Większa sala boczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Większa sala boczna
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Zmierzch powoli okrywał niebo swym płaszczem, kiedy ku Wywernie ruszył także Craig. Podążając krętymi uliczkami stolicy, nie mógł nie zauważyć, jak bardzo miasto ucichło. Zauważał to każdego dnia i każdego dnia powtarzał sobie, że to dobrze. Proces oczyszczenia był zwykle dość bolesny i potrafił trwać długimi tygodniami - a czasem nawet miesiącami. Dziś Londyn mógł przypominać miasto niemal wymarłe... ale taki stan rzeczy nie mógł się utrzymywać długo.
Na Nokturnie większość czarodziejów z miejsca schodziła mu z drogi. Nie zaszczycał ich nawet spojrzeniem, prąc do przodu i zatrzymując się dopiero przy wejściu do Wywerny. Zerknął zaledwie przelotnie na szyld, znikając po chwili w środku lokalu. Po przekroczeniu drzwi do sali, gdzie miało się odbyć spotkanie, nie mógł się powstrzymać przed niewesołymi myślami. Jemu także nieobce były myśli o tym, że liczba zajętych krzeseł była zdecydowanie zbyt mała. Krąg obecnych twarzy zbyt wąski. W pamięci zaczął wyliczać wszystkich, których póki co brakowało spośród zebranych. Oby lista ta z czasem się skracała. Chwilowo nie widział także nikogo nowego. Do rozpoczęcia spotkania wciąż pozostawała dłuższa chwila, mimo to zastany widok nie napawał optymizmem.
Wymieniając milczące powitania z już zgromadzonymi, swoje kroki skierował ku wolnemu krzesłu tuż obok miejsca zajmowanego przez Edgara. Zasiadłszy już sięgnął po jedną z butelek drogiego trunku i nalał trochę do kielicha, który stał tuż naprzeciwko. W pierwszej chwili chciał także polać kuzynowi, dostrzegł jednak, że jego naczynie było już napełnione. Nie był pewien czego się spodziewać po tym spotkaniu, chociaż odrobinę się martwił. Kropla alkoholu miała go odrobinę rozruszać. Nie czuł już ran po ostatnich, tragicznych pojedynkach, jednak w nadal miał wrażenie że jest dość odrętwiały. Nie po raz pierwszy nie mógł się pochwalić żadnym sukcesem, wywołany do odpowiedzi mógłby opowiadać tylko i wyłącznie o porażkach. Pierwszy, nieco zbyt gwałtowny łyk alkoholu sparzył mu gardło. Burke odchrząknął, decydując się jednak odsunąć kielich. Czas mijał, a sala zapełniała się powoli. Bardzo, bardzo powoli.
Miejsce 16
Na Nokturnie większość czarodziejów z miejsca schodziła mu z drogi. Nie zaszczycał ich nawet spojrzeniem, prąc do przodu i zatrzymując się dopiero przy wejściu do Wywerny. Zerknął zaledwie przelotnie na szyld, znikając po chwili w środku lokalu. Po przekroczeniu drzwi do sali, gdzie miało się odbyć spotkanie, nie mógł się powstrzymać przed niewesołymi myślami. Jemu także nieobce były myśli o tym, że liczba zajętych krzeseł była zdecydowanie zbyt mała. Krąg obecnych twarzy zbyt wąski. W pamięci zaczął wyliczać wszystkich, których póki co brakowało spośród zebranych. Oby lista ta z czasem się skracała. Chwilowo nie widział także nikogo nowego. Do rozpoczęcia spotkania wciąż pozostawała dłuższa chwila, mimo to zastany widok nie napawał optymizmem.
Wymieniając milczące powitania z już zgromadzonymi, swoje kroki skierował ku wolnemu krzesłu tuż obok miejsca zajmowanego przez Edgara. Zasiadłszy już sięgnął po jedną z butelek drogiego trunku i nalał trochę do kielicha, który stał tuż naprzeciwko. W pierwszej chwili chciał także polać kuzynowi, dostrzegł jednak, że jego naczynie było już napełnione. Nie był pewien czego się spodziewać po tym spotkaniu, chociaż odrobinę się martwił. Kropla alkoholu miała go odrobinę rozruszać. Nie czuł już ran po ostatnich, tragicznych pojedynkach, jednak w nadal miał wrażenie że jest dość odrętwiały. Nie po raz pierwszy nie mógł się pochwalić żadnym sukcesem, wywołany do odpowiedzi mógłby opowiadać tylko i wyłącznie o porażkach. Pierwszy, nieco zbyt gwałtowny łyk alkoholu sparzył mu gardło. Burke odchrząknął, decydując się jednak odsunąć kielich. Czas mijał, a sala zapełniała się powoli. Bardzo, bardzo powoli.
Miejsce 16
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nokturn nie zmienił się nic. Z wiadomych powodów sytuacja z Londynu nie mogła się na nim odbić, wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zawsze. Dochodził do siebie, choć odkąd tylko się zbudził w lecznicy dokuczała mu bezsenność gorsza niż zwykle. Nie sypiał praktycznie wcale. Eliksir słodkiego snu był szansą na zmrużenie oka na moment i częściowe zregenerowanie udręczonego organizmu. Nawiedzały go ponure wizje, męczące - równie mocno jak te, które doskwierały mu przez długi czas od opuszczenia zimnego Azkabanu. Był przez to słaby; brakowało mu sił na wielogodzinną pracę w Departamencie Tajemnic, na nocne przemierzanie Londynu w poszukiwaniu tych, którzy zdołali się ukryć przed czystką z przełomu miesiąca, na spotkania, które powinien odbyć już wcześniej. Jego twarz zrobiła się szczuplejsza, bledsza, oczy bardziej podkrążone. Znał jednak powód i wiedział, że w końcu wszystko wróci do normy. Specyfiki Cassandry przynosiły ulgę, spokój ducha. Potrafiła postawić człowieka na nogi. W końcu odegna demony, które wydzierały się z niego samego na zewnątrz.
Zebrania Rycerzy Walpurgii nie mógłby ominąć, choćby miał doczołgać się na miejsce. Daleko było jednak do podobnego dramatu, dotarł o własnych siłach, wypalając papierosa za papierosem. I z papierosem wkroczył do większej sali, niespiesznie zajmując miejsce tuż obok Sigrun, gdzieś na krańcu stołu. Nie zatrzymał się na szklankę czegoś mocniejszego; zahaczy o Vigo później, kiedy będzie wychodził. Nie mógł pozwolić na siebie czekać, a do rozpoczęcia i tak dzieliło go ledwie kilka minut. Strzepnął popiół na ziemię, Rookwood powitał milczeniem, resztę obrzucił przelotnym spojrzeniem, odliczając w głowie wszystkie nazwiska, jakby zamierzał sprawdzić kogo brakowało. Zaskoczenia, choć odczuwanego, nie wyraził w żaden sposób. Kilka miejsc pozostało wolnych, kilka kluczowych osób wciąż się nie zjawiło i wątpił, by miały się spóźnić. Zerknął na Sigrun, przemykając po niej spojrzeniem szybko, a później wbił wzrok w blat, ponownie zajmując się papierosem, który powoli zaczął się dopalać.
| 11
Zebrania Rycerzy Walpurgii nie mógłby ominąć, choćby miał doczołgać się na miejsce. Daleko było jednak do podobnego dramatu, dotarł o własnych siłach, wypalając papierosa za papierosem. I z papierosem wkroczył do większej sali, niespiesznie zajmując miejsce tuż obok Sigrun, gdzieś na krańcu stołu. Nie zatrzymał się na szklankę czegoś mocniejszego; zahaczy o Vigo później, kiedy będzie wychodził. Nie mógł pozwolić na siebie czekać, a do rozpoczęcia i tak dzieliło go ledwie kilka minut. Strzepnął popiół na ziemię, Rookwood powitał milczeniem, resztę obrzucił przelotnym spojrzeniem, odliczając w głowie wszystkie nazwiska, jakby zamierzał sprawdzić kogo brakowało. Zaskoczenia, choć odczuwanego, nie wyraził w żaden sposób. Kilka miejsc pozostało wolnych, kilka kluczowych osób wciąż się nie zjawiło i wątpił, by miały się spóźnić. Zerknął na Sigrun, przemykając po niej spojrzeniem szybko, a później wbił wzrok w blat, ponownie zajmując się papierosem, który powoli zaczął się dopalać.
| 11
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Prawie nie poczuła wiatru zmian, jaki przyszedł dziesięć dni temu.
Ulice Nokturnu były puste jak wcześniej, ludzie równie markotni co wcześniej, czasem polała się krew - też jak wcześniej - tylko w lecznicy ludzi jakby więcej. Uczestnicy walk, łowcy mugoli, przeciwnicy mugolaków, coraz gęściej zbierali się w czterech ścianach jej przybytku, prosząc o pomoc. Wojenny koszmar powoli powracał, ale tym razem nie towarzyszył mu strach tak silny, tym razem zwycięstwo leżało po ich stronie. Czarny Pan nie miał w ostatnim czasie wielu powodów do zadowolenia, zawiedli go, ale oczyszczenie Londynu musiało obudzić u niego aprobatę. W tym miejscu nie pojawiła się już od pewnego czasu, jako członkini badawczej grupy nie musiała tego robić - w ostatnim czasie jednak przestali otrzymywać zlecenia. Przeczuwała, że oznaczało to koniec. Szczęśliwie, najtrudniejszy dla niej okres zdążył minąć - a przyczyna chaosu w jej życie została w lecznicy, kwiląc w krochmalonej pościeli na starszą siostrę, która została się nią opiekować. Lysandrę czekało wczesne dorastanie. Ale to nic, i tak by ją sięgnęło.
Gdy okryta purpurową chustą chroniącą przed wiatrem i wiosennym chłodem przekroczyła próg Białej Wywerny, już odruchowo skierowała kroki do znajomego pomieszczenia, nie pozwalając lekkiemu materiałowi zsunąć się ni z ramion ni z głowy. Odtrąciła z oczu czarne kosmyki włosów, krótko pochwytując spojrzenia tych, których potrafiła rozpoznać i nazwać, ze zdumieniem stwierdzając, że rozpoznawała już wszystkich. Jej ciało nie nosiło już śladów ciąży, a wciąż luźniejsza szata pozwalała na swobodę maskującą ostałe krągłości.
- Witajcie - ozwała się przyciszonym tonem, niepewnie przerywając ciszę - nie była pewna, czy ta została zasiana celowo, czy zakrywała myśli rzucone wcześniej przez któregoś pośród śmierciożerców. Prędko wypatrzyła dla siebie miejsce, na którym poczułaby się najlepiej, między kobietami. Wnet znalazła się pomiędzy Sigrun a Lyanną, delikatnym gestem ściskając ramiona obydwu czarownic i zajęła krzesło dzielące je obie. Dopiero wówczas zsunęła z dłoni przejściowe rękawiczki, niedbałym gestem odsłaniając również twarz. Splótłszy dłonie razem czekała na początek obrad.
9 zajmuję
Ulice Nokturnu były puste jak wcześniej, ludzie równie markotni co wcześniej, czasem polała się krew - też jak wcześniej - tylko w lecznicy ludzi jakby więcej. Uczestnicy walk, łowcy mugoli, przeciwnicy mugolaków, coraz gęściej zbierali się w czterech ścianach jej przybytku, prosząc o pomoc. Wojenny koszmar powoli powracał, ale tym razem nie towarzyszył mu strach tak silny, tym razem zwycięstwo leżało po ich stronie. Czarny Pan nie miał w ostatnim czasie wielu powodów do zadowolenia, zawiedli go, ale oczyszczenie Londynu musiało obudzić u niego aprobatę. W tym miejscu nie pojawiła się już od pewnego czasu, jako członkini badawczej grupy nie musiała tego robić - w ostatnim czasie jednak przestali otrzymywać zlecenia. Przeczuwała, że oznaczało to koniec. Szczęśliwie, najtrudniejszy dla niej okres zdążył minąć - a przyczyna chaosu w jej życie została w lecznicy, kwiląc w krochmalonej pościeli na starszą siostrę, która została się nią opiekować. Lysandrę czekało wczesne dorastanie. Ale to nic, i tak by ją sięgnęło.
Gdy okryta purpurową chustą chroniącą przed wiatrem i wiosennym chłodem przekroczyła próg Białej Wywerny, już odruchowo skierowała kroki do znajomego pomieszczenia, nie pozwalając lekkiemu materiałowi zsunąć się ni z ramion ni z głowy. Odtrąciła z oczu czarne kosmyki włosów, krótko pochwytując spojrzenia tych, których potrafiła rozpoznać i nazwać, ze zdumieniem stwierdzając, że rozpoznawała już wszystkich. Jej ciało nie nosiło już śladów ciąży, a wciąż luźniejsza szata pozwalała na swobodę maskującą ostałe krągłości.
- Witajcie - ozwała się przyciszonym tonem, niepewnie przerywając ciszę - nie była pewna, czy ta została zasiana celowo, czy zakrywała myśli rzucone wcześniej przez któregoś pośród śmierciożerców. Prędko wypatrzyła dla siebie miejsce, na którym poczułaby się najlepiej, między kobietami. Wnet znalazła się pomiędzy Sigrun a Lyanną, delikatnym gestem ściskając ramiona obydwu czarownic i zajęła krzesło dzielące je obie. Dopiero wówczas zsunęła z dłoni przejściowe rękawiczki, niedbałym gestem odsłaniając również twarz. Splótłszy dłonie razem czekała na początek obrad.
9 zajmuję
bo ty jesteś
prządką
prządką
Na miejscu byłaby już większość twarzy, którą oczekiwał się spotkać, choć wciąż nie wszyscy: brakowało jednego z braci Burke, brakowało też Valerija, dwóch wyjątkowo utalentowanych alchemików. I Morgotha. Najmłodszego w historii nestora. Przywódcę rodu Yaxley. Śmiercióżercy, który odszedł tak, jak śmierciożerca odejść powinien - w walce. Gdy zamaszystym krokiem pokonywał długość stołu, by zająć miejsce u jego szczytu od strony przeciwnej wejściu posłyszał jakże prawdziwe słowa Sigrun; nie spodziewał się, by poplecznicy Czarnego Pana nie cieszyli się szczególną reputacją teraz, gdy ich pan wyszedł z ukrycia, z cienia, prezentując moc własnej potęgi, gwałtowności i braku litości. Jednak na dołączenie do ich grona - grona czarodziejów spotykających się regularnie w murach Białej Wywerny - należało się wykazać. Czy od poprzedniego spotkania nikt tego nie uczynił, być może powinni przedyskutować w stosownej ku temu chwili.
- Nie wysyłałaś ostatnio kogoś na misję? - zagaił Rookwood, nieformalnie, jeszcze nim rozpoczęło się spotkanie. To miała poprowadzić Deirdre. - Jakieś wieści? - Aktywność jego siostry interesowała go z więcej niż jednego powodu, winien ją przeprowadzić przez tę drogę, pomóc jej. W ostatnim czasie nie miał wiele czasu dla nikogo. Nie był zresztą pewien, czy chciał widzieć Melisande w ich gronie - czy nie wolał zachować jej bezpiecznie poza najbardziej zaufanym, a co za tym idzie najbardziej narażonym gronem. Nie zsunął z ramion przejściowego płaszcza, nie spoczął też na krześle, opierając się ledwie na jego tylnym oparciu, nieco nonszalanckim ruchem pochwyciwszy jeden z kielichów, który wypełnił czerwonym winem. Patrząc na stan Londynu, ostatecznie i pomimo ofiar mieli co świętować. Szlam ostatecznie padł tam, gdzie było jego miejsce. Szkoda, że na tak niewielkim skrawku kraju. Ale to był dopiero początek, pierwszy kamień, który pociągnie lawinę zdarzeń. Objawi potęgę tego, którego imienia już nikt nie będzie miał odwagi wymawiać. Cronos dobrze się spisał.
- Drodzy - powitał pozostałych, unosząc lekko kielich w niemym toaście, w geście powitania, nim jeszcze rozpocznie się faktyczny przebieg spotkania.
- Nie wysyłałaś ostatnio kogoś na misję? - zagaił Rookwood, nieformalnie, jeszcze nim rozpoczęło się spotkanie. To miała poprowadzić Deirdre. - Jakieś wieści? - Aktywność jego siostry interesowała go z więcej niż jednego powodu, winien ją przeprowadzić przez tę drogę, pomóc jej. W ostatnim czasie nie miał wiele czasu dla nikogo. Nie był zresztą pewien, czy chciał widzieć Melisande w ich gronie - czy nie wolał zachować jej bezpiecznie poza najbardziej zaufanym, a co za tym idzie najbardziej narażonym gronem. Nie zsunął z ramion przejściowego płaszcza, nie spoczął też na krześle, opierając się ledwie na jego tylnym oparciu, nieco nonszalanckim ruchem pochwyciwszy jeden z kielichów, który wypełnił czerwonym winem. Patrząc na stan Londynu, ostatecznie i pomimo ofiar mieli co świętować. Szlam ostatecznie padł tam, gdzie było jego miejsce. Szkoda, że na tak niewielkim skrawku kraju. Ale to był dopiero początek, pierwszy kamień, który pociągnie lawinę zdarzeń. Objawi potęgę tego, którego imienia już nikt nie będzie miał odwagi wymawiać. Cronos dobrze się spisał.
- Drodzy - powitał pozostałych, unosząc lekko kielich w niemym toaście, w geście powitania, nim jeszcze rozpocznie się faktyczny przebieg spotkania.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Mieli powody do dumy.
Tej myśli starała się trzymać, gdy pojawiała się w końcu w Białej Wywernie, po raz pierwszy od kilku miesięcy, już od progu czując, że wspomnienia powracają do niej wraz z specyficznym zapachem tego wyjątkowego przybytku. Odbudowanego ze zgliszczy, postawionego na miejscu dawnej porażki niczym pomnik wytrwałości oraz oddania. Dobro zawsze zwyciężało, Rycerze Walpurgii byli tego najlepszym przykładem, choć oczywiście nie obyło się bez krwawych ofiar i równie bolesnych porażek. O tym wszystkim mieli rozmawiać właśnie tego wieczoru. W dość okrojonym gronie, zauważyła to już od wejścia, gdy zsuwała z ramion pelerynę, odsłaniając czarną, obcisłą suknię, wyraźnie podkreślającą zmianę w sylwetce. Już nie była balastem, obiektem plotek; problem uległ rozwiązaniu, zniknął w mrokach nicości, nie zamierzała więc w żaden sposób odnosić się do utraty niebłogosławionego stanu. Miała być silna, nieugięta, pewna siebie, jak na śmierciożerczynię przystało - i nikt nie powinien w to wątpić.
- Dobrze was wszystkich widzieć - powitała zgromadzonych tonem bynajmniej czułym: stwierdzała fakt, choć w tonie głosu dało się także wyczuć drobinki zadowolenia. Spokojnie przeszła wzdłuż stołu, przewieszając pelerynę przez oparcie krzesła i poprawiając ją tak, by leżała równo co do milimetra. Zajęła miejsce po prawej stronie Tristana, na razie nie zaszczycając go nawet przelotnym spojrzeniem. Skupiała się na swojej roli, nie zasiadła jednak na krześle, również chwytając jeden z kielichów. - Zacznijmy od przyjemności - kontynuowała, nie czekając na ewentualnych spóźnialskich bądź kontynuację pogawędek. - I wznieśmy toast za lorda Malfoya, silnego Ministra Magii, który w końcu przywróci naszej polityce równowagę oraz zadba o to, by czarodziejska potęga nigdy nie osłabła. Niech rządzi długo i owocnie, a jego dalsze działania niech dalej przynoszą tak wspaniałe rezultaty - uniosła wyżej naczynie, kiwając głową - i żałując, że wśród Rycerzy Walpurgii nie znalazło się miejsce dla żadnego z krewnych Cronusa. Może było to tylko kwestią czasu, liczyła na to, wszak Minister był wiernym sojusznikiem Czarnego Pana. Upiła łyk wina i powoli oblizała wargi. - Wspomnijmy też lorda Yaxleya, który stracił w życie walce o lepszą przyszłość magicznego świata. Nie zapomnimy o nim, ani o odpowiedzialnej służbie, jaką wykonywał zgodnie z wolą Naszego Pana. Niech gorzkie pożegnanie pozwoli nam jeszcze bardziej docenić słodycz sukcesów - zawiesiła głos, anonsując krótką chwilę ciszy. Nie była z Morgothem blisko, dziwiły ją niektóre decyzje, wywyższające go w młodym wieku ponad innych członków rodu, ale nie dało się ukryć, że czarodziej miał wiele przydatnych talentów. A utrata jednego z śmierciożerców była nieprzyjemnym ciosem. Nie zamierzali jednak rozpaczać ani łkać w ramiona: Deirdre znów uśmiechnęła się nieco beznamiętnie, w końcu siadając na wygodnym fotelu. Upiła jeszcze jeden łyk wina, dając wszystkim szansę do dokończenie ewentualnej chwili ciszy, po czym odłożyła kielich z cichym trzaskiem.
- Zapewne wszyscy wiecie o wspaniałej zmianie, jaka zaszła w Londynie. Stolica znów stała się czysta od brudu, gotowa na to, by wskrzesić dawną magią tkwiącą w tym miejscu - zaczęła powoli. - To także wasza zasługa. Czarny Pan jest z nas dumny, docenia nasze działania - i jeszcze wyżej stawia poprzeczkę dla kolejnych wyzwań - kontynuowała z powagą, spoglądając w prawo, skupiając się na Rycerzach Walpurgii, nie na wolnych siedzeniach, które wcale nie przyprawiały ją o niepokój: raczej udowadniały, że do wewnętrznego kręgu popleczników Lorda Voldemorta mogli dostać się tylko najlepsi. - Władza Cronusa Malfoya okrzepła, stała się już niepodważalna, a pierwsze ministerialne dekrety oraz decyzje dają nadzieję na to, że będziemy działać jeszcze szybciej i jeszcze skuteczniej. Dlatego też dobrze byłoby, by nasi reprezentanci pojawiali się na coraz wyższych stanowiskach. Wewnętrzny wpływ jest ważny. Co sądzicie o waszych ścieżkach karier? Im więcej wpływowych Rycerzy znajdzie się na decyzyjnej wierchuszce, w przeróżnych miejscach, tym lepiej. I jeśli macie jakieś pomysły na to, jak wykorzystać aktualne wpływy - podzielcie się nimi - rozpoczęła temat do dyskusji, spoglądając nie tylko na ludzi już działających w Ministerstwie Magii, ale także tych, którzy mogli rozwijać się w innych, ważnych miejscach; w Świętym Mungu, wśród możnych rodzin lub w polityce zagranicznej. Także arystokraci dbający o prywatne biznesy mogli przenieść swe kompetencje na szersze wody. Była jednak ciekawa zaangażowania poszczególnych Rycerzy oraz ich planów; przy stole zasiadali specjaliści w wielu dziedzinach, mogących przynieść Lordowi Voldemortowi korzyści.
- Oprócz działań politycznych dobrze też wykorzystać obecne nastroje. W Londynie mogą ciągle znajdywać się zbiegowie, ukrywające się plugastwa, które należy wytropić. I zniszczyć, rzecz jasna elementy niepotrzebne - bo jeśli istnieje szansa, że schwytany opowie nam nieco o ewentualnym ruchu oporu, to powinniśmy wyciągnąć z niego wszelkie informacje - zastanowiła się na głos; nie mogli osiąść na laurach, musieli kontynuować dzieło, upiększać je, umacniać.
- Znajdujemy się w mniejszym gronie. Czy macie jakieś informacje o nieobecnych? O Valeriju, o Quentinie? - spojrzała przelotnie na pozostałych, na dłużej zatrzymując spojrzenie na Edgarze i Cassandrze. Vablatsky współpracowała z Dolohovem, mogła więc coś wiedzieć o jego nieobecności, zaś Edgar z pewnością miał wieści o swym bracie.
Czas na odpis - 48H, kolejkę zakończy post Tristana.
Tej myśli starała się trzymać, gdy pojawiała się w końcu w Białej Wywernie, po raz pierwszy od kilku miesięcy, już od progu czując, że wspomnienia powracają do niej wraz z specyficznym zapachem tego wyjątkowego przybytku. Odbudowanego ze zgliszczy, postawionego na miejscu dawnej porażki niczym pomnik wytrwałości oraz oddania. Dobro zawsze zwyciężało, Rycerze Walpurgii byli tego najlepszym przykładem, choć oczywiście nie obyło się bez krwawych ofiar i równie bolesnych porażek. O tym wszystkim mieli rozmawiać właśnie tego wieczoru. W dość okrojonym gronie, zauważyła to już od wejścia, gdy zsuwała z ramion pelerynę, odsłaniając czarną, obcisłą suknię, wyraźnie podkreślającą zmianę w sylwetce. Już nie była balastem, obiektem plotek; problem uległ rozwiązaniu, zniknął w mrokach nicości, nie zamierzała więc w żaden sposób odnosić się do utraty niebłogosławionego stanu. Miała być silna, nieugięta, pewna siebie, jak na śmierciożerczynię przystało - i nikt nie powinien w to wątpić.
- Dobrze was wszystkich widzieć - powitała zgromadzonych tonem bynajmniej czułym: stwierdzała fakt, choć w tonie głosu dało się także wyczuć drobinki zadowolenia. Spokojnie przeszła wzdłuż stołu, przewieszając pelerynę przez oparcie krzesła i poprawiając ją tak, by leżała równo co do milimetra. Zajęła miejsce po prawej stronie Tristana, na razie nie zaszczycając go nawet przelotnym spojrzeniem. Skupiała się na swojej roli, nie zasiadła jednak na krześle, również chwytając jeden z kielichów. - Zacznijmy od przyjemności - kontynuowała, nie czekając na ewentualnych spóźnialskich bądź kontynuację pogawędek. - I wznieśmy toast za lorda Malfoya, silnego Ministra Magii, który w końcu przywróci naszej polityce równowagę oraz zadba o to, by czarodziejska potęga nigdy nie osłabła. Niech rządzi długo i owocnie, a jego dalsze działania niech dalej przynoszą tak wspaniałe rezultaty - uniosła wyżej naczynie, kiwając głową - i żałując, że wśród Rycerzy Walpurgii nie znalazło się miejsce dla żadnego z krewnych Cronusa. Może było to tylko kwestią czasu, liczyła na to, wszak Minister był wiernym sojusznikiem Czarnego Pana. Upiła łyk wina i powoli oblizała wargi. - Wspomnijmy też lorda Yaxleya, który stracił w życie walce o lepszą przyszłość magicznego świata. Nie zapomnimy o nim, ani o odpowiedzialnej służbie, jaką wykonywał zgodnie z wolą Naszego Pana. Niech gorzkie pożegnanie pozwoli nam jeszcze bardziej docenić słodycz sukcesów - zawiesiła głos, anonsując krótką chwilę ciszy. Nie była z Morgothem blisko, dziwiły ją niektóre decyzje, wywyższające go w młodym wieku ponad innych członków rodu, ale nie dało się ukryć, że czarodziej miał wiele przydatnych talentów. A utrata jednego z śmierciożerców była nieprzyjemnym ciosem. Nie zamierzali jednak rozpaczać ani łkać w ramiona: Deirdre znów uśmiechnęła się nieco beznamiętnie, w końcu siadając na wygodnym fotelu. Upiła jeszcze jeden łyk wina, dając wszystkim szansę do dokończenie ewentualnej chwili ciszy, po czym odłożyła kielich z cichym trzaskiem.
- Zapewne wszyscy wiecie o wspaniałej zmianie, jaka zaszła w Londynie. Stolica znów stała się czysta od brudu, gotowa na to, by wskrzesić dawną magią tkwiącą w tym miejscu - zaczęła powoli. - To także wasza zasługa. Czarny Pan jest z nas dumny, docenia nasze działania - i jeszcze wyżej stawia poprzeczkę dla kolejnych wyzwań - kontynuowała z powagą, spoglądając w prawo, skupiając się na Rycerzach Walpurgii, nie na wolnych siedzeniach, które wcale nie przyprawiały ją o niepokój: raczej udowadniały, że do wewnętrznego kręgu popleczników Lorda Voldemorta mogli dostać się tylko najlepsi. - Władza Cronusa Malfoya okrzepła, stała się już niepodważalna, a pierwsze ministerialne dekrety oraz decyzje dają nadzieję na to, że będziemy działać jeszcze szybciej i jeszcze skuteczniej. Dlatego też dobrze byłoby, by nasi reprezentanci pojawiali się na coraz wyższych stanowiskach. Wewnętrzny wpływ jest ważny. Co sądzicie o waszych ścieżkach karier? Im więcej wpływowych Rycerzy znajdzie się na decyzyjnej wierchuszce, w przeróżnych miejscach, tym lepiej. I jeśli macie jakieś pomysły na to, jak wykorzystać aktualne wpływy - podzielcie się nimi - rozpoczęła temat do dyskusji, spoglądając nie tylko na ludzi już działających w Ministerstwie Magii, ale także tych, którzy mogli rozwijać się w innych, ważnych miejscach; w Świętym Mungu, wśród możnych rodzin lub w polityce zagranicznej. Także arystokraci dbający o prywatne biznesy mogli przenieść swe kompetencje na szersze wody. Była jednak ciekawa zaangażowania poszczególnych Rycerzy oraz ich planów; przy stole zasiadali specjaliści w wielu dziedzinach, mogących przynieść Lordowi Voldemortowi korzyści.
- Oprócz działań politycznych dobrze też wykorzystać obecne nastroje. W Londynie mogą ciągle znajdywać się zbiegowie, ukrywające się plugastwa, które należy wytropić. I zniszczyć, rzecz jasna elementy niepotrzebne - bo jeśli istnieje szansa, że schwytany opowie nam nieco o ewentualnym ruchu oporu, to powinniśmy wyciągnąć z niego wszelkie informacje - zastanowiła się na głos; nie mogli osiąść na laurach, musieli kontynuować dzieło, upiększać je, umacniać.
- Znajdujemy się w mniejszym gronie. Czy macie jakieś informacje o nieobecnych? O Valeriju, o Quentinie? - spojrzała przelotnie na pozostałych, na dłużej zatrzymując spojrzenie na Edgarze i Cassandrze. Vablatsky współpracowała z Dolohovem, mogła więc coś wiedzieć o jego nieobecności, zaś Edgar z pewnością miał wieści o swym bracie.
- stół:
Czas na odpis - 48H, kolejkę zakończy post Tristana.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Póki jedynym towarzystwem Zachary'ego był kielich, nie przejmował się zanadto, czy poprawnie siedzi. Przygarbiony, pogrążony w właściwej dla niego zadumie nad tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku, kilkunastu dni, moczył usta w alkoholu, coraz słabiej odczuwając palące w gardło ciepło. Myślami wciąż tkwił wokół własnych angaży w ostatnich miesiącach, zastanawiając się nad tym, ile osiągnął, jak przysłużył się Rycerzom, z wolna wracając do nocy, w której po raz kolejny przyszło mu stawiać Craiga na nogi. Choć przyjaciela jeszcze nie było, wiedział, że wkrótce nadejdzie, tak jak pozostali. Wyczekiwanie na pierwsze skrzypnięcie zawiasów było dla Shafiqa na swój sposób ujmujące w budowaniu napięcia, które w końcu zmusiło go do przyjęcia godnej lorda i szajcha pozy, by uprzejmie skinąć Goyle'owi w ramach powitania. Słowa pozostawały całkowicie zbędne w jego mniemaniu, wszak miało paść ich wiele, gdy drzwi z głuchym łoskotem zamkną się po raz ostatni tego wieczora.
Stawiał sobie pytanie, na jak długo zaprowadzą ten stan. Nie spodziewał się niczego innego niż kulturalnej dyskusji o planach mających swój cel wraz z nadejściem wakacji, podzielenia się porażkami, może pochwałami za spektakularne sukcesy. Nie potrafił wyobrazić sobie awantury i kłótni, choć taki obrót spraw brał pod uwagę. Jednak bezgranicznie wierzył w opanowanie tych, którzy mieli dziś dotrzeć na spotkanie – nie miał pojęcia, że pozostało ich tak niewielu. Każdego kolejnego przybysza obserwował z obojętną miną, ale pozostawał zaangażowany w rozpoznanie twarzy z ubiegłych spotkań. Chciał wiedzieć, kto przetrwał, mając świadomość poniesionej w ostatnim czasie straty.
— Mathieu — odpowiedział, ściskając dłoń przyjaciela, kiedy zajmował miejsce obok. Towarzystwo Rosiera zawsze dodawało mu otuchy, gdy siedział pośród tak wielu twarzy, z którymi stykał się tak rzadko. Powinien to nadrobić, zbudować zaufanie oraz szacunek; w końcu istniało tyle okazji, aby nieco zacieśnić więzy z tymi z tu obecnych, lecz nie podejmował ich zbyt śmiało, woląc otaczać się w zaufanym już gronie. Poszerzanie go traktował jako cel długoterminowy, mając na względzie rozwój własnych ambicji i pozycji. Ostrożne dobieranie przyjaciół zmniejszało szanse na znalezienie się w sytuacji z nożem wbitym w plecy. Wprawdzie żadnej z obecnych na spotkaniu osób nigdy by o to nie podejrzewał, to historia rodu jasno dawała mu do zrozumienia, że ktoś taki jak on mógł prędko skończyć martwy.
Kiedy w komnacie znalazła się Deidre i zajęła miejsce u szczytu stołu, tuż obok nestora Rosierów, przyjął za pewne, iż to byli wszyscy, którzy odpowiedzieli na wezwanie. Lekko uniósł kąciki ust na usłyszane stwierdzenie, po czym w takt kolejnych uniósł kielich w toaście za lorda Malfoya. Nowy Minister z całą pewnością zaprowadził porządki, oczyścił miasto z brudu oraz szlamu, uczynił ulice czystymi, godnymi nie tylko arystokratycznych nóg, lecz także tych, których magiczna czystość była niepodważalna. Dumne przemierzanie miasta w godnym towarzystwie stało się możliwe, zasłużona nagroda, którą mogli się chełpić. Brakowało jedynie poddanych czczących ich z należytym oddaniem, ale wierzył, że i na to nadejdzie odpowiednia pora, wszak nie tylko sam Londyn uległ gwałtownym zmianom.
— Ze szpitala odeszła część personelu — odezwał się, kiedy nadarzyła się okazja do włączenia w rozpoczętą dyskusję. — Albo zostali wyrzuceni przez Lowe'a. Posprzątanie bałaganu, który zostawili, zajmie trochę czasu, ale na pewno wiele ułatwi w staraniu się o fotel ordynatora oddziału. — Było to absolutną prawdą. Odejście Archibalda z oddziału było mu naprawdę na rękę, jeśli rzeczywiście chciał zaprowadzić własne porządki, co z resztą zaczął robić, nie przejmując się protestami. Okazanie siły i przewodnictwa w tym wszystkim było dla niego całkiem naturalnie, choć nie wiedział, czy potrafiłby odnaleźć się w wyższym stanowisku. Z drugiej strony stanowiłoby to dostateczną deklarację Lowe'a co do wyboru stron w wojnie, bowiem to od niego mógł w tej chwili oczekiwać wbicia noża w plecy.
Stawiał sobie pytanie, na jak długo zaprowadzą ten stan. Nie spodziewał się niczego innego niż kulturalnej dyskusji o planach mających swój cel wraz z nadejściem wakacji, podzielenia się porażkami, może pochwałami za spektakularne sukcesy. Nie potrafił wyobrazić sobie awantury i kłótni, choć taki obrót spraw brał pod uwagę. Jednak bezgranicznie wierzył w opanowanie tych, którzy mieli dziś dotrzeć na spotkanie – nie miał pojęcia, że pozostało ich tak niewielu. Każdego kolejnego przybysza obserwował z obojętną miną, ale pozostawał zaangażowany w rozpoznanie twarzy z ubiegłych spotkań. Chciał wiedzieć, kto przetrwał, mając świadomość poniesionej w ostatnim czasie straty.
— Mathieu — odpowiedział, ściskając dłoń przyjaciela, kiedy zajmował miejsce obok. Towarzystwo Rosiera zawsze dodawało mu otuchy, gdy siedział pośród tak wielu twarzy, z którymi stykał się tak rzadko. Powinien to nadrobić, zbudować zaufanie oraz szacunek; w końcu istniało tyle okazji, aby nieco zacieśnić więzy z tymi z tu obecnych, lecz nie podejmował ich zbyt śmiało, woląc otaczać się w zaufanym już gronie. Poszerzanie go traktował jako cel długoterminowy, mając na względzie rozwój własnych ambicji i pozycji. Ostrożne dobieranie przyjaciół zmniejszało szanse na znalezienie się w sytuacji z nożem wbitym w plecy. Wprawdzie żadnej z obecnych na spotkaniu osób nigdy by o to nie podejrzewał, to historia rodu jasno dawała mu do zrozumienia, że ktoś taki jak on mógł prędko skończyć martwy.
Kiedy w komnacie znalazła się Deidre i zajęła miejsce u szczytu stołu, tuż obok nestora Rosierów, przyjął za pewne, iż to byli wszyscy, którzy odpowiedzieli na wezwanie. Lekko uniósł kąciki ust na usłyszane stwierdzenie, po czym w takt kolejnych uniósł kielich w toaście za lorda Malfoya. Nowy Minister z całą pewnością zaprowadził porządki, oczyścił miasto z brudu oraz szlamu, uczynił ulice czystymi, godnymi nie tylko arystokratycznych nóg, lecz także tych, których magiczna czystość była niepodważalna. Dumne przemierzanie miasta w godnym towarzystwie stało się możliwe, zasłużona nagroda, którą mogli się chełpić. Brakowało jedynie poddanych czczących ich z należytym oddaniem, ale wierzył, że i na to nadejdzie odpowiednia pora, wszak nie tylko sam Londyn uległ gwałtownym zmianom.
— Ze szpitala odeszła część personelu — odezwał się, kiedy nadarzyła się okazja do włączenia w rozpoczętą dyskusję. — Albo zostali wyrzuceni przez Lowe'a. Posprzątanie bałaganu, który zostawili, zajmie trochę czasu, ale na pewno wiele ułatwi w staraniu się o fotel ordynatora oddziału. — Było to absolutną prawdą. Odejście Archibalda z oddziału było mu naprawdę na rękę, jeśli rzeczywiście chciał zaprowadzić własne porządki, co z resztą zaczął robić, nie przejmując się protestami. Okazanie siły i przewodnictwa w tym wszystkim było dla niego całkiem naturalnie, choć nie wiedział, czy potrafiłby odnaleźć się w wyższym stanowisku. Z drugiej strony stanowiłoby to dostateczną deklarację Lowe'a co do wyboru stron w wojnie, bowiem to od niego mógł w tej chwili oczekiwać wbicia noża w plecy.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nim zaczęło się spotkanie w pomieszczeniu pojawiali się kolejni rycerze. Skinęła głową Alphardowi; kilka dni temu wyświadczył jej ogromną przysługę, której nigdy nie zapomni. Potem pojawiła się i Sigrun, rzucająca trafną uwagę – rzeczywiście brakowało im nowych twarzy, a i starych ubywało. Zbliżało się rozpoczęcie spotkania, a pustych miejsc wciąż było bardzo dużo. Ucieszył ją widok Cassandry, zdolnej uzdrowicielki, jednej z nielicznych rycerek płci pięknej. Dobrze, że znowu była wśród nich; Lyanna spojrzała na nią, gdy ta musnęła jej ramię i zasiadła obok, a jej usta wygięły się w lekkim uśmiechu, podyktowanym swego rodzaju kobiecą solidarnością.
A potem pojawiła się Deirdre, w sukni prezentującej brak krągłości, i spotkanie się rozpoczęło. Chwyciła kielich wypełniony czerwonym winem, dołączając do toastu za ministra Malfoya, ale potem przyszedł czas na gorsze wiadomości, choć Lyanna oczywiście słyszała o tym wcześniej. Utrata dwóch członków organizacji, w tym śmierciożercy i nestora szlachetnego rodu w jednym, to nie miało prawa się wydarzyć, a jednak się zdarzyło za sprawą podłych szlamolubów. Ale musieli się z tym liczyć, że miłośnicy szlamu będą sprawiać problemy, że nie pojmą jak ważne jest utrzymanie magicznego świata w czystości. Ale nawet z tej tragedii mogło wyniknąć coś wielkiego, jak oczyszczenie Londynu ze szlam i mugoli.
Deirdre zaraz poruszyła kolejny temat i Zabini zdała sobie sprawę, że jeśli chodzi o ścieżkę kariery i wpływowość, to w porównaniu z wysoko urodzonymi szlachcicami zasiadającymi przy tym stole była wciąż nikim. Łamaczką klątw i zaklinaczką działającą jako wolny strzelec, nie pracującą dla żadnej instytucji, dopiero budującą swą renomę w środowisku. Jej kariera nie wyglądała tak, jak w ministerstwie i innych tego typu miejscach, posiadających konkretne ramy. Nie miała nad sobą szefa, nie pięła się po szczeblach ku coraz wyższemu stanowisku, a co najwyżej mogła budować renomę i zaskarbiać uwagę coraz lepszych klientów. Było jej trudno, bo była kobietą i to młodą, nie każdy był skłonny zaufać jej umiejętnościom, ale walczyła o swoje miejsce w środowisku runistów.
- Nie pracuję dla żadnej instytucji, działam na własną rękę w ostatnich miesiącach głównie na Nokturnie i w dzielnicy portowej, gdzie zdobywam zlecenia, ale wciąż staram się rozwijać siatkę powiązań, zdobywać nowe kontakty. Może któreś okażą się użyteczne, wielu bywalców tych miejsc to ludzie myślący rozsądnie – powiedziała. Istniała szansa że kontakty z nimi, oprócz jej osobistych korzyści w postaci zarobku, przyniosą też interesujące informacje lub poparcie ludzi, którzy często myśleli jak oni, a nikt nie pokierował ich jeszcze na właściwą drogę? Lyanna miała swoją cenę i nie pracowała dla byle łachmytów, którzy nie mieli czym zapłacić za jej usługi. Ale gdyby dla dobra organizacji było to konieczne, mogłaby spróbować zatrudnić się u Gringotta lub wrócić do ministerstwa, co napawało ją niechęcią, ale zrobiłaby to, jeśli miałoby to przynieść rycerzom większą korzyść, teraz ministerstwo na pewno zmieniło się na lepsze odkąd opuścili je zdrajcy i miłośnicy szlam. Niemniej jednak ceniła sobie swoją niezależność w kwestii podejmowanych zleceń i rozstanie się z nią byłoby dla niej poświęceniem, tym bardziej, że była samotnicą i niespecjalnie wychodziła jej praca zespołowa. Dlatego miała nadzieję, że i z jej obecnej pracy mogły wyniknąć jakieś korzyści.
A potem pojawiła się Deirdre, w sukni prezentującej brak krągłości, i spotkanie się rozpoczęło. Chwyciła kielich wypełniony czerwonym winem, dołączając do toastu za ministra Malfoya, ale potem przyszedł czas na gorsze wiadomości, choć Lyanna oczywiście słyszała o tym wcześniej. Utrata dwóch członków organizacji, w tym śmierciożercy i nestora szlachetnego rodu w jednym, to nie miało prawa się wydarzyć, a jednak się zdarzyło za sprawą podłych szlamolubów. Ale musieli się z tym liczyć, że miłośnicy szlamu będą sprawiać problemy, że nie pojmą jak ważne jest utrzymanie magicznego świata w czystości. Ale nawet z tej tragedii mogło wyniknąć coś wielkiego, jak oczyszczenie Londynu ze szlam i mugoli.
Deirdre zaraz poruszyła kolejny temat i Zabini zdała sobie sprawę, że jeśli chodzi o ścieżkę kariery i wpływowość, to w porównaniu z wysoko urodzonymi szlachcicami zasiadającymi przy tym stole była wciąż nikim. Łamaczką klątw i zaklinaczką działającą jako wolny strzelec, nie pracującą dla żadnej instytucji, dopiero budującą swą renomę w środowisku. Jej kariera nie wyglądała tak, jak w ministerstwie i innych tego typu miejscach, posiadających konkretne ramy. Nie miała nad sobą szefa, nie pięła się po szczeblach ku coraz wyższemu stanowisku, a co najwyżej mogła budować renomę i zaskarbiać uwagę coraz lepszych klientów. Było jej trudno, bo była kobietą i to młodą, nie każdy był skłonny zaufać jej umiejętnościom, ale walczyła o swoje miejsce w środowisku runistów.
- Nie pracuję dla żadnej instytucji, działam na własną rękę w ostatnich miesiącach głównie na Nokturnie i w dzielnicy portowej, gdzie zdobywam zlecenia, ale wciąż staram się rozwijać siatkę powiązań, zdobywać nowe kontakty. Może któreś okażą się użyteczne, wielu bywalców tych miejsc to ludzie myślący rozsądnie – powiedziała. Istniała szansa że kontakty z nimi, oprócz jej osobistych korzyści w postaci zarobku, przyniosą też interesujące informacje lub poparcie ludzi, którzy często myśleli jak oni, a nikt nie pokierował ich jeszcze na właściwą drogę? Lyanna miała swoją cenę i nie pracowała dla byle łachmytów, którzy nie mieli czym zapłacić za jej usługi. Ale gdyby dla dobra organizacji było to konieczne, mogłaby spróbować zatrudnić się u Gringotta lub wrócić do ministerstwa, co napawało ją niechęcią, ale zrobiłaby to, jeśli miałoby to przynieść rycerzom większą korzyść, teraz ministerstwo na pewno zmieniło się na lepsze odkąd opuścili je zdrajcy i miłośnicy szlam. Niemniej jednak ceniła sobie swoją niezależność w kwestii podejmowanych zleceń i rozstanie się z nią byłoby dla niej poświęceniem, tym bardziej, że była samotnicą i niespecjalnie wychodziła jej praca zespołowa. Dlatego miała nadzieję, że i z jej obecnej pracy mogły wyniknąć jakieś korzyści.
Przyglądał się kolejnym osobom przekraczającym próg sali. Zbyt wiele miejsc przy stole pozostało pustych, raziło to w oczy nie tylko jego. Komentarz Sigrun był brutalnym stwierdzeniem, którego nikt nie powinien przeoczyć podczas konstruowania własnych przemyśleń odnośnie działalności Rycerzy Walpurgii. Wiele szanowanych rodów zdecydowało się wyrazić uznanie dla Czarnego Pana, jednak niewielu garnęło się do czynnej służby. Szeregi organizacji mogli zasilać czarodziejami z rodzin o nieposzlakowanej czystości krwi, gdzie skaza, ku ich nieszczęściu, przydarzyła się wieki temu, nie zaważając jednak na poglądach. To wciąż było za mało, ale przynajmniej Londyn stał się wreszcie wolny od szlamu. Rzeczywiście był to powód do świętowania, choć nie można był przymknąć oka na to, że przed wzniosłą nocą przelana została szlachetna krew. Ale od myśli o uszczupleniu ich szeregów na chwilę oderwał go lord Nott. – Eddardzie – odpowiedział uprzejmie na powitanie, zaraz wspominając postać Lysandra. Nie wyobrażał sobie jego uczestnictwa podczas takiego spotkania. Był mu przyjacielem, dlatego Alphard tym bardziej świadom był tego, jak trudno byłoby mu zebrać się do krwawej walki. Potem jednak uważnie przyglądał się wejściu Rosiera, próbując rozszyfrować ile obaj zdążyli przemyśleć po swojej ostatniej rozmowie. Dobrze, że okazja nie sprzyjała temu, aby poruszac prywatne wątki.
Ostatnia wkroczyła Deirdre, swoją dumną postawą przyciągając wzrok Alpharda. Wyglądała lepiej, przede wszystkim zdrowiej i nie brakowało jej pewności siebie, gdy zaczęła przemawiać. Na jej licu na próżno było szukać śladów po ostatniej porażce, którą wspólnie odnieśli w porcie. Potrzebowali jej właśnie takiej – silnej, skupionej na celu, śmiało patrzącej w przyszłość, wreszcie świetlaną. Musiał powstrzymać się od zuchwałego uśmieszku, doskonale zdając sobie sprawę, że zdjęcie płaszcza przez czarownicę miało stanowić podkreślenie jej pełnej dyspozycyjności po pewnych zawirowaniach w życiu prywatnym. Ich misja miała być stawiana ponad wszystko inne.
Z początku zignorował obecność alkoholu na stole, jednak w pewnym momencie to świadome niedopatrzenie musiało zostać naprawione. Sięgnął po jeden z wypełnionych kielichów i również wzniósł go w toaście, potem upijając tylko jeden łyk. Wysłuchał dalszych słów, uznając je za wystarczające podsumowanie, bo oto właśnie rozpoczynali nowy rozdział dla czarodziejskiej społeczności Wielkiej Brytanii i Irlandii, zaczynając od opanowania Wielkiego Londynu. To właśnie w ich rękach leżała odpowiedzialność za przyszłość, nic więc dziwnego, że szybko z ust Śmierciożerczyni wypadła sugestia, aby zaczęli trzymać w ryzach politykę. Ministerstwo Magii zostało oczyszczone, a ze słów Zacharego mógł wywnioskować, że wydarzyło się to również w Szpitalu Świętego Munga.
– Wielu delegatów w ostatnich dniach powróciło do swoich krajów, ale nie wszyscy – to akurat nikogo nie mogło dziwić, żaden rząd nie chciał niepotrzebnie narażać swoich przedstawicieli, lecz nie wszyscy zaprezentowali tak zachowawczą postawę. Ambasador Hiszpanii dalej pełni swoją funkcję na brytyjskiej ziemi, Francuzi też woleli zatrzymać swoich dyplomatów na miejscu, aby mieć cały czas dostęp do najnowszych informacji. Od hiszpańskiego dyplomaty zdołał się dowiedzieć, że pośród czystokrwistych czarodziejów w jego kraju panują coraz bardziej radykalne poglądy, od kiedy ich magiczny rząd podjął decyzję, aby schodzić z drogi mugolskiej władzy, od kiedy tylko doszedł do niej bogobojny generał Franco. – Dostosowywanie naszego prawa do ustaleń Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów to fikcja, jednak regulacje dotyczące handlu wciąż są w mocy, dlatego właśnie na ten aspekt powinniśmy kłaść największy nacisk przy utrzymywaniu stosunków dyplomatycznych z innymi rządami – nie był pewien, czy wtrącanie takich szczegółów jest słuszne, ale chciał jakoś objaśnić sytuację na arenie międzynarodowej, w jakiej się znaleźli. Pominął snucie czarnych scenariuszy, jakim byłoby nałożenie embarga na ich wyspiarski kraj ze strony innych czarodziejskich rządów, co ponoć sugerowała strona amerykańska, dbająca nad szczegółową selekcją informacji, jakie dopływały do czarodziejskich i mugolskich obywateli zza oceanu. Nie wszystkim było w smak jawne łamanie Kodeksu Tajności, choć jego zapisy nijak nie mogły być dochowane w sytuacji, kiedy anomalie wywołały całkowity chaos, wyrywając magię spod wszelkiej kontroli. Jak po takiej katastrofie powrócić do dawnego porządku i to jeszcze absurdalnego? – Będę dążyć do tego, aby objąć pieczę nad Komisją Handlu Magicznego i w ten sposób mieć największy udział w kształtowaniu polityki zagranicznej. Jednak wpływ na ten ministerialny organ pozwoli również częściowo kontrolować nasz wewnętrzny rynek. Będziemy mieli pełny wgląd w to, kto i gdzie podróżuje, czym handluje. To również łatwa droga, aby ustanowić monopol na pewne biznesy, gdy tylko okaże się to dla nas korzystne.
Spojrzał na Deirdre, podejrzewając, że ona najlepiej zrozumie jego spojrzenie, wszak przez długi czas sama pracowała w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Obiecał sobie ze spokojem przyjąć wszelkie uwagi odnoszące się do jego propozycji dla dalszej kariery. Gdy to inni mieli czas na składanie własnych deklaracji, Alphard zastanawiał się nad możliwością patrolowania z kimś londyńskich ulic w poszukiwaniu brudu, jaki mógł zostać przeoczony przez ministerialne służby podczas czystki. To była dobra okazja, aby ukazać swoje zaangażowanie i zarazem szansa na dalsze ćwiczenie się w czarnej magii.
Ostatnia wkroczyła Deirdre, swoją dumną postawą przyciągając wzrok Alpharda. Wyglądała lepiej, przede wszystkim zdrowiej i nie brakowało jej pewności siebie, gdy zaczęła przemawiać. Na jej licu na próżno było szukać śladów po ostatniej porażce, którą wspólnie odnieśli w porcie. Potrzebowali jej właśnie takiej – silnej, skupionej na celu, śmiało patrzącej w przyszłość, wreszcie świetlaną. Musiał powstrzymać się od zuchwałego uśmieszku, doskonale zdając sobie sprawę, że zdjęcie płaszcza przez czarownicę miało stanowić podkreślenie jej pełnej dyspozycyjności po pewnych zawirowaniach w życiu prywatnym. Ich misja miała być stawiana ponad wszystko inne.
Z początku zignorował obecność alkoholu na stole, jednak w pewnym momencie to świadome niedopatrzenie musiało zostać naprawione. Sięgnął po jeden z wypełnionych kielichów i również wzniósł go w toaście, potem upijając tylko jeden łyk. Wysłuchał dalszych słów, uznając je za wystarczające podsumowanie, bo oto właśnie rozpoczynali nowy rozdział dla czarodziejskiej społeczności Wielkiej Brytanii i Irlandii, zaczynając od opanowania Wielkiego Londynu. To właśnie w ich rękach leżała odpowiedzialność za przyszłość, nic więc dziwnego, że szybko z ust Śmierciożerczyni wypadła sugestia, aby zaczęli trzymać w ryzach politykę. Ministerstwo Magii zostało oczyszczone, a ze słów Zacharego mógł wywnioskować, że wydarzyło się to również w Szpitalu Świętego Munga.
– Wielu delegatów w ostatnich dniach powróciło do swoich krajów, ale nie wszyscy – to akurat nikogo nie mogło dziwić, żaden rząd nie chciał niepotrzebnie narażać swoich przedstawicieli, lecz nie wszyscy zaprezentowali tak zachowawczą postawę. Ambasador Hiszpanii dalej pełni swoją funkcję na brytyjskiej ziemi, Francuzi też woleli zatrzymać swoich dyplomatów na miejscu, aby mieć cały czas dostęp do najnowszych informacji. Od hiszpańskiego dyplomaty zdołał się dowiedzieć, że pośród czystokrwistych czarodziejów w jego kraju panują coraz bardziej radykalne poglądy, od kiedy ich magiczny rząd podjął decyzję, aby schodzić z drogi mugolskiej władzy, od kiedy tylko doszedł do niej bogobojny generał Franco. – Dostosowywanie naszego prawa do ustaleń Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów to fikcja, jednak regulacje dotyczące handlu wciąż są w mocy, dlatego właśnie na ten aspekt powinniśmy kłaść największy nacisk przy utrzymywaniu stosunków dyplomatycznych z innymi rządami – nie był pewien, czy wtrącanie takich szczegółów jest słuszne, ale chciał jakoś objaśnić sytuację na arenie międzynarodowej, w jakiej się znaleźli. Pominął snucie czarnych scenariuszy, jakim byłoby nałożenie embarga na ich wyspiarski kraj ze strony innych czarodziejskich rządów, co ponoć sugerowała strona amerykańska, dbająca nad szczegółową selekcją informacji, jakie dopływały do czarodziejskich i mugolskich obywateli zza oceanu. Nie wszystkim było w smak jawne łamanie Kodeksu Tajności, choć jego zapisy nijak nie mogły być dochowane w sytuacji, kiedy anomalie wywołały całkowity chaos, wyrywając magię spod wszelkiej kontroli. Jak po takiej katastrofie powrócić do dawnego porządku i to jeszcze absurdalnego? – Będę dążyć do tego, aby objąć pieczę nad Komisją Handlu Magicznego i w ten sposób mieć największy udział w kształtowaniu polityki zagranicznej. Jednak wpływ na ten ministerialny organ pozwoli również częściowo kontrolować nasz wewnętrzny rynek. Będziemy mieli pełny wgląd w to, kto i gdzie podróżuje, czym handluje. To również łatwa droga, aby ustanowić monopol na pewne biznesy, gdy tylko okaże się to dla nas korzystne.
Spojrzał na Deirdre, podejrzewając, że ona najlepiej zrozumie jego spojrzenie, wszak przez długi czas sama pracowała w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Obiecał sobie ze spokojem przyjąć wszelkie uwagi odnoszące się do jego propozycji dla dalszej kariery. Gdy to inni mieli czas na składanie własnych deklaracji, Alphard zastanawiał się nad możliwością patrolowania z kimś londyńskich ulic w poszukiwaniu brudu, jaki mógł zostać przeoczony przez ministerialne służby podczas czystki. To była dobra okazja, aby ukazać swoje zaangażowanie i zarazem szansa na dalsze ćwiczenie się w czarnej magii.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W milczeniu obserwował kolejnych pojawiających się w sali czarodziejów, na dłużej poświęcając uwagę siadającemu obok, zwracającemu się do niego lordowi Burke. Poniósł na niego wzrok znad kielicha, kiwając krótko głową. - Zostanę - zgodził się mrukliwie, przez chwilę zastanawiając się, jaki interes mógł mieć do niego szlachetnie urodzony czarodziej. I czy był on związany z działalnością Rycerzy. Zaraz jednak jego myśli ruszyły dalej, do niedawnego spotkania przy altanie, walki z trójką Zakonników, w reakcji na co ściągnął usta w wąską kreskę. Będzie musiał o tym powiedzieć, o zabitym rebeliancie, na którego kilka dni później wpadł na arenie klubu pojedynków... Wolał z tym jednak poczekać aż zjawią się wszyscy. Próg przekroczyła Rookwood, a niewiele później i Drew; przywitał ich upartym milczeniem, jedynie przelotnie podchwytując spojrzenia rzeczonych czarodziejów. Kiedy jednak Macnair zajął miejsce po jego lewicy, rozlał Ognistą, żeglarz podziękował mu przeciąglejszym porozumiewawczym spojrzeniem.
Deirdre rozpoczęła obrady, a w sali nadal świeciły pustki; brakowało znajomej twarzy Morgotha, brakowało też nowych, które mogłyby zrekompensować poniesione straty. Posłusznie wzniósł toast za wybranego przez Czarnego Pana ministra magii, jego najnowsze dekrety niewątpliwie przyczyniły się do oczyszczenia Londynu ze szlamu, zaraz jednak skrzywił się na oficjalne pożegnanie lorda Yaxleya. To nie powinno się wydarzyć - zarówno on, jak i towarzyszący mu lord Avery mogli jeszcze wiele zdziałać. Owszem, ich śmierć nie poszła na marne, została wykorzystana jako pretekst do przeprowadzenia czystki, mimo to Goyle nie potrafił cieszyć się z tego sukcesu bez gniewu i żalu. Uniósł brwi do góry, gdy zostało powiedziane, że ich Pan był z nich dumny. Czy naprawdę miał powody? Czy to ich działania doprowadziły do chwilowej przewagi...? Bo przecież nie łudził się, że ten stan potrwa długo - a przynajmniej jeśli się o to wystarczająco silnie nie postarają. Rebelianci wciąż biegali po ulicach Londynu, za nic mając sobie ministerialne patrole.
Nie czuł się przekonany do zmiany ścieżki kariery, czy raczej - przekierowaniu jej na jeszcze bardziej osiadły styl życia, rozumiał jednak, że kontrolowanie portu byłoby cenne. Nie tylko dla jego osobistych korzyści, ale dla organizacji. Mieszańcy mogli uciekać na pokładach statków, wystarczyło dać odpowiednio dużo w łapę, by kapitan zapominał o zdrowym rozsądku, o odpowiednich poglądach. Kiedy więc przedmówcy skończyli snuć swoje plany na przyszłość i on, niezbyt zadowolony, zabrał głos w dyskusji. - W takim razie dobrze byłoby zająć się sprawą portu. Statki przewożą nie tylko cenne towary, które przydadzą się do podtrzymania właściwego funkcjonowania miasta. Niektórzy kapitanowie, jeśli opłaceni odpowiednio dobrze, nie mają oporów przed wywożeniem na swych łajbach szlam. Gdybym został zarządcą portu, mógłbym dopilnować odpowiednio restrykcyjnego kontrolowania tego, kto i z czym wpływa, a także wypływa z Londynu. Nawet gdybyśmy w ten sposób nie złapali na gorącym uczynku wszystkich, z pewnością część zostałaby skutecznie odstraszona - zakończył, po czym wzniósł do ust szklaneczkę z Ognistą. Nie tak to sobie wyobrażał, lecz próbował doszukiwać się w zaproponowanym planie plusów. Nie wiedział, na ile realne mieli szanse na zrobienie z niego zarządcy portu, lecz z całym ministerstwem, a także tradycjonalistyczną szlachtą, po ich stronie nie brakowało im wpływów.
Deirdre rozpoczęła obrady, a w sali nadal świeciły pustki; brakowało znajomej twarzy Morgotha, brakowało też nowych, które mogłyby zrekompensować poniesione straty. Posłusznie wzniósł toast za wybranego przez Czarnego Pana ministra magii, jego najnowsze dekrety niewątpliwie przyczyniły się do oczyszczenia Londynu ze szlamu, zaraz jednak skrzywił się na oficjalne pożegnanie lorda Yaxleya. To nie powinno się wydarzyć - zarówno on, jak i towarzyszący mu lord Avery mogli jeszcze wiele zdziałać. Owszem, ich śmierć nie poszła na marne, została wykorzystana jako pretekst do przeprowadzenia czystki, mimo to Goyle nie potrafił cieszyć się z tego sukcesu bez gniewu i żalu. Uniósł brwi do góry, gdy zostało powiedziane, że ich Pan był z nich dumny. Czy naprawdę miał powody? Czy to ich działania doprowadziły do chwilowej przewagi...? Bo przecież nie łudził się, że ten stan potrwa długo - a przynajmniej jeśli się o to wystarczająco silnie nie postarają. Rebelianci wciąż biegali po ulicach Londynu, za nic mając sobie ministerialne patrole.
Nie czuł się przekonany do zmiany ścieżki kariery, czy raczej - przekierowaniu jej na jeszcze bardziej osiadły styl życia, rozumiał jednak, że kontrolowanie portu byłoby cenne. Nie tylko dla jego osobistych korzyści, ale dla organizacji. Mieszańcy mogli uciekać na pokładach statków, wystarczyło dać odpowiednio dużo w łapę, by kapitan zapominał o zdrowym rozsądku, o odpowiednich poglądach. Kiedy więc przedmówcy skończyli snuć swoje plany na przyszłość i on, niezbyt zadowolony, zabrał głos w dyskusji. - W takim razie dobrze byłoby zająć się sprawą portu. Statki przewożą nie tylko cenne towary, które przydadzą się do podtrzymania właściwego funkcjonowania miasta. Niektórzy kapitanowie, jeśli opłaceni odpowiednio dobrze, nie mają oporów przed wywożeniem na swych łajbach szlam. Gdybym został zarządcą portu, mógłbym dopilnować odpowiednio restrykcyjnego kontrolowania tego, kto i z czym wpływa, a także wypływa z Londynu. Nawet gdybyśmy w ten sposób nie złapali na gorącym uczynku wszystkich, z pewnością część zostałaby skutecznie odstraszona - zakończył, po czym wzniósł do ust szklaneczkę z Ognistą. Nie tak to sobie wyobrażał, lecz próbował doszukiwać się w zaproponowanym planie plusów. Nie wiedział, na ile realne mieli szanse na zrobienie z niego zarządcy portu, lecz z całym ministerstwem, a także tradycjonalistyczną szlachtą, po ich stronie nie brakowało im wpływów.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala pomału się zapełniała, ale i tak pozostawało zaskakująco dużo wolnych miejsc. Wiedział, że jego brat dzisiaj się nie zjawi na spotkaniu, ale nieobecność reszty Rycerzy pozostawała dla niego tajemnicą. Teoretycznie to nie była jego sprawa, jednak każdy z nich sporo wkładał w działanie tej organizacji, więc im było ich więcej tym lepiej. Może dowie się dzisiaj czegoś nowego, na razie wziął jeden z kieliszków i uniósł go do toastu za nowego ministra. Z takim sojusznikiem faktycznie mogli wiele osiągnąć. Szkoda tylko, że w ich gronie nie znalazł się żaden jego krewny.
Za to śmierć młodego Yaxleya wciąż go dziwiła. Według Edgara był zdecydowanie za młody na te wszystkie laury, ale miał okazję z nim współpracować i musiał przyznać, że chłopak miał talent. Ciekawie byłoby obserwować jego dalszy rozwój, tym bardziej jego śmierć była sporą stratą dla ich wszystkich.
Spokojnie przysłuchiwał się kolejnym słowom Deirdre o Londynie. Faktycznie udało im się dużo osiągnąć przez ostatni czas, teoretycznie teraz wszystko powinno pójść z górki. Mieli po swojej stronie osoby na najwyższych stanowiskach, ale tak jak zauważyła Deirdre, najlepiej byłoby gdyby reszta stanowisk też została objęta ich ludźmi. Sam się do tego nie wyrywał, zdecydowanie wolał pracować gdzieś w cieniu tego wszystkiego tak jak dotychczas. Nie zdziwi go, jeżeli żaden z jego krewnych nie wyrazi chęci wyjść na świecznik, taką już mieli naturę. Nie mógł się jednak nie zgodzić z lordem Blackiem i Caelanem. - Mnie też najbardziej interesuje kwestia handlu. Jesteśmy w stanie sprowadzić praktycznie wszystko co może okazać się potrzebne: magiczne ingrediencje, czarnomagiczne artefakty... - chyba nie musiał wymieniać więcej. Każdy wiedział, że Burke'owie potrafią wszystko załatwić, choć mało kto wiedział w jaki sposób im się to w ogóle udaje. - Sprowadzamy też do kraju znaczną ilość opium - zerknął na Craiga, który od niedawna sprawował pieczę nad tą częścią rodzinnego biznesu. - Gdyby Alphardowi faktycznie udało się stanąć na czele Komisji, a Caelan miałby pełną kontrolę nad portem, w zasadzie już nic nie stałoby nam na przeszkodzie, żeby nasze przewozy były większe i dużo szybsze. Moglibyśmy wtedy spróbować poszerzyć nasze wpływy na państwa ościenne - zauważył, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że ich sklep nie był priorytetem w działaniach Rycerzy. Nie zajmowali się polityką jako taką, a w Wielkiej Brytanii nie musieli znacznie poszerzać swoich wpływów, bo i tak mieli tutaj monopol na takie nielegalne transakcje. - Z odpowiednią pomocą - znów spojrzał na Alpharda i Caelana. - Bylibyśmy w stanie kontrolować wszystkich przemytników, którzy próbują coś robić za naszymi plecami - chociażby próbując przejść na stronę wroga. - Poza tym po takich zmianach w handlu na pewno ucierpią biznesy innych niestety wciąż dość wpływowych rodów, chociażby Macmillanów - zauważył.
Nie zdziwiło go pytanie o Quentina, choć wolał, żeby darzono go większym zaufaniem. Gdyby mógł, na pewno by przyszedł. - Mój brat nie mógł dzisiaj przyjść z powodów zdrowotnych - odparł pokrótce, spoglądając na Deirdre. Choroba genetyczna go nie oszczędza.
Za to śmierć młodego Yaxleya wciąż go dziwiła. Według Edgara był zdecydowanie za młody na te wszystkie laury, ale miał okazję z nim współpracować i musiał przyznać, że chłopak miał talent. Ciekawie byłoby obserwować jego dalszy rozwój, tym bardziej jego śmierć była sporą stratą dla ich wszystkich.
Spokojnie przysłuchiwał się kolejnym słowom Deirdre o Londynie. Faktycznie udało im się dużo osiągnąć przez ostatni czas, teoretycznie teraz wszystko powinno pójść z górki. Mieli po swojej stronie osoby na najwyższych stanowiskach, ale tak jak zauważyła Deirdre, najlepiej byłoby gdyby reszta stanowisk też została objęta ich ludźmi. Sam się do tego nie wyrywał, zdecydowanie wolał pracować gdzieś w cieniu tego wszystkiego tak jak dotychczas. Nie zdziwi go, jeżeli żaden z jego krewnych nie wyrazi chęci wyjść na świecznik, taką już mieli naturę. Nie mógł się jednak nie zgodzić z lordem Blackiem i Caelanem. - Mnie też najbardziej interesuje kwestia handlu. Jesteśmy w stanie sprowadzić praktycznie wszystko co może okazać się potrzebne: magiczne ingrediencje, czarnomagiczne artefakty... - chyba nie musiał wymieniać więcej. Każdy wiedział, że Burke'owie potrafią wszystko załatwić, choć mało kto wiedział w jaki sposób im się to w ogóle udaje. - Sprowadzamy też do kraju znaczną ilość opium - zerknął na Craiga, który od niedawna sprawował pieczę nad tą częścią rodzinnego biznesu. - Gdyby Alphardowi faktycznie udało się stanąć na czele Komisji, a Caelan miałby pełną kontrolę nad portem, w zasadzie już nic nie stałoby nam na przeszkodzie, żeby nasze przewozy były większe i dużo szybsze. Moglibyśmy wtedy spróbować poszerzyć nasze wpływy na państwa ościenne - zauważył, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że ich sklep nie był priorytetem w działaniach Rycerzy. Nie zajmowali się polityką jako taką, a w Wielkiej Brytanii nie musieli znacznie poszerzać swoich wpływów, bo i tak mieli tutaj monopol na takie nielegalne transakcje. - Z odpowiednią pomocą - znów spojrzał na Alpharda i Caelana. - Bylibyśmy w stanie kontrolować wszystkich przemytników, którzy próbują coś robić za naszymi plecami - chociażby próbując przejść na stronę wroga. - Poza tym po takich zmianach w handlu na pewno ucierpią biznesy innych niestety wciąż dość wpływowych rodów, chociażby Macmillanów - zauważył.
Nie zdziwiło go pytanie o Quentina, choć wolał, żeby darzono go większym zaufaniem. Gdyby mógł, na pewno by przyszedł. - Mój brat nie mógł dzisiaj przyjść z powodów zdrowotnych - odparł pokrótce, spoglądając na Deirdre. Choroba genetyczna go nie oszczędza.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwował z uwagą każdą kolejną osobę, która wchodziła do sali Białej Wywerny i kiedy jako ostatnia zjawiła się Deirdre westchnął cicho pod nosem ze świadomością, że nie wszystkim chciało się zaszczyć ich swą obecnością. Nie mógł odrzucić od siebie wrażenia, iż z miesiąca na miesiąc jest ich coraz mniej i choć nie w ilości tkwiła siła, to winni posiadać znacznie więcej zaufanych twarzy. Nie zdołał wyłapać chociażby Croucha, z którym przyszło mu walczyć z Zakonnikami – przestraszył się? Coś go zatrzymało? Nie było spraw ważniejszych niżeli służba Czarnemu Panu, więc żaden powód nie był wystarczająco dobry.
Uniósł szkło w geście toastu, gdy rozniosło się echo pochwał wobec Ministra, a także ukłucie żalu po stracie lojalnego towarzysza. Czysta krew ponownie została przelana i choć wiedział, że nie na próżno to nie oni powinni żegnać swego sojusznika, a parszywy wróg nieustannie udowadniający swe umiejętności. Nie znał Morghota dobrze, właściwie miał okazję jedynie słyszeć o jego sukcesach, jednakże skoro stał u boku ich Pana to musiał mieć w sobie coś więcej jak naiwną werwę. Pokonanie tak dobrego czarodzieja nie było zadaniem niewykonalnym, ale z pewnością też nie banalnie prostym, dlatego średniak nie miałby najmniejszych szans.
Był dumny z oczyszczenia Londynu, który momentalnie stał się o wiele bardziej przyjazny bez wszędobylskiego szlamu. Zdecydowanie był to sukces, między innymi ich samych.
Nie odzywał się w kwestii wyższych stanowisk w Ministerstwie, bowiem jakiekolwiek struktury urzędowe były mu obce. Czas na dywagacje już minął, potrzebowali konkretów zatem wprowadzanie jakichkolwiek nietrafionych pomysłów było po prostu zbędne. Zacisnąwszy w dłoni szkło wsłuchiwał się w słowa swych kompanów uważając, że utrudnienie handlu było dobrym ruchem, a współpraca z innymi krajami wręcz niezbędna. Zmartwił go jednak fakt ucieczki niektórych delegatów, albowiem świadczyło to o zmianie nastrojów dyplomatycznych. -Czego się obawiali, że ich przedstawiciele powróci do domu?- spytał, być może nieco retorycznie, spoglądając na Alpharda. -Być może wybiegnę nieco za daleko, lecz czy to nie jest zły znak? Wróg ma szansę dotrzeć do takich informacji i szukać w innych krajach wsparcia.- dodał zdając sobie sprawę – jak pewnie każdy z tu obecnych – że bez ofensywy się nie obejdzie. -Czy ktokolwiek ma możliwość trzymania pieczy nad Gringottem?- wiedział, że nie zatrudniano tam czarodziejów, jednakże może istniała jakakolwiek szansa nad zdobyciem w ów miejscu wpływów? Bez galeonów i kosztowności o wiele trudniej było tworzyć nowe sojusze.
Uniósł szkło w geście toastu, gdy rozniosło się echo pochwał wobec Ministra, a także ukłucie żalu po stracie lojalnego towarzysza. Czysta krew ponownie została przelana i choć wiedział, że nie na próżno to nie oni powinni żegnać swego sojusznika, a parszywy wróg nieustannie udowadniający swe umiejętności. Nie znał Morghota dobrze, właściwie miał okazję jedynie słyszeć o jego sukcesach, jednakże skoro stał u boku ich Pana to musiał mieć w sobie coś więcej jak naiwną werwę. Pokonanie tak dobrego czarodzieja nie było zadaniem niewykonalnym, ale z pewnością też nie banalnie prostym, dlatego średniak nie miałby najmniejszych szans.
Był dumny z oczyszczenia Londynu, który momentalnie stał się o wiele bardziej przyjazny bez wszędobylskiego szlamu. Zdecydowanie był to sukces, między innymi ich samych.
Nie odzywał się w kwestii wyższych stanowisk w Ministerstwie, bowiem jakiekolwiek struktury urzędowe były mu obce. Czas na dywagacje już minął, potrzebowali konkretów zatem wprowadzanie jakichkolwiek nietrafionych pomysłów było po prostu zbędne. Zacisnąwszy w dłoni szkło wsłuchiwał się w słowa swych kompanów uważając, że utrudnienie handlu było dobrym ruchem, a współpraca z innymi krajami wręcz niezbędna. Zmartwił go jednak fakt ucieczki niektórych delegatów, albowiem świadczyło to o zmianie nastrojów dyplomatycznych. -Czego się obawiali, że ich przedstawiciele powróci do domu?- spytał, być może nieco retorycznie, spoglądając na Alpharda. -Być może wybiegnę nieco za daleko, lecz czy to nie jest zły znak? Wróg ma szansę dotrzeć do takich informacji i szukać w innych krajach wsparcia.- dodał zdając sobie sprawę – jak pewnie każdy z tu obecnych – że bez ofensywy się nie obejdzie. -Czy ktokolwiek ma możliwość trzymania pieczy nad Gringottem?- wiedział, że nie zatrudniano tam czarodziejów, jednakże może istniała jakakolwiek szansa nad zdobyciem w ów miejscu wpływów? Bez galeonów i kosztowności o wiele trudniej było tworzyć nowe sojusze.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Lekko wzniosła szklankę, kiedy w sali pojawił się także Ramsey i odpowiedziała podobnie na jego skinienie głową. W jego obecność nie wątpiła, był zawsze, gdzie powinien. Szkoda, że tego samego nie mogła powiedzieć o jego ojcu, lecz o tym zamierzała wspomnieć później, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila.
Cassandra znalazła się pomiędzy nią, a Lyanną jak zjawa, cicho i nagle, ale pojawienie się uzdrowicielki przywołało na usta wiedźmy lekki uśmiech. - Dobrze cię widzieć. Jak się czujesz? - spytała cicho, nie zadając bardziej osobistych pytań, na które Vablatsky zapewne nie chciałaby odpowiadać przy wszystkich - jak każdy zresztą. Wyglądała jednak dobrze i Rookwood miała nadzieję, że doszła do siebie po połogu; potrzebowali tak zaufanej i utalentowanej uzdrowicielki.
Podniosła wzrok na lorda Rosiera, słysząc skierowane ku niej pytanie; dobrze wiedziała kogo miał na myśli i dlaczego sprawa ta może interesować go bardziej, niż pozostali sojusznicy - z lady Melisande łączyły go więzy krwi i najpewniej czuł się za nią odpowiedzialny. - Owszem - potwierdziła blondynka; zaledwie dwa, trzy dni wcześniej skontaktowała się z jedną z Róż, która pragnęła wesprzeć ich sprawę, by powierzyć jej zadanie możliwe do wykonania. Sigrun nie znała jeszcze talentów czarownicy, nie wiedziała jaką dysponuje mocą i umiejętnościami, choć nazwisko i pokrewieństwo z tak potężnym czarodziejem jak Tristan zobowiązywało, dlatego zdecydowała się posłać ją tam, gdzie dama powinna dać sobie radę - w końcu one uczyły się czarować głównie słowem, nie różdżką. - Jeszcze nie, lecz wiem, że to może zająć trochę czasu, będę cię informować, sir - zobowiązała się; sama była ciekawa jak lady Melisande sobie poradzi i czy pewnego dnia zasiądzie z nimi przy tym stole.
Przeniosła wzrok na pierwszą Śmierciożerczynię, kiedy pojawiła się po prawicy Tristana i zajeła głos, oficjalnie rozpoczynając spotkanie. Uwadze Rookwood nie umknęło wolne miejsce na szczycie stołu, po jego drugiej stronie, nie skomentowała tego jednak w żaden sposób, skupiając się na wypowiadanych przez Mericourt słowach przekazanych przez Czarnego Pana. Tym razem nie przynosiła złych wieści, to dobrze, Sigrun poczuła ulgę, bo lękała się jego gniewu - tak jak każdy. Wzniosła szklanke, która magicznie się napełniła, by wypić toast, zarówno za Ministra Magii, jak i lorda Yaxleya, którego zabrakło. Mogli szczerze żałować utraty utalentowanego i wiernego Panu Śmierciożercy. Miał dobrą śmierć, zginął w walce dla Niego, a oni nie spoczną, póki go nie pomszczą. Ci, którzy go zamordowali poniosą zasłuzoną i bolesną karę.
Początkowo w milczeniu przysłuchiwała się dyskusji, którą podjęła Deirdre, sugerując, by Rycerze Walpurgii spróbowali sięgnąć wyżej, także na poziomie zawodowym, by wykorzystać wpływy dobrej sprawie. Miała słuszność, nie powinni byli się krygować, nic im już nie groziło, nie w Londynie. Nie musieli działać juz z ukrycia. To przecież teraz oni stanowili prawo, czyż nie?
- Gdybyś został ordynatorem, mógłbyś zlecić przejrzenie archiwów i historii przyjęć naszych nieprzyjaciół i ich przyjaciół, czyż nie? – zwróciła się do lorda Shafiq, podsuwając mu pomysł na to, jak mógłby wykorzystać to stanowisko; może udałoby się z zakurzonych pergaminów wyłuskać coś interesującego. W dysputę o handlu pomiędzy lordem Blackiem, lordem Burke i Caalanem się nie wtrącała, bo o ekonomii i polityce miała wyjątkowo nikłe pojęcie, pozostawiała to specjalistom. Wierzyła, że jeśli uda im się przejąć władzę, to wykorzystają ją w słuszny sposób. – Jako zarządca portu miałbyś większą kontrolę nad tym, kto się tam kręci. To miejsce, obawiam się, jest zbyt kuszącą opcją dla rebeliantów, trzeba o nie szczególnie zadbać – wtrąciła się jedynie, w pełni popierając tę ideę, choć coś mówiło jej, że coraz więcej spraw, które przykuwały Goyle’a do lądu nie będą mu na rękę. Tyle, że walka dla Czarnego Pana była znacznie istotniejsza, niż prywatne interesy. Wierzyła, że to wiedział.
- Nie wiem, czy mogłabym powrócić do Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami – zaczęła Sigrun. Wszyscy zebrani wiedzieli, że przed niespełna rokiem została z Biura Kontroli Wilkołaków zwolniona przez aresztowanie na Picadilly Circus. – Udałoby mi się jednak podzielić czas, by nie zawieść lorda Avery i zająć się ściganiem z urzędu wszystkich mieszańców o niezarejestrowanych różdzkach. Gdybym miała możliwość działać nie tylko w Biurze Kontroli Wilkołaków, to może należałoby nieco namieszać w rezerwacie Peak District. Podlega Greengrassom, którzy nie poparli prawowitego Ministra, czyż nie?
Mówiąc to patrzyła na lorda Rosiera, ciekawa jego opinii; przypuszczała, że to on, ze swoją mocą i wiedzą o magicznych stworzeniach, powinien przeowdzić całemu Departamentowi.
Cassandra znalazła się pomiędzy nią, a Lyanną jak zjawa, cicho i nagle, ale pojawienie się uzdrowicielki przywołało na usta wiedźmy lekki uśmiech. - Dobrze cię widzieć. Jak się czujesz? - spytała cicho, nie zadając bardziej osobistych pytań, na które Vablatsky zapewne nie chciałaby odpowiadać przy wszystkich - jak każdy zresztą. Wyglądała jednak dobrze i Rookwood miała nadzieję, że doszła do siebie po połogu; potrzebowali tak zaufanej i utalentowanej uzdrowicielki.
Podniosła wzrok na lorda Rosiera, słysząc skierowane ku niej pytanie; dobrze wiedziała kogo miał na myśli i dlaczego sprawa ta może interesować go bardziej, niż pozostali sojusznicy - z lady Melisande łączyły go więzy krwi i najpewniej czuł się za nią odpowiedzialny. - Owszem - potwierdziła blondynka; zaledwie dwa, trzy dni wcześniej skontaktowała się z jedną z Róż, która pragnęła wesprzeć ich sprawę, by powierzyć jej zadanie możliwe do wykonania. Sigrun nie znała jeszcze talentów czarownicy, nie wiedziała jaką dysponuje mocą i umiejętnościami, choć nazwisko i pokrewieństwo z tak potężnym czarodziejem jak Tristan zobowiązywało, dlatego zdecydowała się posłać ją tam, gdzie dama powinna dać sobie radę - w końcu one uczyły się czarować głównie słowem, nie różdżką. - Jeszcze nie, lecz wiem, że to może zająć trochę czasu, będę cię informować, sir - zobowiązała się; sama była ciekawa jak lady Melisande sobie poradzi i czy pewnego dnia zasiądzie z nimi przy tym stole.
Przeniosła wzrok na pierwszą Śmierciożerczynię, kiedy pojawiła się po prawicy Tristana i zajeła głos, oficjalnie rozpoczynając spotkanie. Uwadze Rookwood nie umknęło wolne miejsce na szczycie stołu, po jego drugiej stronie, nie skomentowała tego jednak w żaden sposób, skupiając się na wypowiadanych przez Mericourt słowach przekazanych przez Czarnego Pana. Tym razem nie przynosiła złych wieści, to dobrze, Sigrun poczuła ulgę, bo lękała się jego gniewu - tak jak każdy. Wzniosła szklanke, która magicznie się napełniła, by wypić toast, zarówno za Ministra Magii, jak i lorda Yaxleya, którego zabrakło. Mogli szczerze żałować utraty utalentowanego i wiernego Panu Śmierciożercy. Miał dobrą śmierć, zginął w walce dla Niego, a oni nie spoczną, póki go nie pomszczą. Ci, którzy go zamordowali poniosą zasłuzoną i bolesną karę.
Początkowo w milczeniu przysłuchiwała się dyskusji, którą podjęła Deirdre, sugerując, by Rycerze Walpurgii spróbowali sięgnąć wyżej, także na poziomie zawodowym, by wykorzystać wpływy dobrej sprawie. Miała słuszność, nie powinni byli się krygować, nic im już nie groziło, nie w Londynie. Nie musieli działać juz z ukrycia. To przecież teraz oni stanowili prawo, czyż nie?
- Gdybyś został ordynatorem, mógłbyś zlecić przejrzenie archiwów i historii przyjęć naszych nieprzyjaciół i ich przyjaciół, czyż nie? – zwróciła się do lorda Shafiq, podsuwając mu pomysł na to, jak mógłby wykorzystać to stanowisko; może udałoby się z zakurzonych pergaminów wyłuskać coś interesującego. W dysputę o handlu pomiędzy lordem Blackiem, lordem Burke i Caalanem się nie wtrącała, bo o ekonomii i polityce miała wyjątkowo nikłe pojęcie, pozostawiała to specjalistom. Wierzyła, że jeśli uda im się przejąć władzę, to wykorzystają ją w słuszny sposób. – Jako zarządca portu miałbyś większą kontrolę nad tym, kto się tam kręci. To miejsce, obawiam się, jest zbyt kuszącą opcją dla rebeliantów, trzeba o nie szczególnie zadbać – wtrąciła się jedynie, w pełni popierając tę ideę, choć coś mówiło jej, że coraz więcej spraw, które przykuwały Goyle’a do lądu nie będą mu na rękę. Tyle, że walka dla Czarnego Pana była znacznie istotniejsza, niż prywatne interesy. Wierzyła, że to wiedział.
- Nie wiem, czy mogłabym powrócić do Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami – zaczęła Sigrun. Wszyscy zebrani wiedzieli, że przed niespełna rokiem została z Biura Kontroli Wilkołaków zwolniona przez aresztowanie na Picadilly Circus. – Udałoby mi się jednak podzielić czas, by nie zawieść lorda Avery i zająć się ściganiem z urzędu wszystkich mieszańców o niezarejestrowanych różdzkach. Gdybym miała możliwość działać nie tylko w Biurze Kontroli Wilkołaków, to może należałoby nieco namieszać w rezerwacie Peak District. Podlega Greengrassom, którzy nie poparli prawowitego Ministra, czyż nie?
Mówiąc to patrzyła na lorda Rosiera, ciekawa jego opinii; przypuszczała, że to on, ze swoją mocą i wiedzą o magicznych stworzeniach, powinien przeowdzić całemu Departamentowi.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rozejrzał się po zgromadzonych; dzisiejszego dnia nie było ich zbyt wielu. Nie wyłapał też żadnych nowych twarzy wśród najszlachetniejszych przedstawicieli społeczności czarodziejskiej. I chociaż swoim przybyciem Deirdre zasiała ziarno nadziei i czegoś, co mogło być nazwane radością, szybko nad ich głowami skłębiły się czarne chmury, niczym widmo przypominając o śmierci tych, którzy do końca walczyli w imię jedynej słusznej idei. Ujął w długie palce kielich z alkoholem i z równym szacunkiem uczcił sukces ministra Malfoya co życie czarodziejów, które dobiegło końca.
Nie znał osobiście zbyt dobrze żadnego z nich, ich bycie lub nie bycie z personalnego punktu widzenia było mu bliskie obojętności. Niemniej jednak można było to uznać za niebywałą stratę dla Rycerzy. Młody lord nestor, którego chyba sława przeganiała faktyczne dokonania - a przynajmniej tak mógł zakładać Eddard w zaciszu własnych myśli - nie zdążył rozwinąć swych skrzydeł i otulić nimi ród Yaxley.
Zwilżył usta napojem i w ciszy wysłuchiwał planów na zawodową przyszłość swoich towarzyszy. Przed lordem Black z pewnością rysowała się obiecująca kariera polityczna, to dobrze. Bardzo dobrze. I aż miło słuchało się realnych planów przejęcia kontroli nad londyńskim portem i handlem międzynarodowym. Można powiedzieć, że powodzenie tych planów sprzyjało jego profesji. - Z pewnością przejęcie kontroli nad portem i Komisją Handlu Magicznego może znacznie ułatwić wszelką biurokrację związaną z poszukiwaniami zaginionych artefaktów na terenach innych państw, które mogą okazać się użyteczne dla naszej sprawy. Mówię tu oczywiście o oficjalnych zleceniach z ramienia Ministerstwa, którymi dotąd się zajmowałem - tu zerknął w stronę lorda Burke, oczywiście nie była to próba przykrej insynuacji, doskonale wiedział, że największe perełki nie mogą być znalezione oficjalną ścieżką. Sam zastanawiał się nad tym, czy znalazłby dla siebie miejsce gdzieś w Ministerstwie, teraz, gdy sytuacja uczyniła go najstarszym z synów pana ojca, dziedzicem jego spuścizny. Prawdopodobnie powinien ograniczyć swe wyjazdy i osiedlić się na wyspach, ale póki co miał zbyt wiele planów leżących w szufladzie, aby po prostu o tym zapomnieć i usiąść za biurkiem.
Nie znał osobiście zbyt dobrze żadnego z nich, ich bycie lub nie bycie z personalnego punktu widzenia było mu bliskie obojętności. Niemniej jednak można było to uznać za niebywałą stratę dla Rycerzy. Młody lord nestor, którego chyba sława przeganiała faktyczne dokonania - a przynajmniej tak mógł zakładać Eddard w zaciszu własnych myśli - nie zdążył rozwinąć swych skrzydeł i otulić nimi ród Yaxley.
Zwilżył usta napojem i w ciszy wysłuchiwał planów na zawodową przyszłość swoich towarzyszy. Przed lordem Black z pewnością rysowała się obiecująca kariera polityczna, to dobrze. Bardzo dobrze. I aż miło słuchało się realnych planów przejęcia kontroli nad londyńskim portem i handlem międzynarodowym. Można powiedzieć, że powodzenie tych planów sprzyjało jego profesji. - Z pewnością przejęcie kontroli nad portem i Komisją Handlu Magicznego może znacznie ułatwić wszelką biurokrację związaną z poszukiwaniami zaginionych artefaktów na terenach innych państw, które mogą okazać się użyteczne dla naszej sprawy. Mówię tu oczywiście o oficjalnych zleceniach z ramienia Ministerstwa, którymi dotąd się zajmowałem - tu zerknął w stronę lorda Burke, oczywiście nie była to próba przykrej insynuacji, doskonale wiedział, że największe perełki nie mogą być znalezione oficjalną ścieżką. Sam zastanawiał się nad tym, czy znalazłby dla siebie miejsce gdzieś w Ministerstwie, teraz, gdy sytuacja uczyniła go najstarszym z synów pana ojca, dziedzicem jego spuścizny. Prawdopodobnie powinien ograniczyć swe wyjazdy i osiedlić się na wyspach, ale póki co miał zbyt wiele planów leżących w szufladzie, aby po prostu o tym zapomnieć i usiąść za biurkiem.
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W miejscu spotkania pojawiało się coraz więcej osób, zasiadały, zajmowały kolejne miejsca. Znajome twarze witał skinieniem głowy, lekkim, stonowanym uśmiechem. Wszyscy zebrani mieli jeden cel, umocnić potęgę Czarnego Pana swoimi działaniami, kolejnymi sukcesami, niwelując ilość niepowodzeń do niezbędnego minimum. Szło im coraz lepiej, obecna sytuacja w Londynie definitywnie świadczyła o ich powodzeniu, musieli tylko zadbać o to, aby wszystko szło nadal po ich myśli. Wzniesiony toast był jednym z wyrazów sukcesu, który przyszło im świętować. Nowi Minister, szanowany człowiek na wysokim stołku. Uniósł kielich ku górze i upił z niego łyk. Ostatnie spotkania nie przebiegały w tak sympatycznej atmosferze, a ich niepowodzenia długo odbijały się na nich. Tym razem jednak mogło być inaczej. Wysłuchiwał słów kobiety z uwagą, prezentował się wspaniale stojąc na czele i zwracając się do nich. Miał okazję odbyć z nią intrygującą rozmowę w miejscu jej pracy. Niemniej jednak, postanowił skupić się na jej słowach i analizować je na spokojnie. Nie chciał, aby cokolwiek mu umknęło.
Ścieżki kariery niektórych członków mogły okazać się naprawdę cenione. Sam Rosier niewiele mógł zdziałać w tej kwestii, był smokologiem, do tego dość milczący z charakteru, preferował wysłuchiwać, niż rozporządzać. Nie widział się w pracy w Ministerstwie, czułby się stłamszony do granic możliwości, a to zapewne jeszcze bardziej wpływałoby destrukcyjnie na jego psychikę. Rezerwat był jego drugim domem i nikt nie wątpił, że mogłoby być inaczej. W kwestii magicznych stworzeń jego pomoc mogła być naprawdę istotna, w sprawach głębokich dyskusji i rozważań wypadał dużo gorzej. Nie zamierzał się jednak wychylać, wolał, aby wypowiedzieli się Ci, którzy faktycznie mogą coś zdziałać w tej kwestii.
Wrogowie polityczni czy jak to ładnie ujęła Deirdre, plugawe zbiegi faktycznie mogły sprawiać problem. Monitorowanie sytuacji było istotne, dlatego kiwnął głową popierając jej słowa. Lepiej zapobiegać niż leczyć, a rozprzestrzenianie się robactwa było zdecydowanie niepotrzebne, przynajmniej w tym momencie. Przeniósł wzrok na Zachary'ego, który poinformował, że będzie się starał o fotel ordynatora, a później zerknął na Sigrun, to faktycznie dobry pomysł.
- Może znalazłbyś co nieco na temat ich słabych punktów. - dopowiedział cicho. Pewnie o to chodziło Sigrun. Jak wiadomo, każdy miał słabsze punkty i każdy miał jakieś mankamenty, kwestia była istotna... mogłoby okazać się to pomocne, nawet jeśli nie byłoby tego zbyt dużo. Najlepiej jakby tyczyło szczególnie tych bardziej uzdolnionych przeciwników... Skupił się na słowach Rookwood. Miała rację, rezerwat Peak District był ich konkurencją, może jakby dobrali im się do... papierów, wtedy nie byłoby tak kolorowo. A Greengrassowie powinni widzieć, że popełnili błąd wybierając tamtą stronę.
Ścieżki kariery niektórych członków mogły okazać się naprawdę cenione. Sam Rosier niewiele mógł zdziałać w tej kwestii, był smokologiem, do tego dość milczący z charakteru, preferował wysłuchiwać, niż rozporządzać. Nie widział się w pracy w Ministerstwie, czułby się stłamszony do granic możliwości, a to zapewne jeszcze bardziej wpływałoby destrukcyjnie na jego psychikę. Rezerwat był jego drugim domem i nikt nie wątpił, że mogłoby być inaczej. W kwestii magicznych stworzeń jego pomoc mogła być naprawdę istotna, w sprawach głębokich dyskusji i rozważań wypadał dużo gorzej. Nie zamierzał się jednak wychylać, wolał, aby wypowiedzieli się Ci, którzy faktycznie mogą coś zdziałać w tej kwestii.
Wrogowie polityczni czy jak to ładnie ujęła Deirdre, plugawe zbiegi faktycznie mogły sprawiać problem. Monitorowanie sytuacji było istotne, dlatego kiwnął głową popierając jej słowa. Lepiej zapobiegać niż leczyć, a rozprzestrzenianie się robactwa było zdecydowanie niepotrzebne, przynajmniej w tym momencie. Przeniósł wzrok na Zachary'ego, który poinformował, że będzie się starał o fotel ordynatora, a później zerknął na Sigrun, to faktycznie dobry pomysł.
- Może znalazłbyś co nieco na temat ich słabych punktów. - dopowiedział cicho. Pewnie o to chodziło Sigrun. Jak wiadomo, każdy miał słabsze punkty i każdy miał jakieś mankamenty, kwestia była istotna... mogłoby okazać się to pomocne, nawet jeśli nie byłoby tego zbyt dużo. Najlepiej jakby tyczyło szczególnie tych bardziej uzdolnionych przeciwników... Skupił się na słowach Rookwood. Miała rację, rezerwat Peak District był ich konkurencją, może jakby dobrali im się do... papierów, wtedy nie byłoby tak kolorowo. A Greengrassowie powinni widzieć, że popełnili błąd wybierając tamtą stronę.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.06.20 13:10, w całości zmieniany 1 raz
W milczeniu uniósł swój kielich, kiedy doszło do toastu. Aż ciężko było uwierzyć, jak często władza zmieniała się na stanowisku ministra w ciągu ostatniego roku. Ta niezwykle odpowiedzialna funkcja pociągała wielu - co było zrozumiałe, wiązała się w końcu przecież z władzą. Szkoda tylko, że sięgać po nią usiłowały osoby skrajnie głupie lub o niewłaściwych poglądach. Obsadzenie tego stanowiska Malfoyem zdecydowanie wyszło im na dobre.
Znacznie bardziej przygnębiająca była wzmianka o Morgothcie. Craig nigdy nie potrafił się dogadać z Yaxleyem, obaj chodzili zupełnie innymi ścieżkami, i to pomimo pozytywnych stosunków, które łączyły oba ich rody. Nie żywił do niego specjalnie ciepłych uczuć, z pewnością nie będzie za nim tęsknić jako za przyjacielem. Jednak niezwykle gorzką była myśl, że poległ kolejny ze śmierciożerców - jeden z pierwszych, którzy przysięgli poświęcić całe swoje życie służbie Czarnemu Panu. Za niego również więc Craig wzniósł cichy toast. Kiedyś, gdy wszystko już się uspokoi, Yaxley z pewnością zostanie wyróżniony jako jeden z tych, którzy ponieśli śmierć usiłując zbudować nową, lepszą rzeczywistość.
Pocieszające było jednak to, że po tak długim czasie starań i ciężkiej pracy włożonej w to, by naprawić sytuację czarodziejów w Anglii, już teraz mogli poniekąd odebrać nagrodę - bo przecież te wszystkie awansy wiązały się nie tylko z obowiązkami, ale także z przywilejami. Z władzą. Z bogactwem. Sam Craig, podobnie z resztą, jak głośno powiedział to Edgar, nie zamierzał wysuwać się przed szereg. Obecne stanowisko w zupełności mu wystarczyło. Nie dało się jednak ukryć, że rozszerzenie wpływów oraz kontrola handlu była im bardzo na rękę. Wiązało się to między innymi z większymi profitami, a te wykorzystać można było do odbudowy Londynu.
- Większa ilość przemytników równa się też większej liczbie oczu i uszu na naszych usługach. - dodał. Nie bez przyczyny Nokturn należał do nich. Nie mogli jednak swojej uwagi skupiać tylko i wyłącznie na Londynie. Znaczna część szczurów już przecież zdążyła z niego uciec.
Znacznie bardziej przygnębiająca była wzmianka o Morgothcie. Craig nigdy nie potrafił się dogadać z Yaxleyem, obaj chodzili zupełnie innymi ścieżkami, i to pomimo pozytywnych stosunków, które łączyły oba ich rody. Nie żywił do niego specjalnie ciepłych uczuć, z pewnością nie będzie za nim tęsknić jako za przyjacielem. Jednak niezwykle gorzką była myśl, że poległ kolejny ze śmierciożerców - jeden z pierwszych, którzy przysięgli poświęcić całe swoje życie służbie Czarnemu Panu. Za niego również więc Craig wzniósł cichy toast. Kiedyś, gdy wszystko już się uspokoi, Yaxley z pewnością zostanie wyróżniony jako jeden z tych, którzy ponieśli śmierć usiłując zbudować nową, lepszą rzeczywistość.
Pocieszające było jednak to, że po tak długim czasie starań i ciężkiej pracy włożonej w to, by naprawić sytuację czarodziejów w Anglii, już teraz mogli poniekąd odebrać nagrodę - bo przecież te wszystkie awansy wiązały się nie tylko z obowiązkami, ale także z przywilejami. Z władzą. Z bogactwem. Sam Craig, podobnie z resztą, jak głośno powiedział to Edgar, nie zamierzał wysuwać się przed szereg. Obecne stanowisko w zupełności mu wystarczyło. Nie dało się jednak ukryć, że rozszerzenie wpływów oraz kontrola handlu była im bardzo na rękę. Wiązało się to między innymi z większymi profitami, a te wykorzystać można było do odbudowy Londynu.
- Większa ilość przemytników równa się też większej liczbie oczu i uszu na naszych usługach. - dodał. Nie bez przyczyny Nokturn należał do nich. Nie mogli jednak swojej uwagi skupiać tylko i wyłącznie na Londynie. Znaczna część szczurów już przecież zdążyła z niego uciec.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Większa sala boczna
Szybka odpowiedź