Wejście
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście
Najlepsza herbaciarnia na Pokątnej, z charakterystycznym miedzianym imbrykiem, mieniącym się w słońcu w odcieniach czerwieni, przywodzi do siebie dziesiątki klientów każdego dnia. Chwila na lunch, relaks po udanych zakupach, a może chwila wytchnienia w drodze do domu? Każdy powód jest dobry na herbatę. Już z oddali unoszą się aromaty najróżniejszych mieszanek, ciężko tutaj o miejsce przy kilku ustawionych na zewnątrz stolikach.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:33, w całości zmieniany 1 raz
Charlene z całą pewnością miała nauczkę. W końcu w tym pakunku mogło być coś dużo gorszego niż te majtki. W tych czasach na pewno nie brakowało wszelakiej maści szaleńców, którzy korzystali z obecnego chaosu, dzięki któremu ich występki mogły łatwiej pozostać niewykryte. Następnym razem na pewno nie otworzy paczki wciśniętej jej do ręki przez nieznajomego. Teraz był to prawdopodobnie tylko niewinny, choć bardzo głupi żart, ale następnym razem na tym mogło się nie skończyć.
Dla kobiety wstydliwym było mówienie głośno o bieliźnie i demonstrowanie jej obcemu mężczyźnie, który mógł sobie różnie o niej pomyśleć. Co innego gdyby obok była jakaś kobieta, albo ktoś jej dobrze znany, ale skąd miała wiedzieć, jak zachowa się obcy facet, który nagle przyszedł do jej stolika?
- Tak, niestety. Tak kończy się ciekawość i zamyślenie. Nie warto otwierać paczek od obcych bez sprawdzenia, co może być w środku – powiedziała, naprawdę mając wielką nadzieję że mężczyzna jej nie wyśmieje i pomoże jej, skoro pociągnął ją za język i niejako nakłonił, by powiedziała mu, co zaszło.
Miała wrażenie, że i on nagle się zarumienił, kiedy pokazała mu swoją dłoń i majtki przyklejone do palców. Było to bardzo krępujące, choć oboje byli dla siebie zupełnie obcy i najprawdopodobniej właśnie spotkali się po raz pierwszy. Charlene nie pamiętała mężczyzny ze swoich lat w Hogwarcie, mógł być sporo starszy, przez co się minęli i dlatego jego twarz kompletnie nic jej nie mówiła, bo ludzi zbliżonych do swojego wieku kojarzyła przynajmniej z widzenia ze szkolnych korytarzy, kojarzyła też pracowników i stałych bywalców Munga oraz tych miejsc na mapie Londynu które regularnie odwiedzała. Jego nie kojarzyła znikąd.
Czuła się bardzo niezręcznie, ale mężczyzna nie wybuchnął śmiechem ani nie uciekł z krzykiem. To dobrze. W dodatku jeszcze zgodził się jej pomóc, co przyjęła z ulgą, bo przy niemożności użycia ręki wiodącej pozbycie się wątpliwego „podarku” było utrudnione. Podziękowała mu cicho, gdy poszedł po nożyczki i po chwili wrócił do niej.
- Próbowałam, ale ani drgną. Gdyby to był tylko klej, to powinien wciąż być na tyle świeży, by puścić przy mocniejszym szarpnięciu, ale tak się nie stało – powiedziała. Niezbyt znała się na klejach, ale wydawało jej się, że jeśli bielizna byłaby nim pokryta, to musiałby być świeży, żeby się przykleiła do ręki, a wtedy powinno się dać go oderwać. Chyba że to była jakaś inna eksperymentalna maź, ale nie czuła żadnej woni, która zdradziłaby użycie jakiejś substancji. Zdecydowana większość eliksirów wydzielała jakąś woń, nawet nikłą, łatwą do wychwycenia dla wprawionego alchemika, który musiał mieć niezwykłe wyczucie i prawdziwego „nosa”, by rozpoznawać eliksiry i móc wyłapywać poszczególne przemiany w trakcie samego warzenia.
- Mógłby pan przytrzymać drugi eee... koniec? Najlepiej przez jakiś materiał, żeby nie przykleiły się i do pańskiej dłoni – poprosiła. – Spróbuję je odciąć.
Jeszcze tego brakowało, by oboje zostali sklejeni przez majtki. Lewą ręką szło jej to trochę nieporadnie, ale po chwili materiał został przecięty. Na dłoni Charlie pozostały tylko jego strzępki poprzyklejane do palców, które poprzycinała jeszcze na tyle, na ile mogła, by móc wreszcie rozewrzeć palce. Parę razy lekko się zacięła, próbując odciąć skrawki materiału zbyt blisko skóry, ale na ten moment chyba nie mogła pozbyć się go jeszcze dokładniej. Przynajmniej nie było już widać, że to majtki, a bliżej nieokreślona koronka.
- Tak chyba lepiej. Dziękuję za pomoc – powiedziała do niego. Majtki trafiły z powrotem do opakowania, choć tym razem Charlie nie dotknęła ich dłonią, a złapała je nożyczkami i włożyła do paczuszki, zawijając ją szczelnie. Były do wyrzucenia. – Jakoś wymyślę, jak pozbyć się tych... resztek – dodała, spoglądając na swoje palce. Na pewno wpadnie na jakiś sposób.
Czuła się już nieco bardziej rozluźniona, kiedy problem został zażegnany. Mogła teraz z czystym sumieniem napić się herbaty.
- Mogę poznać imię niespodziewanego wybawcy z kłopotów? – zapytała nagle.
Dla kobiety wstydliwym było mówienie głośno o bieliźnie i demonstrowanie jej obcemu mężczyźnie, który mógł sobie różnie o niej pomyśleć. Co innego gdyby obok była jakaś kobieta, albo ktoś jej dobrze znany, ale skąd miała wiedzieć, jak zachowa się obcy facet, który nagle przyszedł do jej stolika?
- Tak, niestety. Tak kończy się ciekawość i zamyślenie. Nie warto otwierać paczek od obcych bez sprawdzenia, co może być w środku – powiedziała, naprawdę mając wielką nadzieję że mężczyzna jej nie wyśmieje i pomoże jej, skoro pociągnął ją za język i niejako nakłonił, by powiedziała mu, co zaszło.
Miała wrażenie, że i on nagle się zarumienił, kiedy pokazała mu swoją dłoń i majtki przyklejone do palców. Było to bardzo krępujące, choć oboje byli dla siebie zupełnie obcy i najprawdopodobniej właśnie spotkali się po raz pierwszy. Charlene nie pamiętała mężczyzny ze swoich lat w Hogwarcie, mógł być sporo starszy, przez co się minęli i dlatego jego twarz kompletnie nic jej nie mówiła, bo ludzi zbliżonych do swojego wieku kojarzyła przynajmniej z widzenia ze szkolnych korytarzy, kojarzyła też pracowników i stałych bywalców Munga oraz tych miejsc na mapie Londynu które regularnie odwiedzała. Jego nie kojarzyła znikąd.
Czuła się bardzo niezręcznie, ale mężczyzna nie wybuchnął śmiechem ani nie uciekł z krzykiem. To dobrze. W dodatku jeszcze zgodził się jej pomóc, co przyjęła z ulgą, bo przy niemożności użycia ręki wiodącej pozbycie się wątpliwego „podarku” było utrudnione. Podziękowała mu cicho, gdy poszedł po nożyczki i po chwili wrócił do niej.
- Próbowałam, ale ani drgną. Gdyby to był tylko klej, to powinien wciąż być na tyle świeży, by puścić przy mocniejszym szarpnięciu, ale tak się nie stało – powiedziała. Niezbyt znała się na klejach, ale wydawało jej się, że jeśli bielizna byłaby nim pokryta, to musiałby być świeży, żeby się przykleiła do ręki, a wtedy powinno się dać go oderwać. Chyba że to była jakaś inna eksperymentalna maź, ale nie czuła żadnej woni, która zdradziłaby użycie jakiejś substancji. Zdecydowana większość eliksirów wydzielała jakąś woń, nawet nikłą, łatwą do wychwycenia dla wprawionego alchemika, który musiał mieć niezwykłe wyczucie i prawdziwego „nosa”, by rozpoznawać eliksiry i móc wyłapywać poszczególne przemiany w trakcie samego warzenia.
- Mógłby pan przytrzymać drugi eee... koniec? Najlepiej przez jakiś materiał, żeby nie przykleiły się i do pańskiej dłoni – poprosiła. – Spróbuję je odciąć.
Jeszcze tego brakowało, by oboje zostali sklejeni przez majtki. Lewą ręką szło jej to trochę nieporadnie, ale po chwili materiał został przecięty. Na dłoni Charlie pozostały tylko jego strzępki poprzyklejane do palców, które poprzycinała jeszcze na tyle, na ile mogła, by móc wreszcie rozewrzeć palce. Parę razy lekko się zacięła, próbując odciąć skrawki materiału zbyt blisko skóry, ale na ten moment chyba nie mogła pozbyć się go jeszcze dokładniej. Przynajmniej nie było już widać, że to majtki, a bliżej nieokreślona koronka.
- Tak chyba lepiej. Dziękuję za pomoc – powiedziała do niego. Majtki trafiły z powrotem do opakowania, choć tym razem Charlie nie dotknęła ich dłonią, a złapała je nożyczkami i włożyła do paczuszki, zawijając ją szczelnie. Były do wyrzucenia. – Jakoś wymyślę, jak pozbyć się tych... resztek – dodała, spoglądając na swoje palce. Na pewno wpadnie na jakiś sposób.
Czuła się już nieco bardziej rozluźniona, kiedy problem został zażegnany. Mogła teraz z czystym sumieniem napić się herbaty.
- Mogę poznać imię niespodziewanego wybawcy z kłopotów? – zapytała nagle.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Z tego, żeby nie otwierać nieznanych i dziwnych paczek Anthony akurat zdawał sobie sprawę. Zresztą zarówno jego wiek oraz fakt, że był długo poza domem i poza Wielką Brytanią sprawiały, że dawno nie widział prezentów, pomijając te bardzo małe i lekkie, które otrzymywał na urodziny. W końcu, sowy też miały swoją wytrzymałość, szczególnie kiedy musiały przebyć wiele tysięcy kilometrów. Wzruszył tylko ramionami, uśmiechnął się, przez co ukazał wszystkie małe zmarszczki wokół ust, nosa i oczu. Nie był to wyraz mający na celu wyśmiania dziewczyny, bardziej pokazania, że nie wie co odpowiedzieć na stwierdzenie, bo zwyczajnie było ono słuszne.
Nadal jednak można było dostrzec czerwień na jego policzkach i nosie, która nie chciała zejść z jego twarzy. Może to i lepiej, że nie znał dziewczyny. Właściwie może to lepiej, że nieznajoma nie znała jego. Całe to zajście było dość nieprzyjemne, choć wiadomo że nie wyniknęło ani z jej strony (chociaż może w pewnym sensie była temu winna?), ani z jego strony. Po tym wszystkim zwyczajnie się rozejdą i pewnie nawet zapomną swoje twarze, a to przecież mogłoby być dla czarownicy wyjątkowo komfortowe. Tak mogłoby się wydawać.
Uważnie słuchał, co miała do powiedzenia na temat bielizny i jej sposobu przytwierdzenia do jej skóry. Rzeczywiście to nie mógł być klej, ani maź. Zresztą, nawet i najbardziej kamuflażowy środek musiałby być chociaż trochę widoczny dla oka. Fakt, nie przyglądał się dłoni czarownicy, ale z drugiej strony – dziewczyna zapewne też zauważyłaby coś w rodzaju mazi. Jeżeli więc pomiędzy jej dłonią a materiałem bielizny nie było trzeciego składnika, to oznaczało, że kobieta siedząca przed nim była ofiarą wyjątkowo… zboczonego żartu.
Kiedy wrócił z nożyczkami i położył je na stoliku, od razu postanowił sięgnąć po swoje rękawiczki. Sam jeden Merlin mógł wiedzieć jaki czar rzucono na tę nieszczęsną bieliznę. Oby to było zwykłe zaklęcie trwałego przylepca, a nie jakaś innowacyjna klątwa wymyślona przez geniusza-żartownisia. Założył rękawiczki i przez chwilę pomyślał, że jeżeli zaklęcie mogłoby wciąż działać, to byłoby mu wyjątkowo ich szkoda. Szczególnie przy tak szalonej pogodzie, jaka pojawiła się w Wielkiej Brytanii, ale lepsze to niż męczyć się z zaklęciami. Chwycił materiał jedną dłonią i pociągnął go w swoją stronę.
– Tylko uważaj na swoje… – odezwał się już w trakcie wyjątkowo wstydliwego „zabiegu”. Chciał dokończyć, żeby uważała na swoją skórę, ale czarownica była na tyle zdesperowana, żeby pozbyć się jak największej ilości koronki. Nawet nie zwrócił uwagi, że odezwał się do niej dość bezpośrednio. – Nieważne – mruknął. Na podziękowanie tylko machnął ręką. To przecież nie było nic wielkiego. Zwyczajnie chciał pomóc, szczególnie w tak nietypowej sytuacji. – Proponowałbym wpierw udanie się do św. Munga lub do jakiegoś łamacza klątw... – zaproponował nieznajomej. – Nie ma pani talentu do cięcia – był może zbyt szczery, ale lepsze było to niż udawanie, że nie zauważył, że poprzecinała sobie palce.
Ściągnął rękawiczki, dość zaskoczony tym, że jedna z nich nie przykleiła się do bielizny. Schował parę do kieszeni swojego płaszcza. Następnie przyglądał się procesowi zawijania paczuszki. Ktoś musiał mieć wyjątkowo nudny dzień i wyjątkowo dużo pieniędzy, żeby bawić się w tego rodzaju gierki.
– Anthony – odpowiedział jej na pytanie. Nie chciał być niemiły i pytać o jej imię, więc uznał, że jeżeli będzie chciała to też się mu przedstawi. – Wie pani… trochę ich szkoda – dodał, zapominając się zupełnie, że nie wypadałoby czegoś takiego powiedzieć przy nieznajomej. Na jego polikach znów pojawił się rumieniec. – To znaczy, nie żebym był… – czy w ogóle powinien kontynuować? Raczej nie. Machnął ręką i podrapał się po czole ze zdenerwowania wywołanego swoją głupotą. Potem tylko chwycił za swoją filiżankę i zaczął popijać herbatę, mając nadzieję, że to go choć trochę uspokoi.
Nadal jednak można było dostrzec czerwień na jego policzkach i nosie, która nie chciała zejść z jego twarzy. Może to i lepiej, że nie znał dziewczyny. Właściwie może to lepiej, że nieznajoma nie znała jego. Całe to zajście było dość nieprzyjemne, choć wiadomo że nie wyniknęło ani z jej strony (chociaż może w pewnym sensie była temu winna?), ani z jego strony. Po tym wszystkim zwyczajnie się rozejdą i pewnie nawet zapomną swoje twarze, a to przecież mogłoby być dla czarownicy wyjątkowo komfortowe. Tak mogłoby się wydawać.
Uważnie słuchał, co miała do powiedzenia na temat bielizny i jej sposobu przytwierdzenia do jej skóry. Rzeczywiście to nie mógł być klej, ani maź. Zresztą, nawet i najbardziej kamuflażowy środek musiałby być chociaż trochę widoczny dla oka. Fakt, nie przyglądał się dłoni czarownicy, ale z drugiej strony – dziewczyna zapewne też zauważyłaby coś w rodzaju mazi. Jeżeli więc pomiędzy jej dłonią a materiałem bielizny nie było trzeciego składnika, to oznaczało, że kobieta siedząca przed nim była ofiarą wyjątkowo… zboczonego żartu.
Kiedy wrócił z nożyczkami i położył je na stoliku, od razu postanowił sięgnąć po swoje rękawiczki. Sam jeden Merlin mógł wiedzieć jaki czar rzucono na tę nieszczęsną bieliznę. Oby to było zwykłe zaklęcie trwałego przylepca, a nie jakaś innowacyjna klątwa wymyślona przez geniusza-żartownisia. Założył rękawiczki i przez chwilę pomyślał, że jeżeli zaklęcie mogłoby wciąż działać, to byłoby mu wyjątkowo ich szkoda. Szczególnie przy tak szalonej pogodzie, jaka pojawiła się w Wielkiej Brytanii, ale lepsze to niż męczyć się z zaklęciami. Chwycił materiał jedną dłonią i pociągnął go w swoją stronę.
– Tylko uważaj na swoje… – odezwał się już w trakcie wyjątkowo wstydliwego „zabiegu”. Chciał dokończyć, żeby uważała na swoją skórę, ale czarownica była na tyle zdesperowana, żeby pozbyć się jak największej ilości koronki. Nawet nie zwrócił uwagi, że odezwał się do niej dość bezpośrednio. – Nieważne – mruknął. Na podziękowanie tylko machnął ręką. To przecież nie było nic wielkiego. Zwyczajnie chciał pomóc, szczególnie w tak nietypowej sytuacji. – Proponowałbym wpierw udanie się do św. Munga lub do jakiegoś łamacza klątw... – zaproponował nieznajomej. – Nie ma pani talentu do cięcia – był może zbyt szczery, ale lepsze było to niż udawanie, że nie zauważył, że poprzecinała sobie palce.
Ściągnął rękawiczki, dość zaskoczony tym, że jedna z nich nie przykleiła się do bielizny. Schował parę do kieszeni swojego płaszcza. Następnie przyglądał się procesowi zawijania paczuszki. Ktoś musiał mieć wyjątkowo nudny dzień i wyjątkowo dużo pieniędzy, żeby bawić się w tego rodzaju gierki.
– Anthony – odpowiedział jej na pytanie. Nie chciał być niemiły i pytać o jej imię, więc uznał, że jeżeli będzie chciała to też się mu przedstawi. – Wie pani… trochę ich szkoda – dodał, zapominając się zupełnie, że nie wypadałoby czegoś takiego powiedzieć przy nieznajomej. Na jego polikach znów pojawił się rumieniec. – To znaczy, nie żebym był… – czy w ogóle powinien kontynuować? Raczej nie. Machnął ręką i podrapał się po czole ze zdenerwowania wywołanego swoją głupotą. Potem tylko chwycił za swoją filiżankę i zaczął popijać herbatę, mając nadzieję, że to go choć trochę uspokoi.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dobrze, że właściwie nikt nie patrzył w ich stronę. Nieliczni klienci byli zajęci rozmowami, sączeniem herbaty lub czytaniem gazet, podczas gdy Charlie kombinowała jak uwolnić się od niechcianego „prezentu”, by doprowadzić swoją dłoń do stanu używalności i być gotowa na mające się wkrótce odbyć spotkanie. Sama była sobie winna, że paczkę otworzyła i wpakowała do środka rękę, ale cóż poradzić, mleko się rozlało i szczęście w nieszczęściu że to tylko taki problem, a nie gorszy.
Mężczyzna na szczęście okazał się pomocny i nie musiała sama z wypiekami na twarzy prosić o nożyczki, kurczowo ukrywając rękę przed wzrokiem wszystkich. Pod pewnymi względami może to i lepiej że był kimś obcym, kogo może już nigdy nie spotkać, choć biorąc pod uwagę że świat magii nie był bardzo rozległy, jakieś prawdopodobieństwo istniało. W każdym razie po całym zajściu rozejdą się w różne strony, a Charlie z czasem, gdy zblaknie zażenowanie, będzie wspominać tę sytuację w bardziej humorystyczny sposób. Pewnie gdyby nie obecne czasy to mogłaby czuć się rozbawiona, oczywiście po pozbyciu się problemu i wyjściu z poczucia zawstydzenia.
Podejrzewała że to zwykłe zaklęcie trwałego przylepca, skoro nie widziała ani nie czuła pozostałości żadnej substancji klejopodobnej. Mężczyzna na szczęście miał rękawiczki, więc mógł chwycić niesforny fragment bielizny przez materiał; być może majtki były zaczarowane tak, że przyklejały się tylko do gołej skóry. Wcześniej drugą ręką ciągnęła je przez materiał długiego rękawa starannie opuszczonego na dłoń, by nie skleić sobie obu rąk.
Posługiwanie się nożyczkami lewą ręką było trudniejsze i na początku musiała wyczuć, jak nimi poruszać, żeby cięły materiał w odpowiedni sposób. Trudniejsze było bardziej precyzyjne obcięcie koronki przy palcach, więc parę razy przyszczypnęła się lekko końcem nożyczek. Ranki były jednak bardzo drobne.
- To trudne, kiedy robi się to lewą ręką – powiedziała z westchnieniem, patrząc na palce. – Chyba rzeczywiście udam się do Munga, by odczarowali... resztki tego. – Pracowała tam, więc mogła łatwo poprosić jakąś znajomą uzdrowicielkę, która jej nie wyśmieje, a zrozumie problem, po czym łatwo i szybko pomoże pozbyć się problemu. Podziękowała jeszcze raz, wdzięczna że w ogóle miał chęci by pomóc obcej kobiecie i to w tak dziwacznej sprawie. Nie każdy by się na to zdecydował.
- Charlie – powiedziała, gdy się przedstawił. Teraz był odrobinkę mniej nieznajomy. – Niestety przez to zaklęcie i późniejsze pocięcie ich raczej do niczego się nie nadają – westchnęła, choć bez wątpienia sama nie włożyłaby takich majtek, które pasowałyby raczej do kobiety lekkich obyczajów. – Ale przynajmniej mam z nimi spokój. No, prawie... – pomachała w powietrzu palcami, na których wciąż tkwiły strzępki koronki.
Pozostało jej się tylko uśmiechnąć i cieszyć się, że sytuacja znalazła rozwiązanie. Paczuszka wylądowała w pobliskim koszu, a Charlie mogła skupić się na herbacie, oczekiwaniu oraz swoim nowym, niespodziewanym towarzyszu. Chwyciła filiżankę lewą, pozbawioną resztek koronki dłonią i wysączyła łyk wciąż ciepłego, aromatycznego płynu.
- Prawda, że herbatę mają tu cudowną? – zapytała nieco nieporadnie, by przerwać ciszę; wciąż była lekko onieśmielona, choć już mniej niż wcześniej.
Mężczyzna na szczęście okazał się pomocny i nie musiała sama z wypiekami na twarzy prosić o nożyczki, kurczowo ukrywając rękę przed wzrokiem wszystkich. Pod pewnymi względami może to i lepiej że był kimś obcym, kogo może już nigdy nie spotkać, choć biorąc pod uwagę że świat magii nie był bardzo rozległy, jakieś prawdopodobieństwo istniało. W każdym razie po całym zajściu rozejdą się w różne strony, a Charlie z czasem, gdy zblaknie zażenowanie, będzie wspominać tę sytuację w bardziej humorystyczny sposób. Pewnie gdyby nie obecne czasy to mogłaby czuć się rozbawiona, oczywiście po pozbyciu się problemu i wyjściu z poczucia zawstydzenia.
Podejrzewała że to zwykłe zaklęcie trwałego przylepca, skoro nie widziała ani nie czuła pozostałości żadnej substancji klejopodobnej. Mężczyzna na szczęście miał rękawiczki, więc mógł chwycić niesforny fragment bielizny przez materiał; być może majtki były zaczarowane tak, że przyklejały się tylko do gołej skóry. Wcześniej drugą ręką ciągnęła je przez materiał długiego rękawa starannie opuszczonego na dłoń, by nie skleić sobie obu rąk.
Posługiwanie się nożyczkami lewą ręką było trudniejsze i na początku musiała wyczuć, jak nimi poruszać, żeby cięły materiał w odpowiedni sposób. Trudniejsze było bardziej precyzyjne obcięcie koronki przy palcach, więc parę razy przyszczypnęła się lekko końcem nożyczek. Ranki były jednak bardzo drobne.
- To trudne, kiedy robi się to lewą ręką – powiedziała z westchnieniem, patrząc na palce. – Chyba rzeczywiście udam się do Munga, by odczarowali... resztki tego. – Pracowała tam, więc mogła łatwo poprosić jakąś znajomą uzdrowicielkę, która jej nie wyśmieje, a zrozumie problem, po czym łatwo i szybko pomoże pozbyć się problemu. Podziękowała jeszcze raz, wdzięczna że w ogóle miał chęci by pomóc obcej kobiecie i to w tak dziwacznej sprawie. Nie każdy by się na to zdecydował.
- Charlie – powiedziała, gdy się przedstawił. Teraz był odrobinkę mniej nieznajomy. – Niestety przez to zaklęcie i późniejsze pocięcie ich raczej do niczego się nie nadają – westchnęła, choć bez wątpienia sama nie włożyłaby takich majtek, które pasowałyby raczej do kobiety lekkich obyczajów. – Ale przynajmniej mam z nimi spokój. No, prawie... – pomachała w powietrzu palcami, na których wciąż tkwiły strzępki koronki.
Pozostało jej się tylko uśmiechnąć i cieszyć się, że sytuacja znalazła rozwiązanie. Paczuszka wylądowała w pobliskim koszu, a Charlie mogła skupić się na herbacie, oczekiwaniu oraz swoim nowym, niespodziewanym towarzyszu. Chwyciła filiżankę lewą, pozbawioną resztek koronki dłonią i wysączyła łyk wciąż ciepłego, aromatycznego płynu.
- Prawda, że herbatę mają tu cudowną? – zapytała nieco nieporadnie, by przerwać ciszę; wciąż była lekko onieśmielona, choć już mniej niż wcześniej.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Fakt, używanie lewej ręki dla kogoś, kto był przyzwyczajony do używania tej prawej, jako dominującej, mógł sprawiać niemały problem. Macmillan jednak był na tyle pochłonięty sposobami pozbywania się niechcianej bielizny przez jeszcze wtedy nieznajomą, że nie zwracał uwagi na bardzo drobne, ale widoczne szczegóły. Szczegóły, które przecież dużo mówiły o danej osobie. Nic na to nie mógł poradzić. Naprawdę było mu szkoda palców czarownicy. Doskonale rozumiał też to, że chciała pozbyć się jak najwięcej niepotrzebnego materiału. On też by tak pewnie postąpił, gdyby tylko znalazł się w podobnej sytuacji.
– Miło mi – odpowiedział jej, gdy tylko się przedstawiła. – Niestety – dodał tylko i wyraźnie zdziwił się jej brakiem reakcji obronnej na jego słowa. Spodziewał się dosłownie wszystkiego. Wyzwania od najgorszych, obrażenia się lub opuszczenia stolika. Nic takiego się jednak nie stało. Czarownica zwyczajnie zdawała się trochę ignorować jego słowa albo była wyjątkowo uodporniona na paplanie głupstw. – Tak, stęskniłem się za tym miejscem – uśmiechnął się. Nie zamierzał jednak tłumaczyć pannie Charlie co miał na myśli przez swoje słowa.
Chciał dokończyć filiżankę, posiedzieć chwilę, ogrzać się, a potem wyjść. Poprawił swoja koszulę, a przede wszystkim mankiety wystające spod swetra, które wydały mu się trochę pogniecione. Nie mógł ich jednak wyprostować na tyle, żeby wyglądać odpowiednio do swojego statusu. Zresztą, nawet go to dość cieszyło. Ważne było to, żeby nikt z rodziny go tutaj nie zobaczył w podnieconej koszuli i z trochę rozwianymi włosami, w szczególności grzywką. Naprawdę nie miał ochoty na żadne moralizatorskie rozmowy, a właściwie wykłady. Zresztą jego drobne niedbalstwo o wygląd zewnętrzny było podyktowane wieloletnią podróżą i dostosowywaniem się do wzorców kulturowych w danym państwie.
– Nie próbowałbym niczego na własną rękę – doradził ponownie, po chwili milczenia. Nie wiedział przecież czymś zajmuje się czarownica. Możliwe, że i tak by o tym zapomniał. – Mówię zupełnie poważnie. – Dopił herbatę ze swojej filiżanki. – Następnym razem proszę postarać się zachować większą czujność przy otwieraniu nieznajomych prezentów i paczek – uśmiechnął się wyjątkowo pogodnie. – W każdym razie, pójdę już sobie. Miłego dnia życzę.
Podniósł się. Założył płaszcz, czapkę i rękawiczki. Wyjrzał przez okno. Pogoda nadal była paskudna jak na czerwiec. Cokolwiek się stało… było to naprawdę męczące szczególnie dla niego. Westchnął cicho. A mógł zostać na Bałkanach, gdzie w tym samym czasie było zapewne przyjemnie ciepło.
– Zapłacę za panią – oznajmił jeszcze zanim odszedł od stolika. – Miło było panią poznać. Życzę miłego popołudnia, pozbawionego bielizny – dodał ciszej i równie cicho się zaśmiał. – Do widzenia! – dodał głośniej.
Natychmiast ruszył w stronę lady, zapłacił za siebie i za dziewczynę po czym opuścił „Czerwony Imbryk”, myśląc że miło by było ugrzać się przy pomocy Ognistej Ogdena albo przy kominku, albo przy jednym i drugim.
|zt
– Miło mi – odpowiedział jej, gdy tylko się przedstawiła. – Niestety – dodał tylko i wyraźnie zdziwił się jej brakiem reakcji obronnej na jego słowa. Spodziewał się dosłownie wszystkiego. Wyzwania od najgorszych, obrażenia się lub opuszczenia stolika. Nic takiego się jednak nie stało. Czarownica zwyczajnie zdawała się trochę ignorować jego słowa albo była wyjątkowo uodporniona na paplanie głupstw. – Tak, stęskniłem się za tym miejscem – uśmiechnął się. Nie zamierzał jednak tłumaczyć pannie Charlie co miał na myśli przez swoje słowa.
Chciał dokończyć filiżankę, posiedzieć chwilę, ogrzać się, a potem wyjść. Poprawił swoja koszulę, a przede wszystkim mankiety wystające spod swetra, które wydały mu się trochę pogniecione. Nie mógł ich jednak wyprostować na tyle, żeby wyglądać odpowiednio do swojego statusu. Zresztą, nawet go to dość cieszyło. Ważne było to, żeby nikt z rodziny go tutaj nie zobaczył w podnieconej koszuli i z trochę rozwianymi włosami, w szczególności grzywką. Naprawdę nie miał ochoty na żadne moralizatorskie rozmowy, a właściwie wykłady. Zresztą jego drobne niedbalstwo o wygląd zewnętrzny było podyktowane wieloletnią podróżą i dostosowywaniem się do wzorców kulturowych w danym państwie.
– Nie próbowałbym niczego na własną rękę – doradził ponownie, po chwili milczenia. Nie wiedział przecież czymś zajmuje się czarownica. Możliwe, że i tak by o tym zapomniał. – Mówię zupełnie poważnie. – Dopił herbatę ze swojej filiżanki. – Następnym razem proszę postarać się zachować większą czujność przy otwieraniu nieznajomych prezentów i paczek – uśmiechnął się wyjątkowo pogodnie. – W każdym razie, pójdę już sobie. Miłego dnia życzę.
Podniósł się. Założył płaszcz, czapkę i rękawiczki. Wyjrzał przez okno. Pogoda nadal była paskudna jak na czerwiec. Cokolwiek się stało… było to naprawdę męczące szczególnie dla niego. Westchnął cicho. A mógł zostać na Bałkanach, gdzie w tym samym czasie było zapewne przyjemnie ciepło.
– Zapłacę za panią – oznajmił jeszcze zanim odszedł od stolika. – Miło było panią poznać. Życzę miłego popołudnia, pozbawionego bielizny – dodał ciszej i równie cicho się zaśmiał. – Do widzenia! – dodał głośniej.
Natychmiast ruszył w stronę lady, zapłacił za siebie i za dziewczynę po czym opuścił „Czerwony Imbryk”, myśląc że miło by było ugrzać się przy pomocy Ognistej Ogdena albo przy kominku, albo przy jednym i drugim.
|zt
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlene najprawdopodobniej była zbyt skoncentrowana na jak najstaranniejszym docinaniu skrawków koronki, by dostrzec drugie dno jego wcześniejszych słów, które faktycznie brzmiały dość dwuznacznie. Ale Charlie była raczej osobą która podchodziła z dystansem i nie doszukiwała się ukrytych spisków na siłę. Choć bardzo możliwe, że to będzie kwestią czasu i jej ufność zacznie zanikać, zastąpiona postępującą ostrożnością. Poza tym pracując w Mungu słyszała i widziała różne rzeczy i stykała się z osobami z bardzo różnych środowisk. Nie ulegało też wątpliwości że obecny czas zmieniał jej ogląd na pewne sprawy i pewnie jeszcze wiele swoich przekonań będzie musiała przewartościować. Powoli mijał czas na młodzieńczą naiwność i prostolinijność.
Teraz pozostawało jej się nieśmiało uśmiechnąć i chwycić uszko filiżanki, by po chwili napić się herbaty.
- Ja też. Latem... prawdziwym latem, kiedy jest ciepło, idealnym miejscem na przesiadywanie jest taras na tyłach. Wtedy też najlepszym napojem jest mrożona herbata – powiedziała. Normalnie o tej porze tak to powinno wyglądać, życie herbaciarni powinno powoli przenosić się z wnętrza na taras, bo czerwcowe dni przynosiły coraz więcej ciepła. Ale nie w tym roku; tym razem czerwiec przyniósł im śnieżną zimę.
- Znam kogoś, kto może mi pomóc – odpowiedziała. – I z pewnością zachowam ostrożność, co panu również radzę. I będę radzić każdemu ze swoich znajomych. – Pokiwała zdecydowanie głową; po ulicach mogli chodzić bardziej niebezpieczni ludzie niż jacyś dowcipnisie.
Skinęła mu lekko, gdy się z nią pożegnał.
- Również życzę miłego dnia. Ale... naprawdę nie musi pan za mnie płacić – powiedziała, ale on i tak to zrobił, co na swój sposób było miłe, choć życzenie popołudnia pozbawionego bielizny zabrzmiało nieco dwuznacznie, prawdopodobnie jednak była to po prostu kwestia doboru słów. Odprowadziła go wzrokiem, kiedy ruszył w stronę wyjścia i po chwili opuścił lokal. Sama została przy stoliku, gdzie po jakichś dziesięciu minutach pojawiła się osoba z którą się umówiła. Obie zamówiły sobie drugą herbatę i spędziły czas, ustalając szczegóły eliksiru który miała przygotować Charlie. Później, po opuszczeniu herbaciarni, udała się do Munga, gdzie jej znajoma uzdrowicielka szybko i dyskretnie odczarowała jej dłoń i zaleczyła małe ranki po nożyczkach. Po niefortunnej „przygodzie” nie został więc już ani ślad.
| zt.
Teraz pozostawało jej się nieśmiało uśmiechnąć i chwycić uszko filiżanki, by po chwili napić się herbaty.
- Ja też. Latem... prawdziwym latem, kiedy jest ciepło, idealnym miejscem na przesiadywanie jest taras na tyłach. Wtedy też najlepszym napojem jest mrożona herbata – powiedziała. Normalnie o tej porze tak to powinno wyglądać, życie herbaciarni powinno powoli przenosić się z wnętrza na taras, bo czerwcowe dni przynosiły coraz więcej ciepła. Ale nie w tym roku; tym razem czerwiec przyniósł im śnieżną zimę.
- Znam kogoś, kto może mi pomóc – odpowiedziała. – I z pewnością zachowam ostrożność, co panu również radzę. I będę radzić każdemu ze swoich znajomych. – Pokiwała zdecydowanie głową; po ulicach mogli chodzić bardziej niebezpieczni ludzie niż jacyś dowcipnisie.
Skinęła mu lekko, gdy się z nią pożegnał.
- Również życzę miłego dnia. Ale... naprawdę nie musi pan za mnie płacić – powiedziała, ale on i tak to zrobił, co na swój sposób było miłe, choć życzenie popołudnia pozbawionego bielizny zabrzmiało nieco dwuznacznie, prawdopodobnie jednak była to po prostu kwestia doboru słów. Odprowadziła go wzrokiem, kiedy ruszył w stronę wyjścia i po chwili opuścił lokal. Sama została przy stoliku, gdzie po jakichś dziesięciu minutach pojawiła się osoba z którą się umówiła. Obie zamówiły sobie drugą herbatę i spędziły czas, ustalając szczegóły eliksiru który miała przygotować Charlie. Później, po opuszczeniu herbaciarni, udała się do Munga, gdzie jej znajoma uzdrowicielka szybko i dyskretnie odczarowała jej dłoń i zaleczyła małe ranki po nożyczkach. Po niefortunnej „przygodzie” nie został więc już ani ślad.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| 13.01
Czasem bywała na Pokątnej. Jak każdy czarodziej i ona musiała załatwiać różne sprawunki, a nie wszystko można było kupić w Dolinie Godryka. Na szczęście podróżowanie między Doliną a Londynem było mniej uciążliwe niż jeszcze parę tygodni temu. Nie tylko skończyła się burza, czyniąca z latania zadanie wyjątkowo karkołomne i niemalże samobójcze, ale wróciła też teleportacja, więc Jamie nie musiała w ten mróz pokonywać paruset kilometrów, a po prostu pojawiła się między Dziurawym Kotłem a Pokątną, w odpowiednim miejscu w murze nacisnęła różdżką na kilka cegieł i znalazła się na całkowicie czarodziejskiej ulicy.
Długi, zimowy płaszcz spowijał jej wysoką sylwetkę, a szyja była owinięta szalikiem zrobionym na drutach przez mamę. Pokątna nie była tak spokojna i beztroska jak kiedyś, w czasach gdy co roku w wakacje robiła zakupy do szkoły. Nie była taka jak jeszcze rok temu. Po niedawnych incydentach, napaściach na mieszczące się tu lokale, można było odnieść wrażenie że panująca na ulicy atmosfera była nerwowa, a ludzie poruszali się niespokojnie, jakby chcieli możliwie szybko załatwić swoje sprawy i opuścić to miejsce. Każdy bał się powtórki niedawnej sytuacji, było to zrozumiałe i oczywiste. Jamie była jedną z bardzo nielicznych osób spacerujących samotnie, ale nie zamierzała zabawiać tu długo. Zajrzała do paru sklepów, kupiła co miała kupić, wpadła też przelotnie do sklepu miotlarskiego, by pooglądać miotły; w końcu szykowała się do zakupu nowej, więc chciała być na bieżąco. Poza tym zawsze cieszyło ją samo oglądanie mioteł i innych akcesoriów do quidditcha. Będąc tam sprawiła sobie też od razu słoiczek pasty do polerowania trzonka miotły, bo poprzednia była na ukończeniu, a także nowe gogle miotlarskie, bo od latania przy padającym niekiedy w listopadzie i grudniu gradzie stare były porysowane. A przecież jutro długi i ważny trening, a pojutrze mecz, więc musiała mieć i nowe gogle i świeżą pastę do miotły. Zapłaciła za zakupy i spakowała je do torby, by następnie ruszyć w drogę powrotną do Dziurawego Kotła, jednak gdy szła znowu w górę ulicy i akurat minęła herbaciarnię, ktoś otworzył drzwi, wychodząc, a ją owionął przyjemny i aromatyczny zapach mieszanek herbat. Zdała sobie wtedy sprawę, że właściwie to nie pogardzi filiżanką gorącej herbaty, by rozgrzać się po chodzeniu na mrozie.
Wsunęła się więc do Czerwonego Imbryka i poluzowała lekko szalik, a także przeczesała palcami czarne, nieco potargane włosy kończące się tuż za linią podbródka. Takie je lubiła zdecydowanie najbardziej, choć czasem zdarzało jej się je metamorfomagicznie wydłużać, ale zawsze wydawało jej się, że wtedy wyglądała zbyt... grzecznie. Bez tego godnego Harpii z Holyhead pazura.
Usiadła przy jednym z wolnych stolików na uboczu i zamówiła mocną, czarną herbatę z dodatkiem trawy cytrynowej, która wyjątkowo ładnie pachniała. Nie przejmowała się tym, że siedzi sama ani że może być w tym cokolwiek niestosownego. Zresztą planowała tylko wypić herbatę, zapłacić i odejść, choć możliwe, że po opuszczeniu Pokątnej a przed powrotem do Doliny Godryka skorzysta z okazji i odwiedzi jedną ze znajomych, by sprawdzić, jak się miewała po tym, jak anomalie wreszcie się skończyły. Potrzebowała odrobiny odprężenia przed meczem, a przez ostatnie dni ciągle trenowała, jutro czeka ją to znowu.
Czasem bywała na Pokątnej. Jak każdy czarodziej i ona musiała załatwiać różne sprawunki, a nie wszystko można było kupić w Dolinie Godryka. Na szczęście podróżowanie między Doliną a Londynem było mniej uciążliwe niż jeszcze parę tygodni temu. Nie tylko skończyła się burza, czyniąca z latania zadanie wyjątkowo karkołomne i niemalże samobójcze, ale wróciła też teleportacja, więc Jamie nie musiała w ten mróz pokonywać paruset kilometrów, a po prostu pojawiła się między Dziurawym Kotłem a Pokątną, w odpowiednim miejscu w murze nacisnęła różdżką na kilka cegieł i znalazła się na całkowicie czarodziejskiej ulicy.
Długi, zimowy płaszcz spowijał jej wysoką sylwetkę, a szyja była owinięta szalikiem zrobionym na drutach przez mamę. Pokątna nie była tak spokojna i beztroska jak kiedyś, w czasach gdy co roku w wakacje robiła zakupy do szkoły. Nie była taka jak jeszcze rok temu. Po niedawnych incydentach, napaściach na mieszczące się tu lokale, można było odnieść wrażenie że panująca na ulicy atmosfera była nerwowa, a ludzie poruszali się niespokojnie, jakby chcieli możliwie szybko załatwić swoje sprawy i opuścić to miejsce. Każdy bał się powtórki niedawnej sytuacji, było to zrozumiałe i oczywiste. Jamie była jedną z bardzo nielicznych osób spacerujących samotnie, ale nie zamierzała zabawiać tu długo. Zajrzała do paru sklepów, kupiła co miała kupić, wpadła też przelotnie do sklepu miotlarskiego, by pooglądać miotły; w końcu szykowała się do zakupu nowej, więc chciała być na bieżąco. Poza tym zawsze cieszyło ją samo oglądanie mioteł i innych akcesoriów do quidditcha. Będąc tam sprawiła sobie też od razu słoiczek pasty do polerowania trzonka miotły, bo poprzednia była na ukończeniu, a także nowe gogle miotlarskie, bo od latania przy padającym niekiedy w listopadzie i grudniu gradzie stare były porysowane. A przecież jutro długi i ważny trening, a pojutrze mecz, więc musiała mieć i nowe gogle i świeżą pastę do miotły. Zapłaciła za zakupy i spakowała je do torby, by następnie ruszyć w drogę powrotną do Dziurawego Kotła, jednak gdy szła znowu w górę ulicy i akurat minęła herbaciarnię, ktoś otworzył drzwi, wychodząc, a ją owionął przyjemny i aromatyczny zapach mieszanek herbat. Zdała sobie wtedy sprawę, że właściwie to nie pogardzi filiżanką gorącej herbaty, by rozgrzać się po chodzeniu na mrozie.
Wsunęła się więc do Czerwonego Imbryka i poluzowała lekko szalik, a także przeczesała palcami czarne, nieco potargane włosy kończące się tuż za linią podbródka. Takie je lubiła zdecydowanie najbardziej, choć czasem zdarzało jej się je metamorfomagicznie wydłużać, ale zawsze wydawało jej się, że wtedy wyglądała zbyt... grzecznie. Bez tego godnego Harpii z Holyhead pazura.
Usiadła przy jednym z wolnych stolików na uboczu i zamówiła mocną, czarną herbatę z dodatkiem trawy cytrynowej, która wyjątkowo ładnie pachniała. Nie przejmowała się tym, że siedzi sama ani że może być w tym cokolwiek niestosownego. Zresztą planowała tylko wypić herbatę, zapłacić i odejść, choć możliwe, że po opuszczeniu Pokątnej a przed powrotem do Doliny Godryka skorzysta z okazji i odwiedzi jedną ze znajomych, by sprawdzić, jak się miewała po tym, jak anomalie wreszcie się skończyły. Potrzebowała odrobiny odprężenia przed meczem, a przez ostatnie dni ciągle trenowała, jutro czeka ją to znowu.
Trzynaście herbatników do filiżanki herbaty - tyle właśnie chciałby zjeść auror po długiej służbie. Michael spędził wyczerpujący - jak dla siebie - dzień w Ministerstwie. Najbardziej zmęczyło go to, że niewiele się działo. Przez cały dzień uzupełniał i porządkował raporty z prowadzonych obecnie lub zamkniętych niedawno śledztw, rozpaczliwie czekając na pretekst, by wyjść na zewnątrz. Praca biurowa męczyła go bardziej niż najbardziej intensywne gonitwy za przestępcami. Perspektywa powrotu do pustego domu po nużącym dniu w pracy wydawała się wyjątkowo nudna, więc Tonks postanowił wstąpić do Czerwonego Imbryka aby poczytać „Horyzonty Zaklęć” przy mocnej herbacie. Sowa dostarczyła mu rano nowe wydanie gazety, ale nie miał nawet czasu, by zajrzeć do przesyłki. Chętniej sprawdziłby co w „Proroku”, bo „Horyzonty” bywały dla niego trochę za…suche, ale nielegalną gazetę mógł teraz czytać wyłącznie w domu i nie dało się jej już zdobyć za pomocą zwyczajnej prenumeraty. Musiał zadowolić się więc bardziej naukowym czasopismem, oraz ciszą własnego towarzystwa. Wchodząc do budynku, nie spodziewał się tutaj spotkać nikogo znajomego. Usiłował też odegnać wspomnienia sprzed kilku lat - o tym, jak na świecie nie szalała wojna, a on, nieprzejmujący się likantropią i rzadziej niż teraz myślący o własnym statusie krwi, zapraszał tutaj co ładniejsze koleżanki.
Ledwo otworzył drzwi, gwałtowny przeciąg szarpnął jego szalikiem. Tonks szybko zamknął za sobą drzwi, odruchowo kładąc na ziemi niedopiętą, skórzaną teczkę (w której nosił zwykle służbowe notatki, ale dziś zostawił je w Ministerstwie), z której wypadła dostarczona dziś rano gazeta. Michael nie zwrócił na to specjalnej uwagi, zajęty ściąganiem płaszcza, ale gazeta upadła wprost pod nogi Jamie, która siedziała blisko wejścia.
Tonks również zwrócił się do kobiety, chcąc przeprosić za przeciąg.
-Przepraszam, mam nadzieję, że nie przewiało pani z powodu mojej nieostrożności z drzwiami… - zaczął odruchowo, ale w miarę mówienia, rozpoznał siedzącą przed nim brunetkę. …Jamie, to ty? Jamie McKinnon? - podczas nielicznych spotkań, miał okazję ujrzeć kobietę w…różnych fryzurach, więc wolał się upewnić. Kiedyś nie rozpoznał nawet własnej siostry, choć Just przyzwyczaiła go do swojej metamorfagii. -Michael Tonks, pracowałem z twoim ojcem. - przypomniał się, bo od ich ostatniego „prawdziwego” spotkania minęło dość sporo czasu. Potem widział Jamie już tylko na pogrzebie McKinnona, na którym sam trzymał się na drugim planie…
Chciał właśnie spytać, jak się miewa, ale najpierw sięgnął po swoją teczkę. I zamarł w bezruchu, widząc, że pod nogami kobiety leży j e g o gazeta, ale wcale nie są nią „Horyzonty Zaklęć.” Z okładki „Czarownicy” uśmiechały się jakieś atrakcyjne czarownice, a nagłówki głosiły „Najładniejsze szlachcianki na wydaniu”, „Bądź modna tej zimy!”, „Jak wybrać najmodniejszy szalik dla męża”, oraz - o zgrozo! - „Piękne i odważne jak Harpie - jak rozmawiać o Quidditchu ze swoim mężczyzną?”
… Na pewno tego nie zamawiał, nie czytał takich…szmatławców!
Ledwo otworzył drzwi, gwałtowny przeciąg szarpnął jego szalikiem. Tonks szybko zamknął za sobą drzwi, odruchowo kładąc na ziemi niedopiętą, skórzaną teczkę (w której nosił zwykle służbowe notatki, ale dziś zostawił je w Ministerstwie), z której wypadła dostarczona dziś rano gazeta. Michael nie zwrócił na to specjalnej uwagi, zajęty ściąganiem płaszcza, ale gazeta upadła wprost pod nogi Jamie, która siedziała blisko wejścia.
Tonks również zwrócił się do kobiety, chcąc przeprosić za przeciąg.
-Przepraszam, mam nadzieję, że nie przewiało pani z powodu mojej nieostrożności z drzwiami… - zaczął odruchowo, ale w miarę mówienia, rozpoznał siedzącą przed nim brunetkę. …Jamie, to ty? Jamie McKinnon? - podczas nielicznych spotkań, miał okazję ujrzeć kobietę w…różnych fryzurach, więc wolał się upewnić. Kiedyś nie rozpoznał nawet własnej siostry, choć Just przyzwyczaiła go do swojej metamorfagii. -Michael Tonks, pracowałem z twoim ojcem. - przypomniał się, bo od ich ostatniego „prawdziwego” spotkania minęło dość sporo czasu. Potem widział Jamie już tylko na pogrzebie McKinnona, na którym sam trzymał się na drugim planie…
Chciał właśnie spytać, jak się miewa, ale najpierw sięgnął po swoją teczkę. I zamarł w bezruchu, widząc, że pod nogami kobiety leży j e g o gazeta, ale wcale nie są nią „Horyzonty Zaklęć.” Z okładki „Czarownicy” uśmiechały się jakieś atrakcyjne czarownice, a nagłówki głosiły „Najładniejsze szlachcianki na wydaniu”, „Bądź modna tej zimy!”, „Jak wybrać najmodniejszy szalik dla męża”, oraz - o zgrozo! - „Piękne i odważne jak Harpie - jak rozmawiać o Quidditchu ze swoim mężczyzną?”
… Na pewno tego nie zamawiał, nie czytał takich…szmatławców!
Can I not save one
from the pitiless wave?
Herbaciarnia mimo niedawnych wydarzeń nadal była lubianym miejscem, dlatego najlepsze stoliki były zajęte i Jamie nie pozostało nic innego niż usiąść w pobliżu drzwi. To narażało ją na zimne podmuchy, ilekroć ktoś wchodził lub wychodził, ale z racji grania w quidditcha była odporniejsza na warunki niż większość ludzi. Miejsce to było o tyle dobre, że mogła przez okno zerkać na ulicę, choć nie był to widok zbyt pokrzepiający, bo widać było namacalnie, że Pokątna się zmieniła, nie była tym samym radosnym miejscem co kiedyś, i to wcale nie mróz miał największy udział w tym, że po ulicy chodziło mniej ludzi, a ci którzy byli, starali się przemieszczać szybko i w grupkach, jakby obawiali się kolejnego ataku i czuli się bezpieczniej mając towarzystwo. Jamie go dziś nie miała, ale jako była Gryfonka musiała być odważna. Nie mogła pozwolić się zaszczuć i wpędzić w poczucie strachu, któremu ulegało tak wielu. Musiała być jak jej ojciec, dzielnie wychodzić na przeciw codzienności i mierzyć się z jej wyzwaniami.
Dostała swoją herbatę i miała upić pierwszy łyk, kiedy nagle drzwi otworzyły się znowu, wnosząc do pachnącej herbatą przestrzeni kolejny powiew lodowatego styczniowego powietrza, który dotarł aż do niej, przenikając na wskroś. Odruchowo obróciła się przez ramię, a po chwili usłyszała szelest i coś upadło tuż obok jednego z jej czarnych, sznurowanych butów z wysokimi cholewami, jakie nosiła w zimne miesiące. Ale nie od razu na to spojrzała, zaabsorbowana widokiem męskiej sylwetki, która wyglądała znajomo.
Po chwili rozpoznała Michaela Tonksa. Jednego z aurorów pracujących z jej ojcem. Michael rzecz jasna był dużo młodszy od jej ojca, ale pamiętała, że starszy McKinnon swego czasu wspierał młodego Tonksa. Był porządnym i uczciwym aurorem, ale także dobrym człowiekiem, który nie gnębił młodszych kolegów i nie uważał się za lepszego z powodu doświadczenia, a potrafił wyciągnąć do nich rękę i okazać wsparcie. Na jego pogrzebie, przeprowadzanym nad pustą trumną, bo przez pożogę zabrakło ciała do pochowania, pojawiło się wielu aurorów. To wtedy ostatni raz widziała Tonksa. To z tamtym dniem mimowolnie skojarzył się jego widok, przypominając cmentarz w Dolinie Godryka, wydrążony w ziemi dół, nad którym później stanęła tablica z imieniem i nazwiskiem ojca, a także żałobników, w tym grupkę aurorów, z którymi jej ojciec niegdyś współpracował, i z którymi podtrzymywał kontakt nawet gdy zaawansowana sinica zmusiła go do odejścia od służby w terenie.
Zamrugała oczami, powracając do teraźniejszości. Od pogrzebu taty minęło ponad pół roku, wiele się przez ten czas zdarzyło.
- To ja – potwierdziła. – I nic nie szkodzi. Ciągle ktoś wchodzi i wychodzi, ale najlepsze stoliki były zajęte, więc usiadłam tutaj – dodała, przyglądając mu się. Miała wrażenie że wyglądał dość mizernie. – Pamiętam cię. Byłeś na pogrzebie mojego ojca, a wcześniej pracowaliście razem. – Dała mu do zrozumienia, że rzeczywiście go zapamiętała. I że doceniała ten gest, że przyszedł pożegnać jej ojca, choć na pewno miał w tamtym okresie dużo swoich problemów. Kto ich nie miał? Wielu kogoś straciło, nawet jeśli nie członków rodziny, to znajomych z pracy i nie tylko. – Może usiądziesz? – zaproponowała; przy jej stoliku było miejsce, inne były w większości zajęte. A ona była osobą towarzyską i mimo wszystko wolała mieć z kim rozmawiać niż siedzieć samej. Nieważne, że nie znali się blisko, skoro jej ojciec go lubił to ona chyba też mogła, prawda?
Dopiero wtedy spojrzała uważniej w dół, kiedy i jego spojrzenie tam powiodło i nagle zamarł. Spojrzała na gazetę leżącą obok jej buta, „Czarownica” była bardzo nietypowym wyborem jak na mężczyznę, bo zwykle w tym pisemku zaczytywały się kobiety. Ale nie takie chłopczyce jak Jamie, która nie interesowała się modą ani światem wyższych sfer, tylko chichotliwe, kochliwe i zafascynowane modą trzpiotki, na jakie Jamie zwykle spoglądała z politowaniem, nie mogąc pojąć takich fascynacji. Ale już w szkole nie rozumiała chichotów, zauroczeń i tego typu dziewczyńskich spraw, i nigdy nie prenumerowała „Czarownicy”, choć czasem pożyczała ją od kogoś gdy akurat były wywiady z zawodnikami quidditcha, zwłaszcza z kobietami. To było chyba jedyne co ją w tym pisemku interesowało – rozmowy z dzielnymi graczkami quidditcha, których feministyczny duch przemawiał do niej silniej niż opisy sukni szlachcianek czy przystojnych kawalerów do wzięcia.
- Nietypowy wybór lektury – zagaiła. – Lubisz po pracy popatrzeć na zdjęcia ładnych szlachcianek, co? – Który facet by nie lubił? Wielu lubiło ładne, jasne buźki delikatnych niewiast, a silne kobiety takie jak McKinnon raczej odstraszały mężczyzn. Dla wielu była zbyt postępowa i niezależna, a jej upodobanie do spodni i do krótkich, postrzępionych na końcach włosów też nie pomagało. – I... och, pokaż to – dodała, zauważając na okładce nazwę swojej drużyny. Schyliła się i sięgnęła po gazetę, a refleks miała naprawdę dobry, więc jej palce zacisnęły się na pisemku zanim auror choćby zdążył się pochylić.
Dostała swoją herbatę i miała upić pierwszy łyk, kiedy nagle drzwi otworzyły się znowu, wnosząc do pachnącej herbatą przestrzeni kolejny powiew lodowatego styczniowego powietrza, który dotarł aż do niej, przenikając na wskroś. Odruchowo obróciła się przez ramię, a po chwili usłyszała szelest i coś upadło tuż obok jednego z jej czarnych, sznurowanych butów z wysokimi cholewami, jakie nosiła w zimne miesiące. Ale nie od razu na to spojrzała, zaabsorbowana widokiem męskiej sylwetki, która wyglądała znajomo.
Po chwili rozpoznała Michaela Tonksa. Jednego z aurorów pracujących z jej ojcem. Michael rzecz jasna był dużo młodszy od jej ojca, ale pamiętała, że starszy McKinnon swego czasu wspierał młodego Tonksa. Był porządnym i uczciwym aurorem, ale także dobrym człowiekiem, który nie gnębił młodszych kolegów i nie uważał się za lepszego z powodu doświadczenia, a potrafił wyciągnąć do nich rękę i okazać wsparcie. Na jego pogrzebie, przeprowadzanym nad pustą trumną, bo przez pożogę zabrakło ciała do pochowania, pojawiło się wielu aurorów. To wtedy ostatni raz widziała Tonksa. To z tamtym dniem mimowolnie skojarzył się jego widok, przypominając cmentarz w Dolinie Godryka, wydrążony w ziemi dół, nad którym później stanęła tablica z imieniem i nazwiskiem ojca, a także żałobników, w tym grupkę aurorów, z którymi jej ojciec niegdyś współpracował, i z którymi podtrzymywał kontakt nawet gdy zaawansowana sinica zmusiła go do odejścia od służby w terenie.
Zamrugała oczami, powracając do teraźniejszości. Od pogrzebu taty minęło ponad pół roku, wiele się przez ten czas zdarzyło.
- To ja – potwierdziła. – I nic nie szkodzi. Ciągle ktoś wchodzi i wychodzi, ale najlepsze stoliki były zajęte, więc usiadłam tutaj – dodała, przyglądając mu się. Miała wrażenie że wyglądał dość mizernie. – Pamiętam cię. Byłeś na pogrzebie mojego ojca, a wcześniej pracowaliście razem. – Dała mu do zrozumienia, że rzeczywiście go zapamiętała. I że doceniała ten gest, że przyszedł pożegnać jej ojca, choć na pewno miał w tamtym okresie dużo swoich problemów. Kto ich nie miał? Wielu kogoś straciło, nawet jeśli nie członków rodziny, to znajomych z pracy i nie tylko. – Może usiądziesz? – zaproponowała; przy jej stoliku było miejsce, inne były w większości zajęte. A ona była osobą towarzyską i mimo wszystko wolała mieć z kim rozmawiać niż siedzieć samej. Nieważne, że nie znali się blisko, skoro jej ojciec go lubił to ona chyba też mogła, prawda?
Dopiero wtedy spojrzała uważniej w dół, kiedy i jego spojrzenie tam powiodło i nagle zamarł. Spojrzała na gazetę leżącą obok jej buta, „Czarownica” była bardzo nietypowym wyborem jak na mężczyznę, bo zwykle w tym pisemku zaczytywały się kobiety. Ale nie takie chłopczyce jak Jamie, która nie interesowała się modą ani światem wyższych sfer, tylko chichotliwe, kochliwe i zafascynowane modą trzpiotki, na jakie Jamie zwykle spoglądała z politowaniem, nie mogąc pojąć takich fascynacji. Ale już w szkole nie rozumiała chichotów, zauroczeń i tego typu dziewczyńskich spraw, i nigdy nie prenumerowała „Czarownicy”, choć czasem pożyczała ją od kogoś gdy akurat były wywiady z zawodnikami quidditcha, zwłaszcza z kobietami. To było chyba jedyne co ją w tym pisemku interesowało – rozmowy z dzielnymi graczkami quidditcha, których feministyczny duch przemawiał do niej silniej niż opisy sukni szlachcianek czy przystojnych kawalerów do wzięcia.
- Nietypowy wybór lektury – zagaiła. – Lubisz po pracy popatrzeć na zdjęcia ładnych szlachcianek, co? – Który facet by nie lubił? Wielu lubiło ładne, jasne buźki delikatnych niewiast, a silne kobiety takie jak McKinnon raczej odstraszały mężczyzn. Dla wielu była zbyt postępowa i niezależna, a jej upodobanie do spodni i do krótkich, postrzępionych na końcach włosów też nie pomagało. – I... och, pokaż to – dodała, zauważając na okładce nazwę swojej drużyny. Schyliła się i sięgnęła po gazetę, a refleks miała naprawdę dobry, więc jej palce zacisnęły się na pisemku zanim auror choćby zdążył się pochylić.
Był szczerze i miło zaskoczony, że Jamie natychmiast go rozpoznała. Wyobrażał sobie, że w dniu pogrzebu ojca miała na głowie milion ważniejszych spraw i zmartwień. Przed śmiercią starego McKinnona nie widział się z nim ani jego rodziną ładne kilka lat - najpierw wyjechał do Norwegii, po ugryzieniu nie widywał się z nikim, a do pracy wrócił dopiero po pożarze w Ministerstwie. Okoliczności odzyskania posady w Biurze Aurorów napawały go pewnymi wyrzutami sumienia. Nikt nie przepadał za wilkołakami i nikt nie zaufałby mu, gdyby nie brał udziału w testach nad eliksirem tojadowym i nie zobowiązał się do jego regularnego przyjmowania. Rządy Longbottoma umożliwiły powrót do służby komuś o mugolskim pochodzeniu, ale Mike podejrzewał też, że o wszystkim zadecydował tak naprawdę tamten feralny pożar. Stracili wtedy wielu cennych ludzi - ekspertów takich jak McKinnon oraz młodych aurorów z czynnej służby. Biuro musiało jednak funkcjonować, a w pogotowiu był doświadczony i chętny do pracy Michael. Czy gdyby nie ten deficyt w kadrach, również tolerowano by jego likantropię?
Odsunął jednak od siebie te myśli i szczerze uśmiechnął się do Jamie. Miło było ją widzieć i wiedzieć, że nie jest dla niej jedynie anonimową twarzą.
-Tak, to ja. Pamiętam, jak odwiedziłem twojego tatę i nadal byłaś jeszcze uczennicą w Hogwarcie. Miałaś wtedy chyba zielone włosy? - uśmiechnął się jeszcze szerzej, bo Jamie nagle przypomniała mu o Just. -Moja siostra też jest metamorfagiem. - dodał szybko, aby nie pomyślała, że się z niej nabija. -Miło cię widzieć, Jamie. Twój tata był dla mnie swego rodzaju mentorem i to jemu zawdzięczam moją karierę jako auror. - wyjaśnił. Podejrzewał nawet, że sam McKinnon lobbował przed śmiercią w jego sprawie, bo rozmawiał z nim na temat eliksiru tojadowego i powrotu do pracy. Nie musiał chyba mówić Jamie, jak strasznie mu przykro z powodu jego śmierci.
-Chętnie. - skinął głową, bo podświadomie przyszedł tutaj w poszukiwaniu towarzystwa, uciekając od pustego domu. Było mu obojętne, czy Jamie chce powspominać swojego tatę, czy po prostu wypić w ciszy herbatę i był wdzięczny za ten gest serdeczności. Spotkanie zapowiadało się całkiem miło, dopóki nie schylił się po gazetę w tym samym momencie, co Jamie.
Na szczęście nie stuknęli się głowami, ale sprawa była jeszcze bardziej tragikomiczna. Gdzie są jego "Horyzonty Zaklęć"?
-Ja... - rozdziawił usta, ale Jamie skomentowała sprawę po swojemu zanim zdążył wyjaśnić, że to nie jego "Czarownica". Oblał się gwałtownym rumieńcem, tym bardziej, że jej komentarz był wyjątkowo trafny. Teraz nie czytał "Czarownicy", ale kilka lat temu wertował nerwowo każdy numer w poszukiwaniu zdjęć ze ślubu ElaineNott Avery. Oczywiście, nikt nie mógł wiedzieć o jego zamiłowaniu do ładnych szlachcianek (a konkretnie jednej), ale wstyd nadal go palił.
-To nie moje! - wyjaśnił krótko i panicznie, a Jamie świsnęła mu pismo sprzed nosa, zanim się choćby zreflektował.
"Czy koniec anomalii przyniesie dobrą passę dla Quidditcha? Harpie nie będą musiały się już martwić o swoje fryzury na boisku (nikt nie wygląda dobrze, gdy włosy skręcą mu się z powodu burzy!), ale nigdy nie martwiły się o poziom gry! Jamie McKinnon, ścigająca o zawsze nienagannej fryzurze (niestety, nie zdradziła nam swojego sekretu) i zgrabnej figurze, opowiedziała nam, że Harpie trenowały niestrudzenie pomimo deszczu, burzy i mrozu. Poświęcają wszystko dla swoich fanów, więc wy, drogie narzeczone i żony, możecie poświęcić trochę czasu na zrozumienie zasad Quidditcha by zaimponować swojemu mężczyźnie!" - głosił pierwszy akapit artykułu, napisanego przez niejaką Celię Stemole.
-Zwykle prenumeruję "Horyzonty zaklęć", nie wiem co to tu robi... - tłumaczył się Michael, gdy Jamie czytała artykuł...
Odsunął jednak od siebie te myśli i szczerze uśmiechnął się do Jamie. Miło było ją widzieć i wiedzieć, że nie jest dla niej jedynie anonimową twarzą.
-Tak, to ja. Pamiętam, jak odwiedziłem twojego tatę i nadal byłaś jeszcze uczennicą w Hogwarcie. Miałaś wtedy chyba zielone włosy? - uśmiechnął się jeszcze szerzej, bo Jamie nagle przypomniała mu o Just. -Moja siostra też jest metamorfagiem. - dodał szybko, aby nie pomyślała, że się z niej nabija. -Miło cię widzieć, Jamie. Twój tata był dla mnie swego rodzaju mentorem i to jemu zawdzięczam moją karierę jako auror. - wyjaśnił. Podejrzewał nawet, że sam McKinnon lobbował przed śmiercią w jego sprawie, bo rozmawiał z nim na temat eliksiru tojadowego i powrotu do pracy. Nie musiał chyba mówić Jamie, jak strasznie mu przykro z powodu jego śmierci.
-Chętnie. - skinął głową, bo podświadomie przyszedł tutaj w poszukiwaniu towarzystwa, uciekając od pustego domu. Było mu obojętne, czy Jamie chce powspominać swojego tatę, czy po prostu wypić w ciszy herbatę i był wdzięczny za ten gest serdeczności. Spotkanie zapowiadało się całkiem miło, dopóki nie schylił się po gazetę w tym samym momencie, co Jamie.
Na szczęście nie stuknęli się głowami, ale sprawa była jeszcze bardziej tragikomiczna. Gdzie są jego "Horyzonty Zaklęć"?
-Ja... - rozdziawił usta, ale Jamie skomentowała sprawę po swojemu zanim zdążył wyjaśnić, że to nie jego "Czarownica". Oblał się gwałtownym rumieńcem, tym bardziej, że jej komentarz był wyjątkowo trafny. Teraz nie czytał "Czarownicy", ale kilka lat temu wertował nerwowo każdy numer w poszukiwaniu zdjęć ze ślubu Elaine
-To nie moje! - wyjaśnił krótko i panicznie, a Jamie świsnęła mu pismo sprzed nosa, zanim się choćby zreflektował.
"Czy koniec anomalii przyniesie dobrą passę dla Quidditcha? Harpie nie będą musiały się już martwić o swoje fryzury na boisku (nikt nie wygląda dobrze, gdy włosy skręcą mu się z powodu burzy!), ale nigdy nie martwiły się o poziom gry! Jamie McKinnon, ścigająca o zawsze nienagannej fryzurze (niestety, nie zdradziła nam swojego sekretu) i zgrabnej figurze, opowiedziała nam, że Harpie trenowały niestrudzenie pomimo deszczu, burzy i mrozu. Poświęcają wszystko dla swoich fanów, więc wy, drogie narzeczone i żony, możecie poświęcić trochę czasu na zrozumienie zasad Quidditcha by zaimponować swojemu mężczyźnie!" - głosił pierwszy akapit artykułu, napisanego przez niejaką Celię Stemole.
-Zwykle prenumeruję "Horyzonty zaklęć", nie wiem co to tu robi... - tłumaczył się Michael, gdy Jamie czytała artykuł...
Can I not save one
from the pitiless wave?
Miała dość dobrą pamięć do twarzy. A może była to kwestia tego, że znała siostrę Tonksa. Wtedy, na pogrzebie, mimowolnie przeczesywała wzrokiem tłum żałobników, patrząc kto przyszedł pożegnać ojca w tej ostatniej drodze. Umownej, bo przecież nie było ciała, które mogliby odprowadzić na wieczny spoczynek, więc odprowadzili tylko trumnę z kilkoma jego rzeczami znajdującymi się w środku. Ironia losu, że przeżył tyle lat służby w terenie, by umrzeć już po odsunięciu od niej, kiedy teoretycznie powinien wieść bezpieczniejszy żywot. Nie wątpiła w to, że będąc akurat w ministerstwie robił wszystko, by ratować innych, ale nie zdążył ocalić siebie. Bywały momenty kiedy odczuwała gniew, nie tylko na tych którzy spalili ministerstwo, ale też na samego ojca, że zamiast uciec i wrócić do rodziny poświęcił się. A może i tak nie miał możliwości uciec? Ministerstwo znajdowało się pod ziemią, trawione czarnomagicznym ogniem. Ucieczka musiała być naprawdę trudnym zadaniem i dlatego tak wielu straciło tam życie, strawionych przez płomienie lub pogrzebanych przez walący się podziemny gmach, który stał się dla nich grobem.
Naprawdę doceniała to, że Tonks przyszedł na cmentarz tamtego dnia pod koniec czerwca. Jej ojciec cenił go, nigdy nie powiedział o nim złego słowa. Zresztą pan McKinnon cenił swoich współpracowników i wierzył w nich. Nie liczyło się dla niego pochodzenie, a to, jakim się było czarodziejem. Wobec młodszych kolegów, których czasem brał pod opiekę na początku ich pracy był wymagający, ale nigdy nie nadużywał swojej pozycji i starał się pomagać.
Gdy się odezwał przypomniała sobie też tamten epizod, mający miejsce w wakacje między ostatnimi latami jej nauki.
- Kaprys zbuntowanej nastolatki – uśmiechnęła się, gdy wspomniał o kolorze jej włosów. Rzeczywiście miała taki etap, gdy często chodziła z kolorowymi czuprynami ku niezadowoleniu rodziców. Obecnie jednak, gdy pokazywała się we własnej postaci, starała się trzymać raczej swojego koloru i głównie majstrować przy długości, bo nie chciała by zbyt wielu przypadkowych ludzi wiedziało o jej zdolnościach. W tych czasach były atutem, który wolała chronić. – Wiem, miałam okazję poznać ją jeszcze w Hogwarcie – dodała. Metamorfomagów nie było wielu, więc zwróciła uwagę na tych paru, którzy uczyli się w szkole w tym samym czasie. – Tata kilka razy mi o tobie wspominał. Byłeś jednym z młodych aurorów, którym pomagał w początkach pracy. – Naprawdę doceniała ciepłe słowa Michaela o ojcu. Jednocześnie obudziły w niej tęsknotę za utraconym bliskim, ale i tak zaprosiła Tonksa do tego, by z nią usiadł.
- Co słychać w biurze? – spytała jeszcze, ale zaraz jej uwagę przykuła leżąca na ziemi gazeta, która wypadła Michaelowi. „Czarownica” była nietypowym widokiem i nie trzeba było wyjątkowej domyślności, by zauważyć, że auror był wyraźnie zakłopotany, że ją zauważyła. Czyżby podczytywanie tego pisemka było jego małym sekretem, którym wstydził się dzielić? McKinnon jednak nie wyśmiewała się z niego, po prostu była zdziwiona, także tym że jej pytanie wpędziło go w zakłopotanie i przysporzyło na jego twarzy rumieńców.
- To skąd wzięło się w twojej torbie? – Pytająco uniosła brwi, sama pewnie odpowiedziałaby podobnie gdyby ktoś nakrył ją z „Czarownicą”. Ale cóż, każdy miał prawo do małych grzesznych przyjemności tak długo, jak długo nie wyrządzały nikomu krzywdy, a podczytywanie „Czarownicy” i wzdychanie do zdjęć ładnych czarownic było w gruncie rzeczy nieszkodliwe.
Korzystając z jego zakłopotania szybko przechwyciła pisemko. Nie po to, by pooglądać ładne szlachcianki czy też kawalerów do wzięcia. Szybko przekartkowała strony poświęcone sukniom, dobremu wyglądowi czy nowinkom z wyższych sfer, odnajdując to, co wzbudziło jej zainteresowanie – artykuł o quidditchu i Harpiach.
- Piszą o mnie – zdziwiła się, bo nieczęsto widywała swoje nazwisko w druku, „Czarownica” o wiele chętniej rozpisywała się o tych najbardziej rozpoznawalnych zawodnikach, cieszących się realną sławą bądź wiodących rozrywkowe życie pełne skandalów. Gdyby mieli pisać o każdym graczu quidditcha w tym kraju brakłoby im miejsca. – „Jamie McKinnon, ścigająca o zawsze nienagannej fryzurze (niestety, nie zdradziła nam swojego sekretu) i zgrabnej figurze, opowiedziała nam, że Harpie trenowały niestrudzenie pomimo deszczu, burzy i mrozu”... Ale przecież ja nie rozmawiałam z żadnymi reporterami, nie udzielałam ostatnio żadnych wywiadów – zaperzyła się; pamiętałaby coś takiego, prawda? Po wygranych w widowiskowy sposób meczach pismacy z „Czarownicy” czasem robili wywiady z zawodnikami, którzy popisali się wyjątkowo dobrymi zagraniami, ale przy ostatnich meczach nic takiego nie miało miejsca, a następny zbliżał się wielkimi krokami, już pojutrze znów miała stanąć na boisku. Z tych paru wywiadów, które w minionych latach udzieliła, nie pamiętała też żadnej Celii Stemole. – Czytałeś to całe? Żeby nie było, ja nie z tych, co przykładają przesadną wagę do swojego wyglądu, kogoś poniosła bujna fantazja – zaznaczyła, nie chcąc by Tonks po lekturze tego artykułu miał jakieś spaczone wyobrażenie na jej temat. Nie znali się blisko, to prawda, ale i tak jakoś nie spodobała jej się myśl, że mogłaby zostać uznana za głupią, płytką panienkę, która przejmuje się tylko tym, żeby nie zniszczyć sobie fryzury. Zresztą sugerowanie w artykule że kobiety powinny starać się imponować mężczyznom, z jej feministycznego punktu widzenia też wydawało się głupie, ale wiedziała, że wiele czarownic uważało samotność za tragedię i pragnęły kogoś mieć nim zostaną nazwane starymi pannami. – „Czarownica” to stek bzdur, naprawdę – westchnęła, czytając resztę artykułu i zastanawiając się, czy może jednak nie rozmawiała w ostatnich tygodniach z kimś z „Czarownicy”, tylko w pierwszej chwili o tym nie pamiętała? Jej umysł był ostatnio pochłonięty tyloma rzeczami że sprawy nieistotne mógł szybko zapomnieć. – Piszą o tym tak, jakby to fryzura była w naszej grze najważniejsza. Ale propagowanie wiedzy o quidditchu wśród kobiet popieram, choć nie po to, by imponować mężczyznom. – Ona nie uprawiała tego sportu by przyciągać męskie spojrzenia. Robiła to, bo to była jej pasja i gra sprawiała jej ogromną przyjemność, zaś każdy sukces satysfakcję. Owszem, lubiła być podziwiana i chwalona za swoją grę, ale nie podjęłaby się robienia czegoś tylko dlatego, by przypodobać się mężczyźnie. Przynajmniej tak jej się wydawało z obecnego punktu widzenia, kiedy nigdy nie była naprawdę zakochana i nie zależało jej na żadnym przedstawicielu płci przeciwnej. „Czarownica” była jednak przede wszystkim dla płytkich, powierzchownych istotek, jak mężczyźni często stereotypowo wyobrażali sobie kobiety i wielu wrzucało je wszystkie do jednego worka, ale w wielu przypadkach stereotypy rzeczywiście były bardzo bliskie prawdzie, sama znała sporo takich czarownic.
Po przeczytaniu artykułu odłożyła gazetę na stolik i napiła się wciąż gorącej herbaty. Nadal nie mogła się nadziwić, że Michael czytywał takie piśmidła, nie spodziewała się tego po nim, ale każdy miał jakieś swoje słabości. Może on lubił czytać o nienagannych fryzurach zawodniczek quidditcha albo wydarzeniach towarzyskich szlachty.
Naprawdę doceniała to, że Tonks przyszedł na cmentarz tamtego dnia pod koniec czerwca. Jej ojciec cenił go, nigdy nie powiedział o nim złego słowa. Zresztą pan McKinnon cenił swoich współpracowników i wierzył w nich. Nie liczyło się dla niego pochodzenie, a to, jakim się było czarodziejem. Wobec młodszych kolegów, których czasem brał pod opiekę na początku ich pracy był wymagający, ale nigdy nie nadużywał swojej pozycji i starał się pomagać.
Gdy się odezwał przypomniała sobie też tamten epizod, mający miejsce w wakacje między ostatnimi latami jej nauki.
- Kaprys zbuntowanej nastolatki – uśmiechnęła się, gdy wspomniał o kolorze jej włosów. Rzeczywiście miała taki etap, gdy często chodziła z kolorowymi czuprynami ku niezadowoleniu rodziców. Obecnie jednak, gdy pokazywała się we własnej postaci, starała się trzymać raczej swojego koloru i głównie majstrować przy długości, bo nie chciała by zbyt wielu przypadkowych ludzi wiedziało o jej zdolnościach. W tych czasach były atutem, który wolała chronić. – Wiem, miałam okazję poznać ją jeszcze w Hogwarcie – dodała. Metamorfomagów nie było wielu, więc zwróciła uwagę na tych paru, którzy uczyli się w szkole w tym samym czasie. – Tata kilka razy mi o tobie wspominał. Byłeś jednym z młodych aurorów, którym pomagał w początkach pracy. – Naprawdę doceniała ciepłe słowa Michaela o ojcu. Jednocześnie obudziły w niej tęsknotę za utraconym bliskim, ale i tak zaprosiła Tonksa do tego, by z nią usiadł.
- Co słychać w biurze? – spytała jeszcze, ale zaraz jej uwagę przykuła leżąca na ziemi gazeta, która wypadła Michaelowi. „Czarownica” była nietypowym widokiem i nie trzeba było wyjątkowej domyślności, by zauważyć, że auror był wyraźnie zakłopotany, że ją zauważyła. Czyżby podczytywanie tego pisemka było jego małym sekretem, którym wstydził się dzielić? McKinnon jednak nie wyśmiewała się z niego, po prostu była zdziwiona, także tym że jej pytanie wpędziło go w zakłopotanie i przysporzyło na jego twarzy rumieńców.
- To skąd wzięło się w twojej torbie? – Pytająco uniosła brwi, sama pewnie odpowiedziałaby podobnie gdyby ktoś nakrył ją z „Czarownicą”. Ale cóż, każdy miał prawo do małych grzesznych przyjemności tak długo, jak długo nie wyrządzały nikomu krzywdy, a podczytywanie „Czarownicy” i wzdychanie do zdjęć ładnych czarownic było w gruncie rzeczy nieszkodliwe.
Korzystając z jego zakłopotania szybko przechwyciła pisemko. Nie po to, by pooglądać ładne szlachcianki czy też kawalerów do wzięcia. Szybko przekartkowała strony poświęcone sukniom, dobremu wyglądowi czy nowinkom z wyższych sfer, odnajdując to, co wzbudziło jej zainteresowanie – artykuł o quidditchu i Harpiach.
- Piszą o mnie – zdziwiła się, bo nieczęsto widywała swoje nazwisko w druku, „Czarownica” o wiele chętniej rozpisywała się o tych najbardziej rozpoznawalnych zawodnikach, cieszących się realną sławą bądź wiodących rozrywkowe życie pełne skandalów. Gdyby mieli pisać o każdym graczu quidditcha w tym kraju brakłoby im miejsca. – „Jamie McKinnon, ścigająca o zawsze nienagannej fryzurze (niestety, nie zdradziła nam swojego sekretu) i zgrabnej figurze, opowiedziała nam, że Harpie trenowały niestrudzenie pomimo deszczu, burzy i mrozu”... Ale przecież ja nie rozmawiałam z żadnymi reporterami, nie udzielałam ostatnio żadnych wywiadów – zaperzyła się; pamiętałaby coś takiego, prawda? Po wygranych w widowiskowy sposób meczach pismacy z „Czarownicy” czasem robili wywiady z zawodnikami, którzy popisali się wyjątkowo dobrymi zagraniami, ale przy ostatnich meczach nic takiego nie miało miejsca, a następny zbliżał się wielkimi krokami, już pojutrze znów miała stanąć na boisku. Z tych paru wywiadów, które w minionych latach udzieliła, nie pamiętała też żadnej Celii Stemole. – Czytałeś to całe? Żeby nie było, ja nie z tych, co przykładają przesadną wagę do swojego wyglądu, kogoś poniosła bujna fantazja – zaznaczyła, nie chcąc by Tonks po lekturze tego artykułu miał jakieś spaczone wyobrażenie na jej temat. Nie znali się blisko, to prawda, ale i tak jakoś nie spodobała jej się myśl, że mogłaby zostać uznana za głupią, płytką panienkę, która przejmuje się tylko tym, żeby nie zniszczyć sobie fryzury. Zresztą sugerowanie w artykule że kobiety powinny starać się imponować mężczyznom, z jej feministycznego punktu widzenia też wydawało się głupie, ale wiedziała, że wiele czarownic uważało samotność za tragedię i pragnęły kogoś mieć nim zostaną nazwane starymi pannami. – „Czarownica” to stek bzdur, naprawdę – westchnęła, czytając resztę artykułu i zastanawiając się, czy może jednak nie rozmawiała w ostatnich tygodniach z kimś z „Czarownicy”, tylko w pierwszej chwili o tym nie pamiętała? Jej umysł był ostatnio pochłonięty tyloma rzeczami że sprawy nieistotne mógł szybko zapomnieć. – Piszą o tym tak, jakby to fryzura była w naszej grze najważniejsza. Ale propagowanie wiedzy o quidditchu wśród kobiet popieram, choć nie po to, by imponować mężczyznom. – Ona nie uprawiała tego sportu by przyciągać męskie spojrzenia. Robiła to, bo to była jej pasja i gra sprawiała jej ogromną przyjemność, zaś każdy sukces satysfakcję. Owszem, lubiła być podziwiana i chwalona za swoją grę, ale nie podjęłaby się robienia czegoś tylko dlatego, by przypodobać się mężczyźnie. Przynajmniej tak jej się wydawało z obecnego punktu widzenia, kiedy nigdy nie była naprawdę zakochana i nie zależało jej na żadnym przedstawicielu płci przeciwnej. „Czarownica” była jednak przede wszystkim dla płytkich, powierzchownych istotek, jak mężczyźni często stereotypowo wyobrażali sobie kobiety i wielu wrzucało je wszystkie do jednego worka, ale w wielu przypadkach stereotypy rzeczywiście były bardzo bliskie prawdzie, sama znała sporo takich czarownic.
Po przeczytaniu artykułu odłożyła gazetę na stolik i napiła się wciąż gorącej herbaty. Nadal nie mogła się nadziwić, że Michael czytywał takie piśmidła, nie spodziewała się tego po nim, ale każdy miał jakieś swoje słabości. Może on lubił czytać o nienagannych fryzurach zawodniczek quidditcha albo wydarzeniach towarzyskich szlachty.
-Nie był to najdziwniejszy kaprys, jaki widziałem. Zresztą, pewnie pamiętasz "kaprysy" Justine skoro kojarzysz ją z Hogwartu. - Roześmiał się serdecznie na wspomnienie kaprysów oraz wpadek własnej siostry. Nie każdy młody metamorfomag kontrolował swój dar, ale Mike miał na tyle taktu, by nie wspominać o tym przy Jamie. To tak, jakby jemu ktoś wypominał wpadki z pierwszych lekcji obrony przed czarną magią. Do dzisiaj zalewał go wstyd na wspomnienie tego, jak bardzo przestraszył się pierwszego zobaczonego przez siebie bogina - i jaki śmieszny był ten bogin dla całej klasy. W jego domu nie rozmawiało się w końcu o magii i nikt nie powiedział mu ani o takich stworzeniach ani o tym, jak zaskakujące formy potrafią przybierać. Jego pierwszy bogin wyglądał jak biurko w mugolskim urzędzie i wywołał w nim lęki przed wyrzuceniem z Hogwartu i spędzeniem reszty życia w nudnej pracy.
Prawdę mówiąc, wolał tamtego bogina niż obecnego - wilkołaka, pożerającego swoich najbliższych.
-Tak, to ja. I wiesz... nikt oprócz niego mi wtedy nie pomagał. - słowa i wspomnienia popłynęły szybko, zanim miał okazję je powściągnąć. Rzadko zwierzał się tak dalekim znajomym i rzadko wracał pamięcią do tamtych czasów. -Rodzice cieszyli się z tego, że mam pierwszą pracę, ale nie wiedzieli nic o byciu aurorem, a twój tata wziął mnie pod swoje skrzydła jeszcze zanim zaprzyjaźniłem się z innymi. - Gabriel miał łatwiej, jemu to Michael opowiadał o wyzwaniach na kursie i w pracy.
Pytanie o biuro zmyło uśmiech z twarzy Tonksa. Dzięki Jamie, na moment wrócił pamięcią do dawnych, lepszych czasów - gdy żyli jego przyjaciele i znajomi, gdy wiodło się mu lepiej, gdy złoczyńcy nie uciekali tak bezczelnie wymiarowi sprawiedliwości. Nadal przeżywał żałobę po Edith Bones - najpierw McKinnon, teraz ona... źle się działo.
-Radzimy sobie. - uciął szybko, ale potem dodał łagodniejszym tonem. -Pewnie słyszałaś o Edith Bones... była dobrą szefową. - ściszył lekko głos, by nie usłyszał ich nikt niepowołany. O ile nie miał wątpliwości co do tego, po której stronie są poglądy Jamie - była w końcu córką swojego ojca - to wiedział, że ściany mogą mieć uszy.
Wolałby jednak rozmawiać o śmierci Bones niż o kompromitującej zawartości swojej torby.
-Ja... nie wiem, sowa przyniosła mi dziś prenumeratę "Horyzontów", ale śpieszyłem się i wrzuciłem zwiniętą gazetę do torby... - tłumaczył się, zastanawiając się zarazem, co mogło się stać. -Ptak musiał się pomylić i dostarczyć mi nie to czasopismo, które zamawiałem! - połączył kawałki układanki w całość, mając nadzieję, że Jamie mu uwierzy. Rumieńce chyba mu nie pomagały w odzyskaniu wiarygodności.
Uniósł wysoko brwi, słysząc, że plotkarskie czasopismo pisze o Jamie. Rodzina McKinnonów zawsze wydawała mu się spokojna, czemu Jamie miałaby być obiektem plotek? Wysłuchał fragmentu artykułu z mieszanką zainteresowania, zażenowania i rozbawienia.
-Mówię, że nawet nie otworzyłem tej gazety... - usprawiedliwił się raz jeszcze, zaglądając Jamie przez ramię.
-Wow, na tej ilustracji masz proste i kręcone włosy równocześnie. - skomentował rysunek, przedstawiający samą Jamie (to chyba była Jamie?) i nie rozumiejąc, czemu właśnie taką fryzurę autor artykułu uznał za nienaganną.
-Nie przejmuj się, na pewno po prostu zmyślili te słowa, żeby mieć co napisać w tym szmatławcu... - nieudolnie pocieszył Jamie i postanowił spróbować zmienić temat. -Co słychać u ciebie, na boisku? - kibicował Zjednoczonym, a ostatnio wpadł w wir pracy, więc nie śledził na bieżąco postępów Harpii.
Prawdę mówiąc, wolał tamtego bogina niż obecnego - wilkołaka, pożerającego swoich najbliższych.
-Tak, to ja. I wiesz... nikt oprócz niego mi wtedy nie pomagał. - słowa i wspomnienia popłynęły szybko, zanim miał okazję je powściągnąć. Rzadko zwierzał się tak dalekim znajomym i rzadko wracał pamięcią do tamtych czasów. -Rodzice cieszyli się z tego, że mam pierwszą pracę, ale nie wiedzieli nic o byciu aurorem, a twój tata wziął mnie pod swoje skrzydła jeszcze zanim zaprzyjaźniłem się z innymi. - Gabriel miał łatwiej, jemu to Michael opowiadał o wyzwaniach na kursie i w pracy.
Pytanie o biuro zmyło uśmiech z twarzy Tonksa. Dzięki Jamie, na moment wrócił pamięcią do dawnych, lepszych czasów - gdy żyli jego przyjaciele i znajomi, gdy wiodło się mu lepiej, gdy złoczyńcy nie uciekali tak bezczelnie wymiarowi sprawiedliwości. Nadal przeżywał żałobę po Edith Bones - najpierw McKinnon, teraz ona... źle się działo.
-Radzimy sobie. - uciął szybko, ale potem dodał łagodniejszym tonem. -Pewnie słyszałaś o Edith Bones... była dobrą szefową. - ściszył lekko głos, by nie usłyszał ich nikt niepowołany. O ile nie miał wątpliwości co do tego, po której stronie są poglądy Jamie - była w końcu córką swojego ojca - to wiedział, że ściany mogą mieć uszy.
Wolałby jednak rozmawiać o śmierci Bones niż o kompromitującej zawartości swojej torby.
-Ja... nie wiem, sowa przyniosła mi dziś prenumeratę "Horyzontów", ale śpieszyłem się i wrzuciłem zwiniętą gazetę do torby... - tłumaczył się, zastanawiając się zarazem, co mogło się stać. -Ptak musiał się pomylić i dostarczyć mi nie to czasopismo, które zamawiałem! - połączył kawałki układanki w całość, mając nadzieję, że Jamie mu uwierzy. Rumieńce chyba mu nie pomagały w odzyskaniu wiarygodności.
Uniósł wysoko brwi, słysząc, że plotkarskie czasopismo pisze o Jamie. Rodzina McKinnonów zawsze wydawała mu się spokojna, czemu Jamie miałaby być obiektem plotek? Wysłuchał fragmentu artykułu z mieszanką zainteresowania, zażenowania i rozbawienia.
-Mówię, że nawet nie otworzyłem tej gazety... - usprawiedliwił się raz jeszcze, zaglądając Jamie przez ramię.
-Wow, na tej ilustracji masz proste i kręcone włosy równocześnie. - skomentował rysunek, przedstawiający samą Jamie (to chyba była Jamie?) i nie rozumiejąc, czemu właśnie taką fryzurę autor artykułu uznał za nienaganną.
-Nie przejmuj się, na pewno po prostu zmyślili te słowa, żeby mieć co napisać w tym szmatławcu... - nieudolnie pocieszył Jamie i postanowił spróbować zmienić temat. -Co słychać u ciebie, na boisku? - kibicował Zjednoczonym, a ostatnio wpadł w wir pracy, więc nie śledził na bieżąco postępów Harpii.
Can I not save one
from the pitiless wave?
- Pamiętam – potwierdziła i uśmiechnęła się. Rzeczywiście pamiętała co nieco. Młodzi metamorfomagowie często nie panowali nad zdolnościami, ona też miewała z tym kiedyś problemy i pod wpływem emocji jej włosy często zmieniały swój kolor. Kiedy się na kogoś lub na coś bardzo zezłościła, stawały się czerwone. Inne emocje oznaczały inne barwy, ale im była starsza, tym lepiej nad tym panowała i coraz rzadziej traciła kontrolę nad swoją zdolnością, w czym pomagał fakt, że w szkole wspierał ją w szlifowaniu zdolności nauczyciel transmutacji. W dzieciństwie nie zawsze mogła bawić się swobodnie w tych częściach Doliny Godryka, gdzie bywali mugolscy mieszkańcy i czasem musiała z żalem patrzeć, jak jej rodzeństwo bawi się z mugolskimi dziećmi, a ona nie mogła, by nie przestraszyć ich nagłą przemianą. Łatwiej było zimą, gdy mogła ukryć włosy pod czapką i nikt nie widział nawet gdy mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Teraz, gdy była dorosła, rzadko zmieniała się samoistnie, bez udziału własnej woli.
- Naprawdę nie? – zapytała. – W każdym razie to pasowałoby do mojego taty. No wiesz, wspieranie nowych w początkach pracy. – Jej ojciec był nie tylko dobrym aurorem, ale też dobrym człowiekiem, kierującym się własnymi zasadami. Swoich dzieci nie prowadził bezwzględnie, a pomagał im samym szukać własnej drogi, sparzać się i wyciągać właściwe wnioski z popełnionych błędów. Rozumiał, że nikt nie jest nieomylny, zwłaszcza gdy dopiero czegoś się uczył i szanował każdego bez względu na krew, wiek i doświadczenie. Oczywiście pomijając ludzi, którzy plamili się złem, a zwłaszcza czarną magią. Głęboko gardził czarną magią i wszystkimi, którzy ją uprawiali. – Brakuje mi go, wiesz? – zamyśliła się na krótki moment. Chyba każdemu na jej miejscu brakowałoby bliskiej osoby utraconej zbyt wcześnie.
Gdy zapytała o pracę zauważyła, że przestał się uśmiechać. Zdała sobie sprawę, że sytuacja w pracy nie mogła być w tych czasach wesoła, że aurorom było ciężko.
- Wybacz, byłam po prostu ciekawa... W końcu mój ojciec był kiedyś jednym z was. I słyszałam o tym zdarzeniu. Naprawdę mi przykro – dodała; ojciec opowiadał jej kiedyś o Edith Bones, a Jamie zdawała sobie sprawę, że cokolwiek się wydarzyło, to musiała być jakaś grubsza sprawa. Bones mogła być niewygodna dla obecnej władzy. Wiedziała również, że należy zachować ostrożność, więc i ona ściszyła głos i nachyliła się lekko, tak, by jej ostatnie słowa mógł usłyszeć tylko Tonks. Mówienie dobrze o Bones na pewno nie było teraz poprawne politycznie, ale aurorzy musieli uporać się ze stratą i dalej robić swoje. To dzięki nim porządna część społeczeństwa mogła czuć się choć odrobinę bezpieczniej.
Zaraz potem zajęła się znalezioną „Czarownicą”. Michael próbował się wytłumaczyć, ale podejrzewała że pewnie każdy facet nakryty na czytaniu tej gazety tłumaczyłby się bardzo podobnie. Mógł też oczywiście mówić prawdę, pomyłki w dostarczaniu poczty się zdarzały, ktoś odpowiedzialny za rozsyłanie gazet mógł z roztargnienia zaadresować do Michaela niewłaściwe czasopismo, albo to sowa przyniosła mu gazetę przeznaczoną dla kogoś innego. Tak czy inaczej nie było to aż tak istotne, bo nawet gdyby rzeczywiście po kryjomu podczytywał „Czarownicę”, nie zmieni to jej stosunku do niego. Był to jednak pewien element wesołości w tym trudnym okresie – samo wyobrażenie sobie Michaela z wypiekami na twarzy czytającego babskie ploteczki wywoływało w niej rozbawienie.
- Tak się pewnie czasem zdarza – skwitowała, zaraz jednak zajmując się czytaniem artykułu o Harpiach. Dołączając do pierwszoligowego klubu chcąc nie chcąc stawała się osobą publiczną, o której czasem wspominano w gazetach, bo pisząc o jakiejś drużynie trudno pominąć nazwiska zawodników, choć naturalnie zawsze najwięcej pisano o tych sławnych. Nie była pracownicą ministerstwa ani tego typu instytucji, jej praca służyła nie tylko jej własnej przyjemności, ale też uciesze gawiedzi, która obserwowała rozgrywki na żywo lub śledziła wzmianki o nich w gazetach. Dlatego czasami, błąkając się po jakichś pubach czy tego typu miejscach i chcąc zachować anonimowość, korzystała z metamorfomagii. Wszędzie mogła napotkać jakichś fanów Harpii.
- Podczas latania na miotle, zwłaszcza w deszczu i burzy, trudno zachować idealną fryzurę. Ktoś, kto uznał moją za nienaganną, chyba musi mieć problemy ze wzrokiem lub pojęcie nienaganności odbiegające od ogólnie przyjętych norm. – Mówiąc to, sięgnęła dłońmi do swoich potarganych kosmyków i pociągnęła za nie lekko. – Moja matka pochodzi z Potterów, w moją krew wręcz wpisana jest pewna niesforność fryzury – dodała; jej włosy w ich naturalnej formie często miały tendencję do sterczenia na wszystkie strony świata i żaden grzebień nie potrafił skutecznie ich ujarzmić. Za pomocą metamorfomagii mogła je zmienić, sprawić żeby były długie i proste, ale najbardziej lubiła siebie właśnie taką, i taka krótka fryzurka była wygodniejsza podczas latania. Może powinno jej to schlebiać, że komuś w tej głupiej gazecie podoba się jej uczesanie, które owszem, miało swoich fanów wśród tej postępowej części społeczeństwa, ale niektórzy krytykowali ją za odbiegający od standardowego wygląd. W końcu żyli w świecie, gdzie większość kobiet nosiła długie, starannie uczesane włosy, podczas gdy jej wyglądały jakby byle jak i na szybko ścięła je kuchennymi nożycami.
- Tak czy inaczej masz rację, oni zawsze szukają sensacji, byle tylko mieć o czym pisać i czym przyciągać uwagę tych wszystkich panienek, które potem się w tym zaczytują. Ale jeśli choć jedna młoda dziewczyna zainteresuje się quidditchem, to przynajmniej będzie z tego jakiś pożytek.
Jamie jako zawodniczka Harpii szczególnie lubiła wychodzić na przeciw młodym fankom, pokazywać im, że wbrew temu, że quidditcha uważano przede wszystkim za męski sport, one też mogą się nim interesować, a nawet go uprawiać i sięgać po swoje marzenia.
- Na boisku na pewno dużo lepiej, odkąd już nie musimy zastanawiać się, czy nie trafi w nas jakiś piorun – odpowiedziała, gdy zapytał o rozgrywki. Podczas anomalii trenowanie było wyjątkowo niebezpieczne i czasem dochodziło do przykrych wypadków. W porównaniu z tym styczniowy mróz był niewielką niedogodnością. – Pojutrze kolejny mecz. Jutro będę bardzo intensywnie trenować od rana do wieczora, dziś miałyśmy dzień przerwy na zregenerowanie sił po minionych tygodniach intensywnego ćwiczenia zagrywek, zanim jutro odbędzie się najważniejszy trening.
Jak zwykle przed nadchodzącym meczem czuła ekscytację. Wiedziała też, że była w dobrej formie, w ostatnich tygodniach nie próżnowała. Trenerka najwyraźniej też była pewna ich formy, skoro pozwoliła im na ten dzień luzu, by mogły odpocząć i wyspać się, a także porządnie zjeść. Jamie po powrocie do domu z tego krótkiego wypadu do Londynu to właśnie zamierzała zrobić – zjeść dobry obiad podsunięty przez mamę, wziąć długą, relaksującą kąpiel, a potem położyć się wcześnie spać, by o świcie móc zameldować się na boisku.
- Naprawdę nie? – zapytała. – W każdym razie to pasowałoby do mojego taty. No wiesz, wspieranie nowych w początkach pracy. – Jej ojciec był nie tylko dobrym aurorem, ale też dobrym człowiekiem, kierującym się własnymi zasadami. Swoich dzieci nie prowadził bezwzględnie, a pomagał im samym szukać własnej drogi, sparzać się i wyciągać właściwe wnioski z popełnionych błędów. Rozumiał, że nikt nie jest nieomylny, zwłaszcza gdy dopiero czegoś się uczył i szanował każdego bez względu na krew, wiek i doświadczenie. Oczywiście pomijając ludzi, którzy plamili się złem, a zwłaszcza czarną magią. Głęboko gardził czarną magią i wszystkimi, którzy ją uprawiali. – Brakuje mi go, wiesz? – zamyśliła się na krótki moment. Chyba każdemu na jej miejscu brakowałoby bliskiej osoby utraconej zbyt wcześnie.
Gdy zapytała o pracę zauważyła, że przestał się uśmiechać. Zdała sobie sprawę, że sytuacja w pracy nie mogła być w tych czasach wesoła, że aurorom było ciężko.
- Wybacz, byłam po prostu ciekawa... W końcu mój ojciec był kiedyś jednym z was. I słyszałam o tym zdarzeniu. Naprawdę mi przykro – dodała; ojciec opowiadał jej kiedyś o Edith Bones, a Jamie zdawała sobie sprawę, że cokolwiek się wydarzyło, to musiała być jakaś grubsza sprawa. Bones mogła być niewygodna dla obecnej władzy. Wiedziała również, że należy zachować ostrożność, więc i ona ściszyła głos i nachyliła się lekko, tak, by jej ostatnie słowa mógł usłyszeć tylko Tonks. Mówienie dobrze o Bones na pewno nie było teraz poprawne politycznie, ale aurorzy musieli uporać się ze stratą i dalej robić swoje. To dzięki nim porządna część społeczeństwa mogła czuć się choć odrobinę bezpieczniej.
Zaraz potem zajęła się znalezioną „Czarownicą”. Michael próbował się wytłumaczyć, ale podejrzewała że pewnie każdy facet nakryty na czytaniu tej gazety tłumaczyłby się bardzo podobnie. Mógł też oczywiście mówić prawdę, pomyłki w dostarczaniu poczty się zdarzały, ktoś odpowiedzialny za rozsyłanie gazet mógł z roztargnienia zaadresować do Michaela niewłaściwe czasopismo, albo to sowa przyniosła mu gazetę przeznaczoną dla kogoś innego. Tak czy inaczej nie było to aż tak istotne, bo nawet gdyby rzeczywiście po kryjomu podczytywał „Czarownicę”, nie zmieni to jej stosunku do niego. Był to jednak pewien element wesołości w tym trudnym okresie – samo wyobrażenie sobie Michaela z wypiekami na twarzy czytającego babskie ploteczki wywoływało w niej rozbawienie.
- Tak się pewnie czasem zdarza – skwitowała, zaraz jednak zajmując się czytaniem artykułu o Harpiach. Dołączając do pierwszoligowego klubu chcąc nie chcąc stawała się osobą publiczną, o której czasem wspominano w gazetach, bo pisząc o jakiejś drużynie trudno pominąć nazwiska zawodników, choć naturalnie zawsze najwięcej pisano o tych sławnych. Nie była pracownicą ministerstwa ani tego typu instytucji, jej praca służyła nie tylko jej własnej przyjemności, ale też uciesze gawiedzi, która obserwowała rozgrywki na żywo lub śledziła wzmianki o nich w gazetach. Dlatego czasami, błąkając się po jakichś pubach czy tego typu miejscach i chcąc zachować anonimowość, korzystała z metamorfomagii. Wszędzie mogła napotkać jakichś fanów Harpii.
- Podczas latania na miotle, zwłaszcza w deszczu i burzy, trudno zachować idealną fryzurę. Ktoś, kto uznał moją za nienaganną, chyba musi mieć problemy ze wzrokiem lub pojęcie nienaganności odbiegające od ogólnie przyjętych norm. – Mówiąc to, sięgnęła dłońmi do swoich potarganych kosmyków i pociągnęła za nie lekko. – Moja matka pochodzi z Potterów, w moją krew wręcz wpisana jest pewna niesforność fryzury – dodała; jej włosy w ich naturalnej formie często miały tendencję do sterczenia na wszystkie strony świata i żaden grzebień nie potrafił skutecznie ich ujarzmić. Za pomocą metamorfomagii mogła je zmienić, sprawić żeby były długie i proste, ale najbardziej lubiła siebie właśnie taką, i taka krótka fryzurka była wygodniejsza podczas latania. Może powinno jej to schlebiać, że komuś w tej głupiej gazecie podoba się jej uczesanie, które owszem, miało swoich fanów wśród tej postępowej części społeczeństwa, ale niektórzy krytykowali ją za odbiegający od standardowego wygląd. W końcu żyli w świecie, gdzie większość kobiet nosiła długie, starannie uczesane włosy, podczas gdy jej wyglądały jakby byle jak i na szybko ścięła je kuchennymi nożycami.
- Tak czy inaczej masz rację, oni zawsze szukają sensacji, byle tylko mieć o czym pisać i czym przyciągać uwagę tych wszystkich panienek, które potem się w tym zaczytują. Ale jeśli choć jedna młoda dziewczyna zainteresuje się quidditchem, to przynajmniej będzie z tego jakiś pożytek.
Jamie jako zawodniczka Harpii szczególnie lubiła wychodzić na przeciw młodym fankom, pokazywać im, że wbrew temu, że quidditcha uważano przede wszystkim za męski sport, one też mogą się nim interesować, a nawet go uprawiać i sięgać po swoje marzenia.
- Na boisku na pewno dużo lepiej, odkąd już nie musimy zastanawiać się, czy nie trafi w nas jakiś piorun – odpowiedziała, gdy zapytał o rozgrywki. Podczas anomalii trenowanie było wyjątkowo niebezpieczne i czasem dochodziło do przykrych wypadków. W porównaniu z tym styczniowy mróz był niewielką niedogodnością. – Pojutrze kolejny mecz. Jutro będę bardzo intensywnie trenować od rana do wieczora, dziś miałyśmy dzień przerwy na zregenerowanie sił po minionych tygodniach intensywnego ćwiczenia zagrywek, zanim jutro odbędzie się najważniejszy trening.
Jak zwykle przed nadchodzącym meczem czuła ekscytację. Wiedziała też, że była w dobrej formie, w ostatnich tygodniach nie próżnowała. Trenerka najwyraźniej też była pewna ich formy, skoro pozwoliła im na ten dzień luzu, by mogły odpocząć i wyspać się, a także porządnie zjeść. Jamie po powrocie do domu z tego krótkiego wypadu do Londynu to właśnie zamierzała zrobić – zjeść dobry obiad podsunięty przez mamę, wziąć długą, relaksującą kąpiel, a potem położyć się wcześnie spać, by o świcie móc zameldować się na boisku.
-Naprawdę. - uśmiechnął się do wspomnień. -Byłem pierwszym aurorem w rodzinie Tonksów i kto wie, czy zostałbym nim, gdyby nie twój tata. - McKinnon był naprawdę dobrym mentorem i dobrym człowiekiem.
Spoważniał, gdy Jamie się zamyśliła.
-Mi też. - przyznał cicho. -Biuro jest bez niego puste, szczególnie że był typem człowieka, który nadal się angażował, nawet po skończeniu czynnej służby... - i przypłacił to życiem, bo w dzień pożaru Ministerstwa nie był zwyczajnym emerytem, którego satysfakcjonowałaby starość w bujanym fotelu. Spuścił wzrok, rozumiejąc tęsknotę Jamie. Jemu codziennie brakowało mamy, ale nie wspomniał o niej teraz, nie chcąc "przyćmić" straty Jamie swoją własną. Nie byli na tyle blisko, by zwierzać się sobie z własnej żałoby, choć nagle poczuł, że mógłby porozmawiać z dziewczyną dłużej i na wiele tematów. Pomimo dalszej znajmości, gawędziło się im niezwykle przyjemnie i lekko, pomijając oczywiście wpadkę z "Czarownicą".
-Nie szkodzi i mi...nam wszystkim też. Ale nadal działamy, trzymamy się. Dziękuję, że pytasz. - zapewnił Jamie. Było mu trudno pogodzić się ze śmiercią Bones, ale cieszył się, że aurorzy mają wsparcie społeczeństwa: Wizengamotu, nielegalnego już "Proroka", postronnych ludzi, którzy pytali go o Biuro przy herbacie... Liczył na to, że Malfoyowi trudno będzie podkopać ich pozycję.
Miał nadzieję, że Jamie uwierzyła w jego wytłumaczenie, bo wolał nie wiedzieć jak bardzo rozbawia ją wyobrażenie aurora z plotkarskim pisemkiem. Jego natomiast rozbawiły rozważania Jamie na temat estetyki fryzur i pojęcia nienaganności. Mimowolnie parsknął śmiechem, po raz pierwszy zatrzymując na dłużej spojrzenie na włosach dziewczyny.
-Może teraz w modzie jest niesforna fryzura? Kto by nadążał za trendami wytyczanymi przez "Czarownicę". - uśmiechnął się, przypominając sobie z rozbawieniem, jak po skończeniu Hogwartu przejrzał to czasopismo (był młody i naiwny...) i kupił sobie na urodziny buty z bordowego zamszu. Myślał wtedy, że tak ubierają się prawdziwi czarodzieje, ale szybko powrócił do bardziej klasycznej mody i mugolskiego zdrowego rozsądku.
-Powodzenia pojutrze. - uśmiechnął się szeroko. -Kibicuję Zjednoczonym, ale zawsze was ceniłem... no i mam nadzieję, że granie w mrozie będzie mniej uciążliwe niż podczas dwumiesięcznej burzy.
Spoważniał, gdy Jamie się zamyśliła.
-Mi też. - przyznał cicho. -Biuro jest bez niego puste, szczególnie że był typem człowieka, który nadal się angażował, nawet po skończeniu czynnej służby... - i przypłacił to życiem, bo w dzień pożaru Ministerstwa nie był zwyczajnym emerytem, którego satysfakcjonowałaby starość w bujanym fotelu. Spuścił wzrok, rozumiejąc tęsknotę Jamie. Jemu codziennie brakowało mamy, ale nie wspomniał o niej teraz, nie chcąc "przyćmić" straty Jamie swoją własną. Nie byli na tyle blisko, by zwierzać się sobie z własnej żałoby, choć nagle poczuł, że mógłby porozmawiać z dziewczyną dłużej i na wiele tematów. Pomimo dalszej znajmości, gawędziło się im niezwykle przyjemnie i lekko, pomijając oczywiście wpadkę z "Czarownicą".
-Nie szkodzi i mi...nam wszystkim też. Ale nadal działamy, trzymamy się. Dziękuję, że pytasz. - zapewnił Jamie. Było mu trudno pogodzić się ze śmiercią Bones, ale cieszył się, że aurorzy mają wsparcie społeczeństwa: Wizengamotu, nielegalnego już "Proroka", postronnych ludzi, którzy pytali go o Biuro przy herbacie... Liczył na to, że Malfoyowi trudno będzie podkopać ich pozycję.
Miał nadzieję, że Jamie uwierzyła w jego wytłumaczenie, bo wolał nie wiedzieć jak bardzo rozbawia ją wyobrażenie aurora z plotkarskim pisemkiem. Jego natomiast rozbawiły rozważania Jamie na temat estetyki fryzur i pojęcia nienaganności. Mimowolnie parsknął śmiechem, po raz pierwszy zatrzymując na dłużej spojrzenie na włosach dziewczyny.
-Może teraz w modzie jest niesforna fryzura? Kto by nadążał za trendami wytyczanymi przez "Czarownicę". - uśmiechnął się, przypominając sobie z rozbawieniem, jak po skończeniu Hogwartu przejrzał to czasopismo (był młody i naiwny...) i kupił sobie na urodziny buty z bordowego zamszu. Myślał wtedy, że tak ubierają się prawdziwi czarodzieje, ale szybko powrócił do bardziej klasycznej mody i mugolskiego zdrowego rozsądku.
-Powodzenia pojutrze. - uśmiechnął się szeroko. -Kibicuję Zjednoczonym, ale zawsze was ceniłem... no i mam nadzieję, że granie w mrozie będzie mniej uciążliwe niż podczas dwumiesięcznej burzy.
Can I not save one
from the pitiless wave?
- Cieszę się, że ci się udało – rzekła. O ile kojarzyła, Tonksowie byli mugolakami, więc może rzeczywiście Michael był pierwszym aurorem o tym nazwisku. Dla Jamie jednak krew nie miała znaczenia, podobnie jak dla jej ojca. McKinnonowie dobrze wiedzieli, że umiejętności nie są zależne od czystości krwi, podobnie jak przyzwoitość. Wielu mugolaków było bardzo wartościowymi i zdolnymi czarodziejami, których jednak od zawsze dyskryminowano. Ale w tych czasach ta dyskryminacja przybierała dużo bardziej niebezpiecznego wymiaru i czarodziejom mugolskiego pochodzenia groziły znacznie gorsze rzeczy niż wyzwiska i krzywe spojrzenia.
- Ta praca była dla niego całym życiem. Nie potrafił się jej całkowicie wyrzec nawet gdy zachorował – potwierdziła. Ojciec zawsze był wierny temu co robił, nawet gdy wystawienie na czarnomagiczną ekspozycję po latach zaowocowało sinicą. Po kolejnych latach choroba rozwinęła się na tyle, że nie mógł pracować w terenie, ale angażował się w inny sposób. Nie był kimś, kogo pociągała spokojna starość w bujanym fotelu, nie lubił tkwić w miejscu. Choć dobiegał sześćdziesiątki, jak na czarodzieja nie był to wcale sędziwy wiek. Umarł tak jak żył, do końca działając i walcząc. Widocznie tak miało być, że akurat tamtego dnia był w Biurze Aurorów. Paskudny kaprys losu, który ironicznie z nich zakpił. Z McKinnonów i wszystkich innych, którzy zginęli tamtego dnia bądź kogoś stracili.
I jej gawędziło się z nim całkiem dobrze, choć rozmowa o jej ojcu, a także o Biurze Aurorów nie należała do łatwych dla żadnego z nich. Może więc dobrze się stało że wyniknęła cała ta sytuacja z „Czarownicą”, która przegnała ciężkie tematy ustępując lżejszej atmosferze? Niemal zabawnej, przynajmniej dla Jamie, bo Michael czuł się wyraźnie niezręcznie, gdy zobaczyła jaka gazeta wypadła z jego torby.
- Ja nie nadążam – przyznała bez ogródek. Podążanie za modą nie było dla niej ważne. Nie zależało jej też na tym, by usilnie wpasować się w społeczne oczekiwania i zadowalać innych, w końcu to jej miało być dobrze z tym, jaka była, nie innym. Ubierała się tak, jak było jej wygodnie i takie też nosiła fryzury. Wygoda i praktyczność były dla niej najważniejsze i udawała że nie widzi tych wszystkich spojrzeń patrzących z przyganą na jej obcisłe spodnie. O ile młodzi zwykle nie zwracali uwagi, czarodzieje starszej daty czuli zgorszenie, widząc że Jamie nosiła spodnie nie tylko do gry w quidditcha, ale też na co dzień. Zobaczenie jej w spódnicy było naprawdę wielką rzadkością i zakładała je tylko od wielkiego święta, na co dzień stawiając na wygodę, tym bardziej, że często korzystała z miotły. Nie nosiła też powłóczystych kolorowych szat, preferując zwykłe swetry, spodnie i kurtki, ewentualnie dość neutralnie wyglądające płaszcze i peleryny w rozsądnych kolorach. W pewien sposób podobała jej się moda mugolska, choć i z nią nie była na bieżąco, bo jej wiedza o świecie mugoli prezentowała dość żenujący poziom.
- Zjednoczeni to też bardzo dobra drużyna – potwierdziła. Choć zawsze kibicowała Harpiom, potrafiła docenić też rywali, a wśród Zjednoczonych miała znajomych. – A warunki na pewno będą lepsze, bo gorzej niż w listopadzie i grudniu to chyba być nie może. Z mrozem sobie poradzimy ubierając się odpowiednio cieplej, na pewno nie będzie dla nas tak niebezpieczny jak anomalie i ta burza. – Dobrze, że anomalie wreszcie dobiegły końca. Nie wiedziała co prawda, jak to się stało, ale grunt że magia znów była bezpieczna, a pogoda wracała do normy. Z normalnymi warunkami bez problemu sobie poradzą, skoro przetrwały te anomalne. Nie martwiła się więc.
Dopiła swoją herbatę.
- Chyba będę się niebawem zbierać – powiedziała. Trochę już rozmawiali, a nie mogła zabawić w Londynie długo. Było już popołudnie, mama na pewno gotowała właśnie obiad. – Może jeszcze kiedyś się gdzieś spotkamy? Jakbyś kiedyś wpadł do Doliny Godryka, to chętnie cię oprowadzę – zaoferowała. Zdawała sobie sprawę, że jako auror miał mnóstwo pracy, ona też często trenowała, ale dobrze jej się z nim gawędziło no i pamiętał jej ojca. Choćby z tego względu uważała, że szkoda byłoby zupełnie tracić kontakt. Odkąd ojciec zginął cenny był dla niej każdy, kto za jego życia miał z nim do czynienia.
- Ta praca była dla niego całym życiem. Nie potrafił się jej całkowicie wyrzec nawet gdy zachorował – potwierdziła. Ojciec zawsze był wierny temu co robił, nawet gdy wystawienie na czarnomagiczną ekspozycję po latach zaowocowało sinicą. Po kolejnych latach choroba rozwinęła się na tyle, że nie mógł pracować w terenie, ale angażował się w inny sposób. Nie był kimś, kogo pociągała spokojna starość w bujanym fotelu, nie lubił tkwić w miejscu. Choć dobiegał sześćdziesiątki, jak na czarodzieja nie był to wcale sędziwy wiek. Umarł tak jak żył, do końca działając i walcząc. Widocznie tak miało być, że akurat tamtego dnia był w Biurze Aurorów. Paskudny kaprys losu, który ironicznie z nich zakpił. Z McKinnonów i wszystkich innych, którzy zginęli tamtego dnia bądź kogoś stracili.
I jej gawędziło się z nim całkiem dobrze, choć rozmowa o jej ojcu, a także o Biurze Aurorów nie należała do łatwych dla żadnego z nich. Może więc dobrze się stało że wyniknęła cała ta sytuacja z „Czarownicą”, która przegnała ciężkie tematy ustępując lżejszej atmosferze? Niemal zabawnej, przynajmniej dla Jamie, bo Michael czuł się wyraźnie niezręcznie, gdy zobaczyła jaka gazeta wypadła z jego torby.
- Ja nie nadążam – przyznała bez ogródek. Podążanie za modą nie było dla niej ważne. Nie zależało jej też na tym, by usilnie wpasować się w społeczne oczekiwania i zadowalać innych, w końcu to jej miało być dobrze z tym, jaka była, nie innym. Ubierała się tak, jak było jej wygodnie i takie też nosiła fryzury. Wygoda i praktyczność były dla niej najważniejsze i udawała że nie widzi tych wszystkich spojrzeń patrzących z przyganą na jej obcisłe spodnie. O ile młodzi zwykle nie zwracali uwagi, czarodzieje starszej daty czuli zgorszenie, widząc że Jamie nosiła spodnie nie tylko do gry w quidditcha, ale też na co dzień. Zobaczenie jej w spódnicy było naprawdę wielką rzadkością i zakładała je tylko od wielkiego święta, na co dzień stawiając na wygodę, tym bardziej, że często korzystała z miotły. Nie nosiła też powłóczystych kolorowych szat, preferując zwykłe swetry, spodnie i kurtki, ewentualnie dość neutralnie wyglądające płaszcze i peleryny w rozsądnych kolorach. W pewien sposób podobała jej się moda mugolska, choć i z nią nie była na bieżąco, bo jej wiedza o świecie mugoli prezentowała dość żenujący poziom.
- Zjednoczeni to też bardzo dobra drużyna – potwierdziła. Choć zawsze kibicowała Harpiom, potrafiła docenić też rywali, a wśród Zjednoczonych miała znajomych. – A warunki na pewno będą lepsze, bo gorzej niż w listopadzie i grudniu to chyba być nie może. Z mrozem sobie poradzimy ubierając się odpowiednio cieplej, na pewno nie będzie dla nas tak niebezpieczny jak anomalie i ta burza. – Dobrze, że anomalie wreszcie dobiegły końca. Nie wiedziała co prawda, jak to się stało, ale grunt że magia znów była bezpieczna, a pogoda wracała do normy. Z normalnymi warunkami bez problemu sobie poradzą, skoro przetrwały te anomalne. Nie martwiła się więc.
Dopiła swoją herbatę.
- Chyba będę się niebawem zbierać – powiedziała. Trochę już rozmawiali, a nie mogła zabawić w Londynie długo. Było już popołudnie, mama na pewno gotowała właśnie obiad. – Może jeszcze kiedyś się gdzieś spotkamy? Jakbyś kiedyś wpadł do Doliny Godryka, to chętnie cię oprowadzę – zaoferowała. Zdawała sobie sprawę, że jako auror miał mnóstwo pracy, ona też często trenowała, ale dobrze jej się z nim gawędziło no i pamiętał jej ojca. Choćby z tego względu uważała, że szkoda byłoby zupełnie tracić kontakt. Odkąd ojciec zginął cenny był dla niej każdy, kto za jego życia miał z nim do czynienia.
-Dla mnie też jest... - wyrwało się Tonksowi o pracy. Szybko utkwił wzrok za oknem, starając się nie myśleć o ponurym losie McKinnona oraz o swoim własnym. Też powrócił do pracy pomimo "choroby", choć w jego przypadku przypadłością była likantropia. Chociaż był jeszcze w pełni zdrowia i sił, to ryzykował jeszcze bardziej niż tata Jamie, który miał po prostu pecha. Mike z całą świadomością podejmował dodatkowe zlecenia i dodatkowe ryzyko na prośbę Bones, która zapłaciła życiem za swoje oddanie. Zaangażował się również w bezpośrednią walkę na rzecz Zakonu i nawet nie podejrzewał jeszcze, że rozmawia z inną sojuszniczką. Wiedział, że jego życiowe wybory nie zwiastują spokojnego życia. Pocieszał się tylko tym, że McKinnon osierocił dzieci, a on sam nikogo nie skrzywdzi własną skłonnością do ryzyka w słusznej sprawie.
-Zapracowani ludzie, tacy jak my, nie mają czasu nadążać za jakąś głupią modą. - roześmiał się, kręcąc głową na "Czarownicę." Wbrew pozorom, był jednak wdzięczny za lżejszy temat do rozmowy, bo sprawy takie, jak pożar Ministerstwa i śmierć Bones go przygnębiały: choć Jamie okazała się wyjątkowo miłą i empatyczną rozmówczynią.-Ty nadążasz za piłkami, a ja za czarnoksiężnikami. - zakończył żart.
Przytaknął na słowa Jamie o Quidditchu, słuchając z zainteresowaniem jej perspektywy.
-Czekam niecierpliwie na otwarcie sezonu. - przyznał, bo szczerze uwielbiał ten sport. W Hogwarcie rozważał nawet profesjonalną grę, bo dobrze szło mu w drużynie Gryfonów. Wybór kariery aurora wydawał się jednak bezpieczniejszy finansowo i zapewniał równą, jeśli nie większą, dawkę adrenaliny.
Miło zdziwiło go zaproszenie do Doliny Godryka.
-Bardzo chętnie znajdę chwilę czasu. - uśmiechnął się szczerze. -A ty daj znać, jeśli kiedyś będziesz w pobliżu Ministerstwa w trakcie przerw w treningu. Co by nie mówić o nowym Ministrze, mamy teraz całkiem niezłą stołówkę dla pracowników i chętnie zaproszę cię na wczesny obiad. - zaproponował, bo wydawało mu się to uczciwą wymianą za odwiedziny u McKinnonów - jego chatka w lesie nie miała zbyt wiele do zaoferowania.
-Do zobaczenia, Jamie. - podobnie jak ona, nie chciał tracić kontaktu. W tych ciężkich czasach każda serdeczna (i nieuprzedzona do mugolaków) dusza była na wagę złota.
Dopił herbatę i ruszył do domu, czując się już nieco mniej samotnie.
/zt x 2
-Zapracowani ludzie, tacy jak my, nie mają czasu nadążać za jakąś głupią modą. - roześmiał się, kręcąc głową na "Czarownicę." Wbrew pozorom, był jednak wdzięczny za lżejszy temat do rozmowy, bo sprawy takie, jak pożar Ministerstwa i śmierć Bones go przygnębiały: choć Jamie okazała się wyjątkowo miłą i empatyczną rozmówczynią.-Ty nadążasz za piłkami, a ja za czarnoksiężnikami. - zakończył żart.
Przytaknął na słowa Jamie o Quidditchu, słuchając z zainteresowaniem jej perspektywy.
-Czekam niecierpliwie na otwarcie sezonu. - przyznał, bo szczerze uwielbiał ten sport. W Hogwarcie rozważał nawet profesjonalną grę, bo dobrze szło mu w drużynie Gryfonów. Wybór kariery aurora wydawał się jednak bezpieczniejszy finansowo i zapewniał równą, jeśli nie większą, dawkę adrenaliny.
Miło zdziwiło go zaproszenie do Doliny Godryka.
-Bardzo chętnie znajdę chwilę czasu. - uśmiechnął się szczerze. -A ty daj znać, jeśli kiedyś będziesz w pobliżu Ministerstwa w trakcie przerw w treningu. Co by nie mówić o nowym Ministrze, mamy teraz całkiem niezłą stołówkę dla pracowników i chętnie zaproszę cię na wczesny obiad. - zaproponował, bo wydawało mu się to uczciwą wymianą za odwiedziny u McKinnonów - jego chatka w lesie nie miała zbyt wiele do zaoferowania.
-Do zobaczenia, Jamie. - podobnie jak ona, nie chciał tracić kontaktu. W tych ciężkich czasach każda serdeczna (i nieuprzedzona do mugolaków) dusza była na wagę złota.
Dopił herbatę i ruszył do domu, czując się już nieco mniej samotnie.
/zt x 2
Can I not save one
from the pitiless wave?
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wejście
Szybka odpowiedź