Wejście
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście
Najlepsza herbaciarnia na Pokątnej, z charakterystycznym miedzianym imbrykiem, mieniącym się w słońcu w odcieniach czerwieni, przywodzi do siebie dziesiątki klientów każdego dnia. Chwila na lunch, relaks po udanych zakupach, a może chwila wytchnienia w drodze do domu? Każdy powód jest dobry na herbatę. Już z oddali unoszą się aromaty najróżniejszych mieszanek, ciężko tutaj o miejsce przy kilku ustawionych na zewnątrz stolikach.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:33, w całości zmieniany 1 raz
Czarodziej w długiej ciemnej szacie zbliżył się do Leandry. Uśmiechnął się grzecznie, skłonił głowę.
- Przepraszam, że przeszkadzam, Leandra Malfoy? - Zapytał uprzejmie. Miał niezwykle miły, wręcz uniżony głos. Nie czekał jednak na potwierdzenie tożsamości.
- Jest pani aresztowana za używanie magii na ulicy Pokątnej zgodnie z dekretem Ministra Magii - uśmiechnął się przepraszająco łap0cąc kobietę pod łokieć i prowadząc do wyjścia.
- Zechciałaby mi pani oddać swoją różdżkę?
|Wątek zostaje przeniesiony na 27 października
ST wyrwania się wynosi 60
- Przepraszam, że przeszkadzam, Leandra Malfoy? - Zapytał uprzejmie. Miał niezwykle miły, wręcz uniżony głos. Nie czekał jednak na potwierdzenie tożsamości.
- Jest pani aresztowana za używanie magii na ulicy Pokątnej zgodnie z dekretem Ministra Magii - uśmiechnął się przepraszająco łap0cąc kobietę pod łokieć i prowadząc do wyjścia.
- Zechciałaby mi pani oddać swoją różdżkę?
|Wątek zostaje przeniesiony na 27 października
ST wyrwania się wynosi 60
Gdyby Michael przyszedł na świat w innej rodzinie, może też patrzyłby na pewne sprawy inaczej, ale w przeciwieństwie do Leandry ze szlacheckiego rodu, był tylko zwykłym szlamą z londyńskich przedmieść. Dzięki wysokim zarobkom ojca dorastał w naprawdę dobrych warunkach, ale to nie zmieniało faktu, że wyrósł w środowisku mugolskim i to ono go ukształtowało, choć świat magii też miał na niego wpływ. Oczywiście, świat zwykłych czarodziejów, bo szlachetni nie dopuściliby go do siebie zbyt blisko. Może z nielicznymi, bardziej tolerancyjnymi wyjątkami. I mógłby zgodzić się ze stwierdzeniem, że to środowisko, nie sam status krwi, kształtowały podejście do życia, choć wiele obowiązujących podziałów społecznych było na nim opartych.
- Z reguły tak, chyba że zaistnieją jakieś okoliczności, które zmuszają nas do pozostania – przytaknął z lekkim uśmiechem. Zawsze na przykład mogły wypaść jakieś nagłe wydarzenia lub dyrektor mógł zadecydować o pozostaniu w zamku. Zwykle jednak mógł cieszyć się tym przywilejem, który był szczególnie ważny dla niego w poprzednich latach, zanim Meagan wyjechała do szkoły.
Zdziwił się jednak, słysząc, że Leandra nie złożyła podania o przyjęcie na staż. Jego brwi powędrowały nieco wyżej. Był zdumiony, ale jednocześnie jakby... rozczarowany?
- Myślałem, że to twoje marzenie, panno Avery – rzekł. Zastanawiał się, czy to może rodzina odwiodła ją od tego planu (a wiedział, że Avery należą do bardzo konserwatywnych rodów), czy może zaistniały inne czynniki, które sprawiły, że zdolna czarownica, mimo świetnych wyników i całorocznych starań, tak po prostu się wycofała. – Słyszałem, oczywiście, ale...
Urwał; usłyszana chwilę później wieść o ślubie zaskoczyła go jeszcze bardziej, zwłaszcza że nic o nim nie wiedział. Sam co prawda młodo się ożenił i młodo owdowiał, co nie znaczyło, że uważał takie sytuacje za powszechne. W końcu ta dziewczyna miała dopiero osiemnaście lat! Była zaledwie kilka lat starsza od jego córki. Nie zdziwiłby się, gdyby się okazało, że została do tego ślubu zmuszona przez rodzinę (sama ta myśl sprawiała, że coś niemal się w nim gotowało; nie wyobrażał sobie, jak można zmuszać własne dzieci do małżeństwa wbrew ich woli. W imię czego? Bzdur o czystości krwi!).
Już miał coś powiedzieć. Jako obcy mężczyzna, zaledwie były nauczyciel, nie powinien interesować się tą sprawą, ale ta sytuacja wprawiła go w ogromną konsternację. Wtedy jednak drzwi herbaciarni otworzyły się i stanęła w niej ciemna sylwetka czarodzieja, który zwrócił się do młodej dziewczyny, ignorując obecność Tonksa.
Jednak słysząc jego słowa, spojrzał na to z niedowierzaniem.
- Przepraszam, że się wtrącę... Jakim dekretem? Macie podstawy do takiego działania? – zapytał; w przeszłości pracował w Wydziale Niewłaściwego Użycia Czarów, jednak zachowanie czarodzieja zaskoczyło go, tak samo jak chęć aresztowania panny Avery (pani Malfoy?) za rzekome użycie magii na Pokątnej. To brzmiało jak jakiś absurd pośrodku tak magicznego miejsca, jakim była ulica Pokątna, gdzie każdego dnia używano czarów i do tej pory nie budziło to żadnych emocji i nikt nie ponosił za to konsekwencji, jeśli tylko nie praktykował nielegalnych klątw. Coś mu tu zdecydowanie nie pasowało. Czyżby w Hogwarcie był aż tak bardzo odcięty od świata, że coś mu umknęło?
- Z reguły tak, chyba że zaistnieją jakieś okoliczności, które zmuszają nas do pozostania – przytaknął z lekkim uśmiechem. Zawsze na przykład mogły wypaść jakieś nagłe wydarzenia lub dyrektor mógł zadecydować o pozostaniu w zamku. Zwykle jednak mógł cieszyć się tym przywilejem, który był szczególnie ważny dla niego w poprzednich latach, zanim Meagan wyjechała do szkoły.
Zdziwił się jednak, słysząc, że Leandra nie złożyła podania o przyjęcie na staż. Jego brwi powędrowały nieco wyżej. Był zdumiony, ale jednocześnie jakby... rozczarowany?
- Myślałem, że to twoje marzenie, panno Avery – rzekł. Zastanawiał się, czy to może rodzina odwiodła ją od tego planu (a wiedział, że Avery należą do bardzo konserwatywnych rodów), czy może zaistniały inne czynniki, które sprawiły, że zdolna czarownica, mimo świetnych wyników i całorocznych starań, tak po prostu się wycofała. – Słyszałem, oczywiście, ale...
Urwał; usłyszana chwilę później wieść o ślubie zaskoczyła go jeszcze bardziej, zwłaszcza że nic o nim nie wiedział. Sam co prawda młodo się ożenił i młodo owdowiał, co nie znaczyło, że uważał takie sytuacje za powszechne. W końcu ta dziewczyna miała dopiero osiemnaście lat! Była zaledwie kilka lat starsza od jego córki. Nie zdziwiłby się, gdyby się okazało, że została do tego ślubu zmuszona przez rodzinę (sama ta myśl sprawiała, że coś niemal się w nim gotowało; nie wyobrażał sobie, jak można zmuszać własne dzieci do małżeństwa wbrew ich woli. W imię czego? Bzdur o czystości krwi!).
Już miał coś powiedzieć. Jako obcy mężczyzna, zaledwie były nauczyciel, nie powinien interesować się tą sprawą, ale ta sytuacja wprawiła go w ogromną konsternację. Wtedy jednak drzwi herbaciarni otworzyły się i stanęła w niej ciemna sylwetka czarodzieja, który zwrócił się do młodej dziewczyny, ignorując obecność Tonksa.
Jednak słysząc jego słowa, spojrzał na to z niedowierzaniem.
- Przepraszam, że się wtrącę... Jakim dekretem? Macie podstawy do takiego działania? – zapytał; w przeszłości pracował w Wydziale Niewłaściwego Użycia Czarów, jednak zachowanie czarodzieja zaskoczyło go, tak samo jak chęć aresztowania panny Avery (pani Malfoy?) za rzekome użycie magii na Pokątnej. To brzmiało jak jakiś absurd pośrodku tak magicznego miejsca, jakim była ulica Pokątna, gdzie każdego dnia używano czarów i do tej pory nie budziło to żadnych emocji i nikt nie ponosił za to konsekwencji, jeśli tylko nie praktykował nielegalnych klątw. Coś mu tu zdecydowanie nie pasowało. Czyżby w Hogwarcie był aż tak bardzo odcięty od świata, że coś mu umknęło?
Jakkolwiek profesor Tonks może się wydawać niebywale światowym i obytym we współczesnym środowisku, jest wręcz oczywistym dla Leandry, że nie posiada bladego pojęcia o tym, jak wygląda życie wśród czarodziejskiej socjety. Posiadł jedynie strzępki zasłyszanych informacji, które z trudem tworzyły jedną, niezbyt spójną całość, w dodatku niewiele mającą wspólnego z rzeczywistością. Nie chce go poprawiać czy tłumaczyć mu wielu zawiłości, wśród których dorastała. Tak samo jak i ona nie ingeruje w światek nizin społecznych, oczekuje, że gorsi statusem od nich nie będą próbowali podważyć słuszności jej decyzji.
- Czyli wszystkie szlabany odbywają się kosztem wolnych godzin? To postawa wręcz prometejska - śmieje się uprzejmie, przypominając sobie miny znajomych, którzy miast spędzić weekend w Miodowym Królestwie, zajmowali się szorowaniem fiolek lub układaniem książek w bibliotece.
- Marzenia się zmieniają, panie profesorze. A teraz jestem panią Malfoy - posyła mu uprzejmy uśmiech, gdy wreszcie zdobywa się na poprawienie go. Dawne nazwisko przylega do niej zbyt perfekcyjnie i przyjemnie jest znowu usłyszeć je z ust kogoś innego. - Więc pewnie wie pan, że jest to niebywale prestiżowe stanowisko - naciska, nie rezygnując jednak z uprzejmego tonu. Dobrze wie, ile młodych artystów byłoby gotowych na najbardziej karygodne czyny, byleby tylko znaleźć się pod mecenatem lady Avery, jednak ona sama czuje, że to nie jest jej miejsce. Nie chcę jednak rozmawiać o tym z byłym nauczycielem, a już zwłaszcza pozwolić mu podważyć słuszność jej decyzji.
Nie ma jednak czasu na dalsze rozwodzenie się nad tym tematem, gdyż właśnie wtedy zbliża się do niej pewien czarodziej. Aresztowana? Jej twarz nie kryje zdumienia. Za używanie magii na ulicy Pokątnej? W mgnieniu oka stara się odtworzyć swoją wizytę tutaj, ale nie przypomina sobie, by używała magii. Pojawiła się tu za pomocą proszku Fiuu, spędziła kilka godzin w atelier pani M... jakkolwiek miała na nazwisko, a potem skierowała się do imbryka. Od kiedy zamyka się ludzi za posiadanie parasolki i zakup nowych szat?
- Na Merlina, jakim dekretem? - zdezorientowana przygląda się mężczyźnie. Próżno wymagać od nastolatki, by na bieżąco śledziła wszystkie dekrety, a już zwłaszcza takie, które wprowadzane są ze skutkiem natychmiastowym, bez wcześniejszego poinformowania o nich społeczeństwa.
- Co pan robi, proszę mnie puścić! - oburza się, starając się jakoś (niezbyt nachalnie) wyrwać mu swoje ramię. - Jeśli mam iść, pójdę sama. Jestem damą, a nie kryminalistką - dodaje zdecydowanym tonem. Jeśli rzeczywiście zaszła jakaś pomyłka, pójdzie za nim bez słowa sprzeciwu. Nie trzeba jej siłą wyprowadzać z kawiarni. Jej wzrok w zetknięciu z machinalnie wyprostowaną postawą, musi dać czarodziejowi do zrozumienia, że to kwestia niepodlegająca żadnej dyskusji. Chyba, że chce później tłumaczyć się z tego całemu rodowi Avery.
- Zechciałby się pan wpierw wylegitymować? - pyta uprzejmym tonem, stara się zapanować nad irytacją i w żaden sposób nie uchybić pracownikowi Ministerstwa. Jeśli jednak komuś miałaby oddać różdżkę, to nie bez wcześniejszego upewnienia się, że osoba ta ma do tego prawo i pisemny nakaz.
Nie jest głupią dziewczyną, daleko jej do lekkomyślności, a znajomość swoich praw potrafi pomóc w codziennym życiu.
- Czyli wszystkie szlabany odbywają się kosztem wolnych godzin? To postawa wręcz prometejska - śmieje się uprzejmie, przypominając sobie miny znajomych, którzy miast spędzić weekend w Miodowym Królestwie, zajmowali się szorowaniem fiolek lub układaniem książek w bibliotece.
- Marzenia się zmieniają, panie profesorze. A teraz jestem panią Malfoy - posyła mu uprzejmy uśmiech, gdy wreszcie zdobywa się na poprawienie go. Dawne nazwisko przylega do niej zbyt perfekcyjnie i przyjemnie jest znowu usłyszeć je z ust kogoś innego. - Więc pewnie wie pan, że jest to niebywale prestiżowe stanowisko - naciska, nie rezygnując jednak z uprzejmego tonu. Dobrze wie, ile młodych artystów byłoby gotowych na najbardziej karygodne czyny, byleby tylko znaleźć się pod mecenatem lady Avery, jednak ona sama czuje, że to nie jest jej miejsce. Nie chcę jednak rozmawiać o tym z byłym nauczycielem, a już zwłaszcza pozwolić mu podważyć słuszność jej decyzji.
Nie ma jednak czasu na dalsze rozwodzenie się nad tym tematem, gdyż właśnie wtedy zbliża się do niej pewien czarodziej. Aresztowana? Jej twarz nie kryje zdumienia. Za używanie magii na ulicy Pokątnej? W mgnieniu oka stara się odtworzyć swoją wizytę tutaj, ale nie przypomina sobie, by używała magii. Pojawiła się tu za pomocą proszku Fiuu, spędziła kilka godzin w atelier pani M... jakkolwiek miała na nazwisko, a potem skierowała się do imbryka. Od kiedy zamyka się ludzi za posiadanie parasolki i zakup nowych szat?
- Na Merlina, jakim dekretem? - zdezorientowana przygląda się mężczyźnie. Próżno wymagać od nastolatki, by na bieżąco śledziła wszystkie dekrety, a już zwłaszcza takie, które wprowadzane są ze skutkiem natychmiastowym, bez wcześniejszego poinformowania o nich społeczeństwa.
- Co pan robi, proszę mnie puścić! - oburza się, starając się jakoś (niezbyt nachalnie) wyrwać mu swoje ramię. - Jeśli mam iść, pójdę sama. Jestem damą, a nie kryminalistką - dodaje zdecydowanym tonem. Jeśli rzeczywiście zaszła jakaś pomyłka, pójdzie za nim bez słowa sprzeciwu. Nie trzeba jej siłą wyprowadzać z kawiarni. Jej wzrok w zetknięciu z machinalnie wyprostowaną postawą, musi dać czarodziejowi do zrozumienia, że to kwestia niepodlegająca żadnej dyskusji. Chyba, że chce później tłumaczyć się z tego całemu rodowi Avery.
- Zechciałby się pan wpierw wylegitymować? - pyta uprzejmym tonem, stara się zapanować nad irytacją i w żaden sposób nie uchybić pracownikowi Ministerstwa. Jeśli jednak komuś miałaby oddać różdżkę, to nie bez wcześniejszego upewnienia się, że osoba ta ma do tego prawo i pisemny nakaz.
Nie jest głupią dziewczyną, daleko jej do lekkomyślności, a znajomość swoich praw potrafi pomóc w codziennym życiu.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Leandra Malfoy' has done the following action : rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Nadszedł w ten smutny dzień, gdy nie mogłem już dłużej udawać, że rzeczywistość mnie nie dotyczy i musiałem udać się na Pokątną, chociażby po to, by kupić karmę dla mojej nowej sowy. Zapomniałem już, jakim obowiązkiem jest posiadanie zwierzęcia, bo od dość kłopotliwego zgonu Egberta, wszelką moją korespondencję nosiła sowa z ministerstwa, a o nią dbali inni ludzie, bym sam mógł w całości poświęcić się niezwykle ważkim sprawom. Mijałem kolejne osoby w tłumie, krążąc pomiędzy przeróżnymi sklepami i chcąc mieć z głowy jak najwięcej sprawunków przy jednym podejściu i wtedy kilka jardów przede mną mignęła mi znajoma sylwetka. Tak znajoma, że nie pomyliłbym jej z nikim innym na tym świecie. Leandra. Chwilowy przypływ ponownego wzburzenia, wywołanego wspomnieniem jej sierpniowego ślubu organizowanego tylko i wyłącznie pod dyktando apodyktycznego ojca, szybko zastąpiło zdziwienie, gdy tuż przy mojej siostrze zjawiła się postać w charakterystycznej ciemnej szacie i bezpardonowo chwyciła ją pod ramię. Momentalnie przyspieszyłem kroku, by znaleźć się przy Leandrze i przedstawicielu Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów akurat w momencie, by usłyszeć słowa tego drugiego.
- Przepraszam bardzo, zaszła chyba pewna pomyłka, moja siostra przyszła na zakupy, a nie łamać prawo - wciąłem się do wymiany zdań z zamiarem chwycenia delikwenta za ramię i zmuszenia go w ten sposób, by łaskawie cofnął rączki odpanny Avery pani Malfoy, ta jednak zdołała wyszarpnąć się w jego uścisku, zmierzyłem więc urzędasa czujnym spojrzeniem. - Proszę trzymać się procedur, ujawnić swoją tożsamość, pokazać oficjalny nakaz i zachowywać się godnie, a nie bezpodstawnie szarpać szlachciankę jak zbir. Nie obowiązuje was vacatio legis? - zwróciłem się do tajemniczego jegomościa, gdy moja siostra słusznie zarządała, by się wylegitymował, zamiast dać się zastraszyć jego początkowej stanowczości. Kto to widział, by w podobny sposób traktować Leandrę.
- Przepraszam bardzo, zaszła chyba pewna pomyłka, moja siostra przyszła na zakupy, a nie łamać prawo - wciąłem się do wymiany zdań z zamiarem chwycenia delikwenta za ramię i zmuszenia go w ten sposób, by łaskawie cofnął rączki od
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Leandra bez większego trudu wyrwała się z delikatnego uchwytu policjanta, który nie dał po sobie poznać, by wywołało to w nim jakiekolwiek emocje.
- Oczywiście, że mamy - zwrócił się najpierw do Michaela wyciągając z kieszeni kawałek papieru, na którym wyraźnie znajdował się dekret wraz z odpowiednią pieczęcią. - Oto one.
Uśmiechnął się grzecznie, gdy czarodzieje zapoznawali się z treścią. Nie wyglądał na kogoś, komu by się spieszyło. W międzyczasie wyjął kolejną rzecz, którą pokazał Leandrze. William Lovegood, policjant, legitymacja nie mogła kłamać.
- Skoro wszelkie wątpliwości zostały rozwiane, jeszcze raz poproszę o różdżkę, ponieważ jest pani aresztowana, ma pani prawo zachować milczenie, wszystko, co pani powie może zostać wykorzystane przeciwko pani. Lady Malfoy, proszę nie stwarzać niepotrzebnych problemów.
Spojrzał na Tonksa, a w jego oczach błysnęło coś nieprzyjemnie.
- Lepiej niech pan stąd pójdzie, profesorze. I nie używa magii na Pokątnej.
Dopiero wtedy obdarzył swoją uwagą Perseusa.
- Panie Avery - uśmiechnął się niezbyt przekonywająco. - Wylegitymowałem się, pokazałem podstawę prawną. Do aresztowania nie potrzebuję nakazu, wystarczy, że zostało złamane prawo. Dekret zaś wchodzi w życie z dniem jego wydania, chyba że sam stanowi inaczej. Publikacja miała miejsce dzisiaj. Proszę się doszkolić w prawie i dopiero pouczać innych. Byłbym także rad, gdyby nie utrudniał mi pan pracy, sir.
W czasie niekrótkiej przemowy policjanta do środka weszła czwórka mężczyzn. Jeden z nich podszedł do Wiliama.
- Potrzebujesz pomocy, szefie?
- Nie, arystokrata czy nie, każdy musi przestrzegać prawa, prawda, lordzie Avery?
Lovegood ponownie złapał Leandrę, tym razem jednak nieco mocniej.
- Różdżka - rzucił ciągle miłym głosem, w którym jednak dało słyszeć się pewne znudzenie.
- Oczywiście, że mamy - zwrócił się najpierw do Michaela wyciągając z kieszeni kawałek papieru, na którym wyraźnie znajdował się dekret wraz z odpowiednią pieczęcią. - Oto one.
Uśmiechnął się grzecznie, gdy czarodzieje zapoznawali się z treścią. Nie wyglądał na kogoś, komu by się spieszyło. W międzyczasie wyjął kolejną rzecz, którą pokazał Leandrze. William Lovegood, policjant, legitymacja nie mogła kłamać.
- Skoro wszelkie wątpliwości zostały rozwiane, jeszcze raz poproszę o różdżkę, ponieważ jest pani aresztowana, ma pani prawo zachować milczenie, wszystko, co pani powie może zostać wykorzystane przeciwko pani. Lady Malfoy, proszę nie stwarzać niepotrzebnych problemów.
Spojrzał na Tonksa, a w jego oczach błysnęło coś nieprzyjemnie.
- Lepiej niech pan stąd pójdzie, profesorze. I nie używa magii na Pokątnej.
Dopiero wtedy obdarzył swoją uwagą Perseusa.
- Panie Avery - uśmiechnął się niezbyt przekonywająco. - Wylegitymowałem się, pokazałem podstawę prawną. Do aresztowania nie potrzebuję nakazu, wystarczy, że zostało złamane prawo. Dekret zaś wchodzi w życie z dniem jego wydania, chyba że sam stanowi inaczej. Publikacja miała miejsce dzisiaj. Proszę się doszkolić w prawie i dopiero pouczać innych. Byłbym także rad, gdyby nie utrudniał mi pan pracy, sir.
W czasie niekrótkiej przemowy policjanta do środka weszła czwórka mężczyzn. Jeden z nich podszedł do Wiliama.
- Potrzebujesz pomocy, szefie?
- Nie, arystokrata czy nie, każdy musi przestrzegać prawa, prawda, lordzie Avery?
Lovegood ponownie złapał Leandrę, tym razem jednak nieco mocniej.
- Różdżka - rzucił ciągle miłym głosem, w którym jednak dało słyszeć się pewne znudzenie.
Ze zdumieniem przegląda dekret, powstrzymując się od komentarza, że egzekwowania prawa od obywateli, który w przeciągu kilku godzin nie zdołali się z nim zapoznać jest działaniem wręcz haniebnym. Zaciska mocno sine wargi, starając się uspokoić oddech i w tej komicznej wręcz sytuacji zachować dumę i godność. Całe szczęście, nie jest w niej sama, gdyż krótko po pojawieniu się funkcjonariusza, do kawiarni wpada również jej starszy brat, wykładając Lovegoodowi wszystko to, czego jej nie wypada.
- Zawiadom ojca i wuja, bracie. To jakieś jedno, wielkie nieporozumienie - zwraca się do Perseusa, łapiąc go kojąco za ramię i powstrzymując od dalszych scen. Choć jest mu niebywale wdzięczna, że staje w jej obronie, a jego obecność tu dodaje jej otuchy w tej jakże beznadziejnej sytuacji, nie chce, by swoim wybuchowym zachowaniem jedynie je pogorszył. Nie ma wątpliwości, że rodzinie Avery uda się z łatwością wyciągnąć ją z aresztu, a cały proces znacznie się przyśpieszy, jeśli zaczną działać natychmiast. - I mojego męża. Jego też zawiadom - przypomina sobie o nim dopiero po chwili, ale w takim momencie warto łapać się każdej deski ratunku. Nie od dziś wiadomo, że rodzina Malfoyów posiada silne wpływy w Ministerstwie Magii, było więc całkiem możliwe, iż to im uda się osiągnąć coś najszybciej.
Ignoruje pojawienie się czwórki innych mężczyzn i gdy już chce dobrowolnie pójść za policjantem, ten zdecydowanie zbyt mocno łapie ją za ramię. A na takie traktowanie nie może się zgodzić.
- Panie Lovegood, aresztowana czy nie, wymagam należnego mi szacunku. Pójdę z panem nie stwarzając żadnych problemów, proszę jednak pamiętać, że za każdy, nawet najmniejszy uszczerbek na moim zdrowiu odpowie pan przed moim ojcem i mężem. Nie chciałabym, by miał pan jakieś przykrości, a obawiam się, że moje przedramię jest już sine. Proszę zabrać ręce, pójdę sama - ostatnie zdanie wypowiada wręcz przesadnie wyraźnie, dokładnie akcentując każde słowo. Nie chce powodować żadnych scen, to nie przystoi damie, w trakcie swojego monologu podaje mu więc swoją różdżkę.
- Zawiadom ojca i wuja, bracie. To jakieś jedno, wielkie nieporozumienie - zwraca się do Perseusa, łapiąc go kojąco za ramię i powstrzymując od dalszych scen. Choć jest mu niebywale wdzięczna, że staje w jej obronie, a jego obecność tu dodaje jej otuchy w tej jakże beznadziejnej sytuacji, nie chce, by swoim wybuchowym zachowaniem jedynie je pogorszył. Nie ma wątpliwości, że rodzinie Avery uda się z łatwością wyciągnąć ją z aresztu, a cały proces znacznie się przyśpieszy, jeśli zaczną działać natychmiast. - I mojego męża. Jego też zawiadom - przypomina sobie o nim dopiero po chwili, ale w takim momencie warto łapać się każdej deski ratunku. Nie od dziś wiadomo, że rodzina Malfoyów posiada silne wpływy w Ministerstwie Magii, było więc całkiem możliwe, iż to im uda się osiągnąć coś najszybciej.
Ignoruje pojawienie się czwórki innych mężczyzn i gdy już chce dobrowolnie pójść za policjantem, ten zdecydowanie zbyt mocno łapie ją za ramię. A na takie traktowanie nie może się zgodzić.
- Panie Lovegood, aresztowana czy nie, wymagam należnego mi szacunku. Pójdę z panem nie stwarzając żadnych problemów, proszę jednak pamiętać, że za każdy, nawet najmniejszy uszczerbek na moim zdrowiu odpowie pan przed moim ojcem i mężem. Nie chciałabym, by miał pan jakieś przykrości, a obawiam się, że moje przedramię jest już sine. Proszę zabrać ręce, pójdę sama - ostatnie zdanie wypowiada wręcz przesadnie wyraźnie, dokładnie akcentując każde słowo. Nie chce powodować żadnych scen, to nie przystoi damie, w trakcie swojego monologu podaje mu więc swoją różdżkę.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Poranna publikacja w jakże poczytnym brukowcu faktycznie dała wszystkim szansę zapoznania się z dekretem - stwierdziłem bez śladów kpiny, z niedowierzaniem przysłuchując się słowom tego idioty, który szarpaniem Leandry właśnie kopał swój grób. Policjant? Zwykły szarak, który zapewne marzył niegdyś o karierze aurora, lecz któremu nie udało się doskoczyć wyżej, bez większych problemów potrafiłem postawić się wyżej niego, nie tylko ze względu na urodzenie, ale i stanowisko w elitarnej jednostce departamentu, w którym Lovegood mógł zaledwie zmiatać kurz i łapiąc niezbyt zdolnych złodziejaszków, na których żal było czasu innych, wmawiać sobie, że ratuje świat. - Moja znajomość prawa ma się świetnie, dziękuję za troskę. Oby błyszczał pan podobną elokwencją, gdy będzie się pan tłumaczył ze swojego zachowania, bo zapewniam pana, że odpowie pan za każdy włos, który spadnie z jej głowy, panie Lovegood - kontynuowałem pozornie spokojnym głosem, nie przejmując się wcale złowróżbnym dołączeniem do nas czwórki funkcjonariuszy, gotowych niwelować opór, którego nie zamierzałem stawiać, gdy Leandra chwyciła moje ramię w uspokajającym geście.
- Nie przejmuj się niczym, zajmę się wszystkim i szybko to wyjaśnimy - szepnąłem, pochylając się nad siostrą, by pocałować ją w czoło, jakby ten gest miał jej dodać otuchy. Kiedy pod wpływem stresu zaczniesz się dusić, Leandro? Za trzy sekundy, gdy Lovegood ponownie cię szarpnie czy dopiero w Tower? - Naturalnie - wcale nie zamierzałem kwestionować równości wszystkich wobec prawa, a jedynie sposób jego egzekwowania, pozostawiający wiele do życzenia. - Proszę na nią uważać, panie Lovegood - dodałem, cofając się o krok, by Leandra, oby już tylko eskortowana, a nie prowadzona pod ramię, mogła przejść. Ostatkiem sił powstrzymywałem się od skrzywienia. Nie byłem przyzwyczajony do kapitulacji, a teraz nie pozostawało mi nic innego, jak odpuścić.
- Nie przejmuj się niczym, zajmę się wszystkim i szybko to wyjaśnimy - szepnąłem, pochylając się nad siostrą, by pocałować ją w czoło, jakby ten gest miał jej dodać otuchy. Kiedy pod wpływem stresu zaczniesz się dusić, Leandro? Za trzy sekundy, gdy Lovegood ponownie cię szarpnie czy dopiero w Tower? - Naturalnie - wcale nie zamierzałem kwestionować równości wszystkich wobec prawa, a jedynie sposób jego egzekwowania, pozostawiający wiele do życzenia. - Proszę na nią uważać, panie Lovegood - dodałem, cofając się o krok, by Leandra, oby już tylko eskortowana, a nie prowadzona pod ramię, mogła przejść. Ostatkiem sił powstrzymywałem się od skrzywienia. Nie byłem przyzwyczajony do kapitulacji, a teraz nie pozostawało mi nic innego, jak odpuścić.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Policjant miał wybitnie znudzony wyraz twarzy podczas przemowy Avery'ego.
- Wykonuję rozkazy, chce pan pociągnąć kogoś do odpowiedzialności, to proszę zacząć od pani Minister, to jej dekret, jej decyzja - westchnął. Po czym nie wdając się w dalsze dyskusje schował podaną mu różdżkę.
- Spokojnie, lady Malfoy, trzymam panią, żeby przez przypadek nie uległa pani rozszczepieniu przy teleportacji.
Jego paskudny uśmiech był ostatnią rzeczą, jaką Leandra mogła zobaczyć zanim obraz się rozmazał. Następną było już Tower i cela, do której trafiła.
Reszta policjantów w herbaciarni widząc, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane odeszła zostawiając resztę obecnych w spokoju.
|zt dla Leandry pod powyższy link
- Wykonuję rozkazy, chce pan pociągnąć kogoś do odpowiedzialności, to proszę zacząć od pani Minister, to jej dekret, jej decyzja - westchnął. Po czym nie wdając się w dalsze dyskusje schował podaną mu różdżkę.
- Spokojnie, lady Malfoy, trzymam panią, żeby przez przypadek nie uległa pani rozszczepieniu przy teleportacji.
Jego paskudny uśmiech był ostatnią rzeczą, jaką Leandra mogła zobaczyć zanim obraz się rozmazał. Następną było już Tower i cela, do której trafiła.
Reszta policjantów w herbaciarni widząc, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane odeszła zostawiając resztę obecnych w spokoju.
|zt dla Leandry pod powyższy link
14.03
Wytrzymała ponad dwa tygodnie! To zdecydowanie wystarczy! Zresztą nikt nie zabroni się jej spotkać ze przyjacielem z lat szkolnych! Kogo obchodzi, że ów przyjaciel jest jednocześnie najlepszym przyjacielem Bertiego?! To tylko jeden nieistotny szczegół…no bo niby teraz co, że niby nie mogą mieć wspólnych znajomych? Nikt jej się nie zabroni spotkać z Ollivanderem jeśli taki będzie jej kaprys!
Przez większość czasu dzielącego urodziny Bertiego i spotkanie z Titusem Judith z łatwością znajdowała zajęcie dla swoich myśli. Pogrążyła się w pracy, pustych szklankach po ognistej i…wzorach w jakie układał się popiół po papierosach. Pech chciał, że podczas robienia porządków ( czytaj: totalnego chaosu w poszukiwaniu jeden rzeczy) w swoim pokoju natrafiła na stare zdjęcia z Hogwartu. Pierwsza reakcja? Spalić cholerstwo bo przecież w domu nie ma żaden wódki! Druga reakcja : Uspokój się Skamander zdjęcia nie gryzą! . Z tą właśnie myślą zaczęła przeglądać stary album. Zdjęcie po zdjęciu, wspomnienie po wspomnieniu i pytanie które pojawiło się w głowie Jude gdy zobaczyła Bertiego z nową partnerką uderzyło ze zdwojoną siłą. Może oprócz dwójki zainteresowanych istniała tylko jedna osoba, która bez większych oporów mogłaby jej o wszystkim opowiedzieć. Nie mając najmniejszych wyrzutów za to, że wykorzystuje stare znajomości wysłała list do Titusa z propozycją spotkania. Kiedy to widzieli się po raz ostatni, nie licząc oczywiście urodzin Botta? Chyba podczas wakacji przed jego ostatnim rokiem w Hogwarcie. Później wszystko się zawaliło i Jude mogła już tylko od czasu do czasu wysyłać listy do starych znajomych choć i na to nie zawsze miała ochotę. Pojawiła się w umówionym miejscu trochę wcześniej niż planowała i zajęła jeden ze stolików w głębi herbaciarni. Złapała się na tym, że się denerwuje dla tego wyciągnęła z kieszeni płaszcza paczkę papierosów i odpaliła jednego. Zapach palonego tytoni zaczął się mieszać z aromatem herbat dając dziwny efekt. Jude zaczęła się zastanawiać czy ktoś jej nie wyrzuci za „psucie atmosfery” przez co na jej ustach pojawił się lekko ironiczny uśmiech. Wyrzucona z herbaciarni! Tego jeszcze nie było. Zakpiła z własnej głupoty jednocześnie przenosząc wzrok na zegarek. Przecież przyszła za wcześnie…bo ile można chodzić po mieszkaniu i zastanawiać się jak najlepiej spytać się o to czy dziewczyna na urodzinach Bertiego to ta sama z którą zdradził Judith przed kilkoma laty? Kogo to obchodzi skoro minęło już tyle czasu.
Wytrzymała ponad dwa tygodnie! To zdecydowanie wystarczy! Zresztą nikt nie zabroni się jej spotkać ze przyjacielem z lat szkolnych! Kogo obchodzi, że ów przyjaciel jest jednocześnie najlepszym przyjacielem Bertiego?! To tylko jeden nieistotny szczegół…no bo niby teraz co, że niby nie mogą mieć wspólnych znajomych? Nikt jej się nie zabroni spotkać z Ollivanderem jeśli taki będzie jej kaprys!
Przez większość czasu dzielącego urodziny Bertiego i spotkanie z Titusem Judith z łatwością znajdowała zajęcie dla swoich myśli. Pogrążyła się w pracy, pustych szklankach po ognistej i…wzorach w jakie układał się popiół po papierosach. Pech chciał, że podczas robienia porządków ( czytaj: totalnego chaosu w poszukiwaniu jeden rzeczy) w swoim pokoju natrafiła na stare zdjęcia z Hogwartu. Pierwsza reakcja? Spalić cholerstwo bo przecież w domu nie ma żaden wódki! Druga reakcja : Uspokój się Skamander zdjęcia nie gryzą! . Z tą właśnie myślą zaczęła przeglądać stary album. Zdjęcie po zdjęciu, wspomnienie po wspomnieniu i pytanie które pojawiło się w głowie Jude gdy zobaczyła Bertiego z nową partnerką uderzyło ze zdwojoną siłą. Może oprócz dwójki zainteresowanych istniała tylko jedna osoba, która bez większych oporów mogłaby jej o wszystkim opowiedzieć. Nie mając najmniejszych wyrzutów za to, że wykorzystuje stare znajomości wysłała list do Titusa z propozycją spotkania. Kiedy to widzieli się po raz ostatni, nie licząc oczywiście urodzin Botta? Chyba podczas wakacji przed jego ostatnim rokiem w Hogwarcie. Później wszystko się zawaliło i Jude mogła już tylko od czasu do czasu wysyłać listy do starych znajomych choć i na to nie zawsze miała ochotę. Pojawiła się w umówionym miejscu trochę wcześniej niż planowała i zajęła jeden ze stolików w głębi herbaciarni. Złapała się na tym, że się denerwuje dla tego wyciągnęła z kieszeni płaszcza paczkę papierosów i odpaliła jednego. Zapach palonego tytoni zaczął się mieszać z aromatem herbat dając dziwny efekt. Jude zaczęła się zastanawiać czy ktoś jej nie wyrzuci za „psucie atmosfery” przez co na jej ustach pojawił się lekko ironiczny uśmiech. Wyrzucona z herbaciarni! Tego jeszcze nie było. Zakpiła z własnej głupoty jednocześnie przenosząc wzrok na zegarek. Przecież przyszła za wcześnie…bo ile można chodzić po mieszkaniu i zastanawiać się jak najlepiej spytać się o to czy dziewczyna na urodzinach Bertiego to ta sama z którą zdradził Judith przed kilkoma laty? Kogo to obchodzi skoro minęło już tyle czasu.
To był dla Titusa dzień pełen pracy - do sklepu Ollivanderów przyszedł znacznie wcześniej, by od świtu sprzątać, układać i polerować. Później, w przerwie pomiędzy obsługiwaniem klientów, miał zamiar spotkać się z Judith, a na sam koniec porwać Lottę z jej mieszkania i wyjechać gdzieś daleko za horyzont, gdzie mieli tylko we dwoje cieszyć się swoją obecnością. Już nie mógł się doczekać aż pokaże jej swoje auto i wspólnie będą przemierzać przestworza, kreśląc na mapie drogę do raju. Od rana nie myślał o niczym innym, więc gdy zegar wybił przerwę, a on uświadomił sobie, że obiecał spotkanie młodej pannie Scamander, był już nieco spóźniony. Wpadł więc do Imbryka jakby ktoś wystrzelił go z procy, od razu odrzucając swój płaszcz i wyciągając szyję by dostrzec znajomą, rudą czuprynę.
- Judith! - zawołał na powitanie, przysiadając się do jej stolika - Wybacz moje spóźnienie, jestem dzisiaj trochę zabiegany, ale zawsze znajdę dla ciebie czas, moja droga. - rzucił z uśmiechem. Złożył ręce na blacie stolika, uprzednio pozbywając się rękawiczek bez palców, którymi grzał dłonie pomimo rychłego przyjścia wiosny - do jej pierwszego dnia nie zostało w końcu zbyt wiele czasu.
- Twój list był trochę niepokojący, czuję, że coś kryje się pod tą nagłą chęcią odnowienia naszych kontaktów. - roześmiał się. Nie było jednak w tym ani grama wyrzutu, wręcz przeciwnie! Śmiał się serdecznie, radośnie, jak to Titus - Więc... mów, panno Scamander. - poprosił, w międzyczasie przeglądając kartę herbat. Jak już tu jest to skusi się na filiżankę jakiegoś aromatycznego trunku - malinowa, jaśminowa, zielona z pomarańczą... Wybór był taki trudny! Zerknął na swoją towarzyszkę.
- Wybrałaś już coś? - zapytał, nie widząc żadnego naczynka w pobliżu.
- Judith! - zawołał na powitanie, przysiadając się do jej stolika - Wybacz moje spóźnienie, jestem dzisiaj trochę zabiegany, ale zawsze znajdę dla ciebie czas, moja droga. - rzucił z uśmiechem. Złożył ręce na blacie stolika, uprzednio pozbywając się rękawiczek bez palców, którymi grzał dłonie pomimo rychłego przyjścia wiosny - do jej pierwszego dnia nie zostało w końcu zbyt wiele czasu.
- Twój list był trochę niepokojący, czuję, że coś kryje się pod tą nagłą chęcią odnowienia naszych kontaktów. - roześmiał się. Nie było jednak w tym ani grama wyrzutu, wręcz przeciwnie! Śmiał się serdecznie, radośnie, jak to Titus - Więc... mów, panno Scamander. - poprosił, w międzyczasie przeglądając kartę herbat. Jak już tu jest to skusi się na filiżankę jakiegoś aromatycznego trunku - malinowa, jaśminowa, zielona z pomarańczą... Wybór był taki trudny! Zerknął na swoją towarzyszkę.
- Wybrałaś już coś? - zapytał, nie widząc żadnego naczynka w pobliżu.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
I nagle wyleciała na nią kolejan postać złożona chyba z samych wesoło skaczących atomów. Jude po raz kolejny od powrotu na wsypy zaczęła się zastanawiać jak mogła zapomnieć o tej całej radością jaką emanowali ludzie z jej najbliższego otoczenia. Teraz to wszystko wydawało się takie przeraźliwe nie pasuje do siebie. - Miło cię znowu widzieć Titus przykleiła do twarzy wesoły uśmiech witając się ze starym przyjacielem. - Nic się nie stało. To ja przepraszam, że odciągam cię od twoich zadań i dziękuję, że znalazłeś dla mnie chwilę - to już? Wszystkie potrzebne uprzejmości zostały wymienione i mogli przejść do sedna sprawy? Titus wyraźnie wyczuł, że miała do niego jakaś sprawę. Śmiech świadczył o tym, że nie ma do niej pretensji ale Jude i tak czuła się trochę nieswojo. Przecież od czasu do czasu jej sumienie powinno dać o sobie znać.
- Wiesz co wstydziłbyś się Titus. Znamy się tyle lat a ty mnie od razu posądzasz o jakieś złe intencje. Chciałam tylko zobaczyć, czy dalej funkcjonujesz w jednym kawałku - wysferzyła się już coraz mocniej obawiając się, ze od tych ciągłych uśmiechów twarz jej w końcu popęka. - Chyba nie ma w tym nic złego? - spytała starając się wyglądać możliwie niewinnie. Pozwoliła Titusowi na spokojnie przejrzeć kartę. - Już zamówiłam czarną - przyznała i po chwili pojawiła się klerka z jej małym dzbanuszkiem i filiżanką. Kobieta wzięła zamówienie od Titusa, jeśli ten na coś się zdecydował i zniknęła gdzieś za ladą. Zajęła się zaparzeniem herbaty. W końcu uniosła wzrok na Titusa. - chciałam cię jeszcze przeprosić za to co stało się na imprezie urodzinowej Bertiego. - zaskakujące z jaką łatwością przychodziło jej wymawianie imienia Botta. - Podobno byłeś jednym z głównych organizatorów - przyjęcie odbywało się dawno i należało o wszystkim zapomnieć ale w ten sposób Judith mogła łatwiej przejść do interesującej jej kwestii. Przynajmniej nie musiała udawać poczucia winy. No przynajmniej teoretycznie
- Wiesz co wstydziłbyś się Titus. Znamy się tyle lat a ty mnie od razu posądzasz o jakieś złe intencje. Chciałam tylko zobaczyć, czy dalej funkcjonujesz w jednym kawałku - wysferzyła się już coraz mocniej obawiając się, ze od tych ciągłych uśmiechów twarz jej w końcu popęka. - Chyba nie ma w tym nic złego? - spytała starając się wyglądać możliwie niewinnie. Pozwoliła Titusowi na spokojnie przejrzeć kartę. - Już zamówiłam czarną - przyznała i po chwili pojawiła się klerka z jej małym dzbanuszkiem i filiżanką. Kobieta wzięła zamówienie od Titusa, jeśli ten na coś się zdecydował i zniknęła gdzieś za ladą. Zajęła się zaparzeniem herbaty. W końcu uniosła wzrok na Titusa. - chciałam cię jeszcze przeprosić za to co stało się na imprezie urodzinowej Bertiego. - zaskakujące z jaką łatwością przychodziło jej wymawianie imienia Botta. - Podobno byłeś jednym z głównych organizatorów - przyjęcie odbywało się dawno i należało o wszystkim zapomnieć ale w ten sposób Judith mogła łatwiej przejść do interesującej jej kwestii. Przynajmniej nie musiała udawać poczucia winy. No przynajmniej teoretycznie
- Daj spokój. - machnął jedną ręką - Zawsze znajdę dla ciebie czas. Zresztą od rana biegam z miotłą albo poleruję różdżki, przyda mi się chwila odpoczynku. - stwierdził. Wuj zrozumie jeśli przerwa potrwa nieco dłużej niż zwykle... A jak nie, to Titus pewnie będzie musiał zrobić gruntowne porządki w sklepie - powycierać wszystkie półki i pudełka, sprawdzić każdy jeden egzemplarz... Ostatnio zajęło mu to bite trzy dni! Nic więc dziwnego, że każdy taki nagły zryw w kierunku pedantycznego porządku traktował jak najprawdziwszą karę.
- Ooo! Czyli to z troski o mój jeden kawałek! - roześmiał się, ponad kartą zerkając na swoją towarzyszkę i jej szeroki uśmiech - Oczywiście, że nie, a nawet powiem więcej - tak cieplutko w środku to mi się ostatnio zrobiło w lutym jak sobie chlapnąłem za dużego łyka z piersiówki. - znowu parsknął głośnym śmiechem. W marcu nie walił tyle wódy co podczas mroźnych, zimowych wieczorów, to i piersiówki ze sobą nie zabierał na każdy, nawet najkrótszy spacer. Kiedy kelnerka przystanęła przy ich stoliku, Titus wbił w nią spojrzenie pokrótce wypytując o napar, który sama mogłaby mu polecić i ostatecznie zdecydował się na herbatę różaną, z nutką dzikiego bzu i sokiem imbirowym. Cóż za niespotykane połączenie! Sam był ciekaw smaku oraz woni.
- To nie mnie powinnaś przepraszać, Judka. - on tam bawił się wybornie! Pił i jadł, tańczył i brał udział w zabawach, nawet sobie kilka fotek cyknął w budce - Mhm. - kiwnął głową - Ja i Polka się tym zajęliśmy w tym roku. Chyba wyszło całkiem nieźle?... Znaczy no... dekoracje i te sprawy. - machnął jedną dłonią, po czym kiwnięciem głowy podziękował kelnerce, kiedy ta ustawiła przed nim filiżankę z herbatą - od razu zaciągnął się zapachem naparu, a spomiędzy jego warg wypadło ciche mmmmm.
- Ooo! Czyli to z troski o mój jeden kawałek! - roześmiał się, ponad kartą zerkając na swoją towarzyszkę i jej szeroki uśmiech - Oczywiście, że nie, a nawet powiem więcej - tak cieplutko w środku to mi się ostatnio zrobiło w lutym jak sobie chlapnąłem za dużego łyka z piersiówki. - znowu parsknął głośnym śmiechem. W marcu nie walił tyle wódy co podczas mroźnych, zimowych wieczorów, to i piersiówki ze sobą nie zabierał na każdy, nawet najkrótszy spacer. Kiedy kelnerka przystanęła przy ich stoliku, Titus wbił w nią spojrzenie pokrótce wypytując o napar, który sama mogłaby mu polecić i ostatecznie zdecydował się na herbatę różaną, z nutką dzikiego bzu i sokiem imbirowym. Cóż za niespotykane połączenie! Sam był ciekaw smaku oraz woni.
- To nie mnie powinnaś przepraszać, Judka. - on tam bawił się wybornie! Pił i jadł, tańczył i brał udział w zabawach, nawet sobie kilka fotek cyknął w budce - Mhm. - kiwnął głową - Ja i Polka się tym zajęliśmy w tym roku. Chyba wyszło całkiem nieźle?... Znaczy no... dekoracje i te sprawy. - machnął jedną dłonią, po czym kiwnięciem głowy podziękował kelnerce, kiedy ta ustawiła przed nim filiżankę z herbatą - od razu zaciągnął się zapachem naparu, a spomiędzy jego warg wypadło ciche mmmmm.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Jude kiwnęła głową w geście zrozumienia. - Uroki rodzinnego biznesu - podsumowała jego wypowiedź jednocześnie przypominając sobie jak sama musiała pracować u ojca. Wbrew pozorom praca przy zwierzętach nie jest taka łatwa i przyjemna jakby się mogło wydawać. Słuchając dalej oczy Skamander zrobiły się odrobinę większe. Naprawdę chciała się nie śmiać ale przy młodym Ollivanderze było to dużo trudniejsze niż przy Bertiem. Jak się teraz nad tym zastanowić to dziwne, że w czasach Hogwartu nie udusiła się od tych ciągłych żartów i wybryków. - Zawsze do usług panie Ollivander, zawsze do usług - zaśmiała się kiwając potakująco głową. Chyba naprawdę tęskniła za tą chodząca kupką szczęścia i radości. Z nim przynajmniej nie weszła no wojenną ścieżkę…no przynajmniej teoretycznie.
Judith wzięła swoją filiżanke w obie dłonie i upiła kilka łyków. Ciepły płyn rozlał się po jej ciele przynosząc choć odrobinę spokoju. Zabawa w podchody nigdy nie należała do najłatwiejszych.
Judith całkowicie zbyła aluzję do Bertiego. Jakoś nie chciało jej się wieżyc, że Bertie się przejął tym co się stało. Palnął co mu ślina na język przyniosła, ona wyszła i wrócił do zabawy. Przecież to jedyna rzecz w której był naprawdę dobry…Odstawiła naczynie na stół unosząc spojrzenie na swojego towarzysza. - Nie wiem czy pokazywanie się tej biednej dziewczynie - położyła spory nacisk na dwa ostatnie słowa - Jest dobrym pomysłem - wzruszyła lekko ramionami. Dając do zrozumienia, że jeśli ktokolwiek zasługuje na jej przeprosiny to para organizatorów. Ogólnie pojawienie się w Dolnie Godryka bez sekundanta była złym pomysł ale o tym kiedy indziej. - tak, tak wszystko wyglądało wspaniale - potwierdziła choć jedyne co pamiętała to te przeklęte muszle których nie potrafiła wyplątać z włosów. - Ty i ta…Polla długo się znacie? Nie pamiętam jej z Hogwartu - przyznała siląc się na obojętny ton.
Judith wzięła swoją filiżanke w obie dłonie i upiła kilka łyków. Ciepły płyn rozlał się po jej ciele przynosząc choć odrobinę spokoju. Zabawa w podchody nigdy nie należała do najłatwiejszych.
Judith całkowicie zbyła aluzję do Bertiego. Jakoś nie chciało jej się wieżyc, że Bertie się przejął tym co się stało. Palnął co mu ślina na język przyniosła, ona wyszła i wrócił do zabawy. Przecież to jedyna rzecz w której był naprawdę dobry…Odstawiła naczynie na stół unosząc spojrzenie na swojego towarzysza. - Nie wiem czy pokazywanie się tej biednej dziewczynie - położyła spory nacisk na dwa ostatnie słowa - Jest dobrym pomysłem - wzruszyła lekko ramionami. Dając do zrozumienia, że jeśli ktokolwiek zasługuje na jej przeprosiny to para organizatorów. Ogólnie pojawienie się w Dolnie Godryka bez sekundanta była złym pomysł ale o tym kiedy indziej. - tak, tak wszystko wyglądało wspaniale - potwierdziła choć jedyne co pamiętała to te przeklęte muszle których nie potrafiła wyplątać z włosów. - Ty i ta…Polla długo się znacie? Nie pamiętam jej z Hogwartu - przyznała siląc się na obojętny ton.
Podobnie jak Judith okrążył palcami swoją filiżankę, unosząc ją do ust i spijając kilka malutkich łyczków.
- Hm, sam nie wiem, ona raczej nie wygląda na jakiegoś gladiatora, ale kto wie jaka siła kryje się w tych chudych ramionkach? - wzruszył ramionami. Sam był ciekaw jak Polly zareagowałaby na kolejną konfrontację z Judith, ale tak całkiem szczerze... Chciałby przy tym być. Ucieszył się kiedy pochwaliła dekoracje - nieźle się przy tym napracowali, więc każde, nawet nie do końca szczere uznanie było w cenie - Polly. - poprawił ją - Nie, niezbyt długo, poznaliśmy się w zeszłym roku na jednej potańcówce i jakoś tak złapaliśmy wspólny język. - wzruszył ramionami. Uwielbiał Polly, reprezentowała sobą wszystko to co kochał w ludziach i był szczerze zadowolony z faktu, że los pozwolił im stanąć na swojej drodze - Nieeee... Polly uczyła się w Beauxbatons, a szkoda! Pasowałaby do naszej bandy. - znowu się głośno roześmiał. Miał Titus swoich znajomych z roku - miał Lyrkę i kuzyna, który był najwierniejszym towarzyszem, ale niewielka różnica wieku sprawiła, że i przy Bertiem czuł się bardzo swobodnie, świetnie się dogadywali, a że w pakiecie otrzymał znajomość z jego dziewczyną... tym lepiej! Bo i pannę Skamander polubił od razu. Upił jeszcze jeden łyk, milczał - dał Judith mówić dalej, pytać o więcej, bo choć zdawało mu się, że ta rozmowa idzie w jednym konkretnym kierunku, to nie widział w tym nic złego. Ale przyglądał się Judith bardzo uważnie, wwiercając się swym błękitnym spojrzeniem w jej szarawe oczęta.
- Hm, sam nie wiem, ona raczej nie wygląda na jakiegoś gladiatora, ale kto wie jaka siła kryje się w tych chudych ramionkach? - wzruszył ramionami. Sam był ciekaw jak Polly zareagowałaby na kolejną konfrontację z Judith, ale tak całkiem szczerze... Chciałby przy tym być. Ucieszył się kiedy pochwaliła dekoracje - nieźle się przy tym napracowali, więc każde, nawet nie do końca szczere uznanie było w cenie - Polly. - poprawił ją - Nie, niezbyt długo, poznaliśmy się w zeszłym roku na jednej potańcówce i jakoś tak złapaliśmy wspólny język. - wzruszył ramionami. Uwielbiał Polly, reprezentowała sobą wszystko to co kochał w ludziach i był szczerze zadowolony z faktu, że los pozwolił im stanąć na swojej drodze - Nieeee... Polly uczyła się w Beauxbatons, a szkoda! Pasowałaby do naszej bandy. - znowu się głośno roześmiał. Miał Titus swoich znajomych z roku - miał Lyrkę i kuzyna, który był najwierniejszym towarzyszem, ale niewielka różnica wieku sprawiła, że i przy Bertiem czuł się bardzo swobodnie, świetnie się dogadywali, a że w pakiecie otrzymał znajomość z jego dziewczyną... tym lepiej! Bo i pannę Skamander polubił od razu. Upił jeszcze jeden łyk, milczał - dał Judith mówić dalej, pytać o więcej, bo choć zdawało mu się, że ta rozmowa idzie w jednym konkretnym kierunku, to nie widział w tym nic złego. Ale przyglądał się Judith bardzo uważnie, wwiercając się swym błękitnym spojrzeniem w jej szarawe oczęta.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wejście
Szybka odpowiedź