Większa sala boczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Większa sala boczna
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Słuchanie o własnej porażce nie było przyjemne, zniosła jednak opowieść Alpharda ze spokojem, skinieniem głowy dziękując mu za rzeczowe przedstawienie nieudanej misji. A także za sprawne odrysowanie politycznego kolorytu, barwionego także wpływami w porcie. Przeniosła uważny wzrok na Caleana; dobrze, że mieli przy stole kogoś, kto znał się na tym morskim światku - szlamy szukały niemagicznych sposobów na wydostanie się z Wielkiej Brytanii, a jedynym sensownym rozwiązaniem wydawał się w takim przypadku transport statkiem.
- Bądźmy czujni. Zarówno w Ministerstwie Magii, jak i w porcie. Wykorzystujmy wszelkie wpływy oraz zdolności, by wykrywać szlamy lub osobników je chroniących. Musimy działać metodycznie, uparcie, zarówno na scenie politycznej, ale także w codziennym życiu. Aktywność wymaga poświęcenia, ale jestem pewna, że każdy z nas jest na nie gotów - skomentowała spokojnie, nie przerywając wypowiedzi Tristana, który słusznie wspomniał o Lowe'u oraz Traversie; brak przedstawiciela tego rodu przy wspólnym stole powinien zostać szybko zapełniony. Potrzebowali zaufanych, wprawnych czarodziejów o szerokich koneksjach - i zaangażowania w ich sprawę, niezależnie od zajmowanego stanowiska i wpływów. Nawet porażki, o których wspominano w opowieściach z misji, były w pewien sposób ważne, dając bolesną, ale jednak naukę. - Czarny Pan jest zadowolony z waszych poczynań - przekazała w końcu, przesuwając spojrzeniem po zgromadzonych; przez Sigrun, która widocznie równie ciężko znosiła przegrane starcie, przez Lyannę, Mathieu, Ramseya, Drew i pozostałych. Nie uśmiechała się, ale jej wzrok pozostawał pełen uznania. - Masz może jakieś podejrzenia, kto mógł zabrać Arauda? Jakieś cechy szczególne tych osób? - spytała Macnaira. - Dobrze, że nie zostawiłeś Hesperosa - dodała jeszcze, podkreślając, że solidarność była wśród nich ważna - nawet jeśli Crouch nie zjawił się na spotkaniu. Zakończonej sukcesem misji Ramseya nie musiała komentować, śmierciożerca nigdy nie zawodził: i tym razem poradził sobie z wyzwaniem, słusznie przypominając kwestię zdrady Percivala. - Masz rację. Musimy mieć na uwadze to, że prawdopodobnie Zakon Feniksa dysponuje teraz większością wiedzy, jaką posiadał Nott - wykrzywiła usta, zgadzając się z opinią Mulcibera. - Czy ktoś z was ma kontakt z jego rodziną? Najbliższymi krewnymi? Własnie tymi ścieżkami możemy jakoś do niego dotrzeć, zastawić pułapkę. Sądzę, że jego schwytanie i przykładne ukaranie powinno być jednym z naszych priorytetów - wyartykułowała lodowato, zdradę Percivala uznając za osobistą porażkę. Miała szansę go zranić, zabić, ale zawiodła. - Sugerowałabym też ostrzejsze zajęcie się jego rodziną. Isabelle to arystokratka, oczywiście, ale już ich dziecko jest tylko bękartem. Może jego wykorzystanie zmusiłoby tego tchórza do opuszczenia nory, w której się zaszył - zaproponowała, ciekawa opinii innych; skrzywdzenie niewinnego dziecka nie budziło w niej żadnych wyrzutów sumienia. Żeby dostać w swoje ręce zdrajcę sięgnęłaby po dużo gorsze środki. Cel w końcu uświęcał nawet najbardziej niemoralne działanie. - Cieszy mnie, że zostały wśród nas czarownice, które z pełną powagą wypełniają rozkazy Czarnego Pana - skomentowała jeszcze rzeczowe sprawozdania Sigrun i Lyanny, pozwalając sobie na tą osobistą wycieczkę i podkreślenie zasług: musiało minąć naprawdę wiele czasu nim w Białej Wywernie znalazły się same zaufane czarownice, a nie pomyłki z przeszłości.
Informacja o Gabrielu wywołała na twarzy Deirdre bardziej spektakularną reakcję. Chłodnego zdziwienia, prawie poruszenia; nie miała jednak podstaw, by nie wierzyć Rycerzom oraz dopytywać się o pewność tych sprawozdań.
- Macie jakieś podejrzenia - co mogło się stać? Jaka magia zadziałać? Słyszeliście kiedyś o czymś podobnym? O przypadku nagłego wzmocnienia magii życiowej? - wyrzuciła z siebie, spoglądając na Zachary'ego, ale także na obeznanych w klątwach Edgara, Drew i Lyannę. Opinia Cassandry była ważna, tak samo jak szczegóły uzyskane od Caelana. Bez wątpienia mieli do czynienia z kolejnym Zakonnikiem, którego wytrzymałość była więcej niż zadziwiająca. - To mroczna moc zazwyczaj pozwala na wykorzystanie zmarłego ciała, choćby w zaklęciu Inferni. Tu musimy mieć do czynienia z czymś...obcym, nieznanym - zastanowiła się na głos, poruszona tą wiadomością. I zarazem wdzięczna, że została wypowiedziana. - Myślę, że powinniśmy w jakiś sposób dotrzeć do tego Tonksa, o ile zaistnieje taka możliwość. Przebadać go, sprawdzić, co działo się z jego organizmem. Może przesłuchać, efektywnie - splotła przed sobą ramiona, zadziwiona mocą Zakonu Feniksa. - A skoro nasi przyjaciele bawią się w nekromancję...Cóż, sugerowałabym, żeby podczas ewentualnych starć zadbać o to, by ofiary nie znajdowały się w jednym kawałku. O ile to mogłoby uchronić przed ponownym...powstaniem z martwych - wypowiadała te słowa dalej zszokowana zdolnościami Zakonu Feniksa. Zadziwiające. Niepokojące.
Zamilkła na moment, dając wypowiedzieć się pozostałym - i słuchając poleceń Rosiera - po czym skinęła z szacunkiem głową Cassandrą. - Gdybyście czegokolwiek potrzebowali, nie wahajcie się o tym informować - powiedziała; nie prosić, każdemu z Rycerzy należało się każde dostępne wsparcie. Wierzyła, że nawet skupiony na swych badaniach Valerij będzie na tyle przytomny, by odważyć się wspomnieć o ewentualnych finansowych czy alchemicznych brakach. - Czarny Pan kazał przekazać też, że jednostka badawcza, w obecnym kształcie, zakończy swoje działanie - poinformowała wszystkich, znów zwracając twarz w stronę Cassandry, której ta wieść dotyczyła najbardziej. - Docenia wasze osiągnięcia i wie, że są tylko początkiem do prawdziwej wielkości; do dalszych badań i odkryć, które przyczynią się do wzmocnienia czarodziejów czystej krwi - skłoniła głową z szacunkiem. - Nowy kształt tej naukowej części naszej organizacji to kwestia najbliższych miesięcy - dodała jeszcze, bo była to tylko zmiana organizacyjna; jednostka sprawdziła się, wykonała powierzone działania, a jej nowy sposób działania miał skrystalizować się w nadchodzącym czasie.
- A więc Yana, Melisande I Calder. Z waszych opowieści wydają się czarodziejami niezwykle zdolnymi, godnymi zaufania. Dobrze będzie widzieć ich w naszych szeregach - stwierdziła, mając nadzieję, że niedługo spotkają się przy wspólnym stole. Na razie jednak dyskutowali w swoim znanym gronie. Deirdre wyprostowała się nieco na krześle.
- Mogą okazać się przydatni w nadchodzących miesiącach, by kontynuować zadanie, które postawił przed nami Czarny Pan - zaczęła najważniejszy punkt spotkania. - Nie możemy dać sobie nawet chwili odpoczynku. Chociaż Londyn jest wolny od brudu, to ten wciąż zagraża ładowi czarodziejskiego świata. A by ochronić magiczne dziedzictwo i potęgę przed terrorystami oraz fałszywymi ludźmi, potrzebujemy wsparcia...powiedzmy, że nadludzkiego - mówiła wyważonym tonem, w którym dało się jednak odczytać fascynację przedstawianym planem. - W nadchodzącym czasie każdy z nas uda się do innego klanu olbrzymów, by przekonać ich do dołączenia do naszych armii. Te bezwzględne bestie będą doskonałymi sojusznikami; budzą grozę, są niesamowicie silne i bezwzględne, budzą też zrozumiały respekt. Jeśli umieścimy je pod naszymi rozkazami, dalsza ekspansja prawowitych rządów na resztę Wielkiej Brytanii będzie bez wątpienia szybsza. I bardziej spektakularna - zakończyła, obserwując wyrazy twarzy Rycerzy Walpurgii. Lord Voldemort postawił przed nimi trudne zadanie; przekonywanie olbrzymów wiązało się z wielkim ryzykiem, wymagało też odpowiedniego doboru środków. - Jeśli któreś z was ma szerszą wiedzę na temat tych istot, dobrze, byście się nią podzielili - zostawiła miejsce do wypowiedzi specjalistom z zakresu magicznych stworzeń i potworów; przy stole mieli ich sporo, lecz nie tylko łowcy czy smokolodzy mogli usłyszeć coś o olbrzymach. Te pojawiały się na kartach historii dość często, bywały też związane z niezbyt legalnymi działaniami.
- Ja wyruszę z Mathieu do plemienia Hengistów. Słyną z niebywałej, nawet jak na olbrzymy, agresji, ale wierzę, że zdołamy zapewnić im odpowiednie doznania oraz zaoferować możliwość dalszej destrukcji...rzecz jasna ograniczonej rozkazami Czarnego Pana - zwróciła się do młodszego z Rosierów, mimo wszystko czując pewne zadowolenie, że może w pewien sposób kierować mężczyzną z tego rodu - i od niego czerpać dodatkową wiedzę, wszak to smokolog znał obyczaje tych bestii.
| Na odpis macie 48h
- Bądźmy czujni. Zarówno w Ministerstwie Magii, jak i w porcie. Wykorzystujmy wszelkie wpływy oraz zdolności, by wykrywać szlamy lub osobników je chroniących. Musimy działać metodycznie, uparcie, zarówno na scenie politycznej, ale także w codziennym życiu. Aktywność wymaga poświęcenia, ale jestem pewna, że każdy z nas jest na nie gotów - skomentowała spokojnie, nie przerywając wypowiedzi Tristana, który słusznie wspomniał o Lowe'u oraz Traversie; brak przedstawiciela tego rodu przy wspólnym stole powinien zostać szybko zapełniony. Potrzebowali zaufanych, wprawnych czarodziejów o szerokich koneksjach - i zaangażowania w ich sprawę, niezależnie od zajmowanego stanowiska i wpływów. Nawet porażki, o których wspominano w opowieściach z misji, były w pewien sposób ważne, dając bolesną, ale jednak naukę. - Czarny Pan jest zadowolony z waszych poczynań - przekazała w końcu, przesuwając spojrzeniem po zgromadzonych; przez Sigrun, która widocznie równie ciężko znosiła przegrane starcie, przez Lyannę, Mathieu, Ramseya, Drew i pozostałych. Nie uśmiechała się, ale jej wzrok pozostawał pełen uznania. - Masz może jakieś podejrzenia, kto mógł zabrać Arauda? Jakieś cechy szczególne tych osób? - spytała Macnaira. - Dobrze, że nie zostawiłeś Hesperosa - dodała jeszcze, podkreślając, że solidarność była wśród nich ważna - nawet jeśli Crouch nie zjawił się na spotkaniu. Zakończonej sukcesem misji Ramseya nie musiała komentować, śmierciożerca nigdy nie zawodził: i tym razem poradził sobie z wyzwaniem, słusznie przypominając kwestię zdrady Percivala. - Masz rację. Musimy mieć na uwadze to, że prawdopodobnie Zakon Feniksa dysponuje teraz większością wiedzy, jaką posiadał Nott - wykrzywiła usta, zgadzając się z opinią Mulcibera. - Czy ktoś z was ma kontakt z jego rodziną? Najbliższymi krewnymi? Własnie tymi ścieżkami możemy jakoś do niego dotrzeć, zastawić pułapkę. Sądzę, że jego schwytanie i przykładne ukaranie powinno być jednym z naszych priorytetów - wyartykułowała lodowato, zdradę Percivala uznając za osobistą porażkę. Miała szansę go zranić, zabić, ale zawiodła. - Sugerowałabym też ostrzejsze zajęcie się jego rodziną. Isabelle to arystokratka, oczywiście, ale już ich dziecko jest tylko bękartem. Może jego wykorzystanie zmusiłoby tego tchórza do opuszczenia nory, w której się zaszył - zaproponowała, ciekawa opinii innych; skrzywdzenie niewinnego dziecka nie budziło w niej żadnych wyrzutów sumienia. Żeby dostać w swoje ręce zdrajcę sięgnęłaby po dużo gorsze środki. Cel w końcu uświęcał nawet najbardziej niemoralne działanie. - Cieszy mnie, że zostały wśród nas czarownice, które z pełną powagą wypełniają rozkazy Czarnego Pana - skomentowała jeszcze rzeczowe sprawozdania Sigrun i Lyanny, pozwalając sobie na tą osobistą wycieczkę i podkreślenie zasług: musiało minąć naprawdę wiele czasu nim w Białej Wywernie znalazły się same zaufane czarownice, a nie pomyłki z przeszłości.
Informacja o Gabrielu wywołała na twarzy Deirdre bardziej spektakularną reakcję. Chłodnego zdziwienia, prawie poruszenia; nie miała jednak podstaw, by nie wierzyć Rycerzom oraz dopytywać się o pewność tych sprawozdań.
- Macie jakieś podejrzenia - co mogło się stać? Jaka magia zadziałać? Słyszeliście kiedyś o czymś podobnym? O przypadku nagłego wzmocnienia magii życiowej? - wyrzuciła z siebie, spoglądając na Zachary'ego, ale także na obeznanych w klątwach Edgara, Drew i Lyannę. Opinia Cassandry była ważna, tak samo jak szczegóły uzyskane od Caelana. Bez wątpienia mieli do czynienia z kolejnym Zakonnikiem, którego wytrzymałość była więcej niż zadziwiająca. - To mroczna moc zazwyczaj pozwala na wykorzystanie zmarłego ciała, choćby w zaklęciu Inferni. Tu musimy mieć do czynienia z czymś...obcym, nieznanym - zastanowiła się na głos, poruszona tą wiadomością. I zarazem wdzięczna, że została wypowiedziana. - Myślę, że powinniśmy w jakiś sposób dotrzeć do tego Tonksa, o ile zaistnieje taka możliwość. Przebadać go, sprawdzić, co działo się z jego organizmem. Może przesłuchać, efektywnie - splotła przed sobą ramiona, zadziwiona mocą Zakonu Feniksa. - A skoro nasi przyjaciele bawią się w nekromancję...Cóż, sugerowałabym, żeby podczas ewentualnych starć zadbać o to, by ofiary nie znajdowały się w jednym kawałku. O ile to mogłoby uchronić przed ponownym...powstaniem z martwych - wypowiadała te słowa dalej zszokowana zdolnościami Zakonu Feniksa. Zadziwiające. Niepokojące.
Zamilkła na moment, dając wypowiedzieć się pozostałym - i słuchając poleceń Rosiera - po czym skinęła z szacunkiem głową Cassandrą. - Gdybyście czegokolwiek potrzebowali, nie wahajcie się o tym informować - powiedziała; nie prosić, każdemu z Rycerzy należało się każde dostępne wsparcie. Wierzyła, że nawet skupiony na swych badaniach Valerij będzie na tyle przytomny, by odważyć się wspomnieć o ewentualnych finansowych czy alchemicznych brakach. - Czarny Pan kazał przekazać też, że jednostka badawcza, w obecnym kształcie, zakończy swoje działanie - poinformowała wszystkich, znów zwracając twarz w stronę Cassandry, której ta wieść dotyczyła najbardziej. - Docenia wasze osiągnięcia i wie, że są tylko początkiem do prawdziwej wielkości; do dalszych badań i odkryć, które przyczynią się do wzmocnienia czarodziejów czystej krwi - skłoniła głową z szacunkiem. - Nowy kształt tej naukowej części naszej organizacji to kwestia najbliższych miesięcy - dodała jeszcze, bo była to tylko zmiana organizacyjna; jednostka sprawdziła się, wykonała powierzone działania, a jej nowy sposób działania miał skrystalizować się w nadchodzącym czasie.
- A więc Yana, Melisande I Calder. Z waszych opowieści wydają się czarodziejami niezwykle zdolnymi, godnymi zaufania. Dobrze będzie widzieć ich w naszych szeregach - stwierdziła, mając nadzieję, że niedługo spotkają się przy wspólnym stole. Na razie jednak dyskutowali w swoim znanym gronie. Deirdre wyprostowała się nieco na krześle.
- Mogą okazać się przydatni w nadchodzących miesiącach, by kontynuować zadanie, które postawił przed nami Czarny Pan - zaczęła najważniejszy punkt spotkania. - Nie możemy dać sobie nawet chwili odpoczynku. Chociaż Londyn jest wolny od brudu, to ten wciąż zagraża ładowi czarodziejskiego świata. A by ochronić magiczne dziedzictwo i potęgę przed terrorystami oraz fałszywymi ludźmi, potrzebujemy wsparcia...powiedzmy, że nadludzkiego - mówiła wyważonym tonem, w którym dało się jednak odczytać fascynację przedstawianym planem. - W nadchodzącym czasie każdy z nas uda się do innego klanu olbrzymów, by przekonać ich do dołączenia do naszych armii. Te bezwzględne bestie będą doskonałymi sojusznikami; budzą grozę, są niesamowicie silne i bezwzględne, budzą też zrozumiały respekt. Jeśli umieścimy je pod naszymi rozkazami, dalsza ekspansja prawowitych rządów na resztę Wielkiej Brytanii będzie bez wątpienia szybsza. I bardziej spektakularna - zakończyła, obserwując wyrazy twarzy Rycerzy Walpurgii. Lord Voldemort postawił przed nimi trudne zadanie; przekonywanie olbrzymów wiązało się z wielkim ryzykiem, wymagało też odpowiedniego doboru środków. - Jeśli któreś z was ma szerszą wiedzę na temat tych istot, dobrze, byście się nią podzielili - zostawiła miejsce do wypowiedzi specjalistom z zakresu magicznych stworzeń i potworów; przy stole mieli ich sporo, lecz nie tylko łowcy czy smokolodzy mogli usłyszeć coś o olbrzymach. Te pojawiały się na kartach historii dość często, bywały też związane z niezbyt legalnymi działaniami.
- Ja wyruszę z Mathieu do plemienia Hengistów. Słyną z niebywałej, nawet jak na olbrzymy, agresji, ale wierzę, że zdołamy zapewnić im odpowiednie doznania oraz zaoferować możliwość dalszej destrukcji...rzecz jasna ograniczonej rozkazami Czarnego Pana - zwróciła się do młodszego z Rosierów, mimo wszystko czując pewne zadowolenie, że może w pewien sposób kierować mężczyzną z tego rodu - i od niego czerpać dodatkową wiedzę, wszak to smokolog znał obyczaje tych bestii.
| Na odpis macie 48h
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
W spokoju wysłuchiwał tego, co kolejni rycerze mieli do powiedzenia na temat obecnego zarządcy portu; nikt nie darzył go sympatią, nikt nie miał po nim płakać. I choć plan Drew, by potraktować starego Picharda Imperiusem, miał swoje plusy, to bardziej przemawiały do niego środki lorda Rosiera. - Zgadzam się z tym, że najbezpieczniej byłoby pozbyć się Picharda i zastąpić go kimś zaufanym. Jego zniknięcie nie powinno wzbudzić zdziwienia, a już na pewno nie teraz. Mieszkańcy Londynu mają ważniejsze rzeczy na głowie - powiedział powoli, nie wznosząc tonu głosu. Nie wiedział jeszcze w pełni, z czym miałyby się wiązać nowe obowiązki, czy przypadkiem nie ograniczałyby jego działalności handlowej - chciał jednak wierzyć, że jako zarządca, o ile zdecydowaliby się na ten wariant planu, sam dyktowałby sobie warunki. Lub wykorzystywał odpowiednich ludzi, by pomagali z wprowadzeniem nowych porządków.
Przelotnie zmarszczył brwi, gdy Rookwood wspomniała o wcieleniu do organizacji Caldera; nie wątpił w jego umiejętności, wprost przeciwnie. Nie mógł tylko pozbyć się przeczucia, że specyficzny w swej naturze Borgin może mieć problem w odnalezieniu się w szeregach rycerzy - zwłaszcza w sytuacji, kiedy jednostka badawcza miała skończyć swe działanie. Jednak czas miał pokazać, czy jego obawy były słuszne, czy podyktowane czymś na kształt troski o dalszego krewniaka.
Powiódł wzrokiem to w stronę Mulcibera, to lordów Burke'a i Rosiera; owszem, obecność Traversa przy ich stole byłaby cenna. Mógłby pomóc nie tylko w opanowaniu portów, kontroli transportów, ale i zapewnić nowe wpływy, do tego - służyć swym darem metamorfomagii. Czuł jednak, że rozmowa z Haverlockiem nie będzie tak prosta i przyjemna, jak mógłby sobie tego życzyć. Był strasznie upierdliwym dupkiem, dlatego też z piersi żeglarza wyrwało się mimowolne westchnienie, zaraz jednak pokiwał głową na znak, że tak, słucha, tak, zgadza się. - Załatwię to. Porozmawiam z nim i poinformuję, czy zamierza zainteresować się naszą sprawą z własnej woli - zaoferował, przelotnie podchwytując spojrzenie siedzącego nieopodal Tristana. Pozostawało mu mieć nadzieję, że niechęć względem szlamu, wyniesione z Durmstrangu nauki, nadal były w Traversie silne.
Przez dłuższą chwilę milczał, racząc się alkoholem. W ciszy przysłuchiwał się kolejnym raportom, dyskusji na tematy polityczne czy o rodzinie tego podłego zdrajcy, Percivala. Ktoś niewątpliwie powinien zająć się jego byłą żoną, jego dzieckiem; zdawała się to być dobra szansa na wywabienie go z nory... Gdziekolwiek się teraz zaszywał. Tylko dlaczego Zakon Feniksa przyjął go z otwartymi ramionami? Nie boją się, że z nimi zrobi to samo? Zdradzi...? W końcu streścił zebranym wyprawę do Madouców, na co wielu zareagowało niedowierzaniem, inni ciekawością. Tyle dobrze, że nikt nie zarzucał mu kłamstwa, a przynajmniej nie wprost. Niektóre z zadanych pytań irytowały Goyle'a, próbował jednak utrzymać nerwy na wodzy. - Też myślałem, że to niemożliwe - odpowiedział powoli, przeciągając kolejne zgłoski, spoglądając przy tym na siedzącego obok Edgara. - Stałem wtedy tuż obok, był spętany łańcuchem, potraktowałem go zaklęciem niewybaczalnym... Widziałem jego twarz, pustą i martwą - dodał, wodząc wzrokiem po zebranych, na koniec zatrzymując go na licu Drew. Naprawdę wątpił w jego ocenę sytuacji? - Jestem pewien, że powinien być martwy. - Nie znał się na magii leczniczej, na tajemnicach ludzkiego ciała, mimo to sugestia Cassandry, jakoby Tonks zapadł w letarg, wydawała mu się chybiona. Możliwe jednak, że powodowała nim duma. Mógł, mogli, zapobiec temu nieoczekiwanemu powstaniu z martwych - gdyby tylko poświęcili zabitemu więcej czasu. Inna sprawa, że przeciwnicy mieli przewagę liczebną. - Nie mam też wątpliwości, że to właśnie jego spotkałem na klubowej arenie. Nie wiem, jakim cudem miałby uniknąć śmierci. Niewątpliwie jednak w przyszłości lepiej byłoby zabierać ciała ze sobą... Lub je rozczłonkowywać - dodał, zgadzając się w ten sposób z uwagą Deirdre, po czym zamilkł. Z mieszanymi uczuciami przyjął do wiadomości, że w najbliższym czasie przyjdzie im pertraktować z klanami olbrzymów. Nie miał o nich rozleglejszej wiedzy, będzie potrzebować pomocy specjalisty. I wiele szczęścia, by nie stać się krwawą plamą.
Przelotnie zmarszczył brwi, gdy Rookwood wspomniała o wcieleniu do organizacji Caldera; nie wątpił w jego umiejętności, wprost przeciwnie. Nie mógł tylko pozbyć się przeczucia, że specyficzny w swej naturze Borgin może mieć problem w odnalezieniu się w szeregach rycerzy - zwłaszcza w sytuacji, kiedy jednostka badawcza miała skończyć swe działanie. Jednak czas miał pokazać, czy jego obawy były słuszne, czy podyktowane czymś na kształt troski o dalszego krewniaka.
Powiódł wzrokiem to w stronę Mulcibera, to lordów Burke'a i Rosiera; owszem, obecność Traversa przy ich stole byłaby cenna. Mógłby pomóc nie tylko w opanowaniu portów, kontroli transportów, ale i zapewnić nowe wpływy, do tego - służyć swym darem metamorfomagii. Czuł jednak, że rozmowa z Haverlockiem nie będzie tak prosta i przyjemna, jak mógłby sobie tego życzyć. Był strasznie upierdliwym dupkiem, dlatego też z piersi żeglarza wyrwało się mimowolne westchnienie, zaraz jednak pokiwał głową na znak, że tak, słucha, tak, zgadza się. - Załatwię to. Porozmawiam z nim i poinformuję, czy zamierza zainteresować się naszą sprawą z własnej woli - zaoferował, przelotnie podchwytując spojrzenie siedzącego nieopodal Tristana. Pozostawało mu mieć nadzieję, że niechęć względem szlamu, wyniesione z Durmstrangu nauki, nadal były w Traversie silne.
Przez dłuższą chwilę milczał, racząc się alkoholem. W ciszy przysłuchiwał się kolejnym raportom, dyskusji na tematy polityczne czy o rodzinie tego podłego zdrajcy, Percivala. Ktoś niewątpliwie powinien zająć się jego byłą żoną, jego dzieckiem; zdawała się to być dobra szansa na wywabienie go z nory... Gdziekolwiek się teraz zaszywał. Tylko dlaczego Zakon Feniksa przyjął go z otwartymi ramionami? Nie boją się, że z nimi zrobi to samo? Zdradzi...? W końcu streścił zebranym wyprawę do Madouców, na co wielu zareagowało niedowierzaniem, inni ciekawością. Tyle dobrze, że nikt nie zarzucał mu kłamstwa, a przynajmniej nie wprost. Niektóre z zadanych pytań irytowały Goyle'a, próbował jednak utrzymać nerwy na wodzy. - Też myślałem, że to niemożliwe - odpowiedział powoli, przeciągając kolejne zgłoski, spoglądając przy tym na siedzącego obok Edgara. - Stałem wtedy tuż obok, był spętany łańcuchem, potraktowałem go zaklęciem niewybaczalnym... Widziałem jego twarz, pustą i martwą - dodał, wodząc wzrokiem po zebranych, na koniec zatrzymując go na licu Drew. Naprawdę wątpił w jego ocenę sytuacji? - Jestem pewien, że powinien być martwy. - Nie znał się na magii leczniczej, na tajemnicach ludzkiego ciała, mimo to sugestia Cassandry, jakoby Tonks zapadł w letarg, wydawała mu się chybiona. Możliwe jednak, że powodowała nim duma. Mógł, mogli, zapobiec temu nieoczekiwanemu powstaniu z martwych - gdyby tylko poświęcili zabitemu więcej czasu. Inna sprawa, że przeciwnicy mieli przewagę liczebną. - Nie mam też wątpliwości, że to właśnie jego spotkałem na klubowej arenie. Nie wiem, jakim cudem miałby uniknąć śmierci. Niewątpliwie jednak w przyszłości lepiej byłoby zabierać ciała ze sobą... Lub je rozczłonkowywać - dodał, zgadzając się w ten sposób z uwagą Deirdre, po czym zamilkł. Z mieszanymi uczuciami przyjął do wiadomości, że w najbliższym czasie przyjdzie im pertraktować z klanami olbrzymów. Nie miał o nich rozleglejszej wiedzy, będzie potrzebować pomocy specjalisty. I wiele szczęścia, by nie stać się krwawą plamą.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchała padających słów, samej nie odzywając się wiele. Nigdy nie należała do tych, którzy lubią bezsensownie paplać, a akurat nie miała nic do dodania. Jeśli ktokolwiek postanowi wziąć ją do pomocy w zadaniach wymagających znajomości run lub zaangażować w działania w porcie, była do dyspozycji, gotowa towarzyszyć innym rycerzom jako wsparcie. Nie uchylała się od potencjalnych zadań, traktując swe obowiązki z należytą powagą. Nie chciała być jak niektóre rycerki, które okazały się zbyt słabe, by podołać tej drodze i dziś już nie siedziały z nimi w tym pomieszczeniu. Służba Czarnemu Panu była zaszczytem i przywilejem, podobnie jak możliwość kształtowania nowej rzeczywistości, w której czysta krew miała odzyskać należne jej miejsce, już nigdy więcej nie tłamszona przez brudny szlam, który uroił sobie, że może być równy prawdziwym czarodziejom i poczynał sobie coraz bardziej bezczelnie. Równie źli jak szlamy byli zaś zdrajcy krwi. Nimi Lyanna gardziła szczególnie jako osoba, która całe życie pożądała czystej krwi bardziej niż czegokolwiek innego, a tymczasem byli tacy, którzy ją mieli i nic sobie z tego nie robili, bratając się z brudem. Kompletnie nie rozumiała poczynań Percivala. Jak można było mieć wszystko i chcieć to porzucić? Dlaczego ten parszywy zdrajca odwrócił się od swego rodu i przeszedł na stronę wrogów wszelkich czarodziejskich wartości, którzy pragnęli zrównać wszystkich do swojego nędznego poziomu? W dodatku zapewne kupił sobie miejsce w Zakonie zdradzając wszystko, co wiedział na temat rycerzy, więc nazwiska tu obecnych pewnie były już szlamolubom znane.
- Yana Dolohov skontaktowała się niedawno ze mną, pomogłam jej w zdjęciu klątw ze zwojów – powiedziała, gdy wspomniano o nowej sojuszniczce, również Zabini miała już okazję ją poznać i zdjąć dla niej klątwy ze zwojów niezbędnych do badań. Mogła okazać się cennym sprzymierzeńcem, potrzebowali mądrych głów, nawet jeśli jednostka badawcza miała przestać istnieć. Lyannie było to akurat obojętne, bo nigdy nie planowała do niej dołączać, a Czarny Pan i tak na pewno był świadom zdolności każdego z nich, podobnie jak inni rycerze. – Jeśli jej sieć ma mieścić się w dzielnicy portowej, to może dobrym miejscem na posadowienie jednego z przejść byłaby Isle of Dogs? – zaproponowała; sama regularnie się tam pojawiała, bo to szemrane miejsce nadawało się do załatwiania niekoniecznie legalnych spraw. I praworządni w szlamolubnym rozumieniu tego słowa raczej niechętnie się tam zapuszczali, to nie było miejsce dla słabeuszy i grzecznisi. Przejście dodatkowo można by jakoś ukryć, by nie znalazł go nikt niepowołany i żeby służyło tylko rycerzom i ich sojusznikom, umożliwiając im dostanie się na wyspę lub opuszczenie jej w razie potrzeby.
Zwróciła też uwagę na słowa Goyle’a.
- Jesteś pewien, że twoje zaklęcie było w pełni udane? Skoro Tonks pojawił się żywy i najwyraźniej w dobrej formie, to może wcale nie umarł? – zapytała. Zaklęcia niewybaczalne były bardzo zaawansowaną magią, trudno było nad nimi zapanować. Lyannie jeszcze nie powiodła się ta sztuka. Poza tym nie znała żadnego sposobu na ożywienie zmarłego. Jeśli ktoś naprawdę umarł, to nie chodził sobie jak gdyby nigdy nic po świecie, chyba że byłby inferiusem, ale one nie były żywe. – Może jego towarzysze tylko chcieli byś uwierzył, że go zabiłeś i zaprzestał dalszej walki? Istnieje takie proste zaklęcie z transmutacji, które upodabnia ciało do trupa. Partis morte czy jakoś tak, nie jestem znawcą transmutacji, ale słyszałam o takim czarze, może ktoś bardziej obeznany powiedziałby o nim więcej. – Tu spojrzała na Cassandrę, kojarząc że znała się ona na transmutacji. – A szlamoluby mają zdumiewającą zdolność przeżywania nawet sytuacji beznadziejnych. – Pamiętała przecież, jak Sigrun urządziła Justine Tonks, która nie powinna była przeżyć ich spotkania, a podobno przeżyła i dalej mieszała im szyki. Może jej brat także cechował się podobnym uporem i szczęściem. A udawanie trupa było całkiem niezłym sposobem na to, by wróg zaniechał dalszej walki myśląc, że już go zabił.
- Wezmę udział w wyprawie do olbrzymów – zadeklarowała też. Nigdy nie widziała żadnego z bliska, jej wiedza ograniczała się do tego, co słyszała w szkole, ale może ci spośród nich, którzy znali się na magicznych stworzeniach lub historii, będą potrafili powiedzieć więcej i przygotować mniej obeznanych spośród nich na to, co miało ich czekać. Zabini zdawała sobie sprawę że to nie przelewki, a naprawdę niebezpieczne zadanie, ale potrzebowali tych istot i ich budzącej respekt siły, by skuteczniej podporządkować sobie kraj i ugruntować pozycję czystej krwi i samego Czarnego Pana, skoro szlamoluby w inny sposób nie chciały zaakceptować swojej gorszej pozycji.
- Yana Dolohov skontaktowała się niedawno ze mną, pomogłam jej w zdjęciu klątw ze zwojów – powiedziała, gdy wspomniano o nowej sojuszniczce, również Zabini miała już okazję ją poznać i zdjąć dla niej klątwy ze zwojów niezbędnych do badań. Mogła okazać się cennym sprzymierzeńcem, potrzebowali mądrych głów, nawet jeśli jednostka badawcza miała przestać istnieć. Lyannie było to akurat obojętne, bo nigdy nie planowała do niej dołączać, a Czarny Pan i tak na pewno był świadom zdolności każdego z nich, podobnie jak inni rycerze. – Jeśli jej sieć ma mieścić się w dzielnicy portowej, to może dobrym miejscem na posadowienie jednego z przejść byłaby Isle of Dogs? – zaproponowała; sama regularnie się tam pojawiała, bo to szemrane miejsce nadawało się do załatwiania niekoniecznie legalnych spraw. I praworządni w szlamolubnym rozumieniu tego słowa raczej niechętnie się tam zapuszczali, to nie było miejsce dla słabeuszy i grzecznisi. Przejście dodatkowo można by jakoś ukryć, by nie znalazł go nikt niepowołany i żeby służyło tylko rycerzom i ich sojusznikom, umożliwiając im dostanie się na wyspę lub opuszczenie jej w razie potrzeby.
Zwróciła też uwagę na słowa Goyle’a.
- Jesteś pewien, że twoje zaklęcie było w pełni udane? Skoro Tonks pojawił się żywy i najwyraźniej w dobrej formie, to może wcale nie umarł? – zapytała. Zaklęcia niewybaczalne były bardzo zaawansowaną magią, trudno było nad nimi zapanować. Lyannie jeszcze nie powiodła się ta sztuka. Poza tym nie znała żadnego sposobu na ożywienie zmarłego. Jeśli ktoś naprawdę umarł, to nie chodził sobie jak gdyby nigdy nic po świecie, chyba że byłby inferiusem, ale one nie były żywe. – Może jego towarzysze tylko chcieli byś uwierzył, że go zabiłeś i zaprzestał dalszej walki? Istnieje takie proste zaklęcie z transmutacji, które upodabnia ciało do trupa. Partis morte czy jakoś tak, nie jestem znawcą transmutacji, ale słyszałam o takim czarze, może ktoś bardziej obeznany powiedziałby o nim więcej. – Tu spojrzała na Cassandrę, kojarząc że znała się ona na transmutacji. – A szlamoluby mają zdumiewającą zdolność przeżywania nawet sytuacji beznadziejnych. – Pamiętała przecież, jak Sigrun urządziła Justine Tonks, która nie powinna była przeżyć ich spotkania, a podobno przeżyła i dalej mieszała im szyki. Może jej brat także cechował się podobnym uporem i szczęściem. A udawanie trupa było całkiem niezłym sposobem na to, by wróg zaniechał dalszej walki myśląc, że już go zabił.
- Wezmę udział w wyprawie do olbrzymów – zadeklarowała też. Nigdy nie widziała żadnego z bliska, jej wiedza ograniczała się do tego, co słyszała w szkole, ale może ci spośród nich, którzy znali się na magicznych stworzeniach lub historii, będą potrafili powiedzieć więcej i przygotować mniej obeznanych spośród nich na to, co miało ich czekać. Zabini zdawała sobie sprawę że to nie przelewki, a naprawdę niebezpieczne zadanie, ale potrzebowali tych istot i ich budzącej respekt siły, by skuteczniej podporządkować sobie kraj i ugruntować pozycję czystej krwi i samego Czarnego Pana, skoro szlamoluby w inny sposób nie chciały zaakceptować swojej gorszej pozycji.
Kiedy Macnair opowiedział o problemach ze swoim zadaniem zaczął się zastanawiać nad tym, jak niefortunnie, że wielu z nich trafiło na podobne trudności.
— Przełamanie zaklęcie petryfikującego wymaga od trafionego czarodzieja sporego wysiłku i wyjątkowych umiejętności. Silną wolę i odporność na podobne uroki zdobywa się latami, ale każdy z nas powinien być na to przygotowany. Aurorzy korzystają z tej inkantacji od zawsze, jak widać słusznie wasi przeciwnicy założyli, że to może być słaby punkt. Z pewnością gdyby nie to, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, oni byliby już martwi, a Araud w waszych rękach. — Co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości. Wszyscy tu obecni, ale także sojusznicy powinni zwrócić na to uwagę. Kiedy przyjdzie im stanąć do walki właśnie to może zaważyć na zwycięstwie lub porażce.— Pewnych procesów nie da się przyspieszyć, ale warto poświęcić nieco uwagi psychicznej odporności.— Niektórym z obecnym trudno było sobie wyobrazić pobyt w Azkabanie; niektórzy nie odebrali nikomu nigdy życia, nie padli ofiarą uroków, które pętały umysł. Rozumiał, że trudno było im sobie wyobrazić na czym to polegało, ale wszyscy musieli zadbać o to, by podobne sytuacje nie miały już nigdy miejsca.
Słów uzdrowicielki wysłuchał w milczeniu; oddaliły one pierwsze myśli i obawy związane z wizjami, które nękały go przed miesiącami. Zawierzał jej umiejętnościom i wiedzy, założyć powinni wszyscy, że doskonale wiedziała o czym mówi. Zbyt wiele zależało od jednej inkantacji, która nieobroniona umiejętnie potrafiła zamienić perspektywę na sukces w istny dramat.
Dawno powinni zająć się wywabianiem tych, którzy dziś pozostali poza granicami Londynu. Pokiwał lekko głową, na potwierdzenie słów Tristana.
— Każdy z nich ma jakiś słaby punkt. Wystarczy go odnaleźć i w niego uderzyć — nic prostszego. Sami przyjdą do nich, by walczyć o to, co kochają. — Justine Tonks, Alexander Farley pracowali w Mungu. Zdobycie ich kartotek nie powinno być szczególnie trudne — spojrzał na Zachary'ego, zastanawiając się, dlaczego tak długo z tym zwlekał. — Można zacząć od nich. Benjamin Wright o ile pamiętam był gwiazdą quidditcha, znalezienie o nim wzmianek i odszukanie krewnych to nieszczególny problem. Ktoś mógłby się tym zająć?— spytał, rozglądając się po zebranych. Sobie pozostawił kwestię ministerstwa. — Nasz barman, Vigo, dysponuje informacjami o wszystkich członkach Zakonu Feniksa, o których nam wiadomo. Sojusznicy powinni się z nimi zapoznać, może uzupełnią je o jakieś szczególne, przydatne informacje. — O rodziny, miejsca pobytu, związki, relacje — cokolwiek, co ułatwiłoby pracę pozostałym i umożliwiło dotarcie to ich otoczenia. Po słowachDeirdre, skierował ku niej swoje spojrzenie. — Wybieram się w najbliższych dniach do Sandal Castle, otrzymałem zaproszenie od Isabelli, z którego z pewnością skorzystam — poinformował ją i Tristana. To on zlecił mu spotkanie się z nią i ściągnięcie jej na właściwą stronę. Kiedy Śmierciożesrczyni zasugerowała uderzenie w nią i jej dziecko, jako słaby punkt Notta, zmarszczył brwi. Wydawało mu się, że już rozstrzygnęli tę kwestię. Nie powiedział jednak nic; jeśli sytuacja się zmieniła nie miał nic przeciwko.
— Udam się z Caelanem do portu rozwiązać problem Picharda — zadeklarował otwarcie. Pozbycie się zarządcy portu, upozorowanie wypadku nie było szczególnie wielkim wyzwaniem, ale musieli rozegrać to sprytnie. Spojrzał na Goyle'a, oferując mu przy tym swoją różdżkę.
Nie miał szczególnie wielkiego pojęcia o olbrzymach. Ledwie podstawowe strzępki informacji. Postanowił więc poczekać, aż ktoś rozwinie temat, nim o cokolwiek zapyta.
— Przełamanie zaklęcie petryfikującego wymaga od trafionego czarodzieja sporego wysiłku i wyjątkowych umiejętności. Silną wolę i odporność na podobne uroki zdobywa się latami, ale każdy z nas powinien być na to przygotowany. Aurorzy korzystają z tej inkantacji od zawsze, jak widać słusznie wasi przeciwnicy założyli, że to może być słaby punkt. Z pewnością gdyby nie to, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, oni byliby już martwi, a Araud w waszych rękach. — Co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości. Wszyscy tu obecni, ale także sojusznicy powinni zwrócić na to uwagę. Kiedy przyjdzie im stanąć do walki właśnie to może zaważyć na zwycięstwie lub porażce.— Pewnych procesów nie da się przyspieszyć, ale warto poświęcić nieco uwagi psychicznej odporności.— Niektórym z obecnym trudno było sobie wyobrazić pobyt w Azkabanie; niektórzy nie odebrali nikomu nigdy życia, nie padli ofiarą uroków, które pętały umysł. Rozumiał, że trudno było im sobie wyobrazić na czym to polegało, ale wszyscy musieli zadbać o to, by podobne sytuacje nie miały już nigdy miejsca.
Słów uzdrowicielki wysłuchał w milczeniu; oddaliły one pierwsze myśli i obawy związane z wizjami, które nękały go przed miesiącami. Zawierzał jej umiejętnościom i wiedzy, założyć powinni wszyscy, że doskonale wiedziała o czym mówi. Zbyt wiele zależało od jednej inkantacji, która nieobroniona umiejętnie potrafiła zamienić perspektywę na sukces w istny dramat.
Dawno powinni zająć się wywabianiem tych, którzy dziś pozostali poza granicami Londynu. Pokiwał lekko głową, na potwierdzenie słów Tristana.
— Każdy z nich ma jakiś słaby punkt. Wystarczy go odnaleźć i w niego uderzyć — nic prostszego. Sami przyjdą do nich, by walczyć o to, co kochają. — Justine Tonks, Alexander Farley pracowali w Mungu. Zdobycie ich kartotek nie powinno być szczególnie trudne — spojrzał na Zachary'ego, zastanawiając się, dlaczego tak długo z tym zwlekał. — Można zacząć od nich. Benjamin Wright o ile pamiętam był gwiazdą quidditcha, znalezienie o nim wzmianek i odszukanie krewnych to nieszczególny problem. Ktoś mógłby się tym zająć?— spytał, rozglądając się po zebranych. Sobie pozostawił kwestię ministerstwa. — Nasz barman, Vigo, dysponuje informacjami o wszystkich członkach Zakonu Feniksa, o których nam wiadomo. Sojusznicy powinni się z nimi zapoznać, może uzupełnią je o jakieś szczególne, przydatne informacje. — O rodziny, miejsca pobytu, związki, relacje — cokolwiek, co ułatwiłoby pracę pozostałym i umożliwiło dotarcie to ich otoczenia. Po słowachDeirdre, skierował ku niej swoje spojrzenie. — Wybieram się w najbliższych dniach do Sandal Castle, otrzymałem zaproszenie od Isabelli, z którego z pewnością skorzystam — poinformował ją i Tristana. To on zlecił mu spotkanie się z nią i ściągnięcie jej na właściwą stronę. Kiedy Śmierciożesrczyni zasugerowała uderzenie w nią i jej dziecko, jako słaby punkt Notta, zmarszczył brwi. Wydawało mu się, że już rozstrzygnęli tę kwestię. Nie powiedział jednak nic; jeśli sytuacja się zmieniła nie miał nic przeciwko.
— Udam się z Caelanem do portu rozwiązać problem Picharda — zadeklarował otwarcie. Pozbycie się zarządcy portu, upozorowanie wypadku nie było szczególnie wielkim wyzwaniem, ale musieli rozegrać to sprytnie. Spojrzał na Goyle'a, oferując mu przy tym swoją różdżkę.
Nie miał szczególnie wielkiego pojęcia o olbrzymach. Ledwie podstawowe strzępki informacji. Postanowił więc poczekać, aż ktoś rozwinie temat, nim o cokolwiek zapyta.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Powiodła spojrzeniem po pracownikach Ministerstwa Magii i jeszcze raz po lordzie Shafiq. Kilkukrotnie już przy tym stole wspominali o konieczności przejrzenia archiwów, zarówno ministerialnych, jak i w szpitalu świętego Munga, jednakże jak dotąd nikomu nie śpieszyło się, by to zrobić. Miała nadzieję, że tym razem w końcu to zrobią. Nigdy wcześniej nie mieli takiej swobody działania. Lepiej, by nie kazali im dłużej czekać. Cierpliwość każdego miała swoje granice. Sigrun zaś cierpliwości tej zdecydowanie brakowało.
- Znam Yanę, to zdolna czarownica - dopowiedziała, kiedy Mulciber opowiedział o ich nowej sojuszniczce. Nie spodziewała się, że mogli się znać. Na tyle, by zdecydował się uczynić ją sojuszniczką. Do Valerija nie pałał sympatią.Jako numerolog nie była w stanie zastąpić swego krewnego, który według słów Cassandry, miał szansę, by dokonać tego wielkiego osiągnięcia - pod pieczą Czarnego Pana wszystko było możliwe. Żałowała jednak, że nie będzie wspierał uzdrowicielki, na której barki przybędzie teraz jeszcze więcej obowiązków. Co do tego, że się z nich wywiąże - nie miała wątpliwości.
- Niekiedy kontaktuje się ze mną jego młodsza siostra, lady Elaine, po mężu Avery, na ziemiach jego rodziny jestem teraz o wiele częściej - odpowiedziała Deirdre, gdy wspomniała o rodzinie Percivala. Na ostatnim spotkaniu ustalono już, by Isabellę Carrow i niemowlę pozostawić w spokoju, bo Carrowowie byli potrzebni - choć nie do końca się z tym zgadzali. Mogli załatwić to odpowiednio załatwić.
Dyskusji o Pichardzie przysłuchiwała się w milczeniu. Nie znała tego człowieka, lecz zgadzała się z Tristanem. Najlepiej, jeśli pozbędą się go po cichu, zaś na jego miejsce będą mieli swojego człowieka - Goyle nadawał się do tego jak nikt inny. Poradzi sobie. Byle miał odwagę sięgnąć po większą władzę. Mulciber zaoferował się, że potowarzyszy mu podczas tej wizyty - to jak się skończy było już właściwie przesądzone.
- Mogę zatem odwiedzić sklep Ollivanderów i namówić ich do współpracy odpowiednim zaklęciem - odpowiedziała Tristanowi. Nie mogli stracić wytwórców tak dobrych różdżki, lecz pozwolenie, by sprzeciwiali się władzy tak otwarcie - to również było zwyczajnie niedopuszczalne. Rookwood nie orientowała się w salonowych plotkach, słyszała jedynie pogłoski o tym skandalicznym ślubie, wypadałoby dopilnować, by więcej nie popełnili takiego błędu.
Uchwyciła spojrzenie Tristana, kiedy mówił o Ignotusie, później spojrzała na Ramseya, zauważając, że kręcił głową. Zachowała kamienną twarz, wiedząc, że słowa Rosiera mają w sobie wiele prawdy - gdyby Ignotus zdradził Czarnego Pana byłby już trupem, jednakże wciąż nie potrafiła znaleźć wytłumaczenia dlaczego porzucił wykonanie rozkazu. Skoro żył. Czarny Pan życzył sobie, aby Robert Joy był martwy - a rozkaz nie został wykonany. Ciężko znosiła takie porażki. Skinęła głową Deirdre, która mimo wszystko zdecydowała się na niejaką pochwałę, zamiast przygany. Niewiele kobiet zostało w ich szeregach - powinny były się wspierać.
- Zakon Feniksa opanował anomalie w Azkabanie. Co, jeśli to ma z tym związek? To niemożliwe, by przeżył zaklęcie Avada Kedavra - rzekła Sigrun, spoglądając z powątpiewaniem na Lyannę, która miała wątpliwości co do działania zaklęć niewybaczalnych. Goyle używał czarnej magii znacznie częściej niż ona. Wiedział co robi i co rzuca. Wieści o tym zmartwychwstaniu mocno łowczynię zaniepokoiły i wzbudziły kolejne wątpliwości co do umiejętności członków zakonu Feniksa. Tak, to prawda, były jak karaluchy, które potrafiły przeżyć wszystko. Może gdyby cisnąc w nich szatańską pożogę, to i tak wyszłyby z niej cało? Zapaliła aż kolejnego papierosa.
- Olbrzymy są nie tylko potężne, ale i agresywne. Łatwo je rozdrażnić. Nie są zbyt skore do negocjacji, czar słowa nie przyniesie wielkiego efektu, trzeba działać sprytnie. Nie są zainteresowane cudzymi wojnami, nie traficie więc do nich i w ten sposób, ale... Są łase na prezenty. Symbole władzy, siły i mocy. Przyjemność odnajdują także w przemocy, można to więc wykorzystać... - podjęła temat olbrzymów ochoczo. Była już pewna, że wyruszy do jednego z plemion w najbliższym czasie - nie czuła lęku, a jedynie respekt przed tymi stworzeniami. Mając je po swojej stronie zyskają dużą przewagę. - W górach Cuillin mieszka wyjątkowo silne i agresywne plemię, więc zajmę się nimi. Potrzebny mi będzie odpowiedni... dar. Goyle, pomożesz mi go znaleźć - oznajmiła, zwracając się do żeglarza.
- Znam Yanę, to zdolna czarownica - dopowiedziała, kiedy Mulciber opowiedział o ich nowej sojuszniczce. Nie spodziewała się, że mogli się znać. Na tyle, by zdecydował się uczynić ją sojuszniczką. Do Valerija nie pałał sympatią.Jako numerolog nie była w stanie zastąpić swego krewnego, który według słów Cassandry, miał szansę, by dokonać tego wielkiego osiągnięcia - pod pieczą Czarnego Pana wszystko było możliwe. Żałowała jednak, że nie będzie wspierał uzdrowicielki, na której barki przybędzie teraz jeszcze więcej obowiązków. Co do tego, że się z nich wywiąże - nie miała wątpliwości.
- Niekiedy kontaktuje się ze mną jego młodsza siostra, lady Elaine, po mężu Avery, na ziemiach jego rodziny jestem teraz o wiele częściej - odpowiedziała Deirdre, gdy wspomniała o rodzinie Percivala. Na ostatnim spotkaniu ustalono już, by Isabellę Carrow i niemowlę pozostawić w spokoju, bo Carrowowie byli potrzebni - choć nie do końca się z tym zgadzali. Mogli załatwić to odpowiednio załatwić.
Dyskusji o Pichardzie przysłuchiwała się w milczeniu. Nie znała tego człowieka, lecz zgadzała się z Tristanem. Najlepiej, jeśli pozbędą się go po cichu, zaś na jego miejsce będą mieli swojego człowieka - Goyle nadawał się do tego jak nikt inny. Poradzi sobie. Byle miał odwagę sięgnąć po większą władzę. Mulciber zaoferował się, że potowarzyszy mu podczas tej wizyty - to jak się skończy było już właściwie przesądzone.
- Mogę zatem odwiedzić sklep Ollivanderów i namówić ich do współpracy odpowiednim zaklęciem - odpowiedziała Tristanowi. Nie mogli stracić wytwórców tak dobrych różdżki, lecz pozwolenie, by sprzeciwiali się władzy tak otwarcie - to również było zwyczajnie niedopuszczalne. Rookwood nie orientowała się w salonowych plotkach, słyszała jedynie pogłoski o tym skandalicznym ślubie, wypadałoby dopilnować, by więcej nie popełnili takiego błędu.
Uchwyciła spojrzenie Tristana, kiedy mówił o Ignotusie, później spojrzała na Ramseya, zauważając, że kręcił głową. Zachowała kamienną twarz, wiedząc, że słowa Rosiera mają w sobie wiele prawdy - gdyby Ignotus zdradził Czarnego Pana byłby już trupem, jednakże wciąż nie potrafiła znaleźć wytłumaczenia dlaczego porzucił wykonanie rozkazu. Skoro żył. Czarny Pan życzył sobie, aby Robert Joy był martwy - a rozkaz nie został wykonany. Ciężko znosiła takie porażki. Skinęła głową Deirdre, która mimo wszystko zdecydowała się na niejaką pochwałę, zamiast przygany. Niewiele kobiet zostało w ich szeregach - powinny były się wspierać.
- Zakon Feniksa opanował anomalie w Azkabanie. Co, jeśli to ma z tym związek? To niemożliwe, by przeżył zaklęcie Avada Kedavra - rzekła Sigrun, spoglądając z powątpiewaniem na Lyannę, która miała wątpliwości co do działania zaklęć niewybaczalnych. Goyle używał czarnej magii znacznie częściej niż ona. Wiedział co robi i co rzuca. Wieści o tym zmartwychwstaniu mocno łowczynię zaniepokoiły i wzbudziły kolejne wątpliwości co do umiejętności członków zakonu Feniksa. Tak, to prawda, były jak karaluchy, które potrafiły przeżyć wszystko. Może gdyby cisnąc w nich szatańską pożogę, to i tak wyszłyby z niej cało? Zapaliła aż kolejnego papierosa.
- Olbrzymy są nie tylko potężne, ale i agresywne. Łatwo je rozdrażnić. Nie są zbyt skore do negocjacji, czar słowa nie przyniesie wielkiego efektu, trzeba działać sprytnie. Nie są zainteresowane cudzymi wojnami, nie traficie więc do nich i w ten sposób, ale... Są łase na prezenty. Symbole władzy, siły i mocy. Przyjemność odnajdują także w przemocy, można to więc wykorzystać... - podjęła temat olbrzymów ochoczo. Była już pewna, że wyruszy do jednego z plemion w najbliższym czasie - nie czuła lęku, a jedynie respekt przed tymi stworzeniami. Mając je po swojej stronie zyskają dużą przewagę. - W górach Cuillin mieszka wyjątkowo silne i agresywne plemię, więc zajmę się nimi. Potrzebny mi będzie odpowiedni... dar. Goyle, pomożesz mi go znaleźć - oznajmiła, zwracając się do żeglarza.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wszyscy mieli tak wiele do powiedzenia, a on jak zawsze operował wąskim zasobem słów, nie chcąc strzępić języka. Dziś był wyjątkowo w słabej formie, ostatnie problemy dawały mu się we znaki, a kolejne nieprzespane noce sprawiały, że był wyjątkowo drażliwy. Szybko się denerwował, próbował odreagować to częściowe niepowodzenie, bo jak sam zauważył, w zasadzie zadanie było wykonane. Może i nie mieli powodów do dumy, ale nie mieli na co narzekać, skoro efekt został osiągnięty. Ramsey pospieszył z poszerzeniem wypowiedzi młodszego Rosiera, uwzględniając więcej szczegółów. Jak sam zauważył, Baldwin nie był już problemem i przestał być symbolem ruchu oporu. Nie ważne jakim sposobem, zamknięto mu parszywą gębę raz na zawsze. Niemniej jednak, mogli rozwiązać to wszystko inaczej, ale któż mógł spodziewać się tak szaleńczego zajęcia. Z pewnością żaden z nich.
Miał dziwne wrażenie, że dziś większość była milcząca. Nie mieli zbyt wiele do powiedzenia, a może sprzyjający im czas wcale nie był tak pozytywny. Dla niego ostatnie dni z pewnością. Dlatego słuchał wypowiedzi innych. Tristan jak zawsze wiódł prym, razem z Mericourt, tak doskonale radzili sobie z prowadzeniem tłumu. Sam siebie nie widział w tej roli, przywykł do życia w cieniu i działania z zaskoczenia. Wiele osób nie spodziewało się, że ten milczek może działać w taki sposób, ani tym bardziej nie spodziewali się po nim większych osiągnięć. I tu mógł ich zaskoczyć.
Podniósł wzrok, kiedy wspomniano o Olbrzymach, w tym mógł okazać się niewątpliwie przydatne, posiadał szeroką wiedzę na temat magicznych istot i gotów był się nią dzielić. Dlatego zaczął słuchać uważniej. Nie był zaskoczony tym, co mówiła Deirdre. To brutalne istoty i w rzeczy samej mogły okazać się bardzo przydatne. Nikt z pewnością nie wątpił w ich potężną siłę, brutalne zapędy i żądzę krwi. Krew i jadło, to coś, co było życiowym celem tych istot. Kiwnął głową, kiedy Sigrun zabrała głos.
- Całkowicie popieram Twoje słowa. - powiedział, kierując wzrok na Sigrun. - Oczywiście wezmę udział w wyprawie z Tobą, Deirdre. - później zwrócił się do kobiety. - Proponowałbym przygotować podarek, który będzie obietnicą przyszłej uczty. Ich brutalność jest niebywała, jednakże i to można wykorzystać jako argument. To proste istoty, wystarczy, że będzie im się wydawało, że mają władzę... - dopowiedział, przesuwając wzrok na innych zgromadzonych. Czasem wystarczyło odpowiednio zauroczyć słowem, nie wątpił, by Deirdre nie potrafiła tego zrobić. Odpowiednio dobierze wszelkie słowa, a ona będzie dla niej wsparciem. Być może nie władał magią tak wprawnie jak Czarownica, ale potrafił sprytnie radzić sobie z problemami. W pewnym sensie schlebiało mu to, że Mericourt postanowiła wybrać właśnie jego na swe wsparcie. Będzie mógł się przy niej wiele nauczyć.
Miał dziwne wrażenie, że dziś większość była milcząca. Nie mieli zbyt wiele do powiedzenia, a może sprzyjający im czas wcale nie był tak pozytywny. Dla niego ostatnie dni z pewnością. Dlatego słuchał wypowiedzi innych. Tristan jak zawsze wiódł prym, razem z Mericourt, tak doskonale radzili sobie z prowadzeniem tłumu. Sam siebie nie widział w tej roli, przywykł do życia w cieniu i działania z zaskoczenia. Wiele osób nie spodziewało się, że ten milczek może działać w taki sposób, ani tym bardziej nie spodziewali się po nim większych osiągnięć. I tu mógł ich zaskoczyć.
Podniósł wzrok, kiedy wspomniano o Olbrzymach, w tym mógł okazać się niewątpliwie przydatne, posiadał szeroką wiedzę na temat magicznych istot i gotów był się nią dzielić. Dlatego zaczął słuchać uważniej. Nie był zaskoczony tym, co mówiła Deirdre. To brutalne istoty i w rzeczy samej mogły okazać się bardzo przydatne. Nikt z pewnością nie wątpił w ich potężną siłę, brutalne zapędy i żądzę krwi. Krew i jadło, to coś, co było życiowym celem tych istot. Kiwnął głową, kiedy Sigrun zabrała głos.
- Całkowicie popieram Twoje słowa. - powiedział, kierując wzrok na Sigrun. - Oczywiście wezmę udział w wyprawie z Tobą, Deirdre. - później zwrócił się do kobiety. - Proponowałbym przygotować podarek, który będzie obietnicą przyszłej uczty. Ich brutalność jest niebywała, jednakże i to można wykorzystać jako argument. To proste istoty, wystarczy, że będzie im się wydawało, że mają władzę... - dopowiedział, przesuwając wzrok na innych zgromadzonych. Czasem wystarczyło odpowiednio zauroczyć słowem, nie wątpił, by Deirdre nie potrafiła tego zrobić. Odpowiednio dobierze wszelkie słowa, a ona będzie dla niej wsparciem. Być może nie władał magią tak wprawnie jak Czarownica, ale potrafił sprytnie radzić sobie z problemami. W pewnym sensie schlebiało mu to, że Mericourt postanowiła wybrać właśnie jego na swe wsparcie. Będzie mógł się przy niej wiele nauczyć.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.06.20 13:11, w całości zmieniany 1 raz
Gdy w rozmowach wspomniano imię zdrajcy, z którym niegdyś dzielił nazwisko, spodziewał się silnego ucisku na żołądku, nieprzyjemnego uczucia, które byłoby mglistym przypomnieniem minionych lat. Zamiast tego odczuł jedynie palący wstyd, który gorzko rozlał się w jego ustach. Przeniósł czarne jak noc spojrzenie na Deirdre, która wspomniała o najbliższej rodzinie Percivala.
- Szansa, że skorzystał z mojego zaproszenia jest nikła, prędzej skontaktowałby się z moją siostrą, lady Elaine Avery - skoro niegdyś stanowił najbliższą rodzinę zdrajcy, czuł się w obowiązku do zabrania głosu w tej sprawie. W jego głowie urodził się też fortel, który przy odrobinie szczęścia mógłby zadziałać. - Chyba, że uwierzyłby, że więź niegdyś nas łącząca nie została przerwana. Mógłbym spotkać się z nim pod pretekstem przekazania informacji na temat małego bękarta, a raczej naszych rzekomych planów związanych z tym dzieckiem. Podejrzewam, że to obecnie jego najsłabszy punkt i może zaryzykować, emocje mogłyby przyćmić rozsądek - ostrożnie dobierał słowa, wiedząc, że teraz jego wiarygodność była mocno podważona, ale chciał dorwać tego, który wprowadził do jego życia chaos, na który nie był przygotowany. A skoro jego serce okazało się tak słabe, jak serca obrońców szlam to może zdołałby uwierzyć w resztki dobra, które miałyby kryć się w Eddardzie. Naturalnie, list sporządziłby pod okiem innego Rycerza, jeżeli taka wola ze strony ugrupowania by padła. Sam chciał się w końcu wyrwać spod cienia zdrajcy i zacząć pisać własną historię. Powstać z popiołów, otrzeć kurz i bez wstydu spojrzeć wszystkim rycerzom prosto w oczy. Nottowie starali się zmazać grzechy Percivala, ale czuł, że to na nim spoczywa obowiązek odkupienia win.
- Szansa, że skorzystał z mojego zaproszenia jest nikła, prędzej skontaktowałby się z moją siostrą, lady Elaine Avery - skoro niegdyś stanowił najbliższą rodzinę zdrajcy, czuł się w obowiązku do zabrania głosu w tej sprawie. W jego głowie urodził się też fortel, który przy odrobinie szczęścia mógłby zadziałać. - Chyba, że uwierzyłby, że więź niegdyś nas łącząca nie została przerwana. Mógłbym spotkać się z nim pod pretekstem przekazania informacji na temat małego bękarta, a raczej naszych rzekomych planów związanych z tym dzieckiem. Podejrzewam, że to obecnie jego najsłabszy punkt i może zaryzykować, emocje mogłyby przyćmić rozsądek - ostrożnie dobierał słowa, wiedząc, że teraz jego wiarygodność była mocno podważona, ale chciał dorwać tego, który wprowadził do jego życia chaos, na który nie był przygotowany. A skoro jego serce okazało się tak słabe, jak serca obrońców szlam to może zdołałby uwierzyć w resztki dobra, które miałyby kryć się w Eddardzie. Naturalnie, list sporządziłby pod okiem innego Rycerza, jeżeli taka wola ze strony ugrupowania by padła. Sam chciał się w końcu wyrwać spod cienia zdrajcy i zacząć pisać własną historię. Powstać z popiołów, otrzeć kurz i bez wstydu spojrzeć wszystkim rycerzom prosto w oczy. Nottowie starali się zmazać grzechy Percivala, ale czuł, że to na nim spoczywa obowiązek odkupienia win.
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poszerzanie wpływów Czarnego Pana na arenie międzynarodowej było trudnym wyczynem, kiedy sytuacja w kraju nie była jeszcze w pełni ustabilizowana, ale musieli podjąć to wyzwanie. Czarodzieje o odpowiednich poglądach, choć wywodzący się z różnych krajów, mogli zasilić ich szeregi, walkę o wyzwolenie swoich rodzimych magicznych społeczności rozpoczynając od wprowadzenia porządku właśnie tutaj, aby dać przykład innym.
– Minister Malfoy rozesłał specjalne depesze do wszystkich amabasadorów zarówno pod koniec marca, jak i na początku kwietnia. Znajdowały się w nich zapewne dokładne instrukcje postępowania, jednak szczegóły nie są mi znane – powinien móc powiedzieć coś więcej, to było niedopatrzenie z jego strony, które nie powinno się mu w ogóle przydarzyć. Mógł jednak dodać coś jeszcze, tym samym mogąc nieco zmniejszyć swój brak wiedzy. – Brytyjski ambasador w Hiszpanii zapewnił mnie listownie, że wciąż bez większych trudności prowadzi rozmowy z hiszpańskimi władzami. Wierzę, że nasi delegaci nie zaniedbują swoich obowiązków.
Ledwo skończył udzielać odpowiedzi, a już poruszone zostały kolejne wątki. Prawna sytuacja Gringotta była całkiem klarowna i jego zdaniem nie było potrzeby, aby zmieniać cokolwiek w sposobie funkcjonowania banku. Choć gobliny nie mogły być czarodziejom równe, to jednak trzeba było przedstawicielom tego gatunku oddać, że doskonale znali się na finansach i mieli oko do wszelkiego rodzaju kosztowności. Wypowiedź lorda Shafiqa była wyczerpująca, skoro to jego ród pozostawał edycyjny względem finansowej placówki. Również sprawę zarządcy portu wolał pozostawić innym, szybko odnajdując spojrzeniem bardziej kompetentne do tego zadania osoby, które miały okazję podzielić się wiedzą o Pichardzie. Jemu to nazwisko nie mówiło zbyt wiele, utożsamiał je jedynie z pełnioną przez mężczyznę funkcją. Był jednak gotów w każdej chwili wspomóc poradą prawną, a usunięcie kłopotliwego zarządcy oraz mianowanie jego następcy, kimkolwiek by ten nie był, solidnie usankcjonować. Pozbywanie się po kolei mniej lub bardziej kłopotliwych person było niezwykle istotne, jeśli chcieli mieć pełną kontrolę nad Londynem, a w dalszym czasie nad całym brytyjskim terytorium.
– Błędem byłoby zlekceważyć Lowe’a, jednak każdy ma słabe punkty – dotyczyło się to również ich samych, co dla spokoju własnego ducha przemilczał, skupiając się wyznaczonym w trakcie dyskusji celu. – Jeśli nie skusi go finansowa rekompensata i nie zechce ustąpić po dobroci, zostanie do tego zmuszony. Łatwo zrujnować reputację nawet najbardziej zasłużonego uzdrowiciela – wychodził z założenia, że jeśli nie da się kogoś kupić, trzeba go po prostu zastraszyć. Bardziej drastyczne środki ściągnęłyby tylko niepotrzebną uwagę, jawny terror nie zawsze stanowił najlepsze rozwiązanie. – W ostateczności można nagiąć jego wolę, aby była zgodna z naszą – mieli do dyspozycji czarną magię, więc dlaczego mieliby z niej nie korzystać? Imperius nie był zaklęciem prostym do opanowania, a sam Alphard musiał jeszcze zgłębić arkany mrocznej gałęzi magii, mimo to zaklęcia niewybaczalne zdawały się być już w jego zasięgu. Podejmowali jednak wspólne działania, powinien więc znaleźć się ktoś, kto swoim bogatszym potencjałem zdoła ich wesprzeć, jeśli zajdzie taka potrzeba. – Najpierw skonsultuję się z nestorem rodu, aby zastanowić się nad podjęciem odpowiednich działań – miał nadzieję, że ostatnim zdaniem rozwiał wszelkie wątpliwości Zacharego. Zamierzał skorzystać z obszerniejszej wiedzy swoich krewnych, polityków wybitnych i bardziej zaprawionych od niego.
Wiele racji było w tym, że powinni zaatakować rodziny walczących szlamolubów, aby tych wybawić z ukrycia, jednak mimowolnie posłał Deirdre dłuższe spojrzenie, gdy zaproponowała wykorzystać do ich celów dziecko, które ledwo co przyszło na ten świat. Nie miał żadnych głębszych uczuć do bękarta czy jego matki, ale to wciąż było dla niego w jakiś sposób niewygodne, aby narażać na jakiekolwiek nieprzyjemności osoby najbardziej pokrzywdzone przez zdrajcę.
– Postaram się sporządzić listę krewnych członków Zakonu w oparciu o ministerialne akta – rzecz jasna w pojedynkę nie byłby w stanie przejrzeć wręcz bezkresnych zbiorów dokumentacji, jednak mógł wykorzystać do tego wyuczonych archiwistów, wystarczyło tylko poprosić o wydanie odpowiedniej decyzji Ministra lub jego Podsekretarza.
Szybko jego umysł opanowały myśli o osobach opowiadających się za ich sprawą, choć w stopniu nieco mniejszym, przynajmniej na razie. Usłyszenie imienia Melisande dowodziło tylko bardziej, że jest wyjątkową damą. Ten fakt nie powinien go jednak dekoncentrować, dlatego skupił się bardziej na planach skonstruowania sieci, która mogła stać się istotna w czasie prowadzenia bardziej zaciekłych walk. Ze spokojem przyjął informację odnośnie ich dalszych planów co do pozyskania przychylności olbrzymów. Czekał na informację z kim przyjdzie mu wykonać zadanie.
– Minister Malfoy rozesłał specjalne depesze do wszystkich amabasadorów zarówno pod koniec marca, jak i na początku kwietnia. Znajdowały się w nich zapewne dokładne instrukcje postępowania, jednak szczegóły nie są mi znane – powinien móc powiedzieć coś więcej, to było niedopatrzenie z jego strony, które nie powinno się mu w ogóle przydarzyć. Mógł jednak dodać coś jeszcze, tym samym mogąc nieco zmniejszyć swój brak wiedzy. – Brytyjski ambasador w Hiszpanii zapewnił mnie listownie, że wciąż bez większych trudności prowadzi rozmowy z hiszpańskimi władzami. Wierzę, że nasi delegaci nie zaniedbują swoich obowiązków.
Ledwo skończył udzielać odpowiedzi, a już poruszone zostały kolejne wątki. Prawna sytuacja Gringotta była całkiem klarowna i jego zdaniem nie było potrzeby, aby zmieniać cokolwiek w sposobie funkcjonowania banku. Choć gobliny nie mogły być czarodziejom równe, to jednak trzeba było przedstawicielom tego gatunku oddać, że doskonale znali się na finansach i mieli oko do wszelkiego rodzaju kosztowności. Wypowiedź lorda Shafiqa była wyczerpująca, skoro to jego ród pozostawał edycyjny względem finansowej placówki. Również sprawę zarządcy portu wolał pozostawić innym, szybko odnajdując spojrzeniem bardziej kompetentne do tego zadania osoby, które miały okazję podzielić się wiedzą o Pichardzie. Jemu to nazwisko nie mówiło zbyt wiele, utożsamiał je jedynie z pełnioną przez mężczyznę funkcją. Był jednak gotów w każdej chwili wspomóc poradą prawną, a usunięcie kłopotliwego zarządcy oraz mianowanie jego następcy, kimkolwiek by ten nie był, solidnie usankcjonować. Pozbywanie się po kolei mniej lub bardziej kłopotliwych person było niezwykle istotne, jeśli chcieli mieć pełną kontrolę nad Londynem, a w dalszym czasie nad całym brytyjskim terytorium.
– Błędem byłoby zlekceważyć Lowe’a, jednak każdy ma słabe punkty – dotyczyło się to również ich samych, co dla spokoju własnego ducha przemilczał, skupiając się wyznaczonym w trakcie dyskusji celu. – Jeśli nie skusi go finansowa rekompensata i nie zechce ustąpić po dobroci, zostanie do tego zmuszony. Łatwo zrujnować reputację nawet najbardziej zasłużonego uzdrowiciela – wychodził z założenia, że jeśli nie da się kogoś kupić, trzeba go po prostu zastraszyć. Bardziej drastyczne środki ściągnęłyby tylko niepotrzebną uwagę, jawny terror nie zawsze stanowił najlepsze rozwiązanie. – W ostateczności można nagiąć jego wolę, aby była zgodna z naszą – mieli do dyspozycji czarną magię, więc dlaczego mieliby z niej nie korzystać? Imperius nie był zaklęciem prostym do opanowania, a sam Alphard musiał jeszcze zgłębić arkany mrocznej gałęzi magii, mimo to zaklęcia niewybaczalne zdawały się być już w jego zasięgu. Podejmowali jednak wspólne działania, powinien więc znaleźć się ktoś, kto swoim bogatszym potencjałem zdoła ich wesprzeć, jeśli zajdzie taka potrzeba. – Najpierw skonsultuję się z nestorem rodu, aby zastanowić się nad podjęciem odpowiednich działań – miał nadzieję, że ostatnim zdaniem rozwiał wszelkie wątpliwości Zacharego. Zamierzał skorzystać z obszerniejszej wiedzy swoich krewnych, polityków wybitnych i bardziej zaprawionych od niego.
Wiele racji było w tym, że powinni zaatakować rodziny walczących szlamolubów, aby tych wybawić z ukrycia, jednak mimowolnie posłał Deirdre dłuższe spojrzenie, gdy zaproponowała wykorzystać do ich celów dziecko, które ledwo co przyszło na ten świat. Nie miał żadnych głębszych uczuć do bękarta czy jego matki, ale to wciąż było dla niego w jakiś sposób niewygodne, aby narażać na jakiekolwiek nieprzyjemności osoby najbardziej pokrzywdzone przez zdrajcę.
– Postaram się sporządzić listę krewnych członków Zakonu w oparciu o ministerialne akta – rzecz jasna w pojedynkę nie byłby w stanie przejrzeć wręcz bezkresnych zbiorów dokumentacji, jednak mógł wykorzystać do tego wyuczonych archiwistów, wystarczyło tylko poprosić o wydanie odpowiedniej decyzji Ministra lub jego Podsekretarza.
Szybko jego umysł opanowały myśli o osobach opowiadających się za ich sprawą, choć w stopniu nieco mniejszym, przynajmniej na razie. Usłyszenie imienia Melisande dowodziło tylko bardziej, że jest wyjątkową damą. Ten fakt nie powinien go jednak dekoncentrować, dlatego skupił się bardziej na planach skonstruowania sieci, która mogła stać się istotna w czasie prowadzenia bardziej zaciekłych walk. Ze spokojem przyjął informację odnośnie ich dalszych planów co do pozyskania przychylności olbrzymów. Czekał na informację z kim przyjdzie mu wykonać zadanie.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wiele kwestii wymagało omówienia. Edgar przysłuchiwał się swoim towarzyszom, powoli wypijając zawartość swojego kieliszka. Przez większość czasu milczał, bo nie miał nic istotnego do dodania na większość poruszanych tematów. Nie miał zamiaru spekulować. Różdżki od Ollivandera miał prawdopodobnie każdy z nich, nie był pewny czy to aż tak dobry trop. Jednak to temat Ignotusa zainteresował go bardziej. Zerknął na Ramseya, bo dobrze pamiętał ich ostatnią wizytę w sklepie na Nokturnie, ale jego zniknięcie nie mogło mieć nic wspólnego z klątwą o której rozmawiali. Edgar był pewny, że została złamana – upewniał się co do tego dwukrotnie.
- Tak, istnieją sposoby na zamaskowanie procesów życiowych - zgodził się z Cassandrą, spojrzał również przelotnie na Deirdre, która zadała mu pytanie odnośnie klątw. - Ale tamta sytuacja była jasna i przejrzysta, Tonks na pewno padł martwy - zwrócił się do Caelana, choć upierając się przy tej wersji zdarzeń, czuł się jak człowiek niespełna rozumu. To, co mówili, nie miało żadnego sensu – a jednak było prawdą, Edgar był co do tego przekonany.
- Pozbycie się Picharda po cichu to chyba najlepsze wyjście. Ktoś mógłby się zorientować, że jest pod działaniem imperiusa - a wtedy ktoś mógł spróbować złamać ten czar – dopóki Pichard zajmował swoje stanowisko, nie mogli mieć co do niczego pewności. Sam najchętniej ujrzałby na tym stanowisku Goyla, ale może ten ma jakąś inną propozycję. Najważniejsze, żeby to był ich zaufany człowiek. Przejęcie portu gwarantowało jego rodzinie łatwiejszy handel, a tym samym nieznaczny rozwój parszywego Nokturnu.
- Hesperos już od dłuższego czasu do nikogo się nie odzywa - zabrał głos w tej sprawie, w końcu mężczyzna był rodzonym bratem jego żony. Edgar nie przypominał sobie, żeby Adeline ostatnio wymieniała z nim listy, a wcześniej robiła to dość często. - Spróbuję się dowiedzieć co się z nim stało - tak czy siak musiałby to zrobić, a jego zniknięcie faktycznie było podejrzane. Miał tylko nadzieję, że żyje, choć ta nadzieja była już nikła.
- Tak, istnieją sposoby na zamaskowanie procesów życiowych - zgodził się z Cassandrą, spojrzał również przelotnie na Deirdre, która zadała mu pytanie odnośnie klątw. - Ale tamta sytuacja była jasna i przejrzysta, Tonks na pewno padł martwy - zwrócił się do Caelana, choć upierając się przy tej wersji zdarzeń, czuł się jak człowiek niespełna rozumu. To, co mówili, nie miało żadnego sensu – a jednak było prawdą, Edgar był co do tego przekonany.
- Pozbycie się Picharda po cichu to chyba najlepsze wyjście. Ktoś mógłby się zorientować, że jest pod działaniem imperiusa - a wtedy ktoś mógł spróbować złamać ten czar – dopóki Pichard zajmował swoje stanowisko, nie mogli mieć co do niczego pewności. Sam najchętniej ujrzałby na tym stanowisku Goyla, ale może ten ma jakąś inną propozycję. Najważniejsze, żeby to był ich zaufany człowiek. Przejęcie portu gwarantowało jego rodzinie łatwiejszy handel, a tym samym nieznaczny rozwój parszywego Nokturnu.
- Hesperos już od dłuższego czasu do nikogo się nie odzywa - zabrał głos w tej sprawie, w końcu mężczyzna był rodzonym bratem jego żony. Edgar nie przypominał sobie, żeby Adeline ostatnio wymieniała z nim listy, a wcześniej robiła to dość często. - Spróbuję się dowiedzieć co się z nim stało - tak czy siak musiałby to zrobić, a jego zniknięcie faktycznie było podejrzane. Miał tylko nadzieję, że żyje, choć ta nadzieja była już nikła.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mnogość padających słów, choć wyjątkowo rosnąca, ani przez moment nie wydała mu się przytłaczająca. Towarzyszące zgoła inne uczucie odnalezienia się w rozmowach przyjmował z naturalnym dla siebie spokojem, zabierając głos tam, gdzie rzeczywiście miał coś do powiedzenia. Taktownie odbiegał od tematów ściśle związanych z Ministerstwem; tam brylowali inni, jemu jedynemu z tego towarzystwa pozostało reprezentowanie jedynych słusznych poglądów w szpitalu. Choć robił tak odkąd tylko zjawił się w Anglii, pokornie poruszając się w cieniu, aż wreszcie został zmuszony do ujawnienia w świetle dnia nagiej prawdy. Było to znacznie łatwiej w obecnej sytuacji. Dziecinnie łatwe, rzekłby, mimo Zakonu usilnie próbującego podkopać ich autorytet oraz zwycięstwo.
Jego twarz przeciął jednak wyraźny, emocjonalny zgrzyt. Zmartwychwstanie w wykonaniu jednego z nich zaszokowało go nie mocniej niż pozostałych, lecz nim zdołał skomentować ten oburzający fakt, wpierw wysłuchał słów Cassandry, w pełnym zrozumieniu przytakując temu, co powiedziała. Absolutna racja oraz czysta logika przemawiała za tym tokiem rozumowania i nie istniały większe przesłanki, by w jakikolwiek sposób próbować im zaprzeczyć. Zastanawiało go, czy nokturnowej uzdrowicielce towarzyszyły podobne myśli: chęć sięgnięcia w nieznane raz jeszcze, odkrycie czegoś, co w zasadzie wydawało się niemożliwe.
— Zaburzenie porządku natury zawsze ma swoje konsekwencje — odezwał się, swoje słowa kierując przede wszystkim do Cassandry, do niej jednej, która wiedziała i rozumiała, co przemykało przez jego myśli. Żywił taką nadzieję, w końcu jej nazwisko z łatwością odnajdywał w rodowych kronikach i, nawet jeśli nie znali się szczególnie mocno, to przede wszystkim przemawiało za tym, by znajdowała się w zaszczytnej pozycji przyjaciółki rodu mającej wgląd w tajemnice faraonów.
Ponownie jego uwaga w całości skoncentrowała się na lordzie Blacku. U niego upatrywał rady, ewentualnej pomocy w tym, jakie kroki powinni podjąć, aby szpital postępował podług ich woli. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Alphard zasięgnie opinii u odpowiednich osób i opracuje plan, na którym będą mogli spokojnie pracować i wdrażać w życie. Świadomość zażyłości łączącej ich rody wzbudzała w nim myśl, że była to jedynie kwestia czasu, jednak chłodno, logicznie upomniał samego siebie, by nie grać jedną kartą posiadaną w ręce, kiedy w posiadaniu było znacznie więcej. Równie łatwo mogli przegrać tę bitwę, a tego rodzaju porażka pozostałaby niezdolną do uleczenia szramą na reputacji. Przemyślenie kroków winno odbyć się już poza spotkaniem – posłanie stosownego zaproszenia do lorda Blacka było formalnością.
Uprzejmym skinieniem przytaknął dalszym słowom padającym w kontekstach ściśle związanych z nim samym. Zatem przeczesanie szpitalnych archiwów miało stać się priorytetem w ciągu najbliższych tygodni. Nie chciał rozmyślać, jak wiele czasu na to poświęci. Samotna wędrówka wśród rzędów teczek jawiła się w jego oczach jako podróż bez końca, być może bezowocna w oczach pozostałych – nie było innego wyjścia. Musiał w końcu równolegle podążać innymi ścieżkami, zacieśniać więzy z tu obecnymi, przypominać, że prawowita władza tkwiła w rękach czystej krwi.
Jego twarz przeciął jednak wyraźny, emocjonalny zgrzyt. Zmartwychwstanie w wykonaniu jednego z nich zaszokowało go nie mocniej niż pozostałych, lecz nim zdołał skomentować ten oburzający fakt, wpierw wysłuchał słów Cassandry, w pełnym zrozumieniu przytakując temu, co powiedziała. Absolutna racja oraz czysta logika przemawiała za tym tokiem rozumowania i nie istniały większe przesłanki, by w jakikolwiek sposób próbować im zaprzeczyć. Zastanawiało go, czy nokturnowej uzdrowicielce towarzyszyły podobne myśli: chęć sięgnięcia w nieznane raz jeszcze, odkrycie czegoś, co w zasadzie wydawało się niemożliwe.
— Zaburzenie porządku natury zawsze ma swoje konsekwencje — odezwał się, swoje słowa kierując przede wszystkim do Cassandry, do niej jednej, która wiedziała i rozumiała, co przemykało przez jego myśli. Żywił taką nadzieję, w końcu jej nazwisko z łatwością odnajdywał w rodowych kronikach i, nawet jeśli nie znali się szczególnie mocno, to przede wszystkim przemawiało za tym, by znajdowała się w zaszczytnej pozycji przyjaciółki rodu mającej wgląd w tajemnice faraonów.
Ponownie jego uwaga w całości skoncentrowała się na lordzie Blacku. U niego upatrywał rady, ewentualnej pomocy w tym, jakie kroki powinni podjąć, aby szpital postępował podług ich woli. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Alphard zasięgnie opinii u odpowiednich osób i opracuje plan, na którym będą mogli spokojnie pracować i wdrażać w życie. Świadomość zażyłości łączącej ich rody wzbudzała w nim myśl, że była to jedynie kwestia czasu, jednak chłodno, logicznie upomniał samego siebie, by nie grać jedną kartą posiadaną w ręce, kiedy w posiadaniu było znacznie więcej. Równie łatwo mogli przegrać tę bitwę, a tego rodzaju porażka pozostałaby niezdolną do uleczenia szramą na reputacji. Przemyślenie kroków winno odbyć się już poza spotkaniem – posłanie stosownego zaproszenia do lorda Blacka było formalnością.
Uprzejmym skinieniem przytaknął dalszym słowom padającym w kontekstach ściśle związanych z nim samym. Zatem przeczesanie szpitalnych archiwów miało stać się priorytetem w ciągu najbliższych tygodni. Nie chciał rozmyślać, jak wiele czasu na to poświęci. Samotna wędrówka wśród rzędów teczek jawiła się w jego oczach jako podróż bez końca, być może bezowocna w oczach pozostałych – nie było innego wyjścia. Musiał w końcu równolegle podążać innymi ścieżkami, zacieśniać więzy z tu obecnymi, przypominać, że prawowita władza tkwiła w rękach czystej krwi.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skupił swój wzrok na Vablatsky mając pewność, że była w stanie powiedzieć coś więcej na temat rzekomego zgonu - rozległa wiedza i doświadczenie robiły swoje. Wielokrotnie udowodniła, że była warta zaufania, dlatego nie miał żadnych wątpliwości, kiedy wspomniała o możliwościach ludzkiego ciała. Wcale nie było tak, że szatyn wątpił w trzeźwy osąd Goyla, lecz w ferworze walki mógł po prostu wyjąć pochopne wnioski. Oparte o naukę argumenty brzmiały logicznie, jednak kiedy Caelan przybliżył sposób pozbycia się wroga Drew upił ognistej w zupełnym milczeniu. Obróciwszy głowę złapał jego spojrzenie i uniósł nieznacznie brwi chcąc dać mu do zrozumienia, że jego słowa w pierwszej chwili brzmiały naprawdę wątpliwie. Nie było możliwości, aby ktokolwiek powstał z martwych i to na tyle szybko, żeby jeszcze paradować w klubie pojedynków jak gdyby nigdy nic.
Wsłuchiwał się w polityczne kwestie wierząc, że obecni Rycerze włożą wszelkie starania, by ich wpływy znacznie się poszerzyły. Zagraniczne sojusze były ważne, podobnie jak wiedza o potędze Czarnego Pana, dlatego niezwykle istotne były poczynania ambasadorów, których – miał nadzieję – będzie pilotować Alphard. Nie znając żadnych wewnętrznych struktur nie miał bladego pojęcia, czy ktokolwiek inny z tu obecnych miał z nimi do czynienia, ale skoro sam Tristan kierował do niego słowa musiał mieć istotną pozycję oraz możliwości.
Rozumiejąc obawy związane z lojalnością oraz ryzykiem przełamania zaklęcia niewybaczalnego zgodził się z wyrokiem śmierci. Rzeczywiście nie był to czas na pomyłki, bowiem finalnie mogły one kosztować nader wiele. Wymienienie Picharda na Goyla stanowiło pewny i długofalowy ruch, który szybko zaowocuje.
-Na sowy nie odpowiada.- odparł na słowa Rosiera odnośnie kontaktu z Hesperosem. Musiał zainterweniować ktoś będący z nim bliżej lub wiedzący więcej odnośnie miejsca jego zamieszkania tudzież kryjówek. Macnair pozostawał z nim na stopie biznesowej, dlatego nie mógł zrobić nic więcej. Oczywiście był gotów udać się na poszukiwania sojusznika, jeśli tylko przyjdzie mu usłyszeć wskazówki. Gdzieś z tyły głowy czuł się odpowiedzialny za jego – cóż – swego rodzaju upokorzenie, bowiem sam na własnej skórze przekonał się jak miażdżyło dumę to paskudne, wyłączające z walki zaklęcie. Przeciwnik był silny, a on po prostu się pomylił i był zbyt słaby, aby uwolnić umysł. -Facet był grubo po czterdziestce, być może nawet koło pięćdziesiątki. Wysoki, tęgi, dłuższe, brązowe włosy. To on załatwił Croucha silnym petryfikusem i wydawał rozkazy. Niewiele więcej mogę o nim powiedzieć. Kobieta zaś była znacznie młodsza, jej nazwisko to Wright.- odpowiedział Deirdre zgodnie z tym co zapamiętał. Pod postacią mgły wciąż słyszał ich rozmowy, a w takowej mężczyzna zdradził personalia towarzyszki. -Przysłał ich Longbottom. Nazwał go swym Ministrem.- dodał nie odwracając wzroku od Śmierciożerczyni.
-Klątwy nie przywrócą nikomu nawet namiastki życia.- odparł pewnym tonem. Runy nie mogły w żaden sposób przyczynić się do tego cudu.
Olbrzymy były dla niego zagadką, dlatego liczył, że ktoś rzuci więcej światła na ich kwestię i tym samym podpowie w jaki sposób przekonać do współpracy. Jeśli rzeczywiście lubiły przemoc podobnie jak i podarki sprawa mogła okazać się prostsza niżeli brzmiała w teorii.
Wsłuchiwał się w polityczne kwestie wierząc, że obecni Rycerze włożą wszelkie starania, by ich wpływy znacznie się poszerzyły. Zagraniczne sojusze były ważne, podobnie jak wiedza o potędze Czarnego Pana, dlatego niezwykle istotne były poczynania ambasadorów, których – miał nadzieję – będzie pilotować Alphard. Nie znając żadnych wewnętrznych struktur nie miał bladego pojęcia, czy ktokolwiek inny z tu obecnych miał z nimi do czynienia, ale skoro sam Tristan kierował do niego słowa musiał mieć istotną pozycję oraz możliwości.
Rozumiejąc obawy związane z lojalnością oraz ryzykiem przełamania zaklęcia niewybaczalnego zgodził się z wyrokiem śmierci. Rzeczywiście nie był to czas na pomyłki, bowiem finalnie mogły one kosztować nader wiele. Wymienienie Picharda na Goyla stanowiło pewny i długofalowy ruch, który szybko zaowocuje.
-Na sowy nie odpowiada.- odparł na słowa Rosiera odnośnie kontaktu z Hesperosem. Musiał zainterweniować ktoś będący z nim bliżej lub wiedzący więcej odnośnie miejsca jego zamieszkania tudzież kryjówek. Macnair pozostawał z nim na stopie biznesowej, dlatego nie mógł zrobić nic więcej. Oczywiście był gotów udać się na poszukiwania sojusznika, jeśli tylko przyjdzie mu usłyszeć wskazówki. Gdzieś z tyły głowy czuł się odpowiedzialny za jego – cóż – swego rodzaju upokorzenie, bowiem sam na własnej skórze przekonał się jak miażdżyło dumę to paskudne, wyłączające z walki zaklęcie. Przeciwnik był silny, a on po prostu się pomylił i był zbyt słaby, aby uwolnić umysł. -Facet był grubo po czterdziestce, być może nawet koło pięćdziesiątki. Wysoki, tęgi, dłuższe, brązowe włosy. To on załatwił Croucha silnym petryfikusem i wydawał rozkazy. Niewiele więcej mogę o nim powiedzieć. Kobieta zaś była znacznie młodsza, jej nazwisko to Wright.- odpowiedział Deirdre zgodnie z tym co zapamiętał. Pod postacią mgły wciąż słyszał ich rozmowy, a w takowej mężczyzna zdradził personalia towarzyszki. -Przysłał ich Longbottom. Nazwał go swym Ministrem.- dodał nie odwracając wzroku od Śmierciożerczyni.
-Klątwy nie przywrócą nikomu nawet namiastki życia.- odparł pewnym tonem. Runy nie mogły w żaden sposób przyczynić się do tego cudu.
Olbrzymy były dla niego zagadką, dlatego liczył, że ktoś rzuci więcej światła na ich kwestię i tym samym podpowie w jaki sposób przekonać do współpracy. Jeśli rzeczywiście lubiły przemoc podobnie jak i podarki sprawa mogła okazać się prostsza niżeli brzmiała w teorii.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Może to nie był wcale on - wyrwało się z jego ust. Może odpowiedź była dużo prostsza. Jeśli Goyle mówił, że jego przeciwnik padł trupem... to Burke mu wierzył. Avady Kedavry nie dało się przeżyć. Nie słyszał o przedmiocie, który byłby w stanie ochronić przed zaklęciem uśmiercającym. Czar ochronny, być może - ale wtedy Caelan wiedziałby od razu, że jego ofiara uszła z życiem. Czy "zamordowany" miałby w ogóle czas na to, aby rzucić na siebie jakieś zaklęcie, mające go upodobnić do trupa? Ale przecież zapominali, że zakon potrafił być przebiegły. Może wykorzystali okazję, by zasiać wątpliwość w szeregach rycerzy. Może któryś z zakonników rozpoznał Goyla. A potem postanowił wykorzystać okazję, wiedząc, że Tonks miał z nim walczyć w klubie? - A może to był zwykły fortel. Co jeśli skorzystali z eliksiru wielosokowego? Może walczył z tobą ktoś zupełnie inny, kto tylko podszywał się pod Tonksa? - to by miało zdecydowanie więcej sensu. Nie mogli pozwolić sobie na ganianie za własnym ogonem. Jeśli to była jakaś sztuczka zakonu, istniało ryzyko straty ogromnej ilości czasu. Z drugiej strony, czy te szlamoluby były na tyle bystre i na tyle bezwzględne, by wykorzystać wizerunek członka ich grupy, poległego brata, syna, kuzyna, przyjaciela? Ignorancja podpowiadała mu że nie, rozum kazał się jednak głębiej nad tym zastanowić. Jednocześnie myśl o tym, że zakon faktycznie byłby w stanie wskrzeszać zmarłych, była naprawdę przerażająca i niepokojąca. Skąd właściwie mieliby posiąść taką wiedzę?
- Zostawcie Hesperosa mnie - odezwał się, gdy poruszano temat mężczyzny. Zerknął kontrolnie na Edgara. Jego i Croucha łączyły więzy krwi, miał więc zamiar dokładnie dowiedzieć się, gdzie skrył się jego kuzyn. I być może przemówić mu do rozsądku, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ten odłam rodziny sprawiał coraz większe problemy. Najpierw Amadeus, teraz Hesperos... czuł lekkie zniesmaczenie na myśl o poczynaniach swoich krewnych.
- A więc olbrzymy - odezwał się cicho, właściwie bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. To, co mówiła o nich Sigrun, nie napawało optymizmem. Agresywne, głupie, wielkie i straszliwie silne. Chyba trudno było o gorsze połączenie przy próbie nakłonienia kogoś do współpracy. To brzmiało dość szalenie. Ryzykownie. Ale przecież wszystko co tu robili, było ryzykowne. Korzystanie z czarnej magii mogło być śmiertelne. Więc jeśli Czarny Pan pożądał, aby olbrzymy stanęły po jego stronie, musieli usłuchać.
- Zachary, zechcesz mi pomóc? - dobrze wiedział, że żaden z nich nie posiadał głębszej wiedzy na ten temat. Temat podarku, który należało zanieść plenieniom, aby zdobyć ich zaufanie, szczególnie mocno przyciągnął jego uwagę. W tym się przecież specjalizował. - Sigrun, jeśli doprecyzujesz, co spodobałoby się naszym nowym, potencjalnym, nieludzkim sojusznikom, daj mi znać. Postaram się znaleźć coś odpowiedniego dla każdego.
- Zostawcie Hesperosa mnie - odezwał się, gdy poruszano temat mężczyzny. Zerknął kontrolnie na Edgara. Jego i Croucha łączyły więzy krwi, miał więc zamiar dokładnie dowiedzieć się, gdzie skrył się jego kuzyn. I być może przemówić mu do rozsądku, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ten odłam rodziny sprawiał coraz większe problemy. Najpierw Amadeus, teraz Hesperos... czuł lekkie zniesmaczenie na myśl o poczynaniach swoich krewnych.
- A więc olbrzymy - odezwał się cicho, właściwie bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. To, co mówiła o nich Sigrun, nie napawało optymizmem. Agresywne, głupie, wielkie i straszliwie silne. Chyba trudno było o gorsze połączenie przy próbie nakłonienia kogoś do współpracy. To brzmiało dość szalenie. Ryzykownie. Ale przecież wszystko co tu robili, było ryzykowne. Korzystanie z czarnej magii mogło być śmiertelne. Więc jeśli Czarny Pan pożądał, aby olbrzymy stanęły po jego stronie, musieli usłuchać.
- Zachary, zechcesz mi pomóc? - dobrze wiedział, że żaden z nich nie posiadał głębszej wiedzy na ten temat. Temat podarku, który należało zanieść plenieniom, aby zdobyć ich zaufanie, szczególnie mocno przyciągnął jego uwagę. W tym się przecież specjalizował. - Sigrun, jeśli doprecyzujesz, co spodobałoby się naszym nowym, potencjalnym, nieludzkim sojusznikom, daj mi znać. Postaram się znaleźć coś odpowiedniego dla każdego.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przeszedł ją dziwny dreszcz, gdy rozmowa zeszła na temat porzuconej przez Percivala arystokratki i jej dziecka, tak wygląda zemsta rycerzy - powinna o tym pamiętać, dziś, jutro, zawsze. Miała dwoje dzieci, które musiała chronić. Nie dać powodu, by musiała z nimi uciekać. Spojrzała na Deirdre nieco zaskoczona reakcją, wiedziała wszak o ludzkiej anatomii wszystko - dosłownie wszystko - szansa, że się myliła, była marginalna. W ferworze walki, gwałtownych sytuacjach, w stresie, w pośpiechu, nie spodziewałaby się, by Goyle nachylił się nad Tonksem, sprawdzając tętno, bicie serca i oddech, upewniając się tym samym, że auror zmarł. Nie mógł mieć na to czasu. Nie sądziła, by inferiusy miały z tym cokolwiek wspólnego - wówczas Tonks nie stanąłby na arenie pełen sił. Darowała sobie jednak komentarz, pozwalając mówić tym, którzy najwyraźniej znali się na ludzkiej biologii lepiej niż ona. Po czasie jednak przeciągnęła wzrok na Goyle'a, w ciszy wsłuchując się w jego słowa, później na Edgara. Byli pewni tego, co mówili. Czy to możliwe? Uchwyciła wzrok Zachary'ego, przemilczała jego słowa, odnajdując w nich mądrość, która zachwaiała jej pewnością.
- Rozczłonkowane zwłoki z całą pewnością nie wstaną - przytaknęła powoli, wciąż w zamyśleniu, a jednak - pewna wcześniejszego zdania. - Można je też spalić, wiele zaraz opanowano już w ten sposób. - Cuda się przecież nie zdarzały. Wciąż optowała przy swoim, ale niewątpliwie podjęcie drastycznych środków zapobiegawczych wyeliminuje problem, niezależnie od tego czy był prawdziwy, czy też nie. - Miał czas obronić się i rzucić kamuflaż? - zapytała Caleana, odnosząc się do słów Lyanny. W wirze walki wydawało się to rzeczywiście mało prawdopodobne - ale zaklęcie istniało i oczywiście mogło wywołać taki efekt. - Podszycie się nie byłoby trudne - przytaknęła Craigowi - Tylko: po co? - Czy miał niezałatwione sprawy? Czy był wygodnym przebraniem dla kogoś, kto miał większe kłopoty? - Nasze badania nie wykazywały powiązania pomiędzy anomaliami a ludzkim życiem - podjęła słowa Sigrun, spędziła wszak nad badaniami nad anomalią szmat czasu - była nawet tuż przy niej, w Azkabanie, by poznać jej strukturę. - Anomalie polegały na naruszeniu cząstek magicznych, była to zresztą moc niszcząca. Gdyby miała mieć wpływ na nieboszczka, to raczej w drugą stronę. Anomalia była śmiercią, nie życiem. Potrafiliśmy czerpać z niej pewną ograniczoną moc, prawda, mroczną moc, również niszczącą. Wciąż to czujemy, ale warunkiem tego rytuału było istnienie głównego ośrodka w Azkabanie. Którego już nie ma - I to już pół roku, wykorzystanie go do ożywienia zwłok wydawało się niemożliwe. - Anomalia była naprawdę potężna. Nie można wykluczyć, że mogłaby zakrzywić czasoprzestrzeń nawet do tego stopnia, by wrócić życie, choćby poprzez manipulację czasem i wymiarem - gdyby tylko wciąż istniała. Jej ślady ostałe wśród nas są już tylko szczątkowe.
Skinęła głową na wieść o rozwiązaniu jednostki badawczej - po prawdzie czując lekką ulgę. Na spotkaniu nie było Quentina, już od dawna nie miała kontaktu z Lupusem, Valerij wyjechał. Nie chciała dźwigać tego na barkach samotnie - myśl o tym, że uwolniono ją od pewnej odpowiedzialności, była jej lekka. Tak jak myśl, że Czarny Pan rzeczywiście był zadowolony z ich przeszłych dokonań.
Yana, Calder, znane jej imiona. Wiatr wiał od właściwej strony. Czuła, że powinna stać z nimi w jednym szeregu. Czuła, że powinna upewnić się, że nie zginą, że wiatr ich nie porwie.
- Zostanę w Londynie - ozwała się, gdy podjęte zostały plany odnośnie olbrzymów. Nic tam po niej, nie dogadywała się nawet z ludźmi względnie inteligentnymi. - Jeśli ktokolwiek będzie potrzebował pomocy, będę gotowa - Miała jednak nadzieję, że większość z nich wyjdzie z tego w jednym kawałku.
- Rozczłonkowane zwłoki z całą pewnością nie wstaną - przytaknęła powoli, wciąż w zamyśleniu, a jednak - pewna wcześniejszego zdania. - Można je też spalić, wiele zaraz opanowano już w ten sposób. - Cuda się przecież nie zdarzały. Wciąż optowała przy swoim, ale niewątpliwie podjęcie drastycznych środków zapobiegawczych wyeliminuje problem, niezależnie od tego czy był prawdziwy, czy też nie. - Miał czas obronić się i rzucić kamuflaż? - zapytała Caleana, odnosząc się do słów Lyanny. W wirze walki wydawało się to rzeczywiście mało prawdopodobne - ale zaklęcie istniało i oczywiście mogło wywołać taki efekt. - Podszycie się nie byłoby trudne - przytaknęła Craigowi - Tylko: po co? - Czy miał niezałatwione sprawy? Czy był wygodnym przebraniem dla kogoś, kto miał większe kłopoty? - Nasze badania nie wykazywały powiązania pomiędzy anomaliami a ludzkim życiem - podjęła słowa Sigrun, spędziła wszak nad badaniami nad anomalią szmat czasu - była nawet tuż przy niej, w Azkabanie, by poznać jej strukturę. - Anomalie polegały na naruszeniu cząstek magicznych, była to zresztą moc niszcząca. Gdyby miała mieć wpływ na nieboszczka, to raczej w drugą stronę. Anomalia była śmiercią, nie życiem. Potrafiliśmy czerpać z niej pewną ograniczoną moc, prawda, mroczną moc, również niszczącą. Wciąż to czujemy, ale warunkiem tego rytuału było istnienie głównego ośrodka w Azkabanie. Którego już nie ma - I to już pół roku, wykorzystanie go do ożywienia zwłok wydawało się niemożliwe. - Anomalia była naprawdę potężna. Nie można wykluczyć, że mogłaby zakrzywić czasoprzestrzeń nawet do tego stopnia, by wrócić życie, choćby poprzez manipulację czasem i wymiarem - gdyby tylko wciąż istniała. Jej ślady ostałe wśród nas są już tylko szczątkowe.
Skinęła głową na wieść o rozwiązaniu jednostki badawczej - po prawdzie czując lekką ulgę. Na spotkaniu nie było Quentina, już od dawna nie miała kontaktu z Lupusem, Valerij wyjechał. Nie chciała dźwigać tego na barkach samotnie - myśl o tym, że uwolniono ją od pewnej odpowiedzialności, była jej lekka. Tak jak myśl, że Czarny Pan rzeczywiście był zadowolony z ich przeszłych dokonań.
Yana, Calder, znane jej imiona. Wiatr wiał od właściwej strony. Czuła, że powinna stać z nimi w jednym szeregu. Czuła, że powinna upewnić się, że nie zginą, że wiatr ich nie porwie.
- Zostanę w Londynie - ozwała się, gdy podjęte zostały plany odnośnie olbrzymów. Nic tam po niej, nie dogadywała się nawet z ludźmi względnie inteligentnymi. - Jeśli ktokolwiek będzie potrzebował pomocy, będę gotowa - Miała jednak nadzieję, że większość z nich wyjdzie z tego w jednym kawałku.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Kwestia portu wydawała się przesądzona. Goyle i Mulciber z pewnością sobie poradzą, a jeśli aktualny zarządca był takim idiotą, jak go tutaj przedstawiano, zapewne nie pomyśli o tym, by stosownie się zabezpieczyć. Jeśli rzeczywście był sprzedawczykiem, może nawet nie sądził, że miał przed kim. Po prostu wegetował - jak wrzód na tyłku chorego miasta. Był pewien, że Calean bez trudu przejmie jego interesy - i wszyscy wyjdą na tym lepiej.
Skinął głową Goyle'owi, w podzięce, również w sprawie Traversa, miał przedziwne wrażenie, że jego pokolenie z radością uciekało przed obowiązkami i ze znacznie mniejszą radością je wypełniało. Ale w czasach takich jak te nie można było sobie pozwolić na komfort spokoju, trwała wojna, wojna o ich spuściznę, o czystą krew. Nikt nie mógł pozostać bierny. Chwile później przeniósł wzrok na Lyannę, która jako jedyna zareagowała na prośbę Yany.
- Gdzie konkretnie? Potrzebujemy dyskretnego miejsca, w którym lustro nie zginie i nie zostanie odnalezione przez przypadkowego zabłąkanego psa. - Nie znał tych terenów, ulic, zaułków, nie wiedział, jakie przejścia mogą być dla nich użyteczne tym bardziej nie wiedział, gdzie znajdowały się lokale, miejsca przyjazne im na tyle, by zgodzili się przechować rzadki artefakt.
Nie widział potrzeby kontynuacji rozsądnej wypowiedzi Ramseya, musieli pamiętać, że w tej grze byli nie tylko wilkami - że ich owce zwykły kopać i gryźć i nie szły na rzeź dobrowolnie. Nie sądził nigdy, by mugolaki mogły cieszyć się podobnymi możliwościami co czarodzieje pełnej krwi, nie mniej - warto było zachować choć szczątkową ostrożność.
- Nie będziemy uderzać w czystokrwistych czarodziejów, którzy są pewni swych poglądów, by trafić do tych, którzy zdradzili. Rozlew błękitnej krwi to zbyt duży koszt, by szafować nim bezmyślnie - o Isabelle już mówili, ale Elaine nijak się od niej nie różniła. - Znasz go lepiej, niż my wszyscy, Eddardzie, swoją siostrę też. Wybierz kogoś do pomocy i działaj. - Zogniskował spojrzenie na Eddardzie, jeśli był w stanie to zrobić, powinien próbować. - Elaine zrobi zapewne to, co słuszne -Wiedział, że Elaine była wierna swojej rodzinie, a jej rodzina - idei czystej krwi. Czy wiedział to na pewno? Nie, oczywiście, że nie. Łudził się, że wciąż była rozsądna. Tego samego jednak nie dało się powiedzieć o Ollivanderach, zogniskował spojrzenie na Sigrun, skinąwszy głową.
- Mała zachęta im pewnie nie zaszkodzi. Miejmy nadzieję, że szybko odnajdą rozum - podjął, rozumiał sugestię, mistrz Ollivander pod imperiusem byłby dla nich cennym nabytkiem i jeszcze cenniejszym rzemieślnikiem. Odcięcie go od wroga mogło przynieść niewymierne korzyści. Różdżkarze niewątpliwie byli utalentowanymi czarodziejami, ale utalentowana była również sama Rookwood - z pewnością nie będzie to dla niej wyzwaniem. Zostawił sprawę w jej rękach, nie potrzebowała wskazówek.
Wysłuchał już w milczeniu ostatniej części raportu Alpharda. Miał nadzieję, że przewrót za granicą to kwestia najdalej kilku tygodni, ale działania tak dalekie wymagały by znacznie silniejszego zaplecza, by rzeczywiście pomóc w ich przeprowadzeniu - rozeznanie się w sytuacji jednak już znaczyło dużo. I było wazne.
Podobnież prezentowała się kwestia dyrektora świętego Munga. Z wpływami Blacków, zapleczem Ministerstwa i błogosławieństwem Voldemorta mogli poczynić w mieście naprawdę spore zmiany. Grzechem byłoby nie próbować sięgnąć po więcej.
Skinął też głową Edgarowi, gdy obiecał skontaktować się z Hesperosem, po chwili odnajdując wzrokiem Craiga, był pewien, że czarodzieje dogadają się w tej sprawie między sobą. Zniknięcia rycerzy nie mogły oznaczać nic dobrego, ich milczenie również na stopie towarzyskiej musiało budzić niepokój. Miał nadzieję, że nie przytrafiło się mu to, co Dorianowi.
- Hannah - odparł ze znudzeniem na słowa Drew. - Siostra Benjamina - Wiedział, że należała do Zakonu Feniksa, widział, spotkał ją, zabił ją. - Ona też żyje? - Nuta znudzenia wdarła się w jego słowa, zostawił przecież wtedy na śmierć dwójkę rodzeństwa. Pająki owinęły ich w kokony i nie było żadnej fizycznej możliwości, żeby to przetrwali - w innym wypadku nie opuściłby Pokątnej tak szybko. - Oni rzeczywiście są jak karaluchy - mruknął od niechcenia, to nic, mogą zginąć jeszcze raz, a potem drugi, trzeci i czwarty, aż w końcu stracą siódme życie.
O samych olbrzymach wiedział niewiele, niechętnie też witał myślami wizję pertraktacji z tymi pożal się Merlinie istotami. Jednak jeśli takie było życzenie Czarnego Pana, nie zamierzał ani nie chciał się mu przeciwstawiać - i zrobi, co w jego mocy, by wypełnić to życzenie jak najlepiej. Mieli wielkie plany. A do tego potrzebowali wielkich sojuszników.
- W Krainie Jezior, okolicach Scafell Pike, mają mały problem z wywerną. Chodzą słuchy, że ma to coś wspólnego z olbrzymami. Sprawdzimy to razem, Black - zwrócił się do Alpharda, popisał się dziś zdolnościami dyplomatycznymi, niewątpliwie okażą się przydatne w kontakcie z tym... ludem. Jakoś musiał się z nim skontaktować, czarodziej wydawał się ku temu najlepszym wyborem.
Skinął głową Goyle'owi, w podzięce, również w sprawie Traversa, miał przedziwne wrażenie, że jego pokolenie z radością uciekało przed obowiązkami i ze znacznie mniejszą radością je wypełniało. Ale w czasach takich jak te nie można było sobie pozwolić na komfort spokoju, trwała wojna, wojna o ich spuściznę, o czystą krew. Nikt nie mógł pozostać bierny. Chwile później przeniósł wzrok na Lyannę, która jako jedyna zareagowała na prośbę Yany.
- Gdzie konkretnie? Potrzebujemy dyskretnego miejsca, w którym lustro nie zginie i nie zostanie odnalezione przez przypadkowego zabłąkanego psa. - Nie znał tych terenów, ulic, zaułków, nie wiedział, jakie przejścia mogą być dla nich użyteczne tym bardziej nie wiedział, gdzie znajdowały się lokale, miejsca przyjazne im na tyle, by zgodzili się przechować rzadki artefakt.
Nie widział potrzeby kontynuacji rozsądnej wypowiedzi Ramseya, musieli pamiętać, że w tej grze byli nie tylko wilkami - że ich owce zwykły kopać i gryźć i nie szły na rzeź dobrowolnie. Nie sądził nigdy, by mugolaki mogły cieszyć się podobnymi możliwościami co czarodzieje pełnej krwi, nie mniej - warto było zachować choć szczątkową ostrożność.
- Nie będziemy uderzać w czystokrwistych czarodziejów, którzy są pewni swych poglądów, by trafić do tych, którzy zdradzili. Rozlew błękitnej krwi to zbyt duży koszt, by szafować nim bezmyślnie - o Isabelle już mówili, ale Elaine nijak się od niej nie różniła. - Znasz go lepiej, niż my wszyscy, Eddardzie, swoją siostrę też. Wybierz kogoś do pomocy i działaj. - Zogniskował spojrzenie na Eddardzie, jeśli był w stanie to zrobić, powinien próbować. - Elaine zrobi zapewne to, co słuszne -Wiedział, że Elaine była wierna swojej rodzinie, a jej rodzina - idei czystej krwi. Czy wiedział to na pewno? Nie, oczywiście, że nie. Łudził się, że wciąż była rozsądna. Tego samego jednak nie dało się powiedzieć o Ollivanderach, zogniskował spojrzenie na Sigrun, skinąwszy głową.
- Mała zachęta im pewnie nie zaszkodzi. Miejmy nadzieję, że szybko odnajdą rozum - podjął, rozumiał sugestię, mistrz Ollivander pod imperiusem byłby dla nich cennym nabytkiem i jeszcze cenniejszym rzemieślnikiem. Odcięcie go od wroga mogło przynieść niewymierne korzyści. Różdżkarze niewątpliwie byli utalentowanymi czarodziejami, ale utalentowana była również sama Rookwood - z pewnością nie będzie to dla niej wyzwaniem. Zostawił sprawę w jej rękach, nie potrzebowała wskazówek.
Wysłuchał już w milczeniu ostatniej części raportu Alpharda. Miał nadzieję, że przewrót za granicą to kwestia najdalej kilku tygodni, ale działania tak dalekie wymagały by znacznie silniejszego zaplecza, by rzeczywiście pomóc w ich przeprowadzeniu - rozeznanie się w sytuacji jednak już znaczyło dużo. I było wazne.
Podobnież prezentowała się kwestia dyrektora świętego Munga. Z wpływami Blacków, zapleczem Ministerstwa i błogosławieństwem Voldemorta mogli poczynić w mieście naprawdę spore zmiany. Grzechem byłoby nie próbować sięgnąć po więcej.
Skinął też głową Edgarowi, gdy obiecał skontaktować się z Hesperosem, po chwili odnajdując wzrokiem Craiga, był pewien, że czarodzieje dogadają się w tej sprawie między sobą. Zniknięcia rycerzy nie mogły oznaczać nic dobrego, ich milczenie również na stopie towarzyskiej musiało budzić niepokój. Miał nadzieję, że nie przytrafiło się mu to, co Dorianowi.
- Hannah - odparł ze znudzeniem na słowa Drew. - Siostra Benjamina - Wiedział, że należała do Zakonu Feniksa, widział, spotkał ją, zabił ją. - Ona też żyje? - Nuta znudzenia wdarła się w jego słowa, zostawił przecież wtedy na śmierć dwójkę rodzeństwa. Pająki owinęły ich w kokony i nie było żadnej fizycznej możliwości, żeby to przetrwali - w innym wypadku nie opuściłby Pokątnej tak szybko. - Oni rzeczywiście są jak karaluchy - mruknął od niechcenia, to nic, mogą zginąć jeszcze raz, a potem drugi, trzeci i czwarty, aż w końcu stracą siódme życie.
O samych olbrzymach wiedział niewiele, niechętnie też witał myślami wizję pertraktacji z tymi pożal się Merlinie istotami. Jednak jeśli takie było życzenie Czarnego Pana, nie zamierzał ani nie chciał się mu przeciwstawiać - i zrobi, co w jego mocy, by wypełnić to życzenie jak najlepiej. Mieli wielkie plany. A do tego potrzebowali wielkich sojuszników.
- W Krainie Jezior, okolicach Scafell Pike, mają mały problem z wywerną. Chodzą słuchy, że ma to coś wspólnego z olbrzymami. Sprawdzimy to razem, Black - zwrócił się do Alpharda, popisał się dziś zdolnościami dyplomatycznymi, niewątpliwie okażą się przydatne w kontakcie z tym... ludem. Jakoś musiał się z nim skontaktować, czarodziej wydawał się ku temu najlepszym wyborem.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Kwestia luster, poruszona przez Tristana, dawała nadzieję na to, że badania Yany przysłużą się im - a ona, jako sojuszniczka, pozwoli na usprawnienie ich działań. Zostawiła komentarz w tej sprawie specjalistce, wsłuchując się uważniej w kwestie powracającego zza grobu Gabriela. To było czymś nowym, niepokojącym, obcym; przez moment oczy Deirdre lekko zalśniły, gdy wspomniano o eliksirze wielosokowym - tak, to było możliwe - ale iskra szybko zgasła. Mieli do czynienia z regenerującym się wrogiem, naprawdę mającym niezwykle dużo z paskudnych karaluchów, odradzających się z brudu. - Dobrze, że o tym wiemy. Możemy bardziej zwracać uwagę na...pozostałości po walkach. Nie możemy być pewni, co właściwie się zadziało, ale powinniśmy mieć się na baczności - zastanowiła się na głos, poprawiając przód sukni zachowawczym gestem. - Nie sądziłam, że ten szalony Zakon będzie bawić się w nekromancję albo udawane śmierci, lecz cóż, zawsze zadziwiała mnie wola przetrwania najbardziej oślizgłych istot - prawie westchnęła, czując jednak, że jej szczęki zaciskają się. Wysłuchała bieglejszych w tematach klątw, anatomii i magii osób, przyglądając się każdemu z osobna - na razie musieli skupić się na czekających ich zadaniach.
Po części niezwykle wymagających, jak te, by pertraktować z olbrzymami, po części - nieco...irytujących. Nie śmiała sprzeciwiać się woli Tristana, rozumiała wagę błękitnej krwi, lecz mimo to odczuwała wobec bliskich Percivala gorącą pogardę. Tylko Eddard jawnie wyrzekł się brata; przyglądała mu się długo, uważnie, zastanawiając się, czy gdyby miał okazję - czy pozbawiłby dawnego Notta życia? Chciała wierzyć, że tak. Później przysłuchiwała się wymianom zdań oraz deklaracjom dotyczącym wizyt u olbrzymów: cieszyło ją tak szybkie i konkretne zaangażowanie oraz dobór towarzystwa. - Gdybyście potrzebowali wsparcia w jakimkolwiek wymiarze, odzywajcie się. Jesteśmy tu po to, by razem uczynić czarodziejski świat lepszym miejscem - wygłosiła w końcu, pewna, że wzajemna wymiana informacji, dóbr i magicznych specyfików pomoże wykonać nadchodzące zadania bezbłędnie. Nie mogli zawieść Czarnego Pana. Nie teraz, gdy posmakowali już słodyczy zwycięstwa. - Wiem, że to zadanie będzie wymagało od was wiele wysiłku i pozornie może wydawać się niemożliwe, ale jestem pewna, że każdy z nas posiada specjalne umiejętności i talenty, które pozwolą zjednać nam tych specyficznych sojuszników - dodała jeszcze bez specjalnego słodzenia; znali się już długo, wiedzieli, że nie rzucała słów na wiatr i nie obsypywała ludzi komplementami, jednak w wąskie grono znajdujące się przy długim stole naprawdę wierzyła. Przeszli niejedno, a wkrótce miały do nich dołączyć kolejne zdolne osoby. - Przekażę Borginowi zadanie, które sprawdzi jego zaangażowanie i zdolności - zwróciła się jeszcze w kierunku Sigrun.
- Czy macie jeszcze jakieś pytania i wątpliwości? Kwestie, które chcielibyście poruszyć w tym gronie? - zwróciła się do zgromadzonych po chwili przerwy, gdy łagodziła suchość gardła chłodnym winem, zostawiającym ledwie widoczne, krwawe zacieki na zębach. Mało eleganckie, ale znajdowała się wszak wśród swoich. Zostawiała przestrzeń dla pytań i wypowiedzi Rycerzy Walpurgii, a także miejsce dla ewentualnych eliksirowo-składnikowych roszad. - Uważajcie na siebie podczas spotkań z olbrzymami. I pamiętajcie, jak ważne jest, by stanęli po naszej stronie. Tak bezwzględnych, silnych istot nam potrzeba, by jeszcze sprawniej walczyć z brudem niszczącym magiczną potęgę - dodała jeszcze, spoglądając krótko na każdego z zasiadających przy stole Rycerzy. Miała nadzieję, że za jakiś czas spotkają się w takim samym lub większym gronie, także z tymi, którzy dziś nie zjawili się w Wywernie - i z tymi, którzy sprostają postawionym im zadaniom i dołączą do popleczników Czarnego Pana.
| Spotkanie zmierza ku końcowi, jeśli chcecie, możecie w tej kolejce pisać posty kończące. Na odpis standardowe 48h.
Po części niezwykle wymagających, jak te, by pertraktować z olbrzymami, po części - nieco...irytujących. Nie śmiała sprzeciwiać się woli Tristana, rozumiała wagę błękitnej krwi, lecz mimo to odczuwała wobec bliskich Percivala gorącą pogardę. Tylko Eddard jawnie wyrzekł się brata; przyglądała mu się długo, uważnie, zastanawiając się, czy gdyby miał okazję - czy pozbawiłby dawnego Notta życia? Chciała wierzyć, że tak. Później przysłuchiwała się wymianom zdań oraz deklaracjom dotyczącym wizyt u olbrzymów: cieszyło ją tak szybkie i konkretne zaangażowanie oraz dobór towarzystwa. - Gdybyście potrzebowali wsparcia w jakimkolwiek wymiarze, odzywajcie się. Jesteśmy tu po to, by razem uczynić czarodziejski świat lepszym miejscem - wygłosiła w końcu, pewna, że wzajemna wymiana informacji, dóbr i magicznych specyfików pomoże wykonać nadchodzące zadania bezbłędnie. Nie mogli zawieść Czarnego Pana. Nie teraz, gdy posmakowali już słodyczy zwycięstwa. - Wiem, że to zadanie będzie wymagało od was wiele wysiłku i pozornie może wydawać się niemożliwe, ale jestem pewna, że każdy z nas posiada specjalne umiejętności i talenty, które pozwolą zjednać nam tych specyficznych sojuszników - dodała jeszcze bez specjalnego słodzenia; znali się już długo, wiedzieli, że nie rzucała słów na wiatr i nie obsypywała ludzi komplementami, jednak w wąskie grono znajdujące się przy długim stole naprawdę wierzyła. Przeszli niejedno, a wkrótce miały do nich dołączyć kolejne zdolne osoby. - Przekażę Borginowi zadanie, które sprawdzi jego zaangażowanie i zdolności - zwróciła się jeszcze w kierunku Sigrun.
- Czy macie jeszcze jakieś pytania i wątpliwości? Kwestie, które chcielibyście poruszyć w tym gronie? - zwróciła się do zgromadzonych po chwili przerwy, gdy łagodziła suchość gardła chłodnym winem, zostawiającym ledwie widoczne, krwawe zacieki na zębach. Mało eleganckie, ale znajdowała się wszak wśród swoich. Zostawiała przestrzeń dla pytań i wypowiedzi Rycerzy Walpurgii, a także miejsce dla ewentualnych eliksirowo-składnikowych roszad. - Uważajcie na siebie podczas spotkań z olbrzymami. I pamiętajcie, jak ważne jest, by stanęli po naszej stronie. Tak bezwzględnych, silnych istot nam potrzeba, by jeszcze sprawniej walczyć z brudem niszczącym magiczną potęgę - dodała jeszcze, spoglądając krótko na każdego z zasiadających przy stole Rycerzy. Miała nadzieję, że za jakiś czas spotkają się w takim samym lub większym gronie, także z tymi, którzy dziś nie zjawili się w Wywernie - i z tymi, którzy sprostają postawionym im zadaniom i dołączą do popleczników Czarnego Pana.
| Spotkanie zmierza ku końcowi, jeśli chcecie, możecie w tej kolejce pisać posty kończące. Na odpis standardowe 48h.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Większa sala boczna
Szybka odpowiedź