiecie jak najlepszego wrażenia. Efrem pozostawał zagadką. Choć jego maniera gestów i słów przywodziła na myśl kogoś pompatycznego, nauczyła się już nie oceniać całości obrazu po pozorach. Przede wszystkim był inteligentnym czarodziejem, na co wskazywały opinia wśród znanych jej ludzi oraz jego ścieżka kariery. Gotowość do podjęcia niespodziewanych wyzwań również stawiała go w godnym świetle; być może za niedługi czas przyjdzie jej walczyć także u jego boku. Walczyć lub planować. W głębi serca nadal wszak była przekonana, że należne jej miejsce przy stole zwolenników Czarnego Pana z czasem - i odpowiednim wysiłkiem - zostanie jej zwrócone.
- Thorne miał opinię człowieka skrytego i ostrożnego. Byłabym skłonna sądzić, że nie pozostawiał bezpieczeństwa swoich badań przypadkowi, ale dopóki nie wejdziemy do jego domu i nie przekonamy go ostatecznie do naszej sprawy nie sposób ocenić, czy wśród jego prac nie znajdują się takie, których jawność mogłaby mieć wątpliwy efekt - przyznała powoli na zadane przez Efrema pytanie, a potem zwróciła się w kierunku Melisande. Wszyscy próbowali swoich sił w odsłonięciu więzów magii od bramy po kamienne schody posesji. Im więcej osób się tego podejmowała tym większa była szansa, że niczego nie przeoczą. Sama nie była w pełni zadowolona ze swoich mętnych wniosków, ale nie miała znacznego doświadczenia w klątwołamaniu. Liczyła na Xaviera, lecz największym zaskoczeniem okazała się dla niej właśnie niepozorna czarownica. - Myślę, że powinnam pozazdrościć lady skrupulatności - powiedziała z rzeczywistym podziwem, uśmiechając się kątem ust nim z zastanowieniem przytknęła palec do dolnej wargi. - Proponowane przez lady pomysły są słuszne w scenariuszu, w którym będziemy zmuszeni obejść się bez rozbrajania zabezpieczeń. Nie przypominam sobie, by Pomfrey wspominała o blokadzie teleportacyjnej, ale jest to zabezpieczenie na tyle powszechne, że głupotą byłoby je pominąć. - urwała, zasępiła się, ale powstrzymała westchnienie zanim mogłoby znaleźć sobie drogę do jej ust. To nie był czas na użalanie się, sprowadziła tutaj grupę silnych czarodziejów właśnie po to, by cofać się w sytuacjach, które przekraczały jej kompetencje. Obserwować ich przy pracy, wspomagać ich i, ostatecznie, zakończyć zadanie sukcesem. Thorne był im potrzebny, potrzebna była im też wdzięczność każdego czystokrwistego rodu, który otwarcie nie opowiedział się za zdradą. - Nie wydaje mi się, bym była w stanie samodzielnie rozbroić Zawieruchę i Śmichy-Chichy. Do tej pory eksperymentowałam wyłącznie z zabezpieczeniami podstawowymi. To nie jest okazja do eksperymentów. Czy ktokolwiek z was parał się już ogólnie pojętym klątwołamaniem? - odwróciła się, rozejrzała.
To wystarczyło, by jej uwagę przykuło niejasne zachowanie Xaviera. Znała go na tyle by wiedzieć, że nie stanąłby w tyle, by milczeć i w pełni oddać decyzyjność. Był z nich najstarszy, najbardziej doświadczony, a jednak dziś nie wydawał się sobą. Wykonała powolny krok w jego stronę, swoim wymownym milczeniem przyciągając zapewne uwagę Melisande i Efrema.
- Lordzie Burke? Czy wszystko w porządku? - Z bliska miała szansę dostrzec, że jego spojrzenie, choć utkwione w rezydencji, było szkliste i puste. Hiperwentylował, a łapiąc go za nadgarstek rozpoznała również przyspieszony puls. - Szlag - mruknęła pod nosem. - Clavum - szepnęła z różdżką w dłoni przytkniętą do jego przedramienia; najprostsze i najmniej inwazyjne zaklęcie, które znała, a które mogło przywołać go do rzeczywistości.
- Thorne miał opinię człowieka skrytego i ostrożnego. Byłabym skłonna sądzić, że nie pozostawiał bezpieczeństwa swoich badań przypadkowi, ale dopóki nie wejdziemy do jego domu i nie przekonamy go ostatecznie do naszej sprawy nie sposób ocenić, czy wśród jego prac nie znajdują się takie, których jawność mogłaby mieć wątpliwy efekt - przyznała powoli na zadane przez Efrema pytanie, a potem zwróciła się w kierunku Melisande. Wszyscy próbowali swoich sił w odsłonięciu więzów magii od bramy po kamienne schody posesji. Im więcej osób się tego podejmowała tym większa była szansa, że niczego nie przeoczą. Sama nie była w pełni zadowolona ze swoich mętnych wniosków, ale nie miała znacznego doświadczenia w klątwołamaniu. Liczyła na Xaviera, lecz największym zaskoczeniem okazała się dla niej właśnie niepozorna czarownica. - Myślę, że powinnam pozazdrościć lady skrupulatności - powiedziała z rzeczywistym podziwem, uśmiechając się kątem ust nim z zastanowieniem przytknęła palec do dolnej wargi. - Proponowane przez lady pomysły są słuszne w scenariuszu, w którym będziemy zmuszeni obejść się bez rozbrajania zabezpieczeń. Nie przypominam sobie, by Pomfrey wspominała o blokadzie teleportacyjnej, ale jest to zabezpieczenie na tyle powszechne, że głupotą byłoby je pominąć. - urwała, zasępiła się, ale powstrzymała westchnienie zanim mogłoby znaleźć sobie drogę do jej ust. To nie był czas na użalanie się, sprowadziła tutaj grupę silnych czarodziejów właśnie po to, by cofać się w sytuacjach, które przekraczały jej kompetencje. Obserwować ich przy pracy, wspomagać ich i, ostatecznie, zakończyć zadanie sukcesem. Thorne był im potrzebny, potrzebna była im też wdzięczność każdego czystokrwistego rodu, który otwarcie nie opowiedział się za zdradą. - Nie wydaje mi się, bym była w stanie samodzielnie rozbroić Zawieruchę i Śmichy-Chichy. Do tej pory eksperymentowałam wyłącznie z zabezpieczeniami podstawowymi. To nie jest okazja do eksperymentów. Czy ktokolwiek z was parał się już ogólnie pojętym klątwołamaniem? - odwróciła się, rozejrzała.
To wystarczyło, by jej uwagę przykuło niejasne zachowanie Xaviera. Znała go na tyle by wiedzieć, że nie stanąłby w tyle, by milczeć i w pełni oddać decyzyjność. Był z nich najstarszy, najbardziej doświadczony, a jednak dziś nie wydawał się sobą. Wykonała powolny krok w jego stronę, swoim wymownym milczeniem przyciągając zapewne uwagę Melisande i Efrema.
- Lordzie Burke? Czy wszystko w porządku? - Z bliska miała szansę dostrzec, że jego spojrzenie, choć utkwione w rezydencji, było szkliste i puste. Hiperwentylował, a łapiąc go za nadgarstek rozpoznała również przyspieszony puls. - Szlag - mruknęła pod nosem. - Clavum - szepnęła z różdżką w dłoni przytkniętą do jego przedramienia; najprostsze i najmniej inwazyjne zaklęcie, które znała, a które mogło przywołać go do rzeczywistości.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
- Oh, proszę się nie martwić panno Multon, Thorn będzie współpracował. - orzekła bez wątpliwości, a może że znajomą dla siebie (czy też dla jej krwi) pewnością, niezmąconą nawet odrobiną niepewności. Przyszli tutaj, by uzyskać od niego odpowiedzi i nie zamierzali bez nich wrócić. - Wybierze tylko sposób w który tej współpracy się podejmie. - dodała uprzejmie poświęcając dłużą chwilę na kontemplację wyników zaklęcia, które rzuciła. Zmarszczyła odrobinę brwi w zastanowieniu. Przesunęła tęczówki na Elvire - nadmierna grzeczność a może raczej pochlebstwa były w tym momencie niepotrzebne jak sądziła. Potaknęła ostrożnie głową na padające z jej ust słowa. Pomfrey mogła o nich nie wspomnieć, ale czy wspomniała też konkretnie o tych? Chyba nie, skoro rozpoznawali je przy pomocy własnych zaklęć.
- Nie. - odpowiedziała krótko, jej rola tutaj - jeśli jakaś głównie miała być dyplomatyczna jak sądziła. Nie łamaniu klątw nie znała się wcale. - Ale pozwolę sobie stwierdzić, że zabezpieczeń nie powinno stawiać się w jednym szeregu z samym klątwami. To dwie różne formy magii opierające swoje fundamenty na innych zmiennych. Co za tym idzie, biegły łamacz klątw niekoniecznie będzie w stanie poradzić sobie z zabezpieczeniem i odwrotnie. Wierzę, że przy dopisującym szczęściu mogłabym uporać się z tymi. - przyznała mało skromnie, choć niechętnie angażując w całość sprawy szczęście samo w sobie. - Niemniej, możliwe że rozsądniejszym wyjściem na ten moment jest porzucenie prób rozbrajania któregokolwiek, skoro same w sobie nie są zbytnio szkodliwe, jeśli wiedzieć jak je obejść. - przesunęła tęczówkami po znajdujących się obok towarzyszach. - Naszła mnie jeszcze jedna myśl - moglibyśmy wykonać przejście przy pomocy Porta creare, a następnie prosto od nich sięgnąć po Ascendio, z dobrze obranym kierunkiem przyciągnąć się przy pomocy magii zaraz pod wejście. Ale nie dalej. Przy samym ganku będziemy musieli ponownie podjąć się rozpatrzenia pułapek, jeśli nie chcemy paść ich ofiarą. Winniśmy zakładać że im bliżej samego celu tym mocniej dotkliwe w swych skutkach… - umilkła przesuwając tęczówki na Xaviera, milknąc, unosząc brwi w niezrozumieniu. - Xavier? - postanowiła pytanie, to nie był czas na śnicie na jawie. To miejsce tak na niego zadziałało, czy coś innego? Rozejrzała się wokół z niepokojem podczas gdy Elvira ruszyła do szlachetnie urodzenego Burka. Zbyt długo stali już pod tymi wejściem, jeśli miasto nie było pogrążone we śnie, albo jeśli znajdzie się tu ktoś jeszcze z pewnością zwróci uwagę. - Pozwolę sobie zacząć, panno Multon. Coś mu dolega? - orzekła więc, rzucając jeszcze jedno spojrzenie ku Xavierowi, nie była w stanie mu pomóc. Ostatni z przedstawionych planów wydawał jej się najrozsądniejszy - nawet jeśli Xavier potrafił cokolwiek rozbroić to nie był w stanie zrobić tego w tej chwili. Poczekała jednak na zgodę od Elviry, który zdawała się brać odpowiedzialność za całe przedsięwzięcie nim przesunęła od głównej bramy, tak by stanąć obok niej, spoglądając jeszcze raz w górę, wyliczając ile kroków wystarczy by zaklęcie, po które zamierzała sięgnąć nie naruszyło zabezpieczenia samego w sobie. Tyle powinno. Dostatecznie daleko od wejścia, a jednocześnie przy pomocy zaklęcia nadal mogli wyznaczyć linię prostą i przemknąć przez uruchomione zabezpieczenie. Uniosła różdżkę. - Porta creare. - wypowiedziała, zataczając różdżką w charakterystycznym geście którego nie wypleniły z niej ani guwernantki ani nauczyciele w francuskiej szkole.
| próbuję zrobić przejście w ogrodzeniu z daleka od głównego wejścia by nie ruszyć smiechów-chichów o ile to możliwe, ST 65
- Nie. - odpowiedziała krótko, jej rola tutaj - jeśli jakaś głównie miała być dyplomatyczna jak sądziła. Nie łamaniu klątw nie znała się wcale. - Ale pozwolę sobie stwierdzić, że zabezpieczeń nie powinno stawiać się w jednym szeregu z samym klątwami. To dwie różne formy magii opierające swoje fundamenty na innych zmiennych. Co za tym idzie, biegły łamacz klątw niekoniecznie będzie w stanie poradzić sobie z zabezpieczeniem i odwrotnie. Wierzę, że przy dopisującym szczęściu mogłabym uporać się z tymi. - przyznała mało skromnie, choć niechętnie angażując w całość sprawy szczęście samo w sobie. - Niemniej, możliwe że rozsądniejszym wyjściem na ten moment jest porzucenie prób rozbrajania któregokolwiek, skoro same w sobie nie są zbytnio szkodliwe, jeśli wiedzieć jak je obejść. - przesunęła tęczówkami po znajdujących się obok towarzyszach. - Naszła mnie jeszcze jedna myśl - moglibyśmy wykonać przejście przy pomocy Porta creare, a następnie prosto od nich sięgnąć po Ascendio, z dobrze obranym kierunkiem przyciągnąć się przy pomocy magii zaraz pod wejście. Ale nie dalej. Przy samym ganku będziemy musieli ponownie podjąć się rozpatrzenia pułapek, jeśli nie chcemy paść ich ofiarą. Winniśmy zakładać że im bliżej samego celu tym mocniej dotkliwe w swych skutkach… - umilkła przesuwając tęczówki na Xaviera, milknąc, unosząc brwi w niezrozumieniu. - Xavier? - postanowiła pytanie, to nie był czas na śnicie na jawie. To miejsce tak na niego zadziałało, czy coś innego? Rozejrzała się wokół z niepokojem podczas gdy Elvira ruszyła do szlachetnie urodzenego Burka. Zbyt długo stali już pod tymi wejściem, jeśli miasto nie było pogrążone we śnie, albo jeśli znajdzie się tu ktoś jeszcze z pewnością zwróci uwagę. - Pozwolę sobie zacząć, panno Multon. Coś mu dolega? - orzekła więc, rzucając jeszcze jedno spojrzenie ku Xavierowi, nie była w stanie mu pomóc. Ostatni z przedstawionych planów wydawał jej się najrozsądniejszy - nawet jeśli Xavier potrafił cokolwiek rozbroić to nie był w stanie zrobić tego w tej chwili. Poczekała jednak na zgodę od Elviry, który zdawała się brać odpowiedzialność za całe przedsięwzięcie nim przesunęła od głównej bramy, tak by stanąć obok niej, spoglądając jeszcze raz w górę, wyliczając ile kroków wystarczy by zaklęcie, po które zamierzała sięgnąć nie naruszyło zabezpieczenia samego w sobie. Tyle powinno. Dostatecznie daleko od wejścia, a jednocześnie przy pomocy zaklęcia nadal mogli wyznaczyć linię prostą i przemknąć przez uruchomione zabezpieczenie. Uniosła różdżkę. - Porta creare. - wypowiedziała, zataczając różdżką w charakterystycznym geście którego nie wypleniły z niej ani guwernantki ani nauczyciele w francuskiej szkole.
| próbuję zrobić przejście w ogrodzeniu z daleka od głównego wejścia by nie ruszyć smiechów-chichów o ile to możliwe, ST 65
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Melisande Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Z każdą sekundą wizja zbliżającej się śmierci była coraz wyraźniejsza, a w jego głowie kotłowały się setki myśli naraz. Nie miał pojęcia jak mógłby z tego wszystkiego uciec, jak mógłby sobie poradzić w tej sytuacji, zwłaszcza, że wychodziło na to, że nie mógł się również ruszać. Nie należał do osób, które szybko się poddawały, zawsze walczył do końca, nie ważne o co by nie chodziło, ale w tym momencie po prostu nie mógł nic zrobić i powoli zaczął się godzić w tym, że za moment pożegna się z życiem.
I w tym momencie poczuł nieprzyjemne ukłucie i w jednej sekundzie znów znalazł się w miasteczku Appleby. Zamrugał szybko i potrzebował chwili by zrozumieć co się przed momentem wydarzyło. Czyżby to były kolejne dziwne skutki uboczne jego wyprawy do wymiaru wspomnień? Jeśli tak były zdecydowanie mało przyjemne, już wolał te dziwne czarne żyły, które pojawiły się na jego dłoniach podczas ostatniego spotkania rodzinnego. Były jedynie irytujące i nie wyglądały za ciekawie, ale wiedział już, że nie są żadnym zagrożeniem. Taka sytuacja jednak zdarzyła mu się pierwszy raz i już wiedział, że nie w żadnym wypadku nigdy się do tego nie przyzwyczai.
Dopiero po chwili zauważył, że panna Multon wpatruje się w niego intensywnie.
- Proszę wybaczyć moje zachowanie… - odezwał się po chwili dopiero teraz czując jak bardzo zaschło mu w ustach – Już wszystko w porządku i zapewniam, że to się więcej nie powtórzy, dziękuję panno Multon za otrzeźwienie. - dodał patrząc na kobietę, a kącik jego ust drgnął nieznacznie ku górze.
Co prawda nie miał do końca pewności, że sytuacja się nie powtórzy, jednak miał taką nadzieję. Kiedy ostatnio przydarzały mu się takie rzeczy, występowały jedynie raz dziennie, podejrzewał więc, że i na dzisiaj to był koniec dziwny skutków ubocznych.
Przeniósł wzrok na resztę zgromadzonych. Kuzyna już działała w celu dostania się na teren posiadłości, a do niego dotarło w tym momencie, że musiało go dużo ominąć kiedy dał się porwać wspomnieniom czy jakkolwiek to nazwać.
- Na jakim jesteśmy etapie? - spytał spokojnie podchodząc do Melisande przyglądając się jej poczynaniom.
I w tym momencie poczuł nieprzyjemne ukłucie i w jednej sekundzie znów znalazł się w miasteczku Appleby. Zamrugał szybko i potrzebował chwili by zrozumieć co się przed momentem wydarzyło. Czyżby to były kolejne dziwne skutki uboczne jego wyprawy do wymiaru wspomnień? Jeśli tak były zdecydowanie mało przyjemne, już wolał te dziwne czarne żyły, które pojawiły się na jego dłoniach podczas ostatniego spotkania rodzinnego. Były jedynie irytujące i nie wyglądały za ciekawie, ale wiedział już, że nie są żadnym zagrożeniem. Taka sytuacja jednak zdarzyła mu się pierwszy raz i już wiedział, że nie w żadnym wypadku nigdy się do tego nie przyzwyczai.
Dopiero po chwili zauważył, że panna Multon wpatruje się w niego intensywnie.
- Proszę wybaczyć moje zachowanie… - odezwał się po chwili dopiero teraz czując jak bardzo zaschło mu w ustach – Już wszystko w porządku i zapewniam, że to się więcej nie powtórzy, dziękuję panno Multon za otrzeźwienie. - dodał patrząc na kobietę, a kącik jego ust drgnął nieznacznie ku górze.
Co prawda nie miał do końca pewności, że sytuacja się nie powtórzy, jednak miał taką nadzieję. Kiedy ostatnio przydarzały mu się takie rzeczy, występowały jedynie raz dziennie, podejrzewał więc, że i na dzisiaj to był koniec dziwny skutków ubocznych.
Przeniósł wzrok na resztę zgromadzonych. Kuzyna już działała w celu dostania się na teren posiadłości, a do niego dotarło w tym momencie, że musiało go dużo ominąć kiedy dał się porwać wspomnieniom czy jakkolwiek to nazwać.
- Na jakim jesteśmy etapie? - spytał spokojnie podchodząc do Melisande przyglądając się jej poczynaniom.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Przytaknęła Melisande skinieniem głowy, a kącik jej ust drgnął w ironicznym grymasie. Istotnie, Thorne'owi przyjdzie zapewne co najwyżej wybrać sposób, w jaki podejmie się z nimi współpracy, gdyż nie zamierzali nadal pozwalać na to, by kiwał się jak chorągiewka, zwłaszcza w obliczu niedawnych tragedii, które odebrały im wielu dobrych alchemików, naukowców i specjalistów. Pewność z jaką wspomniała o tym Melisande rozwiała jakiekolwiek wątpliwości, że kobieta - lady - okaże się zbyt słaba i wrażliwa, by poradzić sobie z ewentualnością krwawszego scenariusza. To Elvirę satysfakcjonowało. Lubiła otaczać się silnymi kobietami.
- Rozumiem. - Skrzyżowała ramiona na piersi, skrobiąc paznokciami po własnych ramionach; pewnie uszkodziłaby je do krwi, gdyby nie gruby materiał szaty. Nadal nie lubiła, gdy wytykano jej błędy, ale miała już dość samokontroli, by potrafić dostrzec, kiedy takie uwagi były dla niej korzystne. Ostatecznie, tygodnie od przystąpienia do wojny spędzała przede wszystkim na uczeniu się. Kobiet i tak słuchało się przyjemniej niż mężczyzn. - Czy jest więc szansa, że zna lady jakiegoś zaufanego... klątwołamacza? - Nie mogła powstrzymać się przed pytaniem. W pierwszej kolejności nasuwał się Drew, ale nie była przekonana, czy chce już wysuwać mu się przed różdżkę z tak olbrzymią słabością, gdy ich przyjaźń dopiero sklejała się z kruchych i potłuczonych fragmentów.
Nieco nieobecnym wzrokiem przyjrzała się bramie, a potem z westchnieniem rozplotła ramiona.
- To dobry pomysł. Nie pozostaje nam nic innego, a czas ucieka. Nadal nie mamy pewności, czy na kogoś z zewnątrz magia tego miejsca nie wpłynie destrukcyjnie, nie powinniśmy zwlekać długo i przekonywać się o tym na własnej skórze - Dziwaczne zachowanie Xaviera mogło zresztą sugerować zaczątek zaburzeń świadomości.
Dlatego wzięła je zupełnie na poważnie, stając blisko i po krótkim impulsie bólowym, które mógł lub nie mógł wytrącić go z marazmu, już unosiła różdżkę, by poświecić mu Lumos w oczy. To zwykle zwracało uwagę, jeżeli stupor był efektem wyłącznie psychologicznym.
- To dobrze. Przez chwilę mnie lord zaniepokoił - powiedziała cicho, a potem skinęła głową, jakby sama do siebie. Melisande już pracowała nad murem, a oni nie mieli czasu do stracenia. - Uznałyśmy zdjęcie części pułapek za grę niewartą świeczki. Lady utworzyła nam przejście poza bramą, pod drzwi wejściowe dostaniemy się z pomocą Ascendio. Co jest dalej przekonamy się tam, niech nikt nie dotyka klamki ani nie przekracza progu, powinniśmy teleportować się na ścieżkę przed schodami - oceniła na oko, a potem uśmiechnęła się lekko do Melisande, uznając jej zaklęcie za dobrą robotę.
Sama oplotła już palce wokół różdżki, decydując się wyjść przed resztę, rzucić zaklęcie jako pierwsza. Mogła tylko liczyć na to, że założenia Melisande nie okażą się nazbyt optymistyczne.
- Ascendio
chcę się przenieść pod drzwi omijając ogród, niebezpośrednio na próg/wycieraczkę, ale dwa kroki przed nie
- Rozumiem. - Skrzyżowała ramiona na piersi, skrobiąc paznokciami po własnych ramionach; pewnie uszkodziłaby je do krwi, gdyby nie gruby materiał szaty. Nadal nie lubiła, gdy wytykano jej błędy, ale miała już dość samokontroli, by potrafić dostrzec, kiedy takie uwagi były dla niej korzystne. Ostatecznie, tygodnie od przystąpienia do wojny spędzała przede wszystkim na uczeniu się. Kobiet i tak słuchało się przyjemniej niż mężczyzn. - Czy jest więc szansa, że zna lady jakiegoś zaufanego... klątwołamacza? - Nie mogła powstrzymać się przed pytaniem. W pierwszej kolejności nasuwał się Drew, ale nie była przekonana, czy chce już wysuwać mu się przed różdżkę z tak olbrzymią słabością, gdy ich przyjaźń dopiero sklejała się z kruchych i potłuczonych fragmentów.
Nieco nieobecnym wzrokiem przyjrzała się bramie, a potem z westchnieniem rozplotła ramiona.
- To dobry pomysł. Nie pozostaje nam nic innego, a czas ucieka. Nadal nie mamy pewności, czy na kogoś z zewnątrz magia tego miejsca nie wpłynie destrukcyjnie, nie powinniśmy zwlekać długo i przekonywać się o tym na własnej skórze - Dziwaczne zachowanie Xaviera mogło zresztą sugerować zaczątek zaburzeń świadomości.
Dlatego wzięła je zupełnie na poważnie, stając blisko i po krótkim impulsie bólowym, które mógł lub nie mógł wytrącić go z marazmu, już unosiła różdżkę, by poświecić mu Lumos w oczy. To zwykle zwracało uwagę, jeżeli stupor był efektem wyłącznie psychologicznym.
- To dobrze. Przez chwilę mnie lord zaniepokoił - powiedziała cicho, a potem skinęła głową, jakby sama do siebie. Melisande już pracowała nad murem, a oni nie mieli czasu do stracenia. - Uznałyśmy zdjęcie części pułapek za grę niewartą świeczki. Lady utworzyła nam przejście poza bramą, pod drzwi wejściowe dostaniemy się z pomocą Ascendio. Co jest dalej przekonamy się tam, niech nikt nie dotyka klamki ani nie przekracza progu, powinniśmy teleportować się na ścieżkę przed schodami - oceniła na oko, a potem uśmiechnęła się lekko do Melisande, uznając jej zaklęcie za dobrą robotę.
Sama oplotła już palce wokół różdżki, decydując się wyjść przed resztę, rzucić zaklęcie jako pierwsza. Mogła tylko liczyć na to, że założenia Melisande nie okażą się nazbyt optymistyczne.
- Ascendio
chcę się przenieść pod drzwi omijając ogród, niebezpośrednio na próg/wycieraczkę, ale dwa kroki przed nie
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Nie było sensu zastanawiać się czy zamartwiać - mężczyzna do którego zmierzali miał z nimi współpracować. Najlepiej wyjaśnić sytuację i jasno opowiedzieć się po konkretnej stronie i ich zadaniem dzisiaj było uzyskanie właśnie tego. W przypadku odmowy konsewkecje poniesie sam alchemik, a finalny wynik mógł być tylko jeden.
- Nie miałam potrzeby by korzystać z usług jakiegoś wcześniej. - powiedziała zgodnie z prawdą. - Ale mogę zapytać Manannana. - przyznała ze spokojem, miał wiele kontaktów - z pewnością znał też klątwołamaczy będąc człowiekiem przesądnym. Nie skupiła jednak na tym uwagi na dłużej, czas mijał a oni nadal pozostawali przed wejściem - musieli ruszyć do przodu zaczynając pokonywać kolejne przeszkody - zwłaszcza, że Xavier zdawał się… zaniemóc? Nie była w stanie mu pomóc dlatego kiedy Elvira zajęła się szlachcicem ona sama odeszła kawałek skupiając się na tym, by wyczarować przejście w ogrodzeniu licząc, że zaklęcie powiedzie się. Nie potrafiąc nie unieść kącika ust w zadowoleniu kiedy tak się stało. Fenomenalnie. Wiedziała, że jej magia używana sporadycznie nie zawsze odpowiadała na wezwanie w sytuacjach takich jak te, obleczona jakąś dozą chwili i potrzeby. Ale na razie zdawało się działać tak jak powinno. Zerknęła za ramię, kiedy Xavier się odezwał zawieszając na nim ciemne spojrzenie. Przenosząc je w stronę Elviry, kiedy i ta się odezwała. Pozorne przejście pozostawało gotowe. - Jesteś pewien? - zapytała go mierząc tęczówkami, nie będąc pewna czego właściwie były przed chwilą świadkami. Chciała wierzyć, że to nie stanie się ponownie, ale mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad możliwymi wyjściami z sytacji gdyby tak się stało. - Ascendio. - wypowiedziała więc płynnie zaraz po tym jak skinęła jej głową w krótkim potwierdzeniu - choć polecenia zdawały się jasne i właściwie nie musiały zostać wypowiadane. Pojawienie się na ścieżce było jedyną możliwością zdolną im naprawdę pomóc uniknąć innych, jeśli te znajdowały się na domu. A wcześniej z daleka jakieś dostrzegła. Potrzebowali więc dostać się pod drzwi i tam rzucić zaklęcie ponownie. - Carpiene. - wypowiedziała więc, kiedy tylko różdżka zaprzestała pociągania jej za sobą dalej, licząc, że szybkie działanie pozwoli im uniknąć wpadnięcia w cokolwiek co mogło na nich czekać. Thorne widocznie składał się w obraz człowieka bardzo dbającego o swoje bezpieczeństwo - może nawet paranoicznego. Cóż, nie potrafiła nie docenić odpowiednich przygotowań, chociaż teraz były dla nich jedynie przeszkodą, którą musieli pokonać.
| podmieniałam Ascendio bo nie umiem linków kopiować
- Nie miałam potrzeby by korzystać z usług jakiegoś wcześniej. - powiedziała zgodnie z prawdą. - Ale mogę zapytać Manannana. - przyznała ze spokojem, miał wiele kontaktów - z pewnością znał też klątwołamaczy będąc człowiekiem przesądnym. Nie skupiła jednak na tym uwagi na dłużej, czas mijał a oni nadal pozostawali przed wejściem - musieli ruszyć do przodu zaczynając pokonywać kolejne przeszkody - zwłaszcza, że Xavier zdawał się… zaniemóc? Nie była w stanie mu pomóc dlatego kiedy Elvira zajęła się szlachcicem ona sama odeszła kawałek skupiając się na tym, by wyczarować przejście w ogrodzeniu licząc, że zaklęcie powiedzie się. Nie potrafiąc nie unieść kącika ust w zadowoleniu kiedy tak się stało. Fenomenalnie. Wiedziała, że jej magia używana sporadycznie nie zawsze odpowiadała na wezwanie w sytuacjach takich jak te, obleczona jakąś dozą chwili i potrzeby. Ale na razie zdawało się działać tak jak powinno. Zerknęła za ramię, kiedy Xavier się odezwał zawieszając na nim ciemne spojrzenie. Przenosząc je w stronę Elviry, kiedy i ta się odezwała. Pozorne przejście pozostawało gotowe. - Jesteś pewien? - zapytała go mierząc tęczówkami, nie będąc pewna czego właściwie były przed chwilą świadkami. Chciała wierzyć, że to nie stanie się ponownie, ale mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad możliwymi wyjściami z sytacji gdyby tak się stało. - Ascendio. - wypowiedziała więc płynnie zaraz po tym jak skinęła jej głową w krótkim potwierdzeniu - choć polecenia zdawały się jasne i właściwie nie musiały zostać wypowiadane. Pojawienie się na ścieżce było jedyną możliwością zdolną im naprawdę pomóc uniknąć innych, jeśli te znajdowały się na domu. A wcześniej z daleka jakieś dostrzegła. Potrzebowali więc dostać się pod drzwi i tam rzucić zaklęcie ponownie. - Carpiene. - wypowiedziała więc, kiedy tylko różdżka zaprzestała pociągania jej za sobą dalej, licząc, że szybkie działanie pozwoli im uniknąć wpadnięcia w cokolwiek co mogło na nich czekać. Thorne widocznie składał się w obraz człowieka bardzo dbającego o swoje bezpieczeństwo - może nawet paranoicznego. Cóż, nie potrafiła nie docenić odpowiednich przygotowań, chociaż teraz były dla nich jedynie przeszkodą, którą musieli pokonać.
| podmieniałam Ascendio bo nie umiem linków kopiować
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Ostatnio zmieniony przez Melisande Travers dnia 21.08.24 21:12, w całości zmieniany 1 raz
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Melisande Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Elvira i Melisande znalazły się bezpiecznie pod pustym otworem, który niegdyś z pewnością zasłaniały drzwi wejściowe. Przyjrzawszy się mu nieco dokładniej, obie czarownice mogły zauważyć resztki osmalonej framugi i zawiasów. Przejście zdawało się być otwarte i żadna widzialna przeszkoda nie uniemożliwiała dostania się do środka budynku. Wewnątrz panował półmrok, ale nawet w nim dostrzec można było prowadzące na górę schody i ani jednego człowieka krzątającego się po korytarzach. Dom wydawał się wręcz uśpiony.
Zaklęcie Melisande ponownie oplotło jej różdżkę nićmi magii, które lady Travers po chwili zaczęła dostrzegać. Tym razem jednak bez większego problemu mogła przyjrzeć im się z większą dokładnością i zauważyć, że coś było z nimi nie tak. W pierwszej chwili poczuła jak jej zaciśnięta na różdżce dłoń zaczyna drżeć, szarpana w dziwny sposób, jakby rzucone zaklęcie samo nie mogło zdecydować się, w którym kierunku próbuje się udać. Następnie mogła dostrzec, że nici magii tworzące pułapki były miejscami poprzerywane. Przywodziło to na myśl wyrwaną w tkaninie dziurę. Melisande nie posiadała dostatecznej wiedzy, by ocenić, jakie dokładnie skutki mogły nieść w ten sposób popsute pułapki, a plątanina pourywanych śladów magicznych uniemożliwiała jej odgadnięcie czym pierwotnie one były. Znajomość numerologii dawała jej za to pewność, że cokolwiek kiedyś chroniło domu, obecnie nie działało tak, jak w zamierzeniu, a prześledzenie dokładnych linii płynięcia magii, utwierdziło ją w przekonaniu, że wyrwane dziury osłabiły nałożone na miejsce zaklęcia. Magia ta jednak pozostawała niestabilna i z każdą chwilą zdawała się zmieniać. Zbyt długie zwlekanie mogło doprowadzić do samoistnego złączenia się nadszarpniętych zaklęć, a efekty takiego działania były niemożliwe do przewidzenia. To był ostatni moment na (w miarę) bezpieczne wejście do domostwa.
Nastąpiła zmiana Mistrza Gry, obecnie wątek prowadzi Caradog Blishwick.
Melisande, możesz zedytować posta i przekazać uzyskane informacje Elvirze. Przy okazji proszę też o podmienienie linku do rzutu na Ascendio (obecny prowadzi do spisu zaklęć). Wasi towarzysze są obecnie za daleko by was usłyszeć, mogą jednak w każdej chwili do was dołączyć.
Xavier, Efrem jeśli zdecydujecie się na kontynuowanie wątku, możecie podążyć śladem Elviry i Melisande (lub jeszcze innym). Mistrz Gry będzie interweniował w przypadku zauważenia, że uruchomiliście niedotkniętą do tej pory pułapkę.
Wszyscy w przypadku wejścia do domu proszeni są o rzucenie kością k6. W przypadku wyrzucenia na kości wartości 5 lub 6, proszę o poinformowanie Mistrza Gry (Caradoga).
Mistrz Gry będzie kontynuował monitorowanie wątku i podejmował interwencje gdy okoliczności będą tego wymagały. W razie jakichkolwiek pytań, proszę o kontakt.
Zaklęcie Melisande ponownie oplotło jej różdżkę nićmi magii, które lady Travers po chwili zaczęła dostrzegać. Tym razem jednak bez większego problemu mogła przyjrzeć im się z większą dokładnością i zauważyć, że coś było z nimi nie tak. W pierwszej chwili poczuła jak jej zaciśnięta na różdżce dłoń zaczyna drżeć, szarpana w dziwny sposób, jakby rzucone zaklęcie samo nie mogło zdecydować się, w którym kierunku próbuje się udać. Następnie mogła dostrzec, że nici magii tworzące pułapki były miejscami poprzerywane. Przywodziło to na myśl wyrwaną w tkaninie dziurę. Melisande nie posiadała dostatecznej wiedzy, by ocenić, jakie dokładnie skutki mogły nieść w ten sposób popsute pułapki, a plątanina pourywanych śladów magicznych uniemożliwiała jej odgadnięcie czym pierwotnie one były. Znajomość numerologii dawała jej za to pewność, że cokolwiek kiedyś chroniło domu, obecnie nie działało tak, jak w zamierzeniu, a prześledzenie dokładnych linii płynięcia magii, utwierdziło ją w przekonaniu, że wyrwane dziury osłabiły nałożone na miejsce zaklęcia. Magia ta jednak pozostawała niestabilna i z każdą chwilą zdawała się zmieniać. Zbyt długie zwlekanie mogło doprowadzić do samoistnego złączenia się nadszarpniętych zaklęć, a efekty takiego działania były niemożliwe do przewidzenia. To był ostatni moment na (w miarę) bezpieczne wejście do domostwa.
Melisande, możesz zedytować posta i przekazać uzyskane informacje Elvirze. Przy okazji proszę też o podmienienie linku do rzutu na Ascendio (obecny prowadzi do spisu zaklęć). Wasi towarzysze są obecnie za daleko by was usłyszeć, mogą jednak w każdej chwili do was dołączyć.
Xavier, Efrem jeśli zdecydujecie się na kontynuowanie wątku, możecie podążyć śladem Elviry i Melisande (lub jeszcze innym). Mistrz Gry będzie interweniował w przypadku zauważenia, że uruchomiliście niedotkniętą do tej pory pułapkę.
Wszyscy w przypadku wejścia do domu proszeni są o rzucenie kością k6. W przypadku wyrzucenia na kości wartości 5 lub 6, proszę o poinformowanie Mistrza Gry (Caradoga).
Mistrz Gry będzie kontynuował monitorowanie wątku i podejmował interwencje gdy okoliczności będą tego wymagały. W razie jakichkolwiek pytań, proszę o kontakt.
Na moment przeniósł spojrzenie na dom znajdujący się za płotem, ale po chwili wrócił nim do kobiet przed sobą i pokiwał lekko głową.
- To dobry pomysł. Ściąganie zabezpieczeń może zając wiele czasu, którego nie mamy niestety, a też wcale nie musi przynieść wyczekiwanych rezultatów. Nie obrażając nikogo, ale nie sądzę aby którekolwiek z nas miało doświadczenie w łamaniu tego typu zabezpieczeń. - odezwał się spokojnie.
Z panną Multon współpracował już nie raz i znał jej umiejętności, wiedział więc, że łamanie klątw nie znajduje się w ich zakresie. Co do kuzynki sam nie był pewny, ale gdzieś tam jednak przypuszczał, że Mela specjalizuje się w kompletnie innych dziedzinach magii. Nie zmieniało to jednak faktu, że to co dokonała podczas jego dziwnego transu, było godne podziwu i uznania.
- Świetna robota, i tak, jestem pewny. Nie ma co się tym przejmować. - dodał po chwili posyłając Malisande delikatny, aczkolwiek powściągliwy uśmiech.
Ostatnie czego chciał to żeby ktoś się teraz przejmował jego dziwnym stanem. Co prawda sam powoli zaczynał się tym niepokoić, wiedząc, że nie do końca wie czego może się spodziewać po tym co się wydarzyło z początkiem sierpnia, ale po prostu starał się o tym nie myśleć. Wystarczyło mu, że non stop kolor z tyłu głowy słyszał francuską piosenkę, której znaczenia nie znał. Teraz jednak były ważniejsze sprawy, nad którymi trzeba było się pochylić.
Widząc jak obie panie bez większych problemów za pomocą prostego zajęcia kierują się w stronę drzwi wejściowych do domu alchemika, sam wyciągnął różdżkę. Podszedł blisko wyrwy zrobionej przez lady Travers, po czym skierował końcówkę różdzkę w kierunku drzwi wejściowych, mocno zaciskając dłoń na zitanowym drewnie.
- Ascendio. - mruknął spokojnie czekając na charakterystyczne szarpnięcie, ale takowe nie nastąpiło.
Czyżby razem z dziwnym transem, magia postanowiła dzisiaj sobie z niego zakpić? To zdecydowanie nie była na to chwila. Zacisnął szczęki zirytowanym, po czym ponownie uniósł różdżkę nie mając zamiaru się poddać.
- Ascendio. - powiedział tym razem zdecydowanym tonem, w tym momencie czując to na co czekał.
Moment później stanął na nogach przy pannie Multon i lady Travers. Różdżka nadal pozostała w pogotowiu gotowa do użycia.
- Nasz alchemik zna się na zabezpieczeniach to na pewno. - pokiwał głową z lekkim uznaniem.
Chcąc nie chcąc takowe należało się Thornowi. Nie często spotykał się z taką ilością zabezpieczeń nałożonych na jeden dom.
- To dobry pomysł. Ściąganie zabezpieczeń może zając wiele czasu, którego nie mamy niestety, a też wcale nie musi przynieść wyczekiwanych rezultatów. Nie obrażając nikogo, ale nie sądzę aby którekolwiek z nas miało doświadczenie w łamaniu tego typu zabezpieczeń. - odezwał się spokojnie.
Z panną Multon współpracował już nie raz i znał jej umiejętności, wiedział więc, że łamanie klątw nie znajduje się w ich zakresie. Co do kuzynki sam nie był pewny, ale gdzieś tam jednak przypuszczał, że Mela specjalizuje się w kompletnie innych dziedzinach magii. Nie zmieniało to jednak faktu, że to co dokonała podczas jego dziwnego transu, było godne podziwu i uznania.
- Świetna robota, i tak, jestem pewny. Nie ma co się tym przejmować. - dodał po chwili posyłając Malisande delikatny, aczkolwiek powściągliwy uśmiech.
Ostatnie czego chciał to żeby ktoś się teraz przejmował jego dziwnym stanem. Co prawda sam powoli zaczynał się tym niepokoić, wiedząc, że nie do końca wie czego może się spodziewać po tym co się wydarzyło z początkiem sierpnia, ale po prostu starał się o tym nie myśleć. Wystarczyło mu, że non stop kolor z tyłu głowy słyszał francuską piosenkę, której znaczenia nie znał. Teraz jednak były ważniejsze sprawy, nad którymi trzeba było się pochylić.
Widząc jak obie panie bez większych problemów za pomocą prostego zajęcia kierują się w stronę drzwi wejściowych do domu alchemika, sam wyciągnął różdżkę. Podszedł blisko wyrwy zrobionej przez lady Travers, po czym skierował końcówkę różdzkę w kierunku drzwi wejściowych, mocno zaciskając dłoń na zitanowym drewnie.
- Ascendio. - mruknął spokojnie czekając na charakterystyczne szarpnięcie, ale takowe nie nastąpiło.
Czyżby razem z dziwnym transem, magia postanowiła dzisiaj sobie z niego zakpić? To zdecydowanie nie była na to chwila. Zacisnął szczęki zirytowanym, po czym ponownie uniósł różdżkę nie mając zamiaru się poddać.
- Ascendio. - powiedział tym razem zdecydowanym tonem, w tym momencie czując to na co czekał.
Moment później stanął na nogach przy pannie Multon i lady Travers. Różdżka nadal pozostała w pogotowiu gotowa do użycia.
- Nasz alchemik zna się na zabezpieczeniach to na pewno. - pokiwał głową z lekkim uznaniem.
Chcąc nie chcąc takowe należało się Thornowi. Nie często spotykał się z taką ilością zabezpieczeń nałożonych na jeden dom.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Różdżka usłuchała Melisande, pociągając ją za sobą zgodnie z planem, przed sam dom, ale to, co zobaczyła kiedy zaklęcie straciło na mocy rozszerzyło odrobinę jej oczy wyginając kształtne wargi w grymasie niezadowolenia. Pusty otwór zamiast drzwi wejściowych nie mógł znaczyć niczego dobrego - nawet ona, nie posiadajac doświadczenia była w stanie to pojąć dość szybko. Przesunęła tęczówkami, nie wykonując nawet kroku; nie ruszyła się z miejsca, ostrożna, nie chcąc popełnić błędu. Wyglądało zbyt dobrze - otwarte wejście, a może zmyślna pułapka? Czy przybyli za późno, by znaleźć cokolwiek? Pojawiania pojawiały się jedno po drugim. Ale logika podpowiadała sprawdzić, zanim dostaną się do środka, dlatego machnęła różdżką raz jeszcze, gdzieś w momencie w którym obok pojawiła się Elvira. Milcząco przesuwała tęczówkami wzrokiem, kiedy znajdowała się przy niej reszta. Różdżka, trzymana w charakterystycznym geście zadrżała od magii pod palcami, spojrzenie pozostawało czujne i skupione. Magia zdawała się nie umieć zdecydować w którą stronę udać i nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się coś podobnego. Nie było to nad wyraz zaskakujące, a jednak nuta zaintrygowania przesunęła się po niej.
- Coś jest nie tak. - wypowiedziała pozwalając zejść się brwią, spoglądając w lewo, a potem od razu w prawo, by przesuwając tęczówkami po splotach powrócić do lewej strony, zmierzyć uważnie wejście przed którym stali. - Pułapki są miejscami poprzerywane, jakby ktoś wyciął niektóre sploty kompletnym przypadkiem. To nie ma sensu, nie rozumiem. - ostatnie zdanie mruknęła pod nosem, teraz zirytowana własną niewiedzą przesuwając po wyrwach w splotach, próbując zrozumieć co i jak mogło je spowodować, ale nie wiedziała. - Przez brakujące miejsca niemożliwym dla mnie jest określenie, co tu wcześniej było. - przyznała, wyginając z niechęcią wargi. - Pewne jest natomiast, że cokolwiek było tu nałożone, nie będzie działało tak jak powinno. Może nie zadziałać wcale, albo uruchomić się w sposób nie widziany wcześniej. - ciemne tęczówki przesuwały się dalej po magicznych liniach. - Są niestabilne. - przyznała w końcu kiedy upewniła się raz jeszcze. - Nie możemy zwlekać jeśli chcemy wejść, jeśli spróbujemy teraz istnieje szansa, że wejdziemy, zanim te sploty złączą się w nowe zabezpieczenie, którego skutki są nie do przewidzenia. Wyjść jednak, prawdopodobnie będziemy musieli inaczej. Panno Multon? - zapytała, zawieszając na niej spojrzenie, mogli się wycofać, albo iść dalej - tym razem decyzja nie należała do niej.
| wpycham się, żeby przekazać, jak wchodzimy zabierzcie mnie za sobą, love ya
- Coś jest nie tak. - wypowiedziała pozwalając zejść się brwią, spoglądając w lewo, a potem od razu w prawo, by przesuwając tęczówkami po splotach powrócić do lewej strony, zmierzyć uważnie wejście przed którym stali. - Pułapki są miejscami poprzerywane, jakby ktoś wyciął niektóre sploty kompletnym przypadkiem. To nie ma sensu, nie rozumiem. - ostatnie zdanie mruknęła pod nosem, teraz zirytowana własną niewiedzą przesuwając po wyrwach w splotach, próbując zrozumieć co i jak mogło je spowodować, ale nie wiedziała. - Przez brakujące miejsca niemożliwym dla mnie jest określenie, co tu wcześniej było. - przyznała, wyginając z niechęcią wargi. - Pewne jest natomiast, że cokolwiek było tu nałożone, nie będzie działało tak jak powinno. Może nie zadziałać wcale, albo uruchomić się w sposób nie widziany wcześniej. - ciemne tęczówki przesuwały się dalej po magicznych liniach. - Są niestabilne. - przyznała w końcu kiedy upewniła się raz jeszcze. - Nie możemy zwlekać jeśli chcemy wejść, jeśli spróbujemy teraz istnieje szansa, że wejdziemy, zanim te sploty złączą się w nowe zabezpieczenie, którego skutki są nie do przewidzenia. Wyjść jednak, prawdopodobnie będziemy musieli inaczej. Panno Multon? - zapytała, zawieszając na niej spojrzenie, mogli się wycofać, albo iść dalej - tym razem decyzja nie należała do niej.
| wpycham się, żeby przekazać, jak wchodzimy zabierzcie mnie za sobą, love ya
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uśmiechnęła się kątem ust, nieprzekonana, gdy Melisande zaoferowała spytać swojego męża, ale przez grzeczność skinęła głową w niemej prośbie. Nie chciała, by więcej osób - zwłaszcza mężczyzn - wiedziało o jej stanie, ale przekonała samą siebie, że przecież niczego tak naprawdę nie zdradziła, a jej zainteresowanie mogło zostać uznane za naukową ciekawość. Ostatecznie, w gronie Rycerzy była znana ze swojej tendencji do eksperymentów, do naginania własnych granic i walki o potęgę, a część napisanych przez nią artykułów z dziedziny medycyny i anatomii trafiło nawet do gazet. Nie do Horyzontów Zaklęć, co prawda, ale od czegoś musiała zacząć.
W chwili, w której Melisande zajęła się torowaniem drogi, Elvira poświęciła uwagę Xavierowi. Wydawał się dość szybko dojść do siebie i choć jego chwilowe zawahanie nadal ją intrygowało, zdecydowała się poruszyć ten temat później, na osobności. Choćby i z uzdrowicielskiej troski, choć w rzeczywistości była po prostu ciekawska i wścibska.
Bez większych przeszkód dostała się pod dom, jej śladem podążyła Melisande i Xavier. Spięte w napięciu mięśnie rozluźniła dopiero dwa oddechy później, gdy była już pewna, że ziemia pod ich stopami nie zapadnie się, nie rozmyje w ruchome piaski, że nie trafi w nich żaden podmuch zaklęcia. Przyjrzała się uszkodzonym zawiasom ze zmarszczonymi brwiami, a potem przechyliła głowę, czekając na konkluzje towarzyszki.
Nie były one zachęcające. Spochmurniała, słuchając, a każde kolejne słowo rozbrzmiewało w jej uszach głośniej od poprzedniego. Poprzerywane, niemożliwe do określenia, niestabilne, nieprzewidywalne. Przygryzła wargę. Czuła na sobie wyczekujące spojrzenia i zastanawiała się nad tym, czy powinna brać na siebie taką odpowiedzialność - odpowiedzialność za życie lady. Był tu też jednak Xavier, mężczyzna oraz Efrem... ale kiedy odwróciła się, nie zobaczyła go za sobą. Zacisnęła zęby. Czy nie zdołał się tu dostać? Melisande twierdziła, że nie mają czasu, rzuciła więc tylko wymowne spojrzenie Xavierowi, a potem spojrzała równie twardo w oczy kobiety, próbując doszukać się w nich niepewności lub lęku.
Niczego takiego nie dostrzegła.
- Jest kilka możliwości. Albo ktoś o zupełnie nieznanym nam magicznym potencjale zerwał te zabezpieczenia przed nami i pozostawił je w takim stanie albo uczyniła je takimi klątwa, która spadła na Appleby. Mógł to być też skutek jakiegoś nieudanego eksperymentu Thorne'a. Albo, i tej okoliczności obawiałabym się najmocniej, zaszła tu anomalia bezpośrednio powiązana z kometą lub z Cieniami. Jeżeli się jednak na nie natkniemy, nie powinny skrzywdzić mnie. Ani was - dodała z niezachwianą pewnością siebie, choć wcale nie była tego pewna. Nie była pewna, czy ma już wystarczającą siłę woli, aby je kontrolować, aby je przepędzić... nie udało jej się to w domu Hopkirka, choć odczuła wówczas z nimi wyraźną więź. - Natknęliśmy się na coś niespodziewanego. Mogę wejść do środka sama i sprawdzić, czy Thorne żyje, możecie też pójść ze mną. Wolałabym, abyście poszli ze mną. Jeżeli jednak lady lub lord chcą się wycofać, to ostatni moment.
Z tymi słowami nie zwlekała już dłużej i jako pierwsza z uniesioną głową i różdżką w zimnej dłoni przekroczyła ciemny próg dziwnego domu.
W chwili, w której Melisande zajęła się torowaniem drogi, Elvira poświęciła uwagę Xavierowi. Wydawał się dość szybko dojść do siebie i choć jego chwilowe zawahanie nadal ją intrygowało, zdecydowała się poruszyć ten temat później, na osobności. Choćby i z uzdrowicielskiej troski, choć w rzeczywistości była po prostu ciekawska i wścibska.
Bez większych przeszkód dostała się pod dom, jej śladem podążyła Melisande i Xavier. Spięte w napięciu mięśnie rozluźniła dopiero dwa oddechy później, gdy była już pewna, że ziemia pod ich stopami nie zapadnie się, nie rozmyje w ruchome piaski, że nie trafi w nich żaden podmuch zaklęcia. Przyjrzała się uszkodzonym zawiasom ze zmarszczonymi brwiami, a potem przechyliła głowę, czekając na konkluzje towarzyszki.
Nie były one zachęcające. Spochmurniała, słuchając, a każde kolejne słowo rozbrzmiewało w jej uszach głośniej od poprzedniego. Poprzerywane, niemożliwe do określenia, niestabilne, nieprzewidywalne. Przygryzła wargę. Czuła na sobie wyczekujące spojrzenia i zastanawiała się nad tym, czy powinna brać na siebie taką odpowiedzialność - odpowiedzialność za życie lady. Był tu też jednak Xavier, mężczyzna oraz Efrem... ale kiedy odwróciła się, nie zobaczyła go za sobą. Zacisnęła zęby. Czy nie zdołał się tu dostać? Melisande twierdziła, że nie mają czasu, rzuciła więc tylko wymowne spojrzenie Xavierowi, a potem spojrzała równie twardo w oczy kobiety, próbując doszukać się w nich niepewności lub lęku.
Niczego takiego nie dostrzegła.
- Jest kilka możliwości. Albo ktoś o zupełnie nieznanym nam magicznym potencjale zerwał te zabezpieczenia przed nami i pozostawił je w takim stanie albo uczyniła je takimi klątwa, która spadła na Appleby. Mógł to być też skutek jakiegoś nieudanego eksperymentu Thorne'a. Albo, i tej okoliczności obawiałabym się najmocniej, zaszła tu anomalia bezpośrednio powiązana z kometą lub z Cieniami. Jeżeli się jednak na nie natkniemy, nie powinny skrzywdzić mnie. Ani was - dodała z niezachwianą pewnością siebie, choć wcale nie była tego pewna. Nie była pewna, czy ma już wystarczającą siłę woli, aby je kontrolować, aby je przepędzić... nie udało jej się to w domu Hopkirka, choć odczuła wówczas z nimi wyraźną więź. - Natknęliśmy się na coś niespodziewanego. Mogę wejść do środka sama i sprawdzić, czy Thorne żyje, możecie też pójść ze mną. Wolałabym, abyście poszli ze mną. Jeżeli jednak lady lub lord chcą się wycofać, to ostatni moment.
Z tymi słowami nie zwlekała już dłużej i jako pierwsza z uniesioną głową i różdżką w zimnej dłoni przekroczyła ciemny próg dziwnego domu.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Miasto Appleby
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Westmorland