Większa sala boczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Większa sala boczna
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Gdy Sigrun wspomniała, że zna Yanę, powoli przewlókł spojrzenie na nią, nie mówiąc nic więcej. Uznał, że w takiej sytuacji nie potrzeba już dodatkowej rekomendacji. Rookwood, zresztą, nie była jedyną tu, która mogłaby poświadczyć o jej umiejętnościach. Nie zdradził nic więcej na jej temat, nie zamierzając wspominać o tym, że łączą ich więzy krwi — a biologicznie, panna Dolohov jest nikim innym jak jego własną siostrą.
— Hipotetycznie, jeśli Ollivanderowie ci jakimś cudem odmówią, warto odwiedzić też sklep Gregorowicza znajdujący się na Carkitt Market.— Ollivanderowie jasno już udowodnili, po której stronie stoją. Ostrożnie podchodził do pomysłu przekonania ich do słusznej sprawy, a raczej sukcesu. W sklepie Gregorowicza nigdy nie był, pewnie, jak większość czarodziejów to właśnie u Ollivanderów kupował swoją pierwszą różdżkę, podobnie jak i drugą. Ci jednak nie byli monopolistami; jeśli zwerbowanie ich się nie powiedzie mogą odmówić im w przyszłości nie tylko pomocy, ale i najzwyklejszej sprzedaży. Słabo znał się na prawach rynku, ale zakładał, że wojna zmieniała warunki handlu, a oni mogli to zrobić, nie bacząc na straty. Jeśli inny różdżkarz mógł zagwarantować im pomoc, mogli przy jego użyciu więcej zdziałać.
— Kiedy Zakon poradził sobie z anomalią, z nieba spadł deszcz. Posypały się wraz z nim kryształy o ponoć zaskakujących właściwościach. Być może miał przy sobie taki, który był w stanie go ochronić przed śmiercią. — Jeśli nie to, o czym mówili już inni, być może to mogło być powodem. Wciąż miał przy sobie kryształ, którego właściwości jeszcze nie sprawdził. Ten temat poruszał jednak z innymi niewymownymi w Departamencie Tajemnic, kiedy było już po wszystkim. Wątpił, by Goyle spudłował. Nie sądził też, by w grę wchodziła jego pomyłka lub przywidzenie, nie wspominając już o niedziałającej agadzie. Cassandra słusznie zwróciła uwagę; jeśli coś takiego było możliwe, musieli zadbać o to, by zwłok nie zostawiać w całości, nietkniętych. — Zwłoki zawsze mogą stać się inferiusem— uzupełnił skromnie wypowiedź uzdrowicielki.
Wysłuchał uważnie informacji o olbrzymach. Sigrun rozwiała jego wątpliwości, nie musiał już pytać. Zastanowił się przez chwilę. Nie miał żadnych informacji o plemieniu olbrzymów, które mógł odwiedzić, ale kiedy tylko opuści Wywernę zajmie się tym, zasięgnie języka i zbierze wszystkie informacje.
Kiedy Edddard zabrał głos w sprawie Percivala, zogniskował na niego spojrzenie, marszcząc nieznacznie brwi. Zdawało mu się, że podobne deklaracje już padały w tej sprawie, a Nott wciąż pozostawał nieuchwytny. To przecież nie mogło być takie trudne — znalezienie jednego człowieka, który wcale nie zaszył się pod ziemią. Już wiedzieli, że nigdzie nie wypłynął, a co gorsza - po tym jak przyłączył się do wroga, miał się świetnie. Należało z tym w końcu coś zrobić. Porażka Deirdre była dla niego zaskoczeniem. Trudno mu było wyobrazić sobie śmierciożerczynię przegrywającą ze zdrajcą krwi. Czyżby pod okiem aurorów i ich sojuszników stał się silniejszy, niż go zapamiętał?
— Mam dość bogate zaplecze jeśli chodzi o eliksiry. Wiele z nich otrzymałem od Valerija i Quentina. Jeśli ktoś z was lub naszych sojuszników będzie w potrzebie, być może posiadam coś, co się nada — zakomunikował, parząc po zgromadzonych.
| Mogę się podzielić eliksirami z ekwipunku (prócz eliksirami osłabiającymi, memento, wywarem z Ailhotsy i 1x veritaserum).
— Hipotetycznie, jeśli Ollivanderowie ci jakimś cudem odmówią, warto odwiedzić też sklep Gregorowicza znajdujący się na Carkitt Market.— Ollivanderowie jasno już udowodnili, po której stronie stoją. Ostrożnie podchodził do pomysłu przekonania ich do słusznej sprawy, a raczej sukcesu. W sklepie Gregorowicza nigdy nie był, pewnie, jak większość czarodziejów to właśnie u Ollivanderów kupował swoją pierwszą różdżkę, podobnie jak i drugą. Ci jednak nie byli monopolistami; jeśli zwerbowanie ich się nie powiedzie mogą odmówić im w przyszłości nie tylko pomocy, ale i najzwyklejszej sprzedaży. Słabo znał się na prawach rynku, ale zakładał, że wojna zmieniała warunki handlu, a oni mogli to zrobić, nie bacząc na straty. Jeśli inny różdżkarz mógł zagwarantować im pomoc, mogli przy jego użyciu więcej zdziałać.
— Kiedy Zakon poradził sobie z anomalią, z nieba spadł deszcz. Posypały się wraz z nim kryształy o ponoć zaskakujących właściwościach. Być może miał przy sobie taki, który był w stanie go ochronić przed śmiercią. — Jeśli nie to, o czym mówili już inni, być może to mogło być powodem. Wciąż miał przy sobie kryształ, którego właściwości jeszcze nie sprawdził. Ten temat poruszał jednak z innymi niewymownymi w Departamencie Tajemnic, kiedy było już po wszystkim. Wątpił, by Goyle spudłował. Nie sądził też, by w grę wchodziła jego pomyłka lub przywidzenie, nie wspominając już o niedziałającej agadzie. Cassandra słusznie zwróciła uwagę; jeśli coś takiego było możliwe, musieli zadbać o to, by zwłok nie zostawiać w całości, nietkniętych. — Zwłoki zawsze mogą stać się inferiusem— uzupełnił skromnie wypowiedź uzdrowicielki.
Wysłuchał uważnie informacji o olbrzymach. Sigrun rozwiała jego wątpliwości, nie musiał już pytać. Zastanowił się przez chwilę. Nie miał żadnych informacji o plemieniu olbrzymów, które mógł odwiedzić, ale kiedy tylko opuści Wywernę zajmie się tym, zasięgnie języka i zbierze wszystkie informacje.
Kiedy Edddard zabrał głos w sprawie Percivala, zogniskował na niego spojrzenie, marszcząc nieznacznie brwi. Zdawało mu się, że podobne deklaracje już padały w tej sprawie, a Nott wciąż pozostawał nieuchwytny. To przecież nie mogło być takie trudne — znalezienie jednego człowieka, który wcale nie zaszył się pod ziemią. Już wiedzieli, że nigdzie nie wypłynął, a co gorsza - po tym jak przyłączył się do wroga, miał się świetnie. Należało z tym w końcu coś zrobić. Porażka Deirdre była dla niego zaskoczeniem. Trudno mu było wyobrazić sobie śmierciożerczynię przegrywającą ze zdrajcą krwi. Czyżby pod okiem aurorów i ich sojuszników stał się silniejszy, niż go zapamiętał?
— Mam dość bogate zaplecze jeśli chodzi o eliksiry. Wiele z nich otrzymałem od Valerija i Quentina. Jeśli ktoś z was lub naszych sojuszników będzie w potrzebie, być może posiadam coś, co się nada — zakomunikował, parząc po zgromadzonych.
| Mogę się podzielić eliksirami z ekwipunku (prócz eliksirami osłabiającymi, memento, wywarem z Ailhotsy i 1x veritaserum).
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Władza była w ich rękach, obecny minister – o krwi szlachetnie czystej i przez ludzi takiej samej krwi na stanowisko wybrany – śmiało wskazywał poprzez swoje czyny przy kim leży jego lojalność. Mimo przychylności najwyższej figury w Brytyjskim Ministerstwie Magii na rodzimej politycznej scenie jeszcze wiele zostało do zrobienia, ledwo co wprowadzony porządek musiał zostać utrzymany i raz na zawsze utrwalony, zwłaszcza w ludzkich umysłach. Choć z początku brak Crouchów przy tym stole zdawał się widokiem całkiem satysfakcjonującym, to jednak z każdą kolejną chwilą uwierało go to, że pełnoprawnych Rycerzy Walpurgii działających w ministerialnych strukturach było niewielu. Istniała potrzeba, aby w ich szeregach zagościli kolejni urzędnicy, młodzi i ambitni, co podejmą się nie tylko słownej walki. Konserwatywne środowisko w centralnym ośrodku władzy bardzo mu sprzyjało, lecz realizacja zadań związanych z polityczną działalnością zdawała się spadać przede wszystkim na jego barki. Będzie musiał bardzo dokładnie gospodarować swoim czasem, trzymać się priorytetów. Sam wyznaczył sobie niektóre cele, kiedy podczas dyskusji padały kolejne istotne hasła, ale również przed dwoma dniami podjął się innego ważnego dla siebie przedsięwzięcia, które pozostawało ściśle splecione z politycznymi napięciami w Europie. Czarodziejskie społeczeństwa innych krajów wciąż obawiały się zawalczyć o swoje, tym samym desperacko próbowały ukrywać prawdę o wydarzeniach w Wielkiej Brytanii przed mugolami. A może to władza ukrywała prawdę również przed swoimi obywatelami mogącymi poszczycić się talentem władania magią?
Pomysł wykorzystania Elaine nie przypadł mu do gustu, nie powstrzymał się całkowicie od reakcji, bo zaraz zmarszczył brwi i mocniej zacisnął usta. Wierzył w mądrość czarownicy, opowie się po tej stronie, po której powinna, jednak czy lepiej nie oszczędzić jej podobnych zmartwień, gdy wciąż musiała mieć na uwadze przede wszystkim dobro swojego jedynego dziecka? przynajmniej dostąpiono od pomysłu zagrożenia zhańbionej przez zdrajcę lady Carrow.
Zdecydował się nie angażować osobiście w dyskusję o zmartwychwstaniu wroga, gdy sam nie miał żadnych wiarygodnych informacji, które mogłyby rozjaśnić całą sytuację, ani nawet nie był naocznym świadkiem omawianej walki. Nie było powodu, aby nie wierzyć podaniom Caelana i Edgara, choć również ciężko było zaakceptować fakt, że najbardziej ostateczne zaklęcie niewybaczalne mogło zostać przez wroga w jakiś sposób oszukane. Słuchał więc uważnie innych, aby móc czerpać z wiedzy osób bardziej obeznanych w naukowych dziedzinach. Postawę tą utrzymał przy rozpoczęciu kolejnego tematu. Nie był odpowiednią osobą do tego, aby wypowiadać się o naturze olbrzymów. Sama koncepcja międzygatunkowego sojuszu nie dziwiła go i nie oburzała. Nawet jeśli olbrzymy nie są równe czarodziejom, to jednak ich brutalna siła mogła stanowić ogromny atut podczas wojny. Jego powinnością było wesprzeć tę inicjatywę, jednak nie zdążył się zgłosić jako ochotnik, po prostu został wywołany. Spojrzał na Rosiera i odpowiedział na jego wezwanie krótkim skinieniem, zachowując dumną postawę. Tylko dlaczego wybór Śmierciożercy padł właśnie na niego? Ta jedna wątpliwość zaraz rozbudziła nieufność.
– Chętnie zapoznam się z twoimi zasobami – na dawkowaniu leczniczych mikstur w ogóle się nie znał, jednak korzystanie z eliksirów bojowych było mniej wymagające. Być może w sporządzonych przez alchemików eliksirach znajdzie inne ciekawe specyfiki. – Wszystkie rzeczy przekazane przez Valerija powierzam tobie – zwrócił się bezpośrednio do Cassandry, skoro już wypłynął temat posiadanych przez nich środków wspomagających w walce. Był przekonany o tym, że w jej rękach nic się nie zmarnuje. Ruchem różdżki przywołał złoty kociołek, by ten znalazł się przed czarownicą, następnie wyciągnął z kieszeni sakwy, w których znajdowały się wszystkie ingrediencje, zapewne rozłożone tak, aby nie spotkały się z sobą te, co zetknąć się nigdy nie powinny. On nie miał z nich żadnego pożytku, był zbyt słabo obeznany ze sztuką warzenia eliksirów. Nabyta w czasach szkolnych wiedza, w żaden sposób nie utrwalana w dorosłym życiu, zdążyła już wywietrzeć z głowy.
Po spełnieniu swej powinności i wysłuchaniu wszystkiego pożegnał się ze zgromadzonymi krótkim skinieniem i opuścił salę.
| złoty kociołek i prawie wszystkie ingrediencje z ekwipunku (kora drzewa wiggen, mandragora, pędy wnykopieńki, skrzeloziele, strączki wnykopieńki x3, ślaz; beozar x6, czułki szczuroszczeta, krew jednorożca x3, jad akromantuli, jaja widłowęża, ogniste nasiona, popiół feniksa x3, róg buchorożca x4, róg dwurożca, róg jednorożca, sierść gryfa, włos jednorożca x2, włosie akromantuli x3, włosie buchorożca x3, włosie mantykory, włókno z ludzkiego serca; odłamek spadającej gwiazdy x7) przekazuję Cassandrze
i chętnie podbiorę od Ramseya 1 porcję kameleona i 1 porcję Veritaserum (ślicznie proszę)
i z tematu
Pomysł wykorzystania Elaine nie przypadł mu do gustu, nie powstrzymał się całkowicie od reakcji, bo zaraz zmarszczył brwi i mocniej zacisnął usta. Wierzył w mądrość czarownicy, opowie się po tej stronie, po której powinna, jednak czy lepiej nie oszczędzić jej podobnych zmartwień, gdy wciąż musiała mieć na uwadze przede wszystkim dobro swojego jedynego dziecka? przynajmniej dostąpiono od pomysłu zagrożenia zhańbionej przez zdrajcę lady Carrow.
Zdecydował się nie angażować osobiście w dyskusję o zmartwychwstaniu wroga, gdy sam nie miał żadnych wiarygodnych informacji, które mogłyby rozjaśnić całą sytuację, ani nawet nie był naocznym świadkiem omawianej walki. Nie było powodu, aby nie wierzyć podaniom Caelana i Edgara, choć również ciężko było zaakceptować fakt, że najbardziej ostateczne zaklęcie niewybaczalne mogło zostać przez wroga w jakiś sposób oszukane. Słuchał więc uważnie innych, aby móc czerpać z wiedzy osób bardziej obeznanych w naukowych dziedzinach. Postawę tą utrzymał przy rozpoczęciu kolejnego tematu. Nie był odpowiednią osobą do tego, aby wypowiadać się o naturze olbrzymów. Sama koncepcja międzygatunkowego sojuszu nie dziwiła go i nie oburzała. Nawet jeśli olbrzymy nie są równe czarodziejom, to jednak ich brutalna siła mogła stanowić ogromny atut podczas wojny. Jego powinnością było wesprzeć tę inicjatywę, jednak nie zdążył się zgłosić jako ochotnik, po prostu został wywołany. Spojrzał na Rosiera i odpowiedział na jego wezwanie krótkim skinieniem, zachowując dumną postawę. Tylko dlaczego wybór Śmierciożercy padł właśnie na niego? Ta jedna wątpliwość zaraz rozbudziła nieufność.
– Chętnie zapoznam się z twoimi zasobami – na dawkowaniu leczniczych mikstur w ogóle się nie znał, jednak korzystanie z eliksirów bojowych było mniej wymagające. Być może w sporządzonych przez alchemików eliksirach znajdzie inne ciekawe specyfiki. – Wszystkie rzeczy przekazane przez Valerija powierzam tobie – zwrócił się bezpośrednio do Cassandry, skoro już wypłynął temat posiadanych przez nich środków wspomagających w walce. Był przekonany o tym, że w jej rękach nic się nie zmarnuje. Ruchem różdżki przywołał złoty kociołek, by ten znalazł się przed czarownicą, następnie wyciągnął z kieszeni sakwy, w których znajdowały się wszystkie ingrediencje, zapewne rozłożone tak, aby nie spotkały się z sobą te, co zetknąć się nigdy nie powinny. On nie miał z nich żadnego pożytku, był zbyt słabo obeznany ze sztuką warzenia eliksirów. Nabyta w czasach szkolnych wiedza, w żaden sposób nie utrwalana w dorosłym życiu, zdążyła już wywietrzeć z głowy.
Po spełnieniu swej powinności i wysłuchaniu wszystkiego pożegnał się ze zgromadzonymi krótkim skinieniem i opuścił salę.
| złoty kociołek i prawie wszystkie ingrediencje z ekwipunku (kora drzewa wiggen, mandragora, pędy wnykopieńki, skrzeloziele, strączki wnykopieńki x3, ślaz; beozar x6, czułki szczuroszczeta, krew jednorożca x3, jad akromantuli, jaja widłowęża, ogniste nasiona, popiół feniksa x3, róg buchorożca x4, róg dwurożca, róg jednorożca, sierść gryfa, włos jednorożca x2, włosie akromantuli x3, włosie buchorożca x3, włosie mantykory, włókno z ludzkiego serca; odłamek spadającej gwiazdy x7) przekazuję Cassandrze
i chętnie podbiorę od Ramseya 1 porcję kameleona i 1 porcję Veritaserum (ślicznie proszę)
i z tematu
Ostatnio zmieniony przez Alphard Black dnia 12.06.20 9:59, w całości zmieniany 1 raz
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Edgar przysłuchiwał się uważnie pomysłom rzucanym przez innych Rycerzy, większość z nich uważając za naprawdę dobre i możliwe do zrealizowania. Byle tylko dobrze się zorganizować i nie rzucać słów na wiatr. - Zakonnicy chyba nie do końca są świadomi niebezpieczeństwa jakie na siebie ściągają przez tę walkę, ale uderzenie w ich najbliższych może otworzyć im oczy - zgodził się z Sigrun i młodym Mulciberem. Wydawało mu się, że ich przeciwnicy są gotowi narażać swoje życie i zdrowie, ale na pewno chcieli przed tym uchronić swoich najbliższych. Nawet ich rozumiał – sam za siebie nie ręczył jeżeli chodziło o jego rodzinę. Gdyby udało im się uderzyć w ich bliskich, chociaż zagrozić, nie obeszłoby to się bez echa. Co do Greengrassów nie zamierzał się wypowiadać, niewiele wiedział o prowadzeniu hodowli. Natomiast kwestia różdżek od Ollivanderów już była mu bliższa. - Ollivanderowie doskonale wiedzą jakie mamy różdżki - westchnął niezadowolony, nawiązując do wypowiedzi pozostałych Rycerzy. Przekonał się o tym kiedy ostatnio kupował nową różdżkę – ich znajomość każdego sprzedanego egzemplarza była niepokojąca. - Wydaje mi się, że przerzucenie się na usługi Gregorowicza to dobry pomysł - skinął Ramseyowi głową. Ollivanderowie nie tylko straciliby rozeznanie w różdżkach, posiadanych przez większość społeczeństwa magicznej Anglii, ale też na pewno straciliby znaczną część dochodów. Wreszcie poczuliby skutki swojej decyzji dołączenia do tych szlamolubnych zdrajców krwi – najpierw dostaliby po kieszeni, potem straty mogłyby być bardziej osobiste. Chociaż tak jak powiedział Tristan, szkoda bez powodu rozlewać błękitną krew.
Zerknął na Craiga, kiedy ten tak się wyrwał do sprawy Hesperosa, ale nie skomentował tego. Zastanowią się co z nim zrobić już po spotkaniu, bo na pewno tej sprawy nie można było zignorować.
Spotkanie zbliżyło się do końca, a Edgar miał wrażenie, że choć wiele spraw zostało wyjaśnionych, równie wiele musieli jeszcze wytłumaczyć. Nie miał przy sobie żadnych ingrediencji i raczej nie potrzebował żadnych eliksirów, zawsze w razie potrzeby mógł zapytać brata.
- Potrzebuję transportu do Kolumbii - zwrócił się w stronę Caelana, nawiązując do ich rozmowy przed spotkaniem. - Ale lepiej będzie jeżeli omówimy szczegóły na spokojnie innego dnia. Wyślij sowę - stwierdził, podnosząc się z krzesła. Narzucił na plecy ciemny płaszcz i, pożegnawszy się ze wszystkimi, wyszedł z lokalu.
zt
Zerknął na Craiga, kiedy ten tak się wyrwał do sprawy Hesperosa, ale nie skomentował tego. Zastanowią się co z nim zrobić już po spotkaniu, bo na pewno tej sprawy nie można było zignorować.
Spotkanie zbliżyło się do końca, a Edgar miał wrażenie, że choć wiele spraw zostało wyjaśnionych, równie wiele musieli jeszcze wytłumaczyć. Nie miał przy sobie żadnych ingrediencji i raczej nie potrzebował żadnych eliksirów, zawsze w razie potrzeby mógł zapytać brata.
- Potrzebuję transportu do Kolumbii - zwrócił się w stronę Caelana, nawiązując do ich rozmowy przed spotkaniem. - Ale lepiej będzie jeżeli omówimy szczegóły na spokojnie innego dnia. Wyślij sowę - stwierdził, podnosząc się z krzesła. Narzucił na plecy ciemny płaszcz i, pożegnawszy się ze wszystkimi, wyszedł z lokalu.
zt
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyanna zdawała sobie sprawę, że jej odporność magiczna w tym momencie nie była dostatecznie silna i zaklęcie mamiące umysł lub petryfikujące mogły ją wyeliminować z walki – dlatego to była kolejna rzecz, nad którą musiała popracować oprócz rozwijania się w kwestii starożytnych run, którym poświęcała tak wiele czasu, by dojść do mistrzostwa w znajomości tej subtelnej magii, dzięki czemu mogłaby łamać i nakładać również te najtrudniejsze klątwy, aktualnie pozostające poza jej zasięgiem.
Nadal nie sądziła było możliwe by ożywienie zmarłego tak, by jak gdyby nigdy nic był żywy. Oczywistym wnioskiem było więc dla niej, że wcale nie umarł albo że tamtego dnia nie zabito prawdziwego Tonksa, a kogoś, kto z nieznanego powodu przybrał jego wygląd i w ten sposób uznano, że widziany później w klubie pojedynków szlama powstał z martwych. Ale nie było jej tam, a że powiedziała już wystarczająco dużo, nie kontynuowała roztrząsania tego tematu. Cokolwiek się stało, szlamy miały zdumiewającą zdolność przeżywania sytuacji beznadziejnych. Ale mogła się zgodzić z Cassandrą, anomalie nie niosły życia, a zniszczenie. Mogła to wyczuć podczas swoich kilkukrotnych prób ujarzmiania tej magii, choć w Azkabanie nigdy jej nie było, więc nie poznała na własnej skórze mocy samego źródła, a jedynie słabszych anomalii rozproszonych po kraju. Ich moc wzmacniała teraz jej różdżkę siłą czarnomagiczną.
Nad miejscem dokładnego posadowienia lustra musiałaby się zastanowić, bo tak naprawdę nawet w miejscach rzadko uczęszczanych i wręcz unikanych zawsze mógł się pojawić ktoś, kto nic sobie nie robił z zagrożenia.
- Może takie miejsce umieszczenia przejścia trzeba by dodatkowo zabezpieczyć? – zastanowiła się po słowach Tristana. Klątwa nie wchodziła w grę, bo ugodziłaby również w nich samych. Obecność innych pułapek mogłaby zwrócić uwagę i skusić osobników żądnych wyzwań, uświadamiając ich, że po ich sforsowaniu mogą znaleźć coś ciekawego. Nie znała się jednak na numerologii więc nie potrafiła powiedzieć, jak zabezpieczyć coś tak by mogły z tego skorzystać tylko konkretne osoby. Jedyne co przychodziło jej do głowy to protego kletva, nie wpuszczająca na dany obszar nikogo kto nie miał przy sobie jakiegoś czarnomagicznego przedmiotu, ale też nie tylko rycerze mogli takowe posiadać. Może Yanie jako osobie biegłej w numerologii uda się znaleźć jakieś rozwiązanie, którego w tym momencie nie widziała Lyanna. – Znam parę obiecujących miejsc, ale niestety odnośnie żadnego z nich nie mogę dać gwarancji, że nie trafi tam nikt niepowołany.
Może lepszy byłby jakiś lokal, należący do kogoś kto im sprzyja i nie dopuści w pobliże lustra niepowołanych osób, ale z ludźmi też bywało różnie i zaufanie mogło okazać się kwestią kruchą. Przekonali się o tym sami kiedy zdradził ich Percival, niegdyś także zasiadający przy tym stole.
Najważniejsza była w tym momencie kwestia olbrzymów i próba przeciągnięcia ich na stronę rycerzy. Te niezbyt inteligentne, ale silne istoty mogłyby przechylić szalę na ich korzyść, z pewnością ułatwiłyby zdobywanie władzy, tym bardziej że mugoli było znacznie więcej niż ich i garstka rycerzy nie da sobie z nimi rady bez pomocy. Było ich mało, zbyt mało, dlatego potrzebowali olbrzymów i Lyanna również miała zamiaru działać w tym aspekcie, rzecz jasna po odpowiednim przygotowaniu do tego. Słuchała więc wszystkiego co inni mówili o olbrzymach, bo każda informacja mogła się przydać.
Gdy spotkanie dobiegło końca dopiła swoje wino i podniosła się z miejsca, opuszczając salę kiedy i inni zaczęli ją opuszczać.
| zt.
Nadal nie sądziła było możliwe by ożywienie zmarłego tak, by jak gdyby nigdy nic był żywy. Oczywistym wnioskiem było więc dla niej, że wcale nie umarł albo że tamtego dnia nie zabito prawdziwego Tonksa, a kogoś, kto z nieznanego powodu przybrał jego wygląd i w ten sposób uznano, że widziany później w klubie pojedynków szlama powstał z martwych. Ale nie było jej tam, a że powiedziała już wystarczająco dużo, nie kontynuowała roztrząsania tego tematu. Cokolwiek się stało, szlamy miały zdumiewającą zdolność przeżywania sytuacji beznadziejnych. Ale mogła się zgodzić z Cassandrą, anomalie nie niosły życia, a zniszczenie. Mogła to wyczuć podczas swoich kilkukrotnych prób ujarzmiania tej magii, choć w Azkabanie nigdy jej nie było, więc nie poznała na własnej skórze mocy samego źródła, a jedynie słabszych anomalii rozproszonych po kraju. Ich moc wzmacniała teraz jej różdżkę siłą czarnomagiczną.
Nad miejscem dokładnego posadowienia lustra musiałaby się zastanowić, bo tak naprawdę nawet w miejscach rzadko uczęszczanych i wręcz unikanych zawsze mógł się pojawić ktoś, kto nic sobie nie robił z zagrożenia.
- Może takie miejsce umieszczenia przejścia trzeba by dodatkowo zabezpieczyć? – zastanowiła się po słowach Tristana. Klątwa nie wchodziła w grę, bo ugodziłaby również w nich samych. Obecność innych pułapek mogłaby zwrócić uwagę i skusić osobników żądnych wyzwań, uświadamiając ich, że po ich sforsowaniu mogą znaleźć coś ciekawego. Nie znała się jednak na numerologii więc nie potrafiła powiedzieć, jak zabezpieczyć coś tak by mogły z tego skorzystać tylko konkretne osoby. Jedyne co przychodziło jej do głowy to protego kletva, nie wpuszczająca na dany obszar nikogo kto nie miał przy sobie jakiegoś czarnomagicznego przedmiotu, ale też nie tylko rycerze mogli takowe posiadać. Może Yanie jako osobie biegłej w numerologii uda się znaleźć jakieś rozwiązanie, którego w tym momencie nie widziała Lyanna. – Znam parę obiecujących miejsc, ale niestety odnośnie żadnego z nich nie mogę dać gwarancji, że nie trafi tam nikt niepowołany.
Może lepszy byłby jakiś lokal, należący do kogoś kto im sprzyja i nie dopuści w pobliże lustra niepowołanych osób, ale z ludźmi też bywało różnie i zaufanie mogło okazać się kwestią kruchą. Przekonali się o tym sami kiedy zdradził ich Percival, niegdyś także zasiadający przy tym stole.
Najważniejsza była w tym momencie kwestia olbrzymów i próba przeciągnięcia ich na stronę rycerzy. Te niezbyt inteligentne, ale silne istoty mogłyby przechylić szalę na ich korzyść, z pewnością ułatwiłyby zdobywanie władzy, tym bardziej że mugoli było znacznie więcej niż ich i garstka rycerzy nie da sobie z nimi rady bez pomocy. Było ich mało, zbyt mało, dlatego potrzebowali olbrzymów i Lyanna również miała zamiaru działać w tym aspekcie, rzecz jasna po odpowiednim przygotowaniu do tego. Słuchała więc wszystkiego co inni mówili o olbrzymach, bo każda informacja mogła się przydać.
Gdy spotkanie dobiegło końca dopiła swoje wino i podniosła się z miejsca, opuszczając salę kiedy i inni zaczęli ją opuszczać.
| zt.
Wszystko było jasne i klarowne. Zadania zostały rozdane, a sprawy wyglądały na takie, które dało się załatwić. Wyprawa z Deirdre będzie trudna, nie ukrywał tego i nie zamierzał zatajać prawdy. Rozmowy z Olbrzymamy to trudna kwestia, a dogadanie się z brutalnymi istotami graniczyło z cudem. Fakt, że został wybrany przez Mericourt był dla niego okazją do nauczenia się wielu rzeczy, mógł się okazać pomocą dla Czarownicy, znając wiele faktów na temat magicznych stworzeń. Poświęcenie wielu lat na naukę o magicznych stworzeniach przynosiło korzyści. Najwyraźniej nie tylko w pracy w Rezerwacie, ale również jako członek Rycerzy mógł przyczynić się do ich rozwoju. Nie był zapewne wybrany przypadkowo. Liczył na to, że ich zadanie powiedzie się i będą mogli przy następnym spotkaniu opowiedzieć o swoim sukcesie. Mając na uwadze tak trudnego "przeciwnika" jakim były Olbrzymy z tego klanu, trzeba rozważyć więcej opcji. Na pewno przygotuje coś, co przekona je do podjęcia pertraktacji. W obliczy ogromnej istoty nie trudno było stracić zimną krew, a jakiekolwiek zawahanie mogło być opłakane w skutkach.
Wysłuchał słów Deirdre do końca. Wiedział już, że to spotkanie powoli ma swój kres. Słuchał każdego, jak zawsze milcząc i analizując to, co mają do powiedzenia. Chyba już każdy wiedział, że jest milczącym typem i niewiele się odzywa. Byli tu również inni, którzy na magicznych stworzeniach znali się bardzo dobrze, a ich słowa mogły mieć wielkie znaczenie. Wspólnymi siłami osiągną cel i tego był bardziej niż pewien. Towarzysząc wprawnej czarownicy będzie mógł podejrzeć zdolności, które posiada, nauczyć się czegoś, jednocześnie służąc jej radą.
Opróżnił kielich, obserwując przez chwilę pozostałych. Wymiana eliksirów, darowanie części innym. Nie potrzebował w zasadzie czegokolwiek. Sam miał całkiem spory zapas eliksirów. Widząc jednak, że część osób zbierała się już do wyjścia sam również postanowił opuścić towarzystwo. Pożegnał się z wszystkimi jak należy, a następnie skierował się do wyjścia, zakładając kaptur na głowę. Mroki nocy były przyjemnym sprzymierzeńcem, oby Olbrzymy również chciały stanąć z nimi do walki.
ZT
Wysłuchał słów Deirdre do końca. Wiedział już, że to spotkanie powoli ma swój kres. Słuchał każdego, jak zawsze milcząc i analizując to, co mają do powiedzenia. Chyba już każdy wiedział, że jest milczącym typem i niewiele się odzywa. Byli tu również inni, którzy na magicznych stworzeniach znali się bardzo dobrze, a ich słowa mogły mieć wielkie znaczenie. Wspólnymi siłami osiągną cel i tego był bardziej niż pewien. Towarzysząc wprawnej czarownicy będzie mógł podejrzeć zdolności, które posiada, nauczyć się czegoś, jednocześnie służąc jej radą.
Opróżnił kielich, obserwując przez chwilę pozostałych. Wymiana eliksirów, darowanie części innym. Nie potrzebował w zasadzie czegokolwiek. Sam miał całkiem spory zapas eliksirów. Widząc jednak, że część osób zbierała się już do wyjścia sam również postanowił opuścić towarzystwo. Pożegnał się z wszystkimi jak należy, a następnie skierował się do wyjścia, zakładając kaptur na głowę. Mroki nocy były przyjemnym sprzymierzeńcem, oby Olbrzymy również chciały stanąć z nimi do walki.
ZT
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.06.20 13:11, w całości zmieniany 1 raz
Nie miała pytań, nie miała też wątpliwości. W milczeniu wsłuchiwała się w dalsze rozmowy, z zainteresowaniem unosząc wzrok na Mulcibera, gdy wspomniał o kryształach. Niewątpliwie i to był dobry trop, ale tak naprawdę gdybali o niczym: magia bywała kapryśna, miała swoje labirynty, avada kedavra, jak wywnioskowała z rozmów, mogła trafić nie Zakonnika, a ledwie jego iluzję. Rozwiązań tej zagwozdki było wiele, ale nie mieli żadnych danych, by spekulować; zadziało się coś dziwnego i coś zaskakującego, choć niekoniecznie, jak sugerowała Deirdre, nekromantycznego. Przed śmiercią nie chroniła czarna magia, tego jednego mogła być pewna. Eskapada w kierunku olbrzymów mogła przynieść wielkie zmiany, ale wsłuchiwała się w te rozmowy biernie; wolała wiedzieć, kiedy być przygotowaną na wzmożone problemy rycerzy - żeby mieć w tym czasie lecznicę pustą, a ręce - gotowe do pracy. Wiedziała, że będą jej potrzebowali, jak zawsze zresztą. Na jej poprzednią deklarację nie usłyszała odpowiedzi, zatem nie zamierzała się o nią dłużej dopraszać, wstała, gdy przed nią pojawił się kociołek przekazany przez Alpharda.
- Dziękuję, że to przechowałeś, Alphardzie - Skinęła mu głową, odbierając również ingrediencje - przeglądając sakwy jedna po drugiej przekładając je na dno kociołka w taki sposób, by nie zaszła między nimi niepożądana reakcja. Wiedziała, że przekazanie jej przedmiotów nie było ze strony Blacka żadną łaską, poprosił o to sam alchemik, do którego przedmioty należały i od którego otrzymała takie zapewnienie. Ingrediencje miały zostać spożytkowany na potrzeby rycerskie i rozdzielone na pozostałych alchemików - niestety, Quentina pośród nich nie było. Słyszała o jeszcze jednej czarownicy, która przebywała pośród nich, ale najpewniej nie dostała jeszcze zaproszenia do wspólnego stołu. Skontaktuje się z nią. Kocioł zaś wciąż rozpatrywała jako należący do Valerija - zwróci mu go, gdy tylko wróci ze swojej podróży. A przy okazji zadba, by nie dotknęła go w tym czasie korozja - to był bardzo cenny kociołek.
Nałożyła na ramiona, na głowę, fioletową chustę, chroniącą ją przed wiatrem, po czym skinęła głową Ramseyowi, odnajdując go po przeciwnej stronie stołu. Siedziała między kobietami, nie mogła prosić o pomoc ni Lyanny ni Sigrun, ale Mulciber mógł to dla niej przenieść do lecznicy - sama nie podoła.
- Dziękuję, że to przechowałeś, Alphardzie - Skinęła mu głową, odbierając również ingrediencje - przeglądając sakwy jedna po drugiej przekładając je na dno kociołka w taki sposób, by nie zaszła między nimi niepożądana reakcja. Wiedziała, że przekazanie jej przedmiotów nie było ze strony Blacka żadną łaską, poprosił o to sam alchemik, do którego przedmioty należały i od którego otrzymała takie zapewnienie. Ingrediencje miały zostać spożytkowany na potrzeby rycerskie i rozdzielone na pozostałych alchemików - niestety, Quentina pośród nich nie było. Słyszała o jeszcze jednej czarownicy, która przebywała pośród nich, ale najpewniej nie dostała jeszcze zaproszenia do wspólnego stołu. Skontaktuje się z nią. Kocioł zaś wciąż rozpatrywała jako należący do Valerija - zwróci mu go, gdy tylko wróci ze swojej podróży. A przy okazji zadba, by nie dotknęła go w tym czasie korozja - to był bardzo cenny kociołek.
Nałożyła na ramiona, na głowę, fioletową chustę, chroniącą ją przed wiatrem, po czym skinęła głową Ramseyowi, odnajdując go po przeciwnej stronie stołu. Siedziała między kobietami, nie mogła prosić o pomoc ni Lyanny ni Sigrun, ale Mulciber mógł to dla niej przenieść do lecznicy - sama nie podoła.
bo ty jesteś
prządką
prządką
W milczeniu skinął głową przyjacielowi. Wybranie się z nim w podróż za olbrzymami na pewno nie będzie łatwe ani przyjemne. On sam nie wiedział zbyt wiele o tych bestiach, licząc na to, że Craig posiadał informacje, bądź dostatecznie szybko wejdzie w ich posiadanie i rozświetli mrok, w którym tkwił. Sam zamierzał przetrząsnąć bibliotekę na Wyspie; musiało być tam coś, co nada kształtu ich próbom zjednania się olbrzymów, a im samym zapewni przetrwanie.
Nie miał wiele do dodania. Wszelkimi istotnymi informacjami, które miały jakieś znacznie dla pozostałych, zdołał ujawnić wcześniej. Wchodzenie w dyskursy polityczne, choć powoli mające miejsce w jego poczynaniach, wciąż traktował dość luźno, w milczeniu ucząc się z zasłyszanych słów. Nie chciał porywać się na coś, czego nie był w stanie dokonać, w zamian skupiając na poczynieniu stosownych przygotowań do wyprawy czy ugruntowania pozycji w szpitalu. To drugie zadanie budziło w nim wątpliwości, stosowne do sytuacji, choć logicznie dusił je w zarodku, samemu sobie przedkładając argumenty o dostatecznej sile. Mimo to tkwiło w nim coś, czego nie potrafił jeszcze nazwać. Oczekiwanie innych na sukces tworzyło presję, której wolał stanowczo unikać. Nie nawykł do działania w ten sposób, za bezpośrednie kroki przyjmując jedynie te mogące być wykonane przez niego. W tym wypadku należało posłużyć się subtelnymi działaniami znacznie wykraczającymi poza obecne możliwości Zachary'ego. Zamierzał spróbować dokonać tego, na co pozwalały jego siły. Jeszcze nie wiedział, jak dotrzeć do celu. Pierwsze kroki dopiero formowały się pośród uzdrowicielskich, zazwyczaj chłodnych i logicznych rozmyślań, stając przyczółkiem do poważnej zmiany. Choć świadomość, że zbyt częste przewroty szkodziły, wyraźnie go hamowała, to nie zamierzał jej ograbić się z ambicji. Istotnie zajęcie wysokiej pozycji między uzdrowicielami Świętego Munga taką było, jednak nigdy nie powstawała przed nim tak wcześnie, tak szybko ani tak wyraźnie jak teraz. Potrzeba zewnętrznego bodźca okazała się najwyraźniej kluczowa, by zechciał sięgnąć dalej. Początek w postaci ordynatora oddziału traktował jako zdecydowany krok do sukcesu. Dalsze musieli skrzętnie zaplanować. Nie wątpił, że pomoc Alpharda była podszyta kłamstwem – szczera zażyłość łącząca ich rody miała wreszcie zaowocować nieco głębszymi konszachtami. Cena za to winna zostać ustalona jak najszybciej.
Poruszył się na zajmowanym krześle nieco niespokojnie, oczekując finalnej konkluzji, upatrując jej w obliczach śmierciożerców, Tristana oraz Deirdre. W nich także poszukując informacji, w których posiadanie pragnął wejść w nadciągających miesiącach. Ich życzliwość mogła mu, im pomóc, jednak było to w jego wyobrażeniu coś, na co należało cierpliwie poczekać, póki pełna myśl nie zostanie sprecyzowana.
| z/t
Nie miał wiele do dodania. Wszelkimi istotnymi informacjami, które miały jakieś znacznie dla pozostałych, zdołał ujawnić wcześniej. Wchodzenie w dyskursy polityczne, choć powoli mające miejsce w jego poczynaniach, wciąż traktował dość luźno, w milczeniu ucząc się z zasłyszanych słów. Nie chciał porywać się na coś, czego nie był w stanie dokonać, w zamian skupiając na poczynieniu stosownych przygotowań do wyprawy czy ugruntowania pozycji w szpitalu. To drugie zadanie budziło w nim wątpliwości, stosowne do sytuacji, choć logicznie dusił je w zarodku, samemu sobie przedkładając argumenty o dostatecznej sile. Mimo to tkwiło w nim coś, czego nie potrafił jeszcze nazwać. Oczekiwanie innych na sukces tworzyło presję, której wolał stanowczo unikać. Nie nawykł do działania w ten sposób, za bezpośrednie kroki przyjmując jedynie te mogące być wykonane przez niego. W tym wypadku należało posłużyć się subtelnymi działaniami znacznie wykraczającymi poza obecne możliwości Zachary'ego. Zamierzał spróbować dokonać tego, na co pozwalały jego siły. Jeszcze nie wiedział, jak dotrzeć do celu. Pierwsze kroki dopiero formowały się pośród uzdrowicielskich, zazwyczaj chłodnych i logicznych rozmyślań, stając przyczółkiem do poważnej zmiany. Choć świadomość, że zbyt częste przewroty szkodziły, wyraźnie go hamowała, to nie zamierzał jej ograbić się z ambicji. Istotnie zajęcie wysokiej pozycji między uzdrowicielami Świętego Munga taką było, jednak nigdy nie powstawała przed nim tak wcześnie, tak szybko ani tak wyraźnie jak teraz. Potrzeba zewnętrznego bodźca okazała się najwyraźniej kluczowa, by zechciał sięgnąć dalej. Początek w postaci ordynatora oddziału traktował jako zdecydowany krok do sukcesu. Dalsze musieli skrzętnie zaplanować. Nie wątpił, że pomoc Alpharda była podszyta kłamstwem – szczera zażyłość łącząca ich rody miała wreszcie zaowocować nieco głębszymi konszachtami. Cena za to winna zostać ustalona jak najszybciej.
Poruszył się na zajmowanym krześle nieco niespokojnie, oczekując finalnej konkluzji, upatrując jej w obliczach śmierciożerców, Tristana oraz Deirdre. W nich także poszukując informacji, w których posiadanie pragnął wejść w nadciągających miesiącach. Ich życzliwość mogła mu, im pomóc, jednak było to w jego wyobrażeniu coś, na co należało cierpliwie poczekać, póki pełna myśl nie zostanie sprecyzowana.
| z/t
Once you cross the line
Ostatnio zmieniony przez Zachary Shafiq dnia 27.06.20 19:14, w całości zmieniany 1 raz
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Temat portu udało im się w teorii zamknąć; podchwycił spojrzenie Ramseya, gdy ten zaoferował mu swą pomoc z wyeliminowaniem Picharda - jego wsparcie z pewnością miało okazać się niezwykle cenne. Bo choć przemawiali o podatnym na wpływy zarządcy z lekceważeniem, to nie mogli mieć pewności, jak miałoby przebiec takie spotkanie i czy przypadkiem stary, odkąd port niepokoili sprzeciwiający się obecnej władzy rebelianci, nie zadbał o dodatkowe zabezpieczenia. Drugi z tematów, ten wzbudzający więcej emocji, wciąż był na językach rycerzy. Nic dziwnego, wszak rewelacja dotycząca zakonnika, który rzekomo powstał z martwych, powinna być przestrogą dla nich wszystkich. I choć żeglarz spodziewał się powątpiewania, to nie mógł powstrzymać się przed wykrzywieniem ust w grymasie złości, gdy jedna z zasiadających przy stole czarownic, Lyanna, uparcie kwestionowała wydarzenia tamtej nocy. Z początku nie chciał wspominać o tym, że działał wtedy pod działaniem Felixa, wyglądało jednak na to, że ten argument mógł przekonać niedowiarków do jego wersji wydarzeń - nieprawdopodobnej, wzbudzającej w pełni uzasadniony niepokój, jednak prawdziwej. Przynajmniej jego zdaniem. - Jestem pewien, że zaklęcie było w pełni udane - odpowiedział powoli, chłodno, przeciągając kolejne zgłoski. Obdarzył przy tym kobietę wymownym spojrzeniem zmrużonych oczu. - Płynne Szczęście już o to zadbało. - Prędko przeniósł spojrzenie na twarz siedzącej dalej Cassandry, tracąc przy tym na rozdrażnieniu. - Nie, nie miał czasu się obronić. Był spętany łańcuchem, unieruchomiony, ja zaś stałem tuż nad nim. Nie mogłem chybić, nie widziałem też innego promienia zaklęcia, które mogłoby go trafić, żeby upozorować stan śmierci. - Podkreślił raz jeszcze, łudząc się, że w ten sposób rozwieje wszelkie wątpliwości. A nawet jeśli pozostali rycerze mieli wziąć go za wariata, może przynajmniej zadbają o to, by podczas kolejnych walk okaleczyć ciała swych przeciwników na tyle dotkliwie, by nie doszło do podobnego wypadku. Albo przemienić je w inferiusy. Przelotnie spojrzał w kierunku potwierdzającego jego słowa Edgara; skinął mu krótko, z wdzięcznością, głową. Może nie był specjalistą z zakresu anatomii czy biologii, nie uważał się również za eksperta w dziedzinie białej magii, jednego jednak był pewien - że Tonks padł wtedy trupem. Wysłuchał komentarza Mulcibera; czyżby kryształy, które spadły wraz z przełamaniem mocy anomalii, mogły być aż tak potężne, by móc zakłócić działanie zaklęcia niewybaczalnego...? Rozważył też uwagę Craiga; może, może i mógłby walczyć na arenie z kimś, kto jedynie podszywał się pod Gabriela. Tylko po co mieliby zadać sobie tyle trudu? I czy przypadkiem organizatorzy pojedynków nie upewniali się, że biorący w walkach czarodzieje są tymi, którzy wpisali się na listę? Wystarczyłoby dobrze rzucone Veritas Claro.
Podchwycił wzrok Rookwood, gdy ta podkreśliła, że do olbrzymów wybiorą się razem. Nie czuł się swobodnie z myślą, że będą obcować z tymi gwałtownymi, nieobliczalnymi istotami, nie miał jednak wiele do gadania. Jeśli mogli pozyskać ich zaufanie, a tym samym - zdobyć nowych sojuszników, warto było spróbować.
Resztę spotkania przesiedział w milczeniu, od czasu do czasu racząc się alkoholem, wysłuchując tego, co mieli do powiedzenia inni. Spojrzał w stronę Edgara, gdy ten nawiązał do rozmowy sprzed rozpoczęcia obrad - Kolumbii...? Uniósł wyżej brwi, lecz kiwnął tylko głową. Lepiej będzie do tego wrócić na dniach, przedyskutować cel wyprawy i jej warunki. Kiedy już inni zaczęli zbierać się do wyjścia, i on dopił resztkę Ognistej, powoli wstając z zajmowanego do tej pory miejsca. Położył dłoń na ramieniu Drew, dając mu tym samym znak, by na niego poczekał, po czym, oszczędnie pożegnawszy się z pozostałymi rycerzami, opuścił lokal.
| zt
Podchwycił wzrok Rookwood, gdy ta podkreśliła, że do olbrzymów wybiorą się razem. Nie czuł się swobodnie z myślą, że będą obcować z tymi gwałtownymi, nieobliczalnymi istotami, nie miał jednak wiele do gadania. Jeśli mogli pozyskać ich zaufanie, a tym samym - zdobyć nowych sojuszników, warto było spróbować.
Resztę spotkania przesiedział w milczeniu, od czasu do czasu racząc się alkoholem, wysłuchując tego, co mieli do powiedzenia inni. Spojrzał w stronę Edgara, gdy ten nawiązał do rozmowy sprzed rozpoczęcia obrad - Kolumbii...? Uniósł wyżej brwi, lecz kiwnął tylko głową. Lepiej będzie do tego wrócić na dniach, przedyskutować cel wyprawy i jej warunki. Kiedy już inni zaczęli zbierać się do wyjścia, i on dopił resztkę Ognistej, powoli wstając z zajmowanego do tej pory miejsca. Położył dłoń na ramieniu Drew, dając mu tym samym znak, by na niego poczekał, po czym, oszczędnie pożegnawszy się z pozostałymi rycerzami, opuścił lokal.
| zt
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Milczał, gdy mówiła Deirdre, podążając myślami za rozmowami, w które się nie angażował werbalnie. Z zainteresowaniem przeciągał spojrzenie na czarodziejow, do których zwróciła się bezpośrednio, a usłyszawszy ich odpowiedzi, z nie mniejszym spojrzał po pozostałych poszukując u nich wątpliwości. Nic jednak nie wskazywało na to, by rycerzy trapiły w ostatnim czasie wieksze frasunki.
Rozmowy w zasadzie cichły, pierwsi czarodzieje zaczynali zbierać się do wyjścia, zgodnie z obwieszczeniem towarzyszącej mu dzisiaj czarownicy. Kiwnął głową Mulciberowi, nie można było ignorować Gregorowicza, zwłaszcza, że już raz zmusili go do współpracy - mogli mieć pewność, że stanie po właściwej stronie. Jednak w ten sposób nie zatrzymają rozpowszechniania różdżek tym, którzy nie powinno mieć do nich prawa. Brak propozycji ze strony Lyanny skwitował westchnieniem, nie będzie miał dla Yany żadnych dobrych wieści. Płynne szczęście Caleana niewątpliwie odniosło efekt, tak jak niewątpliwie ofiara jego zaklęcia była żywa i stała na dwóch nogach. Nie wiedział, co o tym sądzić - fakt, że znalazł się na klubowej arenie ledwie po kilku dniach wydawał się co najmniej podejrzany i nieprawdopodobny. Brak Valerija z pewnością odbije się na nich mocno, ale Tristan wierzył, że alchemik zniknął tylko po to, by powrócić potężniejszym i mądrzejszym jeszcze niż wcześniej. Mieli na kogo czekać.
- Wygląda na to, że pytań brak - zwrócił się do Deirdre, odginając się w tył na krześle, lekko napięte mięśnie przedramion pozwoliły podnieść się na stole. - Zatem to wszystko, nie traćcie czujności. Londyn jest nasz, ale nie możemy osiąść na laurach i zaprzepaścić wydartego zwycięstwa - uznał krótko, słowem końcowym, bo coś powiedzieć należało. Rycerze do dyskusji nie kwapili się dziś nadmiernie, co najpewniej oznaczało, że nie mieli większych zmartwień - a to oznaczać mogło tylko dobrze. I on wkrótce powstał, nie spojrzał na Deirdre i spokojnym krokiem obszedł stół, znikając w czeluściach Wywerny, a później - w ciemnościach nokturnowych zaułków.
zt
Rozmowy w zasadzie cichły, pierwsi czarodzieje zaczynali zbierać się do wyjścia, zgodnie z obwieszczeniem towarzyszącej mu dzisiaj czarownicy. Kiwnął głową Mulciberowi, nie można było ignorować Gregorowicza, zwłaszcza, że już raz zmusili go do współpracy - mogli mieć pewność, że stanie po właściwej stronie. Jednak w ten sposób nie zatrzymają rozpowszechniania różdżek tym, którzy nie powinno mieć do nich prawa. Brak propozycji ze strony Lyanny skwitował westchnieniem, nie będzie miał dla Yany żadnych dobrych wieści. Płynne szczęście Caleana niewątpliwie odniosło efekt, tak jak niewątpliwie ofiara jego zaklęcia była żywa i stała na dwóch nogach. Nie wiedział, co o tym sądzić - fakt, że znalazł się na klubowej arenie ledwie po kilku dniach wydawał się co najmniej podejrzany i nieprawdopodobny. Brak Valerija z pewnością odbije się na nich mocno, ale Tristan wierzył, że alchemik zniknął tylko po to, by powrócić potężniejszym i mądrzejszym jeszcze niż wcześniej. Mieli na kogo czekać.
- Wygląda na to, że pytań brak - zwrócił się do Deirdre, odginając się w tył na krześle, lekko napięte mięśnie przedramion pozwoliły podnieść się na stole. - Zatem to wszystko, nie traćcie czujności. Londyn jest nasz, ale nie możemy osiąść na laurach i zaprzepaścić wydartego zwycięstwa - uznał krótko, słowem końcowym, bo coś powiedzieć należało. Rycerze do dyskusji nie kwapili się dziś nadmiernie, co najpewniej oznaczało, że nie mieli większych zmartwień - a to oznaczać mogło tylko dobrze. I on wkrótce powstał, nie spojrzał na Deirdre i spokojnym krokiem obszedł stół, znikając w czeluściach Wywerny, a później - w ciemnościach nokturnowych zaułków.
zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie tracił zainteresowania żadnym z poruszonych tematów, choć w niewielu mógł cokolwiek pomóc z uwagi na brak konkretnej wiedzy tudzież możliwości. Sprawa portu wydawała się zamknięta i podjęte decyzje na tyle przejrzyste, że nie warto było wdawać się w szczegóły - szatyn był przekonany, że Goyle oraz Ramsey załatwią sprawę bez większych komplikacji. Oby Pichard dobrze wykorzystał swe ostatnie dni, bowiem nie pozostało mu ich nader wiele.
Zerknął w kierunku Tristana, gdy ten wypowiedział imię opisywanej przez niego kobiety. Czyżby i ona powróciła zza światów? Bez zwątpienia Deirdre miała rację w kwestii skrupulatnego pozbywania się zwłok, gdyż jeśli mieli jakikolwiek sposób na przetrwanie najmroczniejszej i najpotężniejszej z klątw, to wszelkie bitwy nie będą mieć końca. Istniała możliwość, aby weszli w posiadanie kryształów, których moc niejednego czarodzieja wprawiła w osłupienie, jednak czy rzeczywiście mogliby mieć ich wiele? -Może udało im się w jakiś sposób wykorzystać ich właściwości i stworzyć nowe? Jeszcze silniejsze?- zasugerował wpatrując się w Mulcibera, który jako jedyny wysunął ów teorię. Wróg miał w szeregach cennych bojowników i był przekonany, że podobnie jak oni, nieustannie pogłębiali swą wiedzę i tym samym umiejętności.
-Udam się z Tobą do Ollivanderów- rzucił, gdy Sigrun opowiedziała się za odwiedzinami. Być może nie był najlepszym mówcą, ale z pewnością miał inne atuty. Wsłuchując się w słowa Ramseya przyznał mu w myślach rację, jednak zamiast mówić o tym głośno zamierzał się tym zająć.-Później może złożymy wizytę w sklepie Gregorowicza?- dodał, gdy żaden z innych Rycerzy nie wyrywał się do podjęcia zadania. Z pewnością zajmie im to więcej czasu, ale w tym przypadku liczył się jak najlepszy efekt. Wiedział, że nie powinien decydować o działaniach Śmierciożerczyni, w końcu była jego dowódcą, dlatego jedynie zasugerował następną część planu. Londyn był wówczas przyjemnym miejscem na długie, nocne spacery.
Powoli Rycerze zaczęli opuszczać Białą Wywernę, jednak szatyn wstrzymał się jeszcze z wyjściem. Skinąwszy głową w kierunku Goyla powrócił wzrokiem do pozostałych i sięgnął do szklanki, aby upić z niej łyk trunku. -Mam w posiadaniu sporą ilość eliksirów, więc jeśli ktokolwiek czegoś potrzebuje przejrzę swe zasoby.- rzucił nie widząc przeszkód, aby udostępnić towarzyszom skradzione od wroga fiolki.
Kiedy przekazał część swych zapasów skinął głową pozostałym w ramach pożegnania, a następnie opuścił Białą Wywernę.
| podzielę się tym co mam w ekwipunku
/zt
Zerknął w kierunku Tristana, gdy ten wypowiedział imię opisywanej przez niego kobiety. Czyżby i ona powróciła zza światów? Bez zwątpienia Deirdre miała rację w kwestii skrupulatnego pozbywania się zwłok, gdyż jeśli mieli jakikolwiek sposób na przetrwanie najmroczniejszej i najpotężniejszej z klątw, to wszelkie bitwy nie będą mieć końca. Istniała możliwość, aby weszli w posiadanie kryształów, których moc niejednego czarodzieja wprawiła w osłupienie, jednak czy rzeczywiście mogliby mieć ich wiele? -Może udało im się w jakiś sposób wykorzystać ich właściwości i stworzyć nowe? Jeszcze silniejsze?- zasugerował wpatrując się w Mulcibera, który jako jedyny wysunął ów teorię. Wróg miał w szeregach cennych bojowników i był przekonany, że podobnie jak oni, nieustannie pogłębiali swą wiedzę i tym samym umiejętności.
-Udam się z Tobą do Ollivanderów- rzucił, gdy Sigrun opowiedziała się za odwiedzinami. Być może nie był najlepszym mówcą, ale z pewnością miał inne atuty. Wsłuchując się w słowa Ramseya przyznał mu w myślach rację, jednak zamiast mówić o tym głośno zamierzał się tym zająć.-Później może złożymy wizytę w sklepie Gregorowicza?- dodał, gdy żaden z innych Rycerzy nie wyrywał się do podjęcia zadania. Z pewnością zajmie im to więcej czasu, ale w tym przypadku liczył się jak najlepszy efekt. Wiedział, że nie powinien decydować o działaniach Śmierciożerczyni, w końcu była jego dowódcą, dlatego jedynie zasugerował następną część planu. Londyn był wówczas przyjemnym miejscem na długie, nocne spacery.
Powoli Rycerze zaczęli opuszczać Białą Wywernę, jednak szatyn wstrzymał się jeszcze z wyjściem. Skinąwszy głową w kierunku Goyla powrócił wzrokiem do pozostałych i sięgnął do szklanki, aby upić z niej łyk trunku. -Mam w posiadaniu sporą ilość eliksirów, więc jeśli ktokolwiek czegoś potrzebuje przejrzę swe zasoby.- rzucił nie widząc przeszkód, aby udostępnić towarzyszom skradzione od wroga fiolki.
Kiedy przekazał część swych zapasów skinął głową pozostałym w ramach pożegnania, a następnie opuścił Białą Wywernę.
| podzielę się tym co mam w ekwipunku
/zt
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 18.06.20 22:27, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Uchwyciła spojrzenie Tristana, kiedy mówił o małej zachęcie w kierunku Ollivanderów. Zerknęła też na Ramseya, wspominającego o Gregorowiczu na Carkitt Market. To prawda - zawsze mogli udać się do niego, on także był cenionym i znanym w czarodziejskim świecie wytwórcą różdżek, lecz czuła się jakoś dziwnie z myślą, że mogłoby zabraknąć tych wytwarzanych przez Ollivanderów. Sprzedawali je wszak czarodziejom z Anglii, Walii, Szkocji i Irlandii od setek lat. To część tradycji. Znali się na swoim fachu. Czy Gregorowicz mógł im dorównać? Prześcignąć? Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Wolała, by Ollivanderowie naprawdę, jak wspominał Rosier, poszli po rozum do głowy. Jeśli nie po dobroci, to siłą.
- Doskonale. Zaczekamy na odpowiedni moment - odpowiedziała Macnairowi Sigrun, kiedy zaproponował jej swoje towarzystwo. Jeśli Ollivanderowie zamierzali się upierać przy tym, co głosił Ulysses podczas szczytu w Stonehedge, to nie pójdzie łatwo. Sklep z całą pewnością chroniły zaklęcia i zabezpieczenia. Nie tylko przed złodziejami.
- Czasami i rozczłonkowanie ich nie przynosi zamierzonego efektu. Najwyraźniej naprawdę trzeba od razu ich spalić. Najlepiej w ogniach szatańskiej pożogi - odezwała się po Cassandrze, kiedy zasugerowała sposób, by pozbyć się członków Zakonu Feniksa raz na zawsze.
Sigrun martwiła i niepokoiła opowieść Caelana o zmartwychwstałym Tonksie. Zwłaszcza, że zgodnie ze słowami uzdrowicielki, anomalia nie mogła mieć w tym już swojego udziału, bo zbyt niewiele z niej zostało. Ta zagadka miała pozostać póki co nierozwikłana. Tak jak mówiła Deirdre, musieli skupić się na innym zadaniu, które wyznaczył dla nich Czarny Pan. Przeciągnięcie olbrzymów na swoją stronę nie będzie ani proste, ani nie nastąpi zbyt prędko. Wielu z nich mogło w trakcie misji tych zginąć - te potężne stwory były wszak odporne na czary, a wśród nich nie znajdowało się wielu czarodziejów obytych z magicznymi stworzeniami, poza lordami Rosier i nią samą.
- Doskonale. Wierzę, że dołoży wszelkich starań, by wykonać je należycie - odparła na obietnicę Deirdre, że zajmie się wyznaczeniem Calderowi zadania, podczas którego będzie mógł się sprawdzić - dowieść swojego zaufania i zaprezentować pełnię swoich możliwości magicznych.
- Będę czekać na wasze listy - zwróciła się jeszcze do Alpharda i Zachary'ego, na których barkach spoczywał teraz obowiązek, by sięgnąć do archiwów Ministerstwa Magii i Szpitala świętego Munga, odnaleźć jak najwięcej informacji o członkach Zakonu Feniksa. Powiodła spojrzeniem po pozostałych, milczących i znów nie dających zbyt wiele od siebie, lecz tym razem zamierzała postąpić inaczej - sama będzie wzywać ich do wypełnienia swoich obowiązków względem Czarnego Pana.
Po zakończeniu obrad opuściła Białą Wywernę, zastanawiając się nad tym, jak dotrzeć do olbrzymów z gór Cuillin.
| zt
- Doskonale. Zaczekamy na odpowiedni moment - odpowiedziała Macnairowi Sigrun, kiedy zaproponował jej swoje towarzystwo. Jeśli Ollivanderowie zamierzali się upierać przy tym, co głosił Ulysses podczas szczytu w Stonehedge, to nie pójdzie łatwo. Sklep z całą pewnością chroniły zaklęcia i zabezpieczenia. Nie tylko przed złodziejami.
- Czasami i rozczłonkowanie ich nie przynosi zamierzonego efektu. Najwyraźniej naprawdę trzeba od razu ich spalić. Najlepiej w ogniach szatańskiej pożogi - odezwała się po Cassandrze, kiedy zasugerowała sposób, by pozbyć się członków Zakonu Feniksa raz na zawsze.
Sigrun martwiła i niepokoiła opowieść Caelana o zmartwychwstałym Tonksie. Zwłaszcza, że zgodnie ze słowami uzdrowicielki, anomalia nie mogła mieć w tym już swojego udziału, bo zbyt niewiele z niej zostało. Ta zagadka miała pozostać póki co nierozwikłana. Tak jak mówiła Deirdre, musieli skupić się na innym zadaniu, które wyznaczył dla nich Czarny Pan. Przeciągnięcie olbrzymów na swoją stronę nie będzie ani proste, ani nie nastąpi zbyt prędko. Wielu z nich mogło w trakcie misji tych zginąć - te potężne stwory były wszak odporne na czary, a wśród nich nie znajdowało się wielu czarodziejów obytych z magicznymi stworzeniami, poza lordami Rosier i nią samą.
- Doskonale. Wierzę, że dołoży wszelkich starań, by wykonać je należycie - odparła na obietnicę Deirdre, że zajmie się wyznaczeniem Calderowi zadania, podczas którego będzie mógł się sprawdzić - dowieść swojego zaufania i zaprezentować pełnię swoich możliwości magicznych.
- Będę czekać na wasze listy - zwróciła się jeszcze do Alpharda i Zachary'ego, na których barkach spoczywał teraz obowiązek, by sięgnąć do archiwów Ministerstwa Magii i Szpitala świętego Munga, odnaleźć jak najwięcej informacji o członkach Zakonu Feniksa. Powiodła spojrzeniem po pozostałych, milczących i znów nie dających zbyt wiele od siebie, lecz tym razem zamierzała postąpić inaczej - sama będzie wzywać ich do wypełnienia swoich obowiązków względem Czarnego Pana.
Po zakończeniu obrad opuściła Białą Wywernę, zastanawiając się nad tym, jak dotrzeć do olbrzymów z gór Cuillin.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wiedziała, że czekało na nich wiele trudnych zadań i że nadchodzące tygodnie mogą wcale nie przynosić natychmiastowej gratyfikacji. Osiągnęli wiele, ale im lepiej się sprawdzali, tym wyżej znajdowała się poprzeczka, by zadowolić Czarnego Pana - i tym większą przestrzeń do działania otrzymywali. Już nie działali w ukryciu, ukazali swą siłę światu, a świat w końcu im zaufał. Zgromadzeni przy stole Rycerze Walpurgii stawali się podwaliną nowych rządów, nowego społeczeństwa, nowej potęgi, paradoksalnie opartej na wiekowej tradycji, na prastarej magii, która na zawsze zalała ich żyły czernią. Straszną i silną, odurzającą pięknem grozy, jaką budzili. I szacunku, na jaki bez wątpienia zasługiwali, niezależnie, czy wiedli prym podczas politycznych dyskusji w Ministerstwie Magii, czy działali w kameralnych półcieniach zapomnianych uliczek, zakurzonych pracowni alchemicznych czy zakrwawionych salach lecznic. Doceniała każdego, kto oddawał swój czas, magię i umiejętności, by czarodzieje znów mogli rządzić Wielką Brytanią, niosąc dobrą nowinę magom.
- Życzę wam więc powodzenia - choć wątpię, by było przydatne. Jesteście silni, nie zawieliście podczas najtrudniejszych prób, wiem więc, że i tym razem będziemy mogli świętować sukces w przyłączeniu do nas tych wyjątkowych sojuszników - podsumowała w końcu, dając znać, że spotkanie zbliża się ku końcowi. Wysłuchała ostatnich uwag i sugestii, obserwowała też wymianę ingrediencji. Nie podnosiła się z krzesła, gdy pozostali powstawali z nich i znikali za drzwiami, siedziała spokojnie, w milczeniu, zastanawiając się nad tym, co przyniosą ich działania; czy uda im się skłonić olbrzymy do współpracy, a co najważniejsze, czy te wielkie istoty będą im posłuszne. Martwiła się, ale determinacja była silniejsza od niepokoju, a konkretne plany na nadchodzące miesiące pozwalały skupić się na działaniu - tylko dzięki niemu mogli zasłużyć na zadowolenie Czarnego Pana. Nie mogli go zawieść, nie istniała taka możliwość; nie teraz, gdy w końcu rządy objął rozsądny arystokrata, a Londyn był wolny od szlamu. W końcu została w bocznej sali sama, nieświadomie odprowadzając spojrzeniem wychodzącego bez słowa Tristana. Miała nadzieję, że najgorsze jest już za nimi - Śmierciożercami.
| zt
- Życzę wam więc powodzenia - choć wątpię, by było przydatne. Jesteście silni, nie zawieliście podczas najtrudniejszych prób, wiem więc, że i tym razem będziemy mogli świętować sukces w przyłączeniu do nas tych wyjątkowych sojuszników - podsumowała w końcu, dając znać, że spotkanie zbliża się ku końcowi. Wysłuchała ostatnich uwag i sugestii, obserwowała też wymianę ingrediencji. Nie podnosiła się z krzesła, gdy pozostali powstawali z nich i znikali za drzwiami, siedziała spokojnie, w milczeniu, zastanawiając się nad tym, co przyniosą ich działania; czy uda im się skłonić olbrzymy do współpracy, a co najważniejsze, czy te wielkie istoty będą im posłuszne. Martwiła się, ale determinacja była silniejsza od niepokoju, a konkretne plany na nadchodzące miesiące pozwalały skupić się na działaniu - tylko dzięki niemu mogli zasłużyć na zadowolenie Czarnego Pana. Nie mogli go zawieść, nie istniała taka możliwość; nie teraz, gdy w końcu rządy objął rozsądny arystokrata, a Londyn był wolny od szlamu. W końcu została w bocznej sali sama, nieświadomie odprowadzając spojrzeniem wychodzącego bez słowa Tristana. Miała nadzieję, że najgorsze jest już za nimi - Śmierciożercami.
| zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Kiedy Alphard zadeklarował chęć przygarnięcia czegoś z posiadanych przez niego zbiorów, skinął głową. Nie pamiętał wszystkich specyfików, jakie posiadał. Nie znał się na alchemii, rzadko też używał czegokolwiek poza eliksirem słodkiego snu. Musiał otworzyć skrzynię i spisać wszystkie posiadane mikstury, zgodnie z nakreślonymi na karteczkach przywieszonych do flakonów nazwami. Być może powinien wszystko, co zalegało w ciemnych kątach przekazać Cassandrze - ta z pewnością zrobi użytek z posiadanych mikstur i rozda je tym, którzy będą ich z pewnością najbardziej potrzebować. O wiele lepiej od niego zagospodaruje je na swoich półkach w pracowni, nie zapominając o ich istnieniu.
Kiedy Drew podjął poruszoną przez niego kwestią, przeciągnął palcami po żuchwie w zamyśleniu.
— Możliwe — niewiele rzeczy uważał za nieprawdopodobne, nie, jeśli w grę wchodziła magia i zgłębianie jej tajemnic. Własne praktyki, badania i przeprowadzane doświadczenia niejednokrotnie udowodniły mu, że magia skrywa przed nimi jeszcze mnóstwo sekretów i tylko nieustanne zgłębianie jej pozwoli na przesuwanie ograniczeń, jakie istniały dla nich. Odpowiednie umiejętności i wielka wiedza mogłyby pozwolić na określoną modyfikację kryształów. Choć były jednorazowe, niepowtarzalne, wciąż pozostawały kryształami, które zawierały w sobie cząsteczki bardzo potężnej magii. Być może potrafili przekuć ją i zmodyfikować tak, aby niosły ze sobą określone korzyści. — Choć sztuczne stworzenie takiego kryształu wiąże się z powstaniem bardzo potężnych artefaktów. Musieliby mieć w swoim szeregu prawdziwego geniusza — stworzenie takiego kryształu przypominało odwieczną pogoń za kamieniem filozoficznym. Choć sam nie znał się na alchemii, a jego pojęcie o strukturach, kamieniach i metalach nie była zbyt imponująca, doskonale wiedział, że takie badania wymagają mnóstwo czasu i niezwykle wielkiej, gromadzonej latami wiedzy i wybitnych umiejętności. Nie podejrzewał, by wśród Zakonników znalazł się drugi Nicolas Flamel, a nawet ktoś znacznie go przewyższający, niewiele czasu minęło od deszczu niezwykłych kryształów.
Kiedy Tristan i Deirdre zakończyli spotkanie, zgasił ledwie rozpalonego papierosa, a z kieszeni wyciągnął cytrynową landrynkę. Uchwyciwszy spojrzenie Cassandry, wstał w milczeniu, doskonale pojmując niemą prośbę wiedźmy. Większość Rycerzy zdążyła już opuścić salę, wiedział więc, że obędzie się bez zbędnych pytań i niepotrzebnych spojrzeń. Wziął kociołek przekazany jej przez Blacka i puściwszy ją przodem, zabrał go wraz ze wszystkimi ingrediencjami, transportując dla niej do lecznicy.
— Z kim go zostawiłaś?— spytał, kiedy już opuścili Wywernę, ogniskując na czarownicy spojrzenie. Miał nadzieję, że ktokolwiek został z jego synem, ufała mu bezgranicznie.
| zt Ramsey i Cassandra
Kiedy Drew podjął poruszoną przez niego kwestią, przeciągnął palcami po żuchwie w zamyśleniu.
— Możliwe — niewiele rzeczy uważał za nieprawdopodobne, nie, jeśli w grę wchodziła magia i zgłębianie jej tajemnic. Własne praktyki, badania i przeprowadzane doświadczenia niejednokrotnie udowodniły mu, że magia skrywa przed nimi jeszcze mnóstwo sekretów i tylko nieustanne zgłębianie jej pozwoli na przesuwanie ograniczeń, jakie istniały dla nich. Odpowiednie umiejętności i wielka wiedza mogłyby pozwolić na określoną modyfikację kryształów. Choć były jednorazowe, niepowtarzalne, wciąż pozostawały kryształami, które zawierały w sobie cząsteczki bardzo potężnej magii. Być może potrafili przekuć ją i zmodyfikować tak, aby niosły ze sobą określone korzyści. — Choć sztuczne stworzenie takiego kryształu wiąże się z powstaniem bardzo potężnych artefaktów. Musieliby mieć w swoim szeregu prawdziwego geniusza — stworzenie takiego kryształu przypominało odwieczną pogoń za kamieniem filozoficznym. Choć sam nie znał się na alchemii, a jego pojęcie o strukturach, kamieniach i metalach nie była zbyt imponująca, doskonale wiedział, że takie badania wymagają mnóstwo czasu i niezwykle wielkiej, gromadzonej latami wiedzy i wybitnych umiejętności. Nie podejrzewał, by wśród Zakonników znalazł się drugi Nicolas Flamel, a nawet ktoś znacznie go przewyższający, niewiele czasu minęło od deszczu niezwykłych kryształów.
Kiedy Tristan i Deirdre zakończyli spotkanie, zgasił ledwie rozpalonego papierosa, a z kieszeni wyciągnął cytrynową landrynkę. Uchwyciwszy spojrzenie Cassandry, wstał w milczeniu, doskonale pojmując niemą prośbę wiedźmy. Większość Rycerzy zdążyła już opuścić salę, wiedział więc, że obędzie się bez zbędnych pytań i niepotrzebnych spojrzeń. Wziął kociołek przekazany jej przez Blacka i puściwszy ją przodem, zabrał go wraz ze wszystkimi ingrediencjami, transportując dla niej do lecznicy.
— Z kim go zostawiłaś?— spytał, kiedy już opuścili Wywernę, ogniskując na czarownicy spojrzenie. Miał nadzieję, że ktokolwiek został z jego synem, ufała mu bezgranicznie.
| zt Ramsey i Cassandra
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Wyglądało na to, że po spotkaniu powstało tak naprawdę więcej pytań niż zyskali odpowiedzi. Słowa Caelana nie poprawiły mu humoru - nawet jeśli wcześniej faktycznie istniały jakieś wątpliwości, czy Goyle faktycznie był w stanie trafić bezbłędnie w swoją ofiarę, to fakt, że działał po spożyciu felix felicis całkowicie wykluczał jakąkolwiek porażkę. Pozostawała więc teoria o podszywaniu się pod zmarłego na arenie - choć i ona nie miała tyle sensu, ile by sobie życzył. Bo w nekromancję jednak nadal ciężko mu było uwierzyć.
Poruszył się niespokojnie, kiedy padła propozycja, aby w kwestii różdżek zwrócić się do Gregorowicza. Nie bardzo podobał mu się pomysł kolejnej wymiany własnego drewna. Ledwo zdołał się przyzwyczaić do nowej różdżki po utracie tamtej poprzedniej. Gdyby jednak zaszła taka potrzeba, wiedział, że nie zawahałby się ani chwili. Byli przecież gotowi poświęcić wszystko dla sprawy.
Rozczłonkowywanie lub palenie ciał zabitych przeciwników brzmiał za to całkiem przyjemnie. Byle tylko Londyn wkrótce nie zamienił się w jeden wielki ogródek z barbecue. Taki smród chyba zupełnie obrzydziłby mu mięso, a jakoś nie wyobrażał sobie siebie jako wegetarianina. Wsuwanie sałaty chętnie zostawiłby szlamom.
Z zadowoleniem przyjął fakt, że Zachary postanowił wspomóc go w ich misji związanej z olbrzymami. Póki co żaden z nich nie miał zbyt rozległej wiedzy na temat tych stworzeń - cała jego wiedza opierała się w dużej mierze na plotkach i historiach opowiadanych z ust do ust. Podejrzewał jednak, że przynajmniej połowa z nich bliższa była tak naprawdę przedobrzonym, strasznym opowiastkom, którymi matki straszyły swoje dzieci, gdy te nie chciały spać. Czekała go więc teraz - jak z resztą zwykle - dość żmudna praca, która polegać miała na odsiewaniu prawy od bzdur. I opracowywanie strategii zdobycia zaufania bandy ćwierćmózgich, dzikich brutali. Już się wręcz nie mógł doczekać.
Widząc, ze spotkanie powoli zbliżało się ku końcowi, Burke również powoli podniósł się z krzesła. Każda porażka, którą odnosili, przynosiła im więcej pracy. Tak samo jednak było w przypadku sukcesów. Gdy Craig wyszedł przed Wywernę, wziął głęboki oddech, trzymając przez chwilę powietrze w płucach. Noc była jeszcze młoda - żal było z niej nie skorzystać, zanim na dobre utknie wśród spraw związanych nieodłącznie z życiem... oraz śmiercią.
zt
Poruszył się niespokojnie, kiedy padła propozycja, aby w kwestii różdżek zwrócić się do Gregorowicza. Nie bardzo podobał mu się pomysł kolejnej wymiany własnego drewna. Ledwo zdołał się przyzwyczaić do nowej różdżki po utracie tamtej poprzedniej. Gdyby jednak zaszła taka potrzeba, wiedział, że nie zawahałby się ani chwili. Byli przecież gotowi poświęcić wszystko dla sprawy.
Rozczłonkowywanie lub palenie ciał zabitych przeciwników brzmiał za to całkiem przyjemnie. Byle tylko Londyn wkrótce nie zamienił się w jeden wielki ogródek z barbecue. Taki smród chyba zupełnie obrzydziłby mu mięso, a jakoś nie wyobrażał sobie siebie jako wegetarianina. Wsuwanie sałaty chętnie zostawiłby szlamom.
Z zadowoleniem przyjął fakt, że Zachary postanowił wspomóc go w ich misji związanej z olbrzymami. Póki co żaden z nich nie miał zbyt rozległej wiedzy na temat tych stworzeń - cała jego wiedza opierała się w dużej mierze na plotkach i historiach opowiadanych z ust do ust. Podejrzewał jednak, że przynajmniej połowa z nich bliższa była tak naprawdę przedobrzonym, strasznym opowiastkom, którymi matki straszyły swoje dzieci, gdy te nie chciały spać. Czekała go więc teraz - jak z resztą zwykle - dość żmudna praca, która polegać miała na odsiewaniu prawy od bzdur. I opracowywanie strategii zdobycia zaufania bandy ćwierćmózgich, dzikich brutali. Już się wręcz nie mógł doczekać.
Widząc, ze spotkanie powoli zbliżało się ku końcowi, Burke również powoli podniósł się z krzesła. Każda porażka, którą odnosili, przynosiła im więcej pracy. Tak samo jednak było w przypadku sukcesów. Gdy Craig wyszedł przed Wywernę, wziął głęboki oddech, trzymając przez chwilę powietrze w płucach. Noc była jeszcze młoda - żal było z niej nie skorzystać, zanim na dobre utknie wśród spraw związanych nieodłącznie z życiem... oraz śmiercią.
zt
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zjawił się w Białej Wywernie znacznie wcześniej niżeli wszyscy inni pragnąc dopilnować, czy wszystko zostało odpowiednio przygotowane. Najważniejszą kwestią było sprawdzenie bocznej sali, która miała pozostać tylko i wyłącznie do ich dyspozycji, dlatego przekroczył progi lokalu tylnym wejściem prowadzącym bezpośrednio do miejsca spotkania. Na próżno było szukać zużytych foteli, ław z futrzanymi narzutami oraz pojedynczych, oddalonych miejsc, gdzie zwykle prowadzono nielegalne interesy. Wyjątkowo czysta podłoga, świeży zapach mięty, ustawiony na samym środku stół obfitujący w butelki wypełnione trunkami, kielichy, a także okrągłe patery z owocami i drobnymi przekąskami sugerowały, iż pamiętano o ich zapowiedzianej wizycie. Lewitujące nad blatem świece były już odpalone – wszystko zdawało się być gotowe na przybycie popleczników Lorda Voldemorta oraz ich oddanych sojuszników. Liczył, że nie przyjdzie mu na nich długo czekać, a co gorsza nikt nie spóźni się zakłócając tym samym obrady, czego niejednokrotnie już był świadkiem. Ponadto żywił nadzieję, że spotkają w znacznie szerszym gronie niżeli ostatnim razem, a wieści o nowych nazwiskach opowiadających się za jedyną, słuszną sprawą usłyszą od każdego Rycerza.
Rozsiadając się na pierwszym z brzegu krześle sięgnął do wewnętrznej kieszeni czarnej szaty po stibbonsa i odpalił go starając się przyspieszyć niezwykle wolno upływające minuty. Nie traktował tego spotkania w sposób szczególny, mimo iż pierwszy raz zasiądzie pośród zgromadzonych jako Śmierciożera. Mroczny znak znajdujący się na jego lewym przedramieniu stanowił dla niego niezwykle ważne wyróżnienie, lecz niezmiennie pragnął ukazywać swą przydatność i oddanie czynem, nie słowem.
Liczył, że przyjdzie im dzisiejszego wieczora usłyszeć jedynie dobre wieści odnośnie poczynań w ostatnich miesiącach, a osoby, które zobligowały się do załatwienia pewnych spraw nie odłożyły ich w czasie. Wciąż mieli wiele do zrobienia, nieustannie pojawiały się nowe kwestie jakie należało załatwić, zatem nie było miejsca na jakąkolwiek nierzetelność i ignorancję. Popełnili już zbyt wiele błędów, aby pozwolić sobie na kolejne własną niesubordynacją. Londyn pozostawał wolny od szlamu, ale wróg szukał ich słabych punktów, atakował i werbował nowe jednostki, o czym nie powinni zapominać.
W chwili, kiedy po raz pierwszy otworzyły się drzwi obrócił wolno głowę zerkając w danym kierunku.
| Zajmuję miejsce numer - 1.
Witam na spotkaniu Rycerzy Walpurgii. Proszę o wskazywanie w poście zajmowanego miejsca. Czas na wejście do wątku upływa w środę - 9 września - o godzinie 20:00.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Większa sala boczna
Szybka odpowiedź