Wejście
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście
Najlepsza herbaciarnia na Pokątnej, z charakterystycznym miedzianym imbrykiem, mieniącym się w słońcu w odcieniach czerwieni, przywodzi do siebie dziesiątki klientów każdego dnia. Chwila na lunch, relaks po udanych zakupach, a może chwila wytchnienia w drodze do domu? Każdy powód jest dobry na herbatę. Już z oddali unoszą się aromaty najróżniejszych mieszanek, ciężko tutaj o miejsce przy kilku ustawionych na zewnątrz stolikach.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:33, w całości zmieniany 1 raz
1 grudnia 1957 r.
Kiedyś umówiła się w Czerwonym Imbryku ze znajomą. Było to nie tak dawno temu, ale wtedy Londyn wydawał się bardziej żywy i kolorowy. Pokątna tętniła życiem i już z odległości, ponad kołyszącym się metalowym imbrykiem u wejścia, dało się dojrzeć kolejkę chętnych czarodziejów. Magiczna herbaciarnia przyciągała. Moss nigdy nie była przesadnie zainteresowania niesamowitą herbatą i uroczymi kawiarenkami. Nie do końca pojmowała fenomen tego miejsca. Zapamiętała jednak zachwyt i aromat wabiący nosy przechodniów już z ulicy. Nie udało im się wtedy dostać stolika w tym lokalu i musiały improwizować. Wtedy wokoło znajdowało się mnóstwo pootwieranych sklepików, wtedy magiczna aleja tętniła życiem. Nie to co dziś.
Bywała w tej okolicy. Obserwowała zmiany dokonujące się na przełomie ostatnich miesięcy. Pustka – bo tylko tak dało się określić teraz to miejsce. Sporo lokali nie działało. Kupiecki gwar gdzieniegdzie docierał do uszu, ale to było coś innego. Czuła się tutaj nawet inaczej. Pozabijane dechami wystawy raziły. Londyn wygasał, choć zdecydowanie nie wszędzie. Z początkiem grudnia uwaga czarodziejów przeniosła się w stronę portu i odbywającego się tam jarmarku. Ciekawi mieszkańcy najwyraźniej łaknęli do świeżej rozrywki. Wcale jej to nie pociągało. Minione tygodnie obróciły świat do góry nogami. To miasto zaczęło ją parzyć. Było inne, obce. Pogrążone w jakimś dziwnym nastroju. Philippa nie miała czego świętować, kiedy jej przyjaciele tkwili w Tower. Wciąż o tym myślała, ale nie mogła uczynić zbyt wiele. Co najwyżej rzucić się w samobójczą bitwę i w najlepszym rozrachunku wypełnić celę niedaleko nich. Nie mogła, choć aż ją roznosiło do działania. Pośród tego wszystkiego były i jakieś dobre wiadomości. Jakaś nadzieja.
Gdy naciskała na klamkę czerwonej herbaciarni, która tym razem pozostała wyjątkowo opustoszała, torba uwieszona na jej ramieniu lekko się przekręciła. Wewnątrz niej jednak nie było żadnego kapryśnego niuchacza śniącego gdzieś pośród miedziaków. Wypychały ją materiały, z których powstać miało coś wyjątkowego. I właśnie dlatego tutaj się znalazła. Umówiona z pewną kobietą. Podpowiedziano jej, że potrafiła wytwarzać magiczne szaty. Pośród londyńskiej grozy potrzebowali dodatkowego zabezpieczenia. Potrzebowała zadbać o kogoś jeszcze niż tylko samą siebie. Wbrew pozorom wciąż miała to przyjaciół, portową rodzinę, której nigdy nie zamierzała się wyrzec. Choćby nie wiem co.
Wnętrze pachniało cukrowym wypiekiem i herbatą. Poczuła smaki, których już od dawna nie miała w ustach. Wonny napar? Ciastko? Przeszła między stolikami, których nie było aż tak wiele, i dotarła do tego jednego, osadzonego gdzieś w kącie, w nieco osłoniętej części lokalu. To musiała być ta kobieta. Rozpięła guziki płaszcza i zasiadła naprzeciw niej. – Demelza Fancourt? – zapytała, pochylając się nieco w jej stronę. Zmrużyła lekko oczy, by przyjrzeć się jej bardziej. Była młoda. Powiadano jednak, że piekielnie zdolna. Głos Philippy nie był zbyt donośny. Czasy były zbyt niepewne, by cały lokal mógł tak po prostu usłyszeć jej nazwisko. Zignorowała pieprzone zapachy, który prawie ją dławiły. Nie miała kieszeni na tyle pełnej, by pozwolić sobie na głupi kawałek ciasta. A może chociaż ta czarna herbata?
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Od rana wszystko szło po prostu nie tak.
Poprzedniego dnia wróciła do Brighton bardzo późno, właściwie to było jeszcze dzisiaj, grubo po północy. Pokazy burleski w klubie Piórko Feniksa odbywały się długo po zmroku, a gdy w Londynie wciąż nie działała teleportacja, podróżowanie wciąż było tak utrudnione... Zanim dotarła bezpiecznie na obrzeża miasta, by teleportować się na południowe wybrzeże w East Sussex minęło jeszcze więcej czasu. Mogła się wyspać, próba z choreografem miała odbyć się dopiero późnym popołudniem, zaś wieczorem scena pierwszego grudnia należała do Eloise, lecz listownie zaprosiła do siebie klientkę koło godziny jedenastej.
Chyba nie usłyszała budzika, bo zbudziło ją zniecierpliwione pukanie do drzwi. Cud to, że w ogóle je usłyszała mając sypialnię na niewielkim piętrze. Zbiegła po schodach cała zestresowana, w nerwach wciągając na siebie szlafrok, klientce otworzyła potargana i zaspana. Rudowłosa czarownica nie była zbyt zadowolona, lecz Demelza udobruchała ją filiżanką kawy. Była dla niej uprzejma, nawet bardziej niż zwykle, z nadzieją, że klientka nie będzie narzekać i kręcić nosem zbyt długo - właściwie to chciała szybko się jej pozbyć, bo jeszcze przed próbą w Piórku Feniksa miała umówione spotkanie w Czerwonym Imbryku ze znajomą Celine. Na myśl o kuzynce miała wciąż łzy w oczach, nie mogła zrobić jednak nic, aby jej pomóc. Musiała za to wziąć się w garść.
Demelza bała już, że się spóźni. Dotarcie na obrzeża Londynu to pestka, ale pokonanie tych wszystkich ulic bez użycia magii... Cóż, było o wiele trudniejsze. Stolica to ogromny obszar, teraz zaś wydawała się tak bardzo opustoszała, smutna i niebezpieczna. Fancourt wcale nie czuła się bezpieczniej, kiedy mijała patrole magicznej policji. Jeden z nich ją zatrzymał, aby sprawdzić dokumenty - zdążyła już do tego przywyknąć. Nie mogli się do niczego przyczepić, puścili ją wiec wolno, Demelza zaś ruszyła niemal biegiem w stronę Ulicy Pokątnej. Dotarłszy do Czerwonego Imbryka spytała jednej, jedynej kelnerki, która tu pozostała, czy ktoś o nią nie pytał - dziewczyna zaprzeczyła. Tancerka odetchnęła więc z ulgą, raczej się nie spóźniła, była nawet chwilę przed czasem.
Zajęła miejsce przy jednym ze stolików i zamówiła filiżankę herbaty oraz babeczkę cytrynową. Nie jadła śniadania (zresztą w swojej kuchni nie było nic, na co miałaby ochotę) i dopiero teraz poczuła jak jest głodna. Wypowiedziane miękkim, kobiecym tonem jej imię i nazwisko zmusiło Demelzę do podniesienia wzroku.
- Tak, to ja. Panna Moss jak mniemam? - odparła, podnosząc się z krzesła i podając czarownicy dłoń; uśmiechnęła się do niej ciepło, po czym odgarnęła kosmyk brązowych włosów za ucho - na całe szczęście zdążyła doprowadzić się do porządku. Włosy wyczesała, a koszulę nocną i szlafrok zmieniła na prostą, ciemnozieloną sukienkę dopasowaną w pasie i brązowe pantofle. Na krześle powiesiła swój zimowy, beżowy płaszcz. - Zdążyłam zamówić już herbatę, ale pewnie kelnerka zaraz podejdzie - powiedziała, zajmując znów krzesło.
Poprzedniego dnia wróciła do Brighton bardzo późno, właściwie to było jeszcze dzisiaj, grubo po północy. Pokazy burleski w klubie Piórko Feniksa odbywały się długo po zmroku, a gdy w Londynie wciąż nie działała teleportacja, podróżowanie wciąż było tak utrudnione... Zanim dotarła bezpiecznie na obrzeża miasta, by teleportować się na południowe wybrzeże w East Sussex minęło jeszcze więcej czasu. Mogła się wyspać, próba z choreografem miała odbyć się dopiero późnym popołudniem, zaś wieczorem scena pierwszego grudnia należała do Eloise, lecz listownie zaprosiła do siebie klientkę koło godziny jedenastej.
Chyba nie usłyszała budzika, bo zbudziło ją zniecierpliwione pukanie do drzwi. Cud to, że w ogóle je usłyszała mając sypialnię na niewielkim piętrze. Zbiegła po schodach cała zestresowana, w nerwach wciągając na siebie szlafrok, klientce otworzyła potargana i zaspana. Rudowłosa czarownica nie była zbyt zadowolona, lecz Demelza udobruchała ją filiżanką kawy. Była dla niej uprzejma, nawet bardziej niż zwykle, z nadzieją, że klientka nie będzie narzekać i kręcić nosem zbyt długo - właściwie to chciała szybko się jej pozbyć, bo jeszcze przed próbą w Piórku Feniksa miała umówione spotkanie w Czerwonym Imbryku ze znajomą Celine. Na myśl o kuzynce miała wciąż łzy w oczach, nie mogła zrobić jednak nic, aby jej pomóc. Musiała za to wziąć się w garść.
Demelza bała już, że się spóźni. Dotarcie na obrzeża Londynu to pestka, ale pokonanie tych wszystkich ulic bez użycia magii... Cóż, było o wiele trudniejsze. Stolica to ogromny obszar, teraz zaś wydawała się tak bardzo opustoszała, smutna i niebezpieczna. Fancourt wcale nie czuła się bezpieczniej, kiedy mijała patrole magicznej policji. Jeden z nich ją zatrzymał, aby sprawdzić dokumenty - zdążyła już do tego przywyknąć. Nie mogli się do niczego przyczepić, puścili ją wiec wolno, Demelza zaś ruszyła niemal biegiem w stronę Ulicy Pokątnej. Dotarłszy do Czerwonego Imbryka spytała jednej, jedynej kelnerki, która tu pozostała, czy ktoś o nią nie pytał - dziewczyna zaprzeczyła. Tancerka odetchnęła więc z ulgą, raczej się nie spóźniła, była nawet chwilę przed czasem.
Zajęła miejsce przy jednym ze stolików i zamówiła filiżankę herbaty oraz babeczkę cytrynową. Nie jadła śniadania (zresztą w swojej kuchni nie było nic, na co miałaby ochotę) i dopiero teraz poczuła jak jest głodna. Wypowiedziane miękkim, kobiecym tonem jej imię i nazwisko zmusiło Demelzę do podniesienia wzroku.
- Tak, to ja. Panna Moss jak mniemam? - odparła, podnosząc się z krzesła i podając czarownicy dłoń; uśmiechnęła się do niej ciepło, po czym odgarnęła kosmyk brązowych włosów za ucho - na całe szczęście zdążyła doprowadzić się do porządku. Włosy wyczesała, a koszulę nocną i szlafrok zmieniła na prostą, ciemnozieloną sukienkę dopasowaną w pasie i brązowe pantofle. Na krześle powiesiła swój zimowy, beżowy płaszcz. - Zdążyłam zamówić już herbatę, ale pewnie kelnerka zaraz podejdzie - powiedziała, zajmując znów krzesło.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nawet gdyby krawcowa przybyła na miejsce potargana, w pomiętych materiałach i z dramatem wymalowanym na twarzy, Philippa nie zwątpiłaby, choć pewnie nie odpuściłaby jednego lub dwóch ciekawskich spojrzeń, które szukałyby rozwiązania tejże zagadki. Rozkapryszony los, pechowy dzień czy przedłużająca się wojenna niedola? Niezbyt wiele wiedziała o tej kobiecie. Kierowała się poleceniem, kierowała się zaufaniem do znajomej. Powiadają, że szewc bez butów chodzi, a pozory bardzo mylą. Tym razem jednak nie dojrzała w nowej postaci niczego wyraźnie niepokojącego. Sprawa była pilna, a składowane w torbie materiały dość mocno ciążyły na ramieniu. Dlatego z ulgą zrzuciła pakunek. Skórzany pas przewiesiła przez oparcie krzesła i jeszcze raz zerknęła w bok. Cytrynowa babeczka zdawała się upierdliwie ją do siebie wołać, kiedy tylko odważyła się nieco opuścić wzrok, bliżej stołu, między jej dłońmi. Tymi dłońmi, które potrafiły tkać i perfekcyjnie związywać ogarnięte magia tkaniny. Popatrzyła jej w oczy.
– Zgadza się – wyraziła krótko, ściskając jej dłoń. Później pozwoliła wreszcie plecom opaść nieco i znaleźć podporę w ramionach kawiarnianego mebla. Nos lekko się poruszył, kiedy zza jej pleców dotarła do niej zapachowa nitka jakiejś nietypowej kawy, znacznie milszej od tej, którą podawała w Parszywym. Tego jednak mogła się w tym miejscu spodziewać. Tu nikt nie darłby się na cały pysk o tym, jakie morze szerokie jest i głębokie, a te smukłe stoliczki rozsypałyby się w drobny mak, gdyby tylko pierwszy z brzegu pirat walnął w nie pięścią. Urokliwe miejsce, przyjazne, ale zupełnie inne od tego, do czego przywykła. A jednak nie były jej aż tak obce wnętrza bardziej przytulne od dokowej tawerny. – Często tutaj bywasz? – zapytała tak od niechcenia i przejechała lekko palcami po pociesznym obrusiku. Haft nie był wymyślny, ale już pozwalał zupełnie inaczej spojrzeć na to miejsce. Może to tutaj spotykały się londyńskie starsze panie, kiedy przychodziła pora na popołudniową herbatkę. Od dwóch miesięcy prawie nie miała tego napoju w ustach. I teraz nie miało się to zmienić. Wykosztowała się na taką ilość materiałów, a czekała ją jeszcze usługa. Wolała więc obejść się ze smakiem. – Może gorąca woda. Z cytryną – wymówiła, kiedy niedługo po słowach dziewczyny pojawiła się przy ich stoliku kelnerka. Była tu gościem, więc coś musiała zamówić. Woda była odpowiednia.
– Demelzo, jestem wdzięczna, że się zjawiłaś. Pierwotnie myślałam o jednym zleceniu, ale chyba będę dla ciebie miała dwie szaty do przygotowania. Słyszałam, że jesteś utalentowana i nieobce są ci te sztuki. Potrzebuję dwóch naprawdę dobrych ubrań. Zgromadziłam dużo materiału i dodatkowe pasy. Mam je ze sobą. Zechcesz spojrzeć? Znam tych handlarzy z doków nie od dziś, nie wcisnęliby mi byle czego, ale wolałabym… mieć pewność, że tkaniny są w porządku. Że będą odpowiednie. Ufam twoim oczom – wyraziła z powagą i wciągnęła zwisającą nad podłogą torbę na kolana. Lekko odsunęła się razem z krzesłem od stolika. Nie chciała zwierzęcych skrawków rozkładać na stoliku z jedzeniem, ale rozszerzyła poły torby i objawiła jej wnętrze. Błyszczące pyły elfów, mnóstwo skóry wsiąkiewki i dwa zestawy ozdobnych pasów. – Przekazuję je wszystkie w twe ręce. Słyszałam, że mogą wzmocnić czarodzieja w sposób, na którym mi zależy – wyjawiła, spoglądając na nią zachęcająco. Chciała dotknąć? Przyjrzeć im się bliżej?
Przekazuję Demelzie: pył elfów x3, skóra wsiąkiewki x3, ozdobne sznury, ozdobne pasy
– Zgadza się – wyraziła krótko, ściskając jej dłoń. Później pozwoliła wreszcie plecom opaść nieco i znaleźć podporę w ramionach kawiarnianego mebla. Nos lekko się poruszył, kiedy zza jej pleców dotarła do niej zapachowa nitka jakiejś nietypowej kawy, znacznie milszej od tej, którą podawała w Parszywym. Tego jednak mogła się w tym miejscu spodziewać. Tu nikt nie darłby się na cały pysk o tym, jakie morze szerokie jest i głębokie, a te smukłe stoliczki rozsypałyby się w drobny mak, gdyby tylko pierwszy z brzegu pirat walnął w nie pięścią. Urokliwe miejsce, przyjazne, ale zupełnie inne od tego, do czego przywykła. A jednak nie były jej aż tak obce wnętrza bardziej przytulne od dokowej tawerny. – Często tutaj bywasz? – zapytała tak od niechcenia i przejechała lekko palcami po pociesznym obrusiku. Haft nie był wymyślny, ale już pozwalał zupełnie inaczej spojrzeć na to miejsce. Może to tutaj spotykały się londyńskie starsze panie, kiedy przychodziła pora na popołudniową herbatkę. Od dwóch miesięcy prawie nie miała tego napoju w ustach. I teraz nie miało się to zmienić. Wykosztowała się na taką ilość materiałów, a czekała ją jeszcze usługa. Wolała więc obejść się ze smakiem. – Może gorąca woda. Z cytryną – wymówiła, kiedy niedługo po słowach dziewczyny pojawiła się przy ich stoliku kelnerka. Była tu gościem, więc coś musiała zamówić. Woda była odpowiednia.
– Demelzo, jestem wdzięczna, że się zjawiłaś. Pierwotnie myślałam o jednym zleceniu, ale chyba będę dla ciebie miała dwie szaty do przygotowania. Słyszałam, że jesteś utalentowana i nieobce są ci te sztuki. Potrzebuję dwóch naprawdę dobrych ubrań. Zgromadziłam dużo materiału i dodatkowe pasy. Mam je ze sobą. Zechcesz spojrzeć? Znam tych handlarzy z doków nie od dziś, nie wcisnęliby mi byle czego, ale wolałabym… mieć pewność, że tkaniny są w porządku. Że będą odpowiednie. Ufam twoim oczom – wyraziła z powagą i wciągnęła zwisającą nad podłogą torbę na kolana. Lekko odsunęła się razem z krzesłem od stolika. Nie chciała zwierzęcych skrawków rozkładać na stoliku z jedzeniem, ale rozszerzyła poły torby i objawiła jej wnętrze. Błyszczące pyły elfów, mnóstwo skóry wsiąkiewki i dwa zestawy ozdobnych pasów. – Przekazuję je wszystkie w twe ręce. Słyszałam, że mogą wzmocnić czarodzieja w sposób, na którym mi zależy – wyjawiła, spoglądając na nią zachęcająco. Chciała dotknąć? Przyjrzeć im się bliżej?
Przekazuję Demelzie: pył elfów x3, skóra wsiąkiewki x3, ozdobne sznury, ozdobne pasy
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Stare ludowe porzekadło mówiło, że szewc bez butów chodzi, Demelza jednak przewracała na nie oczyma i powtarzała, że to kompletna bzdura. Jako krawcowa i projektantka szat sama musiała się odpowiednio prezentować - prezencja stanowiła wszak jej własną wizytówkę. Doskonale wiedziała jak ważne jest pierwsze wrażenie. Kto zaufałby krawcowej, która sama nie potrafi się ubrać i wyjęta jak psu z gardła wyjęta? Albo nie daj Merlinie - ma gdzieś dziurę? Świadczyłoby to o niechlujności i niedbałości. Sama by komuś takiemu nie zaufała, ot co. Właśnie dlatego Demelza przykładała dużą wagę do własnej prezencji (oczywiście po części przez zwykłą kobiecą próżność) i zawsze starała się wyglądać ładnie i elegancko. Spódnica musiała pasować do koszuli, materiał sukienki być wyprasowany, zaś biżuteria podkreślać kreację, makijaż i fryzura nie odwracać uwagi od szat. Nie uważała, aby to była płytka powierzchowność - po prostu dbała o swoje interesy i chciała robić dobre pierwsze wrażenie. Zwłaszcza na nowych, potencjalnych klientach, a właśnie z jednym z nich była umówiona na spotkanie.
Demelza nie wiedziała kogo się spodziewać. Przyjaciółka niewiele mówiła o pannie Moss, nie wiedziała nawet, czy to ktoś młody, czy stary. Klientka okazała się młodą, urodziwą kobietą, co Demelzę właściwie ucieszyło - z kimś w podobnym wieku zawsze łatwiej było jej złapać wspólny kontakt. Nie kojarzyła tej twarzy jednak z lat szkolnych.
- Nie, teraz nieszczególnie mówiąc szczerze, kiedyś częściej - przyznała szczerze, lekko ściszonym tonem, jakby mówiła o czymś wstydliwym. Chodziło, rzecz jasna, o kwestię finansową. Nastały trudne czasy. Nie stać jej było na bywanie w kawiarniach, restauracjach i pubach. Skoro jednak już odwiedził Czerwony Imbryk, to chciała skorzystać z tego, że mieli lepsze zaopatrzenie - raz na jakiś czas to było nawet wskazane. Nie skomentowała ani słowem zamówienia Philippy, ale głupio się Demelzie zrobiło i odsunęła na bok talerzyk ze słodkościami.
- Cieszę się. Im więcej, tym lepiej - odparła entuzjastycznym tonem. Szukała prywatnych zleceń, przyjmowała je z otwartymi rękoma, szczerze jednak uprzedzając o terminach - choć niekiedy wolała nie spać po nocach, szyć i zarobić, niż się wyspać i nie złapać dodatkowych galeonów. - Oczywiście, pokaż mi je, obejrzę je - zgodziła się z łagodnym uśmiechem, wysłuchawszy panny Moss; nie wiedziała od kogo zakupiła materiały, ale jeśli zrobiła to w magicznym porcie to istniała spora szansa, że ledwie opuściły statek i nie przeszły przez wiele rąk - a zarazem kolejni handlarze nie zdążyli naliczyć własnej marży. Wyciągnęła ręce po torby, które Philippa rozchyliła i oddała. Nie wyciągała wszystkiego od razu. Przyglądała się materiałom po kolei. - Skóra wsiąkiewki... Jest dobra, porządna, szyłam niedawno z niej pelerynę. Wiesz, że czyni bardziej niezauważalnym, chód cichszym, prawda? O to właśnie chodzi? - upewniła się, wsuwając z powrotem skórę wsiąkiewki do torby, po czym wyciągnęła z niej słoik z pyłem elfów. - Mówisz o czarodzieju - obie szaty mają być męskie? - spytała Demelza. Akurat pył elfów do męskiej szaty raczej nie pasował...
Demelza nie wiedziała kogo się spodziewać. Przyjaciółka niewiele mówiła o pannie Moss, nie wiedziała nawet, czy to ktoś młody, czy stary. Klientka okazała się młodą, urodziwą kobietą, co Demelzę właściwie ucieszyło - z kimś w podobnym wieku zawsze łatwiej było jej złapać wspólny kontakt. Nie kojarzyła tej twarzy jednak z lat szkolnych.
- Nie, teraz nieszczególnie mówiąc szczerze, kiedyś częściej - przyznała szczerze, lekko ściszonym tonem, jakby mówiła o czymś wstydliwym. Chodziło, rzecz jasna, o kwestię finansową. Nastały trudne czasy. Nie stać jej było na bywanie w kawiarniach, restauracjach i pubach. Skoro jednak już odwiedził Czerwony Imbryk, to chciała skorzystać z tego, że mieli lepsze zaopatrzenie - raz na jakiś czas to było nawet wskazane. Nie skomentowała ani słowem zamówienia Philippy, ale głupio się Demelzie zrobiło i odsunęła na bok talerzyk ze słodkościami.
- Cieszę się. Im więcej, tym lepiej - odparła entuzjastycznym tonem. Szukała prywatnych zleceń, przyjmowała je z otwartymi rękoma, szczerze jednak uprzedzając o terminach - choć niekiedy wolała nie spać po nocach, szyć i zarobić, niż się wyspać i nie złapać dodatkowych galeonów. - Oczywiście, pokaż mi je, obejrzę je - zgodziła się z łagodnym uśmiechem, wysłuchawszy panny Moss; nie wiedziała od kogo zakupiła materiały, ale jeśli zrobiła to w magicznym porcie to istniała spora szansa, że ledwie opuściły statek i nie przeszły przez wiele rąk - a zarazem kolejni handlarze nie zdążyli naliczyć własnej marży. Wyciągnęła ręce po torby, które Philippa rozchyliła i oddała. Nie wyciągała wszystkiego od razu. Przyglądała się materiałom po kolei. - Skóra wsiąkiewki... Jest dobra, porządna, szyłam niedawno z niej pelerynę. Wiesz, że czyni bardziej niezauważalnym, chód cichszym, prawda? O to właśnie chodzi? - upewniła się, wsuwając z powrotem skórę wsiąkiewki do torby, po czym wyciągnęła z niej słoik z pyłem elfów. - Mówisz o czarodzieju - obie szaty mają być męskie? - spytała Demelza. Akurat pył elfów do męskiej szaty raczej nie pasował...
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zatem i ją dotknęło. Kiedyś częściej. Kiedyś największa biedota mogła sobie pozwolić nawet na to jedno ciastko w miesiącu. Odkładane, celebrowane i jedzone bardzo ostrożnie – jak długo wyczekiwana pieszczota, która przez długi czas nie powróci. Albo chociaż mieli produkty, z których dało się coś upiec. Coś innego niż posiłki niezbędne do przeżycia. Niedługo ludzie zaczną przeżuwać słomę, by przetrwać. Wolała nie myśleć o tym, jak bardzo głód może się pogłębić, jak bardzo dostawy mogą zmniejszyć. Pracowanie w tawernie nie dawało jej wcale lepszej pozycji w tej sytuacji. Nie była aż tak zdesperowana, by wylizywać talerze po marynarzach, chociaż czasami faktycznie zdarzyło jej się wyciągnąć dłonie po cos, co niekoniecznie należało do niej. Poświęciła jednak dla tego lokalu tak wiele, że nawet i sama pani Boyle pozwoliłaby jej odsypać łyżkę czy dwie. I była mu lojalna. Nawet po masakrze sprzed kilku tygodni. Coraz trudniej jednak przychodziła wiara w to, że port zdoła jakoś odżyć, że zdoła utrzymać swoją wyjątkową jedność. Świat był rozbity. Dotarło to i do doków, wżarło się jak choroba między ciasne kąty i cuchnące zaułki. Wielki, przegrany Londyn. Aż dziwne, że mistrzowie fachu, tacy jak ta dziewczyna, wciąż tu jeszcze zaglądali. Chyba że stała po tamtej drugiej stronie, że w tym konflikcie odnalazła swoją własną żyłę złota. I tak Moss lepiej jej się przyjrzała. Nie, nie mogło tak być. Przeczyły temu przecież jej słowa, pomiędzy wierszami upchnęła krótkie streszczenie własnego losu. Też cierpiała, prawda? Philippa pozwoliła powiekom opaść, twarz się nieco rozluźnia. Zdecydowanie nie spotkały się tu po to, by zwierzać się sobie jak dwie przyjaciółki. Mimo to nie zaszkodziło być miłą.
Z zakamuflowaną ulgą przyjęła jej entuzjazm związany z poszerzonym zleceniem. Tacy wytwórcy miewali mocno napięty grafik. Dziewczyna najwyraźniej nie narzekała na nadmiar pracy, a Celina zdawała się naprawdę cenić jej talenty.
– Świetnie, jak wygląda sprawa z terminami? – zapytała natychmiast, zastanawiając się cicho nad tym. Być może miała mało zleceń i stąd zadowolenie. Albo gorączkowo potrzebowała zarobić. – Chciałabym, by udało się stworzyć je jeszcze przed świętami, ale domyślam się, że to czasochłonny proces, a ja… nie jestem jedyna. Szczególnie w tym czasie – wyjawiła, dobrze wiedząc, jak to jest mieć nadgorliwych, popędzających klientów, którzy chcieliby obsługi na już. Porównywanie szat do drinków wydawało się być bardzo niewłaściwe, ale jedni i drudzy ludzie działali w zbliżony sposób. Cierpliwość bywała rzadkością. Pozwoliła wkrótce krawcowej zapoznać się ze wszystkimi materiałami. Słuchała jej. Nie znała się na specyfikacji i jakości, ale pewne rzeczy umiała ocenić tak po prostu, na oko.
– O tak, dokładnie na tym mi zależy. By wydobyć te cechy, wzmocnić je. Być prawie niedostrzegalnym, niewychwytanym. Nędzne czasy, niebezpieczne i srogie. A zima dopiero się rozkręca – wymówiła zniesmaczona stanem, który był wokół. Drażniąca przestrzeń, głód, choroby i kręcące się po porcie dzieciaki. To był krajobraz grozy, ale dopiero jeden z pierwszych, jeszcze nie tak przerażający jak te, które miały nadejść. Tak jej się zdawało. – Nie. To będzie męska i damska szata. Pył jest dla mnie. Spisałam wszystkie potrzebne wymiary, być może jest ich nawet więcej, niż potrzeba… Lecz jeśli czegoś brakuje, doślę tak prędko, jak tylko będę mogła. Proszę – wyciągnęła z bocznej kieszonki magicznej torby mały świstek pergaminu zapisany liczbami i instrukcjami. – Jeśli chodzi o te pasy do szat… słyszałam, że czynią całość mocniejszą. Nie mam pojęcia, o co w tym chodzi, ale jeśli tak się da zrobić, to byłabym zadowolona. Na pewno będziesz wiedziała, jak je wykorzystać. Zależy mi, by te peleryny przetrwały więcej niż jedną zimę – wyjawiła otwarcie. Ciuchy trzymała po kilka lat. Szanowała, wiedząc dobrze, że nie tak szybko będzie mogła je wymienić na nowe. Miały długo służyć. Było jasne, że tego też oczekiwała od magicznej peleryny. A może właśnie od niej szczególnie.
Z zakamuflowaną ulgą przyjęła jej entuzjazm związany z poszerzonym zleceniem. Tacy wytwórcy miewali mocno napięty grafik. Dziewczyna najwyraźniej nie narzekała na nadmiar pracy, a Celina zdawała się naprawdę cenić jej talenty.
– Świetnie, jak wygląda sprawa z terminami? – zapytała natychmiast, zastanawiając się cicho nad tym. Być może miała mało zleceń i stąd zadowolenie. Albo gorączkowo potrzebowała zarobić. – Chciałabym, by udało się stworzyć je jeszcze przed świętami, ale domyślam się, że to czasochłonny proces, a ja… nie jestem jedyna. Szczególnie w tym czasie – wyjawiła, dobrze wiedząc, jak to jest mieć nadgorliwych, popędzających klientów, którzy chcieliby obsługi na już. Porównywanie szat do drinków wydawało się być bardzo niewłaściwe, ale jedni i drudzy ludzie działali w zbliżony sposób. Cierpliwość bywała rzadkością. Pozwoliła wkrótce krawcowej zapoznać się ze wszystkimi materiałami. Słuchała jej. Nie znała się na specyfikacji i jakości, ale pewne rzeczy umiała ocenić tak po prostu, na oko.
– O tak, dokładnie na tym mi zależy. By wydobyć te cechy, wzmocnić je. Być prawie niedostrzegalnym, niewychwytanym. Nędzne czasy, niebezpieczne i srogie. A zima dopiero się rozkręca – wymówiła zniesmaczona stanem, który był wokół. Drażniąca przestrzeń, głód, choroby i kręcące się po porcie dzieciaki. To był krajobraz grozy, ale dopiero jeden z pierwszych, jeszcze nie tak przerażający jak te, które miały nadejść. Tak jej się zdawało. – Nie. To będzie męska i damska szata. Pył jest dla mnie. Spisałam wszystkie potrzebne wymiary, być może jest ich nawet więcej, niż potrzeba… Lecz jeśli czegoś brakuje, doślę tak prędko, jak tylko będę mogła. Proszę – wyciągnęła z bocznej kieszonki magicznej torby mały świstek pergaminu zapisany liczbami i instrukcjami. – Jeśli chodzi o te pasy do szat… słyszałam, że czynią całość mocniejszą. Nie mam pojęcia, o co w tym chodzi, ale jeśli tak się da zrobić, to byłabym zadowolona. Na pewno będziesz wiedziała, jak je wykorzystać. Zależy mi, by te peleryny przetrwały więcej niż jedną zimę – wyjawiła otwarcie. Ciuchy trzymała po kilka lat. Szanowała, wiedząc dobrze, że nie tak szybko będzie mogła je wymienić na nowe. Miały długo służyć. Było jasne, że tego też oczekiwała od magicznej peleryny. A może właśnie od niej szczególnie.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Właściwie to Demelza czuła, że mimo wszystko w obecnych czasach ma szczęście. Jako czarownica czystej krwi nie musiała obawiać się represji ze strony Ministerstwa Magii, kar, zwolnienia, wypędzenia z Londynu. Status krwi pozwolił jej zarejestrować różdżkę i poruszać się po mieście bez obawy, że zostanie aresztowana. Status krwi pozwolił jej też zachować pracę - choć nie do końca z własnej woli. Wolałaby mieć inną, zająć się czymś porządniejszym, lecz Maghnus Bulstrode wciąż miał nad nią władzę, trzymał ją jak ozdobnego ptaszka w klatce. W klatce tej jednak teraz czuła się... bezpieczna. Miała stałe źródło dochodu. Płacił jej nie mniej niż wcześniej, choć obroty Piórka Feniksa przez wojenną zawieruchę niewątpliwie spadły. Nie mogła narzekać, że nie ma czego włożyć do garnka. Niektórych produktów Demelzie brakowało, wynikało to jednak bardziej z tego, że po prostu było to niedostępne na targu, u handlarza - a nie dlatego, że brakowało jej galeonów. Miała zatem szczęście. Mogła spać spokojnie i pozwolić sobie na zakup herbaty i słodkości w kawiarni. Nie wszyscy mogli. Pomyślała, że może panna Moss jest jedną z nich i poczuła się głupio, mogła zaczekać z zamówieniem. Z drugiej jednak strony - przyniosła naprawdę wartościowe materiały. Skóra wsiąkiewki, a tym bardziej pył z elfich skrzydeł były cenne i dość drogie.
- Tak, tak, terminy, to może być problem, ale to zależy jak złożone miałyby być to projekty... - westchnęła Demelza, po czym ze swojej torebki wyciągnęła spory, oprawiony w skórę notes. W nim zapisywała sobie wszystko. Zlecenia, nad którymi obecnie pracowała, etap na znajdowały się prace, terminy ukończenia, zaplanowane projekty. Powiodła po nim piórem. - Myślę, że jeszcze przed świętami byłoby prawdopodobne, jeśli tylko nie będzie to bardzo skomplikowane... - wyrzekła po chwili. Nie chciała jednak zdradzać, że poza szyciem szat na zamówienie miała także inną, dość wyczerpującą pracę - szczególnie, że w godzinach nocnych.
- Znam się na czarach, które to zrobią. Podkreślą i wydobędą właściwości tych materiałów. O to może się pani nie martwić - zapewniła Demelza łagodnym tonem. Philippa musiała to chyba słyszeć od innych, skoro zwróciła się właśnie do niej. - Tak właśnie sądziłam - odetchnęła z ulgą. Jeśli nie miała uszyć męskiej szaty przy użyciu pyłu elfów, będzie o wiele prościej. Miała już pytać o wymiary, o spotkanie, gdy będą mogły zdjąć miarę, a także o to, czy męska szata będzie prezentem - Philippa uprzedziła jednak tancerkę, wyciągając pergamin z zapisanymi danymi. Demelza odebrała odeń papier i przestudiowała wymiary wzrokiem, sprawdzając, czy ma wszystkie potrzebne. - Może mi pani jeszcze dosłać listem informację ile centymetrów będzie od ramienia do łokcia? - Dotknęła się po własnym barku, by zaprezentować odkąd Moss miała zmierzyć długość. - Proszę się nie martwić. Materiały są naprawdę porządne. Nie pozwolę im się zmarnować. Posłużą lata, jeśli będziecie na nie uważać - zapewniła Demelza pewnym siebie tonem. Szyła dobre jakościowo szaty, tego była pewna. - Takie pasy nie tylko będą ozdobą, ale właśnie uczynią je wytrzymalszymi - nawet na czary. Pytanie jedynie jak ich użyć. Rozumiem, że męska szata ma być peleryną, tak? Tak, aby zmieścić torbę pod spodem? A dla pani? Może naszkicuję to - zaproponowała Demelza, rozkładając notes na stole tak, aby Philippa mogła przyglądać się temu, co zamierzała narysować.
- Tak, tak, terminy, to może być problem, ale to zależy jak złożone miałyby być to projekty... - westchnęła Demelza, po czym ze swojej torebki wyciągnęła spory, oprawiony w skórę notes. W nim zapisywała sobie wszystko. Zlecenia, nad którymi obecnie pracowała, etap na znajdowały się prace, terminy ukończenia, zaplanowane projekty. Powiodła po nim piórem. - Myślę, że jeszcze przed świętami byłoby prawdopodobne, jeśli tylko nie będzie to bardzo skomplikowane... - wyrzekła po chwili. Nie chciała jednak zdradzać, że poza szyciem szat na zamówienie miała także inną, dość wyczerpującą pracę - szczególnie, że w godzinach nocnych.
- Znam się na czarach, które to zrobią. Podkreślą i wydobędą właściwości tych materiałów. O to może się pani nie martwić - zapewniła Demelza łagodnym tonem. Philippa musiała to chyba słyszeć od innych, skoro zwróciła się właśnie do niej. - Tak właśnie sądziłam - odetchnęła z ulgą. Jeśli nie miała uszyć męskiej szaty przy użyciu pyłu elfów, będzie o wiele prościej. Miała już pytać o wymiary, o spotkanie, gdy będą mogły zdjąć miarę, a także o to, czy męska szata będzie prezentem - Philippa uprzedziła jednak tancerkę, wyciągając pergamin z zapisanymi danymi. Demelza odebrała odeń papier i przestudiowała wymiary wzrokiem, sprawdzając, czy ma wszystkie potrzebne. - Może mi pani jeszcze dosłać listem informację ile centymetrów będzie od ramienia do łokcia? - Dotknęła się po własnym barku, by zaprezentować odkąd Moss miała zmierzyć długość. - Proszę się nie martwić. Materiały są naprawdę porządne. Nie pozwolę im się zmarnować. Posłużą lata, jeśli będziecie na nie uważać - zapewniła Demelza pewnym siebie tonem. Szyła dobre jakościowo szaty, tego była pewna. - Takie pasy nie tylko będą ozdobą, ale właśnie uczynią je wytrzymalszymi - nawet na czary. Pytanie jedynie jak ich użyć. Rozumiem, że męska szata ma być peleryną, tak? Tak, aby zmieścić torbę pod spodem? A dla pani? Może naszkicuję to - zaproponowała Demelza, rozkładając notes na stole tak, aby Philippa mogła przyglądać się temu, co zamierzała narysować.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
– Niezbyt złożone. Nie zależy mi na wyglądzie stroju aż tak jak na jego właściwościach. Interesują mnie proste, klasyczne wykroje, niezbyt rzucające się w oczy. O ile w ogóle może być o tym mowa w przypadku elfiego pyłu… Dla prostych mieszkańców Londynu. Nie jestem kimś, kto… zawoła o cztery różne falbany i zażyczy sobie pokaźny haft na plecach. Zdaje mi się, że to nie będzie nic skomplikowanego. Pewnie masz bardziej wymagających klientów – stwierdziła tak po prostu, dobrze znając swoją pozycję w społeczeństwie i również zasobność sakiewki. I tak same materiały zmusiły ją do większych oszczędności przez te ostatnie miesiące. Zależało jej na tych dwóch płaszczach. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, by otrzymała je wraz z nowym rokiem, pod wieloma względami miał być to inny rozdział, moment przejścia. Może w pozaszywanych elfich pyłach skryje się właśnie to, co miało nadejść. Obydwoje włożą nowe peleryny, okryją się w czasie zimy, mocniejsi, pewniejsi. Za sobą zostawią krzywdę ostatnich tygodni. Na moment, ledwie ułamek sekundy, przymknęła powieki, by wkrótce otworzyć oczy jeszcze szerzej. – To nic, jeśli twoje prace się przedłużą – Nie jestem wygłodniała, nie jestem napastliwa. Nie w tym tej sprawie. Popędzanie artystów chyba negatywnie wpływało na wykonywane przez nich prace. Wolała uniknąć takiego scenariusza.
Sparzyła usta dwoma łykami cytrynowej wody. Woń cytrusów pobudziła ją jeszcze przed pierwszą dawką płynu. Jakieś tam cytryny przewinęły się przez jej kuchnię, jakieś miała w palcach, kiedy szykowała trunki w Parszywym, ale to było coś innego. Innego od bułki z szynką, którą od rana nosiła w torebce, bo nie było jakoś sposobności, by się wgryźć i wypełnić czymś żołądek. Innego od tych wszystkich nudnych szprotów z kaszą. Innego od resztek mąki, z których miały powstać jakieś czary i jednocześnie tak dalekiego od ciastek, które jadła krawcowa. Spragniony organizm upił prawie połowę napoju, nie mając żadnych oporów, nie podejmując próby delektowania się podczas tej rozmowy. Po prostu chciało jej się pić. Ciepło mogło zostawić cień na twarzy, nieco rumiany. – Zatem cieszę się, że udało mi się trafić właśnie na ciebie – wymówiła całkiem otwarcie. Komplement przed zleceniem? Czemu by nie? W końcu odrobina wiary miło mogła pokropić tę młodą dziewczynę. Jeśli mieszkała w tych stronach, może zdarzyło jej się odczuwać trudy i niepewności londyńskiego życia. A jeśli przybywała z dalszych krain… pewnie też nie będzie miała lekko. Prawdziwe wyzwania mogły dopiero przed nimi stanąć.
Jeśli będziecie na nie uważać. Czy oni kiedykolwiek uważali? Czy oni prowadzili normalne życie? Czy wracali na kolację i nie wpadali w kłopoty? Moss ścisnęła usta i ostrożnie kiwnęła głową. Być może już teraz powinna wziąć lekcję szycia, żeby poradzić sobie z cerowaniem dziur. Oby było ich jak najmniej.
– Doślę te wymiary – zakomunikowała krótko. Będzie musiała jeszcze raz mierzyć go podczas snu. Albo wymyślić coś innego, żeby się nie domyślił. Znajdzie jakiś sposób. Głupio, że to przeoczyła. – Proszę naszkicować, chętnie zerknę. Męska szata potrzebuje zdecydowanie prostego kroju, może lekko luźniejszego. – Tak gdyby znów zachciało mu się przemieniać w inne twarze i inne ciała. – Ale musi się też dobrze trzymać, dlatego pomyślałam o pasach. Niech ją wspierają. Damska może mieć sznur w talii. Dopasowana do mnie, ale wygodna w ruchach. I jak to będzie z kolorami? Domyślam się, że z tych materiałów nie można uzyskać każdej barwy – zapytała, zanurzając wreszcie spojrzenie w pierwszych szkicach twórczyni.
Sparzyła usta dwoma łykami cytrynowej wody. Woń cytrusów pobudziła ją jeszcze przed pierwszą dawką płynu. Jakieś tam cytryny przewinęły się przez jej kuchnię, jakieś miała w palcach, kiedy szykowała trunki w Parszywym, ale to było coś innego. Innego od bułki z szynką, którą od rana nosiła w torebce, bo nie było jakoś sposobności, by się wgryźć i wypełnić czymś żołądek. Innego od tych wszystkich nudnych szprotów z kaszą. Innego od resztek mąki, z których miały powstać jakieś czary i jednocześnie tak dalekiego od ciastek, które jadła krawcowa. Spragniony organizm upił prawie połowę napoju, nie mając żadnych oporów, nie podejmując próby delektowania się podczas tej rozmowy. Po prostu chciało jej się pić. Ciepło mogło zostawić cień na twarzy, nieco rumiany. – Zatem cieszę się, że udało mi się trafić właśnie na ciebie – wymówiła całkiem otwarcie. Komplement przed zleceniem? Czemu by nie? W końcu odrobina wiary miło mogła pokropić tę młodą dziewczynę. Jeśli mieszkała w tych stronach, może zdarzyło jej się odczuwać trudy i niepewności londyńskiego życia. A jeśli przybywała z dalszych krain… pewnie też nie będzie miała lekko. Prawdziwe wyzwania mogły dopiero przed nimi stanąć.
Jeśli będziecie na nie uważać. Czy oni kiedykolwiek uważali? Czy oni prowadzili normalne życie? Czy wracali na kolację i nie wpadali w kłopoty? Moss ścisnęła usta i ostrożnie kiwnęła głową. Być może już teraz powinna wziąć lekcję szycia, żeby poradzić sobie z cerowaniem dziur. Oby było ich jak najmniej.
– Doślę te wymiary – zakomunikowała krótko. Będzie musiała jeszcze raz mierzyć go podczas snu. Albo wymyślić coś innego, żeby się nie domyślił. Znajdzie jakiś sposób. Głupio, że to przeoczyła. – Proszę naszkicować, chętnie zerknę. Męska szata potrzebuje zdecydowanie prostego kroju, może lekko luźniejszego. – Tak gdyby znów zachciało mu się przemieniać w inne twarze i inne ciała. – Ale musi się też dobrze trzymać, dlatego pomyślałam o pasach. Niech ją wspierają. Damska może mieć sznur w talii. Dopasowana do mnie, ale wygodna w ruchach. I jak to będzie z kolorami? Domyślam się, że z tych materiałów nie można uzyskać każdej barwy – zapytała, zanurzając wreszcie spojrzenie w pierwszych szkicach twórczyni.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Spojrzenie zielonych oczu Demelzy w pełni skupiło się na ładnej twarzy Philippy, tak jak uwaga, z którą słuchała każdego słowa. Chciała wiedzieć jak najwięcej, aby poprawnie wykonać zlecenie. Spotykały się w kawiarni, zamiast w jej pracowni krawieckiej, co nieco utrudniało sytuację, lecz nie czyniło jej całkiem beznadziejną. U siebie, mając odpowiednie narzędzia, czułaby się pewniej, zwłaszcza, gdyby mogła zaprezentować pannie Moss propozycje innych projektów, którymi mogłaby się zasugerować i zebrać miarę, lecz była pewna, że sobie poradzi. Wyglądało na to, że zależało jej po prostu na prostych pelerynach, a priorytetem były magiczne właściwości skóry wsiąkiewki.
- W takim wypadku termin nie powinien spędzić mi snu z powiek, a panią nie zirytuje. Myślę, że z czymś takim uporam się raczej szybko. Przyznam szczerze, że ostatnimi czasy skóra wsiąkiewki cieszy się dużą popularnością... - odpowiedziała Demelza, obracając filiżankę na spodeczku i uśmiechając się lekko, kiedy panna Moss wspomniała o bardziej wymagających klientach. - Nie da się ukryć. Często szyję sukienki przy użyciu pyłu elfów, to dość specyficzny materiał, więc obawiałam się, że miałoby to być coś naprawdę widowiskowego, a wtedy z czasem mógłby być problem - wyjaśniła dziewczyna. Nie chciała być po prostu niesłowna, obiecywać gruszek na wierzbie i potem nie wywiązywać się ze składanych obietnic. Demelza wolała stawiać sprawę jasno, by nie było pretensji ze strony klientek, a ona sama mogła zmrużyć oko w nocy, zamiast pracować z igłą i nitką bez ustanku.
- Świetnie, dziękuję. Najlepiej byłoby, gdyby pani odebrała u mnie te peleryny osobiście. To możliwe? Mam pracownię krawiecką w Brighton. Przymierzyłaby pani swoją, sprawdziła drugą, gdyby coś było nie tak, mogłabym od razu to skorygować - zaproponowała Demelza. Miar nie zebrała sama, nie widziała sylwetki czarodzieja, dla którego miała uszyć pelerynę, więc wolała się zabezpieczyć jakkolwiek. - Pasy to bardzo dobry pomysł. Interesuje się pani krawiectwem, czy może ktoś je pani polecił? - zapytała z czystej ciekawości. Zachęcona do szkicowania przez pannę Moss od razu przystąpiła do pracy, sugerując się projektami, które już wykonywała i sugestiami barmanki Parszywego Pasażera. Zlecenie nie miało być szczególnie trudne, ani skomplikowane. - Kolor to właściwie nie pozostawia żadnych wątpliwości. Skóra wsiąkiewki jest czarna i taka pozostanie, aby nie traciła swoich magicznych właściwości. Pył elfów uczyni ją jedynie mniej matową, bardziej błyszczącą. Widzę, że mamy tu taki... bardziej diamentowy. Nada jej lśniącego połysku. Wciąż jednak pozostanie czarna. Nie wiem ile specjalnych barwników trzeba by było użyć, by to zmienić... Sporo, a to też kosztuje - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Na jej twarzy pojawiła się przepraszająca mina.
Na dwóch stronach notatnika zaczęła szybko szkicować. Na jednej pojawił się zarys męskiej sylwetki w luźnej pelerynie, na drugiej zaś kobieca, drobniejsza - z pasem w talii, tak jak wspominała Philippa. Demelza zerknęła pytająco na kobietę. To jeszcze nie koniec, chciała się jednak upewnić, czy mniej więcej o to chodziło.
- W takim wypadku termin nie powinien spędzić mi snu z powiek, a panią nie zirytuje. Myślę, że z czymś takim uporam się raczej szybko. Przyznam szczerze, że ostatnimi czasy skóra wsiąkiewki cieszy się dużą popularnością... - odpowiedziała Demelza, obracając filiżankę na spodeczku i uśmiechając się lekko, kiedy panna Moss wspomniała o bardziej wymagających klientach. - Nie da się ukryć. Często szyję sukienki przy użyciu pyłu elfów, to dość specyficzny materiał, więc obawiałam się, że miałoby to być coś naprawdę widowiskowego, a wtedy z czasem mógłby być problem - wyjaśniła dziewczyna. Nie chciała być po prostu niesłowna, obiecywać gruszek na wierzbie i potem nie wywiązywać się ze składanych obietnic. Demelza wolała stawiać sprawę jasno, by nie było pretensji ze strony klientek, a ona sama mogła zmrużyć oko w nocy, zamiast pracować z igłą i nitką bez ustanku.
- Świetnie, dziękuję. Najlepiej byłoby, gdyby pani odebrała u mnie te peleryny osobiście. To możliwe? Mam pracownię krawiecką w Brighton. Przymierzyłaby pani swoją, sprawdziła drugą, gdyby coś było nie tak, mogłabym od razu to skorygować - zaproponowała Demelza. Miar nie zebrała sama, nie widziała sylwetki czarodzieja, dla którego miała uszyć pelerynę, więc wolała się zabezpieczyć jakkolwiek. - Pasy to bardzo dobry pomysł. Interesuje się pani krawiectwem, czy może ktoś je pani polecił? - zapytała z czystej ciekawości. Zachęcona do szkicowania przez pannę Moss od razu przystąpiła do pracy, sugerując się projektami, które już wykonywała i sugestiami barmanki Parszywego Pasażera. Zlecenie nie miało być szczególnie trudne, ani skomplikowane. - Kolor to właściwie nie pozostawia żadnych wątpliwości. Skóra wsiąkiewki jest czarna i taka pozostanie, aby nie traciła swoich magicznych właściwości. Pył elfów uczyni ją jedynie mniej matową, bardziej błyszczącą. Widzę, że mamy tu taki... bardziej diamentowy. Nada jej lśniącego połysku. Wciąż jednak pozostanie czarna. Nie wiem ile specjalnych barwników trzeba by było użyć, by to zmienić... Sporo, a to też kosztuje - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Na jej twarzy pojawiła się przepraszająca mina.
Na dwóch stronach notatnika zaczęła szybko szkicować. Na jednej pojawił się zarys męskiej sylwetki w luźnej pelerynie, na drugiej zaś kobieca, drobniejsza - z pasem w talii, tak jak wspominała Philippa. Demelza zerknęła pytająco na kobietę. To jeszcze nie koniec, chciała się jednak upewnić, czy mniej więcej o to chodziło.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
– Ciekawe dlaczego – pozwoliła sobie na dwa zamyślone słówka, a jej brwi wyraźnie podskoczyły. Skradanie, maskowanie, bycie trudnym do pochwycenia. Obecne okoliczności najpewniej sprzyjały tworzeniu tego typu strojów. Skóra wsiąkiewki musiała się rozchodzić jak te ciepłe bułki. Tylko ona przynajmniej była dostępna – w przeciwieństwie do chrupkiego pieczywa. Aż dziwne, że w dobie takiego zapotrzebowania materiał ten pozostawał dość stosunkowo przyjazny w cenie. Przynajmniej w porównaniu do słoiczka z elfim pyłem. Mówią jednak, że to, co błyszczy, musi być drogie. W tym przypadku miało to jakiś sens. A jeśli chodzi o użyteczność, to dopiero mieli się z Urienem przekonać. Miała nadzieje, że to jednak dobrze zadziała. Że obejdzie się bez przeciągających się terminów i powielanych krawieckich poprawek. Kobieta w rozmowie wydawała się naprawdę zaznajomiona z tematem. Oby jej ręce były tak wprawne, jak opowiadała Celine. – Lubię być widowiskowa. I wiem, że ten pył przyciągnie spojrzenia. Ale aż o taką uwagę nie zabiegam. Przynajmniej nie teraz. Zależy od okoliczności – wyjawiła niezbyt jednak dokładnie. Być może panna Demelza zrozumie te słowa nieco inaczej. Niemniej to było kilka podrzuconych gdzieś na marginesie uwag Philippy. Dawniej świeciła w każdym śmierdzącym zaułku. Teraz nastał czas zmian, ale to nie oznaczało, że nie lubiła już być w centrum uwagi. Być może ta uwaga się ukierunkowała. Moss jednak dobrze znała swoje atuty i największą siłę. Zamierzała dobrze ją wykorzystywać.
- Możemy się tak umówić. Proszę mnie poinformować, jak tylko stroje będą gotowe. Zjawię się natychmiast, jak będzie to tylko możliwe – potwierdziła, lekko kiwając głową. – Tak faktycznie będzie najwygodniej. Wolałabym załatwić to sprawnie i bez niepotrzebnych zawiłości. A jeśli potem okaże się, że męska szata potrzebuje przeróbek, zgłoszę się. Myślę jednak, że i bez tego się obejdzie – stwierdziła odważnie. Tak czuła. Nie była to myśl związana z metamorfomagicznymi zdolnościami Uriena, choć pewnie mógłby się bez większego wysiłku dopasować pod wymiar szaty. Nie o to jednak chodziło. To peleryna miała pasować idealnie do niego, po prostu do niego. Philippa była dobrej myśli, a to dość rzadkie w ostatnich tygodniach. – Wcale się nie interesuję. Rozejrzałam się jedynie za… opcjami dla tych strojów. Udało się pozyskać pasy. Więc czemu by nie? – odpowiedziała zupełnie szczerze. Nie widziała powodów do naciągania prawdy. Przychodziła do kogoś, kto się znał. Sama nie musiała zgłębiać tych praktyk, choć z pewnością doceniała to i uznawała za warte do rozważenia w przyszłości.
Skupiła się przez chwilę bardziej na prezentowanych zawiłościach i kolorach tkanin. Pochylona nad szkicownikiem dziewczyny, próbowała sobie wyobrazić efekt końcowy. – Czarna męska i diamentowa damska. Jak noc i dzień – skojarzyła, fantazjując głęboko w myślach. Dziwnie będą razem wyglądać w tych szatach. On jednak słynął z zamaskowywania się w wielkim świecie, a ona była mistrzynią przyciągania uwagi. On miał być łatwy do przeoczenia, a ona niemożliwa do pominięcia. Wszystko się zgadzało. Tylko razem jedna przeczyła drugiej. Uśmiechnęła się mimowolnie. – To będzie wystarczające. Czy potrzebujesz jeszcze coś wiedzieć? – zapytała, sięgając po swoją szklankę. Zamierzała dopić wodę i ruszać dalej w drogę. Wyjęte z torby szaty i materiały oddano we właściwie ręce.
- Możemy się tak umówić. Proszę mnie poinformować, jak tylko stroje będą gotowe. Zjawię się natychmiast, jak będzie to tylko możliwe – potwierdziła, lekko kiwając głową. – Tak faktycznie będzie najwygodniej. Wolałabym załatwić to sprawnie i bez niepotrzebnych zawiłości. A jeśli potem okaże się, że męska szata potrzebuje przeróbek, zgłoszę się. Myślę jednak, że i bez tego się obejdzie – stwierdziła odważnie. Tak czuła. Nie była to myśl związana z metamorfomagicznymi zdolnościami Uriena, choć pewnie mógłby się bez większego wysiłku dopasować pod wymiar szaty. Nie o to jednak chodziło. To peleryna miała pasować idealnie do niego, po prostu do niego. Philippa była dobrej myśli, a to dość rzadkie w ostatnich tygodniach. – Wcale się nie interesuję. Rozejrzałam się jedynie za… opcjami dla tych strojów. Udało się pozyskać pasy. Więc czemu by nie? – odpowiedziała zupełnie szczerze. Nie widziała powodów do naciągania prawdy. Przychodziła do kogoś, kto się znał. Sama nie musiała zgłębiać tych praktyk, choć z pewnością doceniała to i uznawała za warte do rozważenia w przyszłości.
Skupiła się przez chwilę bardziej na prezentowanych zawiłościach i kolorach tkanin. Pochylona nad szkicownikiem dziewczyny, próbowała sobie wyobrazić efekt końcowy. – Czarna męska i diamentowa damska. Jak noc i dzień – skojarzyła, fantazjując głęboko w myślach. Dziwnie będą razem wyglądać w tych szatach. On jednak słynął z zamaskowywania się w wielkim świecie, a ona była mistrzynią przyciągania uwagi. On miał być łatwy do przeoczenia, a ona niemożliwa do pominięcia. Wszystko się zgadzało. Tylko razem jedna przeczyła drugiej. Uśmiechnęła się mimowolnie. – To będzie wystarczające. Czy potrzebujesz jeszcze coś wiedzieć? – zapytała, sięgając po swoją szklankę. Zamierzała dopić wodę i ruszać dalej w drogę. Wyjęte z torby szaty i materiały oddano we właściwie ręce.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Demelza uśmiechnęła się jedynie smutno. Chyba obie doskonale wiedziały dlaczego ostatnimi czasy skóra wsiąkiewki cieszyła się wśród czarodziejów i czarownic tak dużą popularnością. W tych trudnych czasach lepiej było nie rzucać się w oczy. Panna Moss miała jednak inne plany i to ją nieco zaciekawiło. Chciała błyszczeć, przyciągać uwagę - była aktorką? Ciekawiło ją to, Demelza jednak nie zwykła zadawać pytań w jakim celu ktoś potrzebuje takich, a nie innych właściwości szat. Wyznawała zasadę: im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
Zgodę na zaproponowane przez siebie rozwiązanie Demelza skomentowała szerokim uśmiechem. Całe to spotkanie układało się po jej myśli. Panna Moss sprawiała wrażenie osoby zdecydowanej, wiedzącej czego chce, a przy tym dość ugodowej i gotowej iść na kompromis. Przynajmniej w kwestii szat. W jej oczach było coś zadziornego. Tego głosiku chyba jednak nie zamierzała dopuścić do głosu, Demelza zaś była za to wdzięczna. Zależało jej na tym, aby wszystko poszło jak z płatka. - Naturalnie. Poinformuję panią, kiedy szaty zostaną ukończone i będzie można je odebrać. Moja sowa panią odnajdzike - zapewniła Demelza. - Nie spodziewam się żadnych komplikacji, oby się bez nich obyło - dodała mrukliwym tonem, kiedy pochylała się nad notesem i szkicowała wstępny projekt szat, które miała wykonać dla panny Moss. - Dobrze, że ktoś to już na wstępie pani podpowiedział. Wszystko pójdzie szybciej - odparła. Nie oczekiwała od klientek, że będą znały się na materiałach, krojach, niciach, dodatkach. Nie oczekiwała też od nich specjalistycznej wiedzy. Przychodziły do niej, bo to ona była profesjonalistką - ona miała się znać. Demelza spytała z czystej kurtuazji i uprzejmości.
Zaśmiała się, kiedy Phillipa porównała szaty do nocy i dnia. Jeśli jedna miała być dla niej, druga dla jakiegoś mężczyzny - zabrzmiało to niemalże romantycznie. Skończone rysunki pokazała czarownicy i upewniwszy się, że nie ma żadnych uwag, pokręciła głową słysząc pytanie.
- To chyba wszystko, czego na ten moment potrzebuję. Tak jak się umówiłyśmy - niech pani dośle wskazaną miarę, a ja napiszę, kiedy tylko szaty będą gotowy - odpowiedziała, pakując wszystkie materiały i słoiczki z pyłem elfów do swojej torby, zaraz potem zamknęła swój notes i również go schowała. - Koszt uszycia każdej szaty to piętnaście galeonów. Płatne przy odbiorze - poinformowała Demelza stanowczym tonem. Cena nie podlegała negocjacji. Pisały o niej zresztą w listach, więc nie spodziewała się protestu ze strony panny Moss. Dopiwszy herbatę i skończywszy swoje ciastko cytrynowe ubrała płaszcz, po czym pożegnała się z panną Moss - musiała pędzić do Piórka Feniksa, by zdążyć na próbę.
zt x 2
Zgodę na zaproponowane przez siebie rozwiązanie Demelza skomentowała szerokim uśmiechem. Całe to spotkanie układało się po jej myśli. Panna Moss sprawiała wrażenie osoby zdecydowanej, wiedzącej czego chce, a przy tym dość ugodowej i gotowej iść na kompromis. Przynajmniej w kwestii szat. W jej oczach było coś zadziornego. Tego głosiku chyba jednak nie zamierzała dopuścić do głosu, Demelza zaś była za to wdzięczna. Zależało jej na tym, aby wszystko poszło jak z płatka. - Naturalnie. Poinformuję panią, kiedy szaty zostaną ukończone i będzie można je odebrać. Moja sowa panią odnajdzike - zapewniła Demelza. - Nie spodziewam się żadnych komplikacji, oby się bez nich obyło - dodała mrukliwym tonem, kiedy pochylała się nad notesem i szkicowała wstępny projekt szat, które miała wykonać dla panny Moss. - Dobrze, że ktoś to już na wstępie pani podpowiedział. Wszystko pójdzie szybciej - odparła. Nie oczekiwała od klientek, że będą znały się na materiałach, krojach, niciach, dodatkach. Nie oczekiwała też od nich specjalistycznej wiedzy. Przychodziły do niej, bo to ona była profesjonalistką - ona miała się znać. Demelza spytała z czystej kurtuazji i uprzejmości.
Zaśmiała się, kiedy Phillipa porównała szaty do nocy i dnia. Jeśli jedna miała być dla niej, druga dla jakiegoś mężczyzny - zabrzmiało to niemalże romantycznie. Skończone rysunki pokazała czarownicy i upewniwszy się, że nie ma żadnych uwag, pokręciła głową słysząc pytanie.
- To chyba wszystko, czego na ten moment potrzebuję. Tak jak się umówiłyśmy - niech pani dośle wskazaną miarę, a ja napiszę, kiedy tylko szaty będą gotowy - odpowiedziała, pakując wszystkie materiały i słoiczki z pyłem elfów do swojej torby, zaraz potem zamknęła swój notes i również go schowała. - Koszt uszycia każdej szaty to piętnaście galeonów. Płatne przy odbiorze - poinformowała Demelza stanowczym tonem. Cena nie podlegała negocjacji. Pisały o niej zresztą w listach, więc nie spodziewała się protestu ze strony panny Moss. Dopiwszy herbatę i skończywszy swoje ciastko cytrynowe ubrała płaszcz, po czym pożegnała się z panną Moss - musiała pędzić do Piórka Feniksa, by zdążyć na próbę.
zt x 2
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wejście
Szybka odpowiedź