Stoliki przy ścianie
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki przy ścianie
Kolejna część stolików, tym razem ulokowanych na obrzeżach sali. Są zwykle zajmowane przez stałych bywalców Dziurawego Kotła, osoby wynajmujące – często na stałe – pokoje na piętrze. Odcinają się tutaj od nadmiernego hałasu, w spokoju mogą wypić kufel piwa lub zjeść potrawę przyniesioną przez kelnerkę, przy czym mając doskonały widok na wszystkich gości w Kotle. Ciężko tutaj o wolne miejsce, lecz kto wie, może właśnie natrafiłeś na dobrą duszę, która pozwoli ci się przysiąść?
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Pierwszy dzień. Bała się tu w ogóle przyjść i poważnym pytaniem tego poranka było: bardziej boję się tu pracować, czy bezrobocia? Okazało się, że bezrobocie jawiło się w jej głowie bardziej przerażająco. Z rana z resztą było całkiem przyjemnie. Zarówno właściciel lokalu, jak i Mangolia wydawali się w porządku, a goście którzy nocowali na piętrze nie sprawiali problemu.
Im było później jednak tym bardziej tu nie pasowała. Pijani mężczyźni podrywający panie w niewybredny sposób, ludzie zmarnowani, zmęczeni albo dobrze się bawiący gdzie indziej, tłum pełen indywiduów, gdzieniegdzie robiło się trochę zbyt nerwowo i w takich chwilach Lily spieszyła sprawdzić, czy może nie powinna umyć jakichś naczyń na zapleczu.
Mijało w każdym razie... niegroźnie. O wiele lepiej, niż się spodziewała. Przez cały dzień nie spotkało jej nic szczególnie przerażającego.
Nawet nieszczególnie zwracała uwagę. Nerwy, szczególnie tak silne napady lęków i stresu jak te, które targały nią od dwóch tygodni rzucały się mocno na jej urodę, ujmowały jej.
Kiedy Mangolia kazała jej zanieść ognistą do stolika pod ścianą po prostu wzięła zamówienie i ruszyła we właściwą stronę i aż przystanęła widząc, kto właśnie uprawia tam hazard. Uniosła lekko brwi, stawiając szklanki na stole, by zaraz założyć ręce na piersi.
- Coś jeszcze panom podać?
Jej gesty nadal były nerwowe, ton jej głosu nadal zdradzał czającą się gdzieś wewnątrz rudzielca niepewność, a jednak drwina pobrzmiewająca w jej głosie i zaczepny uśmiech świadczyły o tym, że musiała mieć zdecydowanie lepszy dzień. Może dziś wieczorem nie podejmie kolejnej próby spakowania się i ucieczki do Chin.
Im było później jednak tym bardziej tu nie pasowała. Pijani mężczyźni podrywający panie w niewybredny sposób, ludzie zmarnowani, zmęczeni albo dobrze się bawiący gdzie indziej, tłum pełen indywiduów, gdzieniegdzie robiło się trochę zbyt nerwowo i w takich chwilach Lily spieszyła sprawdzić, czy może nie powinna umyć jakichś naczyń na zapleczu.
Mijało w każdym razie... niegroźnie. O wiele lepiej, niż się spodziewała. Przez cały dzień nie spotkało jej nic szczególnie przerażającego.
Nawet nieszczególnie zwracała uwagę. Nerwy, szczególnie tak silne napady lęków i stresu jak te, które targały nią od dwóch tygodni rzucały się mocno na jej urodę, ujmowały jej.
Kiedy Mangolia kazała jej zanieść ognistą do stolika pod ścianą po prostu wzięła zamówienie i ruszyła we właściwą stronę i aż przystanęła widząc, kto właśnie uprawia tam hazard. Uniosła lekko brwi, stawiając szklanki na stole, by zaraz założyć ręce na piersi.
- Coś jeszcze panom podać?
Jej gesty nadal były nerwowe, ton jej głosu nadal zdradzał czającą się gdzieś wewnątrz rudzielca niepewność, a jednak drwina pobrzmiewająca w jej głosie i zaczepny uśmiech świadczyły o tym, że musiała mieć zdecydowanie lepszy dzień. Może dziś wieczorem nie podejmie kolejnej próby spakowania się i ucieczki do Chin.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
W spokoju wysłuchał jego słów, lecz im dłużej Matt mówił, tym wyżej unosiły się kąciki ust Alana. Ostatecznie po prostu zaśmiał się w głos, a gdy tylko ucichł, natychmiast upił łyk ognistej, która powoli już kończyła się. Wiedział jednak, że ich spotkanie nie skończy się tylko na jednej szklance i po cichu na to liczył. Matthew nie wiedział o tym, że Bennett znał jego kuzyna. Dokładnie tego, o którym właśnie mu opowiadał. I choć sam Alan nie miał pewności czy myślą o tej samej osobie, wyobraźnia i tak podsuwała mu przed oczy obraz Bertiego, który wypowiada słowa przytoczone przez Matta. To było w jego stylu, bardzo w jego stylu. Na brodę Merlina, to musiała być ta sama osoba!
- Jak o tym tak opowiadasz to aż ciekawość mnie zjada cóż to za miejsce - mruknął z rozbawieniem. Wyobraźnia działała, podsuwając mu masę najróżniejszych obrazów. W każdym rudera wyglądała tak, jak brzmiała. - Niestety nie przychodzi mi do głowy nikt bez dachu nad głową, ale jakby się ktoś taki napatoczył - dam znać. - Wyszczerzył zęby. Miał rzucić jeszcze jakieś uszczypliwe ,,chociaż nie wiem czy bezdomność nie jest lepszą opcją niż płacić za mieszkanie w miejscu o takim opisie", lecz powstrzymał się. Zamiast tego wyszczerzył się jeszcze szerzej, gdy usłyszał imię ów kuzyna, posiadacza kamienicy. A więc miał rację. W duchu odczuwał satysfakcję, którą nie zamierzał się dzielić z Mattem.
Gdy Lily przyszła do nich dostarczając im alkohol, Alan nijak nie zwrócił na nią większej uwagi. Raczej spojrzał w jej kierunku, szybko omiótł ją wzrokiem, a potem kiwnął tylko głową w podziękowaniu, by zaraz dodać:
- Nie, na razie dziękujemy.
Nie miał przecież pojęcia o tym, że jej obecność tutaj oraz pytanie miały jedynie na celu zwrócenie uwagi na swoją osobę Mattowi. Nie wiedział także jakie relacje ich łączyły i... jak bardzo skomplikowane były. Wziął więc rzutki i zamachnął się.
- Jeszcze to przegrasz. - Rzucił uszczypliwie, rzucając w tarczę wszystkie trzy. A potem, zerknął na Matta i... wyczuł, że coś jest nie tak. Albo raczej coś jest inaczej. Nawet nie zainteresował się swoim wynikiem, a jego wzrok od razu spoczął na kelnerce stojącej przy niej. Nie, nie ważne jak długo przeczesywał odmęty swej pamięci - był pewien, że jej nie zna. Natomiast Matthew zdawał się ją znać. Nawet bardzo dobrze.
|Alan 501-49-49-70-63-114=156
|Matt 501-125-73-41-101=161
- Jak o tym tak opowiadasz to aż ciekawość mnie zjada cóż to za miejsce - mruknął z rozbawieniem. Wyobraźnia działała, podsuwając mu masę najróżniejszych obrazów. W każdym rudera wyglądała tak, jak brzmiała. - Niestety nie przychodzi mi do głowy nikt bez dachu nad głową, ale jakby się ktoś taki napatoczył - dam znać. - Wyszczerzył zęby. Miał rzucić jeszcze jakieś uszczypliwe ,,chociaż nie wiem czy bezdomność nie jest lepszą opcją niż płacić za mieszkanie w miejscu o takim opisie", lecz powstrzymał się. Zamiast tego wyszczerzył się jeszcze szerzej, gdy usłyszał imię ów kuzyna, posiadacza kamienicy. A więc miał rację. W duchu odczuwał satysfakcję, którą nie zamierzał się dzielić z Mattem.
Gdy Lily przyszła do nich dostarczając im alkohol, Alan nijak nie zwrócił na nią większej uwagi. Raczej spojrzał w jej kierunku, szybko omiótł ją wzrokiem, a potem kiwnął tylko głową w podziękowaniu, by zaraz dodać:
- Nie, na razie dziękujemy.
Nie miał przecież pojęcia o tym, że jej obecność tutaj oraz pytanie miały jedynie na celu zwrócenie uwagi na swoją osobę Mattowi. Nie wiedział także jakie relacje ich łączyły i... jak bardzo skomplikowane były. Wziął więc rzutki i zamachnął się.
- Jeszcze to przegrasz. - Rzucił uszczypliwie, rzucając w tarczę wszystkie trzy. A potem, zerknął na Matta i... wyczuł, że coś jest nie tak. Albo raczej coś jest inaczej. Nawet nie zainteresował się swoim wynikiem, a jego wzrok od razu spoczął na kelnerce stojącej przy niej. Nie, nie ważne jak długo przeczesywał odmęty swej pamięci - był pewien, że jej nie zna. Natomiast Matthew zdawał się ją znać. Nawet bardzo dobrze.
|Alan 501-49-49-70-63-114=156
|Matt 501-125-73-41-101=161
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Ostatnio zmieniony przez Alan Bennett dnia 05.03.17 23:50, w całości zmieniany 1 raz
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alan Bennett' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 49, 59, 90
--------------------------------
#2 'k6' : 6, 4, 5
#1 'k100' : 49, 59, 90
--------------------------------
#2 'k6' : 6, 4, 5
- O, to tym bardziej zachęcam - przekonasz się na własne oczy jak jest. Właściwie grafik mi się ostatnio bardzo poluźnił bo trochę mi się pozmieniał status pracy tak więc no - wiedz, że w każdej chwili począwszy od dziś ktoś, gdzieś wyczekuje twojej osoby. Całkiem przypadkowo napomknę, że w piwnicy moi współlokatorzy ważą domowe promile - konspiracyjnie podskoczyłem brwiami. Na pewno nie wyglądałem na kogoś kto przejmował się pewnymi zawodowymi zmianami i tym, że właściwie dziś rano opuściłem Tower po trzydniowym areszcie. Było - minęło, stało się - nieodstanie, prawda? Gdyby tylko większość ludzi miała podobne podejście do życia, jak moje to świat stałby się piękniejszy lub...topiłby się we własnej głupocie.
- No nie wiem...pomyślmy...Hm... - zacząłem ze skrzętnie wyreżyserowaną nonszalancją - Zaczniemy może delikatnie, tak na dobry początek może jeszcze trzy razy to samo, potem może tej wieprzowej potrawki. Naturalnie z dzbanem Starego Sue. Nie powinno również zabraknąć Pięści Hagrida - przynajmniej butelki. Do tego z pół tuzina przystawek bo wtedy to już pewnie zwolnimy...zanotowałaś, czy powtórzyć? - uśmiechnąłem się niby to niewinnie, a jednak szelmowska nuta mimo wszystko przelała czarę dając do zrozumienia kelnerce, że bardzo dobrze się bawię w roli klienta. Przez to wszystko dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że Alan coś do mnie mówił.
- Chciałbyś Benett - odezwałem się, a humor...cóż - wyraźnie mi się poprawił - Alan, poznaj Lil - moją przyjaciółkę i powód dzisiejszego święta. Lil to Alan - przyjaciel z Hoga - mówiąc to przejąłem lotki
- No nie wiem...pomyślmy...Hm... - zacząłem ze skrzętnie wyreżyserowaną nonszalancją - Zaczniemy może delikatnie, tak na dobry początek może jeszcze trzy razy to samo, potem może tej wieprzowej potrawki. Naturalnie z dzbanem Starego Sue. Nie powinno również zabraknąć Pięści Hagrida - przynajmniej butelki. Do tego z pół tuzina przystawek bo wtedy to już pewnie zwolnimy...zanotowałaś, czy powtórzyć? - uśmiechnąłem się niby to niewinnie, a jednak szelmowska nuta mimo wszystko przelała czarę dając do zrozumienia kelnerce, że bardzo dobrze się bawię w roli klienta. Przez to wszystko dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że Alan coś do mnie mówił.
- Chciałbyś Benett - odezwałem się, a humor...cóż - wyraźnie mi się poprawił - Alan, poznaj Lil - moją przyjaciółkę i powód dzisiejszego święta. Lil to Alan - przyjaciel z Hoga - mówiąc to przejąłem lotki
The member 'Matthew Bott' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 8, 26, 51
--------------------------------
#2 'k6' : 5, 5, 6
#1 'k100' : 8, 26, 51
--------------------------------
#2 'k6' : 5, 5, 6
Uśmiechnęła się trochę rozbawiona, kiedy znajomy Matta najwidoczniej nie załapał, że jej zachowanie może coś sugerować. Być może gdyby owy kolega wyglądał inaczej, byłoby jej trochę trudniej - znajomi Botta nie byli grupą społeczną, która pannę MacDonald najwybitniej przyciągała - jednak ten wydawał się całkiem porządnym mężczyzną, przynajmniej swoją dość elegancką wizualnością wybijał się spośród zachlejmord z jakimi jednak bardziej kojarzył jej się przyjaciel.
- Zaraz ci to wszystko przyniosę i wtedy biada twojemu portfelowi. - pogroziła mu ni to serio ni to na żarty, pozostając w pozie z rękami na biodrach, patrząc to na jednego to na drugiego, kiedy Matt zaczął rzucać. Nie do końca nawet świadomie przeszła za niego, żeby mieć pewność, że nie znajdzie się na linii lotu ostrych przedmiotów. Nawet, jeśli to dość mało prawdopodobne, tak po prostu czuła się lepiej.
- Miło cię poznać. - powiedziała jeszcze uprzejmie, trochę zdziwiona. Byli z Mattem na tyle blisko, że kojarzyła większość jego szkolnych znajomych, a tym bardziej przyjaciół - jak to się więc stało, że nie znała Alana? Nie dopytywała jednak. Zerknęła na bar, żeby sprawdzić jak tam sytuacja, ale widząc że jest dość spokojnie, postanowiła chwilkę jeszcze zostać.
- Możesz dać mi spróbować. Jak przegram to chociaż będzie, że przeze mnie.- zaproponowała. Miała dobry dzień i chciała z niego korzystać jak tylko mogła. - Gracie o coś? Może faktycznie powinnam przynieść wasze zamówienie i przegrany stawia? - podsunęła, puszczając im oczko. Miała co prawda tylko chwilę, jednak z reguły w ogóle nie bywała w takich miejscach, tym bardziej śmiesznie było w takiej sytuacji spotkać przyjaciela. Po trosze też cieszyła się, że ma choć chwilowe znajome towarzystwo tego pierwszego dnia.
- Zaraz ci to wszystko przyniosę i wtedy biada twojemu portfelowi. - pogroziła mu ni to serio ni to na żarty, pozostając w pozie z rękami na biodrach, patrząc to na jednego to na drugiego, kiedy Matt zaczął rzucać. Nie do końca nawet świadomie przeszła za niego, żeby mieć pewność, że nie znajdzie się na linii lotu ostrych przedmiotów. Nawet, jeśli to dość mało prawdopodobne, tak po prostu czuła się lepiej.
- Miło cię poznać. - powiedziała jeszcze uprzejmie, trochę zdziwiona. Byli z Mattem na tyle blisko, że kojarzyła większość jego szkolnych znajomych, a tym bardziej przyjaciół - jak to się więc stało, że nie znała Alana? Nie dopytywała jednak. Zerknęła na bar, żeby sprawdzić jak tam sytuacja, ale widząc że jest dość spokojnie, postanowiła chwilkę jeszcze zostać.
- Możesz dać mi spróbować. Jak przegram to chociaż będzie, że przeze mnie.- zaproponowała. Miała dobry dzień i chciała z niego korzystać jak tylko mogła. - Gracie o coś? Może faktycznie powinnam przynieść wasze zamówienie i przegrany stawia? - podsunęła, puszczając im oczko. Miała co prawda tylko chwilę, jednak z reguły w ogóle nie bywała w takich miejscach, tym bardziej śmiesznie było w takiej sytuacji spotkać przyjaciela. Po trosze też cieszyła się, że ma choć chwilowe znajome towarzystwo tego pierwszego dnia.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Będę o tym pamiętał. - Uśmiechnął się pod nosem słysząc jak gorliwie Matt zapraszał go do odwiedzenia jego nowego miejsca zamieszkania. Nie mógł się nie uśmiechnąć na wzmiankę o alkoholu własnego ważenia, doprawdy doceniając starania. Był to smaczek zdecydowanie godny uwagi i choć Bennett próbował okłamywać siebie samego, że fakt ten nijak nie wzbogacał oferty - było to okrutne kłamstwo.
Wszystko przerwało pojawienie się tajemniczej dziewczyny, która - jak się okazało - wcale nie była przypadkową pracownicą tego miejsca, a przyjaciółką Matta. Początkowo Alan dość skonsternowany przenosił wzrok ze "składającego zamówienie" Botta, na kelnerkę, której uśmiech zdawał się poszerzać w miarę im dłużej to trwało. Wniosek był prosty - znali się. W międzyczasie wykonał także całkiem udany rzut w tarczę od Darta, jednak gra przestała go interesować tak jak jeszcze przed paroma chwilami. Nieco ciekaw wszystkiego przyglądał się Lily, której, jak udało mu się ustalić, nie znał. Wzrastający u Botta dobry nastrój jedynie bardziej go zastanawiał, ale "wszystko" zostało mu wkrótce wyjaśnione. No, może nie wszystko, ale tyle ile było trzeba, by choć trochę zrozumieć tę sytuację.
- Mi również miło Cię poznać - odparł szczerze, uważnie przyglądając się dziewczynie. Mała, drobna, ale całkiem urodziwa. Co taka osoba robiła w Dziurawym Kotle? - Alan Bennett. - Dodał tylko, przenosząc wzrok na tarczę, gdy Matt ponownie wykonał rzut. Zagwizdał tylko widząc ilość zdobytych przez niego punktów. - Nie popisuj się tak, Bott - dodał uszczypliwie, szczerząc się w pełnym zadziorności uśmieszku. Zaśmiał się, słysząc propozycję Lily.
- Właściwie to nie ustaliliśmy jeszcze kary za przegraną. Uznam jednak, że ta propozycja to groźba skierowana przeciwko mojemu portfelowi, bo oczywistym jest, że to ja przegram tę grę. - Parsknął śmiechem i wskazał z wyrzutem na Matta. - Nie dał mi forów choć wie, że nie grałem od lat. A znając jego spust mogę stać się bankrutem jeżeli rzeczywiście taka będzie kara za przegraną.
Nie miał nic przeciwko temu, by to ona wykonywała następny rzut. Wręcz przeciwnie, jakoś miał nadzieję, że jako kobieta nie grywała zbyt często w tę grę i dzięki temu uda mu się to wygrać.
|Alan 501-49-49-70-63-114-55 =101
|Matt 501-125-73-41-101-100=61
Wszystko przerwało pojawienie się tajemniczej dziewczyny, która - jak się okazało - wcale nie była przypadkową pracownicą tego miejsca, a przyjaciółką Matta. Początkowo Alan dość skonsternowany przenosił wzrok ze "składającego zamówienie" Botta, na kelnerkę, której uśmiech zdawał się poszerzać w miarę im dłużej to trwało. Wniosek był prosty - znali się. W międzyczasie wykonał także całkiem udany rzut w tarczę od Darta, jednak gra przestała go interesować tak jak jeszcze przed paroma chwilami. Nieco ciekaw wszystkiego przyglądał się Lily, której, jak udało mu się ustalić, nie znał. Wzrastający u Botta dobry nastrój jedynie bardziej go zastanawiał, ale "wszystko" zostało mu wkrótce wyjaśnione. No, może nie wszystko, ale tyle ile było trzeba, by choć trochę zrozumieć tę sytuację.
- Mi również miło Cię poznać - odparł szczerze, uważnie przyglądając się dziewczynie. Mała, drobna, ale całkiem urodziwa. Co taka osoba robiła w Dziurawym Kotle? - Alan Bennett. - Dodał tylko, przenosząc wzrok na tarczę, gdy Matt ponownie wykonał rzut. Zagwizdał tylko widząc ilość zdobytych przez niego punktów. - Nie popisuj się tak, Bott - dodał uszczypliwie, szczerząc się w pełnym zadziorności uśmieszku. Zaśmiał się, słysząc propozycję Lily.
- Właściwie to nie ustaliliśmy jeszcze kary za przegraną. Uznam jednak, że ta propozycja to groźba skierowana przeciwko mojemu portfelowi, bo oczywistym jest, że to ja przegram tę grę. - Parsknął śmiechem i wskazał z wyrzutem na Matta. - Nie dał mi forów choć wie, że nie grałem od lat. A znając jego spust mogę stać się bankrutem jeżeli rzeczywiście taka będzie kara za przegraną.
Nie miał nic przeciwko temu, by to ona wykonywała następny rzut. Wręcz przeciwnie, jakoś miał nadzieję, że jako kobieta nie grywała zbyt często w tę grę i dzięki temu uda mu się to wygrać.
|Alan 501-49-49-70-63-114-55 =101
|Matt 501-125-73-41-101-100=61
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Ostatnio zmieniony przez Alan Bennett dnia 18.03.17 20:37, w całości zmieniany 2 razy
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alan Bennett' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 36, 82, 39
--------------------------------
#2 'k6' : 5, 2, 2
#1 'k100' : 36, 82, 39
--------------------------------
#2 'k6' : 5, 2, 2
Właściwie nie przypuszczałem, że ten dzień zacznie się tak dobrze. W końcu jeszcze rano mościłem się na jednej z luksusowych prycz Tower dogadując się z klawiszem na partię pokera w zamian za szlugi. Trzy dni na szczęście zleciały jednak szybko, a co najważniejsze - bez niepotrzebnego echa. Burke już musiał o to odpowiednio zadbać i dziwnie mi było z tą myślą, że...byłem mu za to nawet wdzięczny. Patrząc na Lily, na to jak dosłownie zżerał ją stres powodowany tym co działo się w koło wolałem by na razie nie wiedziała, że naruszyłem nasza obietnicę. Nie było powodów zresztą by się tym chwalić. Zachowywałem się więc jak zawsze - prawie. W końcu siła woli, od momentu usłyszenia w jakim miejscu chce pracować Lily powstrzymywałem się od wypowiadania elaboratów na temat tego jak bardzo zły to jest pomysł. Wspaniałomyślnie nawet nie obnosiłem się ze swoją dezaprobatą by nie dawać jej powodów do wyolbrzymiania jej demonów. Mimo wszystko doskonale zdawałem sobie sprawę z tego że lepiej już by siedziała tutaj, niż w domu i popuszczała wodze wyobraźni. Musiała zająć czymś myśli by nie zwariować.
- Moja przyjaciółka jest chyba zwiedzona tym, że nie masz jakiegoś haka zamiast dłoni, postrzępionej koszuli przez który wygląda śmieszny tatuaż, blizna lub brody do pasa o fakturze szczoty z gałęzi w której idzie znaleźć cały twój dobytek - Przyłożyłem do brody dłoń i poruszając w nieharmonijny sposób palcami nakreślając obraz brody żyjącej własnej życiem. Nie mogłem sobie odpuścić dorzucenia tej uwagi widząc zaskoczenie Lily porządnym wyglądem Alana.
- Nie mów, że nie dałem - w końcu siłą cie do gry nie zmuszałem - wzruszyłem ramionami nie czując się ani trochę winny, a jednak niesfornie uniesiona na chwilę brew zdradziła mój niecny podstęp - Och, już mi nie mów, że takie głodowe pensje macie w tym całym Mungu - upomniałem go z żartobliwym wyrzutem, przyjmując jego słowa jako gwarant chęcią podjęcia stawki - Dobrze więc, dam ci więc tych ulg, dziadku. Niech będzie, że jeśli Lily zyska teraz więcej punktów niż ty w kolejnym rzucie to sponsorujesz dzisiejszą zabawę, nie robisz wykrętów i jeśli musisz - ślesz sowę, że jutro to do pracy nie przyjdziesz. Przynajmniej nie na rano - Bo ja już tego dopilnuję, Bennett. - Jeśli ty zdobędziesz więcej to ja płacę, po czwartej kolejce jeśli będziesz chciał to cie wypuszczę do domu, a dodatkowo zyskasz ekskluzywny tytuł pogromcy Matthewa Botta. Nawet raz się do tego przyznam - utarg życia, prawda?
Po oficjalnym przypieczętowaniu zakładu, wziąłem swoje lotki i zachęciłem Lil do tego by podeszła.
- Jeśli przegram to jak słowo daję, przez tydzień będziesz musiała mnie karmić, więc słuchaj uważnie...- chrząknąłem, wcale nie żartując. Kłamstwem nie było bowiem, że galeonami ostatnio wcale nie tryskałem! - No więc tak, lotkę trzymasz w ten sposób, o tak...bierzesz zamach w ten sposób i w tym momencie powinnaś ją puścić...- Zamknąłem jej dłoń na lotce, a potem trzymając wprawiłem jej ramię w teoretyczny ruch jaki powinna wykonać by poprawnie się zamachnąć - Na początek, może ci być wygodniej, jak wysuniesz trochę prawą nogę do przodu. Celuj trochę wyżej niż zamierzasz trafić. Lotka zawsze trochę opada w locie - poinstruowałem ją, a potem spojrzałem na nią wymownie. Daj mu popalić, Lil.
- Moja przyjaciółka jest chyba zwiedzona tym, że nie masz jakiegoś haka zamiast dłoni, postrzępionej koszuli przez który wygląda śmieszny tatuaż, blizna lub brody do pasa o fakturze szczoty z gałęzi w której idzie znaleźć cały twój dobytek - Przyłożyłem do brody dłoń i poruszając w nieharmonijny sposób palcami nakreślając obraz brody żyjącej własnej życiem. Nie mogłem sobie odpuścić dorzucenia tej uwagi widząc zaskoczenie Lily porządnym wyglądem Alana.
- Nie mów, że nie dałem - w końcu siłą cie do gry nie zmuszałem - wzruszyłem ramionami nie czując się ani trochę winny, a jednak niesfornie uniesiona na chwilę brew zdradziła mój niecny podstęp - Och, już mi nie mów, że takie głodowe pensje macie w tym całym Mungu - upomniałem go z żartobliwym wyrzutem, przyjmując jego słowa jako gwarant chęcią podjęcia stawki - Dobrze więc, dam ci więc tych ulg, dziadku. Niech będzie, że jeśli Lily zyska teraz więcej punktów niż ty w kolejnym rzucie to sponsorujesz dzisiejszą zabawę, nie robisz wykrętów i jeśli musisz - ślesz sowę, że jutro to do pracy nie przyjdziesz. Przynajmniej nie na rano - Bo ja już tego dopilnuję, Bennett. - Jeśli ty zdobędziesz więcej to ja płacę, po czwartej kolejce jeśli będziesz chciał to cie wypuszczę do domu, a dodatkowo zyskasz ekskluzywny tytuł pogromcy Matthewa Botta. Nawet raz się do tego przyznam - utarg życia, prawda?
Po oficjalnym przypieczętowaniu zakładu, wziąłem swoje lotki i zachęciłem Lil do tego by podeszła.
- Jeśli przegram to jak słowo daję, przez tydzień będziesz musiała mnie karmić, więc słuchaj uważnie...- chrząknąłem, wcale nie żartując. Kłamstwem nie było bowiem, że galeonami ostatnio wcale nie tryskałem! - No więc tak, lotkę trzymasz w ten sposób, o tak...bierzesz zamach w ten sposób i w tym momencie powinnaś ją puścić...- Zamknąłem jej dłoń na lotce, a potem trzymając wprawiłem jej ramię w teoretyczny ruch jaki powinna wykonać by poprawnie się zamachnąć - Na początek, może ci być wygodniej, jak wysuniesz trochę prawą nogę do przodu. Celuj trochę wyżej niż zamierzasz trafić. Lotka zawsze trochę opada w locie - poinstruowałem ją, a potem spojrzałem na nią wymownie. Daj mu popalić, Lil.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Gdyby wiedziała, że Matt tego ranka opuścił Tower... cóż, sądząc po tym, że byle hałas za plecami wywoływał u niej skrzywienie na twarzy, czy wyraźne wzdrygnięcia, raczej nie byłoby dobrze. Choć może i Mattowi przydałby się porządny opieprz, który na pewno by mu załatwiła. Po części zapewne dostałby to na co zasługiwał, po części stałby się tarczą w którą rzuciłaby wszystkimi siedzącymi w niej emocjami.
Tylko to prawdopodobnie źle zrobiłoby jej karierze w tym miejscu.
Uśmiechnęła się więc przyjaźnie do przyjaciela Matta.
- Tak, czy inaczej miło widzieć przyzwoicie wyglądającą osobę w towarzystwie tego głąba. - stwierdziła i skinęła na przyjaciela patrząc, jak ten rzuca w tarczę i całkowicie nic z tego nie wiedząc. Nigdy nie interesowały jej podobne gry. Było to dość podobne do mugolskich rzutek, jednak i w nie raczej nie grywała, to gra do pubów w których ona bywała raczej rzadko.
- Mung? Jesteś uzdrowicielem? - uniosła brwi w geście zdziwienia. Znała Sama, wiedziała że ten jest aurorem, więc wiedziała, że Matt zadaje się nie tylko z typami spod ciemnej gwiazdy, jednak raczej w ten sposób wyobrażała sobie większość jego znajomych. Szczególnie, że większości nigdy nie miała okazji poznać i wcale się do tego nie spieszyła.
Oczywiście musiała wiedzieć, że ona i Flo nie są jedynymi jego normalnymi znajomymi, jednak... co poradzić, Matt bardzo dbał o swój image.
Dalej jednak słuchała ich zakładu. Nie miała pojęcia, co będzie robiła, więc Matt pewnie już był pogodzony z porażką, ale w końcu sam się na to pisał. A jej należała się odrobina rozrywki, prawda?
- Będę cię karmić sałatkam, a przed każdym posiłkiem będziesz dziesięć razy powtwarzał hazard jest zły, sam jestem sobie winien. - stwierdziła, całkowicie nie przejmując się, że zakrawa to o hipokryzję, skoro sama się zgłosiła do zabawy. Puściła mu tylko oczko, bo w gruncie rzeczy nie miała problemu z zaproszeniem go na obiad. Co prawda jej dochody też się uszczupliły, miała jednak nadal oszczędności. I myślała, co dalej.
Teraz jednak skupiła się na wyjaśnieniach, złapała lotkę tak jak jej Matt mówił, dała poruszać swoją ręką i skinęła głową.
- [b]Noo dobra. To trochę jak ze sztuczkami. Trafić do celu.[/i] - uśmiechnęła się trochę rozbawiona na wspomnienie kilku trików, które bazują na podobnej zasadzie. Musiała w końcu być dość zręczna, żeby przez lata radzić sobie w tym fachu. Tak, czy inaczej rzuciła po kolei wszystkimi lotkami, jakie dostała. I, choć Mattowi na pewno należałoby się życie na sałatkach (za coś na pewno, już ona go zna!), na prawdę starała się trafić jak najlepiej.
Tylko to prawdopodobnie źle zrobiłoby jej karierze w tym miejscu.
Uśmiechnęła się więc przyjaźnie do przyjaciela Matta.
- Tak, czy inaczej miło widzieć przyzwoicie wyglądającą osobę w towarzystwie tego głąba. - stwierdziła i skinęła na przyjaciela patrząc, jak ten rzuca w tarczę i całkowicie nic z tego nie wiedząc. Nigdy nie interesowały jej podobne gry. Było to dość podobne do mugolskich rzutek, jednak i w nie raczej nie grywała, to gra do pubów w których ona bywała raczej rzadko.
- Mung? Jesteś uzdrowicielem? - uniosła brwi w geście zdziwienia. Znała Sama, wiedziała że ten jest aurorem, więc wiedziała, że Matt zadaje się nie tylko z typami spod ciemnej gwiazdy, jednak raczej w ten sposób wyobrażała sobie większość jego znajomych. Szczególnie, że większości nigdy nie miała okazji poznać i wcale się do tego nie spieszyła.
Oczywiście musiała wiedzieć, że ona i Flo nie są jedynymi jego normalnymi znajomymi, jednak... co poradzić, Matt bardzo dbał o swój image.
Dalej jednak słuchała ich zakładu. Nie miała pojęcia, co będzie robiła, więc Matt pewnie już był pogodzony z porażką, ale w końcu sam się na to pisał. A jej należała się odrobina rozrywki, prawda?
- Będę cię karmić sałatkam, a przed każdym posiłkiem będziesz dziesięć razy powtwarzał hazard jest zły, sam jestem sobie winien. - stwierdziła, całkowicie nie przejmując się, że zakrawa to o hipokryzję, skoro sama się zgłosiła do zabawy. Puściła mu tylko oczko, bo w gruncie rzeczy nie miała problemu z zaproszeniem go na obiad. Co prawda jej dochody też się uszczupliły, miała jednak nadal oszczędności. I myślała, co dalej.
Teraz jednak skupiła się na wyjaśnieniach, złapała lotkę tak jak jej Matt mówił, dała poruszać swoją ręką i skinęła głową.
- [b]Noo dobra. To trochę jak ze sztuczkami. Trafić do celu.[/i] - uśmiechnęła się trochę rozbawiona na wspomnienie kilku trików, które bazują na podobnej zasadzie. Musiała w końcu być dość zręczna, żeby przez lata radzić sobie w tym fachu. Tak, czy inaczej rzuciła po kolei wszystkimi lotkami, jakie dostała. I, choć Mattowi na pewno należałoby się życie na sałatkach (za coś na pewno, już ona go zna!), na prawdę starała się trafić jak najlepiej.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
The member 'Lily MacDonald' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 85, 12, 97
--------------------------------
#2 'k10' : 7, 6, 3
#1 'k100' : 85, 12, 97
--------------------------------
#2 'k10' : 7, 6, 3
The member 'Lily MacDonald' has done the following action : rzut kością
'k6' : 5, 6, 3
'k6' : 5, 6, 3
Początkowo patrzył na Matta dość skołowany, nie bardzo wiedząc o co Bottowi chodzi. Dopiero po chwili odpowiednie trybiki zaczęły się przekręcać, a jego usta wygięły się w uśmiechu. Jedna z brwi powędrowała w górę, gdy spojrzał na Lily.
- Mam naprawić ten błąd i następnym razem przyjść w nieco mniej schludnym stroju? - Oczywistym było, że żartował. A fakt, że tuż po słowach MacDonald wybuchł głośnym śmiechem tylko to potwierdzał. - Ale się na Tobie poznała, Matt. - Śmiał się w głos, aż ostatecznie musiał zetrzeć łezkę, która pojawiła się w kąciku jego oka. Ostatecznie z żartów na temat znajomych Matta oraz jego wyglądu, który nieco go od nich odróżniał, przeszli na żarty o grze, w której Bennett powinien dostać fory. Prawdą było, że nie grał od dawna, więc rzeczywiście tak powinno być!
- No nie zmuszałeś, ale sama przyzwoitość to podpowiada. - Mruknął niby to obrażonym tonem, w rzeczywistości jednak mając wymalowaną na twarzy wesołość. Rozłożył ręce w niewinnym geście, gdy Bott wspomniał o Mungu. - Bieda, bieda niesamowita. Pracujemy tam za grosze. - Jęknął niby to z rozpaczą, a ostatecznie znów się zaśmiał. No dobra, nie było aż tak źle z płacami w tej pracy. Zaskoczenie dziewczyny ponownie go rozbawiło. Z jakimi typami musiał się teraz zadawać Matt, że Alan tak bardzo nie pasował do tego towarzystwa?
- Zaskoczona? Z jakimi typami musi się zadawać Matt skoro robisz aż taką minę? - Zapytał, z rozbawieniem kiwając w stronę Botta. - Ale nie martw się. W Hogwarcie byliśmy do siebie dość podobni, dopiero potem wyszedłem na ludzi. Może ten tu jeszcze ma czas? - Szturchnął Matta ramieniem, zerkając na niego. Co Bott ma do powiedzenia na ten temat?
Był szczerze zdziwiony propozycją, jaką Matt wysunął po chwili. Początkowo planował się nie zgodzić (zwłaszcza, że rzucać miała Lily), jednak ostatecznie jego uwagę skupiło co innego:
- Nie mogę. Ostatnio i tak bywałem w pracy mniej niż zwy... - zawiesił głos, zastanawiając się. Przez tyle lat brał więcej nadgodzin niż ktokolwiek inny. Czy górze naprawdę będzie przeszkadzać jedna nieobecność, skoro czasami sami wysyłali go do domu? - Niech będzie. - Mruknął z niepewnością, by spojrzeć na Lily i kciukiem machnąć w stronę Matta. - Chce wyssać mój portfel z pieniędzy, mówię Ci. - Ostatecznie wzruszył ramionami i zaśmiał się. Śmiał się jeszcze pod nosem kilkukrotnie, obserwując jak Matt tłumaczy coś Lily nerwowo, a następnie pokazuje jej jak rzucać lotkami. Wyglądało to dość komicznie, a więc obserwował to, w milczeniu popijając swojego drinka. Ale gdy lotki zaczęły uderzać w tarczę, nie był nawet świadomy, że usta otworzyły mu się ze zdziwienia.
- Jesteś pewna, że nigdy w to nie grałaś? Czuję się oszukany. Może spiskujecie przeciwko mojemu portfelowi? I trzeźwości?
Westchnął, by z rozbawieniem pokręcić głową. A następnie wyrzucił z siebie ciche ,,no dobra", by sięgnąć lotki i stanąć na odpowiednim miejscu. A potem zamachnął się i rzucił. Jakoś nie wierzył w pobicie tego wyniku. Jak miał konkurować ze szczęściem początkującego?
- Mam naprawić ten błąd i następnym razem przyjść w nieco mniej schludnym stroju? - Oczywistym było, że żartował. A fakt, że tuż po słowach MacDonald wybuchł głośnym śmiechem tylko to potwierdzał. - Ale się na Tobie poznała, Matt. - Śmiał się w głos, aż ostatecznie musiał zetrzeć łezkę, która pojawiła się w kąciku jego oka. Ostatecznie z żartów na temat znajomych Matta oraz jego wyglądu, który nieco go od nich odróżniał, przeszli na żarty o grze, w której Bennett powinien dostać fory. Prawdą było, że nie grał od dawna, więc rzeczywiście tak powinno być!
- No nie zmuszałeś, ale sama przyzwoitość to podpowiada. - Mruknął niby to obrażonym tonem, w rzeczywistości jednak mając wymalowaną na twarzy wesołość. Rozłożył ręce w niewinnym geście, gdy Bott wspomniał o Mungu. - Bieda, bieda niesamowita. Pracujemy tam za grosze. - Jęknął niby to z rozpaczą, a ostatecznie znów się zaśmiał. No dobra, nie było aż tak źle z płacami w tej pracy. Zaskoczenie dziewczyny ponownie go rozbawiło. Z jakimi typami musiał się teraz zadawać Matt, że Alan tak bardzo nie pasował do tego towarzystwa?
- Zaskoczona? Z jakimi typami musi się zadawać Matt skoro robisz aż taką minę? - Zapytał, z rozbawieniem kiwając w stronę Botta. - Ale nie martw się. W Hogwarcie byliśmy do siebie dość podobni, dopiero potem wyszedłem na ludzi. Może ten tu jeszcze ma czas? - Szturchnął Matta ramieniem, zerkając na niego. Co Bott ma do powiedzenia na ten temat?
Był szczerze zdziwiony propozycją, jaką Matt wysunął po chwili. Początkowo planował się nie zgodzić (zwłaszcza, że rzucać miała Lily), jednak ostatecznie jego uwagę skupiło co innego:
- Nie mogę. Ostatnio i tak bywałem w pracy mniej niż zwy... - zawiesił głos, zastanawiając się. Przez tyle lat brał więcej nadgodzin niż ktokolwiek inny. Czy górze naprawdę będzie przeszkadzać jedna nieobecność, skoro czasami sami wysyłali go do domu? - Niech będzie. - Mruknął z niepewnością, by spojrzeć na Lily i kciukiem machnąć w stronę Matta. - Chce wyssać mój portfel z pieniędzy, mówię Ci. - Ostatecznie wzruszył ramionami i zaśmiał się. Śmiał się jeszcze pod nosem kilkukrotnie, obserwując jak Matt tłumaczy coś Lily nerwowo, a następnie pokazuje jej jak rzucać lotkami. Wyglądało to dość komicznie, a więc obserwował to, w milczeniu popijając swojego drinka. Ale gdy lotki zaczęły uderzać w tarczę, nie był nawet świadomy, że usta otworzyły mu się ze zdziwienia.
- Jesteś pewna, że nigdy w to nie grałaś? Czuję się oszukany. Może spiskujecie przeciwko mojemu portfelowi? I trzeźwości?
Westchnął, by z rozbawieniem pokręcić głową. A następnie wyrzucił z siebie ciche ,,no dobra", by sięgnąć lotki i stanąć na odpowiednim miejscu. A potem zamachnął się i rzucił. Jakoś nie wierzył w pobicie tego wyniku. Jak miał konkurować ze szczęściem początkującego?
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alan Bennett' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 26, 38, 19
--------------------------------
#2 'k6' : 4, 5, 1
#1 'k100' : 26, 38, 19
--------------------------------
#2 'k6' : 4, 5, 1
- Ale się na Tobie poznała, Matt
- Wspaniałomyślnie jej na to pozwoliłem - klepnąłem go przyjacielsku po ramieniu tłumacząc mu tą zawiłość od której mało co nie pękł ze śmiechu. Sam nie mogłem nie podłapać zawadiackiego humoru. Przyjacielskie przytyki, ech, dobrze się stało, że akurat go spotkałem i udało mi się go przyholować na kapkę ognistej. Kto by się spodziewał, że dzisiejszy dzień okaże się mimo wszystko taki obiecujący?
- A te eleganckie szmatki to sobie z krzaka bawełny zerwałeś, co? Bujać to my, nie nas, Bennett - mnie nie zwiedziesz, nie miałeś na to szans. Nie znalem jeszcze żadnego uzdrowiciela, który pracował w Mungu i zmuszony był mieszkać na jakiejś pipidówie. A znałem ich wielu!
- Ja tam wolę jak już wychodzić do ludzi niż na nich. Zdziadzieć i naciągać na siebie formalne mundurki jeszcze zdążę - odbiłem piłeczkę, zadzierając podbródek i oddając mu kuksańca. Niech sobie nie myśli, że tak będę stał słuchając podobnych historii. Jednocześnie mimo wszystko w tym co mówił Alan była sama prawda tak więc...czy istniała faktycznie szansa na to, że również mógłbym się aż tak zmienić?
- Oczywiście. To wszystko zaplanowałem od momentu w którym wyłapałem cie na Pokątnej - tak na prawdę to nie, lecz wszyscy o tym wiedzieli.
Następne kilka chwil poświęciłem pieczołowitemu przekazaniu Lily wszystkiego co mogło jej pomóc osiągnąć dobry wynik. To w końcu nie były przelewki. Stawka była nader wysoka by tak po prostu zostawić ją w rękach szczęścia!
- Walcz, Lil - zagotowałem do walki i odsunąłem się trochę by móc obserwować jej rzuty, które były dobre. Dwa trafiły nawet w środek tarczy. Wyciągnąłem rękę by przybić jej piątkę, a zaraz potem zaśmiałem się słysząc zarzut uzdrowiciela.
- Patrz, Lil. Kogoś tu strach obleciał, że przegra z kelnerką - zażartowałem sobie, śmiejąc się i mimo wszystko wyczekując rzutów Alana. Mimo wszystko byłaby trochę lipa, gdybym przegrał. Nie miałem przy sobie tylu galeonów. Musiałbym pewnie zastawić różdżkę i jutro donieść resztę...chociaż nie, na szczęście. Uff. Zacząłem leniwie wybijać brawo
- Dżentelmen z ciebie, co? - wyszczerzyłem się - Nie zapomnij Lil, dopisać sobie treściwego napiwku.
- Wspaniałomyślnie jej na to pozwoliłem - klepnąłem go przyjacielsku po ramieniu tłumacząc mu tą zawiłość od której mało co nie pękł ze śmiechu. Sam nie mogłem nie podłapać zawadiackiego humoru. Przyjacielskie przytyki, ech, dobrze się stało, że akurat go spotkałem i udało mi się go przyholować na kapkę ognistej. Kto by się spodziewał, że dzisiejszy dzień okaże się mimo wszystko taki obiecujący?
- A te eleganckie szmatki to sobie z krzaka bawełny zerwałeś, co? Bujać to my, nie nas, Bennett - mnie nie zwiedziesz, nie miałeś na to szans. Nie znalem jeszcze żadnego uzdrowiciela, który pracował w Mungu i zmuszony był mieszkać na jakiejś pipidówie. A znałem ich wielu!
- Ja tam wolę jak już wychodzić do ludzi niż na nich. Zdziadzieć i naciągać na siebie formalne mundurki jeszcze zdążę - odbiłem piłeczkę, zadzierając podbródek i oddając mu kuksańca. Niech sobie nie myśli, że tak będę stał słuchając podobnych historii. Jednocześnie mimo wszystko w tym co mówił Alan była sama prawda tak więc...czy istniała faktycznie szansa na to, że również mógłbym się aż tak zmienić?
- Oczywiście. To wszystko zaplanowałem od momentu w którym wyłapałem cie na Pokątnej - tak na prawdę to nie, lecz wszyscy o tym wiedzieli.
Następne kilka chwil poświęciłem pieczołowitemu przekazaniu Lily wszystkiego co mogło jej pomóc osiągnąć dobry wynik. To w końcu nie były przelewki. Stawka była nader wysoka by tak po prostu zostawić ją w rękach szczęścia!
- Walcz, Lil - zagotowałem do walki i odsunąłem się trochę by móc obserwować jej rzuty, które były dobre. Dwa trafiły nawet w środek tarczy. Wyciągnąłem rękę by przybić jej piątkę, a zaraz potem zaśmiałem się słysząc zarzut uzdrowiciela.
- Patrz, Lil. Kogoś tu strach obleciał, że przegra z kelnerką - zażartowałem sobie, śmiejąc się i mimo wszystko wyczekując rzutów Alana. Mimo wszystko byłaby trochę lipa, gdybym przegrał. Nie miałem przy sobie tylu galeonów. Musiałbym pewnie zastawić różdżkę i jutro donieść resztę...chociaż nie, na szczęście. Uff. Zacząłem leniwie wybijać brawo
- Dżentelmen z ciebie, co? - wyszczerzyłem się - Nie zapomnij Lil, dopisać sobie treściwego napiwku.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Stoliki przy ścianie
Szybka odpowiedź