Większa sala boczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Większa sala boczna
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 18:44, w całości zmieniany 1 raz
Sama uwielbiała szwendać się po barach i pubach wszelkiej maści, nigdy jednak nie planowała zakupu takowego, nie nadawała się do prowadzenia biznesu. Nie miała do niego smykałki, nie potrafiła oszczędzać i obracać pieniądzem, majątek po mężu przetrwoniła bardzo szybko. Bywała nieodpowiedzialna i impulsywna. Taka inwestycja z jej strony byłaby wielką lekkomyślnością i marnotrawieniem pieniędzy. Równie dobrze mogłaby wyrzucić worek galeonów do rzeki.
- To powieśmy ich - wyszeptała z drapieżnym uśmiechem, nachylając się w stronę Drew. Czy mówiła poważnie? Może. Przecież wiedział, że byłaby w stanie to uczynić. Nie miała zahamowań, nie odczuwała wyrzutów sumienia. Była za to szalona - i gdyby tylko na to przystał, poszłaby.
Zrobiła oburzoną minę, gdy zasugerował, że nie ubrudziła sobie rąk.
- Zdziwiłbyś się - stwierdziła oschle. Nie zamierzała mu jednak opowiadać, że naprawdę użyła własnych mięśni i odbudowywała Wywernę bez użycia czarów; przypuszczała, że wykorzystałby to jako kolejny powód do przytyków, a nie chciała wkładać mu broni do ręki. Niech sam się postara. - Takie tajemnice interesują mnie najbardziej. No, nie bądź taki skryty, Macnair. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi. Nie zwierzysz mi się? Mam cię napoić Veritaserum? - pytała pozornie niewinnym tonem, choć w jej głosie pobrzmiewała kpina.
Znali się już trochę, choć tak naprawdę niewiele o sobie wiedzieli. Oboje mieli świadomość, że zaufanie jest zbyt cenne, by szafować nim ostrożnie, że im mniej inni o tobie wiedzą, tym lepiej. Co nie zmieniało jednak faktu, że była po babsku wścibska i nie ustawała w próbach wyciągnięcia z Drew pikantnych historii - których skrywał wiele, jak sam przyznał.
Przewróciła oczyma. Szanowała Ramseya, jego potęgę, pozycję i siłę, które w każdym zdrowym na umyśle człowieku budziły lęk; nie obawiała się jednak śmierci z jego różdżki z powodu przegranej w kartach, nie był na tyle małostkowym człowiekiem. To cecha ludzi słabych. Oni słabi nie byli. Nie znosili ich, to prawda, czasami jednak należało przełknąć tę gorycz - tylko jeden człowiek był w tym momencie niezwyciężony. Ich Pan - Czarny Pan.
- A jeśli ci powiem, że mam i w tym, i w tym? - odpowiedziała figlarnie, z enigmatycznym uśmieszkiem na ustach, z błyskiem w oku. Nie kontynuowała jednak tematu, pozostawiając jej szczęście w miłości w sferze niedopowiedzeń.
Zerknęła na kary Macnaira - zbliżał się niebezpiecznie do dwudziestu jeden punktów. Musiał wyrzucić jedynkę, czwórkę, bądź trójkę, by zwyciężyć.
Cóż, oby szczęście dopisywało jej tego wieczoru także i w kartach.
- To powieśmy ich - wyszeptała z drapieżnym uśmiechem, nachylając się w stronę Drew. Czy mówiła poważnie? Może. Przecież wiedział, że byłaby w stanie to uczynić. Nie miała zahamowań, nie odczuwała wyrzutów sumienia. Była za to szalona - i gdyby tylko na to przystał, poszłaby.
Zrobiła oburzoną minę, gdy zasugerował, że nie ubrudziła sobie rąk.
- Zdziwiłbyś się - stwierdziła oschle. Nie zamierzała mu jednak opowiadać, że naprawdę użyła własnych mięśni i odbudowywała Wywernę bez użycia czarów; przypuszczała, że wykorzystałby to jako kolejny powód do przytyków, a nie chciała wkładać mu broni do ręki. Niech sam się postara. - Takie tajemnice interesują mnie najbardziej. No, nie bądź taki skryty, Macnair. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi. Nie zwierzysz mi się? Mam cię napoić Veritaserum? - pytała pozornie niewinnym tonem, choć w jej głosie pobrzmiewała kpina.
Znali się już trochę, choć tak naprawdę niewiele o sobie wiedzieli. Oboje mieli świadomość, że zaufanie jest zbyt cenne, by szafować nim ostrożnie, że im mniej inni o tobie wiedzą, tym lepiej. Co nie zmieniało jednak faktu, że była po babsku wścibska i nie ustawała w próbach wyciągnięcia z Drew pikantnych historii - których skrywał wiele, jak sam przyznał.
Przewróciła oczyma. Szanowała Ramseya, jego potęgę, pozycję i siłę, które w każdym zdrowym na umyśle człowieku budziły lęk; nie obawiała się jednak śmierci z jego różdżki z powodu przegranej w kartach, nie był na tyle małostkowym człowiekiem. To cecha ludzi słabych. Oni słabi nie byli. Nie znosili ich, to prawda, czasami jednak należało przełknąć tę gorycz - tylko jeden człowiek był w tym momencie niezwyciężony. Ich Pan - Czarny Pan.
- A jeśli ci powiem, że mam i w tym, i w tym? - odpowiedziała figlarnie, z enigmatycznym uśmieszkiem na ustach, z błyskiem w oku. Nie kontynuowała jednak tematu, pozostawiając jej szczęście w miłości w sferze niedopowiedzeń.
Zerknęła na kary Macnaira - zbliżał się niebezpiecznie do dwudziestu jeden punktów. Musiał wyrzucić jedynkę, czwórkę, bądź trójkę, by zwyciężyć.
Cóż, oby szczęście dopisywało jej tego wieczoru także i w kartach.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Trwonienie pieniędzy na prawo i lewo miało być akurat atutem jego klientów, dlatego liczył, że jeśli plan faktycznie się powiedzie to Sigrun regularnie będzie odwiedzać progi jego baru. Wówczas wydawało się to jeszcze wizją dość abstrakcyjną, zbyt odległą aby mówić o niej na poważnie, jednak w głębi siebie wiedział, iż wszystko co sobie założył to dosięgnął – w tym przypadku nie mogło być inaczej.
Otwarta deklaracja, wręcz pewna zachęta bijąca z jej oczu wprawiła go w lepszy nastrój. Czyżby była gotów powiesić człowieka za podawanie marnych trunków za wygórowaną cenę? Pewnie ktoś z boku pomyślałby sobie, że są kompletnymi wariatami, ale szatyn doskonale ją rozumiał – miłość do alkoholi była nader wielka, aby pozwalać psuć jego imię za pomocą marnej próby zarobienia większej liczby galeonów. Skoro był taki cwany, musiał liczyć się z konsekwencjami, a na jego nieszczęście to ów dwójka zdawała się o takich zadecydować. -W imię ognistej?- uniósł brew, by zaraz po tym upić łyka whisky z trzymanej przez siebie szklaneczki. Był gotów; może przy okazji po prostu mu ten bar ukradną?
Zaśmiał się pod nosem na wspomnienie eliksiru, bo choć przeczuwał, iż była zdolna to zrobić, to z pewnością pewne fakty wbiłyby ją w ziemię. Wertowanie jego głowy, za pomocą próby wyciągnięcia zupełnie szczerych odpowiedzi, mogło odwrócić zdanie o nim o sto osiemdziesiąt stopni, bowiem za maską kpiącego, irytującego faceta kryło się coś więcej – nuta, której samej do tej pory nie potrafił rozgryźć. Czasem wpakowywała go w kłopoty, ale były też sytuacje, gdzie dzięki niej czerpał same korzyści. -Brzmi kusząco. Co jeszcze zrobisz, żeby wyciągnąć ze mnie tajemnice? Rookwood wysil się, nie mów że tania sztuczka z eliksirem i grożenie różdżką to jedyne twoje metody.- uniósł kącik ust mierząc ją bezczelnie wzrokiem od góry do samego dołu. -Może opowiesz mi swoje? Wystarczy jedna, nie jestem zachłanny.- szepnął zaraz po tym gdy nachylił się w kierunku jej ucha. Ciekaw był co skrywała, choć zdawał sobie sprawę, że nie były to sekrety na miarę kobiet w jej wieku – czuł, że przeszła wiele i zrobiła jeszcze więcej.
Widząc swą kartę skrzywił się nieznacznie. Nienawidził przegrywać, a póki co nie szło mu najlepiej. -Myślę, że jednak możesz wyłamywać się z ram ów powiedzenia. Tylko któż by z Tobą wytrzymał?- puścił jej oczko uśmiechając się kąśliwie. Nie martwił się o odbiór – znali się już szmat czasu i choć może nie wymieniali istotnymi faktami ze swojego życia, to przywykli do pewnego zachowania. Chwyciwszy kartę obrócił ją licząc, że będzie ona tą przybliżającą ją do wygranej.
Otwarta deklaracja, wręcz pewna zachęta bijąca z jej oczu wprawiła go w lepszy nastrój. Czyżby była gotów powiesić człowieka za podawanie marnych trunków za wygórowaną cenę? Pewnie ktoś z boku pomyślałby sobie, że są kompletnymi wariatami, ale szatyn doskonale ją rozumiał – miłość do alkoholi była nader wielka, aby pozwalać psuć jego imię za pomocą marnej próby zarobienia większej liczby galeonów. Skoro był taki cwany, musiał liczyć się z konsekwencjami, a na jego nieszczęście to ów dwójka zdawała się o takich zadecydować. -W imię ognistej?- uniósł brew, by zaraz po tym upić łyka whisky z trzymanej przez siebie szklaneczki. Był gotów; może przy okazji po prostu mu ten bar ukradną?
Zaśmiał się pod nosem na wspomnienie eliksiru, bo choć przeczuwał, iż była zdolna to zrobić, to z pewnością pewne fakty wbiłyby ją w ziemię. Wertowanie jego głowy, za pomocą próby wyciągnięcia zupełnie szczerych odpowiedzi, mogło odwrócić zdanie o nim o sto osiemdziesiąt stopni, bowiem za maską kpiącego, irytującego faceta kryło się coś więcej – nuta, której samej do tej pory nie potrafił rozgryźć. Czasem wpakowywała go w kłopoty, ale były też sytuacje, gdzie dzięki niej czerpał same korzyści. -Brzmi kusząco. Co jeszcze zrobisz, żeby wyciągnąć ze mnie tajemnice? Rookwood wysil się, nie mów że tania sztuczka z eliksirem i grożenie różdżką to jedyne twoje metody.- uniósł kącik ust mierząc ją bezczelnie wzrokiem od góry do samego dołu. -Może opowiesz mi swoje? Wystarczy jedna, nie jestem zachłanny.- szepnął zaraz po tym gdy nachylił się w kierunku jej ucha. Ciekaw był co skrywała, choć zdawał sobie sprawę, że nie były to sekrety na miarę kobiet w jej wieku – czuł, że przeszła wiele i zrobiła jeszcze więcej.
Widząc swą kartę skrzywił się nieznacznie. Nienawidził przegrywać, a póki co nie szło mu najlepiej. -Myślę, że jednak możesz wyłamywać się z ram ów powiedzenia. Tylko któż by z Tobą wytrzymał?- puścił jej oczko uśmiechając się kąśliwie. Nie martwił się o odbiór – znali się już szmat czasu i choć może nie wymieniali istotnymi faktami ze swojego życia, to przywykli do pewnego zachowania. Chwyciwszy kartę obrócił ją licząc, że będzie ona tą przybliżającą ją do wygranej.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
Wzruszyła ramionami, jakby nie widziała w swojej propozycji nic dziwnego, nic zaskakującego. - A czemu nie? To dobry i ważny powód - odparła Rookwood, jakby od niechcenia, dziwiąc się, że w ogóle o to dopytywał. Znali się już trochę, ale czy spodziewał się do czego naprawdę była zdolna? Nie miał pojecia o brudnych sekretach, jakie ukrywała, o tym, że potrafiła rzucić paskudną klątwę, że mogła zabić z dużo bardziej błahego powodu, niż rozcieńczanie alkoholu.
- Znam kilka ciekawych sposobów, ale takich, które stosuję na osobności - odpowiedziała mu z nieprzewrotnym uśmiechem, pochylając się lekko ponad stołem; jej słowa zabrzmiały dwuznacznie - i to właśnie jej chodziło. - Najbardziej lubię jednak tradycyjne metody. Znam kilka niezłych zaklęć, które potrafią rozwiązać język - zaśmiała się perliście, mówiąc o czarnej magii z taką lekkością, że w uszach postronnych mogło zabrzmieć to co najmniej makabrycznie.
- Może kiedyś, jeśli zasłużysz - zastanowiła się głośno, wznosząc oczy ku niebu, jakby to zależało wyłącznie od Drew.
Pociągnięte ciemną szminką usta rozciągnęły się w uśmiechu, odsłoniły wyraźną przerwę między jedynkami. - Łamanie stereotypów to moja specjalność - stwierdziła rozbawiona, nonszalancko wzruszając ramieniem. Nie czuła się urażona jego pytaniem, absolutnie celnym, choć kąśliwym; rzeczywiście trudno było z nią wytrzymać. Czasami sama miała dość własnego towarzystwa, burzy w swojej głowie, czuła się przytłoczona nadmiarem buzujących emocji. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie wyrzekła łobuzersko: - Zdziwiłbyś się ilu chciałoby ze mną wytrzymywać.
Nie miała najmniejszego zamiaru powierzać mu dziś sekretów swojego życia uczuciowego, zwłaszcza, że sama nie była pewna co się tak naprawdę właśnie dzieje - i jak mogłaby to nazwać. Zawsze trudno było jej ubierać myśli w słowa, teraz zdawało się to po stokroć cięższe.
Uśmiechała się szeroko, łudząc się, że Macnair wyłoży na stół dziesiątkę albo asa, musiała mu się w końcu podwinąć noga, była bliska zwycięstwa - ale nie. Miała dziś wyraźnie pecha. Ujrzawszy waleta skrzywiła się nieco. Równe dwadzieścia punktów gwarantowało mu zwycięstwo.
- Znudziła mnie ta gra - stwierdziła od niechcenia, upuszczając karty na stół; nie znosiła przegrywać równie mocno, jak i on. - Zagrajmy w coś innego, albo chodźmy stąd - zażądała, wydymając usta w podkówkę, nawet nie starając się ukryć własnej irytacji. - Wciąż chcesz ich powiesić w imię ognistej? Zdecydowanie potrzebują nowego właściciela. Co ty na to? - pochyliła się nad stołem, puszczając do Macnaira perskie oczko; dopiła whisky, rzuciła na stolik kilka złotych monet, po czym wstała, spoglądając na szatyna wyczekująco, sądząc, że uczyni to samo. Pełen irytacji wyraz zniknął, znów się uśmiechała, a w brązowych oczach iskrzyła się obietnica interesującego wieczoru.
| zt x2
- Znam kilka ciekawych sposobów, ale takich, które stosuję na osobności - odpowiedziała mu z nieprzewrotnym uśmiechem, pochylając się lekko ponad stołem; jej słowa zabrzmiały dwuznacznie - i to właśnie jej chodziło. - Najbardziej lubię jednak tradycyjne metody. Znam kilka niezłych zaklęć, które potrafią rozwiązać język - zaśmiała się perliście, mówiąc o czarnej magii z taką lekkością, że w uszach postronnych mogło zabrzmieć to co najmniej makabrycznie.
- Może kiedyś, jeśli zasłużysz - zastanowiła się głośno, wznosząc oczy ku niebu, jakby to zależało wyłącznie od Drew.
Pociągnięte ciemną szminką usta rozciągnęły się w uśmiechu, odsłoniły wyraźną przerwę między jedynkami. - Łamanie stereotypów to moja specjalność - stwierdziła rozbawiona, nonszalancko wzruszając ramieniem. Nie czuła się urażona jego pytaniem, absolutnie celnym, choć kąśliwym; rzeczywiście trudno było z nią wytrzymać. Czasami sama miała dość własnego towarzystwa, burzy w swojej głowie, czuła się przytłoczona nadmiarem buzujących emocji. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie wyrzekła łobuzersko: - Zdziwiłbyś się ilu chciałoby ze mną wytrzymywać.
Nie miała najmniejszego zamiaru powierzać mu dziś sekretów swojego życia uczuciowego, zwłaszcza, że sama nie była pewna co się tak naprawdę właśnie dzieje - i jak mogłaby to nazwać. Zawsze trudno było jej ubierać myśli w słowa, teraz zdawało się to po stokroć cięższe.
Uśmiechała się szeroko, łudząc się, że Macnair wyłoży na stół dziesiątkę albo asa, musiała mu się w końcu podwinąć noga, była bliska zwycięstwa - ale nie. Miała dziś wyraźnie pecha. Ujrzawszy waleta skrzywiła się nieco. Równe dwadzieścia punktów gwarantowało mu zwycięstwo.
- Znudziła mnie ta gra - stwierdziła od niechcenia, upuszczając karty na stół; nie znosiła przegrywać równie mocno, jak i on. - Zagrajmy w coś innego, albo chodźmy stąd - zażądała, wydymając usta w podkówkę, nawet nie starając się ukryć własnej irytacji. - Wciąż chcesz ich powiesić w imię ognistej? Zdecydowanie potrzebują nowego właściciela. Co ty na to? - pochyliła się nad stołem, puszczając do Macnaira perskie oczko; dopiła whisky, rzuciła na stolik kilka złotych monet, po czym wstała, spoglądając na szatyna wyczekująco, sądząc, że uczyni to samo. Pełen irytacji wyraz zniknął, znów się uśmiechała, a w brązowych oczach iskrzyła się obietnica interesującego wieczoru.
| zt x2
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| 10 kwietnia 1957, 23:00
Tego wieczoru boczna sala Białej Wywerny została zamknięta dla przypadkowej Klienteli. Specjalni goście mogli wejść do niej niepostrzeżenie przez tylne, zazwyczaj zamknięte wejście - Rycerze Walpurgii mieli spotkać się po raz kolejny w zaufanym gronie. Na stole stało kilka butelek bardzo drogiego alkoholu oraz gotowe do pochwycenia kielichy i szklanki. Nad dębowym blatem lewitowały świece, z niektórych z nich skapywał powoli wosk.
W pomieszczeniu na razie nie znajdowali się prowadzący spotkanie.
Kreska w prawym górnym rogu to drzwi. Pomieszczenie jest znacznie większe, rozkład obejmuje tylko otoczenie stołu. Krzesła krzywe są tylko na rysunku, w rzeczywistości stoją równo, nie martwcie się.
Prosimy o wpisanie zajętego miejsca pod treścią posta. Czas na zgromadzenie się - do niedzieli 10.05, do 20:00.
Tego wieczoru boczna sala Białej Wywerny została zamknięta dla przypadkowej Klienteli. Specjalni goście mogli wejść do niej niepostrzeżenie przez tylne, zazwyczaj zamknięte wejście - Rycerze Walpurgii mieli spotkać się po raz kolejny w zaufanym gronie. Na stole stało kilka butelek bardzo drogiego alkoholu oraz gotowe do pochwycenia kielichy i szklanki. Nad dębowym blatem lewitowały świece, z niektórych z nich skapywał powoli wosk.
W pomieszczeniu na razie nie znajdowali się prowadzący spotkanie.
Kreska w prawym górnym rogu to drzwi. Pomieszczenie jest znacznie większe, rozkład obejmuje tylko otoczenie stołu. Krzesła krzywe są tylko na rysunku, w rzeczywistości stoją równo, nie martwcie się.
Prosimy o wpisanie zajętego miejsca pod treścią posta. Czas na zgromadzenie się - do niedzieli 10.05, do 20:00.
I show not your face but your heart's desire
Wyraźnie opustoszałe ulice Londynu były czymś, do czego nie mógł się przyzwyczaić. Nieustannie odnosił wrażenie, że miasto opustoszało, niemal wymarło, choć uczucie to towarzyszyło mu tylko wtedy, gdy za korzystał z wolnych od pracy dni, dumnie przemierzając przecznice. Zazwyczaj zjawiał się w mieście jeszcze przed świtem; opuszczał późnym wieczorem bądź wczesnym rankiem. Szpitalne dyżury w pierwszych dniach kwietnia stanowiły niemal całość tego, co nieustannie przeżywał. Święty Mung wydawał mu się jedynym miejscem pełnym ludzi, choć tych z każdym dniem ubywało. Zwolnienia i odejścia stanowiły pożywkę dla plotkarzy – uczestnictwa w tym procederze wystrzegał się z całą mocą, własnym uszom pozwalając jedynie słuchać, świadomie pochłaniając informacje niekoniecznie zgodne ze stanym faktycznym.
Zjawiając się na Nokturnie, zachowywał należytą ostrożność. Mimo bycia jednym z Rycerzy, mimo możliwości niemal bezkarnego poruszania się po uliczkach oprychów czy złodziei, za głupotę uznawał ignorowanie tego, czym ten fragment magicznego Londynu był, czym droga do Wywerny jawiła się w jego oczach. Ścieżką usłaną złotym blaskiem, prowadzącą prosto do właściwych drzwi. Naturalnym dla Zachary'ego pozostało wejście niepostrzeżenie; wciąż posiadał w rękach atut bycia nieszczególnie znanym w pewnych kręgach, co jednocześnie czyniło z niego łatwą ofiarę, lecz w tym temacie uparcie nie przyznawał racji własnej logice, dumnie zaciskając palce na rączce akacjowej różdżki. Uścisk zelżał, kiedy tylko przekroczył próg sali zarezerwowanej na spotkanie. Palec wskazujący wetknął za kołnierz kaftana, mając okazję bycia samemu jeszcze przez kilka najbliższych minut. Na moment utkwił wzrok w lewitujących świecach, po czym ruszył wzdłuż stołu, odnajdując jedno z wolnych krzeseł. Zająwszy miejsce – wcześniej na oparciu przewiesił abaję – popatrzył na wybór alkoholi. Sięgnął po butelkę z jednym z mocniejszych trunków, nalał nieco do kielicha, nie chcąc po męczącym dyżurze doprowadzać się do pijaństwa. Niewielki łyk rozpalił gardło i zaczął grzać wnętrzności, z wolna osiadając wyrazistym ciepłem na dnie żołądka. Nie wiedział, jak długo będzie mógł cieszyć się tym uczuciem. Ostatnie spotkanie przebiegło w wyraźnie nerwowej atmosferze – nie miał pojęcia, czego spodziewać się po dzisiejszym ani kto się na nim zjawi.
miejsce nr 5
Zjawiając się na Nokturnie, zachowywał należytą ostrożność. Mimo bycia jednym z Rycerzy, mimo możliwości niemal bezkarnego poruszania się po uliczkach oprychów czy złodziei, za głupotę uznawał ignorowanie tego, czym ten fragment magicznego Londynu był, czym droga do Wywerny jawiła się w jego oczach. Ścieżką usłaną złotym blaskiem, prowadzącą prosto do właściwych drzwi. Naturalnym dla Zachary'ego pozostało wejście niepostrzeżenie; wciąż posiadał w rękach atut bycia nieszczególnie znanym w pewnych kręgach, co jednocześnie czyniło z niego łatwą ofiarę, lecz w tym temacie uparcie nie przyznawał racji własnej logice, dumnie zaciskając palce na rączce akacjowej różdżki. Uścisk zelżał, kiedy tylko przekroczył próg sali zarezerwowanej na spotkanie. Palec wskazujący wetknął za kołnierz kaftana, mając okazję bycia samemu jeszcze przez kilka najbliższych minut. Na moment utkwił wzrok w lewitujących świecach, po czym ruszył wzdłuż stołu, odnajdując jedno z wolnych krzeseł. Zająwszy miejsce – wcześniej na oparciu przewiesił abaję – popatrzył na wybór alkoholi. Sięgnął po butelkę z jednym z mocniejszych trunków, nalał nieco do kielicha, nie chcąc po męczącym dyżurze doprowadzać się do pijaństwa. Niewielki łyk rozpalił gardło i zaczął grzać wnętrzności, z wolna osiadając wyrazistym ciepłem na dnie żołądka. Nie wiedział, jak długo będzie mógł cieszyć się tym uczuciem. Ostatnie spotkanie przebiegło w wyraźnie nerwowej atmosferze – nie miał pojęcia, czego spodziewać się po dzisiejszym ani kto się na nim zjawi.
miejsce nr 5
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Informację o kolejnym zgromadzeniu Rycerzy przyjął z mieszanymi uczuciami. Wiedział, że było wiele ważnych tematów do omówienia, chociażby to, co spotkało lordów Yaxleya i Avery'ego, lecz przy tym odczuwał nieprzyjemne napięcie, coś na kształt strachu, myśląc o braku osiągnięć, którymi mogliby się pochwalić. Bo przecież przeprowadzenie czystki, wykurzenie brudnokrwistych z Londynu nie było ich zasługą. Nie dość, że jeden ze Śmierciożerców zmarł, a Ignotus znów zniknął z pola widzenia, tym samym osłabiając ich i tak nadwątlone już siły, to żeglarz nie mógł wymyślić wiele na usprawiedliwienie swych niezbyt owocnych starań. Cóż z tego, że zjawili się wraz z Drew w Hogsmeade, że zasiali w mieszkańcach ziarno zwątpienia, jeśli późniejsza wyprawa z lordem Burke zakończyła się... No, na pewno nie sukcesem. Przez kilka dni myślał, że choć ich dostawcy ingrediencji zostali odnalezieni martwi, to przynajmniej i on zabił jednego z Zakonników. Pławił się swym niewielkim zwycięstwem, zmniejszając w ten sposób wyrzuty sumienia - a przynajmniej dopóty, dopóki nie napotkał trupa na arenie klubu pojedynków.
Odkąd weszli wraz z Macnairem w posiadanie Mantykory, bywał na Nokturnie częściej niż wcześniej. I choć łudził się, że nie będzie poświęcał wiele czasu tej zapyziałej knajpie, to nie mógł całkiem zignorować jej ksiąg rachunkowych czy pozwolić pracownikom na samowolę. Poza tym, Calanthe zwietrzyła okazję i postanowiła rozprowadzać swe alchemiczne wyroby w karczmie, wolał więc mieć na nią oko. Dlatego też na spotkanie Rycerzy ruszył nie ze swego znajdującego się w dzielnicy portowej domostwa, a z pobliskiej, bo oddalonej ledwie o kilka zakrętów knajpy. Drogę tę pokonał z wyciągniętą z kieszeni różdżką, tak na wszelki wypadek, choć przecież wątpił, by ktokolwiek odważył się go zaczepić. Obszedł budynek Wywerny dookoła, kierując się do tylnego, zwykle zamkniętego na cztery spusty wejścia, by niewiele później znaleźć się w sali, w której mieli zgromadzić się poplecznicy Czarnego Pana. Przekroczył jej próg w milczeniu; kiedy odnalazł lorda Shafiqa wzrokiem, skinął mu na powitanie głową, po czym ruszył ku przeciwnej stronie stołu i zajął jedno z wciąż wolnych miejsc. Wyciągnął zza pazuchy zegarek z dewizką, sprawdził godzinę, a w końcu nalał sobie jednego z trunków, zamierzając zwilżyć wargi, nim zbierze się reszta i rozpoczną dyskusję.
miejsce 18
Odkąd weszli wraz z Macnairem w posiadanie Mantykory, bywał na Nokturnie częściej niż wcześniej. I choć łudził się, że nie będzie poświęcał wiele czasu tej zapyziałej knajpie, to nie mógł całkiem zignorować jej ksiąg rachunkowych czy pozwolić pracownikom na samowolę. Poza tym, Calanthe zwietrzyła okazję i postanowiła rozprowadzać swe alchemiczne wyroby w karczmie, wolał więc mieć na nią oko. Dlatego też na spotkanie Rycerzy ruszył nie ze swego znajdującego się w dzielnicy portowej domostwa, a z pobliskiej, bo oddalonej ledwie o kilka zakrętów knajpy. Drogę tę pokonał z wyciągniętą z kieszeni różdżką, tak na wszelki wypadek, choć przecież wątpił, by ktokolwiek odważył się go zaczepić. Obszedł budynek Wywerny dookoła, kierując się do tylnego, zwykle zamkniętego na cztery spusty wejścia, by niewiele później znaleźć się w sali, w której mieli zgromadzić się poplecznicy Czarnego Pana. Przekroczył jej próg w milczeniu; kiedy odnalazł lorda Shafiqa wzrokiem, skinął mu na powitanie głową, po czym ruszył ku przeciwnej stronie stołu i zajął jedno z wciąż wolnych miejsc. Wyciągnął zza pazuchy zegarek z dewizką, sprawdził godzinę, a w końcu nalał sobie jednego z trunków, zamierzając zwilżyć wargi, nim zbierze się reszta i rozpoczną dyskusję.
miejsce 18
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Biała Wywerna powitała ją znajomą ponurością. Lyanna stawiła się w miejscu odbywania spotkania dość wcześnie i dopisywał jej przy tym dobry nastrój, bo wciąż trzymała się jej euforia po odkryciu prawdy o sobie. Z pomocą Alpharda, który przetłumaczył dla niej stare dokumenty znalezione w gabinecie ojca, dowiedziała się bowiem, że była czarownicą czystej krwi, co sprawiało, że mogła pojawić się tu ze szczerą dumą, już bez wstydu, który towarzyszył jej podskórnie, gdy była czarownicą półkrwi (czy raczej, myślała że nią jest) i nie mogła uwolnić się od może nie wypowiadanego na głos, ale istniejącego w świadomosci poczucia, że była czymś gorszym niż inni rycerze, w znakomitej większości o szlachetnej lub czystej krwi. Teraz mogła bardziej pełnoprawnie czuć się jedną z nich, już nie wyrzutkiem na usługach lepszych od siebie, a czarownicą w pełni wartościową. Bo choć zawsze dążyła do tego, by mimo gorszej krwi rozwijać się magicznie i iść przez życie z podniesioną głową jako silna czarownica, w głębi duszy nigdy nie pogodziła się ze swoim statusem, nienawidziła go i nie chciała być tylko mieszańcem, a kimś więcej. Zawsze pragnęła czegoś więcej niż tego, co oferowało jej życie mieszańca odrzucanego nawet przez własną rodzinę. Kolejnym powodem do dumy było to, że jej niedawna misja skończyła się sukcesem w przeciwieństwie do poprzednich – choć wiedziała przecież, że gdyby nie umiejętności Rosiera, na pewno nie byłoby tak różowo. Ale nie będzie już musiała tłumaczyć się z kolejnej porażki.
Jej krok był bardziej sprężysty, a głowa uniesiona wyżej, gdy wkraczała do właściwej sali spowita w swoją ulubioną czerń. Kolor staromodnej sukni i okrywającej ją peleryny kontrastował z niemal porcelanową bielą skóry i uderzającym błękitem tęczówek. We wnętrzu zrzuciła kaptur, pozwalając gęstej burzy ciemnych loków opaść na plecy. Przy stole było jeszcze niemal pusto, ale skinęła milcząco głową obecnym i zasiadła na miejscu położonym blisko brzegu. Wolnych krzeseł wciąż było dużo, więc wybór był szeroki. Przysiadła, przygładzając poły sukni, a następnie zsunęła z dłoni czarne, skórzane rękawiczki i splotła je przed sobą, milcząco spoglądając na już obecnych, a następnie przesuwając wzrok w kierunku drzwi. Nie słynęła z wylewności, więc nie miała w zwyczaju strzępić języka na czcze pogaduszki, dlatego nie zaczynała rozmowy i czekała, aż zgromadzą się wszyscy i spotkanie się rozpocznie. Ciekawe, kto je poprowadzi? Póki co nie widziała w pomieszczeniu żadnego śmierciożercy.
| miejsce 8
Jej krok był bardziej sprężysty, a głowa uniesiona wyżej, gdy wkraczała do właściwej sali spowita w swoją ulubioną czerń. Kolor staromodnej sukni i okrywającej ją peleryny kontrastował z niemal porcelanową bielą skóry i uderzającym błękitem tęczówek. We wnętrzu zrzuciła kaptur, pozwalając gęstej burzy ciemnych loków opaść na plecy. Przy stole było jeszcze niemal pusto, ale skinęła milcząco głową obecnym i zasiadła na miejscu położonym blisko brzegu. Wolnych krzeseł wciąż było dużo, więc wybór był szeroki. Przysiadła, przygładzając poły sukni, a następnie zsunęła z dłoni czarne, skórzane rękawiczki i splotła je przed sobą, milcząco spoglądając na już obecnych, a następnie przesuwając wzrok w kierunku drzwi. Nie słynęła z wylewności, więc nie miała w zwyczaju strzępić języka na czcze pogaduszki, dlatego nie zaczynała rozmowy i czekała, aż zgromadzą się wszyscy i spotkanie się rozpocznie. Ciekawe, kto je poprowadzi? Póki co nie widziała w pomieszczeniu żadnego śmierciożercy.
| miejsce 8
Oczyszczony ze szlamu Londyn ucichł. Była to ulga i zgroza zarazem dla przepełnionego różnorakimi myślami umysłu lorda Blacka. Stolica znalazła się w odpowiednich rękach, tego w żadnym razie nie podważał, jednak czasem łapał się na tym, że po ulicach oczekiwał tego samego pędu co niegdyś. Często gardził miejskim motłochem, ale czasem, niezwykle rzadko, lubił niknąć w tłumie niezależnie od tego, jakimi to by nie był, nawet pospolitym i pozbawionym krzty magii. Również frustrował go mocno fakt, że nie miał możliwości korzystać z teleportacji, ale przynajmniej zdołał wymusić na Ministerstwie Magii odpowiednie działania, aby usprawnili Sieć Fiuu pod kątem przepustowości, zwłaszcza dwa kanały prywatne łączące rezydencję przy Grimmauld Place ze Szpitalem Świętego Munga i Ministerstwem Magii. Członkowie szanowanego i starożytnego rodu zaopatrzyli się również w wielką liczbę świstoklików. Nikt głośno nie narzekał, Alphard również, musiał tylko przyzwyczaić się do nowych warunków, bardziej opustoszałego krajobrazu, w niektórych miejscach mniej lub bardziej zrujnowanego. Londyn należał do nich i zadbają o niego na nowo, kładąc właśnie tutaj fundamenty pod potęgę czarodziejskiego społeczeństwa.
Wciąż jednak pełno było w nim obaw. Z mieszanymi uczuciami stawiał kolejne kroki na Nokturnie. Szala zwycięstwa w tej wojnie zdawała się przechylać na ich stronę, jedyną słuszną. Pozbycie się z miasta mugoli było wielką manifestacją siły, choć bardziej ze strony Ministerstwa Magii niż Rycerzy Walpurgii. Co prawda Cronus Malfoy został obsadzony na stanowisku Ministra tylko dzięki ingerencji Czarnego Pana, nikt nie powinien nawet sądzić inaczej, mimo to niepokojące było to, że zagorzali poplecznicy ostatnimi czasy nie zdziałali zbyt wiele. Dalej pamiętał swoją porażkę pod koniec marca i choć nie poniósł jej samotnie, czuł, że mógł zrobić więcej, a zamiast tego dał się spętać wrogom, zaś jego los zależny był od łaskawości podpitych marynarzy. Bardziej wstrząsająca była jednak wieść o śmierci dwóch młodych szlachciców z porządnych rodów. To był cios, siarczysty policzek, który powinien wszystkich otrzeźwić. Alpharda otrzeźwił na tyle, że aż poważnie zaczął rozmyślać o swoich kolejnych poczynaniach. Zaczął też obawiać się gniewu Czarnego Pana, choć nigdy go nie widział na własne oczy, tylko o nim słyszał.
Dotarł do Białej Wywerny bez problemu. Po przekroczeniu drzwi prowadzących do bocznej sali jego obawy narosły, lecz nie dał tego po sobie poznać, utrzymując na twarzy kamienną maskę chłodnej powagi. Skinieniem głowy powitał obecne już na miejscu osoby, na koniec kierując spojrzenie na Zabini. Bez ociągania zajął jedno z miejsc przy stole.
| miejsce numer 13
Wciąż jednak pełno było w nim obaw. Z mieszanymi uczuciami stawiał kolejne kroki na Nokturnie. Szala zwycięstwa w tej wojnie zdawała się przechylać na ich stronę, jedyną słuszną. Pozbycie się z miasta mugoli było wielką manifestacją siły, choć bardziej ze strony Ministerstwa Magii niż Rycerzy Walpurgii. Co prawda Cronus Malfoy został obsadzony na stanowisku Ministra tylko dzięki ingerencji Czarnego Pana, nikt nie powinien nawet sądzić inaczej, mimo to niepokojące było to, że zagorzali poplecznicy ostatnimi czasy nie zdziałali zbyt wiele. Dalej pamiętał swoją porażkę pod koniec marca i choć nie poniósł jej samotnie, czuł, że mógł zrobić więcej, a zamiast tego dał się spętać wrogom, zaś jego los zależny był od łaskawości podpitych marynarzy. Bardziej wstrząsająca była jednak wieść o śmierci dwóch młodych szlachciców z porządnych rodów. To był cios, siarczysty policzek, który powinien wszystkich otrzeźwić. Alpharda otrzeźwił na tyle, że aż poważnie zaczął rozmyślać o swoich kolejnych poczynaniach. Zaczął też obawiać się gniewu Czarnego Pana, choć nigdy go nie widział na własne oczy, tylko o nim słyszał.
Dotarł do Białej Wywerny bez problemu. Po przekroczeniu drzwi prowadzących do bocznej sali jego obawy narosły, lecz nie dał tego po sobie poznać, utrzymując na twarzy kamienną maskę chłodnej powagi. Skinieniem głowy powitał obecne już na miejscu osoby, na koniec kierując spojrzenie na Zabini. Bez ociągania zajął jedno z miejsc przy stole.
| miejsce numer 13
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Początek kwietnia był dla niego koszmarem. Ledwo udało mu się dojść do siebie po wydarzeniach pod koniec marca. Zadanie nie było trudne, jednak przeklęci idioci postanowili utrudnić im życie. Z tego co zdążył się zorientować, mężczyzna, który utrudniał życie Rycerzom i siał zamęt zniknął bez słowa, co oznaczało, że w zasadzie wyszli z tego zwycięsko. Nawet nie wiedział jak samopoczucie Mulcibera, czy tamto zdarzenie odbiło się na nim z podobnym efektem? Mniejsza. Rosier wyglądał raczej słabo, podkrążone oczy z powodu problemów z spokojnym snem, przyjmowanie eliksiru, to wcale nie takie proste. Niemniej jednak, w jego naturze nie leżało poddawanie się i przejmowanie, najważniejsze były efekty, które musieli osiągnąć wspólnymi siłami.
Termin spotkania był mu znany, miejsce również. Ostatnie spotkanie było bardzo specyficzne... Zupełnie inne niż to w Białej Wywernie. Zarzucił kaptur na głowę i skierował się do lokalu, gdzie mieli po raz kolejny usiąść wspólnie i zastanowić nad działaniami. Cenił sobie prywatność i anonimowość, na razie wolał unikać rozgłosu, uważając, że taki stan rzeczy pozwalał mu działać na większą skalę. Nikt nie był w stanie mu nic udowodnić, więc mógł zrobić więcej... Znalazł się w środku Wywerny i rozejrzał po zgromadzonych. Zachary zajmował jedno z miejsc, jak zawsze zjawiał się przed nim, więc Rosier od razu skierował kroki w jego kierunku. Po drodze skinął głową w kierunku Caelana, Lyanny i Alpharda. Grono było dość wąskie, może pojawił się zbyt szybko. Nie zauważył też obecności Mulcibera, może jego rekonwalescencja nie szła tak dobrze jak jego, a obecność na spotkaniu była niemożliwa? Miał nadzieję, że to jednak z powodu wczesnego przybycia na miejsce Rosiera, nie zauważył jeszcze reszty zgromadzenia. Ani Tristana, ani nawet Deirdre, z którą ostatnio miał okazję rozmawiać w La Fantasmagorie. Może ktoś dołączył do ich zacnego grona, może będzie dane poznać im nowych sprzymierzeńców. Oby.
- Zachary. - uścisnął dłoń przyjaciela zajmując miejsce obok niego. Znali się już na tyle długo, że Mathieu zdążył poczuć się komfortowo w jego towarzystwie. Nie był jednak skory do rozmów, nadal odczuwał nieprzyjemne skutki tamtych wydarzeń, stąd jego niezbyt zadowolony wyraz twarzy.
| Miejsce nr 6
Termin spotkania był mu znany, miejsce również. Ostatnie spotkanie było bardzo specyficzne... Zupełnie inne niż to w Białej Wywernie. Zarzucił kaptur na głowę i skierował się do lokalu, gdzie mieli po raz kolejny usiąść wspólnie i zastanowić nad działaniami. Cenił sobie prywatność i anonimowość, na razie wolał unikać rozgłosu, uważając, że taki stan rzeczy pozwalał mu działać na większą skalę. Nikt nie był w stanie mu nic udowodnić, więc mógł zrobić więcej... Znalazł się w środku Wywerny i rozejrzał po zgromadzonych. Zachary zajmował jedno z miejsc, jak zawsze zjawiał się przed nim, więc Rosier od razu skierował kroki w jego kierunku. Po drodze skinął głową w kierunku Caelana, Lyanny i Alpharda. Grono było dość wąskie, może pojawił się zbyt szybko. Nie zauważył też obecności Mulcibera, może jego rekonwalescencja nie szła tak dobrze jak jego, a obecność na spotkaniu była niemożliwa? Miał nadzieję, że to jednak z powodu wczesnego przybycia na miejsce Rosiera, nie zauważył jeszcze reszty zgromadzenia. Ani Tristana, ani nawet Deirdre, z którą ostatnio miał okazję rozmawiać w La Fantasmagorie. Może ktoś dołączył do ich zacnego grona, może będzie dane poznać im nowych sprzymierzeńców. Oby.
- Zachary. - uścisnął dłoń przyjaciela zajmując miejsce obok niego. Znali się już na tyle długo, że Mathieu zdążył poczuć się komfortowo w jego towarzystwie. Nie był jednak skory do rozmów, nadal odczuwał nieprzyjemne skutki tamtych wydarzeń, stąd jego niezbyt zadowolony wyraz twarzy.
| Miejsce nr 6
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Z pewnością dzisiejsze spotkanie nie było tym długo wyczekiwanym przez lorda Nott, ale to nie oznaczało, że miał się na nim nie stawić. Tym razem obyło się wyjątkowo bez zbędnych utrudnień i Eddard mógł pojawić się na miejscu chwilę przed czasem. Początek kwietnia obfitował w informacje cieszące ucho, nawet jeżeli żadne z nich - z tego co było mu wiadome - nie stało za konsekwentnym postępowaniem lorda ministra. Zatem jedyne co im pozostało to wykorzystać obecną sytuację na własną korzyść i powoli rozszerzać swoje wpływy. Łatwiej powiedzieć, ale trudniej zrobić i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, nie raz odczuwając już smak porażki, gorzko rozpływający się w jego ustach.
Natomiast w głowie Eddarda zapanował spokój, większy niż jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy miotał się niczym zwierzę w klatce, nie do końca pewien każdego stawianego kroku. Teraz jego umysł na powrót był skoncentrowany i gotowy do działania. Niezależnie od jakichś irracjonalnych uczuć, a raczej ich mglistego wspomnienia względem zdrajcy, wiedział, że teraz on niczym dumny lew musiał bronić dziedzictwa skorowidzu spisanego ręką jego przodka. W końcu widział to jasno. Być może dlatego było mu trochę lżej wejść dzisiaj do tej sali i spojrzeć na tych wszystkich ludzi zgromadzonych w jednym miejscu w imieniu jedynej, słusznej idei. Jego czarne spojrzenie zawiesiło się kolejno na każdej twarzy. Przywitał się krótkim skinięciem głowy i skierował swoje kroki w stronę krzesła znajdującego się gdzieś na rogu. - Alphardzie - imiennie zwrócił się do lorda Blacka, odsuwając krzesło stojące obok niego. Przyszło mu jedynie czekać na pozostałych. Przypominał trochę jedną z marmurowych rzeźb, jego twarz nie skalana była emocją, na wskroś neutralna. Ciekaw był co przyniesie dzisiejsze spotkanie. Może to właśnie był punkt zwrotny w tej wojnie? Może mieli powstać ze zgliszczy i otrzepać się z porażki - ku pamięci poległym. Oparł rękę na podłokietniku i przetarł bladą twarz dłonią.
/zajmuję miejsce z numerkiem 14
Natomiast w głowie Eddarda zapanował spokój, większy niż jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy miotał się niczym zwierzę w klatce, nie do końca pewien każdego stawianego kroku. Teraz jego umysł na powrót był skoncentrowany i gotowy do działania. Niezależnie od jakichś irracjonalnych uczuć, a raczej ich mglistego wspomnienia względem zdrajcy, wiedział, że teraz on niczym dumny lew musiał bronić dziedzictwa skorowidzu spisanego ręką jego przodka. W końcu widział to jasno. Być może dlatego było mu trochę lżej wejść dzisiaj do tej sali i spojrzeć na tych wszystkich ludzi zgromadzonych w jednym miejscu w imieniu jedynej, słusznej idei. Jego czarne spojrzenie zawiesiło się kolejno na każdej twarzy. Przywitał się krótkim skinięciem głowy i skierował swoje kroki w stronę krzesła znajdującego się gdzieś na rogu. - Alphardzie - imiennie zwrócił się do lorda Blacka, odsuwając krzesło stojące obok niego. Przyszło mu jedynie czekać na pozostałych. Przypominał trochę jedną z marmurowych rzeźb, jego twarz nie skalana była emocją, na wskroś neutralna. Ciekaw był co przyniesie dzisiejsze spotkanie. Może to właśnie był punkt zwrotny w tej wojnie? Może mieli powstać ze zgliszczy i otrzepać się z porażki - ku pamięci poległym. Oparł rękę na podłokietniku i przetarł bladą twarz dłonią.
/zajmuję miejsce z numerkiem 14
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tym razem nie mógł spóźnić się na spotkanie. Choćby paliło się i waliło, choćby dostał ataku choroby genetycznej i jego płuca postanowiły zamienić się w wątrobę, musiał przyjść do Białej Wywerny punktualnie. Zeszły miesiąc to był wypadek przy pracy, który miał nigdy więcej się nie powtórzyć. Sam nie lubił kiedy ktoś przychodził spóźniony, a przyjście spóźnionym na spotkanie Rycerzy Walpurgii mogło zostać odczytane tylko w negatywny sposób. A on nie lekceważył tej organizacji i starał się do niej przykładać jak tylko mógł, choć miał wrażenie, że ostatnio spoczął na laurach. Za bardzo skupił się na swoim własnym biznesie i na problemach swojego rodu. Stał na jego czele, co wymagało od niego dużo większego zaangażowania, ale wciąż powinien znaleźć wystarczająco dużo czasu na działania na rzecz Rycerzy. Dlatego zbierał się do wyjścia ze sklepu z ciężkim sercem. Przekazał pracownikowi kilka zadań i wyszedł na ciemną uliczkę. Kręciło się po niej więcej osób niż zazwyczaj – może to przez ładniejszą pogodę, chociaż na Nokturnie nigdy nie było ładnie, a może to skutek wprowadzenia wyraźnej polityki antymugolskiej, przez który bandyci z Nokturnu zaczęli się czuć mniej bezkarni. Tak czy siak Edgar nie zwracał uwagi na mijanych ludzi, chcąc już się znaleźć w odremontowanym lokalu.
Wszedł do środka sali, dziwiąc się, że nie ma jeszcze więcej osób. Wydawało mu się, że o tej godzinie przynajmniej połowa miejsc będzie już zapełniona. Przywitał się ze wszystkimi, zajmując miejsce na środku stołu obok Goyla. Zdjął z siebie ciemny płaszcz, przewieszając go przez oparcie krzesła. - Mam sprawę. Możesz zostać po spotkaniu? - Zapytał, zaplatając dłonie na drewnianym stole. Potrzebował statku i jego doświadczenia, ale nie chciał teraz zaczynać tego tematu. Dopiero wtedy zauważył, że w sali nie ma żadnego śmierciożercy. Trochę go to zaniepokoiło, bo to właśnie oni zawsze przychodzili na spotkanie pierwsi. Coś miało się dzisiaj wydarzyć.
| Zajmuję miejsce nr 17
Wszedł do środka sali, dziwiąc się, że nie ma jeszcze więcej osób. Wydawało mu się, że o tej godzinie przynajmniej połowa miejsc będzie już zapełniona. Przywitał się ze wszystkimi, zajmując miejsce na środku stołu obok Goyla. Zdjął z siebie ciemny płaszcz, przewieszając go przez oparcie krzesła. - Mam sprawę. Możesz zostać po spotkaniu? - Zapytał, zaplatając dłonie na drewnianym stole. Potrzebował statku i jego doświadczenia, ale nie chciał teraz zaczynać tego tematu. Dopiero wtedy zauważył, że w sali nie ma żadnego śmierciożercy. Trochę go to zaniepokoiło, bo to właśnie oni zawsze przychodzili na spotkanie pierwsi. Coś miało się dzisiaj wydarzyć.
| Zajmuję miejsce nr 17
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bywała niepunktualna, niekiedy przecież filiżanka kawy, czy dopalenie papierosa jest sprawą większej wagi, na zebrania Rycerzy Walpurgii nie spóźniała się jednak nigdy; na początku może nieco z obawy przed ukaraniem ze strony wyższych rangą sług Czarnego Pana, bardziej z ciekawości działań, które zamierzali omówić i podjąć, aż wreszcie szacunku do sprawy, jaka ich łączyła i sprowadzała regularnie do tego stołu od wielu miesięcy. Sigrun zjawiła się w Białej Wywernie przed wyznaczoną godziną, choć nie pierwsza, zdążyła jeszcze u Vigo zamówić szklankę whisky z lodem i dopiero zeszła do jednej z bocznych sal, mającej zostać zamkniętą i ochronioną przed nieproszonymi gośćmi. Mając na sobie przylegającą do ciała suknię z czarnego, elegantszego niż zwykle materiału ze skórzanym pasem podkreślającym talię przekroczyła próg sali i przystanęła na chwilę, przyglądając się tym nielicznym, którzy już zajmowali miejsca, a przez głowę przeszła wiedźmie myśl, że było ich coraz mniej. Niedobrze, bardzo niedobrze. Teraz, kiedy zdołali przegnać z Londynu szlam i brud, potrzebowali sojuszników i nowych różdżek bardziej niż kiedykolwiek, by go utrzymać i przekuć ten sukces w kolejne.
- Żadnych nowych twarzy, wielka szkoda, a starych coraz mniej... - skomentowała, wykrzywiając usta z niezadowoleniem; nie mówiła do nikogo konkretnego, rzuciła to bardziej w przestrzeń, niż do kogokolwiek, po czym napiła się whisky z trzymanej w ręku szklanki. Zajęła miejsce u jednego krańca stołu, najbliższe drzwiom, zakładając nogę na nogę; wsunęła kosmyk jasnych włosów, opadających miękko na plecy łagodnymi falami, za ucho i tak jak miała to w zwyczaju wyczarowała swoją paczkę papierosów, by zapalić jednego. Przesunęła spojrzeniem znów po twarzach zebranych, na chwilę zawieszając je dłużej na Caelanie, po czym spoczęło na Lyannie. Spośród Rycerek jedynie ona i Cassandra wciąż były wśród nich, choć nie wiedziała, czy uzdrowicielka przybędzie na spotkanie, biorąc pod uwagę nowinę Valerija sprzed kilku miesięcy.
Nikt nie podjął rozmowy, tak więc i ona oczekiwała na przybycie innych w milczeniu, ciszy tak głębokiej, że słyszała ciche syczenie palącego się tytoniu.
| miejsce 10
- Żadnych nowych twarzy, wielka szkoda, a starych coraz mniej... - skomentowała, wykrzywiając usta z niezadowoleniem; nie mówiła do nikogo konkretnego, rzuciła to bardziej w przestrzeń, niż do kogokolwiek, po czym napiła się whisky z trzymanej w ręku szklanki. Zajęła miejsce u jednego krańca stołu, najbliższe drzwiom, zakładając nogę na nogę; wsunęła kosmyk jasnych włosów, opadających miękko na plecy łagodnymi falami, za ucho i tak jak miała to w zwyczaju wyczarowała swoją paczkę papierosów, by zapalić jednego. Przesunęła spojrzeniem znów po twarzach zebranych, na chwilę zawieszając je dłużej na Caelanie, po czym spoczęło na Lyannie. Spośród Rycerek jedynie ona i Cassandra wciąż były wśród nich, choć nie wiedziała, czy uzdrowicielka przybędzie na spotkanie, biorąc pod uwagę nowinę Valerija sprzed kilku miesięcy.
Nikt nie podjął rozmowy, tak więc i ona oczekiwała na przybycie innych w milczeniu, ciszy tak głębokiej, że słyszała ciche syczenie palącego się tytoniu.
| miejsce 10
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie wyobrażał sobie nie zjawić się progach Białej Wywerny na spotkaniu, które nieustannie miało wielką wartość. Uważał, że każdy Rycerz winien zaszczycić swą obecnością, albowiem jeśli chcieli utrzymać zaprowadzony ład musieli współpracować, a przede wszystkim wymieniać się istotnymi informacjami. Był przekonany, iż wróg za wszelką cenę będzie pragnął przedrzeć się do Londynu i wykorzysta ku temu wszelkie dostępne środki, dlatego burza mózgów mogła okazać się niezbędna – każdy z nich posiadał różne „wtyki” jakie musieli omówić i wykorzystać.
Ponadto liczył, że towarzysze wzięli się do pracy i rozpoczęli poszukiwania nowych twarzy; potrzebowali żołnierzy na front oraz medyków i alchemików zapewniających niezwykle ważne eliksiry. Niejednokrotnie już upewnił się w fakcie, że takowe mają ogromne znaczenie podczas pojedynku tworząc nie tylko przewagę, ale i możliwość podleczenia obrażeń. Był kompletnym laikiem w magii leczniczej, dlatego fiolki były po prostu niezbędne.
Wkraczając do bocznej sali, która była przygotowana tylko dla nich i pozostawała zamknięta dla zewnętrznych gości, rozejrzał się po obecnych już osobach kiwając każdemu głową w ramach powitania. W drodze do krzesła znajdującego się tuż obok Caelana zastanawiał się, dlaczego wciąż było tak mało osób – przecież spotkanie miało rozpocząć się za kilka chwil. Czyżby ich szeregi, aż tak mocno wyszczuplały? Czy może jednak co poniektórzy ignorowali istotne narady? Miał szczerą nadzieję, że jednak ani pierwsze, a tym bardziej drugie, bowiem świadczyłoby to o ich pogłębiającej się słabości zamiast rośnięciu w siłę. Zacisnąwszy dłoń na barku towarzysza opadł na siedzenie, po czym bez większego zastanowienia sięgnął po trzy szklanki oraz ognistą, którą uzupełnił szkło i podsunął go lordowi Burke oraz przyjacielowi, by finalnie zacisnąć palce na swoim. Upił trunku w milczeniu wędrując na moment wzrokiem do Sigrun – musieli czym prędzej podjąć decyzję, co do losu zdobytej krwi. Klątwa była niezwykle ryzykowna, lecz zdecydowanie warta ów poświęcenia. Dobrze, aby wtem „pod ręką” był wprawiony łamacz przekleństw – tak na wszelki wypadek.
| miejsce 19
Ponadto liczył, że towarzysze wzięli się do pracy i rozpoczęli poszukiwania nowych twarzy; potrzebowali żołnierzy na front oraz medyków i alchemików zapewniających niezwykle ważne eliksiry. Niejednokrotnie już upewnił się w fakcie, że takowe mają ogromne znaczenie podczas pojedynku tworząc nie tylko przewagę, ale i możliwość podleczenia obrażeń. Był kompletnym laikiem w magii leczniczej, dlatego fiolki były po prostu niezbędne.
Wkraczając do bocznej sali, która była przygotowana tylko dla nich i pozostawała zamknięta dla zewnętrznych gości, rozejrzał się po obecnych już osobach kiwając każdemu głową w ramach powitania. W drodze do krzesła znajdującego się tuż obok Caelana zastanawiał się, dlaczego wciąż było tak mało osób – przecież spotkanie miało rozpocząć się za kilka chwil. Czyżby ich szeregi, aż tak mocno wyszczuplały? Czy może jednak co poniektórzy ignorowali istotne narady? Miał szczerą nadzieję, że jednak ani pierwsze, a tym bardziej drugie, bowiem świadczyłoby to o ich pogłębiającej się słabości zamiast rośnięciu w siłę. Zacisnąwszy dłoń na barku towarzysza opadł na siedzenie, po czym bez większego zastanowienia sięgnął po trzy szklanki oraz ognistą, którą uzupełnił szkło i podsunął go lordowi Burke oraz przyjacielowi, by finalnie zacisnąć palce na swoim. Upił trunku w milczeniu wędrując na moment wzrokiem do Sigrun – musieli czym prędzej podjąć decyzję, co do losu zdobytej krwi. Klątwa była niezwykle ryzykowna, lecz zdecydowanie warta ów poświęcenia. Dobrze, aby wtem „pod ręką” był wprawiony łamacz przekleństw – tak na wszelki wypadek.
| miejsce 19
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Większa sala boczna
Szybka odpowiedź