Wydarzenia


Ekipa forum
Bar
AutorWiadomość
Bar [odnośnik]10.09.15 1:32

Bar

★★
Kontuar z trunkami, przy którym od wielu dekad rządzi pomarszczony już barman, o wybrakowanym uśmiechu. Niezależnie czy jesteś strudzonym pracownikiem Ministerstwa, czy może masz wygląd rzezimieszka, który wyrwał się poza Nokturn, a może dopiero co dowiedziałeś się o zdradzającej żonie, Tom znajdzie odpowiedni alkohol dla ciebie, a także czasami zaproponuje jeden z pokoi na piętrze. Skrupulatnie dba o to, by nieletni dostali co najwyżej kremowe piwo.  
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:18, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Bar Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Bar [odnośnik]16.09.15 19:25
/kilka dni po spotkaniu z Sylvianem/


Wieczory w Dziurawym Kotle należały do ciekawych, kto mógł o tym wiedzieć lepiej od Verethe? Dwa lata okupowania tutejszego strychu owocowały dużą znajomością tutejszego interesu, zwłaszcza kiedy było się całkiem dobrym obserwatorem oraz zwyczajnie ciekawską dziewczyną. Dziurawy Kocioł mimo swojej reputacji był dla Catwright prawdziwym domem, a jego pracownicy stanowili dla niej namiastkę rodziny: choć nie miała z nimi więzi, lubiła z nimi rozmawiać, a fakt, że mijała ich codziennie sprawiał, że do nich przywykła. Nie wiedzieli skąd się wzięła, nie wiedzieli czym się zajmuje - z pewnością domyślali się wielu rzeczy, ale Vera nigdy nie była na tyle wylewna by uraczyć ich opowieścią o swojej przeszłości. Z resztą sama nie uważała by było to ważne albo chociaż ciekawe.
Piątkowy wieczór zawsze owocował w gwar i tłumy w głównej części Dziurawego Kotła. Nie brakowało miejsca dla strudzonych wędrowców, chcących zabawić się czarodziejów czy małolatów pierwszy raz kosztujących kremowego piwa. Nie zabrakło również miejsca dla Catwright, która uwielbiała wieczory w towarzystwie alkoholu i papierosowego dymu. Usiadła na jednym z barowych krzeseł, na wprost siebie mając kilkanaście butelek z kolorowymi napojami wysokoprocentowymi.
- Co dla ciebie Ver? - Tom zagadnął, opierając się łokciem o barowy blat.
Ene-due...
- Dzisiaj będzie elegancko - mruknęła z rozbawionym uśmiechem, a barman postawił przed nią kwadratową szklankę, wypełnioną na dnie płynem o rdzawym kolorze. Czy Ognista była eleganckim napojem? Z pewnością znalazłoby się kilka bardziej ekskluzywnych, jednak Vera nie mówiła tutaj o kosztowności trunku, a o sposobie picia. Zwykła zamawiać całą butelkę, nie kwapiąc się o zabawę w szklanki.
Smukłym palcem jeździła po krawędzi szkła, wlepiając oczy w dno szklanki, czasem zerkając leniwie w stronę wejścia do Kotła, tylko po to by sprawdzić kto wchodzi, kto wychodzi. Była znudzona? A może po prostu zupełnie pogrążyła się we własnych myślach? Bez dwóch zdań spotkanie z Crouchem wywarło na niej wrażenie, ale wcale nie dlatego sięgnęła po alkohol.
Inni w kieliszku topili smutki, Catwright topiła weń samotność.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Bar [odnośnik]17.09.15 1:00
Słowa, słowa, słowa. Większość urzędników, używała takiej ilości słów, chyba tylko po to, aby zdezorientować tych mniej ogarniętych a papierkowa robotą. Samuela nie mógł uniknąć i takich obowiązków w swojej pracy, więc prawie zgrzytając zębami, odłożył na stolik ostatni raport. Miał wrażenie, że niektórzy robili to specjalnie. Stawiał nawet, że wie, co za arystokratyczna szuja, stara mu się utrudnić tę formalną stronę pracy. Wykonał ostatni, dość nieczytelny podpis, po czym od razu wstał, by zniknąć za celowo silnie zatrzaśniętymi drzwiami gabinetu. Zdecydowanie wolał działać w terenie. Dzisiejsze jednak popołudnie miał sobie odpuścić. Dostał wyraźne przykazanie, że ma "nie pomagać swoim kolegom w terenie". Też coś. Wiedział, że większość sobie poradzi, w końcu byli aurorami. Jednak..zazwyczaj wolał sam coś robić, a nie grzać tyłek przed biurkiem, jakby była to najważniejsza rzecz na świecie. Bzdura. Cholerna bzdura.
Kiedy w końcu ruszył, znajomy warkot mugolskiej maszyny, wywołał na jego ustach szeroki uśmiech. Zagasił papierosa, by rzucić go za siebie. Pęd porwał niedopałek, pochłaniając go gdzieś w ulicy, a Samuel zniknął w uliczce. Kierował się ku podpowiedzianej lokalizacji - Dziurawy Kocioł. Z tego co usłyszał, mógł tam znaleźć kontakt, który byłby pomocny w jego poszukiwaniach...
Zazwyczaj nie obawiał się zostawiania motoru w okolicach takiego baru. Większość czarodziejskiej braci, nie wiedziałaby nawet, czy nie gryzie (złośliwie pomyślał, że chyba mógłby odrobinę podrasować w ten sposób maszynę, coby niektórym odradzić...bliższe kontakty). Inaczej by było, na Nokturnie - tam, pojawiał się bez niego. Teraz jednak, zapobiegawczo, rzucił proste, ochronne zaklęcie i ruszył w wyznaczonym sobie celu.
Do pomieszczenia wszedł pewnie, wyprostowany, z miną, która zdecydowanie świadczyła, że nie jest pierwszym lepszym chłystkiem, którego warto zaczepiać. Mimo piątkowego tłoku, zatrzymał się przy wejściu, rażąc ciemnym spojrzeniem przechodzących w każdą stronę klientów. Przez liczbę osób, znajdujących się w barze, teoretycznie nie powinno zwracać się na niego uwagi. jednak było trochę inaczej. Przyciągał spojrzenia, szczególnie damskiego grona gości. I miał tego niebywałą świadomość. Jednak tym razem, nie przyszedł w takim celu. Nie szukał towarzystwa, a właściwie..szukał konkretnej osoby. Zrobił leniwie kilka kroków, zdążył nawet obdarzyć uroczą blondynkę uśmiechem, by zatrzymać się gwałtowanie. Jego wzrok padł na smukłą sylwetkę, siedząca przy barze. Długie czarne włosy, opadające luźno na plecy i głos, który słyszał mimo panującego zgiełku. Obraz niemal wywrócił się do góry nogami, gdy dziewczyna odwróciła głowę, zatrzymując się centralnie na jego osobie. Coś w nim się zagotowało, coś wstrząsnęło. jego - wydawać by się mogło - ospałe serce, odezwało się.
- Gabrielle..- cicho, niemal niesłyszalnie, z jego ust padło imię, którego nie wymawiał od prawie sześciu lat. Poczuł w gardle ucisk i ból, o którym myślał, że już dawno zniknął. Miał dzikie wrażenie, że wokół zapadła cisza. Większość osób rozmazała się, tworząc zlepek szarych linii.
Wszystko wróciło do normy już po chwili. Pojawił się zgiełk, śmiechy i krzyki - normalne, dla przeciętnego baru. Postać przy barze nie była już dziewczyną z jego wspomnień. Im dłużej się przyglądał, tym większą miał pewność. A mimo to...
Czemu tak bardzo mu JĄ przypominała? Czemu jego umysł, płatał tak okrutnego figla? I czemu do wszystkich różdżek, działo się to teraz?
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Bar 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Bar [odnośnik]17.09.15 12:38
Sama nie wiedziała o czym tak na prawdę myślała, kiedy jej palec śledził delikatną linię szklanki, a ona sama wlepiała oczy w jej dno. Milion myśli na sekundę? Nie, to nie ten stan. To raczej stan w którym myślisz, ale sam nie wiesz o czym, zupełnie jakbyś nie myślał wcale, a w twojej głowie jawiła się kompletna pustka. Po dłuższej chwili siedzenia w bezruchu sama nie mogła zorientować się w tym do jakich wniosków doszła. Była nieco zagubiona, upiła więc spory łyk trunku, nie krzywiąc się wcale. Kto wie, może wnętrzności Catwright tak bardzo przywykły do ostrych, palących wręcz smaków i substancji, że nawet ognista nie robiła na niej takiego wrażenia jakiego można by się spodziewać patrząc na jej mizerną posturę i płeć. Wygląda na to, że Vera miała już do końca życia być osobą, która miała zaskakiwać. Z całą pewnością nie spodziewała się jednak, że może wywoływać aż tak silną reakcję...
Kiedy tylko podniosła wzrok na drzwi, by z ciekawości sprawdzić kto pojawia się w Dziurawym, a kto właśnie z niego wychodzi zatrzymała spojrzenie na postawnym ciemnowłosym mężczyźnie. Ot, stał jak słup świdrując ją zaskoczonym spojrzeniem, a Vera? Spłoszyła się jak nigdy. Zastanawiała się nawet czy paskudny rumieniec nie oblał jej twarzy. Przyłożyła doń wierzch dłoni i od razu spuściła wzrok. Nic z tych rzeczy, buzia była wciąż chłodna, a więc twarz nie była buraczano-czerwona. Wspominałam już, że Catwright to nad wyraz ciekawska osoba? Mimo zawstydzenia uniosła wzrok po raz kolejny, od razu natrafiając na mężczyznę i zlustrowała jego ciało nieco zmieszana, odrobinę przestraszonym wzrokiem.
Co ty robisz głupia? Boisz się jakiegoś tam faceta, który bezczelnie wlepia w ciebie gały? No, już! Wyprostuj się! Wyprostowała się. Zmień ten idiotyczny wyraz twarzy, nie chcesz chyba, żeby pomyślano, że jesteś jakąś zagubioną dziewuszką, która zupełnym przypadkiem trafiła do Kotła? Ściągnęła usta i uniosła w górę brew, a jej twarz od razu zdawała się pytać: "Masz ze mną jakiś problem?". Była w tym pewna doza arogancji - wszak maska chłodnej i obojętnej była najlepszą obroną kiedy czuło się niepewnie. Przestań się w końcu na niego gapić! Jej wzrok momentalnie powrócił do szklanki, a myśli starała się ukierunkować w inną stronę... choć te nagminnie wracały do sylwetki mężczyzny. Na szczęście kilka sekund później na jej kolana wskoczyła Mite, przynosząc w pyszczku (prawdopodobnie) znalezionego pod stołem knuta. Vera uśmiechnęła się delikatnie, chowając do kieszeni znalezioną monetę, w zamian dając fretce kawałek herbatnika.
- Widzę, że nigdy nie śpisz, cały czas w pogotowiu - rzuciła cicho do gryzonia - Dobrze, że ostatnio chociaż ty skupiasz się na pracy - dodała, lekko drapiąc stworzenie pod pyszczkiem.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Bar [odnośnik]18.09.15 0:15
Samuel mógł przysiąc, że coś niedobrego działo się w jego głowie. Przez chwilę nawet, przemknęło mu, czy ktoś nie bawi się jego kosztem, że ktoś użył na nim zaklęcia, ale...nie. Był zbyt ostrożny na tak oczywiste ataki. Musiał więc założyć, że to w nim samym znalazły się ukryte emocje, które niczym cień, wykorzystały chwilę nieuwagi. Zacisnął obie dłonie, usta ułożyły się w cienką, linię, ale wszystko zniknęło, gdy jego spojrzenie, skrzyżowało się ze wzrokiem nieznajomej. Za ciemnymi rzęsami dostrzegał zakłopotanie i coś na kształt strachu. I to go otrzeźwiło. Nie podobało mu się, że wywoływał takie emocje. Nie u kobiet. Ale był na tyle przytomnym, by ogarnąć, że sposób w jaki wpatrywał się w pannę Catwright, był na tyle natarczywy, że każda osoba na jej miejscu, mogła przynajmniej wpaść w zakłopotanie. Albo dostać w pysk. Tak na otrzeźwienie. Zabawne, ale wcale by się nie obraził za taką reakcję.
Dziewczyna oderwała spłoszone spojrzenie, by po krótkiej chwili odwrócić się ponownie. Tym razem przekaz z jej oczu się zmienił. Wyprostowała się, a cała jej poza mówiła "próbuj...zobaczymy, jak sobie poradzisz". Poruszyło to kolejną strunę w jego duszy. Wyzwanie. Kimkolwiek była, już na wstępie przykuła jego uwagę. Nie miał więc zamiaru wychodzić, bez zrozumienia, o co chodziło i kim była. Z jego lica zniknęło zapalczywe niedowierzanie. Uniósł głowę wyżej, poruszył ramieniem i ruszył do przodu, akurat w momencie, gdy Vera wróciła do spoglądania na zawartość swojej szklanki.
Poruszał się pewnie, odsuwając z drogi jegomościa, który prawdopodobnie szykował się do zajęcia miejsca, które Samuel sobie upatrzył. A znajdowało się tuż obok ciemnowłosej dziewczyny, nie-Gabrielle. Niedoczekanie. To już było jego miejsce. Usiadł na stołku, ściągając przy okazji płaszcz, który przerzucił przez kolano. Przejechał dłonią po spiętych włosach, upewniając się, że jego próby utrzymania ich w ryzach - powodzą się.
Nie spojrzał na czarownicę obok. Jeśli wystraszył ją na początku, mogłaby potraktować jego aktualne zachowanie, jako nachalne. Nawet, jako atak. Chciał dać jej czas, na oswojenie się z jego osobą. Nie był wrogiem. Nie miał zamiaru jej skrzywdzić. Chciał tylko...zrozumieć.
Dłonie położył przed sobą, splatając palce ze sobą.
- Ognistą - głos miał wyrazisty, dźwięczny, ale bez agresywnej nuty, której używał podczas misji. Kiedyś słyszał, że byłby niezłym wokalistą, ale nigdy nie próbował swoich sił w artystycznych dziedzinach. Czasami zdarzało mu się coś pisać, ale była to tylko odskocznia. Przyjemna alternatywa, dla...codziennej, fizycznej aktywności. Doskonale czuł się w pracy, jaką wykonywał. Widać, nie pomylił się ze swoim wyborem.
Aktualnie, musiał wypić cokolwiek, wciąż czując pozostałości nieprzyjemnego ściśnięcia krtani. Jednak swoboda ruchów wróciła. Oparł łokcie o bar, rozluźnił się, by kątem oka dostrzec, coś nietypowego. Czarownica obok, trzymała na kolanach...fretkę? Łasicę? Drobne dłonie drapały stworzenie pod łebkiem. Nieopatrznie, jego wzrok przeniósł się na jej ramiona, smukła szyję i kształtne usta. "Za daleko" - zdążył tylko pomyśleć i zgniótł zachłanną tęsknotę. By odsunąć niepokojące myśli, spojrzał raz jeszcze na pupila Verethy. Zdecydowanie wywoływało uśmiech, swoją ruchliwością i zgarnianą od właścicielki pieszczotą.
Przechylił głowę, kiwając z wdzięcznością barmanowi, kiedy pojawiła się przed nim szklanka z trunkiem. Sięgnął dłonią, ale powstrzymał się z zamiarem opróżnienia całej zawartości. Zacisnął palce na naczyniu, ale nie podniósł jej do ust. Przymknął ciemne ślepia, w których przez sekundę, dostrzec można było skrywaną gwałtowność.
Dziewczyna jak widział - piła to samo. Ciekawe, bo nie każdej kobie łatwo poznać się na tym smaku. Upił w końcu łyk alkoholu, który przyjemnie rozgrzał gardło, a delikatne pieczenie, rozluźniło krtań.
Wciąż coś huczało w jego głowie, dlatego ostatecznie odwrócił głowę, by kolejny dziś raz natrafić na spojrzenie nieznajomej. Znowu coś zakotłowało się w jego umyśle, ale uspokoił niepokorne emocje. Niestety, jak już się przekonał, ciemnowłosa potrafił skrajnie niebezpiecznie, wywoływać u niego podobny stan. Widocznie, musiał pilnować się bardziej, niż przewidywał.
- Masz fascynującego przyjaciela - odezwał się, wskazując głową zwierzaka na jej kolanach. Mimo dręczących go myśli - jego głos zabrzmiał pewnie, bez wahania, które czuł, za to z naturalnie wplecioną szarmancją. Oczy błysnęły iskrą wyzwania. Widocznie jego ciało reagowało automatycznie, w wyuczonych gestach, czy podczas treningów, które miały pozwolić na racjonalne myślenie, nawet w ekstremalnych sytuacjach. A teraz, miał skomplikowane zadanie. Obecność Very, zdecydowanie mu tego nie ułatwiała.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Bar 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Bar [odnośnik]19.09.15 12:33
Dawno nie czuła się tak jak poczuła się krótką chwilę temu. Nie przywykła do tego, że jej osoba mogła wprawić w osłupienie młodego mężczyznę, przyznajmy sobie szczerze - przystojnego młodego meżczyznę. Nie do końca potrafiła pojąć całą tą sytuację, dlatego zmieszanie jakie niewątpliwie ukazało się na jej twarzy było jak najbardziej prawdziwe, a sama reakcja zupełnie naturalna i nie wyćwiczona. Verethe w ogóle nie przywykła do tego, by jakkolwiek zwracać na siebie uwagę. Jako dziewczynka nie grzeszyła urodą. Jej włosy rozchodziły się na wszystkie strony świata, oczy zdobiły przeogromne cienie pod oczami. Była wychudzona, wręcz patykowata i bezsprzecznie wśród uczennic uchodziła za jedną z brzydszych. Nawet kiedy okres dojrzewania sprawił, że jej uroda nieco się unormowała, a wszystkie mankamenty straciły na sile stając się w pewnym stopniu jej atutami, Catwright nigdy nie przyłapała nikogo na obserwowaniu jej czy wykazywaniu jakiegokolwiek większego zainteresowania. I przydawało się jej to teraz, kiedy wybrała taką ścieżkę kariery, a nie inną. W końcu w jej zawodzie sytuacje nadmiernej obserwacji mogły być nad wyraz niebezpieczne, a wiedziała, że z każdą akcją i tak ryzykuje dość sporo. To śmieszne, by ryzykować swoje wszystko, które normalnie jest niczym, w zamian za kolejny dzień, może tydzień, bycia i posiadania wspomnianego niczego. Śmieszna paranoja w której tkwiła od ukończenia Hogwartu i wymuszonej rezygnacji z bycia aurorem ciągnęła się nieskończenie i szczerze mówiąc wydawało jej się, że tak właśnie będzie już na zawsze. Ale czy robiła cokolwiek by to zmienić? Chyba właśnie dlatego można było powiedzieć, że utknęła.
Co więc sprawiło, że czarodziej zareagował w tak silny sposób na jej osobę. Może miała coś na twarzy? Może całe jej ubranie wprawiło go w szok (z obrzydzenia). Mimo ogromu chęci Verethe nie mogła odsunąć swoich myśli od mężczyzny, który, jak zauważyła zniknął z wcześniejszego miejsca by zająć to zaraz obok niej. Serce zabiło jej jak dzwon, zupełnie jakby próbowało uwolnić się z jej klatki piersiowej. Cóż, bez dwóch zdań postać Samuela wprawiała ją w dziwny stan w którym Verethe - tak, ta pewna siebie rozgadana dziewucha - nie wiedziała jak się zachować. Chciała poznać jego intencje, oczywiście, przecież była niezwykle ciekawa, ale z drugiej strony kontakty damsko-męskie rzadko kiedy jej wychodziły. Jedynymi dowodami na to, że jednak potrafiła rozmawiać z mężczyznami w miarę przyjacielsko była garstka jej znajomych/przyjaciół, którzy zmuszeni byli przywyc do jej zaczepnego charakteru.
Wyprostowała się i nawet nie obdarzyła go spojrzeniem, choć nie przestawała go obserwować, słuchać. Barwa jego głosu wydała jej się zbyt przyjemna, by mężczyzna miał jakkolwiek złe zamiary. Ale przecież, czy nie tak to działało? Ładny głos, ładna buzia, miły uśmiech... trach pach i już! Koniec! Znikasz i nikt nawet nie pamięta o twoim istnieniu. W świecie w którym przyszło żyć pannie Catwright zniknięcia były na porządku dziennym. Nie wydawało jej się jednak by mężczyzna przyszedł tu specjalnie po to by ją "zniknąć". Sztuka obserwacji, jaką opanowała Verethe, sprawiła, że Catwright zauważyła równe zakłopotanie w zachowaniu czarodzieja. Jego ruchy, spojrzenia, gesty - choć usilnie starał się by były naturalne, kryły w sobie jakąś niepewność, zupełnie jakby bił się z myślami odnośnie tego co powinien teraz zrobić. Po chwili jednak zrobił... to znaczy odezwał się, ale jego głos nie zdradzał wahania - o dziwo był niezwykle pewny.
Verethe spojrzała na niego ściągając nieco brwi i przekrzywiając głowę, zdziwiona brzmieniem jego głosu. Czyżby wyszła z wprawy? Była przecież mistrzem obserwacji, a on... tak po prostu przeczył wszystkiemu czego zdążyła się o nim dowiedzieć na podstawie samego lustrowania wzrokiem. Przeniosła wzrok ponownie na fretkę.
- Przyjaciółkę - poprawiła go nieco chłodnym tonem - Fascynująca to mało powiedziane, sama zastanawiam się jakie słowo określa ją najlepiej - wyznała uśmiechając się subtelnie po czym (tym razem silniej i znacznie pewniej) wlepiła w niego duże zielone oczy. - Rozmowa z nieznajomymi to chyba nie najlepszy pomysł o tej godzinie i w tym miejscu. - zagadnęła z szelmowskim uśmiechem wykrzywiającym kąciki jej ust. Bezceremonialnie upiła kolejny łyk swojego trunku.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Bar [odnośnik]21.09.15 16:22
Bierz się w garść. W głowie, na chwilę obecną, tylko to jedno zdanie kołatało mu się przez głowę. Zupełnie, jakby większość myśli, niczym cisza przed burzą - umilkły, czekając na odpowiedni moment, by zaatakować. Mógł przysiąc, że codziennie musiał sobie to powtarzać. Zajmował się wieloma rzeczami w ciągu dnia, żeby nie zwracać uwagi, na zdradliwe wspomnienie, czy myśl. jednak postawiony przed dokonanym faktem, wyjścia większego nie miał. A i nie miał w zwyczaju uciekać, przed pierwszym zbliżającym się zagrożeniem. W pewien pokrętny sposób, tak widział zastałą sytuację. Jego organizm reagował zupełnie, jak przed jedną z akcji, kiedy w powietrzu czuć było niebezpieczeństwo. Fakt, faktem - w tej chwili musiało nastąpić pełne przewartościowanie. owo zagrożenie bowiem, obleczone w śliczne, kobiece lico, smukłe ciało i zielone oczy, które swą intensywnością nasuwało skojarzenie, głębokiej toni morskiej. I gdyby tylko sobie na to pozwolił, spokojnie mógłby się w nich utopić. Ale nie mógł. Nie teraz. Nie w momencie, kiedy rzeczywistość płatała mu dziwnego figla, kiedy zamiast nieznajomej, co chwilę spoglądał w znajome, ukochane spojrzenie. Nie. To nie tak.
Bitwa, jaką prowadził w umyśle gorzała w najlepsze, ale nie miała odzwierciedlenia w głosie i postawie, jaką przyjął. Nawet, kiedy przyczyna jego słabości siedziała kilkanaście centymetrów od niego. Wystarczająco, żeby sięgnąć ręką, a jednocześnie za daleko, żeby jej dotknąć. Kto by pomyślał, że Samuela - dumnego podrywacza - wprawi jeszcze w konsternację, jakakolwiek kobieta?
Musiał przestać zachowywać się dziecinnie, jak niedoświadczony młokos. Musiał wrócić do punktu wyjścia. Pojawił się w barze w konkretnym celu, który to tajemniczo wyparował z jego priorytetów. Wizja Gabrielle zbyt mocno zawładnęła wszelkimi odruchami. Tak bardzo chciał, żeby iluzja, okazała się prawdziwa. I równie mocno potrzebował, by wszystko się urwało. Przecież zakończył tamten etap.
To, co wydawało się najbardziej rzeczywiste, to zainteresowanie dziewczyny jego osobą. Choć z drugiej strony, nie byłoby w tym nic dziwnego. Wielokrotnie go lustrowano, szczególnie, gdy chodziło o kobiety. W zaistniałej sytuacji, było wywróconych zbyt wiele rzeczy, żeby mógł pomyśleć tak prymitywnie. Dziewczyna obserwowała go wciąż spłoszonym, ale bardziej wprawnym spojrzeniem, nawykłym do działania w takiej konwencji. Nie było w nim typowej lekkomyślności, czy sztucznego zachwytu.
Odwrócił się całym ciałem w kierunku rozmówczyni. Jedną dłoń wciąż trzymał na barze, tuż przy szklaneczce z alkoholem. Drugą opierał o udo, na którym wisiał jego płaszcz. Pozwolił, by dziewczyna bez przeszkód oceniła jego osobę. I nie omieszkała tego zrobić. Kiedy w końcu się odezwała, uraczyła go chłodem głosu i przyjemnym w odbiorze uśmiechem.
-  Przyjaciółkę - poprawił się zaraz po dziewczynie i pójść za spojrzeniem, do małego zwierzaka - zapewne znalazłaby panienka dużo więcej takich określeń.  Ja, nadaję tylko coś, co nasunęło się w pierwszym wrażeniu - wyciągnął rękę w kierunku fretki, ale zatrzymał dłoń, przyszpilony topielniczą zielenią w spojrzeniu dziewczyny. Brwi drgnęły do góry, a kącik ust uniósł się, by po chwili rozciągnąć w uśmiechu. Imię. Tak, chciał poznać jej imię. I upewnić się całkowicie, że jednak jego towarzyszka, jest kimś zgoła innym, niż podpowiada mu udręczony umysł.
- Czy lepszym pomysłem okaże się rozmowa, kiedy zdradzę, że mam na imię Samuel? - tym razem to on przechylił odrobinę głowę na bok, jednak w jego geście była jakaś zawadiackość - ...ewentualnie, możemy spotkać się w innym miejscu i w innej godzinie, ale takie pytania zazwyczaj zadaję nieco później - nie spuszczał Verethe ze wzroku, nie pozwalając tym samym odwrócić się, gdy lekko prowokował słowami. Nie wiedział, co chciał osiągnąć przez takie zachowanie. Zreflektował się jednak wystarczająco, by odwrócić się na stołku, znowu w stronę baru. Czekał na odpowiedź, nie patrząc na nią. Sięgnął po swój trunek, i przechylił szklankę, zostawiając połowę zawartości.
- Szukam kogoś - rzekł spokojnie, tym razem tylko odwracając głowę w stronę rozmówczyni - znajomy powiedział, że mogę tu znaleźć kogoś, kto mógłby mi pomóc - mógł pluć sobie w twarz za swoja niekonsekwencję w zachowaniu, ale...nawet nie wiedział, jak ma to robić. I chciał poznać dziewczynę i jednocześnie usunąć się, zniknąć, nie myśleć. Miał w tej chwili za duży mętlik w głowie, więc wszystko próbował sprowadzić na kanwę swej "pracy".
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Bar 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Bar [odnośnik]26.09.15 17:16
Verethe nie czuła się dobrze, tylko problematyczne było dla niej to, że nie do końca wiedziała dlaczego czuje się źle. Źle to za dużo powiedziane, ale z pewnością nie czuła się tak jak chciałaby się czuć. Coś w tym mężczyźnie było, co niewątpliwie sprawiało, że chciało się wiedzieć o czym myśli i prawdopodobnie właśnie niemoc odczytania tego co działo się w jego głowie była sprawcą jej złego samopoczucia. Nawet badanie, dogłębne lustrowanie wzrokiem nie dawało zamierzonego efektu - jak już wcześniej zdążyła się przekonać. Może to jakie miał podejście do otoczenia sprawiało, że był tak intrygującym obiektem? A może to w jaki sposób się poruszał, czy jakimi skrytymi spojrzeniami obdarzał jej osobę? Nie patrzył jednak na nią jakby widział ją pierwszy raz. W tych spojrzeniach było coś niepokojącego, coś, co mogło napawać o dreszcze. Oczy mężczyzny przeszywały ją na wskroś, zupełnie jakby doskonale znały każdy kawałek jej ciała, każdy detal jej twarzy, pojedynczą rzęsę czy blady pieg w okolicy nosa. Ale przecież Catwright była w stu procentach pewna, że widzi go pierwszy raz w życiu. Czyżby obserwował ją od dawna? A może po prostu kogoś mu przypominała? Zdecydowanie sposób w jaki działał, w jaki zaczął się zachowywać kiedy tylko podszedł do stolika obok niej sprawiał, że Verethe czuła, że nie wszystko jest w takim porządku jakiego życzyłby sobie mężczyzna. Wciąż głowiła się jednak dlaczego aż tak działało na niego ich spotkanie. Kiedy po raz kolejny odezwał się barwiąc przestrzeń swoim aksamitnym głosem, od razu wyrwała się z przemyśleń. Jego bezpośredniość i wyuczona (a może naturalna) umiejętność obchodzenia się z kobietami wywołała na jej twarzy delikatny uśmiech, może nieco zaczepny, zupełnie jakby chciała pokazać, że mimo wszelkich starań nie robi to na niej najmniejszego wrażenia. Nieudolnie jednak.
- To nie ja jestem tutaj osobą, która powinna bać się nieznajomych panie Samuelu - mruknęła i upiła łyk ognistej, w międzyczasie lekkim gestem prosząc barmana o dolewkę, zdecydowanie potrzebowała trochę więcej odwagi by prowadzić z towarzyszem tak giętką, płynną i niezobowiązującą rozmowę - Inne miejsce? Inna godzina? Nie zwykłam nawet odpowiadać na tego rodzaju pytania. - odbiła piłeczkę, a łobuzerski uśmiech nie schodził z jej twarzy. Czyżby Verethe się droczyła? Cóż, w całym swoim jestestwie droczenie wychodziło jej najlepiej, ale raczej nie była osobą która droczyła się w tak otwarty sposób z kimś... o kim niestety nie wiedziała zbyt wiele. Może właśnie dlatego postawiła sobie za cel by nie zdradzać o sobie zbyt dużo... a przynajmniej nie tak od razu. Najpierw to ona musiała nakarmić swoją ciekawość.
- Każdy kogoś szuka. Zastanawiam się jednak czy Dziurawy Kocioł to najlepsze miejsce do znajdowania. - odpowiedziała ujmując szklankę w obie dłonie, obracając się na krześle, tak, by widzieć teraz całe pomieszczenie. - Tamci, przy stoliku w rogu, mają dostęp do najróżniejszej maści eliksirów, naliczają co prawda sporą prowizję, ale wszystko ma swoją cenę - upiła łyk - Ci - wskazała ruchem głowy w drugi kąt Kotła - przyjmują zakłady na wszystko czego chcesz, urodzeni hazardziści, ale przyznam się, że nie są tak dobrzy w pokera, jak ja - zerknęła na niego kątem oka i skarciła się w myślach za zbytnie świergolenie, zbytnią otwartość i zaufanie, czy nie miała być bardziej tajemnicza? - wiem też, że sprzedają opium. Nie są to porażające ilości, ale ... - ponownie zmierzyła go wzrokiem, uśmiechając się butnie - ale dla ciebie chyba wystarczy. - spojrzała przed siebie, zakładając nogę na nogę - A te dwie dziewczyny, które obserwują cię odkąd tylko pojawiłeś się w Dziurawym Kotle ... cóż, myślę, że byłbyś jedynym mężczyzną od którego nie wzięłyby pieniędzy... ale wyglądasz na takiego, który już dawno do tego przywykł. - skomentowała tylko, z lekkim zacięciem, jadem w głosie. Czyżby zazdrość? Ale o co? - A więc, Samuelu, czego, lub może raczej, kogo szukasz?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Bar [odnośnik]01.10.15 21:24
Nowa, nieznana sytuacja, przynosiła ze sobą sprzeczne emocje. Ogień i chłód, które walczyły o dominację. Samuel w ekstremalnych sytuacjach zachowywał się odwrotnie, niż nakazywałaby psychologia. Im większe napięcie, tym bardziej ciało aurora się rozluźniało. W głowie mogła toczyć się bitwa, a jego zawadiacki uśmiech będzie wiercił dziurę w spojrzeniu rozmówcy. Pozory, maski, czy tak to się nazywało? Czy Samuel po prostu wmówił sobie, że jego zachowanie, to naturalna reakcja? Możliwe, że potrzebował działać, zachowywać logizm działań, by...nie załamać, porwać się szarpiącym emocjom, jak przy dwóch bolesnych razach, które dostał od losu - po śmierci Gabrielle i po wypadku Judith.
Teraz, wydawać by się mogło - nie powinno w nic nic się dziać. Przecież tyle czasu minęło, tyle myślnych deklaracji, że wszystko sobie poukładał. A jednak - burza obijała się w jego głowie, tańcząc w groteskowym teatrze. I trzeba dodać - taniec ów był bardzo niefortunny, co raz obijając się o zbolałą już nieco, czarnowłosą łepetynę Samuela. A tancerka z głowy, miała wygląd, siedzącej obok niej Very.
To, że działał na kobiety, wiedział od dawna. Już w szkole potrafił wykorzystywać swój magnetyzm, by zdobyć upatrzoną dziewczynę. Od tamtego czasu - nauczył się wiele, szczególnie na błędach, których miał dostatecznie dużo, by wyciągnąć wnioski. Miał naturę łowcy - gentlemana (jeśli można w ogóle określać się w tych kategoriach). Wszystkie te cechy poległy, gdy spotkał Gabrielle, ale gdy jej zabrakło - powoli zaczął wracać do wspomnianego trybu, choć dołączyła do tego pewna opiekuńczość i większa ogłada. Przynajmniej tak słyszał. Złośliwi (bądź złośliwa) powiedzieliby, że bawił się w rycerzyka, ale wolał to, niż być chamowatym, wywyższającym się gburem.
Czy działał na nową towarzyszkę? Tak, ale jego pewność była wciąż przytłoczona domysłami i pytaniami.
- A ktoś tutaj taki jest? - uniósł pytająco ciemne brwi. Był pewien, że była to aluzja w jego kierunku, ale zgrabnie odbił piłeczkę. Było w tym jednak wiele prawdy. Znał swoją wartość, znał swoja siłę i mógł spokojnie twierdzić, że poradziłby sobie w każdej sytuacji - z mniejszym bądź większym uszkodzeniem, ale inaczej nie potrafił. Nie lubił tchórzostwa.
A dwa, stawiał, że w barze znajdowało się wiele szemranych osób, skłonnych do wszczęcia bójki, tylko dla własnej satysfakcji. No i oczywiście - dziewczyna. W głosie brzmiała słodka pewność, bądź też ukrywana prawda. W obie perspektywy mu się podobały. czy jednak odmówiłaby jego pomocy, gdyby zaszła dla tego potrzeba? W oczach iskrzyła się duma, którą znał u osób doświadczonych przez los.
- Szkoda - spojrzał jej w oczy, tylko po to, by mogła odnaleźć w jego wzorku, łobuzerskie błyski - widać dobrze, że go jeszcze nie zadałem - kącik ust unosi się, nadając twarzy wyraz łowcy, który znika po chwili. Może to uśmiech Very tak działał? A może widział znowu kogoś innego?
Lubił słowne przekomarzania. W jego mniemaniu, świadczyły o lotności umysłu. Naiwne dziewczęta, które - choć urocze w swej postawie, zbyt szybko kończyły jego łowy. Nie lubił "łatwych" kobiet, Choć zdarzało mu się i tak zostać z taką dziewczyną na noc. Cóż, nie widzieliście nigdy hipokryty?
A Vera zdecydowanie wydawała się kryć ze swoimi myślami. Nie odwzajemniła się z imieniem, co dodatkowo pobudzało Samuela do myślenia. A jeśli coś wiedziała? ..Nie...nie mogła, skąd?
- Jeśli się wie - czego lub kogo się szuka, to każde miejsce będzie odpowiednie - znowu obniżył ton głosu, ale urwał, wodząc wzrokiem za wskazywanymi przez złodziejkę postaci. Z każdą, kolejną osobą, o której opowiadała, rosła jego pewność, że oto znalazł cel swoich poszukiwań. Sposób w jaki mówiła oraz szczegółowe informacje, jakich udzieliła, świadczyły wyraźnie, że była zaznajomiona ze światem informacji i obserwacji.
Zabębnił palcami o blat baru, kiedy padła urocza złośliwość, jednak "opium" nie wzbudziło w nim uśmiechu.
- Nie sadzę, aby akurat oni chcieli mnie spotkać - Sam nie należał do świętoszków, ale krzywił się na myśl, że takie typy mogą sprzedawać narkotyk dla zbyt młodych, na takie doświadczenia i otępienia. Nie przyszedł jednak po bójkę, no chyba, że ktoś się o nią poprosi. Wcale by się nie pogniewał, gdyby byli nimi wskazani.
Zatrzymał się dłużej na przedstawioną przez Verę wizję, dotyczącą dwóch dziewcząt, niechybnie - prostytutek. Zjechał spojrzeniem przez gładkie oblicza obu wspomnianych, łapiąc porozumiewawcze mrugnięcia za potwierdzenie. Odwzajemnił uśmiech, który wyraźnie miał w sobie drapieżcę. jednak wzrok ostatecznie spoczął na drobnej sylwetce Verethe, niczym wyraźny sygnał, że to ona jest w polu jego zainteresowań. Czy zauważyła to panna Catwright? I czy mylił się, czując cień zazdrości w jej głosie? I czemu się mu to podobało?
- Ciebie - odwrócił głowę, lekko nachylając twarz w stronę swej rozmówczyni. Ton, w jakim powiedział to jedno słowo, miało w sobie więcej przekazu, niż przypuszczał. A przecież, chodziło mu o fakt, że znalazł informatora, o którym wspominał mu przyjaciel? Czyż mógł się mylić?
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Bar 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Bar [odnośnik]16.11.15 18:51
Może panna Catwright poczuła się zaszczuta przez swojego nowego rozmówce, może nie chciała prowadzić rozmów dzisiaj wieczorem, w miejscu gdzie de facto mieszkała? A może informator się mylił i kobieta nie mogła w żaden sposób pomóc Samuelowi? Fakt pozostawał faktem - kobieta szybko dopiła swojego drinka i bez słowa pożegnania pozostawiła mężczyznę przy barze. Nawet jeśli dzisiaj rozmowa nie doszła do skutku, to pan Skamander zyskał informację kogo i gdzie szukać.


| zt dla obojga
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Bar Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Bar [odnośnik]01.12.15 10:28
| finiszujemy sierpień

Deirdre zawsze ściśle trzymała się swoich postanowień, niezależnie, czy dotyczyły zwiększenia godzin pracy czy też rozpoczęcia regularnych ćwiczeń rozciągających każdego poranka. Plany, jakie uroiły się w jej głowie, nigdy nie pozostawały w sferze mrzonek, ostro przechodząc do rzeczywistości. Jak postanowiła, tak robiła, bez żadnych wyjątków, inaczej zdradziłaby ideały osoby, na której jej najbardziej zależało. Czyli ideały swoje, rozbuchane, aroganckie, mające bardzo niewiele wspólnego z filozoficznymi wskazówkami moralnymi. Liczył się tylko zysk. W postaci władzy, wiedzy i pieniędzy. Przez całe swoje życie obracała się pomiędzy tymi trzema pragnieniami, kompletnie zapominając o czwartym aspekcie egzystencji. O własnej przyjemności. Spychała ją na margines planów, uznając - całkiem słusznie - że ich spełnienie przyniesie jej dużo radości. Problem w tym, że odkąd zmieniła branżę, przelewając swój pracoholizm na rejony mniej urzędnicze, na finał owych planów musiała czekać zbyt długo. Majaczyły gdzieś nieśmiało na horyzoncie, na razie nieosiągalne...a przecież musiała mieć dla siebie chociaż chwilę.
Dwa znaczące spotkania na miłosnym festiwalu Prewettów obudziły w Dei ten głód radości, od roku kompletnie przysypany ciężkim popiołem doświadczeń. Bliskość Crispina oraz bezpretensjonalny kontakt z Perseusem nagle włączyły w Tsagairt dość przyziemne pragnienie relaksu. Na własnych warunkach. Dlatego też postanowiła utrzymać wesołą passę jeszcze przez jeden wieczór, kierując po pracy swe kroki do Dziurawego Kotła. Swego czasu pojawiała się tu nawet często (chociaż i tak dużo rzadziej niż znajomi z Ministerstwa), dokańczając przy stoliku bieżące dokumenty albo prowadzone wcześniej urzędnicze rozmowy. Teraz także widziała w pomieszczeniu znajome twarze; ominęła je jednak, od razu podchodząc do baru. Wślizgnęła się na wysoki stołek tuż obok barczystej, znajomej sylwetki.
- Ciężki dzień w pracy, Parkinson? Czy świętujemy jakiś sukces? - powitała go uprzejmie, jakby widzieli się dopiero wczoraj na korytarzach Ministerstwa. Nigdy nie łączyła ich przesadna przyjaźń, ale w jakiś pokręcony sposób lubiła współpracować z Alfredem, chociaż owa współpraca z biurem Wiedźmiej Straży nie była zbytnio widowiskowa. Ot, odwalała czasem za dumnych szpiegów papierkową robotę, zwłaszcza, jeśli ich sprawy były powiązane z departamentem współpracy czarodziejów. W którym nie pracowała od roku, wyrzucona dyscyplinarnie z bliżej niewyjaśnionych powodów. Nie wiedziała, czy Parkinson interesował się jej losem, ale w tej chwili niezbyt się tym przejmowała, zamawiając szklankę Ognistej i w końcu uśmiechając się lekko do siedzącego obok niej blondyna.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bar [odnośnik]03.12.15 16:34
31.08.1955

Pogoda była tak paskudna za oknem, że Alfred nie miał ochoty nawet patrzeć na ten niekończący się skwar. List od Nestora Rodu Parkinson drżał w rękach mężczyzny. Dlaczego, dlaczego do cholery wszyscy się upominają o jego ożenek? Czy nie może dławić się żałobą? Brakowało mu powietrza, a otwieranie okna nawet w schyłkowe dni sierpnia byłoby błędem. Skrzat przyniósł wodę z lodem i został od razu wygoniony przez Parkinsona. Dlaczego małżeństwo było wyznacznikiem człowieka? Wypróbował flaki w Ministerstwie, goniąc za władzą, potęgą. Nie chciał zbłaźnić swojego nazwiska, wszyscy mówili o nim jak o mężczyźnie, dla którego nic nie jest niemożliwe. I mieli rację. Zmieniał się każdego dnia jak kameleon, wyłapując informację, załatwiając zadania, których inni z Wiedźmej Straży nie potrafili. I Nestor jedyne, czym się zainteresował to, kto będzie spał w jego łóżku do końca życia i rodził co chwilę dzieci. Był na to za stary. Nie potrafiłby wydusić nawet pytania "wyjdziesz za mnie", a co dopiero wyciągnąć pierścionek i wsunąć go na delikatny palec szlachcianki. Chętnie zatrudniłby kogoś, kto załatwiłby wszystko za niego. On nawet nie chciałby znaleźć się na tym ślubie. Podpisałby pergamin swoim zielonym atramentem, zataczając pętle przy literze P. To wszystko go przerastało. Wpatrywał się w list, w ten zamaszysty podpis Nestora i już wiedział, że ten dzień będzie jakąś porażką. Mijały minuty, godziny, a on nawet nie wstał z fotela. Czuł się jakby ktoś wylał na niego kubeł lawy wulkanicznej. Jego skóra płonęła. Zaczęła się wyimaginowana alergia na słowa takie jak "związek", "małżeństwo", które oznaczały koniec jego irracjonalnej wolności. Krtań się zacisnęła, domagając się powietrza, uspokojenia. Wszak miał kandydatkę, to dlaczego się tak tego bał? Nie wydziedziczą go. Nie potrafiąca poprawnie funkcjonować komórka społeczna cała drżała i wołała o absurdalną wolność. Parkinson, masz trzydzieści sześć lat. Hodowla jednorożców nie pozwoli uciec przed powinnością mężczyzny. A gdy już w głowie huczał mu ten przebrzydły obowiązek posiadania dziecka, wstał nagle, trzasnął dłonią o biurko tak, że list spadł na marmurową posadzkę. Nie mógł powstrzymać się przed podeptaniem go. Zbiegł pod schodach, rujnując idealną ciszę swoim tupaniem.
Nie miał ochoty na żadne towarzyskie spotkania. Teleportował się do Dziurawego Kotła nie ze względu popularności tego miejsca, ale ze względu na najlepszą Ognistą Whisky. Ominął stoliki z wrzeszczącymi, pijanymi ludźmi. Gdyby tylko mógł, rzuciłby na wszystkich zaklęcie wyciszające i został sam na sam z barmanem. Ale po to, żeby polewał, kiedy trzeba. Nie liczył, ile wypił. Nie patrzył też na innych, a barman nie zadawał durnych pytań. Ile musiałby wypić, żeby pytanie "czy wyjdziesz za mnie" nie brzmiało kretyńsko? Nagle ktoś zabił jego wyimaginowaną ciszę, wbił nóż między niego a butelkę Ognistej Whisky. Zmuszony uniósł wzrok, spoglądając na winowajcę. Nie wiedział, czy będzie potrafiła go uratować z morza rozpaczy czy będzie trzymać jego głowę tuż pod taflą wody whisky.
- Och, na Slytherina - próbował policzyć w myślach, ile jej nie widział, ale po jedynce pojawiła się od razu trójka, a może piątka, nie pamiętał jak leciały już cyfry. Wyciągnął paczkę papierosów na blat i przesunął do niej - Świętujemy nasze spotkanie, Dei. Zadbaj, żeby było doprawdy wyjątkowe. - chociaż same słowa brzmiały jak jakiś rozkaz, Alfred prosił, aby ten dzień po prostu się inaczej skończył. Nie pozwolił Dei zapłacić. Miał otwarty rachunek tak jak i butelkę whisky. Poprosił jedynie o drugą szklankę. Nie pytał, dlaczego nagle zniknęła z Ministerstwa i nie odwalała za niego brudnej roboty. Teraz mu było wszystko jedno. - Dei, powiedz jakieś życzenie, jak za nie wypijemy to na pewno się spełni - nie wiedział, skąd mu to się wzięło. Nie chciał się spić na amen, ale egzotyczna towarzyszka na pewno spadła mu z nieba. Może ten dzień naprawdę nie skończy się tak podle jak zaczął.




If I risk it all,
could You break my fall?

Alfred Parkinson
Alfred Parkinson
Zawód : Wiedźma Straż
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Cynik i król bez miłości - to tylko tytuły.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1679-alfie-parkinson#17486 http://morsmordre.forumpolish.com/t1693-magenta#17983 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1695-alfred-parkinson#17987
Re: Bar [odnośnik]04.12.15 10:16
Całkowicie świadome pchanie się w łapska przeszłości mocno kłóciło się z założeniami Nowego Ładu Deirdre Tsagairt, zakładającego dokładne oddzielenie spraw sprzed roku od obecnego strumienia życia. Niezwykle rwącego i w niczym nieprzypominającego tamtej statecznej, majestatycznej rzeki sukcesów, podbijającej kolejne ministerialne doliny. Czy coś w ten głupi, podniosły deseń, jaki układał się zawsze w głowie Dei równiutkimi linijkami zapisanego tekstu. By o niczym nie zapomnieć. Uczestniczyła przecież w grze na dwa fronty, przed rodziną udając wspinającą się po szczeblach kariery urzędniczkę a przed dawnymi znajomymi - zesłaną na daleki północ stażystkę. Wbrew pozorom trudniej było prezentować wersję drugą: nie wiedziała, do jak szerokiego grona dawnych współpracowników dotarła wiadomość o jej dyscyplinarnym zwolnieniu (z nieoficjalnym zamknięciem wszelkich ścieżek kariery w Londynie) i scysji z byłym szefem, stąpała więc po naprawdę cienkim lodzie. Nic dziwnego, że preferowała unikanie takich miłych spotkań, niezbędnych jednak do jako-takiego funkcjonowania utkanej przez siebie sieci kłamstw. Musiała wiedzieć co dzieje się w w Ministerstwie, żeby sprzedawać wiarygodne informacje rodzinie...ale czy to dlatego podchodziła teraz do Alfreda? Nawet, gdyby kierowały nią wyłącznie pobudki dwulicowej interesantki, chęć uzupełnienia brakujących danych o politycznej działalności nie przeważyłaby nad potrzebą bezpieczeństwa. Głupie narażanie się nie leżało w charakterze ostrożnej Deirdre, która teraz całkiem porzucała nałożone sobie ograniczenia, beztrosko przysiadając się do kogoś, kto uosabiał przeszłość. Przystojną, fascynującą, pociągającą, kojarzącą się z władzą i adrenaliną. Postawny Parkinson, bogacz, szlachcic i mężczyzna biegły w manipulacyjnych gierkach stanowiłby perfekcyjną reklamę Wiedźmiej Straży oraz całego Ministerstwa Magii. Taka twarz, spoglądająca kusząco z plakatów, od razu zapełniłaby wolne wakaty na dziesięć lat do przodu. Dei uśmiechnęła się trochę do swoich myśli, trochę do Parkinsona, podwijając rękawy marynarki. Nie miała na sobie sukienki a feministyczne spodnie, jej twarzy nie zdobił makijaż, a rozpuszczone włosy opadały na ramiona niezbyt rozczesaną falą. Podobnie - chociaż odrobinę bardziej elegancko - prezentowała się w Ministerstwie. Może dlatego ją rozpoznał? A może po prostu miała do czynienia z względnie tajnym agentem, potrafiącym przywołać twarze z przeszłości nawet w mocnym stopniu upojenia alkoholowego? Nie liczyła jego kieliszków, odczuwając leciutką wdzięczność za ten uroczy stan Parkinsona. Tak było o wiele łatwiej.
- Parkinson zawsze do bólu szarmancki - odparła z cichym śmiechem, skinięciem głowy przyjmując czystą szklankę. Obserwowała jak Alfred wlewa do niej Ognistą, po czym podniosła szkło w parodii oficjalnego toastu, wznoszonego po udanych misjach, gdzie podobni Alfredowi ryzykowali życiem a podobni jej - wyrzuceniem z pracy za niedopełnione formalności, pozwolenia oraz raporty. - Wypijmy więc za...za to, by jesień przyniosła nam same przyjemności - postanowiła, chociaż w jej głowie od razu pojawiła się dużo dłuższa lista marzeń. O nagłej wygranej na Magicznej Loterii, na przykład. - Jak zdefiniujesz swoje przyjemności, Alfredzie? - spytała tonem ankieterki; po chwili i po gorącym łyku alkoholu, parzącego przełyk na tyle mocno, że aż kaszlnęła. Odwykła od używek, prowadząc się od kilku miesięcy bardzo cnotliwie. - Tylko błagam, nie mów nic o zakończonych sukcesem misjach. Nie bądźmy pracoholikami - dodała teatralnym szeptem, sięgając po podsuniętą jej paczkę papierosów. Na razie jej nie otworzyła, bawiąc się zamknięciem i zerkając z ukosa na Parkinsona.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bar [odnośnik]05.12.15 13:38
Ludzie nie potrafią wybrać się z demonów przeszłości. Nie potrafimy nachapać się własnymi błędami i więcej ich nie popełniać. Niedoskonałość jest wpisana w naturę ludzką. Nawet jeśli Alfred Parkinson uwierzył w siłę i wartość małżeństwa między dwojgiem kochających się ludzi, wciąż widziałby przed oczami swoją żonę, której być może wychowanie albo charakter kompletnie jej nie odpowiadał. Co więcej, on nie widział żadnej swojej winy w jej śmierci. On tylko czuł swoją beznadziejność do funkcjonowania z jednym, tym samym człowiekiem do końca życia. Widział w tym zabicie całej wolności i niezależności. Tyle lat walczył ze szklanym kloszem ojca. Próbował się wyswobodzić z jego objęć, kontaktów, a wszystko szło na marne. Nie mógł być Parkinsonem bez ojca.
Nie wiedział, że będzie uczestniczył w jej kłamstwach. Wbrew pozorom, podczas pracy w Ministerstwie musiał odcinać się od wartości rodzinnych i rozmawiać nawet ze szlamami (ugh zgrozo). Nie interesowało go więc pochodzenie Dei i co robi teraz. Był zbyt dużym egoistą, aby pisać do każdego byłego pracownika Ministerstwa z pytaniem, jak im życie mija. Alfred zamykał się we własnym introwertyzmie, nie dbając o kontakt z innymi. Przy sobie trzymał ludzi, z którymi warto było pielęgnować relacje. Wpływowi, tacy co szepną słówko temu co trzeba. Inni mieli dać mu tylko ciszę i spokój. Dei zrujnowała wszystko, ale nie był na nią zły. Potrzebował kobiecego towarzystwa. Sam był jednoplanowym aktorem w dramacie pod tytułem Parkinsonowie. Pewnie nie jeden artysta zrobiłby z tego groteskę, ale Alfred nie gubił się w swoich kłamstwach i alter ego. Codziennie w pracy zmieniał się w innych ludzi, żeby pozyskiwać informacje, wyćwiczył to już do perfekcji. Nie był jednak dobrym źródłem informacji. Wszak jako agent nie mógł wyjawiać tajnych informacji, a te jawne były jakieś totalnie tuzinkowe. Ten śpi z otwartą buzią, tamta sypia z gościem z Wydziału Duchów. Nie zapłacą mu za egzaminowanie byłej pracownicy Ministerstwa, więc powinna być bezpieczna albo chociaż czuć się tak. Nie pracował po godzinach, to trzeba przede wszystkim zaznaczyć. Może nie był najlepszym agentem, ale zdecydowanie tym z górnej półki. Potrafił, dzięki swojej metamorfomagi głównie, rozwiązać przypadki beznadziejne. Dlatego nietrudno było mu kolekcjonować zaległe przysługi u kolegów.
Nigdy nie patrzył na Dei jak na kobietę, która idzie za ruchem feministycznym i chce się upodobnić do mężczyzny. W jej surowym wyglądzie było coś pociągającego. Albo myli mnie ten avatar, ubierz się na Merlina. Patrząc na nią, nie bał się, że jednym ze swoich komentarzy, zepsuje psychikę plastikowej lali, która całe swoje młodzieńcze życie uczyła się, jak przytakiwać mężczyźnie. Czasem i szlachcic potrzebował intelektualnego pojedynku. I nie tylko z samym sobą.
- Zawsze i bezgranicznie – odparł, zgarniając z jej ramienia ciężkie, ciemne włosy. Nie wiedział, naprawdę nie wiedział dlaczego ma taką olbrzymią słabość do długich włosów, które swoją miękkością skradłby nie tylko jego serce. Ten dotyk aż palił, cofnął dłoń powoli, od razu chwytając za szklaneczkę. Część jej zawartości wylał na blat barmański, ale zupełnie się tym nie przejął.
- Tylko jesień? Na Merlina, ten wieczór! – gwar w Dziurawym Kotle był tak duży, że nawet toast Alfreda nie przebił się na całą salę, ale Dei na pewno go wyraźnie słyszała. Siedzieli tuż obok siebie, na śmiesznych stolikach, które nie miały zastosowania dla osób niższych niż Alfred. Dla niego były idealne. W końcu nie musiał kulić nóg.
- To smak wolności – odpowiedział od razu bez żadnego zastosowania, bo właśni dziś po liście od Nestora Rodu żegnał swoją wolność. Skinął na barmana, aby podał drugą butelkę ognistej, od razu dodając komentarz, że powinni załatwić sobie takie trzylitrowe baniaki, ekonomiczniej. – A Tobie, panienko Tsagairt, jak smakuje przyjemność? – pijany Alfred nawet osobę półkrwi był w stanie nazwać ‘panienką’. Och, dokąd doprowadzi ich to whisky…




If I risk it all,
could You break my fall?

Alfred Parkinson
Alfred Parkinson
Zawód : Wiedźma Straż
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Cynik i król bez miłości - to tylko tytuły.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1679-alfie-parkinson#17486 http://morsmordre.forumpolish.com/t1693-magenta#17983 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1695-alfred-parkinson#17987
Re: Bar [odnośnik]05.12.15 18:09
Ognista mile paliła nie tylko przełyk, ale i komórki nerwowe, rozluźniające się pod wpływem parującego ciepła oraz zbawiennych właściwości alkoholu. Łagodzących zarówno obyczaje jak i charakter Deirdre, zazwyczaj niepozwalający jej na tak rozluźnione zachowanie. Sztywne plecy, spięte ramiona, ostry wzrok, szybkie ruchy, zaciśnięte usta - tak prezentowała się przez większość czasu, rzadko kiedy pozwalając sobie na relaks a już do absolutnej rzadkości należały chwile, kiedy naprawdę szczerze pozbywała się tej chłodnej zbroi w towarzystwie osoby względnie obcej. Alfred należał przecież do niepokojącego grona o podniosłej nazwie oni, co w obecnej sytuacji wydawało się Dei w ogóle nie przeszkadzać. Sama wślizgnęła się przecież na stołek tuż obok niego, wręcz padając mu w barowe ramiona: tym przecież było dołączenie do alkoholowego maratonu, rozpoczynającego się dla Parkisona na pewno dużo wcześniej. Odczuwała to wszelkimi zmysłami, ale najjaśniejszy przejawem wstawienia blondyna była z pewnością jego urocza poufałość.
Nie drgnęła jednak wcale, kiedy poprawiał jej włosy. W normalnych warunkach za takie przekroczenie granicy intymności oberwałby w twarz przy akompaniamencie feministycznego krzyku o uprzedmiotowianiu kobiety, lecz normalne czasy odeszły w niepamięć w momencie, w którym podobnym gestem obdarzał ją Lestrange. Z tym, że była wtedy na kolanach. Wewnętrznie skrzywiła się na to wspomnienie, od razu wypijając drugą kolejkę Ognistej, nie czekając na przyzwolenie wstawionego Parkinsona. Będącego kompanem nieporównywalnie przyjemniejszym od Caesara. Zaśmiała się cicho z jego dopowiedzianego toastu, zauważając rozlany na bar trunek. Postąpiła instynktownie, wiedziona pedantycznym pragnieniem porządku - zawinęła rękaw marynarki wokół dłoni i przetarła drewniany blat, po sekundzie powracając do wygodniejszej pozycji.
- Jakże więc mogłabym uprzyjemnić ci jeszcze bardziej ten wieczór? - spytała bez przesadnej kokieterii, w końcu decydując się na wysunięcie z paczki papierosa. Zazwyczaj nie paliła, dbając o walory swojego ciała (jakoś nie wierzyła w zdrowotną propagandę nikotyny, zauważając jasny wpływ dymu na skórę), jednakże dziś miała wolne. I zamiast zaszyć się z feministycznymi przyjaciółkami, piła ze szlachcicem, uosabiającym mizoginię magicznego światka. Gdzie popełniła błąd? - Smakuje władzą - odparła wieloznacznie acz szczerze, obracając w palcach papierosa i zapalając go potarciem o wierzch dłoni. Podniosła go do ust i zaciągnęła się głęboko, co tylko mocniej podrażniło gardło. Kolejne kaszlnięcie tym razem ponownie połączyło się z cichym, perlistym śmiechem. - Brakuje ci wolności, Alfredzie? Należysz do najbardziej uprzywilejowanej i wolnej grupy społecznej. Nic cię nie ogranicza - podsumowała jego krótką wypowiedź niemalże filozoficznie, strzepując popiół do pojawiającej się znikąd popielniczki.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 1 z 19 1, 2, 3 ... 10 ... 19  Next

Bar
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach