Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
Uliczki prowadzące do kamienic mieszkalnych. Okolica jest zamieszkała, wobec czego stanowi jeden z najbezpieczniejszych rejonów Nokturnu, pomimo że wiadomo, jakie osoby decydują się na wynajem. Często słychać tutaj mało wyszukane przekleństwa, na przybyszy łypią ponuro zakapturzone postacie, które doskonale orientują się, kto jest mieszkańcem, a kto tylko gościem - idealnym materiałem do szybkiego zarobku. Wejście w te okolice stróżów prawa jest ryzykowną grą - margines społeczeństwa skrupulatnie szczerze swojej prywatności. W rynsztoku w porze deszczowej zbiera się cały brud z ulicy. Ponure, brudne, z ciemności pojedynczych uliczek można usłyszeć odgłosy walki bezpańskich zwierząt... Dobrze, że masz tyle szczęścia, że to tylko one.
Był hardy i głupio odważny. To wydawało się nawet zabawne, zważywszy na jego położenie. Zaciskał piąstki w kieszeniach, wyglądając sztywno, jakby stał na baczność, tylko do góry nogami. Wbrew pozorom nie zamierzał mu odbierać tych kilku knutów. Siłować się z dzieckiem i wydzierać mu z rąk kilka monet. Znał dużo lepsze sposoby na wychowanie młodego człowieka. Rosier też nie miewał dla niego litości.
— Dolohov — powtórzył po nim z zadowoleniem, usłyszawszy jego nazwisko. Istniała możliwość, że rozmnażają się jak króliki, ale na myśl przychodził mu tylko jeden, konkretny. Ale on nie miał nic, co mógłby mu dać w zamian za dziecko. Chłopiec był bezużyteczny. Zbyt żwawy, sprytny i butny, aby zamknąć go w proroku. Nie w takim stanie. Ale może gdyby był trochę słabszy, trochę spokojniejszy...
— Wiesz co mi przypominasz?— spytał spokojnie. — Miałem kiedyś przyjaciela, który był rzeźnikiem. Czarodziejskim rzeźnikiem. Kiedy go odwiedziłem, zaszedłem do miejsca, w którym pracował. Było tam bardzo biało, i całkiem czysto. A mimo to czułem krew. Wiesz jak łatwo można rozpoznać krew, nawet jej nie widząc? Sam jej zapach pozostawia taki metaliczny smak w ustach. Słodki, wyraźny. Podobny trochę do mlecznej czekolady z nutą czegoś dziwnego. Jadłeś kiedyś czekoladę, Antonin? – spytał i uśmiechnął się. — A potem dopiero to zobaczyłem. Wielką maciorę. Dwa razy taką jak ty. I wisiała właśnie tak, jak ty, zawieszona głową w dół na metalowym haku przypiętym do zwisającego z sufitu łańcucha. Wierzgała, bo jeszcze żyła. Jej kwik niósł się po całym, obłożonym białymi płytkami pomieszczeniu. A mój przyjaciel rzeźnik podszedł do niej i wiesz co zrobił? Wiesz, co robi się w rzeźni, Dolohov? Wziął tasak i poderżnął jej gardło. Krew wylała się z strumieniem prosto do wiadra pod nią. I ciekła z niej wartko, a życie w jej ślimatych ślepiach gasło powoli. Wiesz dlaczego się się je wiesza w ten sposób? Bo krew z nich szybciej spływa. — Uśmiechnął się do niego jeszcze szerzej i cofnął się jeszcze krok. Apollinare znał się na sztuce. Magicznym rzeźnictwie. — Właśnie mi to przypominasz teraz.
Przekrzywił głowę, spoglądając na niego — ale jego skóra dalej iskrzyła, dalej przemykały po niej ładunki elektryczne. Po chwili znów przeskoczyły na niego, przeszywając go bólem aż do szpiku. Kłujący ból przenikał synapsa po synapsie, paraliżując mięśnie. Nie mógł się znów ruszyć. Zacisnął zęby, mając przez chwilę wrażenie, że się kurczy. Ale to był tylko moment. Jeden krótki moment.
Zaraz po tym, gwałtownie wycelował w niego różdżką:
— Coli— wypowiedział ciężko. Nikogo nie obchodziło, co z nim robił. Równie dobrze mógł karcić własnego syna; tu nikt nie stanąłby w jego obronie.
| 155/215 (-10)
— Dolohov — powtórzył po nim z zadowoleniem, usłyszawszy jego nazwisko. Istniała możliwość, że rozmnażają się jak króliki, ale na myśl przychodził mu tylko jeden, konkretny. Ale on nie miał nic, co mógłby mu dać w zamian za dziecko. Chłopiec był bezużyteczny. Zbyt żwawy, sprytny i butny, aby zamknąć go w proroku. Nie w takim stanie. Ale może gdyby był trochę słabszy, trochę spokojniejszy...
— Wiesz co mi przypominasz?— spytał spokojnie. — Miałem kiedyś przyjaciela, który był rzeźnikiem. Czarodziejskim rzeźnikiem. Kiedy go odwiedziłem, zaszedłem do miejsca, w którym pracował. Było tam bardzo biało, i całkiem czysto. A mimo to czułem krew. Wiesz jak łatwo można rozpoznać krew, nawet jej nie widząc? Sam jej zapach pozostawia taki metaliczny smak w ustach. Słodki, wyraźny. Podobny trochę do mlecznej czekolady z nutą czegoś dziwnego. Jadłeś kiedyś czekoladę, Antonin? – spytał i uśmiechnął się. — A potem dopiero to zobaczyłem. Wielką maciorę. Dwa razy taką jak ty. I wisiała właśnie tak, jak ty, zawieszona głową w dół na metalowym haku przypiętym do zwisającego z sufitu łańcucha. Wierzgała, bo jeszcze żyła. Jej kwik niósł się po całym, obłożonym białymi płytkami pomieszczeniu. A mój przyjaciel rzeźnik podszedł do niej i wiesz co zrobił? Wiesz, co robi się w rzeźni, Dolohov? Wziął tasak i poderżnął jej gardło. Krew wylała się z strumieniem prosto do wiadra pod nią. I ciekła z niej wartko, a życie w jej ślimatych ślepiach gasło powoli. Wiesz dlaczego się się je wiesza w ten sposób? Bo krew z nich szybciej spływa. — Uśmiechnął się do niego jeszcze szerzej i cofnął się jeszcze krok. Apollinare znał się na sztuce. Magicznym rzeźnictwie. — Właśnie mi to przypominasz teraz.
Przekrzywił głowę, spoglądając na niego — ale jego skóra dalej iskrzyła, dalej przemykały po niej ładunki elektryczne. Po chwili znów przeskoczyły na niego, przeszywając go bólem aż do szpiku. Kłujący ból przenikał synapsa po synapsie, paraliżując mięśnie. Nie mógł się znów ruszyć. Zacisnął zęby, mając przez chwilę wrażenie, że się kurczy. Ale to był tylko moment. Jeden krótki moment.
Zaraz po tym, gwałtownie wycelował w niego różdżką:
— Coli— wypowiedział ciężko. Nikogo nie obchodziło, co z nim robił. Równie dobrze mógł karcić własnego syna; tu nikt nie stanąłby w jego obronie.
| 155/215 (-10)
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k10' : 6
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k10' : 6
Niewielka obawa zamieniła się w strach. Dopiero teraz uświadomił sobie, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Wisiał głową do dołu, nie będąc w stanie się ruszyć. Mógł machać rękoma i nogami, ale to przecież nic nie dawało. Mężczyzna nie dawał spokoju, a jego zimne spojrzenie spowodowało pojawienie się gęsiej skórki na bladym ciele Antonina. W głowie słyszał wszystkie pouczenia matki i ojca, które złamał już w momencie kradzieży. Przypomniał sobie sytuacje, w których był o włos od wpadnięcia w poważne tarapaty. Teraz znowu popełnił błąd, tym razem o wiele gorszy, i nie wiedział jak się z tego wywinąć. Serce wyrywało mu się z piersi, kiedy marzył o jakimś ratunku, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie żadna pomoc nie przyjdzie. Zacisnął usta w wąską linię, a dłonie jeszcze mocniej zacisnął w piąstki, kiedy słuchał słów nieznajomego mężczyzny. Kiwnął nieznacznie głową na wzmiankę o czekoladzie, chociaż w tym momencie miał ochotę skulić się i zniknąć. Nawet nie chciał myśleć o reakcji ojca, kiedy dowie się co tutaj zaszło. Na pewno będzie wściekły, ale przecież będzie miał ku temu powody, to wszystko wina Antonina. Jeszcze mniej pewnie kiwnął głową w odpowiedzi na jego retoryczne pytanie. Oddech znacznie mu się przyspieszył, kiedy oczekiwał końca tej historii. Mógł się domyślać, że właśnie tak się skończy, a jednak słowa mężczyzny zrobiły na nim ogromne wrażenie. Nie od razu zrozumiał analogię do swojego położenia, ale kiedy w końcu to do niego dotarło, znowu zaczął się szamotać, bardziej energicznie niż wcześniej. Nie zwrócił uwagi na zbłąkane ładunki elektryczne, które go atakowały - zdawał się być na nie odporny, co tylko dopełniało jego przerażający wizerunek. Wtedy to jego coś zaatakowało. Poczuł w brzuchu ogromny ból, o wiele większy od tego po przejedzeniu i większy od uderzenia. To był największy ból brzucha jakiego kiedykolwiek doświadczył, nawet nie zauważył, kiedy zaczął krzyczeć, a z jego oczu zaczęły wypływać pojedyncze łzy. Próbował się skulić, żeby zminimalizować ból, a z jego kieszeni wypadły wszystkie knuty i niewielkie śmieci. - Już, już, boli - wysapał, by po chwili stracić przytomność.
| 0/ 60
[bylobrzydkobedzieladnie]
| 0/ 60
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Antonin Dolohov dnia 02.01.19 2:25, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Antonin Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Nazwisko Dolohov, choć budziło w nim względną niechęć nie było całkiem bez znaczenia. Czarodzieje, którzy je nosili nie zasłynęli w tym świecie niczym szczególnym, nie odznaczali się wyjątkowością, nie budzili respektu, grozy, szacunku. Słyszał, że Milburga zmarła. Że wykrwawiła się u podstawy schodów w jego własnej kamienicy po tym, jak wbił jej kciuki w oczy i wpychając gałki do środka oślepił ją i okaleczył, a potem wyrzucił za próg i pozwolił, by spadła ze schodów jak szmaciana lalka, bezwładna kukła. Nikt nigdy nie zainteresował się jej śmiercią, nie powiązał go z nią — teraz było już po wszystkim. Siergiej, karykatura własnego ojca, wywoływał w nim mdłości — tak jak Valerij, którego woń zatęchłej piwnicy nie pozwalała się skupić. Ale to właśnie Valerij służył Czarnemu Panu. To on był zdolnym alchemikiem, członkiem jednostki badawczej, który w ostatnim czasie przysłużył się Voldemortowi. I to tylko przez wzgląd na niego nie mógł zabrać chłopca do Gwiezdnego Proroka, w którym spotkałby zapewne swych rówieśników, przedwcześnie skazanych na śmierć.
Przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, jak wierzgał i wił się, jak prosię wiszące na haku na kilka minut przed śmiercią. Trzymał się na dystans — ładunki elektryczne przeskakujące z ciała chłopca na niego były bolesne; czy to wyobraźnia czy rzeczywistość przywodziła na myśl swąd palonego ciała, chciał go zostawić. Odsunął się jeszcze dalej od niego, nie próbując już zbliżać. Dzieciak był niebezpieczny — miał dość przygód z bachorami, które pluły ogniem przy byle kichnięciu, stanowiąc większe zagrożenie dla swojego otoczenia niż niektórzy czarnoksiężnicy. Kolejne wyładowanie sprawiło, że zaklął i zachwiał się na nogach, cofając powoli. Podparł się dłonią ściany, by odetchnąć głęboko, by odzyskać równowagę. Głupi szczeniak pokrzyżował mu wszystkie plany. Nie próbował się nawet zbliżyć, by odzyskać zabrane, ukradzione przez niego knuty. Monety wypadały z jego kieszeni razem z innymi śmieciami, ale nawet na to nie patrzył. Łzy płynęły chłopcu z oczu i skapywały na bruk, ale nie zmiękczało to jego serca. Patrzył na niego ze złością, bo przez niego słabł; a ból — nawet jeśli go hartował, był w tym przypadku zbędny i psuł mu szyki.
Oderwał się od ściany zmieniając w kłęby gęstego, czarnego dymu. Włożył w to sporo energii i sił, ale musiał stąd zniknąć, oddalić się. Nieprzytomny dzieciak, choć był już nieszkodliwy, był tak samo nieprzydatny, a on zbyt słaby, by uczynić cokolwiek. Wzbił się w niebo, kierując od razu w stronę mieszkania. Musiał zażyć eliksiry, doprowadzić się do porządku przed wieczornym spotkaniem w Białej Wywernie.
| Zt. Oddaję ze skrytki skradzione 5 monet
120/215 (-30)
Przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, jak wierzgał i wił się, jak prosię wiszące na haku na kilka minut przed śmiercią. Trzymał się na dystans — ładunki elektryczne przeskakujące z ciała chłopca na niego były bolesne; czy to wyobraźnia czy rzeczywistość przywodziła na myśl swąd palonego ciała, chciał go zostawić. Odsunął się jeszcze dalej od niego, nie próbując już zbliżać. Dzieciak był niebezpieczny — miał dość przygód z bachorami, które pluły ogniem przy byle kichnięciu, stanowiąc większe zagrożenie dla swojego otoczenia niż niektórzy czarnoksiężnicy. Kolejne wyładowanie sprawiło, że zaklął i zachwiał się na nogach, cofając powoli. Podparł się dłonią ściany, by odetchnąć głęboko, by odzyskać równowagę. Głupi szczeniak pokrzyżował mu wszystkie plany. Nie próbował się nawet zbliżyć, by odzyskać zabrane, ukradzione przez niego knuty. Monety wypadały z jego kieszeni razem z innymi śmieciami, ale nawet na to nie patrzył. Łzy płynęły chłopcu z oczu i skapywały na bruk, ale nie zmiękczało to jego serca. Patrzył na niego ze złością, bo przez niego słabł; a ból — nawet jeśli go hartował, był w tym przypadku zbędny i psuł mu szyki.
Oderwał się od ściany zmieniając w kłęby gęstego, czarnego dymu. Włożył w to sporo energii i sił, ale musiał stąd zniknąć, oddalić się. Nieprzytomny dzieciak, choć był już nieszkodliwy, był tak samo nieprzydatny, a on zbyt słaby, by uczynić cokolwiek. Wzbił się w niebo, kierując od razu w stronę mieszkania. Musiał zażyć eliksiry, doprowadzić się do porządku przed wieczornym spotkaniem w Białej Wywernie.
| Zt. Oddaję ze skrytki skradzione 5 monet
120/215 (-30)
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie było go w domu dzień, albo dwa. No góra trzy! Nic w tym jednak dziwnego, nic zaskakującego. Czasami po prostu znikał niespodziewanie. Bez słowa, bez uprzedzenia, bez choćby liściku pozostawionego na kuchennym stole. Masza zawsze odchodziła od zmysłów, zlękniona, ze go zabili, że w końcu się doigrał, ze go porwali i gdzieś przetrzymują, a ona pozostanie z dzieckiem sama. Teraz już z dziećmi, bo nosiła pod sercem ich drugie. Zwłaszcza teraz nie powinien był narażać jej na stres, na strach o jego życie i zdrowie, który z pewnością jej teraz towarzyszył - w końcu kto miał zapewnić byt ich rodzinie, jeśli nie on? Ciągle powtarzał sobie, że się poprawi, że nie będzie już przez niego płakać - ale zawodził. Zawsze i w kółko zawodził. Zapominał, albo machał na to ręką, a potem powtarzał, ze po prostu nie miał czasu, ze nie mógł, że nie było jak. Kto jak kto, ale Siergiej zawsze znalazł sobie wymówkę. A kiedy nie dawała wiary jego słowom, odwracał kota ogonem i zarzucał brak zaufania. Czyż zaufanie nie powinno być fundamentem małżeństwa? Powinno.
Masha popełniła wielki, ogromny wręcz błąd poślubiając Siergieja. Był okropnym mężem, choć lubił myśleć inaczej. Że dobrze traktuje i ją i ich syna.
Piątego września wędrował uliczkami Śmiertelnego Nokturnu cholernie skacowany. Nie pamiętał, gdzie spędził ostatnie dwa dni. Zaczęło się od wódki i spirytusu, a skończyło na substancjach jeszcze mniej legalnych... Miał czarną dziurę w pamięci. Do świadomości przywracał go ból. Nałapał przez ten czas kilka siniaków. Do domu wracał nieświeży, pachnący tytoniem i alkoholem, poobijany i zmęczony. Marzył o tym, aby walnąć się na małżeńskie łóżko i przespać najbliższe kilka dni.
Widok, który czekał go jednak nieopodal ich kamienicy, zupełnie Siergieja otrzeźwił.
Odzyskał jasność myślenia w kilka sekund.
- Antonin?! - krzyknął głośno, dostrzegając drobne ciało syna, leżące nieruchomo na ulicy. Zmusił się do biegu.
Igły bólu wbiły się boleśnie w kolana, gdy opadł na nie, przy Antoninie. Silne dłonie zacisnęły się lekko na chudych ramionach. Potrząsnął nim lekko raz, drugi, gorączkowo powtarzając jego imię.
- Antonin? Antonin, słyszysz mnie? Hej, otwórz oczy, synu, otwórz oczy - mamrotał, a w jego głosie jak nigdy zaczęła pobrzmiewać panika.
Dłonie mu drżały, gdy brał go na ręce. Bladego, nieprzytomnego, z wyrazem bólu wymalowanym na twarzy. Dolohov aż trząsł się ze złości - kto mu uczynił? Kto go doprowadził do takiego stanu? Znajdzie go. Znajdzie i rozerwie na strzępy.
Z synem na rękach ruszył biegiem w kierunku lecznicy Cassandry; żadnemu innemu uzdrowicielowi nie ufał na tyle, by powierzyć mu życie swojego dziecka.
| zt Antek i Siergiej
Masha popełniła wielki, ogromny wręcz błąd poślubiając Siergieja. Był okropnym mężem, choć lubił myśleć inaczej. Że dobrze traktuje i ją i ich syna.
Piątego września wędrował uliczkami Śmiertelnego Nokturnu cholernie skacowany. Nie pamiętał, gdzie spędził ostatnie dwa dni. Zaczęło się od wódki i spirytusu, a skończyło na substancjach jeszcze mniej legalnych... Miał czarną dziurę w pamięci. Do świadomości przywracał go ból. Nałapał przez ten czas kilka siniaków. Do domu wracał nieświeży, pachnący tytoniem i alkoholem, poobijany i zmęczony. Marzył o tym, aby walnąć się na małżeńskie łóżko i przespać najbliższe kilka dni.
Widok, który czekał go jednak nieopodal ich kamienicy, zupełnie Siergieja otrzeźwił.
Odzyskał jasność myślenia w kilka sekund.
- Antonin?! - krzyknął głośno, dostrzegając drobne ciało syna, leżące nieruchomo na ulicy. Zmusił się do biegu.
Igły bólu wbiły się boleśnie w kolana, gdy opadł na nie, przy Antoninie. Silne dłonie zacisnęły się lekko na chudych ramionach. Potrząsnął nim lekko raz, drugi, gorączkowo powtarzając jego imię.
- Antonin? Antonin, słyszysz mnie? Hej, otwórz oczy, synu, otwórz oczy - mamrotał, a w jego głosie jak nigdy zaczęła pobrzmiewać panika.
Dłonie mu drżały, gdy brał go na ręce. Bladego, nieprzytomnego, z wyrazem bólu wymalowanym na twarzy. Dolohov aż trząsł się ze złości - kto mu uczynił? Kto go doprowadził do takiego stanu? Znajdzie go. Znajdzie i rozerwie na strzępy.
Z synem na rękach ruszył biegiem w kierunku lecznicy Cassandry; żadnemu innemu uzdrowicielowi nie ufał na tyle, by powierzyć mu życie swojego dziecka.
| zt Antek i Siergiej
I'm here to tell ya honey
That I'm bad to the bone
That I'm bad to the bone
/05.09
Nie mogłem dłużej zwlekać. Po tym jak zmagazynowałem potrzebne do badań wiadomości, musiałem ruszyć w teren. To znaczy, zwerbować osoby gotowe być osobnikami testowymi. To znaczy, może nie tyle testowymi, co potrzebowałem ich krwi. Także wiedziałem, że jeśli ich zawezwę, to powinni stawić się na Grimmauld Place. Nie byłem zadowolony, że jeden ze zgłoszonych znajdował swoje lokum na Nokturnie. To było parszywe miejsce, do którego wolałem nie wchodzić bez potrzeby. Do tej pory moją jedyną potrzebą na postawienie stopy w tak oślizgłym miejscu były wydarzenia jednostki badawczej oraz konsultacje z Cassandrą, też w celach stricte naukowych. Na samą myśl, że miałbym bywać tutaj częściej dostawałem obrzydzenia. Nie mogłem się nadziwić jakim cudem Vablatsky tutaj żyła. Na jej miejscu po prostu uzbierałbym pieniądze i wyniósł się stąd jak najprędzej. Jednak oboje żyliśmy w zupełnie innych światach i pewne różnice były nie do przeskoczenia.
Tak czy siak musiałem się tutaj znów pojawić, w celu uzgodnienia szczegółów z jednym z członków Rycerzy. Ovidius Bagnold był najnowszym nabytkiem organizacji, ale dość zapalonym do eksterminacji wszelkich szlam z pięknych uliczek czarodziejów. Od razu zapragnął mi pomóc, choć zastrzegł również konieczność uiszczenia wynagrodzenia za swą nieskazitelną krew. To dość śmiała teza jak na kogoś będącego półkrwi, w dodatku chorym na śmiertelną bladość. Nie próbowałem go poprawiać, był mi potrzebny. Jeszcze by się obraził, a ja musiałbym szukać obiektów testowych jeszcze dalej niż sięgały moje wpływy. Lub co gorsza męczyć się z byle jakim mętem spod ciemnej gwiazdy. Nie, to nie tak, że Bagnold był uosobieniem wdzięku i kurtuazji, ale przynajmniej wiedziałem, że nie zaciuka mnie w ciemnym zaułku kiedy przyjdę z sakiewką pieniędzy. Ceniłem sobie ten psychiczny komfort.
To dlatego zjawiłem się punktualnie w umówionym miejscu. Podobno najbezpieczniejszym w tej parszywej okolicy. Starałem się nie rzucać w oczy, choć niemal od razu zauważyłem zbliżającego się do mnie czarodzieja. – Ovidius? – spytałem cicho, w momencie, w którym mężczyzna mógł mnie usłyszeć na tyle dobrze, by potwierdzić lub zaprzeczyć mojemu pytaniu. Ciężko było o tej porze kogokolwiek tu rozpoznać, zwłaszcza przez głowę skrytą w kapturze.
Nie mogłem dłużej zwlekać. Po tym jak zmagazynowałem potrzebne do badań wiadomości, musiałem ruszyć w teren. To znaczy, zwerbować osoby gotowe być osobnikami testowymi. To znaczy, może nie tyle testowymi, co potrzebowałem ich krwi. Także wiedziałem, że jeśli ich zawezwę, to powinni stawić się na Grimmauld Place. Nie byłem zadowolony, że jeden ze zgłoszonych znajdował swoje lokum na Nokturnie. To było parszywe miejsce, do którego wolałem nie wchodzić bez potrzeby. Do tej pory moją jedyną potrzebą na postawienie stopy w tak oślizgłym miejscu były wydarzenia jednostki badawczej oraz konsultacje z Cassandrą, też w celach stricte naukowych. Na samą myśl, że miałbym bywać tutaj częściej dostawałem obrzydzenia. Nie mogłem się nadziwić jakim cudem Vablatsky tutaj żyła. Na jej miejscu po prostu uzbierałbym pieniądze i wyniósł się stąd jak najprędzej. Jednak oboje żyliśmy w zupełnie innych światach i pewne różnice były nie do przeskoczenia.
Tak czy siak musiałem się tutaj znów pojawić, w celu uzgodnienia szczegółów z jednym z członków Rycerzy. Ovidius Bagnold był najnowszym nabytkiem organizacji, ale dość zapalonym do eksterminacji wszelkich szlam z pięknych uliczek czarodziejów. Od razu zapragnął mi pomóc, choć zastrzegł również konieczność uiszczenia wynagrodzenia za swą nieskazitelną krew. To dość śmiała teza jak na kogoś będącego półkrwi, w dodatku chorym na śmiertelną bladość. Nie próbowałem go poprawiać, był mi potrzebny. Jeszcze by się obraził, a ja musiałbym szukać obiektów testowych jeszcze dalej niż sięgały moje wpływy. Lub co gorsza męczyć się z byle jakim mętem spod ciemnej gwiazdy. Nie, to nie tak, że Bagnold był uosobieniem wdzięku i kurtuazji, ale przynajmniej wiedziałem, że nie zaciuka mnie w ciemnym zaułku kiedy przyjdę z sakiewką pieniędzy. Ceniłem sobie ten psychiczny komfort.
To dlatego zjawiłem się punktualnie w umówionym miejscu. Podobno najbezpieczniejszym w tej parszywej okolicy. Starałem się nie rzucać w oczy, choć niemal od razu zauważyłem zbliżającego się do mnie czarodzieja. – Ovidius? – spytałem cicho, w momencie, w którym mężczyzna mógł mnie usłyszeć na tyle dobrze, by potwierdzić lub zaprzeczyć mojemu pytaniu. Ciężko było o tej porze kogokolwiek tu rozpoznać, zwłaszcza przez głowę skrytą w kapturze.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiedział, że nie miał większych szans wybić się pomiędzy zgrają pachnących, ładnych, gładkolicych przydupasów Czarnego Pana, którzy od jakiegoś dłuższego czasu wspomagali go swoimi umiejętnościami. Słyszał, co zrobili. Co potrafili. Do czego dążyli. Nie był idiotą. Byli niebezpieczni i pozbawieni skrupułów. Demony z czaszkowymi maskami to byli właśnie oni, a on mógł być jedynie zadowolony z faktu, że dążyli do wybicia tych cholernych mugoli ze świata magicznego raz na zawsze. Był ektremistą i nigdy się z tym nie krył, chociaż ciężko było mu się uchować w Hogwarcie, gdzie zarówno pogardzano nim za to, co mówił, ale również i za to, że był półkrwi. Tacy nie mieli zbyt wielkich szans na utrzymanie się w jakimkolwiek gronie - promugolskie półkrewki i reszta tego syfu nie chciała go znać, a dla konserwatystów wyznających te same zasady był zbyt brudny. Było mu ciężko, bo w końcu był dzieciakiem, ale nauczył się wykuwać zbroję z tej pogardy i nauczył się w niej funkcjonować. Czerpał z niej siły, stając się kimś, kogo nie można było zranić, bo przeżył i przetrwał już wszystko. Dlatego też przystąpił do Rycerzy Walpurgii, bo wiedział, że da radę. Był niczym mięso armatnie i czołg w jednym, doskonale zdając sobie z tego sprawę. Chciał działać. Chciał walczyć.
Nie zamierzał jednak pojawiać się w domu uzdrowiciela. Do tego szlachcica. Jak miał być jego szczurem laboratoryjnym to tylko na własnym polu, a nie w sterylnym, wypastowanym do porzygu mieszkaniu. Nie. Tym razem Black musiał się zjawić na jego terenie czy tego chciał, czy nie. Powiedział mu kilka słów o swojej krwi i chorobie, wychwalając swą nieskazitelność. Nie mógł nie skorzystać z tej okazji i trochę nie powyśmiewać tych wszystkich arystokratów. Powinni w dupę sobie wsadzić te słowa o wyższości. Byli czarodziejami i ludźmi jak on.
Ovidius?
- Gdybym chciał cię napaść, nie zauważyłbyś - rzucił z odpowiedniej odległości, widząc jednak wyraźnie, że mężczyzna nie czuł się komfortowo. I dobrze. On też by nie odczuwał się wspaniale, musząc biegać po jego terytorium. Coś za coś. Jeśli naprawdę chciałby coś mu zrobić, nie podchodziłby od frontu. To było oczywiste, jednak dla kogoś kto nie mieszkał na Nokturnie, mogło to nie być takie jasne. - Chodźmy - rzucił krótko, nie zatrzymując się, a ruszając w znanym sobie kierunku. Niedaleko znajdowała się pusta kamienica, którą mogli wykorzystać.
Nie zamierzał jednak pojawiać się w domu uzdrowiciela. Do tego szlachcica. Jak miał być jego szczurem laboratoryjnym to tylko na własnym polu, a nie w sterylnym, wypastowanym do porzygu mieszkaniu. Nie. Tym razem Black musiał się zjawić na jego terenie czy tego chciał, czy nie. Powiedział mu kilka słów o swojej krwi i chorobie, wychwalając swą nieskazitelność. Nie mógł nie skorzystać z tej okazji i trochę nie powyśmiewać tych wszystkich arystokratów. Powinni w dupę sobie wsadzić te słowa o wyższości. Byli czarodziejami i ludźmi jak on.
Ovidius?
- Gdybym chciał cię napaść, nie zauważyłbyś - rzucił z odpowiedniej odległości, widząc jednak wyraźnie, że mężczyzna nie czuł się komfortowo. I dobrze. On też by nie odczuwał się wspaniale, musząc biegać po jego terytorium. Coś za coś. Jeśli naprawdę chciałby coś mu zrobić, nie podchodziłby od frontu. To było oczywiste, jednak dla kogoś kto nie mieszkał na Nokturnie, mogło to nie być takie jasne. - Chodźmy - rzucił krótko, nie zatrzymując się, a ruszając w znanym sobie kierunku. Niedaleko znajdowała się pusta kamienica, którą mogli wykorzystać.
I show not your face but your heart's desire
Nie umiałem poruszać się po Nokturnie i nie udawałem, że było inaczej. Nigdy nie miałem potrzeby, by przebywać w tym miejscu dłużej niż potrzeba. Jeśli potrzebowałem czegoś nie do końca legalnego, udawałem się do Borgina & Burka, co zwykle wystarczało na niewygórowane potrzeby uzdrowiciela. Pierwszy raz na dłużej zetknąłem się z tym miejscem już po dołączeniu do Rycerzy Walpurgii, kiedy zostałem zmuszony do prowadzenia w tym miejscu badań wraz z pozostałymi członkami jednostki. Wolałem więcej tego nie powtarzać, ale rozkazy są rozkazami i musiałem się do nich dostosować. Tak jak do tego, że jednego z moich testerów odwiedzałem właśnie w tym parszywym miejscu.
Czekałem dość niespokojnie obserwując okolicę, ale jednocześnie tliła się we mnie płonna nadzieja, że Bagnold przybędzie punktualnie i dzięki temu będziemy mogli porozmawiać już na spokojnie. Bez łypania na wszystko wokół, z niegasnącym przerażeniem. Byłem łatwym celem, wiedziałem o tym i nigdy nie próbowałem udawać, że było inaczej. Przełknąłem ślinę, aż na horyzoncie zamajaczyła sylwetka. Niezbyt znana, więc pozostało mi się modlić, że to on. Ten, którego potrzebowałem do badań, najlepiej na już.
Nie znałem go zbyt dobrze, jeszcze nie zdążył pokazać swych talentów, ale skoro jego wybór został zaakceptowany przez jakiegoś ze Śmierciożerców, to byłem dobrej myśli. W końcu do organizacji nie przyjmowano kogoś, kto mógłby jej zaszkodzić. A na pewno nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się zrobić krzywdy któremukolwiek członkowi, wiedząc jaki gniew czekałby na niego ze strony Czarnego Pana.
Pytanie brzmiało czy Ovidius był poczytalny?
Wszystko miało się wyjaśnić już za chwilę. Nieco chropowaty, mało przyjemny głos dotarł do moich uszu; nabrałem pewności, że spotkałem właściwą osobę we właściwym miejscu. – Domyślam się – mruknąłem jedynie, mając ochotę zapytać czy nie myślał nigdy o przeprowadzce. Uznałem to jednak za zbyt nietaktowne i dość ryzykowne znajdując się w centrum Nokturnu. Kiwnąłem głową, podążając za mężczyzną do jednej z pustych kamienic. Coś ohydnego, jak można żyć w takim otoczeniu? Zdusiłem w sobie odgłos obrzydzenia. – Potrzebuję twojej pomocy, z naszą sprawą – rzuciłem będąc na miejscu, choć tyle już wiedział. Nie do końca znałem się na tutejszych zasadach i nie wiedziałem kiedy mogę zacząć mówić o… interesach.
Czekałem dość niespokojnie obserwując okolicę, ale jednocześnie tliła się we mnie płonna nadzieja, że Bagnold przybędzie punktualnie i dzięki temu będziemy mogli porozmawiać już na spokojnie. Bez łypania na wszystko wokół, z niegasnącym przerażeniem. Byłem łatwym celem, wiedziałem o tym i nigdy nie próbowałem udawać, że było inaczej. Przełknąłem ślinę, aż na horyzoncie zamajaczyła sylwetka. Niezbyt znana, więc pozostało mi się modlić, że to on. Ten, którego potrzebowałem do badań, najlepiej na już.
Nie znałem go zbyt dobrze, jeszcze nie zdążył pokazać swych talentów, ale skoro jego wybór został zaakceptowany przez jakiegoś ze Śmierciożerców, to byłem dobrej myśli. W końcu do organizacji nie przyjmowano kogoś, kto mógłby jej zaszkodzić. A na pewno nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się zrobić krzywdy któremukolwiek członkowi, wiedząc jaki gniew czekałby na niego ze strony Czarnego Pana.
Pytanie brzmiało czy Ovidius był poczytalny?
Wszystko miało się wyjaśnić już za chwilę. Nieco chropowaty, mało przyjemny głos dotarł do moich uszu; nabrałem pewności, że spotkałem właściwą osobę we właściwym miejscu. – Domyślam się – mruknąłem jedynie, mając ochotę zapytać czy nie myślał nigdy o przeprowadzce. Uznałem to jednak za zbyt nietaktowne i dość ryzykowne znajdując się w centrum Nokturnu. Kiwnąłem głową, podążając za mężczyzną do jednej z pustych kamienic. Coś ohydnego, jak można żyć w takim otoczeniu? Zdusiłem w sobie odgłos obrzydzenia. – Potrzebuję twojej pomocy, z naszą sprawą – rzuciłem będąc na miejscu, choć tyle już wiedział. Nie do końca znałem się na tutejszych zasadach i nie wiedziałem kiedy mogę zacząć mówić o… interesach.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie było żadnego podręcznika dla żółtodziobów tyczącego się poruszania po Nokturnie. Albo się umiało dostosować, albo nie. Bagnold nie raz i nie dwa widział takich śmiałków, którzy wszędzie indziej poza granicami Śmiertlenego, grali największych bohaterów, a w starciu z rzeczywistością panującą na jednje z najniebezpieczniejszych ulic w Anglii, miękli i stawali się niczym zagubione we mgle dzieciaki. Zdarzali się jednak i tacy, którzy z szarych myszek potrafili dojść naprawdę wysoko w nokturnowej hierarchii. Życie było przewrotne i jednego dnia było się królem, by następnego zostać żebrakiem. Wszyscy tutaj to wiedzieli i nikt z drugiego nie szydził, doskonale zdając sobie sprawę, że sam mógł być za chwilę na jego miejscu. Właśnie dlatego tak lubił to miejsce - zasady nie obowiązywał, ale istniała pewna niepisana reguła, której przestrzegali wszyscy mieszkańcy. Raczej nie trafiało się tutaj na tych, którzy kochali szlam, a nawet jeśli to trzymali mordy w kubeł ze strachu przed konsekwencjami. Nikt nie lubił tutaj polityki w jakiejkolwiek formie. Gadanie było dla bab i szlachciców - oni chcieli działać, w wychowany w takiej właśnie idei Ovidius, w działaniach szukał spełnienia. Dlatego też zgłosił się do Blacka, gdy tylko dowiedział się o jego badaniach. Jeśli miało to pomóc organizacji, wchodził w to. I tak żył już na krawędzi ze swoją pieprzoną chorobą, długo nie miało to potrwać, dlaczego więc miał się tym specjalnie przejmować? Gdyby Lupus zapytał go o przeprowadzkę, nie ruszyłoby go to. Wbrew pozorom mieszkanie na Nokturnie nie było aż tak uciążliwe. Owszem, nie oznaczało to, że kochał bród i smród, ale można było odnaleźć wiele możliwości w tej sferze. Tak odpychającej dla wielu. Dzięki temu, że brzydzili się tu przebywać, nie zamierzali też zagłębiać się w to środowisko. Nic więc dziwnego, że Burke'owie prowadzili swój sklep tak długo bez żadnej kontroli. I nie tylko oni.
Gdy weszli do kamienicy, skierował się ku pokrytemu przez kurz stołowi. - No, raczej - rzucił jedynie, zasiadając na jednym z krzeseł i kopiąc drugie w kierunku swojego towarzysza. - Jeśli idziesz z kimś z Nokturnu to możesz być pewien, że nikt nie usłyszy twojego krzyku - odparł, poniekąd wyjaśniając Lupusowi jak działał tutejszy system. Mogli więc mówić otwarcie. Gdyby Ovidius miał złe zamiary... Ale na szczęście nie miał, dlatego byli bezpieczni.
Gdy weszli do kamienicy, skierował się ku pokrytemu przez kurz stołowi. - No, raczej - rzucił jedynie, zasiadając na jednym z krzeseł i kopiąc drugie w kierunku swojego towarzysza. - Jeśli idziesz z kimś z Nokturnu to możesz być pewien, że nikt nie usłyszy twojego krzyku - odparł, poniekąd wyjaśniając Lupusowi jak działał tutejszy system. Mogli więc mówić otwarcie. Gdyby Ovidius miał złe zamiary... Ale na szczęście nie miał, dlatego byli bezpieczni.
I show not your face but your heart's desire
Chyba byłem jednym z nich. Faktycznie wszędzie indziej czułem się bezkarny z racji noszonego nazwiska oraz prestiżu jakim było owiane. Niestety na Nokturnie nie czułem się dobrze ani trochę. Bałem się tych wszystkich zakapiorów czających się za każdym rogiem, w każdym ślepym zaułku. To przerażało. Wręcz sprawiało, że miałem ochotę schować się gdzieś, gdzie mnie nie znajdą i poczekać na ratunek. Niestety miałem sprawy do załatwienia. Musiałem przynajmniej udawać, że nie trząsłem portkami o własne życie. Kosztowności to nic istotnego, miałem ich przecież pod dostatkiem, ale zdrowie i życie człowiek posiadał jedno. Tym bardziej było ono cenne.
Ale Ovidius na pewno o tym wiedział. Pewnie codziennie widywał trupy na ulicach, w odpływach kanalizacyjnych. Podejrzewałem, że każdego dnia zdarza się tu jakieś mordobicie czy morderstwo i nikogo to nie dziwiło. Nie chciałbym żyć w takim miejscu. Wątpiłem nawet, bym umiał się dostosować. Nawet czarnej magii nie umiałem; z kolei jedną uzdrowicielkę już mieli. Prędzej zaufają jej niż obcemu szlachciurowi i nie mogłem im się dziwić.
Wolałem jednak nie rozważać tak przerażających scenariuszy. Powinienem skupić się na zadaniu, opowiedzeniu mężczyźnie o badaniach i pozyskanie jego krwi. To nie powinno być łatwe, ale z drugiej strony skoro Bagnold był członkiem Rycerzy Walpurgii, to jego obowiązkiem było wspomóc działanie organizacji. W tym jednostki badawczej.
Daleki byłem od rzucania groźbami. Nie byłem na swoim terenie. Dlatego posłusznie szedłem za mężczyzną, nie protestując ani nie wychylając się nadmiernie. Spojrzałem na z ledwością trzymające się krzesło i stłumiłem chęć westchnięcia. Usiadłem wreszcie, czując, że chyba będę musiał wyrzucić cały dzisiejszy strój na śmietnik. Tylko do tego będzie się nadawał.
- Dziękuję za tak cenne informacje – mruknąłem, starając się nie dać po sobie poznać, że nie przepadałem za groźbami. Sugestiami. Czy czymkolwiek innym. Ale wyglądało na to, że skoro jeszcze żyłem, to był dobry znak. – Może przejdę do konkretów – zaproponowałem, uznając, że czas mnie naglił. W końcu chciałem odejść stąd jak najprędzej. – Potrzebuję, byś został testerem eliksiru nad jakim pracujemy. Chciałbym, by był bezpieczny pod każdym kątem, dlatego jednocześnie prowadzę badania nad wpływem tej mikstury na osoby chore na śmiertelną bladość i traumę krwi. Niestety jesteś jedynym członkiem Rycerzy, który boryka się z tą pierwszą chorobą genetyczną, dlatego potrzebuję właśnie ciebie. I nieco twojej krwi – wyjaśniłem najprościej jak umiałem, ale jednocześnie czekałem na pytania. Reakcje. Nie chciałem w końcu gadać na marne.
Ale Ovidius na pewno o tym wiedział. Pewnie codziennie widywał trupy na ulicach, w odpływach kanalizacyjnych. Podejrzewałem, że każdego dnia zdarza się tu jakieś mordobicie czy morderstwo i nikogo to nie dziwiło. Nie chciałbym żyć w takim miejscu. Wątpiłem nawet, bym umiał się dostosować. Nawet czarnej magii nie umiałem; z kolei jedną uzdrowicielkę już mieli. Prędzej zaufają jej niż obcemu szlachciurowi i nie mogłem im się dziwić.
Wolałem jednak nie rozważać tak przerażających scenariuszy. Powinienem skupić się na zadaniu, opowiedzeniu mężczyźnie o badaniach i pozyskanie jego krwi. To nie powinno być łatwe, ale z drugiej strony skoro Bagnold był członkiem Rycerzy Walpurgii, to jego obowiązkiem było wspomóc działanie organizacji. W tym jednostki badawczej.
Daleki byłem od rzucania groźbami. Nie byłem na swoim terenie. Dlatego posłusznie szedłem za mężczyzną, nie protestując ani nie wychylając się nadmiernie. Spojrzałem na z ledwością trzymające się krzesło i stłumiłem chęć westchnięcia. Usiadłem wreszcie, czując, że chyba będę musiał wyrzucić cały dzisiejszy strój na śmietnik. Tylko do tego będzie się nadawał.
- Dziękuję za tak cenne informacje – mruknąłem, starając się nie dać po sobie poznać, że nie przepadałem za groźbami. Sugestiami. Czy czymkolwiek innym. Ale wyglądało na to, że skoro jeszcze żyłem, to był dobry znak. – Może przejdę do konkretów – zaproponowałem, uznając, że czas mnie naglił. W końcu chciałem odejść stąd jak najprędzej. – Potrzebuję, byś został testerem eliksiru nad jakim pracujemy. Chciałbym, by był bezpieczny pod każdym kątem, dlatego jednocześnie prowadzę badania nad wpływem tej mikstury na osoby chore na śmiertelną bladość i traumę krwi. Niestety jesteś jedynym członkiem Rycerzy, który boryka się z tą pierwszą chorobą genetyczną, dlatego potrzebuję właśnie ciebie. I nieco twojej krwi – wyjaśniłem najprościej jak umiałem, ale jednocześnie czekałem na pytania. Reakcje. Nie chciałem w końcu gadać na marne.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie interesowało go to czy obraził faceta, czy też nie. Mieli taki sam cel i tylko to powinno ich obchodzić, bo czego on się spodziewał, przychodząc na Nokturn? Ogłady i kultury? Ovidius zaśmiałby się, gdyby tylko był w humorze. Tutaj dziewięćdziesiąt procent mieszkańców nie wiedziało, co oznaczają w ogóle te słowa. Umieli liczyć tylko siebie, a podstawowe cyfry były ich operacjami i nic więcej ich nie obchodziło. Kultura ograniczała się tutaj do faktu czy sikało się w słoik, czy w gacie. Co do tego miał syn jednego z tych wielkich rodów? Przyszedł tutaj, to musiał też grać na zasadach Ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Nokturn wszak nie zamierzał dostosowywać się do niego i jeśli usłyszał w słowach czarodzieja groźbę, powinien sobie wyczyścić uszy. Tu nie było gróźb. Tu się po prostu załatwiało interesy albo szło spać i nigdy się już nie miało obudzić. Proste. Obaj teraz znajdowali się właśnie w tym miejscu i musieli to zrozumieć, by osiągnąć wspólny cel. Ovidius zamierzał grzecznie siedzieć i słuchać wszystkiego, bo nie znał się na anatomii. Nigdy go to specjalnie nie interesowało, chyba że w kategoriach, gdzie najlepiej można było uderzyć, żeby ktoś nie wstał. Dlatego starał się zrozumieć przekaz i o dziwo nie było to takie trudne, szczególnie że szlachcic nie posługiwał się nie wiadomo jaką terminologią. Może nie był aż tak spedalony za jakiego miał go Bagnold. Było wielu gorszych, o których nawet wolał nie wspominać, ale... Czego się nie robiło dla pokonania szlamu, czyż nie?
- To bierz - stwierdził, gdy tamten skończył mówić i zaczął podwijać rękaw koszuli. - I tak nie sądziłem, że moja gówniana krew się na cokolwiek przyda, więc... Pan się rozgości - rzucił, wbijając spojrzenie w Lupusa. Nie wiedział jak ten zamierzał się za to zabrać, ale szpitala to to nie przypominało. Black musiał widzieć, że Ovidiusowi wcale nie chodziło o wyleczenie. Kilku próbowało i jedynie pogorszyło jego stan. Więc niech się przynajmniej tak przyda.
- To bierz - stwierdził, gdy tamten skończył mówić i zaczął podwijać rękaw koszuli. - I tak nie sądziłem, że moja gówniana krew się na cokolwiek przyda, więc... Pan się rozgości - rzucił, wbijając spojrzenie w Lupusa. Nie wiedział jak ten zamierzał się za to zabrać, ale szpitala to to nie przypominało. Black musiał widzieć, że Ovidiusowi wcale nie chodziło o wyleczenie. Kilku próbowało i jedynie pogorszyło jego stan. Więc niech się przynajmniej tak przyda.
I show not your face but your heart's desire
Nie przyszedłem tutaj obrażać się. Ani edukować mieszkańców Nokturnu czy też tłumaczyć im jak powinni żyć lub czego nie mogli robić. Chciałem tylko jednego, osiągnąć cel. Ten majaczył na horyzoncie całkiem realnie pomimo tej wstrętnej otoczki pełnej brudu oraz morderstw, ale nie narzekałem. Nie na głos. Wiedziałem, że to tylko utrudniłoby współpracę, a dodatkowo było zupełnie niepotrzebne. Nikogo nie interesowały moje żale, a już na pewno nie Ovidiusa. Nie znałem go za bardzo, ale sprawiał wrażenie człowieka konkretnego. Nielubiącego specjalnie rozwodzić się nad daną sprawą, chyba lubił jasne sytuacje i klarowne komunikaty. Zamierzałem mu to dać, nie owijając w bawełnę ani nie siląc się na wystudiowane gesty lub czerpiąc ze słownika trudnych dla laików słów. To także było więcej niż zbędne. Szkoda było naszego wzajemnego czasu. Nieskromnie uznałem co prawda, że to mój był cenniejszy, ale tego też nie zamierzałem dawać do zrozumienia. Potrzebowałem tylko osiągnięcia celu i nic innego się nie liczyło.
Spodziewałem się jednak pytań. Wątpliwości, oburzenia, czegokolwiek, co utwierdziłoby mnie w przekonaniu, że miałem do czynienia z normalnym człowiekiem. Zawiodłem się poniekąd. Sekundy mijały, ja mówiłem, a Bagnold słuchał w spokoju; to akurat dobrze, ale brak innej reakcji niż nakazanie zebrania tej przeklętej krwi było dziwne. Co prawda napisałem mu już wcześniej, by wysłał mi także fiolkę z czasu uśpienia choroby, ale mając mnie tuż przed sobą spodziewałem się pytań. Nic. Tylko przyzwolenie na zabranie tego, co było mi potrzebne do badań.
Skinąłem krótko w podzięce głową, postanawiając nie rozwodzić się nad tym wszystkim. Wyjąłem nóż, którym naciąłem skórę mężczyzny i upuściłem do fiolki trochę jego krwi, z fazy zaostrzenia choroby. Byłem zresztą ciekaw czy kiedyś jakiś uzdrowiciel pokusi się na badania związane z wyleczeniem danej przypadłości genetycznej. Uważałem to za mądry, szczytny cel, bo widać jak ci ludzie się męczyli. Blacków na przykład bardzo chętnie trawiły wszelkie choróbska, ukrócając ich los. To, że ja byłem zdrowy, stanowiło niebywałe szczęście. – Twoja pomoc jest nieoceniona – zapewniłem go, kiedy skończyłem, a szkło i nóż znalazły się w kieszeni mojej szaty. – Potrzebuję jeszcze jednego – zacząłem. – Byś przyszedł na Grimmauld Place jak wyślę ci list. Konieczne będzie przetestowanie eliksiru jak wyniki pracy na zwierzętach będą domknięte – dodałem, wyczekując jego odpowiedzi. Licząc na to, że będzie twierdząca.
Spodziewałem się jednak pytań. Wątpliwości, oburzenia, czegokolwiek, co utwierdziłoby mnie w przekonaniu, że miałem do czynienia z normalnym człowiekiem. Zawiodłem się poniekąd. Sekundy mijały, ja mówiłem, a Bagnold słuchał w spokoju; to akurat dobrze, ale brak innej reakcji niż nakazanie zebrania tej przeklętej krwi było dziwne. Co prawda napisałem mu już wcześniej, by wysłał mi także fiolkę z czasu uśpienia choroby, ale mając mnie tuż przed sobą spodziewałem się pytań. Nic. Tylko przyzwolenie na zabranie tego, co było mi potrzebne do badań.
Skinąłem krótko w podzięce głową, postanawiając nie rozwodzić się nad tym wszystkim. Wyjąłem nóż, którym naciąłem skórę mężczyzny i upuściłem do fiolki trochę jego krwi, z fazy zaostrzenia choroby. Byłem zresztą ciekaw czy kiedyś jakiś uzdrowiciel pokusi się na badania związane z wyleczeniem danej przypadłości genetycznej. Uważałem to za mądry, szczytny cel, bo widać jak ci ludzie się męczyli. Blacków na przykład bardzo chętnie trawiły wszelkie choróbska, ukrócając ich los. To, że ja byłem zdrowy, stanowiło niebywałe szczęście. – Twoja pomoc jest nieoceniona – zapewniłem go, kiedy skończyłem, a szkło i nóż znalazły się w kieszeni mojej szaty. – Potrzebuję jeszcze jednego – zacząłem. – Byś przyszedł na Grimmauld Place jak wyślę ci list. Konieczne będzie przetestowanie eliksiru jak wyniki pracy na zwierzętach będą domknięte – dodałem, wyczekując jego odpowiedzi. Licząc na to, że będzie twierdząca.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pomimo różnic w pochodzeniu czy chociażby postrzeganiu zwyczajnych momentów, umieli odnaleźć się wśród chaosu, który zapanował. Chaosu wywołanego przez mugoli. Co ciekawe od dwóch pokoleń wstecz Bagnold nie posiadał w swojej rodzinie tych przedstawicieli nieczystej krwi, jednak wciąż czuł w sobie rozcieńczony szlam we własnym ciele. Resztki, a mimo to niesamowicie silne. Nie chciał, żeby jego życie miało być kiedykolwiek szkalowane właśnie z tego powodu, dlatego też jego motywacja potrafiła być silniejsza niż tych, których rodowód był nieskazitelnie czysty i wypruty z wszelkiego brudu w najmniejszym nawet odłamie. Dlatego też czekał, aż uzdrowciel zrobi z jego krwią co będzie tylko uważał za słuszne. W końcu musiało to wyglądać cudacznie. Niczym żebranie o posiłek dla hodowcy wampirów. Nawet Black wyglądał na takiego, a jego rodzina przypominała tych krwiopijców. Mówił jednak z sensem, jego działania były pewne i precyzyjne. Nie wyglądał na człowieka, który robił to po raz pierwszy, dlatego Bagnold nie czuł żadnej obawy. I tak był trupem, więc... Pobieranie próbki zakończyło się, więc Ovidius opuścił rękaw, czując lekkie szczypanie w miejscu pobrania. - Rozumiem - odparł, chociaż nie podobało mu się krzątanie się w okolicy domu szlachcica. - Będziesz musiał kupić ode mnie skrzynkę ognistej, bo inaczej zostanie z mojego dupska tarka - stwierdził, patrząc dość poważnie na mężczyznę. Nie mógł pojawić się pod wskazanym adresem z pustymi rękami. Zaraz by go zaszlachtowano za służebnictwo i własne interesy. Nie był ważnym Rycerzem Walpurgii, dlatego nie był chroniony w żaden sposób. Mieszkańcom Śmiertelnego Nokturnu mogło nie umknąć, że zadawał się z lepszymi od nich. A Ovidius nie planował mieć całej ulicy przeciwko sobie. - Nie myśl jednak, że robię to tylko i wyłącznie z dobroci serca. Jeśli kiedyś będę potrzebował usługi uzdrowiciela, zgłoszę się - oznajmił. Oczywiście nie chodziło o opiekę do końca życia, ale jednorazowe odwzajemnienie się. I wcale nie chodziło Bagnoldowi o niego samego. Nie był aż takim zwyrolem, żeby zapominać o własnej matce. Mruknął coś na pożegnanie w stronę uzdrowiciela i zniknął.
|zt
|zt
I show not your face but your heart's desire
W obliczu zagrożenia zalania nas szlamem oraz jego sympatykami musieliśmy trzymać się razem, bez względu na to jaki miałem osobisty stosunek do ludzi mieszkających na Nokturnie lub w Dokach. Właściwie to był jeden psidwak, wszędzie było brudno i niebezpiecznie. Wychowany w całkowicie innych warunkach nie mogłem zgodzić się na odmienne traktowanie. Przystawanie z mieszkańcami parszywych miejsc, bo nie pasowałem do nich. Spajała nas tylko wspólna idea oraz służba jednemu czarnoksiężnikowi. W myśl tego mogłem odetchnąć z ulgą, bo nie miałem zostać zabity dzisiejszego wieczora. Wspaniale. Uśmiechnąłem się do siebie w myślach starając się odzyskać utraconą równowagę poprzez przebywanie w tym miejscu. Nie chciałem być niewdzięczny ani okazywać jawnej dezaprobaty, dlatego co rusz przybierałem neutralny wyraz twarzy. Przechodziłem też do konkretów, by nie zdradzić się żadnym niewłaściwym słowem lub zdaniem mogącym zostać źle zinterpretowanym. Szkoda ryzykować, lubiłem swoje życie, mimo wszystko. Immunitet od Czarnego Pana nie mógł istnieć do końca świata lub… wszędzie i u każdego, choć może byłem zbyt wielkim pesymistą.
Faktycznie nie pobierałem krwi po raz pierwszy, ale raczej praktykowałem to na kursie niż teraz. Pewnych rzeczy jednak się nie zapomina, zwłaszcza z takim zapleczem wiedzy medycznej jaki posiadałem. Sprawnie pobrałem krwi do fiolki będąc zaciekawiony przyszłymi wnioskami jakie dzięki temu naczyniu wysnuję. Czy raczej temu, co znajdowało się w środku.
Skinąłem głową, słysząc o kupnie whisky. To niewielka cena za pozyskanie testera do badań. – Kupię ile będzie trzeba – zapewniłem. W końcu dla mnie to jak splunięcie, czyli niewielka ilość pieniędzy, nie będę mu żałował jeśli to miałoby zapewnić mu komfort psychiczny i zjawiłby się na Grimmauld Place. Nasza kamienica miała tę zaletę, że nie przypominała przepastnego, arystokratycznego dworku, więc ewentualne plotki nie nabiorą aż tak na sile. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Nie omieszkam się odwdzięczyć – zapewniłem podczas pakowania szkła do kieszeni. W życiu nigdy nie było nic za darmo. Dlatego otrzepałem tył szaty i w końcu ruszyłem do wyjścia, potem nieco gubiąc się w nieznanych uliczkach Nokturnu, ale wreszcie przypomniałem sobie drogę i ruszyłem do domu.
z/t
Faktycznie nie pobierałem krwi po raz pierwszy, ale raczej praktykowałem to na kursie niż teraz. Pewnych rzeczy jednak się nie zapomina, zwłaszcza z takim zapleczem wiedzy medycznej jaki posiadałem. Sprawnie pobrałem krwi do fiolki będąc zaciekawiony przyszłymi wnioskami jakie dzięki temu naczyniu wysnuję. Czy raczej temu, co znajdowało się w środku.
Skinąłem głową, słysząc o kupnie whisky. To niewielka cena za pozyskanie testera do badań. – Kupię ile będzie trzeba – zapewniłem. W końcu dla mnie to jak splunięcie, czyli niewielka ilość pieniędzy, nie będę mu żałował jeśli to miałoby zapewnić mu komfort psychiczny i zjawiłby się na Grimmauld Place. Nasza kamienica miała tę zaletę, że nie przypominała przepastnego, arystokratycznego dworku, więc ewentualne plotki nie nabiorą aż tak na sile. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Nie omieszkam się odwdzięczyć – zapewniłem podczas pakowania szkła do kieszeni. W życiu nigdy nie było nic za darmo. Dlatego otrzepałem tył szaty i w końcu ruszyłem do wyjścia, potem nieco gubiąc się w nieznanych uliczkach Nokturnu, ale wreszcie przypomniałem sobie drogę i ruszyłem do domu.
z/t
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
Szybka odpowiedź