Zrujnowany teatr lorda Cromwella
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zrujnowany teatr lorda Cromwella
Teatr, który czasy swojej świetności ma już dawno za sobą; zdaje się, że i społeczeństwo zapomniało o tym miejscu. Teatr został założony w latach 30. XVII wieku przez Lorda Cromwella, zwanego także lordem protektorem Anglii, którego historia zapamiętała głównie za zniesienie ustroju monarchicznego oraz jego wkład w wojnę domową pomiędzy parlamentarzystami i rojalistami. Teatr Protektor - tak potocznie nazywano to miejsce - zbudowano w stylu renesansowym. Rytm płaszczyźnie nadawały linie schodów, gzymsów, balustrad, które (oglądane z większej odległości) sprawiały wrażenie lekko wygiętych łuków, a kopułowy sufit ozdobiony freskami stanowił piękną ozdobę aż do czasów I Wojny Światowej, podczas której teatr obrócił się w ruinę. Dziś na zapomnianej scenie gra tylko wiatr. Nikt nie uprzątnął też gruzu ze zniszczonej podczas bombardowania ściany, dzięki której można dostać się do środka. Oczywiście, o ile nie obawia się napotkać bezdomnych lub podejrzanych rzezimieszków lub zdolnych do wszystkiego narkomanów.
Czy była najlepsza? Nie. Nie postrzegała się w ten sposób, bo choć miała swoją dume, która zdawała się być doskonałym doradcą, tak popełniała masę podstawowych błędów. Pewnie dlatego nie dawała się poznać, a jedyną osobą, która dostąpiła tego zaszczytu, był... Percival. Niejednokrotnie odczuwała dyskomfort z powodu braku jego obecności, bo on doskonale wiedziałby co robić, a ona? Brodziła jak dziecko we mgle i przy Ramseyu czuła się dokładnie w ten sposób. Niepewnie. Niespokojnie. Potrzebowała dostać ogrom odpowiedzi, by móc się przed nim otworzyć, ale on tego nie chciał. Pisał i zapamiętywał ją tak jak mu się jawiła, choć było to częściowym błędem, gdyż Katya oceniała go dokładnie w ten sposób, co on ją. Podpisali ugodę? Zapewne nigdy do niej nie dojdzie, a dla nich najbazpieczniej byłoby rozejść się w swoje strony, gdyż Ollivander nie była dla niego dobra. Nie na ten moment i nie na tym etapie swojego życia, ale to nie oni zdecydowali. Musieli wypełnić słowo spisane przez ich ojców, które było przymusem, a zarazem inwestycją.
Mogła więc być ulotna niczym chwila i słodka niczym dojrzałe maliny, ale to wciąż byłaby powłoka. Dokładnie ta, którą dawała każdemu, a nie chciała czynić Mulcibera każdym. Był inny, ale nawzajem nie ofiarowywali sobie szansy i bynajmniej - Ollivander nie miała być tą, która się ukorzy. Posiadała zbyt silny charakter, który tłamszony latami zbudował sobie wysoką barykdę, która nie pozwalała przejść przez multum ograniczeń, ale ktoś taki jak Ramsey nie robił sobie z tego nic. Wiedziałą jednak już, że Malakai z nim nie rozmawiał. Czy to było dobre? Właściwe? Być może, aczkolwiek Katya... Wolała zostać w cieniu - z dala od tego, co się aktualnie działo w jej życium, bo nie pasowała do tego scenariusza.
-Nie zna mnie pan - powiedziała nagle i uniosła tęczówki na jego twarz, by zaraz potem odwrócić wzrok i zastanowiła się przez moment nad tym, czego naprawdę mogła od niego chciał. Czy chciała czegokolwiek? Nie umiała tego określić, ale wiedziała jedno - powinna zacząć mówić. -Mam wiele do ukrycia, a może wcale nie chcę się przed panem otwierać? Problem jest w tym, że nie ufam czarodziejom - jakiejkolwiek - krwi. Może być to osoba z niemagicznej rodziny, a także ktos półkrwi czy po prostu pan... - zawiesiła głos i po raz kolejny zlustrowała go z góry na dół i wypuściła powietrze ze świstem. -Dopóki nie poczuje się swobodnie - nie dostanie pan ode mnie nic naturalnego, ale to jest wybór, który podjął pan w liście, a potem na wernisażu, choć mogłabym stwierdzić, że nasze pierwsze spotkanie miało miejsce na polowaniu - była spokojna, a naturalność płynąca ze słów, które płynęły nazbyt pewnie, ociekała nutą drwiny. Nie celowo - to był zwykły przypadek, ale gdy skrzyżowała w końcu spojrzenie z tym konkretnym człowiekiem zrozumiała, że nie ma przed sobą czarnoksiężnika z Norwegi, ani tym bardziej władającego czarną magią maga z Londynu. Był kimś innym, a ona nie umiała wsadzić go w żaden schemat, co budziło w niej irytację i nieprzemyślane działanie, prowadzące do kolejnej sytuacji, w której poczułaby się sama ze sobą źle.
-Czas jest naszym wrogiem, panie Mulciber, a w mojej pracy gra on pierwsze skrzypce. Nie zagwarantuję, że wrócę z kolejnej misji więc i nie wiem czy do ślubu dojdzie, a skoro miałam chwilę żeby pana poznać, to... - uśmiechnęła się subtelnie i nie dokończyła frazy, bo przecież mogła zostać owiana słodką tajemnicę, a to właśnie te Katya kochała najmocniej. Najpiękniejsze miała z Nottem; dlaczego nie mogła mieć ich z narzeczonym?
Nie potrafiła się otworzyć. Próbowała, ale za żadne skarby jej to nie wychodziło. Ociekał dziwną aurą, której ona nie znała i nie wiedziała do czego może ją porównać, ale była pewna, że nie jest szczery, tak jak i ona. Nie potrafiłby zachować się w ten sposób, bo bezczelnie wodziła go za nos i mamiła, by wyciągnąć dla siebie jak najwięcej - nie dając nic w zamian. To było podłe i doskonale się z tym liczyła, ale dlaczego zatem podświadomie wszedł w grę, której finału nikt nie znał?
-Ciało jest prawdziwe, ale ono zawsze będzie tylko ciałem - powiedziała filozoficznie, ale było już za późno, bo opierała się plecami o zimną ścianę, a chłód przenikał ją na wskroś. Oddychała ciężko, bo nie chciała doprowadzać do sytuacji, w której przełamią jej barierę, a ona zdawała się być nie do zdarcia. Ramsey jednak spokojnie przekroczył cieniutką linię, gdy jego dłonie z taką precyzją znalazły się na wąskiej talii, a nos powodził po delikatnej skórze, które błagała o to, by nie robił nic niegrzecznego. Oddychała ciężko i buzowały w niej emocje. Ogrom emocji, o których zapomniała przez ostatnie lata, bo nie miała z kim ich praktykować, a Mulciber? Wykorzystywał to, gdyż musiał czuć jak bardzo spina się pod wpływem jego dotyku i jak odczuwa obecność, która działała na nią deprymująco.
Może dlatego zagrała tak nieczysto? Nie spodziewałą się, że będzie tego żałować, toteż gdy padło pytanie, uniosła wysoko brwi, bo była zaskoczona. Sprawił, że zaczęła myśleć przytomniej, choć pewnie w innej sytuacji z rozkoszą wsunęłaby dłonie pod jego koszulę i sprawdziła czy nie jest fikcyjny.
-Mnie się nie da kontrolować, bo robię to co chcę i skoro z taką łatwością udało mi się dotrzeć tutaj, to proszę żeby był pan czujniejszy, gdyż widocznie zabicie mego przyszłego męża nie będzie zbyt wielkim wyczynem - odczuwała złość i irytacje. Próbowała zrozumieć dlaczego nie pozwala jej sprawdzić różdżki, a przecież powtarzał, że rzucał Lumos, prawda? Nie czuła się głupio, ale zdecydowanie buzowało w niej od nadmiaru złości i frustracji. Chciała mu ufać. Ba! Oczekiwała, że uda im się wypracować kompromis, który pozwoliłby mu na zajrzenie w głąb jej wspomnień i tego, co mówił ojciec na temat ich pożycia, które teraz stało pod znakiem zapytania wszak Katya doskonale wiedziała, że do czasu tego specjalnego dnia - nie zbliży się do niego. Nie mogła tego zrobić i to nie dlatego, że mogłaby tego nie chciać, a z czystej przekory, że...
Zastygła w bezruchu, kiedy tylko ją objął i wsparła się na jego ramiona próbując się wyszarpnąć. Oddychała ciężko i odsuwała się od Ramseya, ale był silniejszy, a to co robił budziło w niej poczucie bezsilności. Nie rozumiała dlaczego, ale nawet nie chciała tego pojąć, bo upokorzył ją i zrobił to perfekcyjnie, gdy raz po raz palce tak smukłe i delikatne prześlizgiwały się po wrażliwych punktach, ale nie budziło to w niej podniecenia, a jedynie chęć ucieczki, bo była niczym spłoszona łania.
-Głęboko wierzę, że pański ojciec był świadom dlaczego to pana wybrano na mojego narzeczonego - syknęła bez pomyślunku ze złością, a kiedy dał jej wolno przestrzeń, nie zastanawiała się nad tym co robi. Przetarła zewnętrzną stroną dłoni usta, jakby chcąc zmyć z siebie dotyk Ramseya, ale nie przez to, że ją brzydził. Był gwałtowny i budził w niej lęk przed nim samym - drugi raz tego wieczora. -Chciałam panu ufać i wierzyć w słowa, które padły, ale oboje jesteśmy sztuczni i myślę, że aktorzy nie powstydziliby się naszych ról, które mogliby odegrać. Nie wiem jednak czy potrafiliby być tak autentyczni, bo przecież - kto nas lepiej oszuka jak człowiek, z którym mamy dzielić przyszłość? Wierzymy w to co chcemy, a nie w to co nam się daje - mówiła spokojnie, bo nerwy zaczęły odchodzić gdzieś w dal, a ona powracała do tej wyniosłej, nonszalanckiej pozy. Różdżki nie były dla niej wyznacznikiem zaufania, ale skoro nie dawał jej szans, to dlaczego ona miała dać ją jemu? Zrozumiała kolejny przekaz, którym miało być odseparowanie jej od spraw, które dla niej były istotne i widziała, że powielał schemat Malakaia, jakby się z nim doskonale znał. Nie wydawała żadnych osądów, bo szukała w tym wszystkim argumentu i potwierdzenia, że nic ich nie różni, a pomimo to - zdawali się być kompletnie inni od siebie i tak bardzo niejednoznaczni. -Mężczyzna mówi najpiękniej, gdy chce coś osiągnąć, a kobieta... Gdy potrzebuje zapewnienia, że zostanie wysłuchana - dodała filozoficznie na koniec, a jej głos znów ociekał tą naturalną kpiną. Powodziła dłońmi po płaszczy, by rozprostować go, a także sukienkę i ruszyła wąskim korytarzem w stronę sali, by wreszcie stąd wyjść. Mogła się teleportować, ale byłoby to niegrzeczna, a Katya posiadała resztki szacunku do towarzysza, którym był pan Mulciber. Nie mówiła jednak już nic i milczała. Milczała jak to miała w zwyczaju, bo to z tego słynęła dawno temu, kiedy jeszcze Morpheus był przy niej, a ona jedynym zmartwieniem jakie posiadała, to kolejne tłumaczenie się z plotek, które nie miały niepodważalnych dowodów.
Mogła więc być ulotna niczym chwila i słodka niczym dojrzałe maliny, ale to wciąż byłaby powłoka. Dokładnie ta, którą dawała każdemu, a nie chciała czynić Mulcibera każdym. Był inny, ale nawzajem nie ofiarowywali sobie szansy i bynajmniej - Ollivander nie miała być tą, która się ukorzy. Posiadała zbyt silny charakter, który tłamszony latami zbudował sobie wysoką barykdę, która nie pozwalała przejść przez multum ograniczeń, ale ktoś taki jak Ramsey nie robił sobie z tego nic. Wiedziałą jednak już, że Malakai z nim nie rozmawiał. Czy to było dobre? Właściwe? Być może, aczkolwiek Katya... Wolała zostać w cieniu - z dala od tego, co się aktualnie działo w jej życium, bo nie pasowała do tego scenariusza.
-Nie zna mnie pan - powiedziała nagle i uniosła tęczówki na jego twarz, by zaraz potem odwrócić wzrok i zastanowiła się przez moment nad tym, czego naprawdę mogła od niego chciał. Czy chciała czegokolwiek? Nie umiała tego określić, ale wiedziała jedno - powinna zacząć mówić. -Mam wiele do ukrycia, a może wcale nie chcę się przed panem otwierać? Problem jest w tym, że nie ufam czarodziejom - jakiejkolwiek - krwi. Może być to osoba z niemagicznej rodziny, a także ktos półkrwi czy po prostu pan... - zawiesiła głos i po raz kolejny zlustrowała go z góry na dół i wypuściła powietrze ze świstem. -Dopóki nie poczuje się swobodnie - nie dostanie pan ode mnie nic naturalnego, ale to jest wybór, który podjął pan w liście, a potem na wernisażu, choć mogłabym stwierdzić, że nasze pierwsze spotkanie miało miejsce na polowaniu - była spokojna, a naturalność płynąca ze słów, które płynęły nazbyt pewnie, ociekała nutą drwiny. Nie celowo - to był zwykły przypadek, ale gdy skrzyżowała w końcu spojrzenie z tym konkretnym człowiekiem zrozumiała, że nie ma przed sobą czarnoksiężnika z Norwegi, ani tym bardziej władającego czarną magią maga z Londynu. Był kimś innym, a ona nie umiała wsadzić go w żaden schemat, co budziło w niej irytację i nieprzemyślane działanie, prowadzące do kolejnej sytuacji, w której poczułaby się sama ze sobą źle.
-Czas jest naszym wrogiem, panie Mulciber, a w mojej pracy gra on pierwsze skrzypce. Nie zagwarantuję, że wrócę z kolejnej misji więc i nie wiem czy do ślubu dojdzie, a skoro miałam chwilę żeby pana poznać, to... - uśmiechnęła się subtelnie i nie dokończyła frazy, bo przecież mogła zostać owiana słodką tajemnicę, a to właśnie te Katya kochała najmocniej. Najpiękniejsze miała z Nottem; dlaczego nie mogła mieć ich z narzeczonym?
Nie potrafiła się otworzyć. Próbowała, ale za żadne skarby jej to nie wychodziło. Ociekał dziwną aurą, której ona nie znała i nie wiedziała do czego może ją porównać, ale była pewna, że nie jest szczery, tak jak i ona. Nie potrafiłby zachować się w ten sposób, bo bezczelnie wodziła go za nos i mamiła, by wyciągnąć dla siebie jak najwięcej - nie dając nic w zamian. To było podłe i doskonale się z tym liczyła, ale dlaczego zatem podświadomie wszedł w grę, której finału nikt nie znał?
-Ciało jest prawdziwe, ale ono zawsze będzie tylko ciałem - powiedziała filozoficznie, ale było już za późno, bo opierała się plecami o zimną ścianę, a chłód przenikał ją na wskroś. Oddychała ciężko, bo nie chciała doprowadzać do sytuacji, w której przełamią jej barierę, a ona zdawała się być nie do zdarcia. Ramsey jednak spokojnie przekroczył cieniutką linię, gdy jego dłonie z taką precyzją znalazły się na wąskiej talii, a nos powodził po delikatnej skórze, które błagała o to, by nie robił nic niegrzecznego. Oddychała ciężko i buzowały w niej emocje. Ogrom emocji, o których zapomniała przez ostatnie lata, bo nie miała z kim ich praktykować, a Mulciber? Wykorzystywał to, gdyż musiał czuć jak bardzo spina się pod wpływem jego dotyku i jak odczuwa obecność, która działała na nią deprymująco.
Może dlatego zagrała tak nieczysto? Nie spodziewałą się, że będzie tego żałować, toteż gdy padło pytanie, uniosła wysoko brwi, bo była zaskoczona. Sprawił, że zaczęła myśleć przytomniej, choć pewnie w innej sytuacji z rozkoszą wsunęłaby dłonie pod jego koszulę i sprawdziła czy nie jest fikcyjny.
-Mnie się nie da kontrolować, bo robię to co chcę i skoro z taką łatwością udało mi się dotrzeć tutaj, to proszę żeby był pan czujniejszy, gdyż widocznie zabicie mego przyszłego męża nie będzie zbyt wielkim wyczynem - odczuwała złość i irytacje. Próbowała zrozumieć dlaczego nie pozwala jej sprawdzić różdżki, a przecież powtarzał, że rzucał Lumos, prawda? Nie czuła się głupio, ale zdecydowanie buzowało w niej od nadmiaru złości i frustracji. Chciała mu ufać. Ba! Oczekiwała, że uda im się wypracować kompromis, który pozwoliłby mu na zajrzenie w głąb jej wspomnień i tego, co mówił ojciec na temat ich pożycia, które teraz stało pod znakiem zapytania wszak Katya doskonale wiedziała, że do czasu tego specjalnego dnia - nie zbliży się do niego. Nie mogła tego zrobić i to nie dlatego, że mogłaby tego nie chciać, a z czystej przekory, że...
Zastygła w bezruchu, kiedy tylko ją objął i wsparła się na jego ramiona próbując się wyszarpnąć. Oddychała ciężko i odsuwała się od Ramseya, ale był silniejszy, a to co robił budziło w niej poczucie bezsilności. Nie rozumiała dlaczego, ale nawet nie chciała tego pojąć, bo upokorzył ją i zrobił to perfekcyjnie, gdy raz po raz palce tak smukłe i delikatne prześlizgiwały się po wrażliwych punktach, ale nie budziło to w niej podniecenia, a jedynie chęć ucieczki, bo była niczym spłoszona łania.
-Głęboko wierzę, że pański ojciec był świadom dlaczego to pana wybrano na mojego narzeczonego - syknęła bez pomyślunku ze złością, a kiedy dał jej wolno przestrzeń, nie zastanawiała się nad tym co robi. Przetarła zewnętrzną stroną dłoni usta, jakby chcąc zmyć z siebie dotyk Ramseya, ale nie przez to, że ją brzydził. Był gwałtowny i budził w niej lęk przed nim samym - drugi raz tego wieczora. -Chciałam panu ufać i wierzyć w słowa, które padły, ale oboje jesteśmy sztuczni i myślę, że aktorzy nie powstydziliby się naszych ról, które mogliby odegrać. Nie wiem jednak czy potrafiliby być tak autentyczni, bo przecież - kto nas lepiej oszuka jak człowiek, z którym mamy dzielić przyszłość? Wierzymy w to co chcemy, a nie w to co nam się daje - mówiła spokojnie, bo nerwy zaczęły odchodzić gdzieś w dal, a ona powracała do tej wyniosłej, nonszalanckiej pozy. Różdżki nie były dla niej wyznacznikiem zaufania, ale skoro nie dawał jej szans, to dlaczego ona miała dać ją jemu? Zrozumiała kolejny przekaz, którym miało być odseparowanie jej od spraw, które dla niej były istotne i widziała, że powielał schemat Malakaia, jakby się z nim doskonale znał. Nie wydawała żadnych osądów, bo szukała w tym wszystkim argumentu i potwierdzenia, że nic ich nie różni, a pomimo to - zdawali się być kompletnie inni od siebie i tak bardzo niejednoznaczni. -Mężczyzna mówi najpiękniej, gdy chce coś osiągnąć, a kobieta... Gdy potrzebuje zapewnienia, że zostanie wysłuchana - dodała filozoficznie na koniec, a jej głos znów ociekał tą naturalną kpiną. Powodziła dłońmi po płaszczy, by rozprostować go, a także sukienkę i ruszyła wąskim korytarzem w stronę sali, by wreszcie stąd wyjść. Mogła się teleportować, ale byłoby to niegrzeczna, a Katya posiadała resztki szacunku do towarzysza, którym był pan Mulciber. Nie mówiła jednak już nic i milczała. Milczała jak to miała w zwyczaju, bo to z tego słynęła dawno temu, kiedy jeszcze Morpheus był przy niej, a ona jedynym zmartwieniem jakie posiadała, to kolejne tłumaczenie się z plotek, które nie miały niepodważalnych dowodów.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Obserwacja ma to do siebie, że pozwala na wyciągnięcie wniosków z obserwacji, a nie rzeczy, które były poza nią. Eksperyment ma to do siebie, że umożliwia sprawdzenie czyjegoś zachowania w danej sytuacji, przy wywołaniu określonych zmiennych, a nie w żadnej innej. Jak mógł więc dziś patrzeć na Katyę Ollivander, swoją przyszłą żonę i widzieć w niej kogoś kim była naprawdę, choć jawiła mu się jako ktoś kompletnie inny? Była metamorfomagiem, najprawdziwszym. I nie chodzi wcale o zmianę wyglądu, o nagle zmieniający się kolor włosów, lecz o zmieniającego się człowieka. Była niczym kolaż, posklejana z różnych wycinków gazet, kawałków papieru, materiału. I w zalezności od tego, co potrzebowała, na co miała ochotę i czego chciała obracała się właściwa stroną, chcac by ją taką własnie widział, a nie inną. Obserwował ją uważnie, analizując i odnotowując poszczególne zachowania w swoim wielkim umyśle każde jej słowo, każdy gest, każdą zmianę zachowania i emocję, którą zdradzała. Miał już pokaźny opis jej osoby, choć wcale się nie trzymał kupy, bo z minuty na minutę zmieniała się jakby miała rozszczepienie osobowości. Nie miała, była dualna. Parła do przodu i nagle wycofywała się speszona z niewiadomego powodu, oblewając się dziewczęcym rumieńcem, który go tak urzekł. Była wtedy niczym mała dziewczynka, która rozczulała i którą chciało się objąć, przytulić i otoczyć opieką. I nawet serce Ramseya, zastygłe w lodowej kopule zdawało się ocieplać wszechogarniający lód, widząc ja taką, słodką i kochaną. Czy to kompleks chłopca, wychowanego bez matki? Czy to potrzeba poznania kobiecego ciepła nim szargała? Nie. Na to było jeszcze za wcześnie, choć mogły to być podwaliny dla teorii, że Ramsey miał inna twarz, tę bardziej ludzką. Patrzył na Katyę i myślał. Stale myślał, główkował, a styki w jego umyśle non stop iskrzyły z powodu przekazywanych impulsów, bo nie mógl sobie pozwolić na błąd w jej obecności. Nie była zwykłą młódką, za jaką się uważała. Była aurorem, który w każdej chwili mógł go zaobrączkować w niewłaściwy sposób. Była mistrzynią Ollivanderów, która z jego różdżką w dłoni była w stanie odtworzyć jego charakter. Czy przeraziłaby się nim tak jak Anastazja, jego poprzednia narzczona? Czy obwieściłaby ojcu, że nic z tego nie będzie, a on musiałby ją zabić, żeby przestała sprawiać problemy? Nie był kimś, kto powiela swoje błędy, raczej się uczył na nich, był konsekwentny. Mądry, rozważny, pozbawiony spontaniczości, jakby ktoś zaprogramował jego życie za niego. Patrzył na ludzi, widząc ich nie jako osoby, nie jako ciała natchnione dusza, lecz zbiór myśli i czynów, zachowań, styków, pobudek i bodźców, które mógł wykrozystać. Rozkładał ich na czynniki pierwsze jak wirus, który wnika do organizmu i szuka słabego punktu, w którym mógłby się zasczzepić i zacząć rozmnażać, wytwarzając swoje toksyny.
Miała silny charakter, który kolidował z charakterem Mulcibera. Była niejednorodna, silna, cwana, tak jak i on. Miała wiele twarzy, podobnie jak i on, choć on nigdy nie przyznawał się do swojego fałszu, uparcie twierdząc, że jest prawdziwy. Teraz jednak był. Zachowywał się wobec niej szczerze, momentami perfidnie, lecz w wiekszości chwil bardzo dojrzale i rozważnie, bo był na tyle mądry, by szukać w tym konsensusu dla ich obojga. Katya była kobietą, w której nie mógł mieć wroga, bo zniszczyłaby cale jego życie, wszystko, na co pracował. Był na tyle mądry, że potrafił schować dumę do kieszeni i zrobić w jej oczach każdego, kogo by zaakceptowała, nawet pierwszorzędnego pantofla, byle tylko wyciągnąć od niej należyte profity, a siebie ocalić ode złego. Dziś był jednak szczery w tym, co mówił i jak się wobec niej zachowywał. To nie skutki, lecz przyczynyb yły inne, odmienne pobudki powinny nim kierować, ale efekt był taki sam — nie kłamał.
Patrzył więc na nią, kiedy mówiła, kiedy zadzierała brodę, przybierając twarz chłodnej i wyrachowanej arystokratki, będąc jednocześnie tak niepodobną do dziewczyny, która była przed chwilą. Czy czył się oszukany? Nie. Uważał to za lekcję, która mu dała i choc swoim dziewczęcym urokiem przez moment zbliżyła się do niego, tak zbyt gwałtownie i szybko okazując celowość swoich działań wzmogła w nim czujność i potrzebę dystansu. Wiedział, że nie mógł jej ufać, że musiał pozostawac chłodnym analitykiem, nawet jeśli jego usta wykrzywiał szelmowski uśmiech, a głos wnikał w głąb jej ciała pobudzając wszystkie spragnione męskiej obecności zakończenia nerwowe. Musiał pozostawać sobą, nie dając się stłamsić i zdobyć. Był czarnoksiężnikiem — ona aurorem. Nigdy nie mógl stać się jej trofeum, choćby miał oddać za to życie.
Spuścił wzrok na moment, wysłuchując jej słów, tych oskarżycielskich, tych filozoficznych, nie ignorując jej i nie sprawiajac wrażenia kogoś, kto myślał o czymś innym, choć myslał stale. Rozważał jej słowa i od razu przyporządkowywał do swojej sytuacji, odnosił je do swoich działań, lecz choć osąd był niesprawiedliwy nie mówił nic. Po prostu słuchał, jakby taka była jego rola, lecz nie miał jej nic do powiedzenia. Upokrzył ją przed nią samą, przed nikim innym, bo wodziła go za nos, igrała z nim, choć wcale się z nią nie bawił tego wieczora. Chciałoby się powiedzieć: mama mówiła, żebyś nie bawił się jedzeniem. Ale on nie miał matki, nie miał kto mu tego powtarzać, choć teraz mogło tak być. Nie igrał z nią w żaden sposób.
Czy ojciec Katyi był świadom do czego Mulciber był zdolny? Tak, z pewnością. Nie znał go, może kilka razy widzał na oczy. Ten jednak musiał wybrać go z jakiegoś powodu, chcąc czegos od niego lub Rosiera. Starzec jednak nie mógł mu niczego dać, a Mulciber? Czy Olivander pragnął zemsty, śmierci, czy może stłamszenia jego niepokornej córki? Nie zastanawiał się nad tym, bo dla niego to było w tej chwili bez znaczenia. Być może to się zmieni jutro, za tydzień, czy miesiąc. Dziś — był sam na sam ze swoja przyszłą żoną i zdał sobie sprawę, że nie kroczą w tym samym kierunku. Był rozgoryczony tym, że szło mu z nią tak opornie, bo kiedy on starał się ją przekonać do tego, że mógłby być dla niej dobry, ona podstępem podchodziła go by sprowadzić na manowce i udowodnić, że się myli. To była manipulacja i musiał ją pochwalić, bo całkiem dobra, bardzo świadoma.
Ruszył za nią, kiedy postanowiła opuścić teatr i nie odezwał się ani słowem. Włożył ręce w kieszenie, milcząc, jakby połykał pokorę, choć to nie miało z nią nic wspólnego. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili ciszy, kiedy już opuścili teatr i kroczyli ulicą — on, dwa kroki za nią, nie tyle dotrzymując jej towarzystwa, co pilnując jej bezpieczeństwa.
— To zabawne — odezwał się nagle, ni stąd ni zowąd, po tym jak przemilczał dobre kilkanaście minut. — Najpierw panienka powiedziała, że chce abym ją uszczęśliwił. Chce mnie uszczęśliwić. Później, że to wszystko było owiane fałszem i obłudą, ledwie na potrzeby sytuacji, w której się znaleźliśmy— powiedział i spojrzał w stronę zachmurzonego, jesiennego nieba. — Nie zaprzeczyłaś, a ja nie potwierdziłem, bo to kompletnie mija się z prawdą. To wszystko. Jakiż miałbym cel w mamieniu i oszukiwaniu swojej przyszłej żony? Nie widzę żadnego, lady Ollivander. Proszę mi wybaczyć zarzut niedorzeczności, lecz tak właśnie to brzmi. I nie chodzi wcale o czarną magię, to był zwykły, lekkomyślny żart, gdy jeszcze nie wiedziałem o aurorskich zboczeniach. Teraz wiem, jak mylące i mało zabawne to mogło być. Lecz… oddając różdżkę osobie odpowiedzialnej za tchnienie w nią życia okazałbym wszystikie swoje słabe strony. Też mam tajemnice, panno Ollivander. Jedyne czego starałem się uniknąć to ocena księgi po okładce, a przynajmniej przedwczesna. Liczyłem na szansę a już w pierwszej chwili okazało się, że miała panienka jasny cel, igrając ze mną, bawiąc się moim kosztem— powiedział spokojnie, wzdychając i wzruszył ramionami, lecz znajdując się za nią nie mogła tego widzieć. [b]— Napisałem w jednym z listów, ze do brzydkiej prawdy dojdę sam i to prawda. Ale chciałem uzyskac ją od swojej żony, nie od zwykłej, łaknącej uciechy i rozrywki dziewuchy, za którą uważałem LKO podczas czytania listów. Nie wspomniałem chyba, że podstawową wartością dla mnie w życiu jest lojalność, prawda? A wiec pragnąłem wykorzystac możliwość poznania prawdziwego oblicza kobiety, z którą będę zmuszony spędzić resztę życia. Chciałem sobie to umilić, cóż, nie udało się. Obdarzyłem Cię prawdą, moja droga, a ty zamieniłaś to w brzydki wyścig do celu. To rani moje uczucia. Niemalże złamało mi serce i ubodło moją dumę. [b]— Zatrzymał się w końcu i spojrzał na jej smukłe plecy. To był koniec wieczoru, koniec drogi, jaką mieli kroczyć razem. Była niemalże w domu.
Miała silny charakter, który kolidował z charakterem Mulcibera. Była niejednorodna, silna, cwana, tak jak i on. Miała wiele twarzy, podobnie jak i on, choć on nigdy nie przyznawał się do swojego fałszu, uparcie twierdząc, że jest prawdziwy. Teraz jednak był. Zachowywał się wobec niej szczerze, momentami perfidnie, lecz w wiekszości chwil bardzo dojrzale i rozważnie, bo był na tyle mądry, by szukać w tym konsensusu dla ich obojga. Katya była kobietą, w której nie mógł mieć wroga, bo zniszczyłaby cale jego życie, wszystko, na co pracował. Był na tyle mądry, że potrafił schować dumę do kieszeni i zrobić w jej oczach każdego, kogo by zaakceptowała, nawet pierwszorzędnego pantofla, byle tylko wyciągnąć od niej należyte profity, a siebie ocalić ode złego. Dziś był jednak szczery w tym, co mówił i jak się wobec niej zachowywał. To nie skutki, lecz przyczynyb yły inne, odmienne pobudki powinny nim kierować, ale efekt był taki sam — nie kłamał.
Patrzył więc na nią, kiedy mówiła, kiedy zadzierała brodę, przybierając twarz chłodnej i wyrachowanej arystokratki, będąc jednocześnie tak niepodobną do dziewczyny, która była przed chwilą. Czy czył się oszukany? Nie. Uważał to za lekcję, która mu dała i choc swoim dziewczęcym urokiem przez moment zbliżyła się do niego, tak zbyt gwałtownie i szybko okazując celowość swoich działań wzmogła w nim czujność i potrzebę dystansu. Wiedział, że nie mógł jej ufać, że musiał pozostawac chłodnym analitykiem, nawet jeśli jego usta wykrzywiał szelmowski uśmiech, a głos wnikał w głąb jej ciała pobudzając wszystkie spragnione męskiej obecności zakończenia nerwowe. Musiał pozostawać sobą, nie dając się stłamsić i zdobyć. Był czarnoksiężnikiem — ona aurorem. Nigdy nie mógl stać się jej trofeum, choćby miał oddać za to życie.
Spuścił wzrok na moment, wysłuchując jej słów, tych oskarżycielskich, tych filozoficznych, nie ignorując jej i nie sprawiajac wrażenia kogoś, kto myślał o czymś innym, choć myslał stale. Rozważał jej słowa i od razu przyporządkowywał do swojej sytuacji, odnosił je do swoich działań, lecz choć osąd był niesprawiedliwy nie mówił nic. Po prostu słuchał, jakby taka była jego rola, lecz nie miał jej nic do powiedzenia. Upokrzył ją przed nią samą, przed nikim innym, bo wodziła go za nos, igrała z nim, choć wcale się z nią nie bawił tego wieczora. Chciałoby się powiedzieć: mama mówiła, żebyś nie bawił się jedzeniem. Ale on nie miał matki, nie miał kto mu tego powtarzać, choć teraz mogło tak być. Nie igrał z nią w żaden sposób.
Czy ojciec Katyi był świadom do czego Mulciber był zdolny? Tak, z pewnością. Nie znał go, może kilka razy widzał na oczy. Ten jednak musiał wybrać go z jakiegoś powodu, chcąc czegos od niego lub Rosiera. Starzec jednak nie mógł mu niczego dać, a Mulciber? Czy Olivander pragnął zemsty, śmierci, czy może stłamszenia jego niepokornej córki? Nie zastanawiał się nad tym, bo dla niego to było w tej chwili bez znaczenia. Być może to się zmieni jutro, za tydzień, czy miesiąc. Dziś — był sam na sam ze swoja przyszłą żoną i zdał sobie sprawę, że nie kroczą w tym samym kierunku. Był rozgoryczony tym, że szło mu z nią tak opornie, bo kiedy on starał się ją przekonać do tego, że mógłby być dla niej dobry, ona podstępem podchodziła go by sprowadzić na manowce i udowodnić, że się myli. To była manipulacja i musiał ją pochwalić, bo całkiem dobra, bardzo świadoma.
Ruszył za nią, kiedy postanowiła opuścić teatr i nie odezwał się ani słowem. Włożył ręce w kieszenie, milcząc, jakby połykał pokorę, choć to nie miało z nią nic wspólnego. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili ciszy, kiedy już opuścili teatr i kroczyli ulicą — on, dwa kroki za nią, nie tyle dotrzymując jej towarzystwa, co pilnując jej bezpieczeństwa.
— To zabawne — odezwał się nagle, ni stąd ni zowąd, po tym jak przemilczał dobre kilkanaście minut. — Najpierw panienka powiedziała, że chce abym ją uszczęśliwił. Chce mnie uszczęśliwić. Później, że to wszystko było owiane fałszem i obłudą, ledwie na potrzeby sytuacji, w której się znaleźliśmy— powiedział i spojrzał w stronę zachmurzonego, jesiennego nieba. — Nie zaprzeczyłaś, a ja nie potwierdziłem, bo to kompletnie mija się z prawdą. To wszystko. Jakiż miałbym cel w mamieniu i oszukiwaniu swojej przyszłej żony? Nie widzę żadnego, lady Ollivander. Proszę mi wybaczyć zarzut niedorzeczności, lecz tak właśnie to brzmi. I nie chodzi wcale o czarną magię, to był zwykły, lekkomyślny żart, gdy jeszcze nie wiedziałem o aurorskich zboczeniach. Teraz wiem, jak mylące i mało zabawne to mogło być. Lecz… oddając różdżkę osobie odpowiedzialnej za tchnienie w nią życia okazałbym wszystikie swoje słabe strony. Też mam tajemnice, panno Ollivander. Jedyne czego starałem się uniknąć to ocena księgi po okładce, a przynajmniej przedwczesna. Liczyłem na szansę a już w pierwszej chwili okazało się, że miała panienka jasny cel, igrając ze mną, bawiąc się moim kosztem— powiedział spokojnie, wzdychając i wzruszył ramionami, lecz znajdując się za nią nie mogła tego widzieć. [b]— Napisałem w jednym z listów, ze do brzydkiej prawdy dojdę sam i to prawda. Ale chciałem uzyskac ją od swojej żony, nie od zwykłej, łaknącej uciechy i rozrywki dziewuchy, za którą uważałem LKO podczas czytania listów. Nie wspomniałem chyba, że podstawową wartością dla mnie w życiu jest lojalność, prawda? A wiec pragnąłem wykorzystac możliwość poznania prawdziwego oblicza kobiety, z którą będę zmuszony spędzić resztę życia. Chciałem sobie to umilić, cóż, nie udało się. Obdarzyłem Cię prawdą, moja droga, a ty zamieniłaś to w brzydki wyścig do celu. To rani moje uczucia. Niemalże złamało mi serce i ubodło moją dumę. [b]— Zatrzymał się w końcu i spojrzał na jej smukłe plecy. To był koniec wieczoru, koniec drogi, jaką mieli kroczyć razem. Była niemalże w domu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ile zatem wiedział o Katyi? Co mógł wywnioskować? Jak wiele pewnych osądów wydać? Prawdopodobnie nie był tego tak dużo, bo oboje nie potrafili ociekać naturalnością, która pozwoliłaby na oswojenie się ze sobą i doprowadzenie do miejsca, w którym powiedzieliby... Tak, chcę iść dalej. Ramsey jawił się jako człowiek, który nie ma żadnych skrupułów, a pod maską dżentelmena skrywa się coś więcej i pomimo, że budził w pannie Ollivander skrajnie różne emocje, tak w tej jednej chwili - traciła grunt pod nogami. Jego dotyk zdawał się być przenikający na wskroś i choć niezwykle niechętnie przyjmowany, nie został kategorycznie zabroniony. Nie rozumiała z czego to wynika, ale prawdopodobnie podświadomie godziła się ze swoją powinnością, ale czy aby na pewno? Wiedziała, że go do siebie nie dopuści, ani dzisiaj, ani tym bardziej jutro. Nie uchodziła za kobietę, która skakała z kwiatka na kwiatek, a dodatkowo bawiła się w romanse, bo to nie była jej bajka. Miała inne cele, priorytety. O których zatem wiedział Mulciber, gdy patrzył w ciemne tęczówki, które pochłaniały go bez reszty? Zapewne ciężko było to ocenić, ale Katya już nie ingerowała w bezpośredniość i całkowitą szczerość, bo igrała i to całkiem świadomie. Musiała mieć pewność, że jej nie zagra, a tymczasem... Był równie niebezpieczny, co jej ojciec.
Ryzyko bywa jednak podniecające i chce się je poznać i brnąć w nie, by skosztować to, co jest najgroźniejsze. Ollivander zastanawiała się nawet przez moment, czy przyszły mąż jest świadomy, że może mieć ją na tacy, o ile dobrze rozkładałby karty? Nie umiała tego sprecyzować i nie wydawała osądów, ale butnie stawiała na swoim, bo była nieugięta. Odkąd zasmakowała wolności - nie potrafiła jej nikomu oddać. Ramsey zatem nie był wyjątkiem, bo choć miał do niej ogrom praw, ona jawnie kpiła mu w twarz i mówiła niemo: jeśli chcesz to sobie weź, ale pamiętaj, że... Nigdy nie będę twoja. To było w jakiś sposób podłe, ale nie zamierzała go ozukiwać, bo tak naprawdę bała się, że zniewoliłby jej umysł i duszę, która nie mogła należeć do nikogo. Straciłaby wtedy niezwykle ważną cząstkę siebie, a Mulciber - cóż, jak widać przez lata opanował do perfekcji sposoby manipulacji, której ona niewątpliwie poddałaby się bez namysłu. Problem w tym, czy aby na pewno tego chciała.
Nie.
Ich charaktery, faktycznie, były do siebie niezwykle podobne. Może nawet za bardzo, bo żadne nie było w stanie ustępować, a dodatkowo Katya przejawiała swoistego rodzaju wyższość nad nim, bo przecież jak sam słusznie zauważył - nie miał czystej krwi. Ciągłe powtarzane kłamstwo o różnicach społecznych zaczęło przenikać dziewczynę na wskroś i sprawiało jej niewyobrażalny ból, ale to właśnie o to chodziło, czyż nie? Traktowała narzeczonego jak równego sobie, bo był inteligentny, wyniosły, arogancki, ale ociekał dziwną tajemnicą, którą ona chciała poznać. Dotknąć jej i poczuć, że nie jest tak zimny jak teraz, a był lodowaty. Czuła chłód bijący od niego i to on sprawiał, że nie łamała się w swej postawie, ale nie do końca była pewna, czy to jest dobre. Mogła się mylić, bo w końcu to rzecz ludzka, ale jeśli on silił się na subtelną i wyrafinowaną szczerość, to czemu ona nie potrafiła mu tego dać?
Przyłapałą się na gorącym uczynku, bo gra z nim była niezwykle ucieleśniająca, a nie łamali tej granicy. On ją przekroczył, gdyż wtargnął swoimi dłońmi na jej teren, który był czysty. Potraktował ją jak rzecz, z którą jest w stanie zrobić to, na co ma ochotę, a ona? Nie odepchnęła go. Nie kazała mu przestać, choć czuła się brudna i stłamszona. Palący wzrok Mulcibera wzbudził w niej irytację, a także zrodził emocje, których nigdy wcześniej nie posiadała. Zaciskała mocniej uda, a ucisk w podbrzuszu irytował ją niezmiernie. Oddychała ciężko i musiał to czuć. Musiał mieć świadomość, co jej czynił i jeśli sprawiało mu to frajdę, to... Katya była gotowa się zemścić. Poczekałaby tylko na odpowiedni moment, bo przecież zemsta smakuje najlepiej na zimno, a ona układała w głowie plan doskonały. Obcując z Malakiem doszła do perfekcji i nawet piękne oczy Mulcibera nie zmusiłyby jej do cofnięcia się, a przecież wystarczyło uciec i nigdy się nie pojawiać. Oddałaby mu z nawiązka to, co uczynił jej. Problem był jednak prosty - miała więcej skrupułów niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Nawet jako auror nie była w stanie zadać brutalnego ciosu, jakim były zaklęcia czarnomagiczne, bo najzwyczajniej w świecie... Nie było ją na to stać.
Zatrzymała się w pół kroku, gdy zaczął mówić i nie drgnęła. Jedynie wyraz twarzy się zmieniał, bo pomimo, że malowały się na bladym licu uczucia, to zastygła w bezruchu i pozbyła się otoczki wyrafinowania i chłodu. Spuściła głowę i przygryzła policzek od środka, aż po raz kolejny nie poczuła metalicznego posmaku, który wypełnił jej usta.
-Kiedy powiedziałam, że chcę pana uszcześliwić - nie kłamałam. Sprowadził pan to jednak do mojego wyglądu i czegoś co jest powierzchowne; na starcie skreślając moje emocjonalne możliwości, jakby te nie były istotne - odpowiedziała spokojnie, bo tak własnie odebrała jego słowa. Spójrz na siebie. Uszczęśliwisz. O, ironio! Czy to nie było zabawne? Potrzebowała poczuć, że wierzy w jej dobre intencje, a jednak oboje kłamali. Byli fałszywi i obłudni, na co Katya uśmiechnęła się kącikowo i odwróciła ledwie bokiem, choć nie spojrzała na rozmówcę. -Chciałam pana poznać, a tylko różdżka nie byłaby w stanie mnie oszukać - przerwała mu w pół słowa i wreszcie odwróciła się całkiem w jego stronę, by zrobić krok w przód. Miała utkwiony wzrok na wysokości męskiego torsu, bo doskonale wiedziała co się zaraz stanie. -Mój ojciec... Nie wybrał pana bez powodu, ale on sądzi, że jestem niezwykle głupia i naiwna, bo traktuje mugolaki na równi z czarodziejami, a mieszanie krwi uważam za coś pożądanego. Lord Ollivander uważa, że nie jestem w stanie domyślić się chociażby połowicznie powodów, dla których nas zmuszono do połączenia się i stania małżeństwem - mówiła spokojnie, jakby wszystko było jej obojętne, ale... Nie było. Otwierała się niczym kwiat lotosu i tylko on mógł go zamknąć i zgasić, choć wtedy nie zdecydowałaby się na taki upust szczerości. -Musi być pan bardzo przebiegły i niebezpieczny, pozbawiony skrupułów i zahamowań, co memu ojcu na pewno zaimponowało, albo... - zawiesiła głos i uniosła ciemne tęczówki na twarz Ramseya, by skrzyżować z nim spojrzenie i móc wyczytać z niego to, co kryło się w oczach, które nie potrafiły kłamać. -Uważa pana za głupca i pokłada nadzieję, że po ceremonii stanę się posłuszną żoną o jedynym obowiązku jakim jest rozchylanie ud, co da uciechę ukochanemu, a także wspieraniu męża w jego decyzjach - zrobiła krok w przód, a serce łomotało w jej piersi i bez zastanowienia uniosła raz jeszcze dłoń na pierś mężczyzny, by smukłymi palcami wodzić w miejscu, gdzie miał serce. Czuła jak biło i uśmiechnęła się blado, a spojrzenie ani razu nie zostało opuszczone. Świdrowała go i czuła się na pamięć. -Gdybym panu zaufała i miała pewność,że nie zostanę nigdy ukarana, to... Lojalność i wierność byłyby dwoma cnotami, których nie znalazłby pan w takim wymiarze u nikogo innego - mruknęła jeszcze pod nosem, a następnie wspięła się na palce, by musnąć ledwie wyczuwalnie policzek Ramseya i szepnąć mu coś do ucha. -Będę wierzyć, że ojciec nie zlecił panu zabójstwa jego jedynej córki - i odsunęła się mimowolnie. Nie szła jednak do domu. Cały czas patrzyła w oczy narzeczonego, bo szukała odpowiedzi, które mogłyby ją męczyć do samego rana albo i dłużej. -Jeśli serca nasze są z lodu, to nie da się ich złamać. Nie muszę zatem martwić się o pańskie, a moje starania w zgniecieniu go - proszę mi wybaczyć. Dopiero uczę się obcowania z człowiekiem, który winien być mi przyjacielem.
/Crimson Street
Ryzyko bywa jednak podniecające i chce się je poznać i brnąć w nie, by skosztować to, co jest najgroźniejsze. Ollivander zastanawiała się nawet przez moment, czy przyszły mąż jest świadomy, że może mieć ją na tacy, o ile dobrze rozkładałby karty? Nie umiała tego sprecyzować i nie wydawała osądów, ale butnie stawiała na swoim, bo była nieugięta. Odkąd zasmakowała wolności - nie potrafiła jej nikomu oddać. Ramsey zatem nie był wyjątkiem, bo choć miał do niej ogrom praw, ona jawnie kpiła mu w twarz i mówiła niemo: jeśli chcesz to sobie weź, ale pamiętaj, że... Nigdy nie będę twoja. To było w jakiś sposób podłe, ale nie zamierzała go ozukiwać, bo tak naprawdę bała się, że zniewoliłby jej umysł i duszę, która nie mogła należeć do nikogo. Straciłaby wtedy niezwykle ważną cząstkę siebie, a Mulciber - cóż, jak widać przez lata opanował do perfekcji sposoby manipulacji, której ona niewątpliwie poddałaby się bez namysłu. Problem w tym, czy aby na pewno tego chciała.
Ich charaktery, faktycznie, były do siebie niezwykle podobne. Może nawet za bardzo, bo żadne nie było w stanie ustępować, a dodatkowo Katya przejawiała swoistego rodzaju wyższość nad nim, bo przecież jak sam słusznie zauważył - nie miał czystej krwi. Ciągłe powtarzane kłamstwo o różnicach społecznych zaczęło przenikać dziewczynę na wskroś i sprawiało jej niewyobrażalny ból, ale to właśnie o to chodziło, czyż nie? Traktowała narzeczonego jak równego sobie, bo był inteligentny, wyniosły, arogancki, ale ociekał dziwną tajemnicą, którą ona chciała poznać. Dotknąć jej i poczuć, że nie jest tak zimny jak teraz, a był lodowaty. Czuła chłód bijący od niego i to on sprawiał, że nie łamała się w swej postawie, ale nie do końca była pewna, czy to jest dobre. Mogła się mylić, bo w końcu to rzecz ludzka, ale jeśli on silił się na subtelną i wyrafinowaną szczerość, to czemu ona nie potrafiła mu tego dać?
Przyłapałą się na gorącym uczynku, bo gra z nim była niezwykle ucieleśniająca, a nie łamali tej granicy. On ją przekroczył, gdyż wtargnął swoimi dłońmi na jej teren, który był czysty. Potraktował ją jak rzecz, z którą jest w stanie zrobić to, na co ma ochotę, a ona? Nie odepchnęła go. Nie kazała mu przestać, choć czuła się brudna i stłamszona. Palący wzrok Mulcibera wzbudził w niej irytację, a także zrodził emocje, których nigdy wcześniej nie posiadała. Zaciskała mocniej uda, a ucisk w podbrzuszu irytował ją niezmiernie. Oddychała ciężko i musiał to czuć. Musiał mieć świadomość, co jej czynił i jeśli sprawiało mu to frajdę, to... Katya była gotowa się zemścić. Poczekałaby tylko na odpowiedni moment, bo przecież zemsta smakuje najlepiej na zimno, a ona układała w głowie plan doskonały. Obcując z Malakiem doszła do perfekcji i nawet piękne oczy Mulcibera nie zmusiłyby jej do cofnięcia się, a przecież wystarczyło uciec i nigdy się nie pojawiać. Oddałaby mu z nawiązka to, co uczynił jej. Problem był jednak prosty - miała więcej skrupułów niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Nawet jako auror nie była w stanie zadać brutalnego ciosu, jakim były zaklęcia czarnomagiczne, bo najzwyczajniej w świecie... Nie było ją na to stać.
Zatrzymała się w pół kroku, gdy zaczął mówić i nie drgnęła. Jedynie wyraz twarzy się zmieniał, bo pomimo, że malowały się na bladym licu uczucia, to zastygła w bezruchu i pozbyła się otoczki wyrafinowania i chłodu. Spuściła głowę i przygryzła policzek od środka, aż po raz kolejny nie poczuła metalicznego posmaku, który wypełnił jej usta.
-Kiedy powiedziałam, że chcę pana uszcześliwić - nie kłamałam. Sprowadził pan to jednak do mojego wyglądu i czegoś co jest powierzchowne; na starcie skreślając moje emocjonalne możliwości, jakby te nie były istotne - odpowiedziała spokojnie, bo tak własnie odebrała jego słowa. Spójrz na siebie. Uszczęśliwisz. O, ironio! Czy to nie było zabawne? Potrzebowała poczuć, że wierzy w jej dobre intencje, a jednak oboje kłamali. Byli fałszywi i obłudni, na co Katya uśmiechnęła się kącikowo i odwróciła ledwie bokiem, choć nie spojrzała na rozmówcę. -Chciałam pana poznać, a tylko różdżka nie byłaby w stanie mnie oszukać - przerwała mu w pół słowa i wreszcie odwróciła się całkiem w jego stronę, by zrobić krok w przód. Miała utkwiony wzrok na wysokości męskiego torsu, bo doskonale wiedziała co się zaraz stanie. -Mój ojciec... Nie wybrał pana bez powodu, ale on sądzi, że jestem niezwykle głupia i naiwna, bo traktuje mugolaki na równi z czarodziejami, a mieszanie krwi uważam za coś pożądanego. Lord Ollivander uważa, że nie jestem w stanie domyślić się chociażby połowicznie powodów, dla których nas zmuszono do połączenia się i stania małżeństwem - mówiła spokojnie, jakby wszystko było jej obojętne, ale... Nie było. Otwierała się niczym kwiat lotosu i tylko on mógł go zamknąć i zgasić, choć wtedy nie zdecydowałaby się na taki upust szczerości. -Musi być pan bardzo przebiegły i niebezpieczny, pozbawiony skrupułów i zahamowań, co memu ojcu na pewno zaimponowało, albo... - zawiesiła głos i uniosła ciemne tęczówki na twarz Ramseya, by skrzyżować z nim spojrzenie i móc wyczytać z niego to, co kryło się w oczach, które nie potrafiły kłamać. -Uważa pana za głupca i pokłada nadzieję, że po ceremonii stanę się posłuszną żoną o jedynym obowiązku jakim jest rozchylanie ud, co da uciechę ukochanemu, a także wspieraniu męża w jego decyzjach - zrobiła krok w przód, a serce łomotało w jej piersi i bez zastanowienia uniosła raz jeszcze dłoń na pierś mężczyzny, by smukłymi palcami wodzić w miejscu, gdzie miał serce. Czuła jak biło i uśmiechnęła się blado, a spojrzenie ani razu nie zostało opuszczone. Świdrowała go i czuła się na pamięć. -Gdybym panu zaufała i miała pewność,że nie zostanę nigdy ukarana, to... Lojalność i wierność byłyby dwoma cnotami, których nie znalazłby pan w takim wymiarze u nikogo innego - mruknęła jeszcze pod nosem, a następnie wspięła się na palce, by musnąć ledwie wyczuwalnie policzek Ramseya i szepnąć mu coś do ucha. -Będę wierzyć, że ojciec nie zlecił panu zabójstwa jego jedynej córki - i odsunęła się mimowolnie. Nie szła jednak do domu. Cały czas patrzyła w oczy narzeczonego, bo szukała odpowiedzi, które mogłyby ją męczyć do samego rana albo i dłużej. -Jeśli serca nasze są z lodu, to nie da się ich złamać. Nie muszę zatem martwić się o pańskie, a moje starania w zgniecieniu go - proszę mi wybaczyć. Dopiero uczę się obcowania z człowiekiem, który winien być mi przyjacielem.
/Crimson Street
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Burza szalała rozrywając raz po raz niebo błyskawicami, odstraszając wszystkich zagubionych przechodniów i zaganiając ich pod każde możliwe schronienie. Wydawałoby się, że nikt nie wyszedłby w taką pogodę, jednak jedna słabo widoczna postać szła przez ulice miasta. Człowiek odziany był w długi poszarpany na końcach płaszcz z kapeluszem na głowie, który wciągnął na przeciętnie skrojony garnitur. Twarz skrywało rondo, jednak mężczyzna wydawał się doskonale wiedzieć dokąd zmierzał. Przesiąknięty wodą kapelusz, oddawał krople, które z kolei zbierały się na małym wgnieceniu, by powoli spływać po jej płaskim froncie i skapywać z ostro zakończonego ronda. Postawiony kołnierz chronił kark przed zimnem i wodą. Mimo pustek w mieście pozostawał spokojny i niewzruszony. Ciężkie krople spadały na ziemię zdawać by się mogło w zwolnionym tempie. A każda z nich mogła być kulą armatnią. Czując pod płaszczem charakterystyczny kształt klamki, wydawało się, że był ubezpieczony lepiej niż kiedykolwiek. Jednak nie to było najważniejsze. Raiden odnalazł trop lub właściwie wpadł na niego w najmniej spodziewanym momencie. Wymknął się z domu w cichym trzasku teleportacji, nie zamierzając budzić Artis czy Sophii, chociaż ciężko było się wyplątać z uścisku tej pierwszej. Carter wiedział, że powinien był powiadomić kogokolwiek o tym, gdzie się udaje. Chociażby wysłać krótką notkę do Aspena. Ale tego nie zrobił. To była sprawa osobista i nie szedł tam jako policjant. W cieniu samotnych budynków kluczył między wąskimi uliczkami, gdzie wciąż mogło kryć się coś więcej. Przeszedł je, by stanąć w miejscu, skąd widział wejście do zrujnowanego teatru lorda Cromwella. To tutaj - centrum wszystkiego. Morderca Moody'ego nie musiał być w środku, nie musiał tam mieszkać, ale Raiden czuł, że sukinsyn czekał na niego. Dokładnie tam. Dochodziła ledwo druga - była to późna godzina, pogoda jak i pora roku zrobiły swoje usypiając całe miasta. Z przyzwyczajenia spojrzał na sąsiednie budynki, w których nie paliły się światła. Chociaż dookoła byli ludzie był sam. A więc tutaj miało się to wszystko zakończyć. W miejscy, gdzie się rozpoczęło. Migotliwy blask, który po chwili znikł, by rozedrgać powietrze dookoła rozdął się na wszystkie strony, by uderzyć kolejnym grzmotem. A potem na chwilę zapadła cisza. Cartera jednak nie było już na ulicy. Wykorzystał hałas, by wejść do środka i zrobił to. Z dłonią na różdżce powoli sunął plecami przysunięty do ściany, zamierzając dorwać skurwiela. Nie zamierzał się zastanawiać nad konsekwencjami...
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Czekał. Zabawa powoli go nudziła. Zabijał kolejne osoby, ale medialny szum dookoła całego tego referendum i antymugoli kompletnie przykrywał jego osiągnięcia. Mało kto w ogóle martwił się kilkoma zaginięciami więcej, a jemu przecież chodziło o zainteresowanie, o grę.Co mu z ofiar? Chwila zabawy, ale już za chwilę ich nie ma. Tropiący go policjant - to całkowicie inna sprawa. Żona tamtego trupa była wyjątkowo ciekawa, dzieciak - w niego celował w tej chwili. Jeszcze nic nie zrobił, ale plany kotłowały się w jego głowie i bardzo rozochocały.
Tym razem był sam. Czekał, patrzył n korytarz i uśmiechał się w dość karykaturalny, zapewne przerażający sposób. Wiedział, jak to się zakończy - a przynajmniej sądził, że wie. Umrze dziś kolejna osoba. Równie żałosną śmiercią. Kolejna żona jutro dostanie miniaturowego trupa.
Był pewien, że nie polegnie. Nie wierzył, że coś takiego mogłoby się stać. Zbyt długo to trwało, żeby mógł wziąć coś takiego pod uwagę. Było zbyt dobrze.
Kiedy zobaczył dzisiejszą ofiarę, uśmiechnął się podle.
- Zdradził mnie braciszek?
Spytał, bo był niemal pewien, że Lionell podsunął trop. Nie bez powodu powiedział bratu o swoich planach. Chciał tego spotkania i wiedział, że jego słodki, kochany braciszek pęknie i okaże się nielojalny. 28 sty
Tym razem był sam. Czekał, patrzył n korytarz i uśmiechał się w dość karykaturalny, zapewne przerażający sposób. Wiedział, jak to się zakończy - a przynajmniej sądził, że wie. Umrze dziś kolejna osoba. Równie żałosną śmiercią. Kolejna żona jutro dostanie miniaturowego trupa.
Był pewien, że nie polegnie. Nie wierzył, że coś takiego mogłoby się stać. Zbyt długo to trwało, żeby mógł wziąć coś takiego pod uwagę. Było zbyt dobrze.
Kiedy zobaczył dzisiejszą ofiarę, uśmiechnął się podle.
- Zdradził mnie braciszek?
Spytał, bo był niemal pewien, że Lionell podsunął trop. Nie bez powodu powiedział bratu o swoich planach. Chciał tego spotkania i wiedział, że jego słodki, kochany braciszek pęknie i okaże się nielojalny. 28 sty
Gość
Gość
Raiden nie miał żony. Miał siostrę, która nie wybaczyłaby mu tego co się stało. Nie wybaczyłaby mu też Artis, która zapewne w chwili gdy otworzy oczy, zrozumie, że go nie ma i dostrzeże, że przeniósł jej zegar. Później może i miała go odnaleźć, ale w tej chwili nie zamierzał myśleć o tym, że będzie się martwiła tymi wskazówkami jak ostatnio. Nie zastanawiał się nad tym czy miał wrócić żywy, czy też nie. Jego umysł zawsze wyłączał się w takich momentach i oczyszczał, znając swój cel. Może dlatego też był dobry. Dobry w byciu gliną. W teatrze śmierdziało zatęchłym trupem. Nie zdziwiłby się, gdyby ten psychol upychał swoje ofiary w ścianach. Ale nie. Ten był inny. Lubił pokazywać innym swoje dzieła, to jak się bawił się z ofiarami, jak zmieniał je w malutkie laleczki przy okazji odcinając kończyny. Lubił być w centrum uwagi, a ostatnio ktoś inny zgarnął nagrodę. I Carter nie myślał o referendum, a o dekapitacjach, zaginięciach mugoli, wyłowionych topielach, spalonych domach, podciętych nadgarstkach. Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów miał pełne ręce roboty i to nie przez tego psychola. Chociaż dzięki temu odsłonił się - zależało mu na rozgłosie, więc zaczął działać i popełnił błąd. Gdy usłyszał jego głos, przystanął momentalnie dociskając się do ściany. Nie wiedział nic przed sobą, ale wiedział, że mężczyzna jest przed nim i go obserwuje.
- Raczej drzazgi - odpowiedział Raiden, próbując odszukać jakiejś dogodnej pozycji, byle tylko nie być ciągle na widoku. - Jedynie teatr jest drewniany w tej części. I to zbudowany z mahoniu. Ale dzięki za informacje.
Każdy możliwy ruch mógł spowodować reakcję. A nie zamierzał tego tak zostawiać. Nie w progu. Uderzył ramieniem w jakieś deski leniwie przymocowane przy balustradzie, a gdy się roztrzaskały, przesunął za nie, znikając równocześnie z korytarza i znajdując się w foyer upadłego teatru. Wciąż miał różdżkę przy udzie, ale w każdej chwili mógł rzucić zaklęcie i je odbić. Chodź, skurwielu, myślał, nasłuchując i kryjąc się w cieniu.
- Raczej drzazgi - odpowiedział Raiden, próbując odszukać jakiejś dogodnej pozycji, byle tylko nie być ciągle na widoku. - Jedynie teatr jest drewniany w tej części. I to zbudowany z mahoniu. Ale dzięki za informacje.
Każdy możliwy ruch mógł spowodować reakcję. A nie zamierzał tego tak zostawiać. Nie w progu. Uderzył ramieniem w jakieś deski leniwie przymocowane przy balustradzie, a gdy się roztrzaskały, przesunął za nie, znikając równocześnie z korytarza i znajdując się w foyer upadłego teatru. Wciąż miał różdżkę przy udzie, ale w każdej chwili mógł rzucić zaklęcie i je odbić. Chodź, skurwielu, myślał, nasłuchując i kryjąc się w cieniu.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Miejsce było całkiem klimatyczne i zdecydowanie lepsze niż to, w którym wykończył pierwszego w swojej karierze glinę. Piwnica wydawała mu się w tej chwili niegodna, choć na pewno akustyka tego miejsca dawała swoje fekty. Opuszczony teatr jednak wydawał mu się o wiele bardziej na miejscu. Pełen elegancji, a jednocześnie odrobinę mroczny, groźny już sam w sobie.
Na słowa policjanta uśmiechnął się chłodno i wzruszył ramionami, choć adresat gestów nie miał prawa ich dostrzec.
- Nie zdążysz ich wykorzystać. - powiedział mu z pewną dozą łagodności w głosie, wpatrując się w ciemność przed sobą.
- Nie podejdziesz?
Dodał jeszcze, dłoń mocno zaciskając na różdżce.
Na słowa policjanta uśmiechnął się chłodno i wzruszył ramionami, choć adresat gestów nie miał prawa ich dostrzec.
- Nie zdążysz ich wykorzystać. - powiedział mu z pewną dozą łagodności w głosie, wpatrując się w ciemność przed sobą.
- Nie podejdziesz?
Dodał jeszcze, dłoń mocno zaciskając na różdżce.
Gość
Gość
- Ile wdów po sobie zostawiłeś? Ile dzieci osierociłeś? - spytał, podnosząc wzrok w stronę skąd dochodził głos. A owszem. Miał zamiar podejść. Ale nie zamierzał wychodzić z cienia. Na razie gdy jeszcze nie zobaczył tego cholernego gnoja, musiał uważać. Nie zamierzał dać mu się podejść. Nie zamierzał ginąć i co ważniejsze - nie miał zamiaru pozwolić, by ktokolwiek jeszcze zginął przez tego psychopatę. Skończy się to tu i teraz. Niech gada, a on w końcu go znajdzie. Raiden uważał, by jego kroki trafiały na miejsca, gdzie nie było żadnych elementów, mogących chrupnąć w nieodpowiednim momencie. Zatrzymał się, by przejść kawałek dalej w bok, ale tylko trochę. Zresztą znał rozkład teatru. Bywał tu jako dzieciak by nielegalnie pić albo zbajerować panienki, ale musiał na nowo przypomnieć sobie jego rozkład. Gdzie mógł być ten fagas? Może na loży? Stamtąd miałby dobry widok, ale nie zobaczyłby go na korytarzu. Więc gdzie? Gdzie on do cholery jasnej był? Carter poczuł jak obrazy z domu Moody'ch wróciły do niego gwałtownie. Widok zrozpaczonej Tamuny i małego Alastora. Pozbawionego, osieroconego, wyzbytego ojcowskiej opieki. Ile żyć zniszczył, bo tak chciał? I pozostawał tak długo bezkarny? Raiden spojrzał na wyrwę w podłodze, przez którą przeszedł szybko na pojedynczej desce, by zaczął wchodzić po schodach na widownię. Stamtąd powinien go zobaczyć. - Chyba ktoś inny zgarnął twoje trofeum - rzucił, nie zatrzymując się.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Wywrócił oczami, choć ponownie Carter nie mógł tego zobaczyć. Siedział na scenie i czekał, aż zostanie znaleziony. Czekał z różdżką w pogotowiu, żeby wydusić trochę wrzasków z gardła tego nie liczącego się gliny.
- Jak rozumiem, idzie ku mnie rycerz z misją uratowania świata. Jakież to... żałosne. Lepiej zajmij się pocieszaniem wdówek.
Odpowiedział z wyraźną kpiną kryjącą się w głosie. Nie zadawał pytań o sens tego działania, ryzykowanie własnym życiem, żeby tylko go powstrzymać wydawało mu się bezdennie głupie. Ale uważał za idiotyczne wiele z ludzkich poczynań i chyba się do tego przyzwyczaił.
Kiedy zobaczył, jak postać policjanta pojawia się wreszcie na widowni, wstał unosząc swoją różdżkę.
- Damy temu teatrowi małe show? Expulso. - uśmiechnął się pod nosem, rzucając pierwsze zaklęcie.
- Jak rozumiem, idzie ku mnie rycerz z misją uratowania świata. Jakież to... żałosne. Lepiej zajmij się pocieszaniem wdówek.
Odpowiedział z wyraźną kpiną kryjącą się w głosie. Nie zadawał pytań o sens tego działania, ryzykowanie własnym życiem, żeby tylko go powstrzymać wydawało mu się bezdennie głupie. Ale uważał za idiotyczne wiele z ludzkich poczynań i chyba się do tego przyzwyczaił.
Kiedy zobaczył, jak postać policjanta pojawia się wreszcie na widowni, wstał unosząc swoją różdżkę.
- Damy temu teatrowi małe show? Expulso. - uśmiechnął się pod nosem, rzucając pierwsze zaklęcie.
Gość
Gość
- Wolę mężatki - odparł na jego słowa. Chociaż mówił spokojnie i pewnie czuł, że długo to nie potrwa. To była sprawa osobista, a gdy o nie chodziło, Raiden był nieprzewidywalny. W sumie mało keidy działał zgodnie z planem. Tylko dziki fart ratował go z tarapatów, chociaż inni uważali go za kogoś, kto chce umrzeć. W końcu kto normalny pchał się na najgorszą linię strzałów? Najwidoczniej osobista vendetta w poszukiwaniu zabójcy rodziców zmieniła się w coś większego. Teraz jednak chciał pomścić najlepszego przyjaciela i jego pozostawioną rodzinę. Jak i wiele innych bezimiennych ofiar. Raiden w końcu znalazł się na widowni, ale chyba właśnie dokładnie o to chodziło. Expulso wyfrunęło w jego stronę z niesamowitą siłą, ale zdążył skoczyć za zdewastowane fotele, by uniknąć chociaż połowicznie odrzutu. Poczuł uderzenie w prawe ramię na które upadł, ale na szczęście nie było to nic poważnego. Musiał działać dalej i nie zamierzał odpuszczać. Mimo że sam się ujawnił, doskonale wiedział, gdzie jest ten drugi. I oto właśnie chodziło. Szybko wyjrzał zza oparcia, by wyciągnąć rękę.
- Reducto! - rzucił, kierując różdżkę w stronę zawieszonego starego żyrandola nad sceną. Może to cholerstwo zleci mu na łeb i będzie po kłopocie. Szczerze w to wątpił, ale wszystkiego trzeba było spróbować. A kilka szkód może przy okazji mu załatwi.
- Reducto! - rzucił, kierując różdżkę w stronę zawieszonego starego żyrandola nad sceną. Może to cholerstwo zleci mu na łeb i będzie po kłopocie. Szczerze w to wątpił, ale wszystkiego trzeba było spróbować. A kilka szkód może przy okazji mu załatwi.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Trafił. Nie tak, jak chciał, a jednak uśmiechnął się z wyższością czekając, aż czarodziej się podniesie, zamierzając dość szybko zakończyć sam pojedynek. Już zaraz musiał jednak zeskoczyć ze sceny na część dla widowni, kiedy duży żyrandol zlecał, robiąc w niej sporą dziurę, wyłamując stare, spruchniałe deski i robiąc przy tym sporo hałasu.
- Nierozważnie. Chyba obaj nie chcemy tu ściągnąć towarzystwa, co? - uniósł brwi w odpowiedzi na hałas. Nie sądził, żeby to była typowa akcja policyjna. Raczej mściciel wiedziony jakimiś wyższymi potrzebami, nadziejami, może czujący, że to czyni go lepszym? Tim nie zastanawiał się nad tym głębiej, nie wątpił, że ten człowiek, cokolwiek miał na celu - niedługo bardzo pożałuje, że tu przyszedł.
- Nervuso. - skierował swoją różdżkę w stronę jednej z nóg policjanta - przede wszystkim nie chcąc, żeby zdołał uciec, kiedy nabierze na to ochoty. Zaklęcia związane z czarną magią wychodziły mu coraz lepiej.
- Nierozważnie. Chyba obaj nie chcemy tu ściągnąć towarzystwa, co? - uniósł brwi w odpowiedzi na hałas. Nie sądził, żeby to była typowa akcja policyjna. Raczej mściciel wiedziony jakimiś wyższymi potrzebami, nadziejami, może czujący, że to czyni go lepszym? Tim nie zastanawiał się nad tym głębiej, nie wątpił, że ten człowiek, cokolwiek miał na celu - niedługo bardzo pożałuje, że tu przyszedł.
- Nervuso. - skierował swoją różdżkę w stronę jednej z nóg policjanta - przede wszystkim nie chcąc, żeby zdołał uciec, kiedy nabierze na to ochoty. Zaklęcia związane z czarną magią wychodziły mu coraz lepiej.
Gość
Gość
- Założę się, że zadbałeś o to, by nikt nam nie przeszkadzał! - odkrzyknął, przejeżdżając dłonią po różdżce jakby badając ją czy nie miała żadnego uszczerbku. Na razie nie wychylał się ponownie zza oparć, by nie dać się namierzyć. Nie zamierzał tracić głowy, chociaż dobrze że przeszli już do bezpośredniego ataku. Nie chciał czekać ani chwili dłużej. Przeszedł cicho w stronę lewego skrzydła, myśląc, że w ten sposób zdobędzie przewagę. A przynajmniej mógłby, gdyby nie pewien pech. Nie spodziewał się tu żadnych zwierząt, a przynajmniej jeśli takie były, hałas powinien je odstraszyć. Spojrzał na zabłąkanego psa, który podniósł głowę na jego widok i zaczął szczekać. Carter próbował jakoś zasygnalizować mu, żeby się zamknął, ale nie udało się. Krzyknął Protego, ale nic to nie dało, bo facet celował zupełnie gdzie indziej. Raiden wywróciłby oczami, gdyby miał na to czas. - Kurw... - nie zdążył nawet dokończyć, gdy poczuł ból w klatce piersiowej, wiedząc, że zaklęcie trafiło. Chociaż odbite jego zaklęciem, ale trafiło. Cholerna czarna magia. Zawsze działała. Zawsze! Albo przynajmniej w chwilach, w których nie powinna. Ukrył się za jednym siedzeniem, opierając się o nie plecami i trzymając dłoń przy boku. Nie czuł krwi, więc musiał doznać jakiegoś wewnętrznego urazu. Raiden oddychał ciężko, starając się ignorować ból. Jeśli tamten myślał, że to koniec to grubo się mylił. Carterowie nie oddawali swojego życia tak łatwo. I tak beznadziejnie. - Animatoris - mruknął, celując w psa. Może przynajmniej to spowolni lub odwróci uwagę cwaniaka. Kurwa... Tylko ten bok tak cholernie bolał.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Dosłyszał wrzask policjanta i uśmiechnął się szeroko, pozwalając by dźwięk wybrzmiał w przestrzeni teatru - bez echa rzecz jasna. Jakże dobre akustycznie pomieszczenie! Prawdziwy geniusz architektury, jakże dobre miejsce na utratę życia.
W tej chwili usłyszał warczenie psa. Nienawidził ich. Nie wiedział, czemu. Nie rozumiał uczucia strachu, nie umiałby uzasadnić, dlaczego darzy nim akurat te zwierzęta, a jednak cofnął się o kilka kroków i szybkim, dość panicznym gestem wymierzył różdżkę w stronę biegnącego ku niemu czworonoga.
- Adolebitque - syknął, by za chwilę z potrójną satysfakcją wsłuchiwać się w żałosne popiskiwanie i skomlenie swojej ofiary - która raczej nie będzie w stanie się na niego już rzucić.
- Żeby chować się za głupim pchlarzem. - prychnął lekko zirytowany, wcale nie zamierzając dobijać zwierzęcia. Zostawi je tutaj.
- Pora kończyć tę głupią zabawę, co sądzisz? - dodał, podchodząc w stronę z której niedawno dobiegł wrzask. W spokoju, choć czujnie rozglądał się, nadal z uniesioną różdżką, kiedy jego wzrok napotkał na poszukiwaną postać. - Wszyscy aurorzy są tak głupi, czy tylko ty i twój partner?
Zrobili ten sam błąd. Carter dokładnie powtórzył scenariusz. Znalazł trop i przyszedł całkowicie sam, bez jakiegokolwiek wsparcia, najpewniej także niczego nie mówiąc.
- To jakiś syndrom bohatera-męczennika?
Skierował różdżkę na jego prawą rękę.
- Movo.
W tej chwili usłyszał warczenie psa. Nienawidził ich. Nie wiedział, czemu. Nie rozumiał uczucia strachu, nie umiałby uzasadnić, dlaczego darzy nim akurat te zwierzęta, a jednak cofnął się o kilka kroków i szybkim, dość panicznym gestem wymierzył różdżkę w stronę biegnącego ku niemu czworonoga.
- Adolebitque - syknął, by za chwilę z potrójną satysfakcją wsłuchiwać się w żałosne popiskiwanie i skomlenie swojej ofiary - która raczej nie będzie w stanie się na niego już rzucić.
- Żeby chować się za głupim pchlarzem. - prychnął lekko zirytowany, wcale nie zamierzając dobijać zwierzęcia. Zostawi je tutaj.
- Pora kończyć tę głupią zabawę, co sądzisz? - dodał, podchodząc w stronę z której niedawno dobiegł wrzask. W spokoju, choć czujnie rozglądał się, nadal z uniesioną różdżką, kiedy jego wzrok napotkał na poszukiwaną postać. - Wszyscy aurorzy są tak głupi, czy tylko ty i twój partner?
Zrobili ten sam błąd. Carter dokładnie powtórzył scenariusz. Znalazł trop i przyszedł całkowicie sam, bez jakiegokolwiek wsparcia, najpewniej także niczego nie mówiąc.
- To jakiś syndrom bohatera-męczennika?
Skierował różdżkę na jego prawą rękę.
- Movo.
Gość
Gość
Jednak nie był, aż taki doinformowany. Raiden nie był aurorem, a Cillian nie był jego partnerem. Był jego przyjacielem. A to znaczyło, że przyjaciele nie zapominają o sobie. I tak samo nie zapominają o swoich końcach. A Carter nie miał chęci pozwalać temu kurwiszonowi zabrać kolejnego życia. I wcale nie myślał o sobie, bo mógłby tu zginąć razem z nim. Po prostu chodziło o to, co mogło się wydarzyć, gdyby zawiódł. Wystawiłby Sophii na niebezpieczeństwo. Jedyne dobre, że nikt nie wiedział, że mieszka u niego Artis. Chociaż czy było to pocieszenie? Nie. Nie zamierzał się temu poddawać. Usłyszał skomlenie zwierzęcia, na co zacisnął oczy, nie mogąc tego przełknąć. Cierpiało tak samo jak każda ofiara tego psychopaty. Jak Cillian... Pamiętał twarz przyjaciela, która została rozmazana wraz ze zbliżającymi się odgłosami. Właśnie ten morderca szedł w jego stronę, a Carter nie zamierzał być nieprzygotowany. Zanim tamten się zamachnął, Raiden skutecznie się obronił przed zaklęciem, którego nie znał. I nie zamierzał się dowiadywać jak działało.
- Everte Stati - warknął w stronę faceta, którego głos był równie wnerwiający jak jego gęba. Chociaż nie było to takie proste, wstał na nogi, czując jak ból rozrywa mu bok. Da radę. Musi dać, bo nie robił tego dla siebie. Nigdy nie chodziło o niego, a o sprawiedliwość i bezpieczeństwo innych. Chore poczucie prawilności działało na Raidena jak nic innego.
- Everte Stati - warknął w stronę faceta, którego głos był równie wnerwiający jak jego gęba. Chociaż nie było to takie proste, wstał na nogi, czując jak ból rozrywa mu bok. Da radę. Musi dać, bo nie robił tego dla siebie. Nigdy nie chodziło o niego, a o sprawiedliwość i bezpieczeństwo innych. Chore poczucie prawilności działało na Raidena jak nic innego.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Zaklęcie go odrzuciło - i rozdrażniło. Zawsze irytował się, kiedy cokolwiek nie szło po jego myśli. Sam ból związany z uderzeniem o rozwalające się fotele był w jakiś sposób uwłaczający, konieczność gramolenia się z nich. Był poobijany, choć nie było to nic poważnego. I znów byli daleko od siebie. Wstał powoli, otrzepując swoje spodnie i nasłuchując.
- Tchórzysz?
Mruknął, wchodząc głębiej w rząd, który dopiero co sobą częściowo zmasakrował. Słodkawy zapach pleśniejącego drewna był w tej chwili jeszcze bardziej wyrazisty.
Spojrzał w stronę miejsca w którym dopiero co stał, na policjanta, który ledwie trzymał się na nogach.
- Bombarda Maxima. - wskazał na fotel zaraz obok niego wyraźnie wypowiadając formułę, nie zamierzając mocno go już teraz uszkadzać, a raczej wywrócić siłą uderzenia obok, wywołać ból, niech oberwie odłamkami. I straci chwilę, a on znów będzie blisko. Ruszył szybkim krokiem w stronę policjanta.
- Tchórzysz?
Mruknął, wchodząc głębiej w rząd, który dopiero co sobą częściowo zmasakrował. Słodkawy zapach pleśniejącego drewna był w tej chwili jeszcze bardziej wyrazisty.
Spojrzał w stronę miejsca w którym dopiero co stał, na policjanta, który ledwie trzymał się na nogach.
- Bombarda Maxima. - wskazał na fotel zaraz obok niego wyraźnie wypowiadając formułę, nie zamierzając mocno go już teraz uszkadzać, a raczej wywrócić siłą uderzenia obok, wywołać ból, niech oberwie odłamkami. I straci chwilę, a on znów będzie blisko. Ruszył szybkim krokiem w stronę policjanta.
Gość
Gość
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Zrujnowany teatr lorda Cromwella
Szybka odpowiedź