Wydarzenia


Ekipa forum
Stoliki przy ścianie
AutorWiadomość
Stoliki przy ścianie [odnośnik]19.09.15 19:25
First topic message reminder :

Stoliki przy ścianie

★★
Kolejna część stolików, tym razem ulokowanych na obrzeżach sali. Są zwykle zajmowane przez stałych bywalców Dziurawego Kotła, osoby wynajmujące – często na stałe – pokoje na piętrze. Odcinają się tutaj od nadmiernego hałasu, w spokoju mogą wypić kufel piwa lub zjeść potrawę przyniesioną przez kelnerkę, przy czym mając doskonały widok na wszystkich gości w Kotle. Ciężko tutaj o wolne miejsce, lecz kto wie, może właśnie natrafiłeś na dobrą duszę, która pozwoli ci się przysiąść?

Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki przy ścianie - Page 15 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Stoliki przy ścianie [odnośnik]24.06.24 20:16
Wydarzenia z trzynastego sierpnia wciąż pozostawały żywe, kataklizm zebrał olbrzymie żniwo i zdawał się czynić to dalej, mimo że od pamiętnego dnia minął już prawie miesiąc. Pozostawił za sobą nie tylko zgliszcza i śmierć, ale przede wszystkim wyzwanie dla całej angielskiej, magicznej społeczności. Ludzie nie byli jednak na nie gotowe, z trudem łączyli koniec z końcem, a co gorsza zatracali się w rozpętanym chaosie, jakoby ten był lekarstwem na wszelkie bolączki. Zapewne to właśnie ta świadomość podburzała ich jeszcze bardziej, motywowała do licznych zaniechań zamiast odnalezienia w sobie odwagi i konieczności stawienia czoła nieprzychylnościom losu. Czy ktoś był temu winien? Na to pytanie wciąż nie znałem odpowiedzi, aczkolwiek nie trawiło mnie ono od środka, nie poddawałem tej tragedii szczególnej analizie. Poszukiwanie argumentów na potwierdzenie różnych hipotez pozostawiłem mądrym głowom; numerologom, geomantom i astronomom. Samemu zaś skupiłem się na pracy, odbudowie, a przede wszystkim teraźniejszości, która zmieniła się drastycznie na skutek – tak naprawdę – jednego, acz niezwykle istotnego elementu. Lucindy. Była brakującą częścią układanki i niezwykle rad byłem, że w końcu ją złożyłem w całość. Dla niektórych przełomowego dnia świat się zatrzymał trawiąc wszelką nadzieję i wiarę w przyszłość, dla mnie przyspieszył, obrodził w pozytywne wydarzenia oraz owoce, które jeszcze w lipcu pozostawały w optymistycznej, może nawet nierealnej, sferze.
W ostatnim czasie rzadko bywałem w Londynie, jaki niegdyś był centrum mojej codzienności. Pochłonięty obowiązkami w Suffolk przybywałem do niego tylko w pilnych sytuacjach i tak było tym razem, kiedy to otrzymałem sowę z zaproszeniem do Dziurawego Kotła. Wiedziony wizją szybkiego i lukratywnego zarobku przystałem na propozycję, choć odkąd zostałem mianowany namiestnikiem zwykłem odmawiać. Znałem jednak tego czarodzieja i wiedziałem, że korzyści mogły przewyższyć nawet moje oczekiwania, dlatego wolałem nie ryzykować pogrzebania równie wartościowego kontaktu. Mimo znacznie wyższych zarobków głupotą byłoby ignorowanie wszelkich pomniejszych zleceń i tym samym odcięcia sobie kolejnej gałęzi wszak Karczma Pod Mantykorą była już pod kierownictwem Igora. Zachowałem szacunek do galeona i nie wyobrażałem sobie, aby miało się to zmienić – może i obecnie wiodło mi się znacznie lepiej, ale nikt z nas nie znał przyszłości i nie był w stanie powiedzieć, czy taki stan rzeczy już zawsze będzie mi służyć. Byłem pragmatykiem, rzadko powielałem powszechnie przyjęte wzorce i zachowania; nigdy nie obawiałem się ubrudzić rąk.
Zamówiwszy szklaneczkę ognistej rozsiadłem się na krześle przy drewnianym blacie stolika i omiotłem spojrzeniem znajdujących się w pomieszczeniu ludzi. Niezmienny gwar był przyjemny, przywodził na myśl wspomnienie nocy spędzanych za barem na Śmiertelnym Nokturnie, lecz w znacznie mniej agresywnym wydaniu. Czasem brakowało mi tej fali pijackich absurdów; burd o rozlane piwo, czy pierwszą lepszą dziwkę, których przecież kręciło się po ciemnej sali na pęczki. Nie były one ani urodziwe, a tym bardziej zadbane, jednakże ceny kusiły tych mniej, jak i bardziej wpływowych rzezimieszków. Odnosiłem wrażenie, że miarą ich piękna była ilość wypitego trunku, a przechylali go bez żadnego umiaru.
Zamyślony oczekiwałem na swego towarzysza – do czasu, gdy przy barze pojawił się znajomy, wysoki mężczyzna. To w jego plecy wlepiłem wzrok będąc ciekaw, co go sprowadzało w progi Dziurawego Kotła. Interesy? Chęć odpoczynku po ciężkim dniu? Oparłem się nieco wygodniej o obicie krzesła i wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie, gdy barman umknął przed pytaniami i kazał mu spierdalać. Czego się spodziewał? Ciepłego przywitania, kiedy ten przez ilość klientów nie wiedział w co ręce włożyć?
Moja mimika pozostawała niezmienna, nawet gdy to na mnie skupił swą uwagę – poznał mnie? Będzie skory podejść, czy jednak szybkim korkiem opuści przybytek? Zastukałem palcami w szkło wybijając tym samym tylko sobie znany rytm, a następnie skinąłem lekko głową w ramach niemego przywitania obserwując jak się zbliża. Od naszego ostatniego spotkania minęło wiele miesięcy. -Następnym razem przynieś kwiaty i po prostu go zapytaj- wzruszyłem ramionami nie mając pojęcia, od kiedy wspomnianemu mężczyźnie towarzyszył wrogi nastrój. -Każdy musi czasem odpocząć po ciężkim dniu- skłamałem, bo też nie zamierzałem chwalić się prawdziwym powodem przybycia. -Ty się postarzałeś. Wstałeś lewą nogą? Czy to- wskazałem głową widok za oknem -tego wina?- uniosłem pytająco brew. -O suchym pysku będziesz siedzieć?- nietypowe jak na niego, choć kto wie – od szkolnych czasów minęło wiele lat. -Gdzie się podziewałeś? Minął szmat czasu od pamiętnego mordobicia. Niezły wpierdol mi wtedy spuściłeś- zaśmiałem się pod nosem nie czując z tego powodu szczególnego wstydu. Właściwie była to dla mnie lekcja i jak widać przyniosła dobre rezultaty.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Stoliki przy ścianie [odnośnik]15.08.24 21:29
Wydarzenia z trzynastego sierpnia pozostawały żywe zsyłając ogrom nadprogramowej pracy i nieoczekiwanych, wspierających sprawunków. Zdewastowany świat nawoływał o natychmiastową pomoc, o zdeterminowane ręce gotowe do podjęcia wymagających działań. Starał się dać z siebie wszystko wspomagając pierwsze odbudowy, zdobywając zaopatrzenie, sprzątając zrujnowaną przestrzeń pełną pokruszonych cegieł, czy połamanych, drewnianych bel. Znikały całe wsie, większe miejscowości, które jeszcze kilka miesięcy temu tętniły życiodajną siłą pogodzoną z ciężką, wojenną rzeczywistością. Ludzie zdawali się stawać do swej mocy, kreując warunki wspierające podstawowe potrzeby codziennej egzystencji. A teraz: wszechświat odebrał im ostatnie nadzieje. Naturalny kataklizm zaprzepaścił wypracowane rozwiązania, pogrążył plony, zapasy i żyznodajną ziemię. Rozczłonowane ofiary zdobiły zabrudzony, angielski krajobraz tracący szansę na odnowę i upragnioną normalność. Wielkie głowy, niestrudzeni eksperci próbowali rozwikłać tą nietuzinkową zagadkę, wypatrzeć znaki, które mogły doprowadzić ich do wyczekiwanego sedna. On sam, przez krótki moment zatracił się w podobnym działaniu słuchając wykrzyczanych, heretycznych wersetów o niezrozumiałej składni i przedziwnej treści. Kryształowa kula głosiła nadchodzący koniec; potworną apokalipsę pożerającą każdą istotę żywą. Krew nie miała tu znaczenia – byli w nieokreślonym niebezpieczeństwie, z którego nie zdawali sobie sprawy. A on próbował przetrwać w tym paranoicznym i nienormlanym świecie, tracąc wartości, które zdawały się nieprzekraczalne. Został z tym wszystkim całkiem sam. Wypuszczał z rąk kolejne osobistości, trwałe relacje dające namiastkę stabilizacji. Nie umiał już zaangażować się w pełnej krasie: musiał dbać o własne potrzeby, o zalążki godziwego utrzymania, gdy cały świat wywrócił się do górny nogami. Bez jedzenia, bez dachu nad głową, bez zaopatrzenia bez codziennych zleceń, których zdawał się szukać coraz dalej. Nawet we wrogim Londynie.
Nie potrafił wysiedzieć w starym opustoszałym domostwie przypominającym sylwetkę nieobecnej. Za każdym razem stykał się z pojedynczym, dziewczęcym bibelotem należącym do kobiety stojącej po drugiej stronie barykady. Nie rozumiał, kompletnie nie pojmował przedstawionego przebiegu sprawy, który wydawał się tak iście niewiarygodnym. Zaplątana w ręce zmyślnego wroga, mogła stracić kontrolę, ulec pętającemu urokowi ograniczającemu swobodę myślenia, a przede wszystkim własną wolę. Denerwował się, gdyż wyroki głoszone w przestrzeni publicznej wydawały się niesprawiedliwe, ukierunkowane w jednym, niepotwierdzonym stronnictwie omówionym pobieżnie, na niedawnej, burzliwej naradzie. Nie dopuszczony do głosu podpartego silną relacją i wieloletnią znajomością, nie umiał w pełni poddać się ciężkiej i newralgicznej misji podjętej przez rebelianckich pobratymców. To wszystko wydawało się podejrzane, wyczekujące przekroczenia granicy, wykonania niekontrolowanego ruchu, który zbliży ich do drastycznej porażki. Wycofany wróg przybierał zupełnie inną strategię atakując w samo sedno zjednanej organizacji. Zgrupowania, których wiodąca siła malała z miesiąca na miesiąc; przepadała, ginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, odchodziła z własnej woli nie dając znaku życia. I choć starał się zaufać wieloletnim członkom, przystać na prezentowany plan, martwił się nawiedzany szeregiem niezbywalnych wątpliwości. Coś było nie tak, coś się zmieniło, coś w nim pękło – już nieodwracalnie.
Parszywe miasto przywitało nieprzychylną aurą rozłożoną na popielatych zgliszczach. Z trudem, niesmakiem wymalowanym na zarośniętej twarzy przemieścił się w stronę popularnego lokalu mijając szereg nikczemnym gęb poszukujących zwady, lub pustego, nieupilnowanego galeona. Dodatkowo ten chód – przenikliwy, przeszywający wszystkie kończyny odziane w zbyt lekką sztruksową kurtkę. Jeden z tutejszych handlarzy miał zjawić się wewnątrz lokalu, gotowy do podjęcia znaczącej konwersacji. Opustoszałe rynki zbytu oraz mniejsza ilość klientów nie napawała optymizmem. Zapasy kurczyły się nieubłaganie, a on nie posiadał dostatecznych warunków, aby zająć się masową produkcją brakujących roślinnych okazów. Edwards, którego poszukiwał tak zacięcie miał okazać się postacią przełomową. Mężczyzna gotowy na zacięte negocjacje przekroczył próg drewnianego rozgardiaszu zderzony z zapachem wylanego piwa, ciężkiego dymu i męskiego potu. Westchnął sam do siebie zaciągając kaptur dołączony do okrycia wierzchniego. Podchodząc do grubej, zalepionej lady nie spodziewał się takiego obrotu sprawy – wystawiony do wiatru, zrugany przez łysawego barmana wyrzucającego tępe pogróżki i wiązkę siarczystych przekleństw. On sam żachnął pod nosem zatopiony w gorzkim rozczarowaniu. Zaciągnął się resztką ziołowego papierosa przytrzymywanego między długimi palcami. Dopiero po krótkiej chwili, prześlizgując się po szemranej klienteli wypatrzył właśnie jego, siadając naprzeciwko, zgarniając resztki cwaniackiego uśmiechu, melodii wygrywanej na przybrudzonym szkle. On sam uśmiechnął się od niechcenia strącając resztki popiołu i pokiwał głową: – Nie omieszkam spróbować. – odpowiedział z westchnięciem układając się na potężnym krześle. Wyciągnął długie nogi, barki przyległy do oparcia, a niewygodny kaptur przesunął się na lewe ramię. Ciemnowłosy spojrzał na swego towarzysza z lekkim zmarszczeniem brwi i miną wskazującą udawane uznanie: – Ciekawa forma odpoczynku. Nie masz domu, że tułasz się po zagrzybiałych barach pełnych opryszków takich jak on? – głowa poruszyła się w tył sygnalizując postać barmana. Krótki niedopałek po raz ostatni znalazł się między wargami, po czym zgasił go o brzeg stołu wrzucając do naczynia imitującego popielniczkę. Zagrywał zaczepnie, z lekką nonszalancją, zapominając o porażce odnotowanej kilka minut temu. Ponownie skupił się na towarzyszu: – Ciężko wstać lewą nogą, gdy sen staje się wyzwaniem… – zaczął, ale szybko przeszedł dalej, spoglądając za okno: – Tego? Dziwię się, że to coś trzyma nas jeszcze przy życiu. – żachnął i pokręcił głową. – Najpierw zapalimy. – a na potwierdzenie ów słów, wyciągnął pojemnik pełen skręcanego tytoniu i wyłożył go na środek porysowanego stolika. Uchylił wieczko i bez kurtuazji ujął jeden z wyrobów, który natychmiast podpalił. Zaciągnął pokaźny haust gryzącego dymu wzbogaconego nutą szałwii, słuchając wyrazów wyrzucanych na zaciemnioną powierzchnię. Nie powstrzymał krótkiej fali śmiechu związanej z odległym wspomnieniem. Zerknął na niego z ukosa zastanawiając się, czy chciał widocznie z niego zadrwić. Nawet jeśli, nic sobie z tego nie robił: – Nie wracajmy do tego. – dziwił się, że od tamtej pory zaniechał fizycznym przepychankom. – Szmat czasu, co? Nigdzie szczególnie nie zagrzałem miejsca. – skłamał bez wahania zaciągając się po raz kolejny. – Nie przestałem tułać się po świecie. Praca. A teraz? Nigdzie nie jest łatwo. Spadająca gwiazdka wszystko spieprzyła. – uśmiechnął się krzywo i wzruszył ramionami. Świat wywrócił się do góry nogami również ekonomicznie. – A ty? – zaczął. – Gdzie teraz urzędujesz, czym się zajmujesz? – udawana ciekawość wylała się z jego postawy. Tak niewiele wiedział o nieprzyjacielu ze szkoły, siedzącym prawie w tej samej ławce.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049

Strona 15 z 15 Previous  1 ... 9 ... 13, 14, 15

Stoliki przy ścianie
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach