Zrujnowany teatr lorda Cromwella
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Zrujnowany teatr lorda Cromwella
Teatr, który czasy swojej świetności ma już dawno za sobą; zdaje się, że i społeczeństwo zapomniało o tym miejscu. Teatr został założony w latach 30. XVII wieku przez Lorda Cromwella, zwanego także lordem protektorem Anglii, którego historia zapamiętała głównie za zniesienie ustroju monarchicznego oraz jego wkład w wojnę domową pomiędzy parlamentarzystami i rojalistami. Teatr Protektor - tak potocznie nazywano to miejsce - zbudowano w stylu renesansowym. Rytm płaszczyźnie nadawały linie schodów, gzymsów, balustrad, które (oglądane z większej odległości) sprawiały wrażenie lekko wygiętych łuków, a kopułowy sufit ozdobiony freskami stanowił piękną ozdobę aż do czasów I Wojny Światowej, podczas której teatr obrócił się w ruinę. Dziś na zapomnianej scenie gra tylko wiatr. Nikt nie uprzątnął też gruzu ze zniszczonej podczas bombardowania ściany, dzięki której można dostać się do środka. Oczywiście, o ile nie obawia się napotkać bezdomnych lub podejrzanych rzezimieszków lub zdolnych do wszystkiego narkomanów.
/z kasyna
Katya nie mogła zostać poddana pełnej kontroli, bo dusiłaby się wtedy w klatce i próbowała uciec za wszelkę cenę, byle nikt nie próbował z niej kpić i sięgać po to, co miała najcenniejsze. W o l n o ś ć. Nic innego nie miało dla niej większej wartości, toteż Ramsey w przyszłości - o, ile w ogóle do tego dojdzie - powinien stąpać rozważnie, by piękna obróżka zdobiła szyję Ollivander, ale przecież ona... Nie była posłuszna i nie była w stanie ulegle pojawiać się na każde zawołanie. Ojciec przez lata nauczył ją jednak tego, że oddanie i lojalność to niewątpliwie najbardziej pożądane cechy.
Jaką ceną byłby w stanie zdobyć to Ramsey, który już otrzymał od młodej panny szacunek?
-Co zatem uczynimy z niewiernym mężczyzną? Doskonałą karą byłoby... - i tu zamilkła, pozostawiając wszystko w sferze domysłów. Wiedziała natomiast, że towarzy mógł brodzić po terenie, który był oczywisty. Uśmiechała się figlarnie i zmieniała maski, jak jej się podobało, a im dłużej to trwało, tym bardziej czuła się swobodnie. Może nawet za bardzo? Ramsey sprawił, że zamilkła, bo tak naprawdę nie oczekiwała od niego szczerości. Sądziła,że ten wieczór przebiegnie zupełnie inaczej, ale Mulciber rozkładał perfekcyjnie karty i to sprawiało, że Ollivander słuchała go z prawdziwą rozkoszą. Przygryzała uroczo policzek i pozwalała się wyprowadzać na manowce, chociaż... Czy aby na pewno?
Oddychała spokojnie i przyglądała się przystojnej twarzy narzeczonego, aż w końcu pozwoliła pochłonąć się jego tęczówką, która były głębokie i przeszywające. Nie wychodziła z podziwu dla jego gry, ale to dzięki temu, sama ze spokojem przesuwała swoje granice, by po chwili wrócić do prawidłowości, jaka płynęła z jej opanowania.
-Nie mogę być pana własnością, skoro nic pan za mnie nie zapłacił ani tym bardziej... Nie wygrał mnie na licytacji - mówiła z nieskrywaną irytacją, bo to o tym przez lata chciała zapomnieć Katya. Rok z dala od Malakaia sprawił jednak, że stanął na jej drodze ktoś o dużo potężniejszej sile charakteru i dziewczyna o tym wiedziała, ale nie dopuszczała do siebie myśli, że mógłby uczynić ją z dzikich pobudek swoją rzeczą. -Czego mi nie wypada? - zapytałą bez ogródek i uniosła wymownie brew. Chciała to wiedzieć, bo jeśli postawiłby jej jakiś niewidzialny znak "stop", to być może się do niego zastosuje, jak to na damę przystało. -Wiem, że moim obowiązkiem jest respektowanie pana, jako mojego przyszłego męża i obecnego narzeczonego i nie zamierzam tego negować, ale wolę stać się partnerką, aniżeli rzeczą, która nie jest warta złamanego galeona - czuła złość, a kiedy ich twarze znajdowały się tak blisko, mogła bez trudu policzyć gęstą siateczkę rzęs, a także dostrzec trzy maleńkie piegi. Nie brała pod uwagę, że mógłby złamać barierę i ją pocałować, ale była mu wdzięczna, że nie podjął się tego, bo z pewnością spotkałby się z policzkiem, który wymierzyłaby mu z rozkoszą. Serce biło jej szybko, a oddech się gwałtownie spłycał, toteż musiała zlikwidować dzielącą ich odległość do maksimum i to pewnie było powodem, dla którego w pełni wróciła na swoje miejsce. -Zniechęciłby mnie pan tylko wtedy, gdyby okazał się człowiekiem posługującym się czarną magią. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego, więc jeśli ta ma miejsce w pańskim życiu, to proszę się przyznać i gwarantuję, że jeszcze dzisiejszej nocy porozmawiam z ojcem - przybrała poważnego tonu, a po małej kokietce nie było już śladu. Stało się to nagle i pewnie sam Ramsey nie mógł być pewien czy ona tak na poważnie. Nie żartowała jednak, bo i po co? Przygryzła policzek od środka i ruszyła w stronę wyjścia i dopiero kiedy opuścili kasyno, odetchnęło z ulgą. Otuliłą się szczelniej długim płaszczem, by wiatr nie smagał jej wątłego ciała i przeniosła wzrok na mężczyznę obok, którego kroczyła.
-Dlaczego miałabym potrafić? Domem zajmował się skrzat, a także pewna kobieta, która bardzo długo pracowała w dworku papy - mówiła zgodnie z prawdą, ale na samo wspomnienie Malakaia robiło jej się niedobrze. Cieszyła się jednak, że dotarli szybko do opustoszałego teatru, bo to tutaj mogła rozegrać scenę, do której sam ją zmusił. Wywrócił teatralnie oczami i odgarnęła włosy, by zaraz potem wejść na scenę, której stabilność budziła niemałe ryzyko. -Tresuję dzikie Aetonany, a może... - mruknęła w zamyśleniu i rozłożyła dłonie na boki. -To smoki? W każdym razie, uwielbiam podróże i zdaje się być niezwykle utalentowana artystycznie. Moje działe są znane. Ot, zajmuje się także polityką, ale czy to ważne? - w Norwegii nauczyła się żartu i dystansu, a teraz kpiła Ramseyowi w żywe oczy, tak skutecznie mijając się z prawdą, której nie mógł poznać. -I wiem pan co? - zagaiła luźno, gdy znalazł się tuż pod sceną, a ona mogła lśnić niczym najjaśniejsza gwiazda, choć przecież to miejsce było doszczętnie zrujnowane. -Zrywam nasze zaręczyny! - zakrzyknęła radośnie i wybuchła dzikim śmiechem, bo czy nie sprawiała wrażenie osoby, która postradała zmysły? Byli tu sami i nie obawiała się o nic, toteż testowała cierpliwość mężczyzny, bo może sam postanowi odejść? Mulciber miał ciężki orzech do zgryzienia, a im dalej brnęli, tym musiała budzić w nim większą ciekawość, prawda? -Skoro tak bardzo pan chce mnie do siebie zniechęcić, to... Pozbawiłam pana przykrego obowiązku zostania moim mężem. Prosze jdnak nie cierpieć, to była pana decyzja z przed raptem trzydziestu minut, czyż nie? - zadrwiła jeszcze i spojrzała mu w oczy i jeśli miał dobry refleks, to powinien ją złapać w swe silne ramiona, bo bez ostrzeżenia zdecydowała się spaść z podniesienia, które powoli zaczynało ją nużyć.
Katya nie mogła zostać poddana pełnej kontroli, bo dusiłaby się wtedy w klatce i próbowała uciec za wszelkę cenę, byle nikt nie próbował z niej kpić i sięgać po to, co miała najcenniejsze. W o l n o ś ć. Nic innego nie miało dla niej większej wartości, toteż Ramsey w przyszłości - o, ile w ogóle do tego dojdzie - powinien stąpać rozważnie, by piękna obróżka zdobiła szyję Ollivander, ale przecież ona... Nie była posłuszna i nie była w stanie ulegle pojawiać się na każde zawołanie. Ojciec przez lata nauczył ją jednak tego, że oddanie i lojalność to niewątpliwie najbardziej pożądane cechy.
Jaką ceną byłby w stanie zdobyć to Ramsey, który już otrzymał od młodej panny szacunek?
-Co zatem uczynimy z niewiernym mężczyzną? Doskonałą karą byłoby... - i tu zamilkła, pozostawiając wszystko w sferze domysłów. Wiedziała natomiast, że towarzy mógł brodzić po terenie, który był oczywisty. Uśmiechała się figlarnie i zmieniała maski, jak jej się podobało, a im dłużej to trwało, tym bardziej czuła się swobodnie. Może nawet za bardzo? Ramsey sprawił, że zamilkła, bo tak naprawdę nie oczekiwała od niego szczerości. Sądziła,że ten wieczór przebiegnie zupełnie inaczej, ale Mulciber rozkładał perfekcyjnie karty i to sprawiało, że Ollivander słuchała go z prawdziwą rozkoszą. Przygryzała uroczo policzek i pozwalała się wyprowadzać na manowce, chociaż... Czy aby na pewno?
Oddychała spokojnie i przyglądała się przystojnej twarzy narzeczonego, aż w końcu pozwoliła pochłonąć się jego tęczówką, która były głębokie i przeszywające. Nie wychodziła z podziwu dla jego gry, ale to dzięki temu, sama ze spokojem przesuwała swoje granice, by po chwili wrócić do prawidłowości, jaka płynęła z jej opanowania.
-Nie mogę być pana własnością, skoro nic pan za mnie nie zapłacił ani tym bardziej... Nie wygrał mnie na licytacji - mówiła z nieskrywaną irytacją, bo to o tym przez lata chciała zapomnieć Katya. Rok z dala od Malakaia sprawił jednak, że stanął na jej drodze ktoś o dużo potężniejszej sile charakteru i dziewczyna o tym wiedziała, ale nie dopuszczała do siebie myśli, że mógłby uczynić ją z dzikich pobudek swoją rzeczą. -Czego mi nie wypada? - zapytałą bez ogródek i uniosła wymownie brew. Chciała to wiedzieć, bo jeśli postawiłby jej jakiś niewidzialny znak "stop", to być może się do niego zastosuje, jak to na damę przystało. -Wiem, że moim obowiązkiem jest respektowanie pana, jako mojego przyszłego męża i obecnego narzeczonego i nie zamierzam tego negować, ale wolę stać się partnerką, aniżeli rzeczą, która nie jest warta złamanego galeona - czuła złość, a kiedy ich twarze znajdowały się tak blisko, mogła bez trudu policzyć gęstą siateczkę rzęs, a także dostrzec trzy maleńkie piegi. Nie brała pod uwagę, że mógłby złamać barierę i ją pocałować, ale była mu wdzięczna, że nie podjął się tego, bo z pewnością spotkałby się z policzkiem, który wymierzyłaby mu z rozkoszą. Serce biło jej szybko, a oddech się gwałtownie spłycał, toteż musiała zlikwidować dzielącą ich odległość do maksimum i to pewnie było powodem, dla którego w pełni wróciła na swoje miejsce. -Zniechęciłby mnie pan tylko wtedy, gdyby okazał się człowiekiem posługującym się czarną magią. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego, więc jeśli ta ma miejsce w pańskim życiu, to proszę się przyznać i gwarantuję, że jeszcze dzisiejszej nocy porozmawiam z ojcem - przybrała poważnego tonu, a po małej kokietce nie było już śladu. Stało się to nagle i pewnie sam Ramsey nie mógł być pewien czy ona tak na poważnie. Nie żartowała jednak, bo i po co? Przygryzła policzek od środka i ruszyła w stronę wyjścia i dopiero kiedy opuścili kasyno, odetchnęło z ulgą. Otuliłą się szczelniej długim płaszczem, by wiatr nie smagał jej wątłego ciała i przeniosła wzrok na mężczyznę obok, którego kroczyła.
-Dlaczego miałabym potrafić? Domem zajmował się skrzat, a także pewna kobieta, która bardzo długo pracowała w dworku papy - mówiła zgodnie z prawdą, ale na samo wspomnienie Malakaia robiło jej się niedobrze. Cieszyła się jednak, że dotarli szybko do opustoszałego teatru, bo to tutaj mogła rozegrać scenę, do której sam ją zmusił. Wywrócił teatralnie oczami i odgarnęła włosy, by zaraz potem wejść na scenę, której stabilność budziła niemałe ryzyko. -Tresuję dzikie Aetonany, a może... - mruknęła w zamyśleniu i rozłożyła dłonie na boki. -To smoki? W każdym razie, uwielbiam podróże i zdaje się być niezwykle utalentowana artystycznie. Moje działe są znane. Ot, zajmuje się także polityką, ale czy to ważne? - w Norwegii nauczyła się żartu i dystansu, a teraz kpiła Ramseyowi w żywe oczy, tak skutecznie mijając się z prawdą, której nie mógł poznać. -I wiem pan co? - zagaiła luźno, gdy znalazł się tuż pod sceną, a ona mogła lśnić niczym najjaśniejsza gwiazda, choć przecież to miejsce było doszczętnie zrujnowane. -Zrywam nasze zaręczyny! - zakrzyknęła radośnie i wybuchła dzikim śmiechem, bo czy nie sprawiała wrażenie osoby, która postradała zmysły? Byli tu sami i nie obawiała się o nic, toteż testowała cierpliwość mężczyzny, bo może sam postanowi odejść? Mulciber miał ciężki orzech do zgryzienia, a im dalej brnęli, tym musiała budzić w nim większą ciekawość, prawda? -Skoro tak bardzo pan chce mnie do siebie zniechęcić, to... Pozbawiłam pana przykrego obowiązku zostania moim mężem. Prosze jdnak nie cierpieć, to była pana decyzja z przed raptem trzydziestu minut, czyż nie? - zadrwiła jeszcze i spojrzała mu w oczy i jeśli miał dobry refleks, to powinien ją złapać w swe silne ramiona, bo bez ostrzeżenia zdecydowała się spaść z podniesienia, które powoli zaczynało ją nużyć.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Wolność była przereklamowana. Wszystkie te aluzje i epopeje na temat wolności człowieka, wolności wyborów i przekonań… były przereklamowane. Głupie pieprzenie o poczuciu czegoś co było zwykłą utopią, bowiem w tych czasach wolność była jedynie mrzonką, która trzymała dzieci do osiemnastego roku życia. Kiedy ten czas mijał zacznała się szkoła przetrwania, a Katya otrzymała ją stosunkowo późno — miała bowiem już 23 lata. Lekcję pseudowolności, w której ojciec idzie na układ z innym ojcem i wydaje córkę obcemu mężczyźnie. O czym więc ona myslała? Żyła illydystyczna wizją świata, która czyniła ją Boginią otoczenia, hołdującą święte prawa. Te jednak w rzeczywistości nie istniały bo nad wszystkim stało prawo i nastorzy rodów.
Smutne, lecz prawdziwe.
— Mężczyźni z reguły są niewierni, bo kobiety nie potrafią zamienić swoich obowiązków w przygodę i zabawę. Szukają więc uciech gdzie indziej, hańbiąc przy tym to, co mają najcenniejsze— powiedział i posłal jej przeciągłe spojrzenie. Dwa zero dla Mulcibera, który swoim rozważnym tokiem myślenia sprowadzał na ziemię jej dziecinny sposób pojmowania świata. Mogła go nauczyć beztroski, lecz po co? Był poważny, choć nie sztywny, ponieważ ramy rzeczywistości trzymały go twardo w sobie. — Kobieta odnosi prywatny sukces, jeśli zmuszona do małżeństwa rozkocha w sobie męża i sprawi, że byłby w stanie zrobić dla niej wszystko— dodał jeszcze, odwracając wzrok, kiedy szli aleją, w nieznanym mu kierunku. Nie sugerował jej niczego, nie zamierzał do niczego sprowokować, bo czuł się wolny od tego typu uniesień, choć niewątpliwie Katya była osobą, która mogłaby dotrzeć zbyt głęboko. Przypominała mu po części ijego przyjaciela z dzieciństwa, którego dopadł wilkołak, a to była słabość, którą chciał wyplenić jak najgorszy chwast.
Weszli do teatru, który okazał się być totalną ruina i zaśmiał się głośno, trzymajac rece w kieszeni z powodu nieprzyjemnego zimna. Pokręcił głową, mijając gruz i ruszył w kierunku sceny, choć gdy ona weszła na nią, on podążył wzdłuz niej, poniżej.
— Nie trzeba za coś zapłacić, aby stać się właścicielem. Gdyby tak było światem rządziłby pieniądz, a często wiedza jest w stanie go przebić. I to właśnie ona doprowadza ludzi do przedmiotowego traktowania innych. Czyż nie, panno Ollivander?— sptal, spoglądając na nią z dołu. Omiótł wzrokiem jej zgrabną sylwetkę, któ®a na scenie wyglądała jeszcze lepiej. Prezentowała się przepieknie w czarnym, opinającym jej smukłe ciało materiale, falując w powietrzu, kręcąc się i mrucząc coś pod nosem, jak prawdziwa rozkapryszona dziewczynka. Mógłby zwalić to na alkohol, lecz przeszkadzał mu w tym fakt, że nie piła razem z nim, a nawet nie zapaliła papierosa, którego mu odebrała.
—Aby stać się partnerem należy sobie na to zasłużyć. Partnerstwo oznacza brak poczucia wyższości, któregokolwiek z partnerów, czyli całkowitej równości. Myśli Pani, żejestem w stanie panience dorównać?— spytał przekornir i z rozbawieniem, choć właściwie pytanie miało brzmieć odwrotnie — czy ona jest w stanie dorównać jemu. Jego życie było ciągiem zmian warunkowanych przez Toma, otoczenie, zmieniającą się wiedzę i wszystko warte uwagi. Brakowało mu stałości, tkwienia w jednym miejscu przez dłuższy czas. Nie miała w sobie władzy, aby go do tego zmusic. Czy miała jednak coś, com ogłoby go zachęcić?
— Jestem czarnoksiężnikiem, lady Ollivander— powiedział wprost, butnym tonem, zadzierając argonacko brodę. Mówił poważnie, patrząc na nią z dołu, lecz kto brałby na poważnie kogoś, kto przyznaje się do takich czynów otwarcie, szczególnie, kiedy jego twarz wykrzywiał perfidny uśmiech. Jednak… najciemniej pod latarnią, czyż nie?[/b]— Czyli wykonuje Panienka szereg zajmujących prac, jest wszystkimi najciekawszymi bohaterami powieści, jednocześnie nie potrafiąc najprostszych rzeczy. Lecz szlachecka krew zwalnia panienkę z tego obowiązku[/b]— mruknął nieco szyderczo i ukłonił się, jakby kpił z jej niewiedzy. Był bowiem zwolennikiem, że żadna praca i zajęcie nie hańbi, a jedynie rozwija i czyni mądrzejszym i bliższym perfekcji, nawet jeśli wykonywana praca nie jest godna szacunku. Ze wszystkiego czerpał wiedzę i insirację i w tym pokładał prawdziwą mądrość. Niczym rodowity filozof.
—Sucham?— spytał z niedowierzaniem, gdy zerwała zaręczyny, a już po chwili drgnął i ruszył krok do przodu, aby ją złapać w swoje ramiona, bo niespodziewanie rzuciła się w wir swoich myśli i marzeń. Jego refleks i zapobiegawczość ochroniły ja przed bolesnym upadkiem, lecz gdy już trzymał ją w ramionach, wcale nie zamierzał postawić na ziemi. Serce zabiło mu w piersi, bo ten nagły zwrot go zszokował, przez co… tak, niewątpliwie stała się bardziej interesująca.
—Wyglądam jakbym cieriał?— spytał, patrząc jej prosto w oczy, gdy tak ją trzymał przy sobie, na rękach, blisko swojej twarzy. — Byłbym nie honorowy i nie zasługiwałbym na szacunek, gdybym co trzydziesści minut zmieniał zdanie, milady— szepnął cicho, przenosząc wzrok na jej usta. Trzymał ją przy sobie mocno i zdecydowanie, jedną ręką za kolana, druga obejmując jej kruche plecy. — Ale najbardziej przykre w tym obowiązku byłoby rozzstawanie się z panienką każdego dnia, nie obowiązek sam w sobie— dodał jeszcze z szelmowskim uśmiechem, zaciągając się wonią jej perfum, kiedy pozostawał z nią tak blisko, że bez trudu mogli stykać się nosami. —Dlaczego tu?— spytał ledwie slyszalnie, mrużąc oczy i skrzyżował z nią wzrok.[/b]
Smutne, lecz prawdziwe.
— Mężczyźni z reguły są niewierni, bo kobiety nie potrafią zamienić swoich obowiązków w przygodę i zabawę. Szukają więc uciech gdzie indziej, hańbiąc przy tym to, co mają najcenniejsze— powiedział i posłal jej przeciągłe spojrzenie. Dwa zero dla Mulcibera, który swoim rozważnym tokiem myślenia sprowadzał na ziemię jej dziecinny sposób pojmowania świata. Mogła go nauczyć beztroski, lecz po co? Był poważny, choć nie sztywny, ponieważ ramy rzeczywistości trzymały go twardo w sobie. — Kobieta odnosi prywatny sukces, jeśli zmuszona do małżeństwa rozkocha w sobie męża i sprawi, że byłby w stanie zrobić dla niej wszystko— dodał jeszcze, odwracając wzrok, kiedy szli aleją, w nieznanym mu kierunku. Nie sugerował jej niczego, nie zamierzał do niczego sprowokować, bo czuł się wolny od tego typu uniesień, choć niewątpliwie Katya była osobą, która mogłaby dotrzeć zbyt głęboko. Przypominała mu po części ijego przyjaciela z dzieciństwa, którego dopadł wilkołak, a to była słabość, którą chciał wyplenić jak najgorszy chwast.
Weszli do teatru, który okazał się być totalną ruina i zaśmiał się głośno, trzymajac rece w kieszeni z powodu nieprzyjemnego zimna. Pokręcił głową, mijając gruz i ruszył w kierunku sceny, choć gdy ona weszła na nią, on podążył wzdłuz niej, poniżej.
— Nie trzeba za coś zapłacić, aby stać się właścicielem. Gdyby tak było światem rządziłby pieniądz, a często wiedza jest w stanie go przebić. I to właśnie ona doprowadza ludzi do przedmiotowego traktowania innych. Czyż nie, panno Ollivander?— sptal, spoglądając na nią z dołu. Omiótł wzrokiem jej zgrabną sylwetkę, któ®a na scenie wyglądała jeszcze lepiej. Prezentowała się przepieknie w czarnym, opinającym jej smukłe ciało materiale, falując w powietrzu, kręcąc się i mrucząc coś pod nosem, jak prawdziwa rozkapryszona dziewczynka. Mógłby zwalić to na alkohol, lecz przeszkadzał mu w tym fakt, że nie piła razem z nim, a nawet nie zapaliła papierosa, którego mu odebrała.
—Aby stać się partnerem należy sobie na to zasłużyć. Partnerstwo oznacza brak poczucia wyższości, któregokolwiek z partnerów, czyli całkowitej równości. Myśli Pani, żejestem w stanie panience dorównać?— spytał przekornir i z rozbawieniem, choć właściwie pytanie miało brzmieć odwrotnie — czy ona jest w stanie dorównać jemu. Jego życie było ciągiem zmian warunkowanych przez Toma, otoczenie, zmieniającą się wiedzę i wszystko warte uwagi. Brakowało mu stałości, tkwienia w jednym miejscu przez dłuższy czas. Nie miała w sobie władzy, aby go do tego zmusic. Czy miała jednak coś, com ogłoby go zachęcić?
— Jestem czarnoksiężnikiem, lady Ollivander— powiedział wprost, butnym tonem, zadzierając argonacko brodę. Mówił poważnie, patrząc na nią z dołu, lecz kto brałby na poważnie kogoś, kto przyznaje się do takich czynów otwarcie, szczególnie, kiedy jego twarz wykrzywiał perfidny uśmiech. Jednak… najciemniej pod latarnią, czyż nie?[/b]— Czyli wykonuje Panienka szereg zajmujących prac, jest wszystkimi najciekawszymi bohaterami powieści, jednocześnie nie potrafiąc najprostszych rzeczy. Lecz szlachecka krew zwalnia panienkę z tego obowiązku[/b]— mruknął nieco szyderczo i ukłonił się, jakby kpił z jej niewiedzy. Był bowiem zwolennikiem, że żadna praca i zajęcie nie hańbi, a jedynie rozwija i czyni mądrzejszym i bliższym perfekcji, nawet jeśli wykonywana praca nie jest godna szacunku. Ze wszystkiego czerpał wiedzę i insirację i w tym pokładał prawdziwą mądrość. Niczym rodowity filozof.
—Sucham?— spytał z niedowierzaniem, gdy zerwała zaręczyny, a już po chwili drgnął i ruszył krok do przodu, aby ją złapać w swoje ramiona, bo niespodziewanie rzuciła się w wir swoich myśli i marzeń. Jego refleks i zapobiegawczość ochroniły ja przed bolesnym upadkiem, lecz gdy już trzymał ją w ramionach, wcale nie zamierzał postawić na ziemi. Serce zabiło mu w piersi, bo ten nagły zwrot go zszokował, przez co… tak, niewątpliwie stała się bardziej interesująca.
—Wyglądam jakbym cieriał?— spytał, patrząc jej prosto w oczy, gdy tak ją trzymał przy sobie, na rękach, blisko swojej twarzy. — Byłbym nie honorowy i nie zasługiwałbym na szacunek, gdybym co trzydziesści minut zmieniał zdanie, milady— szepnął cicho, przenosząc wzrok na jej usta. Trzymał ją przy sobie mocno i zdecydowanie, jedną ręką za kolana, druga obejmując jej kruche plecy. — Ale najbardziej przykre w tym obowiązku byłoby rozzstawanie się z panienką każdego dnia, nie obowiązek sam w sobie— dodał jeszcze z szelmowskim uśmiechem, zaciągając się wonią jej perfum, kiedy pozostawał z nią tak blisko, że bez trudu mogli stykać się nosami. —Dlaczego tu?— spytał ledwie slyszalnie, mrużąc oczy i skrzyżował z nią wzrok.[/b]
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Katya nie znała wartości oddania w takim wymiarze, by rezygnować z wolności. Czuła się w obowiązku bycia lojalną, ale z pewnością nie posłusznie ukierunkowaną na zdanie mężczyzny, który sprowadzał do przedmiotowego traktowana. Ramsey od samego początku niemal pokazywał, że nie będzie znaczyła więcej, o ile sama nie wypracuje sobie pozycji, ale czy ona naprawdę chciała się do czegokolwiek zmuszać? Była delikatna, wrażliwa i subtelna, a zarazem stawała się najbardziej porządaną istotą w odległości kilkunastu metrów. Zgarniała jego uwagę i liczyła się z tym, że mógłby chcieć jej pragnąć, ale czy to właśnie na tym jej zależało? Przez lata doświadczyła zbyt wielu strat, a ojciec zdecydowanie o raz za dużo potraktował ją, jak rzecz. Niewarta złamanego galeona, o czym wspominała Mulciberowi. Jaką to jednak miało wartość, skoro Malaki oddał ją człowiekowi, którego nie znała? Uczyła się dopiero jego uśmiechu, spojrzenia i zapachu, a im głębiej w to wchodziła, tym większy lęk odczuwała, choć wcale nie chciała i, ba! Nie zamierzała tego pokazywać.
-Zabawa? Przygoda? Postrzega pan w ten sposób małżeństwo? - zapytała nagle, bo nie postrzegała tak nigdy przyszłości, która ją czekała. Traktowała to jako obowiązek; przykry, bo przykry, ale obowiązek. Nabrała powietrza w płuca i wydęła nieco policzki, a następnie wbiła ciekawskie spojrzenie w mężczyznę, bo ciekawiło ją podejście, którym się charakteryzował. Nieświadomie całkiem ujęła go pod ramię i przybliżyła się nieznacznie, ale nie trwało to zbyt długo, bo znaleźli się w miejscu, które wybrała, a może to była spontaniczna decyzja? Katya żyjąc z dala od społeczeństwa angielskiej szlachty nauczyła się jednego - braku odpowiedzialności za własne czyny i pomimo, że reprezentowała dumnie nazwisko Ollivandet, tak nie do końca postępowała zgodnie z tym, co jej wypadało, a co nie. Czy nie ryzykownym było zabranie narzeczonego do opustoszałego teatru, w którym byli... Całkiem sami? -Co pan o mnie właściwie wie? - skrzywiła się nieznacznie i niczym prawdziwa i najznamienitsza aktorka podążała wzdłuż sceny i rozkłada ręce, a zaraz potem składała je niczym do modlitwy, by ostatecznie wbić czarne tęczówki w rozmówcę. -Lady Katya Ollivander, córka Malakaia Ollivandera i chrześnica Garricka, który jest głównym przedstawicielem sklepu różdżkarskiego. Naczelny prefekt Ravenclaw i niemal najlepsza uczennica w latach '42-'49', czyż nie? A może jeszcze wie pan, że uwielbiam subtelną muzykę i pochłaniam się w licznych księgach, a także spędzam wiele czasu w bibliotece? - przyjrzała mu się badawczo, bo była ciekawa, a przecież wiedza na jej temat była tak silnie strzeżona odkąd Anthony zniknął. Miała więc nadzieję, że nie fatygował się w odszukiwaniu jakichkolwiek szczegółów związanych z jestestwem swojej przyszłej żony i pozwolił jej jeszcze na chwilę oddechu, którego tak okropnie pragnęła. -Nic pan o mnie nie wie, bo ojciec oddał moją osobę w pańskie ręce bez cienia zastanowienia, a to faktycznie uczyniło pana kimś więcej niż narzeczonym. Problem w tym, że... Jestem niepokorna i pewne schematy należy sobie wypracować w moją stronę. Ma pan tyle siły i energii? - droczyła się, bo chciała zobaczyć ile ma cierplwiości, bo jeśli niewiele... Ich drogi musiały się rozejść. Zatrzymała się dopiero w pół kroku, a dłonie zacisnęła w piąstkach, gdy tak perfidnie oznajmił, że jest czarnoksiężnikiem. -Prosze mi dać zatem różdżkę. Jeśli pan kłamię, to nie ma nic do ukrycia, a magiczny artefakt nic mi nie ujawni... Ouch, gdyby jednak... - zawiesiła głos i lekko kucnęła, by wyciągnąć w stronę Ramseya dłoń, ale tak naprawdę nawet go nie dotknęła. W powietrzu rysowała znaki, którymi mogła uczyć się na pamięć przystojnej twarzy, a także rysów kości policzków, które chciała dotknąć, ale powstrzymała się silną wolą, która została nadal na właściwym miejscu. -Pan kłamał, to przykro mi, ale jeszcze dzisiaj trafi do Tower.
Była dualna i to zmuszało ją do zmian, których podejmowała się tak łatwo. Ramsey mógł to traktować, jako coś niedojrzałego i szczeniackiego. Ona doszukiwała się w tym drugiego dna. Łapała powietrze raz po raz, a następnie tkwiła już w jego ramionach. Zastygła momentalnie, a mimo to jej smukłe palce odnalazły drogę do miejsca, w którym winien mieć serce i ułożyła tam całą dłoń. Uśmiechnęła się mimowolnie, gdy spojrzała tam i uniosła tęczówki do jego, by móc skrzyżować z nim spojrzenie, a gdy znajdował się tak niezwykle blisko... Objęła go drugą ręką i pozwoliła się trzymać, bo przestała odczuwać lęk przed tym, że dzisiejszej nocy ją skrzywdzi.
-Każdego dnia będziemy musieli się rozstawać, a ja nie dam gwarancji, że wrócę do domu - szepnęła ledwie słyszalnie i przymknęła lekko powieki, przygryzając przy tym dolną wargę, by wreszcie poruszyć się niespokojnie. Nie chodziło o to, że uciekałaby, bo nie w tym rzecz. Jej praca była trudna i była narażona na ewentualną szkodę, która zmusiłaby ją do pożegnania się z życiem. -Łamie pan granice i bliskość cielesną, a to się nie godzi... Nie jestem jeszcze pańską żoną, a tyle co zdążyłam z panem się rozstać i bardzo chciałabym wrócić na ziemię - mówiła spokojnie, a kiedy serce łomotało w jej piersi, włosy zaczęły się mimowolnie zmieniać i przybierać ciemniejszego odcienia. Policzki pokryły się czerwienią, wszak bliskość była nieznośna, a ona tak bardzo od niej stroniła. -Pyta pan o rzeczy, które zmusiłyby mnie do otwarcia się, ale nie jestem pewna... Czy naprawdę jesteś gotowy mnie poznać, mój drogi? - i po tych słowach musnęła opuszkami palców jego męski policzek i zatrzymała się na jego wargach, by niewłaściwe myśli odeszły na bok. -Robi pan to celowo?
-Zabawa? Przygoda? Postrzega pan w ten sposób małżeństwo? - zapytała nagle, bo nie postrzegała tak nigdy przyszłości, która ją czekała. Traktowała to jako obowiązek; przykry, bo przykry, ale obowiązek. Nabrała powietrza w płuca i wydęła nieco policzki, a następnie wbiła ciekawskie spojrzenie w mężczyznę, bo ciekawiło ją podejście, którym się charakteryzował. Nieświadomie całkiem ujęła go pod ramię i przybliżyła się nieznacznie, ale nie trwało to zbyt długo, bo znaleźli się w miejscu, które wybrała, a może to była spontaniczna decyzja? Katya żyjąc z dala od społeczeństwa angielskiej szlachty nauczyła się jednego - braku odpowiedzialności za własne czyny i pomimo, że reprezentowała dumnie nazwisko Ollivandet, tak nie do końca postępowała zgodnie z tym, co jej wypadało, a co nie. Czy nie ryzykownym było zabranie narzeczonego do opustoszałego teatru, w którym byli... Całkiem sami? -Co pan o mnie właściwie wie? - skrzywiła się nieznacznie i niczym prawdziwa i najznamienitsza aktorka podążała wzdłuż sceny i rozkłada ręce, a zaraz potem składała je niczym do modlitwy, by ostatecznie wbić czarne tęczówki w rozmówcę. -Lady Katya Ollivander, córka Malakaia Ollivandera i chrześnica Garricka, który jest głównym przedstawicielem sklepu różdżkarskiego. Naczelny prefekt Ravenclaw i niemal najlepsza uczennica w latach '42-'49', czyż nie? A może jeszcze wie pan, że uwielbiam subtelną muzykę i pochłaniam się w licznych księgach, a także spędzam wiele czasu w bibliotece? - przyjrzała mu się badawczo, bo była ciekawa, a przecież wiedza na jej temat była tak silnie strzeżona odkąd Anthony zniknął. Miała więc nadzieję, że nie fatygował się w odszukiwaniu jakichkolwiek szczegółów związanych z jestestwem swojej przyszłej żony i pozwolił jej jeszcze na chwilę oddechu, którego tak okropnie pragnęła. -Nic pan o mnie nie wie, bo ojciec oddał moją osobę w pańskie ręce bez cienia zastanowienia, a to faktycznie uczyniło pana kimś więcej niż narzeczonym. Problem w tym, że... Jestem niepokorna i pewne schematy należy sobie wypracować w moją stronę. Ma pan tyle siły i energii? - droczyła się, bo chciała zobaczyć ile ma cierplwiości, bo jeśli niewiele... Ich drogi musiały się rozejść. Zatrzymała się dopiero w pół kroku, a dłonie zacisnęła w piąstkach, gdy tak perfidnie oznajmił, że jest czarnoksiężnikiem. -Prosze mi dać zatem różdżkę. Jeśli pan kłamię, to nie ma nic do ukrycia, a magiczny artefakt nic mi nie ujawni... Ouch, gdyby jednak... - zawiesiła głos i lekko kucnęła, by wyciągnąć w stronę Ramseya dłoń, ale tak naprawdę nawet go nie dotknęła. W powietrzu rysowała znaki, którymi mogła uczyć się na pamięć przystojnej twarzy, a także rysów kości policzków, które chciała dotknąć, ale powstrzymała się silną wolą, która została nadal na właściwym miejscu. -Pan kłamał, to przykro mi, ale jeszcze dzisiaj trafi do Tower.
Była dualna i to zmuszało ją do zmian, których podejmowała się tak łatwo. Ramsey mógł to traktować, jako coś niedojrzałego i szczeniackiego. Ona doszukiwała się w tym drugiego dna. Łapała powietrze raz po raz, a następnie tkwiła już w jego ramionach. Zastygła momentalnie, a mimo to jej smukłe palce odnalazły drogę do miejsca, w którym winien mieć serce i ułożyła tam całą dłoń. Uśmiechnęła się mimowolnie, gdy spojrzała tam i uniosła tęczówki do jego, by móc skrzyżować z nim spojrzenie, a gdy znajdował się tak niezwykle blisko... Objęła go drugą ręką i pozwoliła się trzymać, bo przestała odczuwać lęk przed tym, że dzisiejszej nocy ją skrzywdzi.
-Każdego dnia będziemy musieli się rozstawać, a ja nie dam gwarancji, że wrócę do domu - szepnęła ledwie słyszalnie i przymknęła lekko powieki, przygryzając przy tym dolną wargę, by wreszcie poruszyć się niespokojnie. Nie chodziło o to, że uciekałaby, bo nie w tym rzecz. Jej praca była trudna i była narażona na ewentualną szkodę, która zmusiłaby ją do pożegnania się z życiem. -Łamie pan granice i bliskość cielesną, a to się nie godzi... Nie jestem jeszcze pańską żoną, a tyle co zdążyłam z panem się rozstać i bardzo chciałabym wrócić na ziemię - mówiła spokojnie, a kiedy serce łomotało w jej piersi, włosy zaczęły się mimowolnie zmieniać i przybierać ciemniejszego odcienia. Policzki pokryły się czerwienią, wszak bliskość była nieznośna, a ona tak bardzo od niej stroniła. -Pyta pan o rzeczy, które zmusiłyby mnie do otwarcia się, ale nie jestem pewna... Czy naprawdę jesteś gotowy mnie poznać, mój drogi? - i po tych słowach musnęła opuszkami palców jego męski policzek i zatrzymała się na jego wargach, by niewłaściwe myśli odeszły na bok. -Robi pan to celowo?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nie czuł się w żaden sposób do niczego zmusany, ale też poza należytym jej szacunkiem nie był jej nic winien. Nie była wybranką, którą sam sobie wybrał, wiec nie czuł się w obowiązku padać jej do stóp i wielbić. Nie mógł jej niczego nawet obiecać, szczególnie, że w chwili, w której dowiedział się, że ich losy złączono był gotów ją zamordować z zimną krwią. A później przekorny los krzyżował ich ścieżki coraz częściej, skłaniając ku sobie, jakby delikatnie oswajał ich ze świadomością, że są sobie pisani. Teraz zaś mieli doskonałą okazję, aby się poznać, aby poobserwować swoje zachowania, choć ani jedno z nich nie było szczere. Oboje przybierali maski i ociekali obłudą, bo tak nakazywała eytkieta, mówiąca o zasadach dobrego zachowania. Ona nie ośmielała się z niego kpić i żartować, on zdawał się być nikim innym ponad to czarującym młodym czlowiekiem, który po prostu… nie mógł być wcale taki zły, prawda?
Jak Mulciber postrzegał małżeństwo? Jeszcze niedawno jak coś, co przeszkadzało mu w osiąganiu celów i pięciu się do góry. Był jednak rozsądny i uważnie analizował swój los. Lata mu uciekały, brak szlachetności krwi nie sprzyjała w odpowiednim dla niego ożenku, a odpowiednia partnerka nie tylko mogła zapewnić mu dziedzica, ale też być przykrywką, wsparciem, informatorem i środkiem do osiągania celu. Nie potrzebował ani pomocy, ani bliskości, a przynajmniej tak uważał. Był wiec zupełnie interesowny w swoich rozważaniach, ale brakiem konsekwencji jego charakteru byłaby nagła chęć do odpowiedniego traktowania dziewczyny. Była urocza, słodka i śliczna. Podobała mu się, mógł zaakceptować więc ją jako partnerkę, o ile nie zamierzała mu wchodzić w drogę.
— Trochę tak jak nowe doświadczenie, przygodę. Nie jest to dla mnie śmiertelna poważna sprawa, to dlatego. Powinno być inaczej? Powinna mnie panienka nauczyć— zasugerował zaczepnie, jasno dając do zrozumienia, jaki ma do tego podejście. Wobec tego nie wymagał od niej niestworzonych rzeczy, poza lojalnością i wiernością,choć nie dlatego, że ją kochał, a dlatego, że shańbiłaby tym jego imię. Skoro mieli spędzić razem życie powinni może dojść wspólnie do pewnych wniosków, które ułatwią im wszystko, a nie utrudnią.
— Niewiele. Nie odrobiłem swojej pracy domowej, panno Ollivander— odpowiedział zgodnie z prawdą, nie odrywając od niej wzroku. — Wiem tylko, że zna panienka dość dobrze Weasleyów— mruknął jeszcze, uśmiechając się kącikowo, jakby chciał podsunąć jej jakiś pomysł. Bo to przecież Barry podał mu jej imię, a zestawienie go z tytułem lady układało się w inicjały listw „L.K.O”.
— Świetnie brzmi, moja droga— odpowiedział z powagą i brzmiącą w głosie szczerą aprobatą. Miała na swoim koncie sukcesy jako naczelny prefekt, doskonała uczennica, dziedziczka Ollivanderów. Pozostał jednak w bezruchu, jakby czekając na potwierdzenie, że jej słowa były przytykiem do jego ignorancji wobec jej osoby i jednocześnie skazy w jego krwi. Pochodziła z asyrtokracji, a małżeństwo z nim odbierało jej tytuł „lady”. Miała mu to za złe? — Wiem za to, że jeśli Pani ojciec zgodził się na małżeństwo z czarodziejem pozbawionym szlacheckiej krwi to znaczy, że mimo tych wszystkich cech idealnej arystokratki ma panienka coś za uszami. Nie uwierzyłbym, że oddałby tak piękną i zdolną córkę czarodziejowi takiemu jak ja, szczególnie, że jego syn zniknął. — To była odpowiedź na jej grę, potencjalny zarzut, może próbę wyciągniecia od niego jakiś informacji lub dania mu do zrozumienia, kim jest. Nie znał jej, nie zadał sobie trudu, aby ją dokładnie sprawdzić. Nie robił nic ponad dowiedzeniem się kim jest jego narzeczona, bo wcześniej nie uznawał tego za konieczność. Teraz dopiero, po wypowiedzeniu swoich własnych słów stwierdził, że powinien się tym zainteresować.
— Nie przestraszy mnie panienka tymi słowami— mruknął leniwie, przewracając oczami i westchnął cicho. Uniósł wzrok na jej duże oczy, choć i pełne usta mogły absorbować jego uwagę. — Ostatnie zaklęcie nic pani nie powie, zważywszy, że posłużyło mi do oświetlenia sobie drogi do kasyna— odpowiedział z nonszalancją, stojąc w miejscu przez dłuższą chwilę. Wiedział, że osoby zajmujące się różdżkami są w stanie wycztyać z nich niezwykle wiele, choćby tylko na podstawie drewna i rdzenia. To zaś choć nie pokazywało wszystkich zbrodni Mulcibera udowadniało jaki był z charakteru, bo różdżka sama wybierała swojego właściciela. Katya wiedziała by więc do czego jest zdolny i co wtedy? Chciałaby uciec i zniknąć tak, jak Anastazja? A on musiałby ją znaleźć i dopaść, tak jak ją. Nie lubił powtarzających się historii.
Spojrzał na jej dłoń, która tkwiła na jego piersi, jakby sprawdzała, czy jego serce bije, choć od dawno tkwiło oblodzone lodową skorupą, a poźniej podążył wzdłuż ręki na jej ramię, obojczyk, smukłą szyję i dziewczęcą twarz, którą miał przy sobie, tak blisko, tak niebezpiecznie blisko i niestosownie.
— Proszę mnie uprzedzić, jeśli postanowi Panienka uciec. Oszczędzi nam to zachodu i niepotrzebnych zmartwień. Lecz małżeństwo nie ma najmniejszego sensu, jeśli żyje pani pogonią za wolnością. Zamknięcie w ramach praw i obowiązków wobec drugiego człowieka, do którego panienka nie poczuje nic prędzej czy później zniszczy wszystko. Jeśli masz takie życzenie, lady Ollivander, możemy przeciągac okres narzeczeństwa tak długo aż pani dorośnie i dojrzeje do decyzji, że wolność to nie wszystko— szepnął z rozbawieniem, częściowo robiąc jej przytyk, lecz nie chciał jej ubliżyć a jedynie przekazać prostą prawdę na ten temat. Lament i niechęć niczego nie dawała, a jedynie czyniła z tej umowy ojców istny dramat., bez możliwości zmian. To było wiec pozbawione sensu. — A co się godzi, lady Ollivander? Wolałaby panienka upaść na ziemię, bo niestosownym jest abym miał te malinowe, przyciągające rozkoszą usta tuż obok swoich?— spytał zaczepnie i uśmiechnął się, kierując swój wzrok na jej wargi. Zrobił kilka kroków w kierunku zniszczonych siedzeń, lecz zdawało się, że wcale nie zamierza czynic jej prośby swoim zamiaem. — Jeśli życzy sobie panienka stanąc na ziemi, a ja nie jestem już narzeczonym, nie mam żadnych zobowiązań. Pozostaje kwestia moje kaprysu. — Posłał jej szybki uśmiech, lecz ostatecznie postawił ją na ziemi powoli, tuż przed siedzeniem, zatrzymując na moment dłonie na jej smukłej talii. Nie zamierzał jednak jej obłapiać ani stwarzać dyskomfort z braku dystansu, więc jedynie pochylił się arogancko do jej policzka. — Pytam o rzeczy błahe, a jeśli miejsce wskazuje na pani wnętrze to tym bardziej byłoby mi miło je zrozumieć. Toż to prawdziwa rudera, szkoda byłoby tę analogię przenosić na Panienki serce — szepnął cicho, po czym odsunął się od niej na bezpieczną odległość, upewniając się też, że w tej krótkiej chwili bliskości nie zabrała mu różdżki. Cofnął się z powrotem pod scenę i rozejrzał po teatrze.
Jak Mulciber postrzegał małżeństwo? Jeszcze niedawno jak coś, co przeszkadzało mu w osiąganiu celów i pięciu się do góry. Był jednak rozsądny i uważnie analizował swój los. Lata mu uciekały, brak szlachetności krwi nie sprzyjała w odpowiednim dla niego ożenku, a odpowiednia partnerka nie tylko mogła zapewnić mu dziedzica, ale też być przykrywką, wsparciem, informatorem i środkiem do osiągania celu. Nie potrzebował ani pomocy, ani bliskości, a przynajmniej tak uważał. Był wiec zupełnie interesowny w swoich rozważaniach, ale brakiem konsekwencji jego charakteru byłaby nagła chęć do odpowiedniego traktowania dziewczyny. Była urocza, słodka i śliczna. Podobała mu się, mógł zaakceptować więc ją jako partnerkę, o ile nie zamierzała mu wchodzić w drogę.
— Trochę tak jak nowe doświadczenie, przygodę. Nie jest to dla mnie śmiertelna poważna sprawa, to dlatego. Powinno być inaczej? Powinna mnie panienka nauczyć— zasugerował zaczepnie, jasno dając do zrozumienia, jaki ma do tego podejście. Wobec tego nie wymagał od niej niestworzonych rzeczy, poza lojalnością i wiernością,choć nie dlatego, że ją kochał, a dlatego, że shańbiłaby tym jego imię. Skoro mieli spędzić razem życie powinni może dojść wspólnie do pewnych wniosków, które ułatwią im wszystko, a nie utrudnią.
— Niewiele. Nie odrobiłem swojej pracy domowej, panno Ollivander— odpowiedział zgodnie z prawdą, nie odrywając od niej wzroku. — Wiem tylko, że zna panienka dość dobrze Weasleyów— mruknął jeszcze, uśmiechając się kącikowo, jakby chciał podsunąć jej jakiś pomysł. Bo to przecież Barry podał mu jej imię, a zestawienie go z tytułem lady układało się w inicjały listw „L.K.O”.
— Świetnie brzmi, moja droga— odpowiedział z powagą i brzmiącą w głosie szczerą aprobatą. Miała na swoim koncie sukcesy jako naczelny prefekt, doskonała uczennica, dziedziczka Ollivanderów. Pozostał jednak w bezruchu, jakby czekając na potwierdzenie, że jej słowa były przytykiem do jego ignorancji wobec jej osoby i jednocześnie skazy w jego krwi. Pochodziła z asyrtokracji, a małżeństwo z nim odbierało jej tytuł „lady”. Miała mu to za złe? — Wiem za to, że jeśli Pani ojciec zgodził się na małżeństwo z czarodziejem pozbawionym szlacheckiej krwi to znaczy, że mimo tych wszystkich cech idealnej arystokratki ma panienka coś za uszami. Nie uwierzyłbym, że oddałby tak piękną i zdolną córkę czarodziejowi takiemu jak ja, szczególnie, że jego syn zniknął. — To była odpowiedź na jej grę, potencjalny zarzut, może próbę wyciągniecia od niego jakiś informacji lub dania mu do zrozumienia, kim jest. Nie znał jej, nie zadał sobie trudu, aby ją dokładnie sprawdzić. Nie robił nic ponad dowiedzeniem się kim jest jego narzeczona, bo wcześniej nie uznawał tego za konieczność. Teraz dopiero, po wypowiedzeniu swoich własnych słów stwierdził, że powinien się tym zainteresować.
— Nie przestraszy mnie panienka tymi słowami— mruknął leniwie, przewracając oczami i westchnął cicho. Uniósł wzrok na jej duże oczy, choć i pełne usta mogły absorbować jego uwagę. — Ostatnie zaklęcie nic pani nie powie, zważywszy, że posłużyło mi do oświetlenia sobie drogi do kasyna— odpowiedział z nonszalancją, stojąc w miejscu przez dłuższą chwilę. Wiedział, że osoby zajmujące się różdżkami są w stanie wycztyać z nich niezwykle wiele, choćby tylko na podstawie drewna i rdzenia. To zaś choć nie pokazywało wszystkich zbrodni Mulcibera udowadniało jaki był z charakteru, bo różdżka sama wybierała swojego właściciela. Katya wiedziała by więc do czego jest zdolny i co wtedy? Chciałaby uciec i zniknąć tak, jak Anastazja? A on musiałby ją znaleźć i dopaść, tak jak ją. Nie lubił powtarzających się historii.
Spojrzał na jej dłoń, która tkwiła na jego piersi, jakby sprawdzała, czy jego serce bije, choć od dawno tkwiło oblodzone lodową skorupą, a poźniej podążył wzdłuż ręki na jej ramię, obojczyk, smukłą szyję i dziewczęcą twarz, którą miał przy sobie, tak blisko, tak niebezpiecznie blisko i niestosownie.
— Proszę mnie uprzedzić, jeśli postanowi Panienka uciec. Oszczędzi nam to zachodu i niepotrzebnych zmartwień. Lecz małżeństwo nie ma najmniejszego sensu, jeśli żyje pani pogonią za wolnością. Zamknięcie w ramach praw i obowiązków wobec drugiego człowieka, do którego panienka nie poczuje nic prędzej czy później zniszczy wszystko. Jeśli masz takie życzenie, lady Ollivander, możemy przeciągac okres narzeczeństwa tak długo aż pani dorośnie i dojrzeje do decyzji, że wolność to nie wszystko— szepnął z rozbawieniem, częściowo robiąc jej przytyk, lecz nie chciał jej ubliżyć a jedynie przekazać prostą prawdę na ten temat. Lament i niechęć niczego nie dawała, a jedynie czyniła z tej umowy ojców istny dramat., bez możliwości zmian. To było wiec pozbawione sensu. — A co się godzi, lady Ollivander? Wolałaby panienka upaść na ziemię, bo niestosownym jest abym miał te malinowe, przyciągające rozkoszą usta tuż obok swoich?— spytał zaczepnie i uśmiechnął się, kierując swój wzrok na jej wargi. Zrobił kilka kroków w kierunku zniszczonych siedzeń, lecz zdawało się, że wcale nie zamierza czynic jej prośby swoim zamiaem. — Jeśli życzy sobie panienka stanąc na ziemi, a ja nie jestem już narzeczonym, nie mam żadnych zobowiązań. Pozostaje kwestia moje kaprysu. — Posłał jej szybki uśmiech, lecz ostatecznie postawił ją na ziemi powoli, tuż przed siedzeniem, zatrzymując na moment dłonie na jej smukłej talii. Nie zamierzał jednak jej obłapiać ani stwarzać dyskomfort z braku dystansu, więc jedynie pochylił się arogancko do jej policzka. — Pytam o rzeczy błahe, a jeśli miejsce wskazuje na pani wnętrze to tym bardziej byłoby mi miło je zrozumieć. Toż to prawdziwa rudera, szkoda byłoby tę analogię przenosić na Panienki serce — szepnął cicho, po czym odsunął się od niej na bezpieczną odległość, upewniając się też, że w tej krótkiej chwili bliskości nie zabrała mu różdżki. Cofnął się z powrotem pod scenę i rozejrzał po teatrze.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Katya wiele ukrywała, ale nigdy nie stała przed takim wyzwaniem, jakim było pełne oddanie, wierność i lojalność. Wiedziała, że kiedyś ją to spotka, ale sądziła, że częściowo będzie mogła mieć wpływ na wybór partnera, z którym będzie musiała dzielić się swoimi troskami, szczęściem, radością i... Łóżkiem. Była typową egoistką, toteż otwieranie się przez Ramseyem zapewne będzie długotrwałym procesem i pracą ich obojga. Respektowała go jako człowieka, a także partnera, ale co z całą resztą? Był dojrzalszy i posiadał zupełnie inną filozofię niż tą, którą kierowała się ona przez ostatnich kilkanaście miesięcy, a może nawet lat? Dlatego zapewne badała teren, po którym miała chodzić każdego dnia, a on zdawał się nie być wzruszony, wręcz bezczelnie ignorując pewne jej zachowania, które były tak charakterystyczne i czyniły ją Katyą Ollivander, która żyła z dala od ojca.
Tyrana i despoty niszczącego młodość i tłamszącego nieposkromionego ducha.
Nie przypuszczała, że Mulciber będzie upatrywał się w tym celi, a także swoistego rodzaju interesu, opłacalnego w dużej mierze dla niego, ale niekoniecznie dla niej. Wiedziała, że straci tytuł i szukała sposobu, jak to obejść, a przecież odnalezienie argumentu, dla którego mogłaby pozostać Lady, graniczyło z cudem. Słowa mężczyzny zbiły ją więc z tropu, bo jeśli miała stać się jego przygodą, to przecież...
-Chwileczkę... - mruknęła nagle i uniosła wymownie brew, jakby w tym momencie analizowała coś niezwykle istotnego. -Chciałbyś żebym cię tego uczyła, mój drogi, ale co dostanę w zamian? Nie zamierzam ukrywać - jestem interesowna, a przecież nie chciałabym pełnić roli głowy rodziny, skoro to pan winien zapewnić mi byt i bezpieczeństwo, czyż nie? - spytała w taki sposób, jakby wcale nie żartowała i jej ton był śmiertelnie poważny, ale gdy spojrzała mu w oczy - wybuchła śmiechem. Nie potrafiła opanować nastroju, który nagle ją ogarnął, a przecież miała niezwykle dobry humor, który liczyła, że odbije się także na Ramseyi i to pewnie dlatego pokręciła przecząco głową i uniosła wymownie jedną dłoń, jakby chciała kontynuować wolną myśl. -Nie musi się pan obawiać, naprawdę. Małżeństwo z panem postrzegam w ten sam sposób, ale w pewnym momencie ta przygoda będzie musiała dobiec końca, a od nas... Cóż, zacznie się wymagać rzeczy, których na ten moment możemy wcale nie chcieć - mówiła tutaj konkretnie o ciąży, ale czy się tego domyślał? Przygryzła policzek od środka i nabrała powietrza w płuca, bo tkwienie w jego ramionach zaczęło być dla niej uciążliwe.
-Weasleyów? Owszem, jeden z nich pracuje w sklepie mojego chrzestnego, ale... Skąd pan właściwie o tym wie? Czyżby to Barry Weasley podał mnie na tacy? - skrzywiła się na samą myśl, że rudzielec mógłby się tego dopuścić, bo w gruncie rzeczy - czemu to zrobił? Za kubeł zimnej wody? Liczyła się z tym, że może mieć żal, ale sądziła też, że są w jednej drużynie, a nie przeciwko sobie. Jeżeli natomiast jego i Mulcibera cokolwiek łączyło, to musiała być ostrożna i to niezwykle. -Moja przeszłość nie ma żadnej wartości w obliczu tego, co aktualnie dzieje się w moim życiu - powiedziała nagle i uśmiechnęła się bladu, a kiedy padło to znaczące stwierdzenie o statusie krwi, a także posiadaniu czegoś na sumieniu, odwróciła wzrok. Nie chciała patrzeć w oczy narzeczonego, bo przecież mógłby odczytać z niej teraz dosłownie wszystko. Czuła, że serce podchodzi jej do gardła i kiedy opanowała kotłujące się emocje, które szukały ujścia, powróciła do patrzenia w piękne tęczówki mężczyzny, jakby nie zamierzając kłamać i będąc pierwszy raz tak szczerą tego wieczora.
-Nie chcę zabrzmieć karcąco, więc powiem tylko tyle, że czarodziejska krew nie miała dla mnie nigdy znaczenia. Gdyby nawet posiadał pan zerowy pierwiastek magii w sobie, to nic nie stałoby na przeszkodzie, by się poznać. Dzieci z niemagicznych rodzin uważam za równe czystokrwistym - wzruszyła lekko ramionami, a przecież nie miała pojęcia, że rozmawia z człowiekiem, który gardzi szlamami. Liczyła się zatem z jakimikolwiek konsekwencjami? Oczywiście, że nie. -Jeśli miałabym wyspowiadać się ze swoich grzechów, pan musi zrobić to ze swoimi.
Ramsey... Kim był właściwie ten człowiek? Jawił się jako prawdziwy gentleman, a swoim podejściem mącił jej w głowie. Nie chciała od niego odstawać, a zarazem budził coś na wzór posłuszeństwa, ale czy ktoś taki jak panna Ollivander mogła znać to uczucie?
-Żądam oddania różdżki i to nie jako narzeczona ani tym bardziej przyszła żona, a jako... Auror - mruknęła butnie i uśmiechnęła drwiąco. -Jeżeli jest pan czarnoksiężnikiem, to jeszcze dzisiaj zadbam o to, by odtransportować pana do Azkabanu, panie... Mulciber - szepnęła wprost do jego ust, a ton był agresywny, bezczelny wręcz i nieznoszący sprzeciwu. Walczyli na spojrzenia, ale kiedy tak bezczelnie zaczął ją taksować, wypieki znów pokryły blade policzki. Nie rozumiała tego sposobu patrzenia, ale zdecydowanie ją zawstydzał i nie umiała sobie z tym poradzić, bo żaden mężczyzna do tej pory nie kierował w jej strony tak wymownego spojrzenia. -Nie chodzi o ucieczkę, mój miły... Niemniej jednak, jeśli zdecyduję się na przedłużanie okresu narzeczeństwa, to nie będzie pan wymagał ode mnie tego, czego wymaga się od żony? - zapytała poważnie. Była ciekawa, czy chodzi tylko o te faktyczne interesy, czy może jednak musi dopełniać roli przykładnej i oddanej partnerki, która na każde skinienie rozkłada nogi i nie sprzeciwia się jego woli. -Nie chciałabym zabrzmieć zbyt bezpośrednio, ale... Miał już pan kiedykolwiek w swoim łożu kobietę?
Zastygła w bezruchu, bo czuła, że jest zbyt bezczelna, a przecież tak bardzo chciała uwierzyć, że to nie może być prawda, choć był przecież przystojny i niezwykle atrakcyjny. Zrobiło jej się niezwykle wstyd, toteż od razu odwróciła wzrok i mruknęła ciche przepraszam, co miało być rekompensatą za słowa, którymi go uraczyła. Oddał jednak z nawiązką bezczelność, bo patrzenie na jej usta, a także mówienie o nich sprawiło, że zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. -Mówi pan o nich tak, jakby chciał ich... Skosztować, a mnie to niezwykle zawstydza, bo przecież... Nawet się nie znamy, prawda? - uśmiechnęła się niewinnie i dziękowała losowi, że jednak postawił ją na ziemi. Byli jednak ciągle blisko, a serce łomotało w jej piersi, gdy tak ujmował ją za talnie silnymi, męskimi dłońmi. Nie odrywała spojrzenia od jego twarzy, bo ją fascynowała, a przecież nie umiała jeszcze z niego czytać, choć niewątpliwie działał na nią. Szlag, chciała tego uniknąć, bo wiedziała, że nie da mu tego co powinna, prawda? -Nie mam serca, panie Mulciber.
Tyrana i despoty niszczącego młodość i tłamszącego nieposkromionego ducha.
Nie przypuszczała, że Mulciber będzie upatrywał się w tym celi, a także swoistego rodzaju interesu, opłacalnego w dużej mierze dla niego, ale niekoniecznie dla niej. Wiedziała, że straci tytuł i szukała sposobu, jak to obejść, a przecież odnalezienie argumentu, dla którego mogłaby pozostać Lady, graniczyło z cudem. Słowa mężczyzny zbiły ją więc z tropu, bo jeśli miała stać się jego przygodą, to przecież...
-Chwileczkę... - mruknęła nagle i uniosła wymownie brew, jakby w tym momencie analizowała coś niezwykle istotnego. -Chciałbyś żebym cię tego uczyła, mój drogi, ale co dostanę w zamian? Nie zamierzam ukrywać - jestem interesowna, a przecież nie chciałabym pełnić roli głowy rodziny, skoro to pan winien zapewnić mi byt i bezpieczeństwo, czyż nie? - spytała w taki sposób, jakby wcale nie żartowała i jej ton był śmiertelnie poważny, ale gdy spojrzała mu w oczy - wybuchła śmiechem. Nie potrafiła opanować nastroju, który nagle ją ogarnął, a przecież miała niezwykle dobry humor, który liczyła, że odbije się także na Ramseyi i to pewnie dlatego pokręciła przecząco głową i uniosła wymownie jedną dłoń, jakby chciała kontynuować wolną myśl. -Nie musi się pan obawiać, naprawdę. Małżeństwo z panem postrzegam w ten sam sposób, ale w pewnym momencie ta przygoda będzie musiała dobiec końca, a od nas... Cóż, zacznie się wymagać rzeczy, których na ten moment możemy wcale nie chcieć - mówiła tutaj konkretnie o ciąży, ale czy się tego domyślał? Przygryzła policzek od środka i nabrała powietrza w płuca, bo tkwienie w jego ramionach zaczęło być dla niej uciążliwe.
-Weasleyów? Owszem, jeden z nich pracuje w sklepie mojego chrzestnego, ale... Skąd pan właściwie o tym wie? Czyżby to Barry Weasley podał mnie na tacy? - skrzywiła się na samą myśl, że rudzielec mógłby się tego dopuścić, bo w gruncie rzeczy - czemu to zrobił? Za kubeł zimnej wody? Liczyła się z tym, że może mieć żal, ale sądziła też, że są w jednej drużynie, a nie przeciwko sobie. Jeżeli natomiast jego i Mulcibera cokolwiek łączyło, to musiała być ostrożna i to niezwykle. -Moja przeszłość nie ma żadnej wartości w obliczu tego, co aktualnie dzieje się w moim życiu - powiedziała nagle i uśmiechnęła się bladu, a kiedy padło to znaczące stwierdzenie o statusie krwi, a także posiadaniu czegoś na sumieniu, odwróciła wzrok. Nie chciała patrzeć w oczy narzeczonego, bo przecież mógłby odczytać z niej teraz dosłownie wszystko. Czuła, że serce podchodzi jej do gardła i kiedy opanowała kotłujące się emocje, które szukały ujścia, powróciła do patrzenia w piękne tęczówki mężczyzny, jakby nie zamierzając kłamać i będąc pierwszy raz tak szczerą tego wieczora.
-Nie chcę zabrzmieć karcąco, więc powiem tylko tyle, że czarodziejska krew nie miała dla mnie nigdy znaczenia. Gdyby nawet posiadał pan zerowy pierwiastek magii w sobie, to nic nie stałoby na przeszkodzie, by się poznać. Dzieci z niemagicznych rodzin uważam za równe czystokrwistym - wzruszyła lekko ramionami, a przecież nie miała pojęcia, że rozmawia z człowiekiem, który gardzi szlamami. Liczyła się zatem z jakimikolwiek konsekwencjami? Oczywiście, że nie. -Jeśli miałabym wyspowiadać się ze swoich grzechów, pan musi zrobić to ze swoimi.
Ramsey... Kim był właściwie ten człowiek? Jawił się jako prawdziwy gentleman, a swoim podejściem mącił jej w głowie. Nie chciała od niego odstawać, a zarazem budził coś na wzór posłuszeństwa, ale czy ktoś taki jak panna Ollivander mogła znać to uczucie?
-Żądam oddania różdżki i to nie jako narzeczona ani tym bardziej przyszła żona, a jako... Auror - mruknęła butnie i uśmiechnęła drwiąco. -Jeżeli jest pan czarnoksiężnikiem, to jeszcze dzisiaj zadbam o to, by odtransportować pana do Azkabanu, panie... Mulciber - szepnęła wprost do jego ust, a ton był agresywny, bezczelny wręcz i nieznoszący sprzeciwu. Walczyli na spojrzenia, ale kiedy tak bezczelnie zaczął ją taksować, wypieki znów pokryły blade policzki. Nie rozumiała tego sposobu patrzenia, ale zdecydowanie ją zawstydzał i nie umiała sobie z tym poradzić, bo żaden mężczyzna do tej pory nie kierował w jej strony tak wymownego spojrzenia. -Nie chodzi o ucieczkę, mój miły... Niemniej jednak, jeśli zdecyduję się na przedłużanie okresu narzeczeństwa, to nie będzie pan wymagał ode mnie tego, czego wymaga się od żony? - zapytała poważnie. Była ciekawa, czy chodzi tylko o te faktyczne interesy, czy może jednak musi dopełniać roli przykładnej i oddanej partnerki, która na każde skinienie rozkłada nogi i nie sprzeciwia się jego woli. -Nie chciałabym zabrzmieć zbyt bezpośrednio, ale... Miał już pan kiedykolwiek w swoim łożu kobietę?
Zastygła w bezruchu, bo czuła, że jest zbyt bezczelna, a przecież tak bardzo chciała uwierzyć, że to nie może być prawda, choć był przecież przystojny i niezwykle atrakcyjny. Zrobiło jej się niezwykle wstyd, toteż od razu odwróciła wzrok i mruknęła ciche przepraszam, co miało być rekompensatą za słowa, którymi go uraczyła. Oddał jednak z nawiązką bezczelność, bo patrzenie na jej usta, a także mówienie o nich sprawiło, że zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. -Mówi pan o nich tak, jakby chciał ich... Skosztować, a mnie to niezwykle zawstydza, bo przecież... Nawet się nie znamy, prawda? - uśmiechnęła się niewinnie i dziękowała losowi, że jednak postawił ją na ziemi. Byli jednak ciągle blisko, a serce łomotało w jej piersi, gdy tak ujmował ją za talnie silnymi, męskimi dłońmi. Nie odrywała spojrzenia od jego twarzy, bo ją fascynowała, a przecież nie umiała jeszcze z niego czytać, choć niewątpliwie działał na nią. Szlag, chciała tego uniknąć, bo wiedziała, że nie da mu tego co powinna, prawda? -Nie mam serca, panie Mulciber.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Ignorował pewne jej zachowania, bo właściwie co miał innego robic? Zwracać jej uwagę jak małej dziewczynce? Tłumaczyć w jakim wielkim błędzie jest, krytykować ją, czy może próbować nawrócić w niektórych swoich przekonaniach? On nawet nie próbował jej do siebie przekonać, jakby mu było wszystko jedno. Brało się to stąd, że jeszcze niedawno nie chciał mieć żony w ogóle, bo uważał rodzinę za zbędny balast w osiągaiu tego, co chciał. Teraz był mądrzejszy, potrafił doszukać się w tym plusów i pozytywów, lecz wciąż pozostawało to małżeństwo z rozsądku, czy raczej koneksji ojcwów niż własnych chęci. Dlatego poniekąd — tak, było mu wszystko jedno, jaka jest, byle tylko się w miarę dogadywali. Byle tylko nie chciała z nim wojować i na siłe udowodnić, ze się myli, bo to odebrałoby mu cierpliwość. Dopiero odnajdywał w jej obowiązkach profity dla siebie, więc sama podpowiadała mu, czego mógłby chcieć, a czego mógłby od niej żądać tuż po ślbie. Ale nie miała pojęcia za jakiego człowieka naprawdę wychodzi, a co drzemie pod tą przystojną i spokojną maską dżentelmena.
— Co?— spytał, mrugając kilkukrotnie oczami i uśmiechnął się. — Co jeszcze chciałabyś mieć w zamian, poza tym, że będę spełniac obowiązki przykładnego męża, których sama mnie nauczysz? Nie wiem, co miałabyś jeszcze otrzymać ode mnie. To, co chcesz jest wszystkim, co mogłabyś ode mnie dostać, o ile będzie zbiezne ztym, czego ja chce— odpowiedział filozoficznie i puścił jej szelmowsko oko. Westchnął ciężko i przeszedł się wzdłuż sceny, a po chwili schodkami (nieco wybrakowanymi) wszedł na górę, uważnie przekraczając brakujący stopień. — Chyba Panienka nie sądzi, że będziem musiała być głową rodziny? To akurat przywilej, którego nie zamierzałbym nikomu innemu przekazać, bez obaw— rzucił w eter, nie soglądając już na nią, przyglądając się gruzom. Pamietał o tym, by uważnie przekraczać wszystkie szczeliny i bezpiecznie stąpać po podwyższeniu, na wypadek, gdyby coś nagle miało się załamać i zawalić. Nie chciał przecież krzywdy. Uśmiechnął się też szeroko, kiedy dziewczyna wybuchnęła dźwięcznym śmiechem i obejrzał się przez ramię, aby na nią spojrzeć.
— Rozpatrując małżeństwo, jako przygodę koniec może wynikać ze śmierci jednego z nas. Nie wydaje mi się, żeby coś innego mogło warunkować rychłe przerwanie takiej sytuacji. Co szczególnego masz na myśli, lady Ollivander?— spytał wporst, spoglądając na nią, gdy odwrócił się do niej przodem i wsunął ręce w kieszenie szarych spodni z garnituru.— Barry Weasley czasem znajduje się w stanie, który trudny jest do ogarnięcia, a wtedy przy odpowiednio zadanym pytaniu język sam plecie wszystko, co ślina na niego przyniesie. Poza tym Barry to mój dobry znajomy. Przyznał, że panienka niedawno wróciła, lecz… kto wie na jak długo zostanie, wszak uwielbia podróże po świecie— powiedział to lekko i melodyjnie, posyłając jej przy tym przeciągłe spojrzenie, jakby chcial jej dać do zrozumienia, że nie tak do końca był laikiem jeśli o nią chodzi. A może tym samym starał się jej delikatnie powiedzieć, że jej ewentualna ucieczka nie byłaby dla niego zaskoczeniem, lecz szczerze wolałby aby mogli tego uniknąć. To przecież źle rzutowałoby na nazwiska ich obojga.
Bez trudu dostrzegł zmianę na jej twarzy. Bladość, która spowiła jej dziewczeca twarz i wymuszony uśmiech. Więc kiedy się znów odezwała, starając zachować koncentrację i ten sam nastrój, który jednak opadł tak szybko, jak fiut sześćdziesięciolatka, który na moment powrócił do życia pod wpływem impulsu elektrycznego. I choć to, co mówiło wcale nie było zwykłym dowcipem, zaśmiał się głośno i nieopanowanie , pozwalając sobie na odrobinę luzu i swobody we własnym zachowaniu, choć towarzyszyła mu prawdziwa lady. To właśnie te słowa przypomniały mu o istnieniu szlamy o imieniu Morpheus, którą spotkał któregoś pięknego wieczora na jednej z alejek Londynu, gdy pozbawiał życia jakiegoś głupiego złodzieja. Los zadrwił z niego, bo przecież kiedy rzucił na niego zaklęcie Imperiusa wyśpiewał mu wszystko o sobie i swoich relacjach. W tym, że kochał dziedziczkę Ollivanderów. Katyę.
Wiedział.
Ramsey wiedział.
Jak więc mógł to rozegrać? W bardzo łatwy sposób, ale wszystko wymagało czasu. I kiedy skończył się śmiać, a drwiacy uśmiech pozostał na jego twarzy, podszedł na skraj sceny i spojrzał na dziewczynę z góry, jak czarodziej czystej krwi na szlamę, choć lady Ollivander była arystokratką.
— To szlachetne, ale głupie i nieuzasadnione myślenie, moja droga. Czarodzieje pochodzący z rodzin mugolskim są… przypadkiem, wybrykiem natury. Półkrwiści czarodzieje są wynikiem mieszanki, która nigdy nie powinna mieć miejsca. To tak, jak dopuścić rasowego harta, do zwykłego ulicznego kundla. Ich potomstwo pozostaje bez wartości. Świat rządzi się takimi prawami, a skaza na mojej krwi jest wynikiem tego, że kiedyś jednemu z moih potomków powinęła się noga i popełnił błąd. I komuś takiemu nie należą się już żadne zasługi, żadne tytuły. Dlatego czarodzieje powinni obcować z czarodziejami, mugole z mugolami. Tak dla zachowania największych wartości w naszych genetykach— powiedział z nieskrywaną wyższościa i wcale nie przejmował się tym, co o nim pomyśli. Lecz dla poparcia swojej tezy, a może raczej umiejętnego wzbudzenia w niej ciekawości i chęci zrozumienia, dodał: — A to, co mówię nie jest wynikiem czystej toerii, panno Ollivander. Moja niechęć do szlam jesy wielce uzasadniona.
Zacisnął szczękę, bo nie zamierzał dłużej ciągnąć tego tematu. Nie teraz, nie dziś, nie tutaj. Po raz drugi wielkim zaskoczeniem okazały się jej słowa, na co rozchylił delikatnie wargi i kucnął, wspierając się palcami prawej dłoni o zniszczone deski.
— Jesteś aurorem….— szepnął z lekką konsternacją, patrząc na jej twarz. Nie dawał po sobie znać stresu, ani niepewności, choć fakt, że goniła czarnoksiężników była dość sporym utrudnieniem dla ich relacji. W koncu Mulciber lubował się w zaklęciach niewybaczalnych, a ona, jako żona, kobieta, która będzie przebywać z nim każdego dnia i każdej nocy będzie mieć nieograniczony dostęp do jego różdżki. —To…— komplikuje sprawę——Ciekawe. Nawet imponujące— mruknął, obracając głowe w bok, dzięki czemu mógł jej się przyjrzeć. — Taka drobna i krucha istota w tak ciężkim zawodzie. Złapała panienka już jakiegoś czarnoksiężnika?— spytał z ciekawością i rozchylił poły marynarki, sięgając dłonią dokładnie tam, gdzie miał różdżkę. Zamiast niej jednak, choć o nią prosiła, wyciągnął fiołka, którego wystawił przed siebie, w jej kierunku. — Mam nadzieję, że jako kochana żona, będzie mnie panienka odwiedzać w Azkabanie, dodając nieco otuchy— szepnął, uśmiechając się szelmowsko, krzyżując z nią spojrzenie. Było intensywne, skupiające się wyłącznie na jej dużych, piwnych tęczówkach, bo nic innego nie absorbowało jego uwagi jak one. — Chciała panienka wiedzieć, czy będę życzyć sobie jej w łóżku, jeszcze nim powiemy sobie „tak” na ślubnym kobiercu? — spytał z rozbawieniem, a jej kolejne pytanie rozczuliło go całkowicie. Wyszczerzył się, nie odwracając od niej wzroku, ale kontynuując swoją poprzednią myśl, odezwał się: —Wyglądam na desperata, madam? Nim skoszutuję tych ust minie trochę czasu, a do tej pory proszę się nie obawiac o moje potrzeby. Poradzę sobie, nie żądając od melady rozchylania kolan. Bez obaw — wyjaśnił, nieco poważniejąc. Nie narzekał na brak powodzenia, nie ograniczał się też w swoich uciechacz, unikając burdelu jak ognia. Po prostu wiedział kiedy i do jakich drzwi winien zapukać, aby przyjęto go z otwratymi ramionami. A jeśli Katya obawiała się swojej powinności… Miała trochę czasu, aby oswoić się z tym, prawda? — To nie mój pierwszy związek, droga panno Ollivander— mruknął nieco wymijająco, po czym podniósł się, prostując i ruszył przed siebie, znikając za kotarą na zapleczu sceny, tuż przy starej garderobie.
— Co?— spytał, mrugając kilkukrotnie oczami i uśmiechnął się. — Co jeszcze chciałabyś mieć w zamian, poza tym, że będę spełniac obowiązki przykładnego męża, których sama mnie nauczysz? Nie wiem, co miałabyś jeszcze otrzymać ode mnie. To, co chcesz jest wszystkim, co mogłabyś ode mnie dostać, o ile będzie zbiezne ztym, czego ja chce— odpowiedział filozoficznie i puścił jej szelmowsko oko. Westchnął ciężko i przeszedł się wzdłuż sceny, a po chwili schodkami (nieco wybrakowanymi) wszedł na górę, uważnie przekraczając brakujący stopień. — Chyba Panienka nie sądzi, że będziem musiała być głową rodziny? To akurat przywilej, którego nie zamierzałbym nikomu innemu przekazać, bez obaw— rzucił w eter, nie soglądając już na nią, przyglądając się gruzom. Pamietał o tym, by uważnie przekraczać wszystkie szczeliny i bezpiecznie stąpać po podwyższeniu, na wypadek, gdyby coś nagle miało się załamać i zawalić. Nie chciał przecież krzywdy. Uśmiechnął się też szeroko, kiedy dziewczyna wybuchnęła dźwięcznym śmiechem i obejrzał się przez ramię, aby na nią spojrzeć.
— Rozpatrując małżeństwo, jako przygodę koniec może wynikać ze śmierci jednego z nas. Nie wydaje mi się, żeby coś innego mogło warunkować rychłe przerwanie takiej sytuacji. Co szczególnego masz na myśli, lady Ollivander?— spytał wporst, spoglądając na nią, gdy odwrócił się do niej przodem i wsunął ręce w kieszenie szarych spodni z garnituru.— Barry Weasley czasem znajduje się w stanie, który trudny jest do ogarnięcia, a wtedy przy odpowiednio zadanym pytaniu język sam plecie wszystko, co ślina na niego przyniesie. Poza tym Barry to mój dobry znajomy. Przyznał, że panienka niedawno wróciła, lecz… kto wie na jak długo zostanie, wszak uwielbia podróże po świecie— powiedział to lekko i melodyjnie, posyłając jej przy tym przeciągłe spojrzenie, jakby chcial jej dać do zrozumienia, że nie tak do końca był laikiem jeśli o nią chodzi. A może tym samym starał się jej delikatnie powiedzieć, że jej ewentualna ucieczka nie byłaby dla niego zaskoczeniem, lecz szczerze wolałby aby mogli tego uniknąć. To przecież źle rzutowałoby na nazwiska ich obojga.
Bez trudu dostrzegł zmianę na jej twarzy. Bladość, która spowiła jej dziewczeca twarz i wymuszony uśmiech. Więc kiedy się znów odezwała, starając zachować koncentrację i ten sam nastrój, który jednak opadł tak szybko, jak fiut sześćdziesięciolatka, który na moment powrócił do życia pod wpływem impulsu elektrycznego. I choć to, co mówiło wcale nie było zwykłym dowcipem, zaśmiał się głośno i nieopanowanie , pozwalając sobie na odrobinę luzu i swobody we własnym zachowaniu, choć towarzyszyła mu prawdziwa lady. To właśnie te słowa przypomniały mu o istnieniu szlamy o imieniu Morpheus, którą spotkał któregoś pięknego wieczora na jednej z alejek Londynu, gdy pozbawiał życia jakiegoś głupiego złodzieja. Los zadrwił z niego, bo przecież kiedy rzucił na niego zaklęcie Imperiusa wyśpiewał mu wszystko o sobie i swoich relacjach. W tym, że kochał dziedziczkę Ollivanderów. Katyę.
Wiedział.
Ramsey wiedział.
Jak więc mógł to rozegrać? W bardzo łatwy sposób, ale wszystko wymagało czasu. I kiedy skończył się śmiać, a drwiacy uśmiech pozostał na jego twarzy, podszedł na skraj sceny i spojrzał na dziewczynę z góry, jak czarodziej czystej krwi na szlamę, choć lady Ollivander była arystokratką.
— To szlachetne, ale głupie i nieuzasadnione myślenie, moja droga. Czarodzieje pochodzący z rodzin mugolskim są… przypadkiem, wybrykiem natury. Półkrwiści czarodzieje są wynikiem mieszanki, która nigdy nie powinna mieć miejsca. To tak, jak dopuścić rasowego harta, do zwykłego ulicznego kundla. Ich potomstwo pozostaje bez wartości. Świat rządzi się takimi prawami, a skaza na mojej krwi jest wynikiem tego, że kiedyś jednemu z moih potomków powinęła się noga i popełnił błąd. I komuś takiemu nie należą się już żadne zasługi, żadne tytuły. Dlatego czarodzieje powinni obcować z czarodziejami, mugole z mugolami. Tak dla zachowania największych wartości w naszych genetykach— powiedział z nieskrywaną wyższościa i wcale nie przejmował się tym, co o nim pomyśli. Lecz dla poparcia swojej tezy, a może raczej umiejętnego wzbudzenia w niej ciekawości i chęci zrozumienia, dodał: — A to, co mówię nie jest wynikiem czystej toerii, panno Ollivander. Moja niechęć do szlam jesy wielce uzasadniona.
Zacisnął szczękę, bo nie zamierzał dłużej ciągnąć tego tematu. Nie teraz, nie dziś, nie tutaj. Po raz drugi wielkim zaskoczeniem okazały się jej słowa, na co rozchylił delikatnie wargi i kucnął, wspierając się palcami prawej dłoni o zniszczone deski.
— Jesteś aurorem….— szepnął z lekką konsternacją, patrząc na jej twarz. Nie dawał po sobie znać stresu, ani niepewności, choć fakt, że goniła czarnoksiężników była dość sporym utrudnieniem dla ich relacji. W koncu Mulciber lubował się w zaklęciach niewybaczalnych, a ona, jako żona, kobieta, która będzie przebywać z nim każdego dnia i każdej nocy będzie mieć nieograniczony dostęp do jego różdżki. —To…— komplikuje sprawę——Ciekawe. Nawet imponujące— mruknął, obracając głowe w bok, dzięki czemu mógł jej się przyjrzeć. — Taka drobna i krucha istota w tak ciężkim zawodzie. Złapała panienka już jakiegoś czarnoksiężnika?— spytał z ciekawością i rozchylił poły marynarki, sięgając dłonią dokładnie tam, gdzie miał różdżkę. Zamiast niej jednak, choć o nią prosiła, wyciągnął fiołka, którego wystawił przed siebie, w jej kierunku. — Mam nadzieję, że jako kochana żona, będzie mnie panienka odwiedzać w Azkabanie, dodając nieco otuchy— szepnął, uśmiechając się szelmowsko, krzyżując z nią spojrzenie. Było intensywne, skupiające się wyłącznie na jej dużych, piwnych tęczówkach, bo nic innego nie absorbowało jego uwagi jak one. — Chciała panienka wiedzieć, czy będę życzyć sobie jej w łóżku, jeszcze nim powiemy sobie „tak” na ślubnym kobiercu? — spytał z rozbawieniem, a jej kolejne pytanie rozczuliło go całkowicie. Wyszczerzył się, nie odwracając od niej wzroku, ale kontynuując swoją poprzednią myśl, odezwał się: —Wyglądam na desperata, madam? Nim skoszutuję tych ust minie trochę czasu, a do tej pory proszę się nie obawiac o moje potrzeby. Poradzę sobie, nie żądając od melady rozchylania kolan. Bez obaw — wyjaśnił, nieco poważniejąc. Nie narzekał na brak powodzenia, nie ograniczał się też w swoich uciechacz, unikając burdelu jak ognia. Po prostu wiedział kiedy i do jakich drzwi winien zapukać, aby przyjęto go z otwratymi ramionami. A jeśli Katya obawiała się swojej powinności… Miała trochę czasu, aby oswoić się z tym, prawda? — To nie mój pierwszy związek, droga panno Ollivander— mruknął nieco wymijająco, po czym podniósł się, prostując i ruszył przed siebie, znikając za kotarą na zapleczu sceny, tuż przy starej garderobie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ona natomiast nie rozumiała takiego zachowania, bo przecież do tej pory w jakichkolwiek relacjach potrafiła lśnić, a Mulciber perfekcyjnie zdawał się niszczyć jej zapał w zalążku, choć nie robił nic szczególnego. Musiała zmienić taktykę, by im obojgu wyszło to na dobre, jakby chciała znaleźć złoty środek, który pozwoli im się zespolić, ale... Byli toporni. Katya sprawiała wrażenie dziewczyny nie mającej pojęcia o tym, co niesie za sobą małżeństwo i jakie to skutki może mieć, a Ramsey? Pozwalał jej na wiele, jak małej dziewczynce, która brodzi we mgle i potrzebuje, by ktoś wyciągnął pomocną dłoń. Problem w tym, że to nie od niego oczekiwała wsparcia i zrozumienia, bo cóż o niej wiedział? Niezbyt dużo, a przynajmniej w to chciała wierzyć. Próbowała poskładać rozsypane puzzle, ale brakowało elementu wspólnego, by mogli otworzyć oczy i wyszeptać... Proszę... Proszę, bądź moim kochaniem za dnia i pierwszą gwiazda, która zalśni na niebie. Nie doszukiwała się w nim mężczyzny dla siebie ani partnera pomimo, że niebawem zostaną złączeni ze sobą, jak dwa nierozerwalne wiązania, a ich układ przypominać będzie wieczystą przysięge.
Gdyby tylko pomyśleli o złamaniu jej, to pożegnaliby się szybko z życiem, z którym witali się z zapartym tchem.
-Mogę oczekiwać? Wymagać? Żądać? - zapytała nagle, gdy on tak filozoficznie ubierał słowa we frazy i przygryzła dolną wargę w zamyśleniu. Miała całą listę własnych pragnień, ale były przyziemne, bo Ramsey nie był człowiekiem, któremu ufała i mogła się przed nim otwierać, jak księga. Przypominała raczej tę z Zakazanego Działu, aniżeli dostępną dla wszystkich. -Przygotuję na pergimanie masę zadań, z których musi się pan wywiązać, jako przykładny mąż, a potem będziemy myśleć o nagrodzie - powiedziała całkiem poważnie, ale w tym kryła się swoistego rodzaju dwuznaczność. Rzucała ją zupełnie świadomie, choć uchodziła za osobę, która stroniła od cielesnej bliskości, ale nie mógł o tym wiedzieć. -Będąc głową rodziny, musi mi pan obiecać, że będe czuła się dobrze i bezpiecznie, bo jeśli w tym mnie pan rozczaruje, to... Ouch, konsekwencje mogą być okrutne - mruknęła z rozbawieniem, wszak nie wierzyła iż w dzisiejszych czasach mogliby odczuć komfort w prowadzeniu egzystencji w świecie, gdzie groziło im prawdziwe niebezpieczeństwo. Dlatego nie wymagała ochroniania jej, jak to powinna robić kobieta względem męża, a praca, którą miała nie ułatwiała niczego, a przynajmniej - nie jemu.
-Liczę, że mnie pan dobrze zrozumie... - zawiesiła głos i przyglądała się mu, gdy tak przechadzał się po scenie. Oczy Ollivander błyszczały, bo była piekielnie ciekawa tego, co mógł powiedzieć, a gdy już to zrobił, uśmiechnęła się przekornie. -Początek naszej relacji, znajomości, a także narzeczeństwa z finałem na ślubnym kubiercu stał się przygodą. Nieznaną i porywającą, a przynajmniej tego od pana oczekuje, bo lubię emocje, a bez nich szybko się nudzę... - zrobiła krótką pauzę i już stała na tyle blisko, by zapach męskich perfum znów mógł ją drażnić. -Nie myślałam o śmierci, ale o dziecku, bo to ono stanie się powodem do odpowiedzialności, a nie chce mi się wierzyć, by mój ojciec lub pański pozwolił na to byśmy trwali w nieskończoność bez... Dziedzica - szepneła już mniej pogodnie, bo nie była gotowa na dziecko. Być może nigdy nie będzie, wszak została rzucona przez ojca na głęboko wodę i potrafiła dodać dwa do dwóch, by wiedzieć czemu to zrobił.
Spięła się momentalnie, gdy zaczął mówić o mugolakach, a wzrok jej pociemniał. Nie tolerowała takich osądów, a Ramsey nie wstydził się swoich poglądów. Teraz przynajmniej miała świadomość, że jeśli odbył spotkanie z Malakiem, to mieli o czym dyskutować. Odwróciła wzrok w drugą stronę, by nie dostrzegł złości i irytacji, która zmusiła ją do zaciśnięcia pięści, a tak się przecież nie godziło, prawda?
-Nazywa mnie pan szlachetnie głupią? To dość odważne, panie Mulciber - prychnęła i wywróciła teatralnie oczami. Nie chodziło o Morpheusa, ani żadną z dotychczasowo poznanych osób. Była tolerancyjna i otwarta, a bratanie się czystokrwistych z mugolami nie było czymś złym; ba! Może nawet pożądanym, by lepiej zrozumieć swoje światy? -Chciałabym żeby pan uszanował, iż w mojej obecności nie zgadzam się na określanie ich... - szlamami -Niegodnymi, dobrze? - syknęła niezadowolona, ale była nieugięta. Należała do osób, które rzadko kiedy ustępowały, a temat czarodziejów z niemagicznych rodzin był dla niej niezwykle drażniący. -Zwłaszcza, że zarówno pan, jak i ja - z pewnością posiadamy niejednego mugola w rodzinie, bo w końcu jak pan słusznie zauważył... Też ma skazę we krwi, która nigdy nie uczyniła pana gorszym, ale chętnie poznam powód, dla których ich pan tak nienawidzi... - powiedziała bez cienia zażenowania i wbiła w niego intensywne spojrzenie, które ciemniało z każdą chwilą. -Więc?
Czuła, że weszli po raz pierwszy od rozpoczęcia tego wieczoru na wojenną ścieżkę. Nie chciała jednak z nim walczyć i wierzyła, że zrozumie i uszanuje jej poglądy, którymi kierowała się od bardzo dawna, ale jak mógł to zrobić, skoro dopiero ją poznawał? Miała wiele dziwnych fanaberii, a jedną z nich było równouprawnienie z mugolakami.
Kiedy powtórzył po niej, a raczej sam siebie utwierdził w tym, że jego przyszła żona jest aurorem, ujeła się pod boki i spojrzała na mężczyznę z politowaniem.
-Proszę przestać ze mnie drwić. Najpierw wspominał pan o tym, że jest brutalny, a później, że jest czarnoksiężnikiem - teraz Azkaban, naprawdę? Dlaczego nie traktujesz mnie poważnie, Mulciber? - była zła i przestała go tytułować, a przynajmniej przestała w tym jednym pytaniu i jeszcze bezczelnie zabrała fiołka, którego wpięła we włosy. -Złapałam dwóch czarnoksiężników, kiedy byłam w Norwegii; o czym, jak sam potwierdziłeś - mówił ci Barry Weasley, ale to ma jakieś znaczenie? Chcesz wiedzieć, czy ktokolwiek rzucał na mnie zaklęcia niewybaczalne? - skrzywiła się nieznacznie na wspomnienie akcji, którą miała z Dorianem i dwóch blizn jakie widoczne były na jej łopatce. Pokręciła z dezaprobatą głową, bo powrót do przeszłości, w której crucio rozrywało jej ciało sprawiło, że dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa i sprawił, że spięła się w sobie. Patrzyła jak się oddala i nic sobie nie robi z jej obecności, toteż bez trudu przeszła się po schodach i szła za nim, by nie zostawała sama, bo ta rozmowa nie dobiegła jeszcze końca. Wrzało w niej od gromadzących się emocji, a stwierdzenie na temat rozsuwania kolan...
-Słucham? O - o - o czym pan mówi? - skrzywiła się i uniosła wysoko brwi, gdy ich spojrzenia się spotkały. -Myślałam, że... Małżeństwo ze mną jest dla pana interesem, w którym nie dojdzie do konieczności... - zawiesiła głos, a wstyd po raz kolejny przyozdobił dziewczęcą twarz. Temat seksu krępował ją na wszelkie możliwe sposoby, bo przecież kochała się tylko raz, a jeśli ta sprawa miałaby ujrzeć światło dzienne, to Ramsey mógłby chcieć ją skrzywdzić. Żyła w końcu w przeświadczeniu, że nie jest godna żadnego mężczyzny i to dlatego odpychała od siebie wizję ślubu i bycia z kimś w pełnym wymiarze swoich obowiązków. -Oczekuje pan dzielenia sypialni? Może jeśli tak bardzo panu na tym zależy, to wstawimy po prostu dwa łoża i wyjdzie prawie na to samo, czyż nie? - próbowała odwrócić wszystko w żart, ale serce waliło jak wściekłe, bo wizja tego, co miało się stać zaczęła ją przytłaczać. -Och, czyli zanim dojdzie do ślubu, będzie mnie pan zdradzał? Dobrze, że się chociaż do tego honorowo przyznaje... - prychnęła i wywróciła teatralnie oczami, ale czy to nie był jeden z powodów, dla których mogłaby zerwać zaręczyny. Pokręciła przecząco głową, gdy szedł tak szybko, ale gdyw końcu stanęła za nim w jakimś pomieszczeniu, złapała Ramseya za ramię i obróciła w swoją stronę. -Gdy pan ze mną rozmawia, wymagam patrzenia na mnie i szanowania mojej osoby, a nie bezczelnej arogancji, która wcale mi się nie podoba - warknęła ostro, a stali na tyle blisko siebie, że byłby w stanie policzyć jej piegi, które ozdabiały dziewczecą twarz. Nie zważała na to, że trzyma go za przedramię, bo przecież sam ją sprowokował. -Skoro był pan w związku, to dlaczego nie jest mężem ów kobiety?
Gdyby tylko pomyśleli o złamaniu jej, to pożegnaliby się szybko z życiem, z którym witali się z zapartym tchem.
-Mogę oczekiwać? Wymagać? Żądać? - zapytała nagle, gdy on tak filozoficznie ubierał słowa we frazy i przygryzła dolną wargę w zamyśleniu. Miała całą listę własnych pragnień, ale były przyziemne, bo Ramsey nie był człowiekiem, któremu ufała i mogła się przed nim otwierać, jak księga. Przypominała raczej tę z Zakazanego Działu, aniżeli dostępną dla wszystkich. -Przygotuję na pergimanie masę zadań, z których musi się pan wywiązać, jako przykładny mąż, a potem będziemy myśleć o nagrodzie - powiedziała całkiem poważnie, ale w tym kryła się swoistego rodzaju dwuznaczność. Rzucała ją zupełnie świadomie, choć uchodziła za osobę, która stroniła od cielesnej bliskości, ale nie mógł o tym wiedzieć. -Będąc głową rodziny, musi mi pan obiecać, że będe czuła się dobrze i bezpiecznie, bo jeśli w tym mnie pan rozczaruje, to... Ouch, konsekwencje mogą być okrutne - mruknęła z rozbawieniem, wszak nie wierzyła iż w dzisiejszych czasach mogliby odczuć komfort w prowadzeniu egzystencji w świecie, gdzie groziło im prawdziwe niebezpieczeństwo. Dlatego nie wymagała ochroniania jej, jak to powinna robić kobieta względem męża, a praca, którą miała nie ułatwiała niczego, a przynajmniej - nie jemu.
-Liczę, że mnie pan dobrze zrozumie... - zawiesiła głos i przyglądała się mu, gdy tak przechadzał się po scenie. Oczy Ollivander błyszczały, bo była piekielnie ciekawa tego, co mógł powiedzieć, a gdy już to zrobił, uśmiechnęła się przekornie. -Początek naszej relacji, znajomości, a także narzeczeństwa z finałem na ślubnym kubiercu stał się przygodą. Nieznaną i porywającą, a przynajmniej tego od pana oczekuje, bo lubię emocje, a bez nich szybko się nudzę... - zrobiła krótką pauzę i już stała na tyle blisko, by zapach męskich perfum znów mógł ją drażnić. -Nie myślałam o śmierci, ale o dziecku, bo to ono stanie się powodem do odpowiedzialności, a nie chce mi się wierzyć, by mój ojciec lub pański pozwolił na to byśmy trwali w nieskończoność bez... Dziedzica - szepneła już mniej pogodnie, bo nie była gotowa na dziecko. Być może nigdy nie będzie, wszak została rzucona przez ojca na głęboko wodę i potrafiła dodać dwa do dwóch, by wiedzieć czemu to zrobił.
Spięła się momentalnie, gdy zaczął mówić o mugolakach, a wzrok jej pociemniał. Nie tolerowała takich osądów, a Ramsey nie wstydził się swoich poglądów. Teraz przynajmniej miała świadomość, że jeśli odbył spotkanie z Malakiem, to mieli o czym dyskutować. Odwróciła wzrok w drugą stronę, by nie dostrzegł złości i irytacji, która zmusiła ją do zaciśnięcia pięści, a tak się przecież nie godziło, prawda?
-Nazywa mnie pan szlachetnie głupią? To dość odważne, panie Mulciber - prychnęła i wywróciła teatralnie oczami. Nie chodziło o Morpheusa, ani żadną z dotychczasowo poznanych osób. Była tolerancyjna i otwarta, a bratanie się czystokrwistych z mugolami nie było czymś złym; ba! Może nawet pożądanym, by lepiej zrozumieć swoje światy? -Chciałabym żeby pan uszanował, iż w mojej obecności nie zgadzam się na określanie ich... - szlamami -Niegodnymi, dobrze? - syknęła niezadowolona, ale była nieugięta. Należała do osób, które rzadko kiedy ustępowały, a temat czarodziejów z niemagicznych rodzin był dla niej niezwykle drażniący. -Zwłaszcza, że zarówno pan, jak i ja - z pewnością posiadamy niejednego mugola w rodzinie, bo w końcu jak pan słusznie zauważył... Też ma skazę we krwi, która nigdy nie uczyniła pana gorszym, ale chętnie poznam powód, dla których ich pan tak nienawidzi... - powiedziała bez cienia zażenowania i wbiła w niego intensywne spojrzenie, które ciemniało z każdą chwilą. -Więc?
Czuła, że weszli po raz pierwszy od rozpoczęcia tego wieczoru na wojenną ścieżkę. Nie chciała jednak z nim walczyć i wierzyła, że zrozumie i uszanuje jej poglądy, którymi kierowała się od bardzo dawna, ale jak mógł to zrobić, skoro dopiero ją poznawał? Miała wiele dziwnych fanaberii, a jedną z nich było równouprawnienie z mugolakami.
Kiedy powtórzył po niej, a raczej sam siebie utwierdził w tym, że jego przyszła żona jest aurorem, ujeła się pod boki i spojrzała na mężczyznę z politowaniem.
-Proszę przestać ze mnie drwić. Najpierw wspominał pan o tym, że jest brutalny, a później, że jest czarnoksiężnikiem - teraz Azkaban, naprawdę? Dlaczego nie traktujesz mnie poważnie, Mulciber? - była zła i przestała go tytułować, a przynajmniej przestała w tym jednym pytaniu i jeszcze bezczelnie zabrała fiołka, którego wpięła we włosy. -Złapałam dwóch czarnoksiężników, kiedy byłam w Norwegii; o czym, jak sam potwierdziłeś - mówił ci Barry Weasley, ale to ma jakieś znaczenie? Chcesz wiedzieć, czy ktokolwiek rzucał na mnie zaklęcia niewybaczalne? - skrzywiła się nieznacznie na wspomnienie akcji, którą miała z Dorianem i dwóch blizn jakie widoczne były na jej łopatce. Pokręciła z dezaprobatą głową, bo powrót do przeszłości, w której crucio rozrywało jej ciało sprawiło, że dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa i sprawił, że spięła się w sobie. Patrzyła jak się oddala i nic sobie nie robi z jej obecności, toteż bez trudu przeszła się po schodach i szła za nim, by nie zostawała sama, bo ta rozmowa nie dobiegła jeszcze końca. Wrzało w niej od gromadzących się emocji, a stwierdzenie na temat rozsuwania kolan...
-Słucham? O - o - o czym pan mówi? - skrzywiła się i uniosła wysoko brwi, gdy ich spojrzenia się spotkały. -Myślałam, że... Małżeństwo ze mną jest dla pana interesem, w którym nie dojdzie do konieczności... - zawiesiła głos, a wstyd po raz kolejny przyozdobił dziewczęcą twarz. Temat seksu krępował ją na wszelkie możliwe sposoby, bo przecież kochała się tylko raz, a jeśli ta sprawa miałaby ujrzeć światło dzienne, to Ramsey mógłby chcieć ją skrzywdzić. Żyła w końcu w przeświadczeniu, że nie jest godna żadnego mężczyzny i to dlatego odpychała od siebie wizję ślubu i bycia z kimś w pełnym wymiarze swoich obowiązków. -Oczekuje pan dzielenia sypialni? Może jeśli tak bardzo panu na tym zależy, to wstawimy po prostu dwa łoża i wyjdzie prawie na to samo, czyż nie? - próbowała odwrócić wszystko w żart, ale serce waliło jak wściekłe, bo wizja tego, co miało się stać zaczęła ją przytłaczać. -Och, czyli zanim dojdzie do ślubu, będzie mnie pan zdradzał? Dobrze, że się chociaż do tego honorowo przyznaje... - prychnęła i wywróciła teatralnie oczami, ale czy to nie był jeden z powodów, dla których mogłaby zerwać zaręczyny. Pokręciła przecząco głową, gdy szedł tak szybko, ale gdyw końcu stanęła za nim w jakimś pomieszczeniu, złapała Ramseya za ramię i obróciła w swoją stronę. -Gdy pan ze mną rozmawia, wymagam patrzenia na mnie i szanowania mojej osoby, a nie bezczelnej arogancji, która wcale mi się nie podoba - warknęła ostro, a stali na tyle blisko siebie, że byłby w stanie policzyć jej piegi, które ozdabiały dziewczecą twarz. Nie zważała na to, że trzyma go za przedramię, bo przecież sam ją sprowokował. -Skoro był pan w związku, to dlaczego nie jest mężem ów kobiety?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Była piekna, a jej uroda pasowała do arystokratki. Jej duże, ciemne oczy wlepiały się w Ciebie, kryjąc w sobie tajemnicę, którą coraz usilniej chcesz poznać, a pełne, szerokie usta układały się w charyzmatyczny uśmiech, nieco zwodnicyz, lecz pociągający. Kpił z siebie nawet wtedy, gdy nie mówiłeś nic, po prostu prowokowął do dalszych działań, jakby za wszelką cenę starała się Cię sprawdzić, a później sprowadzić do poziomu zbyt aroganckiego psa.
Ramsey przyjaźił się z pół willą, znał więc wszelakie kobiece sztuczki mające na celu zdegradowanie mężczyzny. Znał ten czar, który miał obezwładnić go i zmusić do padniecia do stóp, znał ten urok i magię, która wzmagała w nim uczucie żądzy i pragnienia posiadania. Sparzył się raz, kiedy podobało mu się bycie z Anastazją. Nie chciał aby podobało mu się z katyą, choć niewątpliwie patrząc na nią miał plan, co do każdej wspólnej nocy, jaką mieli spędzić od dnia ślubu po jego… pewnie tragiczną śmierć. Musiał mieć to jednak pod kontrolą, aby nie zagapić się w którymś ważnym momencie. To dlatego jego nonszalancja i obojętność wygrywały z jej zapałem. Miał dystans, który pozwalał na stwierdzenie: jesteś piękna, ale to za mało, bym Cię chciał. Nie prowokował jej do działania, nie chciał aby walczyła i się z nim siłowała. Ustalał granice, których chciał aby się trzymała.
— Pojęcie nagrody w panienki ustach brzmi wyjątkowo kusząco. Zaczynam się niecierpliwić. Mam nadzieję, że nie każesz mi zbyt długo czekać, Lady Ollivander.
Odpowiedział tym samym tonem, który ona zaserwowała jemu. Nieco figlary, nieco czarujący, trochę zwodniczy. Ale skoro ustalała zasady tej gry, on nie zamierzał pasować, mając w ręku całkiem niezłe karty. Błędem byłoby jednak chwalić się posiadanymi asami, toteż wolał jej dawać złudne wrażenie prowadzenia, utrzymując się tuż za nią.
— Dlaczego miałaby się nie czuć panienka przy mnie bezpiecznie? Sprawiam wrażenie lekkomyślnego, roztrzepanego lub słabego? Proszę mi powiedziedzieć, czy istnieją jakieś podstawy ku temu, aby Cię zawieść, Lady Ollivander? No, oczywiście poza wycieczką do Azkabanu, ale jako Pani auror zrobi to panienka z przyjemnością — powiedział, posyłając jej nieco kpiący uśmiech, choc starał się usilnie pozostać w ryzach bycia grzecznym choć nieco zaczepnym. Wydawało mu się, że chciała mu pokazać, ile jest warta, że nie należy z nią pogrywać, bawić się, szydzić z niej, a im subtelniej i dosadniej to robił, tym bardziej odpowiadała kontrą.
— Prawdę powiedziawszy, że… i ja nie wyobrażam sobie zwieńczenia naszego narzeczeństwa bez dziedzica. Toż to byłaby całkowita strata czasu, zmarnowanie takiego potencjału. Ktoś taki jak ja, czy ty, lady Ollivander, zasłużył na to, aby mieć godnych siebie potomków— powiedział, unosząc brwi wysoko, jakby był zaskoczony jej słowami. — I licze na to, że zmieni panienka zdanie, a przygoda nie skończy się w chwili pojawienia się dziecka. Może się ona w moim mniemaniu skończyć dopiero wówczas, gdy postanowi mnie panienka… zamordować we śnie. Sztylet byłby bezpiecznym rozwiązaniem — podsunął jej pomysł, marszcząc brwi, nie kryjąc przy tym drwiny. Im dłużej o tym myślał tym do pewniejszych wniosków dochodził dotyczących swojego ślubu i związku z tą dziewczyną. Mógł isć na wiele ustępstw, mógł dawac jej złudne wrażenie, że niczego od niej nie chce, że będzie pod jej pantoflem, jeśli tak było jej wygodnie — mógł ją zwodzić do ślubu, a nawet latami, dopóki nie postanowi wykorzystać swoich umiejętnosci do osiągania tego, czego chce, ale nie zamierzał rezygbować z dziedzica. — Chcąc potomka, wolałbym uniknąc posiadania bękarta, lady Ollivander. Szanuję swoją krew — odpowiedział jeszcze już nieco pogodniej i łagodniej, posyłając jej lekki uśmiech, mający na celu uspokoić ją nieco i odsunąć wizję tyrana i despoty, którym nie był. Po prostu sprytnie i wnikliwie realizował swoje cele, nie musiał do tego używać przemocy czy siły.
— Proszę mi wybaczyć, ale nie będziemy o tym rozmawiać, szanowna panno Ollivander— powiedział subtelnie, odwracając się do niej plecami. Skłamałby, dodając do tego, iż to niewygodny temat lub bolesny. Chciał w niej wzbudzić poczucie ciekawości, nutkę irytacji i potrzebę poznania prawdy. Bo jeśli wiedziała, co się stało z Morpheusem, a dowiedziałaby się o jego narzeczonych to była jedna z kart, którymi musiał zagrać. Miał w głowie wizję, plan jak to rozegrać, ale do tego musiała chcieć wiedzieć więcej. — To temat dla mnie bolesjny— a jednak! [/b]— Jeśli chce mnie panienka pogrążyć lub zbłaźnić… [/b]— nie dokńczył swojej myśli, choć było to wynikiem jego aktorskiej gry, w której był poszkodowanym. Spoojrzał na nią więc z malującym się bólem w oczach i posłał sztuczny, połowiczny uśmiech,, idąc dalej rpzed siebie, na zaplecze. Patrzył na porozrywane kotary, na wybrakowane przejścia, sypiący się ze ścian budynku tynk. Było tu wyjątkowo obrzydliwie, tdlatego tym bardziej ciekawiło g, dlaczego wybrała akurat to miejsce na ich pierwsze bliższe spotkanie.
— Nie drwię z panienki. Mam specyficzne poczucie humoru, proszę mnie nie winić. Nie chciałbym uchodzić za zbyt poważnego, raczej… lekko łapię życie.— Uśmiechnął się pod nosem do siebie, kpiąco i złośliwie, bo maska lekkoducha i człowieka, który wszystko olewał była po prostu wygodna, gdyż pod nią dość skrupulatnie pracował ktoś inny nad planem zdobycia świata.— Podziwiam panienki aurorskie osiągnięcia. Winszuję i życzę dalszych sukcesów. Gdybym był naprawdę czarnoksieżnikiem… och— jęnął i odwrócil się do niej rpzez ramię z tym czarującym uśmiechem numer pięć. — Marzyłbym, żeby złapał mnie taki auror. Przynajmniej jeden plus w całej tak podłej sytuacji. I nie myslałem o tym, lecz tak. Pewnie chciałbym wiedzieć, czy ktoś skrzywdził moją przyszła żonę. Wtedy mógłbym chcieć go zabić.
I ruszył dalej, zbliżając się do garderoby. Wyciągnął rękę i pchnął lekko drzwi, ktre naderwane w zawiasach zaskrzypiały przeraźliwie.
— Panno Ollivander…— zaczął ponownie wchodząc na temat seksu, choć już o dziedzicu zdążył się wypowiedzieć, jak i dzielenia łoża. — Proszę się zastanowić nad odpowiedzią zanim mi jej panienka udzieli. Otóż, życzyłaby sobie panienka, aby małżeństwo pozostało nim jedynie na papierze, a jednocześnie ma pretensje do tego, że miałbym spełniać swoje męskie potrzeby gdzie indziej, nie narażając panienki na stres i odrzucenie.
Nie było w tym pytania, przynajmniej nie wprost. Nie odwrócił się do niej, ale musiała wiedzieć, wokół czego krąży, bo jak mogła przecież wymagać od niego wstrzemięźliwosci jeśli sama nie chciała dzielić z nim nawet sypialni. Toż to było niedorzeczne i chciał aby to przemyślała. Musiała zająć jasne stanowisko, a nie jęczeć jak mała rozkapryszona dziewczynka. Wóz albo rpzewóz, moja droga.
Kiedy szarpnęła go, chcąc by zwrócił na nią uwagę odpowiedział jej tym samym nim w ogóle zdążyła się wyszarpać. Chwycił ją gwałtownie za przedramiona i docisnął do popękanej ściany, napierając na nią całym swoim ciałem. Jej nadgarstki zamknął w swoich dłoniach, a piersią przywarł do jej piersi, w której zamardł oddech. Nienawdził być szarpany, traktowany jak gówniarz przez ojca lub pierwszy lepszy chłoptaś przez kobietę.
— Szanuję panią, lady Ollivander— powiedział cicho, wręcz szeptem, wprost do jej ust, patrząc jej prosto w oczy, dokładnie tak, jak sobie tego życzyła. Czuł jej oddech na swojej szyi, czuł bicie jej serca i nerwowe napinanie mięśni. — Mógłbym patrzeć na panienkę godzinami, ale nie toleruję wodzenia mnie za nos, podobnie jak praktykowania na mnie uroku willi— dodał jeszcze wiedząc już, ze nią nie była bo dostrzegł zmieniajace się jej końcówki włosów. Powoli zwolnił uścisk dłoni , a powazny, nieco groźny wyraz twarzy zastąpił uśmiech. Zignorował kwestię kobiety, bo przecież łączyła się z Morpheusem i kwestią niechęci do szlam. Czy więc poruszy temat gdzie indziej?
— Proszę mi wybaczyć ignorancję, nie zamierzałem urazić — dodał jeszcze szarmancko ujmując jedną dłoń w swoją i całując knykcie delikatnie, subtelnie, choc zbyt długo przywarł ustami do jej skóry, pozostawiając na niej słodki ślad jego warg. Puścił ją po chwili i oparł się rękami o ścianę, po obu stronach jej twarzy.
— Lubi panienka zabawę w chowanego?— spytał zaczepnie, unosząc lewą brew.
Ramsey przyjaźił się z pół willą, znał więc wszelakie kobiece sztuczki mające na celu zdegradowanie mężczyzny. Znał ten czar, który miał obezwładnić go i zmusić do padniecia do stóp, znał ten urok i magię, która wzmagała w nim uczucie żądzy i pragnienia posiadania. Sparzył się raz, kiedy podobało mu się bycie z Anastazją. Nie chciał aby podobało mu się z katyą, choć niewątpliwie patrząc na nią miał plan, co do każdej wspólnej nocy, jaką mieli spędzić od dnia ślubu po jego… pewnie tragiczną śmierć. Musiał mieć to jednak pod kontrolą, aby nie zagapić się w którymś ważnym momencie. To dlatego jego nonszalancja i obojętność wygrywały z jej zapałem. Miał dystans, który pozwalał na stwierdzenie: jesteś piękna, ale to za mało, bym Cię chciał. Nie prowokował jej do działania, nie chciał aby walczyła i się z nim siłowała. Ustalał granice, których chciał aby się trzymała.
— Pojęcie nagrody w panienki ustach brzmi wyjątkowo kusząco. Zaczynam się niecierpliwić. Mam nadzieję, że nie każesz mi zbyt długo czekać, Lady Ollivander.
Odpowiedział tym samym tonem, który ona zaserwowała jemu. Nieco figlary, nieco czarujący, trochę zwodniczy. Ale skoro ustalała zasady tej gry, on nie zamierzał pasować, mając w ręku całkiem niezłe karty. Błędem byłoby jednak chwalić się posiadanymi asami, toteż wolał jej dawać złudne wrażenie prowadzenia, utrzymując się tuż za nią.
— Dlaczego miałaby się nie czuć panienka przy mnie bezpiecznie? Sprawiam wrażenie lekkomyślnego, roztrzepanego lub słabego? Proszę mi powiedziedzieć, czy istnieją jakieś podstawy ku temu, aby Cię zawieść, Lady Ollivander? No, oczywiście poza wycieczką do Azkabanu, ale jako Pani auror zrobi to panienka z przyjemnością — powiedział, posyłając jej nieco kpiący uśmiech, choc starał się usilnie pozostać w ryzach bycia grzecznym choć nieco zaczepnym. Wydawało mu się, że chciała mu pokazać, ile jest warta, że nie należy z nią pogrywać, bawić się, szydzić z niej, a im subtelniej i dosadniej to robił, tym bardziej odpowiadała kontrą.
— Prawdę powiedziawszy, że… i ja nie wyobrażam sobie zwieńczenia naszego narzeczeństwa bez dziedzica. Toż to byłaby całkowita strata czasu, zmarnowanie takiego potencjału. Ktoś taki jak ja, czy ty, lady Ollivander, zasłużył na to, aby mieć godnych siebie potomków— powiedział, unosząc brwi wysoko, jakby był zaskoczony jej słowami. — I licze na to, że zmieni panienka zdanie, a przygoda nie skończy się w chwili pojawienia się dziecka. Może się ona w moim mniemaniu skończyć dopiero wówczas, gdy postanowi mnie panienka… zamordować we śnie. Sztylet byłby bezpiecznym rozwiązaniem — podsunął jej pomysł, marszcząc brwi, nie kryjąc przy tym drwiny. Im dłużej o tym myślał tym do pewniejszych wniosków dochodził dotyczących swojego ślubu i związku z tą dziewczyną. Mógł isć na wiele ustępstw, mógł dawac jej złudne wrażenie, że niczego od niej nie chce, że będzie pod jej pantoflem, jeśli tak było jej wygodnie — mógł ją zwodzić do ślubu, a nawet latami, dopóki nie postanowi wykorzystać swoich umiejętnosci do osiągania tego, czego chce, ale nie zamierzał rezygbować z dziedzica. — Chcąc potomka, wolałbym uniknąc posiadania bękarta, lady Ollivander. Szanuję swoją krew — odpowiedział jeszcze już nieco pogodniej i łagodniej, posyłając jej lekki uśmiech, mający na celu uspokoić ją nieco i odsunąć wizję tyrana i despoty, którym nie był. Po prostu sprytnie i wnikliwie realizował swoje cele, nie musiał do tego używać przemocy czy siły.
— Proszę mi wybaczyć, ale nie będziemy o tym rozmawiać, szanowna panno Ollivander— powiedział subtelnie, odwracając się do niej plecami. Skłamałby, dodając do tego, iż to niewygodny temat lub bolesny. Chciał w niej wzbudzić poczucie ciekawości, nutkę irytacji i potrzebę poznania prawdy. Bo jeśli wiedziała, co się stało z Morpheusem, a dowiedziałaby się o jego narzeczonych to była jedna z kart, którymi musiał zagrać. Miał w głowie wizję, plan jak to rozegrać, ale do tego musiała chcieć wiedzieć więcej. — To temat dla mnie bolesjny— a jednak! [/b]— Jeśli chce mnie panienka pogrążyć lub zbłaźnić… [/b]— nie dokńczył swojej myśli, choć było to wynikiem jego aktorskiej gry, w której był poszkodowanym. Spoojrzał na nią więc z malującym się bólem w oczach i posłał sztuczny, połowiczny uśmiech,, idąc dalej rpzed siebie, na zaplecze. Patrzył na porozrywane kotary, na wybrakowane przejścia, sypiący się ze ścian budynku tynk. Było tu wyjątkowo obrzydliwie, tdlatego tym bardziej ciekawiło g, dlaczego wybrała akurat to miejsce na ich pierwsze bliższe spotkanie.
— Nie drwię z panienki. Mam specyficzne poczucie humoru, proszę mnie nie winić. Nie chciałbym uchodzić za zbyt poważnego, raczej… lekko łapię życie.— Uśmiechnął się pod nosem do siebie, kpiąco i złośliwie, bo maska lekkoducha i człowieka, który wszystko olewał była po prostu wygodna, gdyż pod nią dość skrupulatnie pracował ktoś inny nad planem zdobycia świata.— Podziwiam panienki aurorskie osiągnięcia. Winszuję i życzę dalszych sukcesów. Gdybym był naprawdę czarnoksieżnikiem… och— jęnął i odwrócil się do niej rpzez ramię z tym czarującym uśmiechem numer pięć. — Marzyłbym, żeby złapał mnie taki auror. Przynajmniej jeden plus w całej tak podłej sytuacji. I nie myslałem o tym, lecz tak. Pewnie chciałbym wiedzieć, czy ktoś skrzywdził moją przyszła żonę. Wtedy mógłbym chcieć go zabić.
I ruszył dalej, zbliżając się do garderoby. Wyciągnął rękę i pchnął lekko drzwi, ktre naderwane w zawiasach zaskrzypiały przeraźliwie.
— Panno Ollivander…— zaczął ponownie wchodząc na temat seksu, choć już o dziedzicu zdążył się wypowiedzieć, jak i dzielenia łoża. — Proszę się zastanowić nad odpowiedzią zanim mi jej panienka udzieli. Otóż, życzyłaby sobie panienka, aby małżeństwo pozostało nim jedynie na papierze, a jednocześnie ma pretensje do tego, że miałbym spełniać swoje męskie potrzeby gdzie indziej, nie narażając panienki na stres i odrzucenie.
Nie było w tym pytania, przynajmniej nie wprost. Nie odwrócił się do niej, ale musiała wiedzieć, wokół czego krąży, bo jak mogła przecież wymagać od niego wstrzemięźliwosci jeśli sama nie chciała dzielić z nim nawet sypialni. Toż to było niedorzeczne i chciał aby to przemyślała. Musiała zająć jasne stanowisko, a nie jęczeć jak mała rozkapryszona dziewczynka. Wóz albo rpzewóz, moja droga.
Kiedy szarpnęła go, chcąc by zwrócił na nią uwagę odpowiedział jej tym samym nim w ogóle zdążyła się wyszarpać. Chwycił ją gwałtownie za przedramiona i docisnął do popękanej ściany, napierając na nią całym swoim ciałem. Jej nadgarstki zamknął w swoich dłoniach, a piersią przywarł do jej piersi, w której zamardł oddech. Nienawdził być szarpany, traktowany jak gówniarz przez ojca lub pierwszy lepszy chłoptaś przez kobietę.
— Szanuję panią, lady Ollivander— powiedział cicho, wręcz szeptem, wprost do jej ust, patrząc jej prosto w oczy, dokładnie tak, jak sobie tego życzyła. Czuł jej oddech na swojej szyi, czuł bicie jej serca i nerwowe napinanie mięśni. — Mógłbym patrzeć na panienkę godzinami, ale nie toleruję wodzenia mnie za nos, podobnie jak praktykowania na mnie uroku willi— dodał jeszcze wiedząc już, ze nią nie była bo dostrzegł zmieniajace się jej końcówki włosów. Powoli zwolnił uścisk dłoni , a powazny, nieco groźny wyraz twarzy zastąpił uśmiech. Zignorował kwestię kobiety, bo przecież łączyła się z Morpheusem i kwestią niechęci do szlam. Czy więc poruszy temat gdzie indziej?
— Proszę mi wybaczyć ignorancję, nie zamierzałem urazić — dodał jeszcze szarmancko ujmując jedną dłoń w swoją i całując knykcie delikatnie, subtelnie, choc zbyt długo przywarł ustami do jej skóry, pozostawiając na niej słodki ślad jego warg. Puścił ją po chwili i oparł się rękami o ścianę, po obu stronach jej twarzy.
— Lubi panienka zabawę w chowanego?— spytał zaczepnie, unosząc lewą brew.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Problem w tym, że... Katya nigdy nie chciała mamić. Uchodziła za dziewczynę, która w swobodnej rozmowie nie potrzebowała wyszukanego flirtu i perwersji, by sprawić, że mężczyzna najwyraźniej chciał wchodzić głębiej w relację z nią. Tak było z Samuelem, do którego miała ewidentną słabość, bo przecież przekraczał granicę, którą mu narzuciła, a zaraz potem się wycofywał, gdy blade policzki pokrywał rumieniec. Ramsey zatem był bezpieczny, bo magia pięknej kobiety płynęła z niej naturalnie, ale czy to właśnie nie to było najbardziej niebezpieczną bronią wycelowaną w jego stronę?
Nie pokazywała zawzięcie, że jest samowystarczalna, bo przecież męskie ramiona mogły zapewnić schronienie, a rozmowa z gorszą płcią stanowiła nieodłączny element jej pracy. Ona po prostu rozważała swoje zachowanie w kategorii złe i niewłaściwe, a przecież Mulciber gdyby tylko umiał rozkładać dobrze karty, to miałby ją całą. Wierną i oddaną, a przy tym ociekającą lojalności, której nie mogłyby nic zbrukać. Podobnie jak jemu - brakowało jej motywacji, chęci, bo nie zamierzała celowo się przepychać o miejsce u jego boku, wszak to nie ona zdecydowała o ślubie, który miał być zwieńczeniem wolności, którą tak kochała i, której tak pragnęła.
-Gdzie mnie zabierzesz w podróż poślubną, mój miły? - zapytała w tym samym tonie. Nuta figlarności odbijała się w tęczówkach, a słodki głosik ociekał dwuznacznością, od której w tej chwili nie stroniła. Zrobiło się jednak poważnie, na co ona wywróciła teatralnie oczami, jakby to wszystko zaczynało ją męczyć i wzruszyła lekko ramionami. -Z przyjemnością to ja mogę pana otruć, a nie wysyłać do Azkabanu; stamtąd istnieje ryzyko, że może pan uciec, a ja lubię mieć pewność, że mój potencjalny wróg nie dosięgnie mnie - uśmiechnęła się czarująco, a jej mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. Czy anioła można było podejrzewać o zbrodnie? Oczywiście, że nie. Cały czas miała wrażenie, że nie traktuje jej poważnie, a to działalo na nią niczym płachta na byka. Była Lady Ollivander, a nie jakaś niezdara (notabene - tez potrafiła nią być); wymagała więc od swego męża, by odnosił się do niej z szacunkiem, który chciała mu ofiarować, bo wpasowywał się doskonale w typ człowieka, którego zasada z rozkoszą byłaby w stanie respektować.
-Dziedzic... - powtórzyła po nim z nieskrywaną fascynacją, a następnie odwróciła wzrok. Dziecko, czym właściwie dla niej było? Balastem i kłopotem, bo nieumożliwiłoby jej pracę, którą kochała. -Uważa pan, że przylegajac drobnym ciałem do pańskiego - jakże silnego, chciałabym wbić sztylet prosto w serce? A może sądzi pan, że poderżnęłaby mu gardło, jak jakiemuś niebezpiecznemu stworzeniu, które zagraża mojemu życiu? - zagaiła luźno i spojrzała mu w oczy, by mieć pewność w intencjach, którymi się kierował. Była młoda, atrakcyjna, a świat leżał u jej stóp, jak mogłaby więc chcieć to wszystko marnować? Ramsey widział jednak potrzebę spłodzenia dziecka, które miało im przynieść należyte profity, a przecież słabość dziewczyny do różdżek sprawiłaby, że od małego ich malec uczyłby się sztuki, która ona posiadała w małym palcu. -Jeżeli posiadałby pan bękarta, to nigdy nie dostałby pan prawa do posiadania mnie. Lekceważę mężczyzn, którzy dla chwilowej uciechy decydują się oddać w ramiona innej kobiety, a potem bezczelnie patrzą w oczy żony, która niezawsze będąc tą właściwą... Straciła należyty szacunek; dla własnego dobra - proszę to przemyśleć - brzmiała niezwykle poważnie, bo nie żartowała. Właściwie liczyła, że Mulciber zrozumie iż nie popiera traktowania, jak gorszych. Chciała żeby świat był sobie równy, a on tworząc z nią rodzinę, winien zaakceptować poglądy, które dla Katyi znaczyły ogrom, by tworzyć naturalną i spokojną relację. -Wierzę zatem w szacunek pańskiej krwi i mojej własnej.
Patrzyła na mężczyznę i kumolowało się w niej od różnych emocji, których nie do końca wiedziała, jak nazwać. Oddychała ciężko, a serce próbowała uspokoić, które w gonitwie zdawało się pędzić i sprawiać przykry ból. Uniosła brwi do góry, gdy wspomniał, że temat jest dla niego bolesny i odwróciła spojrzenie. Nie chciała go urazić, a poczuła się podle wobec własnej bezczelności, jaką była owiana. Umiała grać i zwodzić, a manipulatorką była przednią, ale nie przypuszczała, że jej narzeczony tak perfidnie ją zwodzi za nos i sprawia, że rodzi się w niej poczucie irytacji na własną bezpośredniość.
-Byłam upokarzana i szydzono ze mnie... Nikomu zatem tego nie życzę i wątpię, by kiedykolwiek pan z mojej ręki tego uświadczył - odpowiedziała dość dyplomatycznie i tym samym zakończyła temat, bo wierzyła, że kiedyś do niego wrócą. Nie mieli powodów, by mieć przed sobą tajemnice, prawda?
-Byłby pan gotów ze mną wyjechać, skoro łapie lekko życie? Norwegia jest przepiękna, a chciałabym tam wrócić, choć jeżeli zdanie mego męża będzie inne, to w dzisiejszych czasach nie pozostanie mi nic innego, jak pogodzenie się z tym - mruknęła niechętnie, bo wiedziała, że Ramsey jest typowym mężczyzną. Miałby nad nią władzę i kontrolę, której ona nienawidziła, toteż dlatego wybrała neutralne miejsce, które przypominało jej duszę, by wrazie dyskomfortu - móc jak najszybciej uciec. -Nie zamierzam być powodem czyjejś śmierci, ale zaspokoję pańską ciekawość... Znam smak zaklęć niewybaczalnych i to aż za dobrze, więc jeśli będzie pan łaskaw - proszę nie wspominać przy mnie o rodzaju magii, który jest moim głównym wrogiem, a którym szczerze gardzę - Katya była delikatna, wrażliwa i słodka, co Ramsey dostrzegł w pierwszym ich kontakcie. Zdawała się przypominać porcelanę, którą on bez problemu mógłby zgnieść, dlatego wzbudzał w niej mieszane uczucia, ale nie mogła się temu oprzeć, stąd postanowiła walczyć z jego naturą, która była... Nieprzewidywalna.
-Życzyłabym sobie wyrozumiałości, gdyż mężczyźni w dzisiejszych czasach potrafią stłamsić w kobiecie to, co mają najcenniejsze - powiedziała spokojnie i wypuściła powietrze ze świstem, by nastepnie zrobić krok w przód. -Jeżeli będzie pan dopuszczał się na mnie siły i brutalności, to zapewne nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Czy to tak wiele? Proszę zrozumieć - nie jestem... - zawiesiła głos i zmrużyła lekko oczy, by mieć pewność, że we właściwy sposób odbierze jej słowa. -...Kurtyzaną, która jest obyta z męskim towarzystwem w swoim łożu, a na wszystko potrzebny jest czas. Jeśli pana na niego nie stać, to po co w ogóle zawracamy sobie głowę? - skrzywiła się nieznacznie, bo musiała tak zareagować, a przecież widziała, że jest bezczelny i bezpośredni, toteż starała się naturalnie lawirować w tematach, które nie powinny być jej obce. Wszystko działo się jednak szybko, a gdy znalazła się przy ścianie, zastygła w bezruchu i wlepiła ciemne tęczówki w twarz swojego oprawcy, który napierał na nią całym ciałem. Oddech jej się spłycił, a serce przestało walić, jak szalone. Nie panowała nad kotłującymi się emocjami i włosy raz po raz zmieniały barwę, co było wynikiem szoku. Szarpnęła się nieznacznie, bo sprawiał jej ból, którego nie lubiła i nie akceptowała, a ileż razy mierzyła się z siłą Malakaia?
-Proszę mnie puścić - warknęła przez zaciśnięte zęby i skrzywiła się, gdy ponownie spróbowała się wyrwać. -Nie wodzę pana za nos; na razie to pan ze mną igra... - szepnęła cicho, bo byli zdecydowanie za blisko, toteż gdy w końcu ją uwolnił z pod ciężkiego uścisku, odetchnęła z ulgą. Pocałunek na jej dłoni był długi i nieznośny, ale wargi Ramseya sprawiły, że wzdłuż kręgosłupa Ollivander przebiegł dreszcz jakiegoś niepokoju.
-Lubię, a dlaczego pan pyta? - mruknęła pod nosem i odsunęła się o krok, bo musiała złapać przestrzeń osobistą, której pragnęła teraz, jak niczego innego.
Nie pokazywała zawzięcie, że jest samowystarczalna, bo przecież męskie ramiona mogły zapewnić schronienie, a rozmowa z gorszą płcią stanowiła nieodłączny element jej pracy. Ona po prostu rozważała swoje zachowanie w kategorii złe i niewłaściwe, a przecież Mulciber gdyby tylko umiał rozkładać dobrze karty, to miałby ją całą. Wierną i oddaną, a przy tym ociekającą lojalności, której nie mogłyby nic zbrukać. Podobnie jak jemu - brakowało jej motywacji, chęci, bo nie zamierzała celowo się przepychać o miejsce u jego boku, wszak to nie ona zdecydowała o ślubie, który miał być zwieńczeniem wolności, którą tak kochała i, której tak pragnęła.
-Gdzie mnie zabierzesz w podróż poślubną, mój miły? - zapytała w tym samym tonie. Nuta figlarności odbijała się w tęczówkach, a słodki głosik ociekał dwuznacznością, od której w tej chwili nie stroniła. Zrobiło się jednak poważnie, na co ona wywróciła teatralnie oczami, jakby to wszystko zaczynało ją męczyć i wzruszyła lekko ramionami. -Z przyjemnością to ja mogę pana otruć, a nie wysyłać do Azkabanu; stamtąd istnieje ryzyko, że może pan uciec, a ja lubię mieć pewność, że mój potencjalny wróg nie dosięgnie mnie - uśmiechnęła się czarująco, a jej mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. Czy anioła można było podejrzewać o zbrodnie? Oczywiście, że nie. Cały czas miała wrażenie, że nie traktuje jej poważnie, a to działalo na nią niczym płachta na byka. Była Lady Ollivander, a nie jakaś niezdara (notabene - tez potrafiła nią być); wymagała więc od swego męża, by odnosił się do niej z szacunkiem, który chciała mu ofiarować, bo wpasowywał się doskonale w typ człowieka, którego zasada z rozkoszą byłaby w stanie respektować.
-Dziedzic... - powtórzyła po nim z nieskrywaną fascynacją, a następnie odwróciła wzrok. Dziecko, czym właściwie dla niej było? Balastem i kłopotem, bo nieumożliwiłoby jej pracę, którą kochała. -Uważa pan, że przylegajac drobnym ciałem do pańskiego - jakże silnego, chciałabym wbić sztylet prosto w serce? A może sądzi pan, że poderżnęłaby mu gardło, jak jakiemuś niebezpiecznemu stworzeniu, które zagraża mojemu życiu? - zagaiła luźno i spojrzała mu w oczy, by mieć pewność w intencjach, którymi się kierował. Była młoda, atrakcyjna, a świat leżał u jej stóp, jak mogłaby więc chcieć to wszystko marnować? Ramsey widział jednak potrzebę spłodzenia dziecka, które miało im przynieść należyte profity, a przecież słabość dziewczyny do różdżek sprawiłaby, że od małego ich malec uczyłby się sztuki, która ona posiadała w małym palcu. -Jeżeli posiadałby pan bękarta, to nigdy nie dostałby pan prawa do posiadania mnie. Lekceważę mężczyzn, którzy dla chwilowej uciechy decydują się oddać w ramiona innej kobiety, a potem bezczelnie patrzą w oczy żony, która niezawsze będąc tą właściwą... Straciła należyty szacunek; dla własnego dobra - proszę to przemyśleć - brzmiała niezwykle poważnie, bo nie żartowała. Właściwie liczyła, że Mulciber zrozumie iż nie popiera traktowania, jak gorszych. Chciała żeby świat był sobie równy, a on tworząc z nią rodzinę, winien zaakceptować poglądy, które dla Katyi znaczyły ogrom, by tworzyć naturalną i spokojną relację. -Wierzę zatem w szacunek pańskiej krwi i mojej własnej.
Patrzyła na mężczyznę i kumolowało się w niej od różnych emocji, których nie do końca wiedziała, jak nazwać. Oddychała ciężko, a serce próbowała uspokoić, które w gonitwie zdawało się pędzić i sprawiać przykry ból. Uniosła brwi do góry, gdy wspomniał, że temat jest dla niego bolesny i odwróciła spojrzenie. Nie chciała go urazić, a poczuła się podle wobec własnej bezczelności, jaką była owiana. Umiała grać i zwodzić, a manipulatorką była przednią, ale nie przypuszczała, że jej narzeczony tak perfidnie ją zwodzi za nos i sprawia, że rodzi się w niej poczucie irytacji na własną bezpośredniość.
-Byłam upokarzana i szydzono ze mnie... Nikomu zatem tego nie życzę i wątpię, by kiedykolwiek pan z mojej ręki tego uświadczył - odpowiedziała dość dyplomatycznie i tym samym zakończyła temat, bo wierzyła, że kiedyś do niego wrócą. Nie mieli powodów, by mieć przed sobą tajemnice, prawda?
-Byłby pan gotów ze mną wyjechać, skoro łapie lekko życie? Norwegia jest przepiękna, a chciałabym tam wrócić, choć jeżeli zdanie mego męża będzie inne, to w dzisiejszych czasach nie pozostanie mi nic innego, jak pogodzenie się z tym - mruknęła niechętnie, bo wiedziała, że Ramsey jest typowym mężczyzną. Miałby nad nią władzę i kontrolę, której ona nienawidziła, toteż dlatego wybrała neutralne miejsce, które przypominało jej duszę, by wrazie dyskomfortu - móc jak najszybciej uciec. -Nie zamierzam być powodem czyjejś śmierci, ale zaspokoję pańską ciekawość... Znam smak zaklęć niewybaczalnych i to aż za dobrze, więc jeśli będzie pan łaskaw - proszę nie wspominać przy mnie o rodzaju magii, który jest moim głównym wrogiem, a którym szczerze gardzę - Katya była delikatna, wrażliwa i słodka, co Ramsey dostrzegł w pierwszym ich kontakcie. Zdawała się przypominać porcelanę, którą on bez problemu mógłby zgnieść, dlatego wzbudzał w niej mieszane uczucia, ale nie mogła się temu oprzeć, stąd postanowiła walczyć z jego naturą, która była... Nieprzewidywalna.
-Życzyłabym sobie wyrozumiałości, gdyż mężczyźni w dzisiejszych czasach potrafią stłamsić w kobiecie to, co mają najcenniejsze - powiedziała spokojnie i wypuściła powietrze ze świstem, by nastepnie zrobić krok w przód. -Jeżeli będzie pan dopuszczał się na mnie siły i brutalności, to zapewne nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Czy to tak wiele? Proszę zrozumieć - nie jestem... - zawiesiła głos i zmrużyła lekko oczy, by mieć pewność, że we właściwy sposób odbierze jej słowa. -...Kurtyzaną, która jest obyta z męskim towarzystwem w swoim łożu, a na wszystko potrzebny jest czas. Jeśli pana na niego nie stać, to po co w ogóle zawracamy sobie głowę? - skrzywiła się nieznacznie, bo musiała tak zareagować, a przecież widziała, że jest bezczelny i bezpośredni, toteż starała się naturalnie lawirować w tematach, które nie powinny być jej obce. Wszystko działo się jednak szybko, a gdy znalazła się przy ścianie, zastygła w bezruchu i wlepiła ciemne tęczówki w twarz swojego oprawcy, który napierał na nią całym ciałem. Oddech jej się spłycił, a serce przestało walić, jak szalone. Nie panowała nad kotłującymi się emocjami i włosy raz po raz zmieniały barwę, co było wynikiem szoku. Szarpnęła się nieznacznie, bo sprawiał jej ból, którego nie lubiła i nie akceptowała, a ileż razy mierzyła się z siłą Malakaia?
-Proszę mnie puścić - warknęła przez zaciśnięte zęby i skrzywiła się, gdy ponownie spróbowała się wyrwać. -Nie wodzę pana za nos; na razie to pan ze mną igra... - szepnęła cicho, bo byli zdecydowanie za blisko, toteż gdy w końcu ją uwolnił z pod ciężkiego uścisku, odetchnęła z ulgą. Pocałunek na jej dłoni był długi i nieznośny, ale wargi Ramseya sprawiły, że wzdłuż kręgosłupa Ollivander przebiegł dreszcz jakiegoś niepokoju.
-Lubię, a dlaczego pan pyta? - mruknęła pod nosem i odsunęła się o krok, bo musiała złapać przestrzeń osobistą, której pragnęła teraz, jak niczego innego.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Katya była więc dziewczyną nieświadomą swoich walorów i tego jak działała na mężczyzn. Podpuszczając ich i nieświadomie prowokując do czynów, a później oblewając się rumieńcem wysyłała jasną informację o tym, że szanuje się i ma pewne granice, któryc nie chce aby przekraczano. To samoc zyniła przecież wobec Ramsey’a, prawda? Bezczelnie wpatrując się w niego, a kiedy odwzajemniał jej zachowanie peszyła się niewiadomo dlaczego. Mogła obracać się w towarzystwie mężczyzn, być dla nich przyjaciółką, koleżanką, znajomą, siostrą i powierniczką sekretów. Mulciber nie widział w niej zniewolenia, nie widział kogoś, kogo usilnie pragnął mieć tylko dla siebie, choć była piękna, słodka i eteryczna. Ledwie się znali, nie mógł więc żywić wobec niej tak silnych emocji. Chęć posiadania? Jak bardzo musiałby się w niej zadurzyć, by próbować zgarnąć ją tylko dla siebie? Tak bardzo, jak bardzo wydawało się to nierealne. Jak jednak zachowałby się, gdyby wiedział o Samuelu? O Percivalu? Nikt tego nie wie.
— Dokądkolwiek sobie tylko wymarzysz, moja droga. Jeśli spełnianie Twoich drobnych marzeń ma Cię uszczęśliwić i sprawić, że małżeństwo stanie się bardziej znośne to nie widzę przeszkód— odpowiedział z tym swoim subtelnym uśmiechem, który zdobił jego twarz, cyzniąc ją o wiele bardziej pogodną i młodszą przede wszystkim. Nawet jego ciemno szare oczy nie wydawały się takie przeszywające i lodowate, obłapiające i tajemnicze. W tym półmroku rozszerzone maksymalnie źrenice, niemalże całkowicie zakrywały powierzchnię tęczówek, zbliżając z daleka ich barwę do tej należącej do Ollivander, choć było to zaledwie optyczne złudzenie.
I zdawał się być ostoją cierpliwości, a więc i przykłądnego narzeczonego, kiedy ona z nutą irytacji wspomniała o otruciu i Azkabanie. Zaśmiał się głośno, odchylając lekko głowę do tyłu, a w końcu pokiwał nią w geście aprobaty.
— To jedna z najprzyjemniejszych wizji melady odnośnie swojego męża? Mimo wszystko o wiele większy pożytek miałaby panienka ze mnie żywego, zapewniam— dodał, posyłając jej przeciągłe spojrzenie, starając się nim jej nie obłapiać w bezczelny sposób. Znał wiele sposobów na to, aby zadowolić kobietę i nie chodziło o spełnienie fizyczne, a zwykłą przyjemność. Problem Mulcibera polegał na tym, że musiał… chcieć, a żeby chciał musiał istnieć przyczynowo skutkowy związek z jego interesem lub profitem. Mogło być nim wszysko, a gdyby Katya umiała go rozszyfrować łatwo zagrałaby z nim w grę, której z przyjemnością by się poddał.
— Panno Ollivander, od dobrych pięciu minut próbuję subtelnie zasugerować swoje intencje. W tej chwili i w tym miejscu, kiedy żadne z nas nie myśli o tym na poważnie łatwiej jest wysuwać różne wnioski, lecz patrząc perspektywicznie… Mówiąc wprost. Najlepsze, co żona może ofiarować mężowi poza lojalnością jest zdrowy, silny potomek. Nie nalegam. Nie naciskam. I nie chciałbym panienki do niczego nie zmuszać, ale to nie jest dziedzina, z którą muszę się ukrywać. Czemu więc nie wyłożyć takich kart na stół?— spytał wprost, pozostajac nieco poważnym, bo i temat tak traktował. Ledwie zaczął myśleć o profitach płynących ze ślubu, nie zabiegał o niego i nie zamierzał obierać jedynego celu w poczęciu syna. Miał wielkie plany, ambitne, było tak wiele do zrobienia. Syn miał być efektem małżeństwa, nie środkiem samym w sobie i to starał się jej przekazać, wraz z dość luźnym podejściem do sprawy.
Kiedy przyznała o tym, co jej wyrządzono… zmarszczył brwi. Po raz pierwszy tego wieczoru zmazał z siebie maskę amanta o szelmowskim uśmiechu, na rzecz nuty zdziwienia, może zainteresowania czymś nietypowym. Nie podejrzewał, aby coś podobnego mogło spotkać dziewczynę. I choć naturalnym odruchem człowieka byłoby poczucie litości wobec niej, jemu zapaliła się czerwona lampka z tyłu głowy. To był jeden z motywów możliwych do wykrozystania, gdy zajdzie potrzeba.
— Och — mruknął cicho, starając się aby to zabrzmiało jak zaskoczenie mieszane z odrobiną wsparcia, którego dawać nie umiał. — Któż za tym stoi, moja droga?— Pytanie jednak było całkiem szczere, a jego przymróżone oczy wyrażały zaciekawienie i prawdziwą chęć poznania prawdy. Nie wyobrażał sobie, by ktoś mógł jej to robić, szlachciance. Któż by na to pozwolił? Jedynymi osobami zdolnymi do takiego zachowania, która uniknęłaby jakiejkolwiek kary społecznej byli jej rodzice. — Mój narzeceński obowiązek wymaga ode mnie abym rozprawił się ze wszystkimi… demonami przeszłości. Żona reprezentuje męża, a mąż żonę. Nie mogę więc pozwolić na to, aby komukolwiek brakło wobec należytego szacunku wobec Ciebie, lady Ollivander ]— dodał jeszcze cicho, choć całkiem poważnie, zatrzymując wzrok na jej oczach. Nie mrugał, nie ruszał się, chcąc uzyskać od niej jedynie aprobatę. Nie musiał jej kochać, nie musiał jej pragnąć aby się tego dopuścić. Miała być jego drugą połówką, nawet jeśli tylko formalnie. Musiała więc być dumna i godna swojego nazwiska.
— Wyjechać? — spytał nieco zbity z tropu, kiedy tak opierał się o ścianę rękami. Odwrócił wzrok w zamyśleniu i wzruszył ramionami. — Dlaczego nie? Nic mnie tu nie trzyma. Teoretyczni— odparł, po chwili, a jedyna kwestią, która mogła przekonać go do pozostania był Tom i Rycerze Walpurgii, wobec których był i zamierzał być lojalny. Praca nie była czymś, do czego pałał miłością. Nie, póki nie został niewymownym, a taki miał przecież cel. — Siły? Kurtyzaną?— Te słowa pełne niedowierzania wypłynęły z jego ust, a brwi zmarszczyły się jeszcze bardziej, niemalże łącząc nad prostym nosem. Przesunął dłońmi nieco w górę, bliżając się do niej jeszcze bardziej, wszak oparł się o ściane już przedramionami. Mogła mu się wyślizgnąć pod ramieniem, choć był blisko, ale wcale jej nie dotykał. Jedynie przenikał w jej przestrzeń osobistą.
— Za kogo mnie mnie uważasz, lady Ollivander, hm?
Szept. To było to, choć wzmogła w nim poczucie irytuacji po raz pierwszy tego wieczora. Nie mógł uwierzyć, że po tym z jakim dystansem ją traktował cały ten czas śmiała mu sugerować, że użyłby na niej siły, a słowa, które wypłynęły spomiędzy jej warg świadczyły nie tylko o tym konkretnym momencie, w którym trwali, a także przyszłości i ich ewentualnym pożyciu. Trudno mu było to zrozumieć tym bardziej, że chwilę wcześniej jasno jej powiedział, że jeśli nie będzie chciała tego samego poradzi sobie w dowolny sposób, a ona nie będzie musiała się przejmować.
Nie zamierzał jej robić krzywdy, dlatego nie chciał żeb się szarpała. Chwycił ją po to by zrozumiała, że nie są wciąż małżeństwem, a ona nie powinna sobie na tyle pozwalać, tym bardziej, że wbrew jej mniemaniu okazywał jej należyty szacunek. Jeśli chciała skupiac na sobie jego uwagę trzeba było zabrać go do miezkania, zaproponować herbatę a wtedy miałaby pewność, że nic go nie rozproszy.
Nie powiedział już nic. Zignorował również kwestię zabawy w chowanego, bo mysl mu uleciała wraz z chęcią bawienia się z nią w cokolwiek. Niedojrzałość jaka z niej kipiała i doklejanie mu łatek, których mieć nie powinien zaczęło go mierzić. To nie była kwestia niesprawiedliwego osądu, bo miał gdzieś zdanie większości, lecz nie zamierzał wchodzić z narzeczoną na wojenną ścieżkę, bo mogło się to skoczyć tylko w jeden sposób.
— Odprowadzę panienkę do domu — zaproponował, a może postanowił, gdy oderwał się od ściany i cofnął w tył kilka kroków. Pozostawił między nimi półora metra odległości, na wypadek, gdyby miała mu jeszcze zarzucić naruszanie jej prywtaności i nonszalanckim ruchem dłoni wskazał kierunek z powrotem na scenę, aby mogli opuścić teatr.
— Dokądkolwiek sobie tylko wymarzysz, moja droga. Jeśli spełnianie Twoich drobnych marzeń ma Cię uszczęśliwić i sprawić, że małżeństwo stanie się bardziej znośne to nie widzę przeszkód— odpowiedział z tym swoim subtelnym uśmiechem, który zdobił jego twarz, cyzniąc ją o wiele bardziej pogodną i młodszą przede wszystkim. Nawet jego ciemno szare oczy nie wydawały się takie przeszywające i lodowate, obłapiające i tajemnicze. W tym półmroku rozszerzone maksymalnie źrenice, niemalże całkowicie zakrywały powierzchnię tęczówek, zbliżając z daleka ich barwę do tej należącej do Ollivander, choć było to zaledwie optyczne złudzenie.
I zdawał się być ostoją cierpliwości, a więc i przykłądnego narzeczonego, kiedy ona z nutą irytacji wspomniała o otruciu i Azkabanie. Zaśmiał się głośno, odchylając lekko głowę do tyłu, a w końcu pokiwał nią w geście aprobaty.
— To jedna z najprzyjemniejszych wizji melady odnośnie swojego męża? Mimo wszystko o wiele większy pożytek miałaby panienka ze mnie żywego, zapewniam— dodał, posyłając jej przeciągłe spojrzenie, starając się nim jej nie obłapiać w bezczelny sposób. Znał wiele sposobów na to, aby zadowolić kobietę i nie chodziło o spełnienie fizyczne, a zwykłą przyjemność. Problem Mulcibera polegał na tym, że musiał… chcieć, a żeby chciał musiał istnieć przyczynowo skutkowy związek z jego interesem lub profitem. Mogło być nim wszysko, a gdyby Katya umiała go rozszyfrować łatwo zagrałaby z nim w grę, której z przyjemnością by się poddał.
— Panno Ollivander, od dobrych pięciu minut próbuję subtelnie zasugerować swoje intencje. W tej chwili i w tym miejscu, kiedy żadne z nas nie myśli o tym na poważnie łatwiej jest wysuwać różne wnioski, lecz patrząc perspektywicznie… Mówiąc wprost. Najlepsze, co żona może ofiarować mężowi poza lojalnością jest zdrowy, silny potomek. Nie nalegam. Nie naciskam. I nie chciałbym panienki do niczego nie zmuszać, ale to nie jest dziedzina, z którą muszę się ukrywać. Czemu więc nie wyłożyć takich kart na stół?— spytał wprost, pozostajac nieco poważnym, bo i temat tak traktował. Ledwie zaczął myśleć o profitach płynących ze ślubu, nie zabiegał o niego i nie zamierzał obierać jedynego celu w poczęciu syna. Miał wielkie plany, ambitne, było tak wiele do zrobienia. Syn miał być efektem małżeństwa, nie środkiem samym w sobie i to starał się jej przekazać, wraz z dość luźnym podejściem do sprawy.
Kiedy przyznała o tym, co jej wyrządzono… zmarszczył brwi. Po raz pierwszy tego wieczoru zmazał z siebie maskę amanta o szelmowskim uśmiechu, na rzecz nuty zdziwienia, może zainteresowania czymś nietypowym. Nie podejrzewał, aby coś podobnego mogło spotkać dziewczynę. I choć naturalnym odruchem człowieka byłoby poczucie litości wobec niej, jemu zapaliła się czerwona lampka z tyłu głowy. To był jeden z motywów możliwych do wykrozystania, gdy zajdzie potrzeba.
— Och — mruknął cicho, starając się aby to zabrzmiało jak zaskoczenie mieszane z odrobiną wsparcia, którego dawać nie umiał. — Któż za tym stoi, moja droga?— Pytanie jednak było całkiem szczere, a jego przymróżone oczy wyrażały zaciekawienie i prawdziwą chęć poznania prawdy. Nie wyobrażał sobie, by ktoś mógł jej to robić, szlachciance. Któż by na to pozwolił? Jedynymi osobami zdolnymi do takiego zachowania, która uniknęłaby jakiejkolwiek kary społecznej byli jej rodzice. — Mój narzeceński obowiązek wymaga ode mnie abym rozprawił się ze wszystkimi… demonami przeszłości. Żona reprezentuje męża, a mąż żonę. Nie mogę więc pozwolić na to, aby komukolwiek brakło wobec należytego szacunku wobec Ciebie, lady Ollivander ]— dodał jeszcze cicho, choć całkiem poważnie, zatrzymując wzrok na jej oczach. Nie mrugał, nie ruszał się, chcąc uzyskać od niej jedynie aprobatę. Nie musiał jej kochać, nie musiał jej pragnąć aby się tego dopuścić. Miała być jego drugą połówką, nawet jeśli tylko formalnie. Musiała więc być dumna i godna swojego nazwiska.
— Wyjechać? — spytał nieco zbity z tropu, kiedy tak opierał się o ścianę rękami. Odwrócił wzrok w zamyśleniu i wzruszył ramionami. — Dlaczego nie? Nic mnie tu nie trzyma. Teoretyczni— odparł, po chwili, a jedyna kwestią, która mogła przekonać go do pozostania był Tom i Rycerze Walpurgii, wobec których był i zamierzał być lojalny. Praca nie była czymś, do czego pałał miłością. Nie, póki nie został niewymownym, a taki miał przecież cel. — Siły? Kurtyzaną?— Te słowa pełne niedowierzania wypłynęły z jego ust, a brwi zmarszczyły się jeszcze bardziej, niemalże łącząc nad prostym nosem. Przesunął dłońmi nieco w górę, bliżając się do niej jeszcze bardziej, wszak oparł się o ściane już przedramionami. Mogła mu się wyślizgnąć pod ramieniem, choć był blisko, ale wcale jej nie dotykał. Jedynie przenikał w jej przestrzeń osobistą.
— Za kogo mnie mnie uważasz, lady Ollivander, hm?
Szept. To było to, choć wzmogła w nim poczucie irytuacji po raz pierwszy tego wieczora. Nie mógł uwierzyć, że po tym z jakim dystansem ją traktował cały ten czas śmiała mu sugerować, że użyłby na niej siły, a słowa, które wypłynęły spomiędzy jej warg świadczyły nie tylko o tym konkretnym momencie, w którym trwali, a także przyszłości i ich ewentualnym pożyciu. Trudno mu było to zrozumieć tym bardziej, że chwilę wcześniej jasno jej powiedział, że jeśli nie będzie chciała tego samego poradzi sobie w dowolny sposób, a ona nie będzie musiała się przejmować.
Nie zamierzał jej robić krzywdy, dlatego nie chciał żeb się szarpała. Chwycił ją po to by zrozumiała, że nie są wciąż małżeństwem, a ona nie powinna sobie na tyle pozwalać, tym bardziej, że wbrew jej mniemaniu okazywał jej należyty szacunek. Jeśli chciała skupiac na sobie jego uwagę trzeba było zabrać go do miezkania, zaproponować herbatę a wtedy miałaby pewność, że nic go nie rozproszy.
Nie powiedział już nic. Zignorował również kwestię zabawy w chowanego, bo mysl mu uleciała wraz z chęcią bawienia się z nią w cokolwiek. Niedojrzałość jaka z niej kipiała i doklejanie mu łatek, których mieć nie powinien zaczęło go mierzić. To nie była kwestia niesprawiedliwego osądu, bo miał gdzieś zdanie większości, lecz nie zamierzał wchodzić z narzeczoną na wojenną ścieżkę, bo mogło się to skoczyć tylko w jeden sposób.
— Odprowadzę panienkę do domu — zaproponował, a może postanowił, gdy oderwał się od ściany i cofnął w tył kilka kroków. Pozostawił między nimi półora metra odległości, na wypadek, gdyby miała mu jeszcze zarzucić naruszanie jej prywtaności i nonszalanckim ruchem dłoni wskazał kierunek z powrotem na scenę, aby mogli opuścić teatr.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey był natomiast mężczyzną, który od pierwszego ich spotkania sprawił, że widziała go jako idealnego partnera dla siebie, bo przecież oboje byli atrakcyjni, czego Katya była świadoma. Nie miała pojęcia natomiast, jak działa jej kobieca natura, która uruchamiała się ostatnimi czasy tak często. Już nie tylko chodziło o Samuela, ale przede wszystkim pozostałych przedstawicieli gorszej płci, przy których najzwyczajniej w świecie się peszyła. Odczuwała swoistego rodzaju dyskomfort, ale ten przyjemny, który sprawiał, że chciała więcej więcej, a Mulciber wywoływał w niej spotęgowaną potrzebę bycia obserwowana. Czyż nie celowo wodziła opuszkami po dekolcie czekając na to, by spojrzał? Oczywiście, że tak. Mógł zatem patrzeć, ale nie dotykać, choć jej ciało już w tej chwili do niego należało i powinna mu je oddać, choć tak bardzo złe idee miała zaszczepione w swojej podświadomości. Traktowała je jako jedyne i właściwe, a nie zamierzała celowo szydzić z człowieka, z którym miała dzielić życie.
-A jeśli zechcę dostać hipogryfa... Dostałabym go? - zapytała z błąkającym się, niewinnym uśmiechem na ustach. Skrzyżowała delikatnie palce na wysokości linii spojenia ud i lekko bujała się na boki. Przypominała w tym małą dziewczynkę, która swoim urokiem jest w stanie sprawić, że Ramsey ulegnie jej, a nie wykorzystywała do tego żadnej magii. Psociła i była bezczelna, a pomiędzy wierszami naturalnie rozkoszna, bo czy nie pokazywała mu, że jednak potrafi być aniołem, który ukoi złość i gniew? -Chcę żebyś mnie uszczęśliwił... - mruknęła nagle i zamyśliła się przez moment, a gdy zdała sobie sprawę z własnych słów, uniosła wzrok na linię jego tęczówek, by skrzyżować z nim spojrzenie. -Chciałabym umieć uszczęśliwić ciebie - wydukała ledwie słyszalnym szeptem, a serce uderzyło dwukrotnie bardziej. Przygryzła dolną wargę i spojrzała na niego z pod nieco przymkniętych powiek, a jej intensywnie, ciemne tęczówki były przysłonięte przez gęstą kurtynę rzęs. Nie kłamała jednak; prawdopodobnie pierwszy raz tego wieczoru mówiąc coś tak niezwykle szczerze, jakby nic innego nie miało wartości. Nie chodziło o to, że jej zależało, ale mogła się postarać; co jeśli chciała się starać, a nie przymusowo decydowała się na to, co winno dać im obojgu ukojenie?
-Rozumiem... Nie trzeba mi tłumaczyć tego, jak dziecku - skrzywiła się nieznacznie i gdy tylko nie patrzył - wywróciła oczami. Nie wyobrażała sobie siebie w roli matki, która winna rozpalić prawdzie ognisko domowe, bo była zbyt młoda i niedoświadczona życiem, by podejmować się takiego zadania. Nie myślała o tym, by mógł szukać pocieszenia w ramionach innej, bo dla Ollivander nie wchodziło to w grę. Upokorzyłby ją i dał kolejny dowód Malakaiowi na to, by raz jeszcze dopuścił się poniżenia jej, bo nie potrafiłaby dać narzeczonemu, a już niebawem mężowi tego, co miała w swoim obowiązku. Spuściła więc wzrok, by nie świdrował jej swoimi przeszywającymi oczami, które zmuszały ją do poczucia wstydu i wycofania, wszak nie radziła sobie najlepiej z jego bezczelnością.
Nabrała powietrza w płuca, gdy wydał jęk po słowach na temat upokorzeń i zaczęła mocno przygryzać od środka policzek. Czuła jak metaliczny posmak krwi wypełnia jej usta i wzdrygnęła się na samo wspomnienie tego, co miało miejsce przed kilkoma laty. Nie uniosła jednak głowy i nie patrzyła na mężczyznę, bo wspomnienia zaczęły ją zgniatać, a oczy zaszkliły się niebezpiecznie, z czym musiała walczyć, by nie dostrzegł żadnej jej słabości.
-To nie jest istotne - odpowiedziała rzeczowo, choć wcale nie arogancko. Temat był bolesny i niezwykle przykry, toteż gdy wspomniał o narzeczeńskim obowiązku, a następnie małżeństwie, uśmiechnęła się nikle. -Proszę się nie martwić o szacunek względem mnie, bo nie przyniosę panu wstydu - Katya zdawała się zdystansowac i przybrać zupełnie inną pozę. Nieco delikatniejszą i już nie tak butną, jak do tej pory. Wkroczenie na tematy związane z Morpheusem, a także tyranią ojca sprawiły, że zamknęła się w sobie. Była otoczona teraz szklaną bańką, która nie mogła pęknąć, bo rozpadłaby się na zbyt wiele części i nikt nie byłby w stanie jej posklejać. Łapała oddech, ale z trudem udawało jej się oddychać rytmicznie, bo przecież Ramsey tak skutecznie odbierał dziewczynie swobodę i przestrzeń, ale nie oponowała już. Nie szarpała się i nie wyrywała, jakby godząc się z jego siłą, która mogła być dla niej destrukcyjna. Nie chciała nosić żadnych znamion i siniaków, toteż przestała wlepiać ogromne, czarne oczy w twarz mężczyzny, bo wierzyła, że w ten sposób uwolni się. Kiedy znalazł się jeszcze bliżej, spięła się w ułamku sekundy, a zapach perfum zaczynał drażnić jej delikatny i wrażliwy nos. Przełknęła głośniej ślinę i dopiero skrzyżowała z nim spojrzenie, z którego tym razem nie mógł wyczytać nic, bo przyjęła tę standardową minę arystokratki, która nic nie czuje, a zarazem przelewa się przez nią ogrom uczuć, którym nie mogła dać ujścia.
Próbowała wydukać to jedno słowo, którego używała tak rzadko, bo była zbyt dumna, by padło z jej ust, a równocześnie wiedziała, że powinna. Pokręciła przeczącą głową, gdy powtórzył po niej prosty osąd i poczuła się idiotycznie. Malakai wmówił jej, że nie będzie dla niego znaczyć nic więcej, jak bycie pospolitą kurwą, u której jedyne czego będzie szukał, to seksu. Była zbrukana przez szlamę, ale Ramsey widocznie o tym nie wiedział, bo cóż sam by zrobił, gdyby miał świadomość, że jego przyszła żona psuła krew brataniem się z mugolakiem?
Zaraz.
On wiedział.
-Nie to miałam na myśli... - szepnęła cichutko ze wstydem, a następnie pozwoliła mu odejść, by nie musiał martwić się o kolejny cios, który byłaby w stanie wymierzyć. Nie myślała nad tym co robiła, bo nie planowała doprowadzić go sytuacji, w której odczuwałby złość względem niej. Liczyła, że dojdą do kompromisu, a wszystko się poukłada, toteż z ciężkim sercem... Ujęła jego dłoń, gdy znalazła się już dostatecznie blisko i całkowicie zignorowała słowa, które informowały o odprowadzeniu do domu. Splotła z nim smukłe palce i miała nadzieję, że jej nie odepchnie, a przecież mógł to zrobić. Ba! Może nawet powinien? Powodziła opuszkami po skórze Ramseya, drażniąc czułe miejsce na wewnętrznej stronie dłoni i uśmiechnęła się kącikowo. Nieświadomie zmniejszyła dzielącą ich odległość i czuła, jak jego serce uderza głośno i donośnie, by zaraz potem zwolnić tempo. Przez moment wydawało się nawet panience Ollivander, że jej dysfunkcyjny narząd bije tym samym rytmem i to właśnie wtedy uniosła tęczówki na linię oczu Mulcibera i przełknęła ślinę, bo nie spodziewała się, że są aż tak blisko. Ciepło jego ciała i oddech zdawały się być paraliżujące, a kiedy była pewna, że tego chce... Złączyła w subtelnym pocałunku ich wargi. Nie przekroczyła jednak granicy smaku, bo nie o to chodziło, a o symbolikę, która posiadała prosty wydźwięk. Ich usta przylgnęły do siebie na dłużej, choć nie pertraktowali ze sobą jakichkolwiek warunków, a jedynie Katya w ten sposób próbowała go przeprosić i wierzyła, że umiał odczytać gest, którym miało być to, na co nie było jej ewidentnie stać.
-Naprawdę tak bardzo się panu spieszy?
-A jeśli zechcę dostać hipogryfa... Dostałabym go? - zapytała z błąkającym się, niewinnym uśmiechem na ustach. Skrzyżowała delikatnie palce na wysokości linii spojenia ud i lekko bujała się na boki. Przypominała w tym małą dziewczynkę, która swoim urokiem jest w stanie sprawić, że Ramsey ulegnie jej, a nie wykorzystywała do tego żadnej magii. Psociła i była bezczelna, a pomiędzy wierszami naturalnie rozkoszna, bo czy nie pokazywała mu, że jednak potrafi być aniołem, który ukoi złość i gniew? -Chcę żebyś mnie uszczęśliwił... - mruknęła nagle i zamyśliła się przez moment, a gdy zdała sobie sprawę z własnych słów, uniosła wzrok na linię jego tęczówek, by skrzyżować z nim spojrzenie. -Chciałabym umieć uszczęśliwić ciebie - wydukała ledwie słyszalnym szeptem, a serce uderzyło dwukrotnie bardziej. Przygryzła dolną wargę i spojrzała na niego z pod nieco przymkniętych powiek, a jej intensywnie, ciemne tęczówki były przysłonięte przez gęstą kurtynę rzęs. Nie kłamała jednak; prawdopodobnie pierwszy raz tego wieczoru mówiąc coś tak niezwykle szczerze, jakby nic innego nie miało wartości. Nie chodziło o to, że jej zależało, ale mogła się postarać; co jeśli chciała się starać, a nie przymusowo decydowała się na to, co winno dać im obojgu ukojenie?
-Rozumiem... Nie trzeba mi tłumaczyć tego, jak dziecku - skrzywiła się nieznacznie i gdy tylko nie patrzył - wywróciła oczami. Nie wyobrażała sobie siebie w roli matki, która winna rozpalić prawdzie ognisko domowe, bo była zbyt młoda i niedoświadczona życiem, by podejmować się takiego zadania. Nie myślała o tym, by mógł szukać pocieszenia w ramionach innej, bo dla Ollivander nie wchodziło to w grę. Upokorzyłby ją i dał kolejny dowód Malakaiowi na to, by raz jeszcze dopuścił się poniżenia jej, bo nie potrafiłaby dać narzeczonemu, a już niebawem mężowi tego, co miała w swoim obowiązku. Spuściła więc wzrok, by nie świdrował jej swoimi przeszywającymi oczami, które zmuszały ją do poczucia wstydu i wycofania, wszak nie radziła sobie najlepiej z jego bezczelnością.
Nabrała powietrza w płuca, gdy wydał jęk po słowach na temat upokorzeń i zaczęła mocno przygryzać od środka policzek. Czuła jak metaliczny posmak krwi wypełnia jej usta i wzdrygnęła się na samo wspomnienie tego, co miało miejsce przed kilkoma laty. Nie uniosła jednak głowy i nie patrzyła na mężczyznę, bo wspomnienia zaczęły ją zgniatać, a oczy zaszkliły się niebezpiecznie, z czym musiała walczyć, by nie dostrzegł żadnej jej słabości.
-To nie jest istotne - odpowiedziała rzeczowo, choć wcale nie arogancko. Temat był bolesny i niezwykle przykry, toteż gdy wspomniał o narzeczeńskim obowiązku, a następnie małżeństwie, uśmiechnęła się nikle. -Proszę się nie martwić o szacunek względem mnie, bo nie przyniosę panu wstydu - Katya zdawała się zdystansowac i przybrać zupełnie inną pozę. Nieco delikatniejszą i już nie tak butną, jak do tej pory. Wkroczenie na tematy związane z Morpheusem, a także tyranią ojca sprawiły, że zamknęła się w sobie. Była otoczona teraz szklaną bańką, która nie mogła pęknąć, bo rozpadłaby się na zbyt wiele części i nikt nie byłby w stanie jej posklejać. Łapała oddech, ale z trudem udawało jej się oddychać rytmicznie, bo przecież Ramsey tak skutecznie odbierał dziewczynie swobodę i przestrzeń, ale nie oponowała już. Nie szarpała się i nie wyrywała, jakby godząc się z jego siłą, która mogła być dla niej destrukcyjna. Nie chciała nosić żadnych znamion i siniaków, toteż przestała wlepiać ogromne, czarne oczy w twarz mężczyzny, bo wierzyła, że w ten sposób uwolni się. Kiedy znalazł się jeszcze bliżej, spięła się w ułamku sekundy, a zapach perfum zaczynał drażnić jej delikatny i wrażliwy nos. Przełknęła głośniej ślinę i dopiero skrzyżowała z nim spojrzenie, z którego tym razem nie mógł wyczytać nic, bo przyjęła tę standardową minę arystokratki, która nic nie czuje, a zarazem przelewa się przez nią ogrom uczuć, którym nie mogła dać ujścia.
Próbowała wydukać to jedno słowo, którego używała tak rzadko, bo była zbyt dumna, by padło z jej ust, a równocześnie wiedziała, że powinna. Pokręciła przeczącą głową, gdy powtórzył po niej prosty osąd i poczuła się idiotycznie. Malakai wmówił jej, że nie będzie dla niego znaczyć nic więcej, jak bycie pospolitą kurwą, u której jedyne czego będzie szukał, to seksu. Była zbrukana przez szlamę, ale Ramsey widocznie o tym nie wiedział, bo cóż sam by zrobił, gdyby miał świadomość, że jego przyszła żona psuła krew brataniem się z mugolakiem?
Zaraz.
On wiedział.
-Nie to miałam na myśli... - szepnęła cichutko ze wstydem, a następnie pozwoliła mu odejść, by nie musiał martwić się o kolejny cios, który byłaby w stanie wymierzyć. Nie myślała nad tym co robiła, bo nie planowała doprowadzić go sytuacji, w której odczuwałby złość względem niej. Liczyła, że dojdą do kompromisu, a wszystko się poukłada, toteż z ciężkim sercem... Ujęła jego dłoń, gdy znalazła się już dostatecznie blisko i całkowicie zignorowała słowa, które informowały o odprowadzeniu do domu. Splotła z nim smukłe palce i miała nadzieję, że jej nie odepchnie, a przecież mógł to zrobić. Ba! Może nawet powinien? Powodziła opuszkami po skórze Ramseya, drażniąc czułe miejsce na wewnętrznej stronie dłoni i uśmiechnęła się kącikowo. Nieświadomie zmniejszyła dzielącą ich odległość i czuła, jak jego serce uderza głośno i donośnie, by zaraz potem zwolnić tempo. Przez moment wydawało się nawet panience Ollivander, że jej dysfunkcyjny narząd bije tym samym rytmem i to właśnie wtedy uniosła tęczówki na linię oczu Mulcibera i przełknęła ślinę, bo nie spodziewała się, że są aż tak blisko. Ciepło jego ciała i oddech zdawały się być paraliżujące, a kiedy była pewna, że tego chce... Złączyła w subtelnym pocałunku ich wargi. Nie przekroczyła jednak granicy smaku, bo nie o to chodziło, a o symbolikę, która posiadała prosty wydźwięk. Ich usta przylgnęły do siebie na dłużej, choć nie pertraktowali ze sobą jakichkolwiek warunków, a jedynie Katya w ten sposób próbowała go przeprosić i wierzyła, że umiał odczytać gest, którym miało być to, na co nie było jej ewidentnie stać.
-Naprawdę tak bardzo się panu spieszy?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Mulciber nigdy nie rozpatrywał siebie w kategorii "atrakcyjny bądź nie". Nie przyrównywał się do mężczyzn, którzy mieli powodzenie, nie patrzył w lustro, zastanawiając się, czy jakiś podryw byłby skuteczny i nie dbał o siebie przesadnie. Właściwie, jedyną rzeczą, której pilnował to czystość, a przy tym odpowiedni zapach. To właśnie było główną kwestią jego dbałości o swój wizerunek. Jeśli nie pachniał świeżą kąpielą to na pewno męskimi perfumami, idealnie wyważonymi i pasującymi do jego wieku i charakteru. Dopiero później była kwestia zarostu. Wpojono mu niezbędność golenia, co w tych czasach było typowe dla arystokratów, lub dbiania o to, co się pozostawiało celowo. Jego niepokorna natura pozwalała sobie jednak przejać stery nad etykietą pozostawiając go w dwu, czy trzydniowym zarośnie godnym szemranego typa ze Śmiertelnego Nokturna. Potrafił jednak bezbłędnie ocenić atrakcyjność innych osób, kompletnie ich nie odnosząc do siebie. I Katya była piękną kobietą, bardzo dziewczęcą, młodą i pociągającą. Czy miał świadomość, że należy już praktycznie tylko do niego? Nie. Nie zastanawiał się nad tym, nie traktował jej jak rzecz i swoją własność, bo też nie zależało mu na niej w jakiś taki osobisty sposób. Oczywiście, patrzył na nią jak na podmiot (nie przedmiot) interesów, koneksji, jak na kogoś, kto mógłby mu pomóc w niektórych sprawach, lecz nie czuł wobec niej niczego. Kwestia uszczęśliwienia jej była więc raczej formą sprawienia przyjemności niż pragnienia, aby naprawdę była szczęśliwa w znaczeniu jakiego zazwyczaj przyjaciel używa do przyjaciela.
— Dlaczego nie?— spytał zaczepnie, przekrzywiając głowę nieco w bok, rozważając, czy wie w ogóle czym się zajmuje na co dzień. — Kiedy złapię jakiegoś hipogryfa będę miał w pamięci by owinąć go w kokardkę i ozdobny papier i posłać narzeczonej w ramach prezentu ślubnego— dodał pomrukiem, przyglądając się jej twarzy i beztroskim zmianom, jakie na niech zachodziły. Wyglądała jak mała dziewczynka, która prosi tatę o pupila, robiąc przy tym duże, maślane oczy i uśmiechajac się uroczo. Była urocza.
Uśmiechął się szerzej, gdy przyznała, że chce być uszczęśliwiona, szczególnie, że promieniowała beztroską na kilometr. Gdy jednak powiedziała o uszczesliwieniu jego… spoważniał, bo nie traktował tego wszystkiego jako prawdziwą i szczerą chęć uczynienia kogokolwiek kimś bardziej niż zadowolonym przez moment. Nie mogło mu zależeć dziś, bo za krótko się znali. Nie mogło by zależeć mu jutro i nigdy bo zaangażowanie się w relacje z kobietą obudziłoby w nim te wszystkie braki spowodowane przez wychowywanie przez... ojczyma, bez matki. Nie chciał czuć kobiecego ciepła, tej dobroci. Bo jakby na to zareagował? Sam nie wiedział.
— Spójrz na siebie — powiedział z nagłym porywem dobrego humoru. — Uszczęśliwisz, nie martw się. — Puścił jej jeszcze oko, choć to wszystko było jego indywidualną odpowiedzią na jakieś dziwne zakłopotanie. Westchnął cicho, przygryzając policzek od środka taksując ją wzrokiem. Była przecież najlepszą jego wizytówką, a fakt, że była aurorem? Może i komplikował sprawę, ale nie musiał niczego przesądzać. Może znajdzie w tym wszystkim więcej plusów niż minusów, dzięki czemu stanie się jego największym sojusznikiem? Problemem, z którym jako pierwszy musiał jakoś rozwiązać nie była jej praca, a talent różdżkarski, który szybko mógł doprowadzić ją do mało przychylnych wniosków. Musiał więc najpierw zdobyć jej zaufanie i przychylnośc, a dopiero później pozwolić, by wzięła do ręki jego magiczne narzędzie.
— Nie? A mnie się wydaje, że bardzo. Gdyby to nie było silnie oddziałujące na Ciebie, lady Ollivander to nie wspominałabyś o tym, bo już dawno zniknęloby to w odmętach Twej pamięci. A jednak było bolesne, a ja wolałbym wiedzieć o ludziach, którzy Cię skrzywdzili— odpowiedział rzeczowo, utrzymujac ten szelmowski, przyklejony uśmiech na swojej twarzy. — Nie chodzi wyłącznie o wstyd. Sprawianie przykrości panience to również czynienie jej mnie. A ja nie lubię kiedy ktoś stara się mi uprzykrzyć życie. Ale skoro mam nie tłumaczyć jak dziecku to… jak? Jakie argumenty trafiają do panienki najlepiej?— spytał, mrużąc oczy i nieco spoważniał, rozchylając usta w niewypowiedzianym komentarzu, ociekajacym dwuznacznością. Powstrzymał się jednak, bo mu nie wypadało. Była szlachcianką, więc wymagało się od niego aby zachowywał się nienagannie, choć i tak kilka razy tego wieczoru dał już upust swoim emocjom.
Nie zamierzał szukać pocieszenia w ramionach innej. Nie szukał pocieszenia wcale, po prostu liczył się z tym, że jego przyszła żona nie była na to gotowa. Pojmował kwestie oporu i całej sprawy związanej z dziewictwem, więc nie zamierzał jej naciskać póki mieli jeszcze czas na to, aby począć potomka. Może jak lepiej się poznają przyjdzie jej to łatwiej. A w tym czasie? On mógł zapsokajac swoje żądze gdzie indziej, nie żywiąc żadnych uczuć, nie licząc na nic i nic nie obiecując w zamian. To własnej żonie winien obiecać szacunek i mógłby również oddanie, gdyby oboje doszli do konsensusu, bo z pewnymi rzeczami po prostu musieli się pogodzić. Nawet gdy patrzył na jej delikatną buźkę wiedział, że prędzej będzie ją zdradzał niż zmuszał do spełnienia małzeńskiego obowiązku. I to nie litość, czy dobroć przez niego przemawiała, a chłodna kalkulacja. Jego żona powinna być silną kobietą, a nie kurewką pomiataną przez niego i zdolną jedynie do tego by się pokazać u jego boku. Gdyby potrzebował ladacznicy na wyłączność nie bawiłby się w małżeństwo, zbyt wiele zachodu. Dlatego też poczuł się poniekąd urażony jej stwierdzeniem.
Kiedy bąknęła coś pod nosem, uniósł jedynie naglądo brwi, licząc, że bez ekscesów uda im się opuścić teatr. Widział jej zakłopotanie i czuł satysfakcję, że tak szybko zrozumiała swój błąd. Nie wiedząc o tym, co wpajał jej całe życie ojciec i jak ją traktował miał prawo do własnych działań, osądów i nauk dzieczyny młodszej i częściowo mu podległej. Kiedy jednak się zbliżyła do niego, zmarszczył nos, obserwując ją uwaznie. Właściwie nie spuszczając z niej wzroku, jakby był gotów na atak w dowolnym momencie. Jej delikatne palce prześlizgnęły się między jego własne, ujmując go za rękę, co było dla niego deprymująco. A jeszcze bardziej zbijający z tropu okazał się ten słodki pocałunek, jaki złożyła na jego wargach tuż po chwili. Jej ciepłe, miękkie wargi przylegały do jego w jakiejś niemej prośbie, a złość mu przeszła. Zamiast niej pojawiło się zdezorientowanie, bo już kompletnie nie wiedział… z kim miał do czynienia. Z jednej strony stroniąca od niego, próbująca zachować dystans, utwierdzająca go w przekonaniu, że nie dopuści go do siebie, a po chwili porywająca się na pocałunek choć przecież dopiero się poznawali. Spojrzał jej w oczy, marszcząc brwi i szepnął cicho:
— Za każdym razem przepraszasz w ten sposób?— spytał, zaintrygowany jej ruchem, jakby w jakiś sposób udało jej się go przekupić. Właściwie tak było, był interesowny, szukał przyjemności nie przejmując się wzniosłymi ideami, które nie sprawdzały się w realnym świecie. Lubił więc konkrety, a teraz szukał jednego z nich.
I choć się odsunęła ujął ją delikatnie pod brodę i pochylił się, by musnąć jej wargi subtelnie, złączyć je ponownie choć tym razem z jego inicjatywy. Ledwie ich dotknął w przelotnym pocałunku, skupiając swój gest bardziej na górnej wardzie, którą miał między swoimi. Czy to było niesteosowne? Dlaczego? Skoro ona mogła, to czemu on nie? Zwykle szedł za ciosem, korzystając z sytuacji i tak było też teraz, gdyż jak mogłaby go odepchnąć tuż po tym jak sama go pocałowała?
— Chyba mam jeszcze chwilkę. Umiesz kupić sobie czyjś czas, panno Ollivander— odpowiedział jej, odsuwając się nieznacznie, lecz nie wyswobodził dłoni z ich uścisku. I nie czekając na jej ruch, sam skierował się w głąb mrocznego korytarza teatru, trzymając ją za rękę i ciągnąć za sobą. Wolną dłonią pogładził jeszcze klapę marynarki, w dość subtelny i niezauważalny sposó upewniając się, że różdżkę ma przy sobie, a to nie był żaden cwany sposób na zdobycie jej. — Jest panienka metamorfomagiem. Zauwazyłem— napomknął, patrząc przed siebie. I gdy stanęli na środku ciemnego, pustego korytarza, w którym jedynym źródłem światła była jakaś szpara w dziurawym suficie i przedostajace się przez szczeliny blade światło księżyca, spojrzał na nią, odwracając się do niej przodem. Ledwie mógł ją dojrzeć, jedynie zarys jej sylwetki, włosy, dzięki odbijającym się od nich światłu z góry, na oślep więc szukał wzrokiem oczu ukrytych w ciemnościach. — Znam wielu mtamorfomagów. Skąd będę miał pewność, że rozmawiam z własną żoną, a nie jakąś podstępną czarownicą, ukrywającą się w jej ciele? Czasem oczy to zbyt mało. Są zwodnicze.
— Dlaczego nie?— spytał zaczepnie, przekrzywiając głowę nieco w bok, rozważając, czy wie w ogóle czym się zajmuje na co dzień. — Kiedy złapię jakiegoś hipogryfa będę miał w pamięci by owinąć go w kokardkę i ozdobny papier i posłać narzeczonej w ramach prezentu ślubnego— dodał pomrukiem, przyglądając się jej twarzy i beztroskim zmianom, jakie na niech zachodziły. Wyglądała jak mała dziewczynka, która prosi tatę o pupila, robiąc przy tym duże, maślane oczy i uśmiechajac się uroczo. Była urocza.
Uśmiechął się szerzej, gdy przyznała, że chce być uszczęśliwiona, szczególnie, że promieniowała beztroską na kilometr. Gdy jednak powiedziała o uszczesliwieniu jego… spoważniał, bo nie traktował tego wszystkiego jako prawdziwą i szczerą chęć uczynienia kogokolwiek kimś bardziej niż zadowolonym przez moment. Nie mogło mu zależeć dziś, bo za krótko się znali. Nie mogło by zależeć mu jutro i nigdy bo zaangażowanie się w relacje z kobietą obudziłoby w nim te wszystkie braki spowodowane przez wychowywanie przez... ojczyma, bez matki. Nie chciał czuć kobiecego ciepła, tej dobroci. Bo jakby na to zareagował? Sam nie wiedział.
— Spójrz na siebie — powiedział z nagłym porywem dobrego humoru. — Uszczęśliwisz, nie martw się. — Puścił jej jeszcze oko, choć to wszystko było jego indywidualną odpowiedzią na jakieś dziwne zakłopotanie. Westchnął cicho, przygryzając policzek od środka taksując ją wzrokiem. Była przecież najlepszą jego wizytówką, a fakt, że była aurorem? Może i komplikował sprawę, ale nie musiał niczego przesądzać. Może znajdzie w tym wszystkim więcej plusów niż minusów, dzięki czemu stanie się jego największym sojusznikiem? Problemem, z którym jako pierwszy musiał jakoś rozwiązać nie była jej praca, a talent różdżkarski, który szybko mógł doprowadzić ją do mało przychylnych wniosków. Musiał więc najpierw zdobyć jej zaufanie i przychylnośc, a dopiero później pozwolić, by wzięła do ręki jego magiczne narzędzie.
— Nie? A mnie się wydaje, że bardzo. Gdyby to nie było silnie oddziałujące na Ciebie, lady Ollivander to nie wspominałabyś o tym, bo już dawno zniknęloby to w odmętach Twej pamięci. A jednak było bolesne, a ja wolałbym wiedzieć o ludziach, którzy Cię skrzywdzili— odpowiedział rzeczowo, utrzymujac ten szelmowski, przyklejony uśmiech na swojej twarzy. — Nie chodzi wyłącznie o wstyd. Sprawianie przykrości panience to również czynienie jej mnie. A ja nie lubię kiedy ktoś stara się mi uprzykrzyć życie. Ale skoro mam nie tłumaczyć jak dziecku to… jak? Jakie argumenty trafiają do panienki najlepiej?— spytał, mrużąc oczy i nieco spoważniał, rozchylając usta w niewypowiedzianym komentarzu, ociekajacym dwuznacznością. Powstrzymał się jednak, bo mu nie wypadało. Była szlachcianką, więc wymagało się od niego aby zachowywał się nienagannie, choć i tak kilka razy tego wieczoru dał już upust swoim emocjom.
Nie zamierzał szukać pocieszenia w ramionach innej. Nie szukał pocieszenia wcale, po prostu liczył się z tym, że jego przyszła żona nie była na to gotowa. Pojmował kwestie oporu i całej sprawy związanej z dziewictwem, więc nie zamierzał jej naciskać póki mieli jeszcze czas na to, aby począć potomka. Może jak lepiej się poznają przyjdzie jej to łatwiej. A w tym czasie? On mógł zapsokajac swoje żądze gdzie indziej, nie żywiąc żadnych uczuć, nie licząc na nic i nic nie obiecując w zamian. To własnej żonie winien obiecać szacunek i mógłby również oddanie, gdyby oboje doszli do konsensusu, bo z pewnymi rzeczami po prostu musieli się pogodzić. Nawet gdy patrzył na jej delikatną buźkę wiedział, że prędzej będzie ją zdradzał niż zmuszał do spełnienia małzeńskiego obowiązku. I to nie litość, czy dobroć przez niego przemawiała, a chłodna kalkulacja. Jego żona powinna być silną kobietą, a nie kurewką pomiataną przez niego i zdolną jedynie do tego by się pokazać u jego boku. Gdyby potrzebował ladacznicy na wyłączność nie bawiłby się w małżeństwo, zbyt wiele zachodu. Dlatego też poczuł się poniekąd urażony jej stwierdzeniem.
Kiedy bąknęła coś pod nosem, uniósł jedynie naglądo brwi, licząc, że bez ekscesów uda im się opuścić teatr. Widział jej zakłopotanie i czuł satysfakcję, że tak szybko zrozumiała swój błąd. Nie wiedząc o tym, co wpajał jej całe życie ojciec i jak ją traktował miał prawo do własnych działań, osądów i nauk dzieczyny młodszej i częściowo mu podległej. Kiedy jednak się zbliżyła do niego, zmarszczył nos, obserwując ją uwaznie. Właściwie nie spuszczając z niej wzroku, jakby był gotów na atak w dowolnym momencie. Jej delikatne palce prześlizgnęły się między jego własne, ujmując go za rękę, co było dla niego deprymująco. A jeszcze bardziej zbijający z tropu okazał się ten słodki pocałunek, jaki złożyła na jego wargach tuż po chwili. Jej ciepłe, miękkie wargi przylegały do jego w jakiejś niemej prośbie, a złość mu przeszła. Zamiast niej pojawiło się zdezorientowanie, bo już kompletnie nie wiedział… z kim miał do czynienia. Z jednej strony stroniąca od niego, próbująca zachować dystans, utwierdzająca go w przekonaniu, że nie dopuści go do siebie, a po chwili porywająca się na pocałunek choć przecież dopiero się poznawali. Spojrzał jej w oczy, marszcząc brwi i szepnął cicho:
— Za każdym razem przepraszasz w ten sposób?— spytał, zaintrygowany jej ruchem, jakby w jakiś sposób udało jej się go przekupić. Właściwie tak było, był interesowny, szukał przyjemności nie przejmując się wzniosłymi ideami, które nie sprawdzały się w realnym świecie. Lubił więc konkrety, a teraz szukał jednego z nich.
I choć się odsunęła ujął ją delikatnie pod brodę i pochylił się, by musnąć jej wargi subtelnie, złączyć je ponownie choć tym razem z jego inicjatywy. Ledwie ich dotknął w przelotnym pocałunku, skupiając swój gest bardziej na górnej wardzie, którą miał między swoimi. Czy to było niesteosowne? Dlaczego? Skoro ona mogła, to czemu on nie? Zwykle szedł za ciosem, korzystając z sytuacji i tak było też teraz, gdyż jak mogłaby go odepchnąć tuż po tym jak sama go pocałowała?
— Chyba mam jeszcze chwilkę. Umiesz kupić sobie czyjś czas, panno Ollivander— odpowiedział jej, odsuwając się nieznacznie, lecz nie wyswobodził dłoni z ich uścisku. I nie czekając na jej ruch, sam skierował się w głąb mrocznego korytarza teatru, trzymając ją za rękę i ciągnąć za sobą. Wolną dłonią pogładził jeszcze klapę marynarki, w dość subtelny i niezauważalny sposó upewniając się, że różdżkę ma przy sobie, a to nie był żaden cwany sposób na zdobycie jej. — Jest panienka metamorfomagiem. Zauwazyłem— napomknął, patrząc przed siebie. I gdy stanęli na środku ciemnego, pustego korytarza, w którym jedynym źródłem światła była jakaś szpara w dziurawym suficie i przedostajace się przez szczeliny blade światło księżyca, spojrzał na nią, odwracając się do niej przodem. Ledwie mógł ją dojrzeć, jedynie zarys jej sylwetki, włosy, dzięki odbijającym się od nich światłu z góry, na oślep więc szukał wzrokiem oczu ukrytych w ciemnościach. — Znam wielu mtamorfomagów. Skąd będę miał pewność, że rozmawiam z własną żoną, a nie jakąś podstępną czarownicą, ukrywającą się w jej ciele? Czasem oczy to zbyt mało. Są zwodnicze.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie musiał, bo w końcu Katya nie znosiła zadufanych w siebie mężczyzn, którzy za wszelką cenę próbowali udowodnić jej, że znaczą więcej niż ona sama widzi. Nie potrafiła przełamać własnych granic, które budowały ją u fandamentów i kiedy już decydowała się na bliższy kontakt - wycofywała się w najmniej odpowiednim momencie, by nie rozważać tego w kategoriach dobre i niewłaściwe. Z Ramseyem było zaś inaczej, bo przecież sama zdecydowała sie zrobić krok do przodu i tak długo, jak jej to odpowiadało, pozwalała się wodzić na pokuszenie, a w końcu sama uderzyła ze zdwojoną siłą, gdy smukłe palce raz po raz prześlizgiwały się po dekolcie aż na linię piersi. To właśnie wtedy wykonała krok do tyłu i nie pozwalała mu się zbliżyć. Próbowała zakorzenić w nim swoistego rodzaju potrzebę, a może chęć ponownego spotkania, choć jeśli sam nie zabiegałby o nie - nie wykonałaby pierwszego ruchu, który pozwoliłby im znów na zapadanie się w głębi swoich tęczówek. Nie rozumiała fenomenu przenikliwego spojrzenia Mulcibera, a jednak potrafił zmusić ją do ukorzenia się, cofnięcia, poczucia wstydu i chęcia zabrnięcia gdzieś dalej niż etyczny metr w odległości względem rozmówcy.
-Naprawdę podarujesz mi Hipogryfa? A co jeśli zapragnę mieć Aethonana? - zagaiła luźno i uniosła wymownie brew. -Chociaż... Ja chcę dostać smoka! Walijskiego Zielonego! - zaklasnęła jeszcze w ręce, ale tak naprawdę tylko się zgrywała, gdyż pomimo oddania względem magicznych stworzeń, tak zdecydowanie nie byłaby w stanie otoczyć ich odpowiednią opieką. Nie miała takiego wykształcenia i to skreślało ją z roli osoby, która umiałaby sobie bez trudu poradzić. Porażka nie wpasowywała się w słownik panny Ollivander, toteż nie dopuszczała do siebie perspektywy, że takowa pojawiłaby się na jej koncie.
Nie mógł wiedzieć, czy kłamała. Próbowała być szczera i autentyczna, a przecież to krótkie wyznanie winno być potwierdzeniem tego, co naprawdę myślała. Sądziła, że brzmiała w ten sposób i chciała w to wierzyć, a mężczyzna był w stanie odebrać to dwojako i czy nie obstawiał iż oszukuje? Porywa się na coś, czego wcale nie chce?
-Wygląd to nie wszystko, panie Mulciber, prawda? - spytała bardziej siebie, aniżeli rozmówce i uśmiechnęła się drwiąco. -A ja chciałabym sprawić, że szczęście nie będzie zależne od tego, jak się prezentuje - powiedziała raz jeszcze to, co uważała i płynęło z głębi niej, bo wierzyła, że tym razem najzwyczajniej w świecie uwierzy. Rozwinęła w końcu myśl, czyż nie? Uniosła wzrok na linię oczu Ramseya i przygryzła policzek od środka. Mierzenie się z nim na spojrzenia sprawiało dziewczynoe ogrom frajdy, choć i dodatkowego stresu, a to własnie wtedy kolor jej włosów ulegał nagłej dewastacj i zmieniał się diametralnie. Tylko różdżkarstwo, a raczej talent do wyrobienia różdżek sprawiał, że mogła nabrać dystansu i swobody, której tak pragnęła. Bał się tego? Powinien, bo ona nie znała zahamowań, a każdy magiczny atrybut, który został zakupiony w sklepie jej wuja pamiętała, bo czy to nie ona w większości przypadków tchnęła w nie życie?
-Nikt mnie nie skrzywdził... Może być pan spokojny - skrzywiła się i odwróciła plecami do Mulcibera, bo nie zamierzała odpowiadać. Najzwyczajniej w świecie nie mogła i kiedy serce zaczęło szybciej uderzać, zmarszczyła lekko nos, by ukoić swoje nerwy. Wisiała na granicy irytacji, złości, której niewiele trzeba było do wymieszania się ze smutkiem. Pamiętała w końcu słowa ojca, a także brata, który był powodem wielu sytuacji, gdzie poczuła gorycz porażki i upokorzenia, a wszystkiemu winien był Morpheus, w którym tak mocno pokładała nadzieję. -Nie traktuje mnie pan poważnie, zgadza się? Dla pana jestem tylko młódką, która zostanie pańską żoną w niedługim czasie i... Co dalej? Mam ociekać szczerością i bezwzględnym oddaniem? - zapytała całkiem poważnie, kiedy przez ramię spojrzała na Ramseya, a jej oczom ukazał się ten szelmowski uśmiech, który sprawiał, że mogła go obserwować i czekać aż cokolwiek się zmieni. Spięła się momentalnie, bo zwierzanie się przychodziło jej topornie - zawsze. Nie potrafiła tego robić i czuła się dobrze, gdy po prostu to nie istniało. Teraz udawała, mamiła, a zarazem dając szczerość... Zostałą zbyta. To były wybory tego konkretnego człowieka, na które nie zamierzała wpływać.
Ani teraz ani nigdy.
Próbowała nauczyć się swojego obowiązku, którym niewątpliwie było swoistego rodzaju oddanie względem Ramseya, ale nie to uczuciowe. Myślała o byciu przykładną żoną, ale to wiązało się z tym, czego się lękała. W końu - ostatnie spotkanie z Percivalem uświadomiło ją w tym, że bliskość z mężczyzną nie jest zła, ale to czego się dopuścili kilka lat temu, mogło zaważyć na jej przyszłości. Miała bowem w głowie setkę pytań, na które nie znała odpowiedzi. Czy uszanowałby to? A może czy pozwoliłby jej funkcjonować jako partnerka? Zdradziłby ją przed ojcem? Liczyła się z przymuszeniem do wyjawienia każdego sekretu, ale było ich zbyt dużo, więc i obawa rosła z minuty na minutę. Była ciekawa również jego spotkania z Malakiem i ile wiedział względem stosunków głowy rodziny z córką, a przecież te w pewnym momencie były wręcz dramatyczne i zmuszały do tego, by wycofać się na każdej płaszczyźnie, bo przykre siniaki, które zdobiły jej wątłe ciało miał okazję widzieć tylko Adrien, który jako lekarz wywiązywał się perfekcyjnie ze swoich obowiązków. W tę tajemnicy były zamieszane także dwie osoby, ale odkąd przeszłość odeszła, to nikt nie wracał do tego, co rodziło w Katyi strach. Dlatego oczekiwała, że Mulciber zapewnie jej poczucie bezpieczeństwa, bo gdyby zamienił się w takiego rytana, jakim był Ollivander senior, to zapewnie chciałaby uciec i nigdy nie wracać.
Dlaczego zatem go pocałowała? To był impuls, bo serce zaczęło uderzać szybciej, a myśli krążyły po terenie, które nie znała. Liczyła się z możliwością bycia odepchniętą, ale spodobało jej się i w ten sposób zdawała się oddać mężczyźnie, który miał do niej najwięcej praw w tej chwili, ale czy to było wystarczające? Subtelne muśnięcie, wręcz delikatne i lekkie, jak dotyk skrzydeł motyla, a nie miała z niego nic - oprócz eteryczności i ulotności.
Była nieprzejednana, dualna i nie potrafiła sama ukierunkować się na to, czego naprawdę chce. Oczekiwała, że Ramsey pomoże odkryć jej właściwą drogę, ale byłby to długi i pracochłonny pracoes, a skoro był w stanie mieć niemal każdą, to czemu zawracał sobie głowę dziewczyną, która wodziła go za nos?
-Ja... Ja... Myślałam, że podobało się to panu - spytała, choć nie było zawarte w tym oczywistego pytania. Była zawstydzona i po raz kolejny tego wieczoru rumieniec oblał dziewczęce policzki, które zaczynały ją piec. Zdobyła się na ogromną poufałość, ale to dlatego, że tak czuła i nie zrobiła w końcu nic złego.
Zaskoczył ją jednak, że sam podjął się tego, co ona zapoczątkowała. Rozchyliła delikatnie wargi i spięła w sekundzie, gdy jej smukłe palce zacisnęły się na przegubach męskich rąk i mogła próbować go powstrzymać, ale wcale nie chciała. Kiedy zatem palcem wskazującym ujmował ją za podbródek, ona sama próbowała zareagować. Poddała się w chwili pierwszego sprzeciwu i ulegle pozwoliła na to, by sam skosztował w ten lekki i niewymowny sposób jej warg, które kusiły swoim kształtem i naturalnie bladym, malinowym odcieniem.
-Dokąd się pan tak spieszy? - zagaiła i to bez ogródek pokazała, że chce wiedzieć prawdę, a nie piękne słowa, którymi ją zbyje. Przygryzła policzek od środka i uniosła wymownie brwi, choć gdy tylko jąza sobą pociągnął, posłusznie poszła w głąb korytarza. Czuła bijące ciepło od Ramseya, a ucisk w podbrzuszu sprawiał, że kolana się pod nią uginały. Od dawna nie czuła w ten sposób kogokolwiek, więc to logiczne, że zapadała się w sobie. Uniosło w końcu twarz, bo starała się nie iść po gruzie, ale niestety... Potknęła się o kamień i już po chwili wylądowała na ścianie, a Ramseya pociągnęła za sobą. Był jeszcze bliżej niż kilka minut wcześniej. Oddech dziewczyny spłycił się momentalnie i nawet pytanie nie stało się dla niej oczywiste, bo... O co pytał?
-Pewność? - szepnęła rozkojarzona, kiedy omiótł jej twarz oddechem, a perfumy raz po raz przenikały w jej przestrzeń osobistą. Emocje brały w górę i pomimo, że była w stanie zmienić cały swój wygląd, tak teraz mimowolnie pozwalała włosom przybierać innego odcieniu, bo stresujące warunki i bliskość Mulcibera sprawiały, że przestawała logicznie myśleć. -Przy-bie-ram... Wiele... Twa... Twarzy, proszę pana, ale... Czy-czy może być pan pewien, że ta od-od pierwszego spotkania na wernisażu... Jest tą prawdziwą? - mówiła wprost do jego ust, a dłonie powodziły subtelnie po torsie aż na żebra Ramseya, by wreszcie dotrzeć na wysokość marynarki, w której skrywała się różdżka. Wiedziała, że może mu się to nie spodobać, ale nie miała wyboru. Zacisnęła na niej mimowolnie palce i już chciała się wyswobodzić, choć przecież to było trudne. Nie wykonała żadnego ruchu, a jedynie wlepiła ciemne tęczówki w niego i uśmiechnęła nikle. -Dlaczego nie chce się pan poddać kontroli? - spytała luźno i wzruszyła lekko ramionami, by w końcu odpuścić i cofnąć dłoń, która tym razem znalazła się na jego podbrzuszu, które dotykało jej ciała i wierzyła, że minimalnie mu ucieknie, ale był silniejszy i nie miała z nim szans, a przynajmniej - nie w siłowej walce. -To bardzo... Nieetyczne.
-Naprawdę podarujesz mi Hipogryfa? A co jeśli zapragnę mieć Aethonana? - zagaiła luźno i uniosła wymownie brew. -Chociaż... Ja chcę dostać smoka! Walijskiego Zielonego! - zaklasnęła jeszcze w ręce, ale tak naprawdę tylko się zgrywała, gdyż pomimo oddania względem magicznych stworzeń, tak zdecydowanie nie byłaby w stanie otoczyć ich odpowiednią opieką. Nie miała takiego wykształcenia i to skreślało ją z roli osoby, która umiałaby sobie bez trudu poradzić. Porażka nie wpasowywała się w słownik panny Ollivander, toteż nie dopuszczała do siebie perspektywy, że takowa pojawiłaby się na jej koncie.
Nie mógł wiedzieć, czy kłamała. Próbowała być szczera i autentyczna, a przecież to krótkie wyznanie winno być potwierdzeniem tego, co naprawdę myślała. Sądziła, że brzmiała w ten sposób i chciała w to wierzyć, a mężczyzna był w stanie odebrać to dwojako i czy nie obstawiał iż oszukuje? Porywa się na coś, czego wcale nie chce?
-Wygląd to nie wszystko, panie Mulciber, prawda? - spytała bardziej siebie, aniżeli rozmówce i uśmiechnęła się drwiąco. -A ja chciałabym sprawić, że szczęście nie będzie zależne od tego, jak się prezentuje - powiedziała raz jeszcze to, co uważała i płynęło z głębi niej, bo wierzyła, że tym razem najzwyczajniej w świecie uwierzy. Rozwinęła w końcu myśl, czyż nie? Uniosła wzrok na linię oczu Ramseya i przygryzła policzek od środka. Mierzenie się z nim na spojrzenia sprawiało dziewczynoe ogrom frajdy, choć i dodatkowego stresu, a to własnie wtedy kolor jej włosów ulegał nagłej dewastacj i zmieniał się diametralnie. Tylko różdżkarstwo, a raczej talent do wyrobienia różdżek sprawiał, że mogła nabrać dystansu i swobody, której tak pragnęła. Bał się tego? Powinien, bo ona nie znała zahamowań, a każdy magiczny atrybut, który został zakupiony w sklepie jej wuja pamiętała, bo czy to nie ona w większości przypadków tchnęła w nie życie?
-Nikt mnie nie skrzywdził... Może być pan spokojny - skrzywiła się i odwróciła plecami do Mulcibera, bo nie zamierzała odpowiadać. Najzwyczajniej w świecie nie mogła i kiedy serce zaczęło szybciej uderzać, zmarszczyła lekko nos, by ukoić swoje nerwy. Wisiała na granicy irytacji, złości, której niewiele trzeba było do wymieszania się ze smutkiem. Pamiętała w końcu słowa ojca, a także brata, który był powodem wielu sytuacji, gdzie poczuła gorycz porażki i upokorzenia, a wszystkiemu winien był Morpheus, w którym tak mocno pokładała nadzieję. -Nie traktuje mnie pan poważnie, zgadza się? Dla pana jestem tylko młódką, która zostanie pańską żoną w niedługim czasie i... Co dalej? Mam ociekać szczerością i bezwzględnym oddaniem? - zapytała całkiem poważnie, kiedy przez ramię spojrzała na Ramseya, a jej oczom ukazał się ten szelmowski uśmiech, który sprawiał, że mogła go obserwować i czekać aż cokolwiek się zmieni. Spięła się momentalnie, bo zwierzanie się przychodziło jej topornie - zawsze. Nie potrafiła tego robić i czuła się dobrze, gdy po prostu to nie istniało. Teraz udawała, mamiła, a zarazem dając szczerość... Zostałą zbyta. To były wybory tego konkretnego człowieka, na które nie zamierzała wpływać.
Ani teraz ani nigdy.
Próbowała nauczyć się swojego obowiązku, którym niewątpliwie było swoistego rodzaju oddanie względem Ramseya, ale nie to uczuciowe. Myślała o byciu przykładną żoną, ale to wiązało się z tym, czego się lękała. W końu - ostatnie spotkanie z Percivalem uświadomiło ją w tym, że bliskość z mężczyzną nie jest zła, ale to czego się dopuścili kilka lat temu, mogło zaważyć na jej przyszłości. Miała bowem w głowie setkę pytań, na które nie znała odpowiedzi. Czy uszanowałby to? A może czy pozwoliłby jej funkcjonować jako partnerka? Zdradziłby ją przed ojcem? Liczyła się z przymuszeniem do wyjawienia każdego sekretu, ale było ich zbyt dużo, więc i obawa rosła z minuty na minutę. Była ciekawa również jego spotkania z Malakiem i ile wiedział względem stosunków głowy rodziny z córką, a przecież te w pewnym momencie były wręcz dramatyczne i zmuszały do tego, by wycofać się na każdej płaszczyźnie, bo przykre siniaki, które zdobiły jej wątłe ciało miał okazję widzieć tylko Adrien, który jako lekarz wywiązywał się perfekcyjnie ze swoich obowiązków. W tę tajemnicy były zamieszane także dwie osoby, ale odkąd przeszłość odeszła, to nikt nie wracał do tego, co rodziło w Katyi strach. Dlatego oczekiwała, że Mulciber zapewnie jej poczucie bezpieczeństwa, bo gdyby zamienił się w takiego rytana, jakim był Ollivander senior, to zapewnie chciałaby uciec i nigdy nie wracać.
Dlaczego zatem go pocałowała? To był impuls, bo serce zaczęło uderzać szybciej, a myśli krążyły po terenie, które nie znała. Liczyła się z możliwością bycia odepchniętą, ale spodobało jej się i w ten sposób zdawała się oddać mężczyźnie, który miał do niej najwięcej praw w tej chwili, ale czy to było wystarczające? Subtelne muśnięcie, wręcz delikatne i lekkie, jak dotyk skrzydeł motyla, a nie miała z niego nic - oprócz eteryczności i ulotności.
Była nieprzejednana, dualna i nie potrafiła sama ukierunkować się na to, czego naprawdę chce. Oczekiwała, że Ramsey pomoże odkryć jej właściwą drogę, ale byłby to długi i pracochłonny pracoes, a skoro był w stanie mieć niemal każdą, to czemu zawracał sobie głowę dziewczyną, która wodziła go za nos?
-Ja... Ja... Myślałam, że podobało się to panu - spytała, choć nie było zawarte w tym oczywistego pytania. Była zawstydzona i po raz kolejny tego wieczoru rumieniec oblał dziewczęce policzki, które zaczynały ją piec. Zdobyła się na ogromną poufałość, ale to dlatego, że tak czuła i nie zrobiła w końcu nic złego.
Zaskoczył ją jednak, że sam podjął się tego, co ona zapoczątkowała. Rozchyliła delikatnie wargi i spięła w sekundzie, gdy jej smukłe palce zacisnęły się na przegubach męskich rąk i mogła próbować go powstrzymać, ale wcale nie chciała. Kiedy zatem palcem wskazującym ujmował ją za podbródek, ona sama próbowała zareagować. Poddała się w chwili pierwszego sprzeciwu i ulegle pozwoliła na to, by sam skosztował w ten lekki i niewymowny sposób jej warg, które kusiły swoim kształtem i naturalnie bladym, malinowym odcieniem.
-Dokąd się pan tak spieszy? - zagaiła i to bez ogródek pokazała, że chce wiedzieć prawdę, a nie piękne słowa, którymi ją zbyje. Przygryzła policzek od środka i uniosła wymownie brwi, choć gdy tylko jąza sobą pociągnął, posłusznie poszła w głąb korytarza. Czuła bijące ciepło od Ramseya, a ucisk w podbrzuszu sprawiał, że kolana się pod nią uginały. Od dawna nie czuła w ten sposób kogokolwiek, więc to logiczne, że zapadała się w sobie. Uniosło w końcu twarz, bo starała się nie iść po gruzie, ale niestety... Potknęła się o kamień i już po chwili wylądowała na ścianie, a Ramseya pociągnęła za sobą. Był jeszcze bliżej niż kilka minut wcześniej. Oddech dziewczyny spłycił się momentalnie i nawet pytanie nie stało się dla niej oczywiste, bo... O co pytał?
-Pewność? - szepnęła rozkojarzona, kiedy omiótł jej twarz oddechem, a perfumy raz po raz przenikały w jej przestrzeń osobistą. Emocje brały w górę i pomimo, że była w stanie zmienić cały swój wygląd, tak teraz mimowolnie pozwalała włosom przybierać innego odcieniu, bo stresujące warunki i bliskość Mulcibera sprawiały, że przestawała logicznie myśleć. -Przy-bie-ram... Wiele... Twa... Twarzy, proszę pana, ale... Czy-czy może być pan pewien, że ta od-od pierwszego spotkania na wernisażu... Jest tą prawdziwą? - mówiła wprost do jego ust, a dłonie powodziły subtelnie po torsie aż na żebra Ramseya, by wreszcie dotrzeć na wysokość marynarki, w której skrywała się różdżka. Wiedziała, że może mu się to nie spodobać, ale nie miała wyboru. Zacisnęła na niej mimowolnie palce i już chciała się wyswobodzić, choć przecież to było trudne. Nie wykonała żadnego ruchu, a jedynie wlepiła ciemne tęczówki w niego i uśmiechnęła nikle. -Dlaczego nie chce się pan poddać kontroli? - spytała luźno i wzruszyła lekko ramionami, by w końcu odpuścić i cofnąć dłoń, która tym razem znalazła się na jego podbrzuszu, które dotykało jej ciała i wierzyła, że minimalnie mu ucieknie, ale był silniejszy i nie miała z nim szans, a przynajmniej - nie w siłowej walce. -To bardzo... Nieetyczne.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Była małą kokietką, która kusiła i odsuwała się. To była wbrew pozorom doskonała taktyka, świetny sposób na potwierdzenie teorii o selekcji naturalnej, w której takie organizmy jak ona wykorzystują wszystkie walory i zdobywają szczyt swoich osiągnięć. Samce toczą o nią spór, bo wiedzą, że jest najlepsza, a ona mogła wybrać pomiędzy najlepszym materiałem genetycznym. W tym przypadku jednak ona nie robiła tego świadomie, a decyzję podjął jej ojciec, z jakiś powodów decydując się na wybranie właśnie Mulcibera. Czy Rosier miał prawo za niego decydować, nie będąc jego prawdziwym ojcem, a jedynie wieloletnim opiekunem? Nie wiedział tego, ale przestał o tym rozmyślać i gdybać co by było, gdyby to się nie wydarzyło. Dzięki zbiegowi okoliczności, lub przeznaczeniu miał okazję poznać swoją przyszłą wybrankę, swoją przyszłą żonę, kobietę, która będzie towarzyszyć mu do śmierci — jego lub jej... i po dłuższym zastanowieniu okazało się, że całkowicie spełnia jego oczekiwania. Była piękna, bystra, intrygująca i gdyby posiadała w sobie nieco pewności siebie, mogła swój dziewczęcy atut jaką była niewinność wykorzystać świadomie, lub pomóc jemu dojść do czegoś, co bez niej byłoby szalenie trudne. Mężczyzna żonaty, z odpowiednią kobietą u boku łatwiej zyskuje zaufanie i poparcie innych. Obserwując Katyę dochodził do wniosku, że mogłaby czynić cuda z ludźmi, z którymi by rozmawiała. Przez to okazywała się mu jeszcze bardziej potrzebna niż początkowo sądził.
— To żaden problem, moja droga — odpowiedział tonem dyplomaty, postanawiając nie zdradzać swoich myśli, w których błądził pomysł zabrania jej do Kent. Co prawda jego ostatnia wizyta w tamtym miejscu nie skończyła się zbyt dobrze, ale Rosier przeżył, więc... pannie Ollivander też raczej nic nie groziło.
kwestia szczęścia. Posłał jej blady uśmiech, nie dlatego, że nie podzielał jej zdania i rugał ją za szczerość. Nie chciał kontynuować tego tematu bo był dla niego niewygodny, niezręczny. Musiałby się przekonywać do jej szczerych intencji, a to prędzej czy później prowadziłoby do jego zaangażowania. Unikał tego jak ognia, chcąc pozostać chłodnym analitykiem swojego małżeństwa, choć niewątpliwie obecność Katyi rozpalała zmysły. Trudno było przy niej zachować zlodowaciałe serce w jednym kawałku i zobojętniały wzrok, który uciekał na jej piękne oczy, zmysłowe usta, długą szyję i wgłębienia obojczyków, które chciało się dotykać opuszkami palców. Podążając tą ścieżką schodziło się na jej unosząca i opadającą zgodnie z rytmem oddechów klatkę piersiową i bust, drobny bo ona sama była drobna, lecz jemu to pasowało całkowicie.
— Właściwie to... Nie wiem jeszcze jak panienkę traktuję. łatwo jest ocenić książkę po okładce, a ja waham się pomiędzy rozdziałem pierwszym i drugim tej opowieści. W listach była panienka bardzo... eteryczna, zmysłowa. Bardzo pewna siebie. To była dobra gra, zważywszy na realia i te oblewające się czerwienią lica — powiedział, unosząc dłoń do jej twarzy i palcem wskazującym dotknął jej skóry. — Jak na zwykłą młódkę, zbyt skrupulatnie rozdajesz karty, lady Ollivander. To nie jest dobra wróżba dla wprawnego gracza w karty. To raczej informacja o tym, by gracza nie lekceważyć, nie wręcz przeciwnie — odpowiedział zupełnie szczerze, celowo pomijając kwestię małżeństwa i oddania, bo choć uważał to prędzej czy później za ich obowiązek nie chciał aby go niewłaściwie zrozumiała.
Zdecydowała się na pocałunek, a on po chwili zrobił to samo, bo uznał, że mu wolno. Chciał ją sprawdzić, jej zachowanie, to jak daleko się posunie, to jaka jest naprawdę i nie umiał jej do końca określić, bo miała wiele różnych twarzy, których nie potrafił opisach najprostszymi słowami.Igrała z nim, bawiła się z jego męskimi pobudkami i prowokowała go w ten sam sposób, co on ją. Czy to nie zabawne? kto pierwszy ulegnie, kto pierwszy pęknie? Lecz kto będzie sędzią w tej zajmującej rozgrywce?
— Nie spieszę się nigdzie, lady Ollicander— mruknął w zastanowieniu, po chwili zwracając się znów do niej. — Dlaczego panienka ciągle obawia się o to, że zniknę?
Spytał wprost, lecz odniesienia do jego zniknięcia, czasu, czy pośpiechu, a także jej zachowanie było niczym niema prośba o to by został. Ramsey jednak nie był naiwny i od razu zaczął się zastanawiać, co by chciała jeszcze osiągnąć, co ugrać, przed czym go powstrzymać lub co od niego wyciągnąć? Nim jednak doszedł do jakichkolwiek konkluzji, Katya potknęła się i upadła na ścianę. Nie puścił jej dłoni, wzmacniając uścisk, jakby w ten sposób miałby ją przytrzymać na sobie, choć w efekcie to ona upadła na ścianę, a on niemalże na nią. Wsparł się ręką o zimny beton i spojrzał na nią, próbując w ciemności dojrzeć jej oczy.
—Nie wiem— odpowiedział zgodnie z prawdą i przymknął oczy bo te i tak na nic mu się zdały w ciemności. Pochylił się nad nią, bo skoro nie mógł na nia patrzeć, to mógł... ją czuć. Dotknął lekko jej policzek swoim nosem i podążył w dół, w stroną delikatnej szyi, zaciągając się zapachem jej ciała, zapachem jej perfum tak, jakby uczył się jej na pamięć, na wypadek, gdyby kiedyś przyszło mu się zmierzyć ze wypomnianą sytuacją; gdyby ktoś chciał się pod nią podszyć — będzie wiedział jak pachnie, jak smakuje jego kobieta. — Ale ta mi się podoba, nie miałbym nic przeciwko, gdyby okazała się być ta prawdziwą — szepnął jeszcze, zatrzymując się przy linii żuchwy, będąc pewnym, że te ciche słowa dotarły do jej uszu i przesunął cię niżej, pozwalając aby ten słodki zapach wypełnił go od środka. Nie objął jej, lecz dotknął talii opuszkami palców, jakby w wyobraźni chciał zarysować sobie jej sylwetkę tuż przed sobą. Otumaniony jej dotykiem, bliskością, ciepłem i prowokacją nie poczuł, jak sunie dłońmi w kierunku jego różdżki. Bo dla niej to było najważniejsza i dopiero kiedy ponownie się odezwała, zatrzymując palce na jego różdżce, zdał sonie sprawę jak łatwo dał się podejść.
i to było całkiem smutne.
— A panienka chce się poddać kontroli?— warknął przez zaciśnięte zeby, nie ruszając się nawet o krok, choć dłonie opuścił wzdłuż swojego ciała, a sam wyprostował się, zerkając na siebie i jej dłonie tuz przy różdżce. Wzmogła jego czujność, tą, którą chwilę wcześniej uśpiła, więc jej dłoń na podbrzuszu była tania zagrywką, na którą nie zareagował, nawet jeśli sama chciała się spod niego wydostać.
— Wie panienka, co jest nieetyczne?— spytał w ten swój perfidny sposób ale miał dość gierek z nią. Igrała z nim, chciała bawić się według jej zasad, a on... nie przywykł do tego. Dlatego też objął ją ciasno, zatrzymując dłoń na lędźwiach i przyciągnął do siebie. Stykali się całymi ciałami, mogła więc bez trudu poczuć pasek jego spodni, oddychającą głęboko pierś, głośno bijące serce. — Pogrywanie ze swoim przyszłym mężem, lady Ollivander — szepnął wprost do jej ust, drugą dłonią wodząc wzdłuż jej sylwetki na udo, aż dotarł do zwieńczenia sukienki. Delikatnie, subtelnie palcami przedostał się pod materiał, gładząc jej aksamitną skórę, bezczelnie kierując się w stronę spojenia jej ud. — Chcesz mnie skontrolować, lady Ollivander?— spytał jeszcze, prawie przywierając do jej warg, choć bynajmniej nie w pocałunku, nawet nie konkretnej pieszczocie lecz wymuszonej bliskości. Nie był jednak gwałtowny, a bardzo delikatny, subtelny, nie nachalny. Nie dotknął nawet jej bielizny z szacunku do niej, lecz jego smukłe palce drażniły wszystkie jej delikatne zakończenia nerwowe, dźwigając materiał sukienki na same biodra. — Chętnie bym cię skontrolował, problem tkwi w tym, że... — wstrzymał się na moment zarówno z oddechem, jak i każdym ruchem. — Nie lubię być spalony przy pierwszym spotkaniu. A próba wymuszenia tego na mnie spaliła właśnie Ciebie .
Głos nabrał rozbawionego charakteru, jakby to wszystko było żartem, zabawą. Jakby nie traktował jej poważnie tak naprawdę, ale posuwając się coraz dalej wywierała na nim presje, której nie lubił, co sprawiało, że im bardziej ona napierała tym silniej on się dystansował. I nie zamierzał jej dać za wygraną, dlatego odsunął się powoli, cofając aż do przeciwległej ściany, pozostając w cieniu.
— To żaden problem, moja droga — odpowiedział tonem dyplomaty, postanawiając nie zdradzać swoich myśli, w których błądził pomysł zabrania jej do Kent. Co prawda jego ostatnia wizyta w tamtym miejscu nie skończyła się zbyt dobrze, ale Rosier przeżył, więc... pannie Ollivander też raczej nic nie groziło.
kwestia szczęścia. Posłał jej blady uśmiech, nie dlatego, że nie podzielał jej zdania i rugał ją za szczerość. Nie chciał kontynuować tego tematu bo był dla niego niewygodny, niezręczny. Musiałby się przekonywać do jej szczerych intencji, a to prędzej czy później prowadziłoby do jego zaangażowania. Unikał tego jak ognia, chcąc pozostać chłodnym analitykiem swojego małżeństwa, choć niewątpliwie obecność Katyi rozpalała zmysły. Trudno było przy niej zachować zlodowaciałe serce w jednym kawałku i zobojętniały wzrok, który uciekał na jej piękne oczy, zmysłowe usta, długą szyję i wgłębienia obojczyków, które chciało się dotykać opuszkami palców. Podążając tą ścieżką schodziło się na jej unosząca i opadającą zgodnie z rytmem oddechów klatkę piersiową i bust, drobny bo ona sama była drobna, lecz jemu to pasowało całkowicie.
— Właściwie to... Nie wiem jeszcze jak panienkę traktuję. łatwo jest ocenić książkę po okładce, a ja waham się pomiędzy rozdziałem pierwszym i drugim tej opowieści. W listach była panienka bardzo... eteryczna, zmysłowa. Bardzo pewna siebie. To była dobra gra, zważywszy na realia i te oblewające się czerwienią lica — powiedział, unosząc dłoń do jej twarzy i palcem wskazującym dotknął jej skóry. — Jak na zwykłą młódkę, zbyt skrupulatnie rozdajesz karty, lady Ollivander. To nie jest dobra wróżba dla wprawnego gracza w karty. To raczej informacja o tym, by gracza nie lekceważyć, nie wręcz przeciwnie — odpowiedział zupełnie szczerze, celowo pomijając kwestię małżeństwa i oddania, bo choć uważał to prędzej czy później za ich obowiązek nie chciał aby go niewłaściwie zrozumiała.
Zdecydowała się na pocałunek, a on po chwili zrobił to samo, bo uznał, że mu wolno. Chciał ją sprawdzić, jej zachowanie, to jak daleko się posunie, to jaka jest naprawdę i nie umiał jej do końca określić, bo miała wiele różnych twarzy, których nie potrafił opisach najprostszymi słowami.Igrała z nim, bawiła się z jego męskimi pobudkami i prowokowała go w ten sam sposób, co on ją. Czy to nie zabawne? kto pierwszy ulegnie, kto pierwszy pęknie? Lecz kto będzie sędzią w tej zajmującej rozgrywce?
— Nie spieszę się nigdzie, lady Ollicander— mruknął w zastanowieniu, po chwili zwracając się znów do niej. — Dlaczego panienka ciągle obawia się o to, że zniknę?
Spytał wprost, lecz odniesienia do jego zniknięcia, czasu, czy pośpiechu, a także jej zachowanie było niczym niema prośba o to by został. Ramsey jednak nie był naiwny i od razu zaczął się zastanawiać, co by chciała jeszcze osiągnąć, co ugrać, przed czym go powstrzymać lub co od niego wyciągnąć? Nim jednak doszedł do jakichkolwiek konkluzji, Katya potknęła się i upadła na ścianę. Nie puścił jej dłoni, wzmacniając uścisk, jakby w ten sposób miałby ją przytrzymać na sobie, choć w efekcie to ona upadła na ścianę, a on niemalże na nią. Wsparł się ręką o zimny beton i spojrzał na nią, próbując w ciemności dojrzeć jej oczy.
—Nie wiem— odpowiedział zgodnie z prawdą i przymknął oczy bo te i tak na nic mu się zdały w ciemności. Pochylił się nad nią, bo skoro nie mógł na nia patrzeć, to mógł... ją czuć. Dotknął lekko jej policzek swoim nosem i podążył w dół, w stroną delikatnej szyi, zaciągając się zapachem jej ciała, zapachem jej perfum tak, jakby uczył się jej na pamięć, na wypadek, gdyby kiedyś przyszło mu się zmierzyć ze wypomnianą sytuacją; gdyby ktoś chciał się pod nią podszyć — będzie wiedział jak pachnie, jak smakuje jego kobieta. — Ale ta mi się podoba, nie miałbym nic przeciwko, gdyby okazała się być ta prawdziwą — szepnął jeszcze, zatrzymując się przy linii żuchwy, będąc pewnym, że te ciche słowa dotarły do jej uszu i przesunął cię niżej, pozwalając aby ten słodki zapach wypełnił go od środka. Nie objął jej, lecz dotknął talii opuszkami palców, jakby w wyobraźni chciał zarysować sobie jej sylwetkę tuż przed sobą. Otumaniony jej dotykiem, bliskością, ciepłem i prowokacją nie poczuł, jak sunie dłońmi w kierunku jego różdżki. Bo dla niej to było najważniejsza i dopiero kiedy ponownie się odezwała, zatrzymując palce na jego różdżce, zdał sonie sprawę jak łatwo dał się podejść.
i to było całkiem smutne.
— A panienka chce się poddać kontroli?— warknął przez zaciśnięte zeby, nie ruszając się nawet o krok, choć dłonie opuścił wzdłuż swojego ciała, a sam wyprostował się, zerkając na siebie i jej dłonie tuz przy różdżce. Wzmogła jego czujność, tą, którą chwilę wcześniej uśpiła, więc jej dłoń na podbrzuszu była tania zagrywką, na którą nie zareagował, nawet jeśli sama chciała się spod niego wydostać.
— Wie panienka, co jest nieetyczne?— spytał w ten swój perfidny sposób ale miał dość gierek z nią. Igrała z nim, chciała bawić się według jej zasad, a on... nie przywykł do tego. Dlatego też objął ją ciasno, zatrzymując dłoń na lędźwiach i przyciągnął do siebie. Stykali się całymi ciałami, mogła więc bez trudu poczuć pasek jego spodni, oddychającą głęboko pierś, głośno bijące serce. — Pogrywanie ze swoim przyszłym mężem, lady Ollivander — szepnął wprost do jej ust, drugą dłonią wodząc wzdłuż jej sylwetki na udo, aż dotarł do zwieńczenia sukienki. Delikatnie, subtelnie palcami przedostał się pod materiał, gładząc jej aksamitną skórę, bezczelnie kierując się w stronę spojenia jej ud. — Chcesz mnie skontrolować, lady Ollivander?— spytał jeszcze, prawie przywierając do jej warg, choć bynajmniej nie w pocałunku, nawet nie konkretnej pieszczocie lecz wymuszonej bliskości. Nie był jednak gwałtowny, a bardzo delikatny, subtelny, nie nachalny. Nie dotknął nawet jej bielizny z szacunku do niej, lecz jego smukłe palce drażniły wszystkie jej delikatne zakończenia nerwowe, dźwigając materiał sukienki na same biodra. — Chętnie bym cię skontrolował, problem tkwi w tym, że... — wstrzymał się na moment zarówno z oddechem, jak i każdym ruchem. — Nie lubię być spalony przy pierwszym spotkaniu. A próba wymuszenia tego na mnie spaliła właśnie Ciebie .
Głos nabrał rozbawionego charakteru, jakby to wszystko było żartem, zabawą. Jakby nie traktował jej poważnie tak naprawdę, ale posuwając się coraz dalej wywierała na nim presje, której nie lubił, co sprawiało, że im bardziej ona napierała tym silniej on się dystansował. I nie zamierzał jej dać za wygraną, dlatego odsunął się powoli, cofając aż do przeciwległej ściany, pozostając w cieniu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Zrujnowany teatr lorda Cromwella
Szybka odpowiedź