Mała kawiarnia
AutorWiadomość
Mała kawiarnia
Mała kawiarnia nierzucająca się zarówno w oczy czarodziejów, jak i mugoli. By do niej trafić, należy wiedzieć, gdzie znajduje się wejście - wszak wśród reprezentacyjnej architektury Royal Borough of Kensington and Chelsea łatwo pominąć małe drzwi prowadzące do podpiwniczonej części budynku. W pomieszczeniu panuje półmrok, a jedyne oświetlenie stanowią małe, witrażowe lampki na każdym ze stolików. Relaksować się przy filiżance kawy - dosłownie każdego rodzaju na świecie - można na obitych zielonym atłasem sofach lub wygodnych fotelach. W powietrzu wyczuwalny jest zapach parzonej kawy. To miejsce szczególnie upodobali sobie pisarze, jak i poeci, czasami prezentujący tutaj swój dorobek.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:40, w całości zmieniany 1 raz
Znajomość z Colinem miała na nią zaskakująco dobry wpływ. Raven dawno nie czuła się tak lekko. Właściwie nigdy w swoim życiu nie czuła się całkowicie lekko. Nawet w Hogwarcie, choć była tak cudownie wolna, zawsze dręczyła ją myśl o zbliżających się wakacjach, które oznaczały ponowne znalezienie się pod władzą surowego i z roku na rok coraz bardziej popadającego w szaleństwo ojca. Podczas gdy większość jej rówieśników uwielbiała lato, Raven panicznie się bała, szczególnie będąc starsza. Jako dziecko dawała się mamić ojcu, wierząc, że robił to wszystko dla jej dobra. Pozwalała sobie wmawiać, że to wyłącznie jej wina, że musi znosić ból klątw, bo była niegrzeczna i zawiodła swojego kochającego ojca. Dopiero później, gdy zasmakowała nieco innego świata, zaczęła pojmować, że tak nie powinno być. I zamiast dziecięcej naiwnej uległości dziewczynki nie wiedzącej, że można żyć inaczej, pojawił się strach i zazdrość w kierunku rówieśników, którzy mieli normalne, kochające się rodziny.
A potem, po skończeniu Hogwartu, uciekła. Musiała szybko nauczyć się jakoś sobie radzić w tym obcym świecie bez ojca, musiała udźwignąć ciężar swojej nowej wolności. Właśnie wtedy trafiła do pracy do Colina. Początkowo nieufna, z biegiem czasu zaczęła przywiązywać się do swojego pracodawcy, a w ostatnich tygodniach ich relacje coraz bardziej się zacieśniały, do tego stopnia, że gdy mężczyzna zaproponował jej wspólne zamieszkanie, skoro i tak, jako jego asystentka, wykonywała sporą część pracy w jego domu, zgodziła się bez większych sprzeciwów. Wiedziała, że tam będzie bezpieczniejsza, że ojciec nie będzie mógł jej zagrozić.
Ostatnio większość swojego czasu poświęcała albo na pracę dla Colina, albo na przebywanie z nim. Ale czasem, gdy mężczyzna załatwiał inne sprawy, a ona nie miała pilnych obowiązków, pojawiała się w Londynie.
Wsunęła się do niewielkiej, niepozornej kawiarenki, by schronić się przed deszczem, który złapał ją podczas spaceru uliczkami. Usiadła przy jednym ze stolików, nieco nerwowo poprawiając rękawy. Jej strój był prosty i stonowany, nie budzący emocji ani po magicznej, ani mugolskiej stronie miasta, jednak lokal, w którym się znalazła, i tak był magiczny. Choć, ku jej zadowoleniu, zdecydowanie nie wyglądał na miejsce, gdzie mógłby pojawić się jakiś znajomy ojca, gotów wspomnieć mu o spotkaniu Raven.
A potem, po skończeniu Hogwartu, uciekła. Musiała szybko nauczyć się jakoś sobie radzić w tym obcym świecie bez ojca, musiała udźwignąć ciężar swojej nowej wolności. Właśnie wtedy trafiła do pracy do Colina. Początkowo nieufna, z biegiem czasu zaczęła przywiązywać się do swojego pracodawcy, a w ostatnich tygodniach ich relacje coraz bardziej się zacieśniały, do tego stopnia, że gdy mężczyzna zaproponował jej wspólne zamieszkanie, skoro i tak, jako jego asystentka, wykonywała sporą część pracy w jego domu, zgodziła się bez większych sprzeciwów. Wiedziała, że tam będzie bezpieczniejsza, że ojciec nie będzie mógł jej zagrozić.
Ostatnio większość swojego czasu poświęcała albo na pracę dla Colina, albo na przebywanie z nim. Ale czasem, gdy mężczyzna załatwiał inne sprawy, a ona nie miała pilnych obowiązków, pojawiała się w Londynie.
Wsunęła się do niewielkiej, niepozornej kawiarenki, by schronić się przed deszczem, który złapał ją podczas spaceru uliczkami. Usiadła przy jednym ze stolików, nieco nerwowo poprawiając rękawy. Jej strój był prosty i stonowany, nie budzący emocji ani po magicznej, ani mugolskiej stronie miasta, jednak lokal, w którym się znalazła, i tak był magiczny. Choć, ku jej zadowoleniu, zdecydowanie nie wyglądał na miejsce, gdzie mógłby pojawić się jakiś znajomy ojca, gotów wspomnieć mu o spotkaniu Raven.
Niebywałe, jak bardzo można lubić deszcz. Tylko DESZCZ, a nie chlustające, nagłym urwaniem chmury. Chyba powinna w końcu spróbować podejść do egzaminu na teleportację, bo jednak nie zawsze, tak przyjemnie się spaceruje. Albo przynajmniej mieć możliwość spaceru wtedy, kiedy ma się na niego ochotę, a nie...zawsze... Ileż ona by dała za aetona, na którym przemknęłaby po sklepieniu!...albo chociaż koń! Oczywiście, wywoływałaby spore zamieszanie, galopując na rozpędzonym rumaku. Na oklep. W środku miasta. Tak. Aż na jej ustach pojawił się uśmiech, więc stojąc po zadaszeniem jakiegoś sklepu, musiała wyglądać nieco dziwnie z takim wyrazem. Choć większość osób i tak gdzieś się spieszyła, nawet nie próbując zwracać uwagi, na samotnie stojącą panienkę.
Nie mogła zbyt długo stać w tym miejscu, ale wybawieniem okazała się mała kawiarnia, której szyld mignął jej wśród szarości deszczu. nasunęła mocniej kaptur na głowę (dobrze, że w ogóle go ze sobą miała) i niezbyt szlachecko, podciągając odrobinę ciemnozieloną spódnicę, podbiegła w upatrzonym kierunku.
Do pomieszczenia weszła - jak zwykle w nowych miejscach - z uśmiechem. Zsunęła kaptur, potrząsając nieco głową, by zrzucić kilka kropel z i tak mokrych włosów. Zdecydowanie miała ochotę na gorącą herbatę. I ciastko, albo dwa.
Już miała ruszyć w kierunku pulchnej pani za ladą, która zachęcająco przywitała nowego gościa, gdy dostrzegła znajome ciemne włosy i te pięknie z nimi kontrastujące, niebieskie oczka.
- Raven! - nawet nie siliła się na obowiązkową, arystokratyczną i dystyngowana postawę. Od razu ruszyła w kierunku dziewczyny, sadowiąc się na krzesełku obok. Nie, nie zapytała, czy wolne. Po prostu zajęła miejsce, jakby to własnie z panną Baudelaire się umówiła. Obdarzyła swoją nieoczekiwaną towarzyszkę szerokim, ciepłym uśmiechem.
Nie mogła zbyt długo stać w tym miejscu, ale wybawieniem okazała się mała kawiarnia, której szyld mignął jej wśród szarości deszczu. nasunęła mocniej kaptur na głowę (dobrze, że w ogóle go ze sobą miała) i niezbyt szlachecko, podciągając odrobinę ciemnozieloną spódnicę, podbiegła w upatrzonym kierunku.
Do pomieszczenia weszła - jak zwykle w nowych miejscach - z uśmiechem. Zsunęła kaptur, potrząsając nieco głową, by zrzucić kilka kropel z i tak mokrych włosów. Zdecydowanie miała ochotę na gorącą herbatę. I ciastko, albo dwa.
Już miała ruszyć w kierunku pulchnej pani za ladą, która zachęcająco przywitała nowego gościa, gdy dostrzegła znajome ciemne włosy i te pięknie z nimi kontrastujące, niebieskie oczka.
- Raven! - nawet nie siliła się na obowiązkową, arystokratyczną i dystyngowana postawę. Od razu ruszyła w kierunku dziewczyny, sadowiąc się na krzesełku obok. Nie, nie zapytała, czy wolne. Po prostu zajęła miejsce, jakby to własnie z panną Baudelaire się umówiła. Obdarzyła swoją nieoczekiwaną towarzyszkę szerokim, ciepłym uśmiechem.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Nie spodziewała się spotkania kogoś znajomego. W końcu tak na dobrą sprawę nie znała zbyt wielu ludzi. Może kojarzyli ją niektórzy klienci Colina, kiedy jeszcze więcej pracowała w jego sklepie, bo ostatnio robiła to raczej rzadko, większość czasu spędzając na zajmowaniu się księgami w jego pracowni. Ale to wszystko też było raczej przelotne; w końcu przez lata nauki w Hogwarcie opanowała niemal do perfekcji bycie niepozorną i nie rzucającą się w oczy. To było lepsze niż niepożądane zainteresowanie, zwłaszcza kiedy miało się tyle do ukrycia.
Słysząc więc głos wołający jej imię, odruchowo zesztywniała i wyprostowała się, oglądając się w tamtym kierunku. Dopiero, gdy rozpoznała dziewczynę, rozluźniła się nieznacznie.
- Och, witaj. Zaskoczyłaś mnie, nie spodziewałam się, że mogę tu kogoś spotkać – powiedziała, obserwując, jak Inara podchodzi do jej stolika i sadowi się obok, tak śmiało i bezpośrednio, jak ona pewnie nigdy by się nie odważyła. W pewnym sensie jednak było jej nawet miło; tak rzadko ktoś reagował na jej osobę z podobnym entuzjazmem. – Dawno się nie widziałyśmy. Co u ciebie słychać?
Nie była dobra w tego typu rozmowach, więc momentami pewnie szło jej nieco niezręcznie mimo dobrych chęci. Uniosła lekko jedną brew, wciąż wpatrując się w twarz znajomej. Nie były ze sobą jakoś bardzo blisko, bo Raven była zdystansowana i potrzebowała dużo więcej czasu niż inni, by się przed kimś otworzyć i pozwolić sobie na bliższą znajomość, ale nawet ją lubiła. Inara nie zadzierała nosa, jak niektóre czystokrwiste panienki i traktowała pannę Baudelaire zupełnie w porządku. Zresztą, takie spotkanie może jej dobrze zrobić. Ostatnio przebywała głównie z Colinem, a przyda jej się urozmaicenie w postaci kogoś w podobnym wieku.
Słysząc więc głos wołający jej imię, odruchowo zesztywniała i wyprostowała się, oglądając się w tamtym kierunku. Dopiero, gdy rozpoznała dziewczynę, rozluźniła się nieznacznie.
- Och, witaj. Zaskoczyłaś mnie, nie spodziewałam się, że mogę tu kogoś spotkać – powiedziała, obserwując, jak Inara podchodzi do jej stolika i sadowi się obok, tak śmiało i bezpośrednio, jak ona pewnie nigdy by się nie odważyła. W pewnym sensie jednak było jej nawet miło; tak rzadko ktoś reagował na jej osobę z podobnym entuzjazmem. – Dawno się nie widziałyśmy. Co u ciebie słychać?
Nie była dobra w tego typu rozmowach, więc momentami pewnie szło jej nieco niezręcznie mimo dobrych chęci. Uniosła lekko jedną brew, wciąż wpatrując się w twarz znajomej. Nie były ze sobą jakoś bardzo blisko, bo Raven była zdystansowana i potrzebowała dużo więcej czasu niż inni, by się przed kimś otworzyć i pozwolić sobie na bliższą znajomość, ale nawet ją lubiła. Inara nie zadzierała nosa, jak niektóre czystokrwiste panienki i traktowała pannę Baudelaire zupełnie w porządku. Zresztą, takie spotkanie może jej dobrze zrobić. Ostatnio przebywała głównie z Colinem, a przyda jej się urozmaicenie w postaci kogoś w podobnym wieku.
Inara w równym stopniu co Raven nie spodziewała spotkać się w takich okolicznościach kogokolwiek znajomego. Mimo to, nie narzekała. Lubiła takie niespodzianki, a że była bardzo otwarta osóbką, nie miała problemu, żeby zbliżyć się do obcej osoby. Nie mówiąc już o znajomych! Może nie przyjaźniła się z Raven zbyt mocno, ale nie zmieniało to faktu, że wciąż ją lubiła. nawet jeśli dziewczyna zazwyczaj obdarzała nieufnym zainteresowaniem. Tak było i w tej chwili. Inara dostrzegała skrywany za rzęsami niepokój, ale panna Carrow lubiła przełamywać takie bariery. Szczególnie, jeśli kogoś lubiła. Może była zbyt bezpośrednia, może za szybko przebierała w słowach, może za wiele szczypt sarkazmu niektórym przemycała, ale Inara była dobrą duszą. Nieco bezczelną, szczerą i złośliwą - ale wciąż dobrą.
- Znając ciebie, stawiałabym, że nawet zakładałaś, że nikogo tu nie spotkasz - uśmiechnęła się, mrużąc żartobliwie oko - więc jeśli pani za ladą nie jest twoją dzisiejsza towarzyszką - ja mam zamiar spędzić z tobą chwile czasu...i nie uznaję sprzeciwu! Chyba, że chcesz mnie wygonić na ten deszcz - zerknęła przy tym na przysłoniętą szybę okna, o które wciąż obijały się grube krople deszczu. Poczuła chłód. Nie lubiła zimna, a jej mokre odzienie, wywoływało kolejne fale dreszczy.
- Cóż, dopiero niedawno wróciłam do Londynu, więc większość spraw krąży wokół tego faktu - wygięła delikatnie wargi, przypominając sobie o niektórych, od razu narzuconych jej obowiązkach szlacheckich. Zaraz jednak wrócił błysk i znajomy, łobuzerski uśmiech - ale, ale! nie możemy rozmawiać bez obstawy, w postaci gorącej herbaty i ciastka! - mówiąc to, odwróciła się do pani za lada, która już po chwili zbierała ich zamówienia.
Inara prawdopodobnie mówiła za dużo, ale był to rodzaj taktyki. Chciała, żeby Raven uśmiechnęła się, aby zminimalizować dystans, który wyczuwała w jej gestach. Choć arystokratka wyglądała na beztroską pannicę, potrafiła obserwować swoich rozmówców i dostrzegać rzeczy, które nie każdy chciał odkryć.
- Znając ciebie, stawiałabym, że nawet zakładałaś, że nikogo tu nie spotkasz - uśmiechnęła się, mrużąc żartobliwie oko - więc jeśli pani za ladą nie jest twoją dzisiejsza towarzyszką - ja mam zamiar spędzić z tobą chwile czasu...i nie uznaję sprzeciwu! Chyba, że chcesz mnie wygonić na ten deszcz - zerknęła przy tym na przysłoniętą szybę okna, o które wciąż obijały się grube krople deszczu. Poczuła chłód. Nie lubiła zimna, a jej mokre odzienie, wywoływało kolejne fale dreszczy.
- Cóż, dopiero niedawno wróciłam do Londynu, więc większość spraw krąży wokół tego faktu - wygięła delikatnie wargi, przypominając sobie o niektórych, od razu narzuconych jej obowiązkach szlacheckich. Zaraz jednak wrócił błysk i znajomy, łobuzerski uśmiech - ale, ale! nie możemy rozmawiać bez obstawy, w postaci gorącej herbaty i ciastka! - mówiąc to, odwróciła się do pani za lada, która już po chwili zbierała ich zamówienia.
Inara prawdopodobnie mówiła za dużo, ale był to rodzaj taktyki. Chciała, żeby Raven uśmiechnęła się, aby zminimalizować dystans, który wyczuwała w jej gestach. Choć arystokratka wyglądała na beztroską pannicę, potrafiła obserwować swoich rozmówców i dostrzegać rzeczy, które nie każdy chciał odkryć.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 16.09.15 12:14, w całości zmieniany 1 raz
Swoją drogą, ciekawe, jaka stałaby się Raven, gdyby tylko dorastała w normalnych warunkach i miała normalną rodzinę. Może teraz też byłaby taka otwarta, jak Inara, i ogólnie jej życie potoczyłoby się inaczej, lepiej? Niestety, nigdy się nie dowie. Nie była w stanie odwrócić tego, co się stało, musiała jedynie pogodzić się z przeszłością i spróbować odnaleźć dla siebie lepszą przyszłość, co miała nadzieję osiągnąć z Colinem. Dawno nie była tak szczęśliwa jak teraz, kiedy okazał jej swoje względy.
Na swój sposób też lubiła Inarę, choć oczywiście okazywała swoje uczucia inaczej, niż okazywali je ludzie normalni i pozbawieni traum. Nie potrafiła być wylewna, zwykle przeżywała wszystko bardziej wewnątrz. Pozostałość po wychowaniu ojca. William nigdy nie lubił, kiedy okazywała uczucia jego zdaniem nie przystające dobrze urodzonej panience. Nawet, kiedy ją krzywdził, bała się okazywać otwarcie swojego strachu i bólu. Negatywne uczucia narastały w niej, i prawdopodobnie nigdy nie pozbędzie się do końca traumy.
- Raczej rzadko kogoś spotykam, chyba że na Pokątnej – powiedziała, wyrywając się z chwilowego zamyślenia. – Zresztą... Ostatnio raczej nieczęsto błąkam się po Londynie. Colin... To znaczy pan Fawley, powierza mi różne obowiązki.
Wzruszyła nieznacznie ramionami, choć w jej przypadku taki gest wyglądał dosyć dziwnie. Ale odkąd niedawno przestała mieszkać w Londynie, rzeczywiście bywała tutaj głównie w konkretnych celach.
- Nie zamierzam cię wyganiać. Zostań, porozmawiajmy – powiedziała do niej, także zerkając w okno, za którymi nadal mocno lało. Niby w Anglii to nic niezwykłego, ale mimo wszystko nie przepadała za moknięciem.
Wtedy jednak Inara odezwała się ponownie, a Raven przypomniała sobie, że dziewczyny przez pewien czas nie było. Po chwili Inara zaczepiła kobietę za ladą i po chwili obie zamówiły herbatę i ciasteczka. Raven także dała się skusić, w końcu nawet ona nie lubiła sobie odmawiać drobnych przyjemności. Gdy otrzymały zamówienia, upiła łyk herbaty, czując, jak gorący napój przyjemnie rozgrzewa jej zziębnięte ciało. Gdy przyzwyczaiła się nieco do nieoczekiwanego towarzystwa Inary, udało jej się troszkę rozluźnić.
- Skąd wróciłaś? Gdzie byłaś przez ten czas? – zapytała po chwili, okazując mimowolne zainteresowanie.
Na swój sposób też lubiła Inarę, choć oczywiście okazywała swoje uczucia inaczej, niż okazywali je ludzie normalni i pozbawieni traum. Nie potrafiła być wylewna, zwykle przeżywała wszystko bardziej wewnątrz. Pozostałość po wychowaniu ojca. William nigdy nie lubił, kiedy okazywała uczucia jego zdaniem nie przystające dobrze urodzonej panience. Nawet, kiedy ją krzywdził, bała się okazywać otwarcie swojego strachu i bólu. Negatywne uczucia narastały w niej, i prawdopodobnie nigdy nie pozbędzie się do końca traumy.
- Raczej rzadko kogoś spotykam, chyba że na Pokątnej – powiedziała, wyrywając się z chwilowego zamyślenia. – Zresztą... Ostatnio raczej nieczęsto błąkam się po Londynie. Colin... To znaczy pan Fawley, powierza mi różne obowiązki.
Wzruszyła nieznacznie ramionami, choć w jej przypadku taki gest wyglądał dosyć dziwnie. Ale odkąd niedawno przestała mieszkać w Londynie, rzeczywiście bywała tutaj głównie w konkretnych celach.
- Nie zamierzam cię wyganiać. Zostań, porozmawiajmy – powiedziała do niej, także zerkając w okno, za którymi nadal mocno lało. Niby w Anglii to nic niezwykłego, ale mimo wszystko nie przepadała za moknięciem.
Wtedy jednak Inara odezwała się ponownie, a Raven przypomniała sobie, że dziewczyny przez pewien czas nie było. Po chwili Inara zaczepiła kobietę za ladą i po chwili obie zamówiły herbatę i ciasteczka. Raven także dała się skusić, w końcu nawet ona nie lubiła sobie odmawiać drobnych przyjemności. Gdy otrzymały zamówienia, upiła łyk herbaty, czując, jak gorący napój przyjemnie rozgrzewa jej zziębnięte ciało. Gdy przyzwyczaiła się nieco do nieoczekiwanego towarzystwa Inary, udało jej się troszkę rozluźnić.
- Skąd wróciłaś? Gdzie byłaś przez ten czas? – zapytała po chwili, okazując mimowolne zainteresowanie.
Można było powiedzieć, że Inara była świadoma swego szczęścia, który określała swego ojca. Bo, chociaż wychowywała się bez matki, chociaż głęboko w sercu, czuła, jak wielką ranę jej zadano. Nie chciała pogrążać się w smutku. Wolała zawalczyć, o siebie, o innych...a Adrien, był jej pomocą. Może nadopiekuńczy, może zbytnio rozpieszczał Inarę, ale kryło się za tym coś więcej. Inara, niestety miała także świadomość, że było wiele, niewypowiedzianych tragedii, które dotyczą ich świata. W jakiś pokrętny, kobiecy sposób dostrzegała, że arystokrację szczególnie, przeżera jakaś...wewnętrzna zaraza. Zupełnie jak popsute jabłko. Z wierzchu piękne i soczyste, a kryjące w sobie zgniliznę.
- Colin..Falwey - powtórzyła za dziewczyną, nieco mechanicznie. Nie kojarzyła wspomnianego, a jedyną Falwey, jaką znała i z którą się w dodatku przyjaźniła, byłą Elizabeth. Stawiała więc, że był to jej kuzyn - wybacz, nie orientuję kim jest, ale rozumiem, że to twój pracodawca? Czym się teraz zajmujesz? - zagadnęła, by wybić się z zamyślenia. Praca potrafiła pochłonąć..ale chyba kontakt z innym powinno się mieć? Chyba.
- Dziękuję Raven, na prawdę nie mam ochoty wychodzić na ten ziąb - zawiesiła głos w oczekiwaniu, wpatrując się w końcu, jak pojawiają się przed nimi herbata i ciastka. Parujący napój przyjemnie rozgrzewał dłonie. Palcami oplatała naczynie, by wchłonąć jak najwięcej ciepła. Katem oka pozwoliła sobie na obserwację towarzyszki. Wydawała się spięta, choć nie powinno jej to dziwić. jak ją pamiętała, zawsze utrzymywała dystans, choć nie było w nim chłodu. Raczej...niepokój?
- Około tygodnia temu wróciła...a do tej pory mieszkałam we Francji, ale odwiedzałam też inne kraje Europy - arystokratka mówiła powoli, z wyraźnie malującą się na jej twarzy tęsknotą. Musiała wracać do Londynu, trochę wbrew woli, ale..przynajmniej mogła nadrobić czas z ojcem.
I już miała zadać kolejne pytanie, gdy jej uwagę przykuł...ślad. Jasna pręga przy nadgarstku towarzyszącej dziewczyny. mało widoczny szczegół, ale kiedy Raven uniosła dłoń w kolejnym łyku herbaty, Inara już była pewna, że nie przewidziało jej się. Zmarszczyła nieco brwi, nadając jej twarzy, wyraz konsternacji. Blizny?
- Colin..Falwey - powtórzyła za dziewczyną, nieco mechanicznie. Nie kojarzyła wspomnianego, a jedyną Falwey, jaką znała i z którą się w dodatku przyjaźniła, byłą Elizabeth. Stawiała więc, że był to jej kuzyn - wybacz, nie orientuję kim jest, ale rozumiem, że to twój pracodawca? Czym się teraz zajmujesz? - zagadnęła, by wybić się z zamyślenia. Praca potrafiła pochłonąć..ale chyba kontakt z innym powinno się mieć? Chyba.
- Dziękuję Raven, na prawdę nie mam ochoty wychodzić na ten ziąb - zawiesiła głos w oczekiwaniu, wpatrując się w końcu, jak pojawiają się przed nimi herbata i ciastka. Parujący napój przyjemnie rozgrzewał dłonie. Palcami oplatała naczynie, by wchłonąć jak najwięcej ciepła. Katem oka pozwoliła sobie na obserwację towarzyszki. Wydawała się spięta, choć nie powinno jej to dziwić. jak ją pamiętała, zawsze utrzymywała dystans, choć nie było w nim chłodu. Raczej...niepokój?
- Około tygodnia temu wróciła...a do tej pory mieszkałam we Francji, ale odwiedzałam też inne kraje Europy - arystokratka mówiła powoli, z wyraźnie malującą się na jej twarzy tęsknotą. Musiała wracać do Londynu, trochę wbrew woli, ale..przynajmniej mogła nadrobić czas z ojcem.
I już miała zadać kolejne pytanie, gdy jej uwagę przykuł...ślad. Jasna pręga przy nadgarstku towarzyszącej dziewczyny. mało widoczny szczegół, ale kiedy Raven uniosła dłoń w kolejnym łyku herbaty, Inara już była pewna, że nie przewidziało jej się. Zmarszczyła nieco brwi, nadając jej twarzy, wyraz konsternacji. Blizny?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Raven naprawdę mogłaby jej pozazdrościć takich relacji z ojcem. William niby zawsze wmawiał jej, że robi to wszystko dla jej dobra, ale czy karanie dziecka za pomocą czarnomagicznych klątw było czymś dobrym? Zdecydowanie nie. Szkoda, że tak późno to zrozumiała. Jak mogła być taka głupia, by przez całe dzieciństwo pozwalać się mamić? Teraz, z perspektywy czasu, dzieciństwo kojarzyło jej się głównie ze strachem i bólem, jakie wiązały się z rozczarowaniami, które przynosiła ojcu.
Naprawdę żałowała, że nie urodziła się w jakiejś normalnej rodzinie.
- Taak... To mój pracodawca – potwierdziła, rumieniąc się lekko na myśl, że niechcący nazwała go po imieniu, choć wśród ludzi zawsze nazywała go „panem Fawleyem”. Colin nie chciał jeszcze ujawniać tego, co ich łączyło, choć pewnie było to kwestią czasu, biorąc pod uwagę fakt, że udało mu się ją nakłonić do zamieszkania ze sobą. Raven czuła jednak do niego coś więcej, i miała nadzieję, że i on to odwzajemniał. Nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego do nikogo.
- Początkowo pracowałam u niego w „Esach i Floresach”, ale jakiś czas temu zostałam jego asystentką – powiedziała więc, w miarę neutralnie, nie przyznając się do tego, że Colin nie jest dla niej tylko pracodawcą. – Zajmuję się głównie różnymi księgami, które powierza mi pan Fawley
Ujęła w dłonie przyjemnie ciepłą filiżankę, sącząc kolejny łyk herbaty. Naprawdę lubiła herbatę.
- To niedawno – zauważyła, kiedy Inara przyznała, że wróciła zaledwie tydzień temu. – I jak tam było, zwiedziłaś jakieś ciekawe miejsca? Mam nadzieję, że podróż się udała. To musiało być fascynujące doświadczenie.
Raven jeszcze nigdy nie była za granicą, więc była naprawdę ciekawa. Ale miała nadzieję, że jeśli Colin faktycznie jej się oświadczy, zabierze ją w jakieś piękne miejsce. Chętnie zobaczyłaby coś poza deszczową Anglią, gdzie spędziła całe życie.
Wtedy jednak zdała sobie sprawę, że Inara od dłuższej chwili wpatruje się w jej nadgarstek. Raven spojrzała w dół, zauważając, że rękaw jej szaty podwinął się na tyle, że było spod niego widać parę jasnych blizn, jakich na swoim ciele miała sporo.
Poprawiła go zbyt szybko, żeby można było to uznać za naturalne, jednocześnie przeklinając w duchu. Przez niechęć Colina do używania magii w jego domu, najwyraźniej zapomniała po kryjomu odnowić swoich zaklęć maskujących, więc jej blizny pod ubraniami były całkowicie widoczne.
- To nic takiego – powiedziała szybko, po czym skłamała: – Kiedyś podrapał mnie jeden z kotów Fawleya. Są naprawdę nieznośne.
Było jednak widać, że się zdenerwowała. Miała nadzieję, że Inara uwierzy w wymyśloną naprędce wymówkę i nie będzie drążyć. Choć jej blizny zdecydowanie nie wyglądały jak ślad po podrapaniu przez kota.
Naprawdę żałowała, że nie urodziła się w jakiejś normalnej rodzinie.
- Taak... To mój pracodawca – potwierdziła, rumieniąc się lekko na myśl, że niechcący nazwała go po imieniu, choć wśród ludzi zawsze nazywała go „panem Fawleyem”. Colin nie chciał jeszcze ujawniać tego, co ich łączyło, choć pewnie było to kwestią czasu, biorąc pod uwagę fakt, że udało mu się ją nakłonić do zamieszkania ze sobą. Raven czuła jednak do niego coś więcej, i miała nadzieję, że i on to odwzajemniał. Nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego do nikogo.
- Początkowo pracowałam u niego w „Esach i Floresach”, ale jakiś czas temu zostałam jego asystentką – powiedziała więc, w miarę neutralnie, nie przyznając się do tego, że Colin nie jest dla niej tylko pracodawcą. – Zajmuję się głównie różnymi księgami, które powierza mi pan Fawley
Ujęła w dłonie przyjemnie ciepłą filiżankę, sącząc kolejny łyk herbaty. Naprawdę lubiła herbatę.
- To niedawno – zauważyła, kiedy Inara przyznała, że wróciła zaledwie tydzień temu. – I jak tam było, zwiedziłaś jakieś ciekawe miejsca? Mam nadzieję, że podróż się udała. To musiało być fascynujące doświadczenie.
Raven jeszcze nigdy nie była za granicą, więc była naprawdę ciekawa. Ale miała nadzieję, że jeśli Colin faktycznie jej się oświadczy, zabierze ją w jakieś piękne miejsce. Chętnie zobaczyłaby coś poza deszczową Anglią, gdzie spędziła całe życie.
Wtedy jednak zdała sobie sprawę, że Inara od dłuższej chwili wpatruje się w jej nadgarstek. Raven spojrzała w dół, zauważając, że rękaw jej szaty podwinął się na tyle, że było spod niego widać parę jasnych blizn, jakich na swoim ciele miała sporo.
Poprawiła go zbyt szybko, żeby można było to uznać za naturalne, jednocześnie przeklinając w duchu. Przez niechęć Colina do używania magii w jego domu, najwyraźniej zapomniała po kryjomu odnowić swoich zaklęć maskujących, więc jej blizny pod ubraniami były całkowicie widoczne.
- To nic takiego – powiedziała szybko, po czym skłamała: – Kiedyś podrapał mnie jeden z kotów Fawleya. Są naprawdę nieznośne.
Było jednak widać, że się zdenerwowała. Miała nadzieję, że Inara uwierzy w wymyśloną naprędce wymówkę i nie będzie drążyć. Choć jej blizny zdecydowanie nie wyglądały jak ślad po podrapaniu przez kota.
Czarna magia nie kojarzyła się Inarze z niczym pozytywnym. Czasem zdarzało jej się posłyszeć głosy, jakoby wykorzystywana dla dobrych celów - powinna być legalna. Dziewczyna jednak, nie do końca w to wierzyła. Samą pannę Carrow, nigdy jakoś nie ciągnęło do tych dziedzin, bo więcej za jej przyczyną działo się złego... I kolejny, wydawać by się mogło, plusowy element życia Inary. Chyba. Dziewczynę ciągnęło do tego co nieznane. Z tych właśnie względów zainteresowała się lykanotropią, ale...to dwie, zupełnie inne kwestie.
Kiwnęła głową na odpowiedź Raven, ale dostrzegła przy okazji, malujący się na policzkach towarzyszki, rumieńce. Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób. Nawet jeśli mężczyzna, o którym wspomniała - był jej bliski, Inara nie lubiła się wtrącać w czyjekolwiek związki. Szczególnie, że sama ich unikała. Wolała nawet nie poruszać takich tematów. Nie wywołuj wilka z lasu? - jakoś tak, to szło. Profilaktycznie, wolała nie prowokować losu, bo niemal czuła jego oddech na karku...
- Brawo! - wyrwało jej się entuzjastycznie - w takim razie chyba ci się wiedzie?. Cieszę się! ja sama muszę rozejrzeć się za większym zajęciem, bo na razie łapię pojedyncze zlecenia - poruszyła głową, rozumiejąc owe postęp - mam nadzieję, że podoba ci się to co robisz?
Inara również zajęła się ciepłem naczynia. Dodała do tego słodkie ciastko, a rumieniec zadowolenia pojawił się na jej licach.
- Tak...trochę mi szkoda, że nie mogłam nadal zostać we Francji, czy zwiedzić jeszcze jakieś kraje. Ale powrót do Londynu też staram się postrzegać, jako pewna przygodę - z przeszkodami. Tutaj na miejscu, musi zdecydowanie więcej wagi przykładać do swoich manier i wychowania wobec arystokratów. Na nowo przypominać sobie nauki guwernantek. - Zdecydowanie warto wybrać się choć raz do obcego kraju. Wiele można się nauczyć, wiele zobaczyć i..odpocząć - uśmiechnęła się promiennie, wciskając kolejny kęs słodyczy do ust.
Jej myśli powędrowały szerokim łukiem i powróciły do śladu jaki dostrzegła. Wciąż przywiązywała wagę do słów Raven, ale jakoś ciężko było uwierzyć, w to co powiedziała. Inara była drapana przez koty, które gdzieś "udało" jej się rozdrażnić. Żadna z blizn, jeśli w ogóle miała, nie wyglądały jak te, które widziała na nadgarstku panny Baudelaire.
Odstawiła swoją herbatę, starając się spojrzeć na twarz dziewczyny. Rósł na niej niepokój, czy jakaś smutna nuta. Inara, choć chciała, nie potrafiła zignorować rosnącego pytania.
- Pokaż...-wyciągnęła rękę, by ująć dłoń Raven - myślę, że mogłabym podać ci eliksir, który zniwelowałby to odrobinę - starała się mówić lekko, ale bacznie obserwowała towarzyszkę. Może była przewrażliwiona, a może ciekawa, a może jej kobieca natura, kazała zatroszczyć się o spotkaną dziewczynę?
Kiwnęła głową na odpowiedź Raven, ale dostrzegła przy okazji, malujący się na policzkach towarzyszki, rumieńce. Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób. Nawet jeśli mężczyzna, o którym wspomniała - był jej bliski, Inara nie lubiła się wtrącać w czyjekolwiek związki. Szczególnie, że sama ich unikała. Wolała nawet nie poruszać takich tematów. Nie wywołuj wilka z lasu? - jakoś tak, to szło. Profilaktycznie, wolała nie prowokować losu, bo niemal czuła jego oddech na karku...
- Brawo! - wyrwało jej się entuzjastycznie - w takim razie chyba ci się wiedzie?. Cieszę się! ja sama muszę rozejrzeć się za większym zajęciem, bo na razie łapię pojedyncze zlecenia - poruszyła głową, rozumiejąc owe postęp - mam nadzieję, że podoba ci się to co robisz?
Inara również zajęła się ciepłem naczynia. Dodała do tego słodkie ciastko, a rumieniec zadowolenia pojawił się na jej licach.
- Tak...trochę mi szkoda, że nie mogłam nadal zostać we Francji, czy zwiedzić jeszcze jakieś kraje. Ale powrót do Londynu też staram się postrzegać, jako pewna przygodę - z przeszkodami. Tutaj na miejscu, musi zdecydowanie więcej wagi przykładać do swoich manier i wychowania wobec arystokratów. Na nowo przypominać sobie nauki guwernantek. - Zdecydowanie warto wybrać się choć raz do obcego kraju. Wiele można się nauczyć, wiele zobaczyć i..odpocząć - uśmiechnęła się promiennie, wciskając kolejny kęs słodyczy do ust.
Jej myśli powędrowały szerokim łukiem i powróciły do śladu jaki dostrzegła. Wciąż przywiązywała wagę do słów Raven, ale jakoś ciężko było uwierzyć, w to co powiedziała. Inara była drapana przez koty, które gdzieś "udało" jej się rozdrażnić. Żadna z blizn, jeśli w ogóle miała, nie wyglądały jak te, które widziała na nadgarstku panny Baudelaire.
Odstawiła swoją herbatę, starając się spojrzeć na twarz dziewczyny. Rósł na niej niepokój, czy jakaś smutna nuta. Inara, choć chciała, nie potrafiła zignorować rosnącego pytania.
- Pokaż...-wyciągnęła rękę, by ująć dłoń Raven - myślę, że mogłabym podać ci eliksir, który zniwelowałby to odrobinę - starała się mówić lekko, ale bacznie obserwowała towarzyszkę. Może była przewrażliwiona, a może ciekawa, a może jej kobieca natura, kazała zatroszczyć się o spotkaną dziewczynę?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Raven także, z oczywistych względów, nie lubiła czarnej magii. Za to pasjonował się nią jej ojciec i bardzo ochoczo testował różne klątwy, gdy chciał ukarać córkę, często za naprawdę błahe przewinienia. Próbował także w niej rozpalić pasję do tej dziedziny magii, ale nie osiągnął zbyt wiele poza nauczeniem jej kilkunastu klątw. Raven zdecydowanie nie czerpała przyjemności ze stosowania tak szkodliwych czarów; już bardziej interesowały ją aspekty teoretyczne, w końcu lubiła pogłębiać wiedzę.
Raven postrzegała związki nieco inaczej niż inne dziewczęta, tym bardziej, że przed Colinem nikogo nie miała. Pozbawiona jednak kogoś bliskiego, przy kim mogłaby czuć się bezpieczna, w końcu zbliżyła się do swojego pracodawcy, który okazał jej względy.
- Tak, jest dobrze. Zostałam obdarzona sporym zaufaniem, którego nie chcę zawieść – powiedziała, uśmiechając się lekko. – Dla mnie to dobre zajęcie. Zawsze bardzo lubiłam dużo czytać.
Na lepsze zajęcia zresztą nie mogła liczyć, bo ojciec pozamykał jej drogi do ministerstwa, więc musiała znaleźć pracę poza nim.
- Właściwie dlaczego tak nagle wróciłaś? – zapytała po chwili. – Bardzo chętnie się gdzieś wybiorę, gdy tylko pojawi się możliwość – dodała, obiecując sobie, że musi zacząć bardziej intensywnie przekonywać Colina do takiego pomysłu. Teraz, kiedy byli razem, no i pracowała dla niego, niezbyt wypadałoby jej wybierać się tam samej. Zresztą byłaby to ciekawa okazja do lepszego poznania mężczyzny, który do tego stopnia zawrócił jej w głowie.
Nie dało się nie zauważyć, że kiedy Inara zagadała ją o bliznę, Raven wyraźnie pobladła i spięła się, zwłaszcza kiedy dziewczyna chwyciła jej dłoń. Jej rękaw podwinął się bardziej, ukazując więcej blizn przecinających jasną skórę. Po raz kolejny pożałowała, że zapomniała o czymś tak ważnym, jak odnowienie zaklęć maskujących. Po wcześniejszej atmosferze swobodnej pogawędki nie było śladu.
- Dzięki za dobre chęci, ale to naprawdę nic takiego – zapewniła znowu, szybko cofając, niemal wyrywając rękę z jej uścisku.
Nagle wstała.
- Chyba muszę już iść – powiedziała szybko, czując, jak mocno wali jej serce. Dawno się tak nie stresowała. – Przypomniałam sobie... że pan Fawley miał dla mnie nowy materiał do przejrzenia.
Zostawiając niedopitą herbatę i starając się nie myśleć o tym, jak podejrzanie się w tej chwili zachowywała, ruszyła szybko w kierunku wyjścia, niemal wypadając na ulicę. Z tego stresu zapomniała się obejrzeć i wybiegła na drogę, dopiero po chwili dostrzegając pędzący w jej stronę mugolski samochód. Tylko szybki refleks sprawił, że zdołała rzucić się do tyłu i uniknąć zderzenia z niepokojącym blaszanym pojazdem, ale straciła równowagę i upadła dosyć niefortunnie na ziemię, uderzając głową o chodnik. Jęknęła cicho, po chwili tracąc przytomność.
/Mam nadzieję, że nie przesadziłam ^^.
Raven postrzegała związki nieco inaczej niż inne dziewczęta, tym bardziej, że przed Colinem nikogo nie miała. Pozbawiona jednak kogoś bliskiego, przy kim mogłaby czuć się bezpieczna, w końcu zbliżyła się do swojego pracodawcy, który okazał jej względy.
- Tak, jest dobrze. Zostałam obdarzona sporym zaufaniem, którego nie chcę zawieść – powiedziała, uśmiechając się lekko. – Dla mnie to dobre zajęcie. Zawsze bardzo lubiłam dużo czytać.
Na lepsze zajęcia zresztą nie mogła liczyć, bo ojciec pozamykał jej drogi do ministerstwa, więc musiała znaleźć pracę poza nim.
- Właściwie dlaczego tak nagle wróciłaś? – zapytała po chwili. – Bardzo chętnie się gdzieś wybiorę, gdy tylko pojawi się możliwość – dodała, obiecując sobie, że musi zacząć bardziej intensywnie przekonywać Colina do takiego pomysłu. Teraz, kiedy byli razem, no i pracowała dla niego, niezbyt wypadałoby jej wybierać się tam samej. Zresztą byłaby to ciekawa okazja do lepszego poznania mężczyzny, który do tego stopnia zawrócił jej w głowie.
Nie dało się nie zauważyć, że kiedy Inara zagadała ją o bliznę, Raven wyraźnie pobladła i spięła się, zwłaszcza kiedy dziewczyna chwyciła jej dłoń. Jej rękaw podwinął się bardziej, ukazując więcej blizn przecinających jasną skórę. Po raz kolejny pożałowała, że zapomniała o czymś tak ważnym, jak odnowienie zaklęć maskujących. Po wcześniejszej atmosferze swobodnej pogawędki nie było śladu.
- Dzięki za dobre chęci, ale to naprawdę nic takiego – zapewniła znowu, szybko cofając, niemal wyrywając rękę z jej uścisku.
Nagle wstała.
- Chyba muszę już iść – powiedziała szybko, czując, jak mocno wali jej serce. Dawno się tak nie stresowała. – Przypomniałam sobie... że pan Fawley miał dla mnie nowy materiał do przejrzenia.
Zostawiając niedopitą herbatę i starając się nie myśleć o tym, jak podejrzanie się w tej chwili zachowywała, ruszyła szybko w kierunku wyjścia, niemal wypadając na ulicę. Z tego stresu zapomniała się obejrzeć i wybiegła na drogę, dopiero po chwili dostrzegając pędzący w jej stronę mugolski samochód. Tylko szybki refleks sprawił, że zdołała rzucić się do tyłu i uniknąć zderzenia z niepokojącym blaszanym pojazdem, ale straciła równowagę i upadła dosyć niefortunnie na ziemię, uderzając głową o chodnik. Jęknęła cicho, po chwili tracąc przytomność.
/Mam nadzieję, że nie przesadziłam ^^.
W Raven było coś...tajemniczego?. Wydawało się, jakby każde słowa ważyła, nie pozwalając sobie na beztroski wywód. Prawdopodobnie, był to jeden z motywów, które przyciągały alchemiczkę ku dziewczynie. Lubiła ją, bo kryła w sobie pewne niedopowiedzenia, tajemnice, które panna Carrow chętnie by poznała. Oczywiście bez nachalnej agresywności. Ot, naturalna ciekawość, która popychała Inarę do ludzi interesujących. A to, co interesowało arystokratkę - to już inna sprawa. "nabawiła" się bowiem cech, charakterystycznych dla natury jej ojca. A to sprawiało, że stawała się czasem, nieprzewidywalnym towarzystwem. Dziś jednak, to ona miała zostać zaskoczona.
- Jak słucham Twoich słów, od razu przychodzi mi na myśl, że sama powinna rozejrzeć się za bardziej stabilnym zajęciem - westchnęła przy tym zdawkowo, ale krótko machnęła ręką, sugerując, że nie trzeba przejmować się jej słowami - ale Tobie życzę jak najlepiej. Obyś znalazła tam to, czego potrzebujesz - odwzajemniła uśmiech, a jakże! Cieszyła się, że Raven w końcu odsłoniła nieco ze swoich odczuć, które wymalowały się w uroczym wygięciu ust.
- Szlacheckość mnie wezwała - wyraźny mars pojawił się na jej bladym czółku. Opieranie się wymogom rodzinnych tradycji i obowiązków nie mogło trwać wiecznie. Wciąż jednak żywiła się płonnymi nadziejami, że uda jej się uniknąć przykrego losu. Lica rozjaśniły się, kiedy padła kolejna część zdania, przysłaniając nieprzyjemne myśli. - Polecam na początek Francję. Niektóre okolice, mają w sobie tyle uroku, że ciężko będzie usiedzieć w miejscu - przynajmniej dla Inary. Była aktywna istota, dlatego nawet pojawiając się w jakimś miejscu, musiała ciągle zmieniać jego lokalizacje.
Obserwacje Raven poskutkowały, choć nie spodziewała się tak gwałtownej konsekwencji i reakcji. Jej towarzyszka wyraźnie zbladła, a ciało spięło się jak struna w skrzypcach. Dłoń, którą przez chwilę trzymała, została wyrwana. Jednak niewystarczająco szybko, by Inara nie dostrzegła blizn, które ciągnęły się gdzieś wyżej, do łokcia i zapewne dalej. Zaskoczona, ale z malującą się troską w oczach, spoglądała na Raven. Uśmiechnęła się łagodnie, próbując uspokoić także i swój niepokój, który podpowiadała jej dziwne odpowiedzi.
- Raven..- zdążyła tylko wypowiedzieć imię, by z konsternacją obserwować, jak dziewczyna zwyczajnie..ucieka. O co w tym chodziło?
Inara nie miała czasu na pomyślunek. Sama zerwała się z miejsca, gdy tylko jej koleżanka przekroczyła próg herbaciarni, wybiegając na zewnątrz. Rzuciła w pośpiechu kilka monet, jako należność i wybiegła tą samą drogą, co przed chwilą Raven. Wystarczająco szybko, by zobaczyć, jak dziewczyna odskakuje przed mugolską maszyną i upada.
Była przy niej pierwsza. Na szczęście, w deszczu, nie było zbyt wielu chętnych na spacery. Samochód odjechał, nawet nie zatrzymując się, by sprawdzić zamieszanie. Inara z przerażeniem spoglądała na rozbitą głowę dziewczyny. Ręce jej drżały, cała dygotała, ni to z zimna, ni to z zaaplikowanych wrażeń. A może i strachu? I pierwsze co pomyślała - wezwać Adriena. Tak, w tym momencie był jedyną osobą, która mogła tu pomóc, szczególnie, że jako uzdrowiciel, zajmie się brzydką raną na skroni Raven. Mimo, że znajdowały się w dalszych dzielnicach Londynu, ojciec powinien być jeszcze w szpitalu. Z pomocą właścicielki herbaciarni, wezwała ojca i dopiero z jego pomocą, zabrali, wciąż nieprzytomną Raven.
*trochę to ponaciągałam, ale nie chyba nikt się nie obrazi? *
zt x2
- Jak słucham Twoich słów, od razu przychodzi mi na myśl, że sama powinna rozejrzeć się za bardziej stabilnym zajęciem - westchnęła przy tym zdawkowo, ale krótko machnęła ręką, sugerując, że nie trzeba przejmować się jej słowami - ale Tobie życzę jak najlepiej. Obyś znalazła tam to, czego potrzebujesz - odwzajemniła uśmiech, a jakże! Cieszyła się, że Raven w końcu odsłoniła nieco ze swoich odczuć, które wymalowały się w uroczym wygięciu ust.
- Szlacheckość mnie wezwała - wyraźny mars pojawił się na jej bladym czółku. Opieranie się wymogom rodzinnych tradycji i obowiązków nie mogło trwać wiecznie. Wciąż jednak żywiła się płonnymi nadziejami, że uda jej się uniknąć przykrego losu. Lica rozjaśniły się, kiedy padła kolejna część zdania, przysłaniając nieprzyjemne myśli. - Polecam na początek Francję. Niektóre okolice, mają w sobie tyle uroku, że ciężko będzie usiedzieć w miejscu - przynajmniej dla Inary. Była aktywna istota, dlatego nawet pojawiając się w jakimś miejscu, musiała ciągle zmieniać jego lokalizacje.
Obserwacje Raven poskutkowały, choć nie spodziewała się tak gwałtownej konsekwencji i reakcji. Jej towarzyszka wyraźnie zbladła, a ciało spięło się jak struna w skrzypcach. Dłoń, którą przez chwilę trzymała, została wyrwana. Jednak niewystarczająco szybko, by Inara nie dostrzegła blizn, które ciągnęły się gdzieś wyżej, do łokcia i zapewne dalej. Zaskoczona, ale z malującą się troską w oczach, spoglądała na Raven. Uśmiechnęła się łagodnie, próbując uspokoić także i swój niepokój, który podpowiadała jej dziwne odpowiedzi.
- Raven..- zdążyła tylko wypowiedzieć imię, by z konsternacją obserwować, jak dziewczyna zwyczajnie..ucieka. O co w tym chodziło?
Inara nie miała czasu na pomyślunek. Sama zerwała się z miejsca, gdy tylko jej koleżanka przekroczyła próg herbaciarni, wybiegając na zewnątrz. Rzuciła w pośpiechu kilka monet, jako należność i wybiegła tą samą drogą, co przed chwilą Raven. Wystarczająco szybko, by zobaczyć, jak dziewczyna odskakuje przed mugolską maszyną i upada.
Była przy niej pierwsza. Na szczęście, w deszczu, nie było zbyt wielu chętnych na spacery. Samochód odjechał, nawet nie zatrzymując się, by sprawdzić zamieszanie. Inara z przerażeniem spoglądała na rozbitą głowę dziewczyny. Ręce jej drżały, cała dygotała, ni to z zimna, ni to z zaaplikowanych wrażeń. A może i strachu? I pierwsze co pomyślała - wezwać Adriena. Tak, w tym momencie był jedyną osobą, która mogła tu pomóc, szczególnie, że jako uzdrowiciel, zajmie się brzydką raną na skroni Raven. Mimo, że znajdowały się w dalszych dzielnicach Londynu, ojciec powinien być jeszcze w szpitalu. Z pomocą właścicielki herbaciarni, wezwała ojca i dopiero z jego pomocą, zabrali, wciąż nieprzytomną Raven.
*trochę to ponaciągałam, ale nie chyba nikt się nie obrazi? *
zt x2
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
|myślę, że jakiś czas po festiwalu - 7 sierpnia (?)
Wszystko potoczyło się za plecami samych zainteresowanych. Czasami odnosiła wrażenie, iż pertraktacje pomiędzy rodami odbywały się miesiącami i po stokroć przeklinała własną głupotę – zamiast zwrócić uwagę na to, co dzieje się we własnym domostwie, pozwoliła wysłać się na misję w odległe od Londynu regiony. I tak oto zawitała pewnego dnia do dworku Blacków, gdzie uprzejmie została poinformowana, iż znalazł się dla niej idealny kandydat. Ze wszystkich ludzi na świecie musiało paść na Percivala Notta! Och, zdawała sobie sprawę, że lata świetności miała za sobą, w końcu w wieku 29 lat mogła już uchodzić za starą pannę. Jako zawodowy szpieg doskonale wiedziała, co też te zawistne damy w przepięknych sukniach szepczą za jej plecami na salonach. Nie była przecież naiwną trzpiotką! Z wyboru narzeczonego nie była niezadowolona jedynie z powodu ich burzliwej przeszłości, wpływ miała na to jeszcze jedna osoba. Nicholas Nott. Sam fakt, iż w pewnym sensie miała romans z kuzynem swojego najdroższego przyszłego męża, działał na nią nie najlepiej. Dlatego też nalegała na spotkanie z wyżej wspomnianym delikwentem, aby oświadczyć mu te nader cudowne wieści; nieco obawiała się jego reakcji, ale prawdę mówiąc, miała związane ręce. Ojciec nie żył i chyba jedynie cud mógłby uratować ją od małżeństwa. Na miejsce spotkania wybrała niewielką kawiarnię, ze względu na jej niepozorność; w końcu prowadzanie się w towarzystwie rodziny narzeczonego, a już zwłaszcza męskiego członka rodu, mogłoby zostać przez niektórych źle odebrane, a tego rzecz jasna Cassiopeia Black, perfekcjonistka do bólu, nie chciała. Zjawiła się jako pierwsza i z ulgą przyjęła niską frekwencję wewnątrz pomieszczenia. Im mniej świadków, tym lepiej. Swoje kroki odruchowo skierowała w stronę obitych atłasem zielonych sof i na jednej z nich spoczęła. Szybkim spojrzeniem obrzuciła znajdujących się tu czarodziejów (przyzwyczajenie wynikające z pełnionej funkcji) po czym z wrodzoną gracją założyła nogę na nogę i cierpliwie czekała na swojego towarzystwa, jednocześnie w myślach układając sobie ładnie brzmiącą formułkę.
Wszystko potoczyło się za plecami samych zainteresowanych. Czasami odnosiła wrażenie, iż pertraktacje pomiędzy rodami odbywały się miesiącami i po stokroć przeklinała własną głupotę – zamiast zwrócić uwagę na to, co dzieje się we własnym domostwie, pozwoliła wysłać się na misję w odległe od Londynu regiony. I tak oto zawitała pewnego dnia do dworku Blacków, gdzie uprzejmie została poinformowana, iż znalazł się dla niej idealny kandydat. Ze wszystkich ludzi na świecie musiało paść na Percivala Notta! Och, zdawała sobie sprawę, że lata świetności miała za sobą, w końcu w wieku 29 lat mogła już uchodzić za starą pannę. Jako zawodowy szpieg doskonale wiedziała, co też te zawistne damy w przepięknych sukniach szepczą za jej plecami na salonach. Nie była przecież naiwną trzpiotką! Z wyboru narzeczonego nie była niezadowolona jedynie z powodu ich burzliwej przeszłości, wpływ miała na to jeszcze jedna osoba. Nicholas Nott. Sam fakt, iż w pewnym sensie miała romans z kuzynem swojego najdroższego przyszłego męża, działał na nią nie najlepiej. Dlatego też nalegała na spotkanie z wyżej wspomnianym delikwentem, aby oświadczyć mu te nader cudowne wieści; nieco obawiała się jego reakcji, ale prawdę mówiąc, miała związane ręce. Ojciec nie żył i chyba jedynie cud mógłby uratować ją od małżeństwa. Na miejsce spotkania wybrała niewielką kawiarnię, ze względu na jej niepozorność; w końcu prowadzanie się w towarzystwie rodziny narzeczonego, a już zwłaszcza męskiego członka rodu, mogłoby zostać przez niektórych źle odebrane, a tego rzecz jasna Cassiopeia Black, perfekcjonistka do bólu, nie chciała. Zjawiła się jako pierwsza i z ulgą przyjęła niską frekwencję wewnątrz pomieszczenia. Im mniej świadków, tym lepiej. Swoje kroki odruchowo skierowała w stronę obitych atłasem zielonych sof i na jednej z nich spoczęła. Szybkim spojrzeniem obrzuciła znajdujących się tu czarodziejów (przyzwyczajenie wynikające z pełnionej funkcji) po czym z wrodzoną gracją założyła nogę na nogę i cierpliwie czekała na swojego towarzystwa, jednocześnie w myślach układając sobie ładnie brzmiącą formułkę.
granice ciał to dla nich przeszłość, a "ty i ja" zamienia się w jedno,
zwinięci razem wokół o d d e c h u, tak święci w swoim grzechu…
zwinięci razem wokół o d d e c h u, tak święci w swoim grzechu…
Ostatnio zmieniony przez Cassiopeia Black dnia 20.10.15 20:01, w całości zmieniany 1 raz
Cassiopeia Black
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
His eyes upon your face
His hand upon your hand
His lips caress your skin
It's more than I can stand
His hand upon your hand
His lips caress your skin
It's more than I can stand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nienawidził się spóźniać, ale nienawidził też zostawiać pracy na potem. Naprawdę stanął dzisiaj przed wyborem tragicznym. Pozostawił w gabinecie stertę brudnych kubków po kawie i wyszedł stamtąd jak oparzony. Gdyby ktoś teraz zajrzał do jego gabinetu to mógłby pomyśleć, że go porwano, bo nigdy nie zostawiał papierów na biurku. Ale dzisiaj naprawdę nie miał czasu, żeby siedzieć do późna w pracy. Raz na jakiś czas może sobie odpuścić ten pracoholizm. Nikt mu za to pensji nie obetnie. A poza tym w skrytce w banku Gringotta i tak było wystarczająco dużo galeonów, bo pochodził z takiej a nie innej rodziny. Pracoholikiem został dla prestiżu. Pięcie się po szabelkach hierarchii w Ministerstwie podbijało mu prestiż a także dawało nieprawdopodobną satysfakcję. Miał nadzieję na to, że w równie niedługim czasie jak dostał ten nowiutki gabinet zostanie co najmniej szefem departamentu. Ambicji mu nie brakowało. Czarną owcą w rodzinie był, tylko dlatego że nie miał najmniejszego zamiaru się ustatkować. Nie w tym półwieczu. Uważał, że nie ma na to czasu, a ma wystarczająco wielu kuzynów, którzy zapewnią ciągłość rodu. Po co więc jeszcze on? Miał nawet ważenie, że już jego ojciec sobie odpuścił żenienie go przez ciągłe wybrzydzanie młodego, a może właśnie już nie tak młodego jak na kawalera, Notta. Mówi się, że syna się żeni kiedy się chce, córkę kiedy można. Gorzej jak syn nie chce się żenić i ma dar przekonywania. Jakoś nawet nie przychodziło mu na myśl nawet, żeby podrzucić ojcu kandydatkę, na którą chętnie by się zgodził… Właśnie ta panna nalegała, żeby się z nią dzisiaj spotkać. Mimo, że miał nawał roboty to ona była jedną z nielicznych, o ile nie jedyną osobą, której nie potrafił odmówić. Nim teleportował się pod kawiarnię zahaczył jeszcze o kwiaciarnię, dlatego też mimo ze spóźniony przyszedł do niej z herbacianą różą.
- Wybacz moje spóźnienie. Mówiłem, że jestem dość zapracowany ostatnio – powiedział podając jej kwiat i przepraszająco się uśmiechając. Dopiero po chwili usiadł obok niej i skinął na kelnerkę, żeby podała im kartę. W końcu wypadałoby coś zamówić. Szkoda, że kawiarnia, a nie winiarnia. Kawy już miał dość po ostatnim tygodniu.
- Pięknie wyglądasz – powiedział zaraz po tym jak ukradkiem zmierzył ją wzrokiem. Oczy mu się błyszczały, gdy tylko widział dziewczynę. Sam nie wiedział, co go w niej bardziej pociąga. Zgrabne nogi i czy inteligentne spojrzenie.
- Wybacz moje spóźnienie. Mówiłem, że jestem dość zapracowany ostatnio – powiedział podając jej kwiat i przepraszająco się uśmiechając. Dopiero po chwili usiadł obok niej i skinął na kelnerkę, żeby podała im kartę. W końcu wypadałoby coś zamówić. Szkoda, że kawiarnia, a nie winiarnia. Kawy już miał dość po ostatnim tygodniu.
- Pięknie wyglądasz – powiedział zaraz po tym jak ukradkiem zmierzył ją wzrokiem. Oczy mu się błyszczały, gdy tylko widział dziewczynę. Sam nie wiedział, co go w niej bardziej pociąga. Zgrabne nogi i czy inteligentne spojrzenie.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była zupełnie pozbawiona nerwowych tików, nie miała w zwyczaju odruchowego zerkania na zegarek, nawet jeśli rzeczywiście bardzo zależało jej na spotkaniu; nie stukała również irytująco opuszkami palców o kant stolika ani nie przeczesywała palcami włosów co kilka sekund. Jeśli czegoś nauczył ją kurs na Wiedźmią Strażniczkę, to właśnie spokoju. Potrafiła siedzieć wyprostowana w idealnym skupieniu przez kilka godzin, zauważając każdy najdrobniejszy ruch swojego współrozmówcy. Weszło jej to tak mocno w krwiobieg, iż nie potrafiła pozbyć się tych nawyków nawet w rozmowie z bliskimi. Nie oceniała stroju, fryzury czy też manier - po prostu obserwowała. Jeśli rozmówca niespokojnie zerkał na boki, unikając patrzenia prosto w oczy, była niemal pewna, iż kłamie albo coś ukrywa. Pomocne też było bicie serca. Kiedyś ktoś jej powiedział, że serce doświadczonego kłamcy bije w rytmie powolnym, miarowym, jakby był pewny, iż nikt nie odkryje jego prawdziwej tożsamości. Co innego, jeśli ktoś dopiero stawia pierwsze kroki w tej sztuce; panika niemal wylewa mu się z oczu. Różne są ludzkie zachowania, a Cassiopeia zdawała sobie z tego sprawę. Sama rzadko kiedy używała pojęcia kłamstwo, wolała używać stwierdzenia częściowa prawda. Brzmi lepiej, czyż nie?
W każdym razie kiedy na horyzoncie wreszcie zjawił się Nicholas, drgnęła delikatnie, uświadamiając sobie, iż naprawdę musiała się zamyślić, skoro nie zwróciła uwagi na upływający czas. Przywitała go przyjaznym uśmiechem, który przyszedł jej całkiem naturalnie, swobodnie, nie tak, jak na pamiętnym festiwalu, gdzie każde uniesienie kącików ust sprawiało niemal fizyczny ból.
- Nie mam Ci tego za złe, w końcu wiem, jak praca potrafi przyćmić inne sprawy - oznajmiła spokojnie, przyjmując od niego różę, dziękując przy tym skinieniem głowy. Machinalnie przysunęła ją do siebie, napawając się jej zapachem. - Cudowna - stwierdziła szczerze, odkładając ją na bok. - Zapewne w Ministerstwie nie można liczyć na chwilę wytchnienia - ostrożnie dobierała słowa, w końcu doskonale wiedziała, co tam się dzieje, ale zgrywanie niepoinformowanej leżało w obowiązkach młodej damy, której jedynym zajęciem jest bywanie na salonach. - Dziękuję, Ty również prezentujesz się nienagannie, Nicholasie, ale przecież dobrze o tym wiesz - zażartowała, aby uczynić sobie jako taki wstęp do tego, co chciała mu przekazać. Dlatego też po krótkiej chwili spoważniała. - Jednakże zależało mi na tym spotkaniu nie tylko ze względu na rozmowę z Tobą. Muszę coś wyznać, aczkolwiek ostrzegam, iż są to dosyć świeże informację i wolałabym, aby nie dotarły do uszu osób trzecich - spojrzała na niego znacząco. Umilkła, jakby zbierając myśli. - Wychodzę za mąż - powiedziała prosto z mostu. Oczywiście, to nie był koniec rewelacji, ale wolała najpierw zobaczyć, czy w ogóle go to interesuje.
W każdym razie kiedy na horyzoncie wreszcie zjawił się Nicholas, drgnęła delikatnie, uświadamiając sobie, iż naprawdę musiała się zamyślić, skoro nie zwróciła uwagi na upływający czas. Przywitała go przyjaznym uśmiechem, który przyszedł jej całkiem naturalnie, swobodnie, nie tak, jak na pamiętnym festiwalu, gdzie każde uniesienie kącików ust sprawiało niemal fizyczny ból.
- Nie mam Ci tego za złe, w końcu wiem, jak praca potrafi przyćmić inne sprawy - oznajmiła spokojnie, przyjmując od niego różę, dziękując przy tym skinieniem głowy. Machinalnie przysunęła ją do siebie, napawając się jej zapachem. - Cudowna - stwierdziła szczerze, odkładając ją na bok. - Zapewne w Ministerstwie nie można liczyć na chwilę wytchnienia - ostrożnie dobierała słowa, w końcu doskonale wiedziała, co tam się dzieje, ale zgrywanie niepoinformowanej leżało w obowiązkach młodej damy, której jedynym zajęciem jest bywanie na salonach. - Dziękuję, Ty również prezentujesz się nienagannie, Nicholasie, ale przecież dobrze o tym wiesz - zażartowała, aby uczynić sobie jako taki wstęp do tego, co chciała mu przekazać. Dlatego też po krótkiej chwili spoważniała. - Jednakże zależało mi na tym spotkaniu nie tylko ze względu na rozmowę z Tobą. Muszę coś wyznać, aczkolwiek ostrzegam, iż są to dosyć świeże informację i wolałabym, aby nie dotarły do uszu osób trzecich - spojrzała na niego znacząco. Umilkła, jakby zbierając myśli. - Wychodzę za mąż - powiedziała prosto z mostu. Oczywiście, to nie był koniec rewelacji, ale wolała najpierw zobaczyć, czy w ogóle go to interesuje.
granice ciał to dla nich przeszłość, a "ty i ja" zamienia się w jedno,
zwinięci razem wokół o d d e c h u, tak święci w swoim grzechu…
zwinięci razem wokół o d d e c h u, tak święci w swoim grzechu…
Cassiopeia Black
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
His eyes upon your face
His hand upon your hand
His lips caress your skin
It's more than I can stand
His hand upon your hand
His lips caress your skin
It's more than I can stand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Cassiopeia Black była dla Nicholasa wręcz idealna. Piękna, inteligenta i dobrze wychowana. W końcu Nott nie potrafiłby się zadawać z kimś nieobytym towarzysko i pochodzącym z mniej znaniemitego rodu. Uwielbiał wpatrywać się w jej piękne, inteligentne oczy i prowadzić nawet kurtuazyjne dyskusje. Sprawiała wrażenie osoby, która jak niewielu je do docenia. Część arystokracji już dawno zapomniała jak ważne jest to, żeby zachowywać się zgodnie z noszonym przez siebie nazwiskiem. Niestety. Niektóre obowiązki nie należały do najprzyjemniejszych, ale trzeba było pracować na świetność własnego rodu.
- Praca jak praca. Nie powinienem zanudzać Cię opowieściami. Nic specjalnego –odpowiedział równie poprawnie politycznie. Przecież nie wypadało żalić się na problemy ze współpracownikami kobiecie. Traktował ją jak damę i nie planował tego zmieniać nawet jeśli znajdowali się w nieoficjalnej sytuacji. Uśmiechnął się słysząc z jej ust komplement. No jasne kurtuazja i te sprawy. Ale w każdych okolicznościach miło jest usłyszeć coś miłego na swój temat. Tym bardziej z jej ust. Nicholas kończąc Hogwart i udając się na staż do Ministerstwa Magii planował nigdy się nie zakochać. Jeśli kiedyś będzie musiał się ożenić, to tylko dlatego że ojciec mu tak każe, a i od tego jak na razie zręcznie się wywijał. Praca była dla niego całym życiem, a całość jego wizerunku uzupełniało brylowanie i na wszelkiego rodzaju imprezach towarzyskich i sabatach. Dlatego też zdawał sobie sprawę z tego, że musi dobrze wyglądać, musi dobrze się wysławiać i musi ogólnie sprawiać perfekcyjne wrażenie. Chyba mu się nawet udawało.
- Nie mniej jednak miło usłyszeć to z Twoich ust, Cassiopeio – odpowiedział jak należało i delikatnie się uśmiechnął. Spojrzał na nią zainteresowany słysząc to przydługie preludium nie wiedział, czego powinien się spodziewać. Wyjeżdża gdzieś? Oczekuje od niego jakiejś deklaracji, co do tego, co do niej czuje? Szczerze w to wątpił. Ich układ był całkiem wygodny. Nie dążył zapewnić, że jest osobą godną zaufania, gdy mina mu zrzedła. Oczy przestały radośnie błyszczeć i przez moment zrobiły się duże jak pięciozłotówki. Powinien się tego spodziewać ale… Przełknął ślinę i doprowadził się do swojego firmowego stanu chłodnego spokoju.
- Kiedy? – zapytał jakby to miało jakieś znaczenie. Miał ją stracić raz na zawsze. Jak jeszcze „narzeczona”, w dodatku nie z miłości tylko z przymusu, to jeszcze nic aż tak złego tak wkrótce żona… Nie wyobrażał sobie tego.
- Praca jak praca. Nie powinienem zanudzać Cię opowieściami. Nic specjalnego –odpowiedział równie poprawnie politycznie. Przecież nie wypadało żalić się na problemy ze współpracownikami kobiecie. Traktował ją jak damę i nie planował tego zmieniać nawet jeśli znajdowali się w nieoficjalnej sytuacji. Uśmiechnął się słysząc z jej ust komplement. No jasne kurtuazja i te sprawy. Ale w każdych okolicznościach miło jest usłyszeć coś miłego na swój temat. Tym bardziej z jej ust. Nicholas kończąc Hogwart i udając się na staż do Ministerstwa Magii planował nigdy się nie zakochać. Jeśli kiedyś będzie musiał się ożenić, to tylko dlatego że ojciec mu tak każe, a i od tego jak na razie zręcznie się wywijał. Praca była dla niego całym życiem, a całość jego wizerunku uzupełniało brylowanie i na wszelkiego rodzaju imprezach towarzyskich i sabatach. Dlatego też zdawał sobie sprawę z tego, że musi dobrze wyglądać, musi dobrze się wysławiać i musi ogólnie sprawiać perfekcyjne wrażenie. Chyba mu się nawet udawało.
- Nie mniej jednak miło usłyszeć to z Twoich ust, Cassiopeio – odpowiedział jak należało i delikatnie się uśmiechnął. Spojrzał na nią zainteresowany słysząc to przydługie preludium nie wiedział, czego powinien się spodziewać. Wyjeżdża gdzieś? Oczekuje od niego jakiejś deklaracji, co do tego, co do niej czuje? Szczerze w to wątpił. Ich układ był całkiem wygodny. Nie dążył zapewnić, że jest osobą godną zaufania, gdy mina mu zrzedła. Oczy przestały radośnie błyszczeć i przez moment zrobiły się duże jak pięciozłotówki. Powinien się tego spodziewać ale… Przełknął ślinę i doprowadził się do swojego firmowego stanu chłodnego spokoju.
- Kiedy? – zapytał jakby to miało jakieś znaczenie. Miał ją stracić raz na zawsze. Jak jeszcze „narzeczona”, w dodatku nie z miłości tylko z przymusu, to jeszcze nic aż tak złego tak wkrótce żona… Nie wyobrażał sobie tego.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mała kawiarnia
Szybka odpowiedź