Dworek
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Dworek
Dworek umiejscowiony jest w malowniczym zakole dość nietypowego lasu w którym przeważają lipy, brzozy, a po dywanie zielonej trawy snują się jaśminowe krzewy. Budynek swymi gabarytami śmiało może powalczyć o miano co najwyżej średniego, jednak po wejściu odnosi się wrażenie, że jest znacznie większy niżby mogło się to wydawać na pierwszy rzut oka. Wszystkiemu winne są jasne wnętrza w których dominują ciepłe odcienie beżu mieszając się ze złoceniami oraz marmurowymi rzeźbami, jasne dębowe podłogi i nieco stare, lecz gustowne meble ocieplające wnętrza swym stonowanym brązem.
Parter rezydencji jest niemal w całości poświęcony gościom. Ze wschodu z tą częścią, wąskim korytarzem łączona jest kuchnia oraz pokoje dla służby. Na piętrze zaś oraz poddaszu znajdują się bardziej prywatne pomieszczenia należące do domowników.
Parter rezydencji jest niemal w całości poświęcony gościom. Ze wschodu z tą częścią, wąskim korytarzem łączona jest kuchnia oraz pokoje dla służby. Na piętrze zaś oraz poddaszu znajdują się bardziej prywatne pomieszczenia należące do domowników.
Adrien wyrwał się ze szpitala po tym, jak dostał wiadomość od córki. Początkowo miał zamiar wysłać kogoś by ich przetransportował do św. Munga, jednak porzucił ten pomysł. W końcu Inara była rozsądną dziewczyną i musiała mieć powód by skontaktować się właśnie z nim, a nie pogotowiem szpitala.
Gdy dotarł na miejsce zastał mizerny obrazek. Widok przemoczonej córki chwycił go za serce, a nieprzytomnej popchnął w objęcia obowiązku. Na szczęście obrażenia nie były poważne. Stan dziewczyny był bowiem stabilny toteż medyk odkaził ranę zaklęciem Recivium po czym zaklęciem Vulnera Sanantur zmusił do szybkiej regeneracji. Co prawda mogło dość do wstrząśnienia mózgu, lecz leżąc tu i moknąc temu ni zaradzą i nie ocenią. Grunt, że pierwsza pomoc została udzielona. Wziął więc niewiastę w ramiona i wraz z córką skierowali się ku ich własnemu domostwu.
- Skarbie, weź mi otwórz drzwi. Sebastiana zapewne jest zajęty ściąganiem koni z wybiegu. - Wierny lokaj w taką pogodę najpewniej pognał pomagać stajennym. Uzdrowiciel go nie winił, wszak skąd miał wiedzieć, że jego państwo niespodziewanie wrócą wcześniej?
Gdy wszedł do środka, nie zatrzymał si w holu. Przeniósł Revnen wprost do salonu i ułożył ją na kanapie. Przykląkł następnie na ziemi odgarniając jej włosy z czoła. Rana powoli zanikała, już dawno przestała sączyć jakkolwiek krew. Zaklęcie doskonale się spisywało.
- Córka starego Williama Baudelaire'a...nie tak dawno nękałem i rozprawiałem na jej temat z Willem. Zabawne, że tyle lat mijam się z nim na korytarzach Ministerstwa, a dopiero teraz przyszło mi widzieć ją z bliska. Szkoda, że okoliczności dość niefortunne. Będę chyba musiał posłać mu później Notabene z wieścią. - Mówiąc oglądał dziewczę w poszukiwaniu innych potencjalnych urazów. Zatrzymał się dłużej przy nieznacznie podwiniętym rękawie odkrywającym niezabliźnioną rękę. Uzdrowiciel skrzywił się, a na czole wymalowały się zmarszczki zatroskania.
- Opowiedz mi, jak doszło do wypadku i czy tobie, moja droga, nic nie jest? - poprawił rękaw, tak by na nowo sięgały nadgarstków. Był nieco wilgotny od deszczu, podobnie jak odzienie, jego własnej córki. Zaraz się tym zajmie. Pójdzie po jakieś ręczniki bądź koce i poprosi kucharkę o wrzątek na herbatę. Ale to za chwilę, teraz chciał się dowiedzieć co się stało i być pewnym, że jego Inarze nic nie dolega. Co z tego, że już bodaj czwarty raz o to dopytywał.
Gdy dotarł na miejsce zastał mizerny obrazek. Widok przemoczonej córki chwycił go za serce, a nieprzytomnej popchnął w objęcia obowiązku. Na szczęście obrażenia nie były poważne. Stan dziewczyny był bowiem stabilny toteż medyk odkaził ranę zaklęciem Recivium po czym zaklęciem Vulnera Sanantur zmusił do szybkiej regeneracji. Co prawda mogło dość do wstrząśnienia mózgu, lecz leżąc tu i moknąc temu ni zaradzą i nie ocenią. Grunt, że pierwsza pomoc została udzielona. Wziął więc niewiastę w ramiona i wraz z córką skierowali się ku ich własnemu domostwu.
- Skarbie, weź mi otwórz drzwi. Sebastiana zapewne jest zajęty ściąganiem koni z wybiegu. - Wierny lokaj w taką pogodę najpewniej pognał pomagać stajennym. Uzdrowiciel go nie winił, wszak skąd miał wiedzieć, że jego państwo niespodziewanie wrócą wcześniej?
Gdy wszedł do środka, nie zatrzymał si w holu. Przeniósł Revnen wprost do salonu i ułożył ją na kanapie. Przykląkł następnie na ziemi odgarniając jej włosy z czoła. Rana powoli zanikała, już dawno przestała sączyć jakkolwiek krew. Zaklęcie doskonale się spisywało.
- Córka starego Williama Baudelaire'a...nie tak dawno nękałem i rozprawiałem na jej temat z Willem. Zabawne, że tyle lat mijam się z nim na korytarzach Ministerstwa, a dopiero teraz przyszło mi widzieć ją z bliska. Szkoda, że okoliczności dość niefortunne. Będę chyba musiał posłać mu później Notabene z wieścią. - Mówiąc oglądał dziewczę w poszukiwaniu innych potencjalnych urazów. Zatrzymał się dłużej przy nieznacznie podwiniętym rękawie odkrywającym niezabliźnioną rękę. Uzdrowiciel skrzywił się, a na czole wymalowały się zmarszczki zatroskania.
- Opowiedz mi, jak doszło do wypadku i czy tobie, moja droga, nic nie jest? - poprawił rękaw, tak by na nowo sięgały nadgarstków. Był nieco wilgotny od deszczu, podobnie jak odzienie, jego własnej córki. Zaraz się tym zajmie. Pójdzie po jakieś ręczniki bądź koce i poprosi kucharkę o wrzątek na herbatę. Ale to za chwilę, teraz chciał się dowiedzieć co się stało i być pewnym, że jego Inarze nic nie dolega. Co z tego, że już bodaj czwarty raz o to dopytywał.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raven zawsze ukrywała przed wszystkimi fakt, że ojciec znęcał się nad nią, używając wobec niej czarnej magii. Zaklęcia maskujące były jednymi z pierwszych, które musiała opanować, i to jeszcze przed pójściem do Hogwartu. W końcu nikt nie mógł zobaczyć śladów na jej ciele, a niektóre klątwy niestety pozostawiały je po sobie. Zaklęcia maskujące miały jednak tę wadę, że regularnie należało je odnawiać. Czasami wystarczyło zapomnieć o tym przez zwykłe roztargnienie, a wtedy jej tajemnica była bardziej narażona na wydanie się.
Wystarczyło, żeby przypadkiem podwinął jej się rękaw, tak jak teraz. Kiedy Inara zobaczyła blizny na jej ręce, Raven spłoszyła się i wybiegła z kawiarni, pchana przede wszystkim strachem. Bała się podejrzeń i pytań, które niewątpliwie by padły, nie chciała też opowiadać o przeszłości ani silić się na wymyślanie wiarygodnie brzmiących kłamstw.
Niestety, zupełnie zapomniała, że kawiarnia mieści się po mugolskiej stronie miasta i nie doceniła zagrożenia ze strony mugolskiego pojazdu. Co prawda uniknęła rozjechania, ale z tego szoku i strachu przewróciła się, pechowo uderzając głową o chodnik na tyle mocno, że niemal od razu straciła przytomność.
Nie była już świadoma pojawienia się Inary, a później jej ojca, tak samo jak gorącej krwi sączącej się ze zranienia na skroni czy deszczu moczącego jej ubrania. Pozostawała nieprzytomna nawet wtedy, kiedy transportowali ją do swojego domu.
Zaczęła się powoli budzić dopiero leżąc na czymś miękkim i suchym. Co takiego się stało? Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała, była rozmowa w kawiarni i wybiegnięcie na zewnątrz, oraz reflektory mugolskiego pojazdu. Poruszyła się niespokojnie, z cichym jękiem. Jej ciałko było zziębnięte, ubrania wciąż wilgotne od deszczu, a głowa bolała nieznośnie. Sięgnęła do niej drżącą dłonią; nie wyczuła już otwartej rany, a tylko zakrzepłą krew zlepiającą włosy. Skóra była jednak delikatna w tym miejscu.
Powoli otworzyła oczy. Obraz przez chwilę falował, ale później ukształtował się w otoczenie. Początkowo, w pierwszym skojarzeniu przypominało to nieco salon w domu jej ojca. Poczuła więc przeszywający ją strach. Co, jeśli znajduje się w posiadłości Williama? Co, jeśli ojciec znalazł ją na ulicy i zabrał ze sobą, a teraz gdzieś tu jest i wykorzysta ten moment, kiedy są sami, żeby ukarać ją za bezczelność podczas ich ostatniego spotkania?
Usłyszała jakiś szelest. Wzdrygnęła się.
- Nie chcę... Nie możesz mi znowu tego zrobić... – wyszeptała, rozglądając się w poszukiwaniu ojca, niemal przygotowując w myślach na ból, który niedługo poczuje, niemal jak za dawnych czasów, kiedy jeszcze była pod jego wpływem. Dopiero gdy skończyła Hogwart, dała radę jakoś uciec, zamieszkała na Pokątnej i trafiła do pracy do Colina Fawleya. Przerażająca była myśl, że znowu mogłaby wrócić do punktu wyjścia, do tego, przed czym uciekała.
Nie zauważyła Williama, więc po chwili uniosła się lekko na łokciach, przymykając oczy, bo zakręciło jej się w głowie. Może ojciec na chwilę wyszedł? To dałoby jej szansę, żeby szybko uciec. Mogłaby zdeportować się z podwórza, zanim ojciec da radę ją zatrzymać. Naprawdę nie chciała musieć znowu znosić działania czarnomagicznych klątw.
Otworzyła oczy nieco szerzej, ignorując zawroty głowy. Teraz dostrzegała, że salon jednak różnił się od tego, który pamiętała. Może ojciec zdecydował się na przemeblowanie w ciągu tych dwóch lat, odkąd opuściła dom?
Albo, wbrew swoim obawom, wcale nie była w posiadłości Williama, a w zupełnie innym miejscu? Jej wątpliwości rozjaśniły się po chwili, gdy kawałek dalej zauważyła Inarę oraz starszego mężczyznę, mogącego być jej ojcem.
- Co ja tutaj robię? – zapytała wtedy, raptownie siadając na kanapie mimo nieprzyjemnego uczucia w skroniach. Ulga, że nie jest u ojca mieszała się z niepokojem. Co jeśli oni domyślą się jej tajemnicy? – Co się stało? Pamiętam tylko... że wybiegłam na ulicę.
Niespokojnie zacisnęła dłonie, wciąż drżąc z zimna, ale kurczowo poprawiając rękawy, by mieć pewność, że niczego spod nich nie widać.
Wystarczyło, żeby przypadkiem podwinął jej się rękaw, tak jak teraz. Kiedy Inara zobaczyła blizny na jej ręce, Raven spłoszyła się i wybiegła z kawiarni, pchana przede wszystkim strachem. Bała się podejrzeń i pytań, które niewątpliwie by padły, nie chciała też opowiadać o przeszłości ani silić się na wymyślanie wiarygodnie brzmiących kłamstw.
Niestety, zupełnie zapomniała, że kawiarnia mieści się po mugolskiej stronie miasta i nie doceniła zagrożenia ze strony mugolskiego pojazdu. Co prawda uniknęła rozjechania, ale z tego szoku i strachu przewróciła się, pechowo uderzając głową o chodnik na tyle mocno, że niemal od razu straciła przytomność.
Nie była już świadoma pojawienia się Inary, a później jej ojca, tak samo jak gorącej krwi sączącej się ze zranienia na skroni czy deszczu moczącego jej ubrania. Pozostawała nieprzytomna nawet wtedy, kiedy transportowali ją do swojego domu.
Zaczęła się powoli budzić dopiero leżąc na czymś miękkim i suchym. Co takiego się stało? Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała, była rozmowa w kawiarni i wybiegnięcie na zewnątrz, oraz reflektory mugolskiego pojazdu. Poruszyła się niespokojnie, z cichym jękiem. Jej ciałko było zziębnięte, ubrania wciąż wilgotne od deszczu, a głowa bolała nieznośnie. Sięgnęła do niej drżącą dłonią; nie wyczuła już otwartej rany, a tylko zakrzepłą krew zlepiającą włosy. Skóra była jednak delikatna w tym miejscu.
Powoli otworzyła oczy. Obraz przez chwilę falował, ale później ukształtował się w otoczenie. Początkowo, w pierwszym skojarzeniu przypominało to nieco salon w domu jej ojca. Poczuła więc przeszywający ją strach. Co, jeśli znajduje się w posiadłości Williama? Co, jeśli ojciec znalazł ją na ulicy i zabrał ze sobą, a teraz gdzieś tu jest i wykorzysta ten moment, kiedy są sami, żeby ukarać ją za bezczelność podczas ich ostatniego spotkania?
Usłyszała jakiś szelest. Wzdrygnęła się.
- Nie chcę... Nie możesz mi znowu tego zrobić... – wyszeptała, rozglądając się w poszukiwaniu ojca, niemal przygotowując w myślach na ból, który niedługo poczuje, niemal jak za dawnych czasów, kiedy jeszcze była pod jego wpływem. Dopiero gdy skończyła Hogwart, dała radę jakoś uciec, zamieszkała na Pokątnej i trafiła do pracy do Colina Fawleya. Przerażająca była myśl, że znowu mogłaby wrócić do punktu wyjścia, do tego, przed czym uciekała.
Nie zauważyła Williama, więc po chwili uniosła się lekko na łokciach, przymykając oczy, bo zakręciło jej się w głowie. Może ojciec na chwilę wyszedł? To dałoby jej szansę, żeby szybko uciec. Mogłaby zdeportować się z podwórza, zanim ojciec da radę ją zatrzymać. Naprawdę nie chciała musieć znowu znosić działania czarnomagicznych klątw.
Otworzyła oczy nieco szerzej, ignorując zawroty głowy. Teraz dostrzegała, że salon jednak różnił się od tego, który pamiętała. Może ojciec zdecydował się na przemeblowanie w ciągu tych dwóch lat, odkąd opuściła dom?
Albo, wbrew swoim obawom, wcale nie była w posiadłości Williama, a w zupełnie innym miejscu? Jej wątpliwości rozjaśniły się po chwili, gdy kawałek dalej zauważyła Inarę oraz starszego mężczyznę, mogącego być jej ojcem.
- Co ja tutaj robię? – zapytała wtedy, raptownie siadając na kanapie mimo nieprzyjemnego uczucia w skroniach. Ulga, że nie jest u ojca mieszała się z niepokojem. Co jeśli oni domyślą się jej tajemnicy? – Co się stało? Pamiętam tylko... że wybiegłam na ulicę.
Niespokojnie zacisnęła dłonie, wciąż drżąc z zimna, ale kurczowo poprawiając rękawy, by mieć pewność, że niczego spod nich nie widać.
Inara martwiła się. Zazwyczaj odważnie pochodziła do wszystkich wydarzeń, przynajmniej tych, które dotyczyły jej samej. Kiedy jednak przychodziło o bezpieczeństwo innych - bała się. Stokrotnie bardziej wolała, gdy to ona narażała się na niebezpieczeństwo, niż mieli doświadczać go inni. Szczególnie znajomi, czy bliżsi jej sercu. Serce więc trzepotało jej, niczym unoszący się nad kwiatem koliber, starając się odgarniać mokre włosy z czoła Raven. Próbowała też zatamować krwawienie na jej skroni. Z ulgą dostrzegła swego ojca, który już profesjonalnie zajął się raną nieprzytomnej. Było jej zimno, ale chwilowo drżenie nie było uporczywe. Odczuła je dopiero gdy otwierała drzwi ojcu, który niósł na rękach Raven. Zaciskając usta, wpuściła do środka oboje. Była zdecydowanie mokra, o czym świadczyły kałuże, które tworzyła wokół siebie. takie uroki posiadania długich spódnic. Ciężki, przemoczony materiał dodatkowo utrudniał poruszanie się. Przysiadła na kolanach tuz obok Adriena, ściągając z fotela grubą kapę, która przykryła dziewczynę.
- Ja za to nie poznałam nigdy jej ojca - mruknęła ciszej, jakby nie mówiła to ona, a ktoś zupełnie inny - zanim cokolwiek wyślesz, trzeba by chyba zapytać samej Raven...- zaczęła powoli, zerkając na dłonie wciąż nieprzytomnej dziewczyny. Potem spojrzała na ojca, marszcząc brwi.
- Spotkałam ją w tej kawiarni, rozmawiałyśmy chwilę, wszystko było w porządku, do momentu, gdy nie zobaczyłam tego - wskazała na nadgarstek dziewczyny, gdy ojciec zakrył blizny - to...sięga wyżej - dodała jeszcze, wykrzywiając smutno usta. Westchnęła, obejmując się drobnymi dłońmi. Czuła przenikliwy chłód - chyba, ją wystraszyłam swoim zainteresowaniem...i uciekła, zanim zdążyłam ją zatrzymać - opuściła niżej oczy, przymykając je, jakby zawstydzona swoim zachowaniem. Nie miała jednak pod tym względem wyrzutów. Żałowała tylko, że nie zdołała zatrzymać Raven - ja tylko przemokłam - dodała jeszcze po chwili, wciąż nie podnosząc wzroku, po czym wymusiła uśmiech na wargach. Odgarnęła niemrwao pasma klejących się do jej twarzy włosów. Musiała się wytrzeć, zmienić ubranie, ale...za chwilę.
- Nic mi nie jest tato - chciała dodać coś jeszcze, ale wtedy Raven poruszyła się niespokojnie. Wyciągnęła dłoń, chcąc uspokajająco pogłaskać dziewczynę po ramieniu, ale zamarła, gdy usłyszała jej ciche słowa. Otworzyła usta, ale tylko wypuściła powietrze, spoglądając na ojca. Podniosła się, gdy panna Baudelaire gwałtownie zerwała się z kanapy.
- Spokojnie - odezwała się delikatnie, siadając przed Raven - wszystko już dobrze, jesteś u mnie w domu. - mówiła dośc cicho, uspokajająco. Odsunęła się, wskazując na ojca - nie wiem, czy poznałaś mego tatę - Adriena - uśmiechnęła się ciepło, starając się nie wspominać (jeszcze) do słów jakie usłyszała przed chwilą.
- Wybiegłaś na ulicę i niefortunnie uderzyłaś się w głowę - nie podała powodu, dlaczego tak wyrwała z kawiarni - mój tato jest uzdrowicielem, zajął się twoją raną na miejscu, ale zabraliśmy cię do dworku...musisz trochę wyschną zanim cię gdziekolwiek wypuścimy - spojrzała na swoją spódnicę - zresztą, tak samo jak ja - kolejny raz obdarzyła dziewczynę wesołym grymasem. Zerknęła na Adriena, by podnieść się na nogi.
- Ja za to nie poznałam nigdy jej ojca - mruknęła ciszej, jakby nie mówiła to ona, a ktoś zupełnie inny - zanim cokolwiek wyślesz, trzeba by chyba zapytać samej Raven...- zaczęła powoli, zerkając na dłonie wciąż nieprzytomnej dziewczyny. Potem spojrzała na ojca, marszcząc brwi.
- Spotkałam ją w tej kawiarni, rozmawiałyśmy chwilę, wszystko było w porządku, do momentu, gdy nie zobaczyłam tego - wskazała na nadgarstek dziewczyny, gdy ojciec zakrył blizny - to...sięga wyżej - dodała jeszcze, wykrzywiając smutno usta. Westchnęła, obejmując się drobnymi dłońmi. Czuła przenikliwy chłód - chyba, ją wystraszyłam swoim zainteresowaniem...i uciekła, zanim zdążyłam ją zatrzymać - opuściła niżej oczy, przymykając je, jakby zawstydzona swoim zachowaniem. Nie miała jednak pod tym względem wyrzutów. Żałowała tylko, że nie zdołała zatrzymać Raven - ja tylko przemokłam - dodała jeszcze po chwili, wciąż nie podnosząc wzroku, po czym wymusiła uśmiech na wargach. Odgarnęła niemrwao pasma klejących się do jej twarzy włosów. Musiała się wytrzeć, zmienić ubranie, ale...za chwilę.
- Nic mi nie jest tato - chciała dodać coś jeszcze, ale wtedy Raven poruszyła się niespokojnie. Wyciągnęła dłoń, chcąc uspokajająco pogłaskać dziewczynę po ramieniu, ale zamarła, gdy usłyszała jej ciche słowa. Otworzyła usta, ale tylko wypuściła powietrze, spoglądając na ojca. Podniosła się, gdy panna Baudelaire gwałtownie zerwała się z kanapy.
- Spokojnie - odezwała się delikatnie, siadając przed Raven - wszystko już dobrze, jesteś u mnie w domu. - mówiła dośc cicho, uspokajająco. Odsunęła się, wskazując na ojca - nie wiem, czy poznałaś mego tatę - Adriena - uśmiechnęła się ciepło, starając się nie wspominać (jeszcze) do słów jakie usłyszała przed chwilą.
- Wybiegłaś na ulicę i niefortunnie uderzyłaś się w głowę - nie podała powodu, dlaczego tak wyrwała z kawiarni - mój tato jest uzdrowicielem, zajął się twoją raną na miejscu, ale zabraliśmy cię do dworku...musisz trochę wyschną zanim cię gdziekolwiek wypuścimy - spojrzała na swoją spódnicę - zresztą, tak samo jak ja - kolejny raz obdarzyła dziewczynę wesołym grymasem. Zerknęła na Adriena, by podnieść się na nogi.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Przytaknął niemo córce. Nie wyśle niczego bez porozumienia z Reven. Doskonale bowiem sobie dawał sprawę tego, że młodzi niektóre ze swych kłopotów bądź harców wolą nie chwalić się rodzicielom, bez względu na to, jak poważne były.
Słuchając jej z każdym kolejnym słowem odczuwał nieprzyjemny ucisk na sercu. W jej głosie pobrzmiewało bowiem rodzące się poczucie winy. Przygarnął ją ramionami do siebie, by w czułym rodzicielskim uścisku zdusić to nie przyjemne uczucie. Ucałował ją w czółko i spojrzał w jej ślepia pocieszająco.
- Dobrze zrobiłaś, moje drogie dziecko. Nie nękaj siebie gdybaniem. - Palcem chwycił jedno z niesfornych pasm przylepionych do jej czoła i zaczesał je za ucho. - To już minęło. Obie jesteście równie bezpieczne co i...przemoczone. Myśl lepiej Promyczku, jakie kolory lubi panienka Raven. Będziesz musiała bowiem tymczasowo oblec ją w jedną ze swych sukien. - Zauważył weselej, uśmiechając się doń pokrzepiająco i w tym samym czasie ocknęła się Reven. Westchnął ciężko, zastanawiając się co z tym kwiatkiem zrobić. Po myślach błąkała mu się chęć wzięcia jej na spytki, lecz nie chciał naciskać. Wszak był dla niej kimś niemal obcym.
- Miło mi poznać pomimo okoliczności. - Kiwnął głową, po czym podniósł się z ziemi. Ściągnął brwi, które utworzyły jedną, spójną, troskliwą linię. - I moja córka ma rację. Nie puszczę póki twoje ubrania nie oschną, a twój brzuch nie posmakuje pieczeni Margaret oraz mojej kruszonki. - Pomógł wstać swej córce, a zaraz potem wyciągnął dłoń ku Raven z tym samym celem. - Spokojnie, nie forsuj się, oszczędź sobie gwałtowności. - Poinstruował, przekazując poszkodowaną w ręce Inary. - Moja córka użyczy ci, jakiegoś suchego odzienia dopóki twoje łaszki nie przeschnął. Dasz sobie radę, skarbie? Wiesz gdzie są ręczniki, prawda? Później przekaż mokre rzeczy Margaret. Ona je rozwiesi. Ja pójdę po drewno i rozpalę kominek. - Informował i dopytywał się Inary. Mimo wszytko póki Sebastian nie wróci musieli sobie radzić sami co też czynili z powodzeniem, gdyż oboje nie imali się pracy, a jednak wystarczyło tylko słowo jego Pulpecika, by to sam Adrien Carrow był jej wiernym lokajem na usługach. Co prawda ich gosposia Margaret zapewne krzątała się po kuchni słysząc, że jej państwo wrócili, lecz Adrien wolał nie zawracać zanadto jej głowy. Poza tym, wydawało mu się, że dodatkowa obca twarz krzątająca się wokół Raven mogłaby ją niepotrzebni speszyć. - A, jeszcze jedna kwestia. Droga panienko czy mam poinformować Twego ojca o całym wydarzeniu czy pragnie zachować je dla siebie?
Słuchając jej z każdym kolejnym słowem odczuwał nieprzyjemny ucisk na sercu. W jej głosie pobrzmiewało bowiem rodzące się poczucie winy. Przygarnął ją ramionami do siebie, by w czułym rodzicielskim uścisku zdusić to nie przyjemne uczucie. Ucałował ją w czółko i spojrzał w jej ślepia pocieszająco.
- Dobrze zrobiłaś, moje drogie dziecko. Nie nękaj siebie gdybaniem. - Palcem chwycił jedno z niesfornych pasm przylepionych do jej czoła i zaczesał je za ucho. - To już minęło. Obie jesteście równie bezpieczne co i...przemoczone. Myśl lepiej Promyczku, jakie kolory lubi panienka Raven. Będziesz musiała bowiem tymczasowo oblec ją w jedną ze swych sukien. - Zauważył weselej, uśmiechając się doń pokrzepiająco i w tym samym czasie ocknęła się Reven. Westchnął ciężko, zastanawiając się co z tym kwiatkiem zrobić. Po myślach błąkała mu się chęć wzięcia jej na spytki, lecz nie chciał naciskać. Wszak był dla niej kimś niemal obcym.
- Miło mi poznać pomimo okoliczności. - Kiwnął głową, po czym podniósł się z ziemi. Ściągnął brwi, które utworzyły jedną, spójną, troskliwą linię. - I moja córka ma rację. Nie puszczę póki twoje ubrania nie oschną, a twój brzuch nie posmakuje pieczeni Margaret oraz mojej kruszonki. - Pomógł wstać swej córce, a zaraz potem wyciągnął dłoń ku Raven z tym samym celem. - Spokojnie, nie forsuj się, oszczędź sobie gwałtowności. - Poinstruował, przekazując poszkodowaną w ręce Inary. - Moja córka użyczy ci, jakiegoś suchego odzienia dopóki twoje łaszki nie przeschnął. Dasz sobie radę, skarbie? Wiesz gdzie są ręczniki, prawda? Później przekaż mokre rzeczy Margaret. Ona je rozwiesi. Ja pójdę po drewno i rozpalę kominek. - Informował i dopytywał się Inary. Mimo wszytko póki Sebastian nie wróci musieli sobie radzić sami co też czynili z powodzeniem, gdyż oboje nie imali się pracy, a jednak wystarczyło tylko słowo jego Pulpecika, by to sam Adrien Carrow był jej wiernym lokajem na usługach. Co prawda ich gosposia Margaret zapewne krzątała się po kuchni słysząc, że jej państwo wrócili, lecz Adrien wolał nie zawracać zanadto jej głowy. Poza tym, wydawało mu się, że dodatkowa obca twarz krzątająca się wokół Raven mogłaby ją niepotrzebni speszyć. - A, jeszcze jedna kwestia. Droga panienko czy mam poinformować Twego ojca o całym wydarzeniu czy pragnie zachować je dla siebie?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Początkowo wystraszona, podenerwowana Raven po chwili zaczęła się uspokajać. Ani Inara, ani jej ojciec wydawali się nie mieć względem niej złych zamiarów. Oboje wyglądali wręcz na zaniepokojonych jej wcześniejszą utratą przytomności i obecnym płochliwym zachowaniem. Po ocknięciu się zerwała się z tej kanapy niczym zranione, wylęknione zwierzątko, ale gdy tylko zrozumiała, że wcale nie jest w domu swojego ojca, jak jej się początkowo wydawało, i nie dzieje jej się żadna krzywda, usiadła z powrotem, przesuwając wzrokiem od jednego do drugiego. Na jej bladych policzkach pojawiły się leciutkie rumieńce, mimo że nadal była zziębnięta i przemoczona, a uderzona skroń pobolewała.
- Och... To wydarzyło się bardzo szybko. Może nie powinnam tak gwałtownie uciekać – powiedziała cicho, spuszczając wzrok i znowu zaczynając bawić się dłońmi. Nie zamierzała się jednak tłumaczyć, dlaczego to zrobiła. – Długo byłam nieprzytomna?
Panicznie bała się pytań o blizny. Co, jeśli Inara zdążyła już powiedzieć o nich swojemu ojcu? Gdy była nieprzytomna, nie wiedziała przecież, co robili i o czym rozmawiali. Mogli zdążyć zrobić dużo rzeczy. Jeśli pan Carrow rzeczywiście był uzdrowicielem, mógł zdążyć wykryć na jej ciele ślady po wieloletnim używaniu czarnej magii. Na pewno mieli swoje sposoby, żeby ustalać takie rzeczy.
- Nie chcę robić kłopotu ani narzucać się swą obecnością – powiedziała cicho, wciąż z napięciem przysłuchując się ich wymianie zdań. Nie była przyzwyczajona do tak miłego traktowania, więc ciągle była nieco skonsternowana troską Inary oraz jej ojca, którego przecież widziała pierwszy raz w życiu. Nawet tak krótkie przebywanie z nimi pozwalało zaobserwować, że łączą ich bardzo bliskie, zażyłe relacje. Takie, jakich Raven, krzywdzona przez swojego ojca, mogła tylko pozazdrościć. Niczego tak nie pragnęła, jak posiadania normalnej, kochającej rodziny. Tylko czy potrafiłaby ją stworzyć, samej będąc osobą tak skrzywdzoną i nie znającą wzorców dobrych stosunków rodzinnych?
Przerażała ją także wizja zdjęcia z siebie ubrań. Jej zaklęcie maskujące nie działało, więc wszystkie blizny były doskonale widoczne na skórze. Wolałaby więc szybko wrócić do domu Colina; zresztą, lepiej żeby Fawley także nie dowiedział się o tym incydencie, nie chciała go martwić.
Kiedy jednak Adrien wspomniał o informowaniu jej ojca, Raven znowu szybko zwróciła na niego wzrok, a wcześniejsze lekkie rumieńce zbladły.
- Nie! – powiedziała odrobinę zbyt szybko, by można to było uznać za naturalne. – To znaczy... Mój ojciec nie musi o niczym wiedzieć. Z pewnością ma na głowie dużo własnych zmartwień. Zresztą... Przecież to nic poważnego, naprawdę.
Poruszyła się niespokojnie na kanapie, obawiając się, że jej gwałtowna reakcja na wspomnienie Williama może wzbudzić jeszcze większe podejrzenia.
- Och... To wydarzyło się bardzo szybko. Może nie powinnam tak gwałtownie uciekać – powiedziała cicho, spuszczając wzrok i znowu zaczynając bawić się dłońmi. Nie zamierzała się jednak tłumaczyć, dlaczego to zrobiła. – Długo byłam nieprzytomna?
Panicznie bała się pytań o blizny. Co, jeśli Inara zdążyła już powiedzieć o nich swojemu ojcu? Gdy była nieprzytomna, nie wiedziała przecież, co robili i o czym rozmawiali. Mogli zdążyć zrobić dużo rzeczy. Jeśli pan Carrow rzeczywiście był uzdrowicielem, mógł zdążyć wykryć na jej ciele ślady po wieloletnim używaniu czarnej magii. Na pewno mieli swoje sposoby, żeby ustalać takie rzeczy.
- Nie chcę robić kłopotu ani narzucać się swą obecnością – powiedziała cicho, wciąż z napięciem przysłuchując się ich wymianie zdań. Nie była przyzwyczajona do tak miłego traktowania, więc ciągle była nieco skonsternowana troską Inary oraz jej ojca, którego przecież widziała pierwszy raz w życiu. Nawet tak krótkie przebywanie z nimi pozwalało zaobserwować, że łączą ich bardzo bliskie, zażyłe relacje. Takie, jakich Raven, krzywdzona przez swojego ojca, mogła tylko pozazdrościć. Niczego tak nie pragnęła, jak posiadania normalnej, kochającej rodziny. Tylko czy potrafiłaby ją stworzyć, samej będąc osobą tak skrzywdzoną i nie znającą wzorców dobrych stosunków rodzinnych?
Przerażała ją także wizja zdjęcia z siebie ubrań. Jej zaklęcie maskujące nie działało, więc wszystkie blizny były doskonale widoczne na skórze. Wolałaby więc szybko wrócić do domu Colina; zresztą, lepiej żeby Fawley także nie dowiedział się o tym incydencie, nie chciała go martwić.
Kiedy jednak Adrien wspomniał o informowaniu jej ojca, Raven znowu szybko zwróciła na niego wzrok, a wcześniejsze lekkie rumieńce zbladły.
- Nie! – powiedziała odrobinę zbyt szybko, by można to było uznać za naturalne. – To znaczy... Mój ojciec nie musi o niczym wiedzieć. Z pewnością ma na głowie dużo własnych zmartwień. Zresztą... Przecież to nic poważnego, naprawdę.
Poruszyła się niespokojnie na kanapie, obawiając się, że jej gwałtowna reakcja na wspomnienie Williama może wzbudzić jeszcze większe podejrzenia.
Ojciec potrafił ją czasem rozczytać z targających emocji lepiej, niż ona sama. Drobne wargi przygryzła, zupełnie jak kiedyś, będąc małą dziewczynką, która zmagała się z jakimś ze swych kłopotów. Inara nie była płaczliwym dzieckiem, więc będąc dorosłą - wciąż obstawała, by swój ból tłamsić, niż wylewać łzy. Co nie znaczyło, że jej się nie zdarzało. W końcu była kobietą.
- Wiem tato, wiem, ale...- urwała westchnieniem, wsłuchując się w ciepły ton głosu Adriena. Kiwnęła niemo głową, kiedy rodzicielska dłoń przygarnęła ją na chwilę do siebie. na ustach wykwitł lekki uśmiech - coś na pewno dla niej znajdę, mam nadzieję, że poczuje się lepiej - odwróciła głowę do Raven. Wybudzona z omdlenia, obserwowała ich, jakby nigdy nie była świadkiem takiej relacji, jakby nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego. Miała w spojrzeniu jakieś zdziwienie, ale..może Inara się myliła? Choć urywki słów, jakie zasłyszała, połączone z bliznami na ciele, dawały zbyt wiele do myślenia. Lakoniczne tłumaczenia Raven nie komentowała, nie miała zamiaru jej wystraszyć, chciała, by poczuła się pewniej, spokojniej...zaczeka na stosowny moment.
- Trochę czasu minęło, ale tato twierdzi, że już w porządku. Jesteś osłabiona, no i mokra - wskazała ruchem głowy na wilgotne ślady na kanapie. Posłała jej uśmiech, przenosząc zaraz spojrzenie na ojca - jak o tym wspominasz, to czuję, że jestem głodna - wydęła zabawnie usta, starając się i samą siebie wprawić w lepszy nastrój - nie zdążyłam zjeść ciastka w kawiarni, więc...- podała dłoń Adrienowi, pozwalając się podnieść na nogi - więc ja zabieram Raven na chwilę do pokoju, przebierzemy się i wrócimy ogrzać się przy kominku - wyciągnęła rękę do dziewczyny akurat w momencie, gdy padło pytanie jej ojca. Uniosła wyżej brwi, chcąc dodać coś od siebie, ale w oczach ich gościa mignęło coś na kształt paniki. Równie szybko, co się pojawił - zniknął. jednak niespokojne gesty ciała potwierdzały lęk w głosie.
- Spokojnie - powiedziała ciepło - na razie i tak idziemy sprawdzić, czy coś z moich rzeczy ci się spodoba - mrugnęła, jakby w konspiracji, by kolejny raz wyciągnąć dłoń, chcąc pociągnąć dziewczynę za sobą. zanim jednak zniknęła na schodach, zawróciła się, by ucałować ojca w policzek.
- Kocham cię tato!, I dziękuję - i już pobiegła znowu, prowadząc za sobą, nieco jeszcze zdezorientowaną Raven.
- Wiem tato, wiem, ale...- urwała westchnieniem, wsłuchując się w ciepły ton głosu Adriena. Kiwnęła niemo głową, kiedy rodzicielska dłoń przygarnęła ją na chwilę do siebie. na ustach wykwitł lekki uśmiech - coś na pewno dla niej znajdę, mam nadzieję, że poczuje się lepiej - odwróciła głowę do Raven. Wybudzona z omdlenia, obserwowała ich, jakby nigdy nie była świadkiem takiej relacji, jakby nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego. Miała w spojrzeniu jakieś zdziwienie, ale..może Inara się myliła? Choć urywki słów, jakie zasłyszała, połączone z bliznami na ciele, dawały zbyt wiele do myślenia. Lakoniczne tłumaczenia Raven nie komentowała, nie miała zamiaru jej wystraszyć, chciała, by poczuła się pewniej, spokojniej...zaczeka na stosowny moment.
- Trochę czasu minęło, ale tato twierdzi, że już w porządku. Jesteś osłabiona, no i mokra - wskazała ruchem głowy na wilgotne ślady na kanapie. Posłała jej uśmiech, przenosząc zaraz spojrzenie na ojca - jak o tym wspominasz, to czuję, że jestem głodna - wydęła zabawnie usta, starając się i samą siebie wprawić w lepszy nastrój - nie zdążyłam zjeść ciastka w kawiarni, więc...- podała dłoń Adrienowi, pozwalając się podnieść na nogi - więc ja zabieram Raven na chwilę do pokoju, przebierzemy się i wrócimy ogrzać się przy kominku - wyciągnęła rękę do dziewczyny akurat w momencie, gdy padło pytanie jej ojca. Uniosła wyżej brwi, chcąc dodać coś od siebie, ale w oczach ich gościa mignęło coś na kształt paniki. Równie szybko, co się pojawił - zniknął. jednak niespokojne gesty ciała potwierdzały lęk w głosie.
- Spokojnie - powiedziała ciepło - na razie i tak idziemy sprawdzić, czy coś z moich rzeczy ci się spodoba - mrugnęła, jakby w konspiracji, by kolejny raz wyciągnąć dłoń, chcąc pociągnąć dziewczynę za sobą. zanim jednak zniknęła na schodach, zawróciła się, by ucałować ojca w policzek.
- Kocham cię tato!, I dziękuję - i już pobiegła znowu, prowadząc za sobą, nieco jeszcze zdezorientowaną Raven.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Zachowywała się jak spłoszone zwierzę. Niczym jagnię pozostawione na pożarcie wilkom. Nie dało się tego nie zauważyć, jak również nijak nie powiązać sygnałów jakie prawdopodobnie bezwiednie wypuszczała w przestrzeń, ułatwiając tylko Adrienowi dopasowywanie kolejnych kawałków tej zagmatwanej układanki. Był cierpliwym człowiekiem.
- Nonsens. - Skwitował. - Nie będziesz żadnym problemem. W dworku tym żyję tylko ja i moja córka, a nam nijak nie wadzisz. Rozluźnij się i pozwól być sobie gościem w naszym domu. W przeciwnym razie Inara zapewne będzie chciała Cię odprowadzić, a widzisz, tak jej kiszki grają i ślinka się toczy na myśl o obiedzie, że aż cała podłoga mokra. - Zażartował, choć podłogi w salonie i holu rzeczywiście były mokre, lecz od deszczówki. Zaraz będzie trzeba zaczarować jakiś mop. Jednak to za chwilę, ciągle bowiem Adriena nurtowała pewna istotna kwestia - czy informować o całym zajściu Williama. I cóż...odpowiedź Reven sprawiła, że wymalowała się na jego twarzy wyraźna troska. Dziewczę zachowywało się wręcz nienaturalnie nerwowo, próbując przed nim zachować się na siłę normalnie. Adrien westchnął ciężko.
- Panno Baudeline, Reven...powiem wprost, bo wyraźnie myśli twe krążą wokół jednego - żebyśmy się przypadkiem czegoś nie dowiedzieli. Nie wiem czy chodzi ci konkretnie o powody twego zachowania przy Inarze, o ranach na ramionach, sekretach przed ojcem, może czegoś o samym Williamie lub wszystkiego na raz... - Mówił spokojnym, wręcz monotonnym głosem z którego płynęło tylko ciepło. -...To jednak jest mój dom i tak długo jak tu jesteś nie masz powodów do jakichkolwiek obaw. Nikt nie będzie cie tu oceniał, wypytywał, naciskał, a dach tego domu, jak i ściany są na tyle porządne by nic pozanie na światło dzienne nie wyszło, jeśli tylko taka jest wola Twoja. Tak było i tak będzie póki żyję lub dopóki nie przestanę tu ewentualnie straszyć bo cóż...też takiej ścieżki kariery nie wykluczam. - Wtrącił żartobliwie. - Rozluźnij się więc, ubierz coś suchego, zjedz coś ciepłego bo co prawda jestem medykiem, lecz wolę po godzinach nie odwiedzać chorych na anginę. Lećcie więc moje gołąbeczki, ja się zajmę przygotowaniami. - Nie mógł zrobić teraz nic innego, jak tylko uzbroić się w cierpliwość i dobre chęci. Nikomu wszak się nie pomoże na siłę, a tej bądź zamiennych środków przymusu nie zamierzał stosować.
- Nonsens. - Skwitował. - Nie będziesz żadnym problemem. W dworku tym żyję tylko ja i moja córka, a nam nijak nie wadzisz. Rozluźnij się i pozwól być sobie gościem w naszym domu. W przeciwnym razie Inara zapewne będzie chciała Cię odprowadzić, a widzisz, tak jej kiszki grają i ślinka się toczy na myśl o obiedzie, że aż cała podłoga mokra. - Zażartował, choć podłogi w salonie i holu rzeczywiście były mokre, lecz od deszczówki. Zaraz będzie trzeba zaczarować jakiś mop. Jednak to za chwilę, ciągle bowiem Adriena nurtowała pewna istotna kwestia - czy informować o całym zajściu Williama. I cóż...odpowiedź Reven sprawiła, że wymalowała się na jego twarzy wyraźna troska. Dziewczę zachowywało się wręcz nienaturalnie nerwowo, próbując przed nim zachować się na siłę normalnie. Adrien westchnął ciężko.
- Panno Baudeline, Reven...powiem wprost, bo wyraźnie myśli twe krążą wokół jednego - żebyśmy się przypadkiem czegoś nie dowiedzieli. Nie wiem czy chodzi ci konkretnie o powody twego zachowania przy Inarze, o ranach na ramionach, sekretach przed ojcem, może czegoś o samym Williamie lub wszystkiego na raz... - Mówił spokojnym, wręcz monotonnym głosem z którego płynęło tylko ciepło. -...To jednak jest mój dom i tak długo jak tu jesteś nie masz powodów do jakichkolwiek obaw. Nikt nie będzie cie tu oceniał, wypytywał, naciskał, a dach tego domu, jak i ściany są na tyle porządne by nic pozanie na światło dzienne nie wyszło, jeśli tylko taka jest wola Twoja. Tak było i tak będzie póki żyję lub dopóki nie przestanę tu ewentualnie straszyć bo cóż...też takiej ścieżki kariery nie wykluczam. - Wtrącił żartobliwie. - Rozluźnij się więc, ubierz coś suchego, zjedz coś ciepłego bo co prawda jestem medykiem, lecz wolę po godzinach nie odwiedzać chorych na anginę. Lećcie więc moje gołąbeczki, ja się zajmę przygotowaniami. - Nie mógł zrobić teraz nic innego, jak tylko uzbroić się w cierpliwość i dobre chęci. Nikomu wszak się nie pomoże na siłę, a tej bądź zamiennych środków przymusu nie zamierzał stosować.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raven wciąż ich obserwowała, jak zwykle czujna i starająca trzymać się w ryzach. Nie lubiła pokazywać po sobie silnych emocji, nauczyła się tego jeszcze w domu ojca. Dlatego tak ważne było, żeby się uspokoiła i wyciszyła, bo do pewnego stopnia się udało. Jednak jakieś obawy przed wydaniem się prawdy o jej przeszłości gdzieś wciąż w niej tkwiły i nie pozwalały rozluźnić się całkowicie. Ale mogła przynajmniej spróbować zachować pozory. Musiała być twarda i jakoś uporać się z tą nagłą komplikacją.
Wysłuchała słów mężczyzny, który najwyraźniej trafnie wywnioskował, że Raven naprawdę coś przed nimi ukrywała. Miała jednak dziwne wrażenie, że miał dobre chęci, nawet jeśli wcześniej zasugerował powiadomienie jej ojca. Ale przecież nie wiedział prawdy o Williamie, nie miał pojęcia o tym, że to właśnie on przyczynił się do powstania brzydkich blizn na ciele dziewczyny.
- Och... To dobrze – powiedziała. Chociaż tyle, że jej niefortunny upadek nie będzie mieć żadnych konsekwencji. – W porządku, jeśli to naprawdę nie jest problem... Zostanę jeszcze trochę, chociaż o pewnych sprawach naprawdę wolałabym nie mówić – dodała, nieznacznie poprawiając wilgotne włosy. – Jednak dziękuję za troskę. Myślę, że pan Fawley się nie pogniewa, jeśli wrócę nieco później. Ale powiadamianie nikogo naprawdę nie będzie konieczne.
Widząc ich czułą scenę pożegnania, znowu poczuła ukłucie zazdrości. Dlaczego jej życie nie mogło tak wyglądać? Dlaczego jej ojciec wolał okazywać jej swoją troskę o jej wychowanie poprzez zadawanie jej bólu? W takich chwilach jak ta jeszcze bardziej żałowała, że nie mogła narodzić się w jakiejś innej rodzinie. Nie powiedziała jednak nic, idąc za Inarą na górę do jej pokoju. Szła ostrożnie, obawiając się kolejnej fali zawrotów głowy.
- Twój ojciec bardzo o ciebie dba – zauważyła jedynie, kiedy już wspięły się po schodach. – Masz naprawdę ogromne szczęście.
W pokoju dziewczyny musiała jednak jakoś wykombinować, żeby Inara nie zobaczyła blizn, kiedy zdejmie z siebie mokre ubrania. Dyskretnie przesunęła dłonią po wewnętrznej kieszeni, gdzie zwykle nosiła różdżkę, ale najwyraźniej zostawiła ją w domu Colina. Mężczyzna miał dość dziwne podejście do magii i nie lubił, gdy czarowała, więc ukrywała różdżkę w swoim pokoju. Nie mogła więc rzucić na siebie zaklęcia maskującego, żeby zakryć ślady, zanim się przebierze.
- Mogłabyś... No wiesz? – poprosiła cicho, nieco się plącząc. Nie chciała jej w żaden sposób urazić, a jedynie oszczędzić sobie wstydu, a jej niemiłego widoku swoich blizn, dlatego lepiej, żeby w tym momencie na nią nie patrzyła. Nawet Colinowi ich nigdy nie pokazała, chociaż zabrnęli już w swojej „znajomości” tak daleko. Wolała mieć już tę część za sobą, choć jak zejdą na dół, ojciec Inary może znowu ją obserwować i wysnuwać kolejne wnioski na temat jej dziwnego zachowania.
Wysłuchała słów mężczyzny, który najwyraźniej trafnie wywnioskował, że Raven naprawdę coś przed nimi ukrywała. Miała jednak dziwne wrażenie, że miał dobre chęci, nawet jeśli wcześniej zasugerował powiadomienie jej ojca. Ale przecież nie wiedział prawdy o Williamie, nie miał pojęcia o tym, że to właśnie on przyczynił się do powstania brzydkich blizn na ciele dziewczyny.
- Och... To dobrze – powiedziała. Chociaż tyle, że jej niefortunny upadek nie będzie mieć żadnych konsekwencji. – W porządku, jeśli to naprawdę nie jest problem... Zostanę jeszcze trochę, chociaż o pewnych sprawach naprawdę wolałabym nie mówić – dodała, nieznacznie poprawiając wilgotne włosy. – Jednak dziękuję za troskę. Myślę, że pan Fawley się nie pogniewa, jeśli wrócę nieco później. Ale powiadamianie nikogo naprawdę nie będzie konieczne.
Widząc ich czułą scenę pożegnania, znowu poczuła ukłucie zazdrości. Dlaczego jej życie nie mogło tak wyglądać? Dlaczego jej ojciec wolał okazywać jej swoją troskę o jej wychowanie poprzez zadawanie jej bólu? W takich chwilach jak ta jeszcze bardziej żałowała, że nie mogła narodzić się w jakiejś innej rodzinie. Nie powiedziała jednak nic, idąc za Inarą na górę do jej pokoju. Szła ostrożnie, obawiając się kolejnej fali zawrotów głowy.
- Twój ojciec bardzo o ciebie dba – zauważyła jedynie, kiedy już wspięły się po schodach. – Masz naprawdę ogromne szczęście.
W pokoju dziewczyny musiała jednak jakoś wykombinować, żeby Inara nie zobaczyła blizn, kiedy zdejmie z siebie mokre ubrania. Dyskretnie przesunęła dłonią po wewnętrznej kieszeni, gdzie zwykle nosiła różdżkę, ale najwyraźniej zostawiła ją w domu Colina. Mężczyzna miał dość dziwne podejście do magii i nie lubił, gdy czarowała, więc ukrywała różdżkę w swoim pokoju. Nie mogła więc rzucić na siebie zaklęcia maskującego, żeby zakryć ślady, zanim się przebierze.
- Mogłabyś... No wiesz? – poprosiła cicho, nieco się plącząc. Nie chciała jej w żaden sposób urazić, a jedynie oszczędzić sobie wstydu, a jej niemiłego widoku swoich blizn, dlatego lepiej, żeby w tym momencie na nią nie patrzyła. Nawet Colinowi ich nigdy nie pokazała, chociaż zabrnęli już w swojej „znajomości” tak daleko. Wolała mieć już tę część za sobą, choć jak zejdą na dół, ojciec Inary może znowu ją obserwować i wysnuwać kolejne wnioski na temat jej dziwnego zachowania.
Mieli prawdopodobnie bardzo zbieżne porównanie z ojcem. Raven zawsze kojarzyła, jako bardzo zdystansowaną dziewczynę, mało mówiąca o sobie, ale wciąż bardzo przyjazna. Inara lubiła ją, choć pannie Carrow ciężko było zrazić do siebie. Ktoś musiał solidnie zapracować, by młoda arystokratka komuś przykleiła etykietę znienawidzony. Potrafiła wybuchnąć złością, ale jej emocje były jak letnie burze. Równie szybo i mocno wybuchały, ale z równą szybkością oraz intensywnością - kończyły.
Uniosła ramiona do góry, niczym w geście rezygnacji, wtórując ojcu kiwaniem głową.
- Ma rację, jeśli nie chcesz skazywać mnie na niedźwięczne towarzystwo burczącego brzucha, to powinnaś zostać - podjęła żart Adriena, przechylając głowę na bok. Widziała malującą się na ojcowskim obliczu troskę i sama odczuwała coś podobnego. Przygryzła dolną wargę, gdy rodziciel wspomniał o spotkaniu, potem i bliznach...Choć brzmiało to dziwnie, była dumna ze swego taty. Za jego ciepło, za siłę, którą wykazywał się w każdym momencie. Niektórym mógł się wydawać dziecinny w swych zachowaniach, ale kryła się za tym nieporównywalna odwaga, w walce z cieniem, który padł na tak wiele serc. Pokręciła głową, marscząc brwi, kiedy wspomniał o pośmiertnej karierze.
- Już ci tato wspominałam, że zanim zaczniesz taką pracę, ja porozmawiam z twoim szefostwem - zwróciła się potem do dziewczyny - On ma rację..jak zawsze...- uśmiechnęła się wesoło do ojca - nic ci tu nie grozi, niczym się teraz nie martw Raven. I poczujesz się lepiej, jak znajdziemy ci coś suchego...-zerknęła znacząco na wilgotne włosy rozmówczyni.
Raven prowadziła na górę w milczeniu, ale nie było to nieprzyjemne odczucie. Wciąż chciała, by dziewczyna się uspokoiła, pozbierała myśli. A i długo nie musiały wędrować. Już po chwili, otwierała drzwi, wpuszczając do swojego pokoju.
- Wiem, wierz mi, że jestem wdzięczna losowi za takiego tatę - spojrzała na dziewczynę, już bardziej orientacyjnie, by znaleźć w swojej szafie odpowiednie szaty - nadrabia mi za oboje rodziców - dopowiedziała już ciszej, zanurzając nos w szafie. Były podobnego wzrostu i postury, więc szybko znalazła odpowiednią suknię. Ciemne bordo będzie pasowało Raven.
Otworzyła usta, chcąc zapewnić dziewczynę, że nie ma się czego wstydzić, ale zamiast tego, odwróciła się, kiedy ton głosu zniżył się niemal do płaczu. Coś ją zabolało w jej głosie, ale na pewno nie miało to nic wspólnego z urazą. Znowu bowiem słyszała wcześniejsza nutę strachu, jakby spodziewała, się, że Inara zrobi jej krzywdę..przynajmniej słowną. Splotła palce za sobą, tak, że Raven mogła widzieć jej dłonie.
- Ja...widziałam twoje blizny - powiedziała zgodnie z prawdą, ciszej niż zamierzała - cokolwiek ci się przytrafiło, nie będę naciskać, nie będę pytała, ale...- urwała, zawieszając głos - tutaj na prawdę nie musisz się niczego obawiać i przepraszam, jeśli wystraszyłam cię w kawiarni. Nie było to moim zamiarem - zakończyła, wciąż wpatrując się w ramy szafy. Nie odwróciła się ani razu, czekając aż Raven skończy i by sprowadzić dziewczynę znowu na dół, gdzie już czuła przyjemne, kuchenne zapachy.
Uniosła ramiona do góry, niczym w geście rezygnacji, wtórując ojcu kiwaniem głową.
- Ma rację, jeśli nie chcesz skazywać mnie na niedźwięczne towarzystwo burczącego brzucha, to powinnaś zostać - podjęła żart Adriena, przechylając głowę na bok. Widziała malującą się na ojcowskim obliczu troskę i sama odczuwała coś podobnego. Przygryzła dolną wargę, gdy rodziciel wspomniał o spotkaniu, potem i bliznach...Choć brzmiało to dziwnie, była dumna ze swego taty. Za jego ciepło, za siłę, którą wykazywał się w każdym momencie. Niektórym mógł się wydawać dziecinny w swych zachowaniach, ale kryła się za tym nieporównywalna odwaga, w walce z cieniem, który padł na tak wiele serc. Pokręciła głową, marscząc brwi, kiedy wspomniał o pośmiertnej karierze.
- Już ci tato wspominałam, że zanim zaczniesz taką pracę, ja porozmawiam z twoim szefostwem - zwróciła się potem do dziewczyny - On ma rację..jak zawsze...- uśmiechnęła się wesoło do ojca - nic ci tu nie grozi, niczym się teraz nie martw Raven. I poczujesz się lepiej, jak znajdziemy ci coś suchego...-zerknęła znacząco na wilgotne włosy rozmówczyni.
Raven prowadziła na górę w milczeniu, ale nie było to nieprzyjemne odczucie. Wciąż chciała, by dziewczyna się uspokoiła, pozbierała myśli. A i długo nie musiały wędrować. Już po chwili, otwierała drzwi, wpuszczając do swojego pokoju.
- Wiem, wierz mi, że jestem wdzięczna losowi za takiego tatę - spojrzała na dziewczynę, już bardziej orientacyjnie, by znaleźć w swojej szafie odpowiednie szaty - nadrabia mi za oboje rodziców - dopowiedziała już ciszej, zanurzając nos w szafie. Były podobnego wzrostu i postury, więc szybko znalazła odpowiednią suknię. Ciemne bordo będzie pasowało Raven.
Otworzyła usta, chcąc zapewnić dziewczynę, że nie ma się czego wstydzić, ale zamiast tego, odwróciła się, kiedy ton głosu zniżył się niemal do płaczu. Coś ją zabolało w jej głosie, ale na pewno nie miało to nic wspólnego z urazą. Znowu bowiem słyszała wcześniejsza nutę strachu, jakby spodziewała, się, że Inara zrobi jej krzywdę..przynajmniej słowną. Splotła palce za sobą, tak, że Raven mogła widzieć jej dłonie.
- Ja...widziałam twoje blizny - powiedziała zgodnie z prawdą, ciszej niż zamierzała - cokolwiek ci się przytrafiło, nie będę naciskać, nie będę pytała, ale...- urwała, zawieszając głos - tutaj na prawdę nie musisz się niczego obawiać i przepraszam, jeśli wystraszyłam cię w kawiarni. Nie było to moim zamiarem - zakończyła, wciąż wpatrując się w ramy szafy. Nie odwróciła się ani razu, czekając aż Raven skończy i by sprowadzić dziewczynę znowu na dół, gdzie już czuła przyjemne, kuchenne zapachy.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Czy zawsze miał rację? Na pewno nie, lecz gdy coś mówił bywał wyjątkowo przekonujący bo odpowiadał zawsze w zgodzie ze swą myślą. Każde wypowiedziane przez niego słowo miało również jakiś cel, każde było przemyślane i nieprzypadkowe. Inara doskonale o tym widziała i potrafiła z tego żartować, jak zresztą ze wszystkiego. Ta pogoda ducha była w obecnej sytuacji bardzo potrzebna, zwłaszcza po tej poważniejszej wymianie zdań z panienką Reven. Była ona konieczna. Carrow chciał zapewnić dziewczę, że cokolwiek ukrywa, w cokolwiek jest zamieszana, to w tym momencie nie miało większego znaczenia, gdyż jest gościem. Miał nadzieję, że w to uwierzyła gdy wraz z jego córką opuściła salon.
- W co ty pogrywasz, Will. - Mruknął w przestrzeń, bębniąc palcem po oparciu kanapy. Gdy został sam, jego myśli skupiły się na wspomnianym przez siebie pracownikowi Ministerstwa, jego córce i pochodzeniu blizn co do którego nie miał wątpliwości. Cmoknął powietrze, przerywając ciszę i przywracając się do rzeczywistości. Nie był to wszak odpowiedni czas na rozmyślenia. Im poświęci inną chwilę, gdyż teraz należało zapewnić odpowiednią gościnę przyjaciółce Inary! Wyciągnął więc swą różdżkę i w drodze do kuchni zaczarował mop, który zabrał się za osuszanie podłóg. Oznajmił Marcie, że mają gościa. Ta ucieszyła się, że ma pretekst do zorganizowania czegoś specjalnego. Adrien również chciał przyrządzać swój firmowy sernik, lecz nim do tego doszło został wygnany z nakazem przebrania się w coś suchego. Uzdrowiciel mimo wysokiego statusu zachowywał się inaczej niż większość jego pobratymców. Nie widział wszak nic dziwnego we własnoręcznie pieczonych przez siebie słodyczy. Czemu miałby się tego wstydzić i uważać to za niegodną jemu czynność, kiedy to dawało szczęście jego córce, a więc równiez i jemu samemu. Liczne podróże, wojna, styczność z chorymi nauczyły go szacunku do życia i ciepła, którego nie zamierzał szczędzić córce, bez względu na to czy się paliło czy też waliło. Dlatego gdy się przebrał w mniej formalny, lecz również elegancki stój wybrał się do kuchni, gdzie plotkował sobie z kucharką, a różdżką wprawiał machinę wirujących składników w ruch, narażając się tym samym na mordercze spojrzenie Marty. W końcu wprawianie mąki w lewitację nie zawsze wychodzi nam po naszej myśli...
Gdy tylko Carrow przestał przeszkadzać w kuchni, to znaczy - kucharka zapewniła go, że już wstawi do piekarnika i dopilnuje reszty, postanowił wrócić do salonu, gdzie zabrał się za rozpalanie ognia za pomocą rozpałki i zapałek. Wszak mistrzem magii nie był, a szkoda było ryzykować już czwartym już w tym kwartale dywanem.
- W co ty pogrywasz, Will. - Mruknął w przestrzeń, bębniąc palcem po oparciu kanapy. Gdy został sam, jego myśli skupiły się na wspomnianym przez siebie pracownikowi Ministerstwa, jego córce i pochodzeniu blizn co do którego nie miał wątpliwości. Cmoknął powietrze, przerywając ciszę i przywracając się do rzeczywistości. Nie był to wszak odpowiedni czas na rozmyślenia. Im poświęci inną chwilę, gdyż teraz należało zapewnić odpowiednią gościnę przyjaciółce Inary! Wyciągnął więc swą różdżkę i w drodze do kuchni zaczarował mop, który zabrał się za osuszanie podłóg. Oznajmił Marcie, że mają gościa. Ta ucieszyła się, że ma pretekst do zorganizowania czegoś specjalnego. Adrien również chciał przyrządzać swój firmowy sernik, lecz nim do tego doszło został wygnany z nakazem przebrania się w coś suchego. Uzdrowiciel mimo wysokiego statusu zachowywał się inaczej niż większość jego pobratymców. Nie widział wszak nic dziwnego we własnoręcznie pieczonych przez siebie słodyczy. Czemu miałby się tego wstydzić i uważać to za niegodną jemu czynność, kiedy to dawało szczęście jego córce, a więc równiez i jemu samemu. Liczne podróże, wojna, styczność z chorymi nauczyły go szacunku do życia i ciepła, którego nie zamierzał szczędzić córce, bez względu na to czy się paliło czy też waliło. Dlatego gdy się przebrał w mniej formalny, lecz również elegancki stój wybrał się do kuchni, gdzie plotkował sobie z kucharką, a różdżką wprawiał machinę wirujących składników w ruch, narażając się tym samym na mordercze spojrzenie Marty. W końcu wprawianie mąki w lewitację nie zawsze wychodzi nam po naszej myśli...
Gdy tylko Carrow przestał przeszkadzać w kuchni, to znaczy - kucharka zapewniła go, że już wstawi do piekarnika i dopilnuje reszty, postanowił wrócić do salonu, gdzie zabrał się za rozpalanie ognia za pomocą rozpałki i zapałek. Wszak mistrzem magii nie był, a szkoda było ryzykować już czwartym już w tym kwartale dywanem.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raven uśmiechnęła się blado.
- Też chciałabym mieć taką rodzinę – wyznała cicho.
Miała tylko swojego szalonego ojca, z którego zdecydowanie nie była dumna, a raczej uważała pokrewieństwo z nim za coś wstydliwego. Niby jak mogła być dumna z bycia córką ogarniętego swoimi chorymi obsesjami i ambicjami szaleńca i jego przetrzymywanej wbrew woli ofiary? Mogła tylko zastanawiać się, jaka była jej matka i czy nienawidziła córkę za to, w jakich okolicznościach została zmuszona do jej urodzenia dla Williama, pragnącego potomstwa tak desperacko, że był zdolny posunąć się bardzo daleko. W końcu jego ambicją było wybicie się, a najprostszym sposobem jego zdaniem było wydanie córki za kogoś o szlachetnej krwi.
Patrzyła, jak Inara szuka dla niej sukienki. Prośba Raven nie miała na celu urażenia Inary, była podyktowana strachem przed odsłonięciem swoich blizn w całej okazałości. To zdecydowanie nie był przyjemny widok nawet dla samej Raven, która nigdy nie lubiła patrzeć na swoje ciało w momentach, gdy to nie było osłonięte zaklęciami maskującymi. Gdy ta się odwróciła, panna Baudelaire dopiero teraz zdjęła własną, przemoczoną suknię i szybko się przebrała, z ulgą zasłaniając ciemnobordowym materiałem drobne ciałko, noszące na sobie ślady starych obrażeń. Suknia okazała się dobrze na niej leżeć; w końcu Inara była podobnego wzrostu.
- To wszystko jest... Naprawdę skomplikowane – powiedziała cicho. – A co do kawiarni... Nic się nie stało, nie musisz się o to obwiniać. Skąd mogłaś wiedzieć? Zwykle pamiętam o nałożeniu zaklęć maskujących. Ja... Zaskoczyłaś mnie, kompletnie spanikowałam. Ta sprawa nie może się rozejść, po prostu nie może. Konsekwencje byłyby fatalne.
Zmieszała się. Choć tak pewnie byłoby rozsądniej, przynajmniej z punktu widzenia kogoś postronnego, Raven nie potrafiła wydać ojca.
- Proszę, nikomu nie mów o tym, co widziałaś. Nie chcę dodatkowych problemów – poprosiła jeszcze, gdy skończyła. Inara widziała ślady na rękach i nic na to nie poradzi, więc mogła jedynie poprosić ją o dyskrecję i liczyć, że Carrowowie nikomu nie powiedzą o swoich podejrzeniach odnośnie jej stanu. Obawiała się tego tym bardziej, że miała wrażenie, że Adrien dobrze znał Williama.
Po chwili z powrotem zeszły na dół, gdzie czekał ojciec Inary. Pojawiły się w salonie, gdzie Raven znowu przysiadła na brzegu kanapy, nie chcąc nikomu przeszkadzać. W pomieszczeniu czuć już było smakowite wonie przygotowywanego obiadu, przez co dziewczyna także poczuła się głodna.
- Też chciałabym mieć taką rodzinę – wyznała cicho.
Miała tylko swojego szalonego ojca, z którego zdecydowanie nie była dumna, a raczej uważała pokrewieństwo z nim za coś wstydliwego. Niby jak mogła być dumna z bycia córką ogarniętego swoimi chorymi obsesjami i ambicjami szaleńca i jego przetrzymywanej wbrew woli ofiary? Mogła tylko zastanawiać się, jaka była jej matka i czy nienawidziła córkę za to, w jakich okolicznościach została zmuszona do jej urodzenia dla Williama, pragnącego potomstwa tak desperacko, że był zdolny posunąć się bardzo daleko. W końcu jego ambicją było wybicie się, a najprostszym sposobem jego zdaniem było wydanie córki za kogoś o szlachetnej krwi.
Patrzyła, jak Inara szuka dla niej sukienki. Prośba Raven nie miała na celu urażenia Inary, była podyktowana strachem przed odsłonięciem swoich blizn w całej okazałości. To zdecydowanie nie był przyjemny widok nawet dla samej Raven, która nigdy nie lubiła patrzeć na swoje ciało w momentach, gdy to nie było osłonięte zaklęciami maskującymi. Gdy ta się odwróciła, panna Baudelaire dopiero teraz zdjęła własną, przemoczoną suknię i szybko się przebrała, z ulgą zasłaniając ciemnobordowym materiałem drobne ciałko, noszące na sobie ślady starych obrażeń. Suknia okazała się dobrze na niej leżeć; w końcu Inara była podobnego wzrostu.
- To wszystko jest... Naprawdę skomplikowane – powiedziała cicho. – A co do kawiarni... Nic się nie stało, nie musisz się o to obwiniać. Skąd mogłaś wiedzieć? Zwykle pamiętam o nałożeniu zaklęć maskujących. Ja... Zaskoczyłaś mnie, kompletnie spanikowałam. Ta sprawa nie może się rozejść, po prostu nie może. Konsekwencje byłyby fatalne.
Zmieszała się. Choć tak pewnie byłoby rozsądniej, przynajmniej z punktu widzenia kogoś postronnego, Raven nie potrafiła wydać ojca.
- Proszę, nikomu nie mów o tym, co widziałaś. Nie chcę dodatkowych problemów – poprosiła jeszcze, gdy skończyła. Inara widziała ślady na rękach i nic na to nie poradzi, więc mogła jedynie poprosić ją o dyskrecję i liczyć, że Carrowowie nikomu nie powiedzą o swoich podejrzeniach odnośnie jej stanu. Obawiała się tego tym bardziej, że miała wrażenie, że Adrien dobrze znał Williama.
Po chwili z powrotem zeszły na dół, gdzie czekał ojciec Inary. Pojawiły się w salonie, gdzie Raven znowu przysiadła na brzegu kanapy, nie chcąc nikomu przeszkadzać. W pomieszczeniu czuć już było smakowite wonie przygotowywanego obiadu, przez co dziewczyna także poczuła się głodna.
Słowa Raven, choć ciche, dźwięczały w uszach Carrow jeszcze bardzo długo.
- To się jeszcze da naprawić - jej uśmiech był szerszy, cieplejszy i zachęcający. Taki przynajmniej był zamiar alchemiczki. Raven wciąż wyglądała, jak wystraszone zwierzątko, które nieufnie podchodzi do każdej okazanej dobroci, jakby doszukiwała się ukrytego podstępu..
Sama przecież nie miała pełnej rodziny, a mimo to, jej towarzyszka uznawała to za szczęście. Ciemne myśli napłynęły, więc na czole Inary pojawiła się wyraźna zmarszczka. Co przytrafiło się Raven? Adrien , z tego co wiedziała, przyjaźnił się z ojcem panny Baudelaire. Czy on wiedział co się działo z jego córką? Czy...kryła się za tym większa ciemność, niż mogła przypuszczać?
W końcu, każdego dopadały jakieś problemy. Nie można było ich uniknąć, to było jasne. Dziwiła się jednak, że niektórym osobom jest trudniej, ciężej. I z niewiadomych względów - dotyka ich więcej tragedii niż innych.
Patrząc na aktualne realia, wydawało się, że większość osób jest pokrzywdzona przez los. Zupełnie, jakby na czarodziejską społeczność, spadła jakaś klątwa.
- Wiele rzeczy wydaje się być tylko skomplikowane. Prawda i tak jest jedna, tylko zazwyczaj, przysłaniają ją nam, nasze...wszystko - odpowiedziała równie stłumionym głosem. Spojrzała w dół, na kropelki wody, które ściekły z jej spódnicy. I dopiero teraz przypomniała sobie, jak zimno jej było. Poruszyła się, by nadal odwrócona, kolejny raz otworzyć szafę. Wyciągnęła prostą, zieloną spódnicę, białą, koronkowa koszulę i czarna kamizelkę.
- Na prawdę nie musisz się obawiać, nie mam zamiaru o tym nikomu opowiadać. Raczej..martwię się - mówiła to, zdejmując mokre ubrania, by drżącymi od chłodu dłońmi, założyć suche odzienie. marzył jej się kominek, o którym wspominał tato.
Dopiero kiedy skończyła, odwróciła się do Raven. Posyłając jej uśmiech, powtórzyła zabieg, przy prowadzeniu ją na górę. Złapała ją za rękę i z uśmiechem podążyła za unoszącym się z dołu, smakowitym zapachu późnego obiadu.
- Tato! Zobacz na Raven, moje rzeczy wyglądają na niej lepiej niż na mnie - zaśmiała się i złapała za ojcowskie ramiona, pochylone nad trzaskającym już kominkiem. Zaraz też złożyła całus w brodaty policzek - dziękuję - rzekła cichutko, pozwalając by jej słowa trafiły tylko do Adriena.
- Choć Raven, nie wiem, jak ty, ale ja mam zamiar jeść przy kominku i siłą stąd mnie nie odciągniecie - na twarzy alchemiczki błyskała uśmiech. Chciała humorem odgonić wszelkie cienie wcześniejszej sytuacji. I od siebie i od innych. Zazwyczaj jej się to udawało.
- To się jeszcze da naprawić - jej uśmiech był szerszy, cieplejszy i zachęcający. Taki przynajmniej był zamiar alchemiczki. Raven wciąż wyglądała, jak wystraszone zwierzątko, które nieufnie podchodzi do każdej okazanej dobroci, jakby doszukiwała się ukrytego podstępu..
Sama przecież nie miała pełnej rodziny, a mimo to, jej towarzyszka uznawała to za szczęście. Ciemne myśli napłynęły, więc na czole Inary pojawiła się wyraźna zmarszczka. Co przytrafiło się Raven? Adrien , z tego co wiedziała, przyjaźnił się z ojcem panny Baudelaire. Czy on wiedział co się działo z jego córką? Czy...kryła się za tym większa ciemność, niż mogła przypuszczać?
W końcu, każdego dopadały jakieś problemy. Nie można było ich uniknąć, to było jasne. Dziwiła się jednak, że niektórym osobom jest trudniej, ciężej. I z niewiadomych względów - dotyka ich więcej tragedii niż innych.
Patrząc na aktualne realia, wydawało się, że większość osób jest pokrzywdzona przez los. Zupełnie, jakby na czarodziejską społeczność, spadła jakaś klątwa.
- Wiele rzeczy wydaje się być tylko skomplikowane. Prawda i tak jest jedna, tylko zazwyczaj, przysłaniają ją nam, nasze...wszystko - odpowiedziała równie stłumionym głosem. Spojrzała w dół, na kropelki wody, które ściekły z jej spódnicy. I dopiero teraz przypomniała sobie, jak zimno jej było. Poruszyła się, by nadal odwrócona, kolejny raz otworzyć szafę. Wyciągnęła prostą, zieloną spódnicę, białą, koronkowa koszulę i czarna kamizelkę.
- Na prawdę nie musisz się obawiać, nie mam zamiaru o tym nikomu opowiadać. Raczej..martwię się - mówiła to, zdejmując mokre ubrania, by drżącymi od chłodu dłońmi, założyć suche odzienie. marzył jej się kominek, o którym wspominał tato.
Dopiero kiedy skończyła, odwróciła się do Raven. Posyłając jej uśmiech, powtórzyła zabieg, przy prowadzeniu ją na górę. Złapała ją za rękę i z uśmiechem podążyła za unoszącym się z dołu, smakowitym zapachu późnego obiadu.
- Tato! Zobacz na Raven, moje rzeczy wyglądają na niej lepiej niż na mnie - zaśmiała się i złapała za ojcowskie ramiona, pochylone nad trzaskającym już kominkiem. Zaraz też złożyła całus w brodaty policzek - dziękuję - rzekła cichutko, pozwalając by jej słowa trafiły tylko do Adriena.
- Choć Raven, nie wiem, jak ty, ale ja mam zamiar jeść przy kominku i siłą stąd mnie nie odciągniecie - na twarzy alchemiczki błyskała uśmiech. Chciała humorem odgonić wszelkie cienie wcześniejszej sytuacji. I od siebie i od innych. Zazwyczaj jej się to udawało.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Lubił coś robić. Czepiać się tego czego nie powinien. Bezczynność była jego zmorą i to właśnie z nią prowadził największy bój, odnajdując spokój w najprostszych czynnościach dnia codziennego, którą na chwilę obecną było rozpalanie ognia w kominku. Rozpaka szybko zajęła się ogniem. Dorzucił więc kilka mniejszych, a potem większych kawałków drewna. Płomienie obejmowały je wszystkie, tańcząc z zachwytu nad daną im ofiarą. Uzdrowiciel przyglądał się im, będąc przykucniętym. Myślał w ciszy dopóki nie posłyszał kroków schodzących piękności. Wstał więc i zgodnie z sugestią swej córki przyjrzał się czarownicy. Zagwizdał zalotnie tak, jak to młodzieńcy zwykli mieć w zwyczaju.
- Gdyby me serce było wolne, zapewne szybko byś tam zagościła. - Przy tych słowach posłał, Reven ciepły uśmiech. Ponadto ta dyskretna podzięka Inary...Och, jak to rozgrzało jego ojcowskie serce! Cenił wdzięczność córki, lecz uważał, że nic co zrobił nie było jej godne. Wszystko w końcu jego zdaniem mieściło się w jego ojcowskich obowiązkach dlatego też skromnie wyszeptał, że nie ma przecież za co.
- Ooo...gdzieś już słyszałem kiedyś podobną groźbę. - Zaczął, będąc wyraźnie rozbawionym. Nim jednak postanowił kontynuować gestem ręki zaproponował Reven usadzenie si w fotelu. - Przypomnij mi Kwiatuszku, ile lat miałaś, gdy trzeba było nam jechać na zjazd rodzinny, a ty postanowiłaś nie ruszać się z fotela i dokończyć czytanie powieści, która wyjątkowo cie zaabsorbowała? Do tej pory pamiętam, jak ciężko było mi upchnąć fotel w karocy... - Pożalił się panience Reven. - A potem musieliśmy jechać okrężną drogą, a przy samej posiadłości krążyliśmy niepostrzeżenie przez blisko godzinę. Niestety, nie umkło to uwadze złośliwej ciotce Biance. Do tej pory spogląda na mnie krzywo. - Opowiedział anegdotę, po czym sam zasiadł sobie na kanapie. Splótł palce dłoni i ułożył je sobie na lędźwiach. - Gdzie się poznałyście? W szkole? A może połączył was kociołek? - Odwołał się do pasji Inary, którym było ważeni różnorakich eliksirów.
- Gdyby me serce było wolne, zapewne szybko byś tam zagościła. - Przy tych słowach posłał, Reven ciepły uśmiech. Ponadto ta dyskretna podzięka Inary...Och, jak to rozgrzało jego ojcowskie serce! Cenił wdzięczność córki, lecz uważał, że nic co zrobił nie było jej godne. Wszystko w końcu jego zdaniem mieściło się w jego ojcowskich obowiązkach dlatego też skromnie wyszeptał, że nie ma przecież za co.
- Ooo...gdzieś już słyszałem kiedyś podobną groźbę. - Zaczął, będąc wyraźnie rozbawionym. Nim jednak postanowił kontynuować gestem ręki zaproponował Reven usadzenie si w fotelu. - Przypomnij mi Kwiatuszku, ile lat miałaś, gdy trzeba było nam jechać na zjazd rodzinny, a ty postanowiłaś nie ruszać się z fotela i dokończyć czytanie powieści, która wyjątkowo cie zaabsorbowała? Do tej pory pamiętam, jak ciężko było mi upchnąć fotel w karocy... - Pożalił się panience Reven. - A potem musieliśmy jechać okrężną drogą, a przy samej posiadłości krążyliśmy niepostrzeżenie przez blisko godzinę. Niestety, nie umkło to uwadze złośliwej ciotce Biance. Do tej pory spogląda na mnie krzywo. - Opowiedział anegdotę, po czym sam zasiadł sobie na kanapie. Splótł palce dłoni i ułożył je sobie na lędźwiach. - Gdzie się poznałyście? W szkole? A może połączył was kociołek? - Odwołał się do pasji Inary, którym było ważeni różnorakich eliksirów.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raven pokręciła głową. Niestety, w przypadku jej rodziny nie można było już nic naprawić. William się nigdy nie zmieni, zresztą chyba nic nie byłoby w stanie cofnąć krzywd, jakie jej wyrządzał przez osiemnaście lat. Mogła co najwyżej liczyć, że kiedy wyjdzie za mąż, uda jej się stworzyć szczęśliwszą rodzinę niż tą, w której sama się wychowała.
Tak, uważała sytuację Inary za szczęśliwszą od jej własnej. Oczywiście, nie wiedziała wszystkiego, ale mimo wszystko jej ojciec wydawał się naprawdę sympatyczny i troskliwy, stanowił uderzający kontrast dla Williama. Raven nie miała żadnego rodzica, z którym miałaby dobre relacje. Im bardziej William próbował ją „wychować”, tym bardziej ona nakręcała się na to, żeby go nienawidzić, zwłaszcza kiedy była coraz starsza.
Patrzyła na Inarę, zastanawiając się, czy rzeczywiście może jej zaufać w tak delikatnej sprawie. Czy panna Carrow rzeczywiście będzie potrafiła zachować dyskrecję?
- To... Już przeszłość. Mam taką nadzieję – nieco niespokojnie potarła rękę. – Nie musisz się zamartwiać. Po prostu... spróbuj zapomnieć. Tak chyba byłoby najlepiej.
Naprawdę wolałaby, żeby ta sprawa się nie rozeszła. Do tej pory jedyną osobą, która wiedziała o Williamie, był Colin, a teraz także Inara i jej ojciec mogli snuć własne wnioski. Choć żadne z nich nie znało i pewnie nie pozna całej prawdy, łącznie z kwestią jej prawdziwej matki. Ale i tak, gdyby ktoś zaczął drążyć, Raven byłaby nękana licznymi pytaniami ze strony aurorów czy tam kogoś innego, kto zająłby się sprawą, a jej ojciec mógłby mieć naprawdę poważne kłopoty za praktykowanie czarnej magii.
Ale chwilę później były już na dole. Po chwili wahania także usiadła w pobliżu kominka, jednocześnie obserwując czułe powitanie Inary z ojcem. W jej oczach znowu błysnął żal, ale starała się go jak najlepiej zamaskować. Jej nigdy nie przyszłoby do głowy, żeby przytulić się do Williama. Może tylko jak była malutką dziewczynką.
Potem jednak przeniosła wzrok na trzaskające wesoło płomienie. Rzeczywiście, przy kominku było dużo cieplej. Raven od razu poczuła, jak jej zmarznięte ciało szybko się rozgrzewa. To było bardzo przyjemne uczucie, więc na jej bladej twarzy pojawił się leciutki uśmiech. Potem znowu spojrzała na Adriena, który mimo, że dla niego była praktycznie obca, zaczął opowiadać jej różne historyjki z przeszłości, których dziewczyna słuchała z wyraźnym zaciekawieniem, mimo że mężczyzna wciąż leciutko ją onieśmielał, przez co mówiła niewiele, głównie słuchała.
- Naprawdę? – spytała, zerkając ukradkiem na Inarę. Nie znały się jakoś bardzo blisko, więc nie znała szczegółów z jej przeszłości. – To dosyć... ciekawa historia. Naprawdę... pozytywna.
Oparła się wygodniej o oparcie, znowu przenosząc wzrok na ogień w kominku, ale na jej twarzy wciąż błąkał się nieznaczny uśmiech.
Tak, uważała sytuację Inary za szczęśliwszą od jej własnej. Oczywiście, nie wiedziała wszystkiego, ale mimo wszystko jej ojciec wydawał się naprawdę sympatyczny i troskliwy, stanowił uderzający kontrast dla Williama. Raven nie miała żadnego rodzica, z którym miałaby dobre relacje. Im bardziej William próbował ją „wychować”, tym bardziej ona nakręcała się na to, żeby go nienawidzić, zwłaszcza kiedy była coraz starsza.
Patrzyła na Inarę, zastanawiając się, czy rzeczywiście może jej zaufać w tak delikatnej sprawie. Czy panna Carrow rzeczywiście będzie potrafiła zachować dyskrecję?
- To... Już przeszłość. Mam taką nadzieję – nieco niespokojnie potarła rękę. – Nie musisz się zamartwiać. Po prostu... spróbuj zapomnieć. Tak chyba byłoby najlepiej.
Naprawdę wolałaby, żeby ta sprawa się nie rozeszła. Do tej pory jedyną osobą, która wiedziała o Williamie, był Colin, a teraz także Inara i jej ojciec mogli snuć własne wnioski. Choć żadne z nich nie znało i pewnie nie pozna całej prawdy, łącznie z kwestią jej prawdziwej matki. Ale i tak, gdyby ktoś zaczął drążyć, Raven byłaby nękana licznymi pytaniami ze strony aurorów czy tam kogoś innego, kto zająłby się sprawą, a jej ojciec mógłby mieć naprawdę poważne kłopoty za praktykowanie czarnej magii.
Ale chwilę później były już na dole. Po chwili wahania także usiadła w pobliżu kominka, jednocześnie obserwując czułe powitanie Inary z ojcem. W jej oczach znowu błysnął żal, ale starała się go jak najlepiej zamaskować. Jej nigdy nie przyszłoby do głowy, żeby przytulić się do Williama. Może tylko jak była malutką dziewczynką.
Potem jednak przeniosła wzrok na trzaskające wesoło płomienie. Rzeczywiście, przy kominku było dużo cieplej. Raven od razu poczuła, jak jej zmarznięte ciało szybko się rozgrzewa. To było bardzo przyjemne uczucie, więc na jej bladej twarzy pojawił się leciutki uśmiech. Potem znowu spojrzała na Adriena, który mimo, że dla niego była praktycznie obca, zaczął opowiadać jej różne historyjki z przeszłości, których dziewczyna słuchała z wyraźnym zaciekawieniem, mimo że mężczyzna wciąż leciutko ją onieśmielał, przez co mówiła niewiele, głównie słuchała.
- Naprawdę? – spytała, zerkając ukradkiem na Inarę. Nie znały się jakoś bardzo blisko, więc nie znała szczegółów z jej przeszłości. – To dosyć... ciekawa historia. Naprawdę... pozytywna.
Oparła się wygodniej o oparcie, znowu przenosząc wzrok na ogień w kominku, ale na jej twarzy wciąż błąkał się nieznaczny uśmiech.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Dworek
Szybka odpowiedź