Bar
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bar
Kontuar z trunkami, przy którym od wielu dekad rządzi pomarszczony już barman, o wybrakowanym uśmiechu. Niezależnie czy jesteś strudzonym pracownikiem Ministerstwa, czy może masz wygląd rzezimieszka, który wyrwał się poza Nokturn, a może dopiero co dowiedziałeś się o zdradzającej żonie, Tom znajdzie odpowiedni alkohol dla ciebie, a także czasami zaproponuje jeden z pokoi na piętrze. Skrupulatnie dba o to, by nieletni dostali co najwyżej kremowe piwo.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:18, w całości zmieniany 1 raz
Jocelyn naprawdę nie chciała musieć nic robić. Nie chciała ani spoliczkować mężczyzny, ani tym bardziej rzucać w niego zaklęciami, zwłaszcza w takim miejscu. Towarzysze pijaczyny przyglądali się całej scenie, a i niektórzy z innych klientów zwrócili już uwagę na to małe zamieszanie, kiedy drobna, niewysoka Josie nagle uderzyła w policzek zaczepiającego ją ordynarnie mężczyznę. On też nie powinien sobie na tyle pozwalać. Nie powinien jej zaczepiać ani tym bardziej dotykać, gdy pokazała, że sobie tego nie życzy i chce być pozostawiona w spokoju. Najwyraźniej trudniej było ostudzić jego zapał, chociaż policzek jakby nieco go otrzeźwił, mimo że uderzenie dziewczyny wcale nie było mocne, bo nie miała w sobie tyle sił, żeby mocniej to odczuł. Nie wiadomo jednak, co by się wydarzyło dalej, gdyby nie to, że młody barman nagle stanął pomiędzy nim a dziewczyną, po raz kolejny każąc pijakowi odpuścić i grożąc mu wyproszeniem z lokalu.
Gorlac jeszcze przez chwilę łypał na Jocelyn małymi, zapijaczonymi oczkami, najwyraźniej zastanawiając się, czy warto dalej kłócić się z barmanem i zaczepiać niechętną mu kobietę. Josie także wpatrywała się w niego, mając nadzieję, że na tym cała sprawa się zakończy i mężczyzna, widząc że nie ma sensu podskakiwać, skoro sprawą zainteresował się ktoś z obsługi, odpuści i wróci do swoich towarzyszy.
Tak też się stało. Po kilku niezręcznych sekundach ciszy przerywanej tylko jego ciężkim dyszeniem i normalnymi odgłosami rozmów dobiegającymi od strony stolików, mężczyzna wymamrotał coś, łypnął ponuro najpierw na Josie, potem na barmana, aż w końcu oswobodził swoje ramię i kaczkowatym krokiem ruszył w stronę miejsca, które wcześniej opuścił. Dziewczyna usłyszała jeszcze drwiący śmiech jednego z jego towarzyszy i komentarz niewątpliwie skierowany do Gorlaca, ale jej spojrzenie przeniosło się już na barmana, który wyglądał najwyżej na kilka lat starszego od niej, ale sądząc po wprawie, z jaką uporał się z pijaczyną, zapewne regularnie musiał znosić tu podobne sytuacje ze strony jego lub podobnych typów.
- Dziękuję – powiedziała cicho. – Mam nadzieję, że to już koniec... – znowu zerknęła na pijaczka, mając nadzieję, że nie zaczepi jej ponownie, gdy wkrótce będzie tędy wracała. – Często tak zaczepia kobiety? Chyba wolałabym na niego nie wpaść, kiedy będę wracać. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego.
Jej spojrzenie znowu spoczęło na barmanie.
Gorlac jeszcze przez chwilę łypał na Jocelyn małymi, zapijaczonymi oczkami, najwyraźniej zastanawiając się, czy warto dalej kłócić się z barmanem i zaczepiać niechętną mu kobietę. Josie także wpatrywała się w niego, mając nadzieję, że na tym cała sprawa się zakończy i mężczyzna, widząc że nie ma sensu podskakiwać, skoro sprawą zainteresował się ktoś z obsługi, odpuści i wróci do swoich towarzyszy.
Tak też się stało. Po kilku niezręcznych sekundach ciszy przerywanej tylko jego ciężkim dyszeniem i normalnymi odgłosami rozmów dobiegającymi od strony stolików, mężczyzna wymamrotał coś, łypnął ponuro najpierw na Josie, potem na barmana, aż w końcu oswobodził swoje ramię i kaczkowatym krokiem ruszył w stronę miejsca, które wcześniej opuścił. Dziewczyna usłyszała jeszcze drwiący śmiech jednego z jego towarzyszy i komentarz niewątpliwie skierowany do Gorlaca, ale jej spojrzenie przeniosło się już na barmana, który wyglądał najwyżej na kilka lat starszego od niej, ale sądząc po wprawie, z jaką uporał się z pijaczyną, zapewne regularnie musiał znosić tu podobne sytuacje ze strony jego lub podobnych typów.
- Dziękuję – powiedziała cicho. – Mam nadzieję, że to już koniec... – znowu zerknęła na pijaczka, mając nadzieję, że nie zaczepi jej ponownie, gdy wkrótce będzie tędy wracała. – Często tak zaczepia kobiety? Chyba wolałabym na niego nie wpaść, kiedy będę wracać. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego.
Jej spojrzenie znowu spoczęło na barmanie.
Larson nie ruszył się nawet o krok. Cały czas bacznie obserwował mężczyznę, mając nadzieję, że tym razem jego groźba załatwi sprawę. Nie miał ochoty szarpać się z pijaczyną, chociaż był gotowy to zrobić jeśli zajdzie taka potrzeba. Nikt nie będzie się tak zachowywał w jego barze. No dobra, nie w jego, ale jednak był w tym momencie odpowiedzialny za porządek w tym przybytku.
Odetchnął lekko widząc, że czarodziej odpuścił. Odprowadził go wzrokiem dopóki nie usiadł na powrót do swojego stolika. Na moment przymknął oczy czując, że zmęczenie go powoli już łapie, a przecież miał przed sobą jeszcze dobre kilka godzin pracy.
Słysząc głos dziewczęcia, odwrócił się i przyjął na twarz delikatny, wyuczony już uśmiech.
- Nie ma za co. Moim obowiązkiem jest dbanie o porządek. - odparł spokojnie patrząc na rudowłosą dziewczynę - Gorlac? No cóż, jest tutaj stałym klientem i można powiedzieć, że przyzwyczaiłem się do jego wyskoków. Ale szczerze powiedziawszy pierwszy raz był aż tak uparty. - pokiwał głową, lekko przy tym wzruszając ramionami.
Odwrócił na moment głowę, by jeszcze raz spojrzeć na czarodzieja, a po chwili znów wrócił spojrzeniem na kobietę.
- No cóż, nie mogę zagwarantować, że to się nie powtórzy. - powiedział - Możliwe, że dopóki będzie panienka wracać jego tu już nie będzie. Jednak gdyby było inaczej, a on znów panienkę zaczepiał, proszę mnie zawołać, a ja się tym zajmę. - pokiwał głową znów lekko się do niej uśmiechając.
Odetchnął lekko widząc, że czarodziej odpuścił. Odprowadził go wzrokiem dopóki nie usiadł na powrót do swojego stolika. Na moment przymknął oczy czując, że zmęczenie go powoli już łapie, a przecież miał przed sobą jeszcze dobre kilka godzin pracy.
Słysząc głos dziewczęcia, odwrócił się i przyjął na twarz delikatny, wyuczony już uśmiech.
- Nie ma za co. Moim obowiązkiem jest dbanie o porządek. - odparł spokojnie patrząc na rudowłosą dziewczynę - Gorlac? No cóż, jest tutaj stałym klientem i można powiedzieć, że przyzwyczaiłem się do jego wyskoków. Ale szczerze powiedziawszy pierwszy raz był aż tak uparty. - pokiwał głową, lekko przy tym wzruszając ramionami.
Odwrócił na moment głowę, by jeszcze raz spojrzeć na czarodzieja, a po chwili znów wrócił spojrzeniem na kobietę.
- No cóż, nie mogę zagwarantować, że to się nie powtórzy. - powiedział - Możliwe, że dopóki będzie panienka wracać jego tu już nie będzie. Jednak gdyby było inaczej, a on znów panienkę zaczepiał, proszę mnie zawołać, a ja się tym zajmę. - pokiwał głową znów lekko się do niej uśmiechając.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na szczęście wyglądało na to, że największy kryzys został zażegnany, przynajmniej na ten moment. Najwyraźniej do mężczyzny wróciło trochę zdrowego rozsądku lub odechciało mu się dalszej szarpaniny z Jocelyn i barmanem, który stanął w jej obronie. Chociaż mężczyzna wypełniał po prostu swoje zawodowe obowiązki, Josie była mu wdzięczna, że nie podszedł do sprawy z obojętnością, a postanowił się wtrącić, tym samym wybawiając ją od konieczności bardziej zdecydowanych działań w swojej obronie. Naprawdę wolała tego uniknąć, tym bardziej że była raczej spokojną, unikającą konfrontacji osobą. Nie lubiła konfliktów i sama raczej nigdy ich nie prowokowała, woląc po prostu zajmować się sobą. Już w Hogwarcie taka była; nie interesowała się cudzymi sprawami i nie pakowała w kłopoty, pilnując własnego nosa. Może dlatego nawet po zmianach w magicznej szkole przetrwała te lata bez większych problemów.
- Tak czy inaczej, dziękuję – powiedziała, posyłając mu lekki uśmiech. Ostatecznie w tych czasach wielu ludzi pozostawało obojętnymi. Ba, nawet ona sama przez większość życia tak postępowała, nie widząc siebie w roli odważnego obrońcy uciśnionych. Dopiero jej zawód nieco ją wyciągnął z tego bezpiecznie asekuracyjnego kokonu, bo w Mungu musiała potrafić działać, podejmować niekiedy ryzykowne decyzje, ale i słuchać poleceń bardziej doświadczonych niż ona.
- Najwyraźniej miałam pecha trafić na jego wyjątkowo uparty nastrój. – Nie wiadomo, czemu Gorlac zwrócił uwagę właśnie na nią, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Miała na sobie ciemny płaszcz narzucony na długą do ziemi sukienkę, a jasnobrązowe włosy spływały luźno na plecy. Jedynie delikatna twarz i duże, jasne oczy zdradzały młody wiek i pewnego rodzaju brak śmiałości.
Kątem oka spojrzała na podpite towarzystwo, ale Gorlac już nawet nie patrzył w jej stronę. Przynajmniej na razie.
- Będę pamiętać, kiedy będę wracać z Pokątnej. W razie podobnych problemów bez wątpienia się do pana zwrócę. – Znowu na niego spojrzała. – Mam nadzieję, że na ulicy nic niepokojącego się dziś nie działo. – Może barman zdradzi jej jakieś interesujące wieści? Pracując tu, zapewne widział i słyszał różne rzeczy, skoro przez cały dzień przewijali się tu czarodzieje idący na Pokątną lub z niej wracający, więc postanowiła dyskretnie go podpytać, ale miała nadzieję, że nic złego się nie działo. Chociaż w tych czasach... kto wie. Dlatego czuła lekki niepokój, bo to nie była ta sama ulica Pokątna, którą pamiętała z dawnych lat, gdy w każde wakacje wraz z siostrą robiły zakupy do Hogwartu. Wolałaby nie wpaść na żadne łapanki ani inne dziwne zdarzenia, bo chciała załatwić swoje sprawy i wrócić do domu.
- Tak czy inaczej, dziękuję – powiedziała, posyłając mu lekki uśmiech. Ostatecznie w tych czasach wielu ludzi pozostawało obojętnymi. Ba, nawet ona sama przez większość życia tak postępowała, nie widząc siebie w roli odważnego obrońcy uciśnionych. Dopiero jej zawód nieco ją wyciągnął z tego bezpiecznie asekuracyjnego kokonu, bo w Mungu musiała potrafić działać, podejmować niekiedy ryzykowne decyzje, ale i słuchać poleceń bardziej doświadczonych niż ona.
- Najwyraźniej miałam pecha trafić na jego wyjątkowo uparty nastrój. – Nie wiadomo, czemu Gorlac zwrócił uwagę właśnie na nią, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Miała na sobie ciemny płaszcz narzucony na długą do ziemi sukienkę, a jasnobrązowe włosy spływały luźno na plecy. Jedynie delikatna twarz i duże, jasne oczy zdradzały młody wiek i pewnego rodzaju brak śmiałości.
Kątem oka spojrzała na podpite towarzystwo, ale Gorlac już nawet nie patrzył w jej stronę. Przynajmniej na razie.
- Będę pamiętać, kiedy będę wracać z Pokątnej. W razie podobnych problemów bez wątpienia się do pana zwrócę. – Znowu na niego spojrzała. – Mam nadzieję, że na ulicy nic niepokojącego się dziś nie działo. – Może barman zdradzi jej jakieś interesujące wieści? Pracując tu, zapewne widział i słyszał różne rzeczy, skoro przez cały dzień przewijali się tu czarodzieje idący na Pokątną lub z niej wracający, więc postanowiła dyskretnie go podpytać, ale miała nadzieję, że nic złego się nie działo. Chociaż w tych czasach... kto wie. Dlatego czuła lekki niepokój, bo to nie była ta sama ulica Pokątna, którą pamiętała z dawnych lat, gdy w każde wakacje wraz z siostrą robiły zakupy do Hogwartu. Wolałaby nie wpaść na żadne łapanki ani inne dziwne zdarzenia, bo chciała załatwić swoje sprawy i wrócić do domu.
Larson omiótł jeszcze raz salę spojrzeniem, a potem znów jego brązowe oczy skupiły się na kobiecie przed nim.
- Jak mówiłem, wykonuje swoje obowiązki. - odparł, a na jego usta znów wpłynął delikatny uśmiech.
No cóż, to całkiem możliwe, że pojawiła się po prostu w Kotle w złym momencie. Nie umknęło jego uwadze, że ostatnimi czasy ludzie zaczęli się zachowywać inaczej. Odbiegali od swoich standardów. Nie musiał nawet zgadywać, co było zapalnikiem takich zachowań. Odpowiedź była prosta, Czarny Pan i Grindelwald.
- Ludzie ostatnio zachowują się inaczej. Nawet jak na Gorlac'a, to niecodzienne zachowanie. - powiedział spokojnie lekko przy tym kiwając głową.
Czy na Pokątnej coś się ostatnio niezwykłego działo? Jeśli spojrzeć z jednej strony, to sama Pokątna była niezwykła, więc rzadko kiedy działo się tam coś do niezwykłe nie było. Jednak jeśli bierzemy pod uwagę niezwykłość odchodząca od norm, to nic ostatnio nie słyszał. Ale warto zauważyć, że dla Larsona zniknięcie jakiegoś mugolaka, czy martwy charłak, nie było niczym niezwykłym. Oznaczało to, że Rycerze wykonywali swoją robotę. Nie wiedział jednak jakie poglądy ma owa, drobna kobietka przed nim.
- Z tego co wiem, dzisiaj jest w miarę normalnie, jak na ten czas. - powiedział, tym samym dając jej odpowiedź, na jej niewypowiedziane wprost pytanie. - Przez ostatnie kilka dni panuje spokój. Więc nie wydaje mi się, aby coś miało się dzisiaj wydarzyć. - pokręcił głową.
- Jak mówiłem, wykonuje swoje obowiązki. - odparł, a na jego usta znów wpłynął delikatny uśmiech.
No cóż, to całkiem możliwe, że pojawiła się po prostu w Kotle w złym momencie. Nie umknęło jego uwadze, że ostatnimi czasy ludzie zaczęli się zachowywać inaczej. Odbiegali od swoich standardów. Nie musiał nawet zgadywać, co było zapalnikiem takich zachowań. Odpowiedź była prosta, Czarny Pan i Grindelwald.
- Ludzie ostatnio zachowują się inaczej. Nawet jak na Gorlac'a, to niecodzienne zachowanie. - powiedział spokojnie lekko przy tym kiwając głową.
Czy na Pokątnej coś się ostatnio niezwykłego działo? Jeśli spojrzeć z jednej strony, to sama Pokątna była niezwykła, więc rzadko kiedy działo się tam coś do niezwykłe nie było. Jednak jeśli bierzemy pod uwagę niezwykłość odchodząca od norm, to nic ostatnio nie słyszał. Ale warto zauważyć, że dla Larsona zniknięcie jakiegoś mugolaka, czy martwy charłak, nie było niczym niezwykłym. Oznaczało to, że Rycerze wykonywali swoją robotę. Nie wiedział jednak jakie poglądy ma owa, drobna kobietka przed nim.
- Z tego co wiem, dzisiaj jest w miarę normalnie, jak na ten czas. - powiedział, tym samym dając jej odpowiedź, na jej niewypowiedziane wprost pytanie. - Przez ostatnie kilka dni panuje spokój. Więc nie wydaje mi się, aby coś miało się dzisiaj wydarzyć. - pokręcił głową.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miał rację. Ludzie zachowywali się inaczej. W ostatnich miesiącach można było łatwo wychwycić zauważalne zmiany, które zaczęły się mniej więcej od zeszłej jesieni. Nowe dekrety, przemiany w ministerstwie, dziwne zgony i zniknięcia... Wydawało się, że nawet w Mungu było więcej do roboty i nawet stażyści, a może zwłaszcza oni, nie mogli narzekać na nudę i bezczynność. Nawet jej ojciec pouczał ją, że powinna zachowywać ostrożność, bo ewidentnie coś się działo. Coś niepokojącego, co póki co może jeszcze jej nie dotyczyło, ale pewnego dnia mogło. Póki co trwała w stanie asekuracyjnej neutralności, podobnie też przedstawiała się kwestia jej poglądów. Nie była nastawiona do kwestii mugolskiej ani negatywnie, ani pozytywnie. Mugole przez całe dotychczasowe życie byli jej obojętni, choć z pewnością nie popierała wyrządzania im krzywdy. Byli potrzebni temu światu równie mocno jak czarodzieje, bo ani jedni, ani drudzy nie mogli istnieć bez siebie wzajemnie. Świat potrzebował równowagi, jak zwykle mawiał jej ojciec, a Josie ufała jego życiowej mądrości. Teraz równowaga zaczynała się powoli chwiać, i to zapewne prowokowało te wszystkie niepokoje, o których można było usłyszeć lub przeczytać. Josie wbrew pozorom interesowała się światem, lubiła zresztą z czystej ciekawości czytać różne rzeczy lub obserwować ludzi zarówno w pracy, jak i innych miejscach, bo dzięki temu mogła dowiedzieć się czegoś nowego. Jak widać, krukońska dusza wciąż silnie w niej tkwiła nawet niespełna dwa lata po ukończeniu Hogwartu.
- Obawiam się, że ma pan rację, można to zauważyć nawet jak spędza się większość czasu w pracy – przyznała dość niechętnie, ale z pewną ulgą przyjęła zapewnienie, że na Pokątnej panował ostatnio spokój i nie działo się nic nadzwyczajnego. – W takim razie oby tak zostało jak najdłużej – rzekła, oglądając się przelotnie w stronę przejścia. Musiała się zbierać, jeśli chciała zdążyć przed zamknięciem sklepów. – Niestety muszę już iść, bo robi się coraz później. Jeszcze raz dziękuję za pomoc i do widzenia.
Skinęła nieznacznie głową, po czym, pożegnawszy uprzejmego barmana, powoli ruszyła w stronę przejścia wiodącego wprost na ulicę Pokątną. Musiała się pospieszyć, tym bardziej, że chciała zdążyć do domu przed zmrokiem. Cokolwiek mówił mężczyzna, nierozsądnym było przebywanie tu o późniejszych porach, szczególnie gdy było się młodą, samotną kobietą. Samotne błąkanie się wydawało się niemal proszeniem o problemy, o czym przekonała się jeszcze przed opuszczeniem Dziurawego Kotła.
| zt.
- Obawiam się, że ma pan rację, można to zauważyć nawet jak spędza się większość czasu w pracy – przyznała dość niechętnie, ale z pewną ulgą przyjęła zapewnienie, że na Pokątnej panował ostatnio spokój i nie działo się nic nadzwyczajnego. – W takim razie oby tak zostało jak najdłużej – rzekła, oglądając się przelotnie w stronę przejścia. Musiała się zbierać, jeśli chciała zdążyć przed zamknięciem sklepów. – Niestety muszę już iść, bo robi się coraz później. Jeszcze raz dziękuję za pomoc i do widzenia.
Skinęła nieznacznie głową, po czym, pożegnawszy uprzejmego barmana, powoli ruszyła w stronę przejścia wiodącego wprost na ulicę Pokątną. Musiała się pospieszyć, tym bardziej, że chciała zdążyć do domu przed zmrokiem. Cokolwiek mówił mężczyzna, nierozsądnym było przebywanie tu o późniejszych porach, szczególnie gdy było się młodą, samotną kobietą. Samotne błąkanie się wydawało się niemal proszeniem o problemy, o czym przekonała się jeszcze przed opuszczeniem Dziurawego Kotła.
| zt.
- No cóż, nie mogę niestety panienki zapewnić, że będzie spokojnie. Ale gdyby się coś działo, wie panienka gdzie mnie szukać. - powiedział spokojnie lekko przy tym kiwając głową.
Omiótł ponownie salę spojrzeniem. Niektórzy ludzie starali się zachowywać tak jak zwykle, choć w ich oczach można było dostrzec strach przed tym co nie znane. Inni byli widocznie poddenerwowani, rozglądali się na boki, bojąc się nawet najmniejszego hałasu. Jeszcze inni, zwłaszcza w podeszłym wieku, siedzieli spokojnie. Luke przewidywał, że pomimo, że to wszystko co się aktualnie dzieje, jak najbardziej ich obchodzi, ale są po prostu za starzy na to by coś z tym zrobić.
- Ależ naturalnie. Nie było w mojej intencji panienki zatrzymywać. Życzę udanej wizyty na Pokątnej i w razie czego, gdyby ten gbur panienkę znów zaczepiał, proszę mnie zawołać. - odparł kiwając do niej głową na pożegnanie.
Przez moment jeszcze patrzył za nią, dopóki nie zniknęła za drzwiami prowadzącymi na tyły baru, a potem westchnął cicho. Potarł skronie palcami, po czym obrócił się na pięcie i ruszył między stoliki, żeby pozbierać brudne szklanki, bo kelnerki gdzieś znowu mu zniknęły z pola widzenia.
zt
Omiótł ponownie salę spojrzeniem. Niektórzy ludzie starali się zachowywać tak jak zwykle, choć w ich oczach można było dostrzec strach przed tym co nie znane. Inni byli widocznie poddenerwowani, rozglądali się na boki, bojąc się nawet najmniejszego hałasu. Jeszcze inni, zwłaszcza w podeszłym wieku, siedzieli spokojnie. Luke przewidywał, że pomimo, że to wszystko co się aktualnie dzieje, jak najbardziej ich obchodzi, ale są po prostu za starzy na to by coś z tym zrobić.
- Ależ naturalnie. Nie było w mojej intencji panienki zatrzymywać. Życzę udanej wizyty na Pokątnej i w razie czego, gdyby ten gbur panienkę znów zaczepiał, proszę mnie zawołać. - odparł kiwając do niej głową na pożegnanie.
Przez moment jeszcze patrzył za nią, dopóki nie zniknęła za drzwiami prowadzącymi na tyły baru, a potem westchnął cicho. Potarł skronie palcami, po czym obrócił się na pięcie i ruszył między stoliki, żeby pozbierać brudne szklanki, bo kelnerki gdzieś znowu mu zniknęły z pola widzenia.
zt
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
30 kwietnia
I'm wishin' I could find you
I'm wishin' I could tell you something
Wiosenna aura nadal nie mogła przebić się przez ciężkie, kłębiaste, deszczowe chmury. Pojedyncze jednostki z utęsknieniem wyczekiwały ciepłych, rozgrzewających promieni. Szary, rozwilgocony krajobraz drażnił potencjalnych przechodniów. Rozmigotane krople spływały z nieba tworząc gęstą, niewidzialną kurtynę; pozostawiając niekształtne ślady na brukowanym chodniku. Zimny, porywisty wiatr smagał wystające kończyny, zabawiał figlarnie ciężkie połacie ochronnego materiału, rozwiewał kosmyki, starannie układane przez większość zaspanego poranka. Chłód odbierał chęci do normalnego funkcjonowania. Przestrzegał przed wyjściem barykadując w bezpiecznych kątach zagraconego mieszkania. Otaczający świat wydawał się niemieć kolorów, dynamiki, pasji. Utknął w paraliżującej i obezwładniającej stagnacji. Zobojętniał na każdą, rozpraszającą pobudkę. Wysączał negatywne odczucia zapełniające każdą, najdrobniejszą komórkę zziębniętego ciała. Tak samo jak gryzący, niebieskawy dym papierosowy, szczelnie okrywający nieznajomą sylwetkę. Oparta o zimną ścianę kamiennego budynku, w manieryczny sposób wypuszczała pojedyncze podmuchy szałwiowych oparów. Szeroki kaptur okrywał blade lico. Metaliczne tęczówki świdrowały drapieżnie każdego możliwego przybysza, dorzucając nieposkromioną dozę niepewności, niepokoju, dominacji. Nie łatwo było się bać. Nie łatwo wyczuć strach. Nie jest łatwo przyznać się do strachu, który od pewnego czasu zakorzenił się gdzieś w dalekich odmętach kobiecej podświadomości.
- Toooom! - przeciągłe sylaby w chrapliwej, szorstkiej intonacji. Gwałtowne wejście do klimatycznego baru, przyciągające uwagę wszystkich zgromadzonych. Porywisty wiatr, przemierzający odmęty rozgrzanej, gwarnej przestrzeni. Obskurny teren przywołujący szereg nietuzinkowych wspomnień. Ten sam układ przestrzennej sali. Wiecznie zapełnione, szukające wytchnienia, drewniane stoliki. Wyjątkowa, przyciemniona aura swoistej melancholii, biesiadnej zabawy, szemranych interesów skupionych na tylnej części obszernych włości. Ten sam intensywny, drażniący zapach wybornej cherry, tłustych zakąsek, podejrzanego tłumu łypiącego spod napełnionej szklanicy. Dźwięk trzaskających płomieni, stłumionych rozmów, kobiecych chichotów skoncentrowanych na najprzystojniejszym jegomościu. Poczciwy, stary, pomarszczony barman: - Szykuj miejsce i polewaj - delikatny, rozbawiony grymas ozdobił karminowe usta niezapowiedzianej brunetki. Bystry wzrok prześlizgnął się po sali, wybierając najbardziej optymalną drogę. Widoczna pewność siebie odpierała śmiały atak zainteresowanych, obleśnych pyszałków wyciągających zachłanne, szerokie szponiska. Dynamiczny krok wydawał się zapomnieć o niedawnych niesnaskach; bolesnych przeżyciach wyczuwalnych gdzieś pod cienką, cielesną powłoką. Prezentowała się odpowiednio, jak za starych dobrych czasów. Z niewielkim trudem zajęła miejsce tuż przy ladzie. Objęła dłońmi bursztynowy kryształ wlepiając wzrok w parszywe gabaryty - intensywnie, zachłannie, władczo: - Gdzie właściciel? - zaczęła nachylając się w stronę prowadzącego. - Mam z nim do pogadania. - lubiłaś rozgrzebywać stare sprawy, co Milburgo? Upajać się przeszłością, zarzekając, że już dawno zostawiłaś ją na kolejnej, odległej emigracji. Co tak naprawdę się stało? Ilość rozgrzebanych swawoli przytłaczała narządy, powodując powolną, cierpiętniczą destrukcję. Rozdrabniało na szereg ostrych, rozrywających kawałków. A ty? Tonęłaś w złudnych kłamstwach, że wszystko wróci do normy. Dasz sobie radę, wykonasz postawiony cel; dostaniesz upragnione. Jak na razie udajesz dominującą postawę, zaciskając zęby przez wypełniający dyskomfort. Tracisz siły. A to jeszcze nie koniec. To dopiero początek!
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Te same uliczki, te same strzeliste gmachy budynków rozciągające się wzdłuż londyńskiej panoramy, która pozostała nienaruszona w pamięci krótkowłosego szatyna. Lubił to miejsce, choć pozostawiało wiele niedosytu w ambicjach przez wzgląd na uwielbianą Rosje, której tajemnice wydawały się nie mieć końca – stosownego rozwiązania. Chłód mierzwiący policzki, podmuchy zimnego wiatru okalające ramiona i noc zdecydowanie przeważająca nad dniem stanowiły dla niego idealne warunki do pracy oraz codziennego życia, jakie wiódł tam przez blisko dekadę. Brakowało mu odoru alkoholu rozciągającego się wzdłuż ciemnych, krętych uliczek i woni tytoniu nieustannie drapiącego w gardło. Wbrew pozorom Nokturn był igłą w stogu siana wschodnich miast, albowiem takowych było tam na pęczki i trudem było znaleźć, choć jedną pozornie spokojną lokację, gdzie wieczorne wyjście nie było okalane jakimkolwiek niebezpieczeństwem. Prawo obowiązywało, wszystkie jego podpunkty były dokładnie spisane, jednak nikt nie trzymał się ich na tyle restrykcyjnie, aby egzekwować każde przewinienie. Ludzie musieli być cwani i niczym lisy błądzić niezauważenie po groźnych miejscach, które w końcu przynosiły najwięcej owoców. Strach stał się nieodłącznym kompanem, sojusznikiem podczas misji i ciężkich rozmów przynoszących duże korzyści materialne tudzież znajomość stroniącego od prawości towarzystwa. Macnair wiedział, że tylko takowe pozwoli mu wypłynąć na powierzchnię i utrzymać się na tyle długo, by przetrwać.
Minął równy miesiąc odkąd opuścił Tarę pozostawiając po sobie jedynie przykre wspomnienie i złość kobiety, którą podstępnie wykorzystał, a następnie okradł. Nie towarzyszyły mu wyrzuty sumienia, nie dźwigał brzemienia, a kwestia rzekomo splamionego honoru była daleko poza nim. Taki miał sposób na życie – umyślne kradzieże cennych towarów, map, informacji mających ułatwić osiągnięcie założonego celu, bądź zdobycie gotówki niezbędnej do jego spełnienia. Obce było mu uczucie odrazy wobec siebie samego, albowiem wysoka pewność we własne możliwości dostatecznie niwelowała wszelkie iskry moralnego kręgosłupa. Istotne było tylko własne dobro, korzyści i zysk toteż każdy zbędny mu w drodze do ambicji został po prostu skreślany – bez względu na łączące ich relacje. W ogólnym rozrachunku takowe i tak były tylko grą mającą z góry ustalony finał. Był bezwzględny.
Zrzuciwszy z głowy kaptur długiej, czarnej szaty wszedł do środka lokalu, który w ostatnich dniach zdawał się być jego ulubionym. Z uwagi na wydarzenia z zeszłego tygodnia zrobił sobie małą przerwę od nokturnowskich rozrachunków i nie zamierzając narażać się na spadnięcie chociażby włosa wybrał miejsce w samym sercu Londynu – z dala od narwanych gnid. Wieczorna porcja ognistej była nieodłącznym elementem jego dnia toteż zasiadając na jednym z krzeseł, usytułowanych przy długim barze, uniósł dwa palce dając tym samym znak pomarszczonemu barmanowi, by oszczędził sobie czasu i uzupełnił zdobione szkło podwójną dawką złocistego trunku. Względnie puste pomieszczenie zapewniało mu upragniony spokój, pozwalało zebrać myśli i zaplanować kolejną wyprawę mającą przynieść niezbędną gotówkę. Ostatnie czasy nie były dla niego łaskawe z uwagi na ciągłe zderzenia się ze ścianą w ślepych uliczkach, dlatego musiał się chwytać każdych powierzonych mu zadań, aby nie pójść na dno wraz ze wszystkim, do czego udało mu się dojść.
Obraz pięknego wieczora runął tuż po tym, gdy jego wzrok skupił się na kobiecie, która momentalnie wzbudziła w nim pokłady irytacji. Zdawała się przeholować z ilością alkoholu, co przełożyło się na mocno donośny głos roznoszący się echem po stęchłych ścianach zakurzonego lokalu. Rozpoznanie jej zajęło mu chwilę – właściwie stało się to tylko dzięki jej aksamitnemu, władczemu tonowi niżeli urodzie, która z pewnością przyciągała uwagę wielu. Westchnąwszy pod nosem pokręcił głową i powracając wzrokiem do whisky nie zamierzał ujawniać swojej obecności. Liczył, że go zignoruje podobnie jak on to zrobił – po raz kolejny.
Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zawsze powraca, żeby zmienić Ciebie. Zarówno twoją teraźniejszość jak i przyszłość.
Minął równy miesiąc odkąd opuścił Tarę pozostawiając po sobie jedynie przykre wspomnienie i złość kobiety, którą podstępnie wykorzystał, a następnie okradł. Nie towarzyszyły mu wyrzuty sumienia, nie dźwigał brzemienia, a kwestia rzekomo splamionego honoru była daleko poza nim. Taki miał sposób na życie – umyślne kradzieże cennych towarów, map, informacji mających ułatwić osiągnięcie założonego celu, bądź zdobycie gotówki niezbędnej do jego spełnienia. Obce było mu uczucie odrazy wobec siebie samego, albowiem wysoka pewność we własne możliwości dostatecznie niwelowała wszelkie iskry moralnego kręgosłupa. Istotne było tylko własne dobro, korzyści i zysk toteż każdy zbędny mu w drodze do ambicji został po prostu skreślany – bez względu na łączące ich relacje. W ogólnym rozrachunku takowe i tak były tylko grą mającą z góry ustalony finał. Był bezwzględny.
Zrzuciwszy z głowy kaptur długiej, czarnej szaty wszedł do środka lokalu, który w ostatnich dniach zdawał się być jego ulubionym. Z uwagi na wydarzenia z zeszłego tygodnia zrobił sobie małą przerwę od nokturnowskich rozrachunków i nie zamierzając narażać się na spadnięcie chociażby włosa wybrał miejsce w samym sercu Londynu – z dala od narwanych gnid. Wieczorna porcja ognistej była nieodłącznym elementem jego dnia toteż zasiadając na jednym z krzeseł, usytułowanych przy długim barze, uniósł dwa palce dając tym samym znak pomarszczonemu barmanowi, by oszczędził sobie czasu i uzupełnił zdobione szkło podwójną dawką złocistego trunku. Względnie puste pomieszczenie zapewniało mu upragniony spokój, pozwalało zebrać myśli i zaplanować kolejną wyprawę mającą przynieść niezbędną gotówkę. Ostatnie czasy nie były dla niego łaskawe z uwagi na ciągłe zderzenia się ze ścianą w ślepych uliczkach, dlatego musiał się chwytać każdych powierzonych mu zadań, aby nie pójść na dno wraz ze wszystkim, do czego udało mu się dojść.
Obraz pięknego wieczora runął tuż po tym, gdy jego wzrok skupił się na kobiecie, która momentalnie wzbudziła w nim pokłady irytacji. Zdawała się przeholować z ilością alkoholu, co przełożyło się na mocno donośny głos roznoszący się echem po stęchłych ścianach zakurzonego lokalu. Rozpoznanie jej zajęło mu chwilę – właściwie stało się to tylko dzięki jej aksamitnemu, władczemu tonowi niżeli urodzie, która z pewnością przyciągała uwagę wielu. Westchnąwszy pod nosem pokręcił głową i powracając wzrokiem do whisky nie zamierzał ujawniać swojej obecności. Liczył, że go zignoruje podobnie jak on to zrobił – po raz kolejny.
Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zawsze powraca, żeby zmienić Ciebie. Zarówno twoją teraźniejszość jak i przyszłość.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Potrzeba różnorodności stanowiła nieodłączny proces w egzystencji wiecznego tułacza. Natchniony niepodrabialnym widokiem na próżno doszukiwał się wewnętrznego piękna, wyczekiwanej haromnii, oryginalności w kolejnych wolno przemierzanych uliczkach. Adorując jedno nieoczekiwane miejsce nie tolerował marnych podrubek, niewdzięcznych namiastek prawdziwego. Wszystko wydawało się inne. Pierwsze wrażenie, układ i kolor budynków, symietria, wyróżniająca charakterystyka, bodźce oddziałujące na wrażliwe unerwienie. Obcy ludzie, ograniczone perspektywy, pogrzebane ambicje niegodne odbudowania. Przyzwyczajenie do odmiennej kultury stanowiło długotrwały, powolny, mozolny wręcz proces. Wpływało destruktywnie poczynając od nagłej zmiany czasu, temperatury, specyfiki kolorytu nowo zamieszkałego miasta. Uczenie na nowo dawno wyrobionych nawyków. Wzmożona ostrożność, anonimowość i zaufanie. Poruszanie po sprawdzonych rewirach, złudnie przypominających te pozostawione gdzieś w odległym zakątku obszernego świata. Namiastka normalnego życia w sprzyjającym otoczeniu pełnym ukrytego mistycyzmu, niebezpieczeństwa oraz nieodkrytego zagrożenia. Poszukiwanie sojuszników, umożliwiających nieco sprawniejsze rozeznanie. A może starych przyjaciół, którzy tak jak Ty, szalony, głodny wiedzy podróżniku postanowiły udać się na zbawienną emigrację w poszukiwaniu, uskrzydlających interesów? W blasku zachodzącego słońca, wypełniony motywacją udajesz się w polecane, aby po raz pierwszy dokonać wymarzonego z nieznaną dotąd, specyficzną klientelą. Odór alkoholu przesiąkał zacienione uliczki; lżejszy, mniej cierpki, rozcieńczony, odurzający w błyskawicznym tempie. Gryząca woń tytoniu, gromkie salwy charczącego śmiechu nie odstraszają poszukiwacza. Od dawna wie, że ryzyko popłaca, wydając najsłodsze owoce. Mimo porażek nie daje za wygraną budując niepodważalne kontakty. Każdy, obracający się w ciemnym półświatku zaczynał w podobny sposób, a my idealnie zdajemy sobie z tego sprawę, prawda Macnair?
Minęło kilka długich, intensywnych dni odkąd ponownie zagościła w deszczowym Londynie nieświadoma zmian, jakie zaszły podczas długiej nieobecności. Przebiegu zdarzeń, mających nieodwracalny, paraliżujący skutek. Krążące informacje, a także setki wersji wydarzeń trafiały w próg zrujnowanej kamienicy tworząc przerażający mętlik. Nie miała dokąd wracać; sojusznicy, przyjaciele, bliscy porzuceni w nieznane ulegli osobistym niesnaskom opuszczając ojczyznę; użyźniając jałową, zmoczoną deszczem matkę ziemię. Mieszkanie przesiąknięte gorzkimi wyrzutami nie tworzyło bezpiecznego azylu. Odsłonięta, bezsilna, bezbronna, straciła niepokonanego, wyróżniającego ducha walki. Zaprzepaściła większość wypracowanych wartości. Zdobyte umiejętności, determinację, wewnętrzną, groźną zaciekłość. Zagubiła powołanie, które z tak chlubną wiernością piastowała przez ostatnie lata. Załamana bezradnością, niemożliwością zapobiegania katastrofie postanowiła pomścić chwalebnie poległych, poszukując najprawdziwszej prawdy o bestialskim mordercy. Wplątując w dziwne zażyłości ucierpiała na zdrowiu, wyglądzie fizycznym. Z niezwykłą trudnością przywoływała kształt zabójczej kobiety; lekkomyślnej, pogrywającej, igrającej z największym niebezpieczeństwem. Postaci mającej wyznaczony cel; podążającej za ideą, która w powolny, skuteczny sposób zalewa magiczny świat. Stawiającej na rozwój, zgłębianie umiejętności, budowanie reputacji. Osoby, dla której największe zagrożenie stanowili ludzie, głębokie relacje, silne uczucia, wiecznie nieposkromione emocje. Błądząc pośród rujnujących wnętrze odczuć, wspomnień, beznadziejnych sentymentów, przepadła - bezpowrotnie.
Usiłując przełknąć gorzki smak niedawnych zdarzeń, postanowiła przywołać namiastkę dawnej, silnej jednostki, stąpającej po drewnianym, zakurzonym sklepieniu z niepodważalną starannością, wymownością, pewnością siebie. Ukrywając głębokie cienie, szkliste wyżłobienia, spierzchnięte wargi, liczne otarcia, a także silne zaczerwienione znamię na lewym policzku; pozostałość po otrzeźwiającym, ciężkim, męskim uderzeniu, wkroczyła w odmęt, w którym wszystko się zaczęło. Pierwsze, poważne zlecenia. Pierwsze, marnie zarobione grosze starczające na najprostszy posiłek. Pierwsze istotne kontakty, wzajemne układy, szemrane interesy przynoszące niebagatelne zyski. Budowa reputacji i poszanowania na nieco bardziej prestiżowej dzielnicy. Początki upragnionej kariery, opierającej się na fałszywych melodiach spod nienastrojonego fortepianu. Próba sił, okazanie dominacji. Odpoczynek od rozbabranego zgiełku parszywców z Nokturnu. Niewiele się zmieniło. Te same zgrubiałe facjaty, zajmujące miejsca w najbardziej odległym zakątku lokalu. Te same, zbereźne uśmiechy, gdy kawałek kobiecego ciała przewinie się pośród zrujnowanych stolików. Te same sztuczki, mające na celu wykiwać wyczulonego barmana. Te same żarty, rozlany alkohol, kwaśny zapach mieszający się z ciężkimi oparami gryzącego, ziołowego tytoniu. Czas zatrzymał się tu - na dobre i złe.
Mimo szerokości uczęszczanego pomieszczenia, kobieta bez zastanowienia przemierzyła wzrokiem miejsca znajdujące się w zasięgu metalicznych tęczówek. Z charakterystycznym skupieniem, a także łowiecką dyskrecją przewinęła przez bezimienne sylwetki, wyłapując najpotrzebniejsze i najdrobniejsze szczegóły. Wypukłe szkło, ocierało bladą skórę kiedy podejrzliwy wzrok zatrzymał się na jednym, tajemniczym współtowarzyszu. Z pewnością przybył tu nieco wcześniej, obserwując teatralne wejście do rozgrzanego lokalu. Nie trudno stwierdzić, że dość atrakcyjna brunetka zdążyła spożyć nieco trunku przed zaplanowanym, upragnionym wręcz wyjściem. Dlaczego nie wyłapała go od razu? Ciemna, męska sylwetka sącząca w nieprzyzwoitej samotności tak znamienity trunek. Mężczyzna o silnych gabarytach, wyraźnych, nietutejszych rysach smaganych licznymi wyprawami. Postać o bystrym, groźnym spojrzeniu, potrafiącym błyskawicznie ocenić sytuację; obmyślić skuteczną strategię. Podróżnik z bagażem doświadczeń o lepkich rękach przyciągających wszelkie wartościowe błyskotki. Dawna przeszłość, która powinna odejść w zapomniane, dlaczego wraca w najmniej oczekiwanym momencie? Brunetka bezwstydne w skupieniu ilustrowała wzrokiem zaciemnioną sylwetkę. Spojrzenie wrzynało się w plecy przeciwnika wypalając przeraźliwe, rozpalające znamię. I kiedy on usilnie bronił swej tożsamości, łowczyni zsunęła się zgrabnie z wysokiego krzesła, aby podczas krótkiej drogi, wsunąć szałwiowego dusiciela między karminowe, wykrzywione w blady uśmiech usta, przystanąć przy szlachetniej prawicy, otrzeć kontrastujące materiały i wyszeptać chrapliwe muskając oddechem odkrytą część małżowiny usznej słowa: - Masz ogień drogi Drew? - myślałeś, że Cię nie rozpoznam? Myślałeś, że szeroki płaszcz skryje Cię przed nieuniknionym? Przeszłość daje o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Tego dnia, ona stała się najgorszą wersją powracającej przeszłości.
Minęło kilka długich, intensywnych dni odkąd ponownie zagościła w deszczowym Londynie nieświadoma zmian, jakie zaszły podczas długiej nieobecności. Przebiegu zdarzeń, mających nieodwracalny, paraliżujący skutek. Krążące informacje, a także setki wersji wydarzeń trafiały w próg zrujnowanej kamienicy tworząc przerażający mętlik. Nie miała dokąd wracać; sojusznicy, przyjaciele, bliscy porzuceni w nieznane ulegli osobistym niesnaskom opuszczając ojczyznę; użyźniając jałową, zmoczoną deszczem matkę ziemię. Mieszkanie przesiąknięte gorzkimi wyrzutami nie tworzyło bezpiecznego azylu. Odsłonięta, bezsilna, bezbronna, straciła niepokonanego, wyróżniającego ducha walki. Zaprzepaściła większość wypracowanych wartości. Zdobyte umiejętności, determinację, wewnętrzną, groźną zaciekłość. Zagubiła powołanie, które z tak chlubną wiernością piastowała przez ostatnie lata. Załamana bezradnością, niemożliwością zapobiegania katastrofie postanowiła pomścić chwalebnie poległych, poszukując najprawdziwszej prawdy o bestialskim mordercy. Wplątując w dziwne zażyłości ucierpiała na zdrowiu, wyglądzie fizycznym. Z niezwykłą trudnością przywoływała kształt zabójczej kobiety; lekkomyślnej, pogrywającej, igrającej z największym niebezpieczeństwem. Postaci mającej wyznaczony cel; podążającej za ideą, która w powolny, skuteczny sposób zalewa magiczny świat. Stawiającej na rozwój, zgłębianie umiejętności, budowanie reputacji. Osoby, dla której największe zagrożenie stanowili ludzie, głębokie relacje, silne uczucia, wiecznie nieposkromione emocje. Błądząc pośród rujnujących wnętrze odczuć, wspomnień, beznadziejnych sentymentów, przepadła - bezpowrotnie.
Usiłując przełknąć gorzki smak niedawnych zdarzeń, postanowiła przywołać namiastkę dawnej, silnej jednostki, stąpającej po drewnianym, zakurzonym sklepieniu z niepodważalną starannością, wymownością, pewnością siebie. Ukrywając głębokie cienie, szkliste wyżłobienia, spierzchnięte wargi, liczne otarcia, a także silne zaczerwienione znamię na lewym policzku; pozostałość po otrzeźwiającym, ciężkim, męskim uderzeniu, wkroczyła w odmęt, w którym wszystko się zaczęło. Pierwsze, poważne zlecenia. Pierwsze, marnie zarobione grosze starczające na najprostszy posiłek. Pierwsze istotne kontakty, wzajemne układy, szemrane interesy przynoszące niebagatelne zyski. Budowa reputacji i poszanowania na nieco bardziej prestiżowej dzielnicy. Początki upragnionej kariery, opierającej się na fałszywych melodiach spod nienastrojonego fortepianu. Próba sił, okazanie dominacji. Odpoczynek od rozbabranego zgiełku parszywców z Nokturnu. Niewiele się zmieniło. Te same zgrubiałe facjaty, zajmujące miejsca w najbardziej odległym zakątku lokalu. Te same, zbereźne uśmiechy, gdy kawałek kobiecego ciała przewinie się pośród zrujnowanych stolików. Te same sztuczki, mające na celu wykiwać wyczulonego barmana. Te same żarty, rozlany alkohol, kwaśny zapach mieszający się z ciężkimi oparami gryzącego, ziołowego tytoniu. Czas zatrzymał się tu - na dobre i złe.
Mimo szerokości uczęszczanego pomieszczenia, kobieta bez zastanowienia przemierzyła wzrokiem miejsca znajdujące się w zasięgu metalicznych tęczówek. Z charakterystycznym skupieniem, a także łowiecką dyskrecją przewinęła przez bezimienne sylwetki, wyłapując najpotrzebniejsze i najdrobniejsze szczegóły. Wypukłe szkło, ocierało bladą skórę kiedy podejrzliwy wzrok zatrzymał się na jednym, tajemniczym współtowarzyszu. Z pewnością przybył tu nieco wcześniej, obserwując teatralne wejście do rozgrzanego lokalu. Nie trudno stwierdzić, że dość atrakcyjna brunetka zdążyła spożyć nieco trunku przed zaplanowanym, upragnionym wręcz wyjściem. Dlaczego nie wyłapała go od razu? Ciemna, męska sylwetka sącząca w nieprzyzwoitej samotności tak znamienity trunek. Mężczyzna o silnych gabarytach, wyraźnych, nietutejszych rysach smaganych licznymi wyprawami. Postać o bystrym, groźnym spojrzeniu, potrafiącym błyskawicznie ocenić sytuację; obmyślić skuteczną strategię. Podróżnik z bagażem doświadczeń o lepkich rękach przyciągających wszelkie wartościowe błyskotki. Dawna przeszłość, która powinna odejść w zapomniane, dlaczego wraca w najmniej oczekiwanym momencie? Brunetka bezwstydne w skupieniu ilustrowała wzrokiem zaciemnioną sylwetkę. Spojrzenie wrzynało się w plecy przeciwnika wypalając przeraźliwe, rozpalające znamię. I kiedy on usilnie bronił swej tożsamości, łowczyni zsunęła się zgrabnie z wysokiego krzesła, aby podczas krótkiej drogi, wsunąć szałwiowego dusiciela między karminowe, wykrzywione w blady uśmiech usta, przystanąć przy szlachetniej prawicy, otrzeć kontrastujące materiały i wyszeptać chrapliwe muskając oddechem odkrytą część małżowiny usznej słowa: - Masz ogień drogi Drew? - myślałeś, że Cię nie rozpoznam? Myślałeś, że szeroki płaszcz skryje Cię przed nieuniknionym? Przeszłość daje o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Tego dnia, ona stała się najgorszą wersją powracającej przeszłości.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Powracanie do przeszłości było niczym wchodzenie dwa razy do tej samej rzeki – niby nikt tego nie lubił, ale i tak taplał się w paskudnie zimnej brei z uśmiechem na ustach sprawiając wrażenie najszczęśliwszego człowieka na ziemi. Można było uciekać, można było łudzić się, iż pewne chwile pozostały daleko za plecami i podążając własną drogą ta nigdy się z nimi nie miała skrzyżować, choć rzeczywistość lubiła zaskakiwać wbijając szpile w najmniej oczekiwanym momencie. Ludzie nie byli odporni, nie potrafili zamykać się na pewne sytuacje i unikać ich niczym cholernie rozprzestrzenionego ognia samemu tak naprawdę nie wiedząc czemu – w końcu finalnie i tak kończyło się… jak zwykle. Błędy, tak znienawidzone, zdawały się być pewnym powtarzalnym schematem, którego za wszelką cenę nikt nie chciał porzucić. Dlaczego? Prostsza w tym była odpowiedź, niżeli samo pytanie.
Dolohov nie była dla niego nikim ważnym, ale z pewnością pamiętała o występkach mężczyzny nie przyprawiających jej o bogactwo tudzież pozytywny zawrót głowy, dlatego od samego początku wiedział, że ów spotkanie do miłych należeć nie będzie. Poznając ją na wschodnich ziemiach nawet nie przyszło mu do głowy, iż przyjdzie mu spotkać ją w Londynie, gdzie – o wredny losie – uciekł przed inną, równie złą kobietą. Nigdy nie przykładał wagi do międzyludzkich więzów, nie dzierżył w sobie uczuć, nie dbał o relacje, nie był zaangażowany – to wszystko było grą, parszywą rozgrywką dającą mu jedynie profity i korzyści. W chwili zakończenia takowych nie widział sensu nadal trwać w pewnych układach, więc znikał nim nastał świt i setki pytań, na które odpowiadać mu się nie chciało. Był paskudny w swoim postępowaniu, ale nigdy tego nie ukrywał.
-Nie.- rzucił beznamiętnym tonem nie poświęcając jej nawet cala swej uwagi. -Spytaj barmana.- dodał obracając w dłoni szkło, które po chwili rozbłysło tuż przy jego ustach. Musiał się napić, musiał sponiewierać się jeśli faktycznie czekał go wieczór niewygodnych pytań.
Dolohov nie była dla niego nikim ważnym, ale z pewnością pamiętała o występkach mężczyzny nie przyprawiających jej o bogactwo tudzież pozytywny zawrót głowy, dlatego od samego początku wiedział, że ów spotkanie do miłych należeć nie będzie. Poznając ją na wschodnich ziemiach nawet nie przyszło mu do głowy, iż przyjdzie mu spotkać ją w Londynie, gdzie – o wredny losie – uciekł przed inną, równie złą kobietą. Nigdy nie przykładał wagi do międzyludzkich więzów, nie dzierżył w sobie uczuć, nie dbał o relacje, nie był zaangażowany – to wszystko było grą, parszywą rozgrywką dającą mu jedynie profity i korzyści. W chwili zakończenia takowych nie widział sensu nadal trwać w pewnych układach, więc znikał nim nastał świt i setki pytań, na które odpowiadać mu się nie chciało. Był paskudny w swoim postępowaniu, ale nigdy tego nie ukrywał.
-Nie.- rzucił beznamiętnym tonem nie poświęcając jej nawet cala swej uwagi. -Spytaj barmana.- dodał obracając w dłoni szkło, które po chwili rozbłysło tuż przy jego ustach. Musiał się napić, musiał sponiewierać się jeśli faktycznie czekał go wieczór niewygodnych pytań.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Rzadko bywam w podobnych miejscach. Bar z wyszorowanym stołem, drewnianymi stołkami i topornymi kuflami z grubo ciosanego szkła to nie jest mój świat. Za dużo tam mężczyzn, patrzących albo krzywo - jak ja śmiem - albo zwierzęco, jakby oceniali sztukę mięsa. To drugie spojrzenie w masochistyczny sposób wzbudza we mnie satysfakcję. Głupcy, każdego z cyckami mają za cnotliwą szlachciankę, płonącą wstydliwym rumieńcem pod naporem męskiego zainteresowania. Umiem to wykorzystywać, choć pewnie prezentuję sobą niezwykle niską obyczajowość, póki mam z tego korzyści, morale nie grają wielkiej roli. Społeczeństwo i tak mnie wyklęło, więc nic nie tracę, pogrywając sobie od czasu do czasu w rosyjską ruletkę. Mój dzisiejszy strzał jest pusty. Mam farta, zamawiając u rozanielonego barmana kolejkę Ognistej. Udaję, że nie wiem, że nalewając patrzy mi w dekolt, a przelanie pełnego kieliszka kwituję chichotem. Ostrym, pogardliwym, mrożąc pokraczne zaloty chłoptasia. Maślane oczy pewnie mieszkają u rodziców, a jedyne, co mógłby mi zaproponować to bukiet kwiatów i wysyp listów, na które nigdy nie czekam. Czas to galeon, a tych nigdy nie mam za dużo.
Bardziej podoba mi się wysoki szatyn, nonszalancko oparty o blat baru, a przeszkoda w postaci czarnowłosej kobiety podbija jego notowania o kolejną pulę punktów. Nieraz drapałam się po twarzach z barowymi lafiryndami, ta wygląda na sort niezbyt inteligentnych - i właśnie to nas różni.
Zarzucam kasztanowymi włosami i odwracam się zmysłowo ze swego siedziska, a moje pełne usta są na wysokości jego wąskich warg, skrzywionych w sardonicznej odmowie. Idealnie.
-Zostaw tę nudziarę, Drew - powiedziałam wyraźnie, zmysłowo akcentując podsłuchane przypadkiem imię. Mężczyźni uwielbiają, gdy się je powtarza, a ja skrupulatnie wykorzystuję tę wiedzę -lepiej mi powiedz, dlaczego siedziałam tu samotnie trzy wieczory z rzędu, nim przyszedłeś? - pytam, zakładając nogę na nogę, a spódnica podsuwa się wysoko, odsłaniając kawałek białego uda. Krótka prowokacja, warta błysku w zielonych oczach. Może mieć mnie za dziwkę, nie dbam o to, przypuszczalnie i tak niedługo mnie stąd wyproszą. Przy odrobinie szczęścia, razem z nim. Znasz lekarstwo na nudę, Drew?
-Gdybym chciała z tobą zapalić coś innego niż banalnego papierosa... Znalazłby się ogień? - nachylam się do niego - gdybym siedziała w ten sposób obok niedoszłej towarzyszki mego Drew, pewnie traciłaby kolczyki - i po krótkiej chwili, grzecznie wracam na miejsce. Z filuternym, zawadiackim uśmiechem, za jaki kiedyś karciła mnie matka.
Bardziej podoba mi się wysoki szatyn, nonszalancko oparty o blat baru, a przeszkoda w postaci czarnowłosej kobiety podbija jego notowania o kolejną pulę punktów. Nieraz drapałam się po twarzach z barowymi lafiryndami, ta wygląda na sort niezbyt inteligentnych - i właśnie to nas różni.
Zarzucam kasztanowymi włosami i odwracam się zmysłowo ze swego siedziska, a moje pełne usta są na wysokości jego wąskich warg, skrzywionych w sardonicznej odmowie. Idealnie.
-Zostaw tę nudziarę, Drew - powiedziałam wyraźnie, zmysłowo akcentując podsłuchane przypadkiem imię. Mężczyźni uwielbiają, gdy się je powtarza, a ja skrupulatnie wykorzystuję tę wiedzę -lepiej mi powiedz, dlaczego siedziałam tu samotnie trzy wieczory z rzędu, nim przyszedłeś? - pytam, zakładając nogę na nogę, a spódnica podsuwa się wysoko, odsłaniając kawałek białego uda. Krótka prowokacja, warta błysku w zielonych oczach. Może mieć mnie za dziwkę, nie dbam o to, przypuszczalnie i tak niedługo mnie stąd wyproszą. Przy odrobinie szczęścia, razem z nim. Znasz lekarstwo na nudę, Drew?
-Gdybym chciała z tobą zapalić coś innego niż banalnego papierosa... Znalazłby się ogień? - nachylam się do niego - gdybym siedziała w ten sposób obok niedoszłej towarzyszki mego Drew, pewnie traciłaby kolczyki - i po krótkiej chwili, grzecznie wracam na miejsce. Z filuternym, zawadiackim uśmiechem, za jaki kiedyś karciła mnie matka.
I show not your face but your heart's desire
Szatyn wcześniej nie spostrzegł kobiety, która w jednej chwili znalazła się przy nim, by tuż po tym dosłownie wyciągnąć go z opresji niczym książkowy bohater. Oczywiście nie mogła mieć świadomości, jak wiele znaczył dla niego ten wredny gest; powroty do przeszłości i ponowne zwiedzanie tej samej rzeki nie miało dla niego żadnej wartości, a przede wszystkim sensu.
Oparłszy się na przedramionach o bar nieco bardziej wygodnie zaśmiał się w myśli, choć zupełnie tego nie uzewnętrznił – iście nie miał dzisiaj ochoty na żadne pogawędki, a tym bardziej te zmuszające go do jakiegokolwiek merytorycznego składania zdań, by nie wyjść na kompletnego kretyna. Nie kojarzył ów dziewczyny, co mogło się wydawać niczym nadzwyczajnym, jednak jego umysł przeważnie zapamiętywał pewne obrazy i rzadko zdarzało mu się zawieść na własnej intuicji, więc przez chwilę starał się wyszukać jej twarz w swej pamięci – nieskutecznie. Czyżby nigdy wcześniej jej tutaj nie było? Sprawiała zdecydowanie inne wrażenie.
Zamaczając wargi w trunku chciał odciąć się. Zamknąć umysł, dać ponieść się myślom kompletnie wyłączając na zewnętrzne bodźce, jednak jej piskliwy głos wcale mu w tym nie pomagał. Doceniał szlachetny gest, ale czy naprawdę musiała mędzić mu nad uchem w poszukiwaniu nowych wrażeń? Emocji? Przygód? Leniwie obracając głowę zwiesił spojrzenie na wysokości jej oczu, a następnie uniósł kącik ust w kpiącym uśmiechu.
-Podobno na gwiazdy trzeba czekać, cieszy mnie twoja cierpliwość.- wygiął wargi w jeszcze paskudniejszym wyrazie, by po chwili zmyć ów kaprys sporym łykiem ognistej.
Zaciekawiła go dopiero w chwili, gdy wspomniała o czymś innym jak banalnym papierosie, czyżby miała w swym zanadrzu coś konkretniejszego jak bagaż wyświechtanych tekstów? Obróciwszy się w jej kierunku – a co za tym szło plecami do Dolohov – splótł przedramiona na piersi, a jego twarz przybrała zdecydowanie bardziej zainteresowany wyraz. -Podobno całkiem nieźle wychodzi mi tropienie, więc nawet gdybym takowej nie miał to z pewnością uda mi się znaleźć.
Oparłszy się na przedramionach o bar nieco bardziej wygodnie zaśmiał się w myśli, choć zupełnie tego nie uzewnętrznił – iście nie miał dzisiaj ochoty na żadne pogawędki, a tym bardziej te zmuszające go do jakiegokolwiek merytorycznego składania zdań, by nie wyjść na kompletnego kretyna. Nie kojarzył ów dziewczyny, co mogło się wydawać niczym nadzwyczajnym, jednak jego umysł przeważnie zapamiętywał pewne obrazy i rzadko zdarzało mu się zawieść na własnej intuicji, więc przez chwilę starał się wyszukać jej twarz w swej pamięci – nieskutecznie. Czyżby nigdy wcześniej jej tutaj nie było? Sprawiała zdecydowanie inne wrażenie.
Zamaczając wargi w trunku chciał odciąć się. Zamknąć umysł, dać ponieść się myślom kompletnie wyłączając na zewnętrzne bodźce, jednak jej piskliwy głos wcale mu w tym nie pomagał. Doceniał szlachetny gest, ale czy naprawdę musiała mędzić mu nad uchem w poszukiwaniu nowych wrażeń? Emocji? Przygód? Leniwie obracając głowę zwiesił spojrzenie na wysokości jej oczu, a następnie uniósł kącik ust w kpiącym uśmiechu.
-Podobno na gwiazdy trzeba czekać, cieszy mnie twoja cierpliwość.- wygiął wargi w jeszcze paskudniejszym wyrazie, by po chwili zmyć ów kaprys sporym łykiem ognistej.
Zaciekawiła go dopiero w chwili, gdy wspomniała o czymś innym jak banalnym papierosie, czyżby miała w swym zanadrzu coś konkretniejszego jak bagaż wyświechtanych tekstów? Obróciwszy się w jej kierunku – a co za tym szło plecami do Dolohov – splótł przedramiona na piersi, a jego twarz przybrała zdecydowanie bardziej zainteresowany wyraz. -Podobno całkiem nieźle wychodzi mi tropienie, więc nawet gdybym takowej nie miał to z pewnością uda mi się znaleźć.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Wystudiowanym ruchem odgarniam opadające na twarz kosmyki kasztanowych włosów, drapieżnie i z pełną świadomością odsłaniam szyję, naturalnie wyginając się tak, by wszystkie sygnały z mej strony były dla mężczyzny odpowiednio widoczne. Spodziewam się, że potrafi czytać z kobiecego ciała, wygląda na bystrego, choć nie na inteligenta - może więc nie radzić sobie z odcyfrowywaniem zwykłych liter. To nie szkodzi, nie w tej dziedzinie ma się sprawdzić. Postawa zakapiora zmiksowana z niedbale rozwalonym na barowym stołku królem tego miejsca niezwykle mi się podoba. Niski szlachcic piszczący coś do drugiego barmana nie ma w tym momencie tyle klasy, ile Drew.
Nonszalancko unoszę szklaneczkę, nie ustępując mężczyźnie w tempie pojenia się alkoholem. Sądzę, że mam w tym wprawę, jako stała bywalczyni wszelkich spelun, muszę zachowywać nieustanną czujność. Wiem, kiedy muszę przestać i wiem, jak niezauważenie wylewać trunki za kołnierz. Namolne typy nie rozumieją prostego komunikatu nie, więc partie z nimi wygrywam na własnych warunkach. Zza pazuchy wyjmuję paczkę - damskich, a jakże - papierosów, wkładam jednego do ust i machinalnie zapalam końcem różdżki. Wypuszczam z ust kłąb dymu, zasłaniający na moment zarośnięte oblicze Drew, po czym śmieję się perliście, jakby używka odsłoniła nagle pokłady mego dobrego humoru.
-Widzę jedynie marnego komedianta - odpowiadam, z gracją upijając jeszcze drobny łyk Ognistej, znacząc krawędzie szklanki krwistoczerwonym odciskiem szminki - czyżbyś znał prawdziwe sławy? - interesuję się tym przekornie i przekrzywiam głowę, by popatrzeć na Drew pod innym kątem, kiedy ten wchodzi w typowo samczą rolę i przechwala się swymi niebywałymi umiejętnościami. Nie dziwi mnie to, ani nie odstrasza, w swoim życiu spotkałam już wielu podobnych mu - oraz całkiem innych - przedstawicieli męskiego narcyzmu.
-Zatem chodźmy - decyduję i zdecydowanie łapię go za rękę, kierując stanowczo w stronę wyjścia. Wcześniej rzucam na ladę kilka sykli, niespecjalnie dbam o pieniądze, bo kiedy się kończą, zawsze znajduję chętnego, by wspomógł mnie w potrzebie. Wychodzę z baru, pewna, że Drew kroczy gdzieś obok, po czym daję mu znak, by skręcił w lewo, w nieuczęszczaną uliczkę, na której końcu znajduje się niewygodna, kuta w metalu ławka.
-Chcę zobaczyć, jak skręcasz - żądam, podając mu niewielki woreczek. Sama rozsiadam się na ławce, obserwując starania mężczyzny. Trochę mi zimno, więc wołam, aby się pośpieszył.
Nonszalancko unoszę szklaneczkę, nie ustępując mężczyźnie w tempie pojenia się alkoholem. Sądzę, że mam w tym wprawę, jako stała bywalczyni wszelkich spelun, muszę zachowywać nieustanną czujność. Wiem, kiedy muszę przestać i wiem, jak niezauważenie wylewać trunki za kołnierz. Namolne typy nie rozumieją prostego komunikatu nie, więc partie z nimi wygrywam na własnych warunkach. Zza pazuchy wyjmuję paczkę - damskich, a jakże - papierosów, wkładam jednego do ust i machinalnie zapalam końcem różdżki. Wypuszczam z ust kłąb dymu, zasłaniający na moment zarośnięte oblicze Drew, po czym śmieję się perliście, jakby używka odsłoniła nagle pokłady mego dobrego humoru.
-Widzę jedynie marnego komedianta - odpowiadam, z gracją upijając jeszcze drobny łyk Ognistej, znacząc krawędzie szklanki krwistoczerwonym odciskiem szminki - czyżbyś znał prawdziwe sławy? - interesuję się tym przekornie i przekrzywiam głowę, by popatrzeć na Drew pod innym kątem, kiedy ten wchodzi w typowo samczą rolę i przechwala się swymi niebywałymi umiejętnościami. Nie dziwi mnie to, ani nie odstrasza, w swoim życiu spotkałam już wielu podobnych mu - oraz całkiem innych - przedstawicieli męskiego narcyzmu.
-Zatem chodźmy - decyduję i zdecydowanie łapię go za rękę, kierując stanowczo w stronę wyjścia. Wcześniej rzucam na ladę kilka sykli, niespecjalnie dbam o pieniądze, bo kiedy się kończą, zawsze znajduję chętnego, by wspomógł mnie w potrzebie. Wychodzę z baru, pewna, że Drew kroczy gdzieś obok, po czym daję mu znak, by skręcił w lewo, w nieuczęszczaną uliczkę, na której końcu znajduje się niewygodna, kuta w metalu ławka.
-Chcę zobaczyć, jak skręcasz - żądam, podając mu niewielki woreczek. Sama rozsiadam się na ławce, obserwując starania mężczyzny. Trochę mi zimno, więc wołam, aby się pośpieszył.
I show not your face but your heart's desire
Obserwował ją uważnie szukając jakiegokolwiek elementu mogącego zaprzeczyć jej rzekomo niewinnym czynom, które przypominały teatralną gierkę, a nie swobodną rozmowę. Nie widział jej tu wcześniej, wszelakie pogłoski także były mu obce, więc nie odsunął się, choć jej dość wyszczekany ton zaczynał działać mu na nerwy. Rzadko na swej twarzy ukazywał jakiekolwiek poddenerwowanie, co tym razem również przychyliło się ku regule, ale wewnątrz rodziło się coraz więcej emocji mniej lub bardziej negatywnych. Kobiety spotykane w barach, a zwłaszcza w tego typu, nigdy jeszcze nie zaskoczyły go samymi sobą i miały jeden wspólny mianownik – kurestwo. Nie zastanawiał się nad zarodkiem ów zachowania, ale omijał je szerokim łukiem, bowiem poza drobną rozmową nigdy nie dążył do niczego innego.
Komentarz sprawił, że wygiął wargi w gorzkim uśmiechu, choć w żadnym calu nie poczuł się urażony. Spodziewając się ofensywy dziewczyna nie zdziwiła go w żadnym stopniu, gdyż podobne, marne teksty zawsze związały się z odpowiednią ripostą. Miał tego świadomość. Nie skupiał się jednak na własnych słowach, nie mierzył ich żadną miarą oraz nie przekładał na zamiary toteż było mu zupełnie obojętnie, co właściwie o nim pomyślała. -Czyli jak codziennie?- rzucił zerknąwszy w jej stronę, a następnie zamoczył wargi w trunku. W duchu był zadowolony, iż kobieta zmusiła Dolohov do milczenia, ale z drugiej strony nie był pewny kwestii wpadnięcia z deszczu pod rynnę.
-Oczywiście. Po dawce ognistej znam nawet samego Ministra Magii.- uniósł brew teatralnie brnąc w ów kłamstwo, ale od razu dało się zauważyć czyste zgrywanie się – stroił sobie żarty.
Spojrzawszy na jej dłoń nie spodziewał się, iż ta oplecie jego i pociągnie w kierunku wyjścia. Nie miał zielonego pojęcia co siedziało w jej głowie i czy faktycznie wyjście miało wiązać się jedynie z zapaleniem czegoś innego jak papierosa. Nie wycofał się, choć przez chwilę miał taką myśl, a następnie zgodnie z jej ruchem usiadł na ławce. Było chłodno i nawet spora dawka ognistej nie dała mu odpowiedniej warstwy ochronnej przed cholernym wiatrem.
-Mam skręcać, podpalać. Nie wymagasz zbyt wiele?- zaśmiał się kpiąco, a następnie chwycił woreczek wypełnionym diablim zielem, który otworzył i wysypując sobie sporą ilość na dłoń zaczął układać na rozłożonej bletce. Nie robił tego zbyt często, rzadko korzystał z jakichkolwiek używek będących – gdzieś w teorii – narkotykiem, ale chyba nie poszło mu aż tak źle, bo już po chwili podał jej zwiniętego papierosa. -Na zdrowie.- rzucił zaraz po tym jak upił nieco zawartości swojej piersiówki – przecież nie wytrzyma z nią na trzeźwo.
Komentarz sprawił, że wygiął wargi w gorzkim uśmiechu, choć w żadnym calu nie poczuł się urażony. Spodziewając się ofensywy dziewczyna nie zdziwiła go w żadnym stopniu, gdyż podobne, marne teksty zawsze związały się z odpowiednią ripostą. Miał tego świadomość. Nie skupiał się jednak na własnych słowach, nie mierzył ich żadną miarą oraz nie przekładał na zamiary toteż było mu zupełnie obojętnie, co właściwie o nim pomyślała. -Czyli jak codziennie?- rzucił zerknąwszy w jej stronę, a następnie zamoczył wargi w trunku. W duchu był zadowolony, iż kobieta zmusiła Dolohov do milczenia, ale z drugiej strony nie był pewny kwestii wpadnięcia z deszczu pod rynnę.
-Oczywiście. Po dawce ognistej znam nawet samego Ministra Magii.- uniósł brew teatralnie brnąc w ów kłamstwo, ale od razu dało się zauważyć czyste zgrywanie się – stroił sobie żarty.
Spojrzawszy na jej dłoń nie spodziewał się, iż ta oplecie jego i pociągnie w kierunku wyjścia. Nie miał zielonego pojęcia co siedziało w jej głowie i czy faktycznie wyjście miało wiązać się jedynie z zapaleniem czegoś innego jak papierosa. Nie wycofał się, choć przez chwilę miał taką myśl, a następnie zgodnie z jej ruchem usiadł na ławce. Było chłodno i nawet spora dawka ognistej nie dała mu odpowiedniej warstwy ochronnej przed cholernym wiatrem.
-Mam skręcać, podpalać. Nie wymagasz zbyt wiele?- zaśmiał się kpiąco, a następnie chwycił woreczek wypełnionym diablim zielem, który otworzył i wysypując sobie sporą ilość na dłoń zaczął układać na rozłożonej bletce. Nie robił tego zbyt często, rzadko korzystał z jakichkolwiek używek będących – gdzieś w teorii – narkotykiem, ale chyba nie poszło mu aż tak źle, bo już po chwili podał jej zwiniętego papierosa. -Na zdrowie.- rzucił zaraz po tym jak upił nieco zawartości swojej piersiówki – przecież nie wytrzyma z nią na trzeźwo.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Podoba mi się jego niechlujność oraz fakt, że dla mnie spławił inną kobietę. Może myśli, że to ja jestem jego idealną wymówką, ale wciąż pozostaje chłopcem, biegnącym za mym słodkim głosem. Muszę się kontrolować, Drew ma w oczach diabła i więcej rozumu w głowie niż wszyscy mężczyźni, siedzący w tej chwili w Dziurawym Kotle. Umiem dokonać takiej selekcji, wartościuję więc mego towarzysza całkiem wysoko, jednocześnie hamując odruchy, szepczące mi, bym próbowała owinąć go sobie wokół palca. Sądzę, że czekałyby mnie za to kłopoty - tych mam w nadmiarze, więc trzymając go wdzięcznie za szorstką dłoń, prowadzę go na krótki spacer. Bez podtekstów, bez zbereźnego finału. Kuta ławka nie zapewni komfortowych doznań, a ja nie należę do umartwiających się pustelniczek.
-Naprawdę? Opowiedz mi o nim - mruczę zmysłowo, perwersyjnie ocierając się o flirt. Kpinę tłumi udawane pożądanie, pragnienie mężczyzn u władzy: a zatem także jego, posiadającego informacje oraz koneksje. Odpowiednie zabarwienie tonu, rozchylone usta, wykorzystuję swoje atuty, by krótka konwersacja rozegrała się na moich warunkach. Drew jest tylko moim gościem i, cóż, narzędziem. Nadal nie radzę sobie ze skręcaniem tego diabelstwa, a przecież zajmowałam się rozmaitymi rzeczami.
-A czy to jest dla ciebie zbyt wiele? - pytam, z równie drwiącym uśmiechem, odpowiadającym szyderczemu spojrzeniu. Zgrabnie przejmuję blanta z rąk mężczyzny i podpalam go końcem własnej różdżki, zaciągając się czystym narkotykiem. Wydycham powoli dym - formuję z niego kółka, ot, tak, by pokazać Drew, że nie przydybał nowicjuszki - po czym podaję mu papierosa, mrużąc złośliwie oczy.
-Twoja kolej - komunikuję, chowając woreczek za pazuchę (na oko pozostały w nim jeszcze trzy porcje ziela) i łapczywie patrząc, jak Macnair posłusznie częstuje się paleniem.
-Często tu przychodzę - przypominam, gdy zgniatam ledwie ćmiącą się końcówkę blanta obcasem buta. Nie oglądając się za siebie, idę kilka kroków, stukocząc cholewkami o wybrukowaną ulicę, po czym znikam z donośnym trzaskiem. Może jeszcze się zobaczymy, Drew
-Naprawdę? Opowiedz mi o nim - mruczę zmysłowo, perwersyjnie ocierając się o flirt. Kpinę tłumi udawane pożądanie, pragnienie mężczyzn u władzy: a zatem także jego, posiadającego informacje oraz koneksje. Odpowiednie zabarwienie tonu, rozchylone usta, wykorzystuję swoje atuty, by krótka konwersacja rozegrała się na moich warunkach. Drew jest tylko moim gościem i, cóż, narzędziem. Nadal nie radzę sobie ze skręcaniem tego diabelstwa, a przecież zajmowałam się rozmaitymi rzeczami.
-A czy to jest dla ciebie zbyt wiele? - pytam, z równie drwiącym uśmiechem, odpowiadającym szyderczemu spojrzeniu. Zgrabnie przejmuję blanta z rąk mężczyzny i podpalam go końcem własnej różdżki, zaciągając się czystym narkotykiem. Wydycham powoli dym - formuję z niego kółka, ot, tak, by pokazać Drew, że nie przydybał nowicjuszki - po czym podaję mu papierosa, mrużąc złośliwie oczy.
-Twoja kolej - komunikuję, chowając woreczek za pazuchę (na oko pozostały w nim jeszcze trzy porcje ziela) i łapczywie patrząc, jak Macnair posłusznie częstuje się paleniem.
-Często tu przychodzę - przypominam, gdy zgniatam ledwie ćmiącą się końcówkę blanta obcasem buta. Nie oglądając się za siebie, idę kilka kroków, stukocząc cholewkami o wybrukowaną ulicę, po czym znikam z donośnym trzaskiem. Może jeszcze się zobaczymy, Drew
I show not your face but your heart's desire
Bar
Szybka odpowiedź