Stoliki przy ścianie
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
- Jeśli takie jest twoje życzenie. - skinął głową ku przyjacielowi, odklejając się na chwilę od swojej nowo poznanej znajomej i jej bogatego wnętrza.
Zerknął z powątpiewaniem na kobietę znajdującą się naprzeciw niego. Jej nagła konsternacja wydawała się... nie na miejscu. Czyżby napotkała granicę górnolotności swego ograniczonego umysłu? Zaprawdę. Marny z niej przeciwnik w słownych przepychankach, skoro nie potrafi wzbić się na wyższy poziom, chociaż dalej marny, takich docinek czy dwuznacznych uwag. Najwidoczniej jej pomysły zataczały kręgi jedynie w sferach nieodpowiednich ofert, co do zadowalania mężczyzn. Szkoda, liczył na lepszą polemikę, a będzie musiał zadowolić się przekomarzaniem z własną szklanką.
Uśmiechnął się delikatnie, gdy usłyszał uwagę odnośnie znikania z radaru. Fakt, można było tak to ująć, ale trzeba pamiętać, że nowa przeszkoda, która wyrośnie po ślubie, jak grzyb po deszczu, może okazać się znacznie gorsza. Żona. Nie, już samo brzmienie tego słowa jest jakieś takie dziwne.
- Co do znikania z radarów, to polecam Egipt. - puścił oczko do Averego, który siedział bliżej niego. - Bardzo przyjemny o tej porze roku.
Zaśmiał się cierpko, kiedy usłyszał złośliwą uwagę na temat swojego wzrostu. Jednym haustem opróżnił zawartość szklanki, dodając tym samym odrobinę odwagi do niezapełnionej czarki. Rzucił Sørenowi spojrzenie, które wyrażało jedno, naganę.
- Nie każdy z nas ma takie szczęście, iż może zawinąć się w namiot i ten będzie na niego pasował. - ton jego głosu był nad wyraz przyjemny, w ogóle nie zdradzał tego, że prostacki przytyk go rozgniewał.
Zaśmiał się wesoło, kiedy zobaczył skwaszoną minę Persiego. Czyżby przekroczył niewidzialną granicę tolerancji swojego przyjaciela czy może ten po prostu nie był wystarczająco pijany? Jedno z dwóch, a może oba, kto wie. Dając sobie niewiele czasu na namysł, Prince uzupełnił zawartość swojej szklanki i ponownie się napił.
- A ja myślałem, że przez butelkę. - jego szaroniebieskie oczy zatoczyły pełny krąg, na końcu spoglądając wymownie na stojące na stole szklane naczynie. - Och, znam. - zerknął w stronę baru, zawieszając na chwilę oko na znajdujących się tam butelkach i osobach.
Nagłe uczucie goryczy zaskoczyło go. Nie, przecież nie byłby w stanie zrobić tego teraz. Nie po tym, co miało miejsce. Normalnie nie przejmowałby się czymś taki oraz oddał w ten szalony wir zabawy, skropiony rozgrzewającym alkoholem i dreszczykiem emocji, towarzyszącemu tej namiastce polowania na ofiarę, która wylądowałaby w jego łóżku.
- Wybaczcie, nie zauważyłem skrzata, który włożył wam trzonki mioteł w dupy. - rzucił od niechcenia w ich stronę, posługując się nienagnanym goblińskim. - Moje maniery... - udał przesadne zaskoczenie, jakby przejście na nieznany im język było przypadkowe. - Powiedziałem, że następnym razem postaram się o mniej wulgarny żart. - mówiąc to, zerknął ku Persowi, a jego twarz rozjaśniła się, dzięki rozbawieniu. - Nie chcemy przecież zniesmaczyć delikatnej panienki, która znajduje się w naszym towarzystwie, prawda? - tak, najwidoczniej nie miał na myśli kobiety, która siedziała naprzeciw niego.
Przez krótką chwilę skupiał swoją uwagę na najbardziej ciekawym towarzyszu tego wieczora, alkoholu, aż Søren nie zwrócił jego uwagi. Och, więc teraz wkraczamy na takie tematy. Czyli następna będzie polityka, prawda?
- Ekhm. - odchrząknął lekko naśladując starego nauczyciela od Zaklęć i uroków. - Zależy, mówimy o całkowitej niemożności teleportacji czy stanie, kiedy na wszystkie zawołania na Merlina skończysz przepołowiony przez ścianę? - uśmiechnął się niewinnie.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
- Tak. - tak, szalenie ugodowa. Odpowiedziałem tym krótkim słowem z bezczelnym uśmiechem na ustach, pozwalającym wyobrażać sobie dosłownie wszystko na temat owej ugodowości. I to "dosłownie wszystko" najprawdopodobniej leżało blisko prawdy i mojego sielankowego wyobrażenia mariażu z Linette. - Och Selino, rozumiesz mnie tak doskonale, że aż zaraz pożałuję, że to nie przed tobą padłem na kolana. - zaśmiałem się, gdy panna Lovegood podchwyciła temat bezkonfliktowości i niczym rekin zaczęła żerować dookoła każdego słowa. Nie spodziewałbym się po niej niczego mniej. Właściwie, byłbym doprawdy zawiedziony, gdyby usta blondynki zapieczętowało milczenie.
- Wybacz, Soren, serce nie sługa. - zwróciłem się jeszcze do kuzyna, by wyjaśnić, jakże szczerze, swoje motywy do porzucenia go w strefie potomków Averych czekających na wyswatanie. Byłem pewny, że gdy najbliżsi Sorena skupieni są na wydaniu za mąż jego bliźniaczki, jemu samemu zostało jeszcze trochę czasu do odroczenia wyroku skazującego. Zaśmiałem się krótko na uwagę o nieśmiesznych żartach Amodeusa i upiłem łyk whisky, by nie musieć otwarcie przyznawać, że faktycznie rozmijają się one dość mocno z moim poczuciem humoru. Zamiast dać się porwać skojarzeniom i podtekstom, uśmiechnąłem się krzywo na myśl o mojej twarzy przyozdobionej wąsem godnym pedofila z pierwszych stron gazet obwieszczających krzykliwie, że perwersyjny jegomość jest poszukiwany listem gończym, po czym zamyśliłem się nad pytaniem Sorena.
- Przy odrobinie dobrej woli z pewnością byłbyś w stanie teleportować się nawet i w stanie plączących się nóg, ale nie chcesz chyba pójść w ślady Judith i aż do świąt siedzieć w Mungu. - odpowiedziałem, dolewając nam wszystkim kolejną porcję ognistej, jakbyśmy mieli zamiar przetestować zdolności teleportacji po intoksykacji. Wszystko w imię nauki, oczywiście.
let not light see my black and deep desires.
Poczuła ukłucie, nagle czując się nieswojo, gdy przypomniała sobie co mówił jej blondyn o swoich upodobaniach. Jak to lubił próbować wszystkiego i eksperymentować. Zacisnęła usta, by nie okazać zaskoczenia. Być może miejsca, w które wędrowały jej myśli były tylko fantazją, może nadinterpretowała i dopowiadała sobie, tworząc niestworzone historie... Bo może nic za ich żartami nie stało. Może. Ale przypadki... przypadki zdarzały się rzadko.
Na szczęście pan stróż magicznego prawa okazał się być kotwicą, która trzymała ją przy normalności. Roześmiała się na jego odpowiedź. To nie ona była tą naiwną dziewczynką.
-Obawiam się, że nie posiadam cech, które interesują cię w kobietach, Perseusie.-odpowiedziała mu, starannie wypowiadając słowa.-I nie odnalazłabym się w tym...-odchrząknęła, przewracając oczami.-...niewymiernym szczęściu bycia czyjąkolwiek małżonką.-dokończyła, udając żal.
Prychnęła, rozbawiona, na słowa Prince'a. Nieco rozdrażniona nimi.
-Każdy, kto poddaje się woli mężczyzny ma w sobie tą cząstkę delikatności, prawda?-zagadnęła słodko i niewinnie, uśmiechając się szeroko, z niepojętą satysfakcją, zwracając się bezpośrednio do niego.
Podniosła się w pewnym momencie, chwiejąc się nieco. Wsparła się na ramieniu pałkarza, pod wpływem chwili nachylając się do jego ucha.
-Oszalałeś.-szepnęła, jednocześnie wydając wyrok. Pogłaskała go palcem po policzku, by w końcu się od niego oderwać i wydostać się z ławki.-Panowie, obawiam się, że moja delikatna natura nie pozwala mi na dłuższe zabawienie w waszym towarzystwie.-powiedziała, obrzucając wszystkich wzrokiem.-Obawiam się, że teleportacja byłaby niezwykle nierozsądna, Soren.-oceniła, mrużąc lekko oczy.-Ale nie przeszkadzajcie sobie, z pewnością macie wiele...-uniosła nieco brew, szukając słowa.-...do omówienia.-dokończyła, z uśmiechem, z zamiarem oddalenia się.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Ostatnio zmieniony przez Selina Lovegood dnia 27.11.15 20:40, w całości zmieniany 1 raz
will be always
the longest distance
between us
- Nie bądź taka samokrytyczna, moja droga. Skoro jeszcze się nie pozabijaliśmy, nie wszystko jest stracone. - słowa same wydobywały się z moich ust, idealnie wpasowując się w atmosferę absurdu, wiszącą nad naszym stolikiem - Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz. Szczęście jest bardzo wymierne. - i zależne od wielu czynników, w pośród których ugodowość i bezkonfliktowość plasowały się dość nisko.
Uniosłem lekko brwi, słysząc wcale nie takie rozbawione prychnięcie Seliny wywołane kolejnymi słowami Amodeusa, lecz zamiast dorzucić swoje złote myśli i szarpnąć się na komentowanie tych słodkich rewelacji, przechyliłem ponownie szklankę, by poczuć przyjemne ciepło ognistej whisky przenikające do moich trzewi. Chwilę obserwowałem ruchy Lovegood, której zdecydowanie przestało odpowiadać to dziwaczne wyjście na picie i której nastrój niestety popierałem.
- Odprowadzę cię, Selino. - oznajmiłem, wstając z miejsca, nim ktokolwiek zaprotestował. Widziałem przecież, jak blondynka zachwiała się nieco i chociaż całość mogła się jawić jako iście rycerski gest i przejaw najprawdziwszej troski, podłoże miała jak najbardziej utylitarne - opuścić Dziurawy Kocioł. A sposobność była idealna. - Bądźcie grzeczni. I nie próbujcie się teleportować. - rzuciłem jeszcze na pożegnanie naszym towarzyszom, przystając przy stoliku, by poczekać chwilę na Selinę i po chwili skierować się do wyjścia na ulicę Pokątną.
| zt Selina i Pers (nie wiem jak reszta)
let not light see my black and deep desires.
Nie do końca była pewna, jakim cudem oboje zdecydowali się na opuszczenie balu i dokończenie nocy na...alkoholu w Dziurawym Kotle? Podczas Nocy duchów w posiadłości Averych, wypiła zaledwie kilka łyków ognistej, sącząc jej bursztynowe pokłady z kryształowego naczynia, na której - prawdopodobnie - do tej pory jarzyło się czerwone odbicie jej warg. A teraz..te same przyobleczone krwistym kolorem usta, zanurzała - w nie tak zdobnej i nie tak lekkiej - szklaneczki.
Stolik przy ścianie, był wystarczająco oddalony od gwaru (już nie tak trzeźwych) gości, by ...porozmawiać? popatrzeć na siebie bez wbijanych spojrzeniami szpil? - Nie miała pewności. Niemniej, tak ona jak i jej narzeczony, siedzieli razem przy stoliku, z butelką ognistej, którą chwilę temu postawiła kelnerka i wzrokiem wbitym w swoje towarzystwo.
Oczywistym było, że zdjęła z twarzy bielutki ażur maski, który do tej pory krył rozpoznawalność jej lica przed pochopnymi spojrzeniami. Teraz - nie miała powodu słaniać się za tajemnicą. Ktokolwiek przyglądał się im teraz, doskonale zdawał sobie sprawę, że Inara przyszła tu w konkretnym towarzystwie, którego (zależnie od rozwoju sytuacji) nie miała zamiaru opuszczać. Mogła dziwić się swojej decyzji mocno, ale jeszcze silniej intrygowała ją zgoda Juliusa. Czy był to maleńki omen, że..jednak jest szansa, że się kiedyś dogadają? (Albo przynajmniej zbyt szybko nie pozabijają?).
Drobna dłonią uniosła półprzeźroczyste naczynie, spojrzenie zaś zatrzymała na chłodnych błękitach mężczyzny. Może jej się zdawało, ale dostrzegła znajomy, przyjemny błysk...który do tej pory widziała tylko w zieleni spojrzenia zupełnie innego mężczyzny, którego...tak dawno nie wiedziała. Nie kontaktował się z nią, nie próbował się spotkać...a teraz spoglądała w oczy jego brata.
- Nie wiem za co pijemy, ale...- przysunęła ostrożnie szklaneczkę ku dłoni Juliusa - chwilowo nie będę zaprzątać sobie tym głowy - dodała, pozwalając by kąciki warg uniosły się ku górze.
Rzucanie butami zostawi na inną okazję.
..i wybacz, że tak króciutko <3
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Oczywistym było, że pozwolił jej usiąść pierwszej, zanim sam zasiadł przy stoliku. Z lekką obawą czy się do niego nie przyklei, bądź do krzesła. Chwilę się nawet wiercił, by upewnić się co do nieprawdziwości swej teorii i dopiero wtedy odetchnął z ulgą. Zamówili ognistą, najlepszy wybór na szybkie upicie się oraz mocne doznania przełykowe. Idealnie.
Mimowolnie poprawił mankiety koszuli, błądząc palcami po spinkach. Planował sam rozlać whisky, ale nie zdążył. Uśmiechnął się za to lekko, niemal niewidocznie, kiedy tylko usłyszał słowa Carrow. Czy on wiedział za co mogli pić? Och, z pewnością znalazłoby się wiele powodów, ale każdy był gorszy od drugiego. Plus, czy aby na pewno chciał się tym z nią dzielić? Niektórych rzeczy nie mówił nawet kumplom.
Chwycił szklankę, jej chłód podziałał na niego odprężająco. Nawet, jeżeli nie była szczególnie czysta.
- Każdy powód jest dobry. Możemy nawet pić za zdrowie. Banalne, ale uniwersalne - odezwał się wreszcie. Uniósł naczynie lekko do góry, w geście rzeczywistego toastu, by po chwili upić kilka łyków. Szkło ponownie przeniosło się na blat trzymane oburącz przez Notta. Wpatrywał się w bursztynową, kołyszącą się lekko ciecz myśląc o tym, jak bardzo nietowarzyskim typem się stał. Nie wiedział nawet o czym mogliby w tym momencie rozmawiać. - Chyba powinniśmy się szybko upić - rzucił nagle. Nie wiadomo czy z rozbawieniem czy wręcz przeciwnie, pochmurnym tonem.
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
Musiała przyznać od początku, że Julius wykazywał się dużo większą ogładą niż, zakładała na początku (a przynajmniej po pierwszej ich rozmowie). Wciąż wydawał się mocno zdystansowany, albo odległy? Jakby jego umysł orbitował w zupełnie innej przestrzeni, pozostawiając tylko fragment, który pozwalał na względna i do tego chłodna komunikację z otoczeniem. Czy taki był też w towarzystwie Lizzy? czy jednak potrafił wykrzesać z siebie ciepły ognik? W końcu panna Falwey musiała go za coś kochać....
- Wypijmy więc za spotkanie - utkwiła spojrzenie najpierw na swojej szklaneczce, potem przeniosła wzrok na twarz mężczyzny - też banalne, a jednaj wysoce...niecodzienne, przynajmniej dla nas - mówiła z pełną świadomością i szczerością. Nie miała zamiaru udawać, że zapomniała co działo się w sierpniu, ale - co tez dziwne - nie czuła potrzeby, by odegrać się na Juliusie. Chciała wiedzieć, zrozumieć, nawet pomimo buntowniczego ogniwa, które krzyczało...choćby o głupie przepraszam. Zapominała jednak o tym za każdym razem, gdy starała się zbyt długo przyglądać błękitnym tęczówkom starszego Notta. Rodził się w niej wtedy dziwny dreszcz, który przenikał całe ciało. Nie rozumiała jednak skąd pochodził, może tylko jej wrażenie, niekoniecznie związane z rzeczywistością?
- Możemy, nie musimy - i nawet, jeśli słowa wypowiadane przez jej towarzysza miały niezidentyfikowany kontekst, Inara obdarzyła swego niecodziennego rozmówcę, uśmiechem - obiecuję, że będę piła równo z Tobą...masz mocną głowę? - wargi zadrgały jeszcze raz w niemej..prowokacji? Wyzwaniu? Oczywiście zdawała sobie sprawę, że mężczyźni cechowali się dużo większą wytrzymałością, ale...panna Carrow miała odpowiednią zaprawdę doświadczenia, żeby dorównać w tej materii niejednemu dumnemu chwalipięcie.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Nigdy nie stronił od Dziurawego Kotła, nawet jeśli wnętrze było przepełnione chmarą tego, co niekoniecznie sobie cenił - rozmów, zlepków tłumu śmiejącego się do rozpuku z opowiedzianego przed chwilą żartu, brzdęku szkła i lekkiego chlupotu przelewających się w ich zawartości cieczy. Pojawiając się przy barmanie, nie musiał nawet konkretnie rozwodzić tematu zamówienia (To co zawsze, rzucone przez nieznacznie rozwarte usta, wystarczyło niemalże w zupełności), niedługo potem odbierając swój kufel piwa. Od towarzystwa nie stronił również; choć niekoniecznie towarzystwa przypadkowego - z reguły spędzał czas z ludźmi mu znanymi, których zdołał uznać za dobrych do poprowadzenia dialogu. Usiadł przy stole, mierząc wzrokiem okolicę malującą się w półprzezroczystej powierzchni bursztynowego napoju; z ulgą doszedł do wniosków, iż nie ma w pobliżu nikogo niewłaściwego. Ta część lokalu - uznana za obszar peryferyczny, była wyzbyta mieszanki dudniących dźwięków, które nie pozwalały na zamienienie choćby prostego słowa. Często irytowało go, kiedy głos rzucany, poniekąd nawet nie szeptem, nie półszeptem, zwyczajnym, najzwyklejszym w rozmowie tonem; niknął tuż po ujściu w przestrzenie powietrza, automatycznie zabity przez inne szmery i brzmienia. I irytował go fakt zupełnego braku - nawet krztyny prywatności, jakiej się w każdej chwili domagał; by mieć pewność, że toczona konwersacja nie jest punktem głównym uwagi siedzących w pobliżu osób. Wszystkiego już się spodziewał, absolutnie wszystkiego. I nic nie wydawało się go dziwić.
Zastukał delikatnie paznokciem w naczynie, wyobrażając sobie cichy dźwięk drżenia, jakie powinno w owym momencie wydać. Godzina się zbliżała; umówiona, jak zresztą zawsze. I on sam, jak zresztą zawsze - przychodził znacznie szybciej, zajmując miejsce i oczekując na pojawienie się drugiej osoby. Jego usposobienie nie chciało tolerować spóźnień; szczególnie spóźnień w jego przypadku. Rozmyślał jeszcze, wspominając w myślach twarz dzisiejszego, przyszłego rozmówcy - nie dało się ukryć, znajomego, do tego artysty, czyli przynależnego do towarzystwa, z jakim najbardziej lubił prowadzić konwersacje. Wiele pytań pozostawało do zadania - ale na nie musiał dopiero przyjść czas, począwszy od najogólniejszych, być może zmian, być może jedynie drobnych szczegółów; do bardziej konkretnych dyskusji. Rozejrzał się po sali, szukając właściwej sylwetki.
Dalej czekając.
| ech zt bo osoba coś zniknęła
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
W celu zakupu nowych samopiszących piór – bo ostatnio nabyta kolekcja kończyła się w zastraszającym tempie – Elsie postanowiła odwiedzić Pokątną. Znajdowała się niedaleko Dziurawego Kotła, stwierdziła więc, że najszybsza droga na magiczną ulicę wiedzie przez ścianę w knajpie. Wieczorne towarzystwo, które spotkała we wnętrzu lokalu, nie cechowało się trzeźwością ani tym bardziej kulturą, więc mimo starań i manewrowania między stolikami, przy barze zaczepiła ją dwójka mężczyzn. Odór alkoholu i potu, który w nią uderzył, zamroczył na chwilę młodą dziewczynę;
-Ale panienko, gdzież panienka ucieka? - usłyszała rechot tuż przy swoim uchu, gdy jeden z nich przyciągnął ją za płaszcz w swoim kierunku.
-Jak łania, taka pło-chliwa! - dodał drugi akcentując swoją wypowiedź głośnym czknięciem.
Całe to zamieszanie dostrzegł właściciel Kotła, Frank, zanim jednak zdążył zareagować na zamieszanie przy barze, ktoś zawołał do podchmielonych panów z końca sali i zachęcił ich do gry w gargulki niewyraźną pijacką gwarą. Zaśmiali się wesoło, pierwszy klepnął Elsie w tyłek, a drugi szarpnął znów za płaszcz składając na policzku dziewczyny soczystego całusa. Gdy w końcu oddalili się w kierunku swych kompanów z końca sali, Elsie zorientowała się, że przy krótkiej szamotaninie jej zimowa kurtka straciła kilka guzików.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy! :love:
[bylobrzydkobedzieladnie]
Towarzystwo nie było dzisiaj za ciekawe. W gruncie rzeczy godzina już była taka, kiedy to zbierał się wszystkie szemrane charakterki, aby napić się czegoś mocniejszego i zagrać w Czarodziejskie Karty. Rookwood weszła do środka i przechodząc pomiędzy stolikami, jak najszybciej chciała dostać się do przejścia. Coś jednak jej w tym przeszkodziło.
Nim się zorientowała, jakiś mężczyzna pociągnął ją za płaszcz w swoją stronę. Do jej nosa dotarł zapach alkoholu, który zamroczył ją po chwili powodując, że poczuła strach, słysząc jego głos, tuż przy swoim uchu.
Była tak wystraszona, tak zdezorientowała całą sytuacją, że nie była w stanie sama zareagować. Ktoś coś zawołał, co, to dokładnie nie słyszała. Jedyne co jeszcze poczuła, to uderzenie w tyłek i ponowne szarpnięcie z całusem na policzku. Mężczyźni odeszli.
Stała tak nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Wróciły jej wspomnienia męża i tego jak on ją traktował, co dziewczynę niemal sparaliżowało. Patrzyła na wszystkich wystraszoną, a jej silna wolna i pewność siebie, jaką starała się emanować prysnęła jak bańka mydlana.
Jak pomyślał tak zrobił. W przeciwieństwie do Judith wejście Fabrizia było jak zawsze - wielkie. Otworzył drzwi z impetem i prostując się dumnie, z szerokim uśmiechem na ustach ruszył pomiędzy tłum w stronę baru. Niektórych ludzi znał, więc witał ich skinieniem głowy. Może nie był tu stałym bywalcem... ale każdy miewa swoje gorsze dni, kiedy po prostu musi gdzieś wpaść, napić się i rozpocząć pijackie pieśni. A że Dziurawy Kocioł miał najbliżej...
Przechodząc obok stolików pod ścianą, za pewne przez to, że za bardzo skupił się już na dotarciu do baru i zamówieniu czegoś wysoko procentowego, zahaczył nogą o krzesło jakiejś dziewczyny.
-O, scusi! - rzucił jak zwykle po włosku, gotowy już iść dalej, jednak odwrócił na chwilę głowę i coś w dziewczynie wydało mu się dziwnie znajomego. Zatrzymał się wpół kroku i spojrzał na nią lekko marszcząc brwi. Widać było, że trybiki pracują na najwyższych obrotach. -Przepraszam, że się tak gapię. Ale... czy my się skądś już nie znamy? - zreflektował się po chwili, opierając się ręką o oparcie wolnego krzesła stojącego przy jej stoliku.
-Ohoho, bardzo zabawne. - odparł na jej słowa na temat wielbicielek, chociaż wywrócił przy tym oczami na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Co tu ukrywać: był z niego czaruś i przystojniaczek i zdawał sobie z tego, niestety, sprawę. Jego spojrzenie powędrowało na chwilę za jej dłonią. Uniósł lekko brew nie mogąc powstrzymać zaintrygowanego półuśmiechu. -Czyli mówisz, że też jesteś Puchonką? W takim wypadku, teraz już muszę ci postawić następną kolejkę. - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. -Tym razem, obiecuję, bez wylewania cennych trunków. - zażartował, po czym oparł głowę na ręce, którą opierał na blacie. Zmrużył lekko oczy, przypatrując jej się wnikliwie, próbując przypomnieć sobie jej tożsamość. -Taka bella, a ja jej nie pamiętam? Fatalmente, fatalmente... - pokręcił głową z niedowierzaniem do samego siebie, aż cmoknął cicho z dezaprobatą, prostując się i opuszczając przedramię na stół, o który od razu zastukał palcami. -Nie pomożesz mi, co? - zapytał, bo dziewczyna ewidentnie wiedziała kim on jest, więc musieli się znać! W końcu znal większość Puchonów i był z nimi w dobrych stosunkach, no!
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15