Bar
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bar
Kontuar z trunkami, przy którym od wielu dekad rządzi pomarszczony już barman, o wybrakowanym uśmiechu. Niezależnie czy jesteś strudzonym pracownikiem Ministerstwa, czy może masz wygląd rzezimieszka, który wyrwał się poza Nokturn, a może dopiero co dowiedziałeś się o zdradzającej żonie, Tom znajdzie odpowiedni alkohol dla ciebie, a także czasami zaproponuje jeden z pokoi na piętrze. Skrupulatnie dba o to, by nieletni dostali co najwyżej kremowe piwo.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:18, w całości zmieniany 1 raz
Obserwował ją uważnie nie widząc żadnego punktu zaczepienia wobec rzekomego spotkania się wcześniej. Miał pamięć do twarzy zwracając uwagę na najdrobniejsze szczegóły, ale był praktycznie przekonany, iż nie mieli okazji pić drinka tudzież palić diabelskiego ziela w przeszłości. Może faktycznie widziała go tu wcześniej, a on wiedziony zwykłą chęcią wypicia trunku nie obserwował twarzy innych, a tym bardziej nie kreślił ich wizerunków w pamięci zajmującej się o wiele trudniejszymi i interesującymi tematami, jak zwykli przechodni.
Starała się go zwodzić, uśmiechać się i zmuszać spojrzeniem do uprzejmości, ale Macnair daleki był od tego typu gierek. Przesiadując w takowych miejscach praktycznie każdego wieczora nauczył się odpowiednio selekcjonować grupę swych odbiorców – ów kobieta nawinęła się przypadkiem i właściwie mógł być jej za to wdzięczny, bowiem nie miał ochoty na wdawanie się w dyskusje z Dolohov, ale nie przekonała go do dalszych kurtuazji.
Zaciągnąwszy się narkotykiem po raz ostatni splótł przedramiona na piersi obserwując mały teatrzyk i choć nie irytował go w żaden sposób to miał nadzieję, że przyjdzie mu zgodnie z planem doczekać samotnie poranka. Tak też się stało, gdy towarzyszka oddaliła się pozostawiając go z własnymi myślami i wypełnioną po brzegi piersiówką. Nic więcej nie było mu trzeba.
/zt
Starała się go zwodzić, uśmiechać się i zmuszać spojrzeniem do uprzejmości, ale Macnair daleki był od tego typu gierek. Przesiadując w takowych miejscach praktycznie każdego wieczora nauczył się odpowiednio selekcjonować grupę swych odbiorców – ów kobieta nawinęła się przypadkiem i właściwie mógł być jej za to wdzięczny, bowiem nie miał ochoty na wdawanie się w dyskusje z Dolohov, ale nie przekonała go do dalszych kurtuazji.
Zaciągnąwszy się narkotykiem po raz ostatni splótł przedramiona na piersi obserwując mały teatrzyk i choć nie irytował go w żaden sposób to miał nadzieję, że przyjdzie mu zgodnie z planem doczekać samotnie poranka. Tak też się stało, gdy towarzyszka oddaliła się pozostawiając go z własnymi myślami i wypełnioną po brzegi piersiówką. Nic więcej nie było mu trzeba.
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
| 5.6.56
Powrót i wszystko to, co dotychczas zobaczył, w tym własnego ojca, pozostawiło go w nastroju, w którym wolałby zwyczajnie zapić swoje zmartwienia. Miał uczucie, że było ich za dużo. Wszystkie pamiątki jakie trzymał w swojej walizce od tych ośmiu przeklętych lat, jak i te wcześniejsze, przyprawiały go o co najmniej o zły humor. Być może nie tyle zły, co melancholijny. A on, zamiast walczyć ze swoim nastrojem, pogłębiał się w nim bardziej i bardziej.
Ostatnimi dniami dużo czytał, szczególnie w nocy. Czytał wszystko, co zdołał nabazgrać w swoim dzienniku. Każde wspomnienie odżywało w nim na nowo, jak gdyby stawał się bohaterem kiepskiego, wielokrotnie już przeczytanego opowiadania. Do kolekcji jego ostatniej „literatury” doszły też listy od rodziny i innych, którymi wymieniał się w trakcie swojej długiej podróży po Europie Wschodniej. W końcu jego negatywny nastrój musiał na niego zadziałać i zmusić do jakiejś akcji, zmiany otoczenia. Tak też nie wytrzymał i prosto ze swojego pokoju, w którym miał zamiar ukrywać się przed całym światem przynajmniej przez jakiś czas, ruszył do baru.
Jak co dzień, poczynając od drugiego czerwca, od dnia, kiedy postanowił wynajmować pokój, przysiadł przy barze. Zupełnie przybity zerknął tylko na barmana, którego doskonale już zapamiętał. Kiwnął tylko, że chciałby zamówić to co zwykle… czyli ognistą whisky. Nudziła go, ale to nie były Bałkany, to nie było ZSRR, ani żadne inne państwo. Anglia miała wiele do zaoferowania, ale on potrzebował czegoś, co sprawiłoby, że poczułby się winny. Istniało przecież więcej alkoholi, ale on uparł się akurat na ten jeden, jak gdyby miał nadzieję, że pewnego dnia wypali mu to gardło i w końcu powstrzyma jego wstydliwą ciągotę do „wysokoprocentowych” napoi. To jednak się nie kończyło.
– Tylko proszę, daj mi od razu całą butelkę – zwrócił się uprzejmie do, o ile dobrze pamiętał imię barmana, Luke’a.
Sam tylko podparł się o blat i zerkał w swój dziennik, wertując kolejne strony. Zastanawiał się czy powinien zapisać jakąś stronę, skoro nie robił tego od momentu, kiedy wrócił do Anglii. Czekał jedynie na swoją szklankę i upragnioną whisky.
Powrót i wszystko to, co dotychczas zobaczył, w tym własnego ojca, pozostawiło go w nastroju, w którym wolałby zwyczajnie zapić swoje zmartwienia. Miał uczucie, że było ich za dużo. Wszystkie pamiątki jakie trzymał w swojej walizce od tych ośmiu przeklętych lat, jak i te wcześniejsze, przyprawiały go o co najmniej o zły humor. Być może nie tyle zły, co melancholijny. A on, zamiast walczyć ze swoim nastrojem, pogłębiał się w nim bardziej i bardziej.
Ostatnimi dniami dużo czytał, szczególnie w nocy. Czytał wszystko, co zdołał nabazgrać w swoim dzienniku. Każde wspomnienie odżywało w nim na nowo, jak gdyby stawał się bohaterem kiepskiego, wielokrotnie już przeczytanego opowiadania. Do kolekcji jego ostatniej „literatury” doszły też listy od rodziny i innych, którymi wymieniał się w trakcie swojej długiej podróży po Europie Wschodniej. W końcu jego negatywny nastrój musiał na niego zadziałać i zmusić do jakiejś akcji, zmiany otoczenia. Tak też nie wytrzymał i prosto ze swojego pokoju, w którym miał zamiar ukrywać się przed całym światem przynajmniej przez jakiś czas, ruszył do baru.
Jak co dzień, poczynając od drugiego czerwca, od dnia, kiedy postanowił wynajmować pokój, przysiadł przy barze. Zupełnie przybity zerknął tylko na barmana, którego doskonale już zapamiętał. Kiwnął tylko, że chciałby zamówić to co zwykle… czyli ognistą whisky. Nudziła go, ale to nie były Bałkany, to nie było ZSRR, ani żadne inne państwo. Anglia miała wiele do zaoferowania, ale on potrzebował czegoś, co sprawiłoby, że poczułby się winny. Istniało przecież więcej alkoholi, ale on uparł się akurat na ten jeden, jak gdyby miał nadzieję, że pewnego dnia wypali mu to gardło i w końcu powstrzyma jego wstydliwą ciągotę do „wysokoprocentowych” napoi. To jednak się nie kończyło.
– Tylko proszę, daj mi od razu całą butelkę – zwrócił się uprzejmie do, o ile dobrze pamiętał imię barmana, Luke’a.
Sam tylko podparł się o blat i zerkał w swój dziennik, wertując kolejne strony. Zastanawiał się czy powinien zapisać jakąś stronę, skoro nie robił tego od momentu, kiedy wrócił do Anglii. Czekał jedynie na swoją szklankę i upragnioną whisky.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odkąd wrócił do kraju w końcu mógł się wyspać. Było to dla niego niczym zbawienie i przywilej, którego przez ostatni rok nie doświadczył. Jednak nie mógł za to winić nikogo innego jak tylko siebie. W końcu to jemu zachciało się wyruszyć w podróż ze swoim wspólnikiem, nie spodziewał się tylko, że zajmie to aż tyle czasu. Wykorzystał ten czas na poszerzanie swojej wiedzy z zakresu przemytu, na zdobywaniu nowych znajomości i przydatnych kontaktów, a nawet udało mu się na kilka dni odwiedzić przyjaciela z lat szkolnych. To akurat było najciekawsze w jego podróży po Europie, właśnie spotkanie z Cornel'em. Nie widzieli się dobrych siedem lat i te trzy dni, które wspólnie spędzili okazały się niewystarczające na nadrobienie straconego czasu.
W końcu jego podróż się skończyła, przywiózł sporo ciekawych łupów, na których miał nadzieję całkiem nieźle zarobić. Co prawda jego skrytka w Gringocie nie świeciła pustkami, to w jego mniemaniu zawsze dobrze było posiadać tzw. "zaskórniaki" na czarną godzinę.
Nie było go w Anglii ponad pół roku i zastanawiał się czy szef przyjmie go z powrotem do pracy. Był mile zaskoczony, kiedy kierownik nie miał nic przeciwko. Jego chęć powrotu do Kotła zaskoczyła go samego. Co prawda nigdy nie była to praca jego marzeń, ale jednak to właśnie dzięki niej zdobywał przydatne informację i poznawał różnych ludzi.
Minął już tydzień odkąd na nowo wrócił do pracy, a humor nadal mu dopisywał, co również zaskakiwało jego samego. Czyżby półroczna podróż coś w nim zmieniła? Miał nadzieję, że nie na dłuższą metę, bo jednak lubił siebie, lubił to jaki był.
Tego dnia miał wieczorną zmianę, czyli taką, podczas której jego "plony" były największe. Przyszedł do pracy o czasie, poukładał sobie na barze wszystko tak jak lubił i z lekkim, trochę już wyuczonym, uśmiechem zabrał się do pracy. Już zdążył zauważyć, że podczas jego nieobecności przybyło kilku nowych "stałych" klientów, ale wiedział też, że nie zajmie mu dużo czasu "rozpracowanie" ich.
Kątem oka zauważył mężczyznę, które kilka dni wcześniej zamieszkał w pokoju na piętrze. Larson zdążył już wyczuć jego gust alkoholowy, więc widząc jak owy jegomość zbliża sie do baru od razu sięgnął po szklankę i butelkę.
- A może dzisiaj jakaś finezja, co? Ile można pić cały czas to samo? Nie nudzi to Pana? - spytał spokojnie odkręcając butelkę i stawiając ją przed mężczyzną.
Przez moment patrzył na dziennik leżący przed mężczyzną, jednak dość szybko i wydawałoby się naturalnie odwrócił wzrok, skierowując go w stronę swojego klienta. Wrodzona ciekawość się w nim obudziła, bo już wcześniej widział ten dziennik przy nim i zdążył zauważyć, że mężczyzna był do niego bardzo przywiązany.
W końcu jego podróż się skończyła, przywiózł sporo ciekawych łupów, na których miał nadzieję całkiem nieźle zarobić. Co prawda jego skrytka w Gringocie nie świeciła pustkami, to w jego mniemaniu zawsze dobrze było posiadać tzw. "zaskórniaki" na czarną godzinę.
Nie było go w Anglii ponad pół roku i zastanawiał się czy szef przyjmie go z powrotem do pracy. Był mile zaskoczony, kiedy kierownik nie miał nic przeciwko. Jego chęć powrotu do Kotła zaskoczyła go samego. Co prawda nigdy nie była to praca jego marzeń, ale jednak to właśnie dzięki niej zdobywał przydatne informację i poznawał różnych ludzi.
Minął już tydzień odkąd na nowo wrócił do pracy, a humor nadal mu dopisywał, co również zaskakiwało jego samego. Czyżby półroczna podróż coś w nim zmieniła? Miał nadzieję, że nie na dłuższą metę, bo jednak lubił siebie, lubił to jaki był.
Tego dnia miał wieczorną zmianę, czyli taką, podczas której jego "plony" były największe. Przyszedł do pracy o czasie, poukładał sobie na barze wszystko tak jak lubił i z lekkim, trochę już wyuczonym, uśmiechem zabrał się do pracy. Już zdążył zauważyć, że podczas jego nieobecności przybyło kilku nowych "stałych" klientów, ale wiedział też, że nie zajmie mu dużo czasu "rozpracowanie" ich.
Kątem oka zauważył mężczyznę, które kilka dni wcześniej zamieszkał w pokoju na piętrze. Larson zdążył już wyczuć jego gust alkoholowy, więc widząc jak owy jegomość zbliża sie do baru od razu sięgnął po szklankę i butelkę.
- A może dzisiaj jakaś finezja, co? Ile można pić cały czas to samo? Nie nudzi to Pana? - spytał spokojnie odkręcając butelkę i stawiając ją przed mężczyzną.
Przez moment patrzył na dziennik leżący przed mężczyzną, jednak dość szybko i wydawałoby się naturalnie odwrócił wzrok, skierowując go w stronę swojego klienta. Wrodzona ciekawość się w nim obudziła, bo już wcześniej widział ten dziennik przy nim i zdążył zauważyć, że mężczyzna był do niego bardzo przywiązany.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przewracał kolejne kartki, a jego mina mówiła tylko tyle, że notatki z dziennika, pomijając te zawierające próby rozgryzienia mugolskich alkoholi, w szczególności tego z czego były robione i w jaki sposób, były wyraźnie dołujące. Z każdą kolejną stroną stawał się coraz bardziej pochmurny. To tylko pogarszało jego ogólny wizerunek. Sam Macmillan wyglądał bardziej jak siedem nieszczęść niż przedstawiciel rodu Macmillanów. To, na szczęście, pocieszało go o tyle (o ile w ogóle przemknęło mu to przez myśl), że czuł się bardziej nierozpoznawalny. Kto by go w końcu pamiętał, z otaczającego obecnie towarzystwa? On sam nie rozpoznawał niemalże nikogo z grona osób, które mógł widzieć przed ośmioma latami. Przecież taki okres czasu jest wystarczający, żeby twarz trochę się zmieniła, trochę postarzała. A trzeba jeszcze dodać fakt wojny i ogólnego napięcia społeczeństwa, która była wszędzie wyjątkowo wyczuwalna. Paradoksalnie jednak czuł się bezpieczniej i spokojniej. Być może dlatego, że nie doskonale wiedział, że jego matka nie odwiedziłaby Dziurawego Kotła, a to przed nią najbardziej chciał się obecnie ukryć. Nie miał przecież ochoty rozmawiać z nią o tych wielu latach spędzonych we Wschodniej Europie, a nie chciał rozmawiać także o tym, co wydarzyło się w jego życiu przez ten okres czasu.
Jego uwaga jednak przeniosła się z wartościowego dla niego przedmiotu na barmana, który podał mu whisky, a przy okazji zaproponował jakąś zmianę. Jego pochmurna twarz na chwilę się rozpromieniła, bardziej z grzeczności i chęci nieurażania nikogo niż z faktycznego zadowolenia daną mu propozycją. Owszem, picie Ognistej trochę go nudziło, ale z drugiej strony co innego powinien zamówić? Stara Ognista przepalała mu gardło, przez co fizycznie odczuwał konsekwencje swojego dość szkodliwego zamiłowania. Teraz miał wybrać coś finezyjnego? Czyli coś bardziej „szlachetnego”? To w sumie byłoby czymś dobrym… Drobna, być może lepsza zmiana… Zamyślił się na chwilę, spoglądając na stojącą przed nim butelkę whisky i wpatrywał się w dość hipnotyzującą barwę alkoholu. Nie był przekonany do zmiany, ale sugestia Luke’a zdawała mu się dość przydatną i wyjątkowo oddziaływującą.
– W takim razie wezmę wino z czarnego bzu – zmienił swoje zdanie, co do trunku, który odpowiadałby mu do lektury. Może właśnie wino byłoby przyjemniejsze i mniej… depresyjne. Być może dlatego, że było po prostu łagodniejsze i nie paliło tak, jak Ognista. Dlaczego wybrał akurat wino z czarnego bzu? Kojarzyło mu się z sokiem z tej samej rośliny, który był wyjątkowo pyszny, a przez to zapadł mu w pamięć. – Ale whisky sobie zatrzymam – dodał zaraz przyciągając butelkę bliżej siebie, jak gdyby w obawie, że zaraz barman mu ją zabierze.
Wrócił do czytania, a na jego twarzy pojawiło się skupienie. Jedna strona, druga, trzecia i kolejna… aż w końcu zamknął dziennik. Urwał lekturę blisko w połowie. Nie miał na to siły. Westchnął ciężko i rozejrzał się po Dziurawym Kotle, który jak zwykle był zapełniony. On z kolei zastanawiał się czy lepiej nie byłoby przenieść się do swojego pokoju i upić się tam, w samotności, żeby nie mieć świadków na swój „upadek”... tylko czy kogokolwiek tutaj interesowała jego osoba? Przecież, jak to zresztą zdążył już sobie pomyśleć, długo go nie było w Anglii, w Londynie, to i był jednak mniej rozpoznawalny, trochę zapomniany. Z drugiej strony we własnym pokoju miałby spokój i ciszę, co byłoby przeciwieństwem do brzmiącego niczym gniazdo pszczół lokalu, w którym spora część czarodziejów i czarownic próbowała się przekrzyczeć, nie słysząc wyraźnie swojego najbliższego towarzystwa… Ale czy wypadałoby aż tak uciekać od społeczeństwa? Anglia wydawała mu się bardzo pochmurna i nieprzyjemna, biorąc pod uwagę pogodę, ale przede wszystkim ludzi , a jednak obraz roześmianych, ale także i tych czerwonych ze złości osób, w takich a nie innych czasach, tu w Dziurawym Kotle, był dla niego swego rodzaju przyjemnością do oglądania.
Jego uwaga jednak przeniosła się z wartościowego dla niego przedmiotu na barmana, który podał mu whisky, a przy okazji zaproponował jakąś zmianę. Jego pochmurna twarz na chwilę się rozpromieniła, bardziej z grzeczności i chęci nieurażania nikogo niż z faktycznego zadowolenia daną mu propozycją. Owszem, picie Ognistej trochę go nudziło, ale z drugiej strony co innego powinien zamówić? Stara Ognista przepalała mu gardło, przez co fizycznie odczuwał konsekwencje swojego dość szkodliwego zamiłowania. Teraz miał wybrać coś finezyjnego? Czyli coś bardziej „szlachetnego”? To w sumie byłoby czymś dobrym… Drobna, być może lepsza zmiana… Zamyślił się na chwilę, spoglądając na stojącą przed nim butelkę whisky i wpatrywał się w dość hipnotyzującą barwę alkoholu. Nie był przekonany do zmiany, ale sugestia Luke’a zdawała mu się dość przydatną i wyjątkowo oddziaływującą.
– W takim razie wezmę wino z czarnego bzu – zmienił swoje zdanie, co do trunku, który odpowiadałby mu do lektury. Może właśnie wino byłoby przyjemniejsze i mniej… depresyjne. Być może dlatego, że było po prostu łagodniejsze i nie paliło tak, jak Ognista. Dlaczego wybrał akurat wino z czarnego bzu? Kojarzyło mu się z sokiem z tej samej rośliny, który był wyjątkowo pyszny, a przez to zapadł mu w pamięć. – Ale whisky sobie zatrzymam – dodał zaraz przyciągając butelkę bliżej siebie, jak gdyby w obawie, że zaraz barman mu ją zabierze.
Wrócił do czytania, a na jego twarzy pojawiło się skupienie. Jedna strona, druga, trzecia i kolejna… aż w końcu zamknął dziennik. Urwał lekturę blisko w połowie. Nie miał na to siły. Westchnął ciężko i rozejrzał się po Dziurawym Kotle, który jak zwykle był zapełniony. On z kolei zastanawiał się czy lepiej nie byłoby przenieść się do swojego pokoju i upić się tam, w samotności, żeby nie mieć świadków na swój „upadek”... tylko czy kogokolwiek tutaj interesowała jego osoba? Przecież, jak to zresztą zdążył już sobie pomyśleć, długo go nie było w Anglii, w Londynie, to i był jednak mniej rozpoznawalny, trochę zapomniany. Z drugiej strony we własnym pokoju miałby spokój i ciszę, co byłoby przeciwieństwem do brzmiącego niczym gniazdo pszczół lokalu, w którym spora część czarodziejów i czarownic próbowała się przekrzyczeć, nie słysząc wyraźnie swojego najbliższego towarzystwa… Ale czy wypadałoby aż tak uciekać od społeczeństwa? Anglia wydawała mu się bardzo pochmurna i nieprzyjemna, biorąc pod uwagę pogodę, ale przede wszystkim ludzi , a jednak obraz roześmianych, ale także i tych czerwonych ze złości osób, w takich a nie innych czasach, tu w Dziurawym Kotle, był dla niego swego rodzaju przyjemnością do oglądania.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak to mówiła siostra Martha w przytułku, ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a potem lała go linijką. Jednak to nie sprawiło, że zabiła w nim ciekawość, o nie wręcz przeciwnie, przez to stał się jeszcze bardziej ciekawski i nie zniechęcało go lanie. Tak mu zostało po dziś dzień.
Intrygował go dziennik klienta, jednak nie dawał tego po sobie poznać. Zauważył, że mężczyzna włożył w niego dużo pracy, prawie każda strona była zapisana. Zawsze zastanawiał się skąd ludzie prowadzący dzienniki czy też pamiętniki, mają do tego chęć i zacięcie. On kiedyś próbował, ale nic to nie dało, po dwóch dniach stracił czas, a po kolejnych dwóch ochotę, bo wolał się zająć nauką. Jednocześnie również dotarło do niego, że nie daj Merlinie, dziennik trafiłby w niepowołane ręce i jeszcze ktoś by się czegoś o nim dowiedział. O nie, nie, nie chciał tego, wolał zostawać w cieniu i być najbardziej anonimowy jak to tylko możliwe.
Widząc jak mężczyzna unosi na niego wzrok, uprzednio zamykając dziennik, na nowo się do niego przysunął. W międzyczasie zdążył obsłużyć już nieźle wstawionego czarodzieja, niejakiego pana Petersa, który jak co piątek był w Kotle...i tak od kilku lat.
- Wino z czarnego bzu? - uniósł brew ku górze - Jasne, nie ma problemu. - dodał po chwili lekko się nawet uśmiechając i sięgnął po butelkę stojąca na półce za jego plecami - Ależ proszę bardzo, nie śmiałbym zabierać. Sam jestem jej fanem. Potrafi poprawić humor jak mało co. - powiedział z lekkim rozbawieniem stawiając butelkę wina na barze i znów sięgając po kieliszek.
Raz dwa odkorkował butelkę, po czym nalał alkohol do szkła, a następnie podsunął kieliszek do mężczyzny.
Był dzisiaj niezły ruch, można by powiedzieć, że kocioł. Jednak był piątek, na dworze pogoda nie rozpieszczała, więc wcale się nie dziwił swojej klienteli, że woli siedzieć w ciepłym i raczyć się dobrym alkoholem i nie tylko. Omiótł sale spojrzeniem i widząc, że jak na razie nikt nic od niego nie chce podwinął rękawy białej koszuli i zabrał się za polerowanie szkła, które nie było w najlepszej kondycji. Co prawda mógł użyć do tego magii, ale po ostatnich wydarzeniach z wybuchem i tak dalej, wolał nie stracić przez to zastawy barowej.
Jego wzrok znów padł na mężczyznę z dziennikiem. Przyglądał mu się przez chwilę, starając się wyczytać coś z jego twarzy. No cóż, wyglądał na wykończonego i może nawet zmęczonego życiem.
- W piątki to tutaj norma, rzadko kiedy o tej godzinie można tutaj porozmawiać jak człowiek, przeważnie ludzie krzyczą. - nie wiedzieć dlaczego odezwał się, kierując swoje słowa w stronę mężczyzny - Chyba nie jest Pan fanem takich spendów i hałasu, co? - uniósł brew ku górze nie spuszczając już teraz wzroku z jegomościa.
Intrygował go dziennik klienta, jednak nie dawał tego po sobie poznać. Zauważył, że mężczyzna włożył w niego dużo pracy, prawie każda strona była zapisana. Zawsze zastanawiał się skąd ludzie prowadzący dzienniki czy też pamiętniki, mają do tego chęć i zacięcie. On kiedyś próbował, ale nic to nie dało, po dwóch dniach stracił czas, a po kolejnych dwóch ochotę, bo wolał się zająć nauką. Jednocześnie również dotarło do niego, że nie daj Merlinie, dziennik trafiłby w niepowołane ręce i jeszcze ktoś by się czegoś o nim dowiedział. O nie, nie, nie chciał tego, wolał zostawać w cieniu i być najbardziej anonimowy jak to tylko możliwe.
Widząc jak mężczyzna unosi na niego wzrok, uprzednio zamykając dziennik, na nowo się do niego przysunął. W międzyczasie zdążył obsłużyć już nieźle wstawionego czarodzieja, niejakiego pana Petersa, który jak co piątek był w Kotle...i tak od kilku lat.
- Wino z czarnego bzu? - uniósł brew ku górze - Jasne, nie ma problemu. - dodał po chwili lekko się nawet uśmiechając i sięgnął po butelkę stojąca na półce za jego plecami - Ależ proszę bardzo, nie śmiałbym zabierać. Sam jestem jej fanem. Potrafi poprawić humor jak mało co. - powiedział z lekkim rozbawieniem stawiając butelkę wina na barze i znów sięgając po kieliszek.
Raz dwa odkorkował butelkę, po czym nalał alkohol do szkła, a następnie podsunął kieliszek do mężczyzny.
Był dzisiaj niezły ruch, można by powiedzieć, że kocioł. Jednak był piątek, na dworze pogoda nie rozpieszczała, więc wcale się nie dziwił swojej klienteli, że woli siedzieć w ciepłym i raczyć się dobrym alkoholem i nie tylko. Omiótł sale spojrzeniem i widząc, że jak na razie nikt nic od niego nie chce podwinął rękawy białej koszuli i zabrał się za polerowanie szkła, które nie było w najlepszej kondycji. Co prawda mógł użyć do tego magii, ale po ostatnich wydarzeniach z wybuchem i tak dalej, wolał nie stracić przez to zastawy barowej.
Jego wzrok znów padł na mężczyznę z dziennikiem. Przyglądał mu się przez chwilę, starając się wyczytać coś z jego twarzy. No cóż, wyglądał na wykończonego i może nawet zmęczonego życiem.
- W piątki to tutaj norma, rzadko kiedy o tej godzinie można tutaj porozmawiać jak człowiek, przeważnie ludzie krzyczą. - nie wiedzieć dlaczego odezwał się, kierując swoje słowa w stronę mężczyzny - Chyba nie jest Pan fanem takich spendów i hałasu, co? - uniósł brew ku górze nie spuszczając już teraz wzroku z jegomościa.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zerknął na nieznajomego klienta, który siedział niedaleko niego samego, a który także został obsłużony przez Luke’a ( ile dobrze kojarzył imię barmana). Mężczyzna wyglądał na nieźle wstawionego. Poza tym jego twarz zdawała się mówić sama za siebie, że taki stan upojenia alkoholowego nie jest przypadkowy i że czarodziej pije regularnie. Zastanawiał się czy on sam jest już na etapie takiego alkoholizmu jak tenże czarodziej, czy może jednak istnieje jakaś nadzieja na to, że jest bardziej przyzwoity? A może jest w gorszym stanie, tylko jeszcze się nie upił? Chociaż… skoro wolał i zastanawiał się nad piciem w samotności, z dala od innych, zapewne miał w sobie jeszcze odrobinę… poczucia wstydu i chęci zachowania swojego zamiłowania do alkoholi dla siebie. Odrobinę.
Skinął tylko głową, gdy zauważył nietypową, być może nieco zaskoczoną prośbą o akurat wino, minę barmana. Czy powinien zamówić coś innego? Przez chwilę nawet zamyślił się czy powiedział coś głupiego, choć w momencie kiedy otrzymał swój kieliszek i zobaczył butelkę wina, uspokoił się. Zapewne sobie coś ubzdurał. Natychmiast chwycił za napełniony kieliszek i popił wino. Smak był dziwniejszy, choć może zwyczajnie nie był szczególnie przyzwyczajony do dość delikatnych trunków. Na Bałkanach najczęściej pił rakiję lub likiery, a wino przy okazji. W końcu tam szlachetnym trunkiem była właśnie loza lub jej odmiany. Westchnął cicho i bez zastanowienia chwycił za butelkę whisky, której nalał sobie do szklanki. Jednak potrzebował czegoś mocniejszego i mniej… finezyjnego, jakby to nazwał barman. Przecież siedział przy barze, a nie na rodzinnym obiedzie z całym gronem ciotek i wujków. Chociaż jego rodzina nie była typowo szlachecką rodziną. W końcu nazwisko „Macmillan” mówiło samo za siebie.
– Być może – odpowiedział na słowa barmana, gdy tylko zdołał popić whisky. Zmarszczył czoło, czując jak Ognista pali jego gardło. Nie mógł skłamać, że od wczoraj nie tęsknił za jej smakiem. Jednocześnie nie chciał mówić tego na głos. Co prawda, nie wierzył w to, że poprawia humor, czego był żywym przykładem, ale wierzył, że zagłusza niektóre emocje, co było mu obecnie potrzebne.
Ruch rzeczywiście był spory, co trochę go irytowało, a z drugiej strony przyprawiało go o skrajnie odległe poczucie radości i wrażenia, że nie jest sam. Uważnie obserwował otoczenie, także co poniektórych, przypadkowo wybieranych czarodziejów. Był przyzwyczajony do takiego hałasu, ale obecnie, przy takim, a nie innym nastroju, całe tło trochę mu przeszkadzało. No, ale nagromadzenie hałasu odciągało go od złych myśli i dziennika, który ze sobą tutaj przywlókł.
– Właściwie jest zupełnie odwrotnie – odpowiedział barmanowi i w końcu na niego spojrzał. – Nawet lubię jak ludzie mają o czym rozmawiać – natychmiast popił po tych słowach kolejny łyk whisky. – Nie jest wtedy nudno – dodał nieznacznie się krzywiąc.
Skinął tylko głową, gdy zauważył nietypową, być może nieco zaskoczoną prośbą o akurat wino, minę barmana. Czy powinien zamówić coś innego? Przez chwilę nawet zamyślił się czy powiedział coś głupiego, choć w momencie kiedy otrzymał swój kieliszek i zobaczył butelkę wina, uspokoił się. Zapewne sobie coś ubzdurał. Natychmiast chwycił za napełniony kieliszek i popił wino. Smak był dziwniejszy, choć może zwyczajnie nie był szczególnie przyzwyczajony do dość delikatnych trunków. Na Bałkanach najczęściej pił rakiję lub likiery, a wino przy okazji. W końcu tam szlachetnym trunkiem była właśnie loza lub jej odmiany. Westchnął cicho i bez zastanowienia chwycił za butelkę whisky, której nalał sobie do szklanki. Jednak potrzebował czegoś mocniejszego i mniej… finezyjnego, jakby to nazwał barman. Przecież siedział przy barze, a nie na rodzinnym obiedzie z całym gronem ciotek i wujków. Chociaż jego rodzina nie była typowo szlachecką rodziną. W końcu nazwisko „Macmillan” mówiło samo za siebie.
– Być może – odpowiedział na słowa barmana, gdy tylko zdołał popić whisky. Zmarszczył czoło, czując jak Ognista pali jego gardło. Nie mógł skłamać, że od wczoraj nie tęsknił za jej smakiem. Jednocześnie nie chciał mówić tego na głos. Co prawda, nie wierzył w to, że poprawia humor, czego był żywym przykładem, ale wierzył, że zagłusza niektóre emocje, co było mu obecnie potrzebne.
Ruch rzeczywiście był spory, co trochę go irytowało, a z drugiej strony przyprawiało go o skrajnie odległe poczucie radości i wrażenia, że nie jest sam. Uważnie obserwował otoczenie, także co poniektórych, przypadkowo wybieranych czarodziejów. Był przyzwyczajony do takiego hałasu, ale obecnie, przy takim, a nie innym nastroju, całe tło trochę mu przeszkadzało. No, ale nagromadzenie hałasu odciągało go od złych myśli i dziennika, który ze sobą tutaj przywlókł.
– Właściwie jest zupełnie odwrotnie – odpowiedział barmanowi i w końcu na niego spojrzał. – Nawet lubię jak ludzie mają o czym rozmawiać – natychmiast popił po tych słowach kolejny łyk whisky. – Nie jest wtedy nudno – dodał nieznacznie się krzywiąc.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie miał pojęcia kim jest jego klient. Nie znał jego nazwiska, nie wiedział skąd pochodzi, ani czym się zajmuje. Nie miał tez powodów by go oceniać, ani pytać dlaczego pije. Zauważył już przez te kilka dni, kiedy mężczyzna tutaj pomieszkiwał, że jego ulubionym trunkiem jest ognista, i że sporo jej pije. Nic mu jednak do tego, jego pracą było obsługiwanie klientów i dbanie o to by byli zadowoleni... No i ewentualnie wywalanie lub przywoływanie do porządku osobników, którzy zachowywali się conajmniej niewłaściwie. Kiedy nie było Franka, to on był odpowiedzialny za bar i zawsze wykonywał swoją prace najlepiej jak tylko potrafił. A dopóki w barze panowa spokój i nikt nie sprawiał problemów i nie musiał reagować, to był zadowolony.
Widząc jak mężczyzna popija wino, a po chwili mimo wszystko nalewa sobie ognistej jakoś mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie. Sam za winem nie specjalnie przepadał, nie był to trunek, który spełniałby wymogi na dobry alkohol. Jego przyszywaną matka zawsze piła wino, twierdząc, że to szlachetny trunek, i że damie jej pokroju nie wypada wypijać więcej niż jedną lampkę. Zawsze się potem śmiał, kiedy wypiła jednak więcej niż jedna lampkę swojego ulubionego czerwonego wina. Zataczała się wtedy i rzucała mięsem przeklinając swojego byłego męża, mugole i każdego kto się jej nawinął. Taka była z niej właśnie dama.
On wolał piwo, najlepiej ciemne, ewentualnie czasami wypił drinka, No i naturalnie whisky. Nawet dzisiaj pod barem stała szklanka z whisky. Niby nie wolno mu było pić w pracy, ale zawsze coś tam sobie popijał. Jeden drink to nie zbrodnia, z reszta nigdy nie był w pracy pijany.
- No cóż, akurat tutaj nigdy nie jest nudno i ludzie zawsze mają o czym rozmawiać. - powiedział spokojnie kiwając głowa, po czym sięgnął po szklankę po barem i upił małego łyka, a kostki lodu zadźwięczały w szkle. - I nie ukrywam, Kocioł jest jednym z niewielu miejsc gdzie spotykają się ludzie rożnego stanu majątkowego, a przy okazji można się dowiedzieć ciekawych rzeczy. Jeśli takowe oczywiście kogoś interesują. Często tez niektórzy leją się po mordach, ale to jest akurat normalne kiedy ludzie nadużywają alkoholu. - powiedział rozbawiony kręcąc głową.
Widząc jak mężczyzna popija wino, a po chwili mimo wszystko nalewa sobie ognistej jakoś mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie. Sam za winem nie specjalnie przepadał, nie był to trunek, który spełniałby wymogi na dobry alkohol. Jego przyszywaną matka zawsze piła wino, twierdząc, że to szlachetny trunek, i że damie jej pokroju nie wypada wypijać więcej niż jedną lampkę. Zawsze się potem śmiał, kiedy wypiła jednak więcej niż jedna lampkę swojego ulubionego czerwonego wina. Zataczała się wtedy i rzucała mięsem przeklinając swojego byłego męża, mugole i każdego kto się jej nawinął. Taka była z niej właśnie dama.
On wolał piwo, najlepiej ciemne, ewentualnie czasami wypił drinka, No i naturalnie whisky. Nawet dzisiaj pod barem stała szklanka z whisky. Niby nie wolno mu było pić w pracy, ale zawsze coś tam sobie popijał. Jeden drink to nie zbrodnia, z reszta nigdy nie był w pracy pijany.
- No cóż, akurat tutaj nigdy nie jest nudno i ludzie zawsze mają o czym rozmawiać. - powiedział spokojnie kiwając głowa, po czym sięgnął po szklankę po barem i upił małego łyka, a kostki lodu zadźwięczały w szkle. - I nie ukrywam, Kocioł jest jednym z niewielu miejsc gdzie spotykają się ludzie rożnego stanu majątkowego, a przy okazji można się dowiedzieć ciekawych rzeczy. Jeśli takowe oczywiście kogoś interesują. Często tez niektórzy leją się po mordach, ale to jest akurat normalne kiedy ludzie nadużywają alkoholu. - powiedział rozbawiony kręcąc głową.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zupełnie tak samo było z Anthonym, który na szczęście lub nieszczęście, poza prawdopodobnym imieniem barmana (usłyszanym podczas jednej z rozmów z innym barmanem), nie wiedział o swoim chwilowym rozmówcy zupełnie nic… Czarodziej zdawał się być naprawdę młody, sądząc po braku zauważalnych na pierwszy rzut oka zmarszczek na twarzy. Zdawał się także interesować klientami, których akurat miał pod „ręką”. To wnioskował z faktu jego zainteresowania tym, co akurat pił Macmillan. Czy było to dobre lub nie? Zakładał, że chyba było w tym coś dobrego, bo co niektórzy mogli wdać się z barmanem w naprawdę długą rozmowę. Szczególnie jeżeli ktoś zauważył, że i sam jegomość popijał podczas pracy.
Nie dziwił się, że tu nigdy nie jest nudno. Pamiętał to miejsce jeszcze sprzed ośmiu lat, kiedy (tak samo jak teraz, tylko bez większej maniery) upijał się, by potem. Potem, po drobnym wytrzeźwieniu, wracał nad ranem do rodzinnego domu w Puddlemere, jak gdyby nigdy nic. Jakby nic się nie wydarzyło (a przecież śmierdziało od niego alkoholem). Obecnie jednak bardziej się kontrolował, a tak przynajmniej mu się wydawało. W końcu, w momencie, w którym przekraczał granicę, starał się brać butelkę i szedł prosto do wynajętego przez siebie pokoju. No, chyba że ktoś go siłą przytrzymywał w barze lub gdy nagle zbierały się w nim wspomnienia i gnał w jakieś bliżej nieokreślone miejsce, które zdawało mu się być „zbawiennym”. Teraz jednak dopiero zaczynał swoje codzienne, wieczorowe picie, bo właśnie nalewał sobie trzecią kolejkę whisky.
– Nic się tutaj nie zmieniło – odpowiedział krótko na historyjkę barmana. – I za to można lubić Kocioł – dodał natychmiast.
Znowu omiótł bar wzrokiem, oglądając się przez ramię. Sam zaczął się zastanawiać czy i dzisiaj skończy tak, jak przez kilka ostatnich dni – zupełnie pijany. Na całe szczęście, zazwyczaj, jego kac nie był adekwatny do ilości wypitego alkoholu. Nie wiedział czy to dobry symptom, czy może tragiczny, bo nie wiedział czy to był efekt przyzwyczajenia (co byłoby raczej złym znakiem), czy może jednak odporności (co byłoby z kolei dobrym znakiem).
– Długo tu pan pracuje? – Zapytał w końcu. Barman był wyjątkowo młody, w ogóle go nie kojarzył, co było zrozumiałe. – Oczywiście, o ile mogę o to spytać– dodał zaraz, bojąc się, że zostanie odebrany za wścibskiego klienta, wpychającego swój nos wszędzie. Musiał jednak przyznać, że ciekawiło go, kiedy wymieniła się obsługa Dziurawego Kotła, biorąc pod uwagę fakt, że na pewno musiało stać się to wtedy, kiedy nie było go w kraju.
Nie dziwił się, że tu nigdy nie jest nudno. Pamiętał to miejsce jeszcze sprzed ośmiu lat, kiedy (tak samo jak teraz, tylko bez większej maniery) upijał się, by potem. Potem, po drobnym wytrzeźwieniu, wracał nad ranem do rodzinnego domu w Puddlemere, jak gdyby nigdy nic. Jakby nic się nie wydarzyło (a przecież śmierdziało od niego alkoholem). Obecnie jednak bardziej się kontrolował, a tak przynajmniej mu się wydawało. W końcu, w momencie, w którym przekraczał granicę, starał się brać butelkę i szedł prosto do wynajętego przez siebie pokoju. No, chyba że ktoś go siłą przytrzymywał w barze lub gdy nagle zbierały się w nim wspomnienia i gnał w jakieś bliżej nieokreślone miejsce, które zdawało mu się być „zbawiennym”. Teraz jednak dopiero zaczynał swoje codzienne, wieczorowe picie, bo właśnie nalewał sobie trzecią kolejkę whisky.
– Nic się tutaj nie zmieniło – odpowiedział krótko na historyjkę barmana. – I za to można lubić Kocioł – dodał natychmiast.
Znowu omiótł bar wzrokiem, oglądając się przez ramię. Sam zaczął się zastanawiać czy i dzisiaj skończy tak, jak przez kilka ostatnich dni – zupełnie pijany. Na całe szczęście, zazwyczaj, jego kac nie był adekwatny do ilości wypitego alkoholu. Nie wiedział czy to dobry symptom, czy może tragiczny, bo nie wiedział czy to był efekt przyzwyczajenia (co byłoby raczej złym znakiem), czy może jednak odporności (co byłoby z kolei dobrym znakiem).
– Długo tu pan pracuje? – Zapytał w końcu. Barman był wyjątkowo młody, w ogóle go nie kojarzył, co było zrozumiałe. – Oczywiście, o ile mogę o to spytać– dodał zaraz, bojąc się, że zostanie odebrany za wścibskiego klienta, wpychającego swój nos wszędzie. Musiał jednak przyznać, że ciekawiło go, kiedy wymieniła się obsługa Dziurawego Kotła, biorąc pod uwagę fakt, że na pewno musiało stać się to wtedy, kiedy nie było go w kraju.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słysząc uwagę mężczyzny na temat tego, ze w Kotle nic się nie zmieniło jakby na chwilę się zamyślił. Czy coś tu się zmieniło? Jeszcze zanim rozpoczął tu prace był dość częstym gościem. Za czasów szkolnych przychodził tu raczej w wakacje, z wiadomych względów. Jednak juz wtedy nabył nawyk przyglądania się ludzi i starania się dowiedzieć o nich jak najwiecej nie tyle z rozmowy, co wnioskując po prostu po ich wyglądzie. Przychodziła z nim tu nawet matka, chcąc go jednocześnie przyzwyczaić do tego świata. Zwłaszcza po tym jak do niej trafił i nie wiedział o magicznym świecie kompletnie nic. Dziurawy Kocioł był pierwszym miejscem do którego go zabrała by pokazać mu wszystko. Można śmiało powiedzieć, ze Kocioł to było miejsce które zafascynowało go od pierwszego kroku jaki tutaj postawił i nadal to robił.
Jednak pomimo tego wszystkiego co się w ostatnich latach wydarzyło Kocioł zawsze był taki sam. Pełny ludzi, z zapachem papierosów i alkoholu unoszącym się w powietrzu, głośny i (dla niego) fascynujący.
- Zgadzam się w stu procentach. To miejsce nigdy się nie nudzi. I nie ważne jak często się tu bywa, zawsze jest ciekawie. - wyrwał się w końcu z zamyślenia i pokiwał głowa zerkając na mężczyznę przy barze - Rozumiem, że kiedyś pan tutaj bywał więcej, tak? Bo nie specjalnie pana kojarzę... w sensie, wie pan, kojarzę swoich klientów naprawdę dobrze, a pana po prostu nie pamietam. - dodał po chwili.
W tym momencie do baru podeszła starsza kobieta z fikuśnym kapeluszu i kładąc na blacie kilka monet spojrzała na niego.
- Luke słodziutki zrób starszej kobiecie herbatkę z niespodzianką. Taka jak lubię, miałam ciężki dzień.- powiedziała uśmiechając się do niego uprzejmie.
- Ależ naturalnie pani Halloway. Proszę usiąść na spokojnie i jak będzie gotowa ktoś pani ja przyniesie do stolika.- odparł Luke na moment odchodząc od mężczyzny.
Starowinka uśmiechnęła się do niego i jeszcze nadmieniając, że jest aniołem w ludzkiej skórze ruszyła do stolika przy kominku. Larson pokręcił głowa z lekki rozbawieniem po czym wrócił do mężczyzny jednocześnie zabierając się za przyrządzanie herbaty dla kobiety.
- Przepraszam, ale jak pan słyszał pani Halloway miała ciężki dzień. A odpowiadając na pana pytanie, no będzie już jakieś 5 lat. Po szkole trochę odpoczywałem, a potem podjąłem prace tutaj i jak na razie tak zostałem. - powiedział spokojnie lekko przy tym kiwając głowa i nawet się lekko uśmiechnął.
Jednak pomimo tego wszystkiego co się w ostatnich latach wydarzyło Kocioł zawsze był taki sam. Pełny ludzi, z zapachem papierosów i alkoholu unoszącym się w powietrzu, głośny i (dla niego) fascynujący.
- Zgadzam się w stu procentach. To miejsce nigdy się nie nudzi. I nie ważne jak często się tu bywa, zawsze jest ciekawie. - wyrwał się w końcu z zamyślenia i pokiwał głowa zerkając na mężczyznę przy barze - Rozumiem, że kiedyś pan tutaj bywał więcej, tak? Bo nie specjalnie pana kojarzę... w sensie, wie pan, kojarzę swoich klientów naprawdę dobrze, a pana po prostu nie pamietam. - dodał po chwili.
W tym momencie do baru podeszła starsza kobieta z fikuśnym kapeluszu i kładąc na blacie kilka monet spojrzała na niego.
- Luke słodziutki zrób starszej kobiecie herbatkę z niespodzianką. Taka jak lubię, miałam ciężki dzień.- powiedziała uśmiechając się do niego uprzejmie.
- Ależ naturalnie pani Halloway. Proszę usiąść na spokojnie i jak będzie gotowa ktoś pani ja przyniesie do stolika.- odparł Luke na moment odchodząc od mężczyzny.
Starowinka uśmiechnęła się do niego i jeszcze nadmieniając, że jest aniołem w ludzkiej skórze ruszyła do stolika przy kominku. Larson pokręcił głowa z lekki rozbawieniem po czym wrócił do mężczyzny jednocześnie zabierając się za przyrządzanie herbaty dla kobiety.
- Przepraszam, ale jak pan słyszał pani Halloway miała ciężki dzień. A odpowiadając na pana pytanie, no będzie już jakieś 5 lat. Po szkole trochę odpoczywałem, a potem podjąłem prace tutaj i jak na razie tak zostałem. - powiedział spokojnie lekko przy tym kiwając głowa i nawet się lekko uśmiechnął.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiwnął głową, przytakując tym samym słowom barmana. Nie miał jak się nie zgodzić. Miał już nawet odpowiedzieć na jego pytanie, ale czym tylko otworzył usta, zauważył starszą kobietę, która odezwała się pierwsza. Skupił się więc na swojej szklaneczce i whisky, nie chcąc przeszkadzać w pracy Luke’owi. Bądź co bądź, czarownica przerwała im krótką pogawędkę, ale jednocześnie utwierdziła Anthony’ego w przekonaniu, że dobrze usłyszał imię młodego barmana, nawet jeżeli nie zamierzał zwracać się do niego po imieniu. W końcu, nie byli na stopie koleżeńskiej, nie znali się, a jedynie kojarzyli z ostatnich dni. Na jego twarzy pojawił się przyjazny uśmiech, gdy tylko usłyszał o „niespodziance” w herbacie. Stwierdzenie to było nadzwyczaj urocze, szczególnie w ustach starszej pani Halloway. Słysząc przeprosiny mężczyzny, machnął tylko ręką. Nie było za co przepraszać, w końcu to była jego praca i nie mógł się obijać.
– Nic się nie stało, zresztą pracuje pan – odpowiedział, zanim Luke przystąpił do odpowiadania na jego pytanie. Pięć lat pracy czarodzieja tłumaczyło dlaczego go nie znał, pomijając oczywiście jego wiek. Popił mały łyk whisky, bawiąc się swoimi palcami. – Widzi pan, to wyjaśnia dlaczego się nie kojarzymy. Bywałem tutaj jakieś osiem lat temu, potem wyjechałem, dopiero wróciłem. – Być może whisky trochę rozwiązała mu język, bo dotychczas jego odpowiedzi były trochę lakoniczne. – Wiadomo, co się stało, że Anglia zwariowała? – Zapytał, przypominając sobie rozmowę z panną Vane, u św. Munga, która trochę opowiedziała mu, ogólnie, o ostatnich wydarzeniach. Nadal jednak nie potrafił zrozumieć tych „anomalii”, a chciał dowiedzieć się więcej. Ponowne zadanie tego samego pytania, ale innej osobie wydawało mu się dobrym posunięciem, by usłyszeć czy wszyscy pojmowali to w ten sam sposób. Luke, z kolei, będący barmanem i to w Dziurawym Kotle, wydawał mu się dość dobrym źródłem informacji… w końcu… w miejscu takim jak to wiele można było usłyszeć, mimowolnie… chyba.
Jego ostrożność w odpowiedziach i pytaniach można było tłumaczyć „doświadczeniem”. Wiele razy, w przeszłości, właśnie przed wyjazdem na Wschód, zdołał nasłuchać się od matki tego, co opowiadali o nim inni czarodzieje, szczególnie kiedy się upijał, a co jakimś dziwnym trafem (wtedy) dochodziło do jej uszów. Plotki rozchodziły się bardzo szybko, szczególnie, gdy ktoś miał wiele problemów i szukał ukojenia w alkoholu w barach. Teraz próbował być ostrożniejszy, ale i to zależało od tego ile wypił i w jakim był nastroju. A właśnie negatywne podejście wyraźnie go otwierało, bo przecież miał ochotę wszystko z siebie wyrzucić i pozbyć się ciężaru.
– Nic się nie stało, zresztą pracuje pan – odpowiedział, zanim Luke przystąpił do odpowiadania na jego pytanie. Pięć lat pracy czarodzieja tłumaczyło dlaczego go nie znał, pomijając oczywiście jego wiek. Popił mały łyk whisky, bawiąc się swoimi palcami. – Widzi pan, to wyjaśnia dlaczego się nie kojarzymy. Bywałem tutaj jakieś osiem lat temu, potem wyjechałem, dopiero wróciłem. – Być może whisky trochę rozwiązała mu język, bo dotychczas jego odpowiedzi były trochę lakoniczne. – Wiadomo, co się stało, że Anglia zwariowała? – Zapytał, przypominając sobie rozmowę z panną Vane, u św. Munga, która trochę opowiedziała mu, ogólnie, o ostatnich wydarzeniach. Nadal jednak nie potrafił zrozumieć tych „anomalii”, a chciał dowiedzieć się więcej. Ponowne zadanie tego samego pytania, ale innej osobie wydawało mu się dobrym posunięciem, by usłyszeć czy wszyscy pojmowali to w ten sam sposób. Luke, z kolei, będący barmanem i to w Dziurawym Kotle, wydawał mu się dość dobrym źródłem informacji… w końcu… w miejscu takim jak to wiele można było usłyszeć, mimowolnie… chyba.
Jego ostrożność w odpowiedziach i pytaniach można było tłumaczyć „doświadczeniem”. Wiele razy, w przeszłości, właśnie przed wyjazdem na Wschód, zdołał nasłuchać się od matki tego, co opowiadali o nim inni czarodzieje, szczególnie kiedy się upijał, a co jakimś dziwnym trafem (wtedy) dochodziło do jej uszów. Plotki rozchodziły się bardzo szybko, szczególnie, gdy ktoś miał wiele problemów i szukał ukojenia w alkoholu w barach. Teraz próbował być ostrożniejszy, ale i to zależało od tego ile wypił i w jakim był nastroju. A właśnie negatywne podejście wyraźnie go otwierało, bo przecież miał ochotę wszystko z siebie wyrzucić i pozbyć się ciężaru.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Osiem lat temu? - Larson uniósł brew ku górze - No to faktycznie nie ma możliwości abyśmy się znali. Osiem lat temu to dopiero kończyłem szkołę. - odparł nalewając do filiżanki trochę brandy, jednocześnie czekając aż woda na herbatę się zaparzy.
Luke nie należał do osób, które słynęły z wywnętrzania się przed innymi. Im mniej osób wiedziało o jego przeszłości tym lepiej. Tak naprawdę jego przeszłość znała jedynie jego świętej pamięci macocha i przyjaciel Cornel. Nie lubił o tym opowiadać, nie lubił do tego wracać, a przy okazji rozpamiętywać to jak kiedyś był traktowany przez mugoli. To właśnie tamtej okres w jego życiu utwierdził go jak beznadziejni i bezużyteczni są mugole, że najlepszym wyjściem dla nich byłoby unicestwienie, bo nie są do niczego potrzebni.
Czasami jednak był gotowy odsłonić trochę informacji na swój temat, by w ten sposób również zdobyć informację. Już dawno się nauczył, że ludzie są bardziej skorzy do wyznań kiedy ty również dzielisz się z nimi jakimiś informacjami. Dlatego czasami pozwalał sobie na wyjawienie kilku informacji na swój temat, przeważnie były one zmyślone lub tylko trochę nawiązywały do prawdy, ale mimo wszystko takim zabiegiem właśnie wywoływał u swoich rozmówców pewną dozę zaufania, która wiązała się z tym, że i oni byli bardziej wylewni.
- Chciałbym panu odpowiedzieć na to pytanie, jednak nie jestem w stanie. - odparł z lekkim westchnieniem zalewając filiżankę wrzątkiem - Sam ostatnio byłem poza granicami państwa i wróciłem kiedy to wszystko się stało. Wiem tylko tyle, że ministerstwo stara się nad tym zapanować. - dodał spokojnie, po czym przywołał machnięciem ręki kelnerkę i kazał jej zanieść herbatę pani Halloway. - Chociaż patrząc na pogodę za oknem i jej zmienność, niczym nastrój kobiety w ciąży, chyba nie specjalnie im to wychodzi. - pokręcił głową z lekkim rozbawieniem znów sięgając po swoją szklankę i upijając łyka.
Czasami nie mógł się powstrzymać o takich porównań. Szanował kobiety owszem, nie bawił się nimi, chociaż nigdy nie był w stałym związku, nie chciał się wiązać, nie w tym momencie w każdym razie. Zawsze twierdził, że aby z kimś być trzeba do tego dojrzeć, a on nie czuł by już nadszedł na niego czas. Był zbyt pochłonięty swoim dążeniem do celu. Z resztą nigdy nie uważał siebie za jakiegoś mega atrakcyjnego, raczej za kogoś przeciętnej urody. Owszem miał kilka kobiet, ale raczej ich relację bardziej opierały się na sprawach intymnych niż na uczuciach.
Luke nie należał do osób, które słynęły z wywnętrzania się przed innymi. Im mniej osób wiedziało o jego przeszłości tym lepiej. Tak naprawdę jego przeszłość znała jedynie jego świętej pamięci macocha i przyjaciel Cornel. Nie lubił o tym opowiadać, nie lubił do tego wracać, a przy okazji rozpamiętywać to jak kiedyś był traktowany przez mugoli. To właśnie tamtej okres w jego życiu utwierdził go jak beznadziejni i bezużyteczni są mugole, że najlepszym wyjściem dla nich byłoby unicestwienie, bo nie są do niczego potrzebni.
Czasami jednak był gotowy odsłonić trochę informacji na swój temat, by w ten sposób również zdobyć informację. Już dawno się nauczył, że ludzie są bardziej skorzy do wyznań kiedy ty również dzielisz się z nimi jakimiś informacjami. Dlatego czasami pozwalał sobie na wyjawienie kilku informacji na swój temat, przeważnie były one zmyślone lub tylko trochę nawiązywały do prawdy, ale mimo wszystko takim zabiegiem właśnie wywoływał u swoich rozmówców pewną dozę zaufania, która wiązała się z tym, że i oni byli bardziej wylewni.
- Chciałbym panu odpowiedzieć na to pytanie, jednak nie jestem w stanie. - odparł z lekkim westchnieniem zalewając filiżankę wrzątkiem - Sam ostatnio byłem poza granicami państwa i wróciłem kiedy to wszystko się stało. Wiem tylko tyle, że ministerstwo stara się nad tym zapanować. - dodał spokojnie, po czym przywołał machnięciem ręki kelnerkę i kazał jej zanieść herbatę pani Halloway. - Chociaż patrząc na pogodę za oknem i jej zmienność, niczym nastrój kobiety w ciąży, chyba nie specjalnie im to wychodzi. - pokręcił głową z lekkim rozbawieniem znów sięgając po swoją szklankę i upijając łyka.
Czasami nie mógł się powstrzymać o takich porównań. Szanował kobiety owszem, nie bawił się nimi, chociaż nigdy nie był w stałym związku, nie chciał się wiązać, nie w tym momencie w każdym razie. Zawsze twierdził, że aby z kimś być trzeba do tego dojrzeć, a on nie czuł by już nadszedł na niego czas. Był zbyt pochłonięty swoim dążeniem do celu. Z resztą nigdy nie uważał siebie za jakiegoś mega atrakcyjnego, raczej za kogoś przeciętnej urody. Owszem miał kilka kobiet, ale raczej ich relację bardziej opierały się na sprawach intymnych niż na uczuciach.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przytaknął, kiedy usłyszał pierwsze pytanie. Był trochę zaskoczony zdziwieniem barmana, a przynajmniej tak odczytywał jego mimikę. Zaraz jednak wszystko się wyjaśniło. Tak jak przeczuwał, mężczyzna był znacznie młodszy od niego samego, chociaż pojęcia „znacznie” i „młodszy” są tutaj pojęciami względnymi. Właściwie to nie dzieliła ich ogromna różnica wieku. Nie mieli, zwyczajnie, możliwości poznania się w ogóle. Nie chciał pytać o nic więcej. Po pierwsze z grzeczności – nagłe zadawanie pytań osobie w pracy mogłoby zostać uznane za wyjątkowo niestosowane. Po drugie, ponieważ czarodziej był właśnie w pracy i nie chciał mu w niej przeszkadzać i zagadywać. Po trzecie, niektórzy bywalcy Dziurawego Kotła mieli gumowe uszy, co czasami go irytowało, biorąc pod uwagę jego własne doświadczenie. Po czwarte, dlatego że i tak by nie zapamiętał zbyt wiele i to nie dlatego, że nie chciał. Niestety, nie miał takiego umysłu, by zapamiętać informacje o każdym, nawet jeżeli bardzo by chciał. Nie chodziło tutaj o ciekawskość, ale o zwykłe kojarzenie faktów.
Pokiwał głową, spoglądając w swoją szklankę. Barman był więc w tym samym położeniu co on, czyli wiedział niewiele. Pewnie tak samo, jak wielu czarodziejów i czarownic w Anglii. Zaraz także zaśmiał się, słysząc porównanie Luke’a. Momentalnie poprawił mu się nastrój. Rzeczywiście, rozwikłanie tego, co się stało, nie wychodziło Ministerstwu zupełnie, a przynajmniej długo się ciągnęło. To można było pojmować na dwa sposoby – albo sytuacja była wyjątkowo skomplikowana… albo MM było zwyczajnie niekompetentne. Zresztą, jak wiele innych spraw. Sam Macmillan miał uprzedzenia względem Ministerstwa, które wynikały z tego, że postrzegał ten organ nie jak porządną instytucję, a jak zbieraninę hołoty, w której każdy chciał coś „uszczknąć” dla siebie, co odbywało się kosztem zwykłych czarodziejów. Tak go wychowali w domu, na szczęście lub nieszczęście, tak go wychował ojciec. Poza tym… polityka była czymś, co odrażało Macmillana i wyraźnie denerwowało. Ba, nie tylko jego samego, a jak myślał, cały jego ród… albo przynajmniej większość jego członków. Tam gdzie była polityka, nie mogło być spokoju, tylko ciągłe konflikty, a jak było to wiadome… Ministerstwo siedziało głęboko w tym „bagnie”. Westchnął jedynie nad swoimi rozmyślaniami. Nie chciał przecież o tym myśleć, szczególnie w obecnej sytuacji i w obecnym stanie, nad czymś tak nie wartościowym. Chciał się zrelaksować i popić whisky, zapić smutki, obudzić się następnego dnia i zapewne powtórzyć to samo, do momentu, w którym zapanowałby nad swoimi zapędami i ciągotami do alkoholu.
– Oby jednak udało im się nad tym zapanować, bo o ile dobrze słyszałem, to dzieje się to od początku maja, prawda? – Zapytał barmana, chcąc się upewnić. Tak przynajmniej pisała mu w listach matka. Tak też określiła to panna Vane w szpitalu świętego Munga, kiedy udał się tam z zamiarem odwiedzenia swojego ojca.
Pokiwał głową, spoglądając w swoją szklankę. Barman był więc w tym samym położeniu co on, czyli wiedział niewiele. Pewnie tak samo, jak wielu czarodziejów i czarownic w Anglii. Zaraz także zaśmiał się, słysząc porównanie Luke’a. Momentalnie poprawił mu się nastrój. Rzeczywiście, rozwikłanie tego, co się stało, nie wychodziło Ministerstwu zupełnie, a przynajmniej długo się ciągnęło. To można było pojmować na dwa sposoby – albo sytuacja była wyjątkowo skomplikowana… albo MM było zwyczajnie niekompetentne. Zresztą, jak wiele innych spraw. Sam Macmillan miał uprzedzenia względem Ministerstwa, które wynikały z tego, że postrzegał ten organ nie jak porządną instytucję, a jak zbieraninę hołoty, w której każdy chciał coś „uszczknąć” dla siebie, co odbywało się kosztem zwykłych czarodziejów. Tak go wychowali w domu, na szczęście lub nieszczęście, tak go wychował ojciec. Poza tym… polityka była czymś, co odrażało Macmillana i wyraźnie denerwowało. Ba, nie tylko jego samego, a jak myślał, cały jego ród… albo przynajmniej większość jego członków. Tam gdzie była polityka, nie mogło być spokoju, tylko ciągłe konflikty, a jak było to wiadome… Ministerstwo siedziało głęboko w tym „bagnie”. Westchnął jedynie nad swoimi rozmyślaniami. Nie chciał przecież o tym myśleć, szczególnie w obecnej sytuacji i w obecnym stanie, nad czymś tak nie wartościowym. Chciał się zrelaksować i popić whisky, zapić smutki, obudzić się następnego dnia i zapewne powtórzyć to samo, do momentu, w którym zapanowałby nad swoimi zapędami i ciągotami do alkoholu.
– Oby jednak udało im się nad tym zapanować, bo o ile dobrze słyszałem, to dzieje się to od początku maja, prawda? – Zapytał barmana, chcąc się upewnić. Tak przynajmniej pisała mu w listach matka. Tak też określiła to panna Vane w szpitalu świętego Munga, kiedy udał się tam z zamiarem odwiedzenia swojego ojca.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Akurat Luke nie był kimś kto uważał, że zadawanie pytań jest niestosowne. Można powiedzieć, że akurat rozmowa podczas pracy należała do jego obowiązków. W końcu musiał też zagadywać klientów, rozmawiać z nimi by w ten sposób czuli się tu dobrze i wracali częściej. W końcu interes musi się kręcić, a nic tak go nie nakręca na klienci. Dodatkowo w końcu on sam chciał się dowiadywać ja najwięcej informacji o swoich klientach. Dla niektórych to tylko zlepki przypadkowych wiadomości, opowieści i tak dalej, ale jeśli się szukało czegoś konkretnego, to właśnie z tych wszystkich informacji można było wyciągnąć coś wartościowego i wartego uwagi.
Słysząc śmiech mężczyzny uśmiechnął się lekko pod nosem. Takie porównania czasami mu się zdarzały, tak samo jak przeklinanie. Co prawda starał się nie przeklinać, ale czasami po prostu się nie dało. W pewnych momentach to po prostu nic innego nie pomagało żeby się uspokoić i trzeba było rzucić mięsem. A musiał przyznać, że jeśli chodziło o takie słownictwo to zawsze miał brać z kogo przykład. W sierocińcu siostry zakonne klęły jak mało kto, ale i tak Cordelia Larson rozkładała je pod tym względem na łopatki, zwłaszcza jak więcej wypiła.
- Tak, zaczęło się z początkiem maja. - pokiwał spokojnie głową - Jednak jeśli mogę być szczery, to nie wydaje mi się, aby Ministerstwo sobie z tym poradziło. Wątpię, aby w ogóle wiedzieli co to wywołało i błądzą po omacku. - odparł sięgając pod bar i wyciągając stamtąd mały słoiczek.
Machnął różdżką, a przed mężczyzną zmaterializowała się miseczka i Luke przesypał zawartość słoiczka do niej.
- Proszę się częstować. Moja specjalność. - odparł z dumą patrząc na swój wytwór, a były to żelki, które w domu maczał w różnych alkoholach, nie za długo by nie były za mocne.
Nazywał je alkożelkami i czasami częstował nimi klientów. Kiedyś nawet zastanawiał się czyby nie zacząć jakieś masowej produkcji, ale potem doszedł do wniosku, że woli tego nie robić. Niewiele osób ich próbowało, ale jeśli już to im smakowały i zdarzało się, że wracali po więcej lub chcieli by zrobił słoik lub dwa dla nich. Nawet na tym zarabiał, bo kiedy klient chciał od niego słoiczek trochę musiał za niego zapłacić. Gdyby rozpoczął masową produkcję każdy miałby do nich dostęp, a jednak nie chciał się nimi dzielić ze wszystkimi.
Słysząc śmiech mężczyzny uśmiechnął się lekko pod nosem. Takie porównania czasami mu się zdarzały, tak samo jak przeklinanie. Co prawda starał się nie przeklinać, ale czasami po prostu się nie dało. W pewnych momentach to po prostu nic innego nie pomagało żeby się uspokoić i trzeba było rzucić mięsem. A musiał przyznać, że jeśli chodziło o takie słownictwo to zawsze miał brać z kogo przykład. W sierocińcu siostry zakonne klęły jak mało kto, ale i tak Cordelia Larson rozkładała je pod tym względem na łopatki, zwłaszcza jak więcej wypiła.
- Tak, zaczęło się z początkiem maja. - pokiwał spokojnie głową - Jednak jeśli mogę być szczery, to nie wydaje mi się, aby Ministerstwo sobie z tym poradziło. Wątpię, aby w ogóle wiedzieli co to wywołało i błądzą po omacku. - odparł sięgając pod bar i wyciągając stamtąd mały słoiczek.
Machnął różdżką, a przed mężczyzną zmaterializowała się miseczka i Luke przesypał zawartość słoiczka do niej.
- Proszę się częstować. Moja specjalność. - odparł z dumą patrząc na swój wytwór, a były to żelki, które w domu maczał w różnych alkoholach, nie za długo by nie były za mocne.
Nazywał je alkożelkami i czasami częstował nimi klientów. Kiedyś nawet zastanawiał się czyby nie zacząć jakieś masowej produkcji, ale potem doszedł do wniosku, że woli tego nie robić. Niewiele osób ich próbowało, ale jeśli już to im smakowały i zdarzało się, że wracali po więcej lub chcieli by zrobił słoik lub dwa dla nich. Nawet na tym zarabiał, bo kiedy klient chciał od niego słoiczek trochę musiał za niego zapłacić. Gdyby rozpoczął masową produkcję każdy miałby do nich dostęp, a jednak nie chciał się nimi dzielić ze wszystkimi.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pytania nigdy nie były głupie to chyba wiedział każdy w swoim życiu. Natomiast sposób ich zadawania, intonacja, mimika twarzy, sytuacja i wiele innych czynników – potrafiły być czasem wyjątkowo niestosowne. Luke był w pracy, pytanie go o jakieś inne rzeczy, na przykład dotyczące jego pobycie za granicą, o której wspomniał, mogłoby zostać uznane za wścibskie i zabierające czas. Anthony natomiast był tego typu osobą, która próbowała i chciała zrozumieć drugie osoby. Zawsze starał się być tolerancyjny… no chyba, że miał do czynienia z osobnikami, którzy zaszli mu w pewien sposób za skórę, a takich było niewielu. Matka Macmillana od małego wpajała mu, że czasami można kogoś urazić przez nieodpowiednio dobrane słowa, a on jakimś trafem zapamiętał to i zaczął stosować, jakoś od połowy swojej nauki w Hogwarcie, a już w szczególności, kiedy skończyła się jego przygoda z Quidditchem. Anthony, mówiąc skrótowo, był Puchonem, który zawsze starał się zadowolić innych i skupiać na innych niż na sobie… a potem kończyło się to jego próbą odreagowania negatywnych emocji w samotności, przy „akompaniamencie” alkoholu. Kiedy „stracił” swojego jedynego „prawdziwego” przyjaciela, znalazł sobie kolejnego… whisky i kilka innych trunków gorszej lub lepszej jakości.
Tak też teraz uwagę skupiał na barmanie, który jawił mu się jako osoba przyjazna, zagadująca, interesująca się swoimi klientami. Nie miał jednak pojęcia czy robił to z dobroci serca, czy może dla osiągnięcia własnych korzyści. Liczył jednak na tę pierwszą opcję, być może ze względu na własną głupotę, być może dlatego, że starał się postrzegać wszystkich ludzi (bez względu na to czy władali magią, czy nie) jako z urodzenia dobrych. Wierzył w to, że niestety część z nich (ludzi) błądziła gdzieś w „drodze” swojego życia i niestety stawała się zła. Nie wierzył jednak w to, że ludzie potrafili być całkowicie źli, przepełnieni negatywną energią od stóp do głów. Jakby na to nie patrzeć… każdy był efektem miłości, chwilowej czy nie, ale jednak miłości. Tak czy siak… barman wydawał się mu być towarzyską duszą, której nie mógł jeszcze zaufać, bo nie znał go długo, ale jednak miał wrażenie, że mógł pozwolić sobie na delikatne obniżenie defensywnego „muru” w postaci zaostrzonej ostrożności.
– Nie chciałbym w ogóle nic komentować na ich temat – odpowiedział barmanowi na jego uwagę dotyczącą Ministerstwa. Nie było potrzeby marnować czasu zarówno swojego, jak i Luke’a, na roztrząsanie kwestii tej wątpliwej w działaniu instytucji. Cieszył się więc, że jego rozmówca zmienił temat i jednocześnie był zaskoczony tym, na jaki tor miała iść właśnie rozmowa. – Żelki? – Odezwał się zdziwiony, choć swoje pytanie kierował do samego siebie. Nie jadł żelek dość długo, kilka lat tak właściwie. Poza tym w jego domu były one rzadkością, bo były wyjątkowo dziwnym, ciągnącym się wymysłem i o ile kojarzył, był to wymyśl dość nowy... i mugolski. – Sam pan je robi? – Chwycił za jedną z nich i spróbował. Nie były złe, były wręcz dobre.
Tak też teraz uwagę skupiał na barmanie, który jawił mu się jako osoba przyjazna, zagadująca, interesująca się swoimi klientami. Nie miał jednak pojęcia czy robił to z dobroci serca, czy może dla osiągnięcia własnych korzyści. Liczył jednak na tę pierwszą opcję, być może ze względu na własną głupotę, być może dlatego, że starał się postrzegać wszystkich ludzi (bez względu na to czy władali magią, czy nie) jako z urodzenia dobrych. Wierzył w to, że niestety część z nich (ludzi) błądziła gdzieś w „drodze” swojego życia i niestety stawała się zła. Nie wierzył jednak w to, że ludzie potrafili być całkowicie źli, przepełnieni negatywną energią od stóp do głów. Jakby na to nie patrzeć… każdy był efektem miłości, chwilowej czy nie, ale jednak miłości. Tak czy siak… barman wydawał się mu być towarzyską duszą, której nie mógł jeszcze zaufać, bo nie znał go długo, ale jednak miał wrażenie, że mógł pozwolić sobie na delikatne obniżenie defensywnego „muru” w postaci zaostrzonej ostrożności.
– Nie chciałbym w ogóle nic komentować na ich temat – odpowiedział barmanowi na jego uwagę dotyczącą Ministerstwa. Nie było potrzeby marnować czasu zarówno swojego, jak i Luke’a, na roztrząsanie kwestii tej wątpliwej w działaniu instytucji. Cieszył się więc, że jego rozmówca zmienił temat i jednocześnie był zaskoczony tym, na jaki tor miała iść właśnie rozmowa. – Żelki? – Odezwał się zdziwiony, choć swoje pytanie kierował do samego siebie. Nie jadł żelek dość długo, kilka lat tak właściwie. Poza tym w jego domu były one rzadkością, bo były wyjątkowo dziwnym, ciągnącym się wymysłem i o ile kojarzył, był to wymyśl dość nowy... i mugolski. – Sam pan je robi? – Chwycił za jedną z nich i spróbował. Nie były złe, były wręcz dobre.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Fakt, Larson nie był za bardzo gadatliwą osobą, jeśli chodziło mówienie o sobie. A jeśli chodziło o jego pobyt za granicą, to nie przygotował jeszcze jakiegoś efektywnego kłamstwa, gdyby ktoś go o to pytał. Przecież nie może się przyznać, do tego, że po prostu był na wyprawie przemytniczej, bo bardzo szybko by go zgarnęli. A jeszcze jakby wyszło co on tam przemyca lub czym handluje, to by się wcale nie zdziwił gdyby mieli już dla niego cele w Azkabanie. A jemu się to wcale nie widziało. Był wolnym duchem i miał zamiar taki zostać. Nie chciał i nie zamierzał dać się złapać, dlatego powziął wszelkie kroki bezpieczeństwa by do tego nie doszło. Milczenie na niektóre tematy, było jednym z nich.
Słysząc, że mężczyzna nie chce rozmawiać na temat Ministerstwa pokiwał głową. Akurat w tym temacie nie miał zamiaru naciskać, bo sam nie przepadał o rozmawiać na temat polityki. Robił to niezwykle rzadko i tylko wtedy kiedy musiał. Szczerze powiedziawszy nie miał też jakiegoś dużego rozeznania w tym temacie. Nie specjalnie go to interesowało, wiedział co musiał wiedzieć i to mu wystarczało. Politykę zostawiał szlachcie, które była do tego bardziej odpowiednia niż on. On wolał swój świat, swój kryminalny półświatek plus prace za barem, no i oczywiste ciągłe zdobywanie nowej wiedzy z zakresu czarnej magii. Tak, to mu z całą zupełnością wystarczyło.
- Tak, żelki. - pokiwał uśmiechając się pod nosem - Wiem, że to mugolski wynalazek, a jak powszechnie wiadomo oni nie specjalnie grzeszą intelektem, ale akurat żelki im wychodzą. A co do tych tutaj, to tak, robię je sam w domu. Co prawda nigdy nie byłem jakiś niesamowicie dobry z eliksirów, ale o dziwo mieszanie alkoholi i tworzenie takich oto przysmaków idzie mi całkiem nieźle. - powiedział z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
Larson nie krył się jakoś specjalnie ze swoimi poglądami na temat mugoli. Chociaż należał do klasy średniej, to jego stosunek do mugoli bardziej przypominał czasami szlachecki. Nienawidził ich całym sobą, za to czego doświadczył w dzieciństwie i najchętniej to by się ich wszystkich pozbył. Jego największym marzeniem było, pomimo, że nadal gdzieś tam w nim tlił się ten dziecięcy strach, to spotkać siostrę Marthę i dać jej to na co zasłużyła. Doskonale zdawał sobie sprawę, że żadne z jej podopiecznych by za nią nie płakało, a wręcz przeciwnie. Drugą taką osobą, do której nie czuł nic innego niż nienawiść była jego matka. Nigdy jej nie poznał, ale za to, co mu zafundowała zostawiając go w sierocińcu, jedynie na co miał ochotę to spojrzeć jej prosto twarz i powiedzieć jak bardzo jej nienawidzi. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że mimo wszystko cały czas miał list od niej.
Łyknął trochę swojego drinka, po czym na chwilę odszedł od mężczyzny. Wydał na ladę dwa dana z kuchni i zawołał kelnerki by zaniosły zamówienia do odpowiednich stolików.
Słysząc, że mężczyzna nie chce rozmawiać na temat Ministerstwa pokiwał głową. Akurat w tym temacie nie miał zamiaru naciskać, bo sam nie przepadał o rozmawiać na temat polityki. Robił to niezwykle rzadko i tylko wtedy kiedy musiał. Szczerze powiedziawszy nie miał też jakiegoś dużego rozeznania w tym temacie. Nie specjalnie go to interesowało, wiedział co musiał wiedzieć i to mu wystarczało. Politykę zostawiał szlachcie, które była do tego bardziej odpowiednia niż on. On wolał swój świat, swój kryminalny półświatek plus prace za barem, no i oczywiste ciągłe zdobywanie nowej wiedzy z zakresu czarnej magii. Tak, to mu z całą zupełnością wystarczyło.
- Tak, żelki. - pokiwał uśmiechając się pod nosem - Wiem, że to mugolski wynalazek, a jak powszechnie wiadomo oni nie specjalnie grzeszą intelektem, ale akurat żelki im wychodzą. A co do tych tutaj, to tak, robię je sam w domu. Co prawda nigdy nie byłem jakiś niesamowicie dobry z eliksirów, ale o dziwo mieszanie alkoholi i tworzenie takich oto przysmaków idzie mi całkiem nieźle. - powiedział z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
Larson nie krył się jakoś specjalnie ze swoimi poglądami na temat mugoli. Chociaż należał do klasy średniej, to jego stosunek do mugoli bardziej przypominał czasami szlachecki. Nienawidził ich całym sobą, za to czego doświadczył w dzieciństwie i najchętniej to by się ich wszystkich pozbył. Jego największym marzeniem było, pomimo, że nadal gdzieś tam w nim tlił się ten dziecięcy strach, to spotkać siostrę Marthę i dać jej to na co zasłużyła. Doskonale zdawał sobie sprawę, że żadne z jej podopiecznych by za nią nie płakało, a wręcz przeciwnie. Drugą taką osobą, do której nie czuł nic innego niż nienawiść była jego matka. Nigdy jej nie poznał, ale za to, co mu zafundowała zostawiając go w sierocińcu, jedynie na co miał ochotę to spojrzeć jej prosto twarz i powiedzieć jak bardzo jej nienawidzi. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że mimo wszystko cały czas miał list od niej.
Łyknął trochę swojego drinka, po czym na chwilę odszedł od mężczyzny. Wydał na ladę dwa dana z kuchni i zawołał kelnerki by zaniosły zamówienia do odpowiednich stolików.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bar
Szybka odpowiedź