Większa sala boczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Większa sala boczna
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
To zadziwiające, jak leniwie świat ruszał do przodu; dostrzegła to dopiero, przyglądając się odkrytej spod płaszcza sylwetce Deirdre, podobnie jak ona - nieobecnej w ostatnich czasach. Wracała do formy, znów stawała się sobą - choć dawną sobą już nigdy nie będzie. Syn Cassandry już żył, oddychał, a nici jego przeznaczenia już plotły dla niego przyszłe losy, wszystko płynęło, świat nigdy nie stał w miejscu. I Londyn też płynął - spływał strugami krwi. Gdy dobiegło ją pytanie Sigrun, uśmiechnęła się, spokojnie, subtelnie, skinąwszy delikatnie głową. Czarownica musiała wiedzieć, że Cassandra nie chciała zbyt wiele opowiadać przy wszystkich - którzy i tak za sprawą Valerija wiedzieli zbyt wiele... Nie dała po sobie poznać niezręczności lub zawahania, nie przerywając obrad prywatnymi pogawędkami zwróciła się ku prowadzącej spotkanie, by wraz z pozostałymi unieść kielich wina i upić jego drobny łyk, osładzając gorycz wspomnienia Yaxleya. Dopiero co pomogła mu wyjść z sinicy - wydawał się w pełni sił, choć... odmieniony jakimiś dziwnymi targającymi go od wewnątrz demonami. Tkwił w tym pewien smutek, ale jeszcze większy lęk - jeśli czarodziej tak potężny mógł polec, ze śmiercią musiał się liczyć każdy obecny w tej sali. A ona - ona była matką i była potrzebna swoim dzieciom.
Wsłuchiwała się w dalsze słowa czarownicy, polityczne manewry nie były jej światem i niewiele mogła w nich pomóc, pozostała więc niewidzialna. Nie wiedziała, ile można dokonać z poziomu Ministerstwa - i nie leżało to w jej kompetencjach, z pewnością nie była też osobą, która mogłaby wykorzystać tę sytuację dla własnej kariery. Zmiany, jakie zaszły, pewnie pozwoliłby jej wrócić do szpitala św. Munga i rozpocząć wszystko od nowa - ale dawne wydarzenia zdążyły wybić ją z rytmu, porwać w nokturnowe tango, którym zbudowała już mury nowego. W milczeniu, niemym zamyśleniu zogniskowała wzrok na Zacharym, który mierzył wysoko. Miał ku temu predyspozycje.
Czując na sobie wzrok Deirdre, nie omieszkała nie odpowiedzieć:
- Valerij może nie pojawić się przez jakiś czas - odpowiedziała na pytanie śmierciożerczyni, zbierając myśli. Doskonale rozumiała alchemika, ale musiała przedstawić jego sprawę tak, by zrozumieli go również inni:
- Wszyscy wiemy, ile warte są jego odkrycia - ale to, nad którym pracuje teraz, przyćmi wszystko, czego dokonał przez ostatnie lata. Wierzy, że jest w stanie sporządzić eliksir życia - rozwikłać tajemnicę nieśmiertelności. - Zdawało jej się, że nie musi mówić nic więcej. Zachwalać wagi tych odkryć. Miały dać realną potęgę. - Jednak by skutecznie kontynuować swoje prace, musiał wyjechać. Powierzył mi obowiązek przekazania wam tych informacji - rycerze wszak winni wiedzieć, gdzie i dlaczego się podziewał. Nie uciekł, nie zdezerterował. Podążał za niemożliwym, a Cassandra była pewna, że to niemożliwe w końcu uchwyci. Ostatecznie przeniosła wzrok na Alpharda, winien te rewelacje potwierdzić. Valerij coś u niego zostawił.
Wsłuchiwała się w dalsze słowa czarownicy, polityczne manewry nie były jej światem i niewiele mogła w nich pomóc, pozostała więc niewidzialna. Nie wiedziała, ile można dokonać z poziomu Ministerstwa - i nie leżało to w jej kompetencjach, z pewnością nie była też osobą, która mogłaby wykorzystać tę sytuację dla własnej kariery. Zmiany, jakie zaszły, pewnie pozwoliłby jej wrócić do szpitala św. Munga i rozpocząć wszystko od nowa - ale dawne wydarzenia zdążyły wybić ją z rytmu, porwać w nokturnowe tango, którym zbudowała już mury nowego. W milczeniu, niemym zamyśleniu zogniskowała wzrok na Zacharym, który mierzył wysoko. Miał ku temu predyspozycje.
Czując na sobie wzrok Deirdre, nie omieszkała nie odpowiedzieć:
- Valerij może nie pojawić się przez jakiś czas - odpowiedziała na pytanie śmierciożerczyni, zbierając myśli. Doskonale rozumiała alchemika, ale musiała przedstawić jego sprawę tak, by zrozumieli go również inni:
- Wszyscy wiemy, ile warte są jego odkrycia - ale to, nad którym pracuje teraz, przyćmi wszystko, czego dokonał przez ostatnie lata. Wierzy, że jest w stanie sporządzić eliksir życia - rozwikłać tajemnicę nieśmiertelności. - Zdawało jej się, że nie musi mówić nic więcej. Zachwalać wagi tych odkryć. Miały dać realną potęgę. - Jednak by skutecznie kontynuować swoje prace, musiał wyjechać. Powierzył mi obowiązek przekazania wam tych informacji - rycerze wszak winni wiedzieć, gdzie i dlaczego się podziewał. Nie uciekł, nie zdezerterował. Podążał za niemożliwym, a Cassandra była pewna, że to niemożliwe w końcu uchwyci. Ostatecznie przeniosła wzrok na Alpharda, winien te rewelacje potwierdzić. Valerij coś u niego zostawił.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Skinął głową Sigrun, ufał jej na tyle, by nie doptywać o szczegóły zadania, jednak ta krótka wymiana zdań wzbudziła w nim przemyślenia, które musiały jednak odczekać na właściwy czas. Wkrótce w pomieszczeniu pojawiła się również Deirdre, Tristan nie obrzucił jej spojrzeniem, nie kiwnął głową na powitanie, odczekał, aż rozpocznie - jak ognia unikając możliwości podsycenia niekomfortowych plotek. Spojrzał na nią dopiero, gdy zarządziła toast, wraz z pozostałymi unosząc swój kielich. Cronos Malfoy dobrze się spisał. Z kamienną miną wysłuchał ostatniego pożegnania Morgotha, była ciosem. Ciosem, którego się nie spodziewali i ciosem, który pozostawi skazę już na zawsze. Yaxley należał do najbliższych Czarnemu Panu. Jego strata dużo znaczyła.
- Nie pozostawimy śmierci Morgotha bez odzewu - zapewnił, nie zamierzając zostawiać tej sprawy bez echa. - Dowiemy się, kto to zrobił. Znajdziemy go. I dopełnimy sprawiedliwości. - Ktokolwiek by to nie był, będzie skamlał o litość. Jeśli ktokolwiek pośród rycerzy będzie miał okazję pomówić na osobności z przeciwną stroną winien ustalić tę kwestię na szczycie listy swoich priorytetów. Ale, sednem ich sprawy był teraz Londyn oraz związane z nim przemiany, polityczne i gospodarcze. Postąpiły nagle, ale jak było widać po toczących się rozmowach - nie objęły wszystkiego, co objąć powinny.
- A sam Lowe? - zapytał Zachary'ego. - Co sądzisz o jego przekonaniach? Poglądach? - Czym innym były oficjalne zapewnienia, czym innym to, co wiedzieli tylko jego współpracownicy, pewien był, że Zachary posiadał na ten temat najwięcej informacji pośród tu zebranych. Nie pozostawiało wątpliwości, iż posiadał odpowiednie nazwisko, umiejętności, jak i predyspozycje, by powoli zdobywać wpływy w owej placówce. Ordynator to dla niego za mało, w dalszej perspektywie mógł sięgać wyżej. Kimkolwiek był Lowe: nie siedział dzisiaj z nimi. Zachary może nie miał dużego doświadczenia związanego ze stanowiskami kierowniczymi, ale był wybitnym uzdrowicielem, co samo w sobie stawiało go na pozycji autorytetu. Pytania Sigrun mogły być pomocne, podobnie jak ewentualne pozyskane dokumenty. Jeśli nie przyniosą odpowiedzi, mogły przynieść wskazówki.
W milczeniu spojrzał na Alpharda, gdy przedstawił kwestię stosunków międzynarodowych. Cronos był marionetką ich Czarnego Pana, Ministerstwo istniało tylko fasadowo. Musieli się o nie zatroszczyć samodzielnie. Alphard w ostatnim czasie go zaskakiwał. Zdawał się myśleć wielowymiarowo, odpowiedzialnie, a w tym momencie dawał solidny pokaz swoich kompetencji politycznych. Przyjął jego słowa za fakty.
- Kraj jest w kryzysie, dopiero co pozbyliśmy się Grindelwalda - pół świata wie przecież, czym jest jego terror. Przypłaciliśmy te lata potworną katastrofą magiczną, która zrujnowała Kodeks Tajności do cna. Ale pod władzą Grindelwalda znajdowało się znacznie więcej krajów - czy nie powinniśmy mocniej podkreślać naszego zwycięstwa nad tym czarodziejem? Zasług Czarnego Pana, aktualnego rządu? Uwolnili od tyrana całą Europę. - Niczemu nie szkodziło, że nie było to prawdą, takie stanowisko było ich oficjalnym stanowiskiem. Cronos Malfoy służył Czarnemu Panu i wykonywał jego rozkazy i nie pozostawiało przecież żadnych wątpliwości, że Black sprosta tym obowiązkom. Zapewne ważne były też pozory, nie mogli podmieniać ważnych ludzi zbyt nachalnie, bo to wzbudziłoby w końcu sprzeciw czarodziejów w tym momencie neutralnie nastawionych do konfliktu. Ale od ostatecznych decyzji politycznych mieli Malfoya, który w przeciwieństwie do wszystkich tu zebranych na polityce zdążył zjeść zęby.
- W marinie panuje teraz chaos, warto rozejrzeć się po okolicy i upewnić się, że niedobitki nie próbują wykorzystać sytuacji, póki ta nie jest stabilna. - Zamierzał zająć się tym osobiście, najdalej za kilka dni. Calaen znał się na handlu, wiele lat spędził na statkach i z pewnością posiadał kompetencje odpowiednie, by zająć stanowisko, o którym wspomniał. Czy mogli to zrobić, nie wiedział. - Jak silne są dzisiaj wpływy Blacków w Londynie? - zwrócił się do Alpharda, od wieków to oni rozdawali karty w stolicy. Zajmował się zresztą polityką zagraniczną, pewnie wiedział w tym względzie najwięcej. - Czy wiemy coś o aktualnym zarządcy? - zogniskował spojrzenie znów na Goyle'u. - Może mamy do niego dojścia? - przeniósł go na Lyannę, wspominała o siatce kontaktów w porcie. - Edgarze? Jesteś w stanie w tym pomóc? - Zagraniczne transakcje morskie Burke'ów zapewne utrzymywały większą część portu. Jego słowo powinno zostać wysłuchane. I jego rekomendacja - również. - Warto byłoby rozmówić się z Traversami - Czemuż żaden nie siedzi między nimi? Ród miał swoich synów, do których powinni dotrzeć jak najszybciej. - Całkowita kontrola nad handlem morskim kraju dałaby nam znacznie szersze możliwości względem nacisków wywieranych na tych, którzy wciąż utrzymują opór. - Z uznaniem skinął głową Edgarowi, wspomnienie Macmillanów było tutaj istotne. Jakiż to wstyd dla tradycji, by arystokraci o tak dawnych korzeniach sprzeciwiali się Czarnemu Panu. I jakiż to żal - żal ich krwi, która będzie musiała zostać rozlana. Jednocześnie zastanawiał się nad słowami Drew, przenosząc wzrok na Alpharda i Deirdre, którzy zapewne najtrafniej odniosą się do wątpliwości Macnaira. Kwestię Gringotta z pewnością rozjaśni Zachary.
Sam Tristan w polityce nie miał większego doświadczenia, jako nestor miał szersze wpływy, niż kiedykolwiek zyskać mógłby w Ministerstwie. Wiedza, nawet bardzo rozległa, o magicznych stworzeniach to za mało, by objąć władzę nad Departamentem, zdawał sobie z tego sprawę.
- Nie wydaje mi się, by Greengrassowie zgodzili się na kontrolę Ministerstwa Magii - Nie byli głupi. - Przeciwne Czarnemu Panu rody winny odczuć wreszcie wagę swoich błędów. Ale ciosy muszą zostać precyzyjnie wymierzone. - Rosierowie nie mieli problemów, by zatrzymać działania Longbottoma przed paroma miesiącami. - Można spróbować uderzyć w ich pracowników i w ich dostawy - rzucił luźno, niejako odnosząc się również do dziejącej się przed momentem rozmowy o handlu. - Czarodzieje o niezarejestrowanych różdżkach sprawiają teraz więcej problemu, niż wilkołaki. Nie zapominajmy, że pośród nich znajdują się też nasi przyjaciele z przeszłości - Póki żyli oni - żył Zakon Feniksa, a póki żył Zakon Feniksa, dla mugolaków wciąż tlił się płomień nadziei. - Weź ze sobą kilku naszych sojuszników - zaproponował, spoglądając na Sigrun, miał nadzieję, że jej łowy będą udane.
- Skoro już o tym mowa... - Wszak i wcześniej zaczął mówić o tym właśnie z Rookwood. - Naszej sprawie przygląda się znacznie więcej czarodziejów, niż ci, którzy siedzą między nami. Co o nich wiemy? Kim są? Czy są wśród nich tacy, których powinniśmy już teraz zaprosić, by zasiedli z nami przy stole? - Sojusznicy, pomagali zakulisowo, ale przecież tylko tą drogą mogli wejść do bardziej zaufanego kręgu. - Moja siostra - zaczął - Melisande - nie spojrzał na Alpharda, nie wiedział, czy Black zdawał sobie z tego sprawę, ale z pewnością powinien. - Zechciała wesprzeć nas tak, jak potrafi. Ma wyjątkowo sprawny umysł i sporo wie o magicznych istotach, a zwłaszcza ich zachowaniach. Zapewne będzie mogła pomóc przy dalszym werbowaniu naszych... nowych sprzymierzeńców - Dementorów nie trzeba było rozumieć, ale olbrzymów, którzy przecież tak niewiele różnili się od zwierząt, już tak. Nie musiał, jak sądził, opowiadać, że na front nie ruszy. Nie spodziewał się też, by Melisande zamierzała aspirować ku temu, by zasiąść między nimi.
- Nie pozostawimy śmierci Morgotha bez odzewu - zapewnił, nie zamierzając zostawiać tej sprawy bez echa. - Dowiemy się, kto to zrobił. Znajdziemy go. I dopełnimy sprawiedliwości. - Ktokolwiek by to nie był, będzie skamlał o litość. Jeśli ktokolwiek pośród rycerzy będzie miał okazję pomówić na osobności z przeciwną stroną winien ustalić tę kwestię na szczycie listy swoich priorytetów. Ale, sednem ich sprawy był teraz Londyn oraz związane z nim przemiany, polityczne i gospodarcze. Postąpiły nagle, ale jak było widać po toczących się rozmowach - nie objęły wszystkiego, co objąć powinny.
- A sam Lowe? - zapytał Zachary'ego. - Co sądzisz o jego przekonaniach? Poglądach? - Czym innym były oficjalne zapewnienia, czym innym to, co wiedzieli tylko jego współpracownicy, pewien był, że Zachary posiadał na ten temat najwięcej informacji pośród tu zebranych. Nie pozostawiało wątpliwości, iż posiadał odpowiednie nazwisko, umiejętności, jak i predyspozycje, by powoli zdobywać wpływy w owej placówce. Ordynator to dla niego za mało, w dalszej perspektywie mógł sięgać wyżej. Kimkolwiek był Lowe: nie siedział dzisiaj z nimi. Zachary może nie miał dużego doświadczenia związanego ze stanowiskami kierowniczymi, ale był wybitnym uzdrowicielem, co samo w sobie stawiało go na pozycji autorytetu. Pytania Sigrun mogły być pomocne, podobnie jak ewentualne pozyskane dokumenty. Jeśli nie przyniosą odpowiedzi, mogły przynieść wskazówki.
W milczeniu spojrzał na Alpharda, gdy przedstawił kwestię stosunków międzynarodowych. Cronos był marionetką ich Czarnego Pana, Ministerstwo istniało tylko fasadowo. Musieli się o nie zatroszczyć samodzielnie. Alphard w ostatnim czasie go zaskakiwał. Zdawał się myśleć wielowymiarowo, odpowiedzialnie, a w tym momencie dawał solidny pokaz swoich kompetencji politycznych. Przyjął jego słowa za fakty.
- Kraj jest w kryzysie, dopiero co pozbyliśmy się Grindelwalda - pół świata wie przecież, czym jest jego terror. Przypłaciliśmy te lata potworną katastrofą magiczną, która zrujnowała Kodeks Tajności do cna. Ale pod władzą Grindelwalda znajdowało się znacznie więcej krajów - czy nie powinniśmy mocniej podkreślać naszego zwycięstwa nad tym czarodziejem? Zasług Czarnego Pana, aktualnego rządu? Uwolnili od tyrana całą Europę. - Niczemu nie szkodziło, że nie było to prawdą, takie stanowisko było ich oficjalnym stanowiskiem. Cronos Malfoy służył Czarnemu Panu i wykonywał jego rozkazy i nie pozostawiało przecież żadnych wątpliwości, że Black sprosta tym obowiązkom. Zapewne ważne były też pozory, nie mogli podmieniać ważnych ludzi zbyt nachalnie, bo to wzbudziłoby w końcu sprzeciw czarodziejów w tym momencie neutralnie nastawionych do konfliktu. Ale od ostatecznych decyzji politycznych mieli Malfoya, który w przeciwieństwie do wszystkich tu zebranych na polityce zdążył zjeść zęby.
- W marinie panuje teraz chaos, warto rozejrzeć się po okolicy i upewnić się, że niedobitki nie próbują wykorzystać sytuacji, póki ta nie jest stabilna. - Zamierzał zająć się tym osobiście, najdalej za kilka dni. Calaen znał się na handlu, wiele lat spędził na statkach i z pewnością posiadał kompetencje odpowiednie, by zająć stanowisko, o którym wspomniał. Czy mogli to zrobić, nie wiedział. - Jak silne są dzisiaj wpływy Blacków w Londynie? - zwrócił się do Alpharda, od wieków to oni rozdawali karty w stolicy. Zajmował się zresztą polityką zagraniczną, pewnie wiedział w tym względzie najwięcej. - Czy wiemy coś o aktualnym zarządcy? - zogniskował spojrzenie znów na Goyle'u. - Może mamy do niego dojścia? - przeniósł go na Lyannę, wspominała o siatce kontaktów w porcie. - Edgarze? Jesteś w stanie w tym pomóc? - Zagraniczne transakcje morskie Burke'ów zapewne utrzymywały większą część portu. Jego słowo powinno zostać wysłuchane. I jego rekomendacja - również. - Warto byłoby rozmówić się z Traversami - Czemuż żaden nie siedzi między nimi? Ród miał swoich synów, do których powinni dotrzeć jak najszybciej. - Całkowita kontrola nad handlem morskim kraju dałaby nam znacznie szersze możliwości względem nacisków wywieranych na tych, którzy wciąż utrzymują opór. - Z uznaniem skinął głową Edgarowi, wspomnienie Macmillanów było tutaj istotne. Jakiż to wstyd dla tradycji, by arystokraci o tak dawnych korzeniach sprzeciwiali się Czarnemu Panu. I jakiż to żal - żal ich krwi, która będzie musiała zostać rozlana. Jednocześnie zastanawiał się nad słowami Drew, przenosząc wzrok na Alpharda i Deirdre, którzy zapewne najtrafniej odniosą się do wątpliwości Macnaira. Kwestię Gringotta z pewnością rozjaśni Zachary.
Sam Tristan w polityce nie miał większego doświadczenia, jako nestor miał szersze wpływy, niż kiedykolwiek zyskać mógłby w Ministerstwie. Wiedza, nawet bardzo rozległa, o magicznych stworzeniach to za mało, by objąć władzę nad Departamentem, zdawał sobie z tego sprawę.
- Nie wydaje mi się, by Greengrassowie zgodzili się na kontrolę Ministerstwa Magii - Nie byli głupi. - Przeciwne Czarnemu Panu rody winny odczuć wreszcie wagę swoich błędów. Ale ciosy muszą zostać precyzyjnie wymierzone. - Rosierowie nie mieli problemów, by zatrzymać działania Longbottoma przed paroma miesiącami. - Można spróbować uderzyć w ich pracowników i w ich dostawy - rzucił luźno, niejako odnosząc się również do dziejącej się przed momentem rozmowy o handlu. - Czarodzieje o niezarejestrowanych różdżkach sprawiają teraz więcej problemu, niż wilkołaki. Nie zapominajmy, że pośród nich znajdują się też nasi przyjaciele z przeszłości - Póki żyli oni - żył Zakon Feniksa, a póki żył Zakon Feniksa, dla mugolaków wciąż tlił się płomień nadziei. - Weź ze sobą kilku naszych sojuszników - zaproponował, spoglądając na Sigrun, miał nadzieję, że jej łowy będą udane.
- Skoro już o tym mowa... - Wszak i wcześniej zaczął mówić o tym właśnie z Rookwood. - Naszej sprawie przygląda się znacznie więcej czarodziejów, niż ci, którzy siedzą między nami. Co o nich wiemy? Kim są? Czy są wśród nich tacy, których powinniśmy już teraz zaprosić, by zasiedli z nami przy stole? - Sojusznicy, pomagali zakulisowo, ale przecież tylko tą drogą mogli wejść do bardziej zaufanego kręgu. - Moja siostra - zaczął - Melisande - nie spojrzał na Alpharda, nie wiedział, czy Black zdawał sobie z tego sprawę, ale z pewnością powinien. - Zechciała wesprzeć nas tak, jak potrafi. Ma wyjątkowo sprawny umysł i sporo wie o magicznych istotach, a zwłaszcza ich zachowaniach. Zapewne będzie mogła pomóc przy dalszym werbowaniu naszych... nowych sprzymierzeńców - Dementorów nie trzeba było rozumieć, ale olbrzymów, którzy przecież tak niewiele różnili się od zwierząt, już tak. Nie musiał, jak sądził, opowiadać, że na front nie ruszy. Nie spodziewał się też, by Melisande zamierzała aspirować ku temu, by zasiąść między nimi.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Utrata jednego ze śmierciożerców była bolesnym ciosem, głęboką raną, którą jednak mogli zaleczyć - skutecznym odnalezieniem sprawców i przykładnym ich ukaraniem. - Jeśli ktokolwiek z was dotrze do informacji o kimś, kto przyczynił się do śmierci Yaxleya, przekażcie je jak najszybciej - dodała chwilę po Tristanie, w poważnym zamyśleniu. Potrzebowali zemsty, intensywnego zadośćuczynienia, by zadbać nie tylko o pamięć wiernego sługi Czarnego Pana, ale także by udowodnić swą solidarność. I podkreślić, że każdy, kto podniesie rękę na Rycerza lub Śmierciożercę, poniesie okrutne konsekwencje.
- Może warto prześledzić też losy tych, którzy z Świętego Munga i Ministerstwa Magii odeszli? Lub zostali zwolnieni? - zastanowiła się na głos, przenosząc wzrok z Zachary'ego na Alpharda, a potem dalej, ku Eddardowi i innym Rycerzom. - Myślę, że wśród nich mogą znajdować się osoby podatne na wpływy Zakonu Feniksa. Członkowie tej terrorystycznej organizacji są już czujni i zabezpieczeni, ale gdyby sięgali po pomoc bezrobotnych uzdrowicieli...można w ten sposób dotrzeć do ich środowiska - zmrużyła oczy, przyglądając się Drew oraz Sigrun, których dar mógł pomóc we wcielaniu się w przeróżne role. Przy współpracy z ludźmi posiadającymi wiedzę na temat zwolnionych lekarzy lub pracowników innych miejsc, mogli zinfiltrować pewne środowiska. Każdy z Rycerzy miał swoją wartość, swe dojścia, miejsca, do jakich mógł wślizgnąć się niepostrzeżenie. Lub - w pełnej chwale.
- Zwiększenie zasięgu polityki Czarnego Pana i naszych wpływów w międzynarodowym handlu to bardzo dobry kierunek - powiedziała, hamując przyjemne podekscytowanie. Doskonale byłoby widzieć na wpływowych stanowiskach nie tylko szlachciców, ale i godnych ludzi czystej krwi. W porcie, Ministerstwie, ale także na Nokturnie. - Rośnijmy w siłę. Wykorzystujmy naszą pozycję. Nie wahajmy się działać, gdy widzimy jakąś okazję - kontynuowała spokojnie, bo choć przy ich stole było mniej ludzi, to tym, którzy przetrwali najtrudniejsze chwile, bezwarunkowo ufała. - Niedługo otrzymamy dodatkowe narzędzie. Za jakiś czas w prasie, w Walczącym Magu, pojawią się listy gończe za znanymi zdrajcami krwi, zbrodniarzami i przeciwnikami obecnego rządu. Mamy nadzieję, że to rozwiązanie otworzy społeczeństwu oczy. A hojne nagrody przyczynią się do szybszego odnalezienia tych plugawych szaleńców - nie kryła grymasu obrzydzenia i niechęci, Zakonnicy zasłużyli na wszystko, co najgorsze, niszcząc siłę magicznego społeczeństwa. A oni - musieli ją odbudować. - Działania na własną rękę są równie potrzebne - zwróciła się do Sigrun, posyłając jasnowłosej czarownicy pełne uznania spojrzenie. - Czasem oprócz działania w białych rękawiczkach polityki dobrze jest ubrudzić ręce - kącik pełnych ust Deirdre zadrżał, ale powstrzymała głodny uśmiech. - Wspólne próby odszukania zdrajców krwi czy tych, którzy mogą stanąć po stronie Zakonu, byłoby też dobrą okazją do wzmacniania umiejętności i magicznych sił - spojrzała na Rokwood, pewna, że ta w miarę możliwości na swe polowania zabierze kogoś z młodszych stażem Rycerzy.
- Nie musicie się też kłopotać wizytą w Ministerstwie i rejestracją różdżki. Oczywiście możecie to zrobić, ale odpowiednie służby nie będą was zatrzymywać ani o nic podejrzewać. Wiedzą, z kim mają do czynienia - dodała, powoli sięgając po kielich i obracając go w palcach. Dowiedli, że są wartościowymi czarodziejami, że są wyjątkowi - i każdy z nich mógł w nowych realiach czuć się nie tylko bezpiecznym, lecz i dumnym z tego, co osiągnął.
I co mógł osiągnąć. Przeniosła spojrzenie na Cassandrę, zdziwiona, ale i pełna podziwu do wieści o eliksirze nieśmiertelności. - Wiesz na ten temat coś więcej? - spytała nie kryjąc zaciekawienia. - Dobrze wiedzieć, że Valerij podąża ścieżką rozwoju - i że sięga po tak ambitne cele - dodała, postanawiając niedługo napisać do alchemika list z pytaniami. Nie miała najmniejszego pojęcia o eliksirach, ale doceniała każdego, kto posiadł sekrety tej tajemnej sztuki. Powstrzymała się od dodania, że dobrze było widzieć Vablatsky przy ich stole, w pełni sił, sprawną, uznała to jednak za zbyt prywatne i przyciągające przesadną uwagę do dawnego, błogosławionego stanu.
Pozostałe kwestie skomentował Tristan, lepiej odnajdujący się w tematach rezerwatów: nie zamierzała się powtarzać ani też próbować wtrącać się w słowa nestora; nie była głupio nonszalancka i nie chciała anektować przestrzeni. Dopiero, gdy mężczyzna zawiesił głos, odłożyła na stół kielich. - Prosiłabym was o podsumowanie waszych działań z ostatniego miesiąca - głos Deirdre nieco spoważniał, ukryła jednak skutecznie złość i gorycz, jakimi napełniały ją wspomnienie misji. - Czy udało wam się dotrzeć do obranych celów? Dowiedzieć się więcej o przewozie i ukrywaniu szlamu? Lub uzyskać tych, którzy mogliby przydać się naszej sprawie? - spytała wprost, ciekawa raportów z misji. Przesunęła wzrok na swych współtowarzyszy niedoli, skinieniem głowy oddając im głos w streszczeniu ich...porażki. Smakującej okropnie; zacisnęła wargi. - My na swojej drodze spotkaliśmy naszego drogiego znajomego. Percival nie tylko zdradził nas publicznie - nie mamy wątpliwości, że dołączył do wroga. Walczył po ich stronie. Razem z tym aurorem, Weasleyem - zawiesiła głos, dbając o to, by nie zadrżał z oburzenia i złości. - Kolejny dowód na to, że Zakon to szaleńcy - skoro przyjęli plugawego zdrajcę w swe szeregi - wycedziła z odrazą, milknąc i dając przestrzeń zgromadzonym przy stole Rycerzom.
| Czas na odpis: 48h
- Może warto prześledzić też losy tych, którzy z Świętego Munga i Ministerstwa Magii odeszli? Lub zostali zwolnieni? - zastanowiła się na głos, przenosząc wzrok z Zachary'ego na Alpharda, a potem dalej, ku Eddardowi i innym Rycerzom. - Myślę, że wśród nich mogą znajdować się osoby podatne na wpływy Zakonu Feniksa. Członkowie tej terrorystycznej organizacji są już czujni i zabezpieczeni, ale gdyby sięgali po pomoc bezrobotnych uzdrowicieli...można w ten sposób dotrzeć do ich środowiska - zmrużyła oczy, przyglądając się Drew oraz Sigrun, których dar mógł pomóc we wcielaniu się w przeróżne role. Przy współpracy z ludźmi posiadającymi wiedzę na temat zwolnionych lekarzy lub pracowników innych miejsc, mogli zinfiltrować pewne środowiska. Każdy z Rycerzy miał swoją wartość, swe dojścia, miejsca, do jakich mógł wślizgnąć się niepostrzeżenie. Lub - w pełnej chwale.
- Zwiększenie zasięgu polityki Czarnego Pana i naszych wpływów w międzynarodowym handlu to bardzo dobry kierunek - powiedziała, hamując przyjemne podekscytowanie. Doskonale byłoby widzieć na wpływowych stanowiskach nie tylko szlachciców, ale i godnych ludzi czystej krwi. W porcie, Ministerstwie, ale także na Nokturnie. - Rośnijmy w siłę. Wykorzystujmy naszą pozycję. Nie wahajmy się działać, gdy widzimy jakąś okazję - kontynuowała spokojnie, bo choć przy ich stole było mniej ludzi, to tym, którzy przetrwali najtrudniejsze chwile, bezwarunkowo ufała. - Niedługo otrzymamy dodatkowe narzędzie. Za jakiś czas w prasie, w Walczącym Magu, pojawią się listy gończe za znanymi zdrajcami krwi, zbrodniarzami i przeciwnikami obecnego rządu. Mamy nadzieję, że to rozwiązanie otworzy społeczeństwu oczy. A hojne nagrody przyczynią się do szybszego odnalezienia tych plugawych szaleńców - nie kryła grymasu obrzydzenia i niechęci, Zakonnicy zasłużyli na wszystko, co najgorsze, niszcząc siłę magicznego społeczeństwa. A oni - musieli ją odbudować. - Działania na własną rękę są równie potrzebne - zwróciła się do Sigrun, posyłając jasnowłosej czarownicy pełne uznania spojrzenie. - Czasem oprócz działania w białych rękawiczkach polityki dobrze jest ubrudzić ręce - kącik pełnych ust Deirdre zadrżał, ale powstrzymała głodny uśmiech. - Wspólne próby odszukania zdrajców krwi czy tych, którzy mogą stanąć po stronie Zakonu, byłoby też dobrą okazją do wzmacniania umiejętności i magicznych sił - spojrzała na Rokwood, pewna, że ta w miarę możliwości na swe polowania zabierze kogoś z młodszych stażem Rycerzy.
- Nie musicie się też kłopotać wizytą w Ministerstwie i rejestracją różdżki. Oczywiście możecie to zrobić, ale odpowiednie służby nie będą was zatrzymywać ani o nic podejrzewać. Wiedzą, z kim mają do czynienia - dodała, powoli sięgając po kielich i obracając go w palcach. Dowiedli, że są wartościowymi czarodziejami, że są wyjątkowi - i każdy z nich mógł w nowych realiach czuć się nie tylko bezpiecznym, lecz i dumnym z tego, co osiągnął.
I co mógł osiągnąć. Przeniosła spojrzenie na Cassandrę, zdziwiona, ale i pełna podziwu do wieści o eliksirze nieśmiertelności. - Wiesz na ten temat coś więcej? - spytała nie kryjąc zaciekawienia. - Dobrze wiedzieć, że Valerij podąża ścieżką rozwoju - i że sięga po tak ambitne cele - dodała, postanawiając niedługo napisać do alchemika list z pytaniami. Nie miała najmniejszego pojęcia o eliksirach, ale doceniała każdego, kto posiadł sekrety tej tajemnej sztuki. Powstrzymała się od dodania, że dobrze było widzieć Vablatsky przy ich stole, w pełni sił, sprawną, uznała to jednak za zbyt prywatne i przyciągające przesadną uwagę do dawnego, błogosławionego stanu.
Pozostałe kwestie skomentował Tristan, lepiej odnajdujący się w tematach rezerwatów: nie zamierzała się powtarzać ani też próbować wtrącać się w słowa nestora; nie była głupio nonszalancka i nie chciała anektować przestrzeni. Dopiero, gdy mężczyzna zawiesił głos, odłożyła na stół kielich. - Prosiłabym was o podsumowanie waszych działań z ostatniego miesiąca - głos Deirdre nieco spoważniał, ukryła jednak skutecznie złość i gorycz, jakimi napełniały ją wspomnienie misji. - Czy udało wam się dotrzeć do obranych celów? Dowiedzieć się więcej o przewozie i ukrywaniu szlamu? Lub uzyskać tych, którzy mogliby przydać się naszej sprawie? - spytała wprost, ciekawa raportów z misji. Przesunęła wzrok na swych współtowarzyszy niedoli, skinieniem głowy oddając im głos w streszczeniu ich...porażki. Smakującej okropnie; zacisnęła wargi. - My na swojej drodze spotkaliśmy naszego drogiego znajomego. Percival nie tylko zdradził nas publicznie - nie mamy wątpliwości, że dołączył do wroga. Walczył po ich stronie. Razem z tym aurorem, Weasleyem - zawiesiła głos, dbając o to, by nie zadrżał z oburzenia i złości. - Kolejny dowód na to, że Zakon to szaleńcy - skoro przyjęli plugawego zdrajcę w swe szeregi - wycedziła z odrazą, milknąc i dając przestrzeń zgromadzonym przy stole Rycerzom.
| Czas na odpis: 48h
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Ich działania miały się ze sobą łączyć i naprzemiennie uzupełniać, co Alphard przyjął z jawnym zadowoleniem, pozwalając sobie na uniesienie kącików ust w lekkim uśmiechu. Nie tylko wyrażone zostało poparcie odnośnie skupienia się na handlu, ale pojawiły się propozycje kolejnych śmiałych inicjatyw. W obecnej sytuacji nie musieli się wzbraniać, mogli stanowczo sięgać po wyższe pozycje, ale musieli czynić to z głową, stopniowo zdobywać coraz większe wpływy, aby nie dać wrogim siłom szans na przekradnięcie się przez gęstą i szczelną siatkę koneksji. Z tego powodu pytanie Tristana skierowane właśnie do niego nie było wielkim zaskoczeniem.
– Pozostają bardzo stabilne, a nawet wzrosły, gdy czystokrwiste rodziny zamieszkujące Londyn lub mające w nim swoje interesy zwróciły się dla własnego dobra o protekcję do Blacków – oznajmił spokojnie, starając się nie epatować swoją dumą za bardzo, w końcu rozchodziło się o wspólny interes popleczników Czarnego Pana. Zadowolenie jednak było o tyle większe, bo przy stole nie siedział żaden Crouch, który mógłby pochwalić się w podobny sposób. Brak aktywnego zaangażowania z ich strony w walkę o wprowadzenie i utrzymanie należytego porządku w czarodziejskim społeczeństwie prędzej czy później się na nich zemści, bo Blackowie z dnia na dzień poszerzali swoje wpływy w stolicy. – W razie potrzeby ród może wywrzeć odpowiedni nacisk na Szpital Świętego Munga, aby ustanowić nowych ordynatorów, a nawet dyrektora placówki – od wieków Blackowie wspierali tę instytucję finansowo, dlatego ucięcie tego pewnego źródła środków mogłoby wstrząsnąć szpitalem, zaburzyć jego funkcjonowanie.
Kiedy padło kolejne pytanie, na jakie mógł odpowiedzieć jako osoba obeznana w temacie, szybko podjął się próby dokonania tego. – Daleki jestem od uznawania takich dyplomatycznych roszad za złą wróżbę – uspokoił od razu Macnaira, zarazem przesuwając spojrzeniem po twarzach wszystkich zgromadzonych, aby upewnić, czy podobnych wątpliwości w tym aspekcie nie ma więcej. – Poszczególne ambasady nie opustoszały całkowicie, na swych miejscach pozostała obsługa techniczna oraz niżsi rangą dyplomaci. Ambasadorzy zapewne powrócili do swoich krajów, aby osobiście zdać raporty z tego, co się u nas dzieje, jak również otrzymają wytyczne odnośnie swojego działania, aby te nie rozmijały się z ogólnymi założeniami polityki zagranicznej. Gdy wrócą i znów rozpoczną oficjalne rozmowy ze stroną brytyjską, łatwiej nam będzie wyczuć intencje innych ministerstw – szczegółowo wytłumaczył co się właściwie zadziało wśród zagranicznych delegatów. – Martwić moglibyśmy się zacząć wtedy, kiedy to nasi ambasadorowie zostaliby wydaleni z krajów, w których przebywają – tak się jednak nie stało, co było najlepszym dowodem na to, że na arenie międzynarodowej nie powinno w najbliższym czasie dojść do jakichkolwiek gwałtownych ruchów.
Tym razem nie został wywołany otwarcie, to jedno wymowne spojrzenie, niezbyt nachalne, nakazało mu ponownie przemówić. – Valerij przed udaniem się w podróż pozostawił u mnie ingrediencje oraz złoty kociołek do przekazania Casandrze – sam nie miałby żadnego użytku z tych przedmiotów, ale nie znalazł chwili, aby zająć się tą sprawą wcześniej. Czarownicy nie chciał kłopotać, doszły do niego przecież głosy o narodzinach jej dziecka, a odczekanie tego czasu nikomu nie mogło przynieść żadnej szkody. Poczekał jednak z rozdysponowaniem tego wszystkiego, dobra do tego okazja nadejdzie zapewne pod koniec spotkania.
Gdy Śmierciożerczyni znów zaczęła przemawiać, w końcu nadeszła chwila, w której zachęciła wszystkich do pochwalenia się swoimi osiągnięciami. Warto było zacząć od dobrych wieści, nim zostanie się imiennie wywołanym do odpowiedzi.
– Jeden ze zdobytych niegdyś listów kierowanych do Proroka Codziennego zaprowadził nas do domu numerologa, który tworzył śmiałe plany mające wspomóc ewakuację szlamu z Londynu – kto by się spodziewał, że zdobyta przez niego i Zacharego korespondencja przyniesie tyle dobrego. – Wraz z Lyanną pozbyliśmy się problemu – zrelacjonował krótko akcję jeszcze z lutego podjętą z jego własnej inicjatywy, choć nie było to wielkie dokonanie. O jednego szlamoluba mniej i pożytek był z niego taki, że mieli okazję z Zabini ćwiczyć się w czarnej magii. – Nie miał jednak żadnych pożytecznych informacji, z nikim nie współpracował.
Deirdre skinieniem jasno przekazała, że to pozostałej dwójce przypada opowiedzenie o ich wspólnej akcji. Black zdecydował się przybliżyć ten temat bez czekania na Craiga, choć zerknął na niego przelotnie. – Misja w porcie potoczyła się dla nas niekorzystnie – próbował ważyć słowa, nie będąc pewnym, czy już od początku winien był kajać się przed resztą. Jednak w przeszłości każdego zdawała się widnieć skaza hańby, ten cień porażki, na wspomnienie której po podniebieniu rozlewała się ciężka gorycz. – Wróg znajdował się już na statku, którym mieliśmy się zająć. Skryłem się pod peleryną niewidką, ale również przeciwnik skorzystał z tego pomysłu. Kilka nieudanych zaklęć z naszej strony i kilka wyjątkowo udanych ze strony wroga zadecydowało o wyniku spotkania. Po ciężkim starciu szmuglująca mugolaków czarownica umknęła wraz z członkami Zakonu i swoimi uciekinierami, a my nie mieliśmy możliwości rzucenia się za nimi w pogoń – zacisnął mocno usta, darując sobie szczegóły odnośnie tego, jak zostali pokonani i jak uratowali się z opresji, po prostu znów spojrzał na Craiga, czekając na ewentualne sprostowania z jego strony.
– Pozostają bardzo stabilne, a nawet wzrosły, gdy czystokrwiste rodziny zamieszkujące Londyn lub mające w nim swoje interesy zwróciły się dla własnego dobra o protekcję do Blacków – oznajmił spokojnie, starając się nie epatować swoją dumą za bardzo, w końcu rozchodziło się o wspólny interes popleczników Czarnego Pana. Zadowolenie jednak było o tyle większe, bo przy stole nie siedział żaden Crouch, który mógłby pochwalić się w podobny sposób. Brak aktywnego zaangażowania z ich strony w walkę o wprowadzenie i utrzymanie należytego porządku w czarodziejskim społeczeństwie prędzej czy później się na nich zemści, bo Blackowie z dnia na dzień poszerzali swoje wpływy w stolicy. – W razie potrzeby ród może wywrzeć odpowiedni nacisk na Szpital Świętego Munga, aby ustanowić nowych ordynatorów, a nawet dyrektora placówki – od wieków Blackowie wspierali tę instytucję finansowo, dlatego ucięcie tego pewnego źródła środków mogłoby wstrząsnąć szpitalem, zaburzyć jego funkcjonowanie.
Kiedy padło kolejne pytanie, na jakie mógł odpowiedzieć jako osoba obeznana w temacie, szybko podjął się próby dokonania tego. – Daleki jestem od uznawania takich dyplomatycznych roszad za złą wróżbę – uspokoił od razu Macnaira, zarazem przesuwając spojrzeniem po twarzach wszystkich zgromadzonych, aby upewnić, czy podobnych wątpliwości w tym aspekcie nie ma więcej. – Poszczególne ambasady nie opustoszały całkowicie, na swych miejscach pozostała obsługa techniczna oraz niżsi rangą dyplomaci. Ambasadorzy zapewne powrócili do swoich krajów, aby osobiście zdać raporty z tego, co się u nas dzieje, jak również otrzymają wytyczne odnośnie swojego działania, aby te nie rozmijały się z ogólnymi założeniami polityki zagranicznej. Gdy wrócą i znów rozpoczną oficjalne rozmowy ze stroną brytyjską, łatwiej nam będzie wyczuć intencje innych ministerstw – szczegółowo wytłumaczył co się właściwie zadziało wśród zagranicznych delegatów. – Martwić moglibyśmy się zacząć wtedy, kiedy to nasi ambasadorowie zostaliby wydaleni z krajów, w których przebywają – tak się jednak nie stało, co było najlepszym dowodem na to, że na arenie międzynarodowej nie powinno w najbliższym czasie dojść do jakichkolwiek gwałtownych ruchów.
Tym razem nie został wywołany otwarcie, to jedno wymowne spojrzenie, niezbyt nachalne, nakazało mu ponownie przemówić. – Valerij przed udaniem się w podróż pozostawił u mnie ingrediencje oraz złoty kociołek do przekazania Casandrze – sam nie miałby żadnego użytku z tych przedmiotów, ale nie znalazł chwili, aby zająć się tą sprawą wcześniej. Czarownicy nie chciał kłopotać, doszły do niego przecież głosy o narodzinach jej dziecka, a odczekanie tego czasu nikomu nie mogło przynieść żadnej szkody. Poczekał jednak z rozdysponowaniem tego wszystkiego, dobra do tego okazja nadejdzie zapewne pod koniec spotkania.
Gdy Śmierciożerczyni znów zaczęła przemawiać, w końcu nadeszła chwila, w której zachęciła wszystkich do pochwalenia się swoimi osiągnięciami. Warto było zacząć od dobrych wieści, nim zostanie się imiennie wywołanym do odpowiedzi.
– Jeden ze zdobytych niegdyś listów kierowanych do Proroka Codziennego zaprowadził nas do domu numerologa, który tworzył śmiałe plany mające wspomóc ewakuację szlamu z Londynu – kto by się spodziewał, że zdobyta przez niego i Zacharego korespondencja przyniesie tyle dobrego. – Wraz z Lyanną pozbyliśmy się problemu – zrelacjonował krótko akcję jeszcze z lutego podjętą z jego własnej inicjatywy, choć nie było to wielkie dokonanie. O jednego szlamoluba mniej i pożytek był z niego taki, że mieli okazję z Zabini ćwiczyć się w czarnej magii. – Nie miał jednak żadnych pożytecznych informacji, z nikim nie współpracował.
Deirdre skinieniem jasno przekazała, że to pozostałej dwójce przypada opowiedzenie o ich wspólnej akcji. Black zdecydował się przybliżyć ten temat bez czekania na Craiga, choć zerknął na niego przelotnie. – Misja w porcie potoczyła się dla nas niekorzystnie – próbował ważyć słowa, nie będąc pewnym, czy już od początku winien był kajać się przed resztą. Jednak w przeszłości każdego zdawała się widnieć skaza hańby, ten cień porażki, na wspomnienie której po podniebieniu rozlewała się ciężka gorycz. – Wróg znajdował się już na statku, którym mieliśmy się zająć. Skryłem się pod peleryną niewidką, ale również przeciwnik skorzystał z tego pomysłu. Kilka nieudanych zaklęć z naszej strony i kilka wyjątkowo udanych ze strony wroga zadecydowało o wyniku spotkania. Po ciężkim starciu szmuglująca mugolaków czarownica umknęła wraz z członkami Zakonu i swoimi uciekinierami, a my nie mieliśmy możliwości rzucenia się za nimi w pogoń – zacisnął mocno usta, darując sobie szczegóły odnośnie tego, jak zostali pokonani i jak uratowali się z opresji, po prostu znów spojrzał na Craiga, czekając na ewentualne sprostowania z jego strony.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Całkowite skupienie stało się dominującą emocją, gdy poczęły padać kolejne słowa, kolejne deklaracje, chęci dalszej eskalacji posiadanej już władzy, by finalnie ulokować ją w rękach jednego z tu obecnych. Nie miał ani przez sekundę wrażenia, że własnym stwierdzeniem wyrwał się przed szereg, w końcu nie zasugerował wprost niczego, co miałoby dotyczyć jego samego, choć niezwykle łatwo lokowało się w rozrastających ambicjach. Jakkolwiek pomocne byłoby wsparcie ze strony pozostałych rodów, zdawał sobie sprawę, że Shafiqowie od zawsze liczyli przede wszystkim na siebie i tym budowali własną potęgę. Wąskie grono przyjaciół tylko to potwierdzało.
Tematy poruszane przez pozostałych pozostawały daleko w kręgu zainteresowań Zachary'ego, jednak nie oznaczało to tego, że nie poświęcał im uwagi. Starał się odnajdywać w nich elementy powiązane z tym, co w ostatnim czasie działo się w rodzinnych kręgach, ledwie poruszając głową w ramach rozumienia wypowiedzianych słów. Wciąż stawiał pierwsze kroki w brutalnej polityce; pilnie chłonął nową wiedzę, choćby samymi zdaniami tu obecnych poznając coraz to ciekawsze aspekty gry, od której tak stronił. Uprzejme zainteresowanie nią niespełna rok temu było dla niego niemiłą koniecznością, a teraz stało się nieodłącznym elementem życia, w którym rzeczywiście miał coś do powiedzenia oraz posiadał gwarancję, że zostanie wysłuchany, a jego opinia wzięta pod uwagę.
Nieznacznie poruszył barkami, po raz pierwszy ścierając się z tematem Gringotta. Kwestia czarodziejskiego banku oraz jego własności przekazywana z pokolenia na pokolenie była niezwykle grząska w odczuciu Zachary'ego i niestety nie potrafił w jasny sposób przedstawić jej przy tym stole. Pozostawał jednak jedynym, który mógł cokolwiek na ten temat powiedzieć, toteż bez mniejszego wahania zabrał głos, kiedy padło pytanie ze strony Macnaira.
— Bank należy do mojej rodziny — odpowiedział, spoglądając na Drew, dosyć wymownie obejmując pieczę nad Shafiqami, robiąc to nieustannie od jesiennego przewrotu. Branie odpowiedzialności za nich i reprezentowanie ich postawił przed samym sobą jako zadanie, któremu musiał sprostać. — Pozostaje pod opieką goblinów i nie sądzę, by w tej kwestii nastąpiła jakaś rychła zmiana. Mogę porozumieć się z nestorem w tej kwestii, jednak nie liczyłby na wiele. — Sucho uzupełnił o niezbędne informacje, w zasadzie stawiając pozostałych z Rycerzy oraz Śmierciożerców przed faktem. Zapewne kilku z obecnych arystokratów miało w sobie chęci na położenie rąk na udziałach w Gringotcie, ale dobrowolne oddanie tak ważnego dziedzictwa Shafiqów było po prostu niemożliwe. Czym innym pozostawała personalizacja posiadanych aktywów, choć i ku tej myśli nie skłaniał się szczególnie mocno. Procedowanie szybkich zmian nie leżało w jego naturze aż tak wygodnie, choć pozostawał rad, że propozycja porządków w szpitalu spotkała się z aprobatą. Czy wynikała z budowanego szacunku, czy chęci obsadzenia stanowiska jednym ze swoich – to rozważanie odłożył na później, nie chcąc pozbawiać się udziału w dalszych rozmowach.
Sugestie skierowane ku niemu przez Sigrun oraz Mathieu przyjął jako możliwość uszczegółowienia tematu. To, co proponowali traktował jako racjonalne zachowanie, przy posiadaniu nieco większej władzy. Problem pozostawał w tym, jak inni mieliby odnieść się do kolejnych zmian.
— Owszem, byłoby to wykonalne — odpowiedział Sigrun — mimo wszystko wolałbym uniknąć szarpania się z innymi oddziałami, bo zapewne tam część tych informacji się znajduje. Pozostałe leżą, prawdopodobnie skatalogowane, w archiwum i możliwość udostępnienia ich komuś z zewnątrz stałaby się formalnością. — Stwierdził dodatkowo, podkreślając własne podejście w objętym temacie. Nie zamierzał sięgać po nic siłą, bowiem niestrudzenie budował własny autorytet w szpitalnych murach od ośmiu lat, przechodząc (zgodnie z tutejszymi wymogami) stosowny staż. Dla nich zapewne pozostawał uzdrowicielem mającym krótką, niemal śmieszną praktykę, a ofiarowanie stanowiska ordynatora mogłoby zostać potraktowane jako nepotyzm. Jeśli polityka rzeczywiście miała zagościć w Mungu, chciał prowadzić ją spokojnie, brutalność zostawiając na okazje wymagające ubrudzenia rąk krwią.
Temat portu zainteresował go w sposób dość osobisty. Nie chciał dawać wiary w plotki, że ubiegłego miesiąca napadnięto na jeden z jego transportów. Zawirowania w przestrzeni statków, doków i samego londyńskiego portu były zbyt skomplikowane, by chciał się w nich zagłębiać. Brutalne, jeśli miał krótko je określić w pewien konkretny sposób i najwyraźniej to się stało ze skradzionymi ze statku towarami. Znalezienie odpowiedzialnych za to mogło stać się znacznie łatwiejsze.
— Doszły mnie słuchy o kradzieżach i rozbojach w porcie — zwrócił się krótko do Goyle'a, chcąc pozyskać jego uwagę, także być może innych zainteresowanych portem. — Ukaranie winnych tego procederu powinno odbyć się niezwłocznie, a skradzione towary zwrócone prawowitym właścicielom. Z pewnością rody obecne w Anglii, jak i zagraniczni dostawcy docenią należyte bezpieczeństwo. — Sformułował myśl gładko, nie zahaczając mocno o osobistą animozję co do tego miejsca. Jeśli jego sugestia miała zyskać poparcie, zamierzał poruszyć ją prywatnymi drogami. Nie sądził, żeby mu odmówiono, w końcu nie prosił o to za darmo. Gdyby jednak stało się inaczej, wciąż dysponował innymi możliwościami, choć wymagającymi dużo większego, własnego wysiłku.
Przymknął na moment oczy i krótkim łykiem alkoholu odciął się od rozmowy. Rozważanie ponownie skierowały się ku szpitalowi i temu, jakie kroki powinny być tam podjęte. Niewątpliwie wsparcie obecnych arystokratów było dla niego bezcenne, choć wciąż tkwiły w nim wątpliwości, czy wszystko miało potoczyć się tak szybko. Pytanie skierowane absolutnie ku nie mu nie pozostało bez długo bez odzewu.
— Słynie z jasnych przekonań i otwarcie popiera czystość krwi – odpowiedział Tristanowi w pierwszej chwili. — Wyjątkowo pogardza mugolskimi praktykami uzdrowicielskimi i jest skłonny do natychmiastowego eliminowania takiego procederu. Stały w swoich poglądach, skoro przez tyle lat obecności szlamu w szpitalu nie zmiękł, ale martwi mnie brak jego wcześniejszej reakcji na to, co działo się wcześniej. Odejście uzdrowicieli pozostaje efektem działań Ministerstwa, nie Lowe'a. — Umilkł, wierząc, że o dalsze szczegóły czy rozwianie ewentualnych wątpliwości zostanie poproszony. Jego opinia w tym temacie wybrzmiała, choć była ostrożna. Szanował dyrektora szpitala, wiedząc, co osiągnął i jak dostał się na to stanowisko, właściwie budując historię oraz własny udział w wojnie, a mimo to miał wątpliwości, o których wolał nie mówić głośno. Wykopanie dołka pod Lowem, w obecnej sytuacji, wydawało się dziecinnie proste.
— Lowe nie da się tak łatwo wyrzucić — rzekł w stronę Alpharda. — To, że wybitny z niego uzdrowiciel to jedno, ale stanowisko dyrektora wyszarpał gołymi rękami, wykorzystując okazję. Zmuszenie go do dobrowolnego oddania stanowiska będzie miało swoją cenę. Alphardzie? — Zwieńczył wypowiedź kolejnym skierowaniem się do lorda Blacka, w nim upatrując tego, jak jego rodzina mogłaby doprowadzić do ewentualnej dymisji Lowe'a. Czy koniecznej? Nie wiedział. Nie zaczął jeszcze podsumowywać we własnej głowie stanowiska ordynatora, kwestii banku, a co dopiero pozbawiania kogoś stanowiska, by samemu je zająć. Dlaczego brał pod uwagę siebie? W jego odczuciu wydawało mu się to absolutnie logiczne: pozostawał w tym gronie jedyną osobą, która jawnie działała na terenie szpitala. Pozostawała jedynie odpowiedź na pytanie, czy na pewno był odpowiednią osobą na takie stanowisko? Ale i na nie nie zdołał przed samym sobą odpowiedzieć, na powrót wchłaniając się w słowa wypowiadane już przez Deirdre. Jej prośba o podsumowanie działań z ubiegłego miesiąca sprawiła tylko, że wzrokiem powędrował do Cassandry.
— Zadanie powierzone przez Czarnego Pana zostało wykonane — odpowiedział zdawkowo, spoglądając na Vablatsky w sposób, który sugerował, by poparła go i zamknęła temat bądź rozwinęła. Kwestia tego, co robili miała pozostać tajną, ale to w jej rękach zostawiał to, iloma szczegółami mieli się podzielić.
Tematy poruszane przez pozostałych pozostawały daleko w kręgu zainteresowań Zachary'ego, jednak nie oznaczało to tego, że nie poświęcał im uwagi. Starał się odnajdywać w nich elementy powiązane z tym, co w ostatnim czasie działo się w rodzinnych kręgach, ledwie poruszając głową w ramach rozumienia wypowiedzianych słów. Wciąż stawiał pierwsze kroki w brutalnej polityce; pilnie chłonął nową wiedzę, choćby samymi zdaniami tu obecnych poznając coraz to ciekawsze aspekty gry, od której tak stronił. Uprzejme zainteresowanie nią niespełna rok temu było dla niego niemiłą koniecznością, a teraz stało się nieodłącznym elementem życia, w którym rzeczywiście miał coś do powiedzenia oraz posiadał gwarancję, że zostanie wysłuchany, a jego opinia wzięta pod uwagę.
Nieznacznie poruszył barkami, po raz pierwszy ścierając się z tematem Gringotta. Kwestia czarodziejskiego banku oraz jego własności przekazywana z pokolenia na pokolenie była niezwykle grząska w odczuciu Zachary'ego i niestety nie potrafił w jasny sposób przedstawić jej przy tym stole. Pozostawał jednak jedynym, który mógł cokolwiek na ten temat powiedzieć, toteż bez mniejszego wahania zabrał głos, kiedy padło pytanie ze strony Macnaira.
— Bank należy do mojej rodziny — odpowiedział, spoglądając na Drew, dosyć wymownie obejmując pieczę nad Shafiqami, robiąc to nieustannie od jesiennego przewrotu. Branie odpowiedzialności za nich i reprezentowanie ich postawił przed samym sobą jako zadanie, któremu musiał sprostać. — Pozostaje pod opieką goblinów i nie sądzę, by w tej kwestii nastąpiła jakaś rychła zmiana. Mogę porozumieć się z nestorem w tej kwestii, jednak nie liczyłby na wiele. — Sucho uzupełnił o niezbędne informacje, w zasadzie stawiając pozostałych z Rycerzy oraz Śmierciożerców przed faktem. Zapewne kilku z obecnych arystokratów miało w sobie chęci na położenie rąk na udziałach w Gringotcie, ale dobrowolne oddanie tak ważnego dziedzictwa Shafiqów było po prostu niemożliwe. Czym innym pozostawała personalizacja posiadanych aktywów, choć i ku tej myśli nie skłaniał się szczególnie mocno. Procedowanie szybkich zmian nie leżało w jego naturze aż tak wygodnie, choć pozostawał rad, że propozycja porządków w szpitalu spotkała się z aprobatą. Czy wynikała z budowanego szacunku, czy chęci obsadzenia stanowiska jednym ze swoich – to rozważanie odłożył na później, nie chcąc pozbawiać się udziału w dalszych rozmowach.
Sugestie skierowane ku niemu przez Sigrun oraz Mathieu przyjął jako możliwość uszczegółowienia tematu. To, co proponowali traktował jako racjonalne zachowanie, przy posiadaniu nieco większej władzy. Problem pozostawał w tym, jak inni mieliby odnieść się do kolejnych zmian.
— Owszem, byłoby to wykonalne — odpowiedział Sigrun — mimo wszystko wolałbym uniknąć szarpania się z innymi oddziałami, bo zapewne tam część tych informacji się znajduje. Pozostałe leżą, prawdopodobnie skatalogowane, w archiwum i możliwość udostępnienia ich komuś z zewnątrz stałaby się formalnością. — Stwierdził dodatkowo, podkreślając własne podejście w objętym temacie. Nie zamierzał sięgać po nic siłą, bowiem niestrudzenie budował własny autorytet w szpitalnych murach od ośmiu lat, przechodząc (zgodnie z tutejszymi wymogami) stosowny staż. Dla nich zapewne pozostawał uzdrowicielem mającym krótką, niemal śmieszną praktykę, a ofiarowanie stanowiska ordynatora mogłoby zostać potraktowane jako nepotyzm. Jeśli polityka rzeczywiście miała zagościć w Mungu, chciał prowadzić ją spokojnie, brutalność zostawiając na okazje wymagające ubrudzenia rąk krwią.
Temat portu zainteresował go w sposób dość osobisty. Nie chciał dawać wiary w plotki, że ubiegłego miesiąca napadnięto na jeden z jego transportów. Zawirowania w przestrzeni statków, doków i samego londyńskiego portu były zbyt skomplikowane, by chciał się w nich zagłębiać. Brutalne, jeśli miał krótko je określić w pewien konkretny sposób i najwyraźniej to się stało ze skradzionymi ze statku towarami. Znalezienie odpowiedzialnych za to mogło stać się znacznie łatwiejsze.
— Doszły mnie słuchy o kradzieżach i rozbojach w porcie — zwrócił się krótko do Goyle'a, chcąc pozyskać jego uwagę, także być może innych zainteresowanych portem. — Ukaranie winnych tego procederu powinno odbyć się niezwłocznie, a skradzione towary zwrócone prawowitym właścicielom. Z pewnością rody obecne w Anglii, jak i zagraniczni dostawcy docenią należyte bezpieczeństwo. — Sformułował myśl gładko, nie zahaczając mocno o osobistą animozję co do tego miejsca. Jeśli jego sugestia miała zyskać poparcie, zamierzał poruszyć ją prywatnymi drogami. Nie sądził, żeby mu odmówiono, w końcu nie prosił o to za darmo. Gdyby jednak stało się inaczej, wciąż dysponował innymi możliwościami, choć wymagającymi dużo większego, własnego wysiłku.
Przymknął na moment oczy i krótkim łykiem alkoholu odciął się od rozmowy. Rozważanie ponownie skierowały się ku szpitalowi i temu, jakie kroki powinny być tam podjęte. Niewątpliwie wsparcie obecnych arystokratów było dla niego bezcenne, choć wciąż tkwiły w nim wątpliwości, czy wszystko miało potoczyć się tak szybko. Pytanie skierowane absolutnie ku nie mu nie pozostało bez długo bez odzewu.
— Słynie z jasnych przekonań i otwarcie popiera czystość krwi – odpowiedział Tristanowi w pierwszej chwili. — Wyjątkowo pogardza mugolskimi praktykami uzdrowicielskimi i jest skłonny do natychmiastowego eliminowania takiego procederu. Stały w swoich poglądach, skoro przez tyle lat obecności szlamu w szpitalu nie zmiękł, ale martwi mnie brak jego wcześniejszej reakcji na to, co działo się wcześniej. Odejście uzdrowicieli pozostaje efektem działań Ministerstwa, nie Lowe'a. — Umilkł, wierząc, że o dalsze szczegóły czy rozwianie ewentualnych wątpliwości zostanie poproszony. Jego opinia w tym temacie wybrzmiała, choć była ostrożna. Szanował dyrektora szpitala, wiedząc, co osiągnął i jak dostał się na to stanowisko, właściwie budując historię oraz własny udział w wojnie, a mimo to miał wątpliwości, o których wolał nie mówić głośno. Wykopanie dołka pod Lowem, w obecnej sytuacji, wydawało się dziecinnie proste.
— Lowe nie da się tak łatwo wyrzucić — rzekł w stronę Alpharda. — To, że wybitny z niego uzdrowiciel to jedno, ale stanowisko dyrektora wyszarpał gołymi rękami, wykorzystując okazję. Zmuszenie go do dobrowolnego oddania stanowiska będzie miało swoją cenę. Alphardzie? — Zwieńczył wypowiedź kolejnym skierowaniem się do lorda Blacka, w nim upatrując tego, jak jego rodzina mogłaby doprowadzić do ewentualnej dymisji Lowe'a. Czy koniecznej? Nie wiedział. Nie zaczął jeszcze podsumowywać we własnej głowie stanowiska ordynatora, kwestii banku, a co dopiero pozbawiania kogoś stanowiska, by samemu je zająć. Dlaczego brał pod uwagę siebie? W jego odczuciu wydawało mu się to absolutnie logiczne: pozostawał w tym gronie jedyną osobą, która jawnie działała na terenie szpitala. Pozostawała jedynie odpowiedź na pytanie, czy na pewno był odpowiednią osobą na takie stanowisko? Ale i na nie nie zdołał przed samym sobą odpowiedzieć, na powrót wchłaniając się w słowa wypowiadane już przez Deirdre. Jej prośba o podsumowanie działań z ubiegłego miesiąca sprawiła tylko, że wzrokiem powędrował do Cassandry.
— Zadanie powierzone przez Czarnego Pana zostało wykonane — odpowiedział zdawkowo, spoglądając na Vablatsky w sposób, który sugerował, by poparła go i zamknęła temat bądź rozwinęła. Kwestia tego, co robili miała pozostać tajną, ale to w jej rękach zostawiał to, iloma szczegółami mieli się podzielić.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bezwiednie pokiwał krótko głową na znak, że słucha; nie musiał potwierdzać słów lorda Rosiera, wszyscy wiedzieli, że po stolicy wciąż błąkali się buntownicy, a dopóki tak było ani port, ani żadna inna dzielnica nie mogły zostać uznane za stabilne i opanowane. - Obecnym zarządcą portu jest stary Pichard - podjął, kiedy wszyscy inni ucichli; nie miał zamiaru wchodzić nikomu w słowo. - Lubi żyć wygodnie. Nie angażuje się zbytnio w to, co się dzieje. Ma to swoje plusy, ale i minusy - zwłaszcza teraz, gdy przydałoby się kontrolować nie tylko handel, ale i kto dostaje się do miasta na pokładach statków. - Przeniósł wzrok na twarz śmierciożercy, niewiele później spoglądając to ku siedzącemu obok Edgarowi, to w kierunku, skąd dobiegał głos lorda Blacka. Nieśpiesznie sięgnął po wypełnioną alkoholem szklaneczkę, po czym zwilżył usta, wciąż myśląc o temacie, który podjęli. - Może lordowie byliby w stanie do niego dotrzeć, przekonać go do poważniejszego potraktowania swoich obowiązków... - A przynajmniej względem tych, którzy nie byli faworytami obecnej władzy. - Nie powinniśmy mu jednak ufać. Jest jak chorągiewka na wietrze, brak mu silnych poglądów. Najbezpieczniej byłoby go zastraszyć, podporządkować sobie Imperiusem lub zastąpić kimś innym. - Kimś innym, nie mówił kim dokładnie, choć przecież był jedynym spośród Rycerzy, który mógłby się tym zająć. Nie uśmiechało mu się pełnienie funkcji zarządcy, lecz najważniejszym było, by zdobyć pełną, a przy tym praktyczną władzę nad dokami. Co z tego, że w teorii ich marionetka, Malfoy, miał w garści cały Londyn, jeśli co wpadało się na rozróbę? - Do kradzieży i rozbojów w porcie dochodziło zawsze, teraz po prostu są bardziej irytujące - odpowiedział lordowi Shafiqowi. - Niewątpliwie jednak dobrze byłoby dopaść tych, którzy są za nie odpowiedzialni. Pokazać, że nie są bezkarni. Bo z tonu wnoszę, że napady te skierowane były przeciwko czarodziejom odpowiednich poglądów. - Powiódł wzrokiem po twarzach siedzących przy stole popleczników Czarnego Pana, szukając na nich zainteresowania bądź też wprost przeciwnie, znużenia. Po chwili westchnął, cicho i boleśnie. - Znam jednego Traversa - burknął niechętnie, nie miał jednak zamiaru zatajać tego przed pozostałymi członkami Rycerzy. - Metamorfomaga, uczęszczał do Durmstrangu. Nie wiem tylko, czy potrafiłby się podporządkować - rozwinął, by zakończyć wypowiedź pociągnięciem kolejnego szczodrego łyku Ognistej. To śmierciożercom pozostawiał decyzję względem tego, czy powinien powiedzieć Haverlockowi o organizacji. Inna sprawa, czy ten miałby ochotę zasilić ich szeregi.
Później zamilkł na dłuższą chwilę, wysłuchując tego, co pozostali mieli do powiedzenia - czy o polityce, czy o nieobecności Valerija, czy to Gringottcie. Wiedział jednak, że w końcu nadejdzie czas na posumowanie niedawnych misji, których się podjęli. Kiedy znów nastała cisza, odchrząknął, odstawił na blat stołu puste już szkło i zaczął mówić, spoglądając kątem oka ku Edgarowi. - Wraz z lordem Burke próbowaliśmy dowiedzieć się, co stało się z Madoucami, którzy zawsze służyli nam swą pomocą w zdobywaniu cennych ingrediencji. Niestety, zanim do nich dotarliśmy, zostaliśmy zaatakowani przez trzech mężczyzn. Najprawdopodobniej członków Zakonu Feniksa. - Wątpił, by ktokolwiek inny byłby na tyle głupi, by podnosić różdżkę na nestora Burke'ów na jego własnych ziemiach. - Zabiłem jednego z nich... - Spojrzał na Edgara, szukając w jego spojrzeniu potwierdzenia. - By ledwie kilka dni później spotkać go znowu, na arenie klubu pojedynków. Nazywa się Gabriel Tonks. - Bo choć chciałby mówić o nim w czasie przeszłym, to nie mógł. Już nie. - Z kolei Madoucowie naprawdę nie żyją - dodał jeszcze, by krótko podsumować, czego udało im się wtedy dowiedzieć.
Później zamilkł na dłuższą chwilę, wysłuchując tego, co pozostali mieli do powiedzenia - czy o polityce, czy o nieobecności Valerija, czy to Gringottcie. Wiedział jednak, że w końcu nadejdzie czas na posumowanie niedawnych misji, których się podjęli. Kiedy znów nastała cisza, odchrząknął, odstawił na blat stołu puste już szkło i zaczął mówić, spoglądając kątem oka ku Edgarowi. - Wraz z lordem Burke próbowaliśmy dowiedzieć się, co stało się z Madoucami, którzy zawsze służyli nam swą pomocą w zdobywaniu cennych ingrediencji. Niestety, zanim do nich dotarliśmy, zostaliśmy zaatakowani przez trzech mężczyzn. Najprawdopodobniej członków Zakonu Feniksa. - Wątpił, by ktokolwiek inny byłby na tyle głupi, by podnosić różdżkę na nestora Burke'ów na jego własnych ziemiach. - Zabiłem jednego z nich... - Spojrzał na Edgara, szukając w jego spojrzeniu potwierdzenia. - By ledwie kilka dni później spotkać go znowu, na arenie klubu pojedynków. Nazywa się Gabriel Tonks. - Bo choć chciałby mówić o nim w czasie przeszłym, to nie mógł. Już nie. - Z kolei Madoucowie naprawdę nie żyją - dodał jeszcze, by krótko podsumować, czego udało im się wtedy dowiedzieć.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W odróżnieniu od osób takich jak Alphard nie miała do zaoferowania zaplecza w postaci wpływowego rodu czy ciepłej posadki umożliwiającej załatwianie różnych ważnych spraw. Nie miała możliwości docierać tak daleko i tak wysoko, była tylko runistką, działającą niezależnie i na własny rachunek, szukającą zleceń na Nokturnie, w porcie i w każdym miejscu, gdzie ktoś był skłonny odpowiednio jej zapłacić. Ale miała ambitne plany, chciała zdobyć większą renomę, a co za tym idzie, docierać do ważniejszych klientów, lepiej płacących i mogących potencjalnie wesprzeć ich sprawę. Jej siatka powiązań nadal nie była imponująca, zbyt wiele czasu zmarnowała zakopana z nosem w runicznych manuskryptach, i zbyt mozolne było walczenie ze stereotypami i z przekonaniem, że jako młoda, atrakcyjna kobieta potrafi mniej niż mężczyźni. Dlatego jej kariera niezależnej, dyskretnej runistki skłonnej zarówno złamać klątwę, jak i ją nałożyć rozwijała się powoli, ale była wytrwała. Teraz, oprócz zarobku, miała dodatkowe powody, żeby chcieć sięgnąć wyżej. I jako czarownica czystej krwi, mogła łatwiej zawierać odpowiednie znajomości niż jako brudny mieszaniec, za jakiego do niedawna się uważała.
Nie wiedziała nic o zarządcy portu, bowiem do jej zawodowych sprawek nie była to wiedza potrzebna, nie była żeglarzem, a runistką szukającą tam zarobku, a także ciekawych przedmiotów które mogłaby nabyć i włączyć do swoich zbiorów lub przekląć. Ale może powinna się zainteresować i takimi szczegółami, na szczęście był ktoś, kto orientował się lepiej. Lyanna zdała sobie sprawę, że powinna bardziej współpracować też z samymi rycerzami, tym bardziej że już nie była od nich w niczym gorsza. W życiu na ogół była outsiderem pozbawionym przyjaciół i postrzegającym wszelkie kontakty jako transakcje, ale tutaj współpraca była niezbędna do osiągania wyższych celów.
- Wraz z lordem Rosierem udaliśmy się w ślad za Hillardem Hobdayem, który pomagał w ucieczce szlamom. Udało nam się go namierzyć i wyśledzić w szkockich górach, ale drogę zagrodzili nam członkowie Zakonu Feniksa. Rodzina Hobdaya zbiegła korzystając z zamieszania, ale udało nam się schwytać jego samego, Zakonnicy zostali zaś pokonani. Kiedy odchodziliśmy, aktywowałam nałożoną wcześniej na jaskinię klątwę Eris, powinni paść jej ofiarą – streściła pokrótce przebieg misji; prowadzący spotkanie Rosier był tam z nią, więc doskonale znał przebieg wydarzeń. I to on miał główną rolę w ich zwycięstwie i w tym, że schwytali szlamoluba i uniemożliwili mu dalsze pomaganie wrogom systemu. Nie wiedziała co z Zakonnikami, byli ledwo żywi gdy ich zostawiali, a aktywna klątwa Eris z pewnością utrudniła ewentualną ucieczkę czy akcję ratunkową. Miała nadzieję, że się tam wzajemnie dobili i że nie stanowili już problemu. Niestety nie mieli wtedy czasu by dopilnować, by ich wrogowie na pewno byli martwi.
Skrzywiła się na wzmiankę że zdrajca, który ich porzucił, który wzgardził wartościami wyznawanymi przez rycerzy i przez swoją rodzinę, najwyraźniej przeszedł na stronę wroga. To okropne, że niektórzy, choć otrzymali tak wspaniały dar jak szlachetna krew i pozycja gwarantowana wysokim urodzeniem, potrafili tym wzgardzić dla jakichś brudnych szlam.
Spojrzała też na Alpharda, który wspomniał o czarodzieju, jakim „zajęli” się dłuższy czas temu i skinęła głową w ramach potwierdzenia.
Nie wiedziała nic o zarządcy portu, bowiem do jej zawodowych sprawek nie była to wiedza potrzebna, nie była żeglarzem, a runistką szukającą tam zarobku, a także ciekawych przedmiotów które mogłaby nabyć i włączyć do swoich zbiorów lub przekląć. Ale może powinna się zainteresować i takimi szczegółami, na szczęście był ktoś, kto orientował się lepiej. Lyanna zdała sobie sprawę, że powinna bardziej współpracować też z samymi rycerzami, tym bardziej że już nie była od nich w niczym gorsza. W życiu na ogół była outsiderem pozbawionym przyjaciół i postrzegającym wszelkie kontakty jako transakcje, ale tutaj współpraca była niezbędna do osiągania wyższych celów.
- Wraz z lordem Rosierem udaliśmy się w ślad za Hillardem Hobdayem, który pomagał w ucieczce szlamom. Udało nam się go namierzyć i wyśledzić w szkockich górach, ale drogę zagrodzili nam członkowie Zakonu Feniksa. Rodzina Hobdaya zbiegła korzystając z zamieszania, ale udało nam się schwytać jego samego, Zakonnicy zostali zaś pokonani. Kiedy odchodziliśmy, aktywowałam nałożoną wcześniej na jaskinię klątwę Eris, powinni paść jej ofiarą – streściła pokrótce przebieg misji; prowadzący spotkanie Rosier był tam z nią, więc doskonale znał przebieg wydarzeń. I to on miał główną rolę w ich zwycięstwie i w tym, że schwytali szlamoluba i uniemożliwili mu dalsze pomaganie wrogom systemu. Nie wiedziała co z Zakonnikami, byli ledwo żywi gdy ich zostawiali, a aktywna klątwa Eris z pewnością utrudniła ewentualną ucieczkę czy akcję ratunkową. Miała nadzieję, że się tam wzajemnie dobili i że nie stanowili już problemu. Niestety nie mieli wtedy czasu by dopilnować, by ich wrogowie na pewno byli martwi.
Skrzywiła się na wzmiankę że zdrajca, który ich porzucił, który wzgardził wartościami wyznawanymi przez rycerzy i przez swoją rodzinę, najwyraźniej przeszedł na stronę wroga. To okropne, że niektórzy, choć otrzymali tak wspaniały dar jak szlachetna krew i pozycja gwarantowana wysokim urodzeniem, potrafili tym wzgardzić dla jakichś brudnych szlam.
Spojrzała też na Alpharda, który wspomniał o czarodzieju, jakim „zajęli” się dłuższy czas temu i skinęła głową w ramach potwierdzenia.
Pomysł przejęcia portu spotkał się z uznaniem. Edgar z zainteresowaniem przysłuchiwał się dalszej wymianie zdań na ten temat, próbując znaleźć w ich planach miejsce dla siebie. - Tak - zwrócił się do Tristana. - Współpracujemy z Pichardem odkąd został zarządcą. Caelan ma rację. Dba tylko o swój interes i odwróci się w tę stronę, która zaoferuje mu lepsze warunki i pieniądze - potwierdził słowa Goyla, który pewnie znał Picharda jeszcze lepiej od niego. Nie bywał w porcie aż tak często jak mogłoby się wydawać. - Oczywiście możemy go zastraszyć, ale nie mam pewności czy i tak nie planowałoby wtedy czegoś za naszymi plecami. Najpewniej byłoby go zastąpić kimś bardziej zaufanym, ale w razie czego możemy mieć na niego oko - oczywiście nie osobiście, ale Burkowie współpracowali z wystarczającą ilością różnorodnych ludzi, żeby któryś z nich mógł pilnować starego zarządcę. - Natomiast zgadzam się, że Traversowie mieliby jeszcze więcej do powiedzenia na ten temat - zgodził się z Tristanem, bo jednak każdy wiedział, że to właśnie do nich należało panowanie nad wodami okalającymi Wielką Brytanię. Mieli też duży wpływ na działanie portu, ale Edgar wolał, żeby w tej kwestii rozmówił się z nimi Goyle – na pewno miał na ten temat dużo większą wiedzę.
Przeniósł wzrok na Caelana, kiedy zaczął mówić o ich misji. Cóż, z jego osobistego punktu widzenia nie należała do szczególnie udanych – Madoucowie, z którymi jego ród współpracował przez wiele lat, zostali wymordowani. - Jeden krył się pod peleryną niewidką - wtrącił, uznając tę informację za dość znaczącą; przeciwnicy byli sprytni i wyraźnie zaplanowali ten atak. Kiwnął głową, kiedy Caelan wspomniał o śmierci jednego z, prawdopodobnie, Zakonników. Jego towarzysz wykazał się godnym pozazdroszczenia refleksem, a przeciwnik wyzionął ducha. Tym bardziej zdziwił się, kiedy usłyszał następne słowa. - To niemożliwe - powiedział wyraźnie zdziwiony, bo przecież na własne oczy widział jak w tamtego mężczyznę trafia wiązka śmiercionośnego zaklęcia. Nie mógł żyć.
Przeniósł wzrok na Caelana, kiedy zaczął mówić o ich misji. Cóż, z jego osobistego punktu widzenia nie należała do szczególnie udanych – Madoucowie, z którymi jego ród współpracował przez wiele lat, zostali wymordowani. - Jeden krył się pod peleryną niewidką - wtrącił, uznając tę informację za dość znaczącą; przeciwnicy byli sprytni i wyraźnie zaplanowali ten atak. Kiwnął głową, kiedy Caelan wspomniał o śmierci jednego z, prawdopodobnie, Zakonników. Jego towarzysz wykazał się godnym pozazdroszczenia refleksem, a przeciwnik wyzionął ducha. Tym bardziej zdziwił się, kiedy usłyszał następne słowa. - To niemożliwe - powiedział wyraźnie zdziwiony, bo przecież na własne oczy widział jak w tamtego mężczyznę trafia wiązka śmiercionośnego zaklęcia. Nie mógł żyć.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przeniósł smętny wzrok na kuzyna, wysłuchując jego słów ze szczególną uwagą. Kuzyn wykazywał się znacznie większym doświadczeniem, mógł się od niego wiele nauczyć. Od dziecka świecił mu za przykład, nawet tutaj, wśród zgromadzonych był jego autorytetem. Nie podważyłby jego słów, ani tym bardziej nie śmiałby przeciwstawiać się jego słowom. Czarny Pan miał wielu zaufanych ludzi, podążanie za nimi i śledzenie ich poczynań przynosiło korzyści całej organizacji. Dlatego młodszy Rosier uważnie słuchał rozmów i wyciągał wnioski.
Spojrzenie przesunęło się na Deirdre, kiedy zaczęła przemawiać. Niesamowita kobieta, która miała w sobie ikrę i moc. Wystarczyło na nią spojrzeń i uświadamiano sobie, że to potężna czarownica. Miała rację, w każdym słowie, które wypowiadała. Musieli poszerzać swoje wpływy i rosnąć w siłę, a tylko w taki sposób osiągną najlepsze wyniki i zadowolą Czarnego Pana. Każde wsparcie się liczyło, każda propozycja i każda możliwość, którą oferował im los. Zgodnie z tym co powiedział jego kuzyn, Melisande chciała wesprzeć ich sprawę, cały Ród Rosierów był po odpowiedniej stronie i działał. Niemniej jednak, powinna służyć wsparciem i radą, a nie brać udziału w bezpośrednich spotkaniach. Zbyt dużo szlachetnej krwi zostało już przelane.
Przeszli do podsumowań ostatnich działań. Mathieu bardzo dotkliwie odczuwał skutki tamtych wydarzeń, ale jedno mógł stwierdzić - cel został osiągnięty, a o to przecież chodziło. Czasem trzeba było zapłacić sporą cenę za powodzenie, a on i Ramsey wykonali swoje zadanie. Nie przerywał mówiącym, odczekał na odpowiednią chwilę, aby finalnie też się odezwać.
- Razem z Ramsey'em pozbyliśmy się problemu. Baldwin miał zniknąć i tak też się stało. Nie obyło się bez problemów, jednak cel został osiągnięty. - powiedział przez krótką chwilę zerkając na Mulcibera. Nie musiał się rozwodzić na ten temat, jego zdaniem krótka informacja była cenniejsza niż długie opowiadanie o przebiegu całego zdarzenia. Nie mieli się czym specjalnie pochwalić, ktoś zagwarantował im fantastyczną zabawę i teraz wszyscy odczuwali tego skutki. Niemniej jednak, nie mieli na co narzekać, mogło być o wiele gorzej.
Spojrzenie przesunęło się na Deirdre, kiedy zaczęła przemawiać. Niesamowita kobieta, która miała w sobie ikrę i moc. Wystarczyło na nią spojrzeń i uświadamiano sobie, że to potężna czarownica. Miała rację, w każdym słowie, które wypowiadała. Musieli poszerzać swoje wpływy i rosnąć w siłę, a tylko w taki sposób osiągną najlepsze wyniki i zadowolą Czarnego Pana. Każde wsparcie się liczyło, każda propozycja i każda możliwość, którą oferował im los. Zgodnie z tym co powiedział jego kuzyn, Melisande chciała wesprzeć ich sprawę, cały Ród Rosierów był po odpowiedniej stronie i działał. Niemniej jednak, powinna służyć wsparciem i radą, a nie brać udziału w bezpośrednich spotkaniach. Zbyt dużo szlachetnej krwi zostało już przelane.
Przeszli do podsumowań ostatnich działań. Mathieu bardzo dotkliwie odczuwał skutki tamtych wydarzeń, ale jedno mógł stwierdzić - cel został osiągnięty, a o to przecież chodziło. Czasem trzeba było zapłacić sporą cenę za powodzenie, a on i Ramsey wykonali swoje zadanie. Nie przerywał mówiącym, odczekał na odpowiednią chwilę, aby finalnie też się odezwać.
- Razem z Ramsey'em pozbyliśmy się problemu. Baldwin miał zniknąć i tak też się stało. Nie obyło się bez problemów, jednak cel został osiągnięty. - powiedział przez krótką chwilę zerkając na Mulcibera. Nie musiał się rozwodzić na ten temat, jego zdaniem krótka informacja była cenniejsza niż długie opowiadanie o przebiegu całego zdarzenia. Nie mieli się czym specjalnie pochwalić, ktoś zagwarantował im fantastyczną zabawę i teraz wszyscy odczuwali tego skutki. Niemniej jednak, nie mieli na co narzekać, mogło być o wiele gorzej.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.06.20 13:10, w całości zmieniany 1 raz
Wiedziała, że Cassandra nie będzie wylewna przy wszystkich, nie dziwiła się temu, nikt z nich przecież by nie był - nie łączyła ich przyjaźń, a wspólna walka. Na prywatne rozmowy przyjdzie odpowiednia pora, w bardziej dyskretnych warunkach, chciała się jedynie upewnić, że uzdrowicielka czuje się lepiej. Potrzebowali nowych sojuszników bardziej niż kiedykolwiek, ludzi zaufanych i utalentowanych, bo choć odnosili sukcesy, takie jak zdobycie Londynu, to jeśli będą tracić ludzi takich jak Yaxley w tak szybkim tempie, to wszystko stanie się po stokroć trudniejsze. Do tego Valerij, ich wynalazca i niezawodny alchemik, zniknął i nie wiadomo na jak długo. Skrzywiła się lekko, z niezadowoleniem; eliksir nieśmiertelności brzmiał naprawdę... nieziemsko, trudno to nawet ująć w słowa, potrzebowali jednak alchemika na miejscu. Zwłaszcza w obliczu przedłużających się problemów zdrowotnych lorda Burke, uniemożliwiających mu udział w spotkaniach Rycerzy Walpurgii.
Kiwnęła głową, wznosząc toast, w myślach przyznając lordowi Rosier rację. Pomszczą Morgotha, odnajdą jego zabójcę, wymierzą sprawiedliwość - a ona równała się długiej i bolesnej agonii.
- Myślę, że jest to wykonalne, jeśli tylko otrzymamy listę nazwisk, odnajdziemy ich znajomych, przyjaciół... Po nitce do kłębka. Im więcej danych, tym lepiej - odrzekła na sugestię Deirdre, nawiązującej do metamorfomagicznych umiejętności blondwłosej czarownicy i zwróciła się jednocześnie jeszcze raz do Lorda Shafiq. - Będę oczekiwać twojej sowy, lordzie. - Oby pojawiła się na jej parapecie szybciej, niż później. Nie bardzo Sigrun obchodziło w jaki sposób to uczyni, czy będzie się szarpał z innymi oddziałami, czy też załatwi to w sposób bardziej pokojowy. Każdy z Rycerzy Walpurgii winien stawiać ich wspólną ideę wyżej od własnej kariery zawodowej.
Skupiła znów spojrzenie na Śmierciożercach, Tristanie i Deirdre, którzy odpowiedzieli na jej propozycję działania w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami - poza nim była jednak najwyraźniej bardziej potrzebna. Może to i racja, bywała zbyt gwałtowna na gierki polityczne, w których potrzeba większej subtelności.
- Spróbujemy więc przeszkodzić i zniszczyć ich dostawców, pracowników, tych, którzy są z nimi związani. Niech poczują się osaczeni - przytaknęła na propozycję Tristana. Propozycję zaszkodzenia Greengrassów wysunęła w dość luźny sposób, nie wiedziała jak silne są ich wpływy i czy będą mimo wszystko przeciwstawić się całemu Departamentowi Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. O tym będzie musiała jeszcze pomówić z lordem Black, znacznie lepiej orientującym się w temacie handlu i polityki. - Oczywiście - zgodziła się czarownica, przyjmując to zadanie z uśmiechem tańczącym w kącikach ust. - Ubrudzenie rąk w krwi zdrajców będzie czystą przyjemnością. Wezwę naszych sprzymierzeńców do pomocy - obiecała. Tym razem nie zamierzała już pytać o ochotników, prosić o pomoc, czy czekać na wyciągnięte w górę ręce, a napisać list z datą i godziną - mieli się tam zjawić, jeśli chcieli służyć Czarnemu Panu.
- Czy nakaz rejestracji różdżek mógłby zobowiązać Ollivanderów do ewidencji każdej sprzedanej? Skąd Zakon Feniksa ma różdżki? Z pewnością stamtąd. Zabrałam różdżkę Justine Tonks, a zdobyła następną. Powinniśmy im to uniemożliwić na przyszłość - zastanowiła się, kiedy ciemnowłosa Śmierciożerczyni zaznaczyła, że żaden z Rycerzy Walpurgii nie ma obowiązku rejestracji różdżki.
- Wspierać nas będzie swą wiedzą o starożytnych runach i magią klątw Calder Borgin. Wierzę, że się sprawdzi - odpowiedziała Rookwood na pytanie Tristana. Nie podkreśliła, że łączyło ich pokrewieństwo, lecz ze swych korzeni po kądzieli nigdy nie robiła żadnej tajemnicy. Po matce z Borginów odziedziczyła zresztą północną urodę. Calder sojusznikiem Rycerzy Walpurgii został jednak nie przez wzgląd na więzy krwi, a swoje umiejętności. Mógł być cennym wsparciem.
Zaraz po tym skupiła się na zdawanych z misji raportach. Zacisnęła na szklance palce mocniej na wieść, że zdrajca Percival dołączył do Zakonu Feniksa. Cóż za przemiana? Kiedy do tego doszło? Dlaczego?
- Zginie jak oni wszyscy - warknęła cicho, wyciągając kolejnego papierosa, by zapalić i wysłuchać kolejnych przemawiających czarodziejów. Dobrze było słyszeć, że inne misje zakończyły się większym sukcesem - sama miała do przekazania gorsze wieści. Zszokowały ją jednak słowa Caelana. Był rozsądnym, racjonalnym czarodziejem, jeśli miał pewność, że zabił przeciwnika - to tak było. - Jak to możliwe? - spytała ostro, zwracając się do żeglarza, zastanawiając się, czy to prawda. - Każdy Tonks to karaluch - podsumowała z pogardą. Z każdej sytuacji znajdują sposób, by się wykaraskać. Tylko jak? Zajęła głos po lordzie Burke. - Razem z Ignotusem wytropiliśmy Roberta Joya i udaliśmy się do ogrodu magizoologicznego, by go zniszczyć, lecz nie tylko wybraliśmy się w odwiedziny. Na miejscu pojawił się Zakon Feniksa, zaczarował garboroga, by nas zaatakował, a Ignotus... - najpierw spojrzała na Tristana, który jako wybitny znawca magicznych stworzeń z pewnością zdawał sobie sprawę, że dwójka czarodziejów przeciwko rozwścieczonych czarodziejów szanse ma marne, później zaś na Ramseya, któremu mogło wyjątkowo nie przypaść do gustu to, co miał zaraz usłyszeć. Nie winiła jednak syna za postępki ojca. - Cóż, zniknął, uciekł, nie wiem. Najpierw stal garborogowi na drodze jak słup soli, choć mówiłam, by usunął mu się z drogi. Nie zginął jednak z jego... kopyt. Szukałam go po wszystkim. Ani śladu ciała, ani krwi, ani śladu walki. Zniknął od razu i zostawił mnie samą. Był tam Alexander ze swoim patronusem, który wchłania nawet zaklęcia niewybaczalne, nawet Avadę Kedavrę, jaką w niego posłałam. Z kimś kto potrafi najwyraźniej zatrzymywać czas i zsyłać pioruny z nieba na głowę przeciwników - mówiła Sigrun, wykrzywiając usta z niezadowoleniem; była waleczna i walczyła do końca, trafiła jednak na twardych przeciwników. - Moja szatańska pożoga pokrzyżowała im część planów, ale zdołali uciec razem z Joyem, najwyraźniej mieli świstoklik - dokończyła.
Czuła wstyd. Wstyd i wściekłość. Na samą siebie, ze zawiodła i na starszego Mulcibera, że znów zniknął i z jego winy nie zdołali wykonać powierzonego przez Czarnego Pana zadania.
Kiwnęła głową, wznosząc toast, w myślach przyznając lordowi Rosier rację. Pomszczą Morgotha, odnajdą jego zabójcę, wymierzą sprawiedliwość - a ona równała się długiej i bolesnej agonii.
- Myślę, że jest to wykonalne, jeśli tylko otrzymamy listę nazwisk, odnajdziemy ich znajomych, przyjaciół... Po nitce do kłębka. Im więcej danych, tym lepiej - odrzekła na sugestię Deirdre, nawiązującej do metamorfomagicznych umiejętności blondwłosej czarownicy i zwróciła się jednocześnie jeszcze raz do Lorda Shafiq. - Będę oczekiwać twojej sowy, lordzie. - Oby pojawiła się na jej parapecie szybciej, niż później. Nie bardzo Sigrun obchodziło w jaki sposób to uczyni, czy będzie się szarpał z innymi oddziałami, czy też załatwi to w sposób bardziej pokojowy. Każdy z Rycerzy Walpurgii winien stawiać ich wspólną ideę wyżej od własnej kariery zawodowej.
Skupiła znów spojrzenie na Śmierciożercach, Tristanie i Deirdre, którzy odpowiedzieli na jej propozycję działania w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami - poza nim była jednak najwyraźniej bardziej potrzebna. Może to i racja, bywała zbyt gwałtowna na gierki polityczne, w których potrzeba większej subtelności.
- Spróbujemy więc przeszkodzić i zniszczyć ich dostawców, pracowników, tych, którzy są z nimi związani. Niech poczują się osaczeni - przytaknęła na propozycję Tristana. Propozycję zaszkodzenia Greengrassów wysunęła w dość luźny sposób, nie wiedziała jak silne są ich wpływy i czy będą mimo wszystko przeciwstawić się całemu Departamentowi Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. O tym będzie musiała jeszcze pomówić z lordem Black, znacznie lepiej orientującym się w temacie handlu i polityki. - Oczywiście - zgodziła się czarownica, przyjmując to zadanie z uśmiechem tańczącym w kącikach ust. - Ubrudzenie rąk w krwi zdrajców będzie czystą przyjemnością. Wezwę naszych sprzymierzeńców do pomocy - obiecała. Tym razem nie zamierzała już pytać o ochotników, prosić o pomoc, czy czekać na wyciągnięte w górę ręce, a napisać list z datą i godziną - mieli się tam zjawić, jeśli chcieli służyć Czarnemu Panu.
- Czy nakaz rejestracji różdżek mógłby zobowiązać Ollivanderów do ewidencji każdej sprzedanej? Skąd Zakon Feniksa ma różdżki? Z pewnością stamtąd. Zabrałam różdżkę Justine Tonks, a zdobyła następną. Powinniśmy im to uniemożliwić na przyszłość - zastanowiła się, kiedy ciemnowłosa Śmierciożerczyni zaznaczyła, że żaden z Rycerzy Walpurgii nie ma obowiązku rejestracji różdżki.
- Wspierać nas będzie swą wiedzą o starożytnych runach i magią klątw Calder Borgin. Wierzę, że się sprawdzi - odpowiedziała Rookwood na pytanie Tristana. Nie podkreśliła, że łączyło ich pokrewieństwo, lecz ze swych korzeni po kądzieli nigdy nie robiła żadnej tajemnicy. Po matce z Borginów odziedziczyła zresztą północną urodę. Calder sojusznikiem Rycerzy Walpurgii został jednak nie przez wzgląd na więzy krwi, a swoje umiejętności. Mógł być cennym wsparciem.
Zaraz po tym skupiła się na zdawanych z misji raportach. Zacisnęła na szklance palce mocniej na wieść, że zdrajca Percival dołączył do Zakonu Feniksa. Cóż za przemiana? Kiedy do tego doszło? Dlaczego?
- Zginie jak oni wszyscy - warknęła cicho, wyciągając kolejnego papierosa, by zapalić i wysłuchać kolejnych przemawiających czarodziejów. Dobrze było słyszeć, że inne misje zakończyły się większym sukcesem - sama miała do przekazania gorsze wieści. Zszokowały ją jednak słowa Caelana. Był rozsądnym, racjonalnym czarodziejem, jeśli miał pewność, że zabił przeciwnika - to tak było. - Jak to możliwe? - spytała ostro, zwracając się do żeglarza, zastanawiając się, czy to prawda. - Każdy Tonks to karaluch - podsumowała z pogardą. Z każdej sytuacji znajdują sposób, by się wykaraskać. Tylko jak? Zajęła głos po lordzie Burke. - Razem z Ignotusem wytropiliśmy Roberta Joya i udaliśmy się do ogrodu magizoologicznego, by go zniszczyć, lecz nie tylko wybraliśmy się w odwiedziny. Na miejscu pojawił się Zakon Feniksa, zaczarował garboroga, by nas zaatakował, a Ignotus... - najpierw spojrzała na Tristana, który jako wybitny znawca magicznych stworzeń z pewnością zdawał sobie sprawę, że dwójka czarodziejów przeciwko rozwścieczonych czarodziejów szanse ma marne, później zaś na Ramseya, któremu mogło wyjątkowo nie przypaść do gustu to, co miał zaraz usłyszeć. Nie winiła jednak syna za postępki ojca. - Cóż, zniknął, uciekł, nie wiem. Najpierw stal garborogowi na drodze jak słup soli, choć mówiłam, by usunął mu się z drogi. Nie zginął jednak z jego... kopyt. Szukałam go po wszystkim. Ani śladu ciała, ani krwi, ani śladu walki. Zniknął od razu i zostawił mnie samą. Był tam Alexander ze swoim patronusem, który wchłania nawet zaklęcia niewybaczalne, nawet Avadę Kedavrę, jaką w niego posłałam. Z kimś kto potrafi najwyraźniej zatrzymywać czas i zsyłać pioruny z nieba na głowę przeciwników - mówiła Sigrun, wykrzywiając usta z niezadowoleniem; była waleczna i walczyła do końca, trafiła jednak na twardych przeciwników. - Moja szatańska pożoga pokrzyżowała im część planów, ale zdołali uciec razem z Joyem, najwyraźniej mieli świstoklik - dokończyła.
Czuła wstyd. Wstyd i wściekłość. Na samą siebie, ze zawiodła i na starszego Mulcibera, że znów zniknął i z jego winy nie zdołali wykonać powierzonego przez Czarnego Pana zadania.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wzniósłszy cichy toast za Ministra Magii, odłożył kielich z winem na bok, ponownie rozsiadając się wygodnie na krześle i zajmując, choć przez chwilę tylko, swoim, nowo rozpalonym papierosem. Sytuacja, która nastąpiła w Londynie była zmianą długo oczekiwaną. Co najmniej pożądaną. Pozbycie się z miasta mugoli było łatwe i zaowocuje w końcu wyczekiwanym spokojem, z dala od tych wszystkich hałasujących i kopcących potworów na ulicach. Wyczyszczone ulice staną się miejscem, w którym czarodzieje w końcu windą prym, panując nad magią, nie zważając na kodeks tajności. Nie musieli się już chować, kryć i obawiać złamania dawno zarządzonych zasad. Byli lepsi i mieli prawo do tego, by po ulicach kroczyć z uniesioną głową, nie musząc niechętnie spoglądać na tych wszystkich ludzi, którzy nigdy nie dosiągnęli zaszczytu obcowania z magią.
— W ministerstwie mogli zostać tez krewni ludzi, którzy nas interesują. Warto sprawdzić najbardziej poszukiwane przez nas nazwiska.— On sam z pewnością się tym zainteresuje. Nie sądził, by było to coś trudnego, czy szczególnie pracochłonnego. Ministerstwo było pełne czarownic i czarodziejów, którzy teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej dbali o swój stołek i z pewnością pomogą mu w tym.
Kiedy Alphard zabrał głos, spojrzał na niego, przyglądając mu się dłużej. Niewiele miał wspólnego z polityką, toteż słuchał go z zainteresowaniem, z każdym słowem utwierdzając się w przekonaniu, iż dobrze się stało, że dołączył do tego zacnego grona. Przeniósł wzrok na Tristana niedługo po tym.
— Do grona naszych sojuszników dołączyła Yana Dolohov z Nokturnu. Ma obszerną wiedzę numerologiczną, doskonale zna specyfikę magii i z pewnością stanie się wsparciem dla wielkich umysłów— powstrzymał się przed spojrzeniem na Cassandrę, która jeszcze do niedawna odpowiadała za grupę badawczą; rozwikłała tajemnice magicznych zaburzeń, wynalazła lek na sinicę; która potrafiła wykorzystać moc anomalii do wzmocnienia różdżek. Takich jak ona brakowało w ich szeregach.— Dobrze operuje czarną magią i transmutacją. Aktualnie pracuje nad projektem stworzenia sieci teleportacji pomiędzy lustrami, która szczególnie teraz, gdy Fiuu wciąż nie działa może okazać się nam wyjątkowo przydatna. Jeśli ktokolwiek będzie potrzebował świstoklików, zarówno ja, jak i Yana zajmiemy się tym. Nie jest gotowa, by zasiąść tu, między nami, ale mam na nią oko. — A nawet więcej niż jedno. Zamierzał dopilnować, by sprawdziła się i spełniła wszystkie jego oczekiwania.
Młodszy Rosier zabrał głos w sprawie zdarzeń z końca marca, a on instynktownie potarł palcami, między którymi trzymał papierosa, prawa skroń. Milczał, lecz krótko, pozwalając jego słowom wybrzmieć spokojnie. W końcu postanowił uzupełnić nieco jego relację.
— Udaliśmy się do domu Baldwina Fideliusa, numerologa, który w swoich publikacjach wyraźnie krytykował działania Ministra Magii i nawoływał do buntu. Bez trudu trafiliśmy na miejsce, mieliśmy tam jednak nierozpoznane towarzystwo. Czarodziej nie będzie już stwarzał problemów — czy zginął, czy zaginął; nie mógł mieć pewności. Sądził jednak, że któreś z zaklęć go pokonało. Spojrzał na młodego Rosiera, lekko unosząc brew. Nie zaprzeczył jednak jego słowom; zgadzał się z nimi, choć nie był zadowolony z ich działań. Był zły — odebrano mu możliwość ukarania Fideliusa, zabawienia z nim tak, jak zamierzali, uczynienia z niego dowodu na to, że nie należy z nimi zadzierać. Jego zniknięcie było sukcesem bez echa; spodziewał się czegoś innego, liczył na głośne zwycięstwo. Przemilczał to jednak, dodając krótko:— Nie istnieje już w Wielkiej Brytanii jako symbol oporu.
Informacja o pojawieniu się Percivala go nie zdziwiła.
— Jeśli Nott dołączył do wroga to z pewnością ucięli sobie miłą pogawędkę na nasz temat i podał wszystkie nazwiska, o których wiedział — mruknął, zatrzymując spojrzenie na Deirdre. To było do przewidzenia, już podczas szczytu obrał stronę. Dotarcie do niego było kwestią czasu; żałował, że nie udało mu się zrobić tego wcześniej.
Spojrzał na Goyle'a, kiedy wspomniał o Traversach.
— Każdy potrafi się podporządkować, jeśli używa się do tego odpowiednich argumentów.— Nie będzie pierwszym a już na pewno ostatnim członkiem swojego rodu, który wesprze Czarnego Pana. Odkąd wśród nich zabrakło Salzara, nowy przedstawiciel tej rodziny powinien zasiąść między nimi. A Tonks? Gabriel Tonks zmarł i ożył. Zakładał, że w klubie nie zjawił się pod postacią inferiusa — i było to co najmniej niepokojące. Zaczął się głęboko zastanawiać nad tym, co dostrzegł w swojej wizji przed paroma miesiącami. Jakie były szanse na to, że Zakonowi udało się odnaleźć legendarny kamień wskrzeszenia?
Z myli wytrąciły go dopiero słowa Sigrun, dotyczące Ignotusa. Zerknął w jej kierunku z zainteresowaniem, nie wyraził jednak żadnej emocji w związku z tym. Nie miał żadnych wieści od ojca. Pokręcił tylko głową przecząco, na znak — głównie Tristanowi, który zapewne byłby zainteresowany wyjaśnieniami — że nic na ten temat nie wie.
— W ministerstwie mogli zostać tez krewni ludzi, którzy nas interesują. Warto sprawdzić najbardziej poszukiwane przez nas nazwiska.— On sam z pewnością się tym zainteresuje. Nie sądził, by było to coś trudnego, czy szczególnie pracochłonnego. Ministerstwo było pełne czarownic i czarodziejów, którzy teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej dbali o swój stołek i z pewnością pomogą mu w tym.
Kiedy Alphard zabrał głos, spojrzał na niego, przyglądając mu się dłużej. Niewiele miał wspólnego z polityką, toteż słuchał go z zainteresowaniem, z każdym słowem utwierdzając się w przekonaniu, iż dobrze się stało, że dołączył do tego zacnego grona. Przeniósł wzrok na Tristana niedługo po tym.
— Do grona naszych sojuszników dołączyła Yana Dolohov z Nokturnu. Ma obszerną wiedzę numerologiczną, doskonale zna specyfikę magii i z pewnością stanie się wsparciem dla wielkich umysłów— powstrzymał się przed spojrzeniem na Cassandrę, która jeszcze do niedawna odpowiadała za grupę badawczą; rozwikłała tajemnice magicznych zaburzeń, wynalazła lek na sinicę; która potrafiła wykorzystać moc anomalii do wzmocnienia różdżek. Takich jak ona brakowało w ich szeregach.— Dobrze operuje czarną magią i transmutacją. Aktualnie pracuje nad projektem stworzenia sieci teleportacji pomiędzy lustrami, która szczególnie teraz, gdy Fiuu wciąż nie działa może okazać się nam wyjątkowo przydatna. Jeśli ktokolwiek będzie potrzebował świstoklików, zarówno ja, jak i Yana zajmiemy się tym. Nie jest gotowa, by zasiąść tu, między nami, ale mam na nią oko. — A nawet więcej niż jedno. Zamierzał dopilnować, by sprawdziła się i spełniła wszystkie jego oczekiwania.
Młodszy Rosier zabrał głos w sprawie zdarzeń z końca marca, a on instynktownie potarł palcami, między którymi trzymał papierosa, prawa skroń. Milczał, lecz krótko, pozwalając jego słowom wybrzmieć spokojnie. W końcu postanowił uzupełnić nieco jego relację.
— Udaliśmy się do domu Baldwina Fideliusa, numerologa, który w swoich publikacjach wyraźnie krytykował działania Ministra Magii i nawoływał do buntu. Bez trudu trafiliśmy na miejsce, mieliśmy tam jednak nierozpoznane towarzystwo. Czarodziej nie będzie już stwarzał problemów — czy zginął, czy zaginął; nie mógł mieć pewności. Sądził jednak, że któreś z zaklęć go pokonało. Spojrzał na młodego Rosiera, lekko unosząc brew. Nie zaprzeczył jednak jego słowom; zgadzał się z nimi, choć nie był zadowolony z ich działań. Był zły — odebrano mu możliwość ukarania Fideliusa, zabawienia z nim tak, jak zamierzali, uczynienia z niego dowodu na to, że nie należy z nimi zadzierać. Jego zniknięcie było sukcesem bez echa; spodziewał się czegoś innego, liczył na głośne zwycięstwo. Przemilczał to jednak, dodając krótko:— Nie istnieje już w Wielkiej Brytanii jako symbol oporu.
Informacja o pojawieniu się Percivala go nie zdziwiła.
— Jeśli Nott dołączył do wroga to z pewnością ucięli sobie miłą pogawędkę na nasz temat i podał wszystkie nazwiska, o których wiedział — mruknął, zatrzymując spojrzenie na Deirdre. To było do przewidzenia, już podczas szczytu obrał stronę. Dotarcie do niego było kwestią czasu; żałował, że nie udało mu się zrobić tego wcześniej.
Spojrzał na Goyle'a, kiedy wspomniał o Traversach.
— Każdy potrafi się podporządkować, jeśli używa się do tego odpowiednich argumentów.— Nie będzie pierwszym a już na pewno ostatnim członkiem swojego rodu, który wesprze Czarnego Pana. Odkąd wśród nich zabrakło Salzara, nowy przedstawiciel tej rodziny powinien zasiąść między nimi. A Tonks? Gabriel Tonks zmarł i ożył. Zakładał, że w klubie nie zjawił się pod postacią inferiusa — i było to co najmniej niepokojące. Zaczął się głęboko zastanawiać nad tym, co dostrzegł w swojej wizji przed paroma miesiącami. Jakie były szanse na to, że Zakonowi udało się odnaleźć legendarny kamień wskrzeszenia?
Z myli wytrąciły go dopiero słowa Sigrun, dotyczące Ignotusa. Zerknął w jej kierunku z zainteresowaniem, nie wyraził jednak żadnej emocji w związku z tym. Nie miał żadnych wieści od ojca. Pokręcił tylko głową przecząco, na znak — głównie Tristanowi, który zapewne byłby zainteresowany wyjaśnieniami — że nic na ten temat nie wie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Każde wspomnienie o zamordowanym Śmierciożercy potęgowało w nim złość i pragnienie należytej zemsty, długiego katowania, sprawdzania progowych możliwości bólu. Śmierć była zbyt małą zapłatą za dokonany czyn i liczył, że on sam będzie miał przyjemność uczestniczenia w chwili samosądu, kiedy to sprawiedliwości stanie się zadość. Oko za oko, ząb za ząb.
Skinął głową w kierunku Alpharda, kiedy ten rozjaśnił mu sprawę ambasadorów, bowiem wcześniej zdecydowanie zabrzmiało to znacznie poważniej niżeli wówczas. Uciekający za granicę dyplomaci nie wróżyli niczego dobrego, lecz jeśli w granicach pozostawali niżsi rangą to rzeczywiście nie było powodów do zmartwień. Polityka wewnętrzna, a tym bardziej zagraniczna była dla niego zupełnie obcym tematem, dlatego rad był, iż ktoś potrafił pewne aspekty przełożyć na znacznie bardziej łopatologiczny język.
Zerknąwszy na Zacharego uniósł nieznacznie brew nie spodziewając się podobnego obrotu spraw. Interesy rodów, ich bogactwo oraz historia były dla niego podobną zagadką, jak wspomniane wcześniej struktury Ministerstwa Magii. -Nie musi następować żadna zmiana. Ważne, aby uniemożliwić pewnym osobom korzystanie z posiadanych zasobów i być może warto byłoby to oprzeć o papier potwierdzający rejestrację różdżki? Wtem będziemy mieć pewność, czy owa osoba w ogóle ma prawo przebywać w Londynie.- zasugerował, choć tak naprawdę nie do końca wiedział, czy w ogóle otrzymuje się jakiś świstek. -Jest to w jakiś sposób realne do wykonania?- zwrócił się bezpośrednio do uzdrowiciela. Z tyłu głowy wciąż kołatała mu mała wpadka – liczył, że mężczyzna nie poczuł się nader urażony brakiem jego wiedzy.
Wsłuchiwał się w słowa kolejnych zebranych popijając trunku. Prawdopodobnie pierwszy raz był równie cichy, jednakże nie chciał wypowiadać się w obcych dla siebie kwestiach. Szemrane interesy w porcie, podobnie jak kradzieże czy mordobicia z pewnością były mu bliższe, jednakże Goyle był z tym za Pan brat i miał znacznie więcej do powiedzenia. -Pichard to kretyn i z pewnością wejdzie w dupę każdemu kto rzuci większy mieszek złota na blat.- rzucił nie znając wcześniej personaliów zarządcy, ale doskonale wiedział o kogo chodziło. -Imperius załatwiłby sprawę i ponadto pozwoliłby zmusić go do sprzątania brudu, o którym wspomniano.- dodał uznając to za opcję zdecydowanie szybszą, bowiem jeśli chcieliby na ów miejscu kogoś zaufanego to z pewnością musiałby być to jedna z osób tu obecnych.
Potrzebował chwili, aby przetrawić kolejne słowa siedzącego obok towarzysza. Umarł, ale jednak nie do końca? -Jesteś pewny, że go wtedy zabiłeś?- spytał obracając się w kierunku Goyla. -Przecież to niemożliwe. Może tylko wydawało Ci się, że jest trupem, a po prostu wypił jakiś eliksir?- dodał ściągając brwi w wyraźnej dezaprobacie na zaistniałą sytuację. Z tyłu głowy przypuszczał, że przyjaciel skorzystał z niewybaczalnego zaklęcia – w końcu sam uczyniłby podobnie – jednakże jeśli tak było, to karaluch nie miał szans na „kolejne” życie.
Nim cokolwiek opowiedział o swej ostatniej misji wysłuchał słów innych, a także upił trunku. Nie mógł pogodzić się z porażką i przełknąć parszywej goryczy. -Odnalezienie Francaisa Arauda, francuskiego, czystokrwistego sympatyka Longbottoma nie było szczególnie trudne. Mieliśmy go przesłuchać i wyciągnąć informacje odnośnie kryjówek rebeliantów. Plany pokrzyżowała nam dwójka czarodziejów i niestety nie zdążyliśmy na czas powstrzymać ich przed wywiezieniem francuskiego pieska. zacisnął nieco mocniej palce na trzymanym szkle, po czym ponownie uniósł głowę chcąc dokończyć. -Crouch oberwał na tyle silnym petrificusem, że gdyby nie udało mi się uwolnić prawdopodobnie leżałby tam do dziś. Jestem właściwie przekonany, że nie były to przypadkowe osoby.- zwieńczył.
-Nie wiem gdzie Hesperos się podział, może walka go przerosła.- dodał nie mogąc wypowiedzieć się na temat jego umiejętności – mężczyzna nie miał właściwie okazji się wykazać.
Skinął głową w kierunku Alpharda, kiedy ten rozjaśnił mu sprawę ambasadorów, bowiem wcześniej zdecydowanie zabrzmiało to znacznie poważniej niżeli wówczas. Uciekający za granicę dyplomaci nie wróżyli niczego dobrego, lecz jeśli w granicach pozostawali niżsi rangą to rzeczywiście nie było powodów do zmartwień. Polityka wewnętrzna, a tym bardziej zagraniczna była dla niego zupełnie obcym tematem, dlatego rad był, iż ktoś potrafił pewne aspekty przełożyć na znacznie bardziej łopatologiczny język.
Zerknąwszy na Zacharego uniósł nieznacznie brew nie spodziewając się podobnego obrotu spraw. Interesy rodów, ich bogactwo oraz historia były dla niego podobną zagadką, jak wspomniane wcześniej struktury Ministerstwa Magii. -Nie musi następować żadna zmiana. Ważne, aby uniemożliwić pewnym osobom korzystanie z posiadanych zasobów i być może warto byłoby to oprzeć o papier potwierdzający rejestrację różdżki? Wtem będziemy mieć pewność, czy owa osoba w ogóle ma prawo przebywać w Londynie.- zasugerował, choć tak naprawdę nie do końca wiedział, czy w ogóle otrzymuje się jakiś świstek. -Jest to w jakiś sposób realne do wykonania?- zwrócił się bezpośrednio do uzdrowiciela. Z tyłu głowy wciąż kołatała mu mała wpadka – liczył, że mężczyzna nie poczuł się nader urażony brakiem jego wiedzy.
Wsłuchiwał się w słowa kolejnych zebranych popijając trunku. Prawdopodobnie pierwszy raz był równie cichy, jednakże nie chciał wypowiadać się w obcych dla siebie kwestiach. Szemrane interesy w porcie, podobnie jak kradzieże czy mordobicia z pewnością były mu bliższe, jednakże Goyle był z tym za Pan brat i miał znacznie więcej do powiedzenia. -Pichard to kretyn i z pewnością wejdzie w dupę każdemu kto rzuci większy mieszek złota na blat.- rzucił nie znając wcześniej personaliów zarządcy, ale doskonale wiedział o kogo chodziło. -Imperius załatwiłby sprawę i ponadto pozwoliłby zmusić go do sprzątania brudu, o którym wspomniano.- dodał uznając to za opcję zdecydowanie szybszą, bowiem jeśli chcieliby na ów miejscu kogoś zaufanego to z pewnością musiałby być to jedna z osób tu obecnych.
Potrzebował chwili, aby przetrawić kolejne słowa siedzącego obok towarzysza. Umarł, ale jednak nie do końca? -Jesteś pewny, że go wtedy zabiłeś?- spytał obracając się w kierunku Goyla. -Przecież to niemożliwe. Może tylko wydawało Ci się, że jest trupem, a po prostu wypił jakiś eliksir?- dodał ściągając brwi w wyraźnej dezaprobacie na zaistniałą sytuację. Z tyłu głowy przypuszczał, że przyjaciel skorzystał z niewybaczalnego zaklęcia – w końcu sam uczyniłby podobnie – jednakże jeśli tak było, to karaluch nie miał szans na „kolejne” życie.
Nim cokolwiek opowiedział o swej ostatniej misji wysłuchał słów innych, a także upił trunku. Nie mógł pogodzić się z porażką i przełknąć parszywej goryczy. -Odnalezienie Francaisa Arauda, francuskiego, czystokrwistego sympatyka Longbottoma nie było szczególnie trudne. Mieliśmy go przesłuchać i wyciągnąć informacje odnośnie kryjówek rebeliantów. Plany pokrzyżowała nam dwójka czarodziejów i niestety nie zdążyliśmy na czas powstrzymać ich przed wywiezieniem francuskiego pieska. zacisnął nieco mocniej palce na trzymanym szkle, po czym ponownie uniósł głowę chcąc dokończyć. -Crouch oberwał na tyle silnym petrificusem, że gdyby nie udało mi się uwolnić prawdopodobnie leżałby tam do dziś. Jestem właściwie przekonany, że nie były to przypadkowe osoby.- zwieńczył.
-Nie wiem gdzie Hesperos się podział, może walka go przerosła.- dodał nie mogąc wypowiedzieć się na temat jego umiejętności – mężczyzna nie miał właściwie okazji się wykazać.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 22.05.20 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Listy gończe były dobrym pomysłem. Świat obfitował w chciwe kanalie, które tylko będą czekać na to, by przekazać władzom choćby strzęp informacji o poszukiwanych zakonnikach - byle tylko dostać galeona nagrody. Wśród tych donosów z pewnością większość będzie bzdurą lub zwyczajnym kłamstwem... ale gdzieś tam z pewnością znajdzie się prawdziwa informacja. Zakon nie mógł się ukryć przed całą Anglią.
- Też jestem zdania, że opieranie się tylko i wyłącznie na złocie to trochę za mało - z tego co rozumiał, Pichard był szumowiną. A niektóre szumowiny nie potrafiły trzymać jednej strony, grały na dwa lub więcej frontów. Zastraszenie było pewniejsze, choć całkowitą pewność mogli mieć dopiero po użyciu imperiusa. Choć i tak nic nie mogło ię równać z obsadzeniem tego stanowiska zaufaną osobą. Burke zerknął z lekkim zaciekawieniem na Goyla, gdy ten wspominał nazwisko Travers. Ich szeregi znały już tę rodzinę. Fakt uczęszczania do Durmstrangu to z pewnością duży atut. Nie mogli jednaj podejmować pochopnych decyzji. - Dałbyś radę wybadać jego poglądy? - zadał mu pytanie. Im więcej szlachetnych nazwisk mogli zaliczyć do grona oddanych popleczników Czarnego Pana, tym większe mieli możliwości. Więcej opcji. Więcej sił.
Zacisnął usta w wąską kreskę, kiedy Deirdre zachęciła ich do podzielenia się swoimi sukcesami. Porażka, którą we trójkę z Alphardem ponieśli tamtego wieczora była wyjątkowo bolesną. Przeciwnicy na których się natknęli byli wyjątkowo sprawni zarówno w obronie, jak i ataku - ale tego można było się spodziewać po aurorze. Wspomnienie tamtej nocy, gdy Burke nie mógł się odegrać ani na Weasley'u ani na zdrajcy Percivalu do tej pory pozostawiało gorzki smak na języku. Drobną pociechę stanowił fakt, że Deirdre oraz Alphard nie doznali trwałych krzywd i że zakon nie położył na nich swoich łapsk. Musieli być zdecydowanie bardziej nastawieni na wywiezienie szlamu w bezpieczne miejsce. Uniósł więc ręce w geście mającym znaczyć, że Black wyczerpał temat. Bardzo zwięźle i pokrótce opisał to, jak beznadziejną robotę wtedy odwalili. Z Craigiem na czele.
- Co takiego? - te słowa skierowane były w kierunku Goyla. Ciężko było mu uwierzyć w rewelacje, które właśnie usłyszał. Magia lecznicza z pewnością była mocną stroną niektórych członków Zakonu, ze z kilkoma zdrajcami krwi na czele, ale żeby wskrzeszanie zmarłych? Podobnie jak Edgar czy Drew miał mnóstwo wątpliwości. Gdyby nie chodziło o sprawy rycerzy i gdyby Goyle nie był tu szanowaną osobą, Burke bez zawahania zarzuciłby mu kłamstwo - albo niewiedzę. Nie sprawdził, nie upewnił się, może nie dostrzegł słabych oznak życia. Jeśli było ciemno, łatwo było przeoczyć ledwie widoczne unoszenie się klatki piersiowej. Ale jaka była prawda? - W jaki sposób zginął?
Informacja o Hesperosie także go zaniepokoiła. Nie miał żadnych wiadomości od kuzyna i to już od dłuższego czasu. Czy porażka odniesiona u boku Drew tak wpłynęła na jego dumę? Crouchowie i tak już byli na cenzurowanym, nieobecność Hesperosa z pewnością nie pomoże im się zrehabilitować.
- Też jestem zdania, że opieranie się tylko i wyłącznie na złocie to trochę za mało - z tego co rozumiał, Pichard był szumowiną. A niektóre szumowiny nie potrafiły trzymać jednej strony, grały na dwa lub więcej frontów. Zastraszenie było pewniejsze, choć całkowitą pewność mogli mieć dopiero po użyciu imperiusa. Choć i tak nic nie mogło ię równać z obsadzeniem tego stanowiska zaufaną osobą. Burke zerknął z lekkim zaciekawieniem na Goyla, gdy ten wspominał nazwisko Travers. Ich szeregi znały już tę rodzinę. Fakt uczęszczania do Durmstrangu to z pewnością duży atut. Nie mogli jednaj podejmować pochopnych decyzji. - Dałbyś radę wybadać jego poglądy? - zadał mu pytanie. Im więcej szlachetnych nazwisk mogli zaliczyć do grona oddanych popleczników Czarnego Pana, tym większe mieli możliwości. Więcej opcji. Więcej sił.
Zacisnął usta w wąską kreskę, kiedy Deirdre zachęciła ich do podzielenia się swoimi sukcesami. Porażka, którą we trójkę z Alphardem ponieśli tamtego wieczora była wyjątkowo bolesną. Przeciwnicy na których się natknęli byli wyjątkowo sprawni zarówno w obronie, jak i ataku - ale tego można było się spodziewać po aurorze. Wspomnienie tamtej nocy, gdy Burke nie mógł się odegrać ani na Weasley'u ani na zdrajcy Percivalu do tej pory pozostawiało gorzki smak na języku. Drobną pociechę stanowił fakt, że Deirdre oraz Alphard nie doznali trwałych krzywd i że zakon nie położył na nich swoich łapsk. Musieli być zdecydowanie bardziej nastawieni na wywiezienie szlamu w bezpieczne miejsce. Uniósł więc ręce w geście mającym znaczyć, że Black wyczerpał temat. Bardzo zwięźle i pokrótce opisał to, jak beznadziejną robotę wtedy odwalili. Z Craigiem na czele.
- Co takiego? - te słowa skierowane były w kierunku Goyla. Ciężko było mu uwierzyć w rewelacje, które właśnie usłyszał. Magia lecznicza z pewnością była mocną stroną niektórych członków Zakonu, ze z kilkoma zdrajcami krwi na czele, ale żeby wskrzeszanie zmarłych? Podobnie jak Edgar czy Drew miał mnóstwo wątpliwości. Gdyby nie chodziło o sprawy rycerzy i gdyby Goyle nie był tu szanowaną osobą, Burke bez zawahania zarzuciłby mu kłamstwo - albo niewiedzę. Nie sprawdził, nie upewnił się, może nie dostrzegł słabych oznak życia. Jeśli było ciemno, łatwo było przeoczyć ledwie widoczne unoszenie się klatki piersiowej. Ale jaka była prawda? - W jaki sposób zginął?
Informacja o Hesperosie także go zaniepokoiła. Nie miał żadnych wiadomości od kuzyna i to już od dłuższego czasu. Czy porażka odniesiona u boku Drew tak wpłynęła na jego dumę? Crouchowie i tak już byli na cenzurowanym, nieobecność Hesperosa z pewnością nie pomoże im się zrehabilitować.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchała - trochę z rosnącym strachem, czując, jak jej serce mocniej uderzyło w piersi; nie potrafiłaby, nie umiałaby tropić wraz z pozostałymi przeciwników władzy, ale sama wizja krwiożerczego polowania sprowadzała ich sprawę na coraz konkretniejsze i bardziej bezpośrednie tory. Rozpętali wojnę, którą zamierzali wygrać - a ona wiedziała, że stanęła po stronie wygranego. Ostatnie wydarzenia, nawet pomimo śmierci Yaxleya, dobitnie pokazały ich przewagę nad zwolennikami niemagicznych. Naturalny wróg rycerzy był słabszy - nie pozostawiało to żadnych wątpliwości. Wieść o braku przymusu rejestracji różdżek, co za tym idzie możliwości swobodnego poruszania się po mieście, jedynie utwierdziła ją w tym przekonaniu. To były dobre wieści.
- Valerij pracuje sam - odparła na pytanie Deirdre. - Nie wtajemniczył mnie w swoje badania, podejrzewam, że uznałby to za stratę czasu - I zapewne miałby rację. Cassandra nie była głupia i właśnie dlatego zdawała sobie sprawę z oczywistego faktu, nie była omnibusem. Kwestie tak zaawansowanych badań znajdowały się poza zakresem jej poznania. - Wiem jednak, że Valerij jest w stanie tego dokonać. - Jeśli nie on, to kto? Była na niego zła, że na poprzednim spotkaniu zwrócił uwagę na jej stan, ale złość ta uleciała, gdy Dolohov zniknął z Anglii pozostawiając po sobie jedynie list. Był jedną z bliższych jej osób w tym gronie. - Zapewniam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nasze zapasy na tym nie ucierpiały. - Skinęła głową Alphardowi, który potwierdził treść otrzymanego przez nią listu. - W sprawie eliksirów możecie kontaktować się ze mną listownie - lub też przekazać mi swoje zamówienia tutaj, jeśli gospodarze pozwolą. - Na spotkaniach wiele się działo, wymiana w trakcie spotkań jej zdaniem nie działała najlepiej. Ci, którzy potrzebowali eliksirów najbardziej, obawiali się po nie sięgać. Nie było zresztą między nimi wszystkich czarodziejów służących teraz Czarnemu Panu.
Po chwili odnalazła spojrzeniem Zachary'ego, skinąwszy głową na jego lakoniczne słowa. W porównaniu z wyjaśnieniami pozostałych rycerzy wydawały się zdawkowe, czuła potrzebę dodać coś od siebie.
- Czarny Pan zlecił nam badania, których treść, zgodnie z jego życzeniem, pozostanie tajemnicą - zawtórowała Zachary'emu spokojnym głosem. Wsłuchiwała się w kolejne rozmowy, uważnie wsłuchując się w ich sens. O polityce wiele powiedzieć nie mogła, ale spotkanie było okazją, by wyjść z pułapki własnych myśli i zastanowić się nad sprawami, które dotąd nie zaprzątały jej myśli. Skoro postawiła pierwszy krok, musiała też postawić drugi i trzeci. W zamyśleniu zastanawiała się nad słowami Goyle'a, temat rzekomej śmierci wroga wydawał się tym, w którym wypowiedzieć się mogła. Nie dało się wrócić czarodzieja zza granicy śmierci - to jedna jedyna bariera, której nigdy nie udało się przekroczyć.
- To możliwe nawet bez odpowiedniego eliksiru - odniosła się do słów Drew, nie odejmując jednak spojrzenia od Cealena, zastanawiając się nad pytaniem Craiga, było kluczowe, ale wydawało jej się, że znała odpowiedź. - Nazywamy to letargiem. Ciało oszczędza wówczas siły, by przeżyć, w efekcie czego hamuje życiowe procesy. To nie rzadkie przedwcześnie uznać ozdrowieńca za nieboszczka... - Czy mogło istnieć inne, większe wytłumaczenie? O ludzkim ciele wiedziała wszystko - i sądziła, że nie. - Lecz i wówczas musiał zostać poważnie osłabiony. To zaskakujące, że wybrał się w takim stanie na arenę. Jeśli szczęście dopisywało ci tamtego dnia, zapewne z zadanych podczas walki ran już się nie wyliże. - Jak wiele mężczyźni potrafili uczynić dla zwierzęcej rywalizacji? Nigdy nie przestawało jej to zaskakiwać.
- Valerij pracuje sam - odparła na pytanie Deirdre. - Nie wtajemniczył mnie w swoje badania, podejrzewam, że uznałby to za stratę czasu - I zapewne miałby rację. Cassandra nie była głupia i właśnie dlatego zdawała sobie sprawę z oczywistego faktu, nie była omnibusem. Kwestie tak zaawansowanych badań znajdowały się poza zakresem jej poznania. - Wiem jednak, że Valerij jest w stanie tego dokonać. - Jeśli nie on, to kto? Była na niego zła, że na poprzednim spotkaniu zwrócił uwagę na jej stan, ale złość ta uleciała, gdy Dolohov zniknął z Anglii pozostawiając po sobie jedynie list. Był jedną z bliższych jej osób w tym gronie. - Zapewniam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nasze zapasy na tym nie ucierpiały. - Skinęła głową Alphardowi, który potwierdził treść otrzymanego przez nią listu. - W sprawie eliksirów możecie kontaktować się ze mną listownie - lub też przekazać mi swoje zamówienia tutaj, jeśli gospodarze pozwolą. - Na spotkaniach wiele się działo, wymiana w trakcie spotkań jej zdaniem nie działała najlepiej. Ci, którzy potrzebowali eliksirów najbardziej, obawiali się po nie sięgać. Nie było zresztą między nimi wszystkich czarodziejów służących teraz Czarnemu Panu.
Po chwili odnalazła spojrzeniem Zachary'ego, skinąwszy głową na jego lakoniczne słowa. W porównaniu z wyjaśnieniami pozostałych rycerzy wydawały się zdawkowe, czuła potrzebę dodać coś od siebie.
- Czarny Pan zlecił nam badania, których treść, zgodnie z jego życzeniem, pozostanie tajemnicą - zawtórowała Zachary'emu spokojnym głosem. Wsłuchiwała się w kolejne rozmowy, uważnie wsłuchując się w ich sens. O polityce wiele powiedzieć nie mogła, ale spotkanie było okazją, by wyjść z pułapki własnych myśli i zastanowić się nad sprawami, które dotąd nie zaprzątały jej myśli. Skoro postawiła pierwszy krok, musiała też postawić drugi i trzeci. W zamyśleniu zastanawiała się nad słowami Goyle'a, temat rzekomej śmierci wroga wydawał się tym, w którym wypowiedzieć się mogła. Nie dało się wrócić czarodzieja zza granicy śmierci - to jedna jedyna bariera, której nigdy nie udało się przekroczyć.
- To możliwe nawet bez odpowiedniego eliksiru - odniosła się do słów Drew, nie odejmując jednak spojrzenia od Cealena, zastanawiając się nad pytaniem Craiga, było kluczowe, ale wydawało jej się, że znała odpowiedź. - Nazywamy to letargiem. Ciało oszczędza wówczas siły, by przeżyć, w efekcie czego hamuje życiowe procesy. To nie rzadkie przedwcześnie uznać ozdrowieńca za nieboszczka... - Czy mogło istnieć inne, większe wytłumaczenie? O ludzkim ciele wiedziała wszystko - i sądziła, że nie. - Lecz i wówczas musiał zostać poważnie osłabiony. To zaskakujące, że wybrał się w takim stanie na arenę. Jeśli szczęście dopisywało ci tamtego dnia, zapewne z zadanych podczas walki ran już się nie wyliże. - Jak wiele mężczyźni potrafili uczynić dla zwierzęcej rywalizacji? Nigdy nie przestawało jej to zaskakiwać.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Z zainteresowaniem przesuwał spojrzenie między Alphardem a Zacharym, obaj mieli rację, nie można było nieprzeceniać wpływów Blacków na najważniejsze instytucje miasta, a ich wpływy z pewnością potrafiły pociągnąć za niejedne sznurki świętego Munga. Lowe miał jednak nazwisko, które nie było już obce czarodziejskiemu światu i Shafiq słusznie zwrócił uwagę na jego osiągnięcia, rozsądnie spoglądając w przyszłość.
Lowe w słowach Zachary'ego brzmiał jak ich towarzysz, ale nie sprzymierzeniec, więc prędzej czy później - należało go usunąć. Największa czarodziejska placówka szpitalna musiała znaleźć się pod ich całkowitą kontrolą, odcinając się od promugolskich akcji wywrotowych i nie udzielając pomocy tym, którzy na nią nie zasługiwali. Wydawało się, że przejęcie Londynu to duży cios dla ich przeciwników, ale krety i szczury wciąż kryły się po kątach: musieli się upewnić, że pozbyli się ich wszystkich. Z zainteresowaniem spojrzał na Drew, gdy podjął temat rejestracji różdżki a pomocy w Mungu, ponownie przenosząc wzrok na Zachary'ego, nie wiedząc, jakie objęli w Mungu procedury - z całą pewnością był to temat wart uwagi.
Kwestię Ministerstwa trafnie poruszył też Ramsey, kącik ust Tristana wygiął się lekko w górę, w jego uśmiechu nie było jednak nic zabawnego.
- Nie tylko w Ministerstwie - pozwolił sobie zauważyć. - Jeśli nie możemy trafić do celu, warto ten cel wywabić. Nasi wrogowie nie zdają sobie sprawy z tego, że swoją lekkomyślnością narażają również swoich bliskich. Może czas zwrócić ku nim większą uwagę.
Dokumentacja chorób mogła być cenną wskazówką. Pokazać historię lęków, zwłaszcza tych, którzy z walką do czynienia mają na co dzień, ale też obnaża słabe strony, pokazując miejsca najmocniej odsłonięte. Prościej jest zadusić czarodzieja wiedząc, iż cierpi na napady duszności. Temat wydawał się jednak wyczerpany - wpierw Zachary musiał uzyskać do owych danych pełen dostęp.
Z zainteresowaniem wsłuchiwał się w dalsze rewelacje Blacka, wytłumaczenie politycznych roszad zapewne rozjaśniło kwestię zagraniczną wszystkim tu zgromadzonym.
- Dobrze słyszeć, że nasi zagraniczni przyjaciele nie są głupcami - A przynajmniej - nie są nimi całkowicie. Tylko głupiec wszak odwróciłby się od idei Czarnego Pana i tylko głupiec osądziłby zmiany w kraju jako niekorzystne. - Może to dobry czas, by odnowić nie tylko polityczne znajomości spoza kraju. Z pewnością jest więcej środowisk, które zostaną wysłuchane. - Większość zebranych tu rodzin miało krewnych poza Anglią, we Francji, w Rosji, gdzieś na Skandynawii. Imię Czarnego Pana powinien już znać cały świat. Siatki przemytnicze, handlowe, towary przechodziły przez kolejne kraje i wszędzie tam ich rycerze mieli swoje znajomości. - Czarodzieje na świecie muszą wiedzieć, jak potężny, jak wielki jest Czarny Pan. - Mogli toczyć ze sobą nonsensowną wojnę, ale po co, jeśli jej przyczyną miałaby być tylko dezinformacja. - Wsparcie wpływowej ludności w ościennych krajach z pewnością pomoże podjąć dyplomatom adekwatną politykę - zauważył. - Co z naszymi ambasadorami? Czy działają na tym polu aktywnie? - Nie wiedział, na ile Alphard miał informacje na ten temat - ale skoro podjął już temat, najpewniej znał najwięcej wieści pośród tu zebranych. Mówił, że nie zostali wydaleni - ale czy aktywnie bronili polityki Anglii?
- Myślę, że to zbędne - podjął słowa Shafiqa odnośnie ich skarbca. Jego rodzina darzona była tutaj szacunkiem i miał nadzieję, że wywłaszczenie ich z bogactw nikomu nie przeszło przez myśl. - Jestem pewien, że wasza rodzina wesprze naszą wspólną sprawę, gdy okażę się to konieczne - Bogactwa nie były jednak tym, czego ich sprawie brakowało. Nikt przecież nie spalił drugi raz Ministerstwa Magii...
Zogniskował spojrzenie na Goyle'u, zaraz później na Edgarze, Drew i Craigu, kwestia portu wydawała się nie mniej nagląca, niżeli pozostałe.
- Niepewni sprzymierzeńcy wystarczają w okresie pokoju, ale nie wojny. Nawet jeśli szansa na to, że wesprze promugolskich partyzantów jest niewielka, nie możemy ryzykować, że będzie im pomagał za naszymi plecami. To zbyt ważne miejsce. Skoro mamy odpowiedniego kandydata - Spojrzał na Goyle'a, kapitan z doświadczeniem i znajomością tamtejszego półświatka poradzi sobie bez najmniejszego trudu i z całą pewnością zadba o interesy tak swoje, jak wszystkich tu zgromadzonych. Miał wszelkie niezbędne kompetencje. - Czy nie byłoby najprościej pozbyć się Picharda po cichu? Nikt tutaj nie wypowiadał się o nim w superlatywach, co oznacza, że najpewniej nie miał wielu przyjaciół. W zamieszkach w mieście ginie wielu ludzi, a śmierć jest znacznie trwalsza od imperiusa - Spojrzał na pozostałych, zastanawiając się, czy ktoś pośród nich gotów byłby pomóc Goyle'owi. Zarządca portu to persona zdecydowanie mniej na widoku niżeli dyrektor Munga czy wysoko postawieni politycy, jego zniknięcie wywoła znacznie mniejszą kontrowersję. Tak mu się przynajmniej wydawało. Na moment umilkł, zastanawiając się nad wspomnianym Traversem, skinąwszy głową Ramseyowi, z którego zdaniem się całkowicie zgadzał. Jeśli nie był dość bystry, by dostrzec w tym słuszność, mogli wymusić to na nim w inny sposób. Nawet rozmową z nestorem, wszak zobligowali się poprzeć Czarnego Pana - a efektów tej deklaracji do dzisiaj brak. Travers powinien pojawić się przy tym stole i być dumnym z tego, że dostąpił zaszczytu obcowania z Czarnym Panem - jak dumni byli oni wszyscy.
- Załatwisz to? - zapytał zatem Goyle'a, jako znajomy zapewne mógł się z nim rozmówić na najbezpieczniejszej stopie.
Skinął głową Sigrun, miał nadzieję, że jej postawa rozpali ogień w sercach wezwanych sojuszników.
- Nakaz zapewne mógłby ich do tego zobowiązać, ale Ollivanderowie dość jasno okazali swoje... nikłe raczej przywiązanie do tradycji organizując kilka miesięcy temu ślub Ulyssesa, na którym pojawili się... czarodzieje bardzo niskiego urodzenia. Jeśli mielibyśmy ich zmusić do współpracy, to tylko w bardziej bezpośredni i mniej subtelny sposób - Atakiem, imperiusem, groźbą, torturą. Wszystko, co konieczne, by zatrzymać rozpowszechnianie się szlamu po pięknych ziemiach Wielkiej Brytanii. Nie miał złudzeń, prawo nie będzie przez nich przestrzegane, a pominięcie kilku różdżek w ewidencji nie byłoby w stanie sprawić trudności nikomu. Wiedział o tym, gdy zachodzi potrzeba, bez trudu uprawiają w rezerwacie kreatywną księgowość. Uwaga Sigrun była potrzebna i słuszna, niestety wydawało mu się, że w tej materii byli całkowicie uzależnieni od czarodziejów potrafiących posłużyć się tym rzemiosłem. I byli na gorszej pozycji, bo Ollivanderowie mogli im odmówić posługi. Ożenkiem z Julią Prewett pokazali przecież już swoje szaleństwo.
Słuchał raportów - niektóre jasno ukazywały, iż nie powinni bagatelizować wroga, ten wciąż potrafił kąsać. Nie wtrącał się też w słowa Lyanny, w ciszy wsłuchując się w raport z ich działań, nie miał w temacie nic do dodania, czarownica dobrze się tamtego dnia spisała. Nieco zmartwiła go sprawa starszego Mulcibera, zwłaszcza przy negującym geście jego syna. Potrzebowali go. Jego siły, jego autorytetu i jego doświadczenia. Był cennym sprzymierzeńcem.
- Ignotus jest śmierciożercą, gdziekolwiek jest, nie zapomniał o Czarnym Panie - Lub nie żyje. Złożył przysięgę, która to zapewniała i nie widział sensu tego roztrząsać, jego los był jasno określony. Nie mógł zdradzić tamtego dnia Rookwood, wtedy znalazłaby jego ciało. - Gdyby pojmał go wróg, zapewne już byśmy o tym wiedzieli. Dowiemy się więcej dopiero wtedy, kiedy się z nami skontaktuje - Nie będą go przecież osądzać przy tym stole pod jego nieobecność. Tristan wierzył, że Ignotus miał swój powód, musiał mieć. Niepokojące były zniknięcia kolejnych rycerzy, w tym wspomnianego przez Drew Hesperosa. Ale w Londynie toczyła się wojna, wszystko było możliwe.
- Czy ktoś mógłby spróbować skontaktować się z Hesperosem? Jeśli od tamtej walki nie dał znaku życia, dobrze byłoby się upewnić, że wszystko u niego w porządku - Mając w pamięci bagatelizację nieobecności wspomnianego Percivala na ostatnim spotkaniu. Ale i niedawną śmierć Doriana, który odszedł razem z Yaxleyem.
Podobnie wysłuchiwał imion oraz zdolności kolejnych sojuszników, skinąwszy głową na imiona kolejnych, unosząc spojrzenie przy Yanie. Wspomniana przez Ramseya numerolożka niewątpliwie będzie dobrym nabytkiem.
- Yana Dolohov skontaktowała się ze mną listownie w sprawie projektu, który przedstawiłeś - podjął, przenosząc spojrzenie z Ramseya na wszystkich. Mulciber przedstawił sedno sprawy. - Sieć Yany ma obejmować port, co niewątpliwie pomoże nam ukrócić zamieszki w tym rejonie - przelotnie powrócił wzrokiem do czarodziejów, którzy poruszyli ten temat. - Yana zwróciła się do nas z zapytaniem o wskazanie sześciu miejsc, w których znajdą się tunele jej sieci oraz jednego miejsca stanowiącego wrota do nich wszystkich. Czarodzieje, którzy lepiej znają ten region, z pewnością będą mieli propozycje - na krótko odnalazł spojrzeniem każdego, kto wypowiadał się o zarządcy lub samej dzielnicy. - Jedno z przejść może zostać zamieszczone w Fantasmagorii. To bezpieczne miejsce, w którym w razie potrzeby uzyskacie schronienie. - Miał swoje interesy w porcie, nie zamierzał o tym zapominać. Umieszczenie jednego z luster Yany na zapleczu nie mogło sprawić mu problemu.
Lowe w słowach Zachary'ego brzmiał jak ich towarzysz, ale nie sprzymierzeniec, więc prędzej czy później - należało go usunąć. Największa czarodziejska placówka szpitalna musiała znaleźć się pod ich całkowitą kontrolą, odcinając się od promugolskich akcji wywrotowych i nie udzielając pomocy tym, którzy na nią nie zasługiwali. Wydawało się, że przejęcie Londynu to duży cios dla ich przeciwników, ale krety i szczury wciąż kryły się po kątach: musieli się upewnić, że pozbyli się ich wszystkich. Z zainteresowaniem spojrzał na Drew, gdy podjął temat rejestracji różdżki a pomocy w Mungu, ponownie przenosząc wzrok na Zachary'ego, nie wiedząc, jakie objęli w Mungu procedury - z całą pewnością był to temat wart uwagi.
Kwestię Ministerstwa trafnie poruszył też Ramsey, kącik ust Tristana wygiął się lekko w górę, w jego uśmiechu nie było jednak nic zabawnego.
- Nie tylko w Ministerstwie - pozwolił sobie zauważyć. - Jeśli nie możemy trafić do celu, warto ten cel wywabić. Nasi wrogowie nie zdają sobie sprawy z tego, że swoją lekkomyślnością narażają również swoich bliskich. Może czas zwrócić ku nim większą uwagę.
Dokumentacja chorób mogła być cenną wskazówką. Pokazać historię lęków, zwłaszcza tych, którzy z walką do czynienia mają na co dzień, ale też obnaża słabe strony, pokazując miejsca najmocniej odsłonięte. Prościej jest zadusić czarodzieja wiedząc, iż cierpi na napady duszności. Temat wydawał się jednak wyczerpany - wpierw Zachary musiał uzyskać do owych danych pełen dostęp.
Z zainteresowaniem wsłuchiwał się w dalsze rewelacje Blacka, wytłumaczenie politycznych roszad zapewne rozjaśniło kwestię zagraniczną wszystkim tu zgromadzonym.
- Dobrze słyszeć, że nasi zagraniczni przyjaciele nie są głupcami - A przynajmniej - nie są nimi całkowicie. Tylko głupiec wszak odwróciłby się od idei Czarnego Pana i tylko głupiec osądziłby zmiany w kraju jako niekorzystne. - Może to dobry czas, by odnowić nie tylko polityczne znajomości spoza kraju. Z pewnością jest więcej środowisk, które zostaną wysłuchane. - Większość zebranych tu rodzin miało krewnych poza Anglią, we Francji, w Rosji, gdzieś na Skandynawii. Imię Czarnego Pana powinien już znać cały świat. Siatki przemytnicze, handlowe, towary przechodziły przez kolejne kraje i wszędzie tam ich rycerze mieli swoje znajomości. - Czarodzieje na świecie muszą wiedzieć, jak potężny, jak wielki jest Czarny Pan. - Mogli toczyć ze sobą nonsensowną wojnę, ale po co, jeśli jej przyczyną miałaby być tylko dezinformacja. - Wsparcie wpływowej ludności w ościennych krajach z pewnością pomoże podjąć dyplomatom adekwatną politykę - zauważył. - Co z naszymi ambasadorami? Czy działają na tym polu aktywnie? - Nie wiedział, na ile Alphard miał informacje na ten temat - ale skoro podjął już temat, najpewniej znał najwięcej wieści pośród tu zebranych. Mówił, że nie zostali wydaleni - ale czy aktywnie bronili polityki Anglii?
- Myślę, że to zbędne - podjął słowa Shafiqa odnośnie ich skarbca. Jego rodzina darzona była tutaj szacunkiem i miał nadzieję, że wywłaszczenie ich z bogactw nikomu nie przeszło przez myśl. - Jestem pewien, że wasza rodzina wesprze naszą wspólną sprawę, gdy okażę się to konieczne - Bogactwa nie były jednak tym, czego ich sprawie brakowało. Nikt przecież nie spalił drugi raz Ministerstwa Magii...
Zogniskował spojrzenie na Goyle'u, zaraz później na Edgarze, Drew i Craigu, kwestia portu wydawała się nie mniej nagląca, niżeli pozostałe.
- Niepewni sprzymierzeńcy wystarczają w okresie pokoju, ale nie wojny. Nawet jeśli szansa na to, że wesprze promugolskich partyzantów jest niewielka, nie możemy ryzykować, że będzie im pomagał za naszymi plecami. To zbyt ważne miejsce. Skoro mamy odpowiedniego kandydata - Spojrzał na Goyle'a, kapitan z doświadczeniem i znajomością tamtejszego półświatka poradzi sobie bez najmniejszego trudu i z całą pewnością zadba o interesy tak swoje, jak wszystkich tu zgromadzonych. Miał wszelkie niezbędne kompetencje. - Czy nie byłoby najprościej pozbyć się Picharda po cichu? Nikt tutaj nie wypowiadał się o nim w superlatywach, co oznacza, że najpewniej nie miał wielu przyjaciół. W zamieszkach w mieście ginie wielu ludzi, a śmierć jest znacznie trwalsza od imperiusa - Spojrzał na pozostałych, zastanawiając się, czy ktoś pośród nich gotów byłby pomóc Goyle'owi. Zarządca portu to persona zdecydowanie mniej na widoku niżeli dyrektor Munga czy wysoko postawieni politycy, jego zniknięcie wywoła znacznie mniejszą kontrowersję. Tak mu się przynajmniej wydawało. Na moment umilkł, zastanawiając się nad wspomnianym Traversem, skinąwszy głową Ramseyowi, z którego zdaniem się całkowicie zgadzał. Jeśli nie był dość bystry, by dostrzec w tym słuszność, mogli wymusić to na nim w inny sposób. Nawet rozmową z nestorem, wszak zobligowali się poprzeć Czarnego Pana - a efektów tej deklaracji do dzisiaj brak. Travers powinien pojawić się przy tym stole i być dumnym z tego, że dostąpił zaszczytu obcowania z Czarnym Panem - jak dumni byli oni wszyscy.
- Załatwisz to? - zapytał zatem Goyle'a, jako znajomy zapewne mógł się z nim rozmówić na najbezpieczniejszej stopie.
Skinął głową Sigrun, miał nadzieję, że jej postawa rozpali ogień w sercach wezwanych sojuszników.
- Nakaz zapewne mógłby ich do tego zobowiązać, ale Ollivanderowie dość jasno okazali swoje... nikłe raczej przywiązanie do tradycji organizując kilka miesięcy temu ślub Ulyssesa, na którym pojawili się... czarodzieje bardzo niskiego urodzenia. Jeśli mielibyśmy ich zmusić do współpracy, to tylko w bardziej bezpośredni i mniej subtelny sposób - Atakiem, imperiusem, groźbą, torturą. Wszystko, co konieczne, by zatrzymać rozpowszechnianie się szlamu po pięknych ziemiach Wielkiej Brytanii. Nie miał złudzeń, prawo nie będzie przez nich przestrzegane, a pominięcie kilku różdżek w ewidencji nie byłoby w stanie sprawić trudności nikomu. Wiedział o tym, gdy zachodzi potrzeba, bez trudu uprawiają w rezerwacie kreatywną księgowość. Uwaga Sigrun była potrzebna i słuszna, niestety wydawało mu się, że w tej materii byli całkowicie uzależnieni od czarodziejów potrafiących posłużyć się tym rzemiosłem. I byli na gorszej pozycji, bo Ollivanderowie mogli im odmówić posługi. Ożenkiem z Julią Prewett pokazali przecież już swoje szaleństwo.
Słuchał raportów - niektóre jasno ukazywały, iż nie powinni bagatelizować wroga, ten wciąż potrafił kąsać. Nie wtrącał się też w słowa Lyanny, w ciszy wsłuchując się w raport z ich działań, nie miał w temacie nic do dodania, czarownica dobrze się tamtego dnia spisała. Nieco zmartwiła go sprawa starszego Mulcibera, zwłaszcza przy negującym geście jego syna. Potrzebowali go. Jego siły, jego autorytetu i jego doświadczenia. Był cennym sprzymierzeńcem.
- Ignotus jest śmierciożercą, gdziekolwiek jest, nie zapomniał o Czarnym Panie - Lub nie żyje. Złożył przysięgę, która to zapewniała i nie widział sensu tego roztrząsać, jego los był jasno określony. Nie mógł zdradzić tamtego dnia Rookwood, wtedy znalazłaby jego ciało. - Gdyby pojmał go wróg, zapewne już byśmy o tym wiedzieli. Dowiemy się więcej dopiero wtedy, kiedy się z nami skontaktuje - Nie będą go przecież osądzać przy tym stole pod jego nieobecność. Tristan wierzył, że Ignotus miał swój powód, musiał mieć. Niepokojące były zniknięcia kolejnych rycerzy, w tym wspomnianego przez Drew Hesperosa. Ale w Londynie toczyła się wojna, wszystko było możliwe.
- Czy ktoś mógłby spróbować skontaktować się z Hesperosem? Jeśli od tamtej walki nie dał znaku życia, dobrze byłoby się upewnić, że wszystko u niego w porządku - Mając w pamięci bagatelizację nieobecności wspomnianego Percivala na ostatnim spotkaniu. Ale i niedawną śmierć Doriana, który odszedł razem z Yaxleyem.
Podobnie wysłuchiwał imion oraz zdolności kolejnych sojuszników, skinąwszy głową na imiona kolejnych, unosząc spojrzenie przy Yanie. Wspomniana przez Ramseya numerolożka niewątpliwie będzie dobrym nabytkiem.
- Yana Dolohov skontaktowała się ze mną listownie w sprawie projektu, który przedstawiłeś - podjął, przenosząc spojrzenie z Ramseya na wszystkich. Mulciber przedstawił sedno sprawy. - Sieć Yany ma obejmować port, co niewątpliwie pomoże nam ukrócić zamieszki w tym rejonie - przelotnie powrócił wzrokiem do czarodziejów, którzy poruszyli ten temat. - Yana zwróciła się do nas z zapytaniem o wskazanie sześciu miejsc, w których znajdą się tunele jej sieci oraz jednego miejsca stanowiącego wrota do nich wszystkich. Czarodzieje, którzy lepiej znają ten region, z pewnością będą mieli propozycje - na krótko odnalazł spojrzeniem każdego, kto wypowiadał się o zarządcy lub samej dzielnicy. - Jedno z przejść może zostać zamieszczone w Fantasmagorii. To bezpieczne miejsce, w którym w razie potrzeby uzyskacie schronienie. - Miał swoje interesy w porcie, nie zamierzał o tym zapominać. Umieszczenie jednego z luster Yany na zapleczu nie mogło sprawić mu problemu.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Większa sala boczna
Szybka odpowiedź