Mniejsza sala
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mniejsza sala
"Biała Wiwerna" podzielona jest na mniejsze i większe salki służące spokojniejszym rozmowom, jak i większym popijawom, czasami nawet i nielegalnym interesom, lecz o tym się nie mówi, obsługa dyskretnie nie zwraca uwagi na podejrzane osoby tak popularne na wiecznie mrocznym Nokturnie. Mniejsza sala znajduje się w podpiwniczeniu o ostro ciosanych kamiennych ścianach i łukowatym stropie. Klimatu dodają jej wiecznie palące się świece na niewielkich, drewnianych stolikach.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Czując na sobie wzrok Magnusa, po tym, jak wypowiedzieli się także prowadzący, odpowiedział na jego pytanie:
- Każde - wprost i krótko, właśnie przed takimi bronił się Ben - przed niewybaczalnymi, przed potężnie rzuconymi, przed takimi, przed którymi obronić się nie miał prawa. - Zaklęcie patronusa rzucone przez Wrighta zostało zatrzymane przez anomalię - wygląda na to, że jej chaos nam sprzyja. - Nie powinni liczyć na szybkie rozwiązanie tej sprawy - zniszczenie i ferment, jakie niosła dzika magia, sprowadziła na czarodziejski świat, burzyły ludzi, niszczyły nastroje, sprzyjały rewolucji, a na dodatek niszczyły wroga. Potrzebowali już tylko silnej ręki, która ich poprowadzi: Czarnego Pana we własnej osobie. Uniósł spojrzenie na Craiga, słysząc pytanie o nieobecnych - odzywając się z wyuczona obojętnością.
- Apolinaire Saveterre się nie pojawi - zawiadomił, bez zbędnych tłumaczeń. - Ani dziś ani w najbliższym czasie - Nagliła go ważna sprawa, badania, które zamierzał przeprowadzić do końca we Francji, o tym się jednak nie zająknął, poniekąd umyślnie - mieli ze sobą na pieńku i nie zamierzał świecić za niego oczami - a niewielka dwuznaczność była mu na rękę.
Personalia znane przez Zakon Feniksa nie budziły w nim obaw - wierzył, że jest w stanie sobie z nimi poradzić - póki nie dobiegła go uwaga Valerija. Najważniejsze ośrodki, takie jak jego pracownia, były źle chronione. Nie były wcale chronione - co więcej na miejscu nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Szczęśliwie wychodził ze swojej piwnicy na tyle rzadko, że jego rozpoznanie przez wroga graniczyło z cudem. Fakt, że jego nazwisko pojawiało się w wizji Mulcibera - wiedział już, że ten je miewał - wypowiadane wprost przez Zakonników nieszczególnie go obszedł - wierzył, że nie są w stanie uczynić nic, co zagroziłoby jego pozycji. Czuł się bezkarny i potężny. Śmierć Samanthy nie zadziwiała, nie pojawiała się ostatnimi czasy na spotkaniach i przypominała zbłąkanego psa - niczym innym zresztą nie była. Ale fakt, ze została im odebrana przez Zakon, wydawał się pewną ujmą na honorze.
- Dotąd nie mieli odwagi zjawić się na Nokturnie - podjął słowa Mulcibera - oby tak pozostało. A jeśli coś ulegnie zmianie... być może przygotowanie szybkiej ewakuacji przy pomocy tunelu szafek zniknięć rozwiązałoby ten problem zawczasu - przeniósł spojrzenie wpierw na Edgara, potem na pozostałych Burke'ów - mieli przecież dostęp do podobnych artefaktów. Nawet jeśli sprowadzenie ich byłoby kosztowne - biedna nie była kluczowym zmartwieniem ich organizacji.
Uniósł spojrzenie na Deirdre, wychwytując jej naganę odnoszącą się do zdolności obronnych Rycerzy - skądinąd odczuwając ukłucie dumy typowej dla mentora obserwującego błysk ucznia.
- Uciszanie informacji odnoszących się do przemytników nie jest roztropne - stwierdził, pobieżnie przenosząc wzrok na Antonię, Luke'a i Caleana - ten ostatni wtrącił kilka istotnych informacji. - Na trop Grindelwalda naprowadziły nas hieny cmentarne żerujące na smoczych ciałach, powiązane z przemytniczym półświatkiem. Wygląda na to, że ci ludzie wiedzą więcej, niż nam się wydaje - być może warto mieć wśród nich uszy i oczy szeroko otwarte. Czy mogą się organizować? Czy mogą być bliżej powiązani z którymś z naszych wrogów? - Zakonem, być może, ale może i upadłym Grindelwaldem. Pytanie kierował do Luke'a i Caleana, nie ominął jednak spojrzeniem również wypowiadającej się wcześniej Antonii.
Na liczne odpowiedzi potwierdzające powiązanie Selwyna z krukiem kiwnął jedynie głową - zgadzali się co do jego przyszłości - należało się go pozbyć. Jak najszybciej. Nie zagłębiał się w domysły odnośnie tego, z kim nieznajomi im ludzie mogli dzielić swoje sekrety - to wciąż były tylko domysły, których potwierdzenia nie mogli ani nie byli wstanie się doszukać.
Odebrał od Valerija przekazaną mu fiolkę, dotykając dłonią jej zionącego chłodem szkła. Domyślał się zawartości, na krótko obrócił ją w dłoniach - po czym skinął głową.
- Mam dla was parę ingrediencji - odparł, przenosząc wzrok z Valerija na Quentina - przekażę wam je pod koniec - zapowiedział, szanując prośbę prowadzących, by uczynić to, kiedy zamilkną dyskusje. Teraz - głos miał należeć do nich.
- Każde - wprost i krótko, właśnie przed takimi bronił się Ben - przed niewybaczalnymi, przed potężnie rzuconymi, przed takimi, przed którymi obronić się nie miał prawa. - Zaklęcie patronusa rzucone przez Wrighta zostało zatrzymane przez anomalię - wygląda na to, że jej chaos nam sprzyja. - Nie powinni liczyć na szybkie rozwiązanie tej sprawy - zniszczenie i ferment, jakie niosła dzika magia, sprowadziła na czarodziejski świat, burzyły ludzi, niszczyły nastroje, sprzyjały rewolucji, a na dodatek niszczyły wroga. Potrzebowali już tylko silnej ręki, która ich poprowadzi: Czarnego Pana we własnej osobie. Uniósł spojrzenie na Craiga, słysząc pytanie o nieobecnych - odzywając się z wyuczona obojętnością.
- Apolinaire Saveterre się nie pojawi - zawiadomił, bez zbędnych tłumaczeń. - Ani dziś ani w najbliższym czasie - Nagliła go ważna sprawa, badania, które zamierzał przeprowadzić do końca we Francji, o tym się jednak nie zająknął, poniekąd umyślnie - mieli ze sobą na pieńku i nie zamierzał świecić za niego oczami - a niewielka dwuznaczność była mu na rękę.
Personalia znane przez Zakon Feniksa nie budziły w nim obaw - wierzył, że jest w stanie sobie z nimi poradzić - póki nie dobiegła go uwaga Valerija. Najważniejsze ośrodki, takie jak jego pracownia, były źle chronione. Nie były wcale chronione - co więcej na miejscu nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Szczęśliwie wychodził ze swojej piwnicy na tyle rzadko, że jego rozpoznanie przez wroga graniczyło z cudem. Fakt, że jego nazwisko pojawiało się w wizji Mulcibera - wiedział już, że ten je miewał - wypowiadane wprost przez Zakonników nieszczególnie go obszedł - wierzył, że nie są w stanie uczynić nic, co zagroziłoby jego pozycji. Czuł się bezkarny i potężny. Śmierć Samanthy nie zadziwiała, nie pojawiała się ostatnimi czasy na spotkaniach i przypominała zbłąkanego psa - niczym innym zresztą nie była. Ale fakt, ze została im odebrana przez Zakon, wydawał się pewną ujmą na honorze.
- Dotąd nie mieli odwagi zjawić się na Nokturnie - podjął słowa Mulcibera - oby tak pozostało. A jeśli coś ulegnie zmianie... być może przygotowanie szybkiej ewakuacji przy pomocy tunelu szafek zniknięć rozwiązałoby ten problem zawczasu - przeniósł spojrzenie wpierw na Edgara, potem na pozostałych Burke'ów - mieli przecież dostęp do podobnych artefaktów. Nawet jeśli sprowadzenie ich byłoby kosztowne - biedna nie była kluczowym zmartwieniem ich organizacji.
Uniósł spojrzenie na Deirdre, wychwytując jej naganę odnoszącą się do zdolności obronnych Rycerzy - skądinąd odczuwając ukłucie dumy typowej dla mentora obserwującego błysk ucznia.
- Uciszanie informacji odnoszących się do przemytników nie jest roztropne - stwierdził, pobieżnie przenosząc wzrok na Antonię, Luke'a i Caleana - ten ostatni wtrącił kilka istotnych informacji. - Na trop Grindelwalda naprowadziły nas hieny cmentarne żerujące na smoczych ciałach, powiązane z przemytniczym półświatkiem. Wygląda na to, że ci ludzie wiedzą więcej, niż nam się wydaje - być może warto mieć wśród nich uszy i oczy szeroko otwarte. Czy mogą się organizować? Czy mogą być bliżej powiązani z którymś z naszych wrogów? - Zakonem, być może, ale może i upadłym Grindelwaldem. Pytanie kierował do Luke'a i Caleana, nie ominął jednak spojrzeniem również wypowiadającej się wcześniej Antonii.
Na liczne odpowiedzi potwierdzające powiązanie Selwyna z krukiem kiwnął jedynie głową - zgadzali się co do jego przyszłości - należało się go pozbyć. Jak najszybciej. Nie zagłębiał się w domysły odnośnie tego, z kim nieznajomi im ludzie mogli dzielić swoje sekrety - to wciąż były tylko domysły, których potwierdzenia nie mogli ani nie byli wstanie się doszukać.
Odebrał od Valerija przekazaną mu fiolkę, dotykając dłonią jej zionącego chłodem szkła. Domyślał się zawartości, na krótko obrócił ją w dłoniach - po czym skinął głową.
- Mam dla was parę ingrediencji - odparł, przenosząc wzrok z Valerija na Quentina - przekażę wam je pod koniec - zapowiedział, szanując prośbę prowadzących, by uczynić to, kiedy zamilkną dyskusje. Teraz - głos miał należeć do nich.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 27.10.18 10:49, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wsłuchiwał się w głosy wszystkich zebranych, coraz bardziej zaniepokojony zasłyszanymi słowami. Ci cali zakonnicy naprawdę rośli w siłę mogąc ich tym samym pogrążyć w chaosie. W destrukcji, jaka zdołałaby ich zniszczyć od środka - zwłaszcza w dobie podziałów między rodzinami krwi szlachetnej. Zresztą nie tylko, nie trzeba daleko patrzeć na to, jak chętnie niektórzy przy tym stole skoczyliby sobie do gardeł gdyby nie wiązała ich służba Czarnemu Panu. To nie mogło wróżyć niczego dobrego. Na pewno nie byłoby w stanie umocnić ich na tyle, żeby przetrwać ten kryzys i zgładzić tych, którzy ośmielali się tak odważnie poczyniać. Cyneric był ciekaw jak potoczy się zbliżające wielkimi krokami spotkanie w Stonehenge i czy zdołają chociażby przydusić toczące się niczym choroba szaleństwo nie tylko samego ministra, lecz również jego zatwardziałych popleczników. Robiących dokładnie to samo co on, tylko w bardziej osobistej formie.
Zerknął przelotnie na profil Morgotha - jak zawsze oszczędnego słowa, lecz widocznie nie miał nic więcej do powiedzenia na temat ich misji. Prawdopodobnie faktycznie po prostu walczyli z Gregorowiczem aż go pokonali oraz dostarczyli Lordowi Voldemortowi, dlatego więcej szczegółów nie była potrzebna. Yaxley analizował zebrane informacje - ulepszone zaklęcia patronusów mogły być silnym przeciwnikiem. Jeszcze się z nimi nie spotkał, lecz to pewnie tylko kwestia czasu. Musiał podszkolić się z każdego rodzaju magii, niestety siła mięśni niewiele pomogłaby w tym przypadku. Zerknął później na siedzącego obok Valerija oraz jego fiolki, jednakże niczego nie zabrał nie do końca nawet wiedząc co te specyfiki robiły i w jaki sposób byłyby dlań przydatne. Poza tym Deirdre słusznie powiedziała, żeby wstrzymać się z łapczywym pobieraniu eliksirów i on zamierzał się do tego zastosować.
Bardzo żałował, że jak dotąd nie mógł wypowiedzieć się na żaden z tematów; chciał jednakże wierzyć, że jego obecność nie była w tym miejscu bezsensowna i wreszcie nadejdzie moment, w którym będzie w stanie się wypowiedzieć. - Niestety nie wiem nic o nieobecnych - odpowiedział na pytanie Craiga, chyba jako jedyny dotąd, lecz Cynericowi wydawało się, że tak wypadało. Najbardziej zastanawiała go nieobecność Traversa oraz Sauveterre'a, z którymi mieli wybrać się po macki krakena, lecz przemilczał ten temat. Zamiast tego nalał sobie i kuzynowi wina, przy czym mocno koncentrując się na tym, co miała im do przekazania jednostka badawcza. W międzyczasie układał już w myślach plan na temat wrześniowego postępowania.
Zerknął przelotnie na profil Morgotha - jak zawsze oszczędnego słowa, lecz widocznie nie miał nic więcej do powiedzenia na temat ich misji. Prawdopodobnie faktycznie po prostu walczyli z Gregorowiczem aż go pokonali oraz dostarczyli Lordowi Voldemortowi, dlatego więcej szczegółów nie była potrzebna. Yaxley analizował zebrane informacje - ulepszone zaklęcia patronusów mogły być silnym przeciwnikiem. Jeszcze się z nimi nie spotkał, lecz to pewnie tylko kwestia czasu. Musiał podszkolić się z każdego rodzaju magii, niestety siła mięśni niewiele pomogłaby w tym przypadku. Zerknął później na siedzącego obok Valerija oraz jego fiolki, jednakże niczego nie zabrał nie do końca nawet wiedząc co te specyfiki robiły i w jaki sposób byłyby dlań przydatne. Poza tym Deirdre słusznie powiedziała, żeby wstrzymać się z łapczywym pobieraniu eliksirów i on zamierzał się do tego zastosować.
Bardzo żałował, że jak dotąd nie mógł wypowiedzieć się na żaden z tematów; chciał jednakże wierzyć, że jego obecność nie była w tym miejscu bezsensowna i wreszcie nadejdzie moment, w którym będzie w stanie się wypowiedzieć. - Niestety nie wiem nic o nieobecnych - odpowiedział na pytanie Craiga, chyba jako jedyny dotąd, lecz Cynericowi wydawało się, że tak wypadało. Najbardziej zastanawiała go nieobecność Traversa oraz Sauveterre'a, z którymi mieli wybrać się po macki krakena, lecz przemilczał ten temat. Zamiast tego nalał sobie i kuzynowi wina, przy czym mocno koncentrując się na tym, co miała im do przekazania jednostka badawcza. W międzyczasie układał już w myślach plan na temat wrześniowego postępowania.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Denerwujące. Denerwujące było to, że ten cały Selwyn przeżył. Jak? Cadan doskonale widział jego upadek, wyciągnięte po mężczyznę czułe ramiona anomalii, paskudnej czarnej magii zadającej ból. Widocznie rzeźnik niezbyt wprawnie posługiwał się magią leczniczą, za to miał cholernego farta, był dzieckiem słońca i cudem wszechświata - może wręcz powinni go zwerbować jako nieśmiertelnego szpiega lub przynajmniej eksponat? Gdyby nie złość panująca we wnętrzu Goyle'a to być może zaproponowałby podobne rozwiązanie, jednakże trawiony pragnieniem zemsty zgodził się niewerbalnie na to, że tego szkodnika należało czym prędzej zgładzić. Najlepiej właściwie wszystkich od razu, lecz to było planem na długie miesiące, nie na teraz.
Zainteresował się krótko wspomnianą księgą, lecz szybko owe zainteresowanie opadło i z tego powodu skoncentrował się na innych bieżących sprawach. Odszukał w myślach wspomnienia z Azkabanu oraz niskiej skuteczności jego patronusa - ten przydawał się na początku, kiedy jeszcze szaleństwo tamtejszego więzienia nie odbierała mu powoli zmysłów, później było już coraz gorzej z przywołaniem cielesnej formy obrońcy. Koniecznie musiał popracować nad tą dziedziną magii, ponieważ wciąż u niego kulała i to dość porządnie. Odnotował sobie wszelkie wnioski w głowie. Nie wiedząc jeszcze, że pod koniec września przyjdzie mu spotkać się z ulepszoną formą patronusów oko w oko.
Eliksirami się nie zainteresował, chociaż zamierzał przekazać co ciekawsze ingrediencje alchemikom po spotkaniu, licząc raczej na indywidualne podejście do potrzeb Cadana. Na razie skoncentrował się na opowieściach innych i wysnuwaniu z nich wniosków potrzebnych w przyszłości. - Pytanie na ile możemy ufać słowom Grindelwalda - odpowiedział na wzmiankę o kamieniu wskrzeszenia. Nie zamierzał podważać słów Cassandry, nie miał ku temu powodów - niestety Gellert nie wzbudzał jego zaufania i chyba w nikim nie powinien go wzbudzać, parszywy terrorysta. - Nie powinniśmy wykluczyć żadnej ewentualności - dodał naprędce. Selwyn też powinien zginąć wedle wszelkich praw na niebie i ziemi, tymczasem wciąż się panoszył. Równie dobrze kamień wskrzeszenia mógł nadal istnieć i co więcej zostać jakoś scalony skoro także Czarna Różdżka została odnaleziona we fragmentach.
- Można w to również zaangażować klątwy - zaproponował odnośnie nagłego pojawienia się aurorów na terenie Nokturnu. Na pewno znalazłoby się kilka, które pozwoliłyby oczyścić teren z tych przybłęd, żeby następnym razem nie pokusili się o ponowną wizytę. Niestety to rozwiązanie wymagałoby raczej wstrzymania interesu, na co chyba Burke'owie nie byli gotowi.
Zainteresował się krótko wspomnianą księgą, lecz szybko owe zainteresowanie opadło i z tego powodu skoncentrował się na innych bieżących sprawach. Odszukał w myślach wspomnienia z Azkabanu oraz niskiej skuteczności jego patronusa - ten przydawał się na początku, kiedy jeszcze szaleństwo tamtejszego więzienia nie odbierała mu powoli zmysłów, później było już coraz gorzej z przywołaniem cielesnej formy obrońcy. Koniecznie musiał popracować nad tą dziedziną magii, ponieważ wciąż u niego kulała i to dość porządnie. Odnotował sobie wszelkie wnioski w głowie. Nie wiedząc jeszcze, że pod koniec września przyjdzie mu spotkać się z ulepszoną formą patronusów oko w oko.
Eliksirami się nie zainteresował, chociaż zamierzał przekazać co ciekawsze ingrediencje alchemikom po spotkaniu, licząc raczej na indywidualne podejście do potrzeb Cadana. Na razie skoncentrował się na opowieściach innych i wysnuwaniu z nich wniosków potrzebnych w przyszłości. - Pytanie na ile możemy ufać słowom Grindelwalda - odpowiedział na wzmiankę o kamieniu wskrzeszenia. Nie zamierzał podważać słów Cassandry, nie miał ku temu powodów - niestety Gellert nie wzbudzał jego zaufania i chyba w nikim nie powinien go wzbudzać, parszywy terrorysta. - Nie powinniśmy wykluczyć żadnej ewentualności - dodał naprędce. Selwyn też powinien zginąć wedle wszelkich praw na niebie i ziemi, tymczasem wciąż się panoszył. Równie dobrze kamień wskrzeszenia mógł nadal istnieć i co więcej zostać jakoś scalony skoro także Czarna Różdżka została odnaleziona we fragmentach.
- Można w to również zaangażować klątwy - zaproponował odnośnie nagłego pojawienia się aurorów na terenie Nokturnu. Na pewno znalazłoby się kilka, które pozwoliłyby oczyścić teren z tych przybłęd, żeby następnym razem nie pokusili się o ponowną wizytę. Niestety to rozwiązanie wymagałoby raczej wstrzymania interesu, na co chyba Burke'owie nie byli gotowi.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Antonia wysłuchała wszystkich członków organizacji wyłapując wszystkie te kwestie, które jej zdaniem należało rozwinąć. Choć wydawało się, że Zakonnicy są daleko za nimi, a wszystko to co udało im się zrobić w ostatnim czasie jeszcze bardziej potwierdziło to, że znajdują się na dobrej drodze by wygrać rozpętaną wojnę. Inaczej nazwać tego nie mogła i jeżeli ktoś jeszcze miał wątpliwości co do tego, że stali na placu boju to naiwnie uciekali przed prawdą. Nie bagatelizowałaby także działań wroga. Nawet jeśli nigdy nie dotrą do kamienia wskrzeszenia, a Ministerstwo było w proszku. - Skoro znają nasze personalia to na co czekają? - zapytała bo ta kwestia była dla niej ciągle niejasna. - Mam wrażenie, że ich działania to odbijanie piłeczki, którą my rzucimy. W swoich szeregach mają aurorów, legilimentów i innych jak widać specjalnie uzdolnionych czarodziei, a nadal niespecjalnie się kwapią by sami zrobić krok w naszym kierunku. Nie chcę bagatelizować wroga, ale skoro od miesiąca mogą stanąć z nami twarzą w twarz to co ich blokuje? - dodała skupiając wzrok na czarodziejach, których nazwiska padły jako te znane przez Zakonników. Nie potrafiła rozumieć ich sposobu działania. Rycerze znając teraz personalia Zakonników zrobią cokolwiek by chociaż te słabsze ogniwa wyeliminować. Antonia nie wierzyła, że w całej organizacji nie było nikogo wystarczająco uzdolnionego by zrobić krok w stronę Rycerzy i Śmierciożerców. Ciągle dawali im zielone światło potem kuląc się nad sytuacją w jakiej się znaleźli.
Temat przemytników nie miał nikogo urazić, ale jeśli tak się stało to widocznie problem był o wiele bardziej złożony. Warty spojrzenia na to z szerszej perspektywy. - Nie wrzucam wszystkich do jednego worka – zaczęła, a kącik jej ust uniósł się delikatnie. - Zdarza mi się pracować z przemytnikami chociażby u Brogina i Burkesa i nie miałam problemu ze zdobywaniem wcześniej zamówionych produktów. Teraz prócz zapłaty mam zaspokajać ciekawość? - zapytała czując wbijaną w jej kwestię szpilkę. - Uważam, że to dla przemytników wygodna sytuacja i jeżeli zaczniemy takie kwestie bagatelizować to w jakąś stronę to pójdzie. - dodała jeszcze kończąc to co właściwie miała na ten temat do powiedzenia. Ona mogła się tym problemem w jakimś stopniu zająć. Mogła podać nazwiska przemytników, których sama znała. Możliwe, że nie była to najważniejsza z kwestii do poruszenia, ale chciała odpowiedzieć na zarzuty, które były w jej stronę kierowane.
Antonię także niepokoił fakt, że kolejny raz miejsca przy ich stole są puste. Co zresztą Rycerzy? Krąg który mieli wystarczał jedynie w pewnym stopniu. Twarze, które widziała były tymi, które znała i wiedziała, że może im ufać, ale co brakującymi? Są z nimi czy przeciwko? Innej strony nie było.
Temat przemytników nie miał nikogo urazić, ale jeśli tak się stało to widocznie problem był o wiele bardziej złożony. Warty spojrzenia na to z szerszej perspektywy. - Nie wrzucam wszystkich do jednego worka – zaczęła, a kącik jej ust uniósł się delikatnie. - Zdarza mi się pracować z przemytnikami chociażby u Brogina i Burkesa i nie miałam problemu ze zdobywaniem wcześniej zamówionych produktów. Teraz prócz zapłaty mam zaspokajać ciekawość? - zapytała czując wbijaną w jej kwestię szpilkę. - Uważam, że to dla przemytników wygodna sytuacja i jeżeli zaczniemy takie kwestie bagatelizować to w jakąś stronę to pójdzie. - dodała jeszcze kończąc to co właściwie miała na ten temat do powiedzenia. Ona mogła się tym problemem w jakimś stopniu zająć. Mogła podać nazwiska przemytników, których sama znała. Możliwe, że nie była to najważniejsza z kwestii do poruszenia, ale chciała odpowiedzieć na zarzuty, które były w jej stronę kierowane.
Antonię także niepokoił fakt, że kolejny raz miejsca przy ich stole są puste. Co zresztą Rycerzy? Krąg który mieli wystarczał jedynie w pewnym stopniu. Twarze, które widziała były tymi, które znała i wiedziała, że może im ufać, ale co brakującymi? Są z nimi czy przeciwko? Innej strony nie było.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Słuchał dalej, przenosząc wzrok z jednego rycerza na drugiego, łącząc słowa z twarzami. Nie pojedynkował się jeszcze z żadnym z Zakonników, lecz informacje, którymi dzielili się pozostali, były wystarczająco niepokojące - aurorzy, legilimenci? Zdecydowanie musieli zadbać o swą obronę, by móc stawiać im opór; nie chciał nawet myśleć, jak potraktowaliby schwytanych rycerzy, co zrobiliby z ich umysłami, gdyby tylko mieli ku temu okazję. Byli na wojnie, Goyle przestawał wierzyć w skrupuły przeciwników - ostatnie zarządzenia ministra tylko potwierdzały jego teorię.
Fakt, że Zakonnicy znali personalia wielu z nich, był bardziej niż niepokojący. To samo tyczyło się rewelacji na temat patronusów pochłaniających nawet zaklęcia niewybaczalne. Kątem oka spojrzał na siedzącą obok Rookwood; dopóki jeszcze ich przeciwnicy nie wiedzieli o jego udziale w sprawie, a aurorzy nie powiązali go z działalnością przemytniczą, mógł zapewnić jej - czy innemu potrzebującemu rycerzowi - azyl. Jednak kto wie, jak długo to potrwa? Jak długo pozostanie wolny od podejrzeń?
Zakołysał szklaneczką, obserwując poddający się jego ruchom alkohol, a następnie pokiwał krótko głową na znak, że usłyszał słowa Rosiera. Choć Craig mówił, że sprawą przemytników zajmą się później, to Tristan kontynuował temat - Goyle zaś nie chciał pozostawić tego bez słowa.
- W porządku. Nie musimy ich uciszać - przytaknął krótko, cicho; nie podnosił głosu, lecz nikt nie powinien mieć problemu z dosłyszeniem jego słów. - Jednak warto byłoby mieć na nich oko. Podpytać o nich innych, w miarę możliwości nawiązać z tymi, którzy sprawiali kłopoty - czy byli zbyt śmiali - lepszy kontakt. W tym celu jednak potrzebowalibyśmy jakichkolwiek informacji na temat tożsamości wspomnianych przemytników, chociażby pobieżnego rysopisu. - Nie mógł spojrzeć na Antonię, jej widok przesłaniali mu inni siedzący po tej samej stronie stołu czarodzieje, Goyle czekał jednak na jej reakcję. Co prawda i bez jej współpracy mogli zasięgnąć języka, mieć oczy i uszy otwarte na jakiekolwiek niepokojące informacje, lecz skoro już zaczęła temat, mogła go też rozwinąć. Tak czy inaczej, nie oczekiwał, że poda te rysopisy czy personalia teraz; spotkanie nie mogło trwać wiecznie, zaś inne poruszane na nim kwestie były istotniejsze. Po zakończeniu obrad chciał jednak skontaktować się z nią w tej sprawie - choćby listownie.
Rozważał kolejne słowa Rosiera, w końcu pokręcił krótko głową, przenosząc wzrok z twarzy Macnaira, do którego miał pełne zaufanie, a który zaoferował mu swą pomoc, na twarz siedzącego po prawej arystokraty.
- Nie sądzę, by się organizowali. A przynajmniej o niczym takim nie słyszałem. Jednak jeśli chodzi o współpracę z naszymi wrogami - oczywiście, nie jest to wykluczone. Jestem w stanie wyobrazić sobie scenariusz, gdzie złapany na gorącym uczynku przemytnik otrzymuje ultimatum. Sami mówicie, że wielu członków Zakonu pracuje w departamencie przestrzegania prawa; mogli wykorzystać swą pozycję, by zmusić kogoś do kooperacji - dodał po chwili; może nie było to ich największe zmartwienie, lecz na tym się znał, tu mógł pomóc, zaś świadomość, że Nokturn nie musi być ich przyjacielem, mogła okazać się kluczowa.
Kiwnął Drew głową - jeszcze będą mieć czas, by ustalić wspólną taktykę - i spojrzał na nieznajomego Larsona. Naturalnie i on powinien wspomóc ich w zbieraniu informacji.
Następnie przeniósł wzrok na Cassandrę - wiedział, że to ona, pamiętał ostatnią wizytę w jej upiornym przybytku - wyczekując sprawozdania na temat osiągnięć ich jednostki badawczej.
Fakt, że Zakonnicy znali personalia wielu z nich, był bardziej niż niepokojący. To samo tyczyło się rewelacji na temat patronusów pochłaniających nawet zaklęcia niewybaczalne. Kątem oka spojrzał na siedzącą obok Rookwood; dopóki jeszcze ich przeciwnicy nie wiedzieli o jego udziale w sprawie, a aurorzy nie powiązali go z działalnością przemytniczą, mógł zapewnić jej - czy innemu potrzebującemu rycerzowi - azyl. Jednak kto wie, jak długo to potrwa? Jak długo pozostanie wolny od podejrzeń?
Zakołysał szklaneczką, obserwując poddający się jego ruchom alkohol, a następnie pokiwał krótko głową na znak, że usłyszał słowa Rosiera. Choć Craig mówił, że sprawą przemytników zajmą się później, to Tristan kontynuował temat - Goyle zaś nie chciał pozostawić tego bez słowa.
- W porządku. Nie musimy ich uciszać - przytaknął krótko, cicho; nie podnosił głosu, lecz nikt nie powinien mieć problemu z dosłyszeniem jego słów. - Jednak warto byłoby mieć na nich oko. Podpytać o nich innych, w miarę możliwości nawiązać z tymi, którzy sprawiali kłopoty - czy byli zbyt śmiali - lepszy kontakt. W tym celu jednak potrzebowalibyśmy jakichkolwiek informacji na temat tożsamości wspomnianych przemytników, chociażby pobieżnego rysopisu. - Nie mógł spojrzeć na Antonię, jej widok przesłaniali mu inni siedzący po tej samej stronie stołu czarodzieje, Goyle czekał jednak na jej reakcję. Co prawda i bez jej współpracy mogli zasięgnąć języka, mieć oczy i uszy otwarte na jakiekolwiek niepokojące informacje, lecz skoro już zaczęła temat, mogła go też rozwinąć. Tak czy inaczej, nie oczekiwał, że poda te rysopisy czy personalia teraz; spotkanie nie mogło trwać wiecznie, zaś inne poruszane na nim kwestie były istotniejsze. Po zakończeniu obrad chciał jednak skontaktować się z nią w tej sprawie - choćby listownie.
Rozważał kolejne słowa Rosiera, w końcu pokręcił krótko głową, przenosząc wzrok z twarzy Macnaira, do którego miał pełne zaufanie, a który zaoferował mu swą pomoc, na twarz siedzącego po prawej arystokraty.
- Nie sądzę, by się organizowali. A przynajmniej o niczym takim nie słyszałem. Jednak jeśli chodzi o współpracę z naszymi wrogami - oczywiście, nie jest to wykluczone. Jestem w stanie wyobrazić sobie scenariusz, gdzie złapany na gorącym uczynku przemytnik otrzymuje ultimatum. Sami mówicie, że wielu członków Zakonu pracuje w departamencie przestrzegania prawa; mogli wykorzystać swą pozycję, by zmusić kogoś do kooperacji - dodał po chwili; może nie było to ich największe zmartwienie, lecz na tym się znał, tu mógł pomóc, zaś świadomość, że Nokturn nie musi być ich przyjacielem, mogła okazać się kluczowa.
Kiwnął Drew głową - jeszcze będą mieć czas, by ustalić wspólną taktykę - i spojrzał na nieznajomego Larsona. Naturalnie i on powinien wspomóc ich w zbieraniu informacji.
Następnie przeniósł wzrok na Cassandrę - wiedział, że to ona, pamiętał ostatnią wizytę w jej upiornym przybytku - wyczekując sprawozdania na temat osiągnięć ich jednostki badawczej.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kamień wskrzeszenia już nie istnieje – jeśli faktycznie Zakon próbował wciąż go odszukać, to ów działanie było na korzyść Rycerzy. Marnowali swój czas, z resztą miał wrażenie, iż nieustannie takowy tracili, chociażby poprzez brak jakiejkolwiek reakcji wobec osób, których personalia rzekomo znali. Skoro mieli w swych szeregach aurorów, to postawienie najprostszych, fundamentalnych zarzutów nie było trudne, nawet jeśli nie do końca były one słuszne to prawo z pewnością by się wobec takowych „ukłoniło”.
-Mężczyzna, auror, z długimi, ciemnymi włosami potrafił wyczarować patronusa w kształcie koziorożca.- dodał w kwestii patronosów pamiętając doskonale walkę nad brzegiem rzeki. Był nader późno, aby mógł rozpoznać i choć szczątkowo opisać jego wizerunek, zatem pozostało mieć nadzieję, że komuś z zebranych uda się rozszyfrować jego personalia idąc po nitce do kłębka. Najgorszym był fakt, że miał okazję spotkać się z mężczyzną twarzą w twarz już niejednokrotnie i gdyby tylko miał pewność, że to był on, to bez trudu by go opisał.
Pokiwał głową w chwili, gdy Mulciber oświadczył Deirdre, gdzie obecnie znajdował się wolumin. Kolejne padające słowa sprawiły, że Macnair obrócił głowę w jego kierunku wyraźnie zaskoczony i unosząc nieznacznie brwi upił czerwonego wina. Sama obecność Tonks w szeregach wroga niespecjalnie go dziwiła, jednakże fakt, iż jego temat – mimo niewielkiego stażu oraz stoczonych walk – został poruszony już nieco bardziej, choć skoro dziewczyna wygłaszała swe hipotezy to nie powinno go to wprawiać w osłupienie. Szumowina, mógł ją zabić gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. -Ostatnio miałem okazję uciąć sobie z Tonks krótką pogawędkę. Była wrogo nastawiona, ale tak już ma w zwyczaju, jednakże nie wyrażała sobą nic więcej. Dlaczego?- spytał bardziej retorycznie, podkreślając przy tym słowa Borgin, które uważał za słuszne. Zdawał sobie sprawę, iż nikt nie znał na to odpowiedzi, jednakże uważał, że warto było skupić się na choć chwilowej analizie strategii wroga, który najwyraźniej wciąż przebudowywał szeregi lub stosował taktykę ciszy przed burzą. Mieli w swym gronie dobrych czarodziejów, bagatelizowanie ich umiejętności byłoby czystą naiwnością, więc dlaczego w żaden sposób nie chcieli zacząć działać? Czyż to nie zwalczanie szeroko rozumianego zła było ich celem? Parszywi mieszańcy.
Zwrócenie uwagi na ważność okiełznania anomalii sprawiła, że Drew przeniósł spojrzenie na prowadzącą zebranie. Zdawał sobie sprawę z idącego za tym niebezpieczeństwa, jednak te nie stanowiło dla niego żadnej blokady w drodze do potęgi Rycerzy, a przede wszystkim Czarnego Pana. Jego plany opiewały o udanie się w zajęte przez czarnomagiczną moc miejsca – tak jak zapewniał miesiąc wcześniej, tak mógł zapewnić i wówczas swą pełną gotowość do działania. Nieustannie pragnął pojąć anomalie, wciąż uważał, że zrozumienie ich oraz wykorzystanie sprawi, że zyskają ogromną przewagę nie tylko nad Zakonem, ale również nad wszystkimi innymi planującymi wejść na ich szlak.
Nie znał Selwyna, pamiętał tylko owego mężczyznę z opowieści podczas spotkań i słów Ramseya, gdy szatyn uczył go rosyjskiego. Nie wiedział, czy informacja, którą pragnął przytoczyć miała jakąkolwiek merytoryczną wartość, jednak często zdarzało się, iż to szczegóły grały główną rolę.
-Nie wiem kim dla Selwyna jest Lucinda Selwyn poza tym, że rzecz jasna muszą być rodziną. Myślę, iż może posiadać informacje tym bardziej, że nie należy do grona tradycyjnych szlachcianek i podobnie jak kilkoro z nas poszukuje artefaktów – nie tylko tych legalnych.- uniósł wzrok starając się objąć nim wszystkich zebranych. -Tak się złożyło, że jestem w posiadaniu jej krwi.- uniósł nieznacznie kącik ust poszukując już w głowie klątwy, która mogła przyprowadzić ją do nich i rozplątać język. Rzuciwszy krótkie spojrzenie Cassandrze, zapewne wiedzącej, kiedy takową nabył, rozwiną swą myśl. -Odpowiednia klątwa mogłaby ułatwić nam nie tylko pojmanie jej.- zwieńczył nazywając rzeczy po imieniu – logicznym bowiem było, że sama z siebie nie przyjdzie składać wyjaśnień, a już na pewno nie tych zgodnych z prawdą. Jedyną niewiadomą była kwestia, czy faktycznie mogła być świadkiem czegokolwiek.
Caelan podjął temat przemytników, więc Macnair odpuścił sobie aprobujący jego słowa komentarz. Był otwarty na działanie, mógł zająć się karaluchami i postarać dowiedzieć, czy jakikolwiek z nich wszedł w konszachty z Zakonem. -Skoro są poza prawem to nie zdziwiłoby mnie, jeśli faktycznie mają szczury na Nokturnie.- rzucił posyłając towarzyszowi porozumiewawcze spojrzenie, bowiem w końcu niejednokrotnie już musieli się z podobnymi uporać. Wówczas jednak sprawa była zdecydowanie wyższej rangi.
Zaraz po słowach Tristana odnośnie drogi ewakuacyjnej przeniósł wzrok z niego na Burków, którzy mogli się w ów kwestii wypowiedzieć. Nie wiedział, czy to był dobry moment, jednak pragnął napomknąć, iż w stosownej chwili chciałby przedstawić swój pomysł badań na ochronę Białej Wywerny. -Pracowałem nad tematem bezpieczeństwa, jeśli prowadzący wyrażą ku temu zainteresowanie, to z chęcią o nim opowiem.- wtrącił krótko szanując fakt, iż to Deirdre oraz Craig dopuszczali do głosu zadając stosowne pytania. Następnie skupił wzrok na badaczach będąc przekonanym, iż mają dla nich wiele ciekawych informacji.
-Mężczyzna, auror, z długimi, ciemnymi włosami potrafił wyczarować patronusa w kształcie koziorożca.- dodał w kwestii patronosów pamiętając doskonale walkę nad brzegiem rzeki. Był nader późno, aby mógł rozpoznać i choć szczątkowo opisać jego wizerunek, zatem pozostało mieć nadzieję, że komuś z zebranych uda się rozszyfrować jego personalia idąc po nitce do kłębka. Najgorszym był fakt, że miał okazję spotkać się z mężczyzną twarzą w twarz już niejednokrotnie i gdyby tylko miał pewność, że to był on, to bez trudu by go opisał.
Pokiwał głową w chwili, gdy Mulciber oświadczył Deirdre, gdzie obecnie znajdował się wolumin. Kolejne padające słowa sprawiły, że Macnair obrócił głowę w jego kierunku wyraźnie zaskoczony i unosząc nieznacznie brwi upił czerwonego wina. Sama obecność Tonks w szeregach wroga niespecjalnie go dziwiła, jednakże fakt, iż jego temat – mimo niewielkiego stażu oraz stoczonych walk – został poruszony już nieco bardziej, choć skoro dziewczyna wygłaszała swe hipotezy to nie powinno go to wprawiać w osłupienie. Szumowina, mógł ją zabić gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. -Ostatnio miałem okazję uciąć sobie z Tonks krótką pogawędkę. Była wrogo nastawiona, ale tak już ma w zwyczaju, jednakże nie wyrażała sobą nic więcej. Dlaczego?- spytał bardziej retorycznie, podkreślając przy tym słowa Borgin, które uważał za słuszne. Zdawał sobie sprawę, iż nikt nie znał na to odpowiedzi, jednakże uważał, że warto było skupić się na choć chwilowej analizie strategii wroga, który najwyraźniej wciąż przebudowywał szeregi lub stosował taktykę ciszy przed burzą. Mieli w swym gronie dobrych czarodziejów, bagatelizowanie ich umiejętności byłoby czystą naiwnością, więc dlaczego w żaden sposób nie chcieli zacząć działać? Czyż to nie zwalczanie szeroko rozumianego zła było ich celem? Parszywi mieszańcy.
Zwrócenie uwagi na ważność okiełznania anomalii sprawiła, że Drew przeniósł spojrzenie na prowadzącą zebranie. Zdawał sobie sprawę z idącego za tym niebezpieczeństwa, jednak te nie stanowiło dla niego żadnej blokady w drodze do potęgi Rycerzy, a przede wszystkim Czarnego Pana. Jego plany opiewały o udanie się w zajęte przez czarnomagiczną moc miejsca – tak jak zapewniał miesiąc wcześniej, tak mógł zapewnić i wówczas swą pełną gotowość do działania. Nieustannie pragnął pojąć anomalie, wciąż uważał, że zrozumienie ich oraz wykorzystanie sprawi, że zyskają ogromną przewagę nie tylko nad Zakonem, ale również nad wszystkimi innymi planującymi wejść na ich szlak.
Nie znał Selwyna, pamiętał tylko owego mężczyznę z opowieści podczas spotkań i słów Ramseya, gdy szatyn uczył go rosyjskiego. Nie wiedział, czy informacja, którą pragnął przytoczyć miała jakąkolwiek merytoryczną wartość, jednak często zdarzało się, iż to szczegóły grały główną rolę.
-Nie wiem kim dla Selwyna jest Lucinda Selwyn poza tym, że rzecz jasna muszą być rodziną. Myślę, iż może posiadać informacje tym bardziej, że nie należy do grona tradycyjnych szlachcianek i podobnie jak kilkoro z nas poszukuje artefaktów – nie tylko tych legalnych.- uniósł wzrok starając się objąć nim wszystkich zebranych. -Tak się złożyło, że jestem w posiadaniu jej krwi.- uniósł nieznacznie kącik ust poszukując już w głowie klątwy, która mogła przyprowadzić ją do nich i rozplątać język. Rzuciwszy krótkie spojrzenie Cassandrze, zapewne wiedzącej, kiedy takową nabył, rozwiną swą myśl. -Odpowiednia klątwa mogłaby ułatwić nam nie tylko pojmanie jej.- zwieńczył nazywając rzeczy po imieniu – logicznym bowiem było, że sama z siebie nie przyjdzie składać wyjaśnień, a już na pewno nie tych zgodnych z prawdą. Jedyną niewiadomą była kwestia, czy faktycznie mogła być świadkiem czegokolwiek.
Caelan podjął temat przemytników, więc Macnair odpuścił sobie aprobujący jego słowa komentarz. Był otwarty na działanie, mógł zająć się karaluchami i postarać dowiedzieć, czy jakikolwiek z nich wszedł w konszachty z Zakonem. -Skoro są poza prawem to nie zdziwiłoby mnie, jeśli faktycznie mają szczury na Nokturnie.- rzucił posyłając towarzyszowi porozumiewawcze spojrzenie, bowiem w końcu niejednokrotnie już musieli się z podobnymi uporać. Wówczas jednak sprawa była zdecydowanie wyższej rangi.
Zaraz po słowach Tristana odnośnie drogi ewakuacyjnej przeniósł wzrok z niego na Burków, którzy mogli się w ów kwestii wypowiedzieć. Nie wiedział, czy to był dobry moment, jednak pragnął napomknąć, iż w stosownej chwili chciałby przedstawić swój pomysł badań na ochronę Białej Wywerny. -Pracowałem nad tematem bezpieczeństwa, jeśli prowadzący wyrażą ku temu zainteresowanie, to z chęcią o nim opowiem.- wtrącił krótko szanując fakt, iż to Deirdre oraz Craig dopuszczali do głosu zadając stosowne pytania. Następnie skupił wzrok na badaczach będąc przekonanym, iż mają dla nich wiele ciekawych informacji.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 28.10.18 10:14, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Lyanna siedziała wyprostowana na krześle, niby od niechcenia przyglądając się twarzom innych, ale w rzeczywistości słuchała uważnie ich słów, próbując zbudować sobie jakiś obraz sytuacji. Była prawdopodobnie jednym ze świeższych nabytków rycerzy, więc nie wiedziała o sytuacji tak wiele jak niektórzy, ale ich słowa pozwoliły, by w jej głowie zaczął kształtować się pewien obraz Zakonu Feniksa. Zgrai obrońców szlam i mugoli, których jednak nie mogli lekceważyć, biorąc pod uwagę ich potężne moce obronne, ale także inne zdolności, o których wspominano, jak legilimencja czy metamorfomagia. Było bardzo prawdopodobne, że i w domu Slughorna, i w rezerwacie jednorożców spotkała się właśnie z nimi, w tym drugim przypadku było to wręcz pewne, biorąc pod uwagę patronusa. Skrzywiła się na wzmiankę o aurorach; jak chyba każdy kto maczał palce w czarnej magii i bywał na Nokturnie darzyła te służby niechęcią, ale póki co wyglądało na to, że Nokturn pozostawał bezpieczny, bo nawet aurorzy nie mieli zbyt wiele odwagi by się tu zapuszczać. Ale Zakon prawdopodobnie nie kończył się na aurorach, choć część nazwisk wymienionych przez Ramseya niewiele jej mówiła, ale zdawało się, że niektóre kojarzyła ze swoich lat w Hogwarcie. Niemniej jednak w dorosłości nie utrzymywała wielu znajomości, a już na pewno nie ze szlamolubami. Nie uczestniczyła też we wcześniejszych spotkaniach niż poprzednie, więc istniała duża szansa, że Zakon nie znał jej tożsamości.
- Niestety nie mogę tego wykluczyć – odezwała się po pytaniu Ramseya. – Kobieta krzyknęła do swojego towarzysza, że coś znalazła, ale równie dobrze mogła blefować, by próbować nas od niego odciągnąć lub odwrócić naszą uwagę. Był poważnie ranny, choć wzmacniał się eliksirami i tylko dzięki temu uniemożliwił nam natychmiastowe podążenie za kobietą. Również był młody i wysoki, dobrze władał urokami i magią obronną. Kobieta nazywała go Victorem, ale w tym przypadku również nie można być pewnym, czy to jego prawdziwe imię - streściła przebieg wydarzenia, odnosząc się także do słów Cadana. - Później z Cadanem sprawdziliśmy dom zaklęciem Veritas Claro, ale niczego nie wykazało, żadnych ukrytych przedmiotów odbiegających od normy. Anomalie mające miejsce podczas starcia zaalarmowały jednak sąsiadów, nie mogliśmy ryzykować, że ktoś wezwie aurorów i nas tam przyskrzynią. – Skoro w tamtym miejscu mieszkał ktoś taki jak Slughorn, członek szlachetnego rodu, to równie dobrze w okolicy mogli być i inni czarodzieje. Również ich przeciwnicy mogli powiadomić aurorów, lub innych członków Zakonu Feniksa jeśli do niego należeli. Rycerze nie mogli sobie pozwolić na schwytanie i wyciągnięcie z nich informacji – co mogło nie być trudne, jeśli przeciwnicy władali legilimencją i bez względu na ich chęć milczenia mogli przejrzeć ich wspomnienia i myśli wbrew ich woli. Sama była na siebie zła, że nie udało im się pokonać i starannie wypytać przeciwników, którzy okazali się sprytniejsi, a Lyanna tamtego dnia miała wyjątkowego pecha, bo magia wybitnie nie chciała jej słuchać. Dwa razy starła się z prawdopodobnie Zakonem i dwa razy poniosła porażkę. Ale czasem trzeba je było ponieść, by przeanalizować swoje błędy i następnym razem zwyciężyć.
- Będę mieć oczy i uszy otwarte w środowisku powiązanym z klątwami i artefaktami – dodała, kiedy rozmowa zaczęła krążyć wokół kwestii przemytników; z racji swojego zajęcia miewała z nimi do czynienia i gdy mogła, nastawiała uszu na potencjalnie interesujące informacje. Nie pracowała dla ministerstwa, a działała niezależnie, niekiedy interesując się też mniej legalnymi zleceniami.
Słyszała również o takim artefakcie jak kamień wskrzeszenia, zaintrygowała ją ta wzmianka, ale z tego co było jej wiadomo, taki kamień i tak nie był szczególnie przydatny poza możliwością porozmawiania z kimś zmarłym. Nie wiadomo było też czy nadal istniał, biorąc pod uwagę kolejne informacje które padły. Później jednak Lyanna skupiła uwagę na badaczach, ciekawa co mieli im do przekazania, co udało im się odkryć.
Chciała też wziąć sobie jakieś eliksiry, ale po słowach Deirdre została na miejscu; mogli to zrobić pod koniec spotkania, by nie zaburzać jego przebiegu.
- Również mogę zaoferować alchemikom trochę ingrediencji – powiedziała jednak; w zamian za fiolki z cennymi wywarami mogła zaoferować trochę składników, które przezornie zabrała ze sobą na spotkanie i spoczywały teraz w jej torbie. Po pojedynku w domu Slughorna wiedziała już, jak nieocenione było alchemiczne przygotowanie.
Nie wiedziała też nic o nieobecnych, bo sporej części rycerzy nawet nie znała poza tym, że kojarzyła ich z widzenia. Zauważyła jednak brak kilku twarzy z poprzedniego spotkania, choć nie wiedziała, co ich zatrzymało. Jakieś poważne sprawy związane z działalnością, czy może raczej przedłożyli inne sprawy nad organizację?
- Niestety nie mogę tego wykluczyć – odezwała się po pytaniu Ramseya. – Kobieta krzyknęła do swojego towarzysza, że coś znalazła, ale równie dobrze mogła blefować, by próbować nas od niego odciągnąć lub odwrócić naszą uwagę. Był poważnie ranny, choć wzmacniał się eliksirami i tylko dzięki temu uniemożliwił nam natychmiastowe podążenie za kobietą. Również był młody i wysoki, dobrze władał urokami i magią obronną. Kobieta nazywała go Victorem, ale w tym przypadku również nie można być pewnym, czy to jego prawdziwe imię - streściła przebieg wydarzenia, odnosząc się także do słów Cadana. - Później z Cadanem sprawdziliśmy dom zaklęciem Veritas Claro, ale niczego nie wykazało, żadnych ukrytych przedmiotów odbiegających od normy. Anomalie mające miejsce podczas starcia zaalarmowały jednak sąsiadów, nie mogliśmy ryzykować, że ktoś wezwie aurorów i nas tam przyskrzynią. – Skoro w tamtym miejscu mieszkał ktoś taki jak Slughorn, członek szlachetnego rodu, to równie dobrze w okolicy mogli być i inni czarodzieje. Również ich przeciwnicy mogli powiadomić aurorów, lub innych członków Zakonu Feniksa jeśli do niego należeli. Rycerze nie mogli sobie pozwolić na schwytanie i wyciągnięcie z nich informacji – co mogło nie być trudne, jeśli przeciwnicy władali legilimencją i bez względu na ich chęć milczenia mogli przejrzeć ich wspomnienia i myśli wbrew ich woli. Sama była na siebie zła, że nie udało im się pokonać i starannie wypytać przeciwników, którzy okazali się sprytniejsi, a Lyanna tamtego dnia miała wyjątkowego pecha, bo magia wybitnie nie chciała jej słuchać. Dwa razy starła się z prawdopodobnie Zakonem i dwa razy poniosła porażkę. Ale czasem trzeba je było ponieść, by przeanalizować swoje błędy i następnym razem zwyciężyć.
- Będę mieć oczy i uszy otwarte w środowisku powiązanym z klątwami i artefaktami – dodała, kiedy rozmowa zaczęła krążyć wokół kwestii przemytników; z racji swojego zajęcia miewała z nimi do czynienia i gdy mogła, nastawiała uszu na potencjalnie interesujące informacje. Nie pracowała dla ministerstwa, a działała niezależnie, niekiedy interesując się też mniej legalnymi zleceniami.
Słyszała również o takim artefakcie jak kamień wskrzeszenia, zaintrygowała ją ta wzmianka, ale z tego co było jej wiadomo, taki kamień i tak nie był szczególnie przydatny poza możliwością porozmawiania z kimś zmarłym. Nie wiadomo było też czy nadal istniał, biorąc pod uwagę kolejne informacje które padły. Później jednak Lyanna skupiła uwagę na badaczach, ciekawa co mieli im do przekazania, co udało im się odkryć.
Chciała też wziąć sobie jakieś eliksiry, ale po słowach Deirdre została na miejscu; mogli to zrobić pod koniec spotkania, by nie zaburzać jego przebiegu.
- Również mogę zaoferować alchemikom trochę ingrediencji – powiedziała jednak; w zamian za fiolki z cennymi wywarami mogła zaoferować trochę składników, które przezornie zabrała ze sobą na spotkanie i spoczywały teraz w jej torbie. Po pojedynku w domu Slughorna wiedziała już, jak nieocenione było alchemiczne przygotowanie.
Nie wiedziała też nic o nieobecnych, bo sporej części rycerzy nawet nie znała poza tym, że kojarzyła ich z widzenia. Zauważyła jednak brak kilku twarzy z poprzedniego spotkania, choć nie wiedziała, co ich zatrzymało. Jakieś poważne sprawy związane z działalnością, czy może raczej przedłożyli inne sprawy nad organizację?
W niemym podziękowaniu za powitanie go w zwartych już szeregach skinął Burke’owi głową, lecz nic przy tym nie powiedział. Wolał milczeć, gdy niczego nie miał do przekazania innym. Szybko porzucono jednak temat jego obecności, ponieważ inne tematy były zdecydowanie ważniejsze. To zresztą było mu na rękę, starał się wyłapywać jak najwięcej szczegółów. Z tego też powodu starał się nie spoglądać na brata, aby nie rozpraszać się jego widokiem. Ale kiedy tylko padało jego imię, mimowolnie zerkał na Lupusa, w duchu zdziwiony jego udziałem w tych jakże ważnych dla słusznej sprawy przedsięwzięciach. W starszym bracie odzywała się niepewność, strach o los krewniaka, duma i zazdrość, też i żal.
Coraz więcej informacji zalewało jego umysł, lecz udawało mu się utrzymać na twarzy maskę chłodnej powagi. Uważnie słuchał wszystkich słów, jakie padały. Interesujący był fakt, że na drodze Rycerzy stawali członkowie tego całego Zakonu, o jakim dopiero się dowiedział. A na przedzie drugiej organizacji stali w dużej mierze aurorzy. Mógł zdobyć informacje o tych ludziach, pracował przecież w Ministerstwie Magii, któremu przecież podlegali. Rzekomi stróże prawa jawnie łamiący to prawy wałęsaniem się po anomaliach, to przecież mógł być powód do zwolnienia ich z pracy, o ile zostaliby przyłapani na gorącym uczynku. Jednak musiał sprawdzić swoje możliwości nim pozwoli sobie na wyjście z jakąkolwiek propozycją.
Dokonania osób siedzących przy stole, które tak wiele czyniły dla wspólnej sprawy, były doprawdy imponujące. Udało im się skompletować czarną różdżkę, która została już przekazana Czarnemu Panu. Zaciągnęli przed oblicze Lorda Voldemorta Gregorowicza, a niegdyś wielkiego – ponoć największego czarnoksiężnika obecnych czasów – Grindelwalda, który rzekomo zniszczył kamień wskrzeszenia. I nie mógł zignorować faktu, że tego drugiego pokonał właśnie Rosier. Chciał ten sukces zepchnąć na niedyspozycję Gellerta, lecz szybko uznał to za przejaw skrajnej głupoty. Przy tym stole nie mógł mieć żadnych wrogów.
Ciekawiła go kwestia badań i czekał na chwilę, kiedy dane mu będzie poznać więcej szczegółów. Alchemik ukazał swój bogaty asortyment i ten robił naprawdę spore wrażenie, jednak Alphard nie sięgnął po żaden eliksir. Nie wiedział nawet, że na spotkaniu przekazywane powinny być dla badaczy ingrediencje. W duchu postanowił, że jak najszybciej dostarczy je odpowiednim osobom, być może przez Lupusa, który właśnie w badani się angażował.
Coraz więcej informacji zalewało jego umysł, lecz udawało mu się utrzymać na twarzy maskę chłodnej powagi. Uważnie słuchał wszystkich słów, jakie padały. Interesujący był fakt, że na drodze Rycerzy stawali członkowie tego całego Zakonu, o jakim dopiero się dowiedział. A na przedzie drugiej organizacji stali w dużej mierze aurorzy. Mógł zdobyć informacje o tych ludziach, pracował przecież w Ministerstwie Magii, któremu przecież podlegali. Rzekomi stróże prawa jawnie łamiący to prawy wałęsaniem się po anomaliach, to przecież mógł być powód do zwolnienia ich z pracy, o ile zostaliby przyłapani na gorącym uczynku. Jednak musiał sprawdzić swoje możliwości nim pozwoli sobie na wyjście z jakąkolwiek propozycją.
Dokonania osób siedzących przy stole, które tak wiele czyniły dla wspólnej sprawy, były doprawdy imponujące. Udało im się skompletować czarną różdżkę, która została już przekazana Czarnemu Panu. Zaciągnęli przed oblicze Lorda Voldemorta Gregorowicza, a niegdyś wielkiego – ponoć największego czarnoksiężnika obecnych czasów – Grindelwalda, który rzekomo zniszczył kamień wskrzeszenia. I nie mógł zignorować faktu, że tego drugiego pokonał właśnie Rosier. Chciał ten sukces zepchnąć na niedyspozycję Gellerta, lecz szybko uznał to za przejaw skrajnej głupoty. Przy tym stole nie mógł mieć żadnych wrogów.
Ciekawiła go kwestia badań i czekał na chwilę, kiedy dane mu będzie poznać więcej szczegółów. Alchemik ukazał swój bogaty asortyment i ten robił naprawdę spore wrażenie, jednak Alphard nie sięgnął po żaden eliksir. Nie wiedział nawet, że na spotkaniu przekazywane powinny być dla badaczy ingrediencje. W duchu postanowił, że jak najszybciej dostarczy je odpowiednim osobom, być może przez Lupusa, który właśnie w badani się angażował.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Westchnęła. Bezprzedmiotwa dyskusja toczyła się dalej, nie zamierzała jednak powtarzać swoich słów: kamień wskrzeszenia został zniszczony. Słowa Grindelwalda układały się w sens, z którym nie zamierzała dyskutować - miała nadzieję, że ich pozostałych odkryć rycerze nie postanowią poddawać wątpliwościom.
Odczekała stosowną chwilę - nim odezwą się pozostali - jednak pozostali milczeli, toteż wzięła sprawy we własne ręce:
- Na polecenie Czarnego Pana przyjrzeliśmy się anomaliom - podjęła, ponownie podnosząc głos; nie przywykła do przemawiania, a chciała być wewnątrz sali doskonale usłyszana przez każdego. - Chciałabym, by twoje słowa były prawdą, Antonio, jednak tym razem stało się inaczej - wróg nas ubiegł i rozwikłał tę tajemnicę wcześniej. Ale, zacznijmy po kolei. - Umilkła na moment, zbierając myśli.
- Jak wielu z nas już się domyślało, za anomalie odpowiadają nasi wrogowie - Zakon Feniksa oraz Grindelwald. Grindelwald anomalie stworzył, lecz ich nie przywołał - zamknął ich moc w skrzyni, którą wykradli Zakonnicy. To oni wypuścili moc anomalii, być może nie wiedząc, co uczynili, być może celowo. Wszyscy wiemy, że wobec anomalii byliśmy bezradni: pomimo czerpania z kolejnych zainfekowanych miejsc, nie potrafiliśmy przepędzić ich w pełni. Anomalie nie były z przestrzeni usuwane - były jedyne usypiane. A ich moc wiąże się z trójką wyjątkowych dzieci, które już od dawna znajdują się pod opieką Zakonników. Konkretniej, starszej kobiety, którą nawiedziliśmy - a która wraz z podopiecznymi rozpłynęła się w powietrzu na nasz widok. Trójka została powiązana z anomalią tajemniczym rytuałem: póki żyją, trwać będzie również magiczny kataklizm. Co więcej, zamordowanie ich przy dokonaniu pewnych zmiennych: zachowaniu nie tylko stałości ofiary - dzieci - ale i narzędzia, jakim jest czarna różdżka oraz miejsca, które ustaliliśmy jako Azkaban, pozwoli przejąć wszechpotężną moc anomalii czarodziejowi, który tego dokona. Zakonnicy nie mają czarnej różdżki, ale mają dzieci. Nie do końca wiemy, co planują, ale możemy domniemywać, że będą próbowali dostać się do wnętrza Azkabanu i przyprowadzić tam dzieci. Zapewne nie muszę dodawać, że w ten sposób sprowadzą zgubę na nas wszystkich: naocznie każdy z nas był w stanie choć raz dostrzec potęgę anomalii, Zakon nie może jej dostać. Krótko mówiąc, to, co musimy zrobić, to zablokować to miejsce przed natarciem Zakonu. Nie mogą dostać się do środka. I na pewno nie z dziećmi - które również musimy przejąć, tę sprawę możemy jednak pozostawić pod ogólną dyskusję. I na potem, priorytetem jest zabezpieczenie wyspy. Pozwoliliśmy sobie opracować plan, który to umożliwi. Zakłada wykorzystanie zmodyfikowanej wersji zaklęcia protego kletva, które otoczy to miejsce niewidzialną zasłoną. Murem, przez który nie przeniknie żadna wroga magia. Przygotowanie tej zasłony będzie jednak wymagało wzmożonych wysiłków najdzielniejszych pośród nas. Zamierzamy wykorzystać w tym celu moc bijącą od szczątków martwych dementorów, którzy zbyt mocno oddalili się od Azkabanu. Rozdarte ciała wyzwoliły dusze, których energią siliły się za życia - a które posłużą nam po ich śmierci. Ich złowieszcza moc zbuduje mur, którego nie obali nic. Valerij i Quentin przygotowali porcje eliksiru tropiącego, które doprowadzą was do miejsc, w których znajdują się owe szczątki - Spojrzała na alchemików, z pewnością posiadali odpowiednie fiolki i mogli je rozdać. - Ich orientacyjne lokalizacje to ingwall Castle i Skara Brae, w Szkocji, Kraina Jezior w Kumbrii, Norwich w Norfolk, Myre i Hellesøy w Norwegii, Gieten w Holandii i Odense w Danii. Wszystkie - rozsiane wokół Azkabanu. Zadaniem śmiałków, którzy podejmą się tego zadania, będzie spętanie dusz, które umknęły z ciał i wzmocnienie za ich pomocą naszej bariery. Pamiętajcie, że to wyścig: cokolwiek planuje Zakon, musimy być od nich szybsi i silniejsi. Mamy powody podejrzewać, że są wyjątkowo zdeterminowani do osiągnięcia swojego celu. Wskazane będzie wykazać się równie mocną determinacją - jeśli nie chcemy, by niesławny Selwyn lub któryś z innych wskazanych przez was Zakonników zyskał moc porównywalną z najpotężniejszą mocą Grindelwalda w czasach jego świetności.
Odczekała stosowną chwilę - nim odezwą się pozostali - jednak pozostali milczeli, toteż wzięła sprawy we własne ręce:
- Na polecenie Czarnego Pana przyjrzeliśmy się anomaliom - podjęła, ponownie podnosząc głos; nie przywykła do przemawiania, a chciała być wewnątrz sali doskonale usłyszana przez każdego. - Chciałabym, by twoje słowa były prawdą, Antonio, jednak tym razem stało się inaczej - wróg nas ubiegł i rozwikłał tę tajemnicę wcześniej. Ale, zacznijmy po kolei. - Umilkła na moment, zbierając myśli.
- Jak wielu z nas już się domyślało, za anomalie odpowiadają nasi wrogowie - Zakon Feniksa oraz Grindelwald. Grindelwald anomalie stworzył, lecz ich nie przywołał - zamknął ich moc w skrzyni, którą wykradli Zakonnicy. To oni wypuścili moc anomalii, być może nie wiedząc, co uczynili, być może celowo. Wszyscy wiemy, że wobec anomalii byliśmy bezradni: pomimo czerpania z kolejnych zainfekowanych miejsc, nie potrafiliśmy przepędzić ich w pełni. Anomalie nie były z przestrzeni usuwane - były jedyne usypiane. A ich moc wiąże się z trójką wyjątkowych dzieci, które już od dawna znajdują się pod opieką Zakonników. Konkretniej, starszej kobiety, którą nawiedziliśmy - a która wraz z podopiecznymi rozpłynęła się w powietrzu na nasz widok. Trójka została powiązana z anomalią tajemniczym rytuałem: póki żyją, trwać będzie również magiczny kataklizm. Co więcej, zamordowanie ich przy dokonaniu pewnych zmiennych: zachowaniu nie tylko stałości ofiary - dzieci - ale i narzędzia, jakim jest czarna różdżka oraz miejsca, które ustaliliśmy jako Azkaban, pozwoli przejąć wszechpotężną moc anomalii czarodziejowi, który tego dokona. Zakonnicy nie mają czarnej różdżki, ale mają dzieci. Nie do końca wiemy, co planują, ale możemy domniemywać, że będą próbowali dostać się do wnętrza Azkabanu i przyprowadzić tam dzieci. Zapewne nie muszę dodawać, że w ten sposób sprowadzą zgubę na nas wszystkich: naocznie każdy z nas był w stanie choć raz dostrzec potęgę anomalii, Zakon nie może jej dostać. Krótko mówiąc, to, co musimy zrobić, to zablokować to miejsce przed natarciem Zakonu. Nie mogą dostać się do środka. I na pewno nie z dziećmi - które również musimy przejąć, tę sprawę możemy jednak pozostawić pod ogólną dyskusję. I na potem, priorytetem jest zabezpieczenie wyspy. Pozwoliliśmy sobie opracować plan, który to umożliwi. Zakłada wykorzystanie zmodyfikowanej wersji zaklęcia protego kletva, które otoczy to miejsce niewidzialną zasłoną. Murem, przez który nie przeniknie żadna wroga magia. Przygotowanie tej zasłony będzie jednak wymagało wzmożonych wysiłków najdzielniejszych pośród nas. Zamierzamy wykorzystać w tym celu moc bijącą od szczątków martwych dementorów, którzy zbyt mocno oddalili się od Azkabanu. Rozdarte ciała wyzwoliły dusze, których energią siliły się za życia - a które posłużą nam po ich śmierci. Ich złowieszcza moc zbuduje mur, którego nie obali nic. Valerij i Quentin przygotowali porcje eliksiru tropiącego, które doprowadzą was do miejsc, w których znajdują się owe szczątki - Spojrzała na alchemików, z pewnością posiadali odpowiednie fiolki i mogli je rozdać. - Ich orientacyjne lokalizacje to ingwall Castle i Skara Brae, w Szkocji, Kraina Jezior w Kumbrii, Norwich w Norfolk, Myre i Hellesøy w Norwegii, Gieten w Holandii i Odense w Danii. Wszystkie - rozsiane wokół Azkabanu. Zadaniem śmiałków, którzy podejmą się tego zadania, będzie spętanie dusz, które umknęły z ciał i wzmocnienie za ich pomocą naszej bariery. Pamiętajcie, że to wyścig: cokolwiek planuje Zakon, musimy być od nich szybsi i silniejsi. Mamy powody podejrzewać, że są wyjątkowo zdeterminowani do osiągnięcia swojego celu. Wskazane będzie wykazać się równie mocną determinacją - jeśli nie chcemy, by niesławny Selwyn lub któryś z innych wskazanych przez was Zakonników zyskał moc porównywalną z najpotężniejszą mocą Grindelwalda w czasach jego świetności.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Spotkanie nabierało tempa, poruszanych było wiele istotnych zagadnień, starałem wychwycić je wszystkie. Co nie było proste patrząc na emocje jakie targały mną od środka. Na wieść, że to Ramsey zwerbował Alpharda w szeregi Rycerzy Walpurgii nie umiałem ukryć zdziwienia. Brwi samoistnie powędrowały ku górze, a spojrzenie przelotnie musnęło Mulcibera. I skierowało się na niego ponownie, kiedy wspominano Selwyna. Potem skierowałem wzrok na Craiga kiwając głową. – Postaram się wszystkiego dowiedzieć. Zarówno o uzdolnionym Zakonniku jak i Wrighcie. Jeżeli nie leczono ich w domowych warunkach na pewno wylądowali na oddziale urazów pozaklęciowych – odparłem na jego pytanie, pozornie spokojnie. Musiałem maskować swoje uczucia, starając się przy tym nie zerkać na siedzącego naprzeciwko brata. Jego widok tylko podjudzał mój brak opanowania, a tego nie mogłem okazać. Ani teraz, ani nigdy. Ten moment był idealnym treningiem dla mojej silnej woli. Wolałem raczej zastanowić się jak miałbym się zbliżyć do tego młokosa; moje nazwisko raczej nie wzbudziłoby w nim zaufania.
Nie włączałem się w dyskusję na temat odkrytych personaliów ani przemytników, oba były mi dość obce, choć ten pierwszy nie napawał optymizmem. Teraz może nie znano mojej tożsamości, ale to była tylko kwestia czasu. Zresztą to nie chodziło tylko o mnie, a o nas wszystkich, byliśmy jednym wielkim organizmem i musieliśmy martwić się o siebie nawzajem, w przeciwnym razie szybko byśmy upadli.
Wreszcie nadszedł czas na podzielenie się zdobytymi informacji. Odruchowo spojrzałem na Cassandrę, która zresztą zabrała głos. Słuchałem jej w milczeniu analizując jednocześnie czy wszystko zostało powiedziane. Niekoniecznie, ale to, co najważniejsze na pewno. – Zbadaliśmy – przytaknąłem wtedy Ramseyowi. – Niestety nie odkryliśmy w nim niczego interesującego, przynajmniej pod kątem medycznym – dodałem szybko. – Zginął z ręki Czarnego Pana, na szczęście przed śmiercią wyjawiając nam sekret anomalii, o których opowiedziała Cassandra – dopowiedziałem mając wrażenie, że to istotne. Gellert nie żył, nie mogliśmy go już w żaden sposób wykorzystać. – Musimy te dzieci doprowadzić do Azkabanu, by tam nasz Pan mógł je zgładzić za pomocą Czarnej Różdżki – rzuciłem w ramach skrótu. – Kobieta to Bathilda Bagshot – wyjawiłem, może ktoś z obecnych wiedział o niej coś więcej niż dowiedzieliśmy się tego my. – Znaleźliśmy ją wraz z trójką dzieci w dolinie Godryka, później udało nam się ją wyśledzić w Londynie, ale tam trop się urwał – stwierdziłem z zawodem brzmiącym w głosie. To tyle, co chciałem dodać od siebie, w ramach poniekąd uzupełnienia wypowiedzi uzdrowicielki. Wydawało mi się to po prostu istotne, ale kto wie, może niepotrzebnie dodawałem informacje o tych szczegółach. To już ocenią inni.
Nie włączałem się w dyskusję na temat odkrytych personaliów ani przemytników, oba były mi dość obce, choć ten pierwszy nie napawał optymizmem. Teraz może nie znano mojej tożsamości, ale to była tylko kwestia czasu. Zresztą to nie chodziło tylko o mnie, a o nas wszystkich, byliśmy jednym wielkim organizmem i musieliśmy martwić się o siebie nawzajem, w przeciwnym razie szybko byśmy upadli.
Wreszcie nadszedł czas na podzielenie się zdobytymi informacji. Odruchowo spojrzałem na Cassandrę, która zresztą zabrała głos. Słuchałem jej w milczeniu analizując jednocześnie czy wszystko zostało powiedziane. Niekoniecznie, ale to, co najważniejsze na pewno. – Zbadaliśmy – przytaknąłem wtedy Ramseyowi. – Niestety nie odkryliśmy w nim niczego interesującego, przynajmniej pod kątem medycznym – dodałem szybko. – Zginął z ręki Czarnego Pana, na szczęście przed śmiercią wyjawiając nam sekret anomalii, o których opowiedziała Cassandra – dopowiedziałem mając wrażenie, że to istotne. Gellert nie żył, nie mogliśmy go już w żaden sposób wykorzystać. – Musimy te dzieci doprowadzić do Azkabanu, by tam nasz Pan mógł je zgładzić za pomocą Czarnej Różdżki – rzuciłem w ramach skrótu. – Kobieta to Bathilda Bagshot – wyjawiłem, może ktoś z obecnych wiedział o niej coś więcej niż dowiedzieliśmy się tego my. – Znaleźliśmy ją wraz z trójką dzieci w dolinie Godryka, później udało nam się ją wyśledzić w Londynie, ale tam trop się urwał – stwierdziłem z zawodem brzmiącym w głosie. To tyle, co chciałem dodać od siebie, w ramach poniekąd uzupełnienia wypowiedzi uzdrowicielki. Wydawało mi się to po prostu istotne, ale kto wie, może niepotrzebnie dodawałem informacje o tych szczegółach. To już ocenią inni.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Siły Zakonu Feniksa brukały Ministerstwo Magii niczym plugawe chwasty – Amadeus nie miał co do tego wątpliwości, usłyszawszy z ust zgromadzonych w sali Rycerzy, jak daleko sięgały macki wroga. Myśl, że tuż pod jego nosem mógł pracować ktoś, kto wyznawał poglądy tak skrajne, niebezpieczne dla magicznego społeczeństwa i godzące w jego fundamentalne wartości, wywoływała w nim silne rozdrażnienie. Zakonnicy byli niczym owady, krążące złośliwie nad ich głowami i kąsające w najmniej oczekiwanym momencie, lecz – w ostatecznym rozrachunku – obrońcy szlam mieli do czynienia ze znacznie większym przeciwnikiem.
Amadeus skrył jednak emocje pod maską chłodnego opanowania, a gdy poczuł na sobie spojrzenie Deirdre, odwzajemnił je z ponurą determinacją – choć wolałby, aby wypowiedziane przed chwilą słowa padły z ust mężczyzny, nie kobiety, nie mógł się z nimi nie zgodzić.
- Będę przyglądał się uważnie pracownikom Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów i nie tylko – odezwał się z pełną powagą. - W formalnych sytuacjach mogą oczywiście zachować ostrożność i nie zdradzać się ze swoimi poglądami, lecz w tych mniej formalnych… cóż, znajdę sposób, by rozwiązać im język – jakże łatwo było się zapomnieć w gronie ministerialnych, pozornie zaufanych kolegów, a jak trudną sztukę stanowiło cofnięcie wypowiedzianych zbyt pochopnie słów…
Crouch pogrążył się na powrót w milczeniu, by wysłuchać Ramseya, choć szereg wymienionych przez niego imion bynajmniej nie wzbudził w nim entuzjazmu. Pocieszające było jednak to, że choć Zakon znał personalia części z nich, jego członkom, znanym Rycerzom Walpurgii z nazwiska, również groziło niebezpieczeństwo.
Oko za oko, ząb za ząb.
Gdy rozmowa zeszła na temat kamienia wskrzeszenia, Amadeus musiał przyznać, że początkowo słuchał jej z pewnym niedowierzaniem. Nigdy nie przykładał większej wagi do mitów i legend, traktując je z wielką pobłażliwością, lecz gdy zastanowił się głębiej nad słowami Rycerzy, uświadomił sobie, że jeśli czarna różdżka okazała się prawdziwa, pozostałe znane z legend przedmioty również mogły istnieć.
Słowa jasnowłosej kobiety, która – jeśli dobrze pamiętał – miała na nazwisko Rookwood, zdawały się potwierdzać jego przemyślenia.
- Rookwood ma rację – stwierdził. - Istnienie czarnej różdżki i kamienia wskrzeszenia daje nam solidną podstawę, by podejrzewać, że peleryna niewidka nie jest tylko mitem. Zakon również może jej szukać, nawet jeśli nie mamy na to jeszcze żadnych dowodów.
O czym jeszcze mogli nie wiedzieć? Jakie plany mogli snuć Zakonnicy?
W milczeniu wysłuchał dysput pomiędzy pozostałymi Rycerzami, nie korzystając też póki co z oferty alchemika, lecz ożywił się nieco, gdy głos zabrała inna z kobiet, siedząca nieopodal szczytu stołu. Czarownica nie była oszczędna słowach, relacjonując wyniki badań, a Crouch uniósł nieznacznie brwi słuchając o pochodzeniu anomalii i powiązanych z mrocznymi mocami dzieciach.
Nie po raz pierwszy uświadamiał sobie – niemalże z tak obcą mu pokorą - że istniały na tym świecie rzeczy, które nie do końca pojmował i które stawały się jasne dopiero wtedy, gdy ubrał je w słowa ktoś biegły w dziedzinie.
Amadeus skrył jednak emocje pod maską chłodnego opanowania, a gdy poczuł na sobie spojrzenie Deirdre, odwzajemnił je z ponurą determinacją – choć wolałby, aby wypowiedziane przed chwilą słowa padły z ust mężczyzny, nie kobiety, nie mógł się z nimi nie zgodzić.
- Będę przyglądał się uważnie pracownikom Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów i nie tylko – odezwał się z pełną powagą. - W formalnych sytuacjach mogą oczywiście zachować ostrożność i nie zdradzać się ze swoimi poglądami, lecz w tych mniej formalnych… cóż, znajdę sposób, by rozwiązać im język – jakże łatwo było się zapomnieć w gronie ministerialnych, pozornie zaufanych kolegów, a jak trudną sztukę stanowiło cofnięcie wypowiedzianych zbyt pochopnie słów…
Crouch pogrążył się na powrót w milczeniu, by wysłuchać Ramseya, choć szereg wymienionych przez niego imion bynajmniej nie wzbudził w nim entuzjazmu. Pocieszające było jednak to, że choć Zakon znał personalia części z nich, jego członkom, znanym Rycerzom Walpurgii z nazwiska, również groziło niebezpieczeństwo.
Oko za oko, ząb za ząb.
Gdy rozmowa zeszła na temat kamienia wskrzeszenia, Amadeus musiał przyznać, że początkowo słuchał jej z pewnym niedowierzaniem. Nigdy nie przykładał większej wagi do mitów i legend, traktując je z wielką pobłażliwością, lecz gdy zastanowił się głębiej nad słowami Rycerzy, uświadomił sobie, że jeśli czarna różdżka okazała się prawdziwa, pozostałe znane z legend przedmioty również mogły istnieć.
Słowa jasnowłosej kobiety, która – jeśli dobrze pamiętał – miała na nazwisko Rookwood, zdawały się potwierdzać jego przemyślenia.
- Rookwood ma rację – stwierdził. - Istnienie czarnej różdżki i kamienia wskrzeszenia daje nam solidną podstawę, by podejrzewać, że peleryna niewidka nie jest tylko mitem. Zakon również może jej szukać, nawet jeśli nie mamy na to jeszcze żadnych dowodów.
O czym jeszcze mogli nie wiedzieć? Jakie plany mogli snuć Zakonnicy?
W milczeniu wysłuchał dysput pomiędzy pozostałymi Rycerzami, nie korzystając też póki co z oferty alchemika, lecz ożywił się nieco, gdy głos zabrała inna z kobiet, siedząca nieopodal szczytu stołu. Czarownica nie była oszczędna słowach, relacjonując wyniki badań, a Crouch uniósł nieznacznie brwi słuchając o pochodzeniu anomalii i powiązanych z mrocznymi mocami dzieciach.
Nie po raz pierwszy uświadamiał sobie – niemalże z tak obcą mu pokorą - że istniały na tym świecie rzeczy, które nie do końca pojmował i które stawały się jasne dopiero wtedy, gdy ubrał je w słowa ktoś biegły w dziedzinie.
Nie jestem zadowolony, że jakaś ruda aurorka zna nazwisko Edgara, ale z drugiej strony… patrząc na nasze perypetie to już cały ten przeklęty zakon ma pojęcie o lordach Durham maczających palce we wrogiej organizacji. W zasadzie nie jest to nawet niczym zaskakującym biorąc pod uwagę to, czym zajmujemy się w ramach rodzinnego interesu na Nokturnie i nie jest to dla nikogo żadną tajemnicą - najgorzej jest nam to udowodnić. Ale słysząc chociażby cień podejrzenia, że władze miałyby szturmować alejkę oraz Borgina & Burke’a to aż mi cierpnie skóra na ciele. Musimy chyba porozmawiać z wujem lordem Alariciem, żeby w porę się zabezpieczyć przed taką ewentualnością. Odnotowuję to sobie w pamięci i koncentruję się już na dalszym rozwoju toczących się nad stołem rozmów. Szczególnie interesuje mnie sprawa przemytników, bo jakby nie patrzeć, to właśnie dzięki ich pracy poniekąd nasz sklep prosperuje. Żałuję tylko, że moja sieć kontaktów jest raczej bardzo wątła, większość rzeczy załatwiam z ramienia rodzinnego biznesu, co więcej głównie zajmuję się zaopatrywaniem go w eliksiry, ale odnotowuję sobie w głowie kolejne wiadomości oraz zadania do wykonania na później. Aż żałuję, że nie wziąłem sobie niczego do pisania!
Za to patrzę trochę zdziwiony na niecierpliwość Ramsey’a, doszukując się w niej raczej ironii, ale niestety nie jestem zbyt biegły w rozpoznawaniu ludzkich emocji oraz sugestii bądź aluzji, dlatego po prostu wzrok mam podejrzliwy, ale nic nie mówię. Zgodnie z ustaleniami zacząć ma Cassandra, więc nie rzucam się przed szereg jak szalony naukowiec. Tak naprawdę lubię jak nikt nie zwraca na mnie uwagi. Jednak kiwam głową wszystkim, którzy zechcą złożyć na nasze ręce ingrediencje. Ja również mam dla Rycerzy trochę eliksirów, ale czekam z tym do końca spotkania tak jak to zarządziła Deirdre. A może nawet roześlę później listy - zobaczę jak to się wszystko rozwinie.
Niestety temat magii defensywnej jest mi obcy równie mocno jak pismo chińskie, dlatego nawet nie próbuję zrozumieć tych wszystkich patronusów i innych dziwnych rzeczy, po prostu przyjmując do wiadomości, że jest… no jest źle. Musimy działać prężnie. Nazwiska padające z ust jasnowidza też mi nic nie mówią, ale Weasley nie jest żadnym zaskoczeniem. To ród szaleńców, muszą być częścią tej szopki. - Kamień wskrzeszenia jest częścią rytuału w jaki sposób można zakląć w dziecku anomalię. Naturalnie oprócz dziecka oraz kamienia potrzebne jest serce mieszańca oraz czarna różdżka. Widzieliśmy to w fragmentach z Azkabanu kiedy tam poniekąd dotarliśmy za pomocą świstoklika stworzonego przez Czarnego Pana. Grindelwald twierdził, że kamień został zniszczony, ale widocznie nie można mu do końca ufać - rzucam w odpowiedzi na słowa Mulcibera. Skoro zakon ostrzy na niego zęby, to jednak musi istnieć? Sam już nie wiem. Po prostu słucham słów Cassandry i Lupusa kiwając głową. - Valerijowi udało się stworzyć eliksir tropiący silne źródła czarnej magii. Miał być dojrzały dopiero po miesiącu, ale na szczęście aktywowaliśmy go już po kilku dniach. O efektach opowiedziała Cassandra - mówię zerkając na uzdrowicielkę. - Odkryliśmy również sposób na wzmocnienie różdżek czarnomagiczną mocą. Jednak tylko dla tych, którym udało się naprawić chociażby jedną anomalię - dodaję jeszcze. Wszystko inne powiedzieli już moi przedmówcy, resztę można zostawić na ewentualne pytania lub jeśli Dolohov chciałby mocniej wniknąć w procedurę warzenia eliksiru. Co niestety nikogo oprócz alchemików nie zainteresuje.
Za to patrzę trochę zdziwiony na niecierpliwość Ramsey’a, doszukując się w niej raczej ironii, ale niestety nie jestem zbyt biegły w rozpoznawaniu ludzkich emocji oraz sugestii bądź aluzji, dlatego po prostu wzrok mam podejrzliwy, ale nic nie mówię. Zgodnie z ustaleniami zacząć ma Cassandra, więc nie rzucam się przed szereg jak szalony naukowiec. Tak naprawdę lubię jak nikt nie zwraca na mnie uwagi. Jednak kiwam głową wszystkim, którzy zechcą złożyć na nasze ręce ingrediencje. Ja również mam dla Rycerzy trochę eliksirów, ale czekam z tym do końca spotkania tak jak to zarządziła Deirdre. A może nawet roześlę później listy - zobaczę jak to się wszystko rozwinie.
Niestety temat magii defensywnej jest mi obcy równie mocno jak pismo chińskie, dlatego nawet nie próbuję zrozumieć tych wszystkich patronusów i innych dziwnych rzeczy, po prostu przyjmując do wiadomości, że jest… no jest źle. Musimy działać prężnie. Nazwiska padające z ust jasnowidza też mi nic nie mówią, ale Weasley nie jest żadnym zaskoczeniem. To ród szaleńców, muszą być częścią tej szopki. - Kamień wskrzeszenia jest częścią rytuału w jaki sposób można zakląć w dziecku anomalię. Naturalnie oprócz dziecka oraz kamienia potrzebne jest serce mieszańca oraz czarna różdżka. Widzieliśmy to w fragmentach z Azkabanu kiedy tam poniekąd dotarliśmy za pomocą świstoklika stworzonego przez Czarnego Pana. Grindelwald twierdził, że kamień został zniszczony, ale widocznie nie można mu do końca ufać - rzucam w odpowiedzi na słowa Mulcibera. Skoro zakon ostrzy na niego zęby, to jednak musi istnieć? Sam już nie wiem. Po prostu słucham słów Cassandry i Lupusa kiwając głową. - Valerijowi udało się stworzyć eliksir tropiący silne źródła czarnej magii. Miał być dojrzały dopiero po miesiącu, ale na szczęście aktywowaliśmy go już po kilku dniach. O efektach opowiedziała Cassandra - mówię zerkając na uzdrowicielkę. - Odkryliśmy również sposób na wzmocnienie różdżek czarnomagiczną mocą. Jednak tylko dla tych, którym udało się naprawić chociażby jedną anomalię - dodaję jeszcze. Wszystko inne powiedzieli już moi przedmówcy, resztę można zostawić na ewentualne pytania lub jeśli Dolohov chciałby mocniej wniknąć w procedurę warzenia eliksiru. Co niestety nikogo oprócz alchemików nie zainteresuje.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Ostatnio zmieniony przez Quentin Burke dnia 28.10.18 11:07, w całości zmieniany 1 raz
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie - odpowiedział Deirdre. W tym momencie nie obawiał się o swoją przyszłość - przywykl do tego, że nazwisko jego rodziny cały czas jest na celowniku. Ministerstwa, ambitnych przemytników, teraz prawdopodobnie również tajemniczego Zakonu Feniksa.
- Czy przypadkiem nie jest możliwe nałożenie swego rodzaju kontroli na zaklęcia? Tak jak robi sie to w przypadku osob nieletnich? Nie jestem pewny w jaki sposób to działa, ale może udałoby się stworzyć cos takiego na zaklęcie patronusa - zaproponował, chociaż od razu zobaczył w tym planie kilka wad. Cóż, tym zajeliby się mądrzejsi od niego, o ile w ogóle ta propozycja zostanie zauważona.
- Przygotowanie takiej sieci byłoby dość skomplikowane i czasochłonne, szafki zniknieć nie są łatwo dostępne. Niemniej nie jest to niemożliwe, mogę się tym zająć - odpowiedział Tristanowi, uważając jego pomysł za trafiony. Na chwilę obecną jedynym wyjściem z Nokturnu był kominek u nich w sklepie, ale sieć fiuu poważnie szwankowała, co powodowało, że tak naprawdę bezpiecznie dało sie stamtąd wydostać tylko przez ulice Pokatna. Zabezpieczenie sie na wypadek ataku było rzeczą naturalną - najlepiej zająć sie tym jak najszybcirj. - Jedna może stać u ciebie - zauważył po chwili, spoglądając na Dolohova. W ten sposób mógłby się czuć bezpieczniejszy, chociaz Edgar troche wątpił, że Zakonnikom uda się taki krok jak wejście na Nokturn.
Potem drgnąl nieznacznie na dźwięk nazwiska Lucindy. Nie spodziewal sie, ze kiedykolwiek rozbrzmieje w tej sali, w dodatku przy takim temacie. Nie skomentował propozycji Drew, samemu jeszcze nie wiedzac, jak sie do niej ustosunkować.
- Oczywiscie, że peleryna istnieje - powiedział, niejako zniecierpliwiony brakiem wiary wśród swoich lobratymcow. - Całkowita niewidzialnosc brzmi wspaniale, ale nie sądzę, żeby w tym momencie akurat to było najważniejsze - dodał odnośnie potencjalnych poszukiwań Zakonu, choc oczywiście mógł sie mylić. Zainteresowała go jednak propozycja brata. - Rozumiem, że to musi być ta sama rozdzka, którą naprawiło się anomalie? - musial się upewnić, wszak od kilku tygodni był właścicielem całkiem nowej różdżki.
- Czy przypadkiem nie jest możliwe nałożenie swego rodzaju kontroli na zaklęcia? Tak jak robi sie to w przypadku osob nieletnich? Nie jestem pewny w jaki sposób to działa, ale może udałoby się stworzyć cos takiego na zaklęcie patronusa - zaproponował, chociaż od razu zobaczył w tym planie kilka wad. Cóż, tym zajeliby się mądrzejsi od niego, o ile w ogóle ta propozycja zostanie zauważona.
- Przygotowanie takiej sieci byłoby dość skomplikowane i czasochłonne, szafki zniknieć nie są łatwo dostępne. Niemniej nie jest to niemożliwe, mogę się tym zająć - odpowiedział Tristanowi, uważając jego pomysł za trafiony. Na chwilę obecną jedynym wyjściem z Nokturnu był kominek u nich w sklepie, ale sieć fiuu poważnie szwankowała, co powodowało, że tak naprawdę bezpiecznie dało sie stamtąd wydostać tylko przez ulice Pokatna. Zabezpieczenie sie na wypadek ataku było rzeczą naturalną - najlepiej zająć sie tym jak najszybcirj. - Jedna może stać u ciebie - zauważył po chwili, spoglądając na Dolohova. W ten sposób mógłby się czuć bezpieczniejszy, chociaz Edgar troche wątpił, że Zakonnikom uda się taki krok jak wejście na Nokturn.
Potem drgnąl nieznacznie na dźwięk nazwiska Lucindy. Nie spodziewal sie, ze kiedykolwiek rozbrzmieje w tej sali, w dodatku przy takim temacie. Nie skomentował propozycji Drew, samemu jeszcze nie wiedzac, jak sie do niej ustosunkować.
- Oczywiscie, że peleryna istnieje - powiedział, niejako zniecierpliwiony brakiem wiary wśród swoich lobratymcow. - Całkowita niewidzialnosc brzmi wspaniale, ale nie sądzę, żeby w tym momencie akurat to było najważniejsze - dodał odnośnie potencjalnych poszukiwań Zakonu, choc oczywiście mógł sie mylić. Zainteresowała go jednak propozycja brata. - Rozumiem, że to musi być ta sama rozdzka, którą naprawiło się anomalie? - musial się upewnić, wszak od kilku tygodni był właścicielem całkiem nowej różdżki.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przybył oczywiście spóźniony i w bardzo złym stanie. Pięć minut wcześniej znajdował się jeszcze w boskim stanie upojenia alkoholowego, który całkowicie wyłączył jego umysł i pozwolił mu odpłynąć w świat kolorowych snów, w których pośród błękitnych fal zostawał królem syren. A potem, nagle, w sposób zdecydowanie nieludzki został z tej wspaniałej krainy wyrwany kubłem zimnej wody wylanym na niego przez tego przeklętego skrzata, który stwierdził, że taki dostał rozkaz od nestora - przypilnować lorda Salazara, by wywiązywał się ze wszelkich zobowiązań rodowych. Odkąd jednym zn nich stała się przynależność do Rycerzy Walpurgii, nie mógł ominąć nawet jednego spotkania. Miło ze strony skrzata, że pozwolił mu się ubrać przed teleportowaniem Traversa przed Białą Wywernę. Z wciąż mokrymi włosami i fajką dłoni zszedł po schodach kurczowo trzymając się poręczy, bez której z pewnością nie zdołałby ustać na nogach. W głowie nieprzyjemnie mu się kręciło, żołądek zdawał się odmawiać posłuszeństwa, a język zamienił się w suchy wiór. Kaca powinno się przespać, a nie chodzić na jakieś spotkania w piwnicach. Salazar był jednak na tyle mądry, by nie mówić tego na głos i wystarczająco bał się brata, żeby zawrócić. Poza tym, nie wiedział czy skrzat schował mu różdżkę do jednej z kieszeni, a nie mógł tego obecnie sprawdzić. Obu rąk potrzebował do podpierania się o balustradę. Czuł się jak w trakcie sztormu, gdy pokład ucieka spod nóg szybciej niż człowiek zdoła złapać równowagę. Parł jednak dzielnie przed siebie i wreszcie stanął przy oczywiście zamkniętych drzwiach. Klamka nie ustąpiła. Pozostawało mu jedynie zapukać. Niech to fale pochłoną. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy jego problemu nie rozwiąże prosta alohomora, ale wciąż nie znalazł różdżki. Minutę zabrało mu zdecydowanie się czy najpierw jej szukać, czy może wcześniej zapukać. Ostatecznie zdecydował się na to drugie. Jeśli mu otworzą, może znajdzie krzesło. Jeśli nie, będzie mógł się położyć przed drzwiami i powiedzieć, że naprawdę próbował. Wziął jeszcze wdech zanim uniósł rękę i uderzył w drzwi trzy razy. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, co jeśli w środku jakimś zrządzeniem losu, a dziś szczęście zdecydowanie go opuściło, w środku był Czarny Pan. Salazar miał tylko nadzieję, że nie będzie za głośno krzyczał. Wszystko inne zniesie.
Port, to jest poezjaumu i koniaku, port, to jest poezja westchnień cudzych żon. Wyobraźnia chodzi z ręką na temblaku, dla obieżyświatów port, to dobry dom.
Wsłuchiwał się w rewelacje, w treści, które jeszcze niedawno zbyłby pogardliwym śmiechem, stukając się wymownie (i niezbyt arystokratycznie) palcem w czoło. W ciągu zaledwie kilku miesięcy zmieniło się wiele, począwszy od dotąd stabilnej sytuacji w Wielkiej Brytanii, aż po metody, po jakie musieli sięgnąć, żeby wywalczyć sobie to, co im się należało. Z urodzenia i z nadania; do kurwy nędzy byli czarodziejami, odziedziczyli moc wraz z tradycją i długoletnią historią nie po to, by pozwolić jej rozsypać się w proch. Radykalne kroki okazywały się niezbędne, a zoptymalizowanie narwanej gromady romantycznych marzycieli koniecznie. Przelana krew zwróci się w satysfakcji, ich oraz społeczeństwa. Odpalił papierosa, chłonąc wszelkie dane - świetlisty kruk, obronne działanie patronusów, wreszcie nazwiska oszołomów z Zakonu Feniksa.
-Myślę, że ich lista nie kończy się na wymienionych przez ciebie nazwiskach, Ramseyu. Ci ograniczeni bandyci pewnie podejrzewają każdego szlachcica wywodzącego się z rodów o polityce antymugolskiej w przedziale wiekowym siedemnaście do sześćdziesięciu lat - stwierdził nieco ironicznie, ale nie podejrzwał Zakonników o filtrowanie przechwyconych informacji - możliwe, że sięgnęli do szkolnych roczników i zakreślili sobie każdego byłego Ślizgona, tak stereotypowo - pieprzona rywalizacja o puchar domów najwyraźniej nie zakończyła się dla każdego. Rowle nie zamierzał pilnować się z każdym rzucanym zaklęciem, a śmiałość Zakonu Feniksa nieubłaganie zbliżała się do bezczelności. I proszenia się o śmierć. Nieważne, czy auror, czy nie, przez potyczkę z jednorękim bandytą i tak znajdował się na liście do ostrzału. Znali jego nazwisko, sprawił też, żeby Weasley doskonale zapamiętał jego mordę, jeśli nadarzy się okazja, pociągnie ich w dół razem ze sobą.
-Skoro wymieniłeś Brendana Weasleya, to dorzucę godność innego mojego ryżego przyjaciela. Archibald Prewett, był razem z Weasleym na Long Acre, kiedy wraz z Antonią mieliśmy przechwycić list dla Czarnego Pana. Nie sądzę, by spotkali się na kawę, a potem jeden drugiego wciągnął w wir walki - zauważył kwaśno, sprawa Prewetta nadal ciążyła mu na powiece, od kilku dobrych miesięcy. Może gdyby zajął się nim, odwróciłby swoją uwagę od Moiry?
-Używanie legilimencji jest nielegalne. Może ktoś spośród tu obecnych, ktoś z jeszcze nieposzlakowaną opinią mógłby podrzucić Ministerstwu sugestywny trop? Odsunięcie delikwentna od obowiązków może nie jest równie miłe, jak uciszenie go na zawsze, ale jego działaia nie nosiłyby już żadnych znamion działania w imię sprawiedliwości - odparł, podchwycając wypowiedź Mulcibera. Informacje było co najmniej niepokojące, nie posądzałby żadnego z Zakonników o takie umiejętności. Potyczki pokazały co prawda, że niedocanienie ich może skończyć się srogim wpierdolem, jednakowoż...
Powoli przesunął spojrzenie na Cassandrę, leniwie odpalając papierosa i wydmuchując kłąb dymu. Uniósł nieznacznie brwi - jednostka badawcza wydawałaa mu się organem działającym obok, wspierającym ich wiedzą i umiejętnościami, a nie spalającymi się w ogni walki. Łatanie po bitwach, warzenie eliksirów, tworzenie nowych receptur, no proszę, najwyraźniej nie docenił niepozornej grupy intelektualistów. Kiedy Tristan potwierdził jego przypuszczenia, z wrażenia strzepnął gorący popiół z papierosał na własną dłoń. Zaklął, mamrocząc pod nosem inne niecenzuralne wyrazy i ze złością zgniatając szluga w popielniczce. Ułagodziło go wypomnienienie T e g o Francuza, dość nieczytelne, jeśli Rosier coś mu zrobił (obojętnie, czy wyczyścił pamięć i wysłał do Papui Nowej Gwinei na szamańskie obrzędy, czy połamał kończyny), mógł mu tylko pogratulować.
-[b]Każdego da się kupić. A ochrona może być cenniejsza niż złoto. Na Nokturnie mamy dość wpływów, by nią handlować - rzucił, patrząc na Tristana. Nie szło tylko o pieniądze, ale nazwiska, widmo Czarnego Pana oraz Mroczny Znak na przedramionach niektórych z nich.
-Czy można zapanować nad anomaliami bez mordrstwa dzieci? Zakon może szukać innego sposobu - zauważył, pocierając zarośniętą szczękę, drugą rękę zaciskając na szyjce butelki - przynajmniej wiemy, że sami ich nie zabiją tylko po to, aby udaremnić nam obłaskawienie magii. Na to są za słabi - ten punkt dawał im znaczną przewagę, gdyby sytuacja była odwrotna, Rowle by się nie zawahał.
-Bathilda Bagshot... myślałem, że nie żyje. To historyczka magii - wyjaśnił pokrótce, odnosząc się jeszcze do słów Cassandry i starając się wygrzebać z zakamarków pamięci przydatne informacje, jakimi mógłby się jeszcze podzielić. Upił łyk piwa, kiwając głową Quentinowi, jego propozycja brzmiała więcej niż zachęcająco. Nie pogardziłby wzmocnieniem różdżki, a badaczom mógł przecież zaufać.
-Czany Pan nie potrzebuje peleryny, aby stać się niewidzialnym - niejako potwierdził słowa Edgara - ale zgromadzenie wszystkich trzech artefaktów według legendy czyni z ich posiadacza Pana Śmierci/b] - dodał ciszej, tego nie miał nawet Grindelwald.
-[b]Ktoś się dobija - zauważył niezwykle trzeźwo, kiedy jego poprzednie słowa nieomal utonęły w potoku stukania i trzeszczenia. Niezbyt subtelnego, ale nie w jego gestii leżało wyprowadzaenie bądź zaproszenie intruza. Tym razem i on był gościem.
|rzucam na historię magii?
-Myślę, że ich lista nie kończy się na wymienionych przez ciebie nazwiskach, Ramseyu. Ci ograniczeni bandyci pewnie podejrzewają każdego szlachcica wywodzącego się z rodów o polityce antymugolskiej w przedziale wiekowym siedemnaście do sześćdziesięciu lat - stwierdził nieco ironicznie, ale nie podejrzwał Zakonników o filtrowanie przechwyconych informacji - możliwe, że sięgnęli do szkolnych roczników i zakreślili sobie każdego byłego Ślizgona, tak stereotypowo - pieprzona rywalizacja o puchar domów najwyraźniej nie zakończyła się dla każdego. Rowle nie zamierzał pilnować się z każdym rzucanym zaklęciem, a śmiałość Zakonu Feniksa nieubłaganie zbliżała się do bezczelności. I proszenia się o śmierć. Nieważne, czy auror, czy nie, przez potyczkę z jednorękim bandytą i tak znajdował się na liście do ostrzału. Znali jego nazwisko, sprawił też, żeby Weasley doskonale zapamiętał jego mordę, jeśli nadarzy się okazja, pociągnie ich w dół razem ze sobą.
-Skoro wymieniłeś Brendana Weasleya, to dorzucę godność innego mojego ryżego przyjaciela. Archibald Prewett, był razem z Weasleym na Long Acre, kiedy wraz z Antonią mieliśmy przechwycić list dla Czarnego Pana. Nie sądzę, by spotkali się na kawę, a potem jeden drugiego wciągnął w wir walki - zauważył kwaśno, sprawa Prewetta nadal ciążyła mu na powiece, od kilku dobrych miesięcy. Może gdyby zajął się nim, odwróciłby swoją uwagę od Moiry?
-Używanie legilimencji jest nielegalne. Może ktoś spośród tu obecnych, ktoś z jeszcze nieposzlakowaną opinią mógłby podrzucić Ministerstwu sugestywny trop? Odsunięcie delikwentna od obowiązków może nie jest równie miłe, jak uciszenie go na zawsze, ale jego działaia nie nosiłyby już żadnych znamion działania w imię sprawiedliwości - odparł, podchwycając wypowiedź Mulcibera. Informacje było co najmniej niepokojące, nie posądzałby żadnego z Zakonników o takie umiejętności. Potyczki pokazały co prawda, że niedocanienie ich może skończyć się srogim wpierdolem, jednakowoż...
Powoli przesunął spojrzenie na Cassandrę, leniwie odpalając papierosa i wydmuchując kłąb dymu. Uniósł nieznacznie brwi - jednostka badawcza wydawałaa mu się organem działającym obok, wspierającym ich wiedzą i umiejętnościami, a nie spalającymi się w ogni walki. Łatanie po bitwach, warzenie eliksirów, tworzenie nowych receptur, no proszę, najwyraźniej nie docenił niepozornej grupy intelektualistów. Kiedy Tristan potwierdził jego przypuszczenia, z wrażenia strzepnął gorący popiół z papierosał na własną dłoń. Zaklął, mamrocząc pod nosem inne niecenzuralne wyrazy i ze złością zgniatając szluga w popielniczce. Ułagodziło go wypomnienienie T e g o Francuza, dość nieczytelne, jeśli Rosier coś mu zrobił (obojętnie, czy wyczyścił pamięć i wysłał do Papui Nowej Gwinei na szamańskie obrzędy, czy połamał kończyny), mógł mu tylko pogratulować.
-[b]Każdego da się kupić. A ochrona może być cenniejsza niż złoto. Na Nokturnie mamy dość wpływów, by nią handlować - rzucił, patrząc na Tristana. Nie szło tylko o pieniądze, ale nazwiska, widmo Czarnego Pana oraz Mroczny Znak na przedramionach niektórych z nich.
-Czy można zapanować nad anomaliami bez mordrstwa dzieci? Zakon może szukać innego sposobu - zauważył, pocierając zarośniętą szczękę, drugą rękę zaciskając na szyjce butelki - przynajmniej wiemy, że sami ich nie zabiją tylko po to, aby udaremnić nam obłaskawienie magii. Na to są za słabi - ten punkt dawał im znaczną przewagę, gdyby sytuacja była odwrotna, Rowle by się nie zawahał.
-Bathilda Bagshot... myślałem, że nie żyje. To historyczka magii - wyjaśnił pokrótce, odnosząc się jeszcze do słów Cassandry i starając się wygrzebać z zakamarków pamięci przydatne informacje, jakimi mógłby się jeszcze podzielić. Upił łyk piwa, kiwając głową Quentinowi, jego propozycja brzmiała więcej niż zachęcająco. Nie pogardziłby wzmocnieniem różdżki, a badaczom mógł przecież zaufać.
-Czany Pan nie potrzebuje peleryny, aby stać się niewidzialnym - niejako potwierdził słowa Edgara - ale zgromadzenie wszystkich trzech artefaktów według legendy czyni z ich posiadacza Pana Śmierci/b] - dodał ciszej, tego nie miał nawet Grindelwald.
-[b]Ktoś się dobija - zauważył niezwykle trzeźwo, kiedy jego poprzednie słowa nieomal utonęły w potoku stukania i trzeszczenia. Niezbyt subtelnego, ale nie w jego gestii leżało wyprowadzaenie bądź zaproszenie intruza. Tym razem i on był gościem.
|rzucam na historię magii?
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mniejsza sala
Szybka odpowiedź