Winiarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Winiarnia
Elegancka winiarnia znajdująca się na uboczu dzielnicy, skryta przez wzrokiem mugoli dzięki silnym zaklęciom maskującym i upodobniającym do kamienicy w wiecznym remoncie. Na co dzień najczęstszą klientelą jest arystokracja, głównie z powodu wysokich cen w karcie. Można tutaj dostać najstarsze i najrzadsze gatunki win, delektować się w otoczce luksusu i subtelnej magii wyczuwalnej w powietrzu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:14, w całości zmieniany 1 raz
Dla mieszkańców rezydencji przy Waterloo Avenue przywoływanie imienia Cedriny było niczym wbicie sztyletu w rozjątrzoną ranę. Każdy wiedział o dawnej lady Crouch, która tak stanowczo wyrzekła się własnej rodziny, za nic mając rodowe wartości, ale tylko niewielu podejmowało dyskusję, a jeszcze mniej złorzeczyło i pomstowało – bo imię Cedriny nieuchronnie przywoływało imię Diany.
Amadeus nie mógł jednak wybaczyć ciotce decyzji, którą podjęła. Mogła potępić Dianę, miała do tego prawo, ale nie własny ród, nie własnych rodziców, siostry i braci – w tym Aureliusa Croucha, teraz już schorowanego starca, który równie dobrze mógł nie doczekać ostatniego spotkania z siostrą, o ile miało ono kiedykolwiek nastąpić. W wodnistych, niedowidzących oczach jego ojca rysował się niewysłowiony żal, co każdorazowo utwierdzało Amadeusa w przekonaniu, że konsekwencje haniebnego czynu Diany sięgały głęboko niczym korzenie trującej rośliny.
- Nie podważam ich – stwierdził krótko i dość beznamiętnie; nie wątpił, że słowa, które padały z ust Tristana, były stanowiskiem całego rodu. Ale chętnie usłyszałyby je również z ust Cedriny jako najważniejszego ogniwa, które niegdyś łączyło ród Crouchów z rodem Rosierów. - Domyślam się zatem, że niewiele możemy w tej kwestii uczynić – skwitował po chwili, kończąc temat. Skoro serce Cedriny nie znajdowało się pod komendą Rosiera, drzwi rodowej rezydencji miały pozostać dla niej zamknięte.
Choć miał pewne obawy co do tego spotkania, do tej pory nie wydarzyło się jeszcze nic, co zachwiałoby niewzruszonym spokojem Croucha – ale spodziewał się, że mogła to być tylko cisza przed burzą.
Gdy więc Rosier odezwał się ponownie, Amadeus pozwolił sobie na minimalne uniesienie brwi – jego kuzyn doprawdy nie zamierzał odpuścić i wkraczał właśnie na grząski grunt, przywołując Leonarda, którego ciało stygło właśnie w kostnicy.
Musiał zastanowić się dobrze, jak odpowiedzieć na ten subtelny atak, a zarazem nie dać ponieść się emocjom, które mogłyby zostać źle zinterpretowane.
- Chciałbym znać odpowiedź na to pytanie, ale obawiam się, że nie dysponujemy wystarczającymi dowodami, by wydać sprawiedliwy osąd – powiedział wreszcie, powoli odkładając na stolik lampkę wina. - W przypadku Diany był to list. W przypadku Leonarda bądź innych mieszkańców Waterloo… cóż, przypuszczenia. A to nie wystarczy – nie wykluczał możliwości, że ktoś wiedział o przypadłości Diany, to było bardzo prawdopodobne, ale jej najbliżsi krewni odeszli, zabierając ze sobą do grobu ewentualne sekrety. - Być może ktoś wiedział o jej przypadłości, być może nie. Sam również nie potrafię powiedzieć, na ile jest to możliwe, moja praca i częste podróże niestety sprawiły, że wiele rzeczy umknęło mojej uwadze – nie kłamał; spędzał w rodowej siedzibie stosunkowo niewiele czasu, pochłonięty sprawami ministerstwa. - Mogę jednak zapewnić cię, że gdybym wiedział, podjąłbym odpowiednie kroki.
Starał się udzielić mu dyplomatycznej odpowiedzi, choć w głębi ducha zaczynał odczuwać lekką irytację. Nie miał zamiaru bezpodstawnie oskarżać własnych krewnych. Nawet jeśli sam miał wobec nich wątpliwości, nie był w posiadaniu żadnego dowodu.
Amadeus nie mógł jednak wybaczyć ciotce decyzji, którą podjęła. Mogła potępić Dianę, miała do tego prawo, ale nie własny ród, nie własnych rodziców, siostry i braci – w tym Aureliusa Croucha, teraz już schorowanego starca, który równie dobrze mógł nie doczekać ostatniego spotkania z siostrą, o ile miało ono kiedykolwiek nastąpić. W wodnistych, niedowidzących oczach jego ojca rysował się niewysłowiony żal, co każdorazowo utwierdzało Amadeusa w przekonaniu, że konsekwencje haniebnego czynu Diany sięgały głęboko niczym korzenie trującej rośliny.
- Nie podważam ich – stwierdził krótko i dość beznamiętnie; nie wątpił, że słowa, które padały z ust Tristana, były stanowiskiem całego rodu. Ale chętnie usłyszałyby je również z ust Cedriny jako najważniejszego ogniwa, które niegdyś łączyło ród Crouchów z rodem Rosierów. - Domyślam się zatem, że niewiele możemy w tej kwestii uczynić – skwitował po chwili, kończąc temat. Skoro serce Cedriny nie znajdowało się pod komendą Rosiera, drzwi rodowej rezydencji miały pozostać dla niej zamknięte.
Choć miał pewne obawy co do tego spotkania, do tej pory nie wydarzyło się jeszcze nic, co zachwiałoby niewzruszonym spokojem Croucha – ale spodziewał się, że mogła to być tylko cisza przed burzą.
Gdy więc Rosier odezwał się ponownie, Amadeus pozwolił sobie na minimalne uniesienie brwi – jego kuzyn doprawdy nie zamierzał odpuścić i wkraczał właśnie na grząski grunt, przywołując Leonarda, którego ciało stygło właśnie w kostnicy.
Musiał zastanowić się dobrze, jak odpowiedzieć na ten subtelny atak, a zarazem nie dać ponieść się emocjom, które mogłyby zostać źle zinterpretowane.
- Chciałbym znać odpowiedź na to pytanie, ale obawiam się, że nie dysponujemy wystarczającymi dowodami, by wydać sprawiedliwy osąd – powiedział wreszcie, powoli odkładając na stolik lampkę wina. - W przypadku Diany był to list. W przypadku Leonarda bądź innych mieszkańców Waterloo… cóż, przypuszczenia. A to nie wystarczy – nie wykluczał możliwości, że ktoś wiedział o przypadłości Diany, to było bardzo prawdopodobne, ale jej najbliżsi krewni odeszli, zabierając ze sobą do grobu ewentualne sekrety. - Być może ktoś wiedział o jej przypadłości, być może nie. Sam również nie potrafię powiedzieć, na ile jest to możliwe, moja praca i częste podróże niestety sprawiły, że wiele rzeczy umknęło mojej uwadze – nie kłamał; spędzał w rodowej siedzibie stosunkowo niewiele czasu, pochłonięty sprawami ministerstwa. - Mogę jednak zapewnić cię, że gdybym wiedział, podjąłbym odpowiednie kroki.
Starał się udzielić mu dyplomatycznej odpowiedzi, choć w głębi ducha zaczynał odczuwać lekką irytację. Nie miał zamiaru bezpodstawnie oskarżać własnych krewnych. Nawet jeśli sam miał wobec nich wątpliwości, nie był w posiadaniu żadnego dowodu.
Bez wyrazu obserwował subtelne uniesienie brwi Croucha; w rzeczy samej wewnątrz będąc tym brakiem taktu nieco zniesmaczony. Spotkał się na pertraktacje z nim, nie z równym sobie nestorem - spodziewał się z jego strony nieco więcej szacunku. Spodziewał się zresztą nieco więcej pokory od człowieka, który przybył wszak w imieniu swojego nestora, nie w imieniu własnym. Jego twarz, spojrzenie, zwilżone czerwonym winem usta, nie drgnęły, gdy wysłuchał słów Croucha, wymijającą, błahą, obojętną. Bierną, pozbawioną woli, pozostającą odmową nie przechodzącą w żaden kompromis. Sądził, że dawna przyjaźń - jak i dobre imię rodu - znaczy dla nich nieco więcej. Początkowo nie powziął wysłania Amadeusa na te pertraktacje jako wyrazu lekceważenia, jednak gdy stanowczo wzbronił się przed jego słowy, przeszło mu przez myśl, że być może jego propozycja była zbyteczna. Zamierzał się zakończyć ten spor, owszem, ale nie zamierzał puścić w niepamięć wyrządzonych im krzywd; Crouch zapominał, które z nich zostało skrzywdzone.
- Doprawdy? - odparł obojętnie, zbierając myśli. Odpowiedział dopiero po chwili. - Mam cię za rozsądnego czarodzieja, Amadeusie. Jedyne, czego żądam, to sprawiedliwość, daruj, jeśli moje życzenia wybiegają zbyt daleko - rozumiem, jeśli na pierwszym miejscu pragniesz chronić rodzinę. I rozumiem, że rodziny, która dokonała zamachu na życie mojej siostry, chronić zamierzasz równie zawzięcie. - Co jasno przedstawiało ich stanowisko, powrót do sojuszu w podobnym układzie nie miałby większego sensu. - Nie mam dowodów na winę Leonarda, ty nie masz ich na jego niewinność. Zatem zdobądźcie je: jedne albo drugie, jesteście nam winni to wewnętrzne śledztwo. Nie chcę zapewnień, Amadeusie, chcę czynów, które potwierdzą to, co łączyło nas kiedyś. Chcę szczerego wyrazu dobrej woli i dowodu na to, że nie kryjecie więcej niż jednego mordercy. - Żaden pośród Crouchów nie wydał Diany, sam ją dopadł, sam ją pozbawił tchu, sam odkrył jej rolę w intrydze tak subtelnej jak subtelny potrafi być wilkołak. Nie tak powinno to było wyglądać. Łączyła ich krew, łączył ich wiekowy sojusz, łączyła ich wspólna historia - i nie potrafił sobie wyobrazić okrutniejszej zdrady, niż nóż wbity przez najbliższego przyjaciela. Rana wciąż była głęboka, Marie nigdy nie odzyska życia - ale odsunął własne emocje na bok, wyciągając rękę do dawnego sprzymierzeńca. Nie zamierzał przy tym jednak pozwolić na zbezczeszczenie jej pamięci. - Zamierzacie pozwolić plamić honor swojej rodziny odsuwając niewygodne oskarżenia od tych, którzy mogli kryć prawdziwą naturę bestii na waszym dworze? Gdybyś wiedział, podjąłbyś odpowiednie kroki - powtórzył za nim powoli, odnajdując spojrzenie jego źrenic. - Więc proszę, byś tę wiedzę zgłębił. - Nie wierzył, by wykraczało to poza jego możliwości; kilka eliksirów, serum prawdy, myśli przelanych w myślodsiewnie, każdą tajemnicę dało się wydobyć: jeśli tylko miało się ku temu odpowiednie chęci.
- Doprawdy? - odparł obojętnie, zbierając myśli. Odpowiedział dopiero po chwili. - Mam cię za rozsądnego czarodzieja, Amadeusie. Jedyne, czego żądam, to sprawiedliwość, daruj, jeśli moje życzenia wybiegają zbyt daleko - rozumiem, jeśli na pierwszym miejscu pragniesz chronić rodzinę. I rozumiem, że rodziny, która dokonała zamachu na życie mojej siostry, chronić zamierzasz równie zawzięcie. - Co jasno przedstawiało ich stanowisko, powrót do sojuszu w podobnym układzie nie miałby większego sensu. - Nie mam dowodów na winę Leonarda, ty nie masz ich na jego niewinność. Zatem zdobądźcie je: jedne albo drugie, jesteście nam winni to wewnętrzne śledztwo. Nie chcę zapewnień, Amadeusie, chcę czynów, które potwierdzą to, co łączyło nas kiedyś. Chcę szczerego wyrazu dobrej woli i dowodu na to, że nie kryjecie więcej niż jednego mordercy. - Żaden pośród Crouchów nie wydał Diany, sam ją dopadł, sam ją pozbawił tchu, sam odkrył jej rolę w intrydze tak subtelnej jak subtelny potrafi być wilkołak. Nie tak powinno to było wyglądać. Łączyła ich krew, łączył ich wiekowy sojusz, łączyła ich wspólna historia - i nie potrafił sobie wyobrazić okrutniejszej zdrady, niż nóż wbity przez najbliższego przyjaciela. Rana wciąż była głęboka, Marie nigdy nie odzyska życia - ale odsunął własne emocje na bok, wyciągając rękę do dawnego sprzymierzeńca. Nie zamierzał przy tym jednak pozwolić na zbezczeszczenie jej pamięci. - Zamierzacie pozwolić plamić honor swojej rodziny odsuwając niewygodne oskarżenia od tych, którzy mogli kryć prawdziwą naturę bestii na waszym dworze? Gdybyś wiedział, podjąłbyś odpowiednie kroki - powtórzył za nim powoli, odnajdując spojrzenie jego źrenic. - Więc proszę, byś tę wiedzę zgłębił. - Nie wierzył, by wykraczało to poza jego możliwości; kilka eliksirów, serum prawdy, myśli przelanych w myślodsiewnie, każdą tajemnicę dało się wydobyć: jeśli tylko miało się ku temu odpowiednie chęci.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Czy spodziewał się, że negocjacje z Rosierem potoczą się w ten sposób? Po części nie, a po części tak – doskonale znał dumną naturę angielskich lordów (Amadeus był przecież jednym z nich, o ego większym niż wszystkie komnaty Pallas Manor razem wzięte) i mógł przewidzieć, że jakiekolwiek pertraktacje z arystokratami zawsze przypominały stąpanie po cienkim lodzie.
Wypowiedziawszy kilka niewłaściwych słów, natychmiast wpadało się w zimną otchłań.
Słuchając więc wywodu Tristana, tylko utwierdzał się w przekonaniu, że tkwił w owej otchłani po same uszy, lecz zamiast szamotać się, zachowywał stoicki spokój. Wnioski Rosiera, brak wiary w dobre intencje oraz zawoalowane oskarżenia godziły w Croucha, jednak było to dość zrozumiałe – żal po tragicznej śmierci ukochanej osoby zwykle czynił spustoszenie w logicznym rozumowaniu.
Najwidoczniej nieszczęsny lord Rosier padł tego ofiarą.
- I sprawiedliwość otrzymasz – sądziłem, że wyraziłem się jasno – odrzekł, odpierając spojrzenie Rosiera. - Proszę cię tylko o większą precyzję – zamachu na życie twojej siostry dokonała Diana i tylko Diana. A przynajmniej dopóki nie zostanie udowodnione, że było inaczej – odnosił nieodparte wrażenie, że Rosier usiłował wytknąć mu rodowy spisek na życie lady Marianne, czego Crouch nie miał zamiaru tolerować.
- Mój ród przeżywa teraz żałobę, którą zarządził nestor Gintaras – kontynuował po chwili, wciąż ze wzrokiem utkwionym w kuzynie, którego żądaniom nie było końca. Czy naprawdę nie wystarczało mu to, że Diana miała zostać pośmiertnie wydziedziczona i że Crouchowie otwarcie przyjmowali na siebie ciężar czynu popełnionego przez jedną z nich? To również była plama na rodowym honorze – plama, która nigdy nie blakła. - Gdy dobiegnie końca, postaram się spełnić twoje żądanie, ale miej na uwadze, że ta gałąź rodu wymarła. Jeśli Diana podzieliła się z kimś swoim sekretem, nie powiedziała o tym całemu rodowi. Musiała zdawać sobie sprawę z tego, że Crouchowie nie tolerują likantropii. I nigdy nie będą tolerowali – gdy to powiedział, w jego oczach pojawił się stalowy błysk.
Ostatnie słowa Rosiera skwitował milczeniem, uznając, że w tej kwestii powiedział już wystarczająco.
- Kierują mną dobre intencje, Tristanie. Chciałbym, abyś w to wierzył – powiedział po krótkiej pauzie, choć wątpił, aby ten przejął się jego zapewnieniami. - Dlatego proszę cię o jeszcze jedno – nie bądź krótkowzroczny. Szukasz winy wśród Crouchów i owszem, znalazłeś ją, ale sekret Diany mogła skrywać także rodzina jej matki, lady Selwyn. Sam dobrze wiesz, jaką politykę prowadzili Selwynowie przed Stonehenge – kontakty ze szlamem nie były dla nich ujmą, mogli zatem tolerować podobnych Dianie odmieńców – zamilkł na moment, zastanawiając się nad własnymi słowami. Czy mógł mieć rację? Nie był pewien, nie dysponował żadnymi dowodami, lecz z drugiej strony Selwynowie słynęli przecież z manipulatorstwa i intryg. - Tymczasem, jeśli mi wybaczysz, muszę wracać do Ministerstwa Magii. Nowy minister to zawsze przejściowy chaos – pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech, po czym podniósł się z miejsca i skłonił z szacunkiem głowę na pożegnanie.
Nie wątpił, że choć oficjalnie zstąpili z wojennej ścieżki, czekała ich jeszcze długa droga, nim zdołają odbudować choć odrobinę utraconego zaufania.
zt
Wypowiedziawszy kilka niewłaściwych słów, natychmiast wpadało się w zimną otchłań.
Słuchając więc wywodu Tristana, tylko utwierdzał się w przekonaniu, że tkwił w owej otchłani po same uszy, lecz zamiast szamotać się, zachowywał stoicki spokój. Wnioski Rosiera, brak wiary w dobre intencje oraz zawoalowane oskarżenia godziły w Croucha, jednak było to dość zrozumiałe – żal po tragicznej śmierci ukochanej osoby zwykle czynił spustoszenie w logicznym rozumowaniu.
Najwidoczniej nieszczęsny lord Rosier padł tego ofiarą.
- I sprawiedliwość otrzymasz – sądziłem, że wyraziłem się jasno – odrzekł, odpierając spojrzenie Rosiera. - Proszę cię tylko o większą precyzję – zamachu na życie twojej siostry dokonała Diana i tylko Diana. A przynajmniej dopóki nie zostanie udowodnione, że było inaczej – odnosił nieodparte wrażenie, że Rosier usiłował wytknąć mu rodowy spisek na życie lady Marianne, czego Crouch nie miał zamiaru tolerować.
- Mój ród przeżywa teraz żałobę, którą zarządził nestor Gintaras – kontynuował po chwili, wciąż ze wzrokiem utkwionym w kuzynie, którego żądaniom nie było końca. Czy naprawdę nie wystarczało mu to, że Diana miała zostać pośmiertnie wydziedziczona i że Crouchowie otwarcie przyjmowali na siebie ciężar czynu popełnionego przez jedną z nich? To również była plama na rodowym honorze – plama, która nigdy nie blakła. - Gdy dobiegnie końca, postaram się spełnić twoje żądanie, ale miej na uwadze, że ta gałąź rodu wymarła. Jeśli Diana podzieliła się z kimś swoim sekretem, nie powiedziała o tym całemu rodowi. Musiała zdawać sobie sprawę z tego, że Crouchowie nie tolerują likantropii. I nigdy nie będą tolerowali – gdy to powiedział, w jego oczach pojawił się stalowy błysk.
Ostatnie słowa Rosiera skwitował milczeniem, uznając, że w tej kwestii powiedział już wystarczająco.
- Kierują mną dobre intencje, Tristanie. Chciałbym, abyś w to wierzył – powiedział po krótkiej pauzie, choć wątpił, aby ten przejął się jego zapewnieniami. - Dlatego proszę cię o jeszcze jedno – nie bądź krótkowzroczny. Szukasz winy wśród Crouchów i owszem, znalazłeś ją, ale sekret Diany mogła skrywać także rodzina jej matki, lady Selwyn. Sam dobrze wiesz, jaką politykę prowadzili Selwynowie przed Stonehenge – kontakty ze szlamem nie były dla nich ujmą, mogli zatem tolerować podobnych Dianie odmieńców – zamilkł na moment, zastanawiając się nad własnymi słowami. Czy mógł mieć rację? Nie był pewien, nie dysponował żadnymi dowodami, lecz z drugiej strony Selwynowie słynęli przecież z manipulatorstwa i intryg. - Tymczasem, jeśli mi wybaczysz, muszę wracać do Ministerstwa Magii. Nowy minister to zawsze przejściowy chaos – pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech, po czym podniósł się z miejsca i skłonił z szacunkiem głowę na pożegnanie.
Nie wątpił, że choć oficjalnie zstąpili z wojennej ścieżki, czekała ich jeszcze długa droga, nim zdołają odbudować choć odrobinę utraconego zaufania.
zt
Z lekko zadartą brodą - taki miał odruch - przysłuchiwał się słowom Amadeusa. Wyglądało na to, że jednak pojął jego słowa - nie domagał się ścinania głów Crouchów, którzy nie mieli nic wspólnego z morderstwem Diany, żądał jedynie rzetelnego śledztwa i docieknięcia do wszystkich możliwych informacji. Nie prosił się również o to, by sami rozlali na swój honor plamę - nie było w tym jego winy, a jako przedstawiciel ofiary ich córki nie zamierzał przymykać oka na wyczyny Crouchówny. Być może rozstali się na zbyt długo, nie potrafiąc już pojąć, gdzie warto szukać przyjaciół - być może patrzyli w rozbieżnych kierunkach; reakcja Amadeusa wzbudzała w nim nieufność i podejrzenia, dokąd właściwie Amadeus zmierzał. Być może stąpał po wytycznych przekazanych przez jego nestora, być może bronił czegoś innego. Czego? Nie wiedział.
Nie zmrużył oka na dźwięk żałoby, sypialnię Marianne wciąż spowijały czarne firany i czarne zasłony. Nie czuł współczucia ani żalu, być może własnie sprawiedliwości stało się zadość - a być może stracili znamienitego syna, którego Tristan niesłusznie oskarżał o kolaborację z Dianą. Marianne - nie żałował nikt. Patrzył w oczy swojego rozmówcy, przyjmując jego słowa - wciąż ze spokojem. Zapewnienia musiały zamienić się w czyny, a ktoś taki jak Amadeus bez wątpienia zdawał sobie z tego sprawę - Diana nie rozmyślała o zamordowaniu Marie, zrobiła to. Nie zapewniała, że to zrobi - zrobiła to. Sztylet, jaki wbili tamtego dnia w plecy własnym przyjaciołom, pozostawił palącą bliznę, która wymagała woli, aby się zasklepić. Podrażniana ogniem i stalą, a nade wszystko sączoną trucizną kłamstw, nie zasklepi się nigdy. Polityczne pertraktacje nigdy nie były przyjemne, ale Amadeus nie sądził chyba, że ułoży pod siebie jego - przez chwilę przeszło mu przez myśl, że Crouch może zlekceważył go z racji młodszego wieku. Ale nie sądził, by ktoś taki jak on wykazał się taką ignorancją - rozmawiał z nestorem rodziny, którą jego rodzina zechciała obrazić. Gotów był puścić tę urazę w niepamięć - ale nie w zamian za puste słowa, to byłoby naiwne, a on naiwnym nie był. Skinął lekko głową. Nie zapierał się przy winie Leonarda, nie odbierał Amadeusowi możliwości posiadania racji. I był pewien, że jest w stanie tę rację udowodnić, jeśli była częścią prawdy. Wszystko zależne było od woli - ale woli dziś nie ujrzał.
Dlatego raz jeszcze odnalazł jego tęczówki, gdy zapewnił, że kierują nim dobre intencje. Ponownie, nie negował przecież takiej możliwości - lecz mieszkająca pod dachem ojca, dziada i pradziada Diana nie byłaby w stanie ukrywać swoich tajemnic nie pozostawiając śladów. Częste wyjazdy do Selwynów, krewni wśród Selwynów: czy Morgana nie byłaby skora do pomocy? Wystarczyłaby wyłącznie chęć - w zamian otrzymał nazywanie go krótkowzrocznym; nie uczono go zwracać się do nestora z podobną przestrogą. Skinął głową, nieco zaskoczony tym, że sprawy ministerialne okazały się ważniejsze.
- Oczekuję zatem wieści, Amadeusie - oświadczył krótko na pożegnanie, podkreślając raz jeszcze swoje stanowisko - i sięgając dłonią po kielich czerwonego wina, kiedy został już w winiarni sam. Napoje tutaj były naprawdę doskonałej jakości.
zt
Nie zmrużył oka na dźwięk żałoby, sypialnię Marianne wciąż spowijały czarne firany i czarne zasłony. Nie czuł współczucia ani żalu, być może własnie sprawiedliwości stało się zadość - a być może stracili znamienitego syna, którego Tristan niesłusznie oskarżał o kolaborację z Dianą. Marianne - nie żałował nikt. Patrzył w oczy swojego rozmówcy, przyjmując jego słowa - wciąż ze spokojem. Zapewnienia musiały zamienić się w czyny, a ktoś taki jak Amadeus bez wątpienia zdawał sobie z tego sprawę - Diana nie rozmyślała o zamordowaniu Marie, zrobiła to. Nie zapewniała, że to zrobi - zrobiła to. Sztylet, jaki wbili tamtego dnia w plecy własnym przyjaciołom, pozostawił palącą bliznę, która wymagała woli, aby się zasklepić. Podrażniana ogniem i stalą, a nade wszystko sączoną trucizną kłamstw, nie zasklepi się nigdy. Polityczne pertraktacje nigdy nie były przyjemne, ale Amadeus nie sądził chyba, że ułoży pod siebie jego - przez chwilę przeszło mu przez myśl, że Crouch może zlekceważył go z racji młodszego wieku. Ale nie sądził, by ktoś taki jak on wykazał się taką ignorancją - rozmawiał z nestorem rodziny, którą jego rodzina zechciała obrazić. Gotów był puścić tę urazę w niepamięć - ale nie w zamian za puste słowa, to byłoby naiwne, a on naiwnym nie był. Skinął lekko głową. Nie zapierał się przy winie Leonarda, nie odbierał Amadeusowi możliwości posiadania racji. I był pewien, że jest w stanie tę rację udowodnić, jeśli była częścią prawdy. Wszystko zależne było od woli - ale woli dziś nie ujrzał.
Dlatego raz jeszcze odnalazł jego tęczówki, gdy zapewnił, że kierują nim dobre intencje. Ponownie, nie negował przecież takiej możliwości - lecz mieszkająca pod dachem ojca, dziada i pradziada Diana nie byłaby w stanie ukrywać swoich tajemnic nie pozostawiając śladów. Częste wyjazdy do Selwynów, krewni wśród Selwynów: czy Morgana nie byłaby skora do pomocy? Wystarczyłaby wyłącznie chęć - w zamian otrzymał nazywanie go krótkowzrocznym; nie uczono go zwracać się do nestora z podobną przestrogą. Skinął głową, nieco zaskoczony tym, że sprawy ministerialne okazały się ważniejsze.
- Oczekuję zatem wieści, Amadeusie - oświadczył krótko na pożegnanie, podkreślając raz jeszcze swoje stanowisko - i sięgając dłonią po kielich czerwonego wina, kiedy został już w winiarni sam. Napoje tutaj były naprawdę doskonałej jakości.
zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
3.12
Nie był koneserem. Nigdy specjalnie nawet nie znał się na alkoholach, uzupełnianie rodowej piwniczki pozostawiając raczej w obowiązku służących. Spośród całego tego tałatajstwa krążącego po zamku Durham wyróżniał się szczególnie jeden kamerdyner. Jego czuły nos i rozległa wiedza skupiona wokół wytwarzania alkoholowego trunku z wykorzystaniem winnych gron była wręcz wybitna. Dzięki temu jednemu człowiekowi, Burke jeszcze nigdy nie się nie zawiódł - i ilekroć tylko wyciągał którąś z butelek ustawionych na potężnych, zakurzonych stojakach tkwiących w podziemiach Durham, zawsze trafiał na doskonałe roczniki, które cieszyły podniebienie jego oraz jego gości.
Kłamstwem byłoby więc stwierdzenie, że zaproszenie na degustację wina sprawiło, że jego oczy zaświeciły się z ekscytacji. Grzechem jednak byłoby również odmówić, zważywszy na to, że wydarzenie miało to zdecydowanie bardziej towarzyski wydźwięk. Burke wciąż czuł się rozczarowany ostatnimi wydarzeniami, ilekroć wspominał swoje porażki wobec Rycerzy, do jego gardła podchodziła gorzka gula wstydu - paliła nieprzerwanie, nie dając się stłamsić i powodując stałe rozdrażnienie. Wiedział, co powinien zrobić, aby się jej pozbyć. I niestety, plan ten nie obejmował odwiedzin w przybytku gdzie zaledwie kilka łyków czerwonego wina mogło sprawić, że ludziom puszczały wszelakie hamulce. W takie wieczory jak ten, kiedy tylko wino zbyt mocno uderzało do głowy, bardzo łatwo było o utratę kontroli, o jakiś niewielki skandalik. Nie tutaj powinien się teraz znajdować. Powinien rozwijać swoje umiejętności, skorzystać z pomocy któregoś ze swoich druhów, ćwiczyć sztukę zadawania bólu, atakowania, rzucania znienacka mrocznych zaklęć, których inkantacje mroziły postronnym krew w żyłach.
Ale jednak znalazł się tutaj. Wśród innych arystokratów zaproszonych na degustację, mężczyzn odzianych w świetnie skrojone szaty wyjściowe, część z nich na pewno niedawno została odebrana z domu mody Parkinsonów. A pomiędzy czernią rosłych sylwetek kręciły się one - kobiety. Uwodzicielskie, piękne jak klejnoty, odziane w drogie suknie i biżuterię rodem ze snów. Gdzie Burke nie spojrzał, tam widział jakąś łabędzią szyję, delikatne, zadbane dłonie, ściskające w palcach kryształowe kieliszki wypełnione krwistoczerwonym płynem. Ponad tłumem gości zebranych w winiarni rozległ się donośny głos - organizator imprezy prezentował zebranemu tłumowi kolejny już rocznik, wymieniał miejsce pochodzenia owoców użytych do jego produkcji, zachwalał nuty smakowe i zapachowe. Burke przyjął kolejny już kieliszek właściwie machinalnie. Nie przyszedł tu dla wina, rozglądał się raczej za jakimś ciekawym towarzystwem - było w czym wybierać, ale Craig był dziś również mocno wybredny. Niełatwo było wypatrzyć w tym tłumie kogoś wyjątkowego - szczególnie, że przez cały czas umysł podsuwał mu wspomnienie jednej, bardzo konkretnej osoby, z którą kiedyś odwiedził to miejsce. Jej, niestety, nie było szans tu dziś spotkać, czego niezwykle żałował.
Nie był koneserem. Nigdy specjalnie nawet nie znał się na alkoholach, uzupełnianie rodowej piwniczki pozostawiając raczej w obowiązku służących. Spośród całego tego tałatajstwa krążącego po zamku Durham wyróżniał się szczególnie jeden kamerdyner. Jego czuły nos i rozległa wiedza skupiona wokół wytwarzania alkoholowego trunku z wykorzystaniem winnych gron była wręcz wybitna. Dzięki temu jednemu człowiekowi, Burke jeszcze nigdy nie się nie zawiódł - i ilekroć tylko wyciągał którąś z butelek ustawionych na potężnych, zakurzonych stojakach tkwiących w podziemiach Durham, zawsze trafiał na doskonałe roczniki, które cieszyły podniebienie jego oraz jego gości.
Kłamstwem byłoby więc stwierdzenie, że zaproszenie na degustację wina sprawiło, że jego oczy zaświeciły się z ekscytacji. Grzechem jednak byłoby również odmówić, zważywszy na to, że wydarzenie miało to zdecydowanie bardziej towarzyski wydźwięk. Burke wciąż czuł się rozczarowany ostatnimi wydarzeniami, ilekroć wspominał swoje porażki wobec Rycerzy, do jego gardła podchodziła gorzka gula wstydu - paliła nieprzerwanie, nie dając się stłamsić i powodując stałe rozdrażnienie. Wiedział, co powinien zrobić, aby się jej pozbyć. I niestety, plan ten nie obejmował odwiedzin w przybytku gdzie zaledwie kilka łyków czerwonego wina mogło sprawić, że ludziom puszczały wszelakie hamulce. W takie wieczory jak ten, kiedy tylko wino zbyt mocno uderzało do głowy, bardzo łatwo było o utratę kontroli, o jakiś niewielki skandalik. Nie tutaj powinien się teraz znajdować. Powinien rozwijać swoje umiejętności, skorzystać z pomocy któregoś ze swoich druhów, ćwiczyć sztukę zadawania bólu, atakowania, rzucania znienacka mrocznych zaklęć, których inkantacje mroziły postronnym krew w żyłach.
Ale jednak znalazł się tutaj. Wśród innych arystokratów zaproszonych na degustację, mężczyzn odzianych w świetnie skrojone szaty wyjściowe, część z nich na pewno niedawno została odebrana z domu mody Parkinsonów. A pomiędzy czernią rosłych sylwetek kręciły się one - kobiety. Uwodzicielskie, piękne jak klejnoty, odziane w drogie suknie i biżuterię rodem ze snów. Gdzie Burke nie spojrzał, tam widział jakąś łabędzią szyję, delikatne, zadbane dłonie, ściskające w palcach kryształowe kieliszki wypełnione krwistoczerwonym płynem. Ponad tłumem gości zebranych w winiarni rozległ się donośny głos - organizator imprezy prezentował zebranemu tłumowi kolejny już rocznik, wymieniał miejsce pochodzenia owoców użytych do jego produkcji, zachwalał nuty smakowe i zapachowe. Burke przyjął kolejny już kieliszek właściwie machinalnie. Nie przyszedł tu dla wina, rozglądał się raczej za jakimś ciekawym towarzystwem - było w czym wybierać, ale Craig był dziś również mocno wybredny. Niełatwo było wypatrzyć w tym tłumie kogoś wyjątkowego - szczególnie, że przez cały czas umysł podsuwał mu wspomnienie jednej, bardzo konkretnej osoby, z którą kiedyś odwiedził to miejsce. Jej, niestety, nie było szans tu dziś spotkać, czego niezwykle żałował.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jasnoniebieska sukienka mieniąca się jak łuska syreny pod rozpiętymi połami ciemnego płaszcza podrygiwała, gdy baletnica biegiem przeskakiwała kolejne stopnie. Chociaż damom przysługiwało prawo do subtelnego spóźnienia, nigdy jednak go nie wykorzystywała, szanując zarówno swój czas, jak i rozmówcy, tym bardziej lorda ojca, z którym się miała tutaj spotkać tego późnego popołudnia. Dobór miejsca nie robił jej różnicy, ale nie raz w drodze zastanawiała się, dlaczego akurat tutaj mieli dyskutować o postępach w pracy, poszukiwaniu nowych gwiazd i pilnowaniu tych, na które zwróciła uwagę już wcześniej, gdy Londyn miał zdecydowanie więcej ciekawszych i urokliwszych miejsc od dusznej, przepełnionej ludźmi winiarni. Kiedy jednak przekroczyła próg, szybko zorientowała się, że praca była tylko tematem pobocznym a główną rolę odgrywał kolejny element edukacyjny, jakim była wiedza na temat dobrych win i dostrzegła, że najwidoczniej prezentacja zaczęła się już jakiś czas temu lub niektórzy lordowie mieli głowy słabsze od swoich żon. Wiedzę wprawdzie posiadała, niewielką, do tej pory zdając się na dobry gust gospodarzy różnego rodzaju uroczystości czy własnych rodziców, ale nie miała nic przeciwko ku poszerzeniu jej; każdy przecież powinien wiedzieć co je czy pije.
Odnalezienie ojca pośród tłumu nie było wcale trudnym zadaniem, lecz trudniejszym okazało się przedostanie się pomiędzy ludźmi do miejsca, które zajmował. Dlatego też nie chcąc przeszkadzać ani jemu ani zebranym, słuchającym historii kolejnej partii włoskich win, zajęła miejsce na uboczu, chcąc nie chcąc trącając kilku gości wątłym ramieniem. Wiedziała, że prędzej czy później zainteresuje się przeciągającą się nieobecnością córki a póki to się nie stało, odebrała wręczony w jej dłoń kieliszek z wytrawnym trunkiem. Po chwili jednak zorientowała się, że prezenter nie posiadał krzty charyzmy lub tego dnia to ona miała problem z odnalezieniem jej, więc kryjąc lekkie znużenie, zwróciła się cichym tonem do stojącego najbliższej lorda:
– Czy orientuje się lord jak długo jeszcze to potrwa? – przypisanie tytułu nie było wcale trudne, wszak osoby szlachetnie urodzone posiadały w swojej postawie coś, co przemawiało za ich urodzeniem, a przynajmniej z takiego założenia wychodziła od pewnego czasu skrupulatnych salonowych obserwacji. I nie chodziło tu o szatę, zaświadczającą o zasobnej sakiewce, lecz o wyraz twarzy, sposób poruszania się, gesty. Nawet znudzenie wśród szlachetnie urodzonych osób miało swoją specyfikę, której na próżno było szukać w niższym stanie; nudzili się dumnie i kulturalnie – przynajmniej do momentu, w którym trunki nie przyćmiewały części zdolności do używania rozumu – tak jak mężczyzna, którego profil nienachalnie zmierzyła wzrokiem.
Odnalezienie ojca pośród tłumu nie było wcale trudnym zadaniem, lecz trudniejszym okazało się przedostanie się pomiędzy ludźmi do miejsca, które zajmował. Dlatego też nie chcąc przeszkadzać ani jemu ani zebranym, słuchającym historii kolejnej partii włoskich win, zajęła miejsce na uboczu, chcąc nie chcąc trącając kilku gości wątłym ramieniem. Wiedziała, że prędzej czy później zainteresuje się przeciągającą się nieobecnością córki a póki to się nie stało, odebrała wręczony w jej dłoń kieliszek z wytrawnym trunkiem. Po chwili jednak zorientowała się, że prezenter nie posiadał krzty charyzmy lub tego dnia to ona miała problem z odnalezieniem jej, więc kryjąc lekkie znużenie, zwróciła się cichym tonem do stojącego najbliższej lorda:
– Czy orientuje się lord jak długo jeszcze to potrwa? – przypisanie tytułu nie było wcale trudne, wszak osoby szlachetnie urodzone posiadały w swojej postawie coś, co przemawiało za ich urodzeniem, a przynajmniej z takiego założenia wychodziła od pewnego czasu skrupulatnych salonowych obserwacji. I nie chodziło tu o szatę, zaświadczającą o zasobnej sakiewce, lecz o wyraz twarzy, sposób poruszania się, gesty. Nawet znudzenie wśród szlachetnie urodzonych osób miało swoją specyfikę, której na próżno było szukać w niższym stanie; nudzili się dumnie i kulturalnie – przynajmniej do momentu, w którym trunki nie przyćmiewały części zdolności do używania rozumu – tak jak mężczyzna, którego profil nienachalnie zmierzyła wzrokiem.
Gość
Gość
Wino miało to do siebie, że potrafiło uderzać do głowy bardzo łatwo. Nietrudno było wypatrzyć w tłumie kilkoro osobistości, którym już przydarzyło się nieuniknione - lekko bełkotliwa mowa, nieco chwiejna postawa, rozbiegany wzrok, często uciekający od nieco starszych już lady, a kierujący się raczej ku tym smukłym, zgrabnym, młodym.
Być może zmysły Burke'a także były już odrobinę przytępione przez alkohol, bo spoglądając przed siebie, nie był w stanie kątem oka zarejestrować, że przy jego osobie pojawiła się jedna z właśnie takich pereł. Doskonale jednak usłyszał jej pytanie, zaraz więc zwrócił całą swoją uwagę na jej osobę. Podobnie jak lordowie, lady także miały ten wybitny sposób na bycie. Na emanowanie swoją osobą, bezgłośne informowanie wszystkich wokół o tym, jaka krew płynęła w ich żyłach. Gracja i elegancja szczególnie mocno biły po oczach, sprawiając że tym przyjemniej spoglądało się na niewiastę, która pojawiła się u jego boku.
- Niestety, mam wrażenie, że zabawa dopiero się rozkręca - odpowiedział, decydując się na delikatne ujęcie jej dłoni i złożenie na jej wierzchu delikatnego pocałunku. Piękne damy należało przecież odpowiednio gloryfikować i uwielbiać - Mieli dziś prezentować dziesięć roczników. Są chyba przy trzecim. - to pozwalało określić, jak długo potrwać miała jeszcze cała degustacja. A zważywszy na opieszałość, niezdarność oraz brak charyzmy prowadzącego oraz na skłonność do plotkowania szlachty, pomiędzy każdym z testowanych win przerwy miały być coraz dłuższe. Tym dłuższe, im więcej alkoholu krążyło we krwi zebranych. Tego dnia na pewno miało zostać zawiązanych wiele umów, które następnego dnia okażą się bardzo niekorzystne dla której ze stron. Z tego też powodu Burke trzymał się raczej z dala od tej części winiarni, w której najliczniej stłoczyli się podstarzali arystokraci. Mniejsza pokusa.
- Jeśli poszukujesz kogoś w tłumie, lady, służę pomocą. - Burke nachylił się znów do swojej rozmówczyni, przemawiając do niej łagodnym tonem. Jej kompan musiał się wykazać niezwykłą nieodpowiedzialnością, zostawiając tak urodziwą niewiastę samą. Im bardziej pijani byli mężczyźni, tym bardziej z ludzi wychodziły zwierzęta.
Być może zmysły Burke'a także były już odrobinę przytępione przez alkohol, bo spoglądając przed siebie, nie był w stanie kątem oka zarejestrować, że przy jego osobie pojawiła się jedna z właśnie takich pereł. Doskonale jednak usłyszał jej pytanie, zaraz więc zwrócił całą swoją uwagę na jej osobę. Podobnie jak lordowie, lady także miały ten wybitny sposób na bycie. Na emanowanie swoją osobą, bezgłośne informowanie wszystkich wokół o tym, jaka krew płynęła w ich żyłach. Gracja i elegancja szczególnie mocno biły po oczach, sprawiając że tym przyjemniej spoglądało się na niewiastę, która pojawiła się u jego boku.
- Niestety, mam wrażenie, że zabawa dopiero się rozkręca - odpowiedział, decydując się na delikatne ujęcie jej dłoni i złożenie na jej wierzchu delikatnego pocałunku. Piękne damy należało przecież odpowiednio gloryfikować i uwielbiać - Mieli dziś prezentować dziesięć roczników. Są chyba przy trzecim. - to pozwalało określić, jak długo potrwać miała jeszcze cała degustacja. A zważywszy na opieszałość, niezdarność oraz brak charyzmy prowadzącego oraz na skłonność do plotkowania szlachty, pomiędzy każdym z testowanych win przerwy miały być coraz dłuższe. Tym dłuższe, im więcej alkoholu krążyło we krwi zebranych. Tego dnia na pewno miało zostać zawiązanych wiele umów, które następnego dnia okażą się bardzo niekorzystne dla której ze stron. Z tego też powodu Burke trzymał się raczej z dala od tej części winiarni, w której najliczniej stłoczyli się podstarzali arystokraci. Mniejsza pokusa.
- Jeśli poszukujesz kogoś w tłumie, lady, służę pomocą. - Burke nachylił się znów do swojej rozmówczyni, przemawiając do niej łagodnym tonem. Jej kompan musiał się wykazać niezwykłą nieodpowiedzialnością, zostawiając tak urodziwą niewiastę samą. Im bardziej pijani byli mężczyźni, tym bardziej z ludzi wychodziły zwierzęta.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Krótka obserwacja mężczyzny i wysilenie szarych komórek do sięgnięcia pamięcią wstecz poskutkowało tym, że przypomniała sobie jego imię. O Craigu Burke słyszała, jednak nigdy nie zainteresowała się jego osobą bardziej, niż przyzwoitość nakazywała, bo i nie miała w tym żadnego celu. Dzieląca ich różnica wieku, fakt, że na temat ów lorda krążyły różnego rodzaju plotki i domysły sięgające aż po Azkaban powodowały, że przez moment zawahała się czy aby na pewno powinna z nim rozmawiać, ale ostatecznie uznała, że rozmowa jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Sięgając pamięcią jeszcze dalej, próbowała przypomnieć sobie ostatni raz kiedy go widziała i zauważyła, że musiało to być bardzo dawno temu. Dostrzegła więc chcąc nie chcąc zmiany jakie zaszły w jego wyglądzie – ale i te zrzucała na karb albo choroby albo skutków wybuchu anomalii, które nie oszczędzały nikogo, czy też problemów, o których tak zawzięcie rozprawiano po szczycie. Cokolwiek nie było przyczyną, przypominał człowieka zmęczonego, lecz nie w sposób przeciętny, znany każdej osobie stąpającej po ziemi.
– Dziesięć? – powtórzyła i niemile zaskoczona tym, że wizyta w winiarni miała się znacznie przedłużyć – mam pewne przeczucia, że skończy się na sześciu – skwitowała krótko, ledwo słyszalnie, pozwalając sobie na nieprzyjemny komentarz. Szybko jednak uśmiechnęła się w odpowiedzi na zaproponowaną pomoc.
– Dziękuję, ale to nie będzie konieczne – odparła krótko – już odnalazłam swoją zgubę, jednak nie chciałam przepychać się pomiędzy tym tłumem – pijanym, rzecz jasna, już samo wejście do winiarni i przedostanie się tutaj, do baru, było trudne a ramiona, którymi przepychała się pomiędzy gośćmi nieco piekły z nagłego wysiłku.
– Zresztą, znacznie lepiej czuję się tutaj – dodała, przenosząc wreszcie wzrok na podekscytowane grono zebrane wokół miękkich, skórzanych sof i foteli. Nie musiała długo zgadywać: zaserwowano właśnie kolejny rocznik, jak zdołała się zorientować, najbardziej wyczekiwany, choć nie rozumiała dlaczego. Również i w jej dłonie, i stojącego obok lorda, trafiły dwa kieliszki. – Niedopuszczalnym jest podawanie czerwonego, wytrawnego wina bez odpowiednich przekąsek – zawyrokowała cicho, wcześniej zbliżając się do Craiga tak, żeby tylko on usłyszał jej komentarz. Nie miała zresztą nic złego na myśli, stwierdziła jedynie fakt. Nawet niedoświadczony, początkujący, w swoich przygodach z kosztowaniem win człowiek zdawał sobie sprawę, że odpowiednia przekąska podbijała smak trunku, neutralizowała go i przede wszystkim: chroniła przed goryczą paraliżującą z początku kubki smakowe – odnoszę wrażenie, że dzisiaj nie przygotowano się odpowiednio do degustacji – zerknęła na czerwoną ciecz, oceniając jej kolor, połysk na tafli i sposób w jaki wino spływało z powrotem ze ścianek kieliszka.
– Dziesięć? – powtórzyła i niemile zaskoczona tym, że wizyta w winiarni miała się znacznie przedłużyć – mam pewne przeczucia, że skończy się na sześciu – skwitowała krótko, ledwo słyszalnie, pozwalając sobie na nieprzyjemny komentarz. Szybko jednak uśmiechnęła się w odpowiedzi na zaproponowaną pomoc.
– Dziękuję, ale to nie będzie konieczne – odparła krótko – już odnalazłam swoją zgubę, jednak nie chciałam przepychać się pomiędzy tym tłumem – pijanym, rzecz jasna, już samo wejście do winiarni i przedostanie się tutaj, do baru, było trudne a ramiona, którymi przepychała się pomiędzy gośćmi nieco piekły z nagłego wysiłku.
– Zresztą, znacznie lepiej czuję się tutaj – dodała, przenosząc wreszcie wzrok na podekscytowane grono zebrane wokół miękkich, skórzanych sof i foteli. Nie musiała długo zgadywać: zaserwowano właśnie kolejny rocznik, jak zdołała się zorientować, najbardziej wyczekiwany, choć nie rozumiała dlaczego. Również i w jej dłonie, i stojącego obok lorda, trafiły dwa kieliszki. – Niedopuszczalnym jest podawanie czerwonego, wytrawnego wina bez odpowiednich przekąsek – zawyrokowała cicho, wcześniej zbliżając się do Craiga tak, żeby tylko on usłyszał jej komentarz. Nie miała zresztą nic złego na myśli, stwierdziła jedynie fakt. Nawet niedoświadczony, początkujący, w swoich przygodach z kosztowaniem win człowiek zdawał sobie sprawę, że odpowiednia przekąska podbijała smak trunku, neutralizowała go i przede wszystkim: chroniła przed goryczą paraliżującą z początku kubki smakowe – odnoszę wrażenie, że dzisiaj nie przygotowano się odpowiednio do degustacji – zerknęła na czerwoną ciecz, oceniając jej kolor, połysk na tafli i sposób w jaki wino spływało z powrotem ze ścianek kieliszka.
Gość
Gość
- Też mniej więcej tyle bym obstawiał - nie miał pojęcia, kto wymyślił, żeby prezentować ludziom aż tyle różnych gatunków wina na raz. Już przy piątym nie będą w stanie zupełnie odróżnić jednego od drugiego, tak będą pijani. I nie ważne, czy chodziło o szlachtę, czy o jakichś pomniejszych degustatorów.
Nie domyślał się, że został rozpoznany - jego towarzyszka jednak nie próbowała opuścić jego towarzystwa, nie miał więc podstaw, by się zorientować. Jemu także udało się rozpoznać tożsamość swojej rozmówczyni, choć nie był do końca pewien, czy połączył odpowiednie imię z właściwą osobą. Burke'owie nigdy nie byli zbyt aktywni jeśli chodzi o życie towarzyskie, a także o uczestnictwo w sabatach. Ponadto bardzo niewiele łączyło ich z rodem Fawley, nie był więc do końca świadom, jak urodziwymi dziewczętami mogła pochwalić się ta rodzina.
- W takim razie mogę lady zaoferować swoje towarzystwo. Przynajmniej dopóki twoja zguba nie postanowi cię odnaleźć i się tutaj przepchać - co zapewne nie nastąpi zbyt szybko. Oni także raczej nie mieli zbyt wielkich szans na opuszczenie tego przybytku zbyt prędko, równie dobrze mogli więc umilić sobie czas rozmową.
- Jestem pewien, że w ciągu kilku dni w czasopismach pojawią się odpowiednie artykuły o tej degustacji. - dodał, rozglądając się za przekąskami, o których wspomniała jego towarzyszka. Istotnie, było ich niewiele. Większość i tak została już z resztą pochłonięta przez pijących uczestników wydarzenia. - Przejdźmy może kawałek dalej - zaproponował, wskazując koniec sali gdzie kręciło się zdecydowanie mniej uczestników wydarzenia. Im dalej od tac z kieliszkami wina, tam tłum robił się mniejszy, a co za tym szło - nie trzeba było aż tak podnosić głosu, aby móc spokojnie porozmawiać.
Trochę się zawiódł. Sądził, że uczestnictwo w tego typu spotkaniu będzie zdecydowanie lepszą rozrywką. Nie wziął jednak pod uwagę tego, jak szybko arystokracja potrafiła się upijać - on sam był raczej wstrzemięźliwy pod tym względem. Całe szczęście, że jednak natrafił na kogoś ciekawszego, z kim będzie mógł spędzić nieco czasu w oczekiwaniu, aż cała ta farsa dobiegnie końca.
- Kto był na tyle nierozważny, żeby zostawić cię tu samą, lady? - dopytał, kręcąc lekko kieliszkiem, który wręczono mu chwilę temu. Gdyby miał zgadywać, zapewne obstawiałby ojca. Chociaż zdarzało się już że mężowie także wpadali w sidła upojenia alkoholowego, zupełnie zapominając o swoich żonach. Jak było dziś?
Nie domyślał się, że został rozpoznany - jego towarzyszka jednak nie próbowała opuścić jego towarzystwa, nie miał więc podstaw, by się zorientować. Jemu także udało się rozpoznać tożsamość swojej rozmówczyni, choć nie był do końca pewien, czy połączył odpowiednie imię z właściwą osobą. Burke'owie nigdy nie byli zbyt aktywni jeśli chodzi o życie towarzyskie, a także o uczestnictwo w sabatach. Ponadto bardzo niewiele łączyło ich z rodem Fawley, nie był więc do końca świadom, jak urodziwymi dziewczętami mogła pochwalić się ta rodzina.
- W takim razie mogę lady zaoferować swoje towarzystwo. Przynajmniej dopóki twoja zguba nie postanowi cię odnaleźć i się tutaj przepchać - co zapewne nie nastąpi zbyt szybko. Oni także raczej nie mieli zbyt wielkich szans na opuszczenie tego przybytku zbyt prędko, równie dobrze mogli więc umilić sobie czas rozmową.
- Jestem pewien, że w ciągu kilku dni w czasopismach pojawią się odpowiednie artykuły o tej degustacji. - dodał, rozglądając się za przekąskami, o których wspomniała jego towarzyszka. Istotnie, było ich niewiele. Większość i tak została już z resztą pochłonięta przez pijących uczestników wydarzenia. - Przejdźmy może kawałek dalej - zaproponował, wskazując koniec sali gdzie kręciło się zdecydowanie mniej uczestników wydarzenia. Im dalej od tac z kieliszkami wina, tam tłum robił się mniejszy, a co za tym szło - nie trzeba było aż tak podnosić głosu, aby móc spokojnie porozmawiać.
Trochę się zawiódł. Sądził, że uczestnictwo w tego typu spotkaniu będzie zdecydowanie lepszą rozrywką. Nie wziął jednak pod uwagę tego, jak szybko arystokracja potrafiła się upijać - on sam był raczej wstrzemięźliwy pod tym względem. Całe szczęście, że jednak natrafił na kogoś ciekawszego, z kim będzie mógł spędzić nieco czasu w oczekiwaniu, aż cała ta farsa dobiegnie końca.
- Kto był na tyle nierozważny, żeby zostawić cię tu samą, lady? - dopytał, kręcąc lekko kieliszkiem, który wręczono mu chwilę temu. Gdyby miał zgadywać, zapewne obstawiałby ojca. Chociaż zdarzało się już że mężowie także wpadali w sidła upojenia alkoholowego, zupełnie zapominając o swoich żonach. Jak było dziś?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnęła się w odpowiedzi; istotnie, towarzystwo lorda, który nie był ani nieprzyjemny w obyciu ani nie traktował jej protekcjonalnie, przynajmniej na razie, nie było dla niej problemem, a właściwie nawet podnosiło na duchu – wątpiła już od chwili, że jej ojciec prędko opuści wygodną kanapę, wytrawne trunki i towarzystwo znajomych twarzy, które wokół niego siedziały. I o ile miała wobec tego ogromne ale, wszak przyszli tutaj omówić pewne istotne kwestie, tak w końcu uznała, że niepotrzebne irytowanie się nie przyniesie żadnego efektu. Ba! Złość szkodziła urodzie, podobno, a przede wszystkim duchowej równowadze, którą starała się utrzymywać rygorystycznymi treningami baletowymi. Przystała więc na propozycję i rzucając ostatnie kontrolne spojrzenie w kierunku lorda Fawleya, pokierowała się wraz z lordem Burke nieco dalej, z daleka od zgiełku. Również wątpliwa reputacja Craiga nie była dla niej przeszkodą, wręcz przeciwnie: przeczuwała, że może wywiązać się między nimi interesująca dyskusja, o ile tylko odpowiednio ją poprowadzi, czy poruszy temat.
– Mój ojciec, lord Fawley – odparła na pytanie – mieliśmy się tutaj dzisiaj spotkać, niestety zapomniał poinformować, że to spotkanie degustacyjne zrobione z rozmachem – usiadła na wolnym krześle i ruchem dłoni wygładziła materiał jasnej sukienki. – Przyznaję, spóźniłam się, ale nie sądziłam, że aż tak – dodała sugestywnie, konspiracyjnym ruchem głowy wskazując na salę. Była niemal pewna, że lord zrozumie jej uwagę, choć nie wiedziała jak zareaguje; przywykła do myśli, że podczas takich spotkań powinna trzymać się sztywnych ram konwersacji wyuczonych w domu, jednak dzisiaj najwyraźniej nie była w odpowiedniej formie.
– Jak samopoczucie? – spytała, przenosząc spojrzenie na swojego towarzysza – nie wygląda lord na szczególnie zadowolonego – nie widziała w swoim stwierdzeniu niczego nieodpowiedniego, a jedynie stwierdziła fakt; Craig nie przypominał jej osoby uradowanej tym, że znajdował się w winiarni pośród nieco pijanych osobistości, chociaż mogła się mylić. Zazwyczaj jednak miała trafne spostrzeżenia i przeczucie podpowiadało, że i tym razem trafnie oceniła sytuację. A jeśli nie, to najwidoczniej powinna zacząć poddawać w wątpliwość swoją intuicję w ostatnich dniach.
– Mój ojciec, lord Fawley – odparła na pytanie – mieliśmy się tutaj dzisiaj spotkać, niestety zapomniał poinformować, że to spotkanie degustacyjne zrobione z rozmachem – usiadła na wolnym krześle i ruchem dłoni wygładziła materiał jasnej sukienki. – Przyznaję, spóźniłam się, ale nie sądziłam, że aż tak – dodała sugestywnie, konspiracyjnym ruchem głowy wskazując na salę. Była niemal pewna, że lord zrozumie jej uwagę, choć nie wiedziała jak zareaguje; przywykła do myśli, że podczas takich spotkań powinna trzymać się sztywnych ram konwersacji wyuczonych w domu, jednak dzisiaj najwyraźniej nie była w odpowiedniej formie.
– Jak samopoczucie? – spytała, przenosząc spojrzenie na swojego towarzysza – nie wygląda lord na szczególnie zadowolonego – nie widziała w swoim stwierdzeniu niczego nieodpowiedniego, a jedynie stwierdziła fakt; Craig nie przypominał jej osoby uradowanej tym, że znajdował się w winiarni pośród nieco pijanych osobistości, chociaż mogła się mylić. Zazwyczaj jednak miała trafne spostrzeżenia i przeczucie podpowiadało, że i tym razem trafnie oceniła sytuację. A jeśli nie, to najwidoczniej powinna zacząć poddawać w wątpliwość swoją intuicję w ostatnich dniach.
Gość
Gość
Krótka korespondencja wymieniona raptem kilkanaście dni wcześniej z Borgią była czymś, do czego systematycznie wracał, starając się ułożyć nieco zbyt napięty grafik tak, aby umówionego spotkania w żaden sposób nie przekładać. Zobowiązany zaproszeniem kobiety do Winiarni, jednego z ekskluzywnych miejsce, w których jeszcze nie zdołał postawić swojej stopy, chciał, żeby wszystko przebiegło w miłej, spokojnej atmosferze sprzyjającej dobiciu dobrego interesu. Nie znali się, choć to wkrótce miało się zmienić.
Zdecydowawszy się na krótki spacer ulicą, trzymał pod pachą, osłoniętą szalem z obu stron, szkatułkę. To przez wzgląd na jej zawartość zdecydował się skorzystać z usług czarownicy. Jedynie słyszał o posiadanych przez nią umiejętnościach; naszyjnik, choć drogi, stanowił cenę, którą gotów był zapłacić za przekonanie się o talencie. Z resztą nie tylko to przywiodło go z myślą do skorzystania z usług wprawnego jubilera. Spoglądając na pierścienie, sygnety oraz bransolety zdobiące dłonie, dostrzegał w nich nostalgię. Niektóre z pierścieni pamiętały jeszcze nastoletnie czasy Egiptu, kiedy nie w ogóle nie brał pod uwagę choćby najmniejszej myśli, że zamieszka w zupełnie innym kraju. Mimo biegnących lat nie zdecydował się na usunięcie ich z palców, lecz stały się czymś, co chciałby poprawić, udoskonalić. Prosta wymiana cennej rodowej biżuterii – mającej swoje lata – na coś nowego nie wchodziła w rachubę. Potrzebował odświeżyć nieco przygaszone złoto, poprawić okucia kamieni, upewnić się, że skarabeusz w sygnecie nadal lśnił w sposób godny szajcha... oraz zająć się naszyjnikiem w hebanowej szkatułce. Miał go od dłuższego czasu, z łatwością potrafił przypomnieć sobie, kiedy go otrzymał, lecz świadomie unikał tego wspomnienia, nie chcąc tuż przed samym spotkanie rozbudzać w sobie nostalgii.
Siedząc już przy jednym ze stolików po środku sali, wpatrywał się w ciemne drewno. Kieliszek białego, lekkiego wina, pozbawiony połowy swojej zawartości stał obok. Palcami raz jeszcze przebiegł po szkatułce, po czym wychylił niewielki łyk z kieliszka i począł obserwować własne palce przyozdobione biżuterią. Szlachetne kamienie odbijały światło, lecz ledwie zwracał uwagę na tę optyczną grę. Towarzyszyła mu przecież każdego dnia bez względu na to, czy miał na sobie limonkową szatę uzdrowiciela, czy elegancką szatę tak jak teraz. Złote nici w kamizeli czy samej koszuli błyszczały tak jak zawsze. Wszystko było dokładnie tak jak zawsze, uparcie powtarzał we własnych myślach, biorąc kolejne łyki białego wina. Raz jeszcze spojrzał na szkatułkę i jej złote okucia, na skarabeusza skrywającego dziurkę od maleńkiego kluczyka, który nosił na szyi. Po chwili wzrokiem powędrował ku wejściu do lokalu, zastanawiając się, czy przyszedł zdecydowanie zbyt wcześnie, czy panna Borgia miała jeszcze nadejść.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Francesca zjawiła się na miejscu przed lordem dużo wcześniej. Nie lubiła się spóźniać, co w związku z ciągłymi utrudnieniami w przemieszczaniu się było ciężkie, gdy do dyspozycji miała wciąż jedynie swoje nogi. Samo przejście z centrum aż do dzielnicy, w której mieściła się winiarnia, zajmowało sporo czasu; odległości, do których dopiero powoli zaczynała przywykać, nie robiły już jednak na niej tak dużego wrażenia jak wcześniej – większe robiły za to opuszczone ulice i dementorzy, których obecność była wyczuwalna niemal w całym Londynie. Choć czarownica z początku niechętnie podeszła do tak dalekiego spaceru, w całym zgiełku ostatnich dwóch miesięcy zdołała zapomnieć co oferowało miasto, kiedy tylko opuściło się centrum i okolice portu. Zapomniała też o miejscach, które od czasu do czasu składały u niej zamówienia. Wytrawną winiarnię, którą skojarzyła dopiero przed wyjściem z mieszkania, darzyła sympatią i nie kryła zadowolenia z wyboru lorda; z tego też powodu już od kilku minut oddawała się szczerej i żywej rozmowie z właścicielem przy aromatycznej kawie.
Zjawienie się nowego gościa nie pozostało niezauważone. Borgia daleka była od oceniania książek po okładce, jednak nie poznała dotychczas ani jednej osoby, która wstrzymała się od skojarzeń, myśli związanych z wyglądem, skoro było to pierwsze, co się widziało. Dlatego też, gdy dostrzegła w wejściu winiarni Zacharego, w zupełnie mimowolnym odruchu uznała, że na żywo wyglądał zdecydowanie lepiej, niż na niedawno zaprezentowanym w Czarownicy zdjęciu, zaś zaraz potem uśmiechnęła się na samo wspomnienie koślawego artykułu, zastanawiając się, ile z pacjentek młodego uzdrowiciela rzeczywiście zgłaszało się do niego z problemami zdrowotnymi a ile tylko po to, by pobyć chwilę w jego towarzystwie. Nie odmawiała mu urody, która chcąc nie chcąc wyróżniała się na tle pozostałych mieszkańców Anglii i tym samym też potwierdzała wysnutą przed paroma miesiącami tezę Włoszki na temat kobiet.
Nie pośpieszyła się z ujawnieniem swojej obecności, po wielu latach dobrze wiedząc, ile można wyczytać z ruchów ciała i uznawała tę umiejętność za niezwykle przydatną zarówno w życiu, jak i pracy. Jego miarowy, pełen gracji chód wiele mówił o charakterze, choć kiedy zajął miejsce przy stole, zdawał się być nieco nerwowy. Podejrzewała, że właśnie obserwował i oceniał wszystko, co znajdowało się wokół, a nawet zdążył zauważyć jej zaledwie pięciominutowe, spóźnienie. Czy jednak był lordem, który – podobnie jak inny, ekstrawagancki szlachcic – również lubował się w chodzących jak w zegarku kobietach i wpisał jej ujemny punkt za drobny nietakt? Po wymienieniu serdeczności z właścicielem dobytku, zabrała swoje rzeczy i pewnym siebie krokiem przemierzyła dzielącą ich odległość, będąc przekonaną, że Zachary dostrzegł ją od razu.
– Lordzie Shafiq – uśmiechnęła się subtelnie na myśl, że orientalne nazwisko mężczyzny wypowiadane z lekkim, włoskim akcentem brzmiało dość zabawnie. – Proszę wybaczyć spóźnienie, tutejszy właściciel potrafi opowiadać niezwykłe historie – skłamała w ramach usprawiedliwienia, w rzeczywistości gubiąc zainteresowanie rozmową z gospodarzem tuż po pojawieniu się mężczyzny – liczę jednak, że włoskie wina wynagrodzą lordowi te kilka minut zwłoki – poprawiła aksamitny materiał sukienki i zajęła miejsce naprzeciwko, licząc również, że wraz z pierwszą butelką wina zapomną o grzecznościowych formułach; zawsze strasznie się z nimi męczyła.
Zjawienie się nowego gościa nie pozostało niezauważone. Borgia daleka była od oceniania książek po okładce, jednak nie poznała dotychczas ani jednej osoby, która wstrzymała się od skojarzeń, myśli związanych z wyglądem, skoro było to pierwsze, co się widziało. Dlatego też, gdy dostrzegła w wejściu winiarni Zacharego, w zupełnie mimowolnym odruchu uznała, że na żywo wyglądał zdecydowanie lepiej, niż na niedawno zaprezentowanym w Czarownicy zdjęciu, zaś zaraz potem uśmiechnęła się na samo wspomnienie koślawego artykułu, zastanawiając się, ile z pacjentek młodego uzdrowiciela rzeczywiście zgłaszało się do niego z problemami zdrowotnymi a ile tylko po to, by pobyć chwilę w jego towarzystwie. Nie odmawiała mu urody, która chcąc nie chcąc wyróżniała się na tle pozostałych mieszkańców Anglii i tym samym też potwierdzała wysnutą przed paroma miesiącami tezę Włoszki na temat kobiet.
Nie pośpieszyła się z ujawnieniem swojej obecności, po wielu latach dobrze wiedząc, ile można wyczytać z ruchów ciała i uznawała tę umiejętność za niezwykle przydatną zarówno w życiu, jak i pracy. Jego miarowy, pełen gracji chód wiele mówił o charakterze, choć kiedy zajął miejsce przy stole, zdawał się być nieco nerwowy. Podejrzewała, że właśnie obserwował i oceniał wszystko, co znajdowało się wokół, a nawet zdążył zauważyć jej zaledwie pięciominutowe, spóźnienie. Czy jednak był lordem, który – podobnie jak inny, ekstrawagancki szlachcic – również lubował się w chodzących jak w zegarku kobietach i wpisał jej ujemny punkt za drobny nietakt? Po wymienieniu serdeczności z właścicielem dobytku, zabrała swoje rzeczy i pewnym siebie krokiem przemierzyła dzielącą ich odległość, będąc przekonaną, że Zachary dostrzegł ją od razu.
– Lordzie Shafiq – uśmiechnęła się subtelnie na myśl, że orientalne nazwisko mężczyzny wypowiadane z lekkim, włoskim akcentem brzmiało dość zabawnie. – Proszę wybaczyć spóźnienie, tutejszy właściciel potrafi opowiadać niezwykłe historie – skłamała w ramach usprawiedliwienia, w rzeczywistości gubiąc zainteresowanie rozmową z gospodarzem tuż po pojawieniu się mężczyzny – liczę jednak, że włoskie wina wynagrodzą lordowi te kilka minut zwłoki – poprawiła aksamitny materiał sukienki i zajęła miejsce naprzeciwko, licząc również, że wraz z pierwszą butelką wina zapomną o grzecznościowych formułach; zawsze strasznie się z nimi męczyła.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Moment zjawienia się panny Borgia sprawił, że jego uwaga powoli odpłynęła od pierścieni oraz sygnetów zdobiących palce w kierunku czarownicy zajmującej miejsce przy stoliku. Obdarzył ją uważnym spojrzeniem, patrzył na nią krótką chwilę, po czym skinął głową, słysząc usłyszaną wymówkę. Uprzejmym zainteresowaniem wybaczał jej fakt, że zjawiła się spóźniona, tracą cenny, umówiony wcześniej czas na towarzyskie zabawy z właścicielem Winiarni. Był skłonny wybaczyć jej to niewielkie faux pas. W końcu teraz miał ją całą i jej zdolne ręce dla siebie.
— Panno Borgia — odparł cicho, nieco zbyt mocno tkwiąc w rodzimym akcencie, przez co jego słowa zabrzmiały niżej i niż zwyczajowy angielski. Odchrząknął lekko, sięgając po kieliszek z resztką wina. Na moment odwrócił głowę, poszukując wzrokiem obsługi, by – odnalazłszy ją – nie wypowiedzieć ani słowa. Spojrzenie utkwił z powrotem w pannie Borgii.
— Może coś wybierzesz dla nas? Pochodzisz z Włoch, prawda? — zasugerował, obstrzeliwując czarownicę spojrzeniem, rzuciwszy jej wyzwanie. Był ciekaw tego, co zaproponuje, skoro zasugerowała konkretny kraj i bardzo szczególną historię w wytwórstwie win. Dzięki temu miał kilka chwil na prowadzenie dalszych obserwacji czarownicy, nieco bezwiedne snucie myśli nieustannie skręcających ku szkatułce leżącej na stoliku. Wiedział, że podjęcie sprawy będzie wyjątkowo trudne, lecz w końcu zdobył się na odwagę sięgnąć po podarek od matki, tym samym wracając do wspomnień sprzed niedługiego czasu, jaki pozostał mu do spędzenia w Egipcie, nim swe ukochane piaski musiał porzucić. Choć otaczał się rozsądkiem, chłodną logiką i obojętnością, to nigdy nie były mu obojętne sprawy rodzinne. Poza tą jedną, którą zdecydował się zająć teraz, gdy wojna rozgorzała na dobre, Londyn został oczyszczony, a motywacje Zachary'ego utkwiły w martwym punkcie.
Dość nieoczekiwanie skierował wzrok ze szkatułki na pannę Borgię, odrywając się gwałtownie od zamyślenia. Spoglądał na nią jasnym, bystrym wzrokiem, przez moment nie okazując żadnego zainteresowania, zupełnie jakby nie było jej przy tym stoliku ani w tym miejscu, po czym lekko uśmiechnął się, chcąc wyciągnąć z tego spotkania jak najwięcej.
— Słyszałem o panny jubilerskich zdolnościach — zaczął cicho, dość intensywnie spoglądając w jej oblicze. — Wiele dobrego, muszę przyznać, choć nie miałem okazji spotkać zobaczyć żadnej z prac na własne oczy. Mimo braku poświadczenia chciałbym przedyskutować z panną warunki współpracy. — Skinął lekko głową w kierunku szkatułki, lecz po nią nie sięgnął. Wciąż chciał poznać ją i jej zdolności. — Może na początek powiedziałaby mi panna co nieco o używanych metalach i kamieniach? W ten sposób posiądę chociaż nikły pogląd na sposób pracy. Zależy mi przede wszystkim na delikatnym obejściu się z tematem. — Zwieńczył, wzrokiem odchodząc nieco od twarzy czarownicy, kierując je ku wnętrzu Winiarni zaledwie na nikłą chwilę, by wysłuchać tego, co pragnął usłyszeć.
— Panno Borgia — odparł cicho, nieco zbyt mocno tkwiąc w rodzimym akcencie, przez co jego słowa zabrzmiały niżej i niż zwyczajowy angielski. Odchrząknął lekko, sięgając po kieliszek z resztką wina. Na moment odwrócił głowę, poszukując wzrokiem obsługi, by – odnalazłszy ją – nie wypowiedzieć ani słowa. Spojrzenie utkwił z powrotem w pannie Borgii.
— Może coś wybierzesz dla nas? Pochodzisz z Włoch, prawda? — zasugerował, obstrzeliwując czarownicę spojrzeniem, rzuciwszy jej wyzwanie. Był ciekaw tego, co zaproponuje, skoro zasugerowała konkretny kraj i bardzo szczególną historię w wytwórstwie win. Dzięki temu miał kilka chwil na prowadzenie dalszych obserwacji czarownicy, nieco bezwiedne snucie myśli nieustannie skręcających ku szkatułce leżącej na stoliku. Wiedział, że podjęcie sprawy będzie wyjątkowo trudne, lecz w końcu zdobył się na odwagę sięgnąć po podarek od matki, tym samym wracając do wspomnień sprzed niedługiego czasu, jaki pozostał mu do spędzenia w Egipcie, nim swe ukochane piaski musiał porzucić. Choć otaczał się rozsądkiem, chłodną logiką i obojętnością, to nigdy nie były mu obojętne sprawy rodzinne. Poza tą jedną, którą zdecydował się zająć teraz, gdy wojna rozgorzała na dobre, Londyn został oczyszczony, a motywacje Zachary'ego utkwiły w martwym punkcie.
Dość nieoczekiwanie skierował wzrok ze szkatułki na pannę Borgię, odrywając się gwałtownie od zamyślenia. Spoglądał na nią jasnym, bystrym wzrokiem, przez moment nie okazując żadnego zainteresowania, zupełnie jakby nie było jej przy tym stoliku ani w tym miejscu, po czym lekko uśmiechnął się, chcąc wyciągnąć z tego spotkania jak najwięcej.
— Słyszałem o panny jubilerskich zdolnościach — zaczął cicho, dość intensywnie spoglądając w jej oblicze. — Wiele dobrego, muszę przyznać, choć nie miałem okazji spotkać zobaczyć żadnej z prac na własne oczy. Mimo braku poświadczenia chciałbym przedyskutować z panną warunki współpracy. — Skinął lekko głową w kierunku szkatułki, lecz po nią nie sięgnął. Wciąż chciał poznać ją i jej zdolności. — Może na początek powiedziałaby mi panna co nieco o używanych metalach i kamieniach? W ten sposób posiądę chociaż nikły pogląd na sposób pracy. Zależy mi przede wszystkim na delikatnym obejściu się z tematem. — Zwieńczył, wzrokiem odchodząc nieco od twarzy czarownicy, kierując je ku wnętrzu Winiarni zaledwie na nikłą chwilę, by wysłuchać tego, co pragnął usłyszeć.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinęła głową na potwierdzenie słów Zacharego.
– Preferuje lord białe, czy czerwone wino? – spytała, chociaż trunek wybrany przez mężczyznę w pewnym sensie narzucał jej decyzję, z którą nie miała najmniejszego problemu. Znała w niewielkim stopniu zakres włoskich win, które oferowało to urokliwe miejsce i zarówno w przypadku białego, jak i czerwonego, wytypowała swoich faworytów podczas pokonywania kolejnych uliczek.
Wcześniejsza krótka obserwacja Shafiqa sprawiła, że jego zamyślenie, wyłączenie się na moment z pędzącego wokół życia, niemal wcale nie zaskoczyło Włoszki, a zamiast tego dało do myślenia – być może nie doceniła wagi zlecenia, które mogła uzyskać podczas dzisiejszego spotkania.
– Nie prowadzę interesów na piękne oczy, sir – powiedziała z nieukrywaną powagą, odwzajemniając spojrzenie mężczyzny – przyniosłam kilka prac dla poświadczenia, że dobra opinia nie wzięła się znikąd – zdziwiła się jednak, że w zaistniałej sytuacji lord zdecydował się spotkać akurat z nią, nieznajomą czarownicą, zamiast udać się do sprawdzonego jubilera, choć nie miała zamiaru narzekać; właściwie schlebiało jej to, że zadecydował się obdarzyć ją minimalnym zaufaniem i poświęceniem swojego czasu. Gdy słuchała zadawanego pytania, w międzyczasie zadecydowała się wyjąć z torebki swoją szkatułę, nieco mniejszą, lecz zdobioną zmyślnym, kwiatowym grawerem – jej dziełem, wynikiem nudy i utknięcia w jednym z portów.
– Używane materiały w dużej mierze zależą od danego zlecenia i wizji drugiej osoby – odparła spokojnie, podsuwając kasetkę w kierunku lorda i uśmiechem zachęcając go do oglądnięcia zaprezentowanej biżuterii – najbardziej cenię sobie pracę na najwyższej jakości materiałach, naturalnych kamieniach szlachetnych i minerałach, które pozyskuję samodzielnie, ze sprawdzonych źródeł, więc nie ma mowy o podróbce – nie chwaliła się, wbrew pozorom, stwierdzała jedynie istotny w przypadku takiej współpracy fakt – jednak doceniam możliwości nieco tańszych materiałów, choćby brązu, czy mosiądzu... i jak widzę, lord również – wskazała podbródkiem na jedną z wysuniętych spod rękawa drobnych bransolet. Pozwalając sobie na krótką pauzę, czarownica wykorzystała ten moment na przyjrzenie się biżuterii zdobiącej ręce lorda, na tyle na ile była w stanie. Czyste złoto, choć nieco zaśniedziałe i wymagające lekkiego oczyszczenia, szafiry i szmaragdy stanowiące wykończenie niespotykanych na co dzień sygnetów, były miodem na jej serce. Gdyby znali się trochę dłużej, byłaby skłonna poprosić o możliwość przyjrzeniu się im z bliska, lecz jak na razie pozostawała jej jedynie obserwacja z drugiego krańca stołu.
– Ponadto staram się dobierać kamienie tak, by nie były powszechnie dostępne, jak choćby perły. Jeżeli się lord przyjrzy, jeden z kamieni, ten wpadający w pomarańczową barwę, to padparadża – kontynuowała, niemal łamiąc sobie język podczas wypowiadania nazwy a przy tym nie była pewna, czy w ogóle dobrze to zrobiła. Z tej zdobyczy była niezwykle dumna, chociaż kosztowała ją za dużo, czego potem trochę żałowała, nawet jeśli jej wcześniejszy właściciel raczej nie do końca znał się na cenach kamieni i sprzedał ją za o wiele zbyt niską cenę. – Najdroższa odmiana szafiru, ponoć jej nazwa oznacza kwiat lotosu. Przywiozłam ją z Egiptu. Chociaż tam nie występują jej złoża, okazuje się, że handlarze lubią zwozić swoje towary z pobliskich miejsc i targować się równie nieustępliwie – pominęła kwestię tego, że podobnie jak tu, również i w Egipcie z początku nie traktowano jej, kobiety, na poważnie, dopóki nie udowodniła jak błędnie została oceniona. – Z kolei wisior z lapis lazuli pozostawiłam w jak najmniej zmienionej formie. Chciałam zachować naturalny kształt kamienia, co podczas obrabiania było dość trudne, ale dzięki temu zdaje się być oryginalnym, jedynym w swoim rodzaju, tworem – nie miała pewności, czy Zachary wiedział, o których kamieniach mówiła, jednak za nietaktowne uznała zmienienie miejsca na to obok niego – bardziej znajome są kolczyki z rubinami okraszone cyrkoniami, są nieduże, delikatne, ale to powoduje, że można nosić je na co dzień, nie tylko na wystawne uroczystości – sięgnęła po kieliszek z winem, postanawiając dać chwilę swojemu towarzyszowi na przetrawienie nadmiaru informacji, a sobie na nawilżenie gardła. Przy okazji rozejrzała się dyskretnie, lecz kontrolnie po pomieszczeniu; czuła się niezbyt komfortowo ze świadomością, że ma przy sobie tak kosztowne świecidełka.
– Preferuje lord białe, czy czerwone wino? – spytała, chociaż trunek wybrany przez mężczyznę w pewnym sensie narzucał jej decyzję, z którą nie miała najmniejszego problemu. Znała w niewielkim stopniu zakres włoskich win, które oferowało to urokliwe miejsce i zarówno w przypadku białego, jak i czerwonego, wytypowała swoich faworytów podczas pokonywania kolejnych uliczek.
Wcześniejsza krótka obserwacja Shafiqa sprawiła, że jego zamyślenie, wyłączenie się na moment z pędzącego wokół życia, niemal wcale nie zaskoczyło Włoszki, a zamiast tego dało do myślenia – być może nie doceniła wagi zlecenia, które mogła uzyskać podczas dzisiejszego spotkania.
– Nie prowadzę interesów na piękne oczy, sir – powiedziała z nieukrywaną powagą, odwzajemniając spojrzenie mężczyzny – przyniosłam kilka prac dla poświadczenia, że dobra opinia nie wzięła się znikąd – zdziwiła się jednak, że w zaistniałej sytuacji lord zdecydował się spotkać akurat z nią, nieznajomą czarownicą, zamiast udać się do sprawdzonego jubilera, choć nie miała zamiaru narzekać; właściwie schlebiało jej to, że zadecydował się obdarzyć ją minimalnym zaufaniem i poświęceniem swojego czasu. Gdy słuchała zadawanego pytania, w międzyczasie zadecydowała się wyjąć z torebki swoją szkatułę, nieco mniejszą, lecz zdobioną zmyślnym, kwiatowym grawerem – jej dziełem, wynikiem nudy i utknięcia w jednym z portów.
– Używane materiały w dużej mierze zależą od danego zlecenia i wizji drugiej osoby – odparła spokojnie, podsuwając kasetkę w kierunku lorda i uśmiechem zachęcając go do oglądnięcia zaprezentowanej biżuterii – najbardziej cenię sobie pracę na najwyższej jakości materiałach, naturalnych kamieniach szlachetnych i minerałach, które pozyskuję samodzielnie, ze sprawdzonych źródeł, więc nie ma mowy o podróbce – nie chwaliła się, wbrew pozorom, stwierdzała jedynie istotny w przypadku takiej współpracy fakt – jednak doceniam możliwości nieco tańszych materiałów, choćby brązu, czy mosiądzu... i jak widzę, lord również – wskazała podbródkiem na jedną z wysuniętych spod rękawa drobnych bransolet. Pozwalając sobie na krótką pauzę, czarownica wykorzystała ten moment na przyjrzenie się biżuterii zdobiącej ręce lorda, na tyle na ile była w stanie. Czyste złoto, choć nieco zaśniedziałe i wymagające lekkiego oczyszczenia, szafiry i szmaragdy stanowiące wykończenie niespotykanych na co dzień sygnetów, były miodem na jej serce. Gdyby znali się trochę dłużej, byłaby skłonna poprosić o możliwość przyjrzeniu się im z bliska, lecz jak na razie pozostawała jej jedynie obserwacja z drugiego krańca stołu.
– Ponadto staram się dobierać kamienie tak, by nie były powszechnie dostępne, jak choćby perły. Jeżeli się lord przyjrzy, jeden z kamieni, ten wpadający w pomarańczową barwę, to padparadża – kontynuowała, niemal łamiąc sobie język podczas wypowiadania nazwy a przy tym nie była pewna, czy w ogóle dobrze to zrobiła. Z tej zdobyczy była niezwykle dumna, chociaż kosztowała ją za dużo, czego potem trochę żałowała, nawet jeśli jej wcześniejszy właściciel raczej nie do końca znał się na cenach kamieni i sprzedał ją za o wiele zbyt niską cenę. – Najdroższa odmiana szafiru, ponoć jej nazwa oznacza kwiat lotosu. Przywiozłam ją z Egiptu. Chociaż tam nie występują jej złoża, okazuje się, że handlarze lubią zwozić swoje towary z pobliskich miejsc i targować się równie nieustępliwie – pominęła kwestię tego, że podobnie jak tu, również i w Egipcie z początku nie traktowano jej, kobiety, na poważnie, dopóki nie udowodniła jak błędnie została oceniona. – Z kolei wisior z lapis lazuli pozostawiłam w jak najmniej zmienionej formie. Chciałam zachować naturalny kształt kamienia, co podczas obrabiania było dość trudne, ale dzięki temu zdaje się być oryginalnym, jedynym w swoim rodzaju, tworem – nie miała pewności, czy Zachary wiedział, o których kamieniach mówiła, jednak za nietaktowne uznała zmienienie miejsca na to obok niego – bardziej znajome są kolczyki z rubinami okraszone cyrkoniami, są nieduże, delikatne, ale to powoduje, że można nosić je na co dzień, nie tylko na wystawne uroczystości – sięgnęła po kieliszek z winem, postanawiając dać chwilę swojemu towarzyszowi na przetrawienie nadmiaru informacji, a sobie na nawilżenie gardła. Przy okazji rozejrzała się dyskretnie, lecz kontrolnie po pomieszczeniu; czuła się niezbyt komfortowo ze świadomością, że ma przy sobie tak kosztowne świecidełka.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Odpowiedź padła niemal natychmiast po wybrzmieniu związanego z nią pytania. Była zbyt prosta, w zasadzie infantylna, nie mająca zbyt wiele wspólnego z tym, jakie wina preferował młody szajch. To ich barwa nieustannie przypominała mu krew, z którą stykał się całe życie, której wagę szanował i doceniał zawsze, choć nie raz był tym, który ją upuszczał.
—Czerwone, naturalnie. — Zachary nie chciał przedłużać składania zamówienia. Ciekawość rozbudziła go; podtrzymywała w lekkim, ledwie odczuwalny stanie zniecierpliwienia na możliwość spróbowania wyboru, sprawdzenia i ocenienia smaku. Mając wyjątkowość słabość do wina z lotosu, do wszystkiego, co wiązało się z tym pięknym kwiatem porastającym rodzinne pustynie, trudno było mu odeprzeć pokusę sięgnięcia po coś znajdującego się w śródziemnomorskich rejonach, będących tak bliskimi gorącym piaskom.
Intensywne spojrzenie czarownicy wytrzymał ze spokojem, podobnie jak jej słowa; na przekór rozbudzonej chęci natychmiastowego odpowiedzenia, skonfrontowania własnych poglądów z jej rzeczywistością, postanowił milczeć. Ledwie widocznym ruchem głowy skinął głową, zachęcając ją do pogłębienia tematu, nastoletnim zwyczajem pozostając cichym i pokornym odbiorcą. Zachowując milczenie, znaczniej łatwiej było mu oddzielić potok swobodnych myśli napływających wraz z nowymi słowami, doznaniami toczonej rozmowy od głębszych zastanowień absolutnie skoncentrowanych na pannach z rodu Borgiów. Za wszelką cenę pragnął uniknąć zetknięcia się tych dwu, prawie odrębnych światów w jego świadomości, chcąc utrzymać bezwzględną czystość w dotarciu do obranego celu. Szkatuła z zamkniętym weń przedmiotem stanowiła doskonałą odskocznię od własnych rozważań, jednak nie spoglądał na nią zbyt często – starał się podążać za ruchami rąk oraz słowami wypowiadanymi przez Francescę.
Szkatułkę z jej rąk przyjął, nieświadomie unosząc kąciki ust ku górze. Zaufanie, którym ją obdarzył w listownej korespondencji, właśnie miało znaleźć swoje potwierdzenie w tym, czym zajmowała się dotychczas, jakie sukcesy osiągnęła, nim spotkali się na wspólnej ścieżce przy tym stoliku. Nie chciał powierzać jej przedmiotu lekkomyślnie, choć tak niewątpliwie zachować się, gdy jego uszu dotarły wieści o tak zdolnej jubilerce, a decyzja o napisaniu listu zapadła w ciągu kolejnych sekund. Przekonanie się, czy rzeczywiście posiadała talent, którego tak pożądał, stanowiło dla Zachary'ego priorytet najwyższej wagi, co w jego zachowaniu przejawiało się przede wszystkim milczeniem oraz słuchaniem tego, co miała do powiedzenia. Tak niebywała okazja do uzyskania informacji trafiała się niezwykle rzadko, toteż każde zdanie, pojedyncze słowo przyjmował z uwagą, aż dotarł do punktu, w którym skupienie spoczęło na nim samym. Wzrok powędrował ku rzędowi cienkich, prostych obręczy zdobiących nadgarstki oraz tej jednej szczególnej, nieco szerszej z wygrawerowanym skarabeuszem. Lekko poruszył ręką, wprawiając metal w przyjemne dla uchu dzwonienie, uzmysławiając sobie, że zapewne oczekiwała jego reakcji na ten mało arystokratyczny element jego garderoby.
— Jej ciężar jest — wykonał dość wymowny ruch dłonią, robiąc pauzę na znalezienie odpowiedniego określenia — unikalny — dopowiedział powoli, układając palce ponownie na blacie stolika. Liczył na zrozumienie tego, co skrywało się w niewypowiedzianych myślach. Nigdy nie umiał określić, dlaczego nosił tę jedną bransoletę, ba, nawet nie potrafił stwierdzić, kiedy znalazła się na jego nadgarstku, przez cały czas pozostając przysłoniętą znacznie kosztowniejszymi, złotymi ozdobami. Znacznie częściej wymieniał pierścienie i sygnety na palcach, poświęcając im mnóstwo uwagi oraz czasu, by były doskonałe. Niewielkie szafiry i szmaragdy zdobiły zaledwie rodowy sygnet z herbem oraz dwa inne pierścienie. Nigdy nie zdecydował się na barwy inne niż te, które od tysiącleci widniały w kronikach, pozostałym pierścieniom oddając złotą prostotę oraz zdobienia dość unikalne, jak zawsze uznawał, gdy zyskiwał chwilę czasu na poświęcenie uwagi biżuterii noszonej przez innych, bądź tej skrywanej w szkatułce Francesci.
Z uwagą podążał za jej słowami, w widoczny sposób uśmiechając się, gdy wypowiedziała to jedno, szczególne słowo oraz dwa inne pozostające powszechnie używanym odpowiednikiem, znacznie prostszym w brzmieniu. Choć istotnie nie odbierało to w żaden sposób elegancji kamieniowi, oryginalna nazwa, doskonała odmiana szafiru, rozbrzmiewała raz po raz w jego myślach, aż wreszcie, zupełnie pozbawiony kontroli nad własnym językiem, podjął ją i powiedział głośno, z łatwością akcentując odpowiednie zgłoski: — Padparadscha. — Całkowicie obojętnie, pozbawionym krytyki czy jakiejkolwiek złośliwości tonem, mającym jednak w sobie nutę nostalgii zrozumiałej tylko dla niego. Ulotna chwila umknęła prędko, znacznie szybciej niż się pojawiła, pozostawiając go ze świadomością, że czarownica parająca się jubilerskim rzemiosłem była w jego rodzinnych stronach. — Niewątpliwie miała panna szansę utargować odpowiednią cenę, mam nadzieję — skomentował po chwili, powstrzymując się przed postawieniem jej pytań o to, jak przebiegła ta podróż, co urzekło ją w gorącym, egipskim klimacie czy w samym Kairze. Zgodnie z własnymi przypuszczeniami zakładał, że była urzeczona tym, co tam zobaczyła, że pragnęła kiedyś zjawić się tam raz jeszcze. Na głos jednak wolał nie usłyszeć odpowiedzi – zbaczanie z obranej drogi było wielkim nietaktem. Starał się nadążyć za kolejnymi opisami tego, co ze sobą przyniosła, choć nie był jednoznacznie stwierdzić, które kamienie miała na myśli. Szafiry i szmaragdy były mu doskonale znane, podobnie jak rubiny, i to właśnie tym śladem podążał, identyfikując kolejne sztuki biżuterii, ostrożnie sięgając po nie, oglądając na otwartej dłoni. Nie wszystkie wyglądały na przeznaczone dla arystokracji. Żadna z ozdób nie sięgała dawnych wieków, lecz nie traktował tego jako wady. Interesowała go nowość, choć pragnął niepodważalnego uszanowania tradycji oraz podążania jej torem, gdy chodziło o jego biżuterię. — Piękne. Widzę, że przykłada panna wielką wagę do szczegółów — ocenił, odsuwając szkatułkę nieco na bok. — Czy twoja podróż do Egiptu skłoniła cię do stworzenia czegoś oryginalnego? — Zapytał, dając nieco upust własnej ciekawości. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej, choć domyślał się, że powoli nadchodziła jego pora na przedstawienie tematu interesu trzymającego ich przy stoliku. Wciąż miał chwilę, by uciec przed tym, należycie przygotować się do złożenia zamówienia.
—Czerwone, naturalnie. — Zachary nie chciał przedłużać składania zamówienia. Ciekawość rozbudziła go; podtrzymywała w lekkim, ledwie odczuwalny stanie zniecierpliwienia na możliwość spróbowania wyboru, sprawdzenia i ocenienia smaku. Mając wyjątkowość słabość do wina z lotosu, do wszystkiego, co wiązało się z tym pięknym kwiatem porastającym rodzinne pustynie, trudno było mu odeprzeć pokusę sięgnięcia po coś znajdującego się w śródziemnomorskich rejonach, będących tak bliskimi gorącym piaskom.
Intensywne spojrzenie czarownicy wytrzymał ze spokojem, podobnie jak jej słowa; na przekór rozbudzonej chęci natychmiastowego odpowiedzenia, skonfrontowania własnych poglądów z jej rzeczywistością, postanowił milczeć. Ledwie widocznym ruchem głowy skinął głową, zachęcając ją do pogłębienia tematu, nastoletnim zwyczajem pozostając cichym i pokornym odbiorcą. Zachowując milczenie, znaczniej łatwiej było mu oddzielić potok swobodnych myśli napływających wraz z nowymi słowami, doznaniami toczonej rozmowy od głębszych zastanowień absolutnie skoncentrowanych na pannach z rodu Borgiów. Za wszelką cenę pragnął uniknąć zetknięcia się tych dwu, prawie odrębnych światów w jego świadomości, chcąc utrzymać bezwzględną czystość w dotarciu do obranego celu. Szkatuła z zamkniętym weń przedmiotem stanowiła doskonałą odskocznię od własnych rozważań, jednak nie spoglądał na nią zbyt często – starał się podążać za ruchami rąk oraz słowami wypowiadanymi przez Francescę.
Szkatułkę z jej rąk przyjął, nieświadomie unosząc kąciki ust ku górze. Zaufanie, którym ją obdarzył w listownej korespondencji, właśnie miało znaleźć swoje potwierdzenie w tym, czym zajmowała się dotychczas, jakie sukcesy osiągnęła, nim spotkali się na wspólnej ścieżce przy tym stoliku. Nie chciał powierzać jej przedmiotu lekkomyślnie, choć tak niewątpliwie zachować się, gdy jego uszu dotarły wieści o tak zdolnej jubilerce, a decyzja o napisaniu listu zapadła w ciągu kolejnych sekund. Przekonanie się, czy rzeczywiście posiadała talent, którego tak pożądał, stanowiło dla Zachary'ego priorytet najwyższej wagi, co w jego zachowaniu przejawiało się przede wszystkim milczeniem oraz słuchaniem tego, co miała do powiedzenia. Tak niebywała okazja do uzyskania informacji trafiała się niezwykle rzadko, toteż każde zdanie, pojedyncze słowo przyjmował z uwagą, aż dotarł do punktu, w którym skupienie spoczęło na nim samym. Wzrok powędrował ku rzędowi cienkich, prostych obręczy zdobiących nadgarstki oraz tej jednej szczególnej, nieco szerszej z wygrawerowanym skarabeuszem. Lekko poruszył ręką, wprawiając metal w przyjemne dla uchu dzwonienie, uzmysławiając sobie, że zapewne oczekiwała jego reakcji na ten mało arystokratyczny element jego garderoby.
— Jej ciężar jest — wykonał dość wymowny ruch dłonią, robiąc pauzę na znalezienie odpowiedniego określenia — unikalny — dopowiedział powoli, układając palce ponownie na blacie stolika. Liczył na zrozumienie tego, co skrywało się w niewypowiedzianych myślach. Nigdy nie umiał określić, dlaczego nosił tę jedną bransoletę, ba, nawet nie potrafił stwierdzić, kiedy znalazła się na jego nadgarstku, przez cały czas pozostając przysłoniętą znacznie kosztowniejszymi, złotymi ozdobami. Znacznie częściej wymieniał pierścienie i sygnety na palcach, poświęcając im mnóstwo uwagi oraz czasu, by były doskonałe. Niewielkie szafiry i szmaragdy zdobiły zaledwie rodowy sygnet z herbem oraz dwa inne pierścienie. Nigdy nie zdecydował się na barwy inne niż te, które od tysiącleci widniały w kronikach, pozostałym pierścieniom oddając złotą prostotę oraz zdobienia dość unikalne, jak zawsze uznawał, gdy zyskiwał chwilę czasu na poświęcenie uwagi biżuterii noszonej przez innych, bądź tej skrywanej w szkatułce Francesci.
Z uwagą podążał za jej słowami, w widoczny sposób uśmiechając się, gdy wypowiedziała to jedno, szczególne słowo oraz dwa inne pozostające powszechnie używanym odpowiednikiem, znacznie prostszym w brzmieniu. Choć istotnie nie odbierało to w żaden sposób elegancji kamieniowi, oryginalna nazwa, doskonała odmiana szafiru, rozbrzmiewała raz po raz w jego myślach, aż wreszcie, zupełnie pozbawiony kontroli nad własnym językiem, podjął ją i powiedział głośno, z łatwością akcentując odpowiednie zgłoski: — Padparadscha. — Całkowicie obojętnie, pozbawionym krytyki czy jakiejkolwiek złośliwości tonem, mającym jednak w sobie nutę nostalgii zrozumiałej tylko dla niego. Ulotna chwila umknęła prędko, znacznie szybciej niż się pojawiła, pozostawiając go ze świadomością, że czarownica parająca się jubilerskim rzemiosłem była w jego rodzinnych stronach. — Niewątpliwie miała panna szansę utargować odpowiednią cenę, mam nadzieję — skomentował po chwili, powstrzymując się przed postawieniem jej pytań o to, jak przebiegła ta podróż, co urzekło ją w gorącym, egipskim klimacie czy w samym Kairze. Zgodnie z własnymi przypuszczeniami zakładał, że była urzeczona tym, co tam zobaczyła, że pragnęła kiedyś zjawić się tam raz jeszcze. Na głos jednak wolał nie usłyszeć odpowiedzi – zbaczanie z obranej drogi było wielkim nietaktem. Starał się nadążyć za kolejnymi opisami tego, co ze sobą przyniosła, choć nie był jednoznacznie stwierdzić, które kamienie miała na myśli. Szafiry i szmaragdy były mu doskonale znane, podobnie jak rubiny, i to właśnie tym śladem podążał, identyfikując kolejne sztuki biżuterii, ostrożnie sięgając po nie, oglądając na otwartej dłoni. Nie wszystkie wyglądały na przeznaczone dla arystokracji. Żadna z ozdób nie sięgała dawnych wieków, lecz nie traktował tego jako wady. Interesowała go nowość, choć pragnął niepodważalnego uszanowania tradycji oraz podążania jej torem, gdy chodziło o jego biżuterię. — Piękne. Widzę, że przykłada panna wielką wagę do szczegółów — ocenił, odsuwając szkatułkę nieco na bok. — Czy twoja podróż do Egiptu skłoniła cię do stworzenia czegoś oryginalnego? — Zapytał, dając nieco upust własnej ciekawości. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej, choć domyślał się, że powoli nadchodziła jego pora na przedstawienie tematu interesu trzymającego ich przy stoliku. Wciąż miał chwilę, by uciec przed tym, należycie przygotować się do złożenia zamówienia.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Winiarnia
Szybka odpowiedź