Zrujnowany teatr lorda Cromwella
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zrujnowany teatr lorda Cromwella
Teatr, który czasy swojej świetności ma już dawno za sobą; zdaje się, że i społeczeństwo zapomniało o tym miejscu. Teatr został założony w latach 30. XVII wieku przez Lorda Cromwella, zwanego także lordem protektorem Anglii, którego historia zapamiętała głównie za zniesienie ustroju monarchicznego oraz jego wkład w wojnę domową pomiędzy parlamentarzystami i rojalistami. Teatr Protektor - tak potocznie nazywano to miejsce - zbudowano w stylu renesansowym. Rytm płaszczyźnie nadawały linie schodów, gzymsów, balustrad, które (oglądane z większej odległości) sprawiały wrażenie lekko wygiętych łuków, a kopułowy sufit ozdobiony freskami stanowił piękną ozdobę aż do czasów I Wojny Światowej, podczas której teatr obrócił się w ruinę. Dziś na zapomnianej scenie gra tylko wiatr. Nikt nie uprzątnął też gruzu ze zniszczonej podczas bombardowania ściany, dzięki której można dostać się do środka. Oczywiście, o ile nie obawia się napotkać bezdomnych lub podejrzanych rzezimieszków lub zdolnych do wszystkiego narkomanów.
Dał mu się zaskoczyć. Jak ostatni szczeniak. Jego Protego nie podziałało tak jak planował, przez co zaklęcie przeciwnika uderzyło dokładnie w ten cel, w który mierzył. Siła z jaką uderzyła kolorowa smuga w drewniany fotel odrzuciła Raidena w tył. Poczuł nie tylko jak parę odłamków wbiło się w dłoń, którą się zasłonił, ale również plecy zaczęły dawać o sobie znać, gdy upadł. Do tego wypadła mu różdżka za co szczerze przeklinał się w myślach. Tamten myślał, że już zwyciężył. Duma była jego słabym punktem i pomimo odniesionych ran, Carter nie zamierzał się poddawać. Widział oczami wspomnień ciało Cilliana, ciała wszystkich jego ofiar. W uszach słyszał płacz Tamuny i kwilenie Alastora. Myślał, że z nim wygrał? To jeszcze nie był koniec. Raiden był wyższy i cięższy od niego. Do tego wciąż pamiętał ruchy, które pomimo bólu, kazały mu wstać i walczyć. I zrobił to. Chwilowo zapomniał o zerwanym ścięgnie, ale później mógł wytłumaczyć to zastrzykiem adrenaliny. Gdy tamten zbliżył się na tyle, by było to możliwe, Carter chybotliwie wstał, złapał go w pół i przewrócił na ziemię, by zaraz raz za razem, kolejnym mocnym uderzeniem dosięgnąć uśmiechniętej twarzy skurwysyna. W niemal opętańczym szale widział pojawiającą się krew, a także odgłosy, które towarzyszyły jego ciosom. Nie był policjantem. Nie był stróżem prawa. W tej chwili był mścicielem i nie mógł się powstrzymać.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie spodziewał się niczego ponad kwilenie, być może oczekiwanie na śmierć. Planował już kolejne zaklęcie, kiedy przeciwnik się podniósł i zdecydowanie go zaskoczył. Szczególnie, że Tim nie walczył w ten sposób. Nie potrafił, nigdy go to nie kusiło, dawało zbyt dużą szansę na porażkę. Pozwolił się wywrócić i poczuł, jak pięść uderza w jego twarz i znowu i znowu.
Wściekły zamachnął się, żeby odepchnąć od siebie glinę, wypluł soczyste, pełne złości przekleństwo i zrobił pierwsze, o czym zdołał pomyśleć - uderzył mocno w bok od strony, którą przedtem ugodził bardzo bolesnym zaklęciem.
Odepchnął mocno policjanta, w tej chwili patrząc dookoła - gdzie różdżka?! Musiał ją wypuścić z ręki, kiedy Carter się na niego rzucił. Musi ją znaleźć!
Wściekły zamachnął się, żeby odepchnąć od siebie glinę, wypluł soczyste, pełne złości przekleństwo i zrobił pierwsze, o czym zdołał pomyśleć - uderzył mocno w bok od strony, którą przedtem ugodził bardzo bolesnym zaklęciem.
Odepchnął mocno policjanta, w tej chwili patrząc dookoła - gdzie różdżka?! Musiał ją wypuścić z ręki, kiedy Carter się na niego rzucił. Musi ją znaleźć!
Gość
Gość
Uderzenie w bok podziałało obezwładniająco. Raidenowi pociemniało przed oczami, dech zatrzymał się w płucach, a on nawet nie mógł krzyknąć. Nic tylko dać się gwałtownie odepchnąć na podłogę obok. Ból był nie do wytrzymania, a fakt że nie mógł nic na to poradzić był jeszcze gorszy. Gdyby ten przyłożył mu nóż do gardła, nie obroniłby się. Był bezbronnym baranem prowadzonym na rzeź. Nie miał różdżki, nie miał siły, by utrzymać się na nogach. Mogłoby się wydawać, że nie miał nic, ale to nie była prawda. Zabójca nie wiedział o jednej ważnej rzeczy, która normalnie w świecie czarodziejów, przy boku funkcjonariusza policji zwyczajnie nie występowała. Broń. Jego schowany rewolwer w kabule pod pachą. Wystarczyłoby, że po nią sięgnął... Tylko to i nic więcej ani nic mniej. W końcu wypluł krew z ust i oparł się dłonią, by na dwie sekundy odetchnął. Zaraz jednak opadł na plecy na deski starego teatru. Teraz już widział go, stojącego już na nogach z różdżką w dłoni. Najwidoczniej sądził, że Raiden nie miał już szans. Że był na straconej pozycji. Już miał wypowiedzieć zaklęcie, a jego usta otwierały się, gdy Carter wyciągnął broń i wycelował w jego stronę.
- Uchyl się przed tym - warknął, czując krew w ustach i nacisnął spust.
- Uchyl się przed tym - warknął, czując krew w ustach i nacisnął spust.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Wygrał. Nie mogło być inaczej. Z wyższością patrzył na mężczyznę, który nie jest w stanie poruszyć się przez ból. Czuł, że ma władzę, że może zrobić co zechce. Udało mu się odnaleźć różdżkę. Wstał więc spokojnie i przez chwilę nic nie robił, a patrzył na niego myśląc nad odpowiednim zaklęciem.
Uniósł różdżkę powoli. Nie zamierzał jeszcze kończyć. Chciał zrobić to bardzo powoli.
Nie wiedział czym było urządzenie po które sięgnął policjant. Nie znał się na mugolskiej broni, raczej zdziwiło go, że ten w ogóle się poruszył.
Później był trzask. I upadł, nawet przez sekundę nie mając świadomości, że umiera, postrzelony w klatkę piersiową, zleciał na parterową część widowni.
Uniósł różdżkę powoli. Nie zamierzał jeszcze kończyć. Chciał zrobić to bardzo powoli.
Nie wiedział czym było urządzenie po które sięgnął policjant. Nie znał się na mugolskiej broni, raczej zdziwiło go, że ten w ogóle się poruszył.
Później był trzask. I upadł, nawet przez sekundę nie mając świadomości, że umiera, postrzelony w klatkę piersiową, zleciał na parterową część widowni.
Ostatnio zmieniony przez Mortimer Krueger dnia 02.02.17 0:59, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Raiden patrzył jak mężczyznę odrzuca od siły pocisku, a zaraz potem znika w wyrwie. Usłyszał głośny trzask, gdy ciało upadło na deski dolnego piętra teatru. Nie był jednak przez kilka sekund poruszyć się, oddychając ciężko z dłonią wciąż zaciśniętą na rewolwerze. W końcu jednak zwiotczał i osunął się bezwładnie na podłogę. Zmusił się jednak do przeturlania się na bok i chybotliwego wstania. Byle tylko dojść do wyrwy i zobaczyć ciało. Byle tylko... Nie wiedział ile mu to zajęło, ani jak musiało to wyglądać. Był cały obolały i poobijany. Ale jednak dał radę, chociaż z wielkim trudem. Opadł na kolana, by podeprzeć się dłońmi nim spojrzał w dół. A to co zobaczył wcale nie napawało go dobrymi emocjami. Carter nie czuł nic, patrząc na okrwawione ciało mordercy Cilliana. Nieruchome przypominało jego własną mini wersję, małe laleczki, które lubił robić ze swoich ofiar. A więc pojedynek się skończył. Raiden jeszcze chwilę patrzył jak jego członki drgały w morderczych spazmach, by w końcu znieruchomieć. Cartera dopadło zmęczenie, gdy drżące mięśnie przypomniały o nadmiernym wysiłku i walce z bólem. Osunął się podłogę i po prostu patrzył w sufit. Nie był w stanie się podnieść, ale nie miało to znaczenia.
Koniec Kolekcjonera. Koniec jego krwawych ofiar. Koniec zemsty.
|zt x2
Koniec Kolekcjonera. Koniec jego krwawych ofiar. Koniec zemsty.
|zt x2
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
|7 września
Na obrębie dalszych dzielnic Londynu, za zrujnowanym teatrem znajdowało się rosnące w siłę mugolskie złomowisko. Anomalie pałętające się nie tylko po magicznym świecie dawały we znaki i mugolom. I nie chodziło tu tylko o wypadki samochodowe, lecz ten wybuch w elektrowni, czy też rozbiórka uszkodzonej fabryki...Przechadzając się przez niemagiczny Londyn łapała mnie myśl, że jak tak dalej pójdzie to niedługo przestaną istnieć dwie odwieczne strony tego miasta, a może i kraju.
- Myślisz, że Ministerstwo chce coś z tym zrobić czy tylko czeka, aż anomalie zdziesiątkują mugoli? - mruknąłem tak od niechcenia zaraz po tym, jak przerzuciłem torbę przez płot ogrodzenia. Nie była jeszcze ciężka - taką mieliśmy ją wynieść. Jak na razie znajdowało się w niej kilka prostych narzędzi mających pomóc wymontować to co przydatne z tego co ktoś inny spisał na straty. Chwilę później zwinnie, wyuczonym ruchem sam przewiesiłem się przez ogrodzenie lądując miękko po drugiej strony barykady. Bo tak - nie weszliśmy oficjalnie głównym wejściem.
- Niedaleko stąd mają samochody przeznaczone do kasacji. Myślę, że na pewno znajdziemy tam to czego nam trzeba - mówiłem stojąc ciągle plecami do kuzyna kiedy to podciągnąłem z ziemi torbę. Przełożyłem ją sobie dla wygody przez tors i w chwili w której już miałem popędzać Bertiego zauważyłem grymas jego twarzy. Wywróciłem oczami - Jeżeli wejdziemy głównym wejściem to wychodząc z czymś będzie trzeba za to zabulić. Jeszcze sobie pomyślą że coś cennego to ci zaśpiewają dwu-trzy cyfrową sumkę, a mnie nie pojebało na tyle by płacić za złom. Złom, Bert - podkreśliłem dosadnie by mu się to zaczęło zakorzeniać mocno w głowie - Nie zbiednieją od straty kilku kilogramów zardzewiałego metalu. Zresztą, gdyby im zależało to by się postarali bardziej z tym ogrodzeniem - wyjaśniłem uznając to wszystko łącznie za aż nadto dostateczny powód dla którego to co robiłem nie było szkodliwe - Czasem kręcą się tu pracownicy. Jakby zwrócili na ciebie uwagę to jak gdyby nigdy nic podnieś na powitanie dłoń i zignoruj udając, że wracasz do super pilnego zajęcia
Na obrębie dalszych dzielnic Londynu, za zrujnowanym teatrem znajdowało się rosnące w siłę mugolskie złomowisko. Anomalie pałętające się nie tylko po magicznym świecie dawały we znaki i mugolom. I nie chodziło tu tylko o wypadki samochodowe, lecz ten wybuch w elektrowni, czy też rozbiórka uszkodzonej fabryki...Przechadzając się przez niemagiczny Londyn łapała mnie myśl, że jak tak dalej pójdzie to niedługo przestaną istnieć dwie odwieczne strony tego miasta, a może i kraju.
- Myślisz, że Ministerstwo chce coś z tym zrobić czy tylko czeka, aż anomalie zdziesiątkują mugoli? - mruknąłem tak od niechcenia zaraz po tym, jak przerzuciłem torbę przez płot ogrodzenia. Nie była jeszcze ciężka - taką mieliśmy ją wynieść. Jak na razie znajdowało się w niej kilka prostych narzędzi mających pomóc wymontować to co przydatne z tego co ktoś inny spisał na straty. Chwilę później zwinnie, wyuczonym ruchem sam przewiesiłem się przez ogrodzenie lądując miękko po drugiej strony barykady. Bo tak - nie weszliśmy oficjalnie głównym wejściem.
- Niedaleko stąd mają samochody przeznaczone do kasacji. Myślę, że na pewno znajdziemy tam to czego nam trzeba - mówiłem stojąc ciągle plecami do kuzyna kiedy to podciągnąłem z ziemi torbę. Przełożyłem ją sobie dla wygody przez tors i w chwili w której już miałem popędzać Bertiego zauważyłem grymas jego twarzy. Wywróciłem oczami - Jeżeli wejdziemy głównym wejściem to wychodząc z czymś będzie trzeba za to zabulić. Jeszcze sobie pomyślą że coś cennego to ci zaśpiewają dwu-trzy cyfrową sumkę, a mnie nie pojebało na tyle by płacić za złom. Złom, Bert - podkreśliłem dosadnie by mu się to zaczęło zakorzeniać mocno w głowie - Nie zbiednieją od straty kilku kilogramów zardzewiałego metalu. Zresztą, gdyby im zależało to by się postarali bardziej z tym ogrodzeniem - wyjaśniłem uznając to wszystko łącznie za aż nadto dostateczny powód dla którego to co robiłem nie było szkodliwe - Czasem kręcą się tu pracownicy. Jakby zwrócili na ciebie uwagę to jak gdyby nigdy nic podnieś na powitanie dłoń i zignoruj udając, że wracasz do super pilnego zajęcia
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Już dziesiątkuje. Słyszałeś coś o jakiejś jednostce badawczej czy jakichkolwiek innych działaniach? - mruknął, patrząc na dym unoszący się gdzieś w oddali, zapewne efekt kolejnej anomalii. I choć człowiek z przeciętną moralnością miał ochotę zrobić cokolwiek, tutaj chyba działo się po prostu zbyt wiele. A Matt najwidoczniej trafił w temat, który Bertiemu siedział na żołądku - irytował, wkurzał, w jakiś sposób frustrował. Mugolska część miasta stała się zwyczajnie niebezpieczna, sami mugole stali się niebezpieczni, a oni nie mogli nic zrobić. Naprawiając, czy próbując naprawiać szalejącą magię we własnym ogródku łamali prawo. - Z resztą. Widziałeś działania Ministerstwa związane z anomaliami w naszej części? Ogrodzenie i czekanie, trzy anomalie na Pokątnej na raz, w jednym czasie ogrodzone i porzucone same sobie.
Jeśli chodzi o ten temat, młody Bott trochę się zmieniał w marudzącego dziada, może trochę to kwestia frustracji związana z tym, że sam nie dawał rady nic zrobić, choć raczej faktycznie poczucie, że ktoś ich oszukuje. Nie pierwszy raz, oczywiście ale to przykre patrzeć jak Ministerstwo ma tak bardzo obywateli w poważeniu, tak bardzo ma ich za debili że wierzy iż ci będą się cieszyć z powodu debilnych ogrodzeń czy zamykania przejść, budynków.
I jasne - mieli wiele na głowie. Ale czy to nie powinien być cholerny priorytet?
Zaraz jednak przerwał. Gadanie o takich rzeczach nic nie daje. Dlatego Bertie w sumie mało kiedy narzekał. A jednak chyba w tej chwili był zwyczajnie zmęczony, zestresowany i podziałało to na niego inaczej. Już zamierzał wziąć się w garść, kiedy zobaczył, że Matt rozpoczyna włamanie.
Wywrócił oczami i spojrzał na kuzyna w sumie to bez najmniejszego objawu zdziwienia, a jednak...
- Poważnie?
Dalej jednak padł wywód dotyczący aut do kasacji, jednak w sumie to Bertie wcale go nie potrzebował żeby zrozumieć o co chodzi. Nie był aurorem, był bystry jak woda w klozecie ale Matta znał już jakieś dwadzieścia jeden lat, nie?
I chyba między innymi dlatego wiedział, że i tak nie wygra. Złapał się za ten płot i zdecydowanie mniej zgrabnie, ale też przeskoczył przez ogrodzenie.
- No właśnie. To złom. - powtórzył po nim. - Nikt nie zażąda za złom dużych kwot do cholery bo to co jest jeszcze coś więcej warte idzie na sprzedaż. - stwierdził w sumie to bez irytacji, nie był zły, choć niezadowolony na pewno. - Kradzież paczki chusteczek i kradzież samochodu to ta sama czynność tylko wyrządza mniejszą i większą szkodę. I wiesz, to i to nie jest legalne. - mruknął w sumie i tak ruszając przed siebie. Potrzebował sobie pogadać, ale w sumie nie sądził że trafi do kuzyna. W sumie to nie wierzył że ma szansę do niego trafić. To w końcu Matt. - I wiesz, zdziwię cię ale nie jestem złodziejem. Albo nie byłem.
Na kolejne słowa uniósł obie brwi. Westchnął pod nosem. Jakoś go nie dziwiło że Matt go nie uprzedził wcześniej jakiego typu zakupy to będą.
- Więc jeśli zostawisz drzwi do mieszkania otwarte i ktoś wejdzie i zabierze wszystko co masz to jest okej bo przecież się nie zabezpieczyłeś? - spróbował jakoś zobrazować absolutny i kompletny bezsens tego debilnego argumentu. Tylko że Matt był debilem dalej. - I czekaj, aż wezwą policję i oskarżą nas o włamanie na teren prywatny. Świetny plan, w końcu mam masę czasu na siedzenie w Tower.
Wywrócił oczami. Jeśli ktokolwiek ich zobaczy, zamierzał zwiewać. Matt niech robi co chce, nie dadzą mu dożywocia za włam, więc nie miał zamiaru się nim aż tak przejmować. Każdy z nich jest debilem na własną odpowiedzialność.
- Dobra, czego konkretnie szukamy?
Jeśli chodzi o ten temat, młody Bott trochę się zmieniał w marudzącego dziada, może trochę to kwestia frustracji związana z tym, że sam nie dawał rady nic zrobić, choć raczej faktycznie poczucie, że ktoś ich oszukuje. Nie pierwszy raz, oczywiście ale to przykre patrzeć jak Ministerstwo ma tak bardzo obywateli w poważeniu, tak bardzo ma ich za debili że wierzy iż ci będą się cieszyć z powodu debilnych ogrodzeń czy zamykania przejść, budynków.
I jasne - mieli wiele na głowie. Ale czy to nie powinien być cholerny priorytet?
Zaraz jednak przerwał. Gadanie o takich rzeczach nic nie daje. Dlatego Bertie w sumie mało kiedy narzekał. A jednak chyba w tej chwili był zwyczajnie zmęczony, zestresowany i podziałało to na niego inaczej. Już zamierzał wziąć się w garść, kiedy zobaczył, że Matt rozpoczyna włamanie.
Wywrócił oczami i spojrzał na kuzyna w sumie to bez najmniejszego objawu zdziwienia, a jednak...
- Poważnie?
Dalej jednak padł wywód dotyczący aut do kasacji, jednak w sumie to Bertie wcale go nie potrzebował żeby zrozumieć o co chodzi. Nie był aurorem, był bystry jak woda w klozecie ale Matta znał już jakieś dwadzieścia jeden lat, nie?
I chyba między innymi dlatego wiedział, że i tak nie wygra. Złapał się za ten płot i zdecydowanie mniej zgrabnie, ale też przeskoczył przez ogrodzenie.
- No właśnie. To złom. - powtórzył po nim. - Nikt nie zażąda za złom dużych kwot do cholery bo to co jest jeszcze coś więcej warte idzie na sprzedaż. - stwierdził w sumie to bez irytacji, nie był zły, choć niezadowolony na pewno. - Kradzież paczki chusteczek i kradzież samochodu to ta sama czynność tylko wyrządza mniejszą i większą szkodę. I wiesz, to i to nie jest legalne. - mruknął w sumie i tak ruszając przed siebie. Potrzebował sobie pogadać, ale w sumie nie sądził że trafi do kuzyna. W sumie to nie wierzył że ma szansę do niego trafić. To w końcu Matt. - I wiesz, zdziwię cię ale nie jestem złodziejem. Albo nie byłem.
Na kolejne słowa uniósł obie brwi. Westchnął pod nosem. Jakoś go nie dziwiło że Matt go nie uprzedził wcześniej jakiego typu zakupy to będą.
- Więc jeśli zostawisz drzwi do mieszkania otwarte i ktoś wejdzie i zabierze wszystko co masz to jest okej bo przecież się nie zabezpieczyłeś? - spróbował jakoś zobrazować absolutny i kompletny bezsens tego debilnego argumentu. Tylko że Matt był debilem dalej. - I czekaj, aż wezwą policję i oskarżą nas o włamanie na teren prywatny. Świetny plan, w końcu mam masę czasu na siedzenie w Tower.
Wywrócił oczami. Jeśli ktokolwiek ich zobaczy, zamierzał zwiewać. Matt niech robi co chce, nie dadzą mu dożywocia za włam, więc nie miał zamiaru się nim aż tak przejmować. Każdy z nich jest debilem na własną odpowiedzialność.
- Dobra, czego konkretnie szukamy?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nie bo to nie ja grzeję tyłek na ministranym fotelu - odbiłem wygodnie piłeczkę tonem lekkim, kontrastującym z podjętą tematyką. Naturalnie odnosiłem się również do nowej fuchy młodszego kuzyna, której fakt ciężko było mi przetrawić - Wygodny chociaż? - dodałem udając, ze wcale nie skanuję go od dołu do góry zastanawiając się co też Ministerstwo w nim widziało. Niemniej faktem było, że niewiele się działo w kwestii robienia czegoś z anomaliami. Sam to widziałem, a potwierdzenie kuzyna wcale nie poprawiało - Trochę dlatego też myślałem ostatnio, czy nie przenieść się na obrzeża. Wiesz - kupić jakąś sensowną lepiankę. W mieście robi się z miesiąca na miesiąc co raz bardziej posrana atmosfera więc w sumie, jak będziesz miał jakiś cynk to wal - zmieniam trochę temat. Bertie mieszkał za Londynem, na osiedlu niewielkiego miasteczka. Na pewno co jakiś czas dochodziły go plotki o jakichś mieszkaniach pod młotek. Zresztą jakiś czas temu wspominaliśmy o tym, że sensownie byłoby gdybym z moim problemem odsunął się nieco od miasta. Chociaż mi tak szczerze przyświecał inny powód. Co prawda nie miałem jeszcze pieniędzy na realizację zakupu no ale co tam.
Zaraz potem w całkowicie naturalny sposób pozwoliłem sobie pokonać przeszkodę w postaci ogrodzenia jak gdyby nigdy nic.
- I tu się zdziwisz mójmały młody cukierniku - podjąłem się moralizatorskiego tonu niczym jakiś wiekowy arcymistrz życia - To jest złomem tak długo, jak tu leży. Za grosze go skupują bo ty się chcesz tego pozbyć ale jak chciałbyś z tego coś uszczknąć to dzbanami już nie są. Robią w tym trochę i im nie wmówisz, że wynosisz sprawną głowicę bo dostrzegłeś w niej materiał na przycisk do papieru - aż się na koniec żachnąłem z rozbawienia. Trochę westchnąłem jak zaczął prawić mi morały. No ale przecież mu nie zabronię. Gdy przerwał na moment wyciągnąłem przed siebie dłonie w geście typowym dla ta-dam.
- Dlatego jesteś tu ze mną. Zresztą nikt ci nie każe nic kraść. Możesz po prostu wypatrzeć tego, czego potrzebujemy, a ja potem to wymontuję i przeniosę do garażu. Proste - podsunąłem wymyślone na gorąco rozwiązanie tego trywialnego problemu. Byłem genialny.
Zacząłem się przemieszczać w stronę interesującego mnie sektora złomowiska ścieżką pozwalającą na pozostanie w obrębie braku zainteresowania osób trzecich. Ciągnąłem za sobą Bertiego słuchając hipotetycznej wersji wydarzeń przyprawiającej mnie o rozbawienie którego wcale nie kryłem.
- Po pierwsze musiałbym coś mieć by ktokolwiek mógł to wynieść. Jakby się ktoś pokusił na tę okrutną kanapę to bym mu nawet kibicował przy znoszeniu jej ze schodów. Ale tak pomijając to to jakby mnie okradziono to bym znalazł typa, odebrał to co moje, to co jego i potencjalne jego zabezpieczenia wsadziłbym mu głęboko w dupe, hehe - podsumowałem te dywagacje z typową dla mnie pewnością siebie sugerującą, że być może miałem okazję do przerobienia podobny schemat działania. Pozostawiłem jednak kuzyna w domysłach czy sobie też tak żartowałem i dzielę się z nim moimi wyobrażeniami, czy kawałkiem historii mego życia - Oj nie jojcz już jak baba. To mugolskie złomowisko. Za kradzież na nim nie zabierają do Tower - tylko do mugolskiego aresztu - poprawiłem go - Poza tym nikt cie nie oskarży. Musiałbyś jak ostatni pacan przyłapany stać i potulnie czekać na pojmanie i kompletnie nie próbować uciekać - no przecież takich błędów nie zamierzam pozwolić mu popełnić - Głowicy właśnie. To ta cześć która wygląda jak połączenie kaloryfera, foremek do ciastek i gniazdka o wielkości bochenka chleba. To część silnika - przypominam mu - wątpię byśmy znaleźli konkretnie to czego nam trzeba, lecz jakby udało nam się dorwać kilka sprawnych to może udałoby mi się zmodyfikować je tak by zrobić z nich to czego nam trzeba
Zaraz potem w całkowicie naturalny sposób pozwoliłem sobie pokonać przeszkodę w postaci ogrodzenia jak gdyby nigdy nic.
- I tu się zdziwisz mój
- Dlatego jesteś tu ze mną. Zresztą nikt ci nie każe nic kraść. Możesz po prostu wypatrzeć tego, czego potrzebujemy, a ja potem to wymontuję i przeniosę do garażu. Proste - podsunąłem wymyślone na gorąco rozwiązanie tego trywialnego problemu. Byłem genialny.
Zacząłem się przemieszczać w stronę interesującego mnie sektora złomowiska ścieżką pozwalającą na pozostanie w obrębie braku zainteresowania osób trzecich. Ciągnąłem za sobą Bertiego słuchając hipotetycznej wersji wydarzeń przyprawiającej mnie o rozbawienie którego wcale nie kryłem.
- Po pierwsze musiałbym coś mieć by ktokolwiek mógł to wynieść. Jakby się ktoś pokusił na tę okrutną kanapę to bym mu nawet kibicował przy znoszeniu jej ze schodów. Ale tak pomijając to to jakby mnie okradziono to bym znalazł typa, odebrał to co moje, to co jego i potencjalne jego zabezpieczenia wsadziłbym mu głęboko w dupe, hehe - podsumowałem te dywagacje z typową dla mnie pewnością siebie sugerującą, że być może miałem okazję do przerobienia podobny schemat działania. Pozostawiłem jednak kuzyna w domysłach czy sobie też tak żartowałem i dzielę się z nim moimi wyobrażeniami, czy kawałkiem historii mego życia - Oj nie jojcz już jak baba. To mugolskie złomowisko. Za kradzież na nim nie zabierają do Tower - tylko do mugolskiego aresztu - poprawiłem go - Poza tym nikt cie nie oskarży. Musiałbyś jak ostatni pacan przyłapany stać i potulnie czekać na pojmanie i kompletnie nie próbować uciekać - no przecież takich błędów nie zamierzam pozwolić mu popełnić - Głowicy właśnie. To ta cześć która wygląda jak połączenie kaloryfera, foremek do ciastek i gniazdka o wielkości bochenka chleba. To część silnika - przypominam mu - wątpię byśmy znaleźli konkretnie to czego nam trzeba, lecz jakby udało nam się dorwać kilka sprawnych to może udałoby mi się zmodyfikować je tak by zrobić z nich to czego nam trzeba
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Tak. W sumie to to robota marzeń. - przyznał bez ogródek, chętnie przeskakując na przyjemniejszy temat zgodnie z zasadą skoro nic w tej chwili nie możesz poradzić na ten syf to o nim nie myśl - Przychodzę kiedy mi odpowiada i na ile mi pasuje. Przepuszczam patenty jakie uważam za fajne i sensowne, innym piszę odmowy, biuro w Mungu to trochę chaos ale nawet ludzie niektórzy są całkiem śmieszni. A wynalazki genialne. - dodał z entuzjazmem, bo i faktycznie na prawdę się w Ministerstwie odnajdował. No... i cóż, nie ma co ukrywać że póki co ta druga robota ratowała mu trochę tyłek po względem finansowym.
- W Dolinie często są jakieś informacje. - przyznał. - Jak trafię na jakieś ogłoszenie to ci wyślę. - tak, to zdecydowanie dobry plan żeby Matt zamieszkał z daleka od centrum Londynu, a bliżej lasu. No, las nie pomoże jeśli któregoś razu starszy Bott zmieni się z nerwów, ale chociaż mniej ludzi będzie w okolicy. A w Dolinie i on miałby szansę być w okolicy i cokolwiek zrobić. - Jak się trzymasz w ogóle? W sensie nie czujesz się inaczej tak na codzień?
Zawsze sądził, że wilkołak zmienia się przy każdych nerwach, a Matt... no cóż, Matt nie potrzebował wiele żeby się wkurzyć. A jednak jak dotąd nie narobił sobie chyba problemów. W każdym razie w żadnej gazecie nie było wzmianki o wilkołaku który rozszarpał kilku klientów Kotła.
Dalej temat zszedł na ich podejście do życia, a Bertie choć wcale nie był zdziwiony, wywrócił oczami mimo wszystko lekko nie dowierzając, że Matt mówi to wszystko poważnie. Wpatrywał się w niego trochę z rezygnacją, bo przecież teraz sobie nie pójdzie i ruszył dalej, kręcąc głową.
- Jakim cudem ty sam ze sobą wytrzymujesz? - spytał, jeszcze spojrzał na kuzyna, zaraz jednak wzruszył ramionami. W sumie to Bott.
Dalsze słowa Matta wcale go z resztą nie dziwiły. Dzień jak codzień. Czy on go na prawdę publicznie nazwał swoim bratem?
- Chyba że by się okazało że typ jest większy od ciebie. - uśmiechnął się pod nosem, bo i może jemu Matt może nakopać bez większego problemu ale świat jest pełen ludzi o choć trochę bardziej imponującej budowie niż taki chuderlawy Bertie. - Albo potrafi korzystać z magii w przeciwieństwie do ciebie.
No dobra, może i nawyk robienia wszystkiego po mugolsku wychodzi teraz Mattowi na dobre, ale to nie znaczy że Bertie nie ma prawa już korzystać z tego przytyku, nie zestarzał się jeszcze.
- Wybacz, nie za często mam do czynienia z jakimkolwiek więzieniem. - stwierdził jedynie. Co prawda mugole pewnie mają teraz lepsze rzeczy na głowach niż pilnowanie jakiegoś złomowiska - jak na przykład staranie się przetrwać w świecie pełnym anomalii. Nadal jednak chodziło o kradzież i ten fakt się Bertiemu podobać nie zacznie.
- Wiem jak wygląda głowica. - stwierdził troszkę może rozbawiony, zerkając przy tym na Matta. - Na prawdę nie bałeś się dać mi grzebać pod maską, ale tłumaczysz mi jak wyglądają części które powinny się pod nią znajdować?
Zaczął się w końcu rozglądać, podszedł do samochodu który wyglądał na w miarę nowy i podniósł jego klapę, w środku było jednak prawie całkiem pusto.
- Co jest w sumie z tobą i Lily? - zagadnął, bo w sumie jak wszyscy troje byli pod jego dachem wyglądało nawet trochę jak coś i w sumie to mieszkała w jego pokoju, ale nie trudno było zauważyć materaca na podłodze. W sumie to kojarzył dziewczynę z widzenia ze szkoły, ale do niedawna nie stwierdziłby, że to może być coś więcej.
- Sądziłem, że jesteś wierny dziewczynom z Kotła i Portowej. - dodał trochę zaczepnie, trochę obojętnie bo w sumie to wtrącać się jakoś wybitnie nie zamierzał, bo zaraz usłyszy że jest jak ciotka czy dla niego mama. Pewnie i tak usłyszy, ale co zrobić.
- W Dolinie często są jakieś informacje. - przyznał. - Jak trafię na jakieś ogłoszenie to ci wyślę. - tak, to zdecydowanie dobry plan żeby Matt zamieszkał z daleka od centrum Londynu, a bliżej lasu. No, las nie pomoże jeśli któregoś razu starszy Bott zmieni się z nerwów, ale chociaż mniej ludzi będzie w okolicy. A w Dolinie i on miałby szansę być w okolicy i cokolwiek zrobić. - Jak się trzymasz w ogóle? W sensie nie czujesz się inaczej tak na codzień?
Zawsze sądził, że wilkołak zmienia się przy każdych nerwach, a Matt... no cóż, Matt nie potrzebował wiele żeby się wkurzyć. A jednak jak dotąd nie narobił sobie chyba problemów. W każdym razie w żadnej gazecie nie było wzmianki o wilkołaku który rozszarpał kilku klientów Kotła.
Dalej temat zszedł na ich podejście do życia, a Bertie choć wcale nie był zdziwiony, wywrócił oczami mimo wszystko lekko nie dowierzając, że Matt mówi to wszystko poważnie. Wpatrywał się w niego trochę z rezygnacją, bo przecież teraz sobie nie pójdzie i ruszył dalej, kręcąc głową.
- Jakim cudem ty sam ze sobą wytrzymujesz? - spytał, jeszcze spojrzał na kuzyna, zaraz jednak wzruszył ramionami. W sumie to Bott.
Dalsze słowa Matta wcale go z resztą nie dziwiły. Dzień jak codzień. Czy on go na prawdę publicznie nazwał swoim bratem?
- Chyba że by się okazało że typ jest większy od ciebie. - uśmiechnął się pod nosem, bo i może jemu Matt może nakopać bez większego problemu ale świat jest pełen ludzi o choć trochę bardziej imponującej budowie niż taki chuderlawy Bertie. - Albo potrafi korzystać z magii w przeciwieństwie do ciebie.
No dobra, może i nawyk robienia wszystkiego po mugolsku wychodzi teraz Mattowi na dobre, ale to nie znaczy że Bertie nie ma prawa już korzystać z tego przytyku, nie zestarzał się jeszcze.
- Wybacz, nie za często mam do czynienia z jakimkolwiek więzieniem. - stwierdził jedynie. Co prawda mugole pewnie mają teraz lepsze rzeczy na głowach niż pilnowanie jakiegoś złomowiska - jak na przykład staranie się przetrwać w świecie pełnym anomalii. Nadal jednak chodziło o kradzież i ten fakt się Bertiemu podobać nie zacznie.
- Wiem jak wygląda głowica. - stwierdził troszkę może rozbawiony, zerkając przy tym na Matta. - Na prawdę nie bałeś się dać mi grzebać pod maską, ale tłumaczysz mi jak wyglądają części które powinny się pod nią znajdować?
Zaczął się w końcu rozglądać, podszedł do samochodu który wyglądał na w miarę nowy i podniósł jego klapę, w środku było jednak prawie całkiem pusto.
- Co jest w sumie z tobą i Lily? - zagadnął, bo w sumie jak wszyscy troje byli pod jego dachem wyglądało nawet trochę jak coś i w sumie to mieszkała w jego pokoju, ale nie trudno było zauważyć materaca na podłodze. W sumie to kojarzył dziewczynę z widzenia ze szkoły, ale do niedawna nie stwierdziłby, że to może być coś więcej.
- Sądziłem, że jesteś wierny dziewczynom z Kotła i Portowej. - dodał trochę zaczepnie, trochę obojętnie bo w sumie to wtrącać się jakoś wybitnie nie zamierzał, bo zaraz usłyszy że jest jak ciotka czy dla niego mama. Pewnie i tak usłyszy, ale co zrobić.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Eeee...tak po prostu? Kiedy chcesz i w ogóle...? - uniosłem brwi w niedowierzaniu. przez całe życie myślałem, że praca w Ministerstwie nie jest dla ludzi z moim wykształceniem i fantastycznymi predyspozycjami, a jednak...czyżbym się mylił? To brzmiało jak mniej ciemiężona robota u Burkea. Tylko tam miałem do czynienia z rozkazami i jakimś grafikiem i wstępnie to właśnie utwierdziło mnie w przekonaniu, że ciulam robienie na etat. Może jednak niepotrzebnie.
Czad. Kiwam z entuzjazmem głową zadowolony ze zobowiązania młodego do informacji. Wiele sprzyjało temu bym spróbował coś mieć swojego na swoich warunkach. Zobaczymy jak to wyjdzie w praniu. Na razie nastawiałem się dość optymistycznie.
- Co. Czemu miałbym nie czuć si.....aaa - Nie zakumkałem od razu o co Bertiemu chodzi. Doszło to do mnie dopiero po chwili sprawiając, że poruszyłem jedynie barkami - Nie no jest git. W sensie...nie wiem, raczej nie zauważyłem by się miało coś szczególnie zmienić. Wydawało mi się, że jestem chyba trochę wrażliwszy na ból ale to może dlatego że sam nieco na siłę szukałem zmian. Teraz nie jestem już wiec tego taki pewien - trochę niepokoiło mnie to, że przestałem zauważać kiedy Betty, jedna z kucharek Dziurawego, przestała dosmażać mięso - Tuż przed czuję się jak przed jakąś ustawką co w sumie nie jest czymś nieprzyjemnym. Przywołuje to wspomnienia z Hoga, heh - uśmiechnąłem się z zadowoleniem jak na rasowego łobuza przystało - Po zaś jak po grubej imprezie - Jeden jak i drugi stan nie był dla mnie obcy i z łatwością wpisywał się w moją codzienną rutynę - Jest w sumie lepiej niż sądziłem. Tak właściwie z pełni na pełnie odnoszę wrażenie, że mogę to próbować kontrolować - podsumowałem z entuzjazmem pamiętając jednak, jak jeszcze te parę miesięcy temu myślałem, że całe moje życie się posypie, a ono nawet się szczególnie z powodu klątwy nie zmieniło.
Prychnąłem protekcjonalnie. Pytanie powinno brzmieć jak ja wytrzymuję ze wszystkimi wokół! Mało kto podziwiał moją niebywałą elastyczność i poświęcenie w znoszeniu innych. Kiedyś przyjdzie dzień, że ktoś to doceni.
- Po prostu wtedy głośniej łupnie o ziemie. Jak ty się nie znasz Bert - odparłem z pewnością w głosie przekonany o tym, że jeżeli ktokolwiek wyzwał mnie na pojedynek to by się przeobraził w dywanik po którym zwycięsko bym przemaszerował przed siebie - Oj zamknij się - burknąłem zaraz już mniej zadowolony na wypominanie mi mojego magicznego talentu.
Prowadząc rozmowę poruszałem się w głąb złomowiska prowadząc za sobą kuzyna w kierunku miejsca w którym składowali wraki przeznaczone do kasacji. Bertie zabrał się za jeden, a ja sam nieopodal dopatrzyłem inny. Chciałem podnieść klapę, lecz coś przeszkadzało - Garbus Just i tak jest rozwalony więc jakbyś go rozwalił bardziej to specjalnie by nie zmienił swojego statusu bezużyteczności. Gorzej jak znajdziesz coś co ci się wydaje że pasuje, a chuja będzie pasowało. Nie chce mi się drugi raz tu dreować - zamarudziłem w typowy dla siebie sposób, a zaraz potem wyciągnąłem z torby łom. Podważony płat metalu szczęknął odsłaniając zawartość metalowych bebeszków. Zacząłem się przyglądać czy coś z tego się nadaje lub czy przy drobnych przeróbkach się nada.
- Jak się nie ma co się lubi... - wzruszyłem teatralnie ramionami z cwanym uśmieszkiem komentując moje przywiązanie do portowych ladacznic - No ale nie powtarzaj tego przy Lil. Jej to raczej nie rozbawi - pogroziłem mu trzymanym kluczem, który zaraz oparł się na gwincie jakiejś zardzewiałej śruby - Jesteśmy ze sobą. Właściwie będziemy próbować. Tak na poważnie i w ogóle. Nie chcę podsycać jazd o jakieś minione kobiety - błędem taktycznym było, że trochę się nie kryłem przez ten czas przed naszym byciem razem z tymi jakimiś kobietami. Cholera wie jak głęboko jej to zapadło w pamięć i wcale nie chciałem sprawdzać, jak często była gotowa wyciągać na światło dzienne niesmaki przeszłości - Trochę dzika z niej wiewióra ale ugh, przy niej to i ja mógłbym zostać kucharzem. Wiesz, obsypać jabłkami, pozgniatać i wyrobić jakiś gorący jabłecznik, co nie, heh - podskoczyłem brwiami kilkukrotnie na myśl o jakiejś fantazji w którą mógłbym wplątać te jej jasne jak mąka obsypane cynamonem ciało. I choć brzmiało to jak jedna z tych typowych głupot ktorą strzelam przy laskach to w oczach bankowo zamieniło mi się ciepłe uczucie. No bo no - udało mi się. Była moją kobietą.
Czad. Kiwam z entuzjazmem głową zadowolony ze zobowiązania młodego do informacji. Wiele sprzyjało temu bym spróbował coś mieć swojego na swoich warunkach. Zobaczymy jak to wyjdzie w praniu. Na razie nastawiałem się dość optymistycznie.
- Co. Czemu miałbym nie czuć si.....aaa - Nie zakumkałem od razu o co Bertiemu chodzi. Doszło to do mnie dopiero po chwili sprawiając, że poruszyłem jedynie barkami - Nie no jest git. W sensie...nie wiem, raczej nie zauważyłem by się miało coś szczególnie zmienić. Wydawało mi się, że jestem chyba trochę wrażliwszy na ból ale to może dlatego że sam nieco na siłę szukałem zmian. Teraz nie jestem już wiec tego taki pewien - trochę niepokoiło mnie to, że przestałem zauważać kiedy Betty, jedna z kucharek Dziurawego, przestała dosmażać mięso - Tuż przed czuję się jak przed jakąś ustawką co w sumie nie jest czymś nieprzyjemnym. Przywołuje to wspomnienia z Hoga, heh - uśmiechnąłem się z zadowoleniem jak na rasowego łobuza przystało - Po zaś jak po grubej imprezie - Jeden jak i drugi stan nie był dla mnie obcy i z łatwością wpisywał się w moją codzienną rutynę - Jest w sumie lepiej niż sądziłem. Tak właściwie z pełni na pełnie odnoszę wrażenie, że mogę to próbować kontrolować - podsumowałem z entuzjazmem pamiętając jednak, jak jeszcze te parę miesięcy temu myślałem, że całe moje życie się posypie, a ono nawet się szczególnie z powodu klątwy nie zmieniło.
Prychnąłem protekcjonalnie. Pytanie powinno brzmieć jak ja wytrzymuję ze wszystkimi wokół! Mało kto podziwiał moją niebywałą elastyczność i poświęcenie w znoszeniu innych. Kiedyś przyjdzie dzień, że ktoś to doceni.
- Po prostu wtedy głośniej łupnie o ziemie. Jak ty się nie znasz Bert - odparłem z pewnością w głosie przekonany o tym, że jeżeli ktokolwiek wyzwał mnie na pojedynek to by się przeobraził w dywanik po którym zwycięsko bym przemaszerował przed siebie - Oj zamknij się - burknąłem zaraz już mniej zadowolony na wypominanie mi mojego magicznego talentu.
Prowadząc rozmowę poruszałem się w głąb złomowiska prowadząc za sobą kuzyna w kierunku miejsca w którym składowali wraki przeznaczone do kasacji. Bertie zabrał się za jeden, a ja sam nieopodal dopatrzyłem inny. Chciałem podnieść klapę, lecz coś przeszkadzało - Garbus Just i tak jest rozwalony więc jakbyś go rozwalił bardziej to specjalnie by nie zmienił swojego statusu bezużyteczności. Gorzej jak znajdziesz coś co ci się wydaje że pasuje, a chuja będzie pasowało. Nie chce mi się drugi raz tu dreować - zamarudziłem w typowy dla siebie sposób, a zaraz potem wyciągnąłem z torby łom. Podważony płat metalu szczęknął odsłaniając zawartość metalowych bebeszków. Zacząłem się przyglądać czy coś z tego się nadaje lub czy przy drobnych przeróbkach się nada.
- Jak się nie ma co się lubi... - wzruszyłem teatralnie ramionami z cwanym uśmieszkiem komentując moje przywiązanie do portowych ladacznic - No ale nie powtarzaj tego przy Lil. Jej to raczej nie rozbawi - pogroziłem mu trzymanym kluczem, który zaraz oparł się na gwincie jakiejś zardzewiałej śruby - Jesteśmy ze sobą. Właściwie będziemy próbować. Tak na poważnie i w ogóle. Nie chcę podsycać jazd o jakieś minione kobiety - błędem taktycznym było, że trochę się nie kryłem przez ten czas przed naszym byciem razem z tymi jakimiś kobietami. Cholera wie jak głęboko jej to zapadło w pamięć i wcale nie chciałem sprawdzać, jak często była gotowa wyciągać na światło dzienne niesmaki przeszłości - Trochę dzika z niej wiewióra ale ugh, przy niej to i ja mógłbym zostać kucharzem. Wiesz, obsypać jabłkami, pozgniatać i wyrobić jakiś gorący jabłecznik, co nie, heh - podskoczyłem brwiami kilkukrotnie na myśl o jakiejś fantazji w którą mógłbym wplątać te jej jasne jak mąka obsypane cynamonem ciało. I choć brzmiało to jak jedna z tych typowych głupot ktorą strzelam przy laskach to w oczach bankowo zamieniło mi się ciepłe uczucie. No bo no - udało mi się. Była moją kobietą.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Nom. Znaczy wiesz, robota musi być zrobiona i pewnie jak będzie to jakoś zalegało to będę miał problemy ale to całkiem szybko idzie, plus serio fajnie się to robi więc jakoś nie mam problemu. No i nikt nie czepia się o godziny w jakie tam siedzę. - tak, trafiło się ślepej kurze złote jajo. Znowu. W sumie los tak Bertiego rozpieszczał od jakiegoś czasu, ułatwiając mu powoli każdy krok na drodze do zawodowej kariery, że aż trudno było nie sięgnąć dalej.
A może to on nauczył się widzieć tylko te lepsze strony i ignorować fakt, że nie zawsze mu się udaje. No, nic, tak czy inaczej trudno zaprzeczyć że życiowo to on farta miał nieprzyzwoitego.
I chyba Matt zbierał jego porcję pecha, przynajmniej niekiedy sądząc po wszystkim w co się ładował. Choć z drugiej strony to chyba po prostu głupota i brak farta. Tak czy inaczej słuchał że to całe wilkołactwo nie jest takie złe i w sumie to lekko w to nie dowierzał.
- I nie czujesz tego jak się wściekasz?
Spytał jednak tylko. Możliwe ostatecznie że jego informacje nie są wcale takie znowu trafne, w tej sytuacji to chyba jednak starszy Bott zna się lepiej i ostatecznie jest to jego sprawa.
- Wiesz, czasami przypominasz mi dziadka. - stwierdził z lekkim uśmiechem po kolejnych salwach marudzenia, niewiary w świat, wyolbrzymionej pewności siebie i jeszcze odrobince marudzenia. No, nie odrobince. W sumie to nawet nie tyle uśmiechnął się lekko, co wyszczerzył zęby w kierunku samochodu którego maskę penetrował, jakby ów samochód znał rodzinną mendę i mógł potwierdzić, że Matt odziedziczył geny nie tylko po własnym ojcu. A najlepsze w tym było to że Bertie wiedział iż nawet bez konkretyzowania o KTÓREGO dziadka chodzi, sprawa jest w sumie dość oczywista. - Pamiętasz jak się uparł, że nam zegar naprawi, ten z salonu zaraz po tym jak tata go naprawił?
Dodał, bo wtedy jeszcze Matta o to podobieństwo nie podejrzewał, ale w sumie już wtedy było one całkiem widoczne. I nie to, żeby dziadka Boba nie lubił, to był super człowiek, tylko jakiś taki szalenie przekonany o tym że tylko jego robota jest robotą dobrą i prawidłowo wykonaną. Choć równie możliwe, że po prostu lubił sobie pogderać i tyle.
Ciekawe, czy dziadek Bob też za młodu tak chętnie obijał cudze twarze. W sumie nigdy mu o tym nie opowiadał, ale z drugiej strony Bertie wcale szczególnie nie dopytywał, grunt że dziadek miał super latające dywany które może do transportu się nie nadawały ale do głupich zabaw były super.
Znaczy dziadek uważał że transport nimi też jest prosty i najlepszy.
- Chyba serio brak ci dobrego jedzenia. - parsknął dalej, kiedy Matt zaczął opowiadać o tej całej rudej strachliwej jak o jabłeczniku i wywrócił oczami. Jak to jest, że sam by takiej metafory w życiu nie palnął, a to on z nich dwóch jest tu cukiernikiem? - Tylko daj sobie trochę czasu z tym pieczeniem, bo stracę zabawę bycia ze wszystkim pierwszy i w ogóle. - dodał, bo w sumie to jak Matt pierwszy założy rodzinę to możliwe że skończy się rodzinne opiewanie Bertiego jako tego najbardziej rozgarniętego z młodego pokolenia Bottów, a Bertie doskonale się przy tym bawił! - Chyyyba mam. - mruknął, kiedy w oczy rzucił mu się znajomy kształt w kolejnym samochodzie. Poczekał jednak aż Matt zerknie, niech sobie podbuduje ego zarządcy.
A może to on nauczył się widzieć tylko te lepsze strony i ignorować fakt, że nie zawsze mu się udaje. No, nic, tak czy inaczej trudno zaprzeczyć że życiowo to on farta miał nieprzyzwoitego.
I chyba Matt zbierał jego porcję pecha, przynajmniej niekiedy sądząc po wszystkim w co się ładował. Choć z drugiej strony to chyba po prostu głupota i brak farta. Tak czy inaczej słuchał że to całe wilkołactwo nie jest takie złe i w sumie to lekko w to nie dowierzał.
- I nie czujesz tego jak się wściekasz?
Spytał jednak tylko. Możliwe ostatecznie że jego informacje nie są wcale takie znowu trafne, w tej sytuacji to chyba jednak starszy Bott zna się lepiej i ostatecznie jest to jego sprawa.
- Wiesz, czasami przypominasz mi dziadka. - stwierdził z lekkim uśmiechem po kolejnych salwach marudzenia, niewiary w świat, wyolbrzymionej pewności siebie i jeszcze odrobince marudzenia. No, nie odrobince. W sumie to nawet nie tyle uśmiechnął się lekko, co wyszczerzył zęby w kierunku samochodu którego maskę penetrował, jakby ów samochód znał rodzinną mendę i mógł potwierdzić, że Matt odziedziczył geny nie tylko po własnym ojcu. A najlepsze w tym było to że Bertie wiedział iż nawet bez konkretyzowania o KTÓREGO dziadka chodzi, sprawa jest w sumie dość oczywista. - Pamiętasz jak się uparł, że nam zegar naprawi, ten z salonu zaraz po tym jak tata go naprawił?
Dodał, bo wtedy jeszcze Matta o to podobieństwo nie podejrzewał, ale w sumie już wtedy było one całkiem widoczne. I nie to, żeby dziadka Boba nie lubił, to był super człowiek, tylko jakiś taki szalenie przekonany o tym że tylko jego robota jest robotą dobrą i prawidłowo wykonaną. Choć równie możliwe, że po prostu lubił sobie pogderać i tyle.
Ciekawe, czy dziadek Bob też za młodu tak chętnie obijał cudze twarze. W sumie nigdy mu o tym nie opowiadał, ale z drugiej strony Bertie wcale szczególnie nie dopytywał, grunt że dziadek miał super latające dywany które może do transportu się nie nadawały ale do głupich zabaw były super.
Znaczy dziadek uważał że transport nimi też jest prosty i najlepszy.
- Chyba serio brak ci dobrego jedzenia. - parsknął dalej, kiedy Matt zaczął opowiadać o tej całej rudej strachliwej jak o jabłeczniku i wywrócił oczami. Jak to jest, że sam by takiej metafory w życiu nie palnął, a to on z nich dwóch jest tu cukiernikiem? - Tylko daj sobie trochę czasu z tym pieczeniem, bo stracę zabawę bycia ze wszystkim pierwszy i w ogóle. - dodał, bo w sumie to jak Matt pierwszy założy rodzinę to możliwe że skończy się rodzinne opiewanie Bertiego jako tego najbardziej rozgarniętego z młodego pokolenia Bottów, a Bertie doskonale się przy tym bawił! - Chyyyba mam. - mruknął, kiedy w oczy rzucił mu się znajomy kształt w kolejnym samochodzie. Poczekał jednak aż Matt zerknie, niech sobie podbuduje ego zarządcy.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Brzmiało to dobrze. Praca w Ministerstwie. Chociaż kto wie - teraz może oferty były takie by zachęcić wszystkich do pracy w MM bo jednak trudno było mi uwierzyć, że tych po zpożogowaniu budynku było wielu. Martwiło mnie to tylko trochę bo z tego co kojarzyłem Departament w którym robił Bertie był chyba teraz w Mungu więc lepiej trafić nie mógł.
- Jak miałbym nie czuć jak się wściekam? - powtórzyłem pytanie z lekkim rozbawieniem zdając sobie sprawę z tego, że lubiłem jak ktoś jeszcze prócz mnie odczuwał mój zły humor - Jak się wkurwiam to się wkurwiam ale to przez głupotę innych, a nie klątwę. Chyba. W sensie, jak się już zdenerwuję to czuję ją czasem we krwi. Krąży, zachęca... Nie wiem jak to opisać, lecz nie jest to do końca złe uczucie. Ne zdarzyło mi się jednak by mnie chwyciło tak samo z siebie. Raczej zawsze ktoś musi mi w tym pomóc - wzruszyłem ramionami. Nie wiem czy o to chodziło Bertiemu. W sumie o byle gówno potrafiłem się wkurzyć i przyfasolić jeszcze przed tym całym wilkolactwem więc ciężko szło mi wyłapać to czy klątwa miała faktycznie wpływ na moje obecne humorki. Samo fakt, że mi ciążyła jakoś też mnie nie denerwował. Stała się częścią mnie i nic nie mogłem na to poradzić prócz życia z nią. Nie szło mi chyba najgorzej.
- W sensie, że też jestem taki w dechę? - no ja dziadka uważałem za klejnot koronny naszej rodziny. Oczywiście zaraz po ciotce - Ma super te dywany i pomyśleć, że zorganizował je wszystkie tak, że nikt go za rękę nie złapał - pokiwałem głowa z podziwem bo o ile ostatnio przez te anomalie to służby przymykały oko na poruszanie się na dywanie tak jednak zostanie przyłapanym wiązało się z konsekwencjami i niemałymi sankcjami. A dziadek to jednak się nigdy o to nie bał - No o to, że twojemu staremu w kwestii napraw nie ufa to bym się nie dziwił no ale fakt - z tym zegarem to trochę przegiął. Ciotka go chyba nie rozszarpała tylko dlatego, że bała się kolejnej przepowiedni babki - rozczłonkował zegar na części pierwsze rozkładając je po całym pokoju, a potem przez tydzień próbował go złożyć do kupy. Oczywiście nikt nie mógł mu pomagać, nikt nie mógł dotykać i przestawiać rozłożonych po całym salonie kupek śrubek oraz zapadek, nikt nie mógł też oddychać.
Też w sumie było mi wesoło. Moje parsknięcie rozbawienia przerodziło się ostatecznie w ni to jęk, ni to westchnięcie.
- Żebyś wiedział... - niestety Lil nie była kurą domową mogącą mierzyć się przy kociołku z Bertim. Co gorsze miała do tego jakieś przekonanie o wyższości kuchni szkockiej i wcale by mi to nie przeszkadzało gdyby radziła sobie na co dzień z tą jej zdaniem prymitywniejszą - angielską.
- Byłaby szkoda, co? - uśmiechnąłem się dziarsko orz zafalowałem brwiami złośliwie mając wizję zrujnowania nieprzeciętnie dobrej passy kuzyna w zachwycaniu ciotek. Podszedłem zaraz jednak do młodego zobaczyć czy faktycznie ma to po co żeśmy tu przyszli i czy w ogóle nadaje się to do czegokolwiek.
|badania IIa, spostrzegawczość I
- Jak miałbym nie czuć jak się wściekam? - powtórzyłem pytanie z lekkim rozbawieniem zdając sobie sprawę z tego, że lubiłem jak ktoś jeszcze prócz mnie odczuwał mój zły humor - Jak się wkurwiam to się wkurwiam ale to przez głupotę innych, a nie klątwę. Chyba. W sensie, jak się już zdenerwuję to czuję ją czasem we krwi. Krąży, zachęca... Nie wiem jak to opisać, lecz nie jest to do końca złe uczucie. Ne zdarzyło mi się jednak by mnie chwyciło tak samo z siebie. Raczej zawsze ktoś musi mi w tym pomóc - wzruszyłem ramionami. Nie wiem czy o to chodziło Bertiemu. W sumie o byle gówno potrafiłem się wkurzyć i przyfasolić jeszcze przed tym całym wilkolactwem więc ciężko szło mi wyłapać to czy klątwa miała faktycznie wpływ na moje obecne humorki. Samo fakt, że mi ciążyła jakoś też mnie nie denerwował. Stała się częścią mnie i nic nie mogłem na to poradzić prócz życia z nią. Nie szło mi chyba najgorzej.
- W sensie, że też jestem taki w dechę? - no ja dziadka uważałem za klejnot koronny naszej rodziny. Oczywiście zaraz po ciotce - Ma super te dywany i pomyśleć, że zorganizował je wszystkie tak, że nikt go za rękę nie złapał - pokiwałem głowa z podziwem bo o ile ostatnio przez te anomalie to służby przymykały oko na poruszanie się na dywanie tak jednak zostanie przyłapanym wiązało się z konsekwencjami i niemałymi sankcjami. A dziadek to jednak się nigdy o to nie bał - No o to, że twojemu staremu w kwestii napraw nie ufa to bym się nie dziwił no ale fakt - z tym zegarem to trochę przegiął. Ciotka go chyba nie rozszarpała tylko dlatego, że bała się kolejnej przepowiedni babki - rozczłonkował zegar na części pierwsze rozkładając je po całym pokoju, a potem przez tydzień próbował go złożyć do kupy. Oczywiście nikt nie mógł mu pomagać, nikt nie mógł dotykać i przestawiać rozłożonych po całym salonie kupek śrubek oraz zapadek, nikt nie mógł też oddychać.
Też w sumie było mi wesoło. Moje parsknięcie rozbawienia przerodziło się ostatecznie w ni to jęk, ni to westchnięcie.
- Żebyś wiedział... - niestety Lil nie była kurą domową mogącą mierzyć się przy kociołku z Bertim. Co gorsze miała do tego jakieś przekonanie o wyższości kuchni szkockiej i wcale by mi to nie przeszkadzało gdyby radziła sobie na co dzień z tą jej zdaniem prymitywniejszą - angielską.
- Byłaby szkoda, co? - uśmiechnąłem się dziarsko orz zafalowałem brwiami złośliwie mając wizję zrujnowania nieprzeciętnie dobrej passy kuzyna w zachwycaniu ciotek. Podszedłem zaraz jednak do młodego zobaczyć czy faktycznie ma to po co żeśmy tu przyszli i czy w ogóle nadaje się to do czegokolwiek.
|badania IIa, spostrzegawczość I
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
- Tłumaczyć wszystko jak dziecku. - wywrócił lekko oczami, przedrzeźniając przy tym marudny ton i styl bycia Matta, by zaraz wyłożyć mu najprosciej jak się dało i tonem jakiego zapewne Matt by w takiej sytuacji użyć. - Pytam, czy kiedy się wściekasz, bo wiem że czujesz że się wściekasz, czujesz w jakiś sposób te geny. - objaśnił dobrotliwie i zaraz wyszczerzył zęby w uśmiechu w nadziei, że zaraz w te zęby nie oberwie.
Zaraz jednak wysłuchał odpowiedzi i wzruszył ramionami, bo wyglądało na to, że w sumie to życie Matta się za mocno nie zmieniło. I to chyba dobrze, choć on tam nadal czuł się dziwnie z myślą o tej klątwie, pewnie dziwniej niż sam Matt. Nie miał jednak co więcej gadać, więc szperał w samochodach w poszukiwaniu czegoś, co nadaje się do wykorzystania i czasem rozglądał się dookoła, bo jakoś tak jednak nie chciałby się tłumaczyć jakimś mugolskim ochroniarzom tutaj.
Parsknął pod nosem zaraz i wzruszył znów ramionami.
- Taa. W dechę. - może nawet na swój sposób, choć zapewne obaj mieli na myśli coś innego. Tak czy inaczej jakoś tak w niezłym humorze zaczął wykręcać jakiś element który wydał mu się całkiem spoko i na tym się skupił na chwilę, choć słuchał nadal gderania tam obok. - A że jeszcze nie doczekał się na nich wypadku śmiertelnego. - dodał z pewnym podziwem, bo dywany latające to strasznie lubią zacząć się obracać, skręcać i rolować i Bertie bardzo lubił na nich siadać i sprawdzać ile wytrzyma zanim nie zleci, albo zawody w kto wytrzyma najdłużej.
- Proszę cię, moja mama jest mistrzem samokontroli, mogłaby nauczać buddyjskich mnichów. - no, lubiła powrzeszczeć kiedy uważała, że trzeba i w sumie to potrafiła być przerażająca, ale fakt że żadnego Botta jeszcze nie zamordowała, nie rozszarpała, nie ugotowała i w ogóle to jest osiągnięcie i należy ją za to wielbić i doceniać. Zdecydowanie. - Choć z tą przepowiednią w sumie możesz mieć rację.
Przyznał jeszcze, znów się szczerząc.
- To by było nienaturalne, nie powinno się tak zaburzać równowagi we wszechświecie. - przyznał, pokazując zaraz kuzynowi co znalazł. - W ogóle nie masz jakiegoś nadmiaru kasy? Za chwilę gobliny, nie wiem już skąd wyczarować siedem dych, a coś wątpię żeby zgodziły się na raty zaczynające się od dnia w którym biznes ruszy. - przyznał. W sumie to wielu rzeczy się spodziewał, ale nigdy że będzie od Matta pożyczał kasę. To dopiero anomalia.
spostrzegawczosć 0 :<
Zaraz jednak wysłuchał odpowiedzi i wzruszył ramionami, bo wyglądało na to, że w sumie to życie Matta się za mocno nie zmieniło. I to chyba dobrze, choć on tam nadal czuł się dziwnie z myślą o tej klątwie, pewnie dziwniej niż sam Matt. Nie miał jednak co więcej gadać, więc szperał w samochodach w poszukiwaniu czegoś, co nadaje się do wykorzystania i czasem rozglądał się dookoła, bo jakoś tak jednak nie chciałby się tłumaczyć jakimś mugolskim ochroniarzom tutaj.
Parsknął pod nosem zaraz i wzruszył znów ramionami.
- Taa. W dechę. - może nawet na swój sposób, choć zapewne obaj mieli na myśli coś innego. Tak czy inaczej jakoś tak w niezłym humorze zaczął wykręcać jakiś element który wydał mu się całkiem spoko i na tym się skupił na chwilę, choć słuchał nadal gderania tam obok. - A że jeszcze nie doczekał się na nich wypadku śmiertelnego. - dodał z pewnym podziwem, bo dywany latające to strasznie lubią zacząć się obracać, skręcać i rolować i Bertie bardzo lubił na nich siadać i sprawdzać ile wytrzyma zanim nie zleci, albo zawody w kto wytrzyma najdłużej.
- Proszę cię, moja mama jest mistrzem samokontroli, mogłaby nauczać buddyjskich mnichów. - no, lubiła powrzeszczeć kiedy uważała, że trzeba i w sumie to potrafiła być przerażająca, ale fakt że żadnego Botta jeszcze nie zamordowała, nie rozszarpała, nie ugotowała i w ogóle to jest osiągnięcie i należy ją za to wielbić i doceniać. Zdecydowanie. - Choć z tą przepowiednią w sumie możesz mieć rację.
Przyznał jeszcze, znów się szczerząc.
- To by było nienaturalne, nie powinno się tak zaburzać równowagi we wszechświecie. - przyznał, pokazując zaraz kuzynowi co znalazł. - W ogóle nie masz jakiegoś nadmiaru kasy? Za chwilę gobliny, nie wiem już skąd wyczarować siedem dych, a coś wątpię żeby zgodziły się na raty zaczynające się od dnia w którym biznes ruszy. - przyznał. W sumie to wielu rzeczy się spodziewał, ale nigdy że będzie od Matta pożyczał kasę. To dopiero anomalia.
spostrzegawczosć 0 :<
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Zrujnowany teatr lorda Cromwella
Szybka odpowiedź