Bar
Strona 2 z 19 • 1, 2, 3 ... 10 ... 19
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bar
Kontuar z trunkami, przy którym od wielu dekad rządzi pomarszczony już barman, o wybrakowanym uśmiechu. Niezależnie czy jesteś strudzonym pracownikiem Ministerstwa, czy może masz wygląd rzezimieszka, który wyrwał się poza Nokturn, a może dopiero co dowiedziałeś się o zdradzającej żonie, Tom znajdzie odpowiedni alkohol dla ciebie, a także czasami zaproponuje jeden z pokoi na piętrze. Skrupulatnie dba o to, by nieletni dostali co najwyżej kremowe piwo.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:18, w całości zmieniany 1 raz
Whisky nie tylko paliła przełyk Alfreda, ale i jego powinność. Tą do podjęcia nieodwracalnej decyzji. Odpisał tak nieodpowiedzialne Nestorowi. Nie wiedział, czy podawał kandydaturę czy może był pewny swojej decyzji. Czy rok zalotów do nieugiętej Maire nie będzie stracony? A co jeśli nie zgodzi się? Co jeśli tak zwyczajnie i po prostu nie lubi Alfreda? Nie musiała zgadzać się na stracenie z nim reszty swojego życia, zwłaszcza że to w rodach szlachetnych obfitowało w obowiązki, które obydwoje będą musieli spełnić. W takiej stresującej sytuacji obecność Dei była wręcz zbawienna. Alfred nie potrafił poradzić sobie ze swoimi emocjami. Z jednej strony rozsądek podpowiadał mu zachować się jak prawdziwy mężczyzna i oficjalnie zaprosić Maire na spotkanie, nie uciekając już do żadnych tajemnic i sekretów. Z drugiej strony, wielki duch wolności szeptał do ucha, że właśnie jedyne co powinien delektować się brakiem zobowiązań i zamienić się w kogo innego, idąc na dziarski podryw. Nie miało to jednak większego sensu, wszak i szlachcic musiał trzymać swoje wartości blisko kręgosłupa, a nie szastać swym nasieniem na prawo i ledwo. Jednak, te wszystkie przemyślania nie przeszkadzały siedzieć mu z „panienką” półkrwi. Alkohol zakłócał przejawy rozsądku. Zaśmiał się, odkładając szklaneczkę na bar.
- Zaskocz mnie, Dei – pijacki śmiech odbijał się nawet od uszu Alfreda. Rozsądek podpowiadał, że jako przedstawiciel rodu Parkinson, powinien właśnie teraz wstać, ucałować bądź uścisnąć dłoń wyzwolonej Tsagairt. Nie obserwował jak niszczy mankiet swojej marynarki. Na Merlina, byli od tego oni ludzie! Gdy paczka uwolniła się spod jej nacisku, Alfred automatycznie ją zabrał i szybko wybrał jednego z papierosów. Och, tak, czyż nie tego potrzebował?
- Władza ma gorzki i cierpki smak, dziwnie utożsamiać to z przyjemnością, podziw, och podziw i szacunek inny to co innego. – zacmokał jak najważniejszy filozof Wielkiej Brytanii. Władzę zyskiwało się dzięki innym. Jeśli w oczach poddanych byłeś wielkim człowiekiem, to takim też się staniesz.
- Czy ty w ogóle palisz czy trzymasz papierosa dla kokieterii? – spytał, nie wierząc jak bardzo prowokacyjnie to brzmi. Ten jej kaszel był mylący i nawet tylko na chwilę zaczął się o nią troszczyć. Owe uczucie zapił łyczkiem alkoholu.
- Ogranicza mnie więcej niż myślisz, Dei – powiedział cierpko, nie zauważył jak zaczęła się z nim spoufalać i traktować go jak równego. Pijany oczekiwał tylko rozmówcy, który będzie przytakiwał na każdą z jego filozofii – Na przykład, nie powinienem z tobą rozmawiać, ale kto mi dziś zabroni. Złamiesz ze mną dziś wszystkie zasady? – spytał po raz kolejny łamiąc reguły dobrego smaku i prowokacji. Na znak ich umowy rozlał więcej whisky. Parkinson, co Ty na Merlina wyprawiasz!
- Zaskocz mnie, Dei – pijacki śmiech odbijał się nawet od uszu Alfreda. Rozsądek podpowiadał, że jako przedstawiciel rodu Parkinson, powinien właśnie teraz wstać, ucałować bądź uścisnąć dłoń wyzwolonej Tsagairt. Nie obserwował jak niszczy mankiet swojej marynarki. Na Merlina, byli od tego oni ludzie! Gdy paczka uwolniła się spod jej nacisku, Alfred automatycznie ją zabrał i szybko wybrał jednego z papierosów. Och, tak, czyż nie tego potrzebował?
- Władza ma gorzki i cierpki smak, dziwnie utożsamiać to z przyjemnością, podziw, och podziw i szacunek inny to co innego. – zacmokał jak najważniejszy filozof Wielkiej Brytanii. Władzę zyskiwało się dzięki innym. Jeśli w oczach poddanych byłeś wielkim człowiekiem, to takim też się staniesz.
- Czy ty w ogóle palisz czy trzymasz papierosa dla kokieterii? – spytał, nie wierząc jak bardzo prowokacyjnie to brzmi. Ten jej kaszel był mylący i nawet tylko na chwilę zaczął się o nią troszczyć. Owe uczucie zapił łyczkiem alkoholu.
- Ogranicza mnie więcej niż myślisz, Dei – powiedział cierpko, nie zauważył jak zaczęła się z nim spoufalać i traktować go jak równego. Pijany oczekiwał tylko rozmówcy, który będzie przytakiwał na każdą z jego filozofii – Na przykład, nie powinienem z tobą rozmawiać, ale kto mi dziś zabroni. Złamiesz ze mną dziś wszystkie zasady? – spytał po raz kolejny łamiąc reguły dobrego smaku i prowokacji. Na znak ich umowy rozlał więcej whisky. Parkinson, co Ty na Merlina wyprawiasz!
If I risk it all,
could You break my fall?
could You break my fall?
Widziała, że Alfreda coś trapi, że za tą przystojną maską i pod bujną czupryną jasnych włosów wibruje rój uporczywych myśli, domagających się utopienia w alkoholu. Kiedyś zapewne pozostawałaby ślepa na takie subtelne przesłanki jak drgnięcia mięśni, ton głosu i ogólny układ ciała, ale doświadczenie w pracy z mężczyznami (ach, dzięki ci, najsłodsza Wenus!) uwrażliwiły ją na nawet najdrobniejsze symptomy, nawet rozmyte przez wpływ Ognistej Whisky. Nie musiała przyglądać się mu uporczywie ani analizować wypowiedzianych rozbawionym tonem słów, po prostu czuła, że Parkinson pojawił się przy barze Dziurawego Kotła z jakiegoś frustrującego powodu. Szukając raczej rozluźnienia niż konkretnego rozwiązania, takie przecież rzadko pojawiały się w momencie upojenia, następnego ranka tylko mnożąc problemy o zagwozdki moralne. Nie, żeby podejrzewała Alfreda o niemoralne prowadzenie się; mogła jedynie wywnioskować, że z taką prezencją (wzbogaconą o przemiły bonusik nazwiska oraz zasobnej sakiewki z galeonami) raczej nie wiódł żywota zakonnika. Plotki o uroku Parkinsona nie docierały do pracoholicznego umysłu Deirdre, sprawiając, że traktowała szlachcica niemalże z szacunkiem. Okazywanym w każdej koleżeńskiej złośliwości.
- Dobrze mnie znasz, nie potrafię zaskakiwać. Przykro mi, że nie zaspokoję cię w tej kwestii- odparła z przesadną pokorą, wzbogaconą o teatralny wstyd, spowodowany niespełnieniem najskrytszych pragnień znudzonego arystokraty. Ustawienie siebie w takiej poddańczej roli paradoksalnie poprawiło jej humor. Grała samą siebie z Wenus, grając siebie spoza Wenus, grając...grając jeszcze tysiąc innych ról, w jakich przebierała z zadziwiającą precyzją, tego wieczoru zatrzymując się jednak gdzieś pomiędzy, w bezpiecznej niszy niedomówień, wypełnionej dymem papierosowym, Ognistą oraz zapachem wody kolońskiej Parkinsona, przebijającej się nawet przez tytoniową mgiełkę. - Lubię gorzki smak. Mdli mnie od słodkości - skomentowała jego rozpoczynającą się filozoficzną tyradę, z każdym kolejnym kieliszkiem whisky coraz bardziej rozbawiona grą w dwuznaczności, objawiające się wyłącznie jej samej. Nie przeszkadzała jej bezpośredniość Alfreda oraz jego majestatyczna hojność, z jaką łaskawie obdarzał ją swoim towarzystwem. - Oczywiście, że palę. Dlaczego miałabym cię kokietować, Alfredzie? - odparła, paradoksalnie (i teatralnie) wywracając oczami w absolutnie flirciarskim geście, mocno kontrastującym z zamkniętą postawą ciała. Siedziała przecież wyprostowana jak struna, z łokciami przy sobie, wpatrzona w Parkinsona wyłącznie z ukosa - wolała śledzić jego przystojną twarzyczkę w lustrze na przeciwko. W innym przypadku musiałaby zwrócić się w jego kierunku a to skutkowałoby siedzeniem niemalże nos w nos, co dodatkowo komplikowało relację paniczyka z marną panienką półkrwi. Chyba sam Alfred orientował się w tym klasowym dysonansie, rzecz jasna na swój filozoficzny sposób. - Dlaczego nie możesz ze mną rozmawiać? Przez mój brudny rodowód? - odparła z nieśpieszną słodyczą, po raz kolejny zaciągając się papierosem, tym razem już bez histerycznego kaszelku. - Zdradzę ci sekret. Półkrwi nie mają zasad, nie mamy więc co łamać - dodała teatralnym szeptem, znów pociągając z magicznie napełnionej szklanki. To mógł być naprawdę długi wieczór.
- Dobrze mnie znasz, nie potrafię zaskakiwać. Przykro mi, że nie zaspokoję cię w tej kwestii- odparła z przesadną pokorą, wzbogaconą o teatralny wstyd, spowodowany niespełnieniem najskrytszych pragnień znudzonego arystokraty. Ustawienie siebie w takiej poddańczej roli paradoksalnie poprawiło jej humor. Grała samą siebie z Wenus, grając siebie spoza Wenus, grając...grając jeszcze tysiąc innych ról, w jakich przebierała z zadziwiającą precyzją, tego wieczoru zatrzymując się jednak gdzieś pomiędzy, w bezpiecznej niszy niedomówień, wypełnionej dymem papierosowym, Ognistą oraz zapachem wody kolońskiej Parkinsona, przebijającej się nawet przez tytoniową mgiełkę. - Lubię gorzki smak. Mdli mnie od słodkości - skomentowała jego rozpoczynającą się filozoficzną tyradę, z każdym kolejnym kieliszkiem whisky coraz bardziej rozbawiona grą w dwuznaczności, objawiające się wyłącznie jej samej. Nie przeszkadzała jej bezpośredniość Alfreda oraz jego majestatyczna hojność, z jaką łaskawie obdarzał ją swoim towarzystwem. - Oczywiście, że palę. Dlaczego miałabym cię kokietować, Alfredzie? - odparła, paradoksalnie (i teatralnie) wywracając oczami w absolutnie flirciarskim geście, mocno kontrastującym z zamkniętą postawą ciała. Siedziała przecież wyprostowana jak struna, z łokciami przy sobie, wpatrzona w Parkinsona wyłącznie z ukosa - wolała śledzić jego przystojną twarzyczkę w lustrze na przeciwko. W innym przypadku musiałaby zwrócić się w jego kierunku a to skutkowałoby siedzeniem niemalże nos w nos, co dodatkowo komplikowało relację paniczyka z marną panienką półkrwi. Chyba sam Alfred orientował się w tym klasowym dysonansie, rzecz jasna na swój filozoficzny sposób. - Dlaczego nie możesz ze mną rozmawiać? Przez mój brudny rodowód? - odparła z nieśpieszną słodyczą, po raz kolejny zaciągając się papierosem, tym razem już bez histerycznego kaszelku. - Zdradzę ci sekret. Półkrwi nie mają zasad, nie mamy więc co łamać - dodała teatralnym szeptem, znów pociągając z magicznie napełnionej szklanki. To mógł być naprawdę długi wieczór.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
To było takie strapienie jego blond główki, że nawet ognista whisky nie pomagała. Alfred oczywiście mógł pójść do swoich kumpli, ale sam nie wiedział, czy wydziedziczenie nie jest kuszącą opcją. Dlaczego nie mógł należeć do Parkinsonów bez jego apodyktycznego ojca? Dlaczego to on nie mógł zostać wydziedziczony? Alfred kiedyś w końcu na pewno zdecydowałby się na małżeństwo, chłód i posucha łoża go do tego by zmusiły. Teraz wszystko po raz kolejny postanowili za niego. Presja czasu i rodu była nie do zniesienia. Nigdy nie uciekał do alkoholu. Zawsze wystarczyło spalenie jakiegoś obrazu, zajęcie się pracą, a dziś… Dziś już nic nie miało sensu. Alfred oczekiwał jakiś znaków od wszystkich wokół, że Maire to ta jedyna, a biorąc ją za żonę, nie popełni kolejnego błędu. W końcu nie będzie mógł zabić drugiej żony… Alfred nie był człowiekiem, który z łatwością się wygadywał. Trzymał wszystko w sobie i nawet analiza Samaela Avery’ego by tu nie pomogła. Och, chyba że włamałby się mu do umysłu, ale o tym Parkison nie wiedział. Dei myliła się. Alfred pasowałby na zakonnika, bo wartości przewyższały chwilowe pragnienia. Parkinsonowie byli zbyt skupieni na swoim ciele oraz pięknie, więc nie mogli pozwolić, aby niedoskonałość i plugawe dłonie zaważyły na ich cnotliwych wartościach. Nie bez kozery Parkinsonowie hodowali jednorożce. (Na pewno w ich rodzie było więcej hipokryzji niż czystości i cnotliwości, ale kto czyta nawiasy…).
- Dziś nie znam dobrze już nikogo – zawód aż łamał mu serce. Nie wiedział, czy jest bardziej zdenerwowany na list Nestora czy tak lekkomyślnie przyznał się przed tak ważną osobą o rocznym, niewinnym romansie. A co jeśli wkopał Maire? A co jeśli ona nie chce uciec na formalną drogę?
- A poza tym, daleko ci do nudnej panienki, w tym kryje się jakaś pruderia – nie wiedział na co wskazuje, na jej marynarkę, spodnie czy te włosy, które aż prosiły o związanie albo o ponownie dotknie ich delikatnych końcówek. Sięgnął po nie znowu, ale w połowie drogi zmienił zdanie i objął dłonią szklaneczkę alkoholu.
- Whisky i papierosy, to oryginalne połączenie jak na… – urwał, bo czy warto było dokończyć? Zabrzmiałoby to jakby kobieta była czymś gorszym. Ale to przez kobiety Alfred miał same problemy! Zaczął nucić jakąś melodię, wpatrując się w falującą whisky w szklaneczce. Spodziewał się, że zamówi jakąś wódkę z żurawiną albo inne słodkie, beznadziejne drinki, a ona szła z Alfredem jak równy z równym.
- Bo w zasadzie dlaczego nie? – prowokacja drżała na granicy dobrego smaku. Lordzie Parkinson, czy wypada ci tak mówić do półkrwi? Nie przejmował się tym, dzisiaj już nie miało nic znaczenia. Whisky krążyła mu w żyłach zamiast krwi. Pewnie będzie musiał wołać skrzata albo kogoś innego, aby zaprowadził go do domu, bo od samej teleportacji jego treść żołądkowa stopi się z ścianami dworu Parkinsonów. Alfredowi przeszkadzał ten irracjonalny brak kontaktu wzrokowego. Pustą butelka, która nie została jeszcze sprzątnięta przez barmana, wycelował w lustro, w które zlepiała spojrzenie Dei. O ile Parkinsonowie słynęły z narcystycznego poszukiwania luster w każdym pomieszczeniu, teraz to go okropnie zdenerwowało. Lustro rozpadło się momentalnie, lecz nie zraniło nikogo. Kawałki na podłodze odbijały migające światło.
- Patrz na mnie – ni to rozkaz ni to prośba, ale tak bezpośrednia, że nie mogła tego zignorować – Przez twoje brudne kontakty z ministerstwem – wiedźma straż raczej nie zdradzała swoich faworytów bądź wrogów poza miejscem pracy, a jednocześnie Alfred był zbyt pijany, żeby robić jej wykład na temat „mów mi Lordzie” albo „kobieta powinna do mężczyzny zasze odnosić się z szacunkiem”. Dziś naprawdę było mu wszystko jedno. – To wymyślimy je i będziemy łamać, jaki widzisz problem? – spytał jakby rozbite lustro przez chwilą nie było wystarczającym powodem, żeby Alfred zebrał swój ciężki tyłek i wyszedł z Dziurawego Kotła.
- Dziś nie znam dobrze już nikogo – zawód aż łamał mu serce. Nie wiedział, czy jest bardziej zdenerwowany na list Nestora czy tak lekkomyślnie przyznał się przed tak ważną osobą o rocznym, niewinnym romansie. A co jeśli wkopał Maire? A co jeśli ona nie chce uciec na formalną drogę?
- A poza tym, daleko ci do nudnej panienki, w tym kryje się jakaś pruderia – nie wiedział na co wskazuje, na jej marynarkę, spodnie czy te włosy, które aż prosiły o związanie albo o ponownie dotknie ich delikatnych końcówek. Sięgnął po nie znowu, ale w połowie drogi zmienił zdanie i objął dłonią szklaneczkę alkoholu.
- Whisky i papierosy, to oryginalne połączenie jak na… – urwał, bo czy warto było dokończyć? Zabrzmiałoby to jakby kobieta była czymś gorszym. Ale to przez kobiety Alfred miał same problemy! Zaczął nucić jakąś melodię, wpatrując się w falującą whisky w szklaneczce. Spodziewał się, że zamówi jakąś wódkę z żurawiną albo inne słodkie, beznadziejne drinki, a ona szła z Alfredem jak równy z równym.
- Bo w zasadzie dlaczego nie? – prowokacja drżała na granicy dobrego smaku. Lordzie Parkinson, czy wypada ci tak mówić do półkrwi? Nie przejmował się tym, dzisiaj już nie miało nic znaczenia. Whisky krążyła mu w żyłach zamiast krwi. Pewnie będzie musiał wołać skrzata albo kogoś innego, aby zaprowadził go do domu, bo od samej teleportacji jego treść żołądkowa stopi się z ścianami dworu Parkinsonów. Alfredowi przeszkadzał ten irracjonalny brak kontaktu wzrokowego. Pustą butelka, która nie została jeszcze sprzątnięta przez barmana, wycelował w lustro, w które zlepiała spojrzenie Dei. O ile Parkinsonowie słynęły z narcystycznego poszukiwania luster w każdym pomieszczeniu, teraz to go okropnie zdenerwowało. Lustro rozpadło się momentalnie, lecz nie zraniło nikogo. Kawałki na podłodze odbijały migające światło.
- Patrz na mnie – ni to rozkaz ni to prośba, ale tak bezpośrednia, że nie mogła tego zignorować – Przez twoje brudne kontakty z ministerstwem – wiedźma straż raczej nie zdradzała swoich faworytów bądź wrogów poza miejscem pracy, a jednocześnie Alfred był zbyt pijany, żeby robić jej wykład na temat „mów mi Lordzie” albo „kobieta powinna do mężczyzny zasze odnosić się z szacunkiem”. Dziś naprawdę było mu wszystko jedno. – To wymyślimy je i będziemy łamać, jaki widzisz problem? – spytał jakby rozbite lustro przez chwilą nie było wystarczającym powodem, żeby Alfred zebrał swój ciężki tyłek i wyszedł z Dziurawego Kotła.
If I risk it all,
could You break my fall?
could You break my fall?
Stąpanie po cienkim lodzie przyzwoitości, przykrywający ostrzegawczą taflą jezioro skandalu, sprawiało Deirdre jakąś masochistyczną przyjemność. Nie powinna tutaj siedzieć, nie powinna siedzieć tutaj z mężczyzną a już na pewno nie powinna tutaj siedzieć z Alfredem, reprezentującym wszystko to, czym pogardzała. Władzę, charyzmę, błękitną krew i ten niewymuszony męski czar, z jakim Parkinson wypowiadał kolejne okrągłe słówka oraz pochłaniał kolejne szklanki Ognistej. Która nie czyniła z niego bełkoczącego żula, a szkoda: chętnie zobaczyłaby blondwłosego szlachcica w stanie sponiewierania absolutnego, ledwie łączącego głoski w słowa a słowa w chwiejne zdania. Nic jednak nie zapowiadało tej tragedii i ogłoszenia upadłości. Parkinson widocznie miał naprawdę twardą głowę albo błądzące w niej problemy nie pozwalały mu na odcięcie zasilania. Deirdre potrafiła rozpoznać dobrego kompana do picia i z pewnością Alfi zasługiwał na to miano. Mimo wszystko, mimo tej społecznej przepaści między nimi, wypełnionej nie tyle gorącą lawą co lodowcem obojętności. Ot, dwójka przypadkowych przechodniów, na chwilę odrywająca się od brzęczącej nieprzyjemnie codzienności. Myśli o wyciągnięciu od mężczyzny jakikolwiek informacji nagle straciły na znaczeniu, pozwalając skupić się Dei wyłącznie na uroczym towarzystwie.
Z tym samym uśmiechem przyjęła jego filozoficzny finał oczywistości - nikt tak naprawdę nie mógł poznać się całkowicie w tym chorym świecie - oraz kolejne komplementy. Wyrafinowana pruderia, daleka od nudy, oryginalne połączenie jak na...Zaśmiała się cicho, kiedy urwał zdanie w połowie.
- Jak na kogo? - dopytała jednak, bo tak wypadało albo bo naprawdę była ciekawa w jakich stereotypowych kategoriach ją zamknie. Azjatki, kobiety, urzędniczki, feministki, kogoś młodszego, kogoś półkrwi, kogoś biednego? Nie obraziłaby się za żadną, przywykła do szufladkowania, a to w wykonaniu Alfreda dziwnym trafem jej nie raziło. Tak samo jak chwiejne zakusy na jej włosy - widocznie Parkinson posiadał niezdiagnozowany fetysz, którego jednak nie zamierzała spełniać, traktując go z lekkim dystansem groteskowej wyższości. Do czasu. Już miała wydać jednogłośną i nieodwołalną opinię, wpisując w swojej pedantycznej osobowości Parkinsona do odpowiedniej szufladki, gdy wywrócił jej rozumowanie do góry nogami. Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu komuś udało się ją zaskoczyć. Drgnęła gwałtownie a papieros prawie wypadł spomiędzy jej palców, kiedy lustro posypało się w drobny mak, uderzając deszczem nieprzyjemnych dźwięków i świecących drobinek o podłogę. Nie wiedziała, czy zachowanie Alfreda było spowodowane alkoholem czy jego nieznośnym charakterem. Zaciągnęła się powoli i równie nieśpiesznie skierowała wzrok w jego stronę, unosząc lekko brwi.
- Zaimponowałeś mi - rzuciła ni to żartobliwie ni szczerze, samej właściwie nie wiedząc, czy to niespodziewane wyrwanie się ze schematu ją zirytowało czy przesunęło mężczyznę oczko wyżej w hierarchii samców, jakich spotykała na swojej drodze. - Mam dużo brudnych kontaktów - dodała po sekundzie, wzruszając niemalże niewinnie ramionami, w końcu, między wierszami, zdradzając coś więcej o sobie. Ognista coraz mocniej przesączała się przez jej umysł i zapewne wpłynęła na decyzję, jaką podjęła niezwykle impulsywnie, wypijając kolejną szklankę alkoholu niemalże duszkiem. Odstawiła ją na blat z cichym trzaskiem, po czym posłała Parkinsonowi najbardziej kokieteryjny z uśmiechów, wyćwiczonych nie tylko na dziwkarskiej ziemi Wenus.
- Chodź. Przespacerujemy się. Pokażę ci moje ulubione miejsca - zaproponowała, chociaż tak naprawdę w tym zdaniu więcej było rozkazu niż uprzejmej prośby. Porwała z blatu nienapoczętą jeszcze butelkę Ognistej, po czym schowała ją do przepastnej torby. Włosy zupełnie rozsypały się rozczochraną falą na ramiona, ale nie poprawiała ich filuternie, po prostu zsuwając się z krzesła. - I nie, nie mam na myśli mojego łóżka - wyszeptała mu do ucha, owiewając jego szyję ciepłym oddechem.
Z tym samym uśmiechem przyjęła jego filozoficzny finał oczywistości - nikt tak naprawdę nie mógł poznać się całkowicie w tym chorym świecie - oraz kolejne komplementy. Wyrafinowana pruderia, daleka od nudy, oryginalne połączenie jak na...Zaśmiała się cicho, kiedy urwał zdanie w połowie.
- Jak na kogo? - dopytała jednak, bo tak wypadało albo bo naprawdę była ciekawa w jakich stereotypowych kategoriach ją zamknie. Azjatki, kobiety, urzędniczki, feministki, kogoś młodszego, kogoś półkrwi, kogoś biednego? Nie obraziłaby się za żadną, przywykła do szufladkowania, a to w wykonaniu Alfreda dziwnym trafem jej nie raziło. Tak samo jak chwiejne zakusy na jej włosy - widocznie Parkinson posiadał niezdiagnozowany fetysz, którego jednak nie zamierzała spełniać, traktując go z lekkim dystansem groteskowej wyższości. Do czasu. Już miała wydać jednogłośną i nieodwołalną opinię, wpisując w swojej pedantycznej osobowości Parkinsona do odpowiedniej szufladki, gdy wywrócił jej rozumowanie do góry nogami. Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu komuś udało się ją zaskoczyć. Drgnęła gwałtownie a papieros prawie wypadł spomiędzy jej palców, kiedy lustro posypało się w drobny mak, uderzając deszczem nieprzyjemnych dźwięków i świecących drobinek o podłogę. Nie wiedziała, czy zachowanie Alfreda było spowodowane alkoholem czy jego nieznośnym charakterem. Zaciągnęła się powoli i równie nieśpiesznie skierowała wzrok w jego stronę, unosząc lekko brwi.
- Zaimponowałeś mi - rzuciła ni to żartobliwie ni szczerze, samej właściwie nie wiedząc, czy to niespodziewane wyrwanie się ze schematu ją zirytowało czy przesunęło mężczyznę oczko wyżej w hierarchii samców, jakich spotykała na swojej drodze. - Mam dużo brudnych kontaktów - dodała po sekundzie, wzruszając niemalże niewinnie ramionami, w końcu, między wierszami, zdradzając coś więcej o sobie. Ognista coraz mocniej przesączała się przez jej umysł i zapewne wpłynęła na decyzję, jaką podjęła niezwykle impulsywnie, wypijając kolejną szklankę alkoholu niemalże duszkiem. Odstawiła ją na blat z cichym trzaskiem, po czym posłała Parkinsonowi najbardziej kokieteryjny z uśmiechów, wyćwiczonych nie tylko na dziwkarskiej ziemi Wenus.
- Chodź. Przespacerujemy się. Pokażę ci moje ulubione miejsca - zaproponowała, chociaż tak naprawdę w tym zdaniu więcej było rozkazu niż uprzejmej prośby. Porwała z blatu nienapoczętą jeszcze butelkę Ognistej, po czym schowała ją do przepastnej torby. Włosy zupełnie rozsypały się rozczochraną falą na ramiona, ale nie poprawiała ich filuternie, po prostu zsuwając się z krzesła. - I nie, nie mam na myśli mojego łóżka - wyszeptała mu do ucha, owiewając jego szyję ciepłym oddechem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
W tej całej dzikości ich spotkania, było też przeznaczenie. Czy Alfred mógł lepiej trafić? Absolutnie nie. Dei cudownie spisywała się jako osoba, która odcinała myśli Parkinsona. Skupiał się tylko na niej. Czyż było coś bardziej cudownego? Piękna kobieta na odpowiednim miejscu, która okazała się również idealnym towarzyszem do ognistej whisky. Dzisiejsza sytuacja nie pozwalała mu się upić. Skutki alkoholu odczuje dopiero jak położy się spać, a następnie wstanie i głowa będzie pulsować w rytm piątej symfonii Beethovena.
- Byłą pracownicę Ministerstwa, z boku to wygląda jakbyś chciała wykraść wszystkie sekrety – nachylił się tu do niej, szepcząc kokieteryjnie do ucha. Czy miał coś do stracenia? Absolutnie. I tak nie będzie nic pamiętał. A godność skończyła się wtedy, gdy zaczął z nią pić. Alfred rzeczywiście miał fetysz związany z włosami. Inni zwracali uwagę na piersi, pupę… On chciał tylko czuć miękkość kosmyków. Nie zauważył, kiedy to się stało dla niego aż tak istotne. Ale gdy kobieta obcinała swoje włosy, zabierała to, co miała w sobie najpiękniejsze. Mówimy nie na męskie fryzury. A jak jeszcze miała czerwoną szminkę… Jego wyczyn wcale nie był taki imponujący. Oczekiwał od kobiety należytego szacunku, a skoro i tak jego godność znajdowała się przy samym dnie. Nie sądził, że ma to coś wspólnego z alkoholem. Chciał czuć na sobie spojrzenie Dei.
- I to mnie martwi – nawiązał do poprzedniej wypowiedzi, bo nie powinien w ogóle się z nią pokazywać. Mimo wszystko, dzisiejszy wieczór należał tylko do nich. Jej brudne kontakty, na szczęście Alfred nie miał pojęcia, jakie ma relacje z Cezarem, nie interesowały dzisiaj Parkinsona. Mógł wykorzystać sytuację do zdobycia imion i nazwisk, potraktować to jako pracę, ale nie. Miał to gdzieś. Chciał zapomnieć, a nie się nakręcać.
- Świetny pomysł, ale to idzie z nami – wskazał na whisky i ochoczo poderwał się z niewygodnego krzesła barowego. Nawet nie pomyślał, że idą w jakieś odosobnione miejsce na dzikie seksy – Po co nam łóżko, nie ograniczajmy się – zaśmiał się, ale nie wiedział, na czym skończy się ich dzisiejsze spotkanie. Opuścili Dziurawy Kocioł.
Zt x2
- Byłą pracownicę Ministerstwa, z boku to wygląda jakbyś chciała wykraść wszystkie sekrety – nachylił się tu do niej, szepcząc kokieteryjnie do ucha. Czy miał coś do stracenia? Absolutnie. I tak nie będzie nic pamiętał. A godność skończyła się wtedy, gdy zaczął z nią pić. Alfred rzeczywiście miał fetysz związany z włosami. Inni zwracali uwagę na piersi, pupę… On chciał tylko czuć miękkość kosmyków. Nie zauważył, kiedy to się stało dla niego aż tak istotne. Ale gdy kobieta obcinała swoje włosy, zabierała to, co miała w sobie najpiękniejsze. Mówimy nie na męskie fryzury. A jak jeszcze miała czerwoną szminkę… Jego wyczyn wcale nie był taki imponujący. Oczekiwał od kobiety należytego szacunku, a skoro i tak jego godność znajdowała się przy samym dnie. Nie sądził, że ma to coś wspólnego z alkoholem. Chciał czuć na sobie spojrzenie Dei.
- I to mnie martwi – nawiązał do poprzedniej wypowiedzi, bo nie powinien w ogóle się z nią pokazywać. Mimo wszystko, dzisiejszy wieczór należał tylko do nich. Jej brudne kontakty, na szczęście Alfred nie miał pojęcia, jakie ma relacje z Cezarem, nie interesowały dzisiaj Parkinsona. Mógł wykorzystać sytuację do zdobycia imion i nazwisk, potraktować to jako pracę, ale nie. Miał to gdzieś. Chciał zapomnieć, a nie się nakręcać.
- Świetny pomysł, ale to idzie z nami – wskazał na whisky i ochoczo poderwał się z niewygodnego krzesła barowego. Nawet nie pomyślał, że idą w jakieś odosobnione miejsce na dzikie seksy – Po co nam łóżko, nie ograniczajmy się – zaśmiał się, ale nie wiedział, na czym skończy się ich dzisiejsze spotkanie. Opuścili Dziurawy Kocioł.
Zt x2
If I risk it all,
could You break my fall?
could You break my fall?
| wrześniowo
Dębowy kontuar, stworzony z równo wyheblowanych desek o wyraźnych słojach wiekowego (sądząc po ich liczbie i ciemnobrązowych kolistych zawijasach) drzewa, stanowił opokę najdoskonalszą. Lepszą od rodziny, religii, przyjaciół i innych wierzeń oraz osób, których zadaniem była pomoc w niesieniu brzemienia egzystencji. Czasami spisywali się w tej roli, przegrywając jednak w konkurencji z niesamowitym barem, benjaminową świątynią, kaplicą dumania, czarodziejskim konfesjonałem, kozetką magipsychiatry. To tutaj pozbywał się nieznośnych myśli, sadystycznie topiąc wrzeszczące koszmarki w hektolitrach alkoholu, łagodnie przepływającego przez jego ciało. Ognista odkażała jątrzące się rany zadane przez przeszłość, znieczulała frustrującą teraźniejszość i abstrakcyjnie odmalowywała przyszłość w najcieplejszych barwach. Stanowiła lek na całe zło tego świata, zło, z którym miał walczyć, obiecując sobie, że zrobi to na trzeźwo, że tym razem odważnie spojrzy przerażeniu w oczy, że tym razem poradzi sobie z destrukcyjnymi emocjami bez procentowego wspomagania. Łamanie obietnic oraz słów przysięgi weszło mu jednak w rozpruty alkoholem krwiobieg, bo po niedawnych doświadczeniach stypy znów musiał wyczyścić umysł przy dębowym konfesjonale. Początkowo zamierzał skierować się ku Wywernie, ale resztki przyzwoitości oraz szacunku do samego siebie popchnęły ciało Benjamina w zupełnie inną stronę, negocjując upodlenie się w kulturalniejszych warunkach. Dziurawy Kocioł zasługiwał przecież na miano miejsca wręcz ekskluzywnego - przynajmniej w nokturnowych kręgach, z których próbował się wyrwać, przekraczając próg pubu żwawym krokiem. Od razu zerknął w stronę baru, mając nadzieję, że zobaczy tam uroczy uśmiech swojego ulubieńca, ale zamiast Octaviusa musiał skonfrontować się z szczerbatym pyszczydłem Toma. Cóż, kolejny powód do irytacji, prowadzącej nieodłącznie do butelki Ognistej.
Pierwszą porcję zbawiennego trunku wypił przy stoliku z podejrzanie znajomym jegomościem, opowiadającym o smoczych wyprawach. Drugą i trzecią: razem z jakimś zdołowanym urzędniczyną z Departamentu Przestrzegania Prawa, biadolącym o zagubionych dokumentach oraz krzywo przybitej pieczątce, poharatanej poprawiającymi zaklęciami. Czwarta (i kolejne) rozpłynęły się w przytulnym blasku lewitujących ponad stołami świec, sygnalizujących szalony upływ czasu, w którym Ben zorientował się dopiero w chwili objawienia. Widocznie warta barmana Toma się skończyła, bo za barem – do jakiego Wright zmierzał po kolejkę dla wszystkich swoich nowych znajomych – stał królewicz tego wieczoru. Tego miejsca. Tego danse macabre szarych komórek, topiących się w alkoholu. Octavius, jeden, jedyny, powiernik, zbawca i posiadacz najseksowniej spuchniętych ust, jakie Benjamin kiedykolwiek widział.
Nic dziwnego, że to nagłe zstąpienie z merlińskich niebios nieco zachwiało jego krokami. Dzielnie złapał jednak pion i z całym samczym animuszem, na jaki było go w tym momencie stać, ruszył ku ulubionemu miejscu na samym końcu baru, wiedząc, że Octavius do niego podejdzie. Tylko do niego. Tak, Ben pozostawał ślepy na fakt, że obsługiwanie klientów należało do obowiązków Sheridana – dorysowywał sobie w głowie własną ideologię niesamowitej więzi między nim a najprzystojniejszym z barmanów, czego oczywiście nie okazywał. Uśmiechnął się do niego tylko nieco kpiąco, nieco prowokująco, kiedy Octavius pojawił się tuż przed nim, odgrodzony moralnością blatu.
- Kobiety to popieprzone harpie – powitał go tonem wskazującym na spożycie dość sporej ilości alkoholu, nie na tyle jednak, by zamienił się w bełkoczącego idiotę. Przynajmniej jeszcze, bo nie zamierzał zaprzestawać popijawy – nie musiał nawet składać zamówienia, wiedząc, że Sheridan i tak zaraz postawi przed nim upragniony kieliszek. Tylko dla niego; otumaniony obecnością ulubionego powiernika zapomniał o towarzystwie spod okna.
Dębowy kontuar, stworzony z równo wyheblowanych desek o wyraźnych słojach wiekowego (sądząc po ich liczbie i ciemnobrązowych kolistych zawijasach) drzewa, stanowił opokę najdoskonalszą. Lepszą od rodziny, religii, przyjaciół i innych wierzeń oraz osób, których zadaniem była pomoc w niesieniu brzemienia egzystencji. Czasami spisywali się w tej roli, przegrywając jednak w konkurencji z niesamowitym barem, benjaminową świątynią, kaplicą dumania, czarodziejskim konfesjonałem, kozetką magipsychiatry. To tutaj pozbywał się nieznośnych myśli, sadystycznie topiąc wrzeszczące koszmarki w hektolitrach alkoholu, łagodnie przepływającego przez jego ciało. Ognista odkażała jątrzące się rany zadane przez przeszłość, znieczulała frustrującą teraźniejszość i abstrakcyjnie odmalowywała przyszłość w najcieplejszych barwach. Stanowiła lek na całe zło tego świata, zło, z którym miał walczyć, obiecując sobie, że zrobi to na trzeźwo, że tym razem odważnie spojrzy przerażeniu w oczy, że tym razem poradzi sobie z destrukcyjnymi emocjami bez procentowego wspomagania. Łamanie obietnic oraz słów przysięgi weszło mu jednak w rozpruty alkoholem krwiobieg, bo po niedawnych doświadczeniach stypy znów musiał wyczyścić umysł przy dębowym konfesjonale. Początkowo zamierzał skierować się ku Wywernie, ale resztki przyzwoitości oraz szacunku do samego siebie popchnęły ciało Benjamina w zupełnie inną stronę, negocjując upodlenie się w kulturalniejszych warunkach. Dziurawy Kocioł zasługiwał przecież na miano miejsca wręcz ekskluzywnego - przynajmniej w nokturnowych kręgach, z których próbował się wyrwać, przekraczając próg pubu żwawym krokiem. Od razu zerknął w stronę baru, mając nadzieję, że zobaczy tam uroczy uśmiech swojego ulubieńca, ale zamiast Octaviusa musiał skonfrontować się z szczerbatym pyszczydłem Toma. Cóż, kolejny powód do irytacji, prowadzącej nieodłącznie do butelki Ognistej.
Pierwszą porcję zbawiennego trunku wypił przy stoliku z podejrzanie znajomym jegomościem, opowiadającym o smoczych wyprawach. Drugą i trzecią: razem z jakimś zdołowanym urzędniczyną z Departamentu Przestrzegania Prawa, biadolącym o zagubionych dokumentach oraz krzywo przybitej pieczątce, poharatanej poprawiającymi zaklęciami. Czwarta (i kolejne) rozpłynęły się w przytulnym blasku lewitujących ponad stołami świec, sygnalizujących szalony upływ czasu, w którym Ben zorientował się dopiero w chwili objawienia. Widocznie warta barmana Toma się skończyła, bo za barem – do jakiego Wright zmierzał po kolejkę dla wszystkich swoich nowych znajomych – stał królewicz tego wieczoru. Tego miejsca. Tego danse macabre szarych komórek, topiących się w alkoholu. Octavius, jeden, jedyny, powiernik, zbawca i posiadacz najseksowniej spuchniętych ust, jakie Benjamin kiedykolwiek widział.
Nic dziwnego, że to nagłe zstąpienie z merlińskich niebios nieco zachwiało jego krokami. Dzielnie złapał jednak pion i z całym samczym animuszem, na jaki było go w tym momencie stać, ruszył ku ulubionemu miejscu na samym końcu baru, wiedząc, że Octavius do niego podejdzie. Tylko do niego. Tak, Ben pozostawał ślepy na fakt, że obsługiwanie klientów należało do obowiązków Sheridana – dorysowywał sobie w głowie własną ideologię niesamowitej więzi między nim a najprzystojniejszym z barmanów, czego oczywiście nie okazywał. Uśmiechnął się do niego tylko nieco kpiąco, nieco prowokująco, kiedy Octavius pojawił się tuż przed nim, odgrodzony moralnością blatu.
- Kobiety to popieprzone harpie – powitał go tonem wskazującym na spożycie dość sporej ilości alkoholu, nie na tyle jednak, by zamienił się w bełkoczącego idiotę. Przynajmniej jeszcze, bo nie zamierzał zaprzestawać popijawy – nie musiał nawet składać zamówienia, wiedząc, że Sheridan i tak zaraz postawi przed nim upragniony kieliszek. Tylko dla niego; otumaniony obecnością ulubionego powiernika zapomniał o towarzystwie spod okna.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/po grze z Dorą, w sumie to nie wiem jaka data, jaka ci tam pasuje
Charlie pewnie ucieszył się kiedy dostał list od Tadka. Chciał się z nim spotkać. Na szczęście Dorea nie robiła mu wyrzutów. Pewnie nie było problemu. Dlatego po pracy Charlus skontaktował się z Theodorem. Potter nie tylko chciał wiedzieć co dzieje się u jego przyjaciela, ale także niemalże od razu pomyślał o Zakonie. Przecież mężczyzna był jego dobrym przyjacielem. Zdecydowanie bardziej nie ufał Avery'emu, który nie wiedział co robi w tej organizacji. Stała czujność, którą bardzo często kierował się Potter chociażby podczas swojej pracy kazała mu obserwować mężczyznę. Teraz nie zaprzątał sobie jednak głowy jakimś szlacheckim, nadętym snobem, bo tak widział arystokrację w większości. Zapewne już wcześniej uzgodnił z Doreą, że dzisiaj pójdzie spotkać się z przyjacielem. Musiał się z nim podzielić wszystkimi radosnymi nowinami, których teraz było zdecydowanie więcej niż jeszcze pół roku temu, kiedy nadal ślęczał nad mało mówiącymi poszlakami, wyrywając sobie włosy z głowy. Teraz to mógłby roznieść ministerstwo ze szczęścia. Jego żona w końcu do niego wróciła, teraz dowiedział się, że zostanie ojcem. Cieszył się jak cholera. W każdym razie, wszedł do Dziurawego Kotła. Wyciągnął swojego przyjaciela z roboty i zabrał go do Dziurawego. Potter może nie był postawny, ale łokciami rozpychał tłumy zebrane w lokalu, żeby dostać się do baru, gdzie posadził swój tyłek na wysokim krześle. Nie wiedział jak tam Tadek, ale on na sam początek zamówił sobie kremowe piwo. Poklepał Tadka po ramieniu. Miał tylko nadzieję, że za chwilę do pubu nie wpadnie Marlena krzycząc "TADZIK!" jak Danka z Miodowych Lat, bo było naprawdę trochę słabo.
-Dobra stary, to opowiadaj, co u ciebie słychać, bo w liście skupiłem się tylko na obiecanej ognistej.-powiedział poruszając brwiami, przez co pewnie za chwilę musiał poprawić okulary na nosie, ponieważ osunęły się na czubek nosa.
Charlie pewnie ucieszył się kiedy dostał list od Tadka. Chciał się z nim spotkać. Na szczęście Dorea nie robiła mu wyrzutów. Pewnie nie było problemu. Dlatego po pracy Charlus skontaktował się z Theodorem. Potter nie tylko chciał wiedzieć co dzieje się u jego przyjaciela, ale także niemalże od razu pomyślał o Zakonie. Przecież mężczyzna był jego dobrym przyjacielem. Zdecydowanie bardziej nie ufał Avery'emu, który nie wiedział co robi w tej organizacji. Stała czujność, którą bardzo często kierował się Potter chociażby podczas swojej pracy kazała mu obserwować mężczyznę. Teraz nie zaprzątał sobie jednak głowy jakimś szlacheckim, nadętym snobem, bo tak widział arystokrację w większości. Zapewne już wcześniej uzgodnił z Doreą, że dzisiaj pójdzie spotkać się z przyjacielem. Musiał się z nim podzielić wszystkimi radosnymi nowinami, których teraz było zdecydowanie więcej niż jeszcze pół roku temu, kiedy nadal ślęczał nad mało mówiącymi poszlakami, wyrywając sobie włosy z głowy. Teraz to mógłby roznieść ministerstwo ze szczęścia. Jego żona w końcu do niego wróciła, teraz dowiedział się, że zostanie ojcem. Cieszył się jak cholera. W każdym razie, wszedł do Dziurawego Kotła. Wyciągnął swojego przyjaciela z roboty i zabrał go do Dziurawego. Potter może nie był postawny, ale łokciami rozpychał tłumy zebrane w lokalu, żeby dostać się do baru, gdzie posadził swój tyłek na wysokim krześle. Nie wiedział jak tam Tadek, ale on na sam początek zamówił sobie kremowe piwo. Poklepał Tadka po ramieniu. Miał tylko nadzieję, że za chwilę do pubu nie wpadnie Marlena krzycząc "TADZIK!" jak Danka z Miodowych Lat, bo było naprawdę trochę słabo.
-Dobra stary, to opowiadaj, co u ciebie słychać, bo w liście skupiłem się tylko na obiecanej ognistej.-powiedział poruszając brwiami, przez co pewnie za chwilę musiał poprawić okulary na nosie, ponieważ osunęły się na czubek nosa.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Marlenkę w domu skutecznie utrzymywały wrzeszczące bliźniaki. Dzisiaj. Gdyż z zasady mieliśmy z Marleną taką umowę: kiedy ja chodzę do pracy, ona zajmuje się naszym potomstwem. Ja jednak miałem przejmować wiekszość obowiązków zaraz po pracy. Dzis złamałem naszą harmonię, dziś się postawiłem - i zapewne czekają mnie okrutne konsekwencje. Nie mogłem jednak po raz kolejny grzecznie wrócić do domu. Chciałem się spotkać z kolegą, wypić piwo i ucieszyć się, że mimo wszystko mnie nie opuścił.
Kiedy Charls pojawia się pod moją pracą, witam go najserdeczniej jak mogę. On mnie ciągnie do baru, albo to ja go ciągnę - czy właściwie można to rozróżnić? Siadamy, zamawiamy Guinessy. On kremowe. Ja Guinessa. Pyta mnie o przeszłośc i teraźniejszość, ja wciąż zadowolony, że go spotkałem, chętnie się wdaje w tę rozmowę.
- No więc pisałem ci, że odkąd wróciłem do do Londynu mam istne urwanie głowy. Najpierw Marla chciała nadrobić całe trzy miesiące i wyciągała mnie wszędzie, później mieliśmy taki trochę trudny czas, bo sam wiesz, jednak byłem zdołowany śmiercią ojca, a ta miała te swoje "ciążowe" humory. Tylko błagam cie, nie powtarzaj jej, że to tak nazywam, bo w niej się wtedy budzi diabeł, który chce mi urwać głowę. Mówi o jakimś "świecie mężczyn" i wiesz... trudno mi to ogarnąć, ale jakoś sobie radzę. Bliźniaki są świetne, chociaż też mam mało na nich czasu - ostatnio nawet coś dzieje się w pracy. Także jest raz z górki raz pod górkę. - wzdycham w końcu i mam czas na wypicie sporego łyka i ożywam się - Ale to i tak chyba wszystko nie jest tak zaskakujące, jak to, że znalazłeś Doreę. Gdzie ona się podziewała?
Chyba teraz już mogliśmy tak rozmawiać? Wcześniej byłoby mi głupio spytać przyjaciela o to gdzie się podziewała. Wszyscy się przejmowaliśmy zniknięciem młodej małżonki Charlsa. Jak każdy z jego przyjaciół, chciałem jej szukać. Ale nawet policyjne kontakty niewiele mi dawały.
Kiedy Charls pojawia się pod moją pracą, witam go najserdeczniej jak mogę. On mnie ciągnie do baru, albo to ja go ciągnę - czy właściwie można to rozróżnić? Siadamy, zamawiamy Guinessy. On kremowe. Ja Guinessa. Pyta mnie o przeszłośc i teraźniejszość, ja wciąż zadowolony, że go spotkałem, chętnie się wdaje w tę rozmowę.
- No więc pisałem ci, że odkąd wróciłem do do Londynu mam istne urwanie głowy. Najpierw Marla chciała nadrobić całe trzy miesiące i wyciągała mnie wszędzie, później mieliśmy taki trochę trudny czas, bo sam wiesz, jednak byłem zdołowany śmiercią ojca, a ta miała te swoje "ciążowe" humory. Tylko błagam cie, nie powtarzaj jej, że to tak nazywam, bo w niej się wtedy budzi diabeł, który chce mi urwać głowę. Mówi o jakimś "świecie mężczyn" i wiesz... trudno mi to ogarnąć, ale jakoś sobie radzę. Bliźniaki są świetne, chociaż też mam mało na nich czasu - ostatnio nawet coś dzieje się w pracy. Także jest raz z górki raz pod górkę. - wzdycham w końcu i mam czas na wypicie sporego łyka i ożywam się - Ale to i tak chyba wszystko nie jest tak zaskakujące, jak to, że znalazłeś Doreę. Gdzie ona się podziewała?
Chyba teraz już mogliśmy tak rozmawiać? Wcześniej byłoby mi głupio spytać przyjaciela o to gdzie się podziewała. Wszyscy się przejmowaliśmy zniknięciem młodej małżonki Charlsa. Jak każdy z jego przyjaciół, chciałem jej szukać. Ale nawet policyjne kontakty niewiele mi dawały.
C'est toi pour moi, moi pour toi
Des nuits d'amour à plus finir un grand bonheur qui prend sa place les ennuis les chagrins s'effacent heureux, heureux à en mourir.
Theodore Barrowick
Zawód : policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
I'll give you all I got to give
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Charlus chyba będzie musiał się gęsto tłumaczyć przed żoną Tadka kiedy doprowadzi go do domu. Bo sam chyba mimo wszystko nie chciał się upijać, bo go jeszcze Dorcia z domu wyrzuci, a tak teraz to trochę lipa, skoro spodziewają się dziecka. Nie chciał się kłócić z żoną, przecież nie mógł jej denerwować. Już widzę, Potter pewnie teraz cały czas trzęsie się nad swoją małżonką. Taki już był i chyba nikogo to nie będzie dziwiło. Teraz jednak nie miał być przewrażliwionym, nadopiekuńczym przyszłym ojcem i mężem, ale kumplem, siedzącym w barze z przyjacielem, z którym nie miał kontaktu już od dłuższego czasu. Uważnie słuchał tego co przyjaciel miał do powiedzenia. Co jakiś czas popijał kremowe piwo. Chociaż nie smakowało jak to w Hogsmeade, to i tak przypomniało mu się jak w czasach Hogwartu w czasie wycieczek do magicznej wioski przesiadywał ze znajomymi w Pubie Pod Trzema Miotłami.
-Ciążowe humorki? Czyli mnie też to czeka? Chyba zacznę się bać. Nie wiem co zrobię jak dopadną Doreę. No i przykro mi z powodu ojca. Naprawdę, nie wiedziałem, że.... no wiesz. Nieważne. Z mojej strony masz zapewnioną stuprocentową dyskrecję.-odpowiedział. Uśmiechał się cały czas, w sumie trochę zmarkotniał, kiedy Theo spytał o Doreę, owszem cieszył się z jej powrotu, ale cała historia z pewnością do najszczęśliwszych nie należała. Uśmiechnął się jednak, żeby sobie Tadek nie pomyślał.
-Mówiąc w skrócie, teść jednak się rozmyślił i nie zaakceptował mnie jako męża swojej córki. Długa historia, nie chcę o tym gadać. Znaczy nie tutaj. To nie jest dobry pomysł. Ważne, że Dorea wróciła do domu. Ojciec nieźle namieszał jej w głowie we wspomnieniach. Teraz jest w ciąży w końcu poradziła sobie z tym wszystkim.-powiedział. W sumie chciał pogadać o czymś ważniejszym zanim zaleje się w trupa.
-Ciążowe humorki? Czyli mnie też to czeka? Chyba zacznę się bać. Nie wiem co zrobię jak dopadną Doreę. No i przykro mi z powodu ojca. Naprawdę, nie wiedziałem, że.... no wiesz. Nieważne. Z mojej strony masz zapewnioną stuprocentową dyskrecję.-odpowiedział. Uśmiechał się cały czas, w sumie trochę zmarkotniał, kiedy Theo spytał o Doreę, owszem cieszył się z jej powrotu, ale cała historia z pewnością do najszczęśliwszych nie należała. Uśmiechnął się jednak, żeby sobie Tadek nie pomyślał.
-Mówiąc w skrócie, teść jednak się rozmyślił i nie zaakceptował mnie jako męża swojej córki. Długa historia, nie chcę o tym gadać. Znaczy nie tutaj. To nie jest dobry pomysł. Ważne, że Dorea wróciła do domu. Ojciec nieźle namieszał jej w głowie we wspomnieniach. Teraz jest w ciąży w końcu poradziła sobie z tym wszystkim.-powiedział. W sumie chciał pogadać o czymś ważniejszym zanim zaleje się w trupa.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
No to przecież Teodor jest identyczny. Też trzęsie się nad żoną. Non-stop mówi jej tylko o tym, żeby nie pracowała za dużo.
-Jasne-podziękował koledze za tę dyskrecję. No cóż, dobrze jest mieć takich przyjaciół. Szczególnie w ciężkim czasie. Słucha wiadomości o Dorei i kiwa głową, ze tak, może porozmawiaja o tym kiedy indziej. Czy przy Marli, kiedy kiedyś ich zaproszą? Jeszcze się musi zastanowić, czy poruszanie tych tematów nie jest raczej zabronione? Och, Charls mu wszystko wytłumaczy na pewno. W każdym razie, skoro Potter nie chciał gadać, to nie będą o tym gadali, proste.
-No spoko, to co jak nie o kobietach. Masz dla mnie jakas petarde? - Theodore upija łyk piwka, rozgląda się ukradkiem po barze. Wokół same piękne panie, ale nie widzi żadnej z nich. Umie docenić estetykę otoczenia, problem polega jednak na tym, ze odczuwa to w inny zupełnie sposób. Nie ma ochoty poznawać którejkolwiek, tak jakby znalazlwszy Marlenke miały skończyć się jakiekolwiek kontakty z kobietami. Ale moze to kwesti sortu kobiet, które przychodziły do baru. Theodore zaniepokojony ich rozwiazlymi zwyczajami, wolał trzymać się na dystans. -Spodziewam się, ze coś szykujesz, Potter
-Jasne-podziękował koledze za tę dyskrecję. No cóż, dobrze jest mieć takich przyjaciół. Szczególnie w ciężkim czasie. Słucha wiadomości o Dorei i kiwa głową, ze tak, może porozmawiaja o tym kiedy indziej. Czy przy Marli, kiedy kiedyś ich zaproszą? Jeszcze się musi zastanowić, czy poruszanie tych tematów nie jest raczej zabronione? Och, Charls mu wszystko wytłumaczy na pewno. W każdym razie, skoro Potter nie chciał gadać, to nie będą o tym gadali, proste.
-No spoko, to co jak nie o kobietach. Masz dla mnie jakas petarde? - Theodore upija łyk piwka, rozgląda się ukradkiem po barze. Wokół same piękne panie, ale nie widzi żadnej z nich. Umie docenić estetykę otoczenia, problem polega jednak na tym, ze odczuwa to w inny zupełnie sposób. Nie ma ochoty poznawać którejkolwiek, tak jakby znalazlwszy Marlenke miały skończyć się jakiekolwiek kontakty z kobietami. Ale moze to kwesti sortu kobiet, które przychodziły do baru. Theodore zaniepokojony ich rozwiazlymi zwyczajami, wolał trzymać się na dystans. -Spodziewam się, ze coś szykujesz, Potter
C'est toi pour moi, moi pour toi
Des nuits d'amour à plus finir un grand bonheur qui prend sa place les ennuis les chagrins s'effacent heureux, heureux à en mourir.
Theodore Barrowick
Zawód : policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
I'll give you all I got to give
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chyba panowie już tak mieli. Ich żony były najważniejsze w świecie i Charlus zaprzedałby duszę najczarniejszemu z diabłów, jeżeli to miałoby uratować jego małżonkę. Nie chciał jej ponownie stracić, wiedział co to znaczy i podejrzewam, że teraz nawet w żartach nie pośle jej do czortów. Niech lepiej zostanie, nawet jakby miała mu jęczeć nad uchem całe dnie, miesiące, lata. Taki z niego był dobry mąż.
-Wybacz, wytłumaczę ci to w najbliższym czasie, dzisiaj nie trapmy sobie tym głów.-powiedział. Widać, że Potter miał coś w głowie. Może od ukończenia przez Charliego Hogwartu minęło już dobre dziesięć lat to ten błysk w oku i uśmiech majaczący na twarzy nie zmieniły się ani trochę. To znaczyło tylko jedno. Potter coś kombinował, a Tadek na tyle znał Charliego, że doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Rozejrzał się dookoła upewniając się, że nikt go nie podsłuchuje. Trochę pewnie mu to zajęło. Następnie pochylił się nad nim.
-Słuchaj, jest sprawa. Nie wiem czy Garry coś ci mówił. Ogólnie trochę zrobiło się syfu. Wydaje nam się, że Grindelwald chce rozwinąć swoje skrzydła. A Dumbledore działa nawet po swojej śmierci...-zaczął, obserwując uważnie reakcję swojego przyjaciela.-Po śmierci Slughorna, Dumbledore wyznaczył Garretta i jego znajomego Luno do prowadzenia tajnej organizacji, która na celu ma walkę z Grindelwaldem. Rozumiesz? Dumbledore przeczuwał, że coś się dzieje. Mówię ci o tym dlatego, że chcę abyś się do nas przyłączył. Oczywiście nie naciskam, pewnie będziesz musiał jeszcze porozmawiać z Weasleyem, ale nie oto tu chodzi. Chodzi o ideę. Tak bardzo nam znaną. To już nie jest zabawa Teo. Nie jest to głupia rywalizacja z Slytherinem. To przeniosło się do świata dorosłych. I jeżeli wierzysz w to tak jak ja. Jeżeli wierzysz w to, że przydział do domów nie jest bezsensowny i nadal czujesz szlachetność lwa...-tu zawiesił głos. Cały czas szeptał, tak, że pewnie ledwie Tadek go słyszał, ale kiedy Potter się odsunął jego oczy błyszczały.
-Wybacz, wytłumaczę ci to w najbliższym czasie, dzisiaj nie trapmy sobie tym głów.-powiedział. Widać, że Potter miał coś w głowie. Może od ukończenia przez Charliego Hogwartu minęło już dobre dziesięć lat to ten błysk w oku i uśmiech majaczący na twarzy nie zmieniły się ani trochę. To znaczyło tylko jedno. Potter coś kombinował, a Tadek na tyle znał Charliego, że doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Rozejrzał się dookoła upewniając się, że nikt go nie podsłuchuje. Trochę pewnie mu to zajęło. Następnie pochylił się nad nim.
-Słuchaj, jest sprawa. Nie wiem czy Garry coś ci mówił. Ogólnie trochę zrobiło się syfu. Wydaje nam się, że Grindelwald chce rozwinąć swoje skrzydła. A Dumbledore działa nawet po swojej śmierci...-zaczął, obserwując uważnie reakcję swojego przyjaciela.-Po śmierci Slughorna, Dumbledore wyznaczył Garretta i jego znajomego Luno do prowadzenia tajnej organizacji, która na celu ma walkę z Grindelwaldem. Rozumiesz? Dumbledore przeczuwał, że coś się dzieje. Mówię ci o tym dlatego, że chcę abyś się do nas przyłączył. Oczywiście nie naciskam, pewnie będziesz musiał jeszcze porozmawiać z Weasleyem, ale nie oto tu chodzi. Chodzi o ideę. Tak bardzo nam znaną. To już nie jest zabawa Teo. Nie jest to głupia rywalizacja z Slytherinem. To przeniosło się do świata dorosłych. I jeżeli wierzysz w to tak jak ja. Jeżeli wierzysz w to, że przydział do domów nie jest bezsensowny i nadal czujesz szlachetność lwa...-tu zawiesił głos. Cały czas szeptał, tak, że pewnie ledwie Tadek go słyszał, ale kiedy Potter się odsunął jego oczy błyszczały.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Właściwie to prawda. Jeżeli przyszliby teraz do niego przedstawiciele Rycerzy i powiedzieli, że albo Theodore będzie dla nich pracował, albo zrobią krzywdę Marli, nie wahałby się ani sekundy. A jeżeli ktoś kazałby wydać przyjaciół, w zamian za Marlę? Była największą jego słabością. Nie bądźmy jednak czarowidzami, lepiej się chyba już wcale nie myśleć o takich możliwościach, żeby się komuś nie spodobał pomysł.
Słucha Theo jednak słów Charlusa. Wszystko to, nie był na to przygotowany. Czy ktokolwiek mógłby być przygotowany na takiewieści? - Nie, Garry nie mówił - chociaż rzeczywiście, jak teraz myśli, to stary przyjaciel wysłał krótką wiaodmośc na adres Marli. Ta urocza istotka przesłała wiadomość Theodorowi, ale Barrowick nie odpisał. Czyżby mógł chcieć właśnie tego?
- Przyłączyć się? - świecą oczy Charlusa, świecą oczy Theodora. Jak opanować młodzieńcze żądze, jak zapanować nad krwią buzującą w żyłach. Barrowicka nigdy nie było trudno namówić do czegokolwiek. Garry mówił, że ma dostęp do łajnobomb, a Theo zaraz był gotowy, by pójść z nim, Charlusem i Lewisem pod samą kryjówkę ślizgonów i podłożyć im świnie. Nic się nie zmieniło, chociaż minęło już trochę lat. - No wiesz, ja z wami zawsze, Potter. Nikomu tak nie ufam jak wam, ale co wy właściwie robicie?
Słucha Theo jednak słów Charlusa. Wszystko to, nie był na to przygotowany. Czy ktokolwiek mógłby być przygotowany na takiewieści? - Nie, Garry nie mówił - chociaż rzeczywiście, jak teraz myśli, to stary przyjaciel wysłał krótką wiaodmośc na adres Marli. Ta urocza istotka przesłała wiadomość Theodorowi, ale Barrowick nie odpisał. Czyżby mógł chcieć właśnie tego?
- Przyłączyć się? - świecą oczy Charlusa, świecą oczy Theodora. Jak opanować młodzieńcze żądze, jak zapanować nad krwią buzującą w żyłach. Barrowicka nigdy nie było trudno namówić do czegokolwiek. Garry mówił, że ma dostęp do łajnobomb, a Theo zaraz był gotowy, by pójść z nim, Charlusem i Lewisem pod samą kryjówkę ślizgonów i podłożyć im świnie. Nic się nie zmieniło, chociaż minęło już trochę lat. - No wiesz, ja z wami zawsze, Potter. Nikomu tak nie ufam jak wam, ale co wy właściwie robicie?
C'est toi pour moi, moi pour toi
Des nuits d'amour à plus finir un grand bonheur qui prend sa place les ennuis les chagrins s'effacent heureux, heureux à en mourir.
Theodore Barrowick
Zawód : policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
I'll give you all I got to give
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdyby Charlie miał wybierać między przyjaciółmi, a żoną to zapewne wysłałby ich w jakiś bezpieczny azyl w Stanach Zjednoczonych, a sam załatwiłby sprawę, czy coś. Fakt faktem jakoś by to załatwił. Bo to Potter, on nie zostawiłby nikogo w potrzebie, prędzej by umarł! Zdziwił się w sumie, że Theodor nic nie wiedział, ale na dobrą sprawę to oni nawet nie wiedzieli, że on wrócił już do Wielkiej Brytanii, wstyd się przyznać, ale przez ostatni okres naprawdę nawet nie miał czasu zajrzeć do Marleny. To się musiało zmienić, ale najpierw musiał uporządkować własne sprawy, bo nie chciał się świeżo upieczonej matce narzucać ze swoimi troskami, skoro ona miała swoje i to jeszcze w wersji x2. Westchnął jedynie ciężko, jakby był czymś zawiedziony. No bo jak to tak! Bał się chyba, że nie będzie miał takiej siły przekonywania jak Theo, ale co on na to poradzi? Liczył, że urok tego Pottera, który miał naście lat jeszcze nie minął i nadal umie pociągnąć za sobą ludzi! W tym przypadku swojego przyjaciela. Upił piwa kremowego.
-Na razie tylko zbieramy informacje odnoście pana Gellerta. Podobno też zbiera się jakaś nowa siła. Na razie raczkujemy. Jednak nic nie przychodzi łatwo i od razu.-wyjaśnił, poprawiając okulary, które po raz kolejny zjechały mu na sam czubek nosa.
-Na razie tylko zbieramy informacje odnoście pana Gellerta. Podobno też zbiera się jakaś nowa siła. Na razie raczkujemy. Jednak nic nie przychodzi łatwo i od razu.-wyjaśnił, poprawiając okulary, które po raz kolejny zjechały mu na sam czubek nosa.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ciemny płaszcz otulał moje ramiona, kaptur w podobnym kolorze był zarzucony na głowę. Stąpałam w półmroku, mijając latarnie uliczne, gdy na niebie świeciły już setki gwiazd. Nikt, kto nie przyglądałby mi się bliżej nie dostrzegłby uśmiechu malującego się na mojej twarzy. Szelmowskiego uśmiechu, uśmiechu pełnego pogardy. Skręciłam w boczny zaułek, oparłam się o ścianę i stwierdziłam, że to już czas. Czas pożegnać się z dodatkowymi ośmioma centymetrami oraz kaskadą idealnie blond loków. Kiedy skupiłam się na moim wzroście, czułam opuszczającą mnie energię, żyły pulsujące w moich rękach. Płaszcz opadł kilka centymetrów w dół i teraz jego końce szurały o podłogę. Westchnęłam cicho i czułam jak moje rysy twarzy zmieniają się, jak setki piegów pojawiają się nagle. Przesunęłam dłonią po rudobrązowych włosach, spoglądając na nie z zazdrością. Ciekawe, czy w tym kolorze było mi lepiej? Zaśmiałam się pod nosem, a kiedy wyszłam ponownie na główną ulicę, migotające światła przywitały idealną kopię Katyi Ollivander, nie Mavis Travers. Różnił nas tylko drobny szczegół, ale kto zwracałby na to uwagę? Taka była umowa. Żałuję, że nie noszę ze sobą zegarka, ale mam wrażenie, że zbliża się już umówiona godzina. Otwieram drzwi, przechodzę przez próg Dziurawego Kotła i zrzucam z siebie nakrycie. Nie miałam zbyt wiele czasu żeby przyjrzeć się sposobowi w jaki chodzi Kat, ale staram się go odwzorować - mam w tym doświadczenie. Zbliżam się do baru z kapryśną miną, po czym przysiadam się, opierając łokcie o blat. Miejsce to pachnie wieloma zapachami, które przywodzą mi na myśl dom. Dawno mnie tu nie było, ale to nie moja wina, że musiałam na chwilę wyjechać. Ziewam przeciągle, spoglądając w stronę drzwi - gdzie ona jest? Czyżby się spóźniała? A może ja byłam zbyt wcześnie? Nie mając ochoty marnować czasu zwracam moje spojrzenie ku Tomowi. Uśmiecham się perliście, po czym składam zamówienie.
- Coś mocniejszego? Nie, dziękuję - mówię, wyuczonym głosem, starając się brzmieć jak moja znajoma, a z pewnością już nie jak ja sama - Kieliszek czerwonego wina wystarczy.
- Coś mocniejszego? Nie, dziękuję - mówię, wyuczonym głosem, starając się brzmieć jak moja znajoma, a z pewnością już nie jak ja sama - Kieliszek czerwonego wina wystarczy.
i might be on the side of angels
But don't think for a second I'm one of them endlesslove
Mavis Travers
Zawód : Łowię wilkołaki i robię czarne interesy
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Stars can't shine without darkness
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
/Gapa zapomniała, więc... 20 listopad, OK?
Czasami tak dobrze jest być kimś innym.
Ostatnie dni wprawiły ją w cudowny nastrój, a to za sprawą narzeczonego, z którym spędziła kilka godzin, gdzie zdążyła poznać jego zachowania i naturę, która całkowicie odpowiadała upodobaniom szanownej pani auror. Wpasowywał się w odgórny schemat jaki sobie narzuciła przed laty, a to tylko dlatego, że mieszanie krwi uważała za pożądane. Ojciec zatem uczynił jej ogromną przysługę w związku z tym jakiego wybrał dla niej kandydata, a przecież... Mógł to być każdy, prawda? Nazwisko Ollivanderów zobowiązywało do czegoś; przynajmniej tak sądziła, ale dzisiaj? Dzisiaj było szanownej lady-stworzę-ci-różdżkę wszystko jedno. Chciała się spotkać z dawną znajomą, po której ślad zaginął, a przynajmniej tak sądziła, choć - może to po Katyi przepadł słuch? Nie zastanawiała się nad tym, bo przecież minął równy rok od ich ostatniego spotkania, a obiecały sobie, że spotkają się po dwunastu miesiącach i zrobią to co robiły zawsze, gdy jeszcze uczyły się w Hogwarcie.
-Witaj, Lady Ollivander.
-Z całym szacunkiem, ale nazywam się Travers. Mavis Travers.
Blond włosy, które opadały kaskadą na plecy dziewczęcia sprawiały, że nie mogła wyjść z podziwu dla doskonałego odcienia; nigdy nie myślała o zostaniu blondynką, toteż w obecnej formie czuła się nadzwyczaj dobrze. Zapomniała w końcu o tym, że może się bez trudu zmieniać i przybierać postać, której pragnie, dlatego nie ryzykowała już z teleportacją, a wybrała najprostszy sposób transportu - spacer. Własne nogi bywały dużo bezpieczniejsze niż sieć Fiuu bądź jakikolwiek inny magiczny transfer, który pozwalał na przemieszczenia się między dzielnicami Londynu.
-Och, na Merlina - powiedziała z uśmiechem, gdy dostrzegła własne kosmyki tuż przy barze. Dziwnym było patrzenie na samą siebie, ale przecież uwielbiała grać w takich przedstawieniach, toteż bez trudu podeszła do Mavis, która była Katyą. -Cieszę się, że to twój żołądek, więc ja poproszę kulturalnie - piwo kremowe - mogło to brzmieć absurdalnie, ale przecież Ollivander stroniła od alkoholu, prawda? -Wybacz, ale to dopiero rozgrzewka; kiedyś ci dorównam - rzuciła jeszcze z rozbawieniem i wywróciła teatralnie oczami. -Nie spodziewałam się, że dojdzie do naszego spotkania, ale możesz mi teraz wyśpiewać wszystko, co się z tobą działo, na stado chochlików kornwalijskich, toż to rok minął! - mruknęła z zaskoczeniem, ale Katya miała prostą tendencje - przybierała maskę, która aktualnie pasowała do humoru, ale faktycznie - była ciekawa, co się działo z Travers.
Czasami tak dobrze jest być kimś innym.
Ostatnie dni wprawiły ją w cudowny nastrój, a to za sprawą narzeczonego, z którym spędziła kilka godzin, gdzie zdążyła poznać jego zachowania i naturę, która całkowicie odpowiadała upodobaniom szanownej pani auror. Wpasowywał się w odgórny schemat jaki sobie narzuciła przed laty, a to tylko dlatego, że mieszanie krwi uważała za pożądane. Ojciec zatem uczynił jej ogromną przysługę w związku z tym jakiego wybrał dla niej kandydata, a przecież... Mógł to być każdy, prawda? Nazwisko Ollivanderów zobowiązywało do czegoś; przynajmniej tak sądziła, ale dzisiaj? Dzisiaj było szanownej lady-stworzę-ci-różdżkę wszystko jedno. Chciała się spotkać z dawną znajomą, po której ślad zaginął, a przynajmniej tak sądziła, choć - może to po Katyi przepadł słuch? Nie zastanawiała się nad tym, bo przecież minął równy rok od ich ostatniego spotkania, a obiecały sobie, że spotkają się po dwunastu miesiącach i zrobią to co robiły zawsze, gdy jeszcze uczyły się w Hogwarcie.
-Witaj, Lady Ollivander.
-Z całym szacunkiem, ale nazywam się Travers. Mavis Travers.
Blond włosy, które opadały kaskadą na plecy dziewczęcia sprawiały, że nie mogła wyjść z podziwu dla doskonałego odcienia; nigdy nie myślała o zostaniu blondynką, toteż w obecnej formie czuła się nadzwyczaj dobrze. Zapomniała w końcu o tym, że może się bez trudu zmieniać i przybierać postać, której pragnie, dlatego nie ryzykowała już z teleportacją, a wybrała najprostszy sposób transportu - spacer. Własne nogi bywały dużo bezpieczniejsze niż sieć Fiuu bądź jakikolwiek inny magiczny transfer, który pozwalał na przemieszczenia się między dzielnicami Londynu.
-Och, na Merlina - powiedziała z uśmiechem, gdy dostrzegła własne kosmyki tuż przy barze. Dziwnym było patrzenie na samą siebie, ale przecież uwielbiała grać w takich przedstawieniach, toteż bez trudu podeszła do Mavis, która była Katyą. -Cieszę się, że to twój żołądek, więc ja poproszę kulturalnie - piwo kremowe - mogło to brzmieć absurdalnie, ale przecież Ollivander stroniła od alkoholu, prawda? -Wybacz, ale to dopiero rozgrzewka; kiedyś ci dorównam - rzuciła jeszcze z rozbawieniem i wywróciła teatralnie oczami. -Nie spodziewałam się, że dojdzie do naszego spotkania, ale możesz mi teraz wyśpiewać wszystko, co się z tobą działo, na stado chochlików kornwalijskich, toż to rok minął! - mruknęła z zaskoczeniem, ale Katya miała prostą tendencje - przybierała maskę, która aktualnie pasowała do humoru, ale faktycznie - była ciekawa, co się działo z Travers.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Strona 2 z 19 • 1, 2, 3 ... 10 ... 19
Bar
Szybka odpowiedź