Większa sala boczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Większa sala boczna
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Minął już miesiąc od pamiętnej wyprawy w głąb Banku Gringotta, a jego pamięć wciąż nie działała tak jak powinna. Regularnie zapominał o swoich zobowiązaniach, z opóźnieniem odpisywał na listy, mieszały mu się imiona i daty. Czasem widział w swojej siostrze własną matkę, innym razem nie rozpoznawał własnego dziecka. Czuł się jak starzec z demencją i z każdym dniem zaczynało go to coraz bardziej niepokoić. Nestor nie mógł być szalony. Zbyt wiele od niego zależało. Edgar coraz częściej łapał się na myśli, że powinien wyznaczyć jakiegoś następcę, który w razie konieczności będzie podejmował te decyzje za niego. Czasem ten krok wydawał mu się zbyt daleki, przecież minął dopiero miesiąc, to może tylko chwilowa anomalia, ale jednak wrodzona przezorność zawsze zadawała kolejne pytanie: a co jeśli to nie wróci do normy? Jeśli już taki będzie... szalony, nieprzewidywalny. Jednego dnia będzie wzorowym czarodziejem, by drugiego zapomnieć o własnym rodowodzie. Wydawało mu się, że Charon dobrze spisałby się na tym stanowisku, choć dobrze wiedział, że wcale nie chciałby go odziedziczyć – być może właśnie dlatego. Edgar nie mówił o tym głośno, ale trochę obawiał się przyjść na to spotkanie. Już sobie nie ufał. Nie wiedział kiedy zaatakuje go ten brak pamięci i obudzi się nagle w zupełnie innym miejscu. Starał się tuszować swoje dolegliwości, zazwyczaj nie pojawiał się publicznie w pojedynkę, żeby nagle nie zrobić czegoś głupiego, ale dzisiaj musiał się zmierzyć ze swoim lękiem. Ot, co z niego zrobiła ta choroba: lękliwego człowieka.
Wszedł do dobrze znanego lokalu jak zwykle ubrany na czarno, jedynymi kolorowymi akcentami były skromne szare zdobienia na kołnierzu i mankietach. Przywitał się z obecnymi krótkim skinięciem głowy, bez zastanowienia zajmując miejsce najbliższej drzwi. Być może podświadomie chciał siedzieć najbliżej wyjścia, żeby w razie konieczności szybko stąd wyjść. Chociaż był ciekawy czego się dowie na dzisiejszym spotkaniu, czuł w kościach, że coś może go dzisiaj zaskoczyć.
Miejsce 12
Rzut na pamięć
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wszedł do dobrze znanego lokalu jak zwykle ubrany na czarno, jedynymi kolorowymi akcentami były skromne szare zdobienia na kołnierzu i mankietach. Przywitał się z obecnymi krótkim skinięciem głowy, bez zastanowienia zajmując miejsce najbliższej drzwi. Być może podświadomie chciał siedzieć najbliżej wyjścia, żeby w razie konieczności szybko stąd wyjść. Chociaż był ciekawy czego się dowie na dzisiejszym spotkaniu, czuł w kościach, że coś może go dzisiaj zaskoczyć.
Miejsce 12
Rzut na pamięć
[bylobrzydkobedzieladnie]
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Ostatnio zmieniony przez Edgar Burke dnia 27.04.21 9:04, w całości zmieniany 1 raz
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Edgar Burke' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Podobnie jak swój kuzyn, Craig także obawiał się tego spotkania. Przypadłość, która dręczyła go od czasu wyprawy do głębi Gringotta, potrafiła uaktywnić się w najmniej spodziewanych momentach - czasem gdy bezpieczny od wścibskich oczu wypełniał papierkową robotę we własnym gabinecie, ale również w dni, gdy zabiegany załatwiał sprawy na mieście. Te momenty były najgorsze. Nie mógł pozwolić sobie na paradowanie z potężnym porożem na środku ulicy. Nie potrafił sobie wyobrazić sensacji, którą by wywołał. A także śmiechów i żartów, które zaraz poleciałyby w jego stronę. Każdorazowe opuszczenie bezpiecznego zamku Durham wiązało się zatem z całą masą stresu. Dobrze chociaż, że miał sposobność na ucieczkę z tych patowych sytuacji. Nawet rogi musiały poddać się w końcu sile czarnej magii - innymi słowy, Burke w tych patowych momentach bohatersko salwował się ucieczką pod postacią kłębu mrocznej mgły. Miał jednak świadomość, że taka możliwość nie wchodziła w grę tym razem. Niezależnie od tego, czy ten wieczór miał spędzić z okazałą koroną splątanego jeleniego poroża czy też nie, ze spotkania nie mógł zrezygnować.
Do bocznej sali wkroczył niedługo po Edgarze. Wchodząc do środka obrzucił krótkim spojrzeniem osoby znajdujące się już przy stole. Krótko skinął głową na powitanie już zebranym, ułamek sekundy dłużej zatrzymując wzrok na Sigrun, królującej w dalekim krańcu stołu. Każdy kto był członkiem wyprawy do głębin Gringotta, wyszedł stamtąd pod pewnym względem odmieniony. Głęboko jednak wierzył w to, że dzisiejsze spotkanie miało przebiec bez niepożądanych wypadków czy zakłóceń.
Zasiadł na miejscu obok Edgara, powstrzymując chęć sięgnięcia do wewnętrznej kieszeni szaty i zapalenia papierosa. Zamierzał być wsparciem dla kuzyna, doskonale znał przecież jego przypadłość. Już kilka razy zetknął się z nią, dlatego też zamierzał w razie konieczności dopilnować, aby Edgar wiedział, gdzie i po co się tutaj zgromadzili. Zerkał na niego czujnie co jakiś czas, jednak bardzo szybko okazało się, że sam także musiał skupić się na własnych problemach. Tępe pulsowanie w okolicy czoła było dla niego jasnym sygnałem. Zaciskając pięści pod stołem, Craig przeklął szpetnie, choć cicho. Cudownie. Po prostu cudownie. Już czuł jak z guzków pod linią grzywki zaczynają wyrzynać się zalążki rogów. Do czasu aż zbiorą się wszyscy, będzie straszyć rozłożystym, imponującym porożem. Dzisiejsze spotkanie zacznijmy od pokazu dziwactw - na pierwszy ogień - lord Rogacz Burke. Dziękuję za oklaski, panie i panowie!
miejsce 11
rzut na rogi klik
Do bocznej sali wkroczył niedługo po Edgarze. Wchodząc do środka obrzucił krótkim spojrzeniem osoby znajdujące się już przy stole. Krótko skinął głową na powitanie już zebranym, ułamek sekundy dłużej zatrzymując wzrok na Sigrun, królującej w dalekim krańcu stołu. Każdy kto był członkiem wyprawy do głębin Gringotta, wyszedł stamtąd pod pewnym względem odmieniony. Głęboko jednak wierzył w to, że dzisiejsze spotkanie miało przebiec bez niepożądanych wypadków czy zakłóceń.
Zasiadł na miejscu obok Edgara, powstrzymując chęć sięgnięcia do wewnętrznej kieszeni szaty i zapalenia papierosa. Zamierzał być wsparciem dla kuzyna, doskonale znał przecież jego przypadłość. Już kilka razy zetknął się z nią, dlatego też zamierzał w razie konieczności dopilnować, aby Edgar wiedział, gdzie i po co się tutaj zgromadzili. Zerkał na niego czujnie co jakiś czas, jednak bardzo szybko okazało się, że sam także musiał skupić się na własnych problemach. Tępe pulsowanie w okolicy czoła było dla niego jasnym sygnałem. Zaciskając pięści pod stołem, Craig przeklął szpetnie, choć cicho. Cudownie. Po prostu cudownie. Już czuł jak z guzków pod linią grzywki zaczynają wyrzynać się zalążki rogów. Do czasu aż zbiorą się wszyscy, będzie straszyć rozłożystym, imponującym porożem. Dzisiejsze spotkanie zacznijmy od pokazu dziwactw - na pierwszy ogień - lord Rogacz Burke. Dziękuję za oklaski, panie i panowie!
miejsce 11
rzut na rogi klik
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kłopoty nie mijały, podobnie jak wątpliwości, a wszystkie możliwości, które do tej pory przychodziły mu do głowy już wyczerpał — wciąż miewał zaniki pamięci, wciąż tracił świadomość i rozeznanie — budził się w miejscu innym od tego, które pamiętał jako ostatnie; wciąż zastanawiał się, czy był sobą, czy coś przejmowało nad nim kontrolę? Czy utracił to, co było dla niego w życiu najistotniejsze. Bywał przez to nienaturalnie rozdrażniony, sfrustrowany. Czasem pozwalał sobie na upust emocji, które dotąd bez trudu ukrywał przed całym światem, nawet przed samym sobą. Czuł niepokój — wiele mogło się zdarzyć w chwilach, w których nie był sobą, tracił kontakt ze świadomością, przestawał nad sobą panować. Co już zrobił, czego się dopuścił — dotąd odkrywał, że bywały to głupoty, ale mogło się to zakończyć źle. Szukał sposobu, wciąż nie znalazł. Być może przyjdzie mu się z tym zmagać jeszcze długo, lecz prędzej lub później wynajdzie rozwiązanie i upora się z uporczywym defektem. Spodziewał się, że nie tylko on miewał podobne problemy. Rozmowa z Deirdre rozjaśniła mu wiele. Kamienie, ich wpływ na nich nie były niezauważalne.
Do Białej Wywerny jak zawsze wkroczył samotnie, odziany w ciemne szaty, gruby płaszcz rozpiął po drodze, zsuwając go z ramion dopiero, gdy przekroczył próg. I nim zdołał omieść wzrokiem całe towarzystwo, jego oczy skierowały się w stronę siedzącego przy krańcu stołu psa gończego.
— Co tu robi ten kundel?— spytał zaraz przystając z płaszczem w ręku, obrzucając nieprzychylnym spojrzeniem zwierzaka. Nie miał zbyt dobro kontaktu ze stworzeniami; zupełnie jakby praca kata wymalowała na nim jakieś znaki widoczne tylko dla nich. Nie przepadał za nimi, właściwie z wzajemnością. Nie patrzył mu więc długo w oczy. Nie chciało mu się sięgać po różdżkę. — Wyrzućcie go stąd, mam uczulenie na sierść.
Odwiesił płaszcz, po czym ruszył w lewą stronę, skinając głową wszystkim obecnym w ramach powitania. Skierował się, nie bez przyczyny, na drugą część stołu, by odsunąć krzesło tuż obok blondwłose uzdrowicielki. Kiedy usiadł, zerknął na nią i uśmiechnął się subtelnie.
| zajmuję 2, obok mojej psiapsi Elviry; rzucam na skutki po
Do Białej Wywerny jak zawsze wkroczył samotnie, odziany w ciemne szaty, gruby płaszcz rozpiął po drodze, zsuwając go z ramion dopiero, gdy przekroczył próg. I nim zdołał omieść wzrokiem całe towarzystwo, jego oczy skierowały się w stronę siedzącego przy krańcu stołu psa gończego.
— Co tu robi ten kundel?— spytał zaraz przystając z płaszczem w ręku, obrzucając nieprzychylnym spojrzeniem zwierzaka. Nie miał zbyt dobro kontaktu ze stworzeniami; zupełnie jakby praca kata wymalowała na nim jakieś znaki widoczne tylko dla nich. Nie przepadał za nimi, właściwie z wzajemnością. Nie patrzył mu więc długo w oczy. Nie chciało mu się sięgać po różdżkę. — Wyrzućcie go stąd, mam uczulenie na sierść.
Odwiesił płaszcz, po czym ruszył w lewą stronę, skinając głową wszystkim obecnym w ramach powitania. Skierował się, nie bez przyczyny, na drugą część stołu, by odsunąć krzesło tuż obok blondwłose uzdrowicielki. Kiedy usiadł, zerknął na nią i uśmiechnął się subtelnie.
| zajmuję 2, obok mojej psiapsi Elviry; rzucam na skutki po
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Sama wyprawa do magicznego banku po artefakt wydawała się odległą przeszłością, a jednak przez ostatnie dni nieustannie przeżywał ten koszmar. Znów był w marmurowej komnacie, znów stał na przeciwko czarnomagicznego strażnika, który wytrącał mu miecz z dłoni. Rozbrojony, obezwładniony patrzył na śmierć kolejnych czarodziejów nie mogąc zrobić nic. Nie był nawet pewien w którym momencie wracał do rzeczywistości. Czy to faktycznie był sen, czy naprawdę się wybudził, czy był to już miraż jego udręczonego umysłu - gubił się.
Przetarł zmęczone oczy, a potem poprawił rękawy szaty. Być może chcąc w ten sposób nakarmić się przeczuciem, że coś jest w porządku. W zasadzie nic nie było. Począwszy przez obrzydliwą naturę Nokturnu w którą się zagłębiał, a skończywszy na napiętej sytuacji w Château Rose. Zbyt wiele było chwil w których powinien wykazać się pełnią gotowości. Zamiast świeżości i werwy odczuwał jednak melancholijną niemoc i nasilające się rozkojarzenie, nerwowość. Tak jak teraz - drgnął w przestrachu słysząc nagły huk otworzonej z rozmachem okiennicy. Skierował poirytowane tęczówki na twórcę zamieszania. Nie poświęcił mu jednak dłuższej chwili. Przyśpieszył kroku - był prawie spóźniony. To nie było podobne do niego.
Do większej sali trafił bez większego problemu. Już tu raz był. Nie zdejmował wierzchniej szaty. Czuł dreszcze. Czy było to spowodowane dziwną atmosferą niepokoju panująca wokół, czy przemęczeniem - nie był w stanie odpowiedzieć. Powitał odpowiednią uwagą wszystkich zebranych w ciszy zajmując miejsce przy stole. Zasiadł w krześle doścć sztywno, boleśnie się na nim prostując. Obtłuczone kości w dalszym ciągu odejmowały mu możliwości zachowania odpowiednio prostej, reprezentatywnej sylwetki. Było mu z tym źle. Przesunął zaraz później po zebranych na dłużej zatrzymując ją na Schmidcie. Był światkiem wyjaśnień podarku złożonego na grobie Alpharta. Claude nie potrafił stwierdzić czy było to obrzydliwe, czy było to nietaktowne, czy... cokolwiek.
|miejsce 15
Przetarł zmęczone oczy, a potem poprawił rękawy szaty. Być może chcąc w ten sposób nakarmić się przeczuciem, że coś jest w porządku. W zasadzie nic nie było. Począwszy przez obrzydliwą naturę Nokturnu w którą się zagłębiał, a skończywszy na napiętej sytuacji w Château Rose. Zbyt wiele było chwil w których powinien wykazać się pełnią gotowości. Zamiast świeżości i werwy odczuwał jednak melancholijną niemoc i nasilające się rozkojarzenie, nerwowość. Tak jak teraz - drgnął w przestrachu słysząc nagły huk otworzonej z rozmachem okiennicy. Skierował poirytowane tęczówki na twórcę zamieszania. Nie poświęcił mu jednak dłuższej chwili. Przyśpieszył kroku - był prawie spóźniony. To nie było podobne do niego.
Do większej sali trafił bez większego problemu. Już tu raz był. Nie zdejmował wierzchniej szaty. Czuł dreszcze. Czy było to spowodowane dziwną atmosferą niepokoju panująca wokół, czy przemęczeniem - nie był w stanie odpowiedzieć. Powitał odpowiednią uwagą wszystkich zebranych w ciszy zajmując miejsce przy stole. Zasiadł w krześle doścć sztywno, boleśnie się na nim prostując. Obtłuczone kości w dalszym ciągu odejmowały mu możliwości zachowania odpowiednio prostej, reprezentatywnej sylwetki. Było mu z tym źle. Przesunął zaraz później po zebranych na dłużej zatrzymując ją na Schmidcie. Był światkiem wyjaśnień podarku złożonego na grobie Alpharta. Claude nie potrafił stwierdzić czy było to obrzydliwe, czy było to nietaktowne, czy... cokolwiek.
|miejsce 15
Prawie się spóźniła. Nigdy tego nie robiła, przybywając na wszelkie umówione spotkania za wcześnie, niezależnie, czy chodziło o trudne negocjacje z aroganckim marszandem, umówiony bankiet czy też o spotkanie Rycerzy Walpurgii. Wolała zaczekać, przygotować się, przećwiczyć w umyśle wszelkie możliwości i leniwie obserwować pojawiających się towarzyszy danego wieczoru - cóż jednak robić, ten konkretny, listopadowy dzień pochłonął całą energię, a czas jakby się skurczył. Najpierw szereg pechowych zdarzeń w La Fantasmagorii, potem wymagające skupienia zbieranie informacji niezbędnych do przygotowania miłych odwiedzin w mugolskiej wiosce; głównym winowajcą było jednak coś tak prymitywnego, że aż wstydliwego. Zasnęła. Tak po prostu, nagle, niespodziewanie, wróciła przecież do Białej Willi, by się odświeżyć i przebrać, a także nakarmić bliźnięta. I gdzieś w tej niedorzecznej chwili wytchnienia - doświadczenie sprawiło, że przestała traktować tak bliską koegzystencję z dziećmi jako pełną gryzienia torturę - rozłożona wygodnie na szezlongu, musiała odpłynąć w błogą drzemkę. Koszmary nawiedzały ją z utrudniającą życie regularnością, a gwałtowne wahania nastroju męczyły, te wymówki brzmiały jednak na godne spóźniającej się na poranne zajęcia z eliksirów panienki. Ocknęła się znacznie za późno, nie zdołała więc przyszykować się tak, jak powinna. Narzuciła tylko na domową, białą, domową sukienkę ciemną pelerynę, którą zapięła pod szyję, a później wybiegła z Białej Willi, by kilka chwil później zamienić się w kłąb czarnej mgły.
Zmaterializowała się z niego w zaułku tuż za Białą Wywerną. Przeczesała palcami włosy, z irytacją dostrzegając, że zaprzeczają eleganckiemu, wyniosłemu wyglądowi, jaki prezentowała zazwyczaj. Rozczochrane, prawie skołtunione na końcach - widocznie Myssleine bawiła się kosmykami przez sen - i dziwnie odgniecione u boku w niczym nie przypominały jedwabistej fali. Trudno, nikt chyba już nie śmiał wątpić w jej profesjonalizm oraz oddanie sprawie. Nie musiała przecież tu być - ale chciała. I uważała to za swój obowiązek.
Do pomieszczenia weszła pewnie, z wysoko uniesioną brodą, pilnując, by peleryna nie odsłoniła niedorzecznego stroju. Skinęła głową zgromadzonym i od razu skierowała się ku górze stołu, zajmując szybko miejsce obok Ramseya. Dopiero teraz spostrzegła imponujące poroże Craiga, przyćmiewające ewentualne zauważenie przez postronnych jej niechlujnego wyglądu. - Na poroże nie masz uczulenia, prawda? - spytała cicho Mulcibera, nie mogąc się powstrzymać. Rozsiadła się wygodniej, pozwalając sobie na spokojniejszy oddech. I na przyjrzenie się Rycerzom Walpurgii; najdłużej obserwowała oczywiście lorda Burke, mającego szczęście, że nie posiadał małżonki, Sigrun - czy była już w lepszej formie? - i Elvirę, która miała pecha natknąć się na nią w niezbyt dobrym stanie.
| miejsce nr 3, locus nihil
Zmaterializowała się z niego w zaułku tuż za Białą Wywerną. Przeczesała palcami włosy, z irytacją dostrzegając, że zaprzeczają eleganckiemu, wyniosłemu wyglądowi, jaki prezentowała zazwyczaj. Rozczochrane, prawie skołtunione na końcach - widocznie Myssleine bawiła się kosmykami przez sen - i dziwnie odgniecione u boku w niczym nie przypominały jedwabistej fali. Trudno, nikt chyba już nie śmiał wątpić w jej profesjonalizm oraz oddanie sprawie. Nie musiała przecież tu być - ale chciała. I uważała to za swój obowiązek.
Do pomieszczenia weszła pewnie, z wysoko uniesioną brodą, pilnując, by peleryna nie odsłoniła niedorzecznego stroju. Skinęła głową zgromadzonym i od razu skierowała się ku górze stołu, zajmując szybko miejsce obok Ramseya. Dopiero teraz spostrzegła imponujące poroże Craiga, przyćmiewające ewentualne zauważenie przez postronnych jej niechlujnego wyglądu. - Na poroże nie masz uczulenia, prawda? - spytała cicho Mulcibera, nie mogąc się powstrzymać. Rozsiadła się wygodniej, pozwalając sobie na spokojniejszy oddech. I na przyjrzenie się Rycerzom Walpurgii; najdłużej obserwowała oczywiście lorda Burke, mającego szczęście, że nie posiadał małżonki, Sigrun - czy była już w lepszej formie? - i Elvirę, która miała pecha natknąć się na nią w niezbyt dobrym stanie.
| miejsce nr 3, locus nihil
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Dłuższą chwilę zastanawiał się, czy powinien tu dziś przychodzić - od wydarzeń w tamtym miejscu stanowił zagrożenie, nie dla siebie, dla innych: a brak kontroli nad własnym umysłem w tracie zebrania Rycerzy Walpurgii mogło ukierunkować jego moce przeciwko tym, którzy byli dzisiaj najważniejsi. Uporczywe myśli i podszepty złej zjawy nie nawracała jednak już od kilku dni, mara milczała jak uśpiona, czy na zawsze? Nie wiedział, nie był pewien, poczuł się jednak na tyle pewnie, by dzisiejszego wieczoru - zaryzykować. Kształt jego sylwetki zmaterializował się ze smolistej mgły, która skłębiła się u progu, nim minął drzwi, kierując się do odpowiedniej nawy. Zawsze nieco wybijał się w tym miejscu, ale przez ostatnie miesiące zdawało się to jeszcze bardziej widoczne: doskonale skrojone czarodziejskie czarne szaty elegancją podkreślały jego pozycję - podobnież jak nestorski sygnet błyszczący na palcu obok złotej obrączki. Szlachecki profil zadarty w górę zdradzał dumę, kiedy wkraczał między Rycerzy Walpurgii. Był po czasie - większość zasiadła już przy stole, nie zwykł nigdy lekceważyć zgromadzeń, jednak tym razem zatrzymały go sprawy najwyższej wagi. Skinął zatem od progu siedzącym u szczytu stołu Sigrun i Drew, w geście szacunku, powiódłszy wzrokiem po pozostałych zgromadzonych w sali. Skrzyżował spojrzenia z tymi, których cenił najbardziej, w niemym powitaniu, konsekwencje tamtych dni ciążyły na nich wszystkich - dało się to odczuć w zbyt gęstej atmosferze. Jego duchy były ciche. Pani wojny wciąż nie wyrywała się, by posmakować krwi winnych lub niewinnych, czy zwyciężył? Wątpliwe.
Przekierował spojrzenie na drugi kraniec stołu, gdzie jego spojrzenie padło na mężczyznę, którego pamiętał z pogrzebu. Którego personalia znał, Schmidt, wyjątkowo ambitny szmalcownik. I mężczyzna, który niestosownym słowem zwrócił się do jego małżonki publicznie i bez skrępowania. Natura ich relacji przestała być dla niego zagadką, ale sam czarodziej i jego zamiary - były nimi nadal, nawet jeśli wierzył w siłę jego intelektu. Bez skrępowania obszedł stół, by zasiąść na jego drugim krańcu, uprzednio łapiąc z nim kontakt wzrokowy, naprzeciwko prowadzących, i obok Schmidta. Zrzucił z ramion pelerynę, którą przewiesił przez oparcie krzesła.
krzesełko nr 8
Przekierował spojrzenie na drugi kraniec stołu, gdzie jego spojrzenie padło na mężczyznę, którego pamiętał z pogrzebu. Którego personalia znał, Schmidt, wyjątkowo ambitny szmalcownik. I mężczyzna, który niestosownym słowem zwrócił się do jego małżonki publicznie i bez skrępowania. Natura ich relacji przestała być dla niego zagadką, ale sam czarodziej i jego zamiary - były nimi nadal, nawet jeśli wierzył w siłę jego intelektu. Bez skrępowania obszedł stół, by zasiąść na jego drugim krańcu, uprzednio łapiąc z nim kontakt wzrokowy, naprzeciwko prowadzących, i obok Schmidta. Zrzucił z ramion pelerynę, którą przewiesił przez oparcie krzesła.
krzesełko nr 8
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Konsekwencje poeventowe
Wiedziałem, że w końcu musiał nadejść moment spotkania z Rycerzami Walpurgii, choć liczyłem, iż uda się go przesunąć możliwie daleko w czasie. Pod koniec września czułem się okropnie; każdy dzień zdawał się zlewać ze sobą, minuta po minucie, godzina po godzinie, podobnie jak mieszanka emocji, która nierzadko okazywała się wybuchowa. Liczne koszmary spędzały sen z powiek, ból głowy nie odpuszczał i choć mijały tygodnie paskudny stan nie poprawiał się, a co gorsza zdawał się pogłębiać budząc coraz większy niepokój oraz przede wszystkim pozostawiając ewidentne luki w pamięci. Nie pomagały zaklęcia, na próżno przygotowywane były fiolki z eliksirami, nawet silniejsze trunki przestały spełniać swe najważniejsze zadanie. Pozostawałem w amoku, rozjuszany, spragniony krwi, elokwentny, do przesady niechlujny, złośliwy i strachliwy, a finalnie cholernie bezradny. Czy tak miało już być zawsze? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie, lecz uświadomiłem sobie, iż powinienem nauczyć się funkcjonować w tej sytuacji, brnąć do przodu i nie patrzeć za siebie. Może byłem gotów jeszcze cokolwiek pomóc? Przydać się mimo osobistej porażki stanowiącej koszt większego sukcesu? Czarny Pan dostał to co chciał, wypełniliśmy jego wolę i to było dla mnie najważniejsze.
Odkąd otworzyłem oczy w mej głowie rozścielała się wizja wieczora. Wcześniejsze obawy zastąpiła niepoprawna duma, jaką odczuwałem w stosunku do własnych poczynań od ostatniego spotkania. Wszystko czego się podjąłem zakończyło się sukcesem, zatem nie miałem powodów do zmartwień, a wręcz przeciwnie. Każdy z obecnych winien był docenić poświęcenie, w końcu beze mnie z pewnością nie opuściłby Locus Nihil w jednym kawałku, nie wspominając o Mathieu oraz Cillianie. Dwa, nadęte bufony nawet nie posłali sowy z pytaniem o moje samopoczucie. Oby pierwszego zżarł smok, zaś kolejnego wilkołak.
Zjawiłem się w Białej Wywernie punktualnie i przekroczyłem progi bocznej sali pragnąc dowiedzieć się, czy aby na pewno wszyscy zdecydowali się zjawić. Wiedziałem, że Sigrun zajęła się poinformowaniem zainteresowanych i choć ostatnio wydawała się nieobecna, to chyba równie proste zadanie nie przerosło jej możliwości. Było nas mało, zaledwie niewielka garstka, która nijak miała się do pierwszych ze spotkań, na których miałem okazję wdrążać się w struktury organizacji. Nowe twarze cieszyły, choć smród pchlarza roznosił się po całym pomieszczeniu, ale wciąż ich ilość nie była zadowalająca. Czy Rycerze rozglądali się za obiecującymi jednostkami? Wcielali pełną werwy, świeżą krew? Wkrótce przyjdzie mi się o tym dowiedzieć.
Witająca mnie cisza i gęsta atmosfera nie były niczym, co mogło zaskoczyć. Przemknąłem wzrokiem wzdłuż całego stołu skinąwszy głową w geście powitania, a następnie ruszyłem w kierunku krzesła znajdującego się obok Rookwood. Niby przypadkowo trąciłem siedzenie kuzyna, który swym egoizmem wyjątkowo zagrał na mych nerwach, po czym opadłem na fotel. -Czy to już wszyscy?- szepnąłem w kierunku czarownicy, a następnie skupiłem spojrzenie na zegarze wskazującym odpowiednią godzinę. Nie tolerowaliśmy spóźnialskich, więc nie zamierzałem na takowych czekać. -Witajcie- powiedziałem znacznie głośniej chcąc dać do zrozumienia, że czas na prywatne rozmowy, których i tak nie było, właśnie dobiegł końca. -Cieszy mnie, iż mimo trudów ostatniej misji, postanowiliście przybyć- dodałem pomijając wszelkie inne grzeczności. Spotkaliśmy się tu w jasnym celu, jaki nijak miał się do rozprawiania o prywatnych bolączkach. Na pierwszy rzut oka widać było, iż wciąż miał takowe Craig, czy niezbyt symetryczna Elvira. Widziałem obok kogo zasiadła, czyżby był to dowód na zawarty pokój? Może już weszła Ramseyowi na głowę i stali się najlepszymi kolegami od ucinania kończyn? Mulciber też nie wyglądał najgorzej, a niby tak odbiło mu w podziemiach.
Wiedziałem, że w końcu musiał nadejść moment spotkania z Rycerzami Walpurgii, choć liczyłem, iż uda się go przesunąć możliwie daleko w czasie. Pod koniec września czułem się okropnie; każdy dzień zdawał się zlewać ze sobą, minuta po minucie, godzina po godzinie, podobnie jak mieszanka emocji, która nierzadko okazywała się wybuchowa. Liczne koszmary spędzały sen z powiek, ból głowy nie odpuszczał i choć mijały tygodnie paskudny stan nie poprawiał się, a co gorsza zdawał się pogłębiać budząc coraz większy niepokój oraz przede wszystkim pozostawiając ewidentne luki w pamięci. Nie pomagały zaklęcia, na próżno przygotowywane były fiolki z eliksirami, nawet silniejsze trunki przestały spełniać swe najważniejsze zadanie. Pozostawałem w amoku, rozjuszany, spragniony krwi, elokwentny, do przesady niechlujny, złośliwy i strachliwy, a finalnie cholernie bezradny. Czy tak miało już być zawsze? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie, lecz uświadomiłem sobie, iż powinienem nauczyć się funkcjonować w tej sytuacji, brnąć do przodu i nie patrzeć za siebie. Może byłem gotów jeszcze cokolwiek pomóc? Przydać się mimo osobistej porażki stanowiącej koszt większego sukcesu? Czarny Pan dostał to co chciał, wypełniliśmy jego wolę i to było dla mnie najważniejsze.
Odkąd otworzyłem oczy w mej głowie rozścielała się wizja wieczora. Wcześniejsze obawy zastąpiła niepoprawna duma, jaką odczuwałem w stosunku do własnych poczynań od ostatniego spotkania. Wszystko czego się podjąłem zakończyło się sukcesem, zatem nie miałem powodów do zmartwień, a wręcz przeciwnie. Każdy z obecnych winien był docenić poświęcenie, w końcu beze mnie z pewnością nie opuściłby Locus Nihil w jednym kawałku, nie wspominając o Mathieu oraz Cillianie. Dwa, nadęte bufony nawet nie posłali sowy z pytaniem o moje samopoczucie. Oby pierwszego zżarł smok, zaś kolejnego wilkołak.
Zjawiłem się w Białej Wywernie punktualnie i przekroczyłem progi bocznej sali pragnąc dowiedzieć się, czy aby na pewno wszyscy zdecydowali się zjawić. Wiedziałem, że Sigrun zajęła się poinformowaniem zainteresowanych i choć ostatnio wydawała się nieobecna, to chyba równie proste zadanie nie przerosło jej możliwości. Było nas mało, zaledwie niewielka garstka, która nijak miała się do pierwszych ze spotkań, na których miałem okazję wdrążać się w struktury organizacji. Nowe twarze cieszyły, choć smród pchlarza roznosił się po całym pomieszczeniu, ale wciąż ich ilość nie była zadowalająca. Czy Rycerze rozglądali się za obiecującymi jednostkami? Wcielali pełną werwy, świeżą krew? Wkrótce przyjdzie mi się o tym dowiedzieć.
Witająca mnie cisza i gęsta atmosfera nie były niczym, co mogło zaskoczyć. Przemknąłem wzrokiem wzdłuż całego stołu skinąwszy głową w geście powitania, a następnie ruszyłem w kierunku krzesła znajdującego się obok Rookwood. Niby przypadkowo trąciłem siedzenie kuzyna, który swym egoizmem wyjątkowo zagrał na mych nerwach, po czym opadłem na fotel. -Czy to już wszyscy?- szepnąłem w kierunku czarownicy, a następnie skupiłem spojrzenie na zegarze wskazującym odpowiednią godzinę. Nie tolerowaliśmy spóźnialskich, więc nie zamierzałem na takowych czekać. -Witajcie- powiedziałem znacznie głośniej chcąc dać do zrozumienia, że czas na prywatne rozmowy, których i tak nie było, właśnie dobiegł końca. -Cieszy mnie, iż mimo trudów ostatniej misji, postanowiliście przybyć- dodałem pomijając wszelkie inne grzeczności. Spotkaliśmy się tu w jasnym celu, jaki nijak miał się do rozprawiania o prywatnych bolączkach. Na pierwszy rzut oka widać było, iż wciąż miał takowe Craig, czy niezbyt symetryczna Elvira. Widziałem obok kogo zasiadła, czyżby był to dowód na zawarty pokój? Może już weszła Ramseyowi na głowę i stali się najlepszymi kolegami od ucinania kończyn? Mulciber też nie wyglądał najgorzej, a niby tak odbiło mu w podziemiach.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
W myślach powtarzała sobie słowa Cassandry - to nie było prawdziwe. To jedynie wytwór chorego umysłu. Trzymała oczy zamknięte i liczyła od dziesięciu w dół, biorąc głęboki oddech, liczyła, że kiedy rozchyli powieki sylwetka Alpharda rozmyje się w powietrzu. Skrzypnęły wówczas drzwi i wiedźma drgnęła na swoim krześle, przeniosła zaskoczone spojrzenie na kuzyna, który się w nich pojawił. Cillian przybył jako pierwszy i w innej sytuacji pogratulowałaby mu możliwości zasiadania przy tym stole, teraz jednak jej myśli krążyły wciąż wokół Blacka, który nadal nie zniknął. Zerknęła w jego stronę, później znów na krewnego - wydawał się zaniepokojony, co zwerbalizował dość otwarcie. Sigrun skrzywiła się znacznie, próbując zamaskować prawdziwe uczucia.
- W porządku. Musisz popracować nad komplementami, Cillian - odpowiedziała, siląc się na dowcip, wciąż jednak zabrzmiało to dość oschle. Nie miała ochoty na żarty. Nie teraz. Sigrun doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie wygląda najlepiej, pomimo starań, by ukryć bladość cery i cienie pod oczyma warstwą pudru i węgielkiem. Trudno. Nie miała czasu i ochoty, aby teraz się tym zajmować. Więcej nic nie powiedziała - przynajmniej o sobie. Nie chciała, by wiadomości o jej kiepskim stanie dotarły do innych, poza gronem najbardziej zaufanych. Musiała chociaż sprawiać wrażenie. Wyprostowała się zatem i unikała patrzenia w stronę Alpharda, kiedy do komnaty zaczęli wchodzić inni.
Sigrun trwała w milczeniu, gdy pojawił się lord Shafiq, później - niestety - Multon, która z jakiegoś powodu zdecydowała się usiąść tuż obok Rookwood, ostentacyjnie ją ignorując i okazując lekceważenie. Śmierciożerczyni przeniosła na nią wzrok nagle i tak samo wystrzeliła jej dłoń w kierunku ręki - a może protezy - Elviry, by zacisnąć palce na nadgarstku.
- Zostaniesz po spotkaniu - oświadczyła jej beznamiętnym tonem. To nie było ani pytanie, ani prośba.
Zaraz po tym Sigrun spojrzała w stronę Schmidta, zasiadającego na drugim końcu stołu, tuz obok Alpharda, zwróciła uwagę na psa, który mu towarzyszył. Był piękny. Z pewnością nie był żadnym kundlem, wbrew słowom Ramseya, nie mającego bladego pojęcia o rasach psów i ich naturze. Sigrun obdarzyła go przeciągłym spojrzeniem i powstrzymała uniesienie brwi na wspomnienie o rzekomym uczuleniu na sierść.
- Wyprowadź go stąd i mów po angielsku - poleciła Schmidtowi.
Powiodła spojrzeniem po Lyannie, a później lordach Burke, którzy zasiedli przy stole tuż obok lorda Mathieu Rosiera. Na głowie Craiga znów jawiło się poroże, co miało niewątpliwie związek z Locus Nihil; wielu z nich wciąż prześladowała czarna magia, która dotknęła ich w tamtym miejscu. Nie zareagowała na nie w żaden sposób, udawała, że wcale go nie ma, a każde krzywe spojrzenie na te rogi należałoby ukarać wydłubaniem oka - świadczyło wszak o tym, co Burke zrobił dla Czarnego Pana.
Nie przypuszczała, że przybędą wszyscy Śmierciożercy, gdy sytuacja w kraju wymagała tak dużego zaangażowania z ich strony, cieszyła się jednak widząc przy stole Mulcibera i Deirdre, którym skinęła głową z szacunkiem, podobnie jak i lordowi Tristanowi Rosier, gdy wszedł do komnaty... Znieruchomiała lekko, kiedy zrozumiała, gdzie zamierza usiąść. To jednocześnie jej przypomniało, że Alpharda wcale tam nie ma, ale i tak wydawała się dziwnie spięta, obserwując jak Black, tknięty przeczuciem, wstaje z krzesła obok Schmidta i zajmuje miejsce obok, aby naprzeciw Sigrun mógł usiąść lord Rosier. Cicho wypuściła powietrze z ust.
Skinęła głową w odpowiedzi na ciche pytanie Drew. Tak, to byli chyba wszyscy. Nie miała zamiaru powtarzać słów z innego spotkania - zamiast nowych twarzy przybywać, to ich ubywało. Niedobrze, lecz nie każdy zasługiwał na to miejsce i tego powinni byli się trzymać.
- Ostatnie zadanie było jednym z najtrudniejszych, lecz podołaliśmy mu. Nie bez ofiar, sięgnięcie po potęgę jednak ich wymaga. Czarny Pan zdobył to, czego pragnął. Alphard Black... - Sigrun urwała, zauważając, że wyimaginowany Alphard unosi brwi na wspomnienie własnego imienia - ... zostanie zapamiętany - dokończyła. - Tamtejsza magia, bardzo silna, rozdzieliła nas wszystkich, najwyższa wiec pora, byśmy ułożyli z tych kawałków wspomnień jedną całość, by wyciągnąć z niej lekcję. Chciałabym też usłyszeć raporty o podjętych przez was działaniach w minionych miesiącach. Jak ułożyły się pertraktacje z wilkołakami? - mówiła dalej, patrząc kolejno po Rycerzach Walpurgii, którzy znaleźli się przy tym stole, oczekując, ze nie będzie musiała wywoływać do odpowiedzi.
- Czy ktoś wie co się dzieje z Calderem Borginem? Dlaczego go tu nie ma? - spytała jeszcze, pytanie kierując głównie do lordów Burke, jego pracodawców. - Caelan Goyle wykonuje powierzone przeze mnie zadanie dla Czarnego Pana, nie pojawi się zatem, mam jednak od niego pewne wieści - poinformowała lakonicznie.
| Czas na odpis 48h.
- W porządku. Musisz popracować nad komplementami, Cillian - odpowiedziała, siląc się na dowcip, wciąż jednak zabrzmiało to dość oschle. Nie miała ochoty na żarty. Nie teraz. Sigrun doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie wygląda najlepiej, pomimo starań, by ukryć bladość cery i cienie pod oczyma warstwą pudru i węgielkiem. Trudno. Nie miała czasu i ochoty, aby teraz się tym zajmować. Więcej nic nie powiedziała - przynajmniej o sobie. Nie chciała, by wiadomości o jej kiepskim stanie dotarły do innych, poza gronem najbardziej zaufanych. Musiała chociaż sprawiać wrażenie. Wyprostowała się zatem i unikała patrzenia w stronę Alpharda, kiedy do komnaty zaczęli wchodzić inni.
Sigrun trwała w milczeniu, gdy pojawił się lord Shafiq, później - niestety - Multon, która z jakiegoś powodu zdecydowała się usiąść tuż obok Rookwood, ostentacyjnie ją ignorując i okazując lekceważenie. Śmierciożerczyni przeniosła na nią wzrok nagle i tak samo wystrzeliła jej dłoń w kierunku ręki - a może protezy - Elviry, by zacisnąć palce na nadgarstku.
- Zostaniesz po spotkaniu - oświadczyła jej beznamiętnym tonem. To nie było ani pytanie, ani prośba.
Zaraz po tym Sigrun spojrzała w stronę Schmidta, zasiadającego na drugim końcu stołu, tuz obok Alpharda, zwróciła uwagę na psa, który mu towarzyszył. Był piękny. Z pewnością nie był żadnym kundlem, wbrew słowom Ramseya, nie mającego bladego pojęcia o rasach psów i ich naturze. Sigrun obdarzyła go przeciągłym spojrzeniem i powstrzymała uniesienie brwi na wspomnienie o rzekomym uczuleniu na sierść.
- Wyprowadź go stąd i mów po angielsku - poleciła Schmidtowi.
Powiodła spojrzeniem po Lyannie, a później lordach Burke, którzy zasiedli przy stole tuż obok lorda Mathieu Rosiera. Na głowie Craiga znów jawiło się poroże, co miało niewątpliwie związek z Locus Nihil; wielu z nich wciąż prześladowała czarna magia, która dotknęła ich w tamtym miejscu. Nie zareagowała na nie w żaden sposób, udawała, że wcale go nie ma, a każde krzywe spojrzenie na te rogi należałoby ukarać wydłubaniem oka - świadczyło wszak o tym, co Burke zrobił dla Czarnego Pana.
Nie przypuszczała, że przybędą wszyscy Śmierciożercy, gdy sytuacja w kraju wymagała tak dużego zaangażowania z ich strony, cieszyła się jednak widząc przy stole Mulcibera i Deirdre, którym skinęła głową z szacunkiem, podobnie jak i lordowi Tristanowi Rosier, gdy wszedł do komnaty... Znieruchomiała lekko, kiedy zrozumiała, gdzie zamierza usiąść. To jednocześnie jej przypomniało, że Alpharda wcale tam nie ma, ale i tak wydawała się dziwnie spięta, obserwując jak Black, tknięty przeczuciem, wstaje z krzesła obok Schmidta i zajmuje miejsce obok, aby naprzeciw Sigrun mógł usiąść lord Rosier. Cicho wypuściła powietrze z ust.
Skinęła głową w odpowiedzi na ciche pytanie Drew. Tak, to byli chyba wszyscy. Nie miała zamiaru powtarzać słów z innego spotkania - zamiast nowych twarzy przybywać, to ich ubywało. Niedobrze, lecz nie każdy zasługiwał na to miejsce i tego powinni byli się trzymać.
- Ostatnie zadanie było jednym z najtrudniejszych, lecz podołaliśmy mu. Nie bez ofiar, sięgnięcie po potęgę jednak ich wymaga. Czarny Pan zdobył to, czego pragnął. Alphard Black... - Sigrun urwała, zauważając, że wyimaginowany Alphard unosi brwi na wspomnienie własnego imienia - ... zostanie zapamiętany - dokończyła. - Tamtejsza magia, bardzo silna, rozdzieliła nas wszystkich, najwyższa wiec pora, byśmy ułożyli z tych kawałków wspomnień jedną całość, by wyciągnąć z niej lekcję. Chciałabym też usłyszeć raporty o podjętych przez was działaniach w minionych miesiącach. Jak ułożyły się pertraktacje z wilkołakami? - mówiła dalej, patrząc kolejno po Rycerzach Walpurgii, którzy znaleźli się przy tym stole, oczekując, ze nie będzie musiała wywoływać do odpowiedzi.
- Czy ktoś wie co się dzieje z Calderem Borginem? Dlaczego go tu nie ma? - spytała jeszcze, pytanie kierując głównie do lordów Burke, jego pracodawców. - Caelan Goyle wykonuje powierzone przeze mnie zadanie dla Czarnego Pana, nie pojawi się zatem, mam jednak od niego pewne wieści - poinformowała lakonicznie.
| Czas na odpis 48h.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pamiętał doskonale swoje pierwsze spotkanie w tym zacnym gronie, kiedy jeszcze nie do końca wiedział, jak wszystko funkcjonuje. Każde kolejne coraz bardziej wdrażało go w temat i pozwalało wyklarować myśli. Każda z zebranych tu osób była inna, parała się inną pracą, posiadała inne umiejętności. Nie chodziło wszak o zgromadzenie wielu osób o jednym talencie, ale różnych, które wspólnymi siłami będą w stanie osiągnąć coś wielkiego. Jedni prawnie władali Czarną Magią, inni doskonale rzucali uroki, a kolejni doskonale radzili sobie z leczeniem ran. Połączenie tych wszystkich elementów w jedną, spójną całość mogło prowadzić do ogromnych sukcesów, wspaniałych efektów, do których przyczyniły się jednostki tworzące wspólny organ. Dopiero niedawno zaczął dostrzegać te wszystkie szczegóły i wtedy zdał sobie sprawę, że każda porażka budowała, pozwalała im na wyciągnięcie wniosków i niepowielanie błędów w przyszłości. Sukcesy rzecz jasna miały znaczenia, ale nimi przychodziło się jedynie napawać.
Drzwi zamknęły się za ostatnią osobą i wszyscy gotowi byli do podjęcia rozmów. Mathieu zdawał sobie sprawę, że Locus Nihil było ogromnym wyzwaniem, które wymagało od nich wszystkich poświęcenia i ogromnych pokładów energii, wyczerpujące do granic możliwości i niosące za sobą ofiary. Alphard już nigdy nie zasiądzie z nimi przy tym stole, nie odbędą rozmowy, nie wymienią wzajemnych uwag. Jego poświęcenie było częścią czegoś wspaniałego i zgodnie z tym co powiedziała Sigrun, Alphard zostanie przez nich zapamiętany. Krótkie słowa wstępu i przejście do konkretów. Raporty, na których myśl skrzywił się nieznacznie. No tak, nie mieli okazji porozmawiać o swoich działaniach, gdy wszyscy skupieni byli na Locus Nihil i czekających ich zadaniu. Teraz kiedy było po wszystkim, a umysły mogły zostać oczyszczone, czas na szczerą spowiedź.
- Wraz z Caelanem i Claudem sprawdzaliśmy trop na Cmentarzu z Kapliczką, w której podziemiach rzekomo ukrywała się grupka wilkołaków. Niestety, napotkaliśmy pewne komplikacje na swojej drodze… niezależne od nas. Nie byliśmy w stanie sprawdzić czy rzeczywiście się tam znajdowali czy to jedynie pogłoski. – odchrząknął znacząco, wszyscy zapewne domyślali się jakiego rodzaju komplikacje to były. Walczyli do samego końca, Mathieu to nawet musiał poczekać na wybawienie, aż Caelan i Claude po niego wrócą. Przypomniał mu się ten cały typ, który tak finezyjnie opowiadał o gniciu w lochach ze szczurami, że aż zrobiło mu się wtedy gorzej od słuchania jego marudzenia. Tak czy siak, nie był pewien czy w Kapliczce ktoś był czy nie, Homenum Revelio pokazało mu obecność jedynie ich przeciwników, nikogo poza nimi nie dostrzegł, żadnej innej poświaty. Ludzie uwielbiali urozmaicać sobie życie, dlatego tworzyli takie historie.
Drzwi zamknęły się za ostatnią osobą i wszyscy gotowi byli do podjęcia rozmów. Mathieu zdawał sobie sprawę, że Locus Nihil było ogromnym wyzwaniem, które wymagało od nich wszystkich poświęcenia i ogromnych pokładów energii, wyczerpujące do granic możliwości i niosące za sobą ofiary. Alphard już nigdy nie zasiądzie z nimi przy tym stole, nie odbędą rozmowy, nie wymienią wzajemnych uwag. Jego poświęcenie było częścią czegoś wspaniałego i zgodnie z tym co powiedziała Sigrun, Alphard zostanie przez nich zapamiętany. Krótkie słowa wstępu i przejście do konkretów. Raporty, na których myśl skrzywił się nieznacznie. No tak, nie mieli okazji porozmawiać o swoich działaniach, gdy wszyscy skupieni byli na Locus Nihil i czekających ich zadaniu. Teraz kiedy było po wszystkim, a umysły mogły zostać oczyszczone, czas na szczerą spowiedź.
- Wraz z Caelanem i Claudem sprawdzaliśmy trop na Cmentarzu z Kapliczką, w której podziemiach rzekomo ukrywała się grupka wilkołaków. Niestety, napotkaliśmy pewne komplikacje na swojej drodze… niezależne od nas. Nie byliśmy w stanie sprawdzić czy rzeczywiście się tam znajdowali czy to jedynie pogłoski. – odchrząknął znacząco, wszyscy zapewne domyślali się jakiego rodzaju komplikacje to były. Walczyli do samego końca, Mathieu to nawet musiał poczekać na wybawienie, aż Caelan i Claude po niego wrócą. Przypomniał mu się ten cały typ, który tak finezyjnie opowiadał o gniciu w lochach ze szczurami, że aż zrobiło mu się wtedy gorzej od słuchania jego marudzenia. Tak czy siak, nie był pewien czy w Kapliczce ktoś był czy nie, Homenum Revelio pokazało mu obecność jedynie ich przeciwników, nikogo poza nimi nie dostrzegł, żadnej innej poświaty. Ludzie uwielbiali urozmaicać sobie życie, dlatego tworzyli takie historie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Uważnie spojrzenie zielonych oczu spoczęło na Mulciberze, w twarzy Austriaka nie dało się jednak dostrzec jakiejkolwiek emocji. Nie podobało mu się określenie, jakiego użył względem jego psa, nie zamierzał jednak wszczynać bury na swoim pierwszym spotkaniu z Rycerzami Walpurgii, nawet jeśli część z nich przyszło mu znać znacznie dłużej niż kilka miesięcy. Zielone ślepia przeniosły się w stronę Sigrun, by na je słowa skinąć głową, przez chwilę posyłając jej intensywniejsze spojrzenie by w ciszy wstać i wyprowadzić psa za drzwi, nakazując mu wyczekiwać jego powrotu. Pomruk niezadowolenia uleciał z jego piersi gdy ponownie zasiadał na swoim miejscu. Skinął z szacunkiem głową Tristanowi, by chwilę później założyć ręce na piersi.
Uważnie wsłuchiwał się w słowa, jakie padały z ust słodkiej Sigrun, nie zdradzając jednak jakichkolwiek emocji. Obserwował uważnie twarze zgromadzonych czarodziejów, nie chcąc ominąć choćby jednego, interesującego gestu bądź informacji, jaka mogłaby ulecieć z ich ust.
- Wraz z Iriną... - Zaczął, a słowa wypowiedziane basowym głosem wybrzmiewały silnym, niemieckim akcentem. - Odwiedziliśmy karczmę będącą kryjówką szlam i szlamolubów. Alchemik tam przebywający zaopatrywał wilkołaki w wywar tojadowy, kryjąc kilka mieszanych rodzin. Przejęliśmy alchemika, przesłuchaliśmy go, wydał wszystkie kryjówki wilkołaków. - W krótkich, zwięzłych słowach opisał przebieg poprzedniego zadania, jakie przydzielili mu Rycerze Walpurgii. Nie sądził, aby cokolwiek w tej materii było do dodania. - Dzień w dzień odławiamy kolejne jednostki, przesłuchujemy podejrzanych i pozbywamy się szlamu. Obecnie tropię jedną grupę podejrzaną o rebelię na terenach hrabstwa Kent z polecenia Lorda Mathieu Rosiera. Idzie dobrze. - Zielone spojrzenie powędrowało na chwilę w kierunku wspomnianego lorda, by dać mu znać iż nie zapomniał, a sprawa z pewnością zostanie dopięta do końca w najbliższych tygodniach - innej możliwości Friedrich Schmidt nie przewidywał. Friedrich nigdy nie był osobą uwielbiającą potoki słów, starał się więc wypowiadać najzwięźlej jak się dało, jednocześnie będąc pewnym, iż połowa zgromadzonych mogłaby powiedzieć znacznie ciekawsze rzeczy. - Jeśli w którymś hrabstwie buntownicy dają się we znaki, pomogę. - Propozycja jaka padła z jego ust skierowana była do szanownych lordów zasiadających przy tym stole. Pracy, zwłaszcza teraz, było niezwykle wiele, a on chciał wiedzieć, gdzie powinien skupić swoje działania. - Tropię również Macmillana. Jestem jedyną osobą do której sam przyjdzie i mam zamiar to wykorzystać. - Dodał, wzruszając ramieniem. Był pewien, że mu się uda. A jeśli wszystko pójdzie tak, jak powinno, zapewne uda mu się wyciągnąć od niego niezwykle interesujące informacje... Bądź zdobyć jego głowę.
- Pochodzę z szanowanej rodziny powiązanej z Austriackim Miniesterstwem Magii. Jeśli będzie potrzebne wsparcie z ich strony, mógłbym poruszyć znajomości. - Hugo Schmidt był cenionym dyplomatą niezwykle dbającym o odpowiednie przyjaźnie. Przyjaźnie, które Friedrich nie raz wykorzystywał i wykorzystywać miał zamiar. - Przydałoby się nam miejsce, w którym moglibyśmy zbierać podejrzanych o rebelię i dokładnie przesłuchiwać. W Tower robi się ciasno. - Dodał, niezwykle chętny by wprowadzić w życie kilka pomysłów, jakie zalęgły się w jego głowie. Wiedział czego potrzebowali - i doskonale wiedział, jak wykorzystać potencjał takiego miejsca.
Po tym, na jego niezwykle obszernym, podsumowaniu Austriak zamilkł, uważnie obserwując twarze zebranych czarodziejów.
Uważnie wsłuchiwał się w słowa, jakie padały z ust słodkiej Sigrun, nie zdradzając jednak jakichkolwiek emocji. Obserwował uważnie twarze zgromadzonych czarodziejów, nie chcąc ominąć choćby jednego, interesującego gestu bądź informacji, jaka mogłaby ulecieć z ich ust.
- Wraz z Iriną... - Zaczął, a słowa wypowiedziane basowym głosem wybrzmiewały silnym, niemieckim akcentem. - Odwiedziliśmy karczmę będącą kryjówką szlam i szlamolubów. Alchemik tam przebywający zaopatrywał wilkołaki w wywar tojadowy, kryjąc kilka mieszanych rodzin. Przejęliśmy alchemika, przesłuchaliśmy go, wydał wszystkie kryjówki wilkołaków. - W krótkich, zwięzłych słowach opisał przebieg poprzedniego zadania, jakie przydzielili mu Rycerze Walpurgii. Nie sądził, aby cokolwiek w tej materii było do dodania. - Dzień w dzień odławiamy kolejne jednostki, przesłuchujemy podejrzanych i pozbywamy się szlamu. Obecnie tropię jedną grupę podejrzaną o rebelię na terenach hrabstwa Kent z polecenia Lorda Mathieu Rosiera. Idzie dobrze. - Zielone spojrzenie powędrowało na chwilę w kierunku wspomnianego lorda, by dać mu znać iż nie zapomniał, a sprawa z pewnością zostanie dopięta do końca w najbliższych tygodniach - innej możliwości Friedrich Schmidt nie przewidywał. Friedrich nigdy nie był osobą uwielbiającą potoki słów, starał się więc wypowiadać najzwięźlej jak się dało, jednocześnie będąc pewnym, iż połowa zgromadzonych mogłaby powiedzieć znacznie ciekawsze rzeczy. - Jeśli w którymś hrabstwie buntownicy dają się we znaki, pomogę. - Propozycja jaka padła z jego ust skierowana była do szanownych lordów zasiadających przy tym stole. Pracy, zwłaszcza teraz, było niezwykle wiele, a on chciał wiedzieć, gdzie powinien skupić swoje działania. - Tropię również Macmillana. Jestem jedyną osobą do której sam przyjdzie i mam zamiar to wykorzystać. - Dodał, wzruszając ramieniem. Był pewien, że mu się uda. A jeśli wszystko pójdzie tak, jak powinno, zapewne uda mu się wyciągnąć od niego niezwykle interesujące informacje... Bądź zdobyć jego głowę.
- Pochodzę z szanowanej rodziny powiązanej z Austriackim Miniesterstwem Magii. Jeśli będzie potrzebne wsparcie z ich strony, mógłbym poruszyć znajomości. - Hugo Schmidt był cenionym dyplomatą niezwykle dbającym o odpowiednie przyjaźnie. Przyjaźnie, które Friedrich nie raz wykorzystywał i wykorzystywać miał zamiar. - Przydałoby się nam miejsce, w którym moglibyśmy zbierać podejrzanych o rebelię i dokładnie przesłuchiwać. W Tower robi się ciasno. - Dodał, niezwykle chętny by wprowadzić w życie kilka pomysłów, jakie zalęgły się w jego głowie. Wiedział czego potrzebowali - i doskonale wiedział, jak wykorzystać potencjał takiego miejsca.
Po tym, na jego niezwykle obszernym, podsumowaniu Austriak zamilkł, uważnie obserwując twarze zebranych czarodziejów.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Sala w szybkim tempie zapełniała się członkami Rycerzy Walpurgii; Elvira obserwowała wszystkich i każdego z osobna, nie kuląc się już na krześle z ostrożnością, ale pewnie prostując plecy i kiwając im głową w geście powitania. Uśmiechnęła się lekko, gdy zauważyła Schmidta, niezmiennie ze swoim pchlarzem; wyglądało na to, że szmalcownik dostąpił wreszcie zaszczytu zasiadania z nimi przy jednym stole i uznawała to za sprzyjającą okoliczność. Na tyle na ile go znała, naprawdę na to zasłużył. Minimalnie zmarszczyła brwi, gdy na sali znalazł się Mulciber, z miejsca strofując Friedricha. Jebnie mu, czy nie jebnie?, zastanawiała się, ale nadzieja była płonna, ponieważ i ona i Fried musieli zdawać sobie sprawę, że Ramsey ze swoją pozycją jest nietykalnym autorytetem. Powietrze na kilka sekund uleciało jej z płuc, gdy śmierciożerca zdecydował się zająć miejsce po jej lewej stronie, ale po szybkiej kalkulacji i uspokojeniu przyspieszonego pulsu, odwróciła się do niego z neutralną miną i szepnęła:
- Witaj, dobrze cię widzieć. - Fałsz owych słów zapiekł ją na języku, wzbudzając mdłości, ale była z siebie dumna, że jest wciąż w stanie w krytycznej sytuacji zachować trzeźwy umysł i nie dać się zdominować lękowi.
Widok Craiga Burke'a oraz formujących się przy jego czole... rogów?... wydał się Elvirze adekwatny i zasłużony. Kusiło, aby posłać mu przepełniony nieprawdziwą sympatią uśmiech, ale powstrzymała się przed złośliwościami, mając w pamięci, że temat pogrzebu prawdopodobnie prędzej czy później wypłynie podczas spotkania. Na samą myśl ściskało ją w żołądku, nie wiedziała, czy gorzej byłoby w takiej rozmowie uczestniczyć, czy pozostać biernym słuchaczem. Gdy Drew zapowiedział początek zebrania, nie mogła powstrzymać się przed rzuceniem mu dłuższego spojrzenia. Obserwowała jego oczy, dłonie, usta, aż niewidzialne pęta zacisnęły jej się na gardle i musiała odwrócić głowę. Machinalnie spróbowała policzyć siedzących. Wciąż pozostało wiele pustych krzeseł; byli w skromniejszym gronie niż na ostatnim spotkaniu. Chciała już skupić się na tym, by przygotować w myślach opis swych ostatnich działań, gdy poczuła silny uścisk na nadgarstku prawdziwej ręki.
- Hm? - mruknęła nieświadomie, spoglądając w kurwie oczy Sigrun, a gdy usłyszała rozkaz, dodała ciche "dobrze", niezadowolona i zaskoczona nagłą decyzją. Czego jędza mogła od niej chcieć?
Zrządzeniem losu nie miała okazji długo rozważać słów Rookwood - przyszła pora na złożenie raportów z misji, z działań, ułożyć historię Locus Nihil w jedną całość, na co wyjątkowo nie miała chęci. Zdecydowała się więc zacząć od tego, co działo się przed końcówką września.
- Razem z Cillianem śledziliśmy wilkołaczego alchemika, mojego dawnego pacjenta. Dzięki dokumentom szpitalnym oraz mojemu śledztwu w okolicznych wioskach udało nam się dowiedzieć, że możemy znaleźć go w okolicy latarni morskiej na Little Skellig. Wyruszyliśmy tam w celu negocjacji, ponieważ Runcorn, bo o nim mowa, jest nie tylko istotnym głosem w społeczności wilkołaków, ale także bardzo utalentowanym alchemikiem, wprawionym w eliksirach bojowych... - urwała historię i spojrzała wymownie na siedzącego naprzeciw niej Cilliana. Ich wspólna misja winna być opisana przez nich oboje.
- Witaj, dobrze cię widzieć. - Fałsz owych słów zapiekł ją na języku, wzbudzając mdłości, ale była z siebie dumna, że jest wciąż w stanie w krytycznej sytuacji zachować trzeźwy umysł i nie dać się zdominować lękowi.
Widok Craiga Burke'a oraz formujących się przy jego czole... rogów?... wydał się Elvirze adekwatny i zasłużony. Kusiło, aby posłać mu przepełniony nieprawdziwą sympatią uśmiech, ale powstrzymała się przed złośliwościami, mając w pamięci, że temat pogrzebu prawdopodobnie prędzej czy później wypłynie podczas spotkania. Na samą myśl ściskało ją w żołądku, nie wiedziała, czy gorzej byłoby w takiej rozmowie uczestniczyć, czy pozostać biernym słuchaczem. Gdy Drew zapowiedział początek zebrania, nie mogła powstrzymać się przed rzuceniem mu dłuższego spojrzenia. Obserwowała jego oczy, dłonie, usta, aż niewidzialne pęta zacisnęły jej się na gardle i musiała odwrócić głowę. Machinalnie spróbowała policzyć siedzących. Wciąż pozostało wiele pustych krzeseł; byli w skromniejszym gronie niż na ostatnim spotkaniu. Chciała już skupić się na tym, by przygotować w myślach opis swych ostatnich działań, gdy poczuła silny uścisk na nadgarstku prawdziwej ręki.
- Hm? - mruknęła nieświadomie, spoglądając w kurwie oczy Sigrun, a gdy usłyszała rozkaz, dodała ciche "dobrze", niezadowolona i zaskoczona nagłą decyzją. Czego jędza mogła od niej chcieć?
Zrządzeniem losu nie miała okazji długo rozważać słów Rookwood - przyszła pora na złożenie raportów z misji, z działań, ułożyć historię Locus Nihil w jedną całość, na co wyjątkowo nie miała chęci. Zdecydowała się więc zacząć od tego, co działo się przed końcówką września.
- Razem z Cillianem śledziliśmy wilkołaczego alchemika, mojego dawnego pacjenta. Dzięki dokumentom szpitalnym oraz mojemu śledztwu w okolicznych wioskach udało nam się dowiedzieć, że możemy znaleźć go w okolicy latarni morskiej na Little Skellig. Wyruszyliśmy tam w celu negocjacji, ponieważ Runcorn, bo o nim mowa, jest nie tylko istotnym głosem w społeczności wilkołaków, ale także bardzo utalentowanym alchemikiem, wprawionym w eliksirach bojowych... - urwała historię i spojrzała wymownie na siedzącego naprzeciw niej Cilliana. Ich wspólna misja winna być opisana przez nich oboje.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Sala zaczęła się wypełniać kolejnymi czarodziejami, dzień jak co dzień, wszystkie pozostałe spotkania zaczęły mu się zlewać w jedno. Siedział przy stole wyprostowany jak struna, wzrok wlepiwszy w ścianę naprzeciwko. Czy zawsze miała taki kolor? Ciekawe. Nie przypominał sobie, żeby w Durham kiedykolwiek użyli farby o tym odcieniu. Być może sir Alaric zarządził gruntowny remont, miał takie prawo jako nestor. Byle tylko nie zmieniał za wiele; zamek zawdzięczał swoją wyjątkową atmosferę tej charakterystycznej surowości, która panowała tam od wieków.
Edgar przyglądał się prawie niewidocznym żłobieniom na ścianie dopóki nie usłyszał dźwięku odsuwanego obok krzesła. Przeniósł wzrok na Craiga, momentalnie się od niego odsuwając. Przecież nie żył. Szybko się rozejrzał po reszcie zgromadzonych. Czy też go widzieli? Nie wydawali się zwracać na niego uwagi. Czy to było jego własne przewidzenie? Demon, który go prześladował? Demon, który jak gdyby nigdy nic zajął miejsce przy stole, obdarzając go jedynie krótkim spojrzeniem. Edgar nieświadomie zacisnął dłonie w pięści, próbując zrozumieć co się dzieje. Twarze, które jeszcze chwile temu doskonale znał, zaczęły się stawać anonimowe. Przyglądał im się gorączkowo, nie rozpoznając żadnej z nich. Co to za zebranie? Wyglądało jak jakaś pieprzona sekta. Już zaczął odsuwać krzesło, żeby stąd wyjść, kiedy kobieta u szczytu stołu zabrała głos.
Kobieta? To miejsce stawało się coraz bardziej niepokojące. Mimo wszystko coś nakazywało mu zostać i przynajmniej wysłuchać co ma do powiedzenia. Lepiej trzymać rękę na pulsie, w Pallas Manor lubowano się w politycznych intrygach. Był nestorem, powinien się orientować w polityce innych rodów. Szybko okazało się, że to była słuszna decyzja. Wilkołaki. Postanowili prowadzić pertraktacje z wilkołakami? Do końca oszaleli. Każdy mądry czarodziej wiedział, że to tylko krwiożercze potwory, w których brakuje człowieczeństwa. A skoro brakuje im czegoś tak istotnego, niezbędnego wręcz do życia w społeczeństwie, niby jak się z nimi porozumieć? Nie mieli z czystokrwistymi czarodziejami nic wspólnego. Absurd. Zresztą nie ostatni tego wieczora. Z zaskoczeniem odkrył, że kobieta przenosi na niego wzrok, w dodatku kierując do niego pytanie. Skąd go znała? Dlaczego ci wszyscy mężczyźni zdawali się jej podporządkowywać? Powiódł po nich wzrokiem, ignorując skierowane do niego słowa. Już nie musiał słuchać niczego więcej. Szkoda jego czasu. Wstał z zamiarem wyjścia z sali.
Edgar przyglądał się prawie niewidocznym żłobieniom na ścianie dopóki nie usłyszał dźwięku odsuwanego obok krzesła. Przeniósł wzrok na Craiga, momentalnie się od niego odsuwając. Przecież nie żył. Szybko się rozejrzał po reszcie zgromadzonych. Czy też go widzieli? Nie wydawali się zwracać na niego uwagi. Czy to było jego własne przewidzenie? Demon, który go prześladował? Demon, który jak gdyby nigdy nic zajął miejsce przy stole, obdarzając go jedynie krótkim spojrzeniem. Edgar nieświadomie zacisnął dłonie w pięści, próbując zrozumieć co się dzieje. Twarze, które jeszcze chwile temu doskonale znał, zaczęły się stawać anonimowe. Przyglądał im się gorączkowo, nie rozpoznając żadnej z nich. Co to za zebranie? Wyglądało jak jakaś pieprzona sekta. Już zaczął odsuwać krzesło, żeby stąd wyjść, kiedy kobieta u szczytu stołu zabrała głos.
Kobieta? To miejsce stawało się coraz bardziej niepokojące. Mimo wszystko coś nakazywało mu zostać i przynajmniej wysłuchać co ma do powiedzenia. Lepiej trzymać rękę na pulsie, w Pallas Manor lubowano się w politycznych intrygach. Był nestorem, powinien się orientować w polityce innych rodów. Szybko okazało się, że to była słuszna decyzja. Wilkołaki. Postanowili prowadzić pertraktacje z wilkołakami? Do końca oszaleli. Każdy mądry czarodziej wiedział, że to tylko krwiożercze potwory, w których brakuje człowieczeństwa. A skoro brakuje im czegoś tak istotnego, niezbędnego wręcz do życia w społeczeństwie, niby jak się z nimi porozumieć? Nie mieli z czystokrwistymi czarodziejami nic wspólnego. Absurd. Zresztą nie ostatni tego wieczora. Z zaskoczeniem odkrył, że kobieta przenosi na niego wzrok, w dodatku kierując do niego pytanie. Skąd go znała? Dlaczego ci wszyscy mężczyźni zdawali się jej podporządkowywać? Powiódł po nich wzrokiem, ignorując skierowane do niego słowa. Już nie musiał słuchać niczego więcej. Szkoda jego czasu. Wstał z zamiarem wyjścia z sali.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Większa sala boczna
Szybka odpowiedź